Kawiarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kawiarnia
Usytuowane tuż nieopodal Fontanny Magicznego Braterstwa pomieszczenie w barwach brązów i fioletów. Ze stojącego w kącie radia sączy się miła dla ucha, przytłumiona muzyka, mieszająca się z szumem przyciszonych rozmów oraz stukotu obcasów - do kawiarni co chwilę ktoś wchodzi, by w pośpiechu zamówić kubek kawy, porwać z pobliskiego stoliczka najnowszą prasę i pędzić w pośpiechu do czeluści własnego biura tudzież departamentu; ostatnimi czasy Ministerstwo Magii przeżywa istny natłok zajęć, obowiązków i problemów.
Nikt jednak nie potrafi oprzeć się serwowanym tutaj specjałom: rozmaitym gatunkom kawy, herbaty, rozpływających się w ustach ciastom i najsmaczniejszym na świecie kanapkom. Największym zainteresowaniem cieszy się, naturalnie, herbata potocznie nazywana przez pracowników Ministerstwa Magii herbatą "ze Świętego Munga" - parzona z liści diabelskiego hibiskusa, rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów. Nic dziwnego - ma ona bowiem działanie silnie pobudzające, tak pożądane przecież w perspektywie ślęczenia przez kilka nocy nad stosem dokumentów, raportów, dekretów i rozporządzeń.
Lśniące stoliczki w barwie kakaowca otoczone są mrowiem maleńkich krzesełek z tego samego kompletu i przykryte kolorowymi obrusikami, nad którymi unoszą się wiecznie płonące, magiczne lampiony. Hebanowa lada ugina się pod dziesiątkami specjałów serwowanych przez sympatycznego młodzieńca imieniem Alvin.
Nikt jednak nie potrafi oprzeć się serwowanym tutaj specjałom: rozmaitym gatunkom kawy, herbaty, rozpływających się w ustach ciastom i najsmaczniejszym na świecie kanapkom. Największym zainteresowaniem cieszy się, naturalnie, herbata potocznie nazywana przez pracowników Ministerstwa Magii herbatą "ze Świętego Munga" - parzona z liści diabelskiego hibiskusa, rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów. Nic dziwnego - ma ona bowiem działanie silnie pobudzające, tak pożądane przecież w perspektywie ślęczenia przez kilka nocy nad stosem dokumentów, raportów, dekretów i rozporządzeń.
Lśniące stoliczki w barwie kakaowca otoczone są mrowiem maleńkich krzesełek z tego samego kompletu i przykryte kolorowymi obrusikami, nad którymi unoszą się wiecznie płonące, magiczne lampiony. Hebanowa lada ugina się pod dziesiątkami specjałów serwowanych przez sympatycznego młodzieńca imieniem Alvin.
Katya miała specyficzne podejście do swojego życia, a także rodziny, bo przecież uwielbiała przebywać w ich towarzystwie, a jednak... Nie przykładała do tego szczególnej wagi. Wydawać się więc może, że uchodzi za rasową hipokrytkę, która w tym momencie poddawała się chwili, a kto nie pełni tego lepiej niż człowiek żyjący wiecznym carpe diem? Możliwe, że do panny Ollivander można było przypisać tę jakże przykrą i zazwyczaj samobójczą frazę, ale skoro i tak zdecydowano za nią, to mogła utrzeć nosa każdemu i po prostu skoczyć w przepaść. Nie liczyła się z narzeczonym, który był dla niej tylko kolejnym mężczyzną, który przejdzie przez jej życia i odznaczy się w nim bardziej lub mniej. Nie wiązała z nim żadnych planów, a już z pewnością nie zamierzała się do niczego zmuszać. Czy wiedziała jednak o przykrej sposobności do umierania kobiet związanych z nim? Oczywiście, że nie, bo wtedy zapewne szukałaby powodu, dla którego miałaby uciec, a w ten sposób mogła uwolnić się z pod wiecznej kontroli; wystarczyło ją unicestwić.
Wędrowała po pracy i błagała o spokój, którego potrzebowała. Oddech i dystans, a także niezapomniane oderwanie się od rzeczywistości, która ją stłamsiła. Oczekiwała spotkania z Percivalem; może znów chciała, a raczej pragnęła poczuć bliskość, ciepło i tę przyjemną woń perfum Samuela, ale... To były przyziemne sprawy, które odeszły na bok, gdy przekroczyła próg kawiarni, a jej oczy skierowały się do szynkwasu, przy którym stała jedna z Aurorek. Uśmiechnęła się pod nosem, bo choć miała przyjazne usposobienie, tak nie oczekiwała, że z każdym będzie tkwiła w dobrych relacjach. Miała zamiar podejść do kobiety, ale to właśnie wtedy stanęła w pół kroku i zawiesiła ciemne tęczówki na znajomej sylwetce, którą otaksowała z góry na dół. Serce zabiło jej mocniej, a policzek przygryziony od środki powoli zaczynał doskwierać nieprzyjemnym bólem i metalicznym posmakiem krwi. Przełknęła głośniej ślinę, ale była pewna siebie, wyniosła i tak nieludzko niepodobna do dawnej, słodkiej Katyi, z którą można było się bawić, jak z marionetką.
-Marin... Cóż za niespodzianka - powiedziała spokojnie, z szerszym uśmiechem, a następnie wyciągnęła dłoń w przód, bo przecież... Etykieta rządziła się swoimi prawami, czyż nie? -Zatem... Ile to już minęło? Masz ochotę na delikatnego drinka? Głęboko wierzę, że mi nie odmówisz; byłoby mi przykro... - rzuciła jeszcze pod nosem i posłała mu wymowne spojrzenie, które miało tak wiele na celu, a zarazem - nic szczególnego.
Wędrowała po pracy i błagała o spokój, którego potrzebowała. Oddech i dystans, a także niezapomniane oderwanie się od rzeczywistości, która ją stłamsiła. Oczekiwała spotkania z Percivalem; może znów chciała, a raczej pragnęła poczuć bliskość, ciepło i tę przyjemną woń perfum Samuela, ale... To były przyziemne sprawy, które odeszły na bok, gdy przekroczyła próg kawiarni, a jej oczy skierowały się do szynkwasu, przy którym stała jedna z Aurorek. Uśmiechnęła się pod nosem, bo choć miała przyjazne usposobienie, tak nie oczekiwała, że z każdym będzie tkwiła w dobrych relacjach. Miała zamiar podejść do kobiety, ale to właśnie wtedy stanęła w pół kroku i zawiesiła ciemne tęczówki na znajomej sylwetce, którą otaksowała z góry na dół. Serce zabiło jej mocniej, a policzek przygryziony od środki powoli zaczynał doskwierać nieprzyjemnym bólem i metalicznym posmakiem krwi. Przełknęła głośniej ślinę, ale była pewna siebie, wyniosła i tak nieludzko niepodobna do dawnej, słodkiej Katyi, z którą można było się bawić, jak z marionetką.
-Marin... Cóż za niespodzianka - powiedziała spokojnie, z szerszym uśmiechem, a następnie wyciągnęła dłoń w przód, bo przecież... Etykieta rządziła się swoimi prawami, czyż nie? -Zatem... Ile to już minęło? Masz ochotę na delikatnego drinka? Głęboko wierzę, że mi nie odmówisz; byłoby mi przykro... - rzuciła jeszcze pod nosem i posłała mu wymowne spojrzenie, które miało tak wiele na celu, a zarazem - nic szczególnego.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Marin Ollivander od małego był chowany na poczucie dumy i obowiązku w kwestiach rodowych. Wpajano mu, że z godnością powinien tytułować się nazwiskiem rodowym i przynosić mu dumę i chlubę. Już od czasów Hogwartu uważał się lepszy od nieszlacheckich dzieci, które w jego mniemaniu nie wiedziały czym tak naprawdę jest prawdziwe życie. Kto mógł wiedzieć jak wygląda codzienność na dworze? Kto z nich miał od małego obowiązek poślubienia szlachcianki i słuchania nestora, który był najważniejszą osobą? Nieszlacheckie dzieci nie miały żadnego problemu poza tym, że nie były szlachcicami i przez tą grupę społeczną byli traktowani z dystansem.
Kawiarnia w Ministerstwie to bardzo dobre miejsce do wizyty i odpoczynki. Dwojako można przecież wyliczać zyski, bo opłaca się to każdemu. Po godzinach ciężkiej pracy krótka przerwa spędzona w tym jakże sympatycznym miejscu potrafiła orzeźwiająco wpłynąć na samopoczucie i pozwolić zrelaksować się przed kolejną porcją pracy. Poza tym właściciel tego miejsca, którego Marin osobiście nie znał, na pewno miał z tego spory zysk. Możniejsi urzędnicy z pewnością nie żałowali grosza, które dla nich było tylko kroplą w morzu. Tak, cwany interes taka kawiarnia.
Marin nie znalazł w gazecie zbyt dużo pomocnych faktów. Rzadko się zdarzało, żeby coś pomogło mu w pracy, ale podobny przegląd prasy powinien być codziennością, w końcu każdego dnia mogło mu umknąć coś ważnego, coś co znacznie wpłynęłoby na jakoś handlu różdżkami. Gdy tylko był skłonny odłożyć gazetę i dokończyć swój słodki posiłek dostrzegł znajomą sylwetkę kątek oka i zanim zdążył odwrócić wzrok do jego uszu dotarł znajomy głos Katyi.
- Kuzynko, miło Cię widzieć. - powiedział gdy tylko zdał sobię sprawę z tego, że ma do czynienia właśnie z Katyą. Gdy tylko zobaczył jej wyciągniętą dłoń wstał i z lekkością ujął jej dłoń i ją pocałował. Maniery trzeba było zachować na pierwszym miejscu mimo tego, że napsuła mu trochę krwi w przeszłości. Ale miał nadzieję, że stare waśnie to tylko wspomnienie.
- Wiesz, że nawet nie wiem? Chyba ostatnią dłuższą rozmowę odbyliśmy w Hogwarcie, więc trochę temu. Ale mnie przez jakiś czas nie było w kraju, słyszałem, że też na trochę wyjechałaś, brzmi jak dobra wymówka, prawda? Ale masz rację, delikatny drink mógłby jak najbardziej towarzyszyć naszej rozmowie. - powiedział z uśmiechem robiąc dla niej miejsce przy stoliku, który do tej pory był zajęty przez niego.
Kawiarnia w Ministerstwie to bardzo dobre miejsce do wizyty i odpoczynki. Dwojako można przecież wyliczać zyski, bo opłaca się to każdemu. Po godzinach ciężkiej pracy krótka przerwa spędzona w tym jakże sympatycznym miejscu potrafiła orzeźwiająco wpłynąć na samopoczucie i pozwolić zrelaksować się przed kolejną porcją pracy. Poza tym właściciel tego miejsca, którego Marin osobiście nie znał, na pewno miał z tego spory zysk. Możniejsi urzędnicy z pewnością nie żałowali grosza, które dla nich było tylko kroplą w morzu. Tak, cwany interes taka kawiarnia.
Marin nie znalazł w gazecie zbyt dużo pomocnych faktów. Rzadko się zdarzało, żeby coś pomogło mu w pracy, ale podobny przegląd prasy powinien być codziennością, w końcu każdego dnia mogło mu umknąć coś ważnego, coś co znacznie wpłynęłoby na jakoś handlu różdżkami. Gdy tylko był skłonny odłożyć gazetę i dokończyć swój słodki posiłek dostrzegł znajomą sylwetkę kątek oka i zanim zdążył odwrócić wzrok do jego uszu dotarł znajomy głos Katyi.
- Kuzynko, miło Cię widzieć. - powiedział gdy tylko zdał sobię sprawę z tego, że ma do czynienia właśnie z Katyą. Gdy tylko zobaczył jej wyciągniętą dłoń wstał i z lekkością ujął jej dłoń i ją pocałował. Maniery trzeba było zachować na pierwszym miejscu mimo tego, że napsuła mu trochę krwi w przeszłości. Ale miał nadzieję, że stare waśnie to tylko wspomnienie.
- Wiesz, że nawet nie wiem? Chyba ostatnią dłuższą rozmowę odbyliśmy w Hogwarcie, więc trochę temu. Ale mnie przez jakiś czas nie było w kraju, słyszałem, że też na trochę wyjechałaś, brzmi jak dobra wymówka, prawda? Ale masz rację, delikatny drink mógłby jak najbardziej towarzyszyć naszej rozmowie. - powiedział z uśmiechem robiąc dla niej miejsce przy stoliku, który do tej pory był zajęty przez niego.
