Sień
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sień
Z zewnątrz budynek przypomina odrapaną starą piętrową chatę, wątłe drewniane drzwi niewątpliwie nie są skuteczną ochroną przed złodziejami - prowadzą do nich trzy lekko spróchniałe schodki. Przez otwarte okno wiatr wypycha firankę splecioną z bujnym bluszczem, a wokół roztacza się zapach przypominający o śmierci - raz za czas zmieszany z siarkowymi wyziewami i ostrym zapachem ziół. Sień prowadzi do dalszych pomieszczeń, jest zakończona schodami, przez które można się przedostać do części mieszkalnej. Krzesełka ustawione pod ścianą ustawione są z myślą o oczekujących pacjentach.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
195/200
Apo: 79/214 (90 tłuczone, 25 cięte, 40 - zatrucia); podane antidotum
Magnus: 155/280 (60 - zatrucia, 25 - psychiczne, decelphage, 40 - krwotok, atak sinicy); Fosilio, podane antidotum, lexis (obiecał posprzątać podłogę na całym piętrze)
Przysiadłszy przy Sauveterze, obrzuciła jego ciało spojrzeniem; spodziewała się zastać u niego rany podobne tym, które zdobiły ciało Magnusa, znajdowali się wszak w tym samym miejscu i pokonywali tożsame przeszkody. Pociągnęła kołnierz jego szaty, rozchylając ubranie, miał na ciele więcej zasinień, niż Rowle. Znacznie więcej. Nieśpiesznymi ruchami jęła rozpinać jego odzienie, zamierzając rozebrać go w sposób umożliwiający manipulację magią. W zamyśleniu słuchała słów Magnusa, z lekką ironią stwierdzając, że Dolohov był wśród nich jedynym, o którego się zmartwiła; być może nie łączyła ich przyjaźń, ale Valerij był jej potrzebny do zakończenia badań nad sinicą nawet bardziej niż zarażony Magnus. Przekazywane przez niego informacje były cenne, winna się zorientować, czy każdy z nich odnalazł pomoc. Kiedy tylko z nimi skończy, z pewnością wyśle Blackowi stosowny list; tylko on mógł ich tej nocy przyjąć, nikt inny.
- Sam go odciąłeś - mówiła o palcu, z pewnością o tym wiedział; dziwny, niecodzienny kształt cięcia jedynie potwierdzał mimochodem rzucone przez niego słowa. Jak bardzo trzeba być zdeterminowanym, żeby samemu sobie odjąć kawałek siebie? Czy potrafiłaby? Być może, jeśli sytuacja naprawdę by tego wymagała, gangrena mogła zaatakować w każdym miejscu. Ale ona robiła to często, bywało wszak tak, że amputacja była jedynym ratunkiem. - Dlaczego? - Odsłoniwszy kolejne sińce Apolinaire, zawahała się tylko chwilę. Zdawało się, że stratowało go stado koni. Skierowała kraniec różdżki na jego odsłonięte ciało, na ułamek sekundy przymykając oczy, szukając koncentracji, która pozwoli jej zachować przytomność jeszcze przez chwilę. To nie potrwa już długo, wiedziała, lecz mimo to musiała przyśpieszyć - nie mogła wiedzieć, ile minie czasu, nim rycerze z ostatniej grupy zakończą swoją misję. Oby - z powodzeniem.
- Episkey Maxima - wypowiedziała lekko, spokojnie, dbając o poprawny akcent i koncentrując się na poprawnym geście delikatnie trzymanej w dłoni różdżki. Jej rękojeść była już lekko rozgrzana, ale musiała wykrzesać z siebie dzisiaj znacznie więcej mocy.
Apo: 79/214 (90 tłuczone, 25 cięte, 40 - zatrucia); podane antidotum
Magnus: 155/280 (60 - zatrucia, 25 - psychiczne, decelphage, 40 - krwotok, atak sinicy); Fosilio, podane antidotum, lexis (obiecał posprzątać podłogę na całym piętrze)
Przysiadłszy przy Sauveterze, obrzuciła jego ciało spojrzeniem; spodziewała się zastać u niego rany podobne tym, które zdobiły ciało Magnusa, znajdowali się wszak w tym samym miejscu i pokonywali tożsame przeszkody. Pociągnęła kołnierz jego szaty, rozchylając ubranie, miał na ciele więcej zasinień, niż Rowle. Znacznie więcej. Nieśpiesznymi ruchami jęła rozpinać jego odzienie, zamierzając rozebrać go w sposób umożliwiający manipulację magią. W zamyśleniu słuchała słów Magnusa, z lekką ironią stwierdzając, że Dolohov był wśród nich jedynym, o którego się zmartwiła; być może nie łączyła ich przyjaźń, ale Valerij był jej potrzebny do zakończenia badań nad sinicą nawet bardziej niż zarażony Magnus. Przekazywane przez niego informacje były cenne, winna się zorientować, czy każdy z nich odnalazł pomoc. Kiedy tylko z nimi skończy, z pewnością wyśle Blackowi stosowny list; tylko on mógł ich tej nocy przyjąć, nikt inny.
- Sam go odciąłeś - mówiła o palcu, z pewnością o tym wiedział; dziwny, niecodzienny kształt cięcia jedynie potwierdzał mimochodem rzucone przez niego słowa. Jak bardzo trzeba być zdeterminowanym, żeby samemu sobie odjąć kawałek siebie? Czy potrafiłaby? Być może, jeśli sytuacja naprawdę by tego wymagała, gangrena mogła zaatakować w każdym miejscu. Ale ona robiła to często, bywało wszak tak, że amputacja była jedynym ratunkiem. - Dlaczego? - Odsłoniwszy kolejne sińce Apolinaire, zawahała się tylko chwilę. Zdawało się, że stratowało go stado koni. Skierowała kraniec różdżki na jego odsłonięte ciało, na ułamek sekundy przymykając oczy, szukając koncentracji, która pozwoli jej zachować przytomność jeszcze przez chwilę. To nie potrwa już długo, wiedziała, lecz mimo to musiała przyśpieszyć - nie mogła wiedzieć, ile minie czasu, nim rycerze z ostatniej grupy zakończą swoją misję. Oby - z powodzeniem.
- Episkey Maxima - wypowiedziała lekko, spokojnie, dbając o poprawny akcent i koncentrując się na poprawnym geście delikatnie trzymanej w dłoni różdżki. Jej rękojeść była już lekko rozgrzana, ale musiała wykrzesać z siebie dzisiaj znacznie więcej mocy.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Osunął garść, w której miął połę spódnicy, nie był to gest żebraka - brzydził się tak błagalną postawą i rezygnacją z wszelkiej dumy - lecz człowieka, z całych sił walczącego z każdą ze swych słabości. Począwszy od podchodzącej do gardła fali mdłości aż po zwykłe znużenie. W czystą (względnie) skórę lewej dłoni, poniżej Mrocznego Znaku wbił paznokcie, na tyle lekko, by nie rozerwać tkanek i na tyle mocno, by ukłucie przywróciło go światu. Skoro Cassandra tak jawnym niezadowoleniem okraszała jego reakcje - niepokoiła się? - niby-naturalnie wypuścił materiał ze swych nieczułych objęć, uwalniając także kobietę i pozwalając jej odsunąć się bez konieczności wyszarpywania odzienia. Sceny darcia szat doprawdy były zbędne.
