Korytarz zachodni
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz zachodni
Jeden z krętych, kamiennych korytarzy w którym dokładnie widoczne jest, że został on porzucony, zanim został przez gobliny właściwie wykończony, brak tutaj wygładzeń, czy zdobień, wydaje się prosty, zwyczajny, roboczy, jakby pozostawiony w połowie prac. Tumany kurzu osiadają na skalnych pólkach, a niektóre ze schodków są ukruszone. Ścieżki rozchodzą się czasem na kilka stron i tylko osoby zaznajomione z terenem są w stanie wybrać właściwą ścieżkę.
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'Gringott' :
'Gringott' :
Ogrom nieznanej siły przestał na niego napierać, poczuł się uwolniony od tego zmartwienia, ale po chwili stał się wolny właściwie od wszystkiego. Znajdował się w kompletnie nieznanej przestrzeni, ciemnej i wrogiej, a obok siebie miał tylko jedną osobę, której nie ufał. W prawej dłoni ściskał różdżkę, instynkt nadal podpowiadał, aby trzymał ją mocno, choć nie wiedział z jakiego powodu. Co to za miejsce? Dlaczego się tu znalazł? Tych odpowiedzi mógł szukać u drugiego mężczyzny, ale nie miał szans zadać pytań, bo wzdrygnął się przez huk niespodziewanego wybuchy, a sekundę później mrok rozświetlił wyjątkowo jasny promień zaklęcia. Umykało mu to, kto je rzucił i czym ono dokładnie było, ale natychmiast zrozumiał jak bardzo jest silne. Szybko poruszył różdżką, wykonując nią tuż przed sobą odpowiedni ruch, aby z pomocą magicznej bariery uniknąć ataku. Musi się obronić, potem będzie próbował rozeznać się lepiej w swojej sytuacji. – Protego Horribilis! – wykrzyknął inkantację zaklęcia umiejętnie, czując pod skórą dodatkowe pokłady magii. Skąd to wzmocnienie? Ktoś musiał rzucić czar, ale dlaczego i z jakiego powodu objął jego działaniem również jego?
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alphard Black' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Nie udało się, tego był pewien i nie chodziło tylko o zaklęcie, które rzucił przed chwilą, a które nie sięgnęło rozpadającego się stropu. Chociaż podążyli za instrukcjami Drew, coś musieli zrobić źle lub pominąć. Mimo to zyskali na czasie dzięki temu, że zaklęcia pozostałych były zdecydowanie bardziej udane niż jego. Nadal jednak musieli się sprężać, aby wyjść z tego względnie cało, a lej czarnej cieczy przed nimi i niepokojące dźwięki dobywające się zza ścian, nie napawały optymizmem. Słysząc słowa Rosiera, spojrzał uważnie na Macnaira, bo to on widział dokładnie, co znajdowało się na malunkach. Mając potwierdzenie, również nie zawahał się, ponownie przykładając dłonie do symbolu, przy którym klęczał. Krwawa ofiara osłabiająca ich, miała sens w obecnej sytuacji, a tym bardziej, że pierwsza próba zawiodła. Wcześniej czuł pod palcami ostre krawędzie, ale nic nie zapowiadało, aby to one miały być narzędziem umożliwiającym złożenie takowej ofiary. Oparł ciężar ciała na rękach, naciskając wystarczająco mocno, aby skóra została przebita i pociekła krew. Lekkie szczypanie, było podpowiedzią, że udało się przynajmniej to jedno. Pozostawało znów poczekać i przejść przez to samo, ale wiedząc co dalej, ponownie równo z pozostałymi uniósł dłonie. Miał nadzieję, że to wyciszy wszystko, co działo się na około i zatrzyma groźbę pogrzebania żywcem. Spoglądał ku górze, czekając na rozwój sytuacji.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cillian Macnair' has done the following action : Rzut kością
'Gringott' :
'Gringott' :
Popełnił błąd, co zrozumiał zaraz po tym jak właściwie nie stało się nic czego mógł oczekiwać. Przypuszczenia były daleko idącym słowem, bowiem nie miał pojęcia do czego dążył swego rodzaju rytuał, jednakże z pewnością malowidła były ku temu wskazówką. Ktoś włożył wiele starań w ukrycie artefaktu i najwyraźniej wyjątkowo dobrze znał runiczne inskrypcje. Wpierw wyszedł z założenia, że ofiarą była ich moc – którą na moment im odebrano – jednakże fraza odnośnie szczerej krwi zmusiła do ponownych rozważań. Rosier słusznie zauważył, że być może chodziło o coś innego, a ostre krawędzie nie były tylko kwestią estetyczną. -Jest tam wiele informacji- odparł w zamyśleniu. Nie był pewien, czy magiczny płyn życia wpłynie na symbol, jednakże musieli próbować, dlatego zgodził się z Rycerzem samemu już wcześniej wysuwając podobny wniosek. Sufit zwolnił, jednakże nie mieli na tyle czasu, aby prowadzić dyskusje i dalsze rozważania, tym bardziej że tylko on cokolwiek rozumiał ze starożytnego piśmiennictwa. Ofiara mogła być analizowana na wiele sposobów – kto wie, może należało zetknąć dłoń z czarną mazią, aby ta wzmocniła się ich kosztem?