Gość
Gość
Marin i Katya pochodzili z tej samej rodziny, ale praktyki stosowane przez ich ojców zdawały się być diametralnie różne. Malaki dopełniał wszelkich możliwych sposobów, by jego córka była perfekcyjna; mania na punkcie ideałów, prawda? Musiała mieć nieskazitelną sylwetkę, a także poruszać się tak, jakby ledwie muskając stopami ziemię, tańczyła na niej najpiękniejsze Enchaînement. Przez lata pozwalała się karmić słowami, które przenikały ją na wskroś, ale dzięki temu zdobyła doskonałą umiejętność, jaką jest... Manipulacja. W przypadku obecnej sytuacji, w której znalazła się nie na własne życzenie, mogło okazać się to niezwykle przydatne. Nie bez powodu pisała listy do Ramseya, ba! Nie bez powodu chciała go poznać, jako nie - Katya Ollivander, a osoba, która może go ocenić przez pryzmat braku zniewolenia, a wolności, którą być może będzie skazana mu oddać.
Zapewne dlatego spotkanie z kuzynem było dla niej zaskakujące i nieoczekiwane, bo tak naprawdę nie spodziewała się go spotkać w Ministerstwie, a przynajmniej nie tak szybko. Serce zaczęło uderzać w jej piersi szybko, bo pamiętała ich sprzeczki, a także ogólny zatarg wywołany przez przyjaźń z Morpheusem w siódmej klasie, ale dzisiaj wszystko było inne. Zmieniła się i może nawet dorosła na tyle, by mówić, że pewne rzeczy z przeszłości - nie mają już znaczenia. Katya jednak zdawała się być cholernie nieprzewidywalna, a obstawianie nagle przy zdaniu, które godzinę wcześniej negowała? Wszystko zależało od jej nastroju i podejścia do rozmówcy, którego mogła udawać, że szanuje, a w głębi siebie żywić prawdziwą niechęć. Jako szlachcianka potrafiła udawać, przybierać maksi, pozy, a gra aktorska była czymś naturalnym, bo przecież bez odpowiednich kontaktów i uprzejmości można było tkwić w martwym punkcie swego życia, które skończy się bez większego rozgłosu.
-To aż absurdalnie brzmi w twoich ustach, Marinie, ale wierzę, że... Jest w nich choć odrobina prawdy - posłała mu przeciągłe, dość wymowne spojrzenie, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że nie powinien z nią igrać, bo dobrze wie, że dystans, który niegdyś do siebie żywili był ogromny.
-Gdzie byłeś? Podróżowałeś? A może pracujesz w ten sposób? - zagaiła luźno, ale była ciekawa odpowiedzi, co mógł dostrzec w jej tęczówkach, które błyszczały w delikatnym półmroku. Przygryzła policzek od środka i spuściła wzrok na swoje dłonie, które muskały opuszkami materiał chusteczki. -Mieszkałam w Norwegii; konkretnie w Oslo; pracowałam w tamtejszym Ministerstwie, ale powiedzmy, że stęskniłam się za życiem pod pieczą wuja Garricka - powiedziała zgodnie z prawdą, aż wreszcie podszedł pracownik kawiarenki, a oni mogli złożyć zamówienie, które jednak w przypadku Katyi opierało się na herbacie z ziół. -Wiele mnie ominęło, czyż nie? - uśmiechnęła się w sposób ironiczny, wręcz ociekający jawną kpiną, ale dawna Ollivander przestała istnieć. Nie była już zamkniętą w sobie istotką, a kobietą świadomą swoich walorów i charakteru.
Zapewne dlatego spotkanie z kuzynem było dla niej zaskakujące i nieoczekiwane, bo tak naprawdę nie spodziewała się go spotkać w Ministerstwie, a przynajmniej nie tak szybko. Serce zaczęło uderzać w jej piersi szybko, bo pamiętała ich sprzeczki, a także ogólny zatarg wywołany przez przyjaźń z Morpheusem w siódmej klasie, ale dzisiaj wszystko było inne. Zmieniła się i może nawet dorosła na tyle, by mówić, że pewne rzeczy z przeszłości - nie mają już znaczenia. Katya jednak zdawała się być cholernie nieprzewidywalna, a obstawianie nagle przy zdaniu, które godzinę wcześniej negowała? Wszystko zależało od jej nastroju i podejścia do rozmówcy, którego mogła udawać, że szanuje, a w głębi siebie żywić prawdziwą niechęć. Jako szlachcianka potrafiła udawać, przybierać maksi, pozy, a gra aktorska była czymś naturalnym, bo przecież bez odpowiednich kontaktów i uprzejmości można było tkwić w martwym punkcie swego życia, które skończy się bez większego rozgłosu.
-To aż absurdalnie brzmi w twoich ustach, Marinie, ale wierzę, że... Jest w nich choć odrobina prawdy - posłała mu przeciągłe, dość wymowne spojrzenie, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że nie powinien z nią igrać, bo dobrze wie, że dystans, który niegdyś do siebie żywili był ogromny.
-Gdzie byłeś? Podróżowałeś? A może pracujesz w ten sposób? - zagaiła luźno, ale była ciekawa odpowiedzi, co mógł dostrzec w jej tęczówkach, które błyszczały w delikatnym półmroku. Przygryzła policzek od środka i spuściła wzrok na swoje dłonie, które muskały opuszkami materiał chusteczki. -Mieszkałam w Norwegii; konkretnie w Oslo; pracowałam w tamtejszym Ministerstwie, ale powiedzmy, że stęskniłam się za życiem pod pieczą wuja Garricka - powiedziała zgodnie z prawdą, aż wreszcie podszedł pracownik kawiarenki, a oni mogli złożyć zamówienie, które jednak w przypadku Katyi opierało się na herbacie z ziół. -Wiele mnie ominęło, czyż nie? - uśmiechnęła się w sposób ironiczny, wręcz ociekający jawną kpiną, ale dawna Ollivander przestała istnieć. Nie była już zamkniętą w sobie istotką, a kobietą świadomą swoich walorów i charakteru.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
To, ze sposób wychowywania dziecka i bezpośredniego podejścia do procesu kształcenia Katyi i Marina był inny można było dostrzec na każdym kroku. Jednak tak naprawdę bardzo wiele ich łączyło. Oboje mieli określone jasne cele. Wyidealizowane dzieci na których skupiona miała być cała uwaga. Nie było wśród nich zbyt wiele miejsca na potknięcia, musieli mieć twardą skórę i chylić głowę przed głosem rodzica.
W efekcie tego wszystkiego Marin nabył również jedną bardzo ważną cechę. Dążenie do celu. Nie interesowały go koszty i straty, które napotykało go na drodze. Jeżeli chciał coś osiągnąć to robił wszystko, by to zdobyć. Dlatego głównie nie został pracownikiem w rodowym biznesie i jedyne co robił z różdżkami to mówił opracowywał ze swoimi podwładnymi plan ile ich mogą sprzedać do krajów Europy Wschodniej i Azji. Cóż, kręciły go pieniądze, a bardziej ich przepływ. Ciężko byłoby mu znaleźć inne zajęcie godząc interes rodowy i osobisty.
- Skąd u Ciebie ten ton? Widujemy się tak rzadko, że własne spostrzeżenia moglibyśmy schować do kieszeni i urazę żywić w miejscach, gdzie jedynymi głosami są te w naszych głowach. - zaśmiał się po cichu.
Nie miał pretensji do swojej kuzynki. W sumie to odciął się od tego, co robiła. Oczywiście, w przeszłości miał jej za złe, że jest gotować zhańbić ich krew widując się z mugolakiem. Ale po pewnym czasie uzmysłowił sobie, że przecież nie ma miejsca w rodzie dla takich osób, więc kontynuując to działanie przestanie być jego kuzynką. Jak widać dalej nią była. Czyżby potajemnie się z nim widywała?
- Poniekąd wszystkie opcje. Podróżowałem pracując, zwiedziłem prawie cały świat. Byłaś kiedyś w Tokio? Cudowne miejsce! Dalej uśmiecham się przypominając sobie ich metody lecznicze... - rozmarzył się przez chwilę Marin mając na myśli odprężające masaże których... nie sposób było opisać. - Teraz pracuje w Ministerstwie, nie wiedziałaś? Nadzorca eksportu różdżek. Ciężko było przekonać ojca, że Ministerstwo Magii to lepsze miejsce od rodowego interesu... - czy Marin nie zaczął w tym momencie być całkiem uprzejmy? Cóż, właściwie to możliwe. Po prostu miał za sobą ciężki dzień, nie chciał chyba dodatkowo kłócić się z kuzynką. A jakby ktoś to jeszcze zobaczył?
Gdy Katya opowiadała o tym jak spędziła ten czas Marin tylko siedział i się uśmiechał. Nie chciał jej zbytnio wypytywać o szczegóły, bo wiedział, że nie będzie zbyt skora do dzielenia się prywatnymi sprawami.
- Na pewno wszystkie istotne rzeczy docierały do Ciebie w zastraszającym tempie. Nie wydaje mi się, by było cokolwiek wartego przypomnienia, chyba, że sama chcesz się czymś podzielić? - czy Katya wiedziała o czymś co jeszcze nie dotarło do ust Marina?
W efekcie tego wszystkiego Marin nabył również jedną bardzo ważną cechę. Dążenie do celu. Nie interesowały go koszty i straty, które napotykało go na drodze. Jeżeli chciał coś osiągnąć to robił wszystko, by to zdobyć. Dlatego głównie nie został pracownikiem w rodowym biznesie i jedyne co robił z różdżkami to mówił opracowywał ze swoimi podwładnymi plan ile ich mogą sprzedać do krajów Europy Wschodniej i Azji. Cóż, kręciły go pieniądze, a bardziej ich przepływ. Ciężko byłoby mu znaleźć inne zajęcie godząc interes rodowy i osobisty.
- Skąd u Ciebie ten ton? Widujemy się tak rzadko, że własne spostrzeżenia moglibyśmy schować do kieszeni i urazę żywić w miejscach, gdzie jedynymi głosami są te w naszych głowach. - zaśmiał się po cichu.
Nie miał pretensji do swojej kuzynki. W sumie to odciął się od tego, co robiła. Oczywiście, w przeszłości miał jej za złe, że jest gotować zhańbić ich krew widując się z mugolakiem. Ale po pewnym czasie uzmysłowił sobie, że przecież nie ma miejsca w rodzie dla takich osób, więc kontynuując to działanie przestanie być jego kuzynką. Jak widać dalej nią była. Czyżby potajemnie się z nim widywała?
- Poniekąd wszystkie opcje. Podróżowałem pracując, zwiedziłem prawie cały świat. Byłaś kiedyś w Tokio? Cudowne miejsce! Dalej uśmiecham się przypominając sobie ich metody lecznicze... - rozmarzył się przez chwilę Marin mając na myśli odprężające masaże których... nie sposób było opisać. - Teraz pracuje w Ministerstwie, nie wiedziałaś? Nadzorca eksportu różdżek. Ciężko było przekonać ojca, że Ministerstwo Magii to lepsze miejsce od rodowego interesu... - czy Marin nie zaczął w tym momencie być całkiem uprzejmy? Cóż, właściwie to możliwe. Po prostu miał za sobą ciężki dzień, nie chciał chyba dodatkowo kłócić się z kuzynką. A jakby ktoś to jeszcze zobaczył?
Gdy Katya opowiadała o tym jak spędziła ten czas Marin tylko siedział i się uśmiechał. Nie chciał jej zbytnio wypytywać o szczegóły, bo wiedział, że nie będzie zbyt skora do dzielenia się prywatnymi sprawami.
- Na pewno wszystkie istotne rzeczy docierały do Ciebie w zastraszającym tempie. Nie wydaje mi się, by było cokolwiek wartego przypomnienia, chyba, że sama chcesz się czymś podzielić? - czy Katya wiedziała o czymś co jeszcze nie dotarło do ust Marina?
Gość
Gość
Katya nie miała żalu do Marina, ale po prostu pamiętała ile przykrości jej sprawił. Rozumiała zachowanie rówieśników, którzy z niej kpili i to bez najmniejszego zawahania, jednak ona nie robiła sobie z tego nic. Miała pełne wsparcie Lilith, a także Morpheusa, choć przecież teraz on nie żył, a ona? Pozostała sama sobie, co niezwykle ją raniło i sprawiało, że z trudem potrafiła wybaczyć. Mężczyzna nie mógł się zatem dziwić, że ciągle żywiła do niego urazę, ale nie okazywała tego w sposób dosadny. Próbowała trzymać się w ryzach i nie przekraczać granicy złości, która zdecydowanie jej nie pasowała.
Wypuściła powietrze ze świstem i spuściła wzrok na splecione dłonie, które miała przed sobą, a następnie uniosła wymownie brew, gdy jej spojrzenie z Marinem się skrzyżowało.
-Nie posiadam głosów w swym umyślę, toteż nie krępuje się w tonie, którego używam. Należy on do osoby, którą jestem teraz, bo jak wiesz - kilka lat nie miałaby odwagi, by się na takowy zdobyć, lordzie Ollivander - powiedziała spokojnie, ale nie potrafiła powstrzymać tej kpiny, która ociekała każdym słowem, a im dłużej bawiła się z mężczyzną, tym chętniej wchodziła w tę grę. Była ciekawa ile jeszcze wytrzyma, bo przecież Katya miała złotą cierpliwość i jako auror nie musiała działać gwałtownie.
