Kawiarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kawiarnia
Usytuowane tuż nieopodal Fontanny Magicznego Braterstwa pomieszczenie w barwach brązów i fioletów. Ze stojącego w kącie radia sączy się miła dla ucha, przytłumiona muzyka, mieszająca się z szumem przyciszonych rozmów oraz stukotu obcasów - do kawiarni co chwilę ktoś wchodzi, by w pośpiechu zamówić kubek kawy, porwać z pobliskiego stoliczka najnowszą prasę i pędzić w pośpiechu do czeluści własnego biura tudzież departamentu; ostatnimi czasy Ministerstwo Magii przeżywa istny natłok zajęć, obowiązków i problemów.
Nikt jednak nie potrafi oprzeć się serwowanym tutaj specjałom: rozmaitym gatunkom kawy, herbaty, rozpływających się w ustach ciastom i najsmaczniejszym na świecie kanapkom. Największym zainteresowaniem cieszy się, naturalnie, herbata potocznie nazywana przez pracowników Ministerstwa Magii herbatą "ze Świętego Munga" - parzona z liści diabelskiego hibiskusa, rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów. Nic dziwnego - ma ona bowiem działanie silnie pobudzające, tak pożądane przecież w perspektywie ślęczenia przez kilka nocy nad stosem dokumentów, raportów, dekretów i rozporządzeń.
Lśniące stoliczki w barwie kakaowca otoczone są mrowiem maleńkich krzesełek z tego samego kompletu i przykryte kolorowymi obrusikami, nad którymi unoszą się wiecznie płonące, magiczne lampiony. Hebanowa lada ugina się pod dziesiątkami specjałów serwowanych przez sympatycznego młodzieńca imieniem Alvin.
Nikt jednak nie potrafi oprzeć się serwowanym tutaj specjałom: rozmaitym gatunkom kawy, herbaty, rozpływających się w ustach ciastom i najsmaczniejszym na świecie kanapkom. Największym zainteresowaniem cieszy się, naturalnie, herbata potocznie nazywana przez pracowników Ministerstwa Magii herbatą "ze Świętego Munga" - parzona z liści diabelskiego hibiskusa, rośliny rosnącej w pobliżu smoczych lęgów. Nic dziwnego - ma ona bowiem działanie silnie pobudzające, tak pożądane przecież w perspektywie ślęczenia przez kilka nocy nad stosem dokumentów, raportów, dekretów i rozporządzeń.
Lśniące stoliczki w barwie kakaowca otoczone są mrowiem maleńkich krzesełek z tego samego kompletu i przykryte kolorowymi obrusikami, nad którymi unoszą się wiecznie płonące, magiczne lampiony. Hebanowa lada ugina się pod dziesiątkami specjałów serwowanych przez sympatycznego młodzieńca imieniem Alvin.
Chłód w oczach Cassiusa był niczym w porównaniu do tego, co kłębiło się w jego wnętrzu. Nie zdołał zniwelować ciepła spływającego po skórze, kumulującego się w palcach usilnie pragnących zacisnąć się na różdżce. Poczuł nagłą potrzebę wymierzenia sprawiedliwości głupiej dziewusze, nawrócenia jej na idee sprzyjające szlacheckiemu życiu. W tej bardzo konkretnej chwili nie miał w sobie krzty zrozumienia dla słów, zaprzeczeń i prób ripostowania jego własnych argumentów. Były dlań niczym nieskładny bełkot płynący z ust dziecka nieumiejącego jeszcze mówić.
Nadal jest dzieckiem nieznającym świata, pragnącym jego zguby, byle zaspokoić własne pragnienia. Myśl ta osadziła się z całą moc w świadomości mężczyzny, pobudzając jeszcze większą pogardę dla rodu, z którego się wywodziła, udowadniając przed nim oraz samą sobą, że nie zasługiwała na krew płynącą w jej żyłach. Zhańbiła się do cna. Pogrążyła szanse, które dano jej z dniem narodzin. Była już nikim w jego oczach i nawet nazwisko nie mogło jej pomóc odzyskać poklask towarzystwa. Nie zasługiwała na nic innego niż bolesna śmierć. Nic więcej nie przysługiwało zdrajcom krwi.
— Negujesz me słowa, nie rozumiejąc ich celu — wtrącił krótko. — Wychowałaś się pośród lordów i dam dworu, jednakże nie wyniosłaś nic poza eleganckim dygnięciem. Twoje słowa są puste i przepełnione żalem do tych, którzy wydali cię na świat. Godne poklasku zachowanie. Winszuję. — Skomentował, nie szczędząc sobie sarkazmu i cynizmu, układając słowa w okrutną dla niej prawdę. Właśnie tym była wobec kogoś, kto żył zgodnie z zasadami i jednocześnie spełniał swe ambicje oraz cele. Stanowiła plagę i zarazę, która zniszczy świat, jeśli nie zostanie w porę powstrzymana. Sam jednak nie zamierzał ingerować. Mimo kłębiących się w nim emocji, a szczególnie wzburzenia na tak jawną ignorancję, nie działał pochopnie i bez namysłu. Musiał zastanowić się nad tym, co dotarło do jego uszu; musiał znaleźć się z powrotem w zaciszu własnego gabinetu.
— Miłego dnia — mruknął, kiedy odwróciła się do niego plecami, po czym przystąpił do końcowego uprzątnięcia dokumentów oraz sprawdzenia, czy żaden papier nie znalazł się przypadkiem pod stołem. Ułożył jeszcze kilka złotych galeonów przy filiżance i z dumnie podniesioną głową opuścił kawiarnię, pragnąc w spokoju dokończyć zleconą mu pracę. Później pomyśli nad tym, co stało się w kawiarni.
|z/t
Nadal jest dzieckiem nieznającym świata, pragnącym jego zguby, byle zaspokoić własne pragnienia. Myśl ta osadziła się z całą moc w świadomości mężczyzny, pobudzając jeszcze większą pogardę dla rodu, z którego się wywodziła, udowadniając przed nim oraz samą sobą, że nie zasługiwała na krew płynącą w jej żyłach. Zhańbiła się do cna. Pogrążyła szanse, które dano jej z dniem narodzin. Była już nikim w jego oczach i nawet nazwisko nie mogło jej pomóc odzyskać poklask towarzystwa. Nie zasługiwała na nic innego niż bolesna śmierć. Nic więcej nie przysługiwało zdrajcom krwi.
— Negujesz me słowa, nie rozumiejąc ich celu — wtrącił krótko. — Wychowałaś się pośród lordów i dam dworu, jednakże nie wyniosłaś nic poza eleganckim dygnięciem. Twoje słowa są puste i przepełnione żalem do tych, którzy wydali cię na świat. Godne poklasku zachowanie. Winszuję. — Skomentował, nie szczędząc sobie sarkazmu i cynizmu, układając słowa w okrutną dla niej prawdę. Właśnie tym była wobec kogoś, kto żył zgodnie z zasadami i jednocześnie spełniał swe ambicje oraz cele. Stanowiła plagę i zarazę, która zniszczy świat, jeśli nie zostanie w porę powstrzymana. Sam jednak nie zamierzał ingerować. Mimo kłębiących się w nim emocji, a szczególnie wzburzenia na tak jawną ignorancję, nie działał pochopnie i bez namysłu. Musiał zastanowić się nad tym, co dotarło do jego uszu; musiał znaleźć się z powrotem w zaciszu własnego gabinetu.
— Miłego dnia — mruknął, kiedy odwróciła się do niego plecami, po czym przystąpił do końcowego uprzątnięcia dokumentów oraz sprawdzenia, czy żaden papier nie znalazł się przypadkiem pod stołem. Ułożył jeszcze kilka złotych galeonów przy filiżance i z dumnie podniesioną głową opuścił kawiarnię, pragnąc w spokoju dokończyć zleconą mu pracę. Później pomyśli nad tym, co stało się w kawiarni.
|z/t
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 7 maja
Pierwszy tydzień maja wreszcie minął i kiedy jedne sprawy się uspokoiły, inne zaczęły pędzić. Cieszyłam się z powrotu do Ministerstwa, wyczekiwałam poniedziałkowego poranka, kiedy miałam pojawić się tam o swojej zwykłej porze i rzucić się w wir pracy. Miałam nadzieję, że pomoże mi to zapomnieć o upokorzeniu, które miało miejsce kilka dni temu - w porównaniu z ważnymi sprawami, które rozgrywały się wokół mnie, tamto wydarzenie wydawało się zupełnie nie mieć znaczenia. Znowu stałam się trybikiem wielkiej maszyny, która z biegiem czasu miała sprawić, że czarodziejom będzie żyło się lepiej. W departamencie było bardziej tłoczno niż zazwyczaj, być może ludzi rzeczywiście przybyło, albo po prostu tak się uwijali, że sprawiali podobne wrażenie. Od razu dostałam mnóstwo zadań do wykonania, na biurku wylądował plik dokumentów po francusku, które jeszcze dzisiaj miały zostać przetłumaczone na nasz ojczysty język. Było to dosyć sporo pracy, jednak nowinki, które odkrywałam podczas tłumaczenia na tyle mnie pochłaniały, że czas mijał wyjątkowo szybko. Skończyłam może połowę, kiedy wezwano mnie do przełożonego. Miałam zająć się jakimś dziennikarzem, któremu bardzo zależało na przeprowadzeniu wywiadu z kierownikiem departamentu. Nic dziwnego, że chciał, żeby się wypowiedział - ale czy musiał o to zabiegać akurat w tak gorącym okresie? Kierownik oczywiście nie miał czasu, potrzebowano więc wydelegować inną osobę, która z nim porozmawia. Mimo swoich ogromnych ambicji, nie czułam się dostatecznie odpowiedzialna, żeby rozmawiać o takich ważnych sprawach, jednak zapewniono mnie, że wcale nie miałam tego robić - wystarczyło bym niezobowiązująco z nim porozmawiała, zresztą to mugolak, na pewno sobie z nim poradzę. Starałam się nie skrzywić na myśl, że mam rozmawiać z takim człowiekiem, nie wypadało bym odmówiła.