Zacisnął wargi w wąską linię, po czym ponowie kucnął przy rycinie i podobnie jak towarzysze przesunął dłonią wzdłuż ostrej krawędzi. Krew pojawiła się na rozcięciu, a następnie strużką rozciągnęła się na palce. Poczuł ból, choć adrenalina stopniowo go wygłuszała. Przycisnąwszy skaleczoną dłoń do symbolu zerknął na towarzyszy i na kiwnięcie głowy ponownie podniósł się unosząc przedramiona ku górze. Musiała być to zaawansowana magia, przewyższająca zwykłych czarodziejów. Czyżby legenda miała w sobie więcej prawdy niżeli początkowo zakładał?
Zacisnął wargi w wąską linię, po czym ponowie kucnął przy rycinie i podobnie jak towarzysze przesunął dłonią wzdłuż ostrej krawędzi. Krew pojawiła się na rozcięciu, a następnie strużką rozciągnęła się na palce. Poczuł ból, choć adrenalina stopniowo go wygłuszała. Przycisnąwszy skaleczoną dłoń do symbolu zerknął na towarzyszy i na kiwnięcie głowy ponownie podniósł się unosząc przedramiona ku górze. Musiała być to zaawansowana magia, przewyższająca zwykłych czarodziejów. Czyżby legenda miała w sobie więcej prawdy niżeli początkowo zakładał?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'Gringott' :
'Gringott' :
Zanik wiedzy i wspomnień Alpharda był chwilowy, łudząco przypominający stanie się ofiarą wyjątkowo skutecznie rzuconego Obliviate. To, co rzeczywiście odczuł było skołowaniem oraz poczucie irracjonalności – chęcią wyjścia przeciw zaklęciu, które w niego mknęło, wszak pozostawał przez ułamki sekund przekonany, że nie mogło mu zrobić żadnej krzywdy. Ocknięcie się pozostawiło postawione samemu sobie pytania z odpowiedziami oczywistymi, lecz jednocześnie przywiodło ogrom wątpliwości. Nie mógł mieć pewności, czy doświadczony stan był prawdziwy, czy jedynie fikcją wykreowaną, by wpędzić go w szaleństwo. Mimo to zdołał wywołać najpotężniejszą z magicznych tarcz i ochronić się przed czarnomagiczną klątwą.
Gdy kurz tego dziwnego doświadczenia opadł, z podłogi zaczęły podnosić się drobiny piasku, które wnet utkały przed nim przedziwną rzeczywistość. Dwie rosłe postaci chwyciły go pod ramiona, wykręciły ręce do tyłu i zaczęły prowadzić prosto na dziwny podest; z pieńkiem, przy którym stał kat z wielkim toporem. Widmo śmierci poprzez ścięcie stanęło przed Alphardem jak żywe, tym bardziej, że katem był nie kto i inny jak jego własny ojciec.
Różdżka ponownie znalazła się w rękach Claude’a i pozwoliła odczuć mu pewność, dzięki której mógł ruszyć dalej. Dogonienie Deirdre stanowiło priorytet dla czarodzieja, który w trakcie swojej drogi przez korytarz dostrzegł, jak jego ściany usłane są szeregami kształtów. Choć nie potrafił ich rozpoznać, z łatwością zrozumiał, że stanowiły swe lustrzane odbicia, a przyglądając im się nieco dłużej zauważył, że układały się w sylwetkę jakiejś postaci, dzierżącej w obu rękach przedmioty. Był pewien, że jednym z nich był miecz. Nie miał jednak czasu, aby przyglądać się temu specyficznemu odkryciu, a może tylko optycznemu złudzeniu, bowiem zdołał dotrzeć już do końca korytarza i stanąć tuż za sylwetką Deirdre, dostrzegając fioletową poświatę, którą zasłaniała swoją sylwetką.
Pierwsze pytanie postawione przez czarownicę spotkało się z zimnym, przeszywającym na wskroś podmuchem wiatru odczuwalnym dla obojga tak, jakby momentalnie nastała zima stulecia. Uspokoił się po dłuższej chwili, a przez ten czas pomieszczenie, do którego weszli, zaczęło jaśnieć, jakby oświetlało je słońce, choć źródło światła pozostawało nieznane.