Wystarczył czas.
-Czy nestor ma świadomość, co działo się na takich wyprawach? - zapytała poważnie, bo pomimo, że nie czuła potężnej więzi z rodziną, to wolała żeby nikt nie brukał nazwiska. Oczekiwała od kuzyna tego, by znalazł godną kobietę, która zostanie jego żoną, a przecież nie dopuszczała do siebie myśli, że miałby romanse z większą ilością przedstawicielek płci pięknej. To byłoby dla niej godzące w dumę. -Wiem, że pracujesz w Ministerstwie. Za sprawą przyjaciół mam dostęp do akt osób, które mnie interesują. Sam rozumiesz... Nic mi nie umknie - uśmiechnęła się pogodnie i dla potwierdzenia słów, skinęła lekko głową. To za sprawą Samuela doskonale wiedziała, że Ramsey Mulciber także pracuje w tym samym miejscu, co ona, a kwestia Marina? Cóż, nie była sprawą priorytetową, ale lepsza taka wiedza - niż żadna. -Ja natomiast pilnuję rodzinnego interesu, bo nie jest to proste, a jak wiesz... Mój chrzestny - wuj Garrick, potrzebuje pomocy. Pomagam też młodemu czarodziejowi, który tam pracuje i na całe szczęście - sklep ma się bardzo dobrze - nigdy nie ukrywała, że różdżki były jej pasją, a także była im oddana niczym najwierniejsza, ale nie mogła tam pracować, toteż cieszyła się tym, że w ogóle dostała taką, a nie inną propozycję.
-Właściwie nie miałam żadnych informacji, oprócz takowej, że nadal nie masz narzeczonej, ale z tego co wiem... Takie rzeczy szybko się zmieniają, o ile sam nie znajdziesz odpowiedniej partnerki. Powiedz, masz już kogoś na oku?
Wypuściła powietrze ze świstem i spuściła wzrok na splecione dłonie, które miała przed sobą, a następnie uniosła wymownie brew, gdy jej spojrzenie z Marinem się skrzyżowało.
-Nie posiadam głosów w swym umyślę, toteż nie krępuje się w tonie, którego używam. Należy on do osoby, którą jestem teraz, bo jak wiesz - kilka lat nie miałaby odwagi, by się na takowy zdobyć, lordzie Ollivander - powiedziała spokojnie, ale nie potrafiła powstrzymać tej kpiny, która ociekała każdym słowem, a im dłużej bawiła się z mężczyzną, tym chętniej wchodziła w tę grę. Była ciekawa ile jeszcze wytrzyma, bo przecież Katya miała złotą cierpliwość i jako auror nie musiała działać gwałtownie.
Wystarczył czas.
-Czy nestor ma świadomość, co działo się na takich wyprawach? - zapytała poważnie, bo pomimo, że nie czuła potężnej więzi z rodziną, to wolała żeby nikt nie brukał nazwiska. Oczekiwała od kuzyna tego, by znalazł godną kobietę, która zostanie jego żoną, a przecież nie dopuszczała do siebie myśli, że miałby romanse z większą ilością przedstawicielek płci pięknej. To byłoby dla niej godzące w dumę. -Wiem, że pracujesz w Ministerstwie. Za sprawą przyjaciół mam dostęp do akt osób, które mnie interesują. Sam rozumiesz... Nic mi nie umknie - uśmiechnęła się pogodnie i dla potwierdzenia słów, skinęła lekko głową. To za sprawą Samuela doskonale wiedziała, że Ramsey Mulciber także pracuje w tym samym miejscu, co ona, a kwestia Marina? Cóż, nie była sprawą priorytetową, ale lepsza taka wiedza - niż żadna. -Ja natomiast pilnuję rodzinnego interesu, bo nie jest to proste, a jak wiesz... Mój chrzestny - wuj Garrick, potrzebuje pomocy. Pomagam też młodemu czarodziejowi, który tam pracuje i na całe szczęście - sklep ma się bardzo dobrze - nigdy nie ukrywała, że różdżki były jej pasją, a także była im oddana niczym najwierniejsza, ale nie mogła tam pracować, toteż cieszyła się tym, że w ogóle dostała taką, a nie inną propozycję.
-Właściwie nie miałam żadnych informacji, oprócz takowej, że nadal nie masz narzeczonej, ale z tego co wiem... Takie rzeczy szybko się zmieniają, o ile sam nie znajdziesz odpowiedniej partnerki. Powiedz, masz już kogoś na oku?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Marin od małego był bardzo dumny z tego, że nosi nazwisko Ollivander i może innym opowiadać o tym, że różdżki, które trzymają w rękach istnieją tylko dzięki jego rodowi. Tym bardziej puszył się, gdy w każde kończące się wakacje spędzał czas na Pokątnej w sklepie, gdzie jego wuj miał sklep z różdżkami i patrzył na pierwszorocznych, którzy szukali swojej idealnej różdżki. Chociaż tak naprawdę trzeba było powiedzieć, że to różdżka przyciągała ich. Marin wierzył w to, że magiczne właściwości tego niezwykłego przedmiotu są tak ogromne, że w rękach czarodziejów wykorzystywany jest tylko znikomy potencjał.
- Trzymasz w sobie złość, lady Ollivander? Oczywiście, jesteś zbyt dumna do tego, żeby przyznać, że gdzieś popełniłaś błąd. Możesz mnie winić za to, że Ci nie pomogłem, ale dobrze wiesz jaki jestem. Nie toleruje szlam tak samo jak mój ojciec, czy to coś złego? - wzruszył ramionami. Czy Katyi naprawdę wydawało się, że przejmie się tym, że żywi do niego jakąś urazę? Mogła sobie teraz narzekać i pokazywać, że nim gardzi. Ale tak naprawdę to obchodziła go tyle co los szlam, które pewnie dalej tak lubiła.
- Oczywiście, wydaję mi się, że nawet jest rad z tego, że zająłem się tym, co naszej rodzinie potrzebne. Nie sprzedaje różdżek ani ich nie tworzę, a jednak moja praca jest bardzo doceniana wśród rodziny. Mnie zaufano od początku, a jak jest z Tobą? - zaśmiał się delikatnie Marin. Czyżby sugerowała, ze wiedziała cokolwiek o jego podróżach? Cóz, przecież nic takiego się tam nie działo. Pewnie też chciałaby zwiedzić pół świata i wrócić ze skrzynią złota. Co do płci pięknej... Nie zdarzyło mu się po drodze zbyt wiele przygód z kobietami. Nie był typem człowieka, który chodził od nory do nory w poszukiwaniu kobiety, która nie zwraca uwagi na swoją godność. Przynajmniej zazwyczaj.
- Och, rozumiem. Może powiesz mi w takim razie coś o handlarzach z Chin? Ostatni znany mi Chińczyk zachorował na smoczą ospę i niestety straciłem wszystkich znajomych w tamtych okolicach, a bardzo przydaliby mi się do pracy. - wykpił trochę informację o tym, że może wiedzieć wszystko o wszystkich. Jedną sprawą było to co zapisane jest na papierze, a inną to co wypisane jest na twarzy.
- To bardzo szlachetne z Twojej strony. Mimo wszystko interes rodowy jest dla mnie priorytetem i ja zbieram tylko żniwa waszej pracy. Oczywiście nie wywyższając się odpowiadam poniekąd za to ile ich sprzedamy do innych krajów, ale to nie czas na przechwałki. - zaśmiał się nie wiedząc jak skomentować informację o tym, że poza byciem aurorką pomaga w sklepie. Szczerze mówiąc Marina nie interesowało zbytnio prowadzenie interesu. Uważał to za niezbyt wymierny zysk w porównaniu do pościeconego czasu.
- Owszem, dobrze słyszałaś. Byłem ostatnio zbyt... pochłonięty pracą. Dużo się dzieje, a jeszcze więcej ode mnie oczekują. Wiesz, szybka kariera i owocna praca budzi w ludziach obraz mojej osoby, jakobym potrafił działać cuda... Ale wracając do tematu, kto wie kiedy na swojej drodze spotkamy naszą drugą połówkę? Może mijam ją każdego dnia na którymś piętrze Ministerstwa? - przecież nie powie Katyi, że ma dość miłości po tym jak Lea poślubiła Fabiana Malfoya. Poza tym nie wie jeszcze, że ojciec zawzięcie dyskutuje z lordem Flintem na temat poślubin Marina z Eurydice Flint.
- Trzymasz w sobie złość, lady Ollivander? Oczywiście, jesteś zbyt dumna do tego, żeby przyznać, że gdzieś popełniłaś błąd. Możesz mnie winić za to, że Ci nie pomogłem, ale dobrze wiesz jaki jestem. Nie toleruje szlam tak samo jak mój ojciec, czy to coś złego? - wzruszył ramionami. Czy Katyi naprawdę wydawało się, że przejmie się tym, że żywi do niego jakąś urazę? Mogła sobie teraz narzekać i pokazywać, że nim gardzi. Ale tak naprawdę to obchodziła go tyle co los szlam, które pewnie dalej tak lubiła.
- Oczywiście, wydaję mi się, że nawet jest rad z tego, że zająłem się tym, co naszej rodzinie potrzebne. Nie sprzedaje różdżek ani ich nie tworzę, a jednak moja praca jest bardzo doceniana wśród rodziny. Mnie zaufano od początku, a jak jest z Tobą? - zaśmiał się delikatnie Marin. Czyżby sugerowała, ze wiedziała cokolwiek o jego podróżach? Cóz, przecież nic takiego się tam nie działo. Pewnie też chciałaby zwiedzić pół świata i wrócić ze skrzynią złota. Co do płci pięknej... Nie zdarzyło mu się po drodze zbyt wiele przygód z kobietami. Nie był typem człowieka, który chodził od nory do nory w poszukiwaniu kobiety, która nie zwraca uwagi na swoją godność. Przynajmniej zazwyczaj.
- Och, rozumiem. Może powiesz mi w takim razie coś o handlarzach z Chin? Ostatni znany mi Chińczyk zachorował na smoczą ospę i niestety straciłem wszystkich znajomych w tamtych okolicach, a bardzo przydaliby mi się do pracy. - wykpił trochę informację o tym, że może wiedzieć wszystko o wszystkich. Jedną sprawą było to co zapisane jest na papierze, a inną to co wypisane jest na twarzy.
- To bardzo szlachetne z Twojej strony. Mimo wszystko interes rodowy jest dla mnie priorytetem i ja zbieram tylko żniwa waszej pracy. Oczywiście nie wywyższając się odpowiadam poniekąd za to ile ich sprzedamy do innych krajów, ale to nie czas na przechwałki. - zaśmiał się nie wiedząc jak skomentować informację o tym, że poza byciem aurorką pomaga w sklepie. Szczerze mówiąc Marina nie interesowało zbytnio prowadzenie interesu. Uważał to za niezbyt wymierny zysk w porównaniu do pościeconego czasu.
- Owszem, dobrze słyszałaś. Byłem ostatnio zbyt... pochłonięty pracą. Dużo się dzieje, a jeszcze więcej ode mnie oczekują. Wiesz, szybka kariera i owocna praca budzi w ludziach obraz mojej osoby, jakobym potrafił działać cuda... Ale wracając do tematu, kto wie kiedy na swojej drodze spotkamy naszą drugą połówkę? Może mijam ją każdego dnia na którymś piętrze Ministerstwa? - przecież nie powie Katyi, że ma dość miłości po tym jak Lea poślubiła Fabiana Malfoya. Poza tym nie wie jeszcze, że ojciec zawzięcie dyskutuje z lordem Flintem na temat poślubin Marina z Eurydice Flint.
Gość
Gość
Marin i Katya teoretycznie byli podobni, ale praktycznie? Różnili się od siebie wieloma cechami charakteru, który w żaden sposób się nie pokrywał. Ona była wolna od nienawiści względem mugoli i mugolaków, bo tak naprawdę nie wadzili jej i mogła patrzeć na nich, jak na równych. Rzucali w końcu te same zaklęcia, prawda?
