Sień
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sień
Z zewnątrz budynek przypomina odrapaną starą piętrową chatę, wątłe drewniane drzwi niewątpliwie nie są skuteczną ochroną przed złodziejami - prowadzą do nich trzy lekko spróchniałe schodki. Przez otwarte okno wiatr wypycha firankę splecioną z bujnym bluszczem, a wokół roztacza się zapach przypominający o śmierci - raz za czas zmieszany z siarkowymi wyziewami i ostrym zapachem ziół. Sień prowadzi do dalszych pomieszczeń, jest zakończona schodami, przez które można się przedostać do części mieszkalnej. Krzesełka ustawione pod ścianą ustawione są z myślą o oczekujących pacjentach.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Stąd
Punkty żywotności 5(+71)/215 (+71), kara: -50. Obrażenia: stłuczenia - nadgarstek, plecy (-40); zatrucie (-20), cm (-90); psychiczne (-36); migrena (-2); osłabienie (-5).
IV tura działania eliksiru niezłomności
Ledwie dotknęła świstoklika, a została przezeń wciągnięta w nicość o bardzo maleńkiej powietrzu, zupełnie jakby została przeciśnięta przez bardzo ciasną rurę. Miała wrażenie, że zaraz wymiotuje. Żołądek podszedł jej pod samo gardło, a chociaż był pusty, to targnął nią odruch wymiotny, a brzuch przerznęła potężna fala bólu. Świat wirował, był zaledwie plamkami, których kształtów i barw nie zdołała rozpoznać. Wszystko to trwało zaledwie kilka uderzeń serca. Uczucie przeciskania przeminęło, lecz wcale nie poczuła się lepiej; przymknęła oczy, gotowa, by osunąć się w słodką, lepką ciemność, lecz wówczas znów otrzeźwiło ją uderzenie o podłogę. W przedsionku lecznicy Cassandry wylądowała na kolanach. Nie miała nawet sił, by spróbować wylądować na nogach, aby utrzymać równowagę. Była skrajnie wykończona, udręczona, wyczerpana; eliksir niezłomności utrzymywał Sigrun przytomną, lecz czuła, że jego działanie zaczyna już słabnąć, że za chwile przeminie. Oparła się dłońmi o podłogę przed sobą. Wokół było cicho. Nie otwierała jeszcze oczu.
Było jej zimno.
Kurewsko wręcz zimno. Dementora nie było już obok, lecz wciąż czuja jego lodowate ręce na swoich kostkach, ramionach, właściwie to wszędzie. Dygotała z zimna jak w febrze, czując, że zaraz zamarznie; kiedy w Azkabanie zbliżyła się do kąta, z którego wlewała się do komnaty woda z wiru, jej skóra, szata i włosy pokryły się szronem. Nie zdołały jeszcze stopnieć. Wyglądała strasznie. Dygocząca, brudna, bosa, w pasiastej, więziennej szacie i potarganych włosach. Stóp niemal nieczuła, były tak odrętwiałe i zziębnięte. W prawej dłoni wciąż zaciskała cudzą różdżkę, która zawiodła ją w zupełności. Znów targnął nią odruch wymiotny, lecz powstrzymała się - a może nie powinna? Z trudem otworzyła oczy. Powieki miała ciężkie, jakby z ołowiu. Dostrzegła kilka świec, a raczej pomarańczowe łuny wokół nich.
Gdzie była?
Patrzyła niemal niewidzącym wzrokiem, gdy rozejrzała się wokół. Nie była tu po raz pierwszy, lecz widziała niewyraźnie, wciąż nie miała pojęcia. Głowa pulsowała bólem, zupełnie jakby ktoś zacisnął na niej stalową obręcz. Czuła, ze zaraz po prostu osunie się na ziemię; właściwie miała ochotę położyć się na posadzce przedsionka i zasnąć, brakowało jej sił, by wstać.
Punkty żywotności 5(+71)/215 (+71), kara: -50. Obrażenia: stłuczenia - nadgarstek, plecy (-40); zatrucie (-20), cm (-90); psychiczne (-36); migrena (-2); osłabienie (-5).
IV tura działania eliksiru niezłomności
Ledwie dotknęła świstoklika, a została przezeń wciągnięta w nicość o bardzo maleńkiej powietrzu, zupełnie jakby została przeciśnięta przez bardzo ciasną rurę. Miała wrażenie, że zaraz wymiotuje. Żołądek podszedł jej pod samo gardło, a chociaż był pusty, to targnął nią odruch wymiotny, a brzuch przerznęła potężna fala bólu. Świat wirował, był zaledwie plamkami, których kształtów i barw nie zdołała rozpoznać. Wszystko to trwało zaledwie kilka uderzeń serca. Uczucie przeciskania przeminęło, lecz wcale nie poczuła się lepiej; przymknęła oczy, gotowa, by osunąć się w słodką, lepką ciemność, lecz wówczas znów otrzeźwiło ją uderzenie o podłogę. W przedsionku lecznicy Cassandry wylądowała na kolanach. Nie miała nawet sił, by spróbować wylądować na nogach, aby utrzymać równowagę. Była skrajnie wykończona, udręczona, wyczerpana; eliksir niezłomności utrzymywał Sigrun przytomną, lecz czuła, że jego działanie zaczyna już słabnąć, że za chwile przeminie. Oparła się dłońmi o podłogę przed sobą. Wokół było cicho. Nie otwierała jeszcze oczu.
