Fontanna Magicznego Braterstwa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Fontanna Magicznego Braterstwa
"Stali na końcu bardzo długiego, imponującego holu z wypolerowaną, lśniącą posadzką z ciemnego drewna. Na suficie koloru pawiego granatu lśniły złote symbole, nieustannie poruszające się i zmieniające jak jakaś wielka, niebiańska tablica ogłoszeń. W pokrytych błyszczącą drewnianą boazerią ścianach widniało mnóstwo kominków. Co parę sekund z jednego z kominków w ścianie po lewej stronie wynurzała się z cichym poświstem postać czarownicy lub czarodzieja, natomiast po prawej stronie przed kominkami tworzyły się krótkie kolejki czarodziejów czekających na odjazd.
W połowie holu była fontanna. Pośrodku okrągłej sadzawki stały wysokie złote posągi. Najwyższym był posąg nobliwie wyglądającego czarodzieja z różdżką wycelowaną prosto w górę. Wokół niego stały posągi pięknej czarownicy, centaura z napiętym łukiem, goblina i skrzata domowego; ci ostatni wpatrywali się z zachwytem w czarodzieja i czarownicę. Z końców ich różdżek, z grotu strzały centaura, z ostro zakończonego szczytu kapelusza goblina i z uszu skrzata tryskały migotliwe strumienie wody, opadające wdzięcznymi łukami do sadzawki, a ich łagodny szmer mieszał się z cichymi pyknięciami i trzaskami aportacji i deportacji oraz z tupotem stóp setek czarownic i czarodziejów zmierzających ku złotym wrotom w drugim końcu holu. Większość miała ponure, trochę zaspane twarze.
Poplamiona tabliczka nad sadzawką głosiła:
Wszystkie datki wrzucone do Fontanny Magicznego Braterstwa zostaną przekazane Klinice Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga.
Na dnie migotało morze brązowych knutów i srebrnych sykli."
W połowie holu była fontanna. Pośrodku okrągłej sadzawki stały wysokie złote posągi. Najwyższym był posąg nobliwie wyglądającego czarodzieja z różdżką wycelowaną prosto w górę. Wokół niego stały posągi pięknej czarownicy, centaura z napiętym łukiem, goblina i skrzata domowego; ci ostatni wpatrywali się z zachwytem w czarodzieja i czarownicę. Z końców ich różdżek, z grotu strzały centaura, z ostro zakończonego szczytu kapelusza goblina i z uszu skrzata tryskały migotliwe strumienie wody, opadające wdzięcznymi łukami do sadzawki, a ich łagodny szmer mieszał się z cichymi pyknięciami i trzaskami aportacji i deportacji oraz z tupotem stóp setek czarownic i czarodziejów zmierzających ku złotym wrotom w drugim końcu holu. Większość miała ponure, trochę zaspane twarze.
Poplamiona tabliczka nad sadzawką głosiła:
Wszystkie datki wrzucone do Fontanny Magicznego Braterstwa zostaną przekazane Klinice Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga.
Na dnie migotało morze brązowych knutów i srebrnych sykli."
Nie lubi tego typu głosowań. Ogółem nie lubi niczego związanego z polityką. To całe referendum znając życie w niczym nikomu nie pomoże, a jedynie pogorszy i tak napiętą sytuację w czarodziejskiej Anglii. Jakby nie patrzeć to był jednak ich obowiązek, jego obowiązek jako dorosłego czarodzieja i jeśli może jakoś przyłożyć rękę do przyszłości tego kraju, to zrobi to, czy mu się to podoba, czy nie. Przynajmniej ten dzień był wolny, a on mógł sobie w końcu pozwolić na trochę dłuższą chwilę odpoczynku. Po powrocie do pracy z dość długiego "urlopu" chciał się jak najbardziej wykazać, więc poświęcał pracy jak najwięcej tylko mógł czasu. Pełny niechęci przekroczył próg Ministerstwa będąc zmuszony aktualnie przeciskać się przez tłum innych czarodziejów, którzy przyszli tu w tym samym celu co on. Przystanął na kontroli aby okazać swoją różdżkę, a następnie przeszedł dalej w kierunku urn, gdzie oddał swój głos. Naprawdę chciałby wierzyć, że cokolwiek to da... Nie chciał jednak się tym samym nastawiać na nie wiadomo co. Dobrze wiedział, że politycy martwią się wyłącznie swoimi krzesełkami ignorując wszelkie zagrożenie, czymkolwiek by ono nie było.
|zt
|zt
Aspen Sprout
Zawód : Funkcjonariusz policji
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
"Every Night & every Morn
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Adrien przybył na miejsce kominkiem tuż po skończeniu swej pracy w Mungu. Miał jeszcze dużo rzeczy do załatwienia, lecz mimo to nie poganiał, ani nie wykazywał chęci do poganiania kogokolwiek i czegokolwiek. Pozwalał funkcjonariuszom wszelakich służb na wykonywanie swoich obowiązków w sposób należyty, choć w głębi serca niestety wątpił i dawno stracił w wiarę w poprawność instytucji. Zapewne nie on pierwszy i nie ostatni. A szaleństwo trwało w najlepsze.
Siedząc i dokonując wyborów z wątpliwością patrzył na pytania, które wydały mu się tak bardzo niejednoznaczne i ogólne nie poprzedzone żadnymi publicznym podparciem propozycji konkretnych reform i opisów zmian. Bezczelność. Dźwięczało mu w głowie. Po oddaniu głosu oddalił się.
|zt
Siedząc i dokonując wyborów z wątpliwością patrzył na pytania, które wydały mu się tak bardzo niejednoznaczne i ogólne nie poprzedzone żadnymi publicznym podparciem propozycji konkretnych reform i opisów zmian. Bezczelność. Dźwięczało mu w głowie. Po oddaniu głosu oddalił się.
|zt
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poszła bo pewnie ktoś ją zmusił. Niby dla czego miała się zajmować sprawami innych ludzi. Żaden z nich nawet palcem nie kiwnie gdy ona wyląduje w jakimś ciemnym wilgotnym miejscu za to, że się nie zarejestrowała. Przeciętny człowiek aż się wzdryga gdy słyszy hasło "wilkołak" a ona ma niby walczyć z prześladowaniami na tle czystości krwi?! Skamanderowie byli czystokrwiści, nikt nie miał prawa im nic zarzucić!