-Pewnie dlatego nasi ojcowie są braćmi... - skwitowała i uśmiechnęła się rozkosznie, by jeszcze słodko zatrzepotać rzęsami, a następnie przybrać pozę damy, którą niewątpliwie była. -Zabawne jednak jest to, że w naszej rodzinie również występowali - niegodni, bo przecież każdy szlachetny ród może się poszczyć takim członkiem rodziny, czyż nie? Błędy to rzecz ludzka, ale tylko mądrzy ludzie potrafią wyciągać z nich wnioski - powiedziała jeszcze dosadnie, bo nie zamierzała w żaden sposób ingerować w to, że używał słów, których nie tolerowała. Spojrzała na mężczyznę z uniesionymi brwiami, bo jego bezczelność i arogancja ociekały swoistego rodzaju kpiną, ale kto jak kto - Katya podjęła się pałeczki i uderzała w te aspekty codzienności, by szpilka wbiła się jeszcze głębiej. W końcu, ojciec Marina, jak i zarówno Malaki doskonale wiedzieli, że Ollivanderzy także posiadali na swoim koncie kogoś spokrewnionego, ale nie wywodzącego się ze szlachty, a nawet czystokrwistego rodu. Wszyscy byli jednak zbyt dumni, a Katya nie wstydziła się tego, że w każdej rodzinie wystepowała... Szlama.
-Tworzę różdżki, więc jeśli próbowałeś wzbudzić we mnie poczucie niegodnej zaufania, to... Nie wyszło. Gdyby nie ja, a także wuj Garrick, to zapewne nie miałbyś pracy, ale spokojnie - obejdzie się bez podziękowania - brzmiała całkiem poważnie, ale taka była prawda. Wszystko toczyło się wokół różdżek, bo przecież Ollivanderzy z tego byli znani. Tworzyli te zabawne, magiczne patyki, którymi czasami machano bezsensownie i głupio. Znała każdego czarodzieja, któremu razem z Barrym wydała jego pierwszą różdżkę i dzięki temu pamiętała twarze czarodziejów, których mijała na ulicy. Ileż to znowu sprzedała tym starszym bądź w jej wieku? Często się zdarzało iż chrzestny zostawał w pracowni i tworzył, bo transport był pilny, a czas naglił. To dzięki niemu pojęła podstawy wytwarzania tych niezwykłych elementów codzienności czarodziejskiej i była mu za to wdzięczna.
-Merlinowskie wyroki są niezbadane - wzruszyła ramionami, bo co ją obchodził ktokolwiek z Chin? Żyła w Norwegii i otaczała się najbardziej cenionymi politykami, a także jednostkami, które były odpowiedzialne za pokój w państwach.
-Ty odpowiadasz za to ile ich sprzedasz, ale beze mnie nie zrobiłbyś żadnego interesu, więc proszę... Przestań chwalić się swoją praca, bo gdyby nie ja i Garrick, to zapewne twój portfel byłby chudszy o więcej niż połowa galeonów, które zarabiasz - mruknęła z rozbawieniem i odchyliła się nieco w bok, by otaksować pomieszczenie. -Nie pusz się tak kuzynie, bo to ciągle od nas jest zależne, czy jakiekolwiek różdżki wyjdą do dalszego transportu, a pamiętaj, że to ty jesteś odpowiedzialny za to, co sprzedajesz - jak sam powiedziałeś, więc nie wiń mnie jeśli kiedykolwiek sprzedasz trefny towar - nie groziła mu, ale nie znosiła kiedy ktoś pokazywał jej, że nic dla niego nie znaczy, a skoro była warta dla Marina tyle co znienawidzone szlamy, to może powinni zapomnieć o tym, że jakiekolwiek więzy ich łączyły? -Myślałam, że jesteśmy w stanie się dogadać, ale pomyliłam się, bo... Widzisz, Marin - zaczęła spokojnie i wbiła w niego ciemne tęczówki, które skupione były już tylko na twarzy mężczyzny. -Ja pomimo tego co się stało wiele lat temu - nie straciłam niczego i nie zostałam wydziedziczona, na co ewidentnie liczyłeś... Dlatego odpuść zatruwanie mi życia i po prostu pogódź się z tym, że jesteśmy na siebie skazani - nie przejmowała się docinkami, bo skoro Marin miał klapki na oczach i widział tylko prostolinijnie, to nie mogła na to nic poradzić.
-Mam nadzieję, że twoja przyszła narzeczona sprawi iż uśmiech będzie gościł częściej na twej twarzy - uśmiechnęła się jeszcze i już miała zbierać się do opuszczenia kawiarni, bo przecież - obowiązki wzywały, prawda?
-Pewnie dlatego nasi ojcowie są braćmi... - skwitowała i uśmiechnęła się rozkosznie, by jeszcze słodko zatrzepotać rzęsami, a następnie przybrać pozę damy, którą niewątpliwie była. -Zabawne jednak jest to, że w naszej rodzinie również występowali - niegodni, bo przecież każdy szlachetny ród może się poszczyć takim członkiem rodziny, czyż nie? Błędy to rzecz ludzka, ale tylko mądrzy ludzie potrafią wyciągać z nich wnioski - powiedziała jeszcze dosadnie, bo nie zamierzała w żaden sposób ingerować w to, że używał słów, których nie tolerowała. Spojrzała na mężczyznę z uniesionymi brwiami, bo jego bezczelność i arogancja ociekały swoistego rodzaju kpiną, ale kto jak kto - Katya podjęła się pałeczki i uderzała w te aspekty codzienności, by szpilka wbiła się jeszcze głębiej. W końcu, ojciec Marina, jak i zarówno Malaki doskonale wiedzieli, że Ollivanderzy także posiadali na swoim koncie kogoś spokrewnionego, ale nie wywodzącego się ze szlachty, a nawet czystokrwistego rodu. Wszyscy byli jednak zbyt dumni, a Katya nie wstydziła się tego, że w każdej rodzinie wystepowała... Szlama.
-Tworzę różdżki, więc jeśli próbowałeś wzbudzić we mnie poczucie niegodnej zaufania, to... Nie wyszło. Gdyby nie ja, a także wuj Garrick, to zapewne nie miałbyś pracy, ale spokojnie - obejdzie się bez podziękowania - brzmiała całkiem poważnie, ale taka była prawda. Wszystko toczyło się wokół różdżek, bo przecież Ollivanderzy z tego byli znani. Tworzyli te zabawne, magiczne patyki, którymi czasami machano bezsensownie i głupio. Znała każdego czarodzieja, któremu razem z Barrym wydała jego pierwszą różdżkę i dzięki temu pamiętała twarze czarodziejów, których mijała na ulicy. Ileż to znowu sprzedała tym starszym bądź w jej wieku? Często się zdarzało iż chrzestny zostawał w pracowni i tworzył, bo transport był pilny, a czas naglił. To dzięki niemu pojęła podstawy wytwarzania tych niezwykłych elementów codzienności czarodziejskiej i była mu za to wdzięczna.
-Merlinowskie wyroki są niezbadane - wzruszyła ramionami, bo co ją obchodził ktokolwiek z Chin? Żyła w Norwegii i otaczała się najbardziej cenionymi politykami, a także jednostkami, które były odpowiedzialne za pokój w państwach.
-Ty odpowiadasz za to ile ich sprzedasz, ale beze mnie nie zrobiłbyś żadnego interesu, więc proszę... Przestań chwalić się swoją praca, bo gdyby nie ja i Garrick, to zapewne twój portfel byłby chudszy o więcej niż połowa galeonów, które zarabiasz - mruknęła z rozbawieniem i odchyliła się nieco w bok, by otaksować pomieszczenie. -Nie pusz się tak kuzynie, bo to ciągle od nas jest zależne, czy jakiekolwiek różdżki wyjdą do dalszego transportu, a pamiętaj, że to ty jesteś odpowiedzialny za to, co sprzedajesz - jak sam powiedziałeś, więc nie wiń mnie jeśli kiedykolwiek sprzedasz trefny towar - nie groziła mu, ale nie znosiła kiedy ktoś pokazywał jej, że nic dla niego nie znaczy, a skoro była warta dla Marina tyle co znienawidzone szlamy, to może powinni zapomnieć o tym, że jakiekolwiek więzy ich łączyły? -Myślałam, że jesteśmy w stanie się dogadać, ale pomyliłam się, bo... Widzisz, Marin - zaczęła spokojnie i wbiła w niego ciemne tęczówki, które skupione były już tylko na twarzy mężczyzny. -Ja pomimo tego co się stało wiele lat temu - nie straciłam niczego i nie zostałam wydziedziczona, na co ewidentnie liczyłeś... Dlatego odpuść zatruwanie mi życia i po prostu pogódź się z tym, że jesteśmy na siebie skazani - nie przejmowała się docinkami, bo skoro Marin miał klapki na oczach i widział tylko prostolinijnie, to nie mogła na to nic poradzić.
-Mam nadzieję, że twoja przyszła narzeczona sprawi iż uśmiech będzie gościł częściej na twej twarzy - uśmiechnęła się jeszcze i już miała zbierać się do opuszczenia kawiarni, bo przecież - obowiązki wzywały, prawda?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
To, że Marin z Katyą byli podobni można było stwierdzić na wielu płaszczyznach. Mimo tego dzieliła ich jedna bardzo ważna rzecz, właśnie kwestia tego kim dla nich byli mugole i szlamy oraz to jak wobec nich się zachowywali. Wynikało to chyba jednak bardziej z kwestii wychowania, bo u Marina w dzieciństwie wielki nacisk kładziono na to, żeby wpoić chłopakowi, że jego błękitna krew nie może być w jakikolwiek sposób zhańbiona. Więc jak miał traktować tych, którzy nie mieli jak nie jako haniebnych?
- Wybacz Katyo, na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, ze gdyby Twoja znajomość ze szlamą szła w nieokreślonym kierunku Twoja pozycja w rodzie również mogłaby być niepewna. I nie mam zamiaru Ci w tym momencie ubliżyć, po prostu czuję lekki niesmak, bo mam wrażenie, że mówisz o swoim bracie, którego mimo wszystko darzę sympatią. Tak apropos, masz z nim jakiś kontakt? - zaczął się na głos zastanawiać Marin. To, że trzeba było pielęgnować korzenie rodu wiedział doskonale i robił wszystko, żeby z jego gałązki wyrosła potężna gałąź, która będzie jednym z większych konarów. Fakt jednak tego, że każda rodziła była w pewnym momencie hańbiona był tylko dla Marina przypomnieniem, że musi cały czas się wystrzegać błędu i swoim dzieciom przekazać podobne nauki.
- Cóż, gdybyś Ty nie wytwarzała różdżek mógłbym prawdopodobnie znaleźć inny, potężniejszy resort, który zaoferowałby mi więcej pieniędzy i kontaktów. Ale na szczęście jestem człowiekiem honoru i dotrzymuje słowa danego nestorowi, któremu zależało na tym, żebym mimo wszystko pomagał Wam. - wzruszył ramionami nie czując się w żadnym stopniu dotknięty. Gdyby Katya nie wytwarzała różdżek to pewnie nawet i lepiej, mógłby się zająć czymś innym, czymś bardziej dochodowym i interesującym. Ale nie narzekał do tej pory, miał stabilną i niezbyt męczącą pracę.
- Widzisz kuzynko, nie chce się z Tobą spierać, ale zakładasz, że mój portfel zależy tylko i wyłącznie od tego ile zyskuje na handlu towarem, który wytwarzasz. Przechwalać mógłbym się gdybym Ci powiedział o sukcesach na innych polach, które niekoniecznie powinny interesować Twoje uszy. - dopomniał po chwili Marin nie precyzując konkretnie jak sobie dorabia. W zasadzie ciekawie byłoby gdyby ze złości przekazała komuś informacje, że zajmuje się czymś nielegalnym. Wtedy wiedziałby, że nie może jej ufać, bo tylko ona posiadała takową wiedzę.
- Różnimy się przede wszystkim tym, że Ty patrzysz na mnie jak na kanalię, która chce się Ciebie pozbyć, a Ty... jesteś mi obojętna, dopóki nie przynosisz hańby mojemu nazwisku. Ale w końcu je zmienisz, więc jaki jest sens zamartwiania się tym? - zapytał mając nadzieję, że nie zechce się już z nim kłócić, bo po prostu powoli działała mu na nerwy. Chyba też była zbyt dumna tak jak on i nie chciała się w jakikolwiek sposób poddać.
- Uśmiech na mojej twarzy jest nierzadkim zjawiskiem, pomyśl dlaczego go nie widujesz. Muszę wracać do siebie, spróbuj następnym razem jak się spotkamy nie unosić tak, bo Ci to wpłynie na zmarszczki. - zaśmiał się do swojej kuzynki po czym podniósł się ze stolika i wyszedł
z/t
- Wybacz Katyo, na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, ze gdyby Twoja znajomość ze szlamą szła w nieokreślonym kierunku Twoja pozycja w rodzie również mogłaby być niepewna. I nie mam zamiaru Ci w tym momencie ubliżyć, po prostu czuję lekki niesmak, bo mam wrażenie, że mówisz o swoim bracie, którego mimo wszystko darzę sympatią. Tak apropos, masz z nim jakiś kontakt? - zaczął się na głos zastanawiać Marin. To, że trzeba było pielęgnować korzenie rodu wiedział doskonale i robił wszystko, żeby z jego gałązki wyrosła potężna gałąź, która będzie jednym z większych konarów. Fakt jednak tego, że każda rodziła była w pewnym momencie hańbiona był tylko dla Marina przypomnieniem, że musi cały czas się wystrzegać błędu i swoim dzieciom przekazać podobne nauki.