Było jej zimno.
Kurewsko wręcz zimno. Dementora nie było już obok, lecz wciąż czuja jego lodowate ręce na swoich kostkach, ramionach, właściwie to wszędzie. Dygotała z zimna jak w febrze, czując, że zaraz zamarznie; kiedy w Azkabanie zbliżyła się do kąta, z którego wlewała się do komnaty woda z wiru, jej skóra, szata i włosy pokryły się szronem. Nie zdołały jeszcze stopnieć. Wyglądała strasznie. Dygocząca, brudna, bosa, w pasiastej, więziennej szacie i potarganych włosach. Stóp niemal nieczuła, były tak odrętwiałe i zziębnięte. W prawej dłoni wciąż zaciskała cudzą różdżkę, która zawiodła ją w zupełności. Znów targnął nią odruch wymiotny, lecz powstrzymała się - a może nie powinna? Z trudem otworzyła oczy. Powieki miała ciężkie, jakby z ołowiu. Dostrzegła kilka świec, a raczej pomarańczowe łuny wokół nich.
Gdzie była?
Patrzyła niemal niewidzącym wzrokiem, gdy rozejrzała się wokół. Nie była tu po raz pierwszy, lecz widziała niewyraźnie, wciąż nie miała pojęcia. Głowa pulsowała bólem, zupełnie jakby ktoś zacisnął na niej stalową obręcz. Czuła, ze zaraz po prostu osunie się na ziemię; właściwie miała ochotę położyć się na posadzce przedsionka i zasnąć, brakowało jej sił, by wstać.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Musiała się położyć, potrzebowała chwili dla siebie, w trakcie której odetnie się od pozostałych pacjentów; Rowle, Sauvettere, Nott, Macnair, Borgin, ta noc była pracowita, ale tak naprawdę dopiero się rozpoczynała - sen miała lekki, zbyt lekki, by nie zbudziło jej uderzenie o podłogę, któremu krótki późnej potowarzyszył pomruk strzegącego przedsionka trolla. Bez zwłoki zsunęła się z łóżka, boso zbiegając po schodkach prosto w korytarz, gdzie złociste włosy być może rozpoznałaby bez trudu, gdyby nie cudaczny więzienny uniform. Spodziewała się tutaj śmierciożerców, spodziewała się również Rookwood, ale nie w roli więźniarki.
- Sigrun? - upewniła się szeptem, choć tego nie potrzebowała, miała pewność; czarownica musiała nią być. Gestem uciszyła trolla, odsyłając go na legowisko, po czym przykucnęła przy kobiecie, pobieżnie oglądając jej ciało - dotknęła dłonią policzka, chcąc dać jej znać, że tutaj była. Nawet, gdyby nie dosłyszała słów, trzeźwiący chłód dotyku winien wystarczyć. - Zamknij oczy - szepnęła mimo to, doszukując się reakcji na jej słowa; dostrzegała, że Sigrun była wycieńczona, utrzymywana na nogach sztucznie, być może przy pomocy eliksiru. Niebawem - siły jej odpłyną. - Połóż się, jesteś bezpieczna - Wiedziała, że ją rozpozna, choć nie wiedziała, że rozpoznanie da jej ulgę, pewna, że w lecznicy znalazła się celowo. W sytuacjach takich jak ta adrenalina mocno trzyma ciało, trzymając je w stałej gotowości, siłą woli pozwalając zachować przytomność przez długie godziny, a czasem i dnie. Nie było jej to już potrzebne, mogła zwyczajnie odpocząć - była w dobrych rękach. Nie miała czasu przenosić jej w inne miejsca, przedsionek był przestronny i cichy, a pacjentów miała dziś nawet w pracowni. Potrzebowała tylko poduszek i koców - Macnair obiecał jej pomóc, jeśli tylko nie odpłynął, mógł się do czegoś przydać. Obrażenia Sigrun nie mogły zaczekać. Powiodła dłonią wzdłuż rozciętego materiału górnej części jej szaty, po chaotycznej linii obtłuczeń, wyglądały poważnie.
- Episkey Maxima - wyszeptała ostrożnie formułę zaklęcia.