-Już nie dotykam - mruknął, chętnie prychnąłby zduszonym śmiechem, sądził, że Vablatsky obyła się z nim już na tyle, by wiedzieć, że nie czynił tego wstępem do nieodkrytych zdarzeń - lecz prędko pojął, iż w jej lecznicy raczej nie grzeją miejsca tacy dżentelmeni, jak on, a poza tym, z przyczyn czysto praktycznych, wolał nie narażać się kobiecie, póki miała nad nim znaczącą przewagę magiczną. Ponownie kiwnął głową, przyjęła jego propozycję, a więc skorzysta z niej w rozsądnym (dla niej i dla niego) czasie. Nie wątpił, że przysłużą się sobie nawzajem, a co ważniejsze, przysłużą się Czarnemu Panu. Magnus domniemywał, iż chorobę przyniosły mu anomalie, towarzyszące rzucanym zaklęciom - ciekawy zdawał się fakt, iż trzeci i ostatni atak spowodował dobry czar, jasna, biała, ochronna magia. Prócz plucia krwią oraz więdnącą ręką póki co nie doświadczył żadnych nieprzyjemności, więc lokował sinicę za kurtyną poważniejszych kłopotów. Na zarażenie i tak nie mógł nic poradzić, zatem chociaż starał się nim nie martwić. W tej kwestii całkowicie zawierzał Cassandrze, pomoże mu, a on poczeka. Dotrwa, nawet jeśli przez wyniszczającą służbę okaże się wytrzebionym przez chorobę wiórem.
-Dobrze? - lekko podniósł głos na wyższe rejestry, intonacyjnie wzmacniając koniec zdania i właściwie domagając się odpowiedzi dla samego siebie. Fizycznie wracały mu siły, po zsinieniach szpecących jego ciało nie został już nawet ślad, a cięte ślady po ataku mugolskich maszkar zabliźniały się na jego oczach. Oddychał lżej, nie czuł już prawie psychicznego dyskomfortu, poza swędzeniem w gardle - efekt łaskoczącej i zasychającej w ustach krwi - oraz uciążliwym łupaniem w czaszce - lepiej - powiedział pewnie, podnosząc do oczu kułak i oglądając pod każdym kątem obcięty kikut. Mdłości odeszły wraz z tryskającą krwią, teraz nachodziło go jedynie obrzydzenie powodowane wyjątkowo nieestetycznym cięciem. Rana pośpieszona zaklęciem zagoiła się całkiem ładnie, lecz amputacja wciąż wyglądała na żałosną amatorszczyznę, psując wrażenia Magnusa.
-Boli mnie głowa - poskarżył się, machinalnie identyfikując źródło problemu, kiedy jego myśli zdołały realnie zająć się czymś innym od analizowania rozmaitych urazów - i to już od dłuższego czasu - dodał, marszcząc brwi, bo faktycznie, gdy rozpoznał uporczywe pulsowanie, umiał określić, że towarzyszyło mu już od momentu ich zejścia w podziemie. Zamarł, kiedy wbiła w niego spojrzenie, oczami gonił za jej wzrokiem, podrażniony niewiedzą, co tak właściwie sprawdza.
-Wody - powtórzył, z prawie ironicznym uśmiechem. Nie musiał silić się na kpinę, sama cisnęła mu się na usta, niechybna oznaka, iż nieco wydobrzał - pierwsze, na co mam ochotę to kufel Ognistej, dziarska panna i może smoczy pazur na deser - wydusił z siebie, słuchając jednak uważnie wszystkich zaleceń i przytrzymując sztywno rękę, by mogła zbadać jego puls. Propozycja rozszerzenia oferty lecznicy była nieco przygłupia, więc ugryzł się w język.
-Chcę tylko odpocząć. Z odstawieniem alkoholu nie będę mieć problemów - poprawił się, już poważnie, Cassandra nie miała myśleć, że z niej kpi. Przekręcił się nieco na posłaniu, wybrał to po lewej stronie, nieco bliżej niewielkiego okna - jakoś instynktownie to na nim lądował, więc począł traktować je po trochu jak swoje. Mógł już usnąć, chciał, lecz przecież jeszcze nie skończyli. A on był wściekle głodny, więc prędzej czy później (raczej wcześniej), wybudziłby się z niespokojnego, płytkiego snu. Nie dziękował Cassandrze, nigdy na wyrost, ale mogła wyczytać z jego zmęczonego spojrzenia wdzięczność. Ludzką, w podzięce za pomoc i choć odkąd służyła Czarnemu Panu opatrywanie bitewnych ran jego sług było jej obowiązkiem, Magnus wiedział, że odpłaci się jej czymś więcej, niż dobrym słowem na pożegnanie.
-Co zrobiłaś? - spytał, nieco skonfundowany zaklęciem, enigmatycznym uśmiechem. Większość inkantacji, jakich używała Vablatsky brzmiała obco, lecz zazwyczaj czuł po nich różnicę, a kobieta nie wydawała się tak ucieszona. Nie podobała mu się ta sytuacja, a podejrzliwy wzrok utkwiony w Cassandrze płonął nieswojo. Dostał czas na przemyślenie, nie odpowiedziała mu od razu, dla odmiany zajmując się ranami Francuza. Ten nie oberwał tak mocno, jak on - przynajmniej nie w środku elektrowni, później, po przeniesieniu na ziemie Flintów Rowle nie był zbyt przytomny, aby to stwierdzić.
-Musieliśmy dostać się do leża krakena, tam znajdowało się źródło anomalii. Kolejne zagadki prowadziły nas do celu i w pewnym momencie ktoś po prostu musiał się poświęcić - odparł, lekceważąco wzruszając ramionami. Nie uważał się za bohatera, może i bolało jak skurwysyn i nie prezentowało się pięknie, lecz ostatecznie, to był tylko palec. Który można było odtworzyć, nie wiedział tego, a i tak zdecydował się to zrobić - dla dobra sprawy.
-Już nie dotykam - mruknął, chętnie prychnąłby zduszonym śmiechem, sądził, że Vablatsky obyła się z nim już na tyle, by wiedzieć, że nie czynił tego wstępem do nieodkrytych zdarzeń - lecz prędko pojął, iż w jej lecznicy raczej nie grzeją miejsca tacy dżentelmeni, jak on, a poza tym, z przyczyn czysto praktycznych, wolał nie narażać się kobiecie, póki miała nad nim znaczącą przewagę magiczną. Ponownie kiwnął głową, przyjęła jego propozycję, a więc skorzysta z niej w rozsądnym (dla niej i dla niego) czasie. Nie wątpił, że przysłużą się sobie nawzajem, a co ważniejsze, przysłużą się Czarnemu Panu. Magnus domniemywał, iż chorobę przyniosły mu anomalie, towarzyszące rzucanym zaklęciom - ciekawy zdawał się fakt, iż trzeci i ostatni atak spowodował dobry czar, jasna, biała, ochronna magia. Prócz plucia krwią oraz więdnącą ręką póki co nie doświadczył żadnych nieprzyjemności, więc lokował sinicę za kurtyną poważniejszych kłopotów. Na zarażenie i tak nie mógł nic poradzić, zatem chociaż starał się nim nie martwić. W tej kwestii całkowicie zawierzał Cassandrze, pomoże mu, a on poczeka. Dotrwa, nawet jeśli przez wyniszczającą służbę okaże się wytrzebionym przez chorobę wiórem.
-Dobrze? - lekko podniósł głos na wyższe rejestry, intonacyjnie wzmacniając koniec zdania i właściwie domagając się odpowiedzi dla samego siebie. Fizycznie wracały mu siły, po zsinieniach szpecących jego ciało nie został już nawet ślad, a cięte ślady po ataku mugolskich maszkar zabliźniały się na jego oczach. Oddychał lżej, nie czuł już prawie psychicznego dyskomfortu, poza swędzeniem w gardle - efekt łaskoczącej i zasychającej w ustach krwi - oraz uciążliwym łupaniem w czaszce - lepiej - powiedział pewnie, podnosząc do oczu kułak i oglądając pod każdym kątem obcięty kikut. Mdłości odeszły wraz z tryskającą krwią, teraz nachodziło go jedynie obrzydzenie powodowane wyjątkowo nieestetycznym cięciem. Rana pośpieszona zaklęciem zagoiła się całkiem ładnie, lecz amputacja wciąż wyglądała na żałosną amatorszczyznę, psując wrażenia Magnusa.