- Cóż, gdybyś Ty nie wytwarzała różdżek mógłbym prawdopodobnie znaleźć inny, potężniejszy resort, który zaoferowałby mi więcej pieniędzy i kontaktów. Ale na szczęście jestem człowiekiem honoru i dotrzymuje słowa danego nestorowi, któremu zależało na tym, żebym mimo wszystko pomagał Wam. - wzruszył ramionami nie czując się w żadnym stopniu dotknięty. Gdyby Katya nie wytwarzała różdżek to pewnie nawet i lepiej, mógłby się zająć czymś innym, czymś bardziej dochodowym i interesującym. Ale nie narzekał do tej pory, miał stabilną i niezbyt męczącą pracę.
- Widzisz kuzynko, nie chce się z Tobą spierać, ale zakładasz, że mój portfel zależy tylko i wyłącznie od tego ile zyskuje na handlu towarem, który wytwarzasz. Przechwalać mógłbym się gdybym Ci powiedział o sukcesach na innych polach, które niekoniecznie powinny interesować Twoje uszy. - dopomniał po chwili Marin nie precyzując konkretnie jak sobie dorabia. W zasadzie ciekawie byłoby gdyby ze złości przekazała komuś informacje, że zajmuje się czymś nielegalnym. Wtedy wiedziałby, że nie może jej ufać, bo tylko ona posiadała takową wiedzę.
- Różnimy się przede wszystkim tym, że Ty patrzysz na mnie jak na kanalię, która chce się Ciebie pozbyć, a Ty... jesteś mi obojętna, dopóki nie przynosisz hańby mojemu nazwisku. Ale w końcu je zmienisz, więc jaki jest sens zamartwiania się tym? - zapytał mając nadzieję, że nie zechce się już z nim kłócić, bo po prostu powoli działała mu na nerwy. Chyba też była zbyt dumna tak jak on i nie chciała się w jakikolwiek sposób poddać.
- Uśmiech na mojej twarzy jest nierzadkim zjawiskiem, pomyśl dlaczego go nie widujesz. Muszę wracać do siebie, spróbuj następnym razem jak się spotkamy nie unosić tak, bo Ci to wpłynie na zmarszczki. - zaśmiał się do swojej kuzynki po czym podniósł się ze stolika i wyszedł
z/t
Gość
Gość
Szlamy i mugole, to te najbardziej znienawidzone jednostki, prawda? Sprawa jednak czasami jest nazbyt prosta i często można stwierdzić, że cały świat obraca się wokół nienawiści do nich, ale czy Katya też ją czuła? Oczywiście, że nie. Dla niej takie zachowanie było czystą niedojrzałością, którą charakteryzowali się szlachetnie urodzeni i nie miała na to wpływu.
Żadnego.
-Mój brat zniknął, ale chyba to nie jest dla ciebie problematyczne, prawda? Anthony zapewne gdyby chciał, to spróbowałby się kontaktować, ale widocznie to nie jest jego priorytetem - powiedziała całkiem poważnie, a osąd ten wydała przez pryzmat tego, że sama doskonale znała jego zagrywki. Zachowywała się tak samo, bo najzwyczajniej w świecie potrzebowała odcięcia się od ludzi i wrócenia, gdy sama poczuje taką potrzebę. Dzisiaj ewidentnie jej nie miała i to stąd ciągle myśli Katyi krążyły wokół Norwegii.
-Może powinieneś o tym pomyśleć? Nie będe wytwarzała wiecznie różdżek, a jeśli nawet, to kto wie czy nie postanowie pracować na własny rachunek? Jestem pewna, że wuj Garrick mi pomoże; jestem w końcu jego ukochaną chrześnicą, której przez ostatnie lata nieba uchylił - nie kpiła, była całkiem szczera, bo przecież to właśnie brat jej ojca przyczynił się do tego, że nie porzuciła na dobre różdżkarstwa, a fascynowały ją jeszcze bardziej niż wtedy, gdy rozpoczynała dopiero naukę. Nie chciała się jednak kłócić z Marinem, toteż wysłuchała jego słów i ostatecznie pozwoliła mu odejść, by nie reagować na to, co miał jeszcze do powiedzenia. To był zbyt piękny dzień, by tak łatwo dawać się ponieść emocjom.
/zt
Żadnego.
-Mój brat zniknął, ale chyba to nie jest dla ciebie problematyczne, prawda? Anthony zapewne gdyby chciał, to spróbowałby się kontaktować, ale widocznie to nie jest jego priorytetem - powiedziała całkiem poważnie, a osąd ten wydała przez pryzmat tego, że sama doskonale znała jego zagrywki. Zachowywała się tak samo, bo najzwyczajniej w świecie potrzebowała odcięcia się od ludzi i wrócenia, gdy sama poczuje taką potrzebę. Dzisiaj ewidentnie jej nie miała i to stąd ciągle myśli Katyi krążyły wokół Norwegii.
-Może powinieneś o tym pomyśleć? Nie będe wytwarzała wiecznie różdżek, a jeśli nawet, to kto wie czy nie postanowie pracować na własny rachunek? Jestem pewna, że wuj Garrick mi pomoże; jestem w końcu jego ukochaną chrześnicą, której przez ostatnie lata nieba uchylił - nie kpiła, była całkiem szczera, bo przecież to właśnie brat jej ojca przyczynił się do tego, że nie porzuciła na dobre różdżkarstwa, a fascynowały ją jeszcze bardziej niż wtedy, gdy rozpoczynała dopiero naukę. Nie chciała się jednak kłócić z Marinem, toteż wysłuchała jego słów i ostatecznie pozwoliła mu odejść, by nie reagować na to, co miał jeszcze do powiedzenia. To był zbyt piękny dzień, by tak łatwo dawać się ponieść emocjom.
/zt
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
/wcinamy się z zaległosciami i zmykamy
Czy to nie było zabawne? Tkwił właśnie w gabinecie z nogami zarzuconymi na biurko, bawiąc się piłeczką. Ledwie skończył palić papierosa, skrobać jakieś listy. Podrzucał ją do góry i łapał, co nadawało chwili charakter totalnego bezsensu, ale zamiast zajmować się papierkową robotą czekał na sowę — w końcu i tak wiedział, że zaraz odwiedzi go stażystka, której po prostu wciśnie cały stos papierków. Od dawna już nie lubił tego, co robił. Od wielu lat nie dawało mu satysfakcji, ale jego przełożony nie bardzo chciał mu dać odejść. Mimo publikacji, wywiadów i komentarzy na tematy bardziej związane z wróżbiarstwem, prekognicją czy astronomią (czyli nijak związanymi z tym, czym zajmował się na co dzień) nie chciał przenieść go do innego departamentu. Ale gdzie indziej znalazłby tak chętnego kata, który bez zmróżenia okiem i niemalże z przyjemnością wymalowaną na twarzy wykonałby wyrok? Był po prostu dobry w tym co robił, a także błyskawiczny i bezpretensjonalny. Nie kręcił nosem, nie narzekał, nie jęczał nikomu nad uchem. Zajęty własnym życiem i ambicjami szkoda mu było czasu na głupoty. Czas był dla niego niezwykle cenny.
Przestał się bawić, gdy sowa wleciała przez uchylone okno i w locie porwała piłkę(nie miał już czym), jednocześnie wypuszczając mu na ręce list. Ptaszysko nawet nie zareagowało na jego mordercze spojrzenie. Zamiast wymyślać karę dla niego, otworzył kopertę i wczytał się w słowa nakreślone doskonałym pismem. Od razu wiedział, że ma do czynienia z perfekcjonistką, a jej patetyczna forma komunikacji wydawała mu się całkiem zabawna. To jednak nie chęć zagadania jej pchnęła go do napisania pierwszego upiminającego listu — nawet jeśli była niezwykle atrakcyjną kobietą. Wciąż po prostu kobietą. Trochę ciekawość, trochę znudzenie, a w dużej mierze zainteresowanie jej wiedzą i umiejętnościami, które mogły mu pomóc dostać się tam, gdzie chciał — i na pewno nie był to Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. Był interesowny, a takie osoby w jego towarzystwie były jak perły, którymi się wysługiwał, które wykorzystywał do własnych celów. Kontakty były wszystkim, co mógł sobie zagwarantować ktoś o takim umyśle i braku możliwości z powodu braku „sir” przed nazwiskiem.
Nakreślił w kilka ostatnich słów i zagwizdał na ptaka, który przez moment zdawał się go ignorować, rozwarstwiając zabawkową piłkę z jakiegoś dziwnego tworzywa. Dopiero kiedy rzucił w nią pierwszym napotkanym przedmiotem (pewnie jakąś kostką, bo tych miał parę na biurku) zreflektowała się. W takich chwilach wraz ze swoją ignorancją wydawała się być niezwykle podobna do właściciela. Opuścił swoje biuro w chwili, w której wyleciała przez okno i ruszył w umówionym ze znajomą nieznajomą kerunku.
Wbrew pozorom wiedział o niej sporo — więcej niż mogła przypuszczać i pierwsze spotkanie — tak cholernie niewinne i owiane aurą prozaiczności sprawiło, że wziął ją pod własną, indywidualną lupę. Był wytrwały, dokładny i konkretny, dzięki czemu szybko nakreślił sobie jej profil, zostawiając miejsce na rys psychologiczny — nie znał jej bowiem. Ale imponujące osiągnięcia, luźne wypowiedzi osób z ministerstwa spotkanych przypadkiem w Dziurawym Kotle, plotki prowadzonych badań i osiągnięcia w dziedzinie zaklęć były doskonałym przykładem na to, że wpadła mu w oko. Nie w tym sensie, rzecz jasna.
Pojawił się w kawiarni i szybko, choć w sposób naturalny, nieoczywisty przeczesał wzrokiem pomieszczenie, starając się nie wyglądać, jakby kogoś szukał. To zresztą nie była prawda, ale jeśli znalazła się tu przed nim wolałby ją zlokalizować zanim zacznie go obserwować. Dorarł do hebanowej lady i zamówił dwie kawy. Nie czekał na jej decyzje, postanowił za nią, zakłądajac, że nie wzięłaby tej, co ostatnio. Zaryzykował nową, z orzechową nutą i ruszył do stolika z brzegu, zgarniając po drodze pomiete już wydanie Proroka Codziennego. Rozsiadłszy się wygodnie umilił sobie czas przeglądaniem gazety.
4 grudnia
Czy to nie było zabawne? Tkwił właśnie w gabinecie z nogami zarzuconymi na biurko, bawiąc się piłeczką. Ledwie skończył palić papierosa, skrobać jakieś listy. Podrzucał ją do góry i łapał, co nadawało chwili charakter totalnego bezsensu, ale zamiast zajmować się papierkową robotą czekał na sowę — w końcu i tak wiedział, że zaraz odwiedzi go stażystka, której po prostu wciśnie cały stos papierków. Od dawna już nie lubił tego, co robił. Od wielu lat nie dawało mu satysfakcji, ale jego przełożony nie bardzo chciał mu dać odejść. Mimo publikacji, wywiadów i komentarzy na tematy bardziej związane z wróżbiarstwem, prekognicją czy astronomią (czyli nijak związanymi z tym, czym zajmował się na co dzień) nie chciał przenieść go do innego departamentu. Ale gdzie indziej znalazłby tak chętnego kata, który bez zmróżenia okiem i niemalże z przyjemnością wymalowaną na twarzy wykonałby wyrok? Był po prostu dobry w tym co robił, a także błyskawiczny i bezpretensjonalny. Nie kręcił nosem, nie narzekał, nie jęczał nikomu nad uchem. Zajęty własnym życiem i ambicjami szkoda mu było czasu na głupoty. Czas był dla niego niezwykle cenny.
Przestał się bawić, gdy sowa wleciała przez uchylone okno i w locie porwała piłkę(nie miał już czym), jednocześnie wypuszczając mu na ręce list. Ptaszysko nawet nie zareagowało na jego mordercze spojrzenie. Zamiast wymyślać karę dla niego, otworzył kopertę i wczytał się w słowa nakreślone doskonałym pismem. Od razu wiedział, że ma do czynienia z perfekcjonistką, a jej patetyczna forma komunikacji wydawała mu się całkiem zabawna. To jednak nie chęć zagadania jej pchnęła go do napisania pierwszego upiminającego listu — nawet jeśli była niezwykle atrakcyjną kobietą. Wciąż po prostu kobietą. Trochę ciekawość, trochę znudzenie, a w dużej mierze zainteresowanie jej wiedzą i umiejętnościami, które mogły mu pomóc dostać się tam, gdzie chciał — i na pewno nie był to Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. Był interesowny, a takie osoby w jego towarzystwie były jak perły, którymi się wysługiwał, które wykorzystywał do własnych celów. Kontakty były wszystkim, co mógł sobie zagwarantować ktoś o takim umyśle i braku możliwości z powodu braku „sir” przed nazwiskiem.