Ale i tak weszła do tego przeklętego ministerstwa starając się zlać z tłumem innych ludzi. Modliła się tylko o to żeby nie spotkać nikogo znajomego i nie przedłużać tego cyrku. Wzięła kartkę i zaczęła czytać pytania. To się nazywa sposób na robienie z ludzi idiotów. Nabazgrała trzy słowa na kartce i czym prędzej opuściła teren ministerstwa.
/zt
Ale i tak weszła do tego przeklętego ministerstwa starając się zlać z tłumem innych ludzi. Modliła się tylko o to żeby nie spotkać nikogo znajomego i nie przedłużać tego cyrku. Wzięła kartkę i zaczęła czytać pytania. To się nazywa sposób na robienie z ludzi idiotów. Nabazgrała trzy słowa na kartce i czym prędzej opuściła teren ministerstwa.
/zt
Moje myśli nieustannie krążą wokół polityki. Ludzkich bądź wręcz niehumanitarnych zachowań. To wszystko mnie martwi - boję się o przyszłość następnych pokoleń, o wolność osób nam bliskich. I zadręczam się tym tematem niemal nieustannie, robiąc się zgoła monotematyczna. Na szczęście to tylko myśli, ale i tak nie jest wcale dobrze. Jest źle. Robi się jeszcze gorzej. Czuję się w obowiązku, żeby to wszystko powstrzymać. Musimy. My? Ja? Nie wiem, gubię się w tym labiryncie powinności. Każdy powinien robić co uważa za słuszne, o ile nie krzywdzi tym innych. Polityka jest bardzo niewdzięczną dziedziną życia. W dużej mierze raniącą wszystkich podwładnych. Nie istnieje złoty środek, a każdy pragnie być na szczycie, zamiast zrobić coś dobrego dla magicznego oraz mugolskiego społeczeństwa. Każdy sączy swój jad nienawiści wierząc, że tak jest w porządku. Że jego racja jest tą jedyną słuszną. To nas nie zaprowadzi do niczego dobrego. Zaczynam widzieć perspektywicznie, gdzie ta perspektywa jawi mi się w najczarniejszych barwach. Jedyną otuchą pozostaje słodka pieśń feniksa oraz bliskość innych osób o podobnych poglądach. Wierzę w to, naprawdę. Wierzę, że zjednoczenie wyjdzie nam na dobre.
Znów to samo. Znów myślę o tym głosowaniu, o nastrojach społecznych. O powinnościach lub ich braku, o dobru oraz złu. Odpływam chwilowo w inne galaktyki dopiero po chwili doprowadzając się do trzeźwości umysłu na tyle, żeby dostrzec coś więcej. Smutną ciebie, wesołe wspominki. Titus, taniec i nagroda. Brzmi jak urywka z życia, które nigdy nie będzie nam już dane. Mój optymizm ustępuje pola czarnowidztwu - nie jestem z tego dumna, nie zmienia to jednak faktu, że moje różowe okulary ciemnieją z każdym dniem.
Pomimo przeciwności losu, uśmiecham się lekko, pomimo ciężkiej duszy do dźwigania.
- Potańczyłabym - odpowiadam. Wiemy obie, że tylko parę minut, potem padłabym jak kawka. Nie jestem przyzwyczajona do wysiłku fizycznego, nie pociąga mnie on w żadnym stopniu – fajnie jest czasem pogrążyć się w rytmie muzyki.
Słucham dalej tej opowieści i nie wiem czy bardziej nie chcę w nią uwierzyć czy się denerwuję. Co za tupet! Czy on myśli, że skoro należy do tych bufonów z arystokracji to znaczy, że może pomiatać innymi ludźmi? Skandal. Marszczę gniewnie brwi nie rozumiejąc tej całej sytuacji. Jak tak można?
- Niech lord Halala Szalala - Naturalnie, że kpię. - zajmie się najlepiej swoimi włosami. Jeżeli je jeszcze posiada, w co niestety powątpiewam. One chyba nie rosną na pustych głowach - dodaję cichutko. Jednak nie chcę, żeby ktoś niepowołany mnie usłyszał. To z powodu zdenerwowania. Niekiedy mam przerażające myśli, że niektórzy to nie zasługują na pierwszą pomoc… - Nie przejmuj się. Poćwiczysz trochę, to nawet lepiej. Obyś go tylko znów nie spotkała. - Chcę brzmieć pocieszająco. Czy mi się to udaje? - Chodź, czas zagłosować - dopowiadam smętnie, ustawiając się w kolejce oraz sięgając po druczek do wypełnienia. Straszne są te pytania.
Znów to samo. Znów myślę o tym głosowaniu, o nastrojach społecznych. O powinnościach lub ich braku, o dobru oraz złu. Odpływam chwilowo w inne galaktyki dopiero po chwili doprowadzając się do trzeźwości umysłu na tyle, żeby dostrzec coś więcej. Smutną ciebie, wesołe wspominki. Titus, taniec i nagroda. Brzmi jak urywka z życia, które nigdy nie będzie nam już dane. Mój optymizm ustępuje pola czarnowidztwu - nie jestem z tego dumna, nie zmienia to jednak faktu, że moje różowe okulary ciemnieją z każdym dniem.
Pomimo przeciwności losu, uśmiecham się lekko, pomimo ciężkiej duszy do dźwigania.
- Potańczyłabym - odpowiadam. Wiemy obie, że tylko parę minut, potem padłabym jak kawka. Nie jestem przyzwyczajona do wysiłku fizycznego, nie pociąga mnie on w żadnym stopniu – fajnie jest czasem pogrążyć się w rytmie muzyki.
Słucham dalej tej opowieści i nie wiem czy bardziej nie chcę w nią uwierzyć czy się denerwuję. Co za tupet! Czy on myśli, że skoro należy do tych bufonów z arystokracji to znaczy, że może pomiatać innymi ludźmi? Skandal. Marszczę gniewnie brwi nie rozumiejąc tej całej sytuacji. Jak tak można?