-Boli mnie głowa - poskarżył się, machinalnie identyfikując źródło problemu, kiedy jego myśli zdołały realnie zająć się czymś innym od analizowania rozmaitych urazów - i to już od dłuższego czasu - dodał, marszcząc brwi, bo faktycznie, gdy rozpoznał uporczywe pulsowanie, umiał określić, że towarzyszyło mu już od momentu ich zejścia w podziemie. Zamarł, kiedy wbiła w niego spojrzenie, oczami gonił za jej wzrokiem, podrażniony niewiedzą, co tak właściwie sprawdza.
-Wody - powtórzył, z prawie ironicznym uśmiechem. Nie musiał silić się na kpinę, sama cisnęła mu się na usta, niechybna oznaka, iż nieco wydobrzał - pierwsze, na co mam ochotę to kufel Ognistej, dziarska panna i może smoczy pazur na deser - wydusił z siebie, słuchając jednak uważnie wszystkich zaleceń i przytrzymując sztywno rękę, by mogła zbadać jego puls. Propozycja rozszerzenia oferty lecznicy była nieco przygłupia, więc ugryzł się w język.
-Chcę tylko odpocząć. Z odstawieniem alkoholu nie będę mieć problemów - poprawił się, już poważnie, Cassandra nie miała myśleć, że z niej kpi. Przekręcił się nieco na posłaniu, wybrał to po lewej stronie, nieco bliżej niewielkiego okna - jakoś instynktownie to na nim lądował, więc począł traktować je po trochu jak swoje. Mógł już usnąć, chciał, lecz przecież jeszcze nie skończyli. A on był wściekle głodny, więc prędzej czy później (raczej wcześniej), wybudziłby się z niespokojnego, płytkiego snu. Nie dziękował Cassandrze, nigdy na wyrost, ale mogła wyczytać z jego zmęczonego spojrzenia wdzięczność. Ludzką, w podzięce za pomoc i choć odkąd służyła Czarnemu Panu opatrywanie bitewnych ran jego sług było jej obowiązkiem, Magnus wiedział, że odpłaci się jej czymś więcej, niż dobrym słowem na pożegnanie.
-Co zrobiłaś? - spytał, nieco skonfundowany zaklęciem, enigmatycznym uśmiechem. Większość inkantacji, jakich używała Vablatsky brzmiała obco, lecz zazwyczaj czuł po nich różnicę, a kobieta nie wydawała się tak ucieszona. Nie podobała mu się ta sytuacja, a podejrzliwy wzrok utkwiony w Cassandrze płonął nieswojo. Dostał czas na przemyślenie, nie odpowiedziała mu od razu, dla odmiany zajmując się ranami Francuza. Ten nie oberwał tak mocno, jak on - przynajmniej nie w środku elektrowni, później, po przeniesieniu na ziemie Flintów Rowle nie był zbyt przytomny, aby to stwierdzić.
-Musieliśmy dostać się do leża krakena, tam znajdowało się źródło anomalii. Kolejne zagadki prowadziły nas do celu i w pewnym momencie ktoś po prostu musiał się poświęcić - odparł, lekceważąco wzruszając ramionami. Nie uważał się za bohatera, może i bolało jak skurwysyn i nie prezentowało się pięknie, lecz ostatecznie, to był tylko palec. Który można było odtworzyć, nie wiedział tego, a i tak zdecydował się to zrobić - dla dobra sprawy.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
195/200
Apo: 123/214 (46 tłuczone, 25 cięte, 40 - zatrucia); podane antidotum
Magnus: 155/280 (60 - zatrucia, 25 - psychiczne, decelphage, 40 - krwotok, atak sinicy); Fosilio, podane antidotum, lexis (obiecał posprzątać podłogę na całym piętrze)
Episkey maxima leczy: 10+29+5=44
Z uwagą obserwowała z wolna znikające zasinienia z ciała rycerza; zaczynały blaknąć, traciły kolory, zbliżały się fakturą i ubarwieniem do ciała rannego, ale bynajmniej nie zniknęły całkowicie. Na jego piersi wciąż widoczny był ogromny krwiak, szybkie oględziny pozwoliły jednak upewnić się uzdrowicielce, że jego życiu - i zdrowiu właściwie już też nie - żadna z ran nie zagrażała. Kilkoma zaklęciami mogła przyśpieszyć jego rekonwalescencję, ale, podobnie jak w przypadku Rowle'a, Sauvetterre musiał po prostu odpocząć, zregenerować straconą krew i wypłukać z siebie truciznę krakena. Skinęła głową, brak dotyku był pożądany, jej chłodne ciało było delikatne i źle znosiło gwałtowniejszy uścisk; w miejscu innym niż to niekiedy wzbudzał lęk, ale nie tu, w jej prywatnej oazie mrocznej krainy Nokturnu. Umhra dzielnie nosił miano ochroniarza, a ona sama cieszyła się życzliwym podejściem większości zbirów z okolicy.
Wsłuchiwała się w jego słowa, nie lekceważąc pobrzmiewającej w nich wątpliwości - dobry medyk nigdy tego nie czynił. Obejrzała się przez ramię, dostrzegając go przyglądającego się obciętemu kikutowi, nie byłaby sobą, gdyby nie wtrąciła trzech słów: - Jeśli wadzą ci wrażenia estetyczne, mogę je poprawić - zapewniła bez zająknięcia, odwracając się z powrotem ku Sauveterrowi, ujmując jego dłoń, by zbadać puls. Wydawał się spokojny, zgodnie z jej podejrzeniem antidotum - prawdopodobnie - zatrzymało truciznę, ale wciąż nosił ciężkie obrażenia, które wymagały jej interwencji. Potłuczenia wciąż wydawały się poważne. - Wystarczy przyciąć bliżej dłoni, zostało na to miejsce - kontynuowała, jej głos był donośny, ale monotonny, pozbawiony emocji, amputacja dawno temu przestała je w niej budzić. Ból głowy, o którym wspomniał, mógł znaczyć wiele, a co najgorsze, mógł być efektem urazu, do którego nie udało jej się dotrzeć, ale była niemal pewna, że zbadała go wystarczająco dokładnie, by nie było to możliwe. - Anomalie na okrągło wywołują bóle głowy, a wy znajdowaliście się blisko wyjątkowo potężnej - stwierdziła, choć nagłos, to zapewne bardziej do siebie, przekonując się racjonalnymi argumentami do bardziej wiarygodnej tezy. Odstąpiła od Sauveterre'a, powracając ku Magnusowi, tym razem jedynie uklęknąwszy przy nim na jednym kolanie. Odnalazła lewą dłonią tył jego czaszki, przesuwając palce na skronie, wyczuwając w żyłach puls; w końcu zdecydowała się unieść różdżkę i wyszeptać formułę zaklęcia:
- Decephalgo - łagodnie, powoli, zamierzając po raz kolejny już dzisiaj sprowadzić na Rowle'a ulgę - tym razem ostateczną.
Apo: 123/214 (46 tłuczone, 25 cięte, 40 - zatrucia); podane antidotum
Magnus: 155/280 (60 - zatrucia, 25 - psychiczne, decelphage, 40 - krwotok, atak sinicy); Fosilio, podane antidotum, lexis (obiecał posprzątać podłogę na całym piętrze)
Episkey maxima leczy: 10+29+5=44
Z uwagą obserwowała z wolna znikające zasinienia z ciała rycerza; zaczynały blaknąć, traciły kolory, zbliżały się fakturą i ubarwieniem do ciała rannego, ale bynajmniej nie zniknęły całkowicie. Na jego piersi wciąż widoczny był ogromny krwiak, szybkie oględziny pozwoliły jednak upewnić się uzdrowicielce, że jego życiu - i zdrowiu właściwie już też nie - żadna z ran nie zagrażała. Kilkoma zaklęciami mogła przyśpieszyć jego rekonwalescencję, ale, podobnie jak w przypadku Rowle'a, Sauvetterre musiał po prostu odpocząć, zregenerować straconą krew i wypłukać z siebie truciznę krakena. Skinęła głową, brak dotyku był pożądany, jej chłodne ciało było delikatne i źle znosiło gwałtowniejszy uścisk; w miejscu innym niż to niekiedy wzbudzał lęk, ale nie tu, w jej prywatnej oazie mrocznej krainy Nokturnu. Umhra dzielnie nosił miano ochroniarza, a ona sama cieszyła się życzliwym podejściem większości zbirów z okolicy.