Nakreślił w kilka ostatnich słów i zagwizdał na ptaka, który przez moment zdawał się go ignorować, rozwarstwiając zabawkową piłkę z jakiegoś dziwnego tworzywa. Dopiero kiedy rzucił w nią pierwszym napotkanym przedmiotem (pewnie jakąś kostką, bo tych miał parę na biurku) zreflektowała się. W takich chwilach wraz ze swoją ignorancją wydawała się być niezwykle podobna do właściciela. Opuścił swoje biuro w chwili, w której wyleciała przez okno i ruszył w umówionym ze znajomą nieznajomą kerunku.
Wbrew pozorom wiedział o niej sporo — więcej niż mogła przypuszczać i pierwsze spotkanie — tak cholernie niewinne i owiane aurą prozaiczności sprawiło, że wziął ją pod własną, indywidualną lupę. Był wytrwały, dokładny i konkretny, dzięki czemu szybko nakreślił sobie jej profil, zostawiając miejsce na rys psychologiczny — nie znał jej bowiem. Ale imponujące osiągnięcia, luźne wypowiedzi osób z ministerstwa spotkanych przypadkiem w Dziurawym Kotle, plotki prowadzonych badań i osiągnięcia w dziedzinie zaklęć były doskonałym przykładem na to, że wpadła mu w oko. Nie w tym sensie, rzecz jasna.
Pojawił się w kawiarni i szybko, choć w sposób naturalny, nieoczywisty przeczesał wzrokiem pomieszczenie, starając się nie wyglądać, jakby kogoś szukał. To zresztą nie była prawda, ale jeśli znalazła się tu przed nim wolałby ją zlokalizować zanim zacznie go obserwować. Dorarł do hebanowej lady i zamówił dwie kawy. Nie czekał na jej decyzje, postanowił za nią, zakłądajac, że nie wzięłaby tej, co ostatnio. Zaryzykował nową, z orzechową nutą i ruszył do stolika z brzegu, zgarniając po drodze pomiete już wydanie Proroka Codziennego. Rozsiadłszy się wygodnie umilił sobie czas przeglądaniem gazety.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Traciła cierpliwość, wertując kolejne dokumenty. Jej uwaga była rozpraszana przez namolną sowę tajemniczego mężczyzny, który nie raczył się nawet przedstawić. Problem był dość wybujały równie tak samo jak jego ego. Constance prawie o nim zapomniała, gdyby nie to, że bezczelnie raczył przypomnieć sobie o długu. Rzekoma przysługa wiązała się tylko i wyłącznie z ustąpieniem miejsca w kolekcje po kawę. Bez tego trunku, chociaż Constance go praktycznie nie piła, nie potrafiła się skupić. Kawa więc okazała się niezbędna nawet podczas grudniowego dnia pracy. Na jej nieszczęście trafiła na mężczyznę, który nie kwapił zdradzić się jakichkolwiek informacji.
Początkowo panienka Lestrangę była wręcz nim oczarowana. Wydawał się człowiekiem wpływowym, pociągającym za sznurki wokół ważnych spraw. Nie była pewna, czy jest związany z zaklęciami. Zostawiał na nią pułapki, które o dziwo z łatwością wpadała. Nic nie potrafiła zrozumieć, a nie była mu bierna. Zapuszczała soje sidła manipulacji, słodko szczebiocząc i dodając uwagi, których powinna wstydzić się szlachcianka. Nie lubiła, gdy ktoś zostawia tak ważne dla niej sprawy pod osłonka tajemnicy. Rozpraszał ją. Nie pozwalał się skupić, a badania wciąż czekały na swoją kontynuację. Nikt nie rozliczał Constance dzięki ładnej buzi. Wyniki, liczyły się tylko wyniki.
Obydwoje podkreślali, że marnotrawienie czasu to najgorszy grzech ambitnego człowieka, a sami wpatrywali się w okna i między departamentową pocztę. Czuła motyle w brzuchu, które napędzały ruch skrzydeł z każdą kolejną odpowiedzią. Połamała pióro ze złości i za mocno przygryzła wargę. Za kogo siebie uważał? Tornado myśli, tornado uczuć. Nie zdradzała swoich emocji w charakterze pisma. Nauczona chłodu i wyniosłości z większym trudem przyjmowała każdą kolejną falę braku szacunku oraz nie tytułowania jej osoby. I nie wiedziała, na co bardziej czeka. Na możliwość szybkiego spoliczkowania rozmówcy czy na kawę. Zamknęła delikatnie dziennik naukowy, chowając go od razu do skrytki opatrzonej swoim imieniem. To tylko kilka minut, nikt tam nie zajrzy bez jej wiedzy. Poprawiła czerwone usta, sprawdziła, czy przypinka rodowa znajduje się na odpowiednim miejscu i dopiero odliczając dokładnie dziesięć minut od otrzymania sowy, ruszyła w kierunku kawiarni.
Nie znała jego imienia, nie znała jego nazwiska. Nie była pewna, co robi w Ministerstwie Magii, a w dodatku nie miała kogo zapytać. Opisując bezczelnego bruneta, który ma skłonności do mugolskich używek, miała zbyt wiele typów wskazanych przez swoich znajomych. Weszła do kawiarni, od razu przenosząc zarozumiały wzrok na kolejkę. Nie widziała tam znajomej sylwetki. Paznokcie zacisnęły się na wstążeczce, znajdującej się idealnie w talii sukienki. Rozglądając się po wnętrzu kawiarni, czuła ścisk w żołądku. Spojrzała na stoliki pod ścianą i momentalnie chciała zawrócić, to był zły pomysł. Stukot obcasów rozniósł się po wnętrzu. Przejęła paznokciami po stoliku, zajmując wcześniej zarezerwowane miejsce.
- Dodam posłuszny – potraktowała to jako słowa powitania – Och, czyżbym w czymś przeszkodziła? – sugestywnie spojrzała na drugą kawę, którą nie zaopiekował się mężczyzna. Delikatnie wyciągnęła z jego rąk Proroka Codziennego i odłożyła na bok.
- Kawa traci swój smak w ciągu dwudziestu minut, ile nam zostało? – spytała rzeczowo, ale przecież nie obchodził ją żaden napój. Chciała wiedzieć, ile czekał. Czy zszedł od razu? Odór papierosów aż uderzył delikatne nozdrza, lecz tym razem tego nie skomentowała.
Początkowo panienka Lestrangę była wręcz nim oczarowana. Wydawał się człowiekiem wpływowym, pociągającym za sznurki wokół ważnych spraw. Nie była pewna, czy jest związany z zaklęciami. Zostawiał na nią pułapki, które o dziwo z łatwością wpadała. Nic nie potrafiła zrozumieć, a nie była mu bierna. Zapuszczała soje sidła manipulacji, słodko szczebiocząc i dodając uwagi, których powinna wstydzić się szlachcianka. Nie lubiła, gdy ktoś zostawia tak ważne dla niej sprawy pod osłonka tajemnicy. Rozpraszał ją. Nie pozwalał się skupić, a badania wciąż czekały na swoją kontynuację. Nikt nie rozliczał Constance dzięki ładnej buzi. Wyniki, liczyły się tylko wyniki.
Obydwoje podkreślali, że marnotrawienie czasu to najgorszy grzech ambitnego człowieka, a sami wpatrywali się w okna i między departamentową pocztę. Czuła motyle w brzuchu, które napędzały ruch skrzydeł z każdą kolejną odpowiedzią. Połamała pióro ze złości i za mocno przygryzła wargę. Za kogo siebie uważał? Tornado myśli, tornado uczuć. Nie zdradzała swoich emocji w charakterze pisma. Nauczona chłodu i wyniosłości z większym trudem przyjmowała każdą kolejną falę braku szacunku oraz nie tytułowania jej osoby. I nie wiedziała, na co bardziej czeka. Na możliwość szybkiego spoliczkowania rozmówcy czy na kawę. Zamknęła delikatnie dziennik naukowy, chowając go od razu do skrytki opatrzonej swoim imieniem. To tylko kilka minut, nikt tam nie zajrzy bez jej wiedzy. Poprawiła czerwone usta, sprawdziła, czy przypinka rodowa znajduje się na odpowiednim miejscu i dopiero odliczając dokładnie dziesięć minut od otrzymania sowy, ruszyła w kierunku kawiarni.
Nie znała jego imienia, nie znała jego nazwiska. Nie była pewna, co robi w Ministerstwie Magii, a w dodatku nie miała kogo zapytać. Opisując bezczelnego bruneta, który ma skłonności do mugolskich używek, miała zbyt wiele typów wskazanych przez swoich znajomych. Weszła do kawiarni, od razu przenosząc zarozumiały wzrok na kolejkę. Nie widziała tam znajomej sylwetki. Paznokcie zacisnęły się na wstążeczce, znajdującej się idealnie w talii sukienki. Rozglądając się po wnętrzu kawiarni, czuła ścisk w żołądku. Spojrzała na stoliki pod ścianą i momentalnie chciała zawrócić, to był zły pomysł. Stukot obcasów rozniósł się po wnętrzu. Przejęła paznokciami po stoliku, zajmując wcześniej zarezerwowane miejsce.
- Dodam posłuszny – potraktowała to jako słowa powitania – Och, czyżbym w czymś przeszkodziła? – sugestywnie spojrzała na drugą kawę, którą nie zaopiekował się mężczyzna. Delikatnie wyciągnęła z jego rąk Proroka Codziennego i odłożyła na bok.
- Kawa traci swój smak w ciągu dwudziestu minut, ile nam zostało? – spytała rzeczowo, ale przecież nie obchodził ją żaden napój. Chciała wiedzieć, ile czekał. Czy zszedł od razu? Odór papierosów aż uderzył delikatne nozdrza, lecz tym razem tego nie skomentowała.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
On sam nie czuł ani złości ani frustracji. Ciekawość, naukową fascynację, potrzebę poznania tego, co ma do powiedzenia i zaoferowania. Był pewny siebie, a wychowany przez Rosiera dobrze znał własną wartość, choć wiecznie była narażona na podmuchy braku nazwiska. To jednak było ziarnem świadomości, że inni ludzie mogą wypełnić braki — nikt w końcu nie jest idealny, nikt nie jest doskonały i wszechwiedzący. I ta wiedza była zbawienna bo pozwalała szukać wyjątkowości innych, którą wykorzystywał. Tak też postrzegał Connie — obiekt wart zatrzymania się na moment i przyjrzenia, jak przy eskalacji dzieł sztuki. Nie był kustoszem. Ale znał się na czarodziejach. Chciał się poznać na Constance.
Nie poruszył się. Nawet nie drgnął. Właściwie zastygł w bezruchu w momencie, w którym wyciągnęła mu gazetę, dopraszając się o uwagę. Przetarł tylko palcami dłonie w tęsknocie za śliskością pergaminu i zmienił pozycję, będąc do tego zmuszonym, w efekcie czego oparł się o sąsiednie krzesło. I milczał. Nie odzywał się, patrząc na nią wnikliwie, z dozą cierpliwości i braku zaufania, jakby ją analizował.
— Posłuszny — powtórzył po chwili i nabrał powietrza w płuca. Czy Mulciber był posłuszny? Nie. Zawsze robił to co chciał, ale ponieważ chciał tu siedzieć, pić kawę i czekać na lady, która mogła się okazać niezwykle intrygująca — przytaknął. Grzecznie. — Och, skąd, milady, oczekiwałem Cię z niecierpliwością — mruknął szarmancko, wskazując kawę przed sobą. — Zamówię świeżą, ta straciła już aromat . — Czyż to nie rozkoszna uprzejmość pobrzmiewała w jego ustach? Nawet uśmiech zdobił twarz, jakby był nie tym człowiekiem, z którym wymieniała listy. Pokiwał do chłopaka za ladą, dwoma palcami w geście Victorii wskazał swoje zamówienie. Nie trzeba było mówić, że choć wydawał się w tej chwili ułożony nie dopuszczał do siebie możliwości błędu lub pomyłki, ale to mogły zdradzać jedynie jego oczy. Szare jak burzowe zimowe niebo.
— Pięć. Piję kawę od pięciu do dwunastu minut, póki jest ciepła, letnia pozbawiona jest walorów smakowych — odpowiedział bez ogródek, jakby sądził, że o to pytała. Nie to, że potwornie się nudził w biurze i spotkanie z lady Lestrange — kuzynką Cezara było dla niego jak najlepsza rozrywka w deszczowy dzień. Mimo to wyglądał na umiarkowanie zainteresowanego, ale nie obojętnego. — Widzę, że wzięłaś sobie sugestię odnośnie szminki do serca. Niech będzie więc dwanaście. Dwanaście minut.
