Bar
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Bar
Do którejkolwiek sali trafisz, zawsze masz wrażenie, że przy barze stoi ten sam mrukliwy, brodaty mężczyzna, który, gdy już się do niego zwrócisz, spogląda na Ciebie wyjątkowo niechętnie i jeszcze mniej chętnie odpowiada na jakiekolwiek pytania. Lecz, kiedy potrzebujesz pomocy, wydaje się on jedyną znającą odpowiedź na twoje problemy osobą w pomieszczeniu.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:59, w całości zmieniany 1 raz
Od progu skinął głową mężczyźnie przy barze, zastanawiając się, od ilu lat on właściwie tutaj pracował - i dlaczego przez cały ten czas praktycznie w ogóle się nie starzał. Powiódł spojrzeniem po gościach zebranych w pomieszczeniu, było pusto - stypa dopiero się zaczynała, czy bar był tak ukryty, że nikt nie zdołał do niego jeszcze trafić? Poszczęściło mu się, nie lubił tłumnych imprez ani grzecznościowych spotkań towarzyskich, toteż bar wydał mu się doskonałym miejscem, aby je przeczekać. Nie mógł przecież wyjść całkiem, musiał okazać rodzinie kondolencje, spędzając po pogrzebie parę minut w ciszy - najlepiej nad szklaneczką mocniejszego alkoholu. Strata była olbrzymia i niepokojąca, nie chciał sprawić wrażenia, że ją zlekceważył, ale jednocześnie nie był skory do sztucznych uprzejmości. Nie widział nigdzie Constance, miał nadzieję, że jego druga córka również pokaże się na uroczystości - ostatnio był zajęty interesami i nie miał czasu tego dopilnować.
Skierował się do baru i przysiadł na krześle, zamawiając szklaneczkę Ognistej. Nachylił się nad nią, wspierając łokciami o blat i w milczeniu przyglądał się jej barwie. Kontemplował istotę śmierci - kontemplował zmarłą żonę, i kontemplował politykę, która z dnia na dzień wydawała się coraz bardziej niebezpieczna.
Skierował się do baru i przysiadł na krześle, zamawiając szklaneczkę Ognistej. Nachylił się nad nią, wspierając łokciami o blat i w milczeniu przyglądał się jej barwie. Kontemplował istotę śmierci - kontemplował zmarłą żonę, i kontemplował politykę, która z dnia na dzień wydawała się coraz bardziej niebezpieczna.
Gość
Gość
Trafiłem do baru, dość to radosna nowina. Odnalazłem go najszybciej i nie zamierzałem opuszczać do końca imprezy. W grupie ludzi siedzących przy kontuarze rozpoznałem ojca Rosalie Yaxley. Rosalie był taki czas, dość niedawno jakby na to nie patrzeć, kiedy jego córka śniła mi się nocami. I dniami. Oczy moje pędziły w ślad za nią i łaknąłem jej ciała, ja, głodny rozkoszy. Kochałem ją intensywnie całe tygodnie, ażeby w ostatnim ręką odjął odmnie to uczucie wniosek o małżeństwo z Malfoya córką. Przychodzi mi do głowy ów wieczór pamiętny, gdy miałem już jej ojca prosić o jej rękę. Stałem pół dnia w kuchni patrząc na drylowane śliwki, może i dobrze że tyle się nastałem, gdyż nie popełniłem największego głupstwa: nie poszedłem oświadczać się, będąc już zaręczonym. Wieść przyszła tak nagle, że cała namiętność ze mnie odpłynęła. Dziś widząc Rosalie przy wjeździe nie padłem jej do stóp, nie jęczałem by mnie przyjęła. Ledwo dojrzałem ją, ciekawi mnie jak bardzo ją to obeszło.
Jej ojciec ma ze mną kilka targów ubitych. Z moim starym i bratem, pięć razy tyle. Żyjemy w zgodzie, przysiadam się, witam skłaniając powoli głowę i zamawiam dwa razy to co on zamówił wcześniej. Lubię mieć napoje podane podwójnie, odrazu. To ode mnie najpewniej Bukowski zabrał tę cechę. Założę się.
- Pan Yaxley jak zwykle przy najlepszym stoliku - śmieje się na widok starego magnata, ten to ma dopiero życie z trollami. Straszny biznes - Jak podopieczni - zagaduję, nie ma przecież przymusu płakania nad zmarłym, ja i tak zwykle chodzę ponury, jak na stypę.
Jej ojciec ma ze mną kilka targów ubitych. Z moim starym i bratem, pięć razy tyle. Żyjemy w zgodzie, przysiadam się, witam skłaniając powoli głowę i zamawiam dwa razy to co on zamówił wcześniej. Lubię mieć napoje podane podwójnie, odrazu. To ode mnie najpewniej Bukowski zabrał tę cechę. Założę się.
- Pan Yaxley jak zwykle przy najlepszym stoliku - śmieje się na widok starego magnata, ten to ma dopiero życie z trollami. Straszny biznes - Jak podopieczni - zagaduję, nie ma przecież przymusu płakania nad zmarłym, ja i tak zwykle chodzę ponury, jak na stypę.
W innych okolicznościach zapewne czułby się przytłoczony.
Osaczony.
Mimo rażącej niepewności (jak ona na niego działała, nie potrafił opisać tego słowami, chyba zapodział gdzieś zdolność racjonalnego i trzeźwego osądu, upijając się wyłącznie zarysem jej ślicznej twarzyczki oraz kruchej sylwetki), prostował się z godnością, zachowując dumę.
Był mężczyzną, nie mniej wartościowym od stojących nieopodal kawalerów.
Pomijając brak skrytki w banku Gringotta wypełnionej stosem złotych monet.
Pomijając rodowód krótszy od bransoletki oplatającej delikatny nadgarstek Evandry.
Miał przecież coś, czym nie mogliby poszczycić się szlachcice?
Wraz z bagażem doświadczeń od trudnej przeszłości otrzymał także stosowne nauki na przyszłość. Mimo młodego wieku, Padraig był zaradny i posiadał tak cenną (nie liczoną w galeonach) mądrość życiową . Nie wiedział, co podczas ukłonu powinien zrobić ze swoimi rękami (bardzo przeszkadzały w tej czynności), ale nie martwił się tym. Umiejętność ta nie była wcale przydatna – Paddy nie ugiąłby się przed obecnymi tu damami, gdyby nie obecność panienki Lestrange. Której rzuciłby się do stóp, oddając w niemej ofierze całe swe uczucie.
Evandra… obdarzyła go jedynym spojrzeniem, sprawiając, że cały jego świat zachwiał się w posadach. Wybuchnął wulkan emocji, całe ich spektrum rozlało się gwałtownie, powodując w blondynie niegasnący pożar frustracji pomieszanej ze szczęściem. Mąciło mu się w głowie pod wpływem tylu bodźców – widział ją, zdystansowaną, chłodną, lecz uprzejmą, niedostępną, piękną w swej powściągliwości – i tracił kompletnie zmysły dla swojej bogini, należącej jednak do innego. Do człowieka, którego zwał swym przyjacielem?
To sprawiało niemal fizyczny ból, raniąc Pata drobnymi odłamkami iskrzącego lodu. Czyż nie mogli na nowo odegrać historii Artura i Ginewry, w której żona króla odeszłaby od niego z jego najwierniejszym rycerzem? Padraig spełniłby każdy jej rozkaz oraz broniłby jej czci – zupełnie bezinteresownie. Myśli o Evandrze, które nieustannie zakłócały jego spokój, zawsze ocierały się o wychwalanie jej cnót oraz przymiotów. Mężczyzna całkowicie platonicznie marzył o tym, że zostanie jej powiernikiem, że dane mu będzie ułożyć jej złociste włosy lub wsunąć na stopy maleńkie trzewiczki. W porywach największej śmiałości fantazjował o złożeniu na jej licu delikatnego pocałunku, jednakże nigdy nie wyobrażał sobie posiadania Evandry ( jej ciała), uznając to za profanację świętości i bluźnierstwo, zasługujące na wieczne potępienie.
Kochał ją do szaleństwa.
Dlatego powiódł za nią tęsknym wzrokiem, kiedy prowadzona przez swego brata odchodziła w głąb restauracji, nie ruszając się jednak ani o cal – pomny na jej przejścia z mężczyznami (dla porywaczy panny Lestrange stanie się Przeznaczeniem, czterema Jeźdźcami Apokalipsy w jednej osobie, przynosząc ze sobą Głód, Zarazę, Wojnę oraz Śmierć) oraz życzenie Caesara. W jednej chwili wszyscy zniknęli, rozpływając się w przejściu, a on pochwycony za ramię przez Tristana znalazł się przy eleganckim barze, gdzie znajdowało się już paru gości. Wysoko urodzonych, co stwierdził już na pierwszy rzut oka.