Pierwsze, co dostrzegli to ogrom komnaty przypominający Wielką Salę Hogwartu. Na miejscu prezydialnego stołu znajdował się mebel w całości wykuty w kamieniu, będący częścią znajdującej się za nim ściany, kształtem przypominający tron tak wielki, iż sam olbrzym mógłby na nim usiąść. Siedzisko jednak było małe, ludzkie i zajmowała je postać tych samych wymiarów. Kimkolwiek była, nosiła pełną zbroję. Siedziała wsparta na podłokietniku, z dłonią opartą o policzek; nieruchoma, przypominająca rzeźbę. Nie miała w sobie żadnych oznak życia, choć jej oczy połyskiwały fioletowym blaskiem, a na środku torsu znajdowało się jego prawdziwe źródło. Claude był w stanie z tej odległości rozpoznać, iż był to kamień ozdobiony pulsującymi żyłkami. Po lewej stronie tronu zauważył tarczę i miecz oparte o mebel, lecz jego uwagę przykuł długi łańcuch spływający z lewej ręki postaci, sunący po podłodze w rozmaitych zawijach, kończący się zaledwie kilka kroków przed czubkami butów Deirdre. Sama Mericourt wyjątkowo łatwo zidentyfikowała potężną czarnomagiczną aurę bijącą od istoty zasiadającej na tronie. Była wyjątkowo rozległa, a jednocześnie gęsta; nieruchoma, pozornie łatwa do umiejscowienia w przestrzeni.
— Ambicja jest wyjątkowo niebezpieczna, dziecino — odpowiedział głos, dochodzący niemal wprost od postaci po drugiej stronie. — Nic więcej cię tu nie czeka. Nie dostaniesz tego. — Delikatny, ledwie widoczny ruch dłoni wskazał na fioletowy przedmiot wprawiony w połyskujący metal. — Tak samo jak miłości ulubieńca twego. — W głosie pojawił dość szczególny akcent, który Deirdre wychwyciła i rozpoznała jako szczerość. Postać nie kłamała. Nie zamierzała oddać posiadanego przedmiotu, choć jeszcze nie zdradziła, do czego – i czy w ogóle – miał służyć. — Nie ma innej drogi prócz tej, którą wskazują ci uczucia. Taka niech będzie wola walecznego zepsucia. — Odpowiedziała postać, leniwie poruszając ręką z łańcuchem. Zgrzyt metalowych oczek poniósł się po kamiennej podłodze echem i zaczął wdzierać w uszy czarownicy tak mocno, iż nagle przestała widzieć fioletowy blask. Został przesłoniony przez grupę Zakonników, złożoną głównie przez Gwardzistów oraz tych, których Deirdre rozpoznawała z listów gończych wystawionych przez Ministerstwo. Wszyscy mierzyli w nią różdżkami, a ich końce tliły się lekko i w pewnym momencie błysnęły różnymi barwami zwiastującymi szereg zaklęć, których skutków nie była w stanie przewidzieć. Była w tym wszystkim sama, choć szyderczy śmiech spoza dotarł do niej wraz z kolejnym czarnomagicznym tąpnięciem pod stopami.
Trójce mężczyzn czas przeciekał przez palce. Byli tego świadomi, nawet w chwili, gdy dwa zaklęcia zdołały spowolnić upływ wody nad nimi oraz dewastację pomieszczenia, w którym się znajdowali. Żaden z nich nie potrzebował zegarka, postępujące zmiany zaczęły symbolizować coraz dziwniejsze rozbłyski delikatnego światła z różnych zakątków: podłogi, ścian, sufitu. W pierwszej chwili przypominało to, jakby w komnacie zmaterializowała się czyjaś obecność, jednak po kilku sekundach Drew był w stanie spostrzec, że źródłem blasku były runy. Znacznej większości z nich nie widział wcześniej w tym pomieszczeniu. Ktoś celowo je ukrył, a z nieznanych powodów zostały ujawnione właśnie teraz, gdy we trzech ofiarowywali swoją krew.
Rozcięcie wnętrza dłoni o ostry kant rzeźbionej podłogi było bolesne mimo świadomego czynu. Otwarte rany u każdego z nich przyozdobiły pierwsze krople krwi – wystarczyło poruszyć palcami, by wraz z dodatkowym cierpieniem przyspieszyć jej upływ. Gdy pierwsze krople uderzyły w podłogę, za każdą poniosło się echo zwielokrotnione, głośne, dudniące w uszach. I zaledwie kilka z nich wystarczyło, by trzy symbole rozpoczynające spirale zajaśniały, a zranione dłonie Cilliana, Drew oraz Mathieu zostały doń dociśnięte przez obcą siłę. Przyciągania tego rodzaju nie dało się przerwać. Czuli, jak wraz z krwią opuszczają ich siły i stają się coraz słabsi, zmęczeni, senni. Mimo to siła nie odpuszczała, trzymała ich, pozwalając dysponować zaledwie wiodącą ręką oraz trzymaną różdżką. Nic więcej nie byli w stanie zrobić.
Niemal w tym samym czasie, w którym korytarzykami w podłodze popłynęły magicznie powielone strumienie krwi wymieszanej z wodą, grunt zatrząsł się, kiedy tylko pierwsze sięgnęły środka i czarnego płynu wartko spływającego gdzieś znacznie niżej. Trzęsienie nie ustawało, wzmagało na sile, aż wreszcie usłyszeli pękające kamienie oraz fragment sufitu opadające za plecami Mathieu. Wraz z nim ogromne ilości wody spadły na lorda i powaliły na podłogę, ratując przed spadnięciem w ciemność. Kolanami opierał się o kraniec podłogi, a łydki zwisały nad pustką, z której dął wiatr. Za wiatrem brzmiało wycie przypominające psa – przerażające, wdzierające się głęboko w umysł.