Wsłuchiwała się w jego słowa, nie lekceważąc pobrzmiewającej w nich wątpliwości - dobry medyk nigdy tego nie czynił. Obejrzała się przez ramię, dostrzegając go przyglądającego się obciętemu kikutowi, nie byłaby sobą, gdyby nie wtrąciła trzech słów: - Jeśli wadzą ci wrażenia estetyczne, mogę je poprawić - zapewniła bez zająknięcia, odwracając się z powrotem ku Sauveterrowi, ujmując jego dłoń, by zbadać puls. Wydawał się spokojny, zgodnie z jej podejrzeniem antidotum - prawdopodobnie - zatrzymało truciznę, ale wciąż nosił ciężkie obrażenia, które wymagały jej interwencji. Potłuczenia wciąż wydawały się poważne. - Wystarczy przyciąć bliżej dłoni, zostało na to miejsce - kontynuowała, jej głos był donośny, ale monotonny, pozbawiony emocji, amputacja dawno temu przestała je w niej budzić. Ból głowy, o którym wspomniał, mógł znaczyć wiele, a co najgorsze, mógł być efektem urazu, do którego nie udało jej się dotrzeć, ale była niemal pewna, że zbadała go wystarczająco dokładnie, by nie było to możliwe. - Anomalie na okrągło wywołują bóle głowy, a wy znajdowaliście się blisko wyjątkowo potężnej - stwierdziła, choć nagłos, to zapewne bardziej do siebie, przekonując się racjonalnymi argumentami do bardziej wiarygodnej tezy. Odstąpiła od Sauveterre'a, powracając ku Magnusowi, tym razem jedynie uklęknąwszy przy nim na jednym kolanie. Odnalazła lewą dłonią tył jego czaszki, przesuwając palce na skronie, wyczuwając w żyłach puls; w końcu zdecydowała się unieść różdżkę i wyszeptać formułę zaklęcia:
- Decephalgo - łagodnie, powoli, zamierzając po raz kolejny już dzisiaj sprowadzić na Rowle'a ulgę - tym razem ostateczną.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
190/200
Apo: 123/214 (46 tłuczone, 25 cięte, 40 - zatrucia); podane antidotum
Magnus: 180/280 (60 - zatrucia, 40 - krwotok, atak sinicy); Fosilio, podane antidotum, lexis (obiecał posprzątać podłogę na całym piętrze)
Decelphage leczy: 10+29=39
Blask zaklęcia bez wątpienia przyniósł ową ulgę, Cassandra przyglądała mu się jeszcze przez chwilę z zamiarem jego kontrolowania, gdy nagle poczuła ciepło krwi pod własnym nosem; przytknęła do twarzy rękaw, nasączając go czerwienią, na ułamek sekundy przymknęła powieki. Dawała z siebie tej nocy wszystko, a miała za sobą ciężki dzień w lecznicy - nic dziwnego, że była przemęczona. Potrząsnęła lekko głową, nie od razu powstając z kolan, potrzebowała chwili dla siebie, chociaż krótkiej. Przetarła nos ponownie, tym razem już ze skrzepów.
- Uważaj, żebyś omyłkowo nie natrafił raczej na dziarski pazur smoczej panny - odparła bez zająknięcia, jak zawsze, gdy ktoś przy niej usiłował uprzedmiotowiać kobiety - mężczyźni zanadto przywykli do swojej dominującej roli. Osłabienie i krew sącząca się z nosa to o wiele za mało, żeby zamilkła. Uczyniła to dopiero, kiedy przytaknął jej zaleceniom, sinica osłabiała go wystarczająco mocno, gdzie indziej musiał poszukiwać siły. Śmierciożerca w złej formie nie byłby dla nich dobrą wróżbą. Wdzięczność, widoczna w jego oczach, była przyjemną kurtuazją i taktem z jego strony, ona sama ani jej nie oczekiwała, ani nie wymagała - nie robiła tego wszak z dobroci serca, miała w tym wszystkim swój cel, nawet jeśli troska o wielu spośród rycerzy przysługujących się sprawie zbiegała się z tymi interesami.
- Uleczyłam twoją głowę - oznajmiła, zupełnie ignorując fakt, że zapytał nim to uczyniła. Im mniej wiedział, tym lepiej spał, a przecież nikt nie miał wątpliwości co do tego, że zamierzał dotrzymać swojego słowa. Nie było potrzeby zdradzać mu prawdy przedwcześnie, nie chciała go obrazić, jeśli jego intencją było posprzątanie jej podłogi zgodnie z obietnicą, nie chciała go też ostrzec, jeśli ową obietnicę zamierzał złamać. Mówił, że ktoś musiał się poświęcić - czy naprawdę tak to miało wyglądać? Czy ów wielki czarnoksiężnik miał jedynie wzywać swoich sługów, by dokonywali kolejnych ofiar? Z drugiej strony - czy ich poświęcenie nie było dostatecznym dowodem wielkości Czarnego Pana? Magnus Rowle, podobnie jak inni, nie był człowiekiem, który klękał przed byle kim. Być może powinna przekazać mu słowa uznania, być może podnieść na duchu, że jego czyn zostanie zapamiętany, ale nie miała zwyczaju składać zapewnień, których ani nie była pewna, ani w których nie dostrzegała celu. Rozsunęła lekko kołnierz rozpiętej szaty Sauveterre'a, ponawiając wcześniej rzucone zaklęcie - wymagało powtórzenia:
- Curatio vulnera horribilis - szeptem.
Apo: 123/214 (46 tłuczone, 25 cięte, 40 - zatrucia); podane antidotum
Magnus: 180/280 (60 - zatrucia, 40 - krwotok, atak sinicy); Fosilio, podane antidotum, lexis (obiecał posprzątać podłogę na całym piętrze)
Decelphage leczy: 10+29=39
Blask zaklęcia bez wątpienia przyniósł ową ulgę, Cassandra przyglądała mu się jeszcze przez chwilę z zamiarem jego kontrolowania, gdy nagle poczuła ciepło krwi pod własnym nosem; przytknęła do twarzy rękaw, nasączając go czerwienią, na ułamek sekundy przymknęła powieki. Dawała z siebie tej nocy wszystko, a miała za sobą ciężki dzień w lecznicy - nic dziwnego, że była przemęczona. Potrząsnęła lekko głową, nie od razu powstając z kolan, potrzebowała chwili dla siebie, chociaż krótkiej. Przetarła nos ponownie, tym razem już ze skrzepów.
- Uważaj, żebyś omyłkowo nie natrafił raczej na dziarski pazur smoczej panny - odparła bez zająknięcia, jak zawsze, gdy ktoś przy niej usiłował uprzedmiotowiać kobiety - mężczyźni zanadto przywykli do swojej dominującej roli. Osłabienie i krew sącząca się z nosa to o wiele za mało, żeby zamilkła. Uczyniła to dopiero, kiedy przytaknął jej zaleceniom, sinica osłabiała go wystarczająco mocno, gdzie indziej musiał poszukiwać siły. Śmierciożerca w złej formie nie byłby dla nich dobrą wróżbą. Wdzięczność, widoczna w jego oczach, była przyjemną kurtuazją i taktem z jego strony, ona sama ani jej nie oczekiwała, ani nie wymagała - nie robiła tego wszak z dobroci serca, miała w tym wszystkim swój cel, nawet jeśli troska o wielu spośród rycerzy przysługujących się sprawie zbiegała się z tymi interesami.