- Jak wypadłem? – spytał Tristana, chcąc nieco rozluźnić atmosferę (nieco przypominającą stypę ) i pozwolić mu na pokpienie z nieporadnych prób zabłyśnięcia savoir-vivre'em. Usiadł na jednym ze stołków, nie zwracając uwagi na pozostałych mężczyzn i ponownie zwrócił się do Rosiera.
Co pijemy?
Osaczony.
Mimo rażącej niepewności (jak ona na niego działała, nie potrafił opisać tego słowami, chyba zapodział gdzieś zdolność racjonalnego i trzeźwego osądu, upijając się wyłącznie zarysem jej ślicznej twarzyczki oraz kruchej sylwetki), prostował się z godnością, zachowując dumę.
Był mężczyzną, nie mniej wartościowym od stojących nieopodal kawalerów.
Pomijając brak skrytki w banku Gringotta wypełnionej stosem złotych monet.
Pomijając rodowód krótszy od bransoletki oplatającej delikatny nadgarstek Evandry.
Miał przecież coś, czym nie mogliby poszczycić się szlachcice?
Wraz z bagażem doświadczeń od trudnej przeszłości otrzymał także stosowne nauki na przyszłość. Mimo młodego wieku, Padraig był zaradny i posiadał tak cenną (nie liczoną w galeonach) mądrość życiową . Nie wiedział, co podczas ukłonu powinien zrobić ze swoimi rękami (bardzo przeszkadzały w tej czynności), ale nie martwił się tym. Umiejętność ta nie była wcale przydatna – Paddy nie ugiąłby się przed obecnymi tu damami, gdyby nie obecność panienki Lestrange. Której rzuciłby się do stóp, oddając w niemej ofierze całe swe uczucie.
Evandra… obdarzyła go jedynym spojrzeniem, sprawiając, że cały jego świat zachwiał się w posadach. Wybuchnął wulkan emocji, całe ich spektrum rozlało się gwałtownie, powodując w blondynie niegasnący pożar frustracji pomieszanej ze szczęściem. Mąciło mu się w głowie pod wpływem tylu bodźców – widział ją, zdystansowaną, chłodną, lecz uprzejmą, niedostępną, piękną w swej powściągliwości – i tracił kompletnie zmysły dla swojej bogini, należącej jednak do innego. Do człowieka, którego zwał swym przyjacielem?
To sprawiało niemal fizyczny ból, raniąc Pata drobnymi odłamkami iskrzącego lodu. Czyż nie mogli na nowo odegrać historii Artura i Ginewry, w której żona króla odeszłaby od niego z jego najwierniejszym rycerzem? Padraig spełniłby każdy jej rozkaz oraz broniłby jej czci – zupełnie bezinteresownie. Myśli o Evandrze, które nieustannie zakłócały jego spokój, zawsze ocierały się o wychwalanie jej cnót oraz przymiotów. Mężczyzna całkowicie platonicznie marzył o tym, że zostanie jej powiernikiem, że dane mu będzie ułożyć jej złociste włosy lub wsunąć na stopy maleńkie trzewiczki. W porywach największej śmiałości fantazjował o złożeniu na jej licu delikatnego pocałunku, jednakże nigdy nie wyobrażał sobie posiadania Evandry ( jej ciała), uznając to za profanację świętości i bluźnierstwo, zasługujące na wieczne potępienie.
Kochał ją do szaleństwa.
Dlatego powiódł za nią tęsknym wzrokiem, kiedy prowadzona przez swego brata odchodziła w głąb restauracji, nie ruszając się jednak ani o cal – pomny na jej przejścia z mężczyznami (dla porywaczy panny Lestrange stanie się Przeznaczeniem, czterema Jeźdźcami Apokalipsy w jednej osobie, przynosząc ze sobą Głód, Zarazę, Wojnę oraz Śmierć) oraz życzenie Caesara. W jednej chwili wszyscy zniknęli, rozpływając się w przejściu, a on pochwycony za ramię przez Tristana znalazł się przy eleganckim barze, gdzie znajdowało się już paru gości. Wysoko urodzonych, co stwierdził już na pierwszy rzut oka.
- Jak wypadłem? – spytał Tristana, chcąc nieco rozluźnić atmosferę (nieco przypominającą stypę ) i pozwolić mu na pokpienie z nieporadnych prób zabłyśnięcia savoir-vivre'em. Usiadł na jednym ze stołków, nie zwracając uwagi na pozostałych mężczyzn i ponownie zwrócił się do Rosiera.
Co pijemy?
Gość
Gość
Labirynt restauracji okazał się dla nich łaskawy; Tristan nie mógłby sobie wyobrazić trafniejszego miejsca do odwiedzenia od baru. Gdyby miał się błąkać po korytarzach i pomiędzy stolikami przez najbliższe kilka godzin, poszukując wyjścia, wolałby się powiesić na jednym ze zwisających żyrandoli. Nieco żałował, że dwie urocze damy, Rosalie i Linette, najwyraźniej zostały porwane w inne miejsce.
- Wolisz nie wiedzieć - odpowiedział Padraigowi obojętnie, podchodząc do baru. Rzucił na blat monety i zamówił dwie szklaneczki Ognistej, wziął jedną, najwyraźniej drugą pozostawiając dla towarzysza. Dopiero teraz dało się dostrzec, że był naprawdę nie w humorze, nie podobało mu się, że Caesar zabrał od niego dziewczynę tak szybko. Z każdym dniem, który przybliżał go do dnia oświadczyn, chciał znaleźć się bliżej niej. Przekonać ją do siebie. Zdobyć jej zaufanie albo chociaż przychylność. Jej brat był głupcem, jeśli tego nie rozumiał, Evandra i tak nie mogła się już sprzeciwić temu małżeństwu. Tristan nie chciał jej jednak osaczać, kiedy była w towarzystwie brata, jego reakcje tylko potęgowały jej niechęć. Odpędził od siebie jednak te ponure myśli, upił łyk Ognistej i zwrócił się znów do Padraiga. - Popracujemy nad tym - dodał, uważnie taksując go wzrokiem. Nie wyglądał źle w jego szacie, a w każdym razie nie odstawał od innych tak bardzo, jak kiedyś. Kiedy w pobliżu nie było kobiet, Padraig odzyskiwał siłę swojego animuszu. Tristan się temu nie dziwił, nie znał jego szkolnych podbojów, a kobiety z wysokiego stanu robiły wrażenie na każdym.
- Caesar - odezwał się w końcu, odnajdując spojrzeniem jego źrenice, wciąż trzymając szklaneczkę na wysokości ust. - Czego chciał? - Widział, że przy wejściu zaczepił Padraiga, a dzisiaj był na Lestrange'a jeszcze bardziej cięty, niż zazwyczaj. Niewiele stolików było zajętych, lecz sylwetki przy barze rozpoznałby wszędzie. Dostrzegłszy, że jego towarzysz kieruje się do pustego, machnął na niego ręką, żeby poszedł za nim - i przeszedł w stronę Fortinbrasa i Deimosa.
- Pierwszy raz na tej uroczystości mogę sobie darować kurtuazyjne powitanie - zwrócił się do starszego z czarodziejów. - Powitałem już kilka znamienitych krewnych, wuju, i dochodzę do wniosku, że stary Slughorn chyba jednak nie był tak uwielbiany, jak o nim mówią. Z jakiegoś powodu przeczuwałem, że ciebie znajdę tutaj... lecz nie spodziewałbym się, że zastanę cię w towarzystwie Carrowa. - Obrzucił Deimosa pogardliwym spojrzeniem, położył szklaneczkę na stole i zabrał dla siebie krzesło z pobliskiego stolika, by przy nich usiąść, po czym skinął głową również Padraigowi. - Fortinbras Yaxley - przedstawił go. - I Deimos Carrow , choć twoje życie nie byłoby wiele uboższe, gdybyś nie poznał tego drugiego - dodał, nie miał ochoty konwersować z Carrowem, ale wyglądało na to, że w tym momencie nie mieli wielkiego wyboru. - Padraig - przedstawił towarzysza. - Fitzgerald - płynnie wypowiedział nazwisko, być może po raz pierwszy, choć jego brzmienie nie miało wielkiego znaczenia.
- Wolisz nie wiedzieć - odpowiedział Padraigowi obojętnie, podchodząc do baru. Rzucił na blat monety i zamówił dwie szklaneczki Ognistej, wziął jedną, najwyraźniej drugą pozostawiając dla towarzysza. Dopiero teraz dało się dostrzec, że był naprawdę nie w humorze, nie podobało mu się, że Caesar zabrał od niego dziewczynę tak szybko. Z każdym dniem, który przybliżał go do dnia oświadczyn, chciał znaleźć się bliżej niej. Przekonać ją do siebie. Zdobyć jej zaufanie albo chociaż przychylność. Jej brat był głupcem, jeśli tego nie rozumiał, Evandra i tak nie mogła się już sprzeciwić temu małżeństwu. Tristan nie chciał jej jednak osaczać, kiedy była w towarzystwie brata, jego reakcje tylko potęgowały jej niechęć. Odpędził od siebie jednak te ponure myśli, upił łyk Ognistej i zwrócił się znów do Padraiga. - Popracujemy nad tym - dodał, uważnie taksując go wzrokiem. Nie wyglądał źle w jego szacie, a w każdym razie nie odstawał od innych tak bardzo, jak kiedyś. Kiedy w pobliżu nie było kobiet, Padraig odzyskiwał siłę swojego animuszu. Tristan się temu nie dziwił, nie znał jego szkolnych podbojów, a kobiety z wysokiego stanu robiły wrażenie na każdym.