Nikt nie chciał wpuszczać obcych do departamentu, toteż ja musiałam pofatygować się na górę. W atrium jak zawsze było mnóstwo ludzi, przeszłam pewnym krokiem obok fontanny, a stamtąd do kawiarni. Była przyjemnym miejscem, żeby w niej odpocząć podczas kilku wolnych chwil od pracy, teraz jednak nie po to tutaj przyszłam. Wybór pomieszczenia miał pokazać dziennikarzowi, że jest traktowany nie do końca poważnie.
Cały czas byłam niezadowolona z tego co przyszło mi robić, na osłodę tej sytuacji zamówiłam więc sobie kawę, która chwilę później stała na stoliku, przepięknie pachnąc. Siedziałam na miejscu tyłem do wejścia, wcale nie wyglądając jakbym na kogoś czekała - zakładałam, że to on znajdzie mnie. Pracownicy zostali poinformowani, żeby przekazać kogo i gdzie ma szukać.
Pierwszy tydzień maja wreszcie minął i kiedy jedne sprawy się uspokoiły, inne zaczęły pędzić. Cieszyłam się z powrotu do Ministerstwa, wyczekiwałam poniedziałkowego poranka, kiedy miałam pojawić się tam o swojej zwykłej porze i rzucić się w wir pracy. Miałam nadzieję, że pomoże mi to zapomnieć o upokorzeniu, które miało miejsce kilka dni temu - w porównaniu z ważnymi sprawami, które rozgrywały się wokół mnie, tamto wydarzenie wydawało się zupełnie nie mieć znaczenia. Znowu stałam się trybikiem wielkiej maszyny, która z biegiem czasu miała sprawić, że czarodziejom będzie żyło się lepiej. W departamencie było bardziej tłoczno niż zazwyczaj, być może ludzi rzeczywiście przybyło, albo po prostu tak się uwijali, że sprawiali podobne wrażenie. Od razu dostałam mnóstwo zadań do wykonania, na biurku wylądował plik dokumentów po francusku, które jeszcze dzisiaj miały zostać przetłumaczone na nasz ojczysty język. Było to dosyć sporo pracy, jednak nowinki, które odkrywałam podczas tłumaczenia na tyle mnie pochłaniały, że czas mijał wyjątkowo szybko. Skończyłam może połowę, kiedy wezwano mnie do przełożonego. Miałam zająć się jakimś dziennikarzem, któremu bardzo zależało na przeprowadzeniu wywiadu z kierownikiem departamentu. Nic dziwnego, że chciał, żeby się wypowiedział - ale czy musiał o to zabiegać akurat w tak gorącym okresie? Kierownik oczywiście nie miał czasu, potrzebowano więc wydelegować inną osobę, która z nim porozmawia. Mimo swoich ogromnych ambicji, nie czułam się dostatecznie odpowiedzialna, żeby rozmawiać o takich ważnych sprawach, jednak zapewniono mnie, że wcale nie miałam tego robić - wystarczyło bym niezobowiązująco z nim porozmawiała, zresztą to mugolak, na pewno sobie z nim poradzę. Starałam się nie skrzywić na myśl, że mam rozmawiać z takim człowiekiem, nie wypadało bym odmówiła.
Nikt nie chciał wpuszczać obcych do departamentu, toteż ja musiałam pofatygować się na górę. W atrium jak zawsze było mnóstwo ludzi, przeszłam pewnym krokiem obok fontanny, a stamtąd do kawiarni. Była przyjemnym miejscem, żeby w niej odpocząć podczas kilku wolnych chwil od pracy, teraz jednak nie po to tutaj przyszłam. Wybór pomieszczenia miał pokazać dziennikarzowi, że jest traktowany nie do końca poważnie.
Cały czas byłam niezadowolona z tego co przyszło mi robić, na osłodę tej sytuacji zamówiłam więc sobie kawę, która chwilę później stała na stoliku, przepięknie pachnąc. Siedziałam na miejscu tyłem do wejścia, wcale nie wyglądając jakbym na kogoś czekała - zakładałam, że to on znajdzie mnie. Pracownicy zostali poinformowani, żeby przekazać kogo i gdzie ma szukać.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wyobrażał sobie, że Ministerstwo było w ostatnim czasie definicją chaosu, podobnie jak redakcja Proroka. Liczba potencjalnych tematów wartych opisania rosła lawinowo, w przeciwieństwie do liczby sprawnych umysłów, które mogłyby je z polotem opisać, oraz stron gazety, na których mogłyby się pomieścić. Odbiło się to na pracy wszystkich dziennikarzy, w tym Petera. Czasem miał wrażenie, że za każdym razem, gdy wpadał na swojego szefa, ten dawał mu kolejną sprawę do opisania, nie patrząc na to, ile rzeczy miał już na głowie. Na Dawlisha spadały tematy, które nie interesowały go oraz nie wzbudzały jego entuzjazmu. Poza jednym.
Otrzymał notatkę służbową, że do kolejnego numeru przydałaby się dokładna relacja z Ministerstwa o tym, w jaki sposób anomalie oraz pozostałe wydarzenia z początku maja odbiły się na kontaktach z Ministerstwami z innych krajów. Fakt, że zlecono to akurat jemu, a nie osobom, które na co dzień zajmowały się wydarzeniami ze świata wróżył, że istniała mała szansa by materiał ten znalazł się w końcowym wydaniu. Dla Dawlisha jednak sama możliwość pomyszkowania w Ministerstwie, posłuchania plotek i być może dowiedzenia się czegoś interesującego była bardzo intrygująca.
Na kwadrans przed godziną umówionego spotkania, gdy opuszczał właśnie siedzibę Proroka dotarła do niego sowa z Ministerstwa. W krótkiej wiadomości poinformowano go o zmianie planów dotyczących spotkania (o dziwo znalazł się ktoś, kto w całym rozgardiaszu nie zapomniał go o tym poinformować). Spotkać miał się nie z kierownikiem, ale z niejaką Lilianą Yaxley, nie w biurze, ale w kawiarni. Szczególnie druga wiadomość go rozczarowała. Bardzo chciał przejść się po biurach i korytarzach, w których kiedyś, nim jeszcze rozpoczął karierę dziennikarską, tak bardzo chciał pracować. Nie będzie mu dane nawet wejść do windy i zobaczyć na własne oczy jak wygląda Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.
Przetransportował się za pomocą kominka. Wolał być trochę wcześniej na wypadek jakiś problemów, które niczym magnes przyciągnął do siebie. Barczysty ochroniarz pilnujący wejścia do ministerstwa miał duże problemy ze znalezieniem jego nazwiska na liście gości, później zaś musieli bardzo dokładnie zbadać jego różdżkę, jakby po raz pierwszy spotkał czarodzieja o mugolskim nazwisku. Dawlish w spokoju czekał na zakończenie procedur w duchu będąc wdzięczny losowi, że miał na to czas. Do kawiarni dotarł w samą porę.
Pośród par oraz niewielkich grupek gości spędzających wspólnie chwile wolne od pracy wyróżniali się pracownicy dostarczający parujące napary gościom oraz siedząca plecami do drzwi blondynka, która jako jedna z niewielu klientek nie miała towarzystwa. Domyślił się, że to on miał być jej towarzystwem. Odetchnął głęboko, jakby był aktorem wychodzącym właśnie na scenę, po czym podszedł do stolika kobiety.
- Lady Yaxley? - spytał się zatrzymując się przy jej stoliku. Pochylił grzecznie głowę na powitanie. Ciężko mu było ukryć lekkie zdziwienie gdy po raz pierwszy przyjrzał się jej twarzy. Nie był pewien, czy naprawdę była tak młoda, na jaką wyglądała, czy może uroda blondynki tak ją odmładzała.
- Nazywam się Peter Dawlish. Dziękuję bardzo, że Lady zgodziła się na odpowiedzenie na kilka pytań - Uśmiechnął się tak naturalnie i czarująco, jak tylko umiał: przechylił głowę, pokazał szereg białych zębów. Wolałby, gdyby mimo początkowych trudności z ustaleniem spotkania przebiegło ono w przyjaznej atmosferze. O co trochę się bał od momentu, gdy po raz pierwszy przeczytał nazwisko pracownicy, która będzie udzielała mu wywiadu.
Otrzymał notatkę służbową, że do kolejnego numeru przydałaby się dokładna relacja z Ministerstwa o tym, w jaki sposób anomalie oraz pozostałe wydarzenia z początku maja odbiły się na kontaktach z Ministerstwami z innych krajów. Fakt, że zlecono to akurat jemu, a nie osobom, które na co dzień zajmowały się wydarzeniami ze świata wróżył, że istniała mała szansa by materiał ten znalazł się w końcowym wydaniu. Dla Dawlisha jednak sama możliwość pomyszkowania w Ministerstwie, posłuchania plotek i być może dowiedzenia się czegoś interesującego była bardzo intrygująca.
Na kwadrans przed godziną umówionego spotkania, gdy opuszczał właśnie siedzibę Proroka dotarła do niego sowa z Ministerstwa. W krótkiej wiadomości poinformowano go o zmianie planów dotyczących spotkania (o dziwo znalazł się ktoś, kto w całym rozgardiaszu nie zapomniał go o tym poinformować). Spotkać miał się nie z kierownikiem, ale z niejaką Lilianą Yaxley, nie w biurze, ale w kawiarni. Szczególnie druga wiadomość go rozczarowała. Bardzo chciał przejść się po biurach i korytarzach, w których kiedyś, nim jeszcze rozpoczął karierę dziennikarską, tak bardzo chciał pracować. Nie będzie mu dane nawet wejść do windy i zobaczyć na własne oczy jak wygląda Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.
Przetransportował się za pomocą kominka. Wolał być trochę wcześniej na wypadek jakiś problemów, które niczym magnes przyciągnął do siebie. Barczysty ochroniarz pilnujący wejścia do ministerstwa miał duże problemy ze znalezieniem jego nazwiska na liście gości, później zaś musieli bardzo dokładnie zbadać jego różdżkę, jakby po raz pierwszy spotkał czarodzieja o mugolskim nazwisku. Dawlish w spokoju czekał na zakończenie procedur w duchu będąc wdzięczny losowi, że miał na to czas. Do kawiarni dotarł w samą porę.
Pośród par oraz niewielkich grupek gości spędzających wspólnie chwile wolne od pracy wyróżniali się pracownicy dostarczający parujące napary gościom oraz siedząca plecami do drzwi blondynka, która jako jedna z niewielu klientek nie miała towarzystwa. Domyślił się, że to on miał być jej towarzystwem. Odetchnął głęboko, jakby był aktorem wychodzącym właśnie na scenę, po czym podszedł do stolika kobiety.