- Uleczyłam twoją głowę - oznajmiła, zupełnie ignorując fakt, że zapytał nim to uczyniła. Im mniej wiedział, tym lepiej spał, a przecież nikt nie miał wątpliwości co do tego, że zamierzał dotrzymać swojego słowa. Nie było potrzeby zdradzać mu prawdy przedwcześnie, nie chciała go obrazić, jeśli jego intencją było posprzątanie jej podłogi zgodnie z obietnicą, nie chciała go też ostrzec, jeśli ową obietnicę zamierzał złamać. Mówił, że ktoś musiał się poświęcić - czy naprawdę tak to miało wyglądać? Czy ów wielki czarnoksiężnik miał jedynie wzywać swoich sługów, by dokonywali kolejnych ofiar? Z drugiej strony - czy ich poświęcenie nie było dostatecznym dowodem wielkości Czarnego Pana? Magnus Rowle, podobnie jak inni, nie był człowiekiem, który klękał przed byle kim. Być może powinna przekazać mu słowa uznania, być może podnieść na duchu, że jego czyn zostanie zapamiętany, ale nie miała zwyczaju składać zapewnień, których ani nie była pewna, ani w których nie dostrzegała celu. Rozsunęła lekko kołnierz rozpiętej szaty Sauveterre'a, ponawiając wcześniej rzucone zaklęcie - wymagało powtórzenia:
- Curatio vulnera horribilis - szeptem.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wracały mu siły, powoli, lecz sukcesywnie, godzinę temu (a może kilka? poczucie czasu straszliwie zawodziło, a wskazówki zegara były zwodnicze) ledwo przebierał nogami, potykając się o wystające brukowe kamienie i porozumiewał się urywanymi stęknięciami, teraz na sine usta cisnęły mu się kpiące riposty. Nieco niestosowne, świadczące o lekkomyślności - któż tracił energię na mało subtelne drwiny po wyniszczającej eskapadzie, utraceniu trzeciej części krwi i nagłego zapadnięciu na chorobę, na jaką jeszcze nie wynaleziono lekarstwa? - ale Rowle nie potrafił trzymać języka za zębami, co w przyszłości zapewne doprowadzi do jego zguby. Ostatnie słowo należało do niego i mimo piasku pod powiekami, utrzymywał stan podniesionej uwagi oraz gotowość do towarzyszeniu Casandrze przy jej pracy. Nawet, jeśli tylko duchem, byłby raczej kiepskim pomocnikiem, raz ze względu na osłabienie, dwa, iż nie posiadał ku temu odpowiedniej wiedzy i umiejętności. Mógł za to uraczyć ją - zależnie - kąśliwą uwagą bądź fascynującą opowieścią o trudach przeprawy, gawędą godną brytyjskiego magnata. Wszystko oczywiście, by umilić jej klęczenie przy Francuzie i łatanie jego ran. Wspominała, że wcześniej opatrywała Percivala w Kornwalii, więc również musiała odczuwać zmęczenie. Oczywiście jednak nie dawała niczego po sobie poznać i zajmowała się nimi z identycznym oddaniem swej profesji, co zawsze, słowem nie skarżąc się na znużenie. Jakoś instynktownie tknęło przy tym Magnusa poczucie wstydu i zaświtało mu w głowie pytanie, jak wiele zniosłaby sama Vablatsky. Rowle ucierpiał, nie roztkliwiał się szczególnie nad swoimi ranami w trakcie bitewnego szału, lecz kiedy ostatni kurz już opadł, miał wrażenie, że umiera. Zdawał sobie sprawę z siły własnej woli, ale Cassandra również była twarda. Może w inny sposób, lecz przypuszczał, że jej nerwy są stalowe, a ciało - mgnienie małej dziewczynki, chowającej się za matczyną spódnicą - może być z kamienia.
-Z moją twarzą też coś trzeba zrobić, czy tam wszystko w porządku? - odparł, pół żartem, pół serio, mógł mieć przestawiony nos ciągłymi krwawieniami i nawet o tym nie wiedzieć. Ponury humor Cassandry nie przebił się do jakże wrażliwego ego Magnusa, lecz podkręcił pewne rozpasanie mężczyzny. Znowu żył, nie przypłacał każdego oddechu tępym bólem, ramię i klatka piersiowa nie mierziły pęczniejącymi zsinieniami, a poszarpane rany na brzuchu zagoiły się grubymi, czystymi bliznami. Senność też jakoś odeszła na dalszy plan, jakby Cassandra przegnała ją razem ze wszystkimi innymi objawami. Tylko głód pozostał ten sam, już prawie mdlący, lecz nie narzekał, ani nie pośpieszał, wyjątkowo odznaczając się świętą cierpliwością - jeśli tak będzie lepiej - spoważniał, kładąc nacisk na stopniowanie przymiotnika, choć wciąż utrzymując konwencję lekkiego przejęcia wyglądem: lepiej, ale jednak właściwiej. Pierwszy raz pozbawiał się części ciała, na dodatek działając manualnie, mechanicznym narzędziem, które wcześniej mogło służyć wszystkiemu. Musiał to zrobić, więc zadziałał, nie zastanawiając się długo, ani nad wykonaniem, ani nad konsekwencjami - wówczas bał się, iż się rozmyśli - to zrób to. Korzystając z okazji, nie skąp taktyczny wskazówek, jeśli miałbym uczynić to znowu, wolałbym, aby się tak nie babrało - poprosił, mówiąc jasno i do rzeczy. Aspekty higieniczne zdecydowanie przeważały nad estetycznymi, a Rowle faktycznie mógł jeszcze stanąć przed podobnym wyzwaniem. I chciałby być do tego odpowiednio przygotowany.
-Nie tak potężnej, jak ta, z którą zmagają się w Azkabanie - wymamrotał, musiała zdawać sobie z tego sprawę, martwić się o wyruszających tam Śmierciożerców - szczególnie Mulciberów? - powodzenie naszych misji miało ułatwić im ucieczkę. Mam nadzieję, że zdążyliśmy na czas - szepnął, skoro Rycerze z Percivalem na czele zawiedli, oni m u s i e l i się sprawdzić. Nie dla siebie, tchórzliwej chęci uniknięcia kary, tylko dla Śmierciożerców przemierzających Azkaban. Myśląc o tym strasznym miejscu, zatrząsł się lekko - z zimna, z niepokoju? - lecz kiedy jego skroni sięgnął promień zaklęcia, uspokoił się już całkowicie, odczuwając znaczącą zmianę. Pulsowanie skroni wycofywało się, by po chwili zniknąć zupełnie, Cassandra była prawdziwą czarodziejką.
-Leci ci krew - zauważył, jakże spostrzegawczy, jakże elokwentny. Przez chwilę zamarł, czy to aby nie efekt sinicy, czy może nie zaraził Vablatsky, lecz posoka pociekła tylko z jej nosa i wyglądała normalnie, zdrowo.
-Od dekady żyję z moją żoną. Do smoczyc szacunek mam tym większy - odparł, w lot chwytając ostrzegawczy przytyk. Mogła poczuć się urażona niecelną ironią Rowle'a i wręcz zobligowana do utarcia jego męskiej dumy - niepotrzebnie. Raczej nie widział w kobietach przedmiotów, a do tych, które potrafiły same o siebie zadbać i samodzielnie stanowić, czuł nawet więcej niż respekt.
-Ale zrobiłaś to teraz - zauważył, minimalne wahanie w czasie, ale coś mu się nie podobało. Czyżby Cassandra coś knuła? Prawie machnął ręką, jeśli nie chce, nie powie mu, a on przecież nie zdoła jej zmusić.
-Ten palec to właściwie nic takiego. Możliwe, że dałoby się to zrobić inaczej, zapłacić tylko krwią. Pewnie nazbyt się pośpieszyłem, ale wcześniej straciliśmy zbyt dużo czasu, przeze mnie - rzucił, wtedy nie mógł tego tak dokładnie przemyśleć. Byli uwięzieni pod ziemią, ścigali się z piaskiem przesypującym się przez klepsydrę, a palce stanowiły pewny trop. Nie mógł już ryzykować. Nadrabiał teraz, unosząc się na łokciach na sienniku i wpatrując się, jak Cassandra zajmuje się ranami Apollinaire'a, zmieniającymi się na jego oczach w błyszczące, cienkie blizny. Jeszcze trochę i Sauveterre będzie jak nowy, a on w końcu przełknie coś innego od trującej flegmy, zalegającej mu w gardle.