Miał do niej wiele pytań, ale większość z nich z góry była skazana na wycofanie. Mógł to wybadać wyczytać pomiędzy wersami, dojrzeć w tych dużych, pięknych oczach, czy kokieteryjnym i eleganckim ruchu warg. Kobieta z klasą. Taka, która się nie łamie. Daleka od głupiej trzpiotki, która dałaby się zwieś lub uwieść nieznanemu mężczyźnie.
Nie poruszył się. Nawet nie drgnął. Właściwie zastygł w bezruchu w momencie, w którym wyciągnęła mu gazetę, dopraszając się o uwagę. Przetarł tylko palcami dłonie w tęsknocie za śliskością pergaminu i zmienił pozycję, będąc do tego zmuszonym, w efekcie czego oparł się o sąsiednie krzesło. I milczał. Nie odzywał się, patrząc na nią wnikliwie, z dozą cierpliwości i braku zaufania, jakby ją analizował.
— Posłuszny — powtórzył po chwili i nabrał powietrza w płuca. Czy Mulciber był posłuszny? Nie. Zawsze robił to co chciał, ale ponieważ chciał tu siedzieć, pić kawę i czekać na lady, która mogła się okazać niezwykle intrygująca — przytaknął. Grzecznie. — Och, skąd, milady, oczekiwałem Cię z niecierpliwością — mruknął szarmancko, wskazując kawę przed sobą. — Zamówię świeżą, ta straciła już aromat . — Czyż to nie rozkoszna uprzejmość pobrzmiewała w jego ustach? Nawet uśmiech zdobił twarz, jakby był nie tym człowiekiem, z którym wymieniała listy. Pokiwał do chłopaka za ladą, dwoma palcami w geście Victorii wskazał swoje zamówienie. Nie trzeba było mówić, że choć wydawał się w tej chwili ułożony nie dopuszczał do siebie możliwości błędu lub pomyłki, ale to mogły zdradzać jedynie jego oczy. Szare jak burzowe zimowe niebo.
— Pięć. Piję kawę od pięciu do dwunastu minut, póki jest ciepła, letnia pozbawiona jest walorów smakowych — odpowiedział bez ogródek, jakby sądził, że o to pytała. Nie to, że potwornie się nudził w biurze i spotkanie z lady Lestrange — kuzynką Cezara było dla niego jak najlepsza rozrywka w deszczowy dzień. Mimo to wyglądał na umiarkowanie zainteresowanego, ale nie obojętnego. — Widzę, że wzięłaś sobie sugestię odnośnie szminki do serca. Niech będzie więc dwanaście. Dwanaście minut.
Miał do niej wiele pytań, ale większość z nich z góry była skazana na wycofanie. Mógł to wybadać wyczytać pomiędzy wersami, dojrzeć w tych dużych, pięknych oczach, czy kokieteryjnym i eleganckim ruchu warg. Kobieta z klasą. Taka, która się nie łamie. Daleka od głupiej trzpiotki, która dałaby się zwieś lub uwieść nieznanemu mężczyźnie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie rozumiała, o co dokładnie odbywa się ta gra - czy to walka o honor czy odpowiadania na zaczepki, których powinna się wystrzegać? Uważała na każde słowo, zatracając się w nieodpowiedniej korespondencji. Nie powinna, nie mogła, a wciąż sięgała po pióro, kreśląc kaligraficzne znaki. Nie wiedziała, kim jest i czego od niej chce, ale ta nieświadomość była fascynująca. Nagle tajemniczy mężczyzna stał się obiektem jej badań. I choć sam jak widać pchał się do tego, podsuwał coraz to nowsze zagadki, Constance już wiedziała, że to się źle skończy. Przerażała ją ta pewność siebie, odpowiednia dla człowieka spełnionego, wysoko postawionego, a jednocześnie wiedziała już, że nie jest szlachcicem. Jej sny co do tożsamości mężczyzny sięgnęły aż tych, w których to on jest w komisji przyjmującej do Departamentu Tajemnic i już ją sprawdza. Uważna na każdym kroku i zbyt naiwna, aby przypuszczać, że to przyjaciel najdroższego kuzyna chce widzieć ją w swojej kolekcji.
Chłód, a w środku aż wrzało. Oszczędzali to co na zewnątrz. Chcieli pokazać sobie siłę. A przy sobie żadne z nich takie nie było. Ulegali tajemnicom, słabościom, które tylko napędzały kolejne reakcje. Chciała poczuć, czy na pewno ma szorstkie dłonie - te świadczyły o pracy fizycznej, a nie umysłowej. Wtedy miałaby wskazówkę, gdzie pracuje. Mimowolnie na nie zerknęła, a gdy przyłapała się na tym, z dumą uniosła wzrok wyżej.
- Och, a teraz pamięta pan o manierach... - grzecznie wychowana zapomniała już w jak bezczelny sposób przeszli na "Ty". A więc czekał dłużej niż dwadzieścia minut. Poczuła przedziwną satysfakcje. Chciała go powstrzymać, byli w pracy i nie miał w ogóle praw się tak rządzić. A w dodatku afiszował się tym spotkaniem jakby byli tu przyjemności.
- Absurdalne te zasady i w dodatku to jedyne, których się pan trzyma - zaświergotała. Chętnie poczeka na zamówiona kawę i zrobi awanturę, że wcale jej nie zna, że przydałoby mu się choć trochę pokory.
- Och, nawet udawanie zażyłej znajomości panu nie wychodzi. Zawsze mam pomalowane usta na czerwono. To jak z tym aktorem - amatorem, miałam rację? - nie wiedziała, czy szuka potwierdzenia, że mężczyzna jest z kłamstwem za pan brat czy sprawdza, jak często ją obserwował. A może ktoś był jego informatorem? Z wdzięcznością odebrała kawę, witając się przy okazji z personelem.
- Dwanaście minut to wiele pięter - powiedziała cichutko, dotykając opuszkami palców gorącej porcelany.
- Nie myśl, że to będzie kolejny rzekomy dług. - dodała niemal od razu. Mężczyzna mógł wykorzystać ogólnodostępne informacje o niej, o rodzie, o badaniach, ale na pewno nie jej prywatną miłość do kawy. Tak naprawdę jej nie lubiła. Musiała mieć kubek przy sobie. Jak każdy badacz miała rytuał swoich udanych badań, ale zapewne tylko jej przyjaciółki wiedziały, że pić wolała herbatę, ale wąchać kawę.
Chłód, a w środku aż wrzało. Oszczędzali to co na zewnątrz. Chcieli pokazać sobie siłę. A przy sobie żadne z nich takie nie było. Ulegali tajemnicom, słabościom, które tylko napędzały kolejne reakcje. Chciała poczuć, czy na pewno ma szorstkie dłonie - te świadczyły o pracy fizycznej, a nie umysłowej. Wtedy miałaby wskazówkę, gdzie pracuje. Mimowolnie na nie zerknęła, a gdy przyłapała się na tym, z dumą uniosła wzrok wyżej.
- Och, a teraz pamięta pan o manierach... - grzecznie wychowana zapomniała już w jak bezczelny sposób przeszli na "Ty". A więc czekał dłużej niż dwadzieścia minut. Poczuła przedziwną satysfakcje. Chciała go powstrzymać, byli w pracy i nie miał w ogóle praw się tak rządzić. A w dodatku afiszował się tym spotkaniem jakby byli tu przyjemności.
- Absurdalne te zasady i w dodatku to jedyne, których się pan trzyma - zaświergotała. Chętnie poczeka na zamówiona kawę i zrobi awanturę, że wcale jej nie zna, że przydałoby mu się choć trochę pokory.
- Och, nawet udawanie zażyłej znajomości panu nie wychodzi. Zawsze mam pomalowane usta na czerwono. To jak z tym aktorem - amatorem, miałam rację? - nie wiedziała, czy szuka potwierdzenia, że mężczyzna jest z kłamstwem za pan brat czy sprawdza, jak często ją obserwował. A może ktoś był jego informatorem? Z wdzięcznością odebrała kawę, witając się przy okazji z personelem.
- Dwanaście minut to wiele pięter - powiedziała cichutko, dotykając opuszkami palców gorącej porcelany.
- Nie myśl, że to będzie kolejny rzekomy dług. - dodała niemal od razu. Mężczyzna mógł wykorzystać ogólnodostępne informacje o niej, o rodzie, o badaniach, ale na pewno nie jej prywatną miłość do kawy. Tak naprawdę jej nie lubiła. Musiała mieć kubek przy sobie. Jak każdy badacz miała rytuał swoich udanych badań, ale zapewne tylko jej przyjaciółki wiedziały, że pić wolała herbatę, ale wąchać kawę.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Szczerość nigdy nie była jego mocną stroną. Mijał się z nią czasem troche, czasem nieco bardziej. Najczęściej jednak opowiadał istne herezje, w które sam by nie uwierzył — mimo to potrafił być przekonywujący tak, jakby musiał poświęcić masę czasu na uprzednie wmówienie sobie danej teorii. Może właśnie dlatego nie czuł dystansu wobec lady Lestrange — choć niewątpliwie powinien. Do jego roli należał odpowiedni szacunek damie, notabene lepiej od niego urodzonej, ale wystarczyło na niego spojrzeć, by ocenić, że wcale w ten sposób na to nie patrzył. Tradycje były dla niego takimi samymi mrzonkanmi jak religia, a jedyne, co go w tym wszystkim mierziło to możliwości, które się z tym wiązały.
Teraz miał niepowtarzalną okazję aby przyglądać się eleganckiej i pięknej szlachciance, która miała w sobie na tyle klasy i gracji aby nie robić scen w kawiarni za to, że wcześniej zachował się arogancko, choć teraz niemalże bez zarzutu. Odpowiadało mu bardzo to, że mogli siedzieć naprzeciw siebie, bez skrępowania patrząc sobie w oczy, nawet jeśli jego zuchwalstwo powinno być ukarane. To zupełnie tak jakby wykorzystywał jej atuty i silne strony i obracał jej rpzeciwko niej, uniemożliwiając jej realizację tego, na co de facto zasłużył.
— Mówiłem Ci, madame— odpowiedział pewnie i od razu, nie dając jej zbyt wiele czasu na przemyślenia. — Mogę być kim tylko chcesz żebym był.
Uśmiechnął się nieco kpiąco i skłonił z grzecznością. Nieco fałszywą, ale czy mogła dostrzec tę subtelną różnicę? To spotkanie tez mogło być wszystkim dla niego — zabawą, umileniem wolnego czasu, zakazanym flirtem z piękną kobietą, a może testem (tylko dla siebie czy dla niej?) charakteru i temperamentu, oceną i analizą jej osoby i mentalności. Jeszcze nie był pewien do czego zmierzał, lecz doskonale wiedział, co chciał osiągnąć.
— Absurdalne, czy nie w tej rozmowie mają sens. Nawet jeśli są wymyślone na poczekaniu.— Przewrócił oczami i zacisnął usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. — Powinienem się trzymać innych. Jakich? Proszę mnie oświecić jakie zasady są warte respektowania i co nam to właściwie daje. Zawsze mi się wydawało, że życie bez zasad jest ciekawsze. Choć filozoficznie do tego podchodząc, jadną z zasad takich osób jest właśnie nie posiadanie ograniczeń.
Ujął filiżankę, by upić kilka drobnych łyków, prawie kończących zawartość filiżanki. To akurat była prawda — nie lubił zimnej kawy, a nawet letniej. W takiej temperaturze akceptował jedynie ognistą, ale podobno nie wypadało pić w miejscu pracy.
— Oczywiście, że miałaś rację, milady. Jestem beznadziejnym aktorem. Nigdy też nie kłamię — westchnął, wciąż hamując kąciki ust przed niepokornym wygięciem się zbyt mocno i spojrzał na nią, prześlzgując się wzrokiem po jej twarzy i oczywiście zatrzymując go na wspomninych przez nią ustach. Nie trzeba było być ani kobietą ani specem od wizerunku, żeby dostrzec świeżą warstwę makijażu. Wargi nawilżone czerwienią jeszcze nie zdążyły wyschnąć, więc pewnie gdyby się napiła intensywny ślad odbiłby się na delikatnym szkle.
Skrzyżował z nią spojrzenie, zastanawiając się, czy mogła podejrzewa go o wnikliwe obserwacje jej osoby. Nie obnosił się z tym nigdy i rzadko kiedy wyglądał na zainteresowanego czymś naturalnie i bezinteresownie. Teraz też tego nie robił, pozostając dość w nieoczywisty sposób nastawiony do tej rozmowy.