- Sigrun? - upewniła się szeptem, choć tego nie potrzebowała, miała pewność; czarownica musiała nią być. Gestem uciszyła trolla, odsyłając go na legowisko, po czym przykucnęła przy kobiecie, pobieżnie oglądając jej ciało - dotknęła dłonią policzka, chcąc dać jej znać, że tutaj była. Nawet, gdyby nie dosłyszała słów, trzeźwiący chłód dotyku winien wystarczyć. - Zamknij oczy - szepnęła mimo to, doszukując się reakcji na jej słowa; dostrzegała, że Sigrun była wycieńczona, utrzymywana na nogach sztucznie, być może przy pomocy eliksiru. Niebawem - siły jej odpłyną. - Połóż się, jesteś bezpieczna - Wiedziała, że ją rozpozna, choć nie wiedziała, że rozpoznanie da jej ulgę, pewna, że w lecznicy znalazła się celowo. W sytuacjach takich jak ta adrenalina mocno trzyma ciało, trzymając je w stałej gotowości, siłą woli pozwalając zachować przytomność przez długie godziny, a czasem i dnie. Nie było jej to już potrzebne, mogła zwyczajnie odpocząć - była w dobrych rękach. Nie miała czasu przenosić jej w inne miejsca, przedsionek był przestronny i cichy, a pacjentów miała dziś nawet w pracowni. Potrzebowała tylko poduszek i koców - Macnair obiecał jej pomóc, jeśli tylko nie odpłynął, mógł się do czegoś przydać. Obrażenia Sigrun nie mogły zaczekać. Powiodła dłonią wzdłuż rozciętego materiału górnej części jej szaty, po chaotycznej linii obtłuczeń, wyglądały poważnie.
- Episkey Maxima - wyszeptała ostrożnie formułę zaklęcia.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Punkty żywotności 44/215 (+71), kara: -50. Obrażenia: stłuczenia - nadgarstek, plecy (-1); zatrucie (-20), cm (-90); psychiczne (-36); migrena (-2); osłabienie (-5).
Episkey maxima leczy: 10+29=39
Przygryzła lekko usta, przyglądając się promieniowi zaklęcia i przebarwieniom na skórze, które z kolorytu barw szmaragdów i ametystów powróciły ku bieli, nie wszędzie jednak - poprawiwszy uścisk na rękojeści różdżki, Cassandra palpacyjnie sprawdziła ciało Rookwood - szukając miejsc wrażliwszych, sprawdzając kości, upewniając się, że szkielet nie został naruszony; z Rookwood nie było tak źle - poza oczywistymi objawami... czego? Wyglądało ponownie, jak u Magnusa - sinicy? Bardziej zainteresowana jej ogólnym stanem niż kończyną, delikatnie uchwyciła zasiniaczony przegub nadgarstka.
- Episkey - odpowiedni gest, ruch, poprawny akcent, krótka drzemka miała dodać jej sił, nie zdekoncentrować ją do końca - i była pewna, ze potrafiła się zmobilizować. Całe życie pracowała pod presją, po prostu teraz - nagle - presja ta przybrała znamiona... pewnej szczególności.
Episkey maxima leczy: 10+29=39
Przygryzła lekko usta, przyglądając się promieniowi zaklęcia i przebarwieniom na skórze, które z kolorytu barw szmaragdów i ametystów powróciły ku bieli, nie wszędzie jednak - poprawiwszy uścisk na rękojeści różdżki, Cassandra palpacyjnie sprawdziła ciało Rookwood - szukając miejsc wrażliwszych, sprawdzając kości, upewniając się, że szkielet nie został naruszony; z Rookwood nie było tak źle - poza oczywistymi objawami... czego? Wyglądało ponownie, jak u Magnusa - sinicy? Bardziej zainteresowana jej ogólnym stanem niż kończyną, delikatnie uchwyciła zasiniaczony przegub nadgarstka.