- Caesar - odezwał się w końcu, odnajdując spojrzeniem jego źrenice, wciąż trzymając szklaneczkę na wysokości ust. - Czego chciał? - Widział, że przy wejściu zaczepił Padraiga, a dzisiaj był na Lestrange'a jeszcze bardziej cięty, niż zazwyczaj. Niewiele stolików było zajętych, lecz sylwetki przy barze rozpoznałby wszędzie. Dostrzegłszy, że jego towarzysz kieruje się do pustego, machnął na niego ręką, żeby poszedł za nim - i przeszedł w stronę Fortinbrasa i Deimosa.
- Pierwszy raz na tej uroczystości mogę sobie darować kurtuazyjne powitanie - zwrócił się do starszego z czarodziejów. - Powitałem już kilka znamienitych krewnych, wuju, i dochodzę do wniosku, że stary Slughorn chyba jednak nie był tak uwielbiany, jak o nim mówią. Z jakiegoś powodu przeczuwałem, że ciebie znajdę tutaj... lecz nie spodziewałbym się, że zastanę cię w towarzystwie Carrowa. - Obrzucił Deimosa pogardliwym spojrzeniem, położył szklaneczkę na stole i zabrał dla siebie krzesło z pobliskiego stolika, by przy nich usiąść, po czym skinął głową również Padraigowi. - Fortinbras Yaxley - przedstawił go. - I Deimos Carrow , choć twoje życie nie byłoby wiele uboższe, gdybyś nie poznał tego drugiego - dodał, nie miał ochoty konwersować z Carrowem, ale wyglądało na to, że w tym momencie nie mieli wielkiego wyboru. - Padraig - przedstawił towarzysza. - Fitzgerald - płynnie wypowiedział nazwisko, być może po raz pierwszy, choć jego brzmienie nie miało wielkiego znaczenia.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Przybytek praktycznie świecił pustkami - oprócz trójki arystokratów, Padraiga i mrukliwego barmana nie było tam żadnego innego czarodzieja. Najwidoczniej reszta żałobników nie miała tyle szczęścia, by w trakcie szaleńczej wędrówki przez kolejne pomieszczenia restauracji trafić właśnie tutaj, do oazy spokoju obfitującej w ekskluzywne trunki i drogie, sprowadzane z zagranicy tytonie. Do pełni szczęścia brakowało im najprawdopodobniej jedynie damskiego towarzystwa, które pomogłoby odegnać myśli o śmierci Slughorna na dobre, odprężyć się i zapomnieć.
Jednak los nie był na tyle łaskawy. Zamiast tego, w chwilę po Tristanie i Padraigu do baru weszła ubrana elegancko para - o ile pierwsze wrażenie mogli zrobić dobre, o tyle szybko zostało ono zatarte. Mężczyzna, rosły czarodziej, kurczowo ściskał niższą od siebie kobietę za nadgarstek, nie pozwalając jej odejść od siebie choćby na krok. Jego towarzyszka, cała we łzach, z rozmazanym już makijażem, próbowała skryć swą twarz przed wzrokiem nieznajomych, najwyraźniej zawstydzona i przestraszona. Jak długo błądzili już po magicznym labiryncie La Revenant, tego nikt nie wiedział, lecz jedno było pewne - zastraszona młódka najchętniej uciekłaby przed nim, wyraźnie wzburzonym i gniewnym, gdzie pieprz rośnie.
Jednak los nie był na tyle łaskawy. Zamiast tego, w chwilę po Tristanie i Padraigu do baru weszła ubrana elegancko para - o ile pierwsze wrażenie mogli zrobić dobre, o tyle szybko zostało ono zatarte. Mężczyzna, rosły czarodziej, kurczowo ściskał niższą od siebie kobietę za nadgarstek, nie pozwalając jej odejść od siebie choćby na krok. Jego towarzyszka, cała we łzach, z rozmazanym już makijażem, próbowała skryć swą twarz przed wzrokiem nieznajomych, najwyraźniej zawstydzona i przestraszona. Jak długo błądzili już po magicznym labiryncie La Revenant, tego nikt nie wiedział, lecz jedno było pewne - zastraszona młódka najchętniej uciekłaby przed nim, wyraźnie wzburzonym i gniewnym, gdzie pieprz rośnie.
Nie było mu dane na długo cieszyć się błogą ciszą i samotnością w barze - a ta naprawdę mu się podobała. Nie zdążył jeszcze się dobrze usadowić, gdy do środka wszedł młody Carrow, Fortinbras skinął mu głową. Znał młokosa, wiedział o nim tyle, że miał naprawdę dobre konie... i że kiedyś robił zbyt maślane oczy przy jego córce.
- Panie Carrow - powitał go, nie wstając z krzesła; jako starszy wiekiem mógł sobie na to pozwolić, nie łamiąc etykiety. Bez wyrazu spojrzał na jego dwie pełne szklaneczki. - Dziękuję, miewają się dobrze. Niestety nie mogli przybyć osobiście, w towarzystwie bywają czasem nieokrzesani. - Uniósł lekko szklaneczkę whisky, proponując toast, i upił łyk alkoholu. Fortinbras nie przepadał za grzecznościowymi rozmowami równie mocno, co za alkoholem, ale patrząc na zamówienie Deimosa, trafił na odpowiedniego kompana... Sądząc po tonie jego głosu, on również daleki był od opłakiwania zmarłego profesora.
Ledwie chwilę później do sali wpadła kolejna dwójka, najpierw - młodzieniec, a za nim, czy go oczy nie myliły? Tristan. Nie powinien być zdziwiony, w końcu - znajdowali się przy barze. Odczekał, aż wraz z towarzyszem załatwią swoje sprawy i znów nie wstał, gdy powitał go bratanek. Zbył milczeniem i zdał nie usłyszeć sposobu, w jaki przedstawił Deimosa swojemu kompanowi - chłopięce waśnie nieszczególnie go interesowały, a przynajmniej nie póki nie były dość ciekawe, aby je obserwować.
- Pan Fitzgerald - powtórzył za Tristanem, przyglądając się delikatnej buzi młodziana. Było w niej coś znajomego, a Fortinbras nie mógł pozbyć się wrażenia, że skądś tego chłopaka znał... nie mógł sobie jednak przypomnieć skąd. Może z Ministerstwa? Był za młody, prędzej jego ojca... nazwisko odbiło się jednak pustym echem, jego brzmienie wydawało się całkowicie obce. - Czym się pan zajmuje, panie Fitzgerald? - zapytał więc bez ogródek, jak to na dżentelmeńskiej rozmowie; Padraig był nienagannie ubrany (nawet ta szata wydawała się znajoma...), a bratankowi nie towarzyszył przecież bez powodu. Tylko wrażenie wciąż sprawiał... młokosa. - Slughorn miał niewielu przyjaciół, ale i niewielu wrogów - zwrócił się do Tristana. - Nawet bez całunu rozpaczy to zdarzenie powinno zrobić na nas wrażenie. Brzmi jak... ostrzeżenie. - W zamyśleniu zapatrzył się na drzwi baru. Nie on jeden naiwnie sądził, że szlachecki tytuł był tarczą przed iskrami ostatnich napięć czarodziejskiego świata. A jednak nie. Ktoś odważył się pozbawić życia Slughorna. Dobrotliwego, strachliwego ślimaka...
W tym czasie jednak drzwi się otworzyły, a do baru weszła kolejna para - mało zgrana, sądząc po sposobie, w jaki się ze sobą (nie)komunikowali. Fortinbras westchnął, po czym spojrzał znacząco na trzech pozostałych kawalerów.
- Panienka chyba potrzebuje pomocy...
- Panie Carrow - powitał go, nie wstając z krzesła; jako starszy wiekiem mógł sobie na to pozwolić, nie łamiąc etykiety. Bez wyrazu spojrzał na jego dwie pełne szklaneczki. - Dziękuję, miewają się dobrze. Niestety nie mogli przybyć osobiście, w towarzystwie bywają czasem nieokrzesani. - Uniósł lekko szklaneczkę whisky, proponując toast, i upił łyk alkoholu. Fortinbras nie przepadał za grzecznościowymi rozmowami równie mocno, co za alkoholem, ale patrząc na zamówienie Deimosa, trafił na odpowiedniego kompana... Sądząc po tonie jego głosu, on również daleki był od opłakiwania zmarłego profesora.