-Z moją twarzą też coś trzeba zrobić, czy tam wszystko w porządku? - odparł, pół żartem, pół serio, mógł mieć przestawiony nos ciągłymi krwawieniami i nawet o tym nie wiedzieć. Ponury humor Cassandry nie przebił się do jakże wrażliwego ego Magnusa, lecz podkręcił pewne rozpasanie mężczyzny. Znowu żył, nie przypłacał każdego oddechu tępym bólem, ramię i klatka piersiowa nie mierziły pęczniejącymi zsinieniami, a poszarpane rany na brzuchu zagoiły się grubymi, czystymi bliznami. Senność też jakoś odeszła na dalszy plan, jakby Cassandra przegnała ją razem ze wszystkimi innymi objawami. Tylko głód pozostał ten sam, już prawie mdlący, lecz nie narzekał, ani nie pośpieszał, wyjątkowo odznaczając się świętą cierpliwością - jeśli tak będzie lepiej - spoważniał, kładąc nacisk na stopniowanie przymiotnika, choć wciąż utrzymując konwencję lekkiego przejęcia wyglądem: lepiej, ale jednak właściwiej. Pierwszy raz pozbawiał się części ciała, na dodatek działając manualnie, mechanicznym narzędziem, które wcześniej mogło służyć wszystkiemu. Musiał to zrobić, więc zadziałał, nie zastanawiając się długo, ani nad wykonaniem, ani nad konsekwencjami - wówczas bał się, iż się rozmyśli - to zrób to. Korzystając z okazji, nie skąp taktyczny wskazówek, jeśli miałbym uczynić to znowu, wolałbym, aby się tak nie babrało - poprosił, mówiąc jasno i do rzeczy. Aspekty higieniczne zdecydowanie przeważały nad estetycznymi, a Rowle faktycznie mógł jeszcze stanąć przed podobnym wyzwaniem. I chciałby być do tego odpowiednio przygotowany.
-Nie tak potężnej, jak ta, z którą zmagają się w Azkabanie - wymamrotał, musiała zdawać sobie z tego sprawę, martwić się o wyruszających tam Śmierciożerców - szczególnie Mulciberów? - powodzenie naszych misji miało ułatwić im ucieczkę. Mam nadzieję, że zdążyliśmy na czas - szepnął, skoro Rycerze z Percivalem na czele zawiedli, oni m u s i e l i się sprawdzić. Nie dla siebie, tchórzliwej chęci uniknięcia kary, tylko dla Śmierciożerców przemierzających Azkaban. Myśląc o tym strasznym miejscu, zatrząsł się lekko - z zimna, z niepokoju? - lecz kiedy jego skroni sięgnął promień zaklęcia, uspokoił się już całkowicie, odczuwając znaczącą zmianę. Pulsowanie skroni wycofywało się, by po chwili zniknąć zupełnie, Cassandra była prawdziwą czarodziejką.
-Leci ci krew - zauważył, jakże spostrzegawczy, jakże elokwentny. Przez chwilę zamarł, czy to aby nie efekt sinicy, czy może nie zaraził Vablatsky, lecz posoka pociekła tylko z jej nosa i wyglądała normalnie, zdrowo.
-Od dekady żyję z moją żoną. Do smoczyc szacunek mam tym większy - odparł, w lot chwytając ostrzegawczy przytyk. Mogła poczuć się urażona niecelną ironią Rowle'a i wręcz zobligowana do utarcia jego męskiej dumy - niepotrzebnie. Raczej nie widział w kobietach przedmiotów, a do tych, które potrafiły same o siebie zadbać i samodzielnie stanowić, czuł nawet więcej niż respekt.
-Ale zrobiłaś to teraz - zauważył, minimalne wahanie w czasie, ale coś mu się nie podobało. Czyżby Cassandra coś knuła? Prawie machnął ręką, jeśli nie chce, nie powie mu, a on przecież nie zdoła jej zmusić.
-Ten palec to właściwie nic takiego. Możliwe, że dałoby się to zrobić inaczej, zapłacić tylko krwią. Pewnie nazbyt się pośpieszyłem, ale wcześniej straciliśmy zbyt dużo czasu, przeze mnie - rzucił, wtedy nie mógł tego tak dokładnie przemyśleć. Byli uwięzieni pod ziemią, ścigali się z piaskiem przesypującym się przez klepsydrę, a palce stanowiły pewny trop. Nie mógł już ryzykować. Nadrabiał teraz, unosząc się na łokciach na sienniku i wpatrując się, jak Cassandra zajmuje się ranami Apollinaire'a, zmieniającymi się na jego oczach w błyszczące, cienkie blizny. Jeszcze trochę i Sauveterre będzie jak nowy, a on w końcu przełknie coś innego od trującej flegmy, zalegającej mu w gardle.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
190/200
Apo: 148/214 (46 tłuczone, 40 - zatrucia); podane antidotum
Magnus: 180/280 (60 - zatrucia, 40 - krwotok, atak sinicy); Fosilio, podane antidotum, lexis (obiecał posprzątać podłogę na całym piętrze)
Curatio Vulnera horribilis wyleczyło: 15+29x2+10bo Cassandra pomyliła zaklęcia
Była zmęczona, w jej ruchach wydawało się to coraz bardziej widoczne, ale w tym momencie zmęczenie sięgnęło zenitu - ledwie z różdżki wysunął się promień zaklęcia, a jej oczy otworzyły się szerzej, przytomniej, kiedy zorientowała się, że mimowolnie wypowiedziała zaklęcie i poczyniła gest różdżką nie tego czaru, którego zamierzała. Szczęśliwie dla niej, zarówno gest, jak i inkantacja, wybrzmiały poprawnie, zapewne wypowiedziała te słowa mimowolnie, zaprogramowane jak podstawowe życiowe odruchy, owszem, noc była już późna, ale zdarzało jej się przecież w przeszłości pracować w trudniejszych warunkach. Umysł opadał, ciało nie przestawało się bronić, znała ten stan bardzo dobrze; kolejnym szczęśliwym trafem okazał się fakt, że kilka szram na torsie czarodzieja, sąsiadujących z zasinieniami, które zamierzała objąć działaniem swojego zaklęcia, zasklepiło się w mgnieniu oka - potraktowane notabene zaklęciem znacznie silniejszym, niż tego wymagały. Przymknęła na krótko powieki, ciężko wydychając powietrze i przesunęła chłodną dłonią wzdłuż własnej szyi aż ku skroni, usiłując wrócić do trzeźwości umysłu.