- Niech lord Halala Szalala - Naturalnie, że kpię. - zajmie się najlepiej swoimi włosami. Jeżeli je jeszcze posiada, w co niestety powątpiewam. One chyba nie rosną na pustych głowach - dodaję cichutko. Jednak nie chcę, żeby ktoś niepowołany mnie usłyszał. To z powodu zdenerwowania. Niekiedy mam przerażające myśli, że niektórzy to nie zasługują na pierwszą pomoc… - Nie przejmuj się. Poćwiczysz trochę, to nawet lepiej. Obyś go tylko znów nie spotkała. - Chcę brzmieć pocieszająco. Czy mi się to udaje? - Chodź, czas zagłosować - dopowiadam smętnie, ustawiając się w kolejce oraz sięgając po druczek do wypełnienia. Straszne są te pytania.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pytanie zadane przez bruneta, spowodowała wyraźnie zmieszanie na mojej twarzy. Uśmiech jaki przed chwilą zdobił karminowe usta, rozpłynął się więc w powietrzu, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie. Nie podobały mi się nadchodzące zmiany - nadchodzące, bo nie wierzyłam w szczerość intencji naszej szanownej pani minister. Wiadomo było, że referendum nie stanowiło ukłonu w stronę czarodziei, by sami mogła wyrazić swój sprzeciw, lub aprobatę, podrzuconych przez MM pomysłów na restrukturyzację w życiu magicznej społeczności, lecz jedynie kolejną zagrywką. O ile bowiem dekrety mogła wprowadzać, jakie, kiedy i gdzie chciała, tak ów poważne zmiany, musiały zostać zatwierdzone zgodnie z wolą ludu. Co z wolą ludu zapewne wiele wspólnego nie miało, zmiany bowiem zostaną wprowadzone w życie tak czy inaczej - po prostu potrzebowały wkroczyć w nie z odpowiednią otoczką.
- Nie podobają mi się. - Odparłam krótko, może nawet nieco oschle. - Nie podoba mi się również sposób, w jaki z nami pogrywa. Kpi z nas. - Fuknęłam pod nosem, na tyle cicho, by moje słowa nie dotarły do innych uszu, jak tych, należących do mojego męża. - Angażuje nas w swój chory teatrzyk, daje pozorną władzę nad przyszłymi losami kraju, jak i jego społeczności, kiedy tak naprawdę wszystko z góry zostało ustalone. - Dodałam równie cicho, przyśpieszając nieco kroku. Nie wiedziałam jeszcze, że Perseus zaostrzył swe poglądy względem czystości krwi, a nasza z pozoru normalna wymiana zdać, ma spore szanse na przemianę w słowną walkę.
- Nie podobają mi się. - Odparłam krótko, może nawet nieco oschle. - Nie podoba mi się również sposób, w jaki z nami pogrywa. Kpi z nas. - Fuknęłam pod nosem, na tyle cicho, by moje słowa nie dotarły do innych uszu, jak tych, należących do mojego męża. - Angażuje nas w swój chory teatrzyk, daje pozorną władzę nad przyszłymi losami kraju, jak i jego społeczności, kiedy tak naprawdę wszystko z góry zostało ustalone. - Dodałam równie cicho, przyśpieszając nieco kroku. Nie wiedziałam jeszcze, że Perseus zaostrzył swe poglądy względem czystości krwi, a nasza z pozoru normalna wymiana zdać, ma spore szanse na przemianę w słowną walkę.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jestem… może nie tyle co zła. Zmartwiona bardziej tym co się dzieje. Mam dziwne wrażenie że burzowe chmury zbierają się nad Londynem i teraz zamierzają nas zmoczyć jeszcze mocniej niż wcześniej. I nie podoba mi się to. Pozostawia na języku posmak gorzki i nieprzyjemny, szorstki wręcz. Nie mogę nie zapytać siebie co się stanie, jeśli społeczność czarodziejska opowie się za stworzeniem policji antymugolskiej i co to będzie znaczyło dla mnie?
Też się tego boję, choć nie słyszę myśli Pomony. Tego, że ta lekka – może czasem nawet zbyt wielka – beztroska zginie bezpowrotnie. Że już nie będzie mi wolno śmiać się tak głośno i że każdy mój występek może zostać uznany za godny, by zamknąć mnie w Tower.
-Może pójdźmy gdzieś wieczorom Pom, co ty na to? – proponuję jej, bo znów odnajduję w sobie siłę by nie poddawać się pesymizmowi który świat stara wepchnąć mi się do ust. Nie dam się. Tak właśnie sobie postanowiłam. Śmieję się serdecznie na słowa idącej obok mnie zielarki. Zawsze potrafiła jednym zdaniem rozgonić znad głowy ciemne chmury życia codziennego.
-Z trzy siwe ma na swojej. – oznajmiam jej przypominając sobie lorda który zaczesywał jakoś dziwnie włosy z tyłu na przód, by przykryć rzadkimi kłaczkami łyse czoło.
-Napiszę do Foxa. Może będzie mi w stanie coś poradzić. – mówię do Pommony bowiem postanowiłam już plan. Nie zamierzałam się poddać i usiąść i płakać zacząć. Kompletnie to nie w moim stylu było. Musiałam stanąć do walki, nawet jeśli miałam walczyć z samą sobą.
-Zagłosujmy. – zgadzam się, choć nie wypowiadam tego z jakimś wielki entuzjazmem. Bo i cieszyć się nie ma z czego. Zamiast tego idę śladem Pomony i łapię za druczek. Eh, miejmy to już za sobą.
Też się tego boję, choć nie słyszę myśli Pomony. Tego, że ta lekka – może czasem nawet zbyt wielka – beztroska zginie bezpowrotnie. Że już nie będzie mi wolno śmiać się tak głośno i że każdy mój występek może zostać uznany za godny, by zamknąć mnie w Tower.
-Może pójdźmy gdzieś wieczorom Pom, co ty na to? – proponuję jej, bo znów odnajduję w sobie siłę by nie poddawać się pesymizmowi który świat stara wepchnąć mi się do ust. Nie dam się. Tak właśnie sobie postanowiłam. Śmieję się serdecznie na słowa idącej obok mnie zielarki. Zawsze potrafiła jednym zdaniem rozgonić znad głowy ciemne chmury życia codziennego.
-Z trzy siwe ma na swojej. – oznajmiam jej przypominając sobie lorda który zaczesywał jakoś dziwnie włosy z tyłu na przód, by przykryć rzadkimi kłaczkami łyse czoło.
-Napiszę do Foxa. Może będzie mi w stanie coś poradzić. – mówię do Pommony bowiem postanowiłam już plan. Nie zamierzałam się poddać i usiąść i płakać zacząć. Kompletnie to nie w moim stylu było. Musiałam stanąć do walki, nawet jeśli miałam walczyć z samą sobą.