Ledwie chwilę później do sali wpadła kolejna dwójka, najpierw - młodzieniec, a za nim, czy go oczy nie myliły? Tristan. Nie powinien być zdziwiony, w końcu - znajdowali się przy barze. Odczekał, aż wraz z towarzyszem załatwią swoje sprawy i znów nie wstał, gdy powitał go bratanek. Zbył milczeniem i zdał nie usłyszeć sposobu, w jaki przedstawił Deimosa swojemu kompanowi - chłopięce waśnie nieszczególnie go interesowały, a przynajmniej nie póki nie były dość ciekawe, aby je obserwować.
- Pan Fitzgerald - powtórzył za Tristanem, przyglądając się delikatnej buzi młodziana. Było w niej coś znajomego, a Fortinbras nie mógł pozbyć się wrażenia, że skądś tego chłopaka znał... nie mógł sobie jednak przypomnieć skąd. Może z Ministerstwa? Był za młody, prędzej jego ojca... nazwisko odbiło się jednak pustym echem, jego brzmienie wydawało się całkowicie obce. - Czym się pan zajmuje, panie Fitzgerald? - zapytał więc bez ogródek, jak to na dżentelmeńskiej rozmowie; Padraig był nienagannie ubrany (nawet ta szata wydawała się znajoma...), a bratankowi nie towarzyszył przecież bez powodu. Tylko wrażenie wciąż sprawiał... młokosa. - Slughorn miał niewielu przyjaciół, ale i niewielu wrogów - zwrócił się do Tristana. - Nawet bez całunu rozpaczy to zdarzenie powinno zrobić na nas wrażenie. Brzmi jak... ostrzeżenie. - W zamyśleniu zapatrzył się na drzwi baru. Nie on jeden naiwnie sądził, że szlachecki tytuł był tarczą przed iskrami ostatnich napięć czarodziejskiego świata. A jednak nie. Ktoś odważył się pozbawić życia Slughorna. Dobrotliwego, strachliwego ślimaka...
W tym czasie jednak drzwi się otworzyły, a do baru weszła kolejna para - mało zgrana, sądząc po sposobie, w jaki się ze sobą (nie)komunikowali. Fortinbras westchnął, po czym spojrzał znacząco na trzech pozostałych kawalerów.
- Panienka chyba potrzebuje pomocy...
Gość
Gość
- Hahaha! Diana żywa tarcza! Hahaha! - wpadłam do pomieszczenia, jak się rozejrzałam, to okazało się, że trafiłyśmy do baru.
Ku mojemu kompletnemu (nie)zdziwieniu trafiłyśmy znowu z deszczu pod rynnę. Bo od Cezara, Evandry i kilku innych osób, wpadłyśmy w paszczę Tristiana, Deimosa i o zgrozo, mojego ojca. Spojrzałam na nich, uśmiechnęłam się szeroko i pociągnęłam dziewczyny w stronę baru. Podeszłam do ojca i osób przy nim i dygnęłam delikatnie. Wyglądałam... zabawnie, ponieważ czerwona farba na mojej twarzy trochę już zaschła, w niektórych miejscach tworzyła delikatną skorupkę, moja suknia też wyglądała jak z horroru. Chichocząc pod nosem zwróciłam się do ojca.
- Ojcze, przepraszam za mój wygląd, ale... hahahaha!... dopadł nas poltergeis! Bo zgubiłyśmy się w korytarzu, a on nam... hihihihihi!... chciał zrobić żart - zaczęłam. - Ale zobacz, wcale nie wyglądam tak źle jak Linette!
Miałam nadzieję, że ojciec wybaczy mi moje zachowanie i wygląd. Mimo że nadal byłam bardzo rozbawiona, to liczyłam na to, że zabierze mnie stąd i zadba o to, aby nikt nie dowiedział się o naszym wypadku. Spojrzałam na Deimosa i Tristiana oraz jego towarzysza. Zatrzepotałam lekko rzęsami i znowu zachichotałam pod nosem.
- Przepraszam Panów, Panie Carrow - dygnęłam delikatnie. - Tristian... poltergeis niestety obdarzył nas jakimś środkiem na śmiech i nie możemy się opanować - wytłumaczyłam. - To absolutnie nie nasza wina...
Powoli zaczynałam się uspokajać. Nadal miałam cudowny humor i wszystko mnie bawiło, ale powoli zaczynałam schodzić na ziemię. I nawet bym się tak nie śmiała, gdyby nie przerzuciła wzroku na swoje koleżanki. Widząc nóżki Linette i włosy Diany, znowu dostawałam ataku śmiechu.
- Hahahaha! Linette chyba potrzebuje jakiegoś okrycia! - krzyknęłam ciągnąc ją lekko za sukienkę, ot tak dla zabawy.
Ku mojemu kompletnemu (nie)zdziwieniu trafiłyśmy znowu z deszczu pod rynnę. Bo od Cezara, Evandry i kilku innych osób, wpadłyśmy w paszczę Tristiana, Deimosa i o zgrozo, mojego ojca. Spojrzałam na nich, uśmiechnęłam się szeroko i pociągnęłam dziewczyny w stronę baru. Podeszłam do ojca i osób przy nim i dygnęłam delikatnie. Wyglądałam... zabawnie, ponieważ czerwona farba na mojej twarzy trochę już zaschła, w niektórych miejscach tworzyła delikatną skorupkę, moja suknia też wyglądała jak z horroru. Chichocząc pod nosem zwróciłam się do ojca.
- Ojcze, przepraszam za mój wygląd, ale... hahahaha!... dopadł nas poltergeis! Bo zgubiłyśmy się w korytarzu, a on nam... hihihihihi!... chciał zrobić żart - zaczęłam. - Ale zobacz, wcale nie wyglądam tak źle jak Linette!
Miałam nadzieję, że ojciec wybaczy mi moje zachowanie i wygląd. Mimo że nadal byłam bardzo rozbawiona, to liczyłam na to, że zabierze mnie stąd i zadba o to, aby nikt nie dowiedział się o naszym wypadku. Spojrzałam na Deimosa i Tristiana oraz jego towarzysza. Zatrzepotałam lekko rzęsami i znowu zachichotałam pod nosem.
- Przepraszam Panów, Panie Carrow - dygnęłam delikatnie. - Tristian... poltergeis niestety obdarzył nas jakimś środkiem na śmiech i nie możemy się opanować - wytłumaczyłam. - To absolutnie nie nasza wina...
Powoli zaczynałam się uspokajać. Nadal miałam cudowny humor i wszystko mnie bawiło, ale powoli zaczynałam schodzić na ziemię. I nawet bym się tak nie śmiała, gdyby nie przerzuciła wzroku na swoje koleżanki. Widząc nóżki Linette i włosy Diany, znowu dostawałam ataku śmiechu.
- Hahahaha! Linette chyba potrzebuje jakiegoś okrycia! - krzyknęłam ciągnąc ją lekko za sukienkę, ot tak dla zabawy.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Początkowo weszłyśmy do pomieszczenia i wraz z Dianą chciałyśmy skierować się do baru, jednak Rosalie pokierowała nas do osób, które widocznie bardzo dobrze znała, a które siedziały przy stoliku. Będąc zaciągniętą do bliżej nieznanego mi towarzystwa, skinęłam wszystkim głową. Kojarzę z niego jedynie ciebie, Padraig, chodziliśmy razem do Hogwartu, choć ty byłeś ode mnie kilka klas wyżej. To jednak nie przeszkadzało mi słuchać o tym, jak podrywałeś starsze ode mnie dziewczęta. Czasem z Wenus chichotałyśmy ostentacyjnie, gdy przechodziłeś koło nas na błoniach lub szerokich szkolnych korytarzach. Później chcę się z tobą bliżej przywitać, ale Rosalie zaczyna mówić. Unoszę brew do góry, bo kiedy patrzę na ciebie, Rose, to nie potrafię wyobrazić sobie w jaki sposób muszę wyglądać ja skoro twierdzisz, że twoja facjata i sukienka ubrudzona farbą, prezentują się lepiej ode mnie. Nie wydawało mi się, że postrzępiona sukienka (będę mówić, że to z kolekcji Wenus, ona jest ikoną mody i na pewno wszyscy będą robić achy i ochy) robiła gorsze wrażenie niż twoja twarz. Później pociągnęłaś mi sukienkę w taki sposób, że moje prowizoryczne przedłużenie wykonane ze swetra prawie mi opadło, ukazując sporą część moich nóg. Na szczęście w ostatnim momencie wszystko złapałam, ratując w pewien sposób sytuację. Posyłam tobie jednak mordercze spojrzenie, ubarwione rumieńcami na policzkach. Na pewno będziesz dziś na ustach moich i Wenus przy nocnych rozmowach zakrapianych winem. Chyba że ponownie wybierze Luno zamiast mnie. Ostatnio woli mieć same przerywane oddechy z Luno albo nawet głupie same kolację z Luno i właściwie to tylko wszystko z Luno, a ja buchy robię w kociołku samotnie, czasem umili mi dzień Franz, co o sztuce sporo mówi, ale nawet on nie jest wstanie zastąpić mi przyjaciółki. Wracając jednak do sprawy mojej podartej sukienki. Mam nadzieję, że panowie nie zauważyli tego upokarzającego dla mnie incydentu, zajmując się ratowaniem z opresji zupełnie innej damy.