- Episkey - odpowiedni gest, ruch, poprawny akcent, krótka drzemka miała dodać jej sił, nie zdekoncentrować ją do końca - i była pewna, ze potrafiła się zmobilizować. Całe życie pracowała pod presją, po prostu teraz - nagle - presja ta przybrała znamiona... pewnej szczególności.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Widział - wiele - odcięte kończyny i rozprute brzuchy, wnętrzności wywleczone na zewnątrz, błędny wzork, drgające w konwulsjach ciała i mętne spojrzenia błagalne tak, jak nie mogły być słowa. Doświadczenie tego spowodowało jednak jakiś wyłom, pierwotny strach obłapiający Magnusa lepkim całunem dyskomfortu, poczuciem nieporządku i zachwiania statecznej kolumny. Oparł się na Cassandrze, osłabiony i sponiewierany, ale wywrócone białka kobiecych oczu szybko szarpnęły go do pionu. Władza w nogach, niemożliwe spięcie mięśni, zęby instynktownie zaciskające się na spierzchniętych wargach i wyduszające z suchych wiórów krwiste odciski. Łatwiej skupiał się na sobie, ochraniając się od obrazów omdlenia; wiotka postać w jego ramionach, agonalne drgawki, choć wcale nie odchodziła, spieniona ślina spływająca powoli po brodzie, współgrając z krwią umykającą z kącika jego warg. Chwytał ją kurczowo, sparaliżowany strachem, tym razem o nią, zatruł się altruistyczną dbałością i wściekle pragnął utrzymać ją w stanie sprzed ataku, jak ona zadbała o niego. Wyłaniającą się nagość zbył bezintresownie, pożółkłymi oczami wpatrzony tylko w jej tęczówki powracające na miejsce i niżej, klatkę piersiową unoszącą się już rytmiczniej, spokojniej. Poły materiału odrzucił, plącząc w nich jedną rękę (względnie zdrową), nie śmiąc ruszyć się z miejsca, mimo że Cassandra szczęśliwie znieruchomiała. Chwilę później - a może już wieczność - rozluźnił uda, uwolnił jej głowę, potarganą i zmizerowaną, naznaczoną jakimś nieszczęściem. Spotęgowane zmęczeniem rysy uwydatniły każdą zmarszczkę i odbijały przyszłą katastrofę: czy on również wyglądał tak koszmarnie, przygnieciony lękiem, świadomością i przejściami?
-Moja żona? - powtórzył głucho, z niezrozumieniem, bo dopiero do niego docierało, że Cassandra nie bełkocze, że zgłoski układają się w słowa, a te mają przecież znaczenie. Dla niego. Moja żona. Ulga przerodziła się w panikę, zerwał się na równe nogi... czego natychmiast pożałował, zachwiał się smętnie i jak odbicie w lustrze Vablatsky, podparł ściany, wbijając w nią rozpaczliwy wzrok. Miała dar widzenia, niech mu powie, nie będzie cierpiał. Żyła? Rozkaz Czarnego Pana zaćmił wszystko, Mroczny Znak wyssał rodzinne przywiązanie, lecz teraz, kiedy było już po wszystkim, wartości wracały, a on słabł ze zdenerwowania, z rozczarowania. Potrząsnąłby nią, lecz nie potrafił poczynić kroku, wyciągnięte ręce opadły w pół gestu i tylko wykrzywił usta w niemym grymasie stłumionego jęku. Jest piękna. Najpiękniejsza. Ale to przecież nie koniec, prawda?
Objął się ramionami, osuwając powoli po ścianie, aż w końcu usiadł na zimnych deskach, podkulając pod siebie długie nogi i myśląc. Czarno, chłodno, ostentacyjnie o śmierci i chorobie, o wszystkich, których kochał. Głos Vablatsky oddalał się coraz bardziej, mogła być narratorką w historii, jaką kreślił w swojej głowie, historii z tragicznym zakończeniem - dla nich wszystkich. Nie był w stanie wykrzyczeć sprzeciwu, nie potrafił stawić temu czoła, nawet łzy buntowniczo nie chciały płynąć po kamiennej twarzy, jedynie odrobinę strowżonej. Przejętej przerażeniem przeobrażającym go w posąg, tak właśnie musieli kończyć chorzy na dotyk meduzy - zbyt otępiali, by jęknąć.
-Nie - wychrypiał w końcu, nie odrywając oczu od sęków na starych deskach, liczył je z pasją, z jaką oddawał się Moirze i ten ceremoniał przekonał go - że jeszcze nie przegrał. Cassandra widziała ją chorą, widziała umierającą, lecz - nie widziała jej na marach - będzie żyć. Ona i mój syn - syknął zapamiętale, gdy już oporządzona unosiła się ku wyjściu. Został sam z rozporządzeniem odpoczynku; przetoczył się na posłanie, lecz wiedział, że jeszcze długo nie zaśnie. Świt przebijający się przez małe okna podrażnił uwrażliwony zmysł i dopiero wówczas, targany znużeniem, zniecierpliwieniem i przejęciem, zdołał przymknąc oczy. Sen nie dał ukojenia, był niespokojny i urywany, a w wizjach zawsze pojawiał się obraz Moiry leżącej na jedwabiach i aksamitach, zimnej, odległej, już nieobecnej.
zt
-Moja żona? - powtórzył głucho, z niezrozumieniem, bo dopiero do niego docierało, że Cassandra nie bełkocze, że zgłoski układają się w słowa, a te mają przecież znaczenie. Dla niego. Moja żona. Ulga przerodziła się w panikę, zerwał się na równe nogi... czego natychmiast pożałował, zachwiał się smętnie i jak odbicie w lustrze Vablatsky, podparł ściany, wbijając w nią rozpaczliwy wzrok. Miała dar widzenia, niech mu powie, nie będzie cierpiał. Żyła? Rozkaz Czarnego Pana zaćmił wszystko, Mroczny Znak wyssał rodzinne przywiązanie, lecz teraz, kiedy było już po wszystkim, wartości wracały, a on słabł ze zdenerwowania, z rozczarowania. Potrząsnąłby nią, lecz nie potrafił poczynić kroku, wyciągnięte ręce opadły w pół gestu i tylko wykrzywił usta w niemym grymasie stłumionego jęku. Jest piękna. Najpiękniejsza. Ale to przecież nie koniec, prawda?