Kolejny fragment sufitu spadł w przestrzeń między Cillianem a Drew, tworząc kolejną dziurę w podłodze. Na jej krawędzi rozbłysły runy, z których Śmierciożerca szybko wyczytał, że były związane klątwą; klątwą, której żaden z nich istnienia nie podejrzewał. Na pozbycie się jej było zdecydowanie za późno. Woda nad nimi opadła z całą siłą na nich, oderwała dłonie od run i pchnęła w ciemność. Jakimś cudem dostała się do płuc, pozostawiając po sobie palące uczucie, od którego tylko Drew był wolny. Bańka z powietrzem ocaliła go.
W chwili, w której Cillian stracił kontakt z twardym gruntem, jego serce zabiło mocniej. Poczuł, jak coś otacza go i przyciąga do leja czarnej wody, którego krople chlapnęły prosto w oczy, jakby ktoś postanowił w płaską taflę uderzyć otwartą dłonią. Nie mógł oderwać od niej wzroku, a każda sekunda poświęcona na wpatrywanie się w nią przynosiła coraz więcej widoków. Z płynu formowały się twarze; najpierw Drew i Mathieu, chwilę później pozostałych, którzy brali udział w wyprawie do podziemi Gringotta. Odwracali się od niego, odchodzili, zostawiając za sobą poczucie zdrady. Pragnienie wyciągnięcia ręki i zatrzymania któregokolwiek z nich było silne, lecz im dłużej spadał tym bardziej czuł się słaby i bezużyteczny. Wizja zginięcia w tym miejscu, spadając w przepaść, nagle okazała się być czymś zbawiennym, potrzebnym. Trzy, niemal identycznie brzmiące głosy podpowiadały mu. Sączyły w umysł truciznę głosami bliskimi sercu z każdą chwilą coraz potężniejszą i trudniejszą w stawieniu oporu, a coraz bardziej przyciągającą do dna ciemności, na którą opadał.
Drew oraz Mathieu, spadając, mieli niebywałą trudność w zachowaniu jakiejkolwiek równowagi. Obracali się, czasami wirowali wokół własnej osi, lecz nie mogli przybrać żadnej stałej pozycji, która zapewniłaby im względnie komfortowe uderzenie w dno. Upadek w strugach zimnej, wręcz lodowatej wody zdawał się trwać całe wieki, lecz potrafili dojrzeć delikatne pobłyskiwania światła pod sobą. Stawały się coraz większe i wyraźniejsze zdecydowanie zbyt szybko. Lada moment mieli spotkać się z wyjątkowo twardym lądowaniem.
Alphard, Deidre, Cillian - przełamanie iluzji ma ST 60 (dolicza się bonus odporności magicznej), możecie także próbować przełamać ją w dowolny inny sposób.
Drew (Bąblogłowa (4/5))
Magicus Extremos (3/3): +21 do rzutu dla Alpharda i Claude'a
Czas na odpis wynosi 48h.
- Ekwipunek i Żywotność:
Żywotność
Alphard 220/220
Claude 206/206
Deirdre 200/200
Cillian 212/232 (10 cięte, 10 osłabienie)
Drew 195/215 (10 cięte, 10 osłabienie)
Mathieu 202/222 (10 cięte, 10 osłabienie)
Ekwipunek
Alphard:
różdżka w dłoni, amulet z jeleniego poroża na szyi i zaczarowana torba, w której znajdują się takie przedmioty:
1. miotła (zwykła);
2. szczurza czaszka;
3. Smocza łza (1 porcja);
4. Eliksir ochrony (1 porcja);
5. Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 17);
6. Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, 103 oczka);
7. Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek);
8. pierwszy kryształ (https://www.morsmordre.net/t7607p75-bialy-deszcz#211475);
9. drugi kryształ (https://www.morsmordre.net/t8125p180-komponenty-magiczne#257759);
10. Wywar wzmacniający (1 porcja, od Cassandry);
11. Mieszanka antydepresyjna (1 porcja, od Cassandry);
12. Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, od Cassandry);