Rosaline otworzyła drzwi, a ja pożegnałam się z towarzystwem skinieniem głowy i szybciutko wycofałam wraz z dziewczętami z tego śmiesznego miejsca z fontanną. Wiedziałam, że potem będę wyrzucała sobie przybycie do tej restauracji i wyrabianie tych wszystkich śmiesznych rzeczy z dziewczynami, zwłaszcza, że widziało mnie już zbyt wiele znajomych twarzy. Teraz jednak się tym kompletnie nie przejmowałam, zasłaniając wstydliwą Yaxleyównę swym ciałem. Hahaha! Nie! Wcale gruba nie byłam! To raczej winę ponosiły te włosy, które nadal mi sterczały w nieładzie. To właśnie one między innymi byłyo powodem mojego śmiechu, który ginął w jednym pomieszczeniu, by nagle pojawić się w drugim. Znałam odpowiednie zaklęcie, więc mogłam je poprawić jednym machnięciem różdżki, ale ze śmiechu nie potrafiłabym jej utrzymać. Nawet nie miałam pojęcia, gdzie w tej chwili się znajduje... Dopiero po chwili ogarnęłam swym wzrokiem otoczenie i zauważyłam, że w końcu trafiłyśmy do baru.
– O!, bar! – krzyknęłam aż nazbyt głośno, zanosząc się śmiechem, przez który nieomal nie zaczęłam się dusić. Nieznana mi różowa substancja miała mocne i długotrwałe działanie, skoro nadal męczyła nas głupawka. – O, i pan Yaxley! – Ukłoniłam się przed ojcem Rosaline i zaniosłam kolejnym niekontrolowanym śmiechem, by następnie przywitać resztę zebranych i Tristana. Nie miałam pojęcia, gdzie znajdowali się w tej chwili moi rodzice. Zamierzałam jednak dziękować losowi, jeśli sprawy zawodowe ojca zmusiły ich do powrotu do domu.
– Tristanie, bęhahahahaiesz tak uprzejmy i, hahaha, nie wytrzymam, zamówisz mi ognistej? – zapytałam, ocierając łzy radości i ponownie poprawiając roztrzepane włosy. Spojrzałam na Rosaline, której farba odpadała z twarzy. Wyglądała jak popękana porcelanowa lalka, oczywiście, jeśli przymknąć oko na wiele innych niepodobieństw. Następnie zerknęłam na ciągniętą przez pannę Yaxley sukienkę Linetty. – Moje drogie przyjaciółki, hahahaha, z klasą, z klhahahaasą! Jesteśmy wśród dżentelmenów – zauważyłam, niechcący wypowiadając to rozbawionym tonem, co nie mogło być wzięte poważnie. – I naprawdę, panowie, to nie nasza, hahaha, wina, cała ta zaistniała sytuacja... Wiem, że jesteśmy po pogrzebie – zauważyłam z szerokim uśmiechem, czując się tak lekko i nadal chichocząc. – To ta restauracjahahaha! Nie wiem, kto postanowił tu zorganizować przyjęcie – poskarżyłam się, nadal śmiejąc się w ten paskudny sposób. Przed wszystkimi. I robiąc te okropne miny pełne rozbawienia, nadmiernej irytacji czy zaskoczenia. Nie chciałam myśleć o tym, co powie na te wybuchy śmiechu otoczenie tych wszystkich arystokratów... Reputacja! Gazety! O, nie!
– O!, bar! – krzyknęłam aż nazbyt głośno, zanosząc się śmiechem, przez który nieomal nie zaczęłam się dusić. Nieznana mi różowa substancja miała mocne i długotrwałe działanie, skoro nadal męczyła nas głupawka. – O, i pan Yaxley! – Ukłoniłam się przed ojcem Rosaline i zaniosłam kolejnym niekontrolowanym śmiechem, by następnie przywitać resztę zebranych i Tristana. Nie miałam pojęcia, gdzie znajdowali się w tej chwili moi rodzice. Zamierzałam jednak dziękować losowi, jeśli sprawy zawodowe ojca zmusiły ich do powrotu do domu.
– Tristanie, bęhahahahaiesz tak uprzejmy i, hahaha, nie wytrzymam, zamówisz mi ognistej? – zapytałam, ocierając łzy radości i ponownie poprawiając roztrzepane włosy. Spojrzałam na Rosaline, której farba odpadała z twarzy. Wyglądała jak popękana porcelanowa lalka, oczywiście, jeśli przymknąć oko na wiele innych niepodobieństw. Następnie zerknęłam na ciągniętą przez pannę Yaxley sukienkę Linetty. – Moje drogie przyjaciółki, hahahaha, z klasą, z klhahahaasą! Jesteśmy wśród dżentelmenów – zauważyłam, niechcący wypowiadając to rozbawionym tonem, co nie mogło być wzięte poważnie. – I naprawdę, panowie, to nie nasza, hahaha, wina, cała ta zaistniała sytuacja... Wiem, że jesteśmy po pogrzebie – zauważyłam z szerokim uśmiechem, czując się tak lekko i nadal chichocząc. – To ta restauracjahahaha! Nie wiem, kto postanowił tu zorganizować przyjęcie – poskarżyłam się, nadal śmiejąc się w ten paskudny sposób. Przed wszystkimi. I robiąc te okropne miny pełne rozbawienia, nadmiernej irytacji czy zaskoczenia. Nie chciałam myśleć o tym, co powie na te wybuchy śmiechu otoczenie tych wszystkich arystokratów... Reputacja! Gazety! O, nie!
Diana Crouch
Zawód : szlachcicuje
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Caught in a landslide, no escape from reality.
Open your eyes, look up to the skies and see.
Open your eyes, look up to the skies and see.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przez jakiś czas nawet się oszukiwał. Przecież się starał, nie porwał się na ucałowanie dłoni towarzyszkom Caesara (czy trafiłby za to do więzienia? Za obrazę majestatu?), skłonił się głęboko, ale nie do przesady i…
Wiedział, że brakowało mu gracji i naturalności, lecz nie nawykł do podobnych ceremoniałów. Mimo wszystko, liczył, że nie ośmieszył się całkowicie – Tristan zaś skutecznie rozwiał jego wątpliwości. Brutalnie, aczkolwiek nie sprawiał wrażenia rozdrażnionego ani poirytowanego. Czyżby rozumiał, że Paddy po prostu nie miał możliwości nauki manier (ważnych wyłącznie w celu zdobycia aprobaty Evandry), czy też jego gafy obchodziły go tyle, ile zeszłoroczny śnieg? Raczej to drugie, blondyn poważnie wątpił, by ktokolwiek zwrócił uwagę na jego popisy. Gdziekolwiek pojawiali się razem, to na Rosierze skupiała się lwia część uwagi. Rzadko ktokolwiek zwracał się bezpośrednio do niego, traktując go jak cień Tristana, milczący, podążający za nim krok w krok. Tak jak i teraz, idąc za nim do baru i bezwiednie chwycił szklaneczkę Ognistej. Nie zdążył ubiec bruneta i samemu zapłacić za trunek, choć zaciskał już palce na drobnych monetach wysupłanych z kieszeni. Kiwnął zatem głową w podzięce, z zamiarem odwdzięczenia się następnym razem. Nie mógł pozwolić, by Tristan nieustannie go finansował, ponieważ czuł się z tą świadomością bardzo niezręcznie. Był dorosły, zarabiał i zakup kilku drinków znajdował się w zasięgu jego możliwości.
- Zamierasz uczyć mnie etykiety? – spytał i parsknął w swoją szklankę – choć może to i dobrze, nie zawstydzę cię na ślubie – dodał ciszej, znowu myśląc jedynie o Evandrze i planując wywarcie na niej piorunującego wrażenia. Gdyby zobaczyła, jaka zmiana w nim zaszła, jak z plebejusza przeistoczył się w czarującego manierami mężczyznę, może wówczas… O ile rzecz jasna by to zauważyła. Wziął łyka whisky, a następnie kolejnego, czując jak wraz z falą ciepła wraca mu pewność siebie. Słysząc pytanie Tristana, odłożył szklaneczkę na blat baru i spojrzał mu w oczy. Nie mógł przecież mu powiedzieć, iż Caesar kazał mu go pilnować. Paddy znalazł się między młotem a kowadłem, a dokładnie między Rosierem a Lestrange’em. Dawno już doszedł do wniosku, iż panowie za sobą nie przepadali, więc wolał nie pogłębiać tej niechęci i zachować całkowitą neutralność. Było to jednak niezwykle trudne, zważywszy na fakt, iż Caesar był jego przełożonym, a Tristan kimś na kształt przyjaciela.