Objął się ramionami, osuwając powoli po ścianie, aż w końcu usiadł na zimnych deskach, podkulając pod siebie długie nogi i myśląc. Czarno, chłodno, ostentacyjnie o śmierci i chorobie, o wszystkich, których kochał. Głos Vablatsky oddalał się coraz bardziej, mogła być narratorką w historii, jaką kreślił w swojej głowie, historii z tragicznym zakończeniem - dla nich wszystkich. Nie był w stanie wykrzyczeć sprzeciwu, nie potrafił stawić temu czoła, nawet łzy buntowniczo nie chciały płynąć po kamiennej twarzy, jedynie odrobinę strowżonej. Przejętej przerażeniem przeobrażającym go w posąg, tak właśnie musieli kończyć chorzy na dotyk meduzy - zbyt otępiali, by jęknąć.
-Nie - wychrypiał w końcu, nie odrywając oczu od sęków na starych deskach, liczył je z pasją, z jaką oddawał się Moirze i ten ceremoniał przekonał go - że jeszcze nie przegrał. Cassandra widziała ją chorą, widziała umierającą, lecz - nie widziała jej na marach - będzie żyć. Ona i mój syn - syknął zapamiętale, gdy już oporządzona unosiła się ku wyjściu. Został sam z rozporządzeniem odpoczynku; przetoczył się na posłanie, lecz wiedział, że jeszcze długo nie zaśnie. Świt przebijający się przez małe okna podrażnił uwrażliwony zmysł i dopiero wówczas, targany znużeniem, zniecierpliwieniem i przejęciem, zdołał przymknąc oczy. Sen nie dał ukojenia, był niespokojny i urywany, a w wizjach zawsze pojawiał się obraz Moiry leżącej na jedwabiach i aksamitach, zimnej, odległej, już nieobecnej.
zt
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Punkty żywotności 45/215 (+71), kara: -50. Zatrucie (-20), cm (-90); psychiczne (-36); migrena (-2); osłabienie (-5).
Obrażenia Rookwood zdawały się blaknąć i choć jej ciało nie zdradzało namacalnych oznak wycieńczenia, to wycieńczona - naturalnie - była okrutna. Cassandra mogła się jedynie domyślać, jak straszne jej były mroki Azkabanu - i mogła się jedynie domyślać, co przeszła, dostrzegając pasiasty więzienny uniform, przyprawiający o trwogę. Najstraszliwsze, największe, najpilniej strzeżone więzienie - ale oni przetrwa, czy tak? Wszyscy? Przymrużyła oczy, rycerze z elektrowni nachodzili ją falami, ze śmierciożercami - mogło być podobnie. Winna zająć się Sigrun, póki była z nią sam na sam.
- Decelphago - wyartykułowała zapobiegawczo, silne migreny doskwierały każdemu, kto stanął naprzeciw siłom anomalii, każdemu, kto był u niej dzisiaj - zaklęcie z pewnością jej nie zaszkodzi, a mogło pomóc, ulżyć w bólu.
Obrażenia Rookwood zdawały się blaknąć i choć jej ciało nie zdradzało namacalnych oznak wycieńczenia, to wycieńczona - naturalnie - była okrutna. Cassandra mogła się jedynie domyślać, jak straszne jej były mroki Azkabanu - i mogła się jedynie domyślać, co przeszła, dostrzegając pasiasty więzienny uniform, przyprawiający o trwogę. Najstraszliwsze, największe, najpilniej strzeżone więzienie - ale oni przetrwa, czy tak? Wszyscy? Przymrużyła oczy, rycerze z elektrowni nachodzili ją falami, ze śmierciożercami - mogło być podobnie. Winna zająć się Sigrun, póki była z nią sam na sam.
- Decelphago - wyartykułowała zapobiegawczo, silne migreny doskwierały każdemu, kto stanął naprzeciw siłom anomalii, każdemu, kto był u niej dzisiaj - zaklęcie z pewnością jej nie zaszkodzi, a mogło pomóc, ulżyć w bólu.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Punkty żywotności 45/215 (+71), kara: -50. Zatrucie (-20), cm (-90); psychiczne (-36); migrena (-2); osłabienie (-5).