13. Antidotum podstawowe (1 porcja, Cassandry).
Eliksiry od Cassandry wzięte w tym poście (https://www.morsmordre.net/t1422p240-wieksza-sala-boczna#262236)
Claude:
- Eliksir siły x1 (+31) - z zebrania od Cass
- Antidotum podstawowe x1 - z zebrania od Cass
- Eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 5) - z KP
- Pasta na oparzenia (1 porcje, stat. 20) - z KP
Deidre:
od Cass wywar wzmacniający x1 i eliksir uspokajający x1 (+43), sztylet za pasem pończoch, wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek)
Cillian:
- różdżka
- Pasta na oparzenia x1 (+39)
- Eliksir kociego wzroku x1 (+30)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 40)
- Kryształ (od Elviry)
Drew:
Różdżka, maska śmierciożercy, nakładka na pas z eliksirami:
-Wywar Żywej Śmierci (1 porcja, stat. 40 )
-Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 15)
-Eliksir niezłomności (1 porcje, stat. 40)
-Kameleon (1 porcja, stat. 29)
-Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 21)
-Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 20)
-Baza ze szpiku kostnego
-[?] Felix Felicis (1 porcja, stat. 40)
Mathieu:
Różdżka
Wywar wzmacniający
Mieszanka antydepresyjna
Wywar ze szczuroszczeta
Antidotum podstawowe
[Eliksiry wzięte w Białej Wywernie od Cassandry]
Całe wysoko sklepione pomieszczenie wypełniało to coś; niepokojąca aura mroku, złośliwości i chłodu, tak gęsta, że momentami zdawała się wślizgiwać przez nozdrza aż do umysłu Deirdre. Starała się z tym walczyć, by skupić się w pełni na zadaniu - znajdowali się już blisko, czuła to całą sobą. Pojawienie się tuż obok niej Clauda nie zdziwiło jej, a myśli pomknęły na chwilę ku Alphardowi, lecz nie odwracała się za siebie, skupiona na przedziwnym widoku rozpościerającym się tuż przed nimi. Potężny tron, majestatyczny i przytłaczający, a na nim - rycerz, król, wojownik? Wszystko to skąpane w wibrującym tajemniczą mocą fiolecie.
Mericourt stała spokojnie, niewzruszona, perfekcyjnie panując nad wewnętrzną szarpaniną; nad gniewem, irytacją, niecierpliwością, lękiem. Dopiero po wskazaniu przez istotę kamienia, dostrzegła specyficzne trofeum - ich cel? A może było to tylko fikcją, igraszką, żartem? Nie zdradziła żadnej ze swych emocji, śmiało spoglądając na skrytą za zbroją twarz tajemniczej istoty. - Kim jesteś? - powtórzyła niestrudzenie. - I czego oczekujesz? Ode mnie, od nas? - kontynuowała nieustępliwie, próbując zrozumieć zastaną sytuację i rozkład sił. Oddychała szybciej, ale tylko to wskazywało na poziom zdenerwowania i przejmującego nią napięcia. - Nie chcę miłości, nie potrzebuję jej - chcę dostać to, co skrywasz i co chronisz - wyartykułowała wyniośle, ale ze spokojem, po czym uniosła dłoń bez różdżki, wskazując na przytrzymywany przez postać kamień. Nie zdążyła powiedzieć jednak nic więcej, okropny, potworny zgrzyt ogłuszył ją, ba, wręcz oślepił. Odsłaniając przed nią sytuację w pierwszym momencie niedorzeczną; otoczyły ich szlamy, brudne, niegodziwe, wraz z wspierającymi ich terrorystami. Mericourt zdrętwiała, wstrzymując oddech; ale nie, to nie mogło dziać się naprawdę - ale czy na pewno? Z całych sił starała się opanować drżenie i przezwyciężyć magiczną aurę; zrozumieć, co tak naprawdę rozgrywało się przed ich oczami i z czym mieli do czynienia - z iluzją czy koszmarną prawdą?
| odporność magiczna
Mericourt stała spokojnie, niewzruszona, perfekcyjnie panując nad wewnętrzną szarpaniną; nad gniewem, irytacją, niecierpliwością, lękiem. Dopiero po wskazaniu przez istotę kamienia, dostrzegła specyficzne trofeum - ich cel? A może było to tylko fikcją, igraszką, żartem? Nie zdradziła żadnej ze swych emocji, śmiało spoglądając na skrytą za zbroją twarz tajemniczej istoty. - Kim jesteś? - powtórzyła niestrudzenie. - I czego oczekujesz? Ode mnie, od nas? - kontynuowała nieustępliwie, próbując zrozumieć zastaną sytuację i rozkład sił. Oddychała szybciej, ale tylko to wskazywało na poziom zdenerwowania i przejmującego nią napięcia. - Nie chcę miłości, nie potrzebuję jej - chcę dostać to, co skrywasz i co chronisz - wyartykułowała wyniośle, ale ze spokojem, po czym uniosła dłoń bez różdżki, wskazując na przytrzymywany przez postać kamień. Nie zdążyła powiedzieć jednak nic więcej, okropny, potworny zgrzyt ogłuszył ją, ba, wręcz oślepił. Odsłaniając przed nią sytuację w pierwszym momencie niedorzeczną; otoczyły ich szlamy, brudne, niegodziwe, wraz z wspierającymi ich terrorystami. Mericourt zdrętwiała, wstrzymując oddech; ale nie, to nie mogło dziać się naprawdę - ale czy na pewno? Z całych sił starała się opanować drżenie i przezwyciężyć magiczną aurę; zrozumieć, co tak naprawdę rozgrywało się przed ich oczami i z czym mieli do czynienia - z iluzją czy koszmarną prawdą?