- Lady Yaxley? - spytał się zatrzymując się przy jej stoliku. Pochylił grzecznie głowę na powitanie. Ciężko mu było ukryć lekkie zdziwienie gdy po raz pierwszy przyjrzał się jej twarzy. Nie był pewien, czy naprawdę była tak młoda, na jaką wyglądała, czy może uroda blondynki tak ją odmładzała.
- Nazywam się Peter Dawlish. Dziękuję bardzo, że Lady zgodziła się na odpowiedzenie na kilka pytań - Uśmiechnął się tak naturalnie i czarująco, jak tylko umiał: przechylił głowę, pokazał szereg białych zębów. Wolałby, gdyby mimo początkowych trudności z ustaleniem spotkania przebiegło ono w przyjaznej atmosferze. O co trochę się bał od momentu, gdy po raz pierwszy przeczytał nazwisko pracownicy, która będzie udzielała mu wywiadu.
Gość
Gość
Czekałam, zamiast pić, dotykając opuszkami palców filiżanki i próbując cieszyć się jej zapachem. Obserwowałam rozmawiających ludzi i krzątającego się kelnera, podającego kolejne filiżanki i kubki innym osobom. Jego praca wciąż była taka sama, bez względu na to w jakiej sytuacji znajdowała się Wielka Brytania. Położyłam drugą rękę na stoliku, szeroki rękaw sukni układał się ładnie, pozwalając się przyjrzeć delikatnym, roślinnym wzorom na ciemno-zielonym materiale. Nie zabrałam ze sobą nic, co mogłabym poczytać, ani nawet pióra i rolki pergaminu, więc pozwalałam swoim myślom rozpływać się w jakichś zawijasach. Minuty mijały wyjątkowo wolno. Na pewno miło było przejść się kawałek i wypić kawę, ale niekoniecznie dzisiaj. Mimo wszystko cieszyłam się, że spotkanie nie wyznaczono w departamencie, tutaj wydawało się... bardziej odpowiednio. Być może nie chciano wpuścić Petera złośliwie, albo po prostu nie można było pozwolić, żeby wścibscy dziennikarze wciskali wszędzie swój nos.
Słyszałam wiele kroków, nim jedne z nich przystanęły w końcu przy moim stoliku. Nie spóźnił się, był punktualnie, ale i tak zdążyłam się zniecierpliwić. Było tyle kolejnych stron do przetłumaczenie i wiele innych spraw do załatwienia, a ja siedziałam (prawie) spokojnie, pijąc kawę w kawiarni. Równie dobrze mogłam to robić kilka pięter niżej, jednocześnie mając przed sobą dokumenty.
Westchnęłam niemal niewidocznie, słysząc nieznajomy głos, zwracający się do mnie. Co prawda chwilę temu się niecierpliwiłam, ale wcale nie miałam ochoty na rozmowę z mugolakiem. Uniosłam wzrok i skinęłam głową. Patrzyłam na niego kiedy się przedstawiał, doszukując się w jego twarzy i ubiorze czegoś, co powiedziałoby mi, że nie jest prawdziwym czarodziejem. Nie wstałam uprzejmie, ani nie podałam mu ręki, ale kiedy już się przedstawił, wskazałam krzesło na przeciwko. Nie odwzajemniałam tego wyrazu, zachowując cały czas neutralną minę - byle tylko się nie skrzywić, byłam przecież damą i nawet w takim towarzystwie nie powinnam tego robić. Peter Dawlish. Patrzyłam na niego gdy siadał, nie mógł być ode mnie wiele straszy. Może pięć lat? Że też posłali go, by przeprowadził tak ważny wywiad. A może wiedzieli, że jedynie obije się o drzwi i właśnie dlatego to zrobili? Milej byłoby mi porozmawiać z jakimś prawdziwym dziennikarzem, tym tutaj miałam tylko na tyle się zająć, żeby w redakcji nie mogli powiedzieć, że ich lekceważymy. Wcale się nie zgodziłam, nie miałam wyboru, mogłabym powiedzieć, ale tego nie zrobiłam, na chwilę tylko zaciskając mocniej usta. Moim uszom nie umknęło, że wiedział kim jestem i jak należało się do mnie zwracać - przynajmniej tyle.
- Oczywiście. Co chciałby pan wiedzieć? - spytałam zamiast tego uprzejmie. Miałam nadzieję, że o cokolwiek spyta, będę potrafiła odpowiedzieć w sposób jednocześnie nie zdradzający zbyt wiele, a równocześnie w miarę satysfakcjonujący. Chyba tak robili wszyscy ci urzędnicy i kierownicy, wypowiadający się nie Proroka? Nie byłam pewna - czy powinnam aż tak się przejmować? Być może Dawlish zadowoli się czymkolwiek. Wsypałam do filiżanki odrobinę cukru, a potem zaczęłam kawę powoli mieszać, ani razu nie obijając łyżeczką o ścianki naczynia.
Słyszałam wiele kroków, nim jedne z nich przystanęły w końcu przy moim stoliku. Nie spóźnił się, był punktualnie, ale i tak zdążyłam się zniecierpliwić. Było tyle kolejnych stron do przetłumaczenie i wiele innych spraw do załatwienia, a ja siedziałam (prawie) spokojnie, pijąc kawę w kawiarni. Równie dobrze mogłam to robić kilka pięter niżej, jednocześnie mając przed sobą dokumenty.
Westchnęłam niemal niewidocznie, słysząc nieznajomy głos, zwracający się do mnie. Co prawda chwilę temu się niecierpliwiłam, ale wcale nie miałam ochoty na rozmowę z mugolakiem. Uniosłam wzrok i skinęłam głową. Patrzyłam na niego kiedy się przedstawiał, doszukując się w jego twarzy i ubiorze czegoś, co powiedziałoby mi, że nie jest prawdziwym czarodziejem. Nie wstałam uprzejmie, ani nie podałam mu ręki, ale kiedy już się przedstawił, wskazałam krzesło na przeciwko. Nie odwzajemniałam tego wyrazu, zachowując cały czas neutralną minę - byle tylko się nie skrzywić, byłam przecież damą i nawet w takim towarzystwie nie powinnam tego robić. Peter Dawlish. Patrzyłam na niego gdy siadał, nie mógł być ode mnie wiele straszy. Może pięć lat? Że też posłali go, by przeprowadził tak ważny wywiad. A może wiedzieli, że jedynie obije się o drzwi i właśnie dlatego to zrobili? Milej byłoby mi porozmawiać z jakimś prawdziwym dziennikarzem, tym tutaj miałam tylko na tyle się zająć, żeby w redakcji nie mogli powiedzieć, że ich lekceważymy. Wcale się nie zgodziłam, nie miałam wyboru, mogłabym powiedzieć, ale tego nie zrobiłam, na chwilę tylko zaciskając mocniej usta. Moim uszom nie umknęło, że wiedział kim jestem i jak należało się do mnie zwracać - przynajmniej tyle.
- Oczywiście. Co chciałby pan wiedzieć? - spytałam zamiast tego uprzejmie. Miałam nadzieję, że o cokolwiek spyta, będę potrafiła odpowiedzieć w sposób jednocześnie nie zdradzający zbyt wiele, a równocześnie w miarę satysfakcjonujący. Chyba tak robili wszyscy ci urzędnicy i kierownicy, wypowiadający się nie Proroka? Nie byłam pewna - czy powinnam aż tak się przejmować? Być może Dawlish zadowoli się czymkolwiek. Wsypałam do filiżanki odrobinę cukru, a potem zaczęłam kawę powoli mieszać, ani razu nie obijając łyżeczką o ścianki naczynia.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Widząc neutralną reakcję kobiety oraz gest jej ręki Dawlish usiadł przy stoliku. Za pomocą szerokiego uśmiechu skierowanego w stronę kelnera sprowadził pracownika kawiarni do stolika. Dziennikarz zignorował wszystkie specjalne rodzaje oraz gatunki kaw i poprosił o najprostszą z menu. Dopiero gdy kelner odszedł Dawlish skupił się na siedzącej naprzeciwko niego pannie Yaxley. Niewiele mógł wyczytać z jej twarzy, ruchów oraz słów, podobnie jak jego lekki uśmiech sugerujący otwartość zdradzał bardzo mało.
Przesunął ręką po swojej czarodziejskiej szacie. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyjął notatnik. W przeciwieństwie do niektórych swoich kolegów nie wspomagał się magicznymi piórami piszącymi za swojego właściciela. Wydawało mu się, że są one zbyt irytujące. Na tyle dobrze potrafił zapamiętać przebieg wywiadów, że nie potrzebował zapisków. Notatnik wykorzystywał tylko wtedy, gdy chciał zirytować rozmówcę poprzez sztuczne wydłużenie czasu dyskusji. Czasami zdenerwowany człowiek potrafił w nerwach rzucić kilka zdań za dużo. Peter nie zdecydował się jeszcze, czy przyjmie taką taktykę podczas rozmowy z Lady Yaxley. Będzie to zależało od tego, jak wymiana zdań będzie przebiegać.
- Jeśli Lady pozwoli, to na początek chciałbym zapytać się o Pani osobę. Jak długo Pani pracuje w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów? Jakimi sprawami się Pani zajmuje? - Było to w miarę standardowe pytanie: w przypadku dłuższych wywiadów, takich zajmujących nawet całą stronę, zazwyczaj najpierw w kilku zdaniach opisywano rozmówcę. Szanse by opis Lady trafił do najbliższego wydania były raczej małe, ale był zainteresowany odpowiedzią. Lubił wiedzieć, z kim ma do czynienia. Wyglądało młodo, a mimo to pracowała w Ministerstwie, a w dodatku miała na tyle dobrą opinię u swoich przełożonych, że zrzucono na jej barki kontakt z mediami. Było to nie byle co, nawet jeśli departament przeżywał nawał pracy będący konsekwencją anomalii.
W międzyczasie kelner poradził sobie z zamówieniem. Pojawił się przy nich i obserwując z lekkim zainteresowaniem Lilianę podstawił Peterowi pełną filiżankę. Dawlish podziękował mu skinięciem głowy i oplótł swoje palce wokół porcelanowego naczynia.