Wiązka, która wymknęła się z jej różdżki okazała się zbyt mdła, by sięgnąć czarownicę zaklęciem przynoszącym ulgę; Cassandra przymknęła powieki, policzyła do trzech i wysunęła ją przed siebie ponownie, przytykając kraniec do skroni czarownicy - lekko się zawahawszy, anomalie mogły zrobić z magią wszystko - w tym i jej zaszkodzić. Ale dziś nie miała czasu na półśrodki, musiała ich wszystkich doprowadzić do odpowiedniego stanu. Wkładając w to wszystkie swoje siły.
- Decelphage - ponowiła inkantację ostrożnie, cicho, nie podnosząc głosu; na wszelki wypadek, bóle głowy, choć niegroźne, potrafiły być potwornie dokuczliwe - a stan, w którym znajdowała się Sigrun, jedynei to potwierdzał - z zewnątrz nic jej nie było. Położyła dłoń na jej ramieniu, wyczuwając jej napięte mięśnie, kiedy różdżka wykonywała odpowiedni gest, mający ulżyć jej w cierpieniu.
Wiązka, która wymknęła się z jej różdżki okazała się zbyt mdła, by sięgnąć czarownicę zaklęciem przynoszącym ulgę; Cassandra przymknęła powieki, policzyła do trzech i wysunęła ją przed siebie ponownie, przytykając kraniec do skroni czarownicy - lekko się zawahawszy, anomalie mogły zrobić z magią wszystko - w tym i jej zaszkodzić. Ale dziś nie miała czasu na półśrodki, musiała ich wszystkich doprowadzić do odpowiedniego stanu. Wkładając w to wszystkie swoje siły.
- Decelphage - ponowiła inkantację ostrożnie, cicho, nie podnosząc głosu; na wszelki wypadek, bóle głowy, choć niegroźne, potrafiły być potwornie dokuczliwe - a stan, w którym znajdowała się Sigrun, jedynei to potwierdzał - z zewnątrz nic jej nie było. Położyła dłoń na jej ramieniu, wyczuwając jej napięte mięśnie, kiedy różdżka wykonywała odpowiedni gest, mający ulżyć jej w cierpieniu.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie wiedziała ile trwała w tej pozycji, klęcząc na ziemi, wsparta o nią dłońmi, z pochyloną głową, bo trzewia nieustannie dręczyły nudności. Niedługo, lecz nawet te kilka chwil zdawały się jej wiecznością. Każda część ciała pulsowała bólem, każda tkanka i komórka, zupełnie jakby podstawą ich istnienia był właśnie on.
Sigrun?
Znała ten głos, był jej bliski, lecz dopiero po chwili zdołała dopasować go do konkretnej twarzy; uniosła w końcu głowę i spojrzała na Cassandrę, mrużąc oczy, próbując wytężyć wzrok. Cicho wypuściła powietrze z ust, była już w dobrych rękach, poczuła ulgę, pewna, że uzdrowicielka zdejmie z jej ramion choć część bólu. Wtedy Vablatsky mogła dostrzec, że twarz miał nie tylko brudną, lecz i całą we krwi, przez krwotoki z nosa. Jucha zaschła na ustach, brodzie i szyi, czyniąc z obrazu Sigrun jeszcze bardziej opłakany widok. Poczuła palce na swym policzku i nawet, jeśli dla Cassandry był zimne, to dla niej, po całym koszmarze Azkabanu, zdawały się rozkosznie gorące, żywe. Posłusznie zamknęła oczy, powieki i tak ciążyły. Całe ciało miała jak z ołowiu, osunęła się więc na posadzkę, zgodnie z poleceniem. Nie miałaby nawet sił, by dźwignąć się na nogi i przejść na łóżko. Przeszła tej nocy tyle, że drewniana podłoga lecznicy zdawała się miękka jak pościele arystokratek.
Była w dobrych rękach, a właściwie najlepszych jakie znała, dlatego nie ruszała się, pozwalając Cassandrze na wszelkie oględziny i zabiegi. Jęknęła cicho, gdy coś strzyknęło w jej nadgarstku, lecz gdy próbowała poruszyć lewą dłonią, nie sprawiał już dyskomfortu; poczuła, że część bólu rozmywa się, odchodzi, plecy nie pulsowały już tak boleśnie. Pozwoliła sobie na głębszy oddech, gdy nie krępowały go obite żebra.
- Wiesz coś o innych? - spytała wreszcie cicho, zachrypnięta i umęczona; nie otwierała jeszcze oczu, na głowie wciąż zaciskała się żelazna obręcz. Światło świec mogłoby ją jedynie rozdrażnić. - Zanim... zanim mnie wciągnęło Ignotus, Deirdre, Yaxley, Burke... Jeszcze żyli. Skoro ja... - skoro ja przeżyłam, może dla nich także jest szansa? Tej myśli nie musiała jednak kończyć głośno, Cassandra i tak z pewnością wiedziała.