| odporność magiczna
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Czy przelanie krwi było odpowiednim pomysłem? W zasadzie nie mieli specjalnego wyjścia i tak groziło im cholernie niebezpieczeństwo i mogło się okazać, że zwyczajnie zginą w tym miejscu. Powinni być przyzwyczajeni, że tak wiele rzeczy może pójść nie po ich myśli, posypać się jak domek z kart. Krew przelała się, spłynęła tam gdzie powinna dawno temu, w ofierze. Szczera, wywołująca ból i ciche syknięcie, kiedy mocna siła przytwierdziła dłoń do podłoża. To, co miało ich spotkać na tej niebezpiecznej drodze było dopiero początkiem... Wiele mogło się wydarzyć i miał jedynie nadzieję, że dane będzie mu wrócić bezpiecznie do domu. Na nic innego nie liczył.
Poczuł ból, kiedy fragment sufitu runął za nim. Z jego ust pewnie wyrwał się krzyk, ale nie sądził, aby on był jedynym poszkodowanym. To wszystko działo się na tyle szybko, że nie zanotował co działo się z jego towarzyszami. Bardzo dokładnie jednak słyszał wycie psa, które wdzierało się w jego umysł. Trójgłowy pies z ryciny, którą jeszcze kilka chwil temu mogli oglądać? A może to wiatr i ból płatał mu figle i nie wiedział co słyszy i kreuje jego umysł.
Grunt pod jego nogami zniknął. Spadanie było najgorszym uczuciem, jakie mogło istnieć. Nie wiedział jak długo będzie to trwało i co znajduje się pod nimi, ale... wcale mu się to nie podobało. Przemoczeni, osłabieni, z rozcięciami na rękach. Mieli to na własne życzenie, jednak kierowanie się w stronę portalu było jedyną logiczną możliwością, jaką mogli podjąć. Teraz nie było odwrotu, nie mogli się tak po prostu rozmyślić, nawet jeśli mieliby taką możliwość... jak w tym momencie. Pobłyskiwanie świateł mogło świadczyć jedynie o tym, że twarde zderzenie z podłożem nadchodzi. Znał tylko jedno zaklęcie, które mogło go uratować przed solidnymi obrażeniami. Nie zamierzał czekać, upadek z dużej wysokości... a patrząc na czas trwania lotu, taka właśnie była... mógł okazać się opłakany w skutkach. - Lento - wypowiedział zaklęcie wyraźnie i głośno, machając przy tym arganową różdżką. Skupiał się mocno, na tyle na ile umożliwiało to aktualne położenie. Magia nie mogła go zawieść, nie w takim momencie.
Poczuł ból, kiedy fragment sufitu runął za nim. Z jego ust pewnie wyrwał się krzyk, ale nie sądził, aby on był jedynym poszkodowanym. To wszystko działo się na tyle szybko, że nie zanotował co działo się z jego towarzyszami. Bardzo dokładnie jednak słyszał wycie psa, które wdzierało się w jego umysł. Trójgłowy pies z ryciny, którą jeszcze kilka chwil temu mogli oglądać? A może to wiatr i ból płatał mu figle i nie wiedział co słyszy i kreuje jego umysł.
Grunt pod jego nogami zniknął. Spadanie było najgorszym uczuciem, jakie mogło istnieć. Nie wiedział jak długo będzie to trwało i co znajduje się pod nimi, ale... wcale mu się to nie podobało. Przemoczeni, osłabieni, z rozcięciami na rękach. Mieli to na własne życzenie, jednak kierowanie się w stronę portalu było jedyną logiczną możliwością, jaką mogli podjąć. Teraz nie było odwrotu, nie mogli się tak po prostu rozmyślić, nawet jeśli mieliby taką możliwość... jak w tym momencie. Pobłyskiwanie świateł mogło świadczyć jedynie o tym, że twarde zderzenie z podłożem nadchodzi. Znał tylko jedno zaklęcie, które mogło go uratować przed solidnymi obrażeniami. Nie zamierzał czekać, upadek z dużej wysokości... a patrząc na czas trwania lotu, taka właśnie była... mógł okazać się opłakany w skutkach. - Lento - wypowiedział zaklęcie wyraźnie i głośno, machając przy tym arganową różdżką. Skupiał się mocno, na tyle na ile umożliwiało to aktualne położenie. Magia nie mogła go zawieść, nie w takim momencie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 38
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 38
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Różdżka na nowo znalazła się w jego rękach. Obejrzał się jeszcze za siebie upewniając się, że blask tarczy zdołał faktycznie uchronić lorda przed konsekwencjami klątwy i całe szczęście... tak też było. Wypuścił wstrzymywane z niepokoju w płucach powietrze. Na czole połyskiwały pierwsze krople potu wywołane wzmożonym jak na jego standardy wysiłkiem. Ciągle czuł na plecach nieprzyjemny dreszcz grozy wywołany przez Śmierciożerczynię, lecz ten mimo wszystko szybko został stłumiony przez obawy o to, że coś może porwać, zniszczyć, opętać czarownicę spychając całe przedsięwzięcie w objęcia czyhającej porażki.