- Powiedział, żebym spływał i przestał błaznować – mruknął niewyraźnie – chyba nie chciał, żeby ktoś go ze mną zobaczył – wymamrotał. W innej sytuacji bez wahania powiedziałby Trisowi prawdę, ale bezpieczniej byłoby, gdyby Rosier jednak nie tułał się samotnie po restauracji, zwłaszcza z zamiarem… rozmówienia się z Lestrange’em.
Wziął kolejnego łyka Ognistej i poszedł za brunetem, który najwyraźniej znał siedzących przy barze czarodziejów – jakżeby inaczej. Słowa jego towarzysza skierowane ku starszemu z mężczyzny, uświadomiły Patowi, iż to właśnie on musi być wybawicielem Evandry. Zapragnął porwać go w serdeczny uścisk i dziękować na kolanach za uratowanie panienki Lestrange i uchronienie jej przed utratą czci oraz czystości, lecz w porę się pohamował i poczekał, aż Tristan zakończy prezentację. Drugi z mężczyzn nawet bez pogardliwego komentarza Rosiera nie przypadł mu do gustu – kwestia aparycji, czy też zmanierowania, jakim epatował całą swą postawą, więc zignorował go, skłaniając krótko głowę przed Fortinbrasem (chyba nie powinien startować z wyciągniętą dłonią do starszego czarodzieja).
- Miło mi pana poznać, sir – rzucił okolicznościową formułką, choć rzeczywiście cieszył się, iż mógł spotkać mężczyznę, któremu Evandra zawdzięczała życie – Jestem kelnerem, pracuję w Wenus – odparł na pytanie, prostując się odrobinę i patrząc Yaxleyowi w oczy. Nie wstydził się swego zajęcia, a nie zamierzał się chwalić, iż okazyjnie pisuje do Walczącego Maga. To była jego tajemnica i wiedział o niej chyba tylko Monty, dachowiec, którego przygarnął zeszłej zimy. Miał poszarpane uszka i niedowidział na lewe oko, ale i tak prezentował się całkiem przyzwoicie w porównaniu do trzech arystokratek, które jak burza wpadły do baru. Jedna z nich (niezwykle urodziwa) była cała pokryta czerwoną farbą, Linette, którą kojarzył ze szkoły wyglądała dość nieprzyzwoicie, w poszarpanej i stanowczo za krótkiej sukni, natomiast fryzura trzeciej pozostawała wiele do życzenia, ale mimo tego, wszystkie sprawiały wrażenie niezwykle wesołych.
- Ja zapłacę – zaoferował natychmiast, podając barmanowi monety i zamawiając drinki dla wszystkich panien. Chciał w ten sposób zrekompensować się Tristanowi i może odrobinę podwyższyć swą atrakcyjność w rankingach arystokratek, celując w rolę prawdziwego dżentelmena – może alkohol przełamie efekt substancji rozweselającej – wyraził nadzieję, zgrabnie podając im trunki. Niespodziewanie drzwi pomieszczenia otworzyły się znowu, równie gwałtownie. Do środka weszła para, sprawiająca doprawdy osobliwe wrażenie. Kobieta wydawała się naprawdę przerażona i niechętna swemu towarzyszowi, który z kolei wyglądał na rozsierdzonego. W Paddym odezwało się rycerskie serce, kiedy porozumiewawczo spojrzał na Tristana oraz Fortinbrasa, w lot łapiąc jego sugestię.
- Przepraszam – zaczął grzecznie, podchodząc do mężczyzny – może raczy pan się do nas przyłączyć? - spytał gładko, po czym z całej siły uderzył niczego niespodziewającego się czarodzieja prosto w twarz.
Wiedział, że brakowało mu gracji i naturalności, lecz nie nawykł do podobnych ceremoniałów. Mimo wszystko, liczył, że nie ośmieszył się całkowicie – Tristan zaś skutecznie rozwiał jego wątpliwości. Brutalnie, aczkolwiek nie sprawiał wrażenia rozdrażnionego ani poirytowanego. Czyżby rozumiał, że Paddy po prostu nie miał możliwości nauki manier (ważnych wyłącznie w celu zdobycia aprobaty Evandry), czy też jego gafy obchodziły go tyle, ile zeszłoroczny śnieg? Raczej to drugie, blondyn poważnie wątpił, by ktokolwiek zwrócił uwagę na jego popisy. Gdziekolwiek pojawiali się razem, to na Rosierze skupiała się lwia część uwagi. Rzadko ktokolwiek zwracał się bezpośrednio do niego, traktując go jak cień Tristana, milczący, podążający za nim krok w krok. Tak jak i teraz, idąc za nim do baru i bezwiednie chwycił szklaneczkę Ognistej. Nie zdążył ubiec bruneta i samemu zapłacić za trunek, choć zaciskał już palce na drobnych monetach wysupłanych z kieszeni. Kiwnął zatem głową w podzięce, z zamiarem odwdzięczenia się następnym razem. Nie mógł pozwolić, by Tristan nieustannie go finansował, ponieważ czuł się z tą świadomością bardzo niezręcznie. Był dorosły, zarabiał i zakup kilku drinków znajdował się w zasięgu jego możliwości.
- Zamierasz uczyć mnie etykiety? – spytał i parsknął w swoją szklankę – choć może to i dobrze, nie zawstydzę cię na ślubie – dodał ciszej, znowu myśląc jedynie o Evandrze i planując wywarcie na niej piorunującego wrażenia. Gdyby zobaczyła, jaka zmiana w nim zaszła, jak z plebejusza przeistoczył się w czarującego manierami mężczyznę, może wówczas… O ile rzecz jasna by to zauważyła. Wziął łyka whisky, a następnie kolejnego, czując jak wraz z falą ciepła wraca mu pewność siebie. Słysząc pytanie Tristana, odłożył szklaneczkę na blat baru i spojrzał mu w oczy. Nie mógł przecież mu powiedzieć, iż Caesar kazał mu go pilnować. Paddy znalazł się między młotem a kowadłem, a dokładnie między Rosierem a Lestrange’em. Dawno już doszedł do wniosku, iż panowie za sobą nie przepadali, więc wolał nie pogłębiać tej niechęci i zachować całkowitą neutralność. Było to jednak niezwykle trudne, zważywszy na fakt, iż Caesar był jego przełożonym, a Tristan kimś na kształt przyjaciela.
- Powiedział, żebym spływał i przestał błaznować – mruknął niewyraźnie – chyba nie chciał, żeby ktoś go ze mną zobaczył – wymamrotał. W innej sytuacji bez wahania powiedziałby Trisowi prawdę, ale bezpieczniej byłoby, gdyby Rosier jednak nie tułał się samotnie po restauracji, zwłaszcza z zamiarem… rozmówienia się z Lestrange’em.
Wziął kolejnego łyka Ognistej i poszedł za brunetem, który najwyraźniej znał siedzących przy barze czarodziejów – jakżeby inaczej. Słowa jego towarzysza skierowane ku starszemu z mężczyzny, uświadomiły Patowi, iż to właśnie on musi być wybawicielem Evandry. Zapragnął porwać go w serdeczny uścisk i dziękować na kolanach za uratowanie panienki Lestrange i uchronienie jej przed utratą czci oraz czystości, lecz w porę się pohamował i poczekał, aż Tristan zakończy prezentację. Drugi z mężczyzn nawet bez pogardliwego komentarza Rosiera nie przypadł mu do gustu – kwestia aparycji, czy też zmanierowania, jakim epatował całą swą postawą, więc zignorował go, skłaniając krótko głowę przed Fortinbrasem (chyba nie powinien startować z wyciągniętą dłonią do starszego czarodzieja).
- Miło mi pana poznać, sir – rzucił okolicznościową formułką, choć rzeczywiście cieszył się, iż mógł spotkać mężczyznę, któremu Evandra zawdzięczała życie – Jestem kelnerem, pracuję w Wenus – odparł na pytanie, prostując się odrobinę i patrząc Yaxleyowi w oczy. Nie wstydził się swego zajęcia, a nie zamierzał się chwalić, iż okazyjnie pisuje do Walczącego Maga. To była jego tajemnica i wiedział o niej chyba tylko Monty, dachowiec, którego przygarnął zeszłej zimy. Miał poszarpane uszka i niedowidział na lewe oko, ale i tak prezentował się całkiem przyzwoicie w porównaniu do trzech arystokratek, które jak burza wpadły do baru. Jedna z nich (niezwykle urodziwa) była cała pokryta czerwoną farbą, Linette, którą kojarzył ze szkoły wyglądała dość nieprzyzwoicie, w poszarpanej i stanowczo za krótkiej sukni, natomiast fryzura trzeciej pozostawała wiele do życzenia, ale mimo tego, wszystkie sprawiały wrażenie niezwykle wesołych.