- Powinieneś zajrzeć dokładnie pięć bram dalej, tam przyjmuje balwierz - oświadczyła nieco cichszym głosem, nie patrząc na Magnusa, nie oglądając się na niego i nie unosząc się znad ciała Sauveterre'a. Nie, bynajmniej nie miała nic do jego zarostu, niektórzy mężczyźni wyglądali z nim dojrzalej, ale na niemądre pytania zwykle przeznaczone miała również niemądre odpowiedzi. Nie potrzebowała spojrzeć na jego twarz, by wiedzieć, że nic nie było z nią w porządku - oznaki zatrucia jeszcze jakiś czas będą na jego ciele widoczne, podobnie jak zmęczenie, upływ krwi, słabość; wyglądał jak cień siebie, choć czuł się już znacznie lepiej - cień wciąż znajdował się gdzieś pośrodku życia i śmierci. Wiele dzisiaj przeszedł, miał prawo cieszyć się z każdego oddechu. Niewiele brakowało, by mógł go już nigdy nie zaznać. - Tniesz prosto i szybko, tutaj potrzeba praktyki, nie wskazówek. Wyczucia. Znajomości ciała. Poćwicz na wieprzu lub kogucie, a następnym razem cięcie będzie gładsze. Problem się pojawia, kiedy robisz to samemu sobie: twoje ciało będzie broniło się przed twoim umysłem ze wszystkich sił. - To i tak cud, że Rowle zdołał to uczynić. Ból musiał być niewyobrażalny, odstręczający, Magnus mógł omdleć: a jednak ukończył swój akt. - Bardziej miarodajne okażą się ćwiczenia na sobie samym, ale szafuj palcami ostrożnie, masz ich tylko dwadzieścia. - Tyle mogło wystarczyć, by nabrać rzeźnickiej wprawy, zdecydowanie. - Cięcie nie ma sensu, tylko cię osłabi. Wytnę poszarpane kawałki skóry, żeby twoje służki nie krzyczały na widok swojego pana, ale i tak przyda ci się para eleganckich rękawic. - Wspomnienie Azkabanu sprawiło, że drgnęła; być może zauważalnie. Ramsey mógł wrócić stamtąd pozbawiony czegoś więcej niż palca - lub nie wrócić stamtąd wcale. Zresztą, czy możliwe jest, by wrócił? To Azkaban: stamtąd nie wraca się będąc tym samym człowiekiem.
- Wy podołaliście - powodzenie, tak to nazywał. - Oni nie - wyraźne rozróżnienie na dwie grupy miało znaczenie - i być może przesądzało o losie Mulcibera. - Episkey - wypowiedziała zaklęcie głośniej, niż poprzednie; z mocą, z gniewem, ze złością, ze strachem. Wskazówki zegara tykały nieubłaganie i prędzej czy później - musiały się zatrzymać.
Apo: 148/214 (46 tłuczone, 40 - zatrucia); podane antidotum
Magnus: 180/280 (60 - zatrucia, 40 - krwotok, atak sinicy); Fosilio, podane antidotum, lexis (obiecał posprzątać podłogę na całym piętrze)
Curatio Vulnera horribilis wyleczyło: 15+29x2+10
Była zmęczona, w jej ruchach wydawało się to coraz bardziej widoczne, ale w tym momencie zmęczenie sięgnęło zenitu - ledwie z różdżki wysunął się promień zaklęcia, a jej oczy otworzyły się szerzej, przytomniej, kiedy zorientowała się, że mimowolnie wypowiedziała zaklęcie i poczyniła gest różdżką nie tego czaru, którego zamierzała. Szczęśliwie dla niej, zarówno gest, jak i inkantacja, wybrzmiały poprawnie, zapewne wypowiedziała te słowa mimowolnie, zaprogramowane jak podstawowe życiowe odruchy, owszem, noc była już późna, ale zdarzało jej się przecież w przeszłości pracować w trudniejszych warunkach. Umysł opadał, ciało nie przestawało się bronić, znała ten stan bardzo dobrze; kolejnym szczęśliwym trafem okazał się fakt, że kilka szram na torsie czarodzieja, sąsiadujących z zasinieniami, które zamierzała objąć działaniem swojego zaklęcia, zasklepiło się w mgnieniu oka - potraktowane notabene zaklęciem znacznie silniejszym, niż tego wymagały. Przymknęła na krótko powieki, ciężko wydychając powietrze i przesunęła chłodną dłonią wzdłuż własnej szyi aż ku skroni, usiłując wrócić do trzeźwości umysłu.
- Powinieneś zajrzeć dokładnie pięć bram dalej, tam przyjmuje balwierz - oświadczyła nieco cichszym głosem, nie patrząc na Magnusa, nie oglądając się na niego i nie unosząc się znad ciała Sauveterre'a. Nie, bynajmniej nie miała nic do jego zarostu, niektórzy mężczyźni wyglądali z nim dojrzalej, ale na niemądre pytania zwykle przeznaczone miała również niemądre odpowiedzi. Nie potrzebowała spojrzeć na jego twarz, by wiedzieć, że nic nie było z nią w porządku - oznaki zatrucia jeszcze jakiś czas będą na jego ciele widoczne, podobnie jak zmęczenie, upływ krwi, słabość; wyglądał jak cień siebie, choć czuł się już znacznie lepiej - cień wciąż znajdował się gdzieś pośrodku życia i śmierci. Wiele dzisiaj przeszedł, miał prawo cieszyć się z każdego oddechu. Niewiele brakowało, by mógł go już nigdy nie zaznać. - Tniesz prosto i szybko, tutaj potrzeba praktyki, nie wskazówek. Wyczucia. Znajomości ciała. Poćwicz na wieprzu lub kogucie, a następnym razem cięcie będzie gładsze. Problem się pojawia, kiedy robisz to samemu sobie: twoje ciało będzie broniło się przed twoim umysłem ze wszystkich sił. - To i tak cud, że Rowle zdołał to uczynić. Ból musiał być niewyobrażalny, odstręczający, Magnus mógł omdleć: a jednak ukończył swój akt. - Bardziej miarodajne okażą się ćwiczenia na sobie samym, ale szafuj palcami ostrożnie, masz ich tylko dwadzieścia. - Tyle mogło wystarczyć, by nabrać rzeźnickiej wprawy, zdecydowanie. - Cięcie nie ma sensu, tylko cię osłabi. Wytnę poszarpane kawałki skóry, żeby twoje służki nie krzyczały na widok swojego pana, ale i tak przyda ci się para eleganckich rękawic. - Wspomnienie Azkabanu sprawiło, że drgnęła; być może zauważalnie. Ramsey mógł wrócić stamtąd pozbawiony czegoś więcej niż palca - lub nie wrócić stamtąd wcale. Zresztą, czy możliwe jest, by wrócił? To Azkaban: stamtąd nie wraca się będąc tym samym człowiekiem.
- Wy podołaliście - powodzenie, tak to nazywał. - Oni nie - wyraźne rozróżnienie na dwie grupy miało znaczenie - i być może przesądzało o losie Mulcibera. - Episkey - wypowiedziała zaklęcie głośniej, niż poprzednie; z mocą, z gniewem, ze złością, ze strachem. Wskazówki zegara tykały nieubłaganie i prędzej czy później - musiały się zatrzymać.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zaklęcie Cassandry zadziałało wręcz wzorcowo. Uleczyło nie tylko wszystkie obrażenia Magnusa w związku z krwawieniem, ale także samej uzdrowicielki i, co miała niebawem zobaczyć, a Apolinare już poczuł, jego stłuczenia. Poznikały wszystkie siniaki i krwotoki, a w przypadku uzdrowicielki również i jej osłabienia.
|Interwencja w związku z prima aprilis.
Wyleczone zostały wszystkie obrażenia, które leczy zaklęcie Episkey u Magnusa i Apolinare'a oraz wszystkie obrażenia Cassandry, niezależnie od ich charakteru.
|Interwencja w związku z prima aprilis.
Wyleczone zostały wszystkie obrażenia, które leczy zaklęcie Episkey u Magnusa i Apolinare'a oraz wszystkie obrażenia Cassandry, niezależnie od ich charakteru.
Apo: 194/214 (40 - zatrucia); podane antidotum
Magnus: 180/280 (60 - zatrucia, 40 - krwotok, atak sinicy); Fosilio, podane antidotum, lexis (obiecał posprzątać podłogę na całym piętrze)
Episkey wyleczyło 46 obrażeń Apolinaire'a i 10 obrażeń Cassandry
Promień zaklęcia z mocą objął rycerza, łagodząc jego potłuczenia w mgnieniu oka; zmuszenie się do wykrzesania z siebie jeszcze odrobiny koncentracji pomogło jej osiągnąć swój cel - wyglądało na to, że wszystkie powierzchowne obrażenia, te, którym mogła zaradzić natychmiast, zostały uleczone. Sama zresztą poczuła się lepiej - być może był to zbawienny tym razem wpływ nieprzewidywalnej anomalii, a może ulga po dobrze wykonanej pracy. Wypełniła swoje zadanie, najlepiej, jak potrafiła. I musiała odpocząć, nim wróci ostatnia z grup, ta, o której przed momentem wspomniała w odpowiedzi na słowa Magnusa; pomimo lakonicznej wypowiedzi wciąż była przy nich myślą, myślą, z którą nie lubiła się zdradzać. Trudno było jej przyznać przed samą sobą, że ją to obchodzi - a co dopiero przed innymi. Istniała szansa, całkiem zresztą duża, że z Azkabanu już nikt nie wróci, godziła się z tym, ale nie grzebała ich przedwcześnie. Mulciber był twardy i silny, potrafił sobie radzić, nawet wtedy, kiedy sytuacja wydaje się beznadziejna. Był jak kot, który zaklętym sposobem zawsze spada na cztery łapy. Zgrabnym ruchem dotknęła ciała Apolinaire'a, odkładając różdżkę na bok, usiłując wybadać stan organów wewnętrznych: fakt, że Sauveterre usnął był wygodny, nie przeszkadzał jej w oględzinach, ale każda moneta ma dwie strony, nie mógł również przekazać jej żadnej informacji o swoim samopoczuciu. Wyglądał jednak dobrze, dużo lepiej niż Magnus, jego twarz nabrała kolorów, podobnie jak skóra.
- Bystrzak - odparła jedynie, z uznaniem, kwitując jego domysły odnośnie rzuconego wcześniej zaklęcia; trzymała się swojego planu, urok nie był w żaden sposób naprawdę szkodliwy. Prawda, brakowało jej pokory w organizacji, do której przystąpiła, ale mimo to nigdy nie ośmieliłaby się potraktować w ten sposób śmierciożercy, Jeśli spełni obietnicę, nawet się nie dowie, że zrobiła cokolwiek. Bo w istocie Magnus śmierciożercą był, oddanym, przepełnionym poczuciem służby wobec Czarnego Pana, był kolejnym namacalnym dowodem na to, że jego tajemnicza wielkość była czymś wartym uwagi. Tacy jak Rowle nie kłaniali się byle komu, tacy jak Rowle nie poświęcali sami siebie w imię idei, która miała być tylko chwilową zabawą, tacy jak Rowle... nie poświęcali czasu na wydarzenia, które nie były tego warte. - Jeśli to pozwoliło wam zaoszczędzić czasu, było tego warte - odparła więc na jego słowa, krótko, głucho, w zamyśleniu; od szybkości ich działań zależało nie tylko powodzenie dzisiejszej misji, ale również los Mulcibera. Prawdopodobnie zdążyli, od śmierciożerców wszak wciąż nie było żadnych wieści. Prawdopodobnie, równie dobrze mogli być już martwi lub nie podołać ostrzałowi aurorów, którzy mogli wytropić ich dawno temu.
- Twoja żona - zaczęła, odejmując dłonie od ciała Sauvettera i wrzucając różdżkę z powrotem do kieszeni powłóczystej spódnicy; to już koniec, jej pacjenci potrzebowali już tylko odpoczynku. Poderwała się z klęczek, obracając się w kierunku Magnusa, pragnęła go zapewne uraczyć złośliwym kąskiem, niepewna, czy szanownej małżonce spodobałoby się miano smoczycy. Zapewne kąskiem niepotrzebnym, ale nie bez kozery przylgnęła do niej reputacja modliszki. Ledwie jednak na niego spojrzała, a obraz zaczął zachodzić mgłą. Niemal odruchowo przysunęła rękaw koszuli do nosa, jak z oddali słysząc, że krwawi - wydawało jej się, czy krew znów spłynęła? To sinica? Nie, znała ten stan zbyt dobrze, nie mogła pomylić go z żadnym innym: a ostry pisk w uszach, był jak ostatnie brutalne ostrzeżenie, nim nadeszła wizja, zachwiała się lekko w miejscu i rozchyliła usta zupełnie, jakby chciała coś powiedzieć, choć nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Upadła, odruchem, którego ani nie inicjowała, ani nie czuła, podtrzymując się o podłogę rękoma, przeniosła wzrok na Magnusa, wzrok pusty i błędny, w ostatniej chwili, nim źrenice uciekły w górę, ukazując białka. Kącik jej ust zadrżał, drżał nerwowo, niekontrolowanie, podobnie zadrżała jej prawa ręka, odbierając jej stabilność, upadła całkiem, a krucze włosy przysłoniły kurtyną wciąż drżącą twarz; Cassandra wciąż tu była, ale tylko ciałem - jej duch otwierał trzecie oko, dostrzegając mroczną przyszłość.
Magnus: 180/280 (60 - zatrucia, 40 - krwotok, atak sinicy); Fosilio, podane antidotum, lexis (obiecał posprzątać podłogę na całym piętrze)
Episkey wyleczyło 46 obrażeń Apolinaire'a i 10 obrażeń Cassandry
Promień zaklęcia z mocą objął rycerza, łagodząc jego potłuczenia w mgnieniu oka; zmuszenie się do wykrzesania z siebie jeszcze odrobiny koncentracji pomogło jej osiągnąć swój cel - wyglądało na to, że wszystkie powierzchowne obrażenia, te, którym mogła zaradzić natychmiast, zostały uleczone. Sama zresztą poczuła się lepiej - być może był to zbawienny tym razem wpływ nieprzewidywalnej anomalii, a może ulga po dobrze wykonanej pracy. Wypełniła swoje zadanie, najlepiej, jak potrafiła. I musiała odpocząć, nim wróci ostatnia z grup, ta, o której przed momentem wspomniała w odpowiedzi na słowa Magnusa; pomimo lakonicznej wypowiedzi wciąż była przy nich myślą, myślą, z którą nie lubiła się zdradzać. Trudno było jej przyznać przed samą sobą, że ją to obchodzi - a co dopiero przed innymi. Istniała szansa, całkiem zresztą duża, że z Azkabanu już nikt nie wróci, godziła się z tym, ale nie grzebała ich przedwcześnie. Mulciber był twardy i silny, potrafił sobie radzić, nawet wtedy, kiedy sytuacja wydaje się beznadziejna. Był jak kot, który zaklętym sposobem zawsze spada na cztery łapy. Zgrabnym ruchem dotknęła ciała Apolinaire'a, odkładając różdżkę na bok, usiłując wybadać stan organów wewnętrznych: fakt, że Sauveterre usnął był wygodny, nie przeszkadzał jej w oględzinach, ale każda moneta ma dwie strony, nie mógł również przekazać jej żadnej informacji o swoim samopoczuciu. Wyglądał jednak dobrze, dużo lepiej niż Magnus, jego twarz nabrała kolorów, podobnie jak skóra.
- Bystrzak - odparła jedynie, z uznaniem, kwitując jego domysły odnośnie rzuconego wcześniej zaklęcia; trzymała się swojego planu, urok nie był w żaden sposób naprawdę szkodliwy. Prawda, brakowało jej pokory w organizacji, do której przystąpiła, ale mimo to nigdy nie ośmieliłaby się potraktować w ten sposób śmierciożercy, Jeśli spełni obietnicę, nawet się nie dowie, że zrobiła cokolwiek. Bo w istocie Magnus śmierciożercą był, oddanym, przepełnionym poczuciem służby wobec Czarnego Pana, był kolejnym namacalnym dowodem na to, że jego tajemnicza wielkość była czymś wartym uwagi. Tacy jak Rowle nie kłaniali się byle komu, tacy jak Rowle nie poświęcali sami siebie w imię idei, która miała być tylko chwilową zabawą, tacy jak Rowle... nie poświęcali czasu na wydarzenia, które nie były tego warte. - Jeśli to pozwoliło wam zaoszczędzić czasu, było tego warte - odparła więc na jego słowa, krótko, głucho, w zamyśleniu; od szybkości ich działań zależało nie tylko powodzenie dzisiejszej misji, ale również los Mulcibera. Prawdopodobnie zdążyli, od śmierciożerców wszak wciąż nie było żadnych wieści. Prawdopodobnie, równie dobrze mogli być