Poruszył się więc w stronę wejścia. Ruch na mijanych ścianach początkowo nie wzbudził jego ciekawości, dopiero kiedy teoretycznie bezkształtne figury ułożyły się w sylwetkę trzymającą w rękach jakieś przedmioty przykleił poświęcił kilka dodatkowych sekund na rozpoznanie jednego z nich i udać się dalej po to by stanąć w wejściu do przepastnej komnaty. Chłód który go momentalnie ogarną niósł coś orzeźwiającego, złowieszczego skupiając jego uwagę w pełni na postaci siedzącej na tronie. Dostrzegł łańcuch, miecz i tarczę oraz oczywiście fioletową poświatę. Wszystko stało się dla niego takie oczywiste.
- To ametystowy kamień, ma'am...! - stąd ta fioletowa poświata, stąd te niebezpieczne, rozpaczliwe huśtawki nastrojów. zgodnie z legendą przedstawioną im na spotkaniu użytkownik wyczerpawszy jego moc obrócił się w pierzynę. Kim (A może czym?) była więc istota(?) zasiadająca na tronie. Czy była to jedynie skorupa będąca domem dla artefaktu szukającego nowego potężnego żywiciela...? Czy może stary strażnik. Skąd jednak wówczas łańcuchy...? To jego odbicie widział w ściennych mozaikach...? Miliony pytań zaczęły mnożyć się w świadomości czarodzieja, który postanowił skierować różdżkę na przód. Raz jeszcze spróbował przywołać wspomnienie dumy i radości płynącej z zaszczytu służby na dworze Róż - Expecto Patronum! - wypowiedział z większą pewnością niż wcześniej. Chciał by biała magia zatoczyła się wokół czarownicy. Jeżeli kamień był czarnomagicznym tworem to w opozycji do niego powinna stać właśnie biała magia. Miał nadzieję, że ta pozwoli odciąć, a może chociaż osłabić wpływy misternej magii na czarownice, na jej zachowanie.
Poruszył się więc w stronę wejścia. Ruch na mijanych ścianach początkowo nie wzbudził jego ciekawości, dopiero kiedy teoretycznie bezkształtne figury ułożyły się w sylwetkę trzymającą w rękach jakieś przedmioty przykleił poświęcił kilka dodatkowych sekund na rozpoznanie jednego z nich i udać się dalej po to by stanąć w wejściu do przepastnej komnaty. Chłód który go momentalnie ogarną niósł coś orzeźwiającego, złowieszczego skupiając jego uwagę w pełni na postaci siedzącej na tronie. Dostrzegł łańcuch, miecz i tarczę oraz oczywiście fioletową poświatę. Wszystko stało się dla niego takie oczywiste.
- To ametystowy kamień, ma'am...! - stąd ta fioletowa poświata, stąd te niebezpieczne, rozpaczliwe huśtawki nastrojów. zgodnie z legendą przedstawioną im na spotkaniu użytkownik wyczerpawszy jego moc obrócił się w pierzynę. Kim (A może czym?) była więc istota(?) zasiadająca na tronie. Czy była to jedynie skorupa będąca domem dla artefaktu szukającego nowego potężnego żywiciela...? Czy może stary strażnik. Skąd jednak wówczas łańcuchy...? To jego odbicie widział w ściennych mozaikach...? Miliony pytań zaczęły mnożyć się w świadomości czarodzieja, który postanowił skierować różdżkę na przód. Raz jeszcze spróbował przywołać wspomnienie dumy i radości płynącej z zaszczytu służby na dworze Róż - Expecto Patronum! - wypowiedział z większą pewnością niż wcześniej. Chciał by biała magia zatoczyła się wokół czarownicy. Jeżeli kamień był czarnomagicznym tworem to w opozycji do niego powinna stać właśnie biała magia. Miał nadzieję, że ta pozwoli odciąć, a może chociaż osłabić wpływy misternej magii na czarownice, na jej zachowanie.
The member 'Claude Cunningham' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Czuł się skołowany, nie pojmując do końca, co się właściwie wydarzyło. Pomimo niepamięci wciąż było mu znane poczucie zagrożenia. Dostrzegł niebezpieczeństwo i w pierwszej chwili wcale nie chciał się bronić, ale ręką sama drgnęła, prowadzona przez instynkt samozachowawczy. Silna tarcza pochłonęła czar, wciąż jednak daleki był od poczucia się pewniej w sytuacji w jakiej się znalazł. Wciąż nie odzyskał całkowitej przytomności umysłu, pozostając roztrzęsionym. Gdy stopniowo uzyskiwał odpowiedzi na własne pytania, zadane tylko w głębi duszy, po nich nadchodziły kolejne wątpliwości, ponieważ nie miał możliwości przystanąć spokojnie i pomyśleć dłuższą chwilę nad swoim położeniem. Piasek, który wcześniej rozstąpił się bez walki, teraz unosił się leniwie, budząc tym ogromny niepokój. Układał w powietrzu wzory, jako elastyczny budulec śmiało tworzył wokół Blacka kształty mające w mgnieniu oka stać się żywym widowiskiem. Wyrwany z niepamięci umysł został wciągnięty w chore przedstawienie, wierząc w nie z wielkim oddaniem, choć przecież oczy widziały ciąg przygotowań do tej sztuki.