- Ja zapłacę – zaoferował natychmiast, podając barmanowi monety i zamawiając drinki dla wszystkich panien. Chciał w ten sposób zrekompensować się Tristanowi i może odrobinę podwyższyć swą atrakcyjność w rankingach arystokratek, celując w rolę prawdziwego dżentelmena – może alkohol przełamie efekt substancji rozweselającej – wyraził nadzieję, zgrabnie podając im trunki. Niespodziewanie drzwi pomieszczenia otworzyły się znowu, równie gwałtownie. Do środka weszła para, sprawiająca doprawdy osobliwe wrażenie. Kobieta wydawała się naprawdę przerażona i niechętna swemu towarzyszowi, który z kolei wyglądał na rozsierdzonego. W Paddym odezwało się rycerskie serce, kiedy porozumiewawczo spojrzał na Tristana oraz Fortinbrasa, w lot łapiąc jego sugestię.
- Przepraszam – zaczął grzecznie, podchodząc do mężczyzny – może raczy pan się do nas przyłączyć? - spytał gładko, po czym z całej siły uderzył niczego niespodziewającego się czarodzieja prosto w twarz.
Gość
Gość
Po niedługiej chwili spokoju, gdy piliśmy z ojcem Rosalie za nieszczęście, śmierć bądź trolle, do baru wciągnięta została młoda kobieta. Jej zapłakana twarz obeszła mnie nie więcej niż zeszłoroczny śnieg, przyznam w duchu, iż nawet czasami wolę takie widoki. Niż dajmy na to, widok Rosiera wtaczającego się do przybytku. Śledził mnie gnojek, dziś nie mam co do tego wątpliwości. Brak mi ochoty, by z nim zamienić chociażby słówko. Uświadomiłbym go, że chodząc za mną nie osiągnie celu: nie nabywa się tak znakomitych cech, jak te które ja mam, tylko poprzez śledzenie. Musiałby ćwiczyć, latami praktykować bycie mną, a ten niecałe kilka lat póki co na tym spędził. Marne szanse Rosiera Tristana.
Przywlekł za sobą Fitzgeralda, którego jak mniemam też znać powinienem chociażby ze względu na wspólne spotkania z Tomem. Z nieznanej mi jednak przyczyny, panowie postanowili udawać, że się nie znamy. Dlatego ledwo kiwam głową, na więcej wcale mnie nie stać, więcej wcale nie chcę im dać.
Dałbym za to wszystko trzem młódkom, które rozbawione wpadły za Rycerzami.
Jak to mówią: pijany, to do domu. My, arystokracja, lubujemy się jednak w pijanych duszyczkach z otoczenia. Patrzymy wtedy na nie i przemyka nam przez głowę taka myśl: a co, jeżeli i my dziś doprowadzimy się do tego stanu, czy może już w nim jesteśmy i przez to, rzecz niemożliwa nam to zdefiniować. Mnie zaś definicje nie interesowały nigdy nadto. Sęk w tym, że szlamą nazwę każdego, kto zajdzie mi drogę, znów arystokracji nie rozpoznaję z daleka, często się mylę, niekiedy ze skutkiem tragikomicznym. Bywam porywczy, choć staram się czerpać jak najwięcej ze sposobności, by znów znudzonym być i strzelać miny nadętego bufona. Ową minę przybrałem, gdy stojąc twarzą zwróconą już w stronę trójki niewiast, oceniałem ich stan upojenia alkoholowego.
Są niewątpliwie pod czegoś wpływem, mnie zaś tylko irytują ich wesołe twarze. Jedna przez drugą piszczą i śmieją się, w jednej rozpoznałem niedoszłą narzeczoną. Kolejne wydają się być podobne do ladacznic (co w gruncie rzeczy także przypomina mi o innych niedoszłych narzeczonych).
Nietrzeźwość dziewcząt, młodzieniec - przyjaciel Rosiera, postanowił jeszcze powiększyć. Nie wychylałem się zbytnio z pomysłem na zmianę ich sytuacji, czy wyglądu.. beznadziejnej sytuacji. Wolałem poczekać i uraczyć się szklaneczką, patrząc z politowaniem na drobniaki, którymi operuje Fitzgerald. Gdyby byłby to XXI wiek, machnąłbym przed nim złotą kartą, zabierając sposobność zaistnienia w świecie. Dziś jednak zadowolę się obserwacją tego znakomitej jakości przedstawienia. Uśmiałbym się go łez, gdybym miał umiejętność płakania.
Nie podoba mi się za to prostackie zachowanie Padraiga F. Jeszcze gdybyśmy mieli pewność, że to szlama. Ale nikt mi nie dał powąchać, a też piłem i nie jestem pewien. Odstawiam jednak puste szkło i unoszę zniesmaczony brwi. - Rosier, ty to jednak masz znajomych - rzucam i raz jeszcze ogarniam całe to towarzystwo wzrokiem. Rosalie, prawie cie nie poznałem z tą farbą na twarzy. Patrzeć mi się zachciało w te farbę, na całe nieszczęście kazano mi przerwać owo wpatrywanie, gdy zapłakana niewiasta zwróciła mą uwagę.
Przywlekł za sobą Fitzgeralda, którego jak mniemam też znać powinienem chociażby ze względu na wspólne spotkania z Tomem. Z nieznanej mi jednak przyczyny, panowie postanowili udawać, że się nie znamy. Dlatego ledwo kiwam głową, na więcej wcale mnie nie stać, więcej wcale nie chcę im dać.
Dałbym za to wszystko trzem młódkom, które rozbawione wpadły za Rycerzami.
Jak to mówią: pijany, to do domu. My, arystokracja, lubujemy się jednak w pijanych duszyczkach z otoczenia. Patrzymy wtedy na nie i przemyka nam przez głowę taka myśl: a co, jeżeli i my dziś doprowadzimy się do tego stanu, czy może już w nim jesteśmy i przez to, rzecz niemożliwa nam to zdefiniować. Mnie zaś definicje nie interesowały nigdy nadto. Sęk w tym, że szlamą nazwę każdego, kto zajdzie mi drogę, znów arystokracji nie rozpoznaję z daleka, często się mylę, niekiedy ze skutkiem tragikomicznym. Bywam porywczy, choć staram się czerpać jak najwięcej ze sposobności, by znów znudzonym być i strzelać miny nadętego bufona. Ową minę przybrałem, gdy stojąc twarzą zwróconą już w stronę trójki niewiast, oceniałem ich stan upojenia alkoholowego.
Są niewątpliwie pod czegoś wpływem, mnie zaś tylko irytują ich wesołe twarze. Jedna przez drugą piszczą i śmieją się, w jednej rozpoznałem niedoszłą narzeczoną. Kolejne wydają się być podobne do ladacznic (co w gruncie rzeczy także przypomina mi o innych niedoszłych narzeczonych).
Nietrzeźwość dziewcząt, młodzieniec - przyjaciel Rosiera, postanowił jeszcze powiększyć. Nie wychylałem się zbytnio z pomysłem na zmianę ich sytuacji, czy wyglądu.. beznadziejnej sytuacji. Wolałem poczekać i uraczyć się szklaneczką, patrząc z politowaniem na drobniaki, którymi operuje Fitzgerald. Gdyby byłby to XXI wiek, machnąłbym przed nim złotą kartą, zabierając sposobność zaistnienia w świecie. Dziś jednak zadowolę się obserwacją tego znakomitej jakości przedstawienia. Uśmiałbym się go łez, gdybym miał umiejętność płakania.
Nie podoba mi się za to prostackie zachowanie Padraiga F. Jeszcze gdybyśmy mieli pewność, że to szlama. Ale nikt mi nie dał powąchać, a też piłem i nie jestem pewien. Odstawiam jednak puste szkło i unoszę zniesmaczony brwi. - Rosier, ty to jednak masz znajomych - rzucam i raz jeszcze ogarniam całe to towarzystwo wzrokiem. Rosalie, prawie cie nie poznałem z tą farbą na twarzy. Patrzeć mi się zachciało w te farbę, na całe nieszczęście kazano mi przerwać owo wpatrywanie, gdy zapłakana niewiasta zwróciła mą uwagę.
Słodka Morgano, miej litość! Szczęście jej dzisiaj nie sprzyjało. Ani troszkę. Z lodowatych objęć wiatru i gradu, które powitały ją na tarasie restauracji, wpadła... do baru. I to akurat ona - abstynentka! Co jej po barze, do cholery? Zwłaszcza, że nie widziała tutaj brata, którego od początku całej uroczystości nieudolnie próbowała znaleźć. Zaklęła w duchu, w sposób nieprzystający młodej damie z dobrej rodziny (szczególnie na pogrzebie), a potem przebiegła wzrokiem po zgromadzonych. Większość twarzy znała z widzenia, ale nie dostrzegała nikogo z kim miałaby ochotę porozmawiać. Zwłaszcza, że wokół wprawiały się zaiste dziwne rzeczy. Niekontrolowane napady śmiechu, czerwona farba... zaraz czy jej się tylko wydaje, czy ktoś tutaj nieprzystojnie świeci golizną? Beatrice nawet nie próbowała zgadywać co biednym paniom zgotowała ta piekielna restauracja. Może jej dotychczasowa przygoda wcale nie była aż taka straszna, co? Choć kto wie, kto wie... Jeszcze wszystko przed nią. Postanowiła bowiem po raz kolejny spróbować szczęścia i przejść między pomieszczeniami. Nim ktokolwiek zwrócił na nią uwagę (zamieszanie przy barze było chyba wystarczająco duże, by pozostali żałobnicy przegapili pojawienie się jednej, nieco zmarzniętej osóbki), zawróciła i znów zniknęła pod kotarą. Zaciskając usta, modliła się w duchu, by tym razem zaniosło ją w jakieś bardziej sprzyjające miejsce. Inaczej, rzuci to wszystko w cholerę i wraca do domu! Zakładając oczywiście, że trafi do wyjścia...