Sigrun?
Znała ten głos, był jej bliski, lecz dopiero po chwili zdołała dopasować go do konkretnej twarzy; uniosła w końcu głowę i spojrzała na Cassandrę, mrużąc oczy, próbując wytężyć wzrok. Cicho wypuściła powietrze z ust, była już w dobrych rękach, poczuła ulgę, pewna, że uzdrowicielka zdejmie z jej ramion choć część bólu. Wtedy Vablatsky mogła dostrzec, że twarz miał nie tylko brudną, lecz i całą we krwi, przez krwotoki z nosa. Jucha zaschła na ustach, brodzie i szyi, czyniąc z obrazu Sigrun jeszcze bardziej opłakany widok. Poczuła palce na swym policzku i nawet, jeśli dla Cassandry był zimne, to dla niej, po całym koszmarze Azkabanu, zdawały się rozkosznie gorące, żywe. Posłusznie zamknęła oczy, powieki i tak ciążyły. Całe ciało miała jak z ołowiu, osunęła się więc na posadzkę, zgodnie z poleceniem. Nie miałaby nawet sił, by dźwignąć się na nogi i przejść na łóżko. Przeszła tej nocy tyle, że drewniana podłoga lecznicy zdawała się miękka jak pościele arystokratek.
Była w dobrych rękach, a właściwie najlepszych jakie znała, dlatego nie ruszała się, pozwalając Cassandrze na wszelkie oględziny i zabiegi. Jęknęła cicho, gdy coś strzyknęło w jej nadgarstku, lecz gdy próbowała poruszyć lewą dłonią, nie sprawiał już dyskomfortu; poczuła, że część bólu rozmywa się, odchodzi, plecy nie pulsowały już tak boleśnie. Pozwoliła sobie na głębszy oddech, gdy nie krępowały go obite żebra.
- Wiesz coś o innych? - spytała wreszcie cicho, zachrypnięta i umęczona; nie otwierała jeszcze oczu, na głowie wciąż zaciskała się żelazna obręcz. Światło świec mogłoby ją jedynie rozdrażnić. - Zanim... zanim mnie wciągnęło Ignotus, Deirdre, Yaxley, Burke... Jeszcze żyli. Skoro ja... - skoro ja przeżyłam, może dla nich także jest szansa? Tej myśli nie musiała jednak kończyć głośno, Cassandra i tak z pewnością wiedziała.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Punkty żywotności 45/215, kara: -50. Zatrucie (-20), cm (-90); psychiczne (-36); migrena (-2); osłabienie (-5).
Zmroziło ją, wyprostowała się jak struna, słysząc słowa Sigrun; wśród podanych przez nią imion, nazwisk, nie było Ramseya - dlaczego? Powinien być tam z nią, tymczasem nie wymieniała go pośród żywych; ostrożnie manewrując dłońmi różdżką spostrzegła, że jej zaklęcie nie zadziałało po raz kolejny - to te słowa musiały ją rozproszyć. I choć wyraźnie pobladła na twarzy, to nie powiedziała ani słowa, monotonnie wracając do nieprzerwanej pracy, ponawiając różdżką ten sam gest i tę samą inkantację zaklęcia:
- Decelphage - szepnęła spokojnie, nie podnosząc głosu, z uwagą, by tym razem nie popełnić błędu. - Nie ma ich tutaj - odparła równie spokojnie, choć musiała się na ten ton wysilić, maska obojętności przeważnie przychodziła jej bez większych trudności - ale przeważnie rzadko dopuszczała do siebie uczucia, które przy nim od pewnego czasu nieznośnie wyrywały się w przód jak zerwany z uwięzi brytan. - Nie rozumiem, rozdzieliliście się? Co cię wciągnęło? - Anomalia? Rycerze tej nocy igrali z potężnymi siłami - potężniejszymi od nich samych i przewyższających ich umiejętności, od początku wiedzieli, że mogło się to skończyć dwojako. Jeśli żyli, kiedy się rozstawali, przeżyć mieli szansę - czerpała doświadczenie z opowieści pozostałych czarodziejów, magiczne anomalie wyrzucały ich w różne miejsca, z których ostatecznie udało im się wydostać i dotrzeć do niej. Niemal wszystkim. - Dajmy im trochę czasu - mruknęła - Straciliście kogoś? - Nie zająknęła się, choć opanowała głos z trudem; troska nie była dla niej naturalnym uczuciem, ale nie była też obcym - jednak troski wobec Lysandry nigdy nie musiała ukrywać. Nigdy się jej nie wstydziła. Nie potrafiła powiedzieć wprost, że chodziło jej o Mulcibera.