Przesunął ręką po swojej czarodziejskiej szacie. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyjął notatnik. W przeciwieństwie do niektórych swoich kolegów nie wspomagał się magicznymi piórami piszącymi za swojego właściciela. Wydawało mu się, że są one zbyt irytujące. Na tyle dobrze potrafił zapamiętać przebieg wywiadów, że nie potrzebował zapisków. Notatnik wykorzystywał tylko wtedy, gdy chciał zirytować rozmówcę poprzez sztuczne wydłużenie czasu dyskusji. Czasami zdenerwowany człowiek potrafił w nerwach rzucić kilka zdań za dużo. Peter nie zdecydował się jeszcze, czy przyjmie taką taktykę podczas rozmowy z Lady Yaxley. Będzie to zależało od tego, jak wymiana zdań będzie przebiegać.
- Jeśli Lady pozwoli, to na początek chciałbym zapytać się o Pani osobę. Jak długo Pani pracuje w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów? Jakimi sprawami się Pani zajmuje? - Było to w miarę standardowe pytanie: w przypadku dłuższych wywiadów, takich zajmujących nawet całą stronę, zazwyczaj najpierw w kilku zdaniach opisywano rozmówcę. Szanse by opis Lady trafił do najbliższego wydania były raczej małe, ale był zainteresowany odpowiedzią. Lubił wiedzieć, z kim ma do czynienia. Wyglądało młodo, a mimo to pracowała w Ministerstwie, a w dodatku miała na tyle dobrą opinię u swoich przełożonych, że zrzucono na jej barki kontakt z mediami. Było to nie byle co, nawet jeśli departament przeżywał nawał pracy będący konsekwencją anomalii.
W międzyczasie kelner poradził sobie z zamówieniem. Pojawił się przy nich i obserwując z lekkim zainteresowaniem Lilianę podstawił Peterowi pełną filiżankę. Dawlish podziękował mu skinięciem głowy i oplótł swoje palce wokół porcelanowego naczynia.
Gość
Gość
Obserwowałam dziennikarza, w ciszy czekając, aż zamówi sobie napój i zechce rozpocząć rozmowę. Miałam w końcu tyle wolnego czasu, dlaczego nie zmarnować go chociaż trochę na bezczynne siedzenie i przyglądanie się człowiekowi, z którym nigdy nie chciałabym mieć do czynienia z własnej woli? Nie umknął mojej uwadze zwyczajny notatnik i takie samo pióro. Trzeba przyznać, że byłam jednak przyzwyczajona do tych samopiszących, irytująco latających, chociaż sama nie miałam okazji udzielać wywiadu. Mimo wszystko, tego typu zapisywanie rozmowy kojarzyło mi się z rzetelnością, ręcznie nie dało się utrwalić każdego słowa, nie mówiąc już o ich zapamiętywaniu. Jeśli wiele innych dziennikarzy tak robiło... być może nie było co się dziwić, że artykuły w gazetach wydawały się czasem odbiegać od rzeczywistości. A może tylko ten przede mną miał taki zwyczaj? Wyglądało na to, że nie powinnam się nastawiać na przedstawienie tej rozmowy takiej jaka była. Czy miało w ogóle znaczenie, to co powiem?
Dawlish raczej nie powinien był nastawiać się na zbyt dużo. Nie byłam zbyt chętna do tej rozmowy, od początku moje nastawienie miało w sobie pełno nieufności, a poza tym przełożony nakazał mi nie zdradzać żadnych istotnych informacji. Więc co właściwie miałam powiedzieć?
Jednak pierwsze pytanie było łatwe. Tak przynajmniej się wydawało. Mimo wysokiego mniemania o własnej osobie, wiedziałam, że w porównaniu z innymi pracownikami, znacznie bardziej doświadczonymi lordami, nie jestem właściwie nikim ważnym.
- Pracuję w departamencie nieco ponad rok. Jestem stażystką, a więc nie wybrałam jeszcze specjalizacji, jaką będę się w przyszłości zajmować - odpowiedziałam, nie wchodząc w szczegóły. Co chciałam wiedzieć? Nie oczekiwał chyba, że opowiem czym dokładnie się zajmuję i że jest to ogólnie mówiąc... wszystko. Być może sam mógł się tego domyślić, staże w większości instytucji wyglądały zapewne dosyć podobnie.
Spuściłam wzrok na chwilę, by sięgnąć po filiżankę kawy i napić się jej trochę. Wszelkie ruchy wykonywałam niespiesznie, nie okazując jakiegokolwiek zniecierpliwienia, chociaż w rzeczywistości było inaczej. Pytania Petera wciąż nie było konkretne, chciałabym, żeby przeszedł do sedna, abym szybciej mogła go zbyć. Jego pierwsze pytania urażały nieco moją dumę, bo uświadamiały, że nie mam dużego doświadczenia. Jednocześnie musiał pogodzić się z faktem, że z nikim innym nie dane mu będzie dzisiaj zamienić nawet kilku słów.
- Pan również nie wygląda, jakby miał znaczne doświadczenie w swojej pracy - powiedziałam, co w innym towarzystwie mogłoby zostać uznane za niegrzeczne. A teraz? Być może również było, ale słowa spłynęły z mojego języka, a ja wcale się nimi nie przejęłam.
Dawlish raczej nie powinien był nastawiać się na zbyt dużo. Nie byłam zbyt chętna do tej rozmowy, od początku moje nastawienie miało w sobie pełno nieufności, a poza tym przełożony nakazał mi nie zdradzać żadnych istotnych informacji. Więc co właściwie miałam powiedzieć?
Jednak pierwsze pytanie było łatwe. Tak przynajmniej się wydawało. Mimo wysokiego mniemania o własnej osobie, wiedziałam, że w porównaniu z innymi pracownikami, znacznie bardziej doświadczonymi lordami, nie jestem właściwie nikim ważnym.
- Pracuję w departamencie nieco ponad rok. Jestem stażystką, a więc nie wybrałam jeszcze specjalizacji, jaką będę się w przyszłości zajmować - odpowiedziałam, nie wchodząc w szczegóły. Co chciałam wiedzieć? Nie oczekiwał chyba, że opowiem czym dokładnie się zajmuję i że jest to ogólnie mówiąc... wszystko. Być może sam mógł się tego domyślić, staże w większości instytucji wyglądały zapewne dosyć podobnie.
Spuściłam wzrok na chwilę, by sięgnąć po filiżankę kawy i napić się jej trochę. Wszelkie ruchy wykonywałam niespiesznie, nie okazując jakiegokolwiek zniecierpliwienia, chociaż w rzeczywistości było inaczej. Pytania Petera wciąż nie było konkretne, chciałabym, żeby przeszedł do sedna, abym szybciej mogła go zbyć. Jego pierwsze pytania urażały nieco moją dumę, bo uświadamiały, że nie mam dużego doświadczenia. Jednocześnie musiał pogodzić się z faktem, że z nikim innym nie dane mu będzie dzisiaj zamienić nawet kilku słów.
- Pan również nie wygląda, jakby miał znaczne doświadczenie w swojej pracy - powiedziałam, co w innym towarzystwie mogłoby zostać uznane za niegrzeczne. A teraz? Być może również było, ale słowa spłynęły z mojego języka, a ja wcale się nimi nie przejęłam.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Czy poczuł się urażony? Pewnie powinien. Przysłano do niego stażystkę o niewielkim doświadczeniu. Miał okropnie nikłe szanse dowiedzieć się czegoś interesującego, bo po prostu pewnie nie dzielono się z panną Yaxley niczym ważnym. Prawdziwe sekrety schowały się na innym poziomie Ministerstwa i nic nie zapowiadało tego, że zejdą, by porozmawiać z Dawlishem. Było to cholernie rozczarowujące, ale Peter raczej brał życie takim jakie było zamiast załamywać ręce nad tym, jak mogłoby być. Dostał do rozmowy niewinną stażystkę, to spróbuje wyciągnąć z niej jak najwięcej.
Dawlish pozwolił, by jej słowa zawisły na dłużej w powietrzu. Dał Lilianie czas na to, by powtórzyła sobie w myślach jak mało doświadczenia miała. Spojrzał na nią chłodno i sięgnął po pióro. Kolejne kilka chwil poświęcił na zapisaniu kilku jej słów w notatniku. Nie były mu one do niczego potrzebne, ale być może kobieta stanie się bardziej nerwowa przez to, że zapisywał jak niską pozycję w ministerstwie miała, że brakowało jej specjalizacji. Warto było spróbować. Im mniej pewna rozmówczyni, tym lepiej dla niego.
- Dziękuję za komplement, lady Yaxley. Cieszę się, że mimo wielu lat pracy w zawodzie wciąż prezentuję się rześko i młodo - Wiedział, że stażystka miała zamiar być niemiła, ale mimo to uśmiechnął się do niej szeroko i nawet skinął głową w podziękowaniu. W porównaniu do jego życiowych przejść z wysoko urodzonymi ludźmi taka obraza nie była żadną obrazą. Musiałaby się dużo bardziej niegrzeczna, by go zdenerwować. Nie zamierzał łatwo tracić panowania nad sobą mimo rozczarowania, jakim był brak rozmowy z kimś wyżej postawionym w ministerstwie.
- To co, możemy zacząć? - spytał się odkładając pióro obok notatnika - Jak duże zainteresowanie wśród innych państw wzbudziły przypadki anomalii w Wielkiej Brytanii? Ile rozmów na ten temat odbyło się departamencie z przedstawicielami innych magicznych społeczności? - Przestał się uśmiechać i przyjął profesjonalną minę, taką, jaką powinien mieć dziennikarz skupiony na pracy.
Dawlish pozwolił, by jej słowa zawisły na dłużej w powietrzu. Dał Lilianie czas na to, by powtórzyła sobie w myślach jak mało doświadczenia miała. Spojrzał na nią chłodno i sięgnął po pióro. Kolejne kilka chwil poświęcił na zapisaniu kilku jej słów w notatniku. Nie były mu one do niczego potrzebne, ale być może kobieta stanie się bardziej nerwowa przez to, że zapisywał jak niską pozycję w ministerstwie miała, że brakowało jej specjalizacji. Warto było spróbować. Im mniej pewna rozmówczyni, tym lepiej dla niego.