/do trzech razy sztuka, nie?/
/do trzech razy sztuka, nie?/
Then I’d trade all my tomorrows for just one yesterday.
Beatrice Nott
Zawód : opiekunka jednorożców
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną,
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Beatrice Nott' has done the following action : Rzut kością
'Le Revenant' : 1
'Le Revenant' : 1
Tristan przytaknął Padraigowi, parę lekcji etykiety mu nie zaszkodzi - będzie mniej wstydu przynosił nie tylko na ślubie, ale i w miejscach takich jak to. Jeśli miał go czasem reprezentować, tak jak wtedy, u złotnika, musiał wykazywać się odpowiednimi manierami - w końcu chodziło też o reputację Tristana. Czas na rozmowę o tym przyjdzie jednak później, teraz mieli towarzystwo. Nie odpowiedział nic na jego słowa odnośnie Ceasara, nie ufał temu człowiekowi. I dobrze wiedział, że teraz nie mógł mu ufać jeszcze bardziej.
Powiódł spojrzeniem za parą, która weszła do baru - kobieta nie wyglądała na wybitnie uszczęśliwioną swoim towarzystwem. Powrócił jednak wzrokiem do stolika, obserwując ją jedynie kątem oka, dokańczając procedury powitalne. Wuj miał rację, panna potrzebowała pomocy, lecz oni nie mogli wiedzieć, kim para była. Choć przyglądał im się dłuższy czas, nie potrafił rozpoznać twarzy ani kobiety ani mężczyzny. Skinął głową Fortinbrasowi, na znak, że pojął aluzję.
Nie tylko ta jedna panna, jednakże, jak się okazało chwilę potem - kolorowym korowodem do baru wkroczyły kolejno Rosalie, Linette i Diana. Widział je, za wyjątkiem Diany, dosłownie chwilę temu, przy wejściu do restauracji - panienki albo trafiły w wyjątkowo nieprzyjemny korytarz albo do o wiele lepiej zaopatrzonego baru. Nie były trzeźwe.
Powstrzymując mięśnie twarzy przed wygięciem się w uśmiech - nie wypadało mu przy ojcu Rosalie - wsparł czoło na dłoni, opierając się o blat stolika, choć wzrok nieprzystojnie uciekał mu co chwila na odkryte nogi Linette. Zachowując powagę, wstał od stołu i skinął głową na powitanie Rosalie. W Poltergeista prawdopodobnie nie uwierzył. Skłonił się również przed Linette, znów zbyt wyraźnie uciekając ku odsłoniętej nagości - jej nadzieja, by incydent przeszedł bez zauważenia, z pewnością okazała się płonna.
- O, Diana - mruknął z przekąsem, przez moment zastanawiając się nad właściwym powitaniem kuzynki - ją jedną widział tego wieczoru po raz pierwszy. Odłożył jednak na bok konwenanse, uznając, że ucałowanie damy w dłoń w podobnych warunkach wyglądałoby nazbyt farsowo. - Alkoholu już ci na dzisiaj wystarczy - dodał, zbliżając się do niej na tyle, by pozostali nie usłyszeli jego słów; chwycił ją za ramię i przejął drinka ofiarowanego jej przez Padraiga. - Trzeba cię stąd zabrać, zanim ktoś cię zobaczy. Panno Greengrass - zwrócił się do trzeciej z dam. - Pójdzie panna z nami? - zapytał, choć niechętnie; jej obdarta suknia zwracała uwagę w najbardziej kontrowersyjny sposób i znacznie zwiększała szanse na sensację, której wolałby oszczędzić kuzynce. - Wuju, zabiorę też Rosalie... - dodał mniej pewnie, usiłując coś wyczytać z jego twarzy; domyślał się, że będzie wściekły. Stypa po Slughornie sprowadziła znamienitych gości, wymagała więc odpowiedniej prezencji, którą Rosalie zdecydowanie się nie popisała.
Uwagę od dziewcząt odjęło jednak zachowanie Padraiga, Tristan obejrzał się, gdy usłyszał plask pięści uderzającej mężczyznę. Tracąc dobrą manierę i najwyraźniej nie przejmując się zanadto towarzystwem dobrze urodzonych panien przeklął siarczyście - nie powinni byli wzniecać bójek. Nie w tej restauracji, nie na pogrzebie Slughorna i nie w towarzystwie trzech upitych młodych dam. Aż puścił mimo uszu słowa Deimosa, w których, nawet on musiał to przyznać, zadźwięczała nuta mądrości.
Nie dostrzegł Beatrice krzątającej się przy drzwiach.
Powiódł spojrzeniem za parą, która weszła do baru - kobieta nie wyglądała na wybitnie uszczęśliwioną swoim towarzystwem. Powrócił jednak wzrokiem do stolika, obserwując ją jedynie kątem oka, dokańczając procedury powitalne. Wuj miał rację, panna potrzebowała pomocy, lecz oni nie mogli wiedzieć, kim para była. Choć przyglądał im się dłuższy czas, nie potrafił rozpoznać twarzy ani kobiety ani mężczyzny. Skinął głową Fortinbrasowi, na znak, że pojął aluzję.
Nie tylko ta jedna panna, jednakże, jak się okazało chwilę potem - kolorowym korowodem do baru wkroczyły kolejno Rosalie, Linette i Diana. Widział je, za wyjątkiem Diany, dosłownie chwilę temu, przy wejściu do restauracji - panienki albo trafiły w wyjątkowo nieprzyjemny korytarz albo do o wiele lepiej zaopatrzonego baru. Nie były trzeźwe.
Powstrzymując mięśnie twarzy przed wygięciem się w uśmiech - nie wypadało mu przy ojcu Rosalie - wsparł czoło na dłoni, opierając się o blat stolika, choć wzrok nieprzystojnie uciekał mu co chwila na odkryte nogi Linette. Zachowując powagę, wstał od stołu i skinął głową na powitanie Rosalie. W Poltergeista prawdopodobnie nie uwierzył. Skłonił się również przed Linette, znów zbyt wyraźnie uciekając ku odsłoniętej nagości - jej nadzieja, by incydent przeszedł bez zauważenia, z pewnością okazała się płonna.
- O, Diana - mruknął z przekąsem, przez moment zastanawiając się nad właściwym powitaniem kuzynki - ją jedną widział tego wieczoru po raz pierwszy. Odłożył jednak na bok konwenanse, uznając, że ucałowanie damy w dłoń w podobnych warunkach wyglądałoby nazbyt farsowo. - Alkoholu już ci na dzisiaj wystarczy - dodał, zbliżając się do niej na tyle, by pozostali nie usłyszeli jego słów; chwycił ją za ramię i przejął drinka ofiarowanego jej przez Padraiga. - Trzeba cię stąd zabrać, zanim ktoś cię zobaczy. Panno Greengrass - zwrócił się do trzeciej z dam. - Pójdzie panna z nami? - zapytał, choć niechętnie; jej obdarta suknia zwracała uwagę w najbardziej kontrowersyjny sposób i znacznie zwiększała szanse na sensację, której wolałby oszczędzić kuzynce. - Wuju, zabiorę też Rosalie... - dodał mniej pewnie, usiłując coś wyczytać z jego twarzy; domyślał się, że będzie wściekły. Stypa po Slughornie sprowadziła znamienitych gości, wymagała więc odpowiedniej prezencji, którą Rosalie zdecydowanie się nie popisała.
Uwagę od dziewcząt odjęło jednak zachowanie Padraiga, Tristan obejrzał się, gdy usłyszał plask pięści uderzającej mężczyznę. Tracąc dobrą manierę i najwyraźniej nie przejmując się zanadto towarzystwem dobrze urodzonych panien przeklął siarczyście - nie powinni byli wzniecać bójek. Nie w tej restauracji, nie na pogrzebie Slughorna i nie w towarzystwie trzech upitych młodych dam. Aż puścił mimo uszu słowa Deimosa, w których, nawet on musiał to przyznać, zadźwięczała nuta mądrości.
Nie dostrzegł Beatrice krzątającej się przy drzwiach.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Bar
Szybka odpowiedź