— Dwanaście minut to wiele pięter — powtórzył, jakby go to bawiło. — Bezsensem byłoby czekanie, by wyrzucić ci kolejny dług, lady Lestrange. Proszę to potraktować jako spłatę — to powinno brzmieć logiczniej. Umili mi pani czas swoją osobą i będziemy kwita. — Zmienił swoą pozycję. Przestał się opierać o sąsiednie krzesło, usadawiając wygodnie, idealnie na przeciwn niej, aby patrzenie jej w oczy nie wymagało od jego kręgosłupa nawet najmniejszego skrętu kręgów. Splótł palce sobie na brzuchu, bawiąc się nimi i uśmiechnął szerzej, nawet całkiem sympatycznie. — Jest pani intrygującą kobietą o imponujących umiejętnościach. Może zechciałaby mi lady opowiedzieć o swojej pracy?
Teraz miał niepowtarzalną okazję aby przyglądać się eleganckiej i pięknej szlachciance, która miała w sobie na tyle klasy i gracji aby nie robić scen w kawiarni za to, że wcześniej zachował się arogancko, choć teraz niemalże bez zarzutu. Odpowiadało mu bardzo to, że mogli siedzieć naprzeciw siebie, bez skrępowania patrząc sobie w oczy, nawet jeśli jego zuchwalstwo powinno być ukarane. To zupełnie tak jakby wykorzystywał jej atuty i silne strony i obracał jej rpzeciwko niej, uniemożliwiając jej realizację tego, na co de facto zasłużył.
— Mówiłem Ci, madame— odpowiedział pewnie i od razu, nie dając jej zbyt wiele czasu na przemyślenia. — Mogę być kim tylko chcesz żebym był.
Uśmiechnął się nieco kpiąco i skłonił z grzecznością. Nieco fałszywą, ale czy mogła dostrzec tę subtelną różnicę? To spotkanie tez mogło być wszystkim dla niego — zabawą, umileniem wolnego czasu, zakazanym flirtem z piękną kobietą, a może testem (tylko dla siebie czy dla niej?) charakteru i temperamentu, oceną i analizą jej osoby i mentalności. Jeszcze nie był pewien do czego zmierzał, lecz doskonale wiedział, co chciał osiągnąć.
— Absurdalne, czy nie w tej rozmowie mają sens. Nawet jeśli są wymyślone na poczekaniu.— Przewrócił oczami i zacisnął usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. — Powinienem się trzymać innych. Jakich? Proszę mnie oświecić jakie zasady są warte respektowania i co nam to właściwie daje. Zawsze mi się wydawało, że życie bez zasad jest ciekawsze. Choć filozoficznie do tego podchodząc, jadną z zasad takich osób jest właśnie nie posiadanie ograniczeń.
Ujął filiżankę, by upić kilka drobnych łyków, prawie kończących zawartość filiżanki. To akurat była prawda — nie lubił zimnej kawy, a nawet letniej. W takiej temperaturze akceptował jedynie ognistą, ale podobno nie wypadało pić w miejscu pracy.
— Oczywiście, że miałaś rację, milady. Jestem beznadziejnym aktorem. Nigdy też nie kłamię — westchnął, wciąż hamując kąciki ust przed niepokornym wygięciem się zbyt mocno i spojrzał na nią, prześlzgując się wzrokiem po jej twarzy i oczywiście zatrzymując go na wspomninych przez nią ustach. Nie trzeba było być ani kobietą ani specem od wizerunku, żeby dostrzec świeżą warstwę makijażu. Wargi nawilżone czerwienią jeszcze nie zdążyły wyschnąć, więc pewnie gdyby się napiła intensywny ślad odbiłby się na delikatnym szkle.
Skrzyżował z nią spojrzenie, zastanawiając się, czy mogła podejrzewa go o wnikliwe obserwacje jej osoby. Nie obnosił się z tym nigdy i rzadko kiedy wyglądał na zainteresowanego czymś naturalnie i bezinteresownie. Teraz też tego nie robił, pozostając dość w nieoczywisty sposób nastawiony do tej rozmowy.
— Dwanaście minut to wiele pięter — powtórzył, jakby go to bawiło. — Bezsensem byłoby czekanie, by wyrzucić ci kolejny dług, lady Lestrange. Proszę to potraktować jako spłatę — to powinno brzmieć logiczniej. Umili mi pani czas swoją osobą i będziemy kwita. — Zmienił swoą pozycję. Przestał się opierać o sąsiednie krzesło, usadawiając wygodnie, idealnie na przeciwn niej, aby patrzenie jej w oczy nie wymagało od jego kręgosłupa nawet najmniejszego skrętu kręgów. Splótł palce sobie na brzuchu, bawiąc się nimi i uśmiechnął szerzej, nawet całkiem sympatycznie. — Jest pani intrygującą kobietą o imponujących umiejętnościach. Może zechciałaby mi lady opowiedzieć o swojej pracy?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Mężczyźni mocniej doświadczali życia. Potrzebowali bodźców, trudnych decyzji i potrzeby wydawania opinii. Kobieta miała być ich oparciem, psychologiem, który wysłucha, ale nigdy nie oceni. Constance nie miała do tego cierpliwości. Rościła sobie prawa do wielu rzeczy. Chciała być kobietą spełniona, a ta musiała stać się niezależna. Kłamstwo było jednym z zabiegów, aby dostać to, czego się pragnęło. Mogli sobie obiecać bezgraniczną szczerość, ale już sama obietnica ociekała fałszem. Mężczyzna miał być również myśliwym. W tamtejszych czasach częściej jednak na swojej drodze spotykał naiwne łanie, które zwabione niemrawymi tekstami szybko rozkładały nogi. Nie został przez to nauczony szacunku i nie traktował kobiety jak świątyni. Czy Constance naprawdę musiała go wychowywać?
Z lekką nieśmiałością, skrywaną pod uśmiechem, przyjmowała jego odważne spojrzenie. Powinna go skarcić, pokazać, że nie wypada, wymierzyć siarczysty policzek. Spłonęła delikatnym rumieńcem, biorąc głęboki oddech. Szminka zdążyła już zastygnąć na ustach. Przestała odczuwać lepkość na wargach. Wtedy dopiero zbliżyła filiżankę i posmakowała kawy. Albo podpowiedziała mu ekspedientka, albo coraz częściej ją obserwował. Nie wiedziała, czy ma się tego bać i donieść Cezarowi, że interesuje się nią tajemniczy, aczkolwiek niebezpieczny mężczyzna, czy czekać na rozwój sytuacji.
- Na razie jesteś błaznem – odpowiedziała surowo, chcąc zdjąć z jego twarzy cyniczny uśmiech. – Ileż masz zamiar jeszcze robić te podchody? Wstydzisz się własnej tożsamości, nazwiska czy krwi? – spytała wprost, odstawiając filiżankę na spodeczek. Tak, to była dokładnie taka kawa, jaką lubiła. Nie zdradzi się z tym. Będzie udawała, że wcale jej nie smakuje, a w dodatku ma fatalny gust smakowy. Czuła jak się nią bawi, jak próbuje obracać nią jak naiwną marionetką. I pozwolić na to nie mogła.
- Zasady wymyślone na poczekaniu są zasadami? – spytała zdumiona. Gdzież on się wychowywał! Brak poszanowania do jej pozycji, do tradycji i do powszechnie przyjętych norm były wręcz zaskakujące. Nerwowo uderzyła paznokciami o blat stołu. Zawiązała nogi w kostkach i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w mężczyznę, chcąc wymyślić taką odpowiedź, aby nie skreśliła ich rozmowy.
- Nie ma pan zasad, nie ma pan nawet granic, których pan nie przekroczy? – spytała cicho. Nie wiedziała, czym się zajmuje, jakie wyznaje ideały i czy w ogóle powinna się z nim zadawać, a ta niewiedza była w tym najlepsza. Opuszkami palców dotknęła brożki rodowej. To ona przypominała o zasadach, a teraz aż paliła skórę pod białą sukienką.
- Jak kłamiesz, mocniej zaciskasz usta – stwierdziła oczywistość, a dłonią chciała nawet sięgnąć do jego policzka. Prędko ją cofnęła, mocząc wargi w kawie. Dlaczego wyzwalał w niej taki brak kontroli? Jak też przypuszczał, szminki w latach pięćdziesiątych niezależnie od momentu od którego zostały nałożone, miały żałosną trwałość. Ślad pozostał na filiżance. Oznaczyła ją, kawa już była tylko jej. Może mężczyzna pragnął zobaczyć czerwone usta i poczuć je na sobie?
- Jesteś wyjątkowo enigmatyczny. – stwierdziła, słysząc po raz kolejny brak odpowiedzi. – Jaki jest więc twój cel? Obserwator, romantyk, z własną listą żądań dotyczących czerwonej szminki i miłośnik kawy. Powiedz wprost czego oczekujesz, skończmy tę grę – powiedziała cicho, tracąc powoli cierpliwość. Ile jeszcze chciał ją zwodzić? Nie była jego zabawką ani laleczką, której będzie dyktował, jak ma siedzieć i wydymać wargi.
- Znasz ją na wylot, jak sądzę, a moje badania są tajne. Chętnie posłucham o twojej, skoro nie raczysz mi zdradzić nawet imienia, zdradź mi, co zajmuje twój dzień – to nie była prośba. Wystarczył jeden malutki krok, aby przekroczyć granice i doprowadzić Constance do szału. Mimo wszystko jej głos był ciepły, ale konkretny.
Z lekką nieśmiałością, skrywaną pod uśmiechem, przyjmowała jego odważne spojrzenie. Powinna go skarcić, pokazać, że nie wypada, wymierzyć siarczysty policzek. Spłonęła delikatnym rumieńcem, biorąc głęboki oddech. Szminka zdążyła już zastygnąć na ustach. Przestała odczuwać lepkość na wargach. Wtedy dopiero zbliżyła filiżankę i posmakowała kawy. Albo podpowiedziała mu ekspedientka, albo coraz częściej ją obserwował. Nie wiedziała, czy ma się tego bać i donieść Cezarowi, że interesuje się nią tajemniczy, aczkolwiek niebezpieczny mężczyzna, czy czekać na rozwój sytuacji.
- Na razie jesteś błaznem – odpowiedziała surowo, chcąc zdjąć z jego twarzy cyniczny uśmiech. – Ileż masz zamiar jeszcze robić te podchody? Wstydzisz się własnej tożsamości, nazwiska czy krwi? – spytała wprost, odstawiając filiżankę na spodeczek. Tak, to była dokładnie taka kawa, jaką lubiła. Nie zdradzi się z tym. Będzie udawała, że wcale jej nie smakuje, a w dodatku ma fatalny gust smakowy. Czuła jak się nią bawi, jak próbuje obracać nią jak naiwną marionetką. I pozwolić na to nie mogła.
- Zasady wymyślone na poczekaniu są zasadami? – spytała zdumiona. Gdzież on się wychowywał! Brak poszanowania do jej pozycji, do tradycji i do powszechnie przyjętych norm były wręcz zaskakujące. Nerwowo uderzyła paznokciami o blat stołu. Zawiązała nogi w kostkach i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w mężczyznę, chcąc wymyślić taką odpowiedź, aby nie skreśliła ich rozmowy.
- Nie ma pan zasad, nie ma pan nawet granic, których pan nie przekroczy? – spytała cicho. Nie wiedziała, czym się zajmuje, jakie wyznaje ideały i czy w ogóle powinna się z nim zadawać, a ta niewiedza była w tym najlepsza. Opuszkami palców dotknęła brożki rodowej. To ona przypominała o zasadach, a teraz aż paliła skórę pod białą sukienką.
- Jak kłamiesz, mocniej zaciskasz usta – stwierdziła oczywistość, a dłonią chciała nawet sięgnąć do jego policzka. Prędko ją cofnęła, mocząc wargi w kawie. Dlaczego wyzwalał w niej taki brak kontroli? Jak też przypuszczał, szminki w latach pięćdziesiątych niezależnie od momentu od którego zostały nałożone, miały żałosną trwałość. Ślad pozostał na filiżance. Oznaczyła ją, kawa już była tylko jej. Może mężczyzna pragnął zobaczyć czerwone usta i poczuć je na sobie?
- Jesteś wyjątkowo enigmatyczny. – stwierdziła, słysząc po raz kolejny brak odpowiedzi. – Jaki jest więc twój cel? Obserwator, romantyk, z własną listą żądań dotyczących czerwonej szminki i miłośnik kawy. Powiedz wprost czego oczekujesz, skończmy tę grę – powiedziała cicho, tracąc powoli cierpliwość. Ile jeszcze chciał ją zwodzić? Nie była jego zabawką ani laleczką, której będzie dyktował, jak ma siedzieć i wydymać wargi.
- Znasz ją na wylot, jak sądzę, a moje badania są tajne. Chętnie posłucham o twojej, skoro nie raczysz mi zdradzić nawet imienia, zdradź mi, co zajmuje twój dzień – to nie była prośba. Wystarczył jeden malutki krok, aby przekroczyć granice i doprowadzić Constance do szału. Mimo wszystko jej głos był ciepły, ale konkretny.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Kawiarnia
Szybka odpowiedź