Zmroziło ją, wyprostowała się jak struna, słysząc słowa Sigrun; wśród podanych przez nią imion, nazwisk, nie było Ramseya - dlaczego? Powinien być tam z nią, tymczasem nie wymieniała go pośród żywych; ostrożnie manewrując dłońmi różdżką spostrzegła, że jej zaklęcie nie zadziałało po raz kolejny - to te słowa musiały ją rozproszyć. I choć wyraźnie pobladła na twarzy, to nie powiedziała ani słowa, monotonnie wracając do nieprzerwanej pracy, ponawiając różdżką ten sam gest i tę samą inkantację zaklęcia:
- Decelphage - szepnęła spokojnie, nie podnosząc głosu, z uwagą, by tym razem nie popełnić błędu. - Nie ma ich tutaj - odparła równie spokojnie, choć musiała się na ten ton wysilić, maska obojętności przeważnie przychodziła jej bez większych trudności - ale przeważnie rzadko dopuszczała do siebie uczucia, które przy nim od pewnego czasu nieznośnie wyrywały się w przód jak zerwany z uwięzi brytan. - Nie rozumiem, rozdzieliliście się? Co cię wciągnęło? - Anomalia? Rycerze tej nocy igrali z potężnymi siłami - potężniejszymi od nich samych i przewyższających ich umiejętności, od początku wiedzieli, że mogło się to skończyć dwojako. Jeśli żyli, kiedy się rozstawali, przeżyć mieli szansę - czerpała doświadczenie z opowieści pozostałych czarodziejów, magiczne anomalie wyrzucały ich w różne miejsca, z których ostatecznie udało im się wydostać i dotrzeć do niej. Niemal wszystkim. - Dajmy im trochę czasu - mruknęła - Straciliście kogoś? - Nie zająknęła się, choć opanowała głos z trudem; troska nie była dla niej naturalnym uczuciem, ale nie była też obcym - jednak troski wobec Lysandry nigdy nie musiała ukrywać. Nigdy się jej nie wstydziła. Nie potrafiła powiedzieć wprost, że chodziło jej o Mulcibera.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Punkty żywotności 45/215, kara: -50. Zatrucie (-20), cm (-90); psychiczne (-36); migrena (-2); osłabienie (-5).
A jednak to właśnie ta, z trudem ukrywana troska, sprawiała, że Cassandra nie potrafiła się skoncentrować, wmawiała sobie, że to wina zmęczenia, zrzucała na karb zapracowania, ale przecież zdążyła odpocząć i nabrać sił: przyzwyczajona do ciężkiej i długiej pracy nie potrzebowała go wiele. Myśl o tym, że Mulcibera mogło już nie być była zbyt przytłaczająca, osunęła nadgarstek, ponownie przymykając na kilka sekund powieki, ponownie odliczając od trzech, tym razem w tył, do zera. Musiała uciec od niego myślami, skoncentrować się na tym, co tu i teraz. Sigrun żyła, była cała, ocaleli również pozostali, co dobrze rokowało na powodzenie ich misji. Wspomnienie Burke'a miało być znamieniem sukcesu, sukcesu okraszonego stratami, których minimalizacja należała do jej obowiązków - i zamierzała tym obowiązkom sprostać, zajmując się obrażeniami rycerzy najlepiej, jak potrafiła.
A przecież potrafiła wiele.
- Decelpage - powtórzyła, podnosząc lekko głos, z większym zdecydowaniem, gest różdżką wykonując szybciej i z większym rozmachem, migreny z wolna zaczynały być jej specjalizacją, potrafiła się tym zająć.
A jednak to właśnie ta, z trudem ukrywana troska, sprawiała, że Cassandra nie potrafiła się skoncentrować, wmawiała sobie, że to wina zmęczenia, zrzucała na karb zapracowania, ale przecież zdążyła odpocząć i nabrać sił: przyzwyczajona do ciężkiej i długiej pracy nie potrzebowała go wiele. Myśl o tym, że Mulcibera mogło już nie być była zbyt przytłaczająca, osunęła nadgarstek, ponownie przymykając na kilka sekund powieki, ponownie odliczając od trzech, tym razem w tył, do zera. Musiała uciec od niego myślami, skoncentrować się na tym, co tu i teraz. Sigrun żyła, była cała, ocaleli również pozostali, co dobrze rokowało na powodzenie ich misji. Wspomnienie Burke'a miało być znamieniem sukcesu, sukcesu okraszonego stratami, których minimalizacja należała do jej obowiązków - i zamierzała tym obowiązkom sprostać, zajmując się obrażeniami rycerzy najlepiej, jak potrafiła.
A przecież potrafiła wiele.
- Decelpage - powtórzyła, podnosząc lekko głos, z większym zdecydowaniem, gest różdżką wykonując szybciej i z większym rozmachem, migreny z wolna zaczynały być jej specjalizacją, potrafiła się tym zająć.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Sień
Szybka odpowiedź