-Zagłosujmy. – zgadzam się, choć nie wypowiadam tego z jakimś wielki entuzjazmem. Bo i cieszyć się nie ma z czego. Zamiast tego idę śladem Pomony i łapię za druczek. Eh, miejmy to już za sobą.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
/10.03
To wszystko zaczynało przypominać obraz Pollocka. Uosobienie chaosu, które nie niosło sobą nic poza strachem, paniką i ogólnym niepokojem. Nie, żeby dzieła tego artysty sprowadzały się tylko do tych emocji. Bez wątpienia jednak nastroje w ostatnich czasach prowadziły skojarzenia z ostrymi, kontrastującymi barwami, krótkimi, przypadkowymi pociągnięciami pędzla, kompletnym brakiem symetrii i ładu - coś, wobec czego nie dało się przejść obojętnie. Ludzie to kochali lub nienawidzili. Harry Dawlish nie należał do innego gatunku. Ze swoją szarą osobą czuł się niemalże anonimowo w tłumie ludzi. Głośne dyskusje, wymieniane opinie i prawdy objawione były kolejnymi sensacjami, które go jedynie przygważdżały i prowokowały do większej niezgody. Nie musiał się długo zastanawiać, kiedy w końcu dotarł do odpowiedniego stanowiska i kreślił szybkie znaki na karcie odpowiedzi. Jeden głos wśród tysięcy. Indywiduum wobec tłumu. Rozważania filozoficzne zostawił jednak na inną okazję. Te ściany wprowadzały go w stan klaustrofobiczny, mimo przestronnych pomieszczeń. Dusił się z każdą sekundą, więc gdy tylko zdał swój głos, niemalże wybiegając spomiędzy gromad ludzi.
/zt
To wszystko zaczynało przypominać obraz Pollocka. Uosobienie chaosu, które nie niosło sobą nic poza strachem, paniką i ogólnym niepokojem. Nie, żeby dzieła tego artysty sprowadzały się tylko do tych emocji. Bez wątpienia jednak nastroje w ostatnich czasach prowadziły skojarzenia z ostrymi, kontrastującymi barwami, krótkimi, przypadkowymi pociągnięciami pędzla, kompletnym brakiem symetrii i ładu - coś, wobec czego nie dało się przejść obojętnie. Ludzie to kochali lub nienawidzili. Harry Dawlish nie należał do innego gatunku. Ze swoją szarą osobą czuł się niemalże anonimowo w tłumie ludzi. Głośne dyskusje, wymieniane opinie i prawdy objawione były kolejnymi sensacjami, które go jedynie przygważdżały i prowokowały do większej niezgody. Nie musiał się długo zastanawiać, kiedy w końcu dotarł do odpowiedniego stanowiska i kreślił szybkie znaki na karcie odpowiedzi. Jeden głos wśród tysięcy. Indywiduum wobec tłumu. Rozważania filozoficzne zostawił jednak na inną okazję. Te ściany wprowadzały go w stan klaustrofobiczny, mimo przestronnych pomieszczeń. Dusił się z każdą sekundą, więc gdy tylko zdał swój głos, niemalże wybiegając spomiędzy gromad ludzi.
/zt
Gość
Gość
Cyneric sam do końca nie wiedział skąd to jego nagłe zainteresowanie tematem polityki. Do tej pory raczej go on ani nie ziębił, ani nie grzał. Widocznie potrzebował silnego bodźca w postaci referendum oraz liczne odczucia niezadowolenia spowodowane brakiem reakcji na panoszenie się po tym świecie zdrajców krwi, żeby coś w nim drgnęło. A może przeceniał sam siebie i tak naprawdę to spotkanie Parkinsonówny wzbudziło jego chęć nadążania za biegiem rozmowy? Nie był pewien - tak jak tego dlaczego dalej tu rozmawiają - lecz miło było zwyczajnie spotkać przyjazną osobę, przed którą nie musiał kryć się z własnymi poglądami. To dziwne, do czego zmierzał ten świat - to sympatycy szlam powinni ukrywać się z własnymi zwyrodnieniami własnych rozumów, nie oni. Jednakże dopóki nic się w tej materii nie zmieni, lepiej było nie narażać się na ostracyzm urzędników państwowych.
Upominanie nie było nadrzędnym celem Yaxley’a, lecz sam zdołał w pewnym momencie dostrzec, jak wiele razy użył formuły powinności, właśnie na Elisabeth. Często czuł się w obowiązku umoralniania innych osób, niekiedy nawet dawania im dobrych rad - o ile byli tego warci. Sam natomiast rzadko patrzył na własne powinności uznając, że spełnia się w roli idealnego arystokraty swojego rodu. Niektórzy mogli uznawać to za hipokryzję, lecz duma z korzeni oraz przeświadczenie o nieomylności z niniejszych powodów stała się czymś nieodłącznym w wizerunku Cynerica. Nie tylko w samej postawie, lecz również w wyrażanych przez niego słowach. Dążył do tego, żeby wszyscy inni byli równie idealni co on, czuł się zatem w obowiązku zwracania uwagi na ważne aspekty społecznego życia. To było skomplikowane.
- Czyli namawiasz do porzucenia nadziei… - mruknął nieco niezadowolony zasłyszaną odpowiedzią. Pogładził w zadumie brodę, patrząc gdzieś w odległy punkt nad ramieniem lady Parkinson. Ufał jej politycznym osądom, ponieważ chociaż niechętnie to przyznawał, to jednak wierzył w jej większe obycie w tej materii. Zaraz powrócił wzrokiem do rozmówczyni, uśmiechając się nieznacznie.
- Może musimy zaczekać aż zostaniesz Ministrem - dodał, odpowiednio ciszej, co by ich zaraz nie zgarnęli za podburzanie do buntu czy jeszcze inne bzdury. Niestety po tym miejscu spodziewał się wszystkiego najgorszego.
Upominanie nie było nadrzędnym celem Yaxley’a, lecz sam zdołał w pewnym momencie dostrzec, jak wiele razy użył formuły powinności, właśnie na Elisabeth. Często czuł się w obowiązku umoralniania innych osób, niekiedy nawet dawania im dobrych rad - o ile byli tego warci. Sam natomiast rzadko patrzył na własne powinności uznając, że spełnia się w roli idealnego arystokraty swojego rodu. Niektórzy mogli uznawać to za hipokryzję, lecz duma z korzeni oraz przeświadczenie o nieomylności z niniejszych powodów stała się czymś nieodłącznym w wizerunku Cynerica. Nie tylko w samej postawie, lecz również w wyrażanych przez niego słowach. Dążył do tego, żeby wszyscy inni byli równie idealni co on, czuł się zatem w obowiązku zwracania uwagi na ważne aspekty społecznego życia. To było skomplikowane.