- Dziękuję za komplement, lady Yaxley. Cieszę się, że mimo wielu lat pracy w zawodzie wciąż prezentuję się rześko i młodo - Wiedział, że stażystka miała zamiar być niemiła, ale mimo to uśmiechnął się do niej szeroko i nawet skinął głową w podziękowaniu. W porównaniu do jego życiowych przejść z wysoko urodzonymi ludźmi taka obraza nie była żadną obrazą. Musiałaby się dużo bardziej niegrzeczna, by go zdenerwować. Nie zamierzał łatwo tracić panowania nad sobą mimo rozczarowania, jakim był brak rozmowy z kimś wyżej postawionym w ministerstwie.
- To co, możemy zacząć? - spytał się odkładając pióro obok notatnika - Jak duże zainteresowanie wśród innych państw wzbudziły przypadki anomalii w Wielkiej Brytanii? Ile rozmów na ten temat odbyło się departamencie z przedstawicielami innych magicznych społeczności? - Przestał się uśmiechać i przyjął profesjonalną minę, taką, jaką powinien mieć dziennikarz skupiony na pracy.
Gość
Gość
Nie wiedziałam czego się spodziewałam - to oczywiste, że dziennikarz nie dawał się wyprowadzić z równowagi. Podobnie zresztą jak ja, chociaż nie miałam pojęcia, że jego powolne zapisywania miało to na celu. Nie było łatwo mnie zdenerwować, ale jeśli naprawdę udałoby się to zrobić, mogło być gorąco - dosłownie. Być może Dawlish nie wiedział, że szlachcianki maiały w zwyczaju być cierpliwe. Dzieci co prawda były rozpieszczane i przeważnie dostawały to, co sobie wymarzyły, ale równocześnie często musiały czekać, poddawać się woli innych i pamiętać o posłuszeństwie. Jednak ta sytuacja miała miejsce, kiedy drugą osobą, był ktoś ważniejszy, jakiś lord, a nie dziennikarz o brudnej krwi. Przeszkadzało mi bardzo, że wcale nie wyglądał jakby czuł się przy mnie gorszy, ale zamiast reagować w gwałtowny sposób na jego odpowiedź na próbę złośliwości, uśmiechnęłam się jedynie w nieco kpiący sposób. Umiejętnie przekształcał to co powiedziałam na własną korzyść.
Kiedy notował, ja piłam kawę, starając się nie niecierpliwić, chociaż przecież robiłam to od samego początku, jeszcze nim się pojawił. Moje małe doświadczenie raziło mnie, nie dość jednak wystarczająco. Każdy przecież kiedyś zaczynał, a jak na te niecałe dwa lata dawałam sobie dobrze radę. Szkoda, że nie miałam pojęcia, że jemu nie udało się dostać na staż w Ministerstwie - bardzo poprawiłoby mi to humor. Starałam się traktować tę sytuację bardziej jak obrazę dla niego, niż dla siebie - rozmowa z wysłannikiem Proroka była kolejnym stopniem w karierze, nawet jeśli się jej obawiałam.
- Powiedziałabym, że umiarkowane. Jak zapewne pan wie, trwają starania, aby Wielka Brytania ponownie dołączyła do Konfederacji Czarodziejów - odpowiedziałam znowu bardzo oszczędnie, nie wyczerpując tematu. - Nie mogę zdradzić panu takich danych. - Nawet ich nie pamiętałam, chociaż dokumentów zapisujących przebieg takich spotkań było w departamencie mnóstwo, musiałabym policzyć. Żałowałam teraz, że przełożony nie podzielił się ze mną większą liczbą wskazówek. Musiałam sobie jakoś poradzić. Miałam już pomysł - może nie do końca moralny, ale przecież Alastair nie miał nic przeciwko, kiedy się dowiedział, może i inni nie będą? Nie musieli wiedzieć, zresztą robiłam to dla dobra departamentu, a nie żeby mu zaszkodzić. Moje umiejętności wpływania na mężczyzn były już na tyle dobre, że nic nie mogło bardzo nie wyjść - co najwyżej nie zadziałać, ale wtedy nic by się nie stało.
- Czy aby na pewno musi pan to wszystko wiedzieć? Nie wydarzyło się jeszcze nic takiego, co pozwoliłoby panu napisać wystarczająco przyciągający uwagę artykuł - kłamałam gładko, bo w Ministerstwie działo się przecież dużo. Próbowałam sprawić, żeby uwierzył w te słowa i poddał się mojej woli. Skupiłam całą uwagę na jego twarzy, roztaczając wokół siebie czar wili. Trochę mi to nie odpowiadało, przeważnie używałam swoich zdolności na mężczyznach, którzy chociaż w pewnym stopniu byli dla mnie atrakcyjni - ale czego nie robiło się, żeby pozbyć się niewygodnych pytań?
+20 do rzutu
Kiedy notował, ja piłam kawę, starając się nie niecierpliwić, chociaż przecież robiłam to od samego początku, jeszcze nim się pojawił. Moje małe doświadczenie raziło mnie, nie dość jednak wystarczająco. Każdy przecież kiedyś zaczynał, a jak na te niecałe dwa lata dawałam sobie dobrze radę. Szkoda, że nie miałam pojęcia, że jemu nie udało się dostać na staż w Ministerstwie - bardzo poprawiłoby mi to humor. Starałam się traktować tę sytuację bardziej jak obrazę dla niego, niż dla siebie - rozmowa z wysłannikiem Proroka była kolejnym stopniem w karierze, nawet jeśli się jej obawiałam.
- Powiedziałabym, że umiarkowane. Jak zapewne pan wie, trwają starania, aby Wielka Brytania ponownie dołączyła do Konfederacji Czarodziejów - odpowiedziałam znowu bardzo oszczędnie, nie wyczerpując tematu. - Nie mogę zdradzić panu takich danych. - Nawet ich nie pamiętałam, chociaż dokumentów zapisujących przebieg takich spotkań było w departamencie mnóstwo, musiałabym policzyć. Żałowałam teraz, że przełożony nie podzielił się ze mną większą liczbą wskazówek. Musiałam sobie jakoś poradzić. Miałam już pomysł - może nie do końca moralny, ale przecież Alastair nie miał nic przeciwko, kiedy się dowiedział, może i inni nie będą? Nie musieli wiedzieć, zresztą robiłam to dla dobra departamentu, a nie żeby mu zaszkodzić. Moje umiejętności wpływania na mężczyzn były już na tyle dobre, że nic nie mogło bardzo nie wyjść - co najwyżej nie zadziałać, ale wtedy nic by się nie stało.
- Czy aby na pewno musi pan to wszystko wiedzieć? Nie wydarzyło się jeszcze nic takiego, co pozwoliłoby panu napisać wystarczająco przyciągający uwagę artykuł - kłamałam gładko, bo w Ministerstwie działo się przecież dużo. Próbowałam sprawić, żeby uwierzył w te słowa i poddał się mojej woli. Skupiłam całą uwagę na jego twarzy, roztaczając wokół siebie czar wili. Trochę mi to nie odpowiadało, przeważnie używałam swoich zdolności na mężczyznach, którzy chociaż w pewnym stopniu byli dla mnie atrakcyjni - ale czego nie robiło się, żeby pozbyć się niewygodnych pytań?
+20 do rzutu
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Liliana Yaxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Uśmiechnął się pod nosem niczym diabeł słyszący, że ktoś nie podpisze cyrografu. Racja, Lady Yaxley nie powinna zdradzać tych informacji, ale to już było zadanie Petera, by w trakcie rozmowy wyszły one na światło dzienne. Miał zamiar pociągnąć pracownice Ministerstwa za język. Chronienie się za tajemnicą zawodową przy wywiadzie bywało wykorzystywane, gdy odpowiedź mogła zawierać lub przynajmniej naprowadzić go na jakąś soczystą nowinę. Już zaczynał głowić się nad tym, co interesującego mogło się kryć pod odpowiedziami na, w gruncie rzeczy, niegroźne pytania.
Podniósł filiżankę by się napić kawy i spojrzał w oczy Lady Yaxley w najgorszym dla siebie możliwym momencie - gdy proponowała przerwanie wywiadu rzucając przy tym swój urok. Nagle ujrzał w niej więcej niż jeszcze kilka chwil temu. Miał ją za uroczą, ładną damulkę, która swoją pozycję zdobywała prawdopodobnie dzięki nazwisku i urodzie. Tym razem było w niej coś więcej, coś ezoterycznego, magicznego, wspaniałego, przyciągającego jego uwagę oraz wiarę w osąd pięknego stworzenia przed nim. Nie był osobą kochliwą, która co tydzień miała nowy obiekt westchnień. Nie należał do facetów, którzy na widok ładnej twarzy tracili rozsądek. Widok Liliany sprawił jednak, że serce zaczęło mu bić trochę szybciej.
- Em... - westchnął zakłopotany, zagubiony niczym dziecko we mgle. Odstawił filiżankę bez napicia się z niej kawy. Nie był już dłużej uśmiechającym się kpiąco szatanem szukającym dostępu do tajemnic Ministerstwa. Na ten moment, póki nie odzyska rozsądku, był zdezorientowaną parodią diabełka.
- Podzielam Twoją opinię, Lady - Nie było to sprzeczne z tym, co myślał. Od samego początku wiedział, że szansa na znalezienie gorącego tematu na artykuł była nikła, zwłaszcza po tym, gdy do rozmowy otrzymał stażystkę. Nie zdarzało mu się jednak tak szczerze dzielić się tym, co myślał, oraz rezygnować z możliwości zadania kilku niewygodnych pytań. Powodem, dla którego tak postąpił, była Liliana - na ten moment wydawała mu dużo bardziej interesująca niż to, co mógłby się dowiedzieć o chaosie i machlojkach w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.
- Chętnie spędzę z Lady czas na rozmowie o czymś innym - Zgodził się na odejście od standardowego sposobu przeprowadzania wywiadu, ale to nie znaczyło, że pozwoli pannie Yaxley po prostu wyjść. Pod wpływem uroku bardziej liczył na to, że zamieni się to w spotkanie towarzyskie i będzie miał okazję do zauroczenia jej swoją osobą. W końcu sama powiedziała, że wyglądał rześko i młodo... No dobrze, sam sobie to dopowiedział, ale mogła mieć to na myśli, prawda?
Podniósł filiżankę by się napić kawy i spojrzał w oczy Lady Yaxley w najgorszym dla siebie możliwym momencie - gdy proponowała przerwanie wywiadu rzucając przy tym swój urok. Nagle ujrzał w niej więcej niż jeszcze kilka chwil temu. Miał ją za uroczą, ładną damulkę, która swoją pozycję zdobywała prawdopodobnie dzięki nazwisku i urodzie. Tym razem było w niej coś więcej, coś ezoterycznego, magicznego, wspaniałego, przyciągającego jego uwagę oraz wiarę w osąd pięknego stworzenia przed nim. Nie był osobą kochliwą, która co tydzień miała nowy obiekt westchnień. Nie należał do facetów, którzy na widok ładnej twarzy tracili rozsądek. Widok Liliany sprawił jednak, że serce zaczęło mu bić trochę szybciej.
- Em... - westchnął zakłopotany, zagubiony niczym dziecko we mgle. Odstawił filiżankę bez napicia się z niej kawy. Nie był już dłużej uśmiechającym się kpiąco szatanem szukającym dostępu do tajemnic Ministerstwa. Na ten moment, póki nie odzyska rozsądku, był zdezorientowaną parodią diabełka.
- Podzielam Twoją opinię, Lady - Nie było to sprzeczne z tym, co myślał. Od samego początku wiedział, że szansa na znalezienie gorącego tematu na artykuł była nikła, zwłaszcza po tym, gdy do rozmowy otrzymał stażystkę. Nie zdarzało mu się jednak tak szczerze dzielić się tym, co myślał, oraz rezygnować z możliwości zadania kilku niewygodnych pytań. Powodem, dla którego tak postąpił, była Liliana - na ten moment wydawała mu dużo bardziej interesująca niż to, co mógłby się dowiedzieć o chaosie i machlojkach w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.
- Chętnie spędzę z Lady czas na rozmowie o czymś innym - Zgodził się na odejście od standardowego sposobu przeprowadzania wywiadu, ale to nie znaczyło, że pozwoli pannie Yaxley po prostu wyjść. Pod wpływem uroku bardziej liczył na to, że zamieni się to w spotkanie towarzyskie i będzie miał okazję do zauroczenia jej swoją osobą. W końcu sama powiedziała, że wyglądał rześko i młodo... No dobrze, sam sobie to dopowiedział, ale mogła mieć to na myśli, prawda?
Gość
Gość
Peter miał trochę racji - na pewno jakąś rolę w otrzymaniu stanowiska miało moje nazwisko i obecność odpowiednich osób w Ministerstwie. Jednocześnie, mocno wierzyłam, że nie bez znaczenia była również moja wiedza. Czy jak na stażystkę nie byłam całkiem zdolna? Poza tym moja rodzina nie do końca popierała to co robiłam (a przynajmniej tak to wyglądało na początku, teraz było tylko gorzej), ciężko więc powiedzieć, żeby dążyli do załatwienia mi pracy tutaj. Yaxleyowie woleli zaszywać się z dala od ludzi, pracować z magicznymi zwierzętami, w jako-takim spokoju. Tylko mnie tak ciągnęło do innego życia.
Utrzymywałam z dziennikarzem kontakt wzrokowy, bo wiedziałam, że to bardzo pomagało mojemu urokowi. Od razu widziałam - nie mógł się oprzeć. Było coś w jego spojrzeniu, co mi o tym mówiło. Uśmiechnęłam się, zadowolona z siebie, on jednak mógł odebrać jakby robiła to w jego kierunku. Jego zakłopotanie, jakby chwilowy brak słów, bardzo mnie bawiły. Już nie musiałam zastanawiać się w jaki sposób uniknąć niewygodnych pytań, co powiedzieć kiedy je zadawał, żeby jednocześnie nie wyjść na niekompetentną, ale też nie zdradzić czegoś ważnego. Spodziewałam się, że każde moje słowo może zostać zinterpretowane w nie do końca zadowalający mnie sposób.
Będąc pewną, że urok działa i odpuścił sobie przepytywanie mnie, miałam ochotę natychmiast uciec. Czas leciał i chociaż nie spędziłam go w kawiarni jeszcze tak dużo, to jednak każda minuta była cenna. Ale nie wiedziałam jak bardzo udało mi się oczarować pana Dawlisha - być może, jeśli zrobię coś, co będzie bardzo niezgodnego z jego oczekiwaniami, czar pryśnie? Zostałam więc na miejscu, chociaż dalej skręcało mnie ze zniecierpliwienia. Dla uspokojenia upiłam kolejne parę łyków kawy.
- Wiedziałam, że się pan ze mną zgodzi. Dziennikarze chyba wiedzą takie rzeczy? - kontynuowałam więc rozmowę. Stłumiłam westchnięcie, kiedy zaproponował rozmowę o czymś innym. Nie miałam ochoty poruszać żadnych tematów związanych ze mną, czy też moją pracą, więc może...? - Proszę opowiedzieć o tym co pan robi. Czy w Proroku są obecnie jakieś gorące tematy, których publikacji można się niebawem spodziewać? - spytałam, podtrzymując dalej urok, tak samo jak kontakt wzrokowy. To nie było taki zły pomysł dowiedzenia się co dzieje się w redakcji. Peter jednak nie miał co liczyć, że cokolwiek mi się w nim spodoba. Może w innym świecie, w innym czasie? Teraz sama czystość jego krwi, była czynnikiem, który sprawiał, że nawet nie patrzyłam na niego w ten sposób.
Wyglądało na to, że oczarowałam mężczyznę na tyle, żeby bez większych protestów móc stąd uciec. Usprawiedliwiłam się w całkiem banalny sposób, mówiąc, że mam dużo spraw do załatwienia i wróciłam do pracy.
zt
Utrzymywałam z dziennikarzem kontakt wzrokowy, bo wiedziałam, że to bardzo pomagało mojemu urokowi. Od razu widziałam - nie mógł się oprzeć. Było coś w jego spojrzeniu, co mi o tym mówiło. Uśmiechnęłam się, zadowolona z siebie, on jednak mógł odebrać jakby robiła to w jego kierunku. Jego zakłopotanie, jakby chwilowy brak słów, bardzo mnie bawiły. Już nie musiałam zastanawiać się w jaki sposób uniknąć niewygodnych pytań, co powiedzieć kiedy je zadawał, żeby jednocześnie nie wyjść na niekompetentną, ale też nie zdradzić czegoś ważnego. Spodziewałam się, że każde moje słowo może zostać zinterpretowane w nie do końca zadowalający mnie sposób.
Będąc pewną, że urok działa i odpuścił sobie przepytywanie mnie, miałam ochotę natychmiast uciec. Czas leciał i chociaż nie spędziłam go w kawiarni jeszcze tak dużo, to jednak każda minuta była cenna. Ale nie wiedziałam jak bardzo udało mi się oczarować pana Dawlisha - być może, jeśli zrobię coś, co będzie bardzo niezgodnego z jego oczekiwaniami, czar pryśnie? Zostałam więc na miejscu, chociaż dalej skręcało mnie ze zniecierpliwienia. Dla uspokojenia upiłam kolejne parę łyków kawy.
- Wiedziałam, że się pan ze mną zgodzi. Dziennikarze chyba wiedzą takie rzeczy? - kontynuowałam więc rozmowę. Stłumiłam westchnięcie, kiedy zaproponował rozmowę o czymś innym. Nie miałam ochoty poruszać żadnych tematów związanych ze mną, czy też moją pracą, więc może...? - Proszę opowiedzieć o tym co pan robi. Czy w Proroku są obecnie jakieś gorące tematy, których publikacji można się niebawem spodziewać? - spytałam, podtrzymując dalej urok, tak samo jak kontakt wzrokowy. To nie było taki zły pomysł dowiedzenia się co dzieje się w redakcji. Peter jednak nie miał co liczyć, że cokolwiek mi się w nim spodoba. Może w innym świecie, w innym czasie? Teraz sama czystość jego krwi, była czynnikiem, który sprawiał, że nawet nie patrzyłam na niego w ten sposób.
Wyglądało na to, że oczarowałam mężczyznę na tyle, żeby bez większych protestów móc stąd uciec. Usprawiedliwiłam się w całkiem banalny sposób, mówiąc, że mam dużo spraw do załatwienia i wróciłam do pracy.
zt
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
17.09
Może i w Londynie istniały wykwintniejsze lokale (szczególnie, gdy było się arystokratką i niemalże zawodowo bywało w modnych miejscach), ale Cornelius sądził, że ministerialna kawiarnia w niczym im nie ustępuje. Po dwudziestu latach pracy w Ministerstwie, znał menu na pamięć, zauważał wszystkie sezonowe specjały i nadal uważał, że serwowane tu kanapki są najlepsze na świecie. Miał nadzieję, że nie rozczarują lady Black - obowiązki zawodowe nie pozwalały mu spotkać się w porze obiadowej poza Ministerstwem, a był świadom, że aranżowanie rozmowy późnym popołudniem bądź wieczorem wymagałoby przyzwoitki. W progach Ministerstwa mogli zaś porozmawiać sam na sam, szczególnie, że Cornelius współpracował czasem z ojcem i bratem Aquili. To starszy lord Black napomknął, że jego córka interesuje się historią - również współczesną - i propagandą, a Cornelius od razu wyraził gotowość spotkania, rozmowy, pomocy. Wiedział, że prośbom arystokratów nie wypadało odmawiać, nie, jeśli chciało się prężnie rozwijać własną karierę. Ta była zaś przyjemna, intrygująca, ciekawa. Lady Aquila dorastała wręcz na oczach Corneliusa, który stykał się z jej rodziną za sprawą Faustusa Crabbe i pielęgnował rodzinne kontakty. Zazdrościł nieco kuzynowi wżenienia się w kręgi arystokracji, ale wszystko jeszcze przed Sallowami. Chyba. Brat nie żył, ojciec wariował, matka pogrążyła się w marazmie, a małżeńskie plany samego Corneliusa spełzły na niczym, ale przecież nie był jeszcze taki stary. Może sam ożeni się kiedyś z jakąś brzydką arystokratką? Związek z Deirdre i romans z Laylą uświadomiły mu, że porywy namiętności są nierozsądne i zgubne - Faustus wyszedł na wszystkim o wiele lepiej.
Zgodnie z etykietą, przybył na miejsce nieco wcześniej. Zajął najwygodniejszy stolik (rano wręczył kelnerowi drobną łapówkę z prośbą o rezerwację najbardziej zacisznego kąta kawiarni) i wyglądał swojej rozmówczyni. Na widok lady Black, ślicznej i eleganckiej jak zwykle, wstał z miejsca, odsunął jej krzesło i pomógł zdjąć okrycie wierzchnie (jeśli takie na sobie miała, dzień był w końcu ciepły).
-Lady Black. - Aquila -Czego się lady napije? A może zjemy lunch lub deser? - zapraszał, oczywiście. -Jakże się cieszę, że mamy sposobność pomówić o wspólnych zainteresowaniach. Czy szuka lady informacji o czymś konkretnym? Jak mogę pomóc?
Może i w Londynie istniały wykwintniejsze lokale (szczególnie, gdy było się arystokratką i niemalże zawodowo bywało w modnych miejscach), ale Cornelius sądził, że ministerialna kawiarnia w niczym im nie ustępuje. Po dwudziestu latach pracy w Ministerstwie, znał menu na pamięć, zauważał wszystkie sezonowe specjały i nadal uważał, że serwowane tu kanapki są najlepsze na świecie. Miał nadzieję, że nie rozczarują lady Black - obowiązki zawodowe nie pozwalały mu spotkać się w porze obiadowej poza Ministerstwem, a był świadom, że aranżowanie rozmowy późnym popołudniem bądź wieczorem wymagałoby przyzwoitki. W progach Ministerstwa mogli zaś porozmawiać sam na sam, szczególnie, że Cornelius współpracował czasem z ojcem i bratem Aquili. To starszy lord Black napomknął, że jego córka interesuje się historią - również współczesną - i propagandą, a Cornelius od razu wyraził gotowość spotkania, rozmowy, pomocy. Wiedział, że prośbom arystokratów nie wypadało odmawiać, nie, jeśli chciało się prężnie rozwijać własną karierę. Ta była zaś przyjemna, intrygująca, ciekawa. Lady Aquila dorastała wręcz na oczach Corneliusa, który stykał się z jej rodziną za sprawą Faustusa Crabbe i pielęgnował rodzinne kontakty. Zazdrościł nieco kuzynowi wżenienia się w kręgi arystokracji, ale wszystko jeszcze przed Sallowami. Chyba. Brat nie żył, ojciec wariował, matka pogrążyła się w marazmie, a małżeńskie plany samego Corneliusa spełzły na niczym, ale przecież nie był jeszcze taki stary. Może sam ożeni się kiedyś z jakąś brzydką arystokratką? Związek z Deirdre i romans z Laylą uświadomiły mu, że porywy namiętności są nierozsądne i zgubne - Faustus wyszedł na wszystkim o wiele lepiej.
Zgodnie z etykietą, przybył na miejsce nieco wcześniej. Zajął najwygodniejszy stolik (rano wręczył kelnerowi drobną łapówkę z prośbą o rezerwację najbardziej zacisznego kąta kawiarni) i wyglądał swojej rozmówczyni. Na widok lady Black, ślicznej i eleganckiej jak zwykle, wstał z miejsca, odsunął jej krzesło i pomógł zdjąć okrycie wierzchnie (jeśli takie na sobie miała, dzień był w końcu ciepły).
-Lady Black. - Aquila -Czego się lady napije? A może zjemy lunch lub deser? - zapraszał, oczywiście. -Jakże się cieszę, że mamy sposobność pomówić o wspólnych zainteresowaniach. Czy szuka lady informacji o czymś konkretnym? Jak mogę pomóc?
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spotkanie było niemalże tak niezapowiedziane jak list, który przyniosła sowa o niezwykle posępnym spojrzeniu. Co prawda Cornelius Sallow migał gdzieś tam daleko we wspomnieniach z dzieciństwa, gdy przy Grimmauld Place 12 zjawiali się goście z Ministerstwa, chcący rozmawiać z jej ojcem. Sama wypatrywała zza rogu korytarza kto przesiaduje w jej salonie, licząc, że podsłucha rozmów, a kiedyś sama będzie mówić głośno o swych przemyśleniach i toczyć tak ważne dialogi we własnym salonie. Zazdrościła wtedy braciom, którzy pomimo młodego wieku, mogli sobie pozwolić na więcej. Czasem przy okazji innych spotkań Pollux Black pozwalał by młody Rigel i Alphard uczestniczyli w chociaż części tej rozmowy i chociaż sami nie mówili za wiele, po prostu tam byli, to i tak o wiele więcej niż mogła Aquila. Zastanawiała się wtedy czy rzeczywiście doceniają te wszystkie chwile, czy któryś z nich swoją karierę ułoży zgodnie z tym czego oczekiwał ojciec. Alphardowi już dawno się udało, a Rigel... Rigel był na świetnej drodze.
- Pan Sallow, bardzo mi miło - uśmiechnęła się wchodząc do kawiarni i podając dłoń Corneliusowi. - Kawy, czarnej - najlepiej wina, albo tequili.
Nie było to miejsce o równie wysublimowanym szyku jak najlepsze restauracje, a i po menu prawdopodobnie nie mogła spodziewać się zbyt wiele. Nie to było jednak teraz najważniejsze, w końcu miała okazję porozmawiać, przyczynić się do sprawy, a kto wie, być może odzyskać nawet wiarę we własne możliwości i ten swój cel w życiu. Dziś chciała skupić się na rozmowie, na treści którą miała przekazać oraz na informacjach które chciała zdobyć. Ojciec zawsze wierzył, że sobie poradzi. Przez te wszystkie lata niemal zdawał się dawać jej do zrozumienia, że ma w życiu więcej do powiedzenia niżeli miała jej siostra. Teraz trwała doskonała do tego sposobność.
- Tak... Pana list nieco mnie zadziwił - choć powinna domyślać się, że dokładnie tak skończy się przyznanie ojcu o własnych problemach z weną do pisania, ten zawsze znalazł dla niej jakieś ambitne zajęcie, nawet jeśli nie powiedział o tym wprost i dawał jej poczuć, że sama na to wpadła. - Przyznaję, że od kilku dni mam w głowie pewien temat, być może nieco niecodzienny, ale wierzę we własne możliwości - czyż dokładnie tego nie dawało jej nazwisko? - Widzi Pan... Od dziecka uczyłam się z książek, które zakrawały wręcz o kłamstwa. Też jest Pan pasjonatem... Na pewno zdaje Pan sobie sprawę z tego jak wiele treści w obecnie nauczanej historii magii jest wręcz przekłamanych na korzyść... mugoli - ściszyła głos z wyraźnym obrzydzeniem na twarzy. - Uważam, że to źle wpływa na umysły młodych pokoleń - skrzyżowała dłonie. - Nie uważa Pan?
Była ciekawa jego opinii, czy rozmowy toczone w murach Grimmauld Place miały poparcie w Ministerstwie Magii? Cornelius Sallow nie wydawał się czarodziejem o wątpliwych poglądach, przecież mogła z nim być w stu procentach szczera.
- Pan Sallow, bardzo mi miło - uśmiechnęła się wchodząc do kawiarni i podając dłoń Corneliusowi. - Kawy, czarnej - najlepiej wina, albo tequili.
Nie było to miejsce o równie wysublimowanym szyku jak najlepsze restauracje, a i po menu prawdopodobnie nie mogła spodziewać się zbyt wiele. Nie to było jednak teraz najważniejsze, w końcu miała okazję porozmawiać, przyczynić się do sprawy, a kto wie, być może odzyskać nawet wiarę we własne możliwości i ten swój cel w życiu. Dziś chciała skupić się na rozmowie, na treści którą miała przekazać oraz na informacjach które chciała zdobyć. Ojciec zawsze wierzył, że sobie poradzi. Przez te wszystkie lata niemal zdawał się dawać jej do zrozumienia, że ma w życiu więcej do powiedzenia niżeli miała jej siostra. Teraz trwała doskonała do tego sposobność.
- Tak... Pana list nieco mnie zadziwił - choć powinna domyślać się, że dokładnie tak skończy się przyznanie ojcu o własnych problemach z weną do pisania, ten zawsze znalazł dla niej jakieś ambitne zajęcie, nawet jeśli nie powiedział o tym wprost i dawał jej poczuć, że sama na to wpadła. - Przyznaję, że od kilku dni mam w głowie pewien temat, być może nieco niecodzienny, ale wierzę we własne możliwości - czyż dokładnie tego nie dawało jej nazwisko? - Widzi Pan... Od dziecka uczyłam się z książek, które zakrawały wręcz o kłamstwa. Też jest Pan pasjonatem... Na pewno zdaje Pan sobie sprawę z tego jak wiele treści w obecnie nauczanej historii magii jest wręcz przekłamanych na korzyść... mugoli - ściszyła głos z wyraźnym obrzydzeniem na twarzy. - Uważam, że to źle wpływa na umysły młodych pokoleń - skrzyżowała dłonie. - Nie uważa Pan?
Była ciekawa jego opinii, czy rozmowy toczone w murach Grimmauld Place miały poparcie w Ministerstwie Magii? Cornelius Sallow nie wydawał się czarodziejem o wątpliwych poglądach, przecież mogła z nim być w stu procentach szczera.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Po liście od lady Black zaczął się zastanawiać, czy wiedziała w ogóle, że ojciec umawia ją (tak w końcu zadziałała jego aluzja) na spotkania i rozpowiada o jej zainteresowaniach za jej plecami. Nawet jeśli nie, to przyjęła zaproszenie z gracją i (szczerą bądź nie) wdzięcznością.
-To mnie bardzo miło wykorzystać każdą okazję, by zacieśnić relacje z rodziną Blacków. -Dwie czarne kawy, proszę. - zamówił z uprzejmym uśmiechem, myśląc sobie, że wolałby nie pić kawy na pusty żołądek. Panna Black nie była jednak chyba zainteresowana tutejszymi kanapkami, a więc i jemu nie wypadało jeść.
-Słucham. - zapewnił uprzejmie, splatając palce na stole i cierpliwie spoglądając na pannę Black. Z doświadczenia wiedział, że kobiety, szczególnie te wysoko urodzone, rzadko kiedy przechodziły wprost do sedna sprawy. Zwykle potrzebowały chwili, by ubrać swe myśli w odpowiednią otoczkę fałszywej skromności i asekuracyjnej niepewności. Gdyby prowadził szkołę dla młodych panien, uświadomiłby im, że im klarowniej się wypowiadają, tym lepiej. I że nie muszą przepraszać za własne zdanie. Na szczęście, obrał lepszą ścieżkę kariery, bo nikt nie powinien uczyć retoryki arystokratek. Mało kto chciał ich w ogóle słuchać. Cornelius miał jednak na to i czas i chęci. Tym bardziej, że temat wydawał się bardzo obiecujący.
-W pełni się zgadzam, milady. - zapewnił, chcąc od razu dodać lady Black pewności siebie. -Pamiętam, jak historia magii była wykładana w Hogwarcie, gdy sam byłem tam uczniem. Tak, jakby profesor... zgadzał się wręcz ze skandalizującymi antyczarodziejskimi poglądami, jakby usprawiedliwiał stosy i prześladowania naszej społeczności. To bardzo szkodliwe dla młodych umysłów, które pod takim wpływem zaczynają wątpić w prawdziwy i słuszny punkt widzenia. - westchnął. Zwłaszcza szkodliwe dla niego - młodego chłopaka, który przez właśnie takie poglądy zdobył się po szkole na podrywanie pewnej jasnowłosej mugolki i wplątał w pięć lat podwójnego życia. -Myślałem, że takie postawy to relikt ostatniego dwudziestolecia i szczerze mówiąc zdumiewa mnie, że takie publikacje nadal cieszą się poważaniem. Czy lady nauka wyglądała podobnie? - zagaił, powracając do współczesności.
-To mnie bardzo miło wykorzystać każdą okazję, by zacieśnić relacje z rodziną Blacków. -Dwie czarne kawy, proszę. - zamówił z uprzejmym uśmiechem, myśląc sobie, że wolałby nie pić kawy na pusty żołądek. Panna Black nie była jednak chyba zainteresowana tutejszymi kanapkami, a więc i jemu nie wypadało jeść.
-Słucham. - zapewnił uprzejmie, splatając palce na stole i cierpliwie spoglądając na pannę Black. Z doświadczenia wiedział, że kobiety, szczególnie te wysoko urodzone, rzadko kiedy przechodziły wprost do sedna sprawy. Zwykle potrzebowały chwili, by ubrać swe myśli w odpowiednią otoczkę fałszywej skromności i asekuracyjnej niepewności. Gdyby prowadził szkołę dla młodych panien, uświadomiłby im, że im klarowniej się wypowiadają, tym lepiej. I że nie muszą przepraszać za własne zdanie. Na szczęście, obrał lepszą ścieżkę kariery, bo nikt nie powinien uczyć retoryki arystokratek. Mało kto chciał ich w ogóle słuchać. Cornelius miał jednak na to i czas i chęci. Tym bardziej, że temat wydawał się bardzo obiecujący.
-W pełni się zgadzam, milady. - zapewnił, chcąc od razu dodać lady Black pewności siebie. -Pamiętam, jak historia magii była wykładana w Hogwarcie, gdy sam byłem tam uczniem. Tak, jakby profesor... zgadzał się wręcz ze skandalizującymi antyczarodziejskimi poglądami, jakby usprawiedliwiał stosy i prześladowania naszej społeczności. To bardzo szkodliwe dla młodych umysłów, które pod takim wpływem zaczynają wątpić w prawdziwy i słuszny punkt widzenia. - westchnął. Zwłaszcza szkodliwe dla niego - młodego chłopaka, który przez właśnie takie poglądy zdobył się po szkole na podrywanie pewnej jasnowłosej mugolki i wplątał w pięć lat podwójnego życia. -Myślałem, że takie postawy to relikt ostatniego dwudziestolecia i szczerze mówiąc zdumiewa mnie, że takie publikacje nadal cieszą się poważaniem. Czy lady nauka wyglądała podobnie? - zagaił, powracając do współczesności.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chociaż w kawiarni stołowali się zarówno Ci niżej, jak i wyżej postawieni pracownicy Ministerstwa, a nie raz zdarzyło się, że odwiedzając w gabinecie ojca lub brata, patrzyła jak Ci w niezwykłym pośpiechu wciskali cokolwiek do swojego żołądka, byleby prędko przed następnym spotkaniem. Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów zawsze miał pełne ręce roboty, a w obliczu ostatnich wydarzeń wydawało się, że Pollux więcej czasu spędzał w biurze niż w domu. Aquila słyszała już dużo dobrego o tutejszych kanapkach, ale jedzenie czegokolwiek bez widelca i noża było po prostu nienaturalne.
- To absolutnie bulwersujące - skwitowała cicho komentarz dotyczący profesora.
Zastanawiała się jedynie czy mogło chodzić o profesora Binnsa, czy może jego poprzednika, jednak ten uczył w Hogwarcie tak długo, że czasem wydawało się jakby sam był przy jego założeniu.
- Niestety, proszę sobie wyobrazić, musiałam samodzielnie przesiewać wszystkie te kłamstwa. Oczywiście, nie stanowiło to wielkiego problemu, mam ogromne wsparcie ojca, który już od najmłodszych lat nauczał mnie faktów - w siedzibie rodu Blacków nie można było wyobrazić sobie innego wychowania niż te poświęcone historii. - Jestem jednak ogromną altruistką - poetycko wręcz skromną. - nie chciałabym by młodzi czarodzieje, urodzeni w rodzinach bez tak szerokiego pojęcia na temat świata jak moja, musieli zmagać się z problemami wynikającymi z braku dostępu do prawidłowych środków przekazu - zakończyła swój wywód upijając łyk gorącej czarnej kawy.
Zaskoczyła się więcej niż miło, w ministerialnej kawiarni rzeczywiście dbano o pracowników, spodziewała się znacznie gorszego smaku. Ten jednak pobudzać miał do działania, a nie być tematem spotkania, więc nie delektując się zbyt, powróciła do wpatrywania się w mężczyznę. Pan Sallow, którego rodzina, podobnie jak Blacków, od lat rozsławiała własne nazwisko w Ministerstwie Magii, wydawał się eleganckim mężczyzną, poważnym i rzeczywiście zainteresowanym tą rozmową. Przez chwilę Aquila zrobiła więc zdziwioną minę na ten widok. Mężczyźni lubili na nią patrzeć, ale nie każdy lubił słuchać. Na co zdały się lata nauki, całe to oczytanie, dziesiątki przebytych dyskusji, skoro ostatecznie i tak pozostawała młodziutką lady Black, a nie tą lady Black.
- Uważam, że to wręcz oburzające marnowanie potencjału - na odpowiednią indoktrynację młodych umysłów. - Sam Pan wie... - ściszyła jeszcze głos. - Chociażby te ostatnie bunty. Jak wielu z nich można by było uniknąć gdyby zadbać o jeszcze większą świadomość naszej historii?
Rozmowy takie jak te sprawiły, że Aquila czuła się jakby jakiś klucz otwierał małe drzwi do możliwości powiedzenia tego wszystkiego co siedziało w jej głowie. Nie miała do tego w końcu aż tak wiele okazji. Ojciec nie był zachwycony pomysłem na pracę w Ministerstwie, od początku pomysł przekreślił i wspomniał jedynie o wielkich nadziejach jakie w niej pokłada, ale w obrębie własnego biurka.
- To absolutnie bulwersujące - skwitowała cicho komentarz dotyczący profesora.
Zastanawiała się jedynie czy mogło chodzić o profesora Binnsa, czy może jego poprzednika, jednak ten uczył w Hogwarcie tak długo, że czasem wydawało się jakby sam był przy jego założeniu.
- Niestety, proszę sobie wyobrazić, musiałam samodzielnie przesiewać wszystkie te kłamstwa. Oczywiście, nie stanowiło to wielkiego problemu, mam ogromne wsparcie ojca, który już od najmłodszych lat nauczał mnie faktów - w siedzibie rodu Blacków nie można było wyobrazić sobie innego wychowania niż te poświęcone historii. - Jestem jednak ogromną altruistką - poetycko wręcz skromną. - nie chciałabym by młodzi czarodzieje, urodzeni w rodzinach bez tak szerokiego pojęcia na temat świata jak moja, musieli zmagać się z problemami wynikającymi z braku dostępu do prawidłowych środków przekazu - zakończyła swój wywód upijając łyk gorącej czarnej kawy.
Zaskoczyła się więcej niż miło, w ministerialnej kawiarni rzeczywiście dbano o pracowników, spodziewała się znacznie gorszego smaku. Ten jednak pobudzać miał do działania, a nie być tematem spotkania, więc nie delektując się zbyt, powróciła do wpatrywania się w mężczyznę. Pan Sallow, którego rodzina, podobnie jak Blacków, od lat rozsławiała własne nazwisko w Ministerstwie Magii, wydawał się eleganckim mężczyzną, poważnym i rzeczywiście zainteresowanym tą rozmową. Przez chwilę Aquila zrobiła więc zdziwioną minę na ten widok. Mężczyźni lubili na nią patrzeć, ale nie każdy lubił słuchać. Na co zdały się lata nauki, całe to oczytanie, dziesiątki przebytych dyskusji, skoro ostatecznie i tak pozostawała młodziutką lady Black, a nie tą lady Black.
- Uważam, że to wręcz oburzające marnowanie potencjału - na odpowiednią indoktrynację młodych umysłów. - Sam Pan wie... - ściszyła jeszcze głos. - Chociażby te ostatnie bunty. Jak wielu z nich można by było uniknąć gdyby zadbać o jeszcze większą świadomość naszej historii?
Rozmowy takie jak te sprawiły, że Aquila czuła się jakby jakiś klucz otwierał małe drzwi do możliwości powiedzenia tego wszystkiego co siedziało w jej głowie. Nie miała do tego w końcu aż tak wiele okazji. Ojciec nie był zachwycony pomysłem na pracę w Ministerstwie, od początku pomysł przekreślił i wspomniał jedynie o wielkich nadziejach jakie w niej pokłada, ale w obrębie własnego biurka.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kawiarnia
Szybka odpowiedź