Wykręcono mu ręce i zmuszono do pochylenia. Dwie masywne sylwetki nie miały znajomych mu twarzy, miały za to siłę, której nie mógł się przeciwstawić poprzez fizyczną walkę. – Co wy wyprawiacie?! – spytał z oburzeniem i złością, hamując się do chwili, póki nie spostrzegł, że prowadzony jest w stronę podestu, gdzie czekał na niego katowski topór. Pobladł cały z przerażenia, stawiając kilka bezrozumnych kroków, potem szarpnął się gwałtownie, a od wysiłku w jednej chwili poczerwieniał. – JAK ŚMIECIE! – ryknął z wściekłością, która trawiła jego duszę. – ZAPŁACICIE MI ZA TO! ZGINIECIE W MĘCZARNIACH! – jeśli kiedykolwiek się wahał przed zadaniem bólu, wszystkie rozterki opuściły go w tym momencie, gdy jego samego prowadzono na śmierć. On albo oni, nie było już przed tym wyborem ucieczki. Stawiał już wszystko na siebie.
Gdy tuż przed wejściem na podest uniósł wzrok, napotkał na dobrze mu znane spojrzenie równie ciemnych oczu co jego. Pollux Black dumnie trzymał ostrze i cierpliwie czekał na swojego syna, jedno ze swoich rozczarowań. Serce Alphard zgubiło rytm, ciało osłabło. – Ojcze – rzekł zachrypniętym głosem, oszołomiony. Z taką sytuacją nie mógł się pogodzić, bo czyż w ostatnim czasie nie przyniósł swojemu rodowi chluby? Zyskał przychylność ojca, zdołał się nawet porozumieć z samym nestorem co do swojego przyszłego ożenku, który miał rozpocząć nowy etap dla brytyjskiej szlachty. – To niemożliwe – znów się szarpnął, potrząsnął głową, usilnie nie godząc się na ziszczenie takiego scenariusza. Nie zadłużył na śmierć z ręki własnego ojca, ten nie mógł go zabić. To nie mogło być prawdziwe. Alphard na wszelkie sposoby próbował wyrwać umysł z nałożonych na niego łańcuchów ułudy.
| rzut na odporność magiczną
Wykręcono mu ręce i zmuszono do pochylenia. Dwie masywne sylwetki nie miały znajomych mu twarzy, miały za to siłę, której nie mógł się przeciwstawić poprzez fizyczną walkę. – Co wy wyprawiacie?! – spytał z oburzeniem i złością, hamując się do chwili, póki nie spostrzegł, że prowadzony jest w stronę podestu, gdzie czekał na niego katowski topór. Pobladł cały z przerażenia, stawiając kilka bezrozumnych kroków, potem szarpnął się gwałtownie, a od wysiłku w jednej chwili poczerwieniał. – JAK ŚMIECIE! – ryknął z wściekłością, która trawiła jego duszę. – ZAPŁACICIE MI ZA TO! ZGINIECIE W MĘCZARNIACH! – jeśli kiedykolwiek się wahał przed zadaniem bólu, wszystkie rozterki opuściły go w tym momencie, gdy jego samego prowadzono na śmierć. On albo oni, nie było już przed tym wyborem ucieczki. Stawiał już wszystko na siebie.
Gdy tuż przed wejściem na podest uniósł wzrok, napotkał na dobrze mu znane spojrzenie równie ciemnych oczu co jego. Pollux Black dumnie trzymał ostrze i cierpliwie czekał na swojego syna, jedno ze swoich rozczarowań. Serce Alphard zgubiło rytm, ciało osłabło. – Ojcze – rzekł zachrypniętym głosem, oszołomiony. Z taką sytuacją nie mógł się pogodzić, bo czyż w ostatnim czasie nie przyniósł swojemu rodowi chluby? Zyskał przychylność ojca, zdołał się nawet porozumieć z samym nestorem co do swojego przyszłego ożenku, który miał rozpocząć nowy etap dla brytyjskiej szlachty. – To niemożliwe – znów się szarpnął, potrząsnął głową, usilnie nie godząc się na ziszczenie takiego scenariusza. Nie zadłużył na śmierć z ręki własnego ojca, ten nie mógł go zabić. To nie mogło być prawdziwe. Alphard na wszelkie sposoby próbował wyrwać umysł z nałożonych na niego łańcuchów ułudy.
| rzut na odporność magiczną
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Korytarz zachodni
Szybka odpowiedź