- Czyli namawiasz do porzucenia nadziei… - mruknął nieco niezadowolony zasłyszaną odpowiedzią. Pogładził w zadumie brodę, patrząc gdzieś w odległy punkt nad ramieniem lady Parkinson. Ufał jej politycznym osądom, ponieważ chociaż niechętnie to przyznawał, to jednak wierzył w jej większe obycie w tej materii. Zaraz powrócił wzrokiem do rozmówczyni, uśmiechając się nieznacznie.
- Może musimy zaczekać aż zostaniesz Ministrem - dodał, odpowiednio ciszej, co by ich zaraz nie zgarnęli za podburzanie do buntu czy jeszcze inne bzdury. Niestety po tym miejscu spodziewał się wszystkiego najgorszego.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno.
Ze zmęczonym uśmiechem wpuściła przed siebie jakąś wiekową czarownicę w schludnej, chociaż nieco zużytej szacie, która stanęła między nią a Eufrosyne. Nie miała ochoty z nią rozmawiać - w tym dniu rozmowy o poglądach mogły okazać się nieuniknione, i zapewne skończyłyby się w najlepszym przypadku ostrą sprzeczką. W najgorszym - popisem mugolskiej bójki. Jakież to byłoby żałosne - kobieta dająca w pysk drugiej kobiecie w rządowym gmachu!
Sophia zacisnęła pięść. Tak, jej ojciec zginął w obronie mugoli - czymże w porównaniu z tym byłaby kolejna już towarzyska kompromitacja? Do kolejnej przepuszczonej czarownicy - nie tak wiekowej, ale sądząc po luźnym kroju szaty najpewniej ciężarnej - Sophia już się nie uśmiechała, rozluźniła tylko niegodny damy szczękościsk.
Poczuła ulgę, kiedy w końcu wrzuciła swój głos do urny. Miała nadzieję, że cokolwiek on da.
Wychodząc z gmachu, poprawiła jeszcze zielony kapelusz, spoglądając wzgardliwie na masywne wrota.
Ze zmęczonym uśmiechem wpuściła przed siebie jakąś wiekową czarownicę w schludnej, chociaż nieco zużytej szacie, która stanęła między nią a Eufrosyne. Nie miała ochoty z nią rozmawiać - w tym dniu rozmowy o poglądach mogły okazać się nieuniknione, i zapewne skończyłyby się w najlepszym przypadku ostrą sprzeczką. W najgorszym - popisem mugolskiej bójki. Jakież to byłoby żałosne - kobieta dająca w pysk drugiej kobiecie w rządowym gmachu!
Sophia zacisnęła pięść. Tak, jej ojciec zginął w obronie mugoli - czymże w porównaniu z tym byłaby kolejna już towarzyska kompromitacja? Do kolejnej przepuszczonej czarownicy - nie tak wiekowej, ale sądząc po luźnym kroju szaty najpewniej ciężarnej - Sophia już się nie uśmiechała, rozluźniła tylko niegodny damy szczękościsk.
Poczuła ulgę, kiedy w końcu wrzuciła swój głos do urny. Miała nadzieję, że cokolwiek on da.
Wychodząc z gmachu, poprawiła jeszcze zielony kapelusz, spoglądając wzgardliwie na masywne wrota.
Gość
Gość
Nigdy - naprawdę nigdy? a może po prostu na tamtym etapie? - nie sądził, że tak znaczące różnice światopoglądowe zdołają się wbić klinem pomiędzy nich, pomiędzy to, co mieli i co uważali za wyjątkowe. To prawda, wywodzili się z różnych środowisk, z rodzin o odmiennym nastawieniu do wielu kwestii, z rodzin, które nie bez powodu od wieków żywiły do siebie silną niechęć, lecz wszystko, co robił Avery od momentu zyskania wystarczającej świadomości, miało się przysłużyć zacieraniu granic z sąsiadującymi ze Shropshire lordami - w żadnym razie wyznaczaniu nowych. Rozmawiali wielokrotnie, może błędem było nadawanie tym rozmowom żartobliwego tonu i lekceważenie słów niemiłych jego uszom przewrotnym stwierdzeniem, że Lilith jest przecież zbyt mądra, by uważać tak naprawdę, że mówi to tylko po to, by zagrać mu na nerwach, tak jak robiła to już niezliczoną ilość razy. Druga warstwa: była tylko kobietą, dobrze wyedukowaną szlachcianką, lecz wciąż płci żeńskiej, nieznającej ciężaru składanego na barki męskich potomków i dziedziców troszczących się o pielęgnowanie tradycji - skąd więc mogła mieć pojęcie o tak ważkich kwestiach, jakże mogła rozumieć je na tym samym poziomie, na którym rozumiał on sam? Lekceważył i był to błąd, za który przyjdzie mu słono zapłacić, gdy wszystkie karty zostaną wyłożone na stół. Ale jeszcze nie teraz, nie teraz.
- Polityka to gra, zawsze tak było i zawsze będzie - oznajmił w odpowiedzi, przytakując wypowiedzi Lilith i jej celnym obserwacjom w kwestii teatrzyku. Tym właśnie było całe ministerstwo, sceną teatralną, gdzie większość działa się zakulisowo, w tajemnicy przed widzami-obywatelami. - Złudzenia są potrzebne ciemnym masom, muszą wierzyć w to, że mają prawdziwy wpływ na decyzje władzy. Ale, jeśli zmiany mają zmierzać ku lepszemu, a nierozumne społeczeństwo tylko by je blokowało, czy naprawdę jest to aż tak złą opcją? - zapytał, dorzucając do wymiany zdań nowy punkt widzenia, tylko pozornie pacyfistyczny. Wszak różnice pojmowania "zmian zmierzających ku lepszemu" były zatrważające, a Perseus w żadnym wypadku nie miał na myśli budowania mostu ze światem niemagicznym.
- Polityka to gra, zawsze tak było i zawsze będzie - oznajmił w odpowiedzi, przytakując wypowiedzi Lilith i jej celnym obserwacjom w kwestii teatrzyku. Tym właśnie było całe ministerstwo, sceną teatralną, gdzie większość działa się zakulisowo, w tajemnicy przed widzami-obywatelami. - Złudzenia są potrzebne ciemnym masom, muszą wierzyć w to, że mają prawdziwy wpływ na decyzje władzy. Ale, jeśli zmiany mają zmierzać ku lepszemu, a nierozumne społeczeństwo tylko by je blokowało, czy naprawdę jest to aż tak złą opcją? - zapytał, dorzucając do wymiany zdań nowy punkt widzenia, tylko pozornie pacyfistyczny. Wszak różnice pojmowania "zmian zmierzających ku lepszemu" były zatrważające, a Perseus w żadnym wypadku nie miał na myśli budowania mostu ze światem niemagicznym.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Tłum ludzi zdawał się gęstnieć, a odcinek, którego pokonanie zazwyczaj zajmowało nie więcej niż parę minut, teraz wydawał się niekończącą się drogą, i to z przeszkodami. Chyba wybraliśmy najgorszą godzinę, na spełnienie swego obywatelskiego obowiązku. Wzrokiem sięgałam już kominków, przy których nadal dzielnie warowali strażnicy, a z których raz po raz wyłaniali się nowi czarodzieje. Skinęłam jedynie głową, zapewne w niezauważalnym dla Perseusa geście. Dobrze, że przynajmniej w kwestii politycznej gry oraz pani minister, pozostawaliśmy zgodni. Gorzej sprawy się miały z postrzeganiem istot niemagicznych. Może dlatego temat ten, zazwyczaj omijany był przez nas w rozmowach, by nie mącić przyjemnych wieczorów, niepotrzebnymi sprzeczkami. Jeśli już zdarzało się nam poruszyć ów kwestie, zazwyczaj wszystko kończyło obrócone w żart, a po zniesmaczonej minie bruneta, nie było ani śladu. Kiedy jednak usłyszałam, jakoby zmiany wprowadzone przez Wilhelminę miałby by być lepsze, pomiędzy moimi brwiami pojawiła się ledwo zauważalna zmarszczka. - Na lepsze? - Powtórzyłam za nim głucho, nie do końca dowierzając temu co słyszę. Nigdy nie byłam zagorzałą fanką mugoli. Sami w sobie, nie interesowali mnie wcale. Moje zdanie na ich temat nie było zbyt pochlebne, od zawsze wydawali mi się być dziwni - na tyle, ile mogłam kiedykolwiek mieć z nimi kontakt. Nie widziałam jednak w ich istnieniu żadnego problemu, żyliśmy obok siebie przez tyle lat i było względnie dobrze. Dopóki więc ich działania, nie ingerowały w żaden sposób na moje życie, nie miałam zamiaru poświęcać im choć krzty uwagi. Nie rozumiałam więc wrogich nastawień względem niemagicznej społeczności tego świata, a o prawdziwą złość przyprawiało mnie potępianie czarodziei urodzonych w takowych rodzinach. Spojrzałam na swojego męża lekko zdezorientowana, spokój z jakim wypowiadał każde słowo był zadziwiający. - Nie wydaje mi się, żeby wyjście z konfederacji, czy nękanie niewinnych obywateli, zakrawało o pojęcie lepszych zmian. - Odparłam cicho, nieco zbita z tropu. Nie gnałam już tak do przodu, zwolniłam kroku i nieco rozluźniłam uścisk na ramieniu Perseusa. Czyżby naprawdę wierzył w słuszność tej idei?
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Najprawdopodobniej, sądząc po natężeniu tłumu w atrium Ministerstwa, wybór godziny udania się na referendum nie był do końca trafiony - najprawdopodobniej części nieprzyjemności związanych z nadmiernym tłokiem można było uniknąć w prosty sposób, na przykład rezygnując z wylegiwania się jedwabnej pościeli aż do południa na rzecz wstania o przyzwoitej godzinie, sprawnego skonsumowania śniadania i szybkiej podróży do Londynu. Dokonali jednak wyboru, może świadomie, a może nie, to już bez znaczenia i musieli radzić sobie z jego konsekwencjami, chociaż każda chwila spędzona na przedzieraniu się przez motłoch przypominała Perseusowi o tym, dlaczego tak bardzo cenił rodzinne okolice, spokojne i niezakłócane przez intruzów (w większości przypadków - wyjątki odbiegające od reguły zawsze można było wymazać z historii), wolne od zgiełku i wypełnione świeżym, niezanieczyszczonym przez szarlatańskie, plujące chmurami dymu wynalazki mugoli powietrzem, które niosło ze sobą łagodne zapachy otaczającej przyrody, coś, czego nie dało się wyczuć w mieście.
- Chyba nie zakładasz, że wszystkie zmiany są zawsze zmianami na gorsze? - zapytał czysto teoretycznie, podtrzymując ton wcześniejszej wypowiedzi, która niekoniecznie była nakierowana na jednostkowy przypadek, do którego oboje się odnosili. - Konfederacja i tak nic dla nas nie robiła - odpowiedział, marszcząc brwi i niedowierzając w to, że Lilith może być aż tak naiwna. Wiedział, jak wyglądała konfederacja, wszak jego wuj Reagan poświęcił jej niemalże całe swoje życie. Z jakim skutkiem? Czy konfederacja uratowała go przed śmiercią z rąk Grindelwalda? Czy wpływała w jakikolwiek sposób na dobrobyt obywateli Wielkiej Brytanii? - Skąd pomysł, że wszyscy są niewinni? Wilki rzadko kiedy czają się w mrokach lasu, Lilith, częściej przywdziewają owcze skóry. Nie daj się zwieść pozorom - myślisz, że ci, którzy wyrządzili krzywdę mojej rodzinie, rodzinom szlacheckim, całej społeczności czarodziejskiej, skrywali się i nie uczestniczyli w życiu codziennym, że wychynęli tylko na parę chwil, by wbić nóż w plecy i ponownie rozmyć się w nicości? Żmije kryją się wszędzie, droga Lilith, nie ulegaj zaślepieniu. Irytacja plebsem i rozdrażnienie koniecznością tłumaczenia spraw prymarnych wyprowadzały go z równowagi. Z ulgą przywitał podłączony do sieci Fiuu kominek, który zamajaczył w końcu przed nimi. Cofnął ramię osłaniające małżonkę, by parę chwil później, gdy tylko jej sylwetka zniknęła w objęciu zielonych płomieni, samemu cisnąć proszek w palenisko, wypowiadając ten sam adres. Najwyższa pora wracać do domu.
| zt x 2
- Chyba nie zakładasz, że wszystkie zmiany są zawsze zmianami na gorsze? - zapytał czysto teoretycznie, podtrzymując ton wcześniejszej wypowiedzi, która niekoniecznie była nakierowana na jednostkowy przypadek, do którego oboje się odnosili. - Konfederacja i tak nic dla nas nie robiła - odpowiedział, marszcząc brwi i niedowierzając w to, że Lilith może być aż tak naiwna. Wiedział, jak wyglądała konfederacja, wszak jego wuj Reagan poświęcił jej niemalże całe swoje życie. Z jakim skutkiem? Czy konfederacja uratowała go przed śmiercią z rąk Grindelwalda? Czy wpływała w jakikolwiek sposób na dobrobyt obywateli Wielkiej Brytanii? - Skąd pomysł, że wszyscy są niewinni? Wilki rzadko kiedy czają się w mrokach lasu, Lilith, częściej przywdziewają owcze skóry. Nie daj się zwieść pozorom - myślisz, że ci, którzy wyrządzili krzywdę mojej rodzinie, rodzinom szlacheckim, całej społeczności czarodziejskiej, skrywali się i nie uczestniczyli w życiu codziennym, że wychynęli tylko na parę chwil, by wbić nóż w plecy i ponownie rozmyć się w nicości? Żmije kryją się wszędzie, droga Lilith, nie ulegaj zaślepieniu. Irytacja plebsem i rozdrażnienie koniecznością tłumaczenia spraw prymarnych wyprowadzały go z równowagi. Z ulgą przywitał podłączony do sieci Fiuu kominek, który zamajaczył w końcu przed nimi. Cofnął ramię osłaniające małżonkę, by parę chwil później, gdy tylko jej sylwetka zniknęła w objęciu zielonych płomieni, samemu cisnąć proszek w palenisko, wypowiadając ten sam adres. Najwyższa pora wracać do domu.
| zt x 2
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Czy aby na pewno namawiała do porzucenia nadziei? Nie, nie do końca. Elisabeth o wiele bardziej namawiała do wzięcia sprawy w swoje ręce, bo jak dotąd wszyscy mogli tylko obserwować coraz to rosnącą bierność czarodziejów krwi szlachetnej. Do też prawdopodobnie było niejako bodźcem do znacznego ośmielenia się szlam i reszty otaczającej ich hołoty, a efekty mogli już od dłuższego czasu podziwiać w codziennym życiu. Coraz mniejszy brak szacunku, co między innymi przejawiało się do tej pory, kiedy rozmawiający co jakiś czas byli popychani lub lekko trącani przez osoby, starające się wydostać z pomieszczenia bądź dostać do jego centrum; śmiałość w działaniach i otwartość w kontaktach z mugolami, a nawet głośne głoszenie przyjaźni i miłości w stosunku do nich... Ich świat powoli schodził na psy i nikt nie pofatygował się, żeby coś z tym zrobić! A przynajmniej do pewnego czasu, Lisa właśnie powoli starała się wspinać po szczeblach kariery, by ostatecznie dostać wymarzony stołek.. A nawet jeśli nie będzie mogła zostać Ministrem (co było jej marzeniem, ale nie głównym celem), to kimś kto będzie mógł mieć wpływ na budowanie o wiele lepszego ładu na świecie, takiego, w którym nie ma miejsca dla mugoli, szlam i zdrajców krwi...
Zaśmiała się pogodnie na jego słowa, nic jednak nie odpowiadając. Już sama jej reakcja wywołała wszechobecną ciekawość, poza tym stanowił dobrą odpowiedź na jego słowa. Bo nie był to śmiech prześmiewczy, bardziej taki, który radował się z jego słów.
- Muszę Cię któregoś dnia odwiedzić... Dawno nie miałam przyjemności rozmawiać z kimś w taki sposób - powiedziała szczerze, jednocześnie w jakiś sposób zaznaczając, iż ich spotkanie powoli chyli się ku końcowi. - Opowiesz mi o trollach, może w końcu zrozumiem to twoją sympatię w stosunku do nich...
Zaśmiała się pogodnie na jego słowa, nic jednak nie odpowiadając. Już sama jej reakcja wywołała wszechobecną ciekawość, poza tym stanowił dobrą odpowiedź na jego słowa. Bo nie był to śmiech prześmiewczy, bardziej taki, który radował się z jego słów.
- Muszę Cię któregoś dnia odwiedzić... Dawno nie miałam przyjemności rozmawiać z kimś w taki sposób - powiedziała szczerze, jednocześnie w jakiś sposób zaznaczając, iż ich spotkanie powoli chyli się ku końcowi. - Opowiesz mi o trollach, może w końcu zrozumiem to twoją sympatię w stosunku do nich...
A little learning is a dangerous thing...
/10 marca
Co za psia pogoda... Nie dość, że padało, wiało jak podczas sztormu, to wszystko zwiastowało na jakąś okropną katastrofę. A najgorsze było w tym wszystkim to, że Selina Lovegood musiała się ruszyć z domu. Tak, jakby samo wyjście na trening nie było wystarczającym poświęceniem dla świata. Na szczęście Ministerstwo Magii było podłączone pod kominek, więc skorzystała z tego ułatwienia, nie mając zamiaru przebywać na dworze choćby minutę dłużej. Na miejscu powitał ją tłum ludzi, a do tego najbardziej aroganccy strażnicy na świecie. Czy oni wiedzieli kim ona jest?! Jakim prawem żądali od niej zweryfikowania jej różdżki? Wśród prychnięć i protestów w końcu uległa, dostając szału przez rozpychającą się szarą masę. Z kolejnym oburzeniem związała się kolejna weryfikacja, kiedy żądała formularza. Gdyby nie fakt, że obecność na referendum była obowiązkowa, to już na początku by sobie odpuściła tutaj swoją obecność!
Odrzuciła do tyłu włosy z wyrazem pełnym niezadowolenia, nie zapominając powiedzieć urzędniczce kilka przykrych słów na jej temat. Wypełniła bez najmniejszego wyraz wstydu pliczek przy niej, by z najmniejszą dbałością wrzucić go potem do urny i odetchnąć z ulgą, że ma to za sobą.
Uciekała z gmachu budynku szybko, nie mając zamiaru zostawać tu niepotrzebnie długo.
/zt
Co za psia pogoda... Nie dość, że padało, wiało jak podczas sztormu, to wszystko zwiastowało na jakąś okropną katastrofę. A najgorsze było w tym wszystkim to, że Selina Lovegood musiała się ruszyć z domu. Tak, jakby samo wyjście na trening nie było wystarczającym poświęceniem dla świata. Na szczęście Ministerstwo Magii było podłączone pod kominek, więc skorzystała z tego ułatwienia, nie mając zamiaru przebywać na dworze choćby minutę dłużej. Na miejscu powitał ją tłum ludzi, a do tego najbardziej aroganccy strażnicy na świecie. Czy oni wiedzieli kim ona jest?! Jakim prawem żądali od niej zweryfikowania jej różdżki? Wśród prychnięć i protestów w końcu uległa, dostając szału przez rozpychającą się szarą masę. Z kolejnym oburzeniem związała się kolejna weryfikacja, kiedy żądała formularza. Gdyby nie fakt, że obecność na referendum była obowiązkowa, to już na początku by sobie odpuściła tutaj swoją obecność!
Odrzuciła do tyłu włosy z wyrazem pełnym niezadowolenia, nie zapominając powiedzieć urzędniczce kilka przykrych słów na jej temat. Wypełniła bez najmniejszego wyraz wstydu pliczek przy niej, by z najmniejszą dbałością wrzucić go potem do urny i odetchnąć z ulgą, że ma to za sobą.
Uciekała z gmachu budynku szybko, nie mając zamiaru zostawać tu niepotrzebnie długo.
/zt
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 10 marca
Obowiązek. Tylko tyle pamiętała z całego referendowskiego przedstawienia. Krzywiła się na samą myśl, ze musiała lawirować pośród tłumu rozwydrzonych, mdłych do bólu panienek, krzykliwych głosów i wszystkich oczu, które przyglądały się jej każdemu ruchowi. I dlatego czekała do późno, stawiając się w pobliżu zbiegowiska niemal na ostatnią chwilę.
Nie było kolejki, nie było wielkiego szumu, chociaż wciąż przemykały spore zgromadzenia głosujących. Unikała znajomych, nie miała ochoty na zbędne rozmowy, ani tym bardziej uprzejmości. Być, zaliczyć, podpisać, zapomnieć. I tak nie widziała, by cokolwiek z wydarzenia miało zmienić jej życie, a przynajmniej - na dobre.
W liczeniu podała urzędnikowi swoją różdżkę, bacznie obserwując, czy przypadkiem nie robią z nią czegoś szczególnie podejrzanego. Zmarszczyła brwi, ale nim zdążyła odezwać się - nieco zbyt warkliwie - odzyskała swoją własność, a pod nos podsunięto jej druk do wypełnienia. Zerknęła przelotnie na ciąg pytań i rezygnując z oświadczania swojego niezadowolenia, powędrowała w pobliże urny.
Przysiadła obok fontanny, by ułożyć kartkę na kolanie. Mechanicznie wygładziła materiał spódnicy, a na papierze zaznaczyła właściwe sobie odpowiedzi. Nie dumała zbyt długo nad ich jakością. Nie miało większego sensu, a same pytanie, były na tyle wieloznaczne, że równie dobrze mogła tam narysować jednorożca, a odpowiedź i tak zostałaby wciśnięta w karby nieznanych jej liczb.
Zwinęła w rulon zapełniony dokument i w dalszym milczeniu, wrzuciła do urny. Nie zatrzymywała się, by sprawdzić coś więcej. Opuściła nieszczęsne piętro. Miała jeszcze dziś trening i choćby chciała, nie mogła go opuścić. I tak wystarczająco grabiła sobie u instruktora samą obecnością. Właściwie - nieobecnością też. Z dwojga złego - wolała drażnić aurora, czerpiąc z tej cichej "wojny" małą satysfakcję. I może gdyby zastanowiła się dłużej - dostrzegłaby coś więcej, ale - wolała nie drążyć. Za wcześnie.
| zt
Obowiązek. Tylko tyle pamiętała z całego referendowskiego przedstawienia. Krzywiła się na samą myśl, ze musiała lawirować pośród tłumu rozwydrzonych, mdłych do bólu panienek, krzykliwych głosów i wszystkich oczu, które przyglądały się jej każdemu ruchowi. I dlatego czekała do późno, stawiając się w pobliżu zbiegowiska niemal na ostatnią chwilę.
Nie było kolejki, nie było wielkiego szumu, chociaż wciąż przemykały spore zgromadzenia głosujących. Unikała znajomych, nie miała ochoty na zbędne rozmowy, ani tym bardziej uprzejmości. Być, zaliczyć, podpisać, zapomnieć. I tak nie widziała, by cokolwiek z wydarzenia miało zmienić jej życie, a przynajmniej - na dobre.
W liczeniu podała urzędnikowi swoją różdżkę, bacznie obserwując, czy przypadkiem nie robią z nią czegoś szczególnie podejrzanego. Zmarszczyła brwi, ale nim zdążyła odezwać się - nieco zbyt warkliwie - odzyskała swoją własność, a pod nos podsunięto jej druk do wypełnienia. Zerknęła przelotnie na ciąg pytań i rezygnując z oświadczania swojego niezadowolenia, powędrowała w pobliże urny.
Przysiadła obok fontanny, by ułożyć kartkę na kolanie. Mechanicznie wygładziła materiał spódnicy, a na papierze zaznaczyła właściwe sobie odpowiedzi. Nie dumała zbyt długo nad ich jakością. Nie miało większego sensu, a same pytanie, były na tyle wieloznaczne, że równie dobrze mogła tam narysować jednorożca, a odpowiedź i tak zostałaby wciśnięta w karby nieznanych jej liczb.
Zwinęła w rulon zapełniony dokument i w dalszym milczeniu, wrzuciła do urny. Nie zatrzymywała się, by sprawdzić coś więcej. Opuściła nieszczęsne piętro. Miała jeszcze dziś trening i choćby chciała, nie mogła go opuścić. I tak wystarczająco grabiła sobie u instruktora samą obecnością. Właściwie - nieobecnością też. Z dwojga złego - wolała drażnić aurora, czerpiąc z tej cichej "wojny" małą satysfakcję. I może gdyby zastanowiła się dłużej - dostrzegłaby coś więcej, ale - wolała nie drążyć. Za wcześnie.
| zt
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Fontanna Magicznego Braterstwa
Szybka odpowiedź