Most Westminster
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Most Westminster
Ten najsłynniejszy angielski most ulokowany tuż obok Pałacu Westminsterskiego łączy ze sobą kluczowe londyńskie dzielnice: Lambeth i Westminster. Tak jak większość mostów przewieszonych nad rzeką Tamizą, tak i ten służy zarówno do przemieszczania się nim pieszo, jak i obsługuje ruch samochodowy, stąd w każdej chwili panuje na nim gwar i tłok. Najstarszy w Londynie, posiadający ponad stuletnią historię pamięta kadencje kilku mugolskich premierów Anglii, a także i Ministrów Magii, wielokrotnie zresztą próbujących zatuszować przed niemagiczną społecznością wojenne zniszczenia tudzież skutki mniej lub bardziej zmyślnych zaklęć. Zbudowany ze stalowej konstrukcji z siedmioma łukami pomalowany został na zielono, tak jak pomalowane są siedzenia w Izbie Gmin, która umiejscowiona jest w samym Pałacu Westminster. Nie brak tu jednak również odwołania do Ministerstwa Magii - na niektórych z łuków umiejscowiono fioletowe pasy, tym razem nawiązujące do kolorów szat członków Wizengamotu.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie dać się złapać.
Gdyby tylko znała jego myśli, uznałaby, że to zabawne; że łączy ich zdecydowanie więcej niż tylko zły omen i szaleńczy bieg, ucieczka. Zarówno jej, jak i jego fach opierał się na tym, by zachować anonimowość, działanie w ukryciu było preferowanym rozwiązaniem, a cel miał pozostać na zawsze nieświadomy tego, co mu się przydarzyło. Dogadaliby się, o ile żadne z nich nie postanowiło w którymś momencie, że pora sięgnąć głębiej i przywłaszczyć sobie tajemnice tego drugiego.
Adda podniosła oczy na nieznajomego złodziejaszka, uniosła lekko brew, kiedy z jego ust padło proste słowo skruchy. Czy aby na pewno? Przeciągnęła po nim spojrzeniem w uważniejszy sposób, jakby teraz naprawdę ją zainteresował; spróbowała wyczytać cokolwiek z jego oczu, z miny, z gestów. Dłonie mu nie drżały, ciało pozostawało wyprostowane, a w sylwetce rysowało się coś miękkiego, płynnego, pozwalającego sądzić, że fachem trudził się nie od wczoraj, ani nie od miesiąca. Opanowanie było jak najbardziej plusem, choć głos zdradzał po części to, co męczyło jego ducha. Adda znała ten ton, znała też emocje kryjące się za tym opuszczonym spojrzeniem, za kulawym tłumaczeniem. Czy to była próba wyłgania się od kary, wzbudzenia w niej litości tym, jak chujowo potraktował go los?
― Każdego z nas do czegoś zmusza ― stwierdziła, wkomponowując się w podjętą przez niego, dość wymijającą, narrację. I choć brzmiało to jak wstęp do obszernego wykładu o moralności - nic takiego nie miało miejsca. Adda westchnęła lekko, potarła skroń palcami. ― Szczególnie w tych chujowych czasach ― dodała z lekkim, przyjemnym uśmiechem. Co mogła mu powiedzieć, by wzbudzić zaufanie? Zbliżyć się na tyle, by chciał czasem szepnąć jej słówko o tym, czy owym? Czy sam ciężar winy wystarczy? Widziała, jak zżera go od środka. ― Wszyscy mamy coś za uszami ― stwierdziła pogodnie, sprawdzając, czy i tym razem pozostawienie celu samemu sobie sprawi, że przyjdzie do niej sam z siebie. Czasem tak robiła - zamiast karać i przymuszać, zamiast smęcić nad uchem, robiła krok w bok i czekała. Nie zawsze ta teoria miała swoje sprawdzenie, ale były przypadki - takie jak ten - w których miała wysoką szansę na sukces.
Nieznajomy podniósł w końcu spojrzenie, uchwyciła je z wprawą, zajrzała w ciemne oczy. Poranne, słabe słońce nadawało im koloru bliższego ciemnej miedzi, co wychwyciła całkiem odruchowo; odruchowo również uznała je za całkiem ładne.
― Jest parę… sposobów ― mruknęła nisko, aksamitnie, z intrygującym błyskiem w oku i kuszącym uśmiechem kładącym się na wargach. Rozejrzała się dyskretnie, a po chwili, jak gdyby nigdy nic, ujęła go pod ramię i poprowadziła uliczką nieco dalej. Stojąc jak dwa pachołki na uboczu prędzej czy później zwróciliby czyjąś uwagę.
― Sądząc po tym, jak zwinnie wyjąłeś mi fanty z kieszeni wnoszę, że mam do czynienia z zawodowcem ― zerknęła na niego spod oka, ale w jej spojrzeniu trudno było szukać przygany, bardziej wyglądała na zaintrygowaną ― wnioskuję także, że bywasz w pewnych… miejscach do których paniom wstępu broni bardzo brzydki i wysoki ochroniarz. Szczególnie w dokach mają takie nieprzyjemne przybytki ― uzupełniła gładko. ― Chciałabym, żebyś posłuchał trochę ludzi w takich przybytkach, dowiedział się co-nieco o jegomościu na którego wołają Tasak. ― Jej usta przeciął idealnie odegrany grymas ponurego rozbawienia, zielone oczy pociemniały, a nowa, naprędce wymyślona rola przylgnęła do niej jak własny cień. ― To osobista vendetta, powiedzmy, że łączy się z pamiątką, w której zniszczeniu miałeś czynny udział ― tłumaczyła dalej, wprowadzając go w szczegóły nieistniejącej sprawy. Jej brata, Louisa, zabili czarnoksiężnicy, których tropu nadal nie miała; Tasak z kolei był jej znajomym, kolejną rybą, którą złapała na haczyk kokieterii i pokrętnego uroku osobistego. Wiedziała o nim wystarczająco dużo, by wiedzieć, czy nowopoznany złodziej będzie próbował ją okłamać. Powinna też w porę dowiedzieć się, jeśli spróbuje sprzedać Tasakowi informacje o nieistniejącej vendettcie. Zresztą, co mógł mu powiedzieć? Że pyta o niego elegancka blondynka z Londynu? Fortel wyglądał jej na dość bezpieczny, a jeśli złodziej się sprawdzi… wtedy bardzo chętnie zapozna się z nim lepiej. Bliżej. I poprosi o spędzenie paru wieczorów w innym przybytku, może nawet mu za to zapłaci, w końcu ― bądź co bądź ― będzie to praca.
― To jak będzie? ― spytała, kiedy wmieszali się w tłumy na głównej ulicy. ― Chcesz zmyć winę?
Gdyby tylko znała jego myśli, uznałaby, że to zabawne; że łączy ich zdecydowanie więcej niż tylko zły omen i szaleńczy bieg, ucieczka. Zarówno jej, jak i jego fach opierał się na tym, by zachować anonimowość, działanie w ukryciu było preferowanym rozwiązaniem, a cel miał pozostać na zawsze nieświadomy tego, co mu się przydarzyło. Dogadaliby się, o ile żadne z nich nie postanowiło w którymś momencie, że pora sięgnąć głębiej i przywłaszczyć sobie tajemnice tego drugiego.
Adda podniosła oczy na nieznajomego złodziejaszka, uniosła lekko brew, kiedy z jego ust padło proste słowo skruchy. Czy aby na pewno? Przeciągnęła po nim spojrzeniem w uważniejszy sposób, jakby teraz naprawdę ją zainteresował; spróbowała wyczytać cokolwiek z jego oczu, z miny, z gestów. Dłonie mu nie drżały, ciało pozostawało wyprostowane, a w sylwetce rysowało się coś miękkiego, płynnego, pozwalającego sądzić, że fachem trudził się nie od wczoraj, ani nie od miesiąca. Opanowanie było jak najbardziej plusem, choć głos zdradzał po części to, co męczyło jego ducha. Adda znała ten ton, znała też emocje kryjące się za tym opuszczonym spojrzeniem, za kulawym tłumaczeniem. Czy to była próba wyłgania się od kary, wzbudzenia w niej litości tym, jak chujowo potraktował go los?
― Każdego z nas do czegoś zmusza ― stwierdziła, wkomponowując się w podjętą przez niego, dość wymijającą, narrację. I choć brzmiało to jak wstęp do obszernego wykładu o moralności - nic takiego nie miało miejsca. Adda westchnęła lekko, potarła skroń palcami. ― Szczególnie w tych chujowych czasach ― dodała z lekkim, przyjemnym uśmiechem. Co mogła mu powiedzieć, by wzbudzić zaufanie? Zbliżyć się na tyle, by chciał czasem szepnąć jej słówko o tym, czy owym? Czy sam ciężar winy wystarczy? Widziała, jak zżera go od środka. ― Wszyscy mamy coś za uszami ― stwierdziła pogodnie, sprawdzając, czy i tym razem pozostawienie celu samemu sobie sprawi, że przyjdzie do niej sam z siebie. Czasem tak robiła - zamiast karać i przymuszać, zamiast smęcić nad uchem, robiła krok w bok i czekała. Nie zawsze ta teoria miała swoje sprawdzenie, ale były przypadki - takie jak ten - w których miała wysoką szansę na sukces.
Nieznajomy podniósł w końcu spojrzenie, uchwyciła je z wprawą, zajrzała w ciemne oczy. Poranne, słabe słońce nadawało im koloru bliższego ciemnej miedzi, co wychwyciła całkiem odruchowo; odruchowo również uznała je za całkiem ładne.
― Jest parę… sposobów ― mruknęła nisko, aksamitnie, z intrygującym błyskiem w oku i kuszącym uśmiechem kładącym się na wargach. Rozejrzała się dyskretnie, a po chwili, jak gdyby nigdy nic, ujęła go pod ramię i poprowadziła uliczką nieco dalej. Stojąc jak dwa pachołki na uboczu prędzej czy później zwróciliby czyjąś uwagę.
― Sądząc po tym, jak zwinnie wyjąłeś mi fanty z kieszeni wnoszę, że mam do czynienia z zawodowcem ― zerknęła na niego spod oka, ale w jej spojrzeniu trudno było szukać przygany, bardziej wyglądała na zaintrygowaną ― wnioskuję także, że bywasz w pewnych… miejscach do których paniom wstępu broni bardzo brzydki i wysoki ochroniarz. Szczególnie w dokach mają takie nieprzyjemne przybytki ― uzupełniła gładko. ― Chciałabym, żebyś posłuchał trochę ludzi w takich przybytkach, dowiedział się co-nieco o jegomościu na którego wołają Tasak. ― Jej usta przeciął idealnie odegrany grymas ponurego rozbawienia, zielone oczy pociemniały, a nowa, naprędce wymyślona rola przylgnęła do niej jak własny cień. ― To osobista vendetta, powiedzmy, że łączy się z pamiątką, w której zniszczeniu miałeś czynny udział ― tłumaczyła dalej, wprowadzając go w szczegóły nieistniejącej sprawy. Jej brata, Louisa, zabili czarnoksiężnicy, których tropu nadal nie miała; Tasak z kolei był jej znajomym, kolejną rybą, którą złapała na haczyk kokieterii i pokrętnego uroku osobistego. Wiedziała o nim wystarczająco dużo, by wiedzieć, czy nowopoznany złodziej będzie próbował ją okłamać. Powinna też w porę dowiedzieć się, jeśli spróbuje sprzedać Tasakowi informacje o nieistniejącej vendettcie. Zresztą, co mógł mu powiedzieć? Że pyta o niego elegancka blondynka z Londynu? Fortel wyglądał jej na dość bezpieczny, a jeśli złodziej się sprawdzi… wtedy bardzo chętnie zapozna się z nim lepiej. Bliżej. I poprosi o spędzenie paru wieczorów w innym przybytku, może nawet mu za to zapłaci, w końcu ― bądź co bądź ― będzie to praca.
― To jak będzie? ― spytała, kiedy wmieszali się w tłumy na głównej ulicy. ― Chcesz zmyć winę?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Nie było w jego fachu żadnej finezji - ledwie trochę sprytu, szczęścia, może zręcznych palców. Ona trudziła się czym innym, bardziej zapewne wymagającym, a jednak przewodziła im ta sama idea anonimowości. On coraz częściej godził się na jej częściowe choćby porzucenie, zupełnie jakby wewnętrznie dusiło go już bycie nijakim i przeźroczystym; zupełnie jakby potrzebował przestać być cieniem określanym jedynie mianem skurwysyńskiego złodzieja. Bo przecież był też, całkiem zwyczajnie, człowiekiem, z krwi i kości, niekiedy nadto emocjonalnym, bo zgorszonym zepsuciem otaczającej rzeczywistości. Dokładał cegiełkę do szerzenia się tej trucizny, ale jego grzechy wydawały się błahe, może nawet niespecjalnie już istotne, zwłaszcza w obliczu przelewającej się od miesięcy krwi. On kradł bez górnolotnej myśli, ale tamci zabijali w imię minionej świetności czystej krwi. Czym zatem było odebranie paru groszy względem straconych istnień? Dobrze było usprawiedliwiać w ten sposób swoje występki; w jakiś pokraczny sposób łagodziło to brzemię dręczącego umysł wyrzutu. Ale teraz wcale nie dopadł go wstyd - teraz palił lęk, przed niewypowiedzianą jeszcze intencją, która nosiła znamiona dziwacznej intrygi; paliło też wzbierające na sile poczucie niezadowolenia: z samego siebie, własnej nieuwagi i zbyt wielkiej beztroski codzienności. Żerował na cudzej własności już od lat, bezustannie tkwiąc w marazmie tych małych zbrodni - nienormalnym byłoby zatem kajać się teraz przed nią z rumieńcem udręki. Ta wszakże nie męczyła już od dawna; walka o przetrwanie w czasie wojny stała się czymś naturalnym, co nie wymagało rozliczenia. Wina samoistnie szła w zapomnienie, bo w zanadrzu nie było nawet podłego rumu czy lolka z podejrzanym suszem. Nie potrzebował tej ckliwej gadki do poradzenia sobie z życiem; nie zamierzał dywagować o przyczynach i konsekwencjach z kobietą, którą skrzywdził czynem niedużego szachrajstwa. Ciche przepraszam miało jedynie pomóc zapomnieć o błędzie, być może też zmniejszyć wymiar jej kary. Ale ona wcale nie chciała go zganić. Wcale nie krzyczała, wcale nie wzywała patrolu; słuchała jedynie tych miałkich uzasadnień, poniekąd rozumiała sytuację. Nie mogła wiedzieć, że parał się tym jeszcze przed chujowymi czasami; nie mogła wiedzieć, że był podłym kieszonkowcem nie tylko dla pieniędzy. Jeszcze niedawno okradanie co drugiego przechodnia było swoistym wyrazem satysfakcji; jeszcze niedawno mącenie w talii kart przy pokerze było jakąś grą samą w sobie. Teraz widział w tym jedynie szansę na ciepły, choć zgoła paskudny obiad, okraszony pięćdziesiątką wódki albo odnalezionym w amoku papieroskiem. Na samą myśl chciało się rzygać. Nawet optymizm lata nie mógł tego zmienić.
W milczeniu przysłuchiwał się dłużącej rozprawie o powinnościach i dzisiejszości; w duszy zgadzał się z jej słowami, choć nie dostrzegał w nich całkowitej szczerości. Przybrała narrację nad wyraz pasującą do jego oceny, a to zdarzało się rzadko. Nie potrafił temu wierzyć, pomimo spójności opinii i wyrozumiałości. Takie jak ona zwykle nie rozumiały motywacji jego działań. Kwestia szybko się wyklarowała; posłusznie oddalił się z nią wąską uliczką, biegnącą chyba donikąd. Oczekiwała szpiegostwa, wprawnej obserwacji i czujnego ucha. Robił coś podobnego jeszcze niedawno, choć nigdy z odpowiednią rzetelnością. Wówczas donosić miał na swoich, zdawać raporty rządowym chujkom, coby nie dusić się w zawilgotniałej celi Tower. Sprawozdania ujawniły wtedy skryty talent do obchodzenia prawdy; skutecznie lał wodę o tym, co nieistotne, z dogodnym dla niego i reszty pominięciem wartych uwagi faktów. Czy i tym razem miałby robić to samo? Nie miał ku temu powodów. Nie obchodził go Tasak, nie dbał też o jej zemstę. Interesował go jedynie akt zadośćuczynienia. Przekaże tyle, ile się dowie; odpowie na pytania, które zada. Ale nic więcej. Nie mógłby nawet podejrzewać, że cała ta intryga ma poddać go testom; mając tę świadomość, i tak nie dbałby o wynik. Przecież nie działał charytatywnie.
― Gdzie mam go szukać? Czego dokładnie mam się dowiedzieć? ― spytał od razu, sugestywnie odpowiadając, że przyjrzy się sprawie. Był jej to winien.
W milczeniu przysłuchiwał się dłużącej rozprawie o powinnościach i dzisiejszości; w duszy zgadzał się z jej słowami, choć nie dostrzegał w nich całkowitej szczerości. Przybrała narrację nad wyraz pasującą do jego oceny, a to zdarzało się rzadko. Nie potrafił temu wierzyć, pomimo spójności opinii i wyrozumiałości. Takie jak ona zwykle nie rozumiały motywacji jego działań. Kwestia szybko się wyklarowała; posłusznie oddalił się z nią wąską uliczką, biegnącą chyba donikąd. Oczekiwała szpiegostwa, wprawnej obserwacji i czujnego ucha. Robił coś podobnego jeszcze niedawno, choć nigdy z odpowiednią rzetelnością. Wówczas donosić miał na swoich, zdawać raporty rządowym chujkom, coby nie dusić się w zawilgotniałej celi Tower. Sprawozdania ujawniły wtedy skryty talent do obchodzenia prawdy; skutecznie lał wodę o tym, co nieistotne, z dogodnym dla niego i reszty pominięciem wartych uwagi faktów. Czy i tym razem miałby robić to samo? Nie miał ku temu powodów. Nie obchodził go Tasak, nie dbał też o jej zemstę. Interesował go jedynie akt zadośćuczynienia. Przekaże tyle, ile się dowie; odpowie na pytania, które zada. Ale nic więcej. Nie mógłby nawet podejrzewać, że cała ta intryga ma poddać go testom; mając tę świadomość, i tak nie dbałby o wynik. Przecież nie działał charytatywnie.
― Gdzie mam go szukać? Czego dokładnie mam się dowiedzieć? ― spytał od razu, sugestywnie odpowiadając, że przyjrzy się sprawie. Był jej to winien.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Czasem zastanawiała ją siła szantażu. Czy faktycznie każdego da się podejść w ten sposób ― a jeśli się da ― to czy faktycznie jest to rozwiązanie lepsze i zręczniejsze od budowania relacji w sposób normalny, a jednocześnie boleśnie powolny, okraszony ryzykiem gromkiego niepowodzenia. Spotkany na moście złodziej nie był pierwszą osobą, którą próbowała zwerbować do okazjonalnego szpiegostwa, ale pierwszą, którą próbowała podejść po tak ekstremalnym wydarzeniu jakim było spotkanie ponuraka, cyrk z łańcuszkiem i pojawienie się komety.
Nie wiedziała o nim nic, poza faktami, które sam jej zaprezentował i których się nie wypierał ― ale czy tak naprawdę potrzebowała czegoś więcej? Chodziło tylko o zdolność cichego poruszania się i możliwość wejścia tam, gdzie nie wejdzie ona. Chodziło o czas; nie mogła być wszędzie, a jako szpieg powinna posiadać dostęp do jak najszerzej zakrojonych informacji, bez względu na to, czy informacje pochodzą ze źródeł legalnych, nielegalnych czy legalnych jedynie w teorii. Jedyne, co miało prawdziwą wartość, to rzetelność. Musiała go przetestować, zanim spróbuje zadbać o to, by nawiązało się między nimi jakieś zaufanie, chociażby szczątkowe. Musiała wiedzieć, czy potencjalny informator jest warty ewentualnej ceny.
― W dokach ― odparła lekko. ― Często pije w pubach lub odwiedza miłe panie na ulicy Zapomnianych Córek. ― Zwolniła kroku i skrzywiła usta w lekkim grymasie; otarta noga znów zaczęła dokuczać. ― Dowiedz się, gdzie dokładnie mieszka i kiedy jest sam, z kim najczęściej rozmawia, czy należy do jakiegoś popapranego gangu, jak niektóre zbiry z Nokturnu.
Chciała go sprawdzić i zaangażować, choć była świadoma, że przy następnym spotkaniu może spotkać się z niechęcią do tego typu zleceń; teraz jej nowy kompan zdawał się być kierowany prostym poczuciem winy, które było dość… niecodzienne. Miała przecież kontakty w przestępczym półświatku, sama często znajdowała się w dokach, wprawnie chowając pod tożsamością niejakiej Szelmy; szachrajki powiązanej z marynarzami i wiedziała, że ludzie rzadko kiedy miewają coś takiego, jak wyrzuty sumienia, zwłaszcza zawodowcy. (W jakim stanie był jego kręgosłup moralny?). Ona sama często była ich pozbawiona, zwłaszcza, kiedy działała w imię sprawy ― czymkolwiek by w danym momencie nie była. (Może po prostu czuł, że jest jej coś dłużny? Nikt nie lubił mieć długów, a nieudana kradzież poniekąd stawiała go na świeczniku). Nagle przystanęła, mocniej przytrzymała się jego ramienia i obejrzała ranę ponownie. (Dług za niewezwanie patrolu? Wspólny trup w szafie w postaci ponuraka?). Po chwili podniosła na niego oczy, uśmiechnęła się przelotnie, miło i kontynuowała spacer.
― Nie musisz tego robić do końca życia ― podjęła nagle, odwołując się do tego, co mówił wcześniej; że nie jest złodziejem z wyboru, nie do końca. ― Próbowałeś kiedyś zająć się czymś innym?...
Nie wiedziała o nim nic, poza faktami, które sam jej zaprezentował i których się nie wypierał ― ale czy tak naprawdę potrzebowała czegoś więcej? Chodziło tylko o zdolność cichego poruszania się i możliwość wejścia tam, gdzie nie wejdzie ona. Chodziło o czas; nie mogła być wszędzie, a jako szpieg powinna posiadać dostęp do jak najszerzej zakrojonych informacji, bez względu na to, czy informacje pochodzą ze źródeł legalnych, nielegalnych czy legalnych jedynie w teorii. Jedyne, co miało prawdziwą wartość, to rzetelność. Musiała go przetestować, zanim spróbuje zadbać o to, by nawiązało się między nimi jakieś zaufanie, chociażby szczątkowe. Musiała wiedzieć, czy potencjalny informator jest warty ewentualnej ceny.
― W dokach ― odparła lekko. ― Często pije w pubach lub odwiedza miłe panie na ulicy Zapomnianych Córek. ― Zwolniła kroku i skrzywiła usta w lekkim grymasie; otarta noga znów zaczęła dokuczać. ― Dowiedz się, gdzie dokładnie mieszka i kiedy jest sam, z kim najczęściej rozmawia, czy należy do jakiegoś popapranego gangu, jak niektóre zbiry z Nokturnu.
Chciała go sprawdzić i zaangażować, choć była świadoma, że przy następnym spotkaniu może spotkać się z niechęcią do tego typu zleceń; teraz jej nowy kompan zdawał się być kierowany prostym poczuciem winy, które było dość… niecodzienne. Miała przecież kontakty w przestępczym półświatku, sama często znajdowała się w dokach, wprawnie chowając pod tożsamością niejakiej Szelmy; szachrajki powiązanej z marynarzami i wiedziała, że ludzie rzadko kiedy miewają coś takiego, jak wyrzuty sumienia, zwłaszcza zawodowcy. (W jakim stanie był jego kręgosłup moralny?). Ona sama często była ich pozbawiona, zwłaszcza, kiedy działała w imię sprawy ― czymkolwiek by w danym momencie nie była. (Może po prostu czuł, że jest jej coś dłużny? Nikt nie lubił mieć długów, a nieudana kradzież poniekąd stawiała go na świeczniku). Nagle przystanęła, mocniej przytrzymała się jego ramienia i obejrzała ranę ponownie. (Dług za niewezwanie patrolu? Wspólny trup w szafie w postaci ponuraka?). Po chwili podniosła na niego oczy, uśmiechnęła się przelotnie, miło i kontynuowała spacer.
― Nie musisz tego robić do końca życia ― podjęła nagle, odwołując się do tego, co mówił wcześniej; że nie jest złodziejem z wyboru, nie do końca. ― Próbowałeś kiedyś zająć się czymś innym?...
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Nie szantażem i nie ciężarem jego skruchy wkupiła go w swoje łaski, choć taki obraz rzeczy zapewne lepiej jej leżał. I dobrze, niech naiwnie wierzy, że nie był z niego kawał bezwstydnego cwaniaka, tylko zagubiony w biednej rzeczywistości młodzik, który szukał stabilizacji. Że tak naprawdę życie mu się, tak nagle i po prostu, spieprzyło, więc receptą stały się te małe akty niegodziwości. Że w istocie serce miał nie z kamienia, lecz z czystej, niewinnej szczerości, która dręczyła łeb ledwie chwilę po tym, jak wyciągał łapy w stronę czegoś cudzego. Sam chciałby tak o sobie myśleć, sam chętnie przyjąłby taką wizję, ale rzeczywistość była inna. Oblicze nie kłamało, ani w lustrze, ani w świadomości; wola i los stawały gdzieś naprzeciw wyrzutowi, a to mu odpowiadało. Już się przyzwyczaił - do takiej dzisiejszości, do takiego lica i niechlubnej renomy, która przylgnęła do przygnębionej faktami statury. Zbyt uparty był na zmiany, za stary był na zadośćuczynienie; dawno temu wlazł z butami w gówno, które przykleiło się do niego już chyba na zawsze. Teraz postąpiłby inaczej, teraz nie splamiłby duszy takim grzechem, bo zdążył się naoglądać różnych tragedii. Poznał mętną gorycz takiego jestestwa, zdaje się, że też poznał w całym chaosie samego siebie; wreszcie zrozumiał parszywość świata i jakoś głupio było osobiście się do tego dokładać. Wszakże nie był aż tak zepsuty. Wstydził się niekiedy, tej chciwości i lenistwa, ale popadł w absurd letargu, z którego nic nie było w stanie go wyciągnąć. Tak mu się przynajmniej zdawało. Prawda leżała jednak gdzie indziej. Zapewne byle słowo prośby kobiety, za którą zacząłby szaleć, wystarczyłoby do zmiany; zapewne wstyd przed matką, która dotąd nic nie wiedziała, wyrwałby go z marazmu zła. Albo całkiem inny, spontaniczny impuls, potrzebny był zastygłej moralności - nadal jednak elastycznej, nadal możliwej do naprostowania. Wspomnienie szorowania kufli w podrzędnej spelunie nie było takie podłe; niekiedy może jawiło się jako coś oczyszczającego. Coś minionego, zarazem czystego od całej niezłożonej kompleksowości złodzieja. Tego określenia też nie znosił. Zwłaszcza jeśli w oczach niektórych stało się jedynym jego opisem - swoistą definicją osobowości i intelektu, całej postaci i wszelkich działań. Chyba nie potrafił stawić czoła prawdzie. Tak było i teraz, gdy intrygę snuła na domysłach o rozgoryczeniu. Dumnie twierdził, że grał rozżalonego na pokaz, ale było w tym teatrze coś naturalnego; coś, co w samotni własnej kawalerki rzeczywiście dręczyło ciało i rozum. Dlatego miał się odwdzięczać; dlatego miał robić coś dla załagodzenia kary. Sam ją sobie nałożył i sam miał się z niej rozliczać. Ona była jedynie zapalnikiem, uruchomionym w obliczu straszliwego omenu, dziwacznej komety, nieudanej kradzieży.
― W porządku ― przytaknął bez entuzjazmu, zapisując w pamięci wszystkie szczegóły. Całe szczęście radził sobie w obserwacji, dobry był też w wyłapywaniu detali, których nie powinien był usłyszeć. Przejdzie się to tu, to tam, napije z kimś rumu, albo ogra w karty, a przy okazji wytęży słuch na napomknięcie o enigmatycznym pseudonimie. Rozliczą się, listownie lub osobiście, z postawionej przed nim misji, a potem rozstaną się w zgodzie. Ona bez łańcuszka, on bez winy. O ile nie sprawdzi się w roli pomocnika-szpiega, którym chciała go uczynić. Za odpowiednią stawkę wiele mógł zrobić. Zapewne miała się o tym dopiero przekonać.
― Nie gadajmy o tym ― zbył jej pytanie lekceważącym tonem; nie chciał opowiadać obcej o swoich dylematach. Nic o nim nie wiedziała i tak powinno zostać. Ale spojrzenie rezygnacji powinno jej wiele powiedzieć. ― Daj mi tydzień, może dwa. Wybadam sytuację i zdradzę, co wiem ― dodał pospiesznie, rozmywając w powietrzu żywy jeszcze przed chwilą temat.
― W porządku ― przytaknął bez entuzjazmu, zapisując w pamięci wszystkie szczegóły. Całe szczęście radził sobie w obserwacji, dobry był też w wyłapywaniu detali, których nie powinien był usłyszeć. Przejdzie się to tu, to tam, napije z kimś rumu, albo ogra w karty, a przy okazji wytęży słuch na napomknięcie o enigmatycznym pseudonimie. Rozliczą się, listownie lub osobiście, z postawionej przed nim misji, a potem rozstaną się w zgodzie. Ona bez łańcuszka, on bez winy. O ile nie sprawdzi się w roli pomocnika-szpiega, którym chciała go uczynić. Za odpowiednią stawkę wiele mógł zrobić. Zapewne miała się o tym dopiero przekonać.
― Nie gadajmy o tym ― zbył jej pytanie lekceważącym tonem; nie chciał opowiadać obcej o swoich dylematach. Nic o nim nie wiedziała i tak powinno zostać. Ale spojrzenie rezygnacji powinno jej wiele powiedzieć. ― Daj mi tydzień, może dwa. Wybadam sytuację i zdradzę, co wiem ― dodał pospiesznie, rozmywając w powietrzu żywy jeszcze przed chwilą temat.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Reagowała na to, co sam jej podsunął i nie doszukiwała się niczego na siłę. W gruncie rzeczy, można było uznać, że tak naprawdę chcieli się po prostu wzajemnie wykorzystać ― on zrobił sobie z niej cel, teraz ona zrobiła sobie z niego informatora, a przynajmniej kogoś, kto mógłby zostać informatorem w przyszłości.
Nie miała problemów z empatycznym podejściem, nie miała też problemów z tym, by pociągnąć kogoś za język, dowiedzieć się o delikwencie paru rzeczy, które będzie mogła potem wykorzystać do przykrego szachrajstwa; wszystko zależało od nastawienia. Póki co, nie miała wyraźnych powodów do tego by podejść do nieznanego mężczyzny w sposób inny niż dość przyjazny ― nawet mając na uwadze fakt, że to z jego winy była teraz uboższa o rodzinną pamiątkę. Starała się wpasować w ramy jego światopoglądu, niezauważenie wślizgnąć się w jego skórę i odszukać szlak, którym podążały myśli. Chciała go zrozumieć, bo rozumiejąc, łatwo było wkupić się w łaski, wzbudzić zaufanie, wyjść z cienia podejrzeń. Szantaż o którym rozmyślała jeszcze chwilę temu wydawał jej się bronią nieskuteczną, tu trzeba było innego podejścia.
― Nie gadajmy ― powtórzyła za nim jak echo, z lekką uciechą, smakując prosty język. Sam poruszył tę kwestię, ale jeśli nagle zmienił zdanie - kim była, by go z tego rozliczać? Mimo wszystko, wypowiedziane przez nieznajomego słowa zostały odnotowane w jej pamięci jako potencjalny haczyk, coś, co może wykorzystać później, jeśli się sprawdzi. Czy naprawdę jego sumienie było aż tak zdrowe i silne, by nakazać skruchę? Szukać zadośćuczynienia? Widziała ludzi bez kręgosłupów moralnych i bez sumienia, widziała dość by wiedzieć, kiedy wstępuje się na ścieżkę bez powrotu. Czy ten tutaj był jeszcze osobnikiem do odratowania?
Trudno było jednoznacznie stwierdzić.
― Dwa tygodnie zatem ― zdecydowała, płynnym gestem uwalniając dłoń spod jego ramienia; dostała to, czego chciała i nadszedł czas, żeby się rozstać. Mimo całej tej absurdalnej sytuacji, musiała odnaleźć drogę z powrotem do Ministerstwa i pojawić się w pracy; on zapewne też miał swoje zobowiązania. Kto wie, może nim pozbiera wszystkie informacje, przyjdzie im się jeszcze spotkać raz czy dwa?
Adda spojrzała na towarzysza spod oka, trochę ciekawsko i trochę z humorem; uśmiechnęła się. Może prócz sprawy Tasaka, powinna go jeszcze trochę poobserwować? Pośledzić w kociej postaci?
― Okoliczności naszego spotkania są tak samo nieprzyjemne, co nieprawdopodobne ― stwierdziła, wznosząc oczy ku niebu, w stronę lśniącej komety ― ale dziękuję za ratunek, cny rycerzu. ― Mrugnęła do niego. Humor ewidentnie jej wrócił, po rozterkach i strachu sprzed kwadransa nie było nawet śladu.
― Miłego dnia, oby bez niespodziewanych omenów śmierci ― dodała przez ramię, a ton wyszedł lekki, podszyty niegroźną zaczepką i nie sposób było rozróżnić, czy to faktycznie żart, czy może już kpina.
| zt x2
Nie miała problemów z empatycznym podejściem, nie miała też problemów z tym, by pociągnąć kogoś za język, dowiedzieć się o delikwencie paru rzeczy, które będzie mogła potem wykorzystać do przykrego szachrajstwa; wszystko zależało od nastawienia. Póki co, nie miała wyraźnych powodów do tego by podejść do nieznanego mężczyzny w sposób inny niż dość przyjazny ― nawet mając na uwadze fakt, że to z jego winy była teraz uboższa o rodzinną pamiątkę. Starała się wpasować w ramy jego światopoglądu, niezauważenie wślizgnąć się w jego skórę i odszukać szlak, którym podążały myśli. Chciała go zrozumieć, bo rozumiejąc, łatwo było wkupić się w łaski, wzbudzić zaufanie, wyjść z cienia podejrzeń. Szantaż o którym rozmyślała jeszcze chwilę temu wydawał jej się bronią nieskuteczną, tu trzeba było innego podejścia.
― Nie gadajmy ― powtórzyła za nim jak echo, z lekką uciechą, smakując prosty język. Sam poruszył tę kwestię, ale jeśli nagle zmienił zdanie - kim była, by go z tego rozliczać? Mimo wszystko, wypowiedziane przez nieznajomego słowa zostały odnotowane w jej pamięci jako potencjalny haczyk, coś, co może wykorzystać później, jeśli się sprawdzi. Czy naprawdę jego sumienie było aż tak zdrowe i silne, by nakazać skruchę? Szukać zadośćuczynienia? Widziała ludzi bez kręgosłupów moralnych i bez sumienia, widziała dość by wiedzieć, kiedy wstępuje się na ścieżkę bez powrotu. Czy ten tutaj był jeszcze osobnikiem do odratowania?
Trudno było jednoznacznie stwierdzić.
― Dwa tygodnie zatem ― zdecydowała, płynnym gestem uwalniając dłoń spod jego ramienia; dostała to, czego chciała i nadszedł czas, żeby się rozstać. Mimo całej tej absurdalnej sytuacji, musiała odnaleźć drogę z powrotem do Ministerstwa i pojawić się w pracy; on zapewne też miał swoje zobowiązania. Kto wie, może nim pozbiera wszystkie informacje, przyjdzie im się jeszcze spotkać raz czy dwa?
Adda spojrzała na towarzysza spod oka, trochę ciekawsko i trochę z humorem; uśmiechnęła się. Może prócz sprawy Tasaka, powinna go jeszcze trochę poobserwować? Pośledzić w kociej postaci?
― Okoliczności naszego spotkania są tak samo nieprzyjemne, co nieprawdopodobne ― stwierdziła, wznosząc oczy ku niebu, w stronę lśniącej komety ― ale dziękuję za ratunek, cny rycerzu. ― Mrugnęła do niego. Humor ewidentnie jej wrócił, po rozterkach i strachu sprzed kwadransa nie było nawet śladu.
― Miłego dnia, oby bez niespodziewanych omenów śmierci ― dodała przez ramię, a ton wyszedł lekki, podszyty niegroźną zaczepką i nie sposób było rozróżnić, czy to faktycznie żart, czy może już kpina.
| zt x2
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Most Westminster
Szybka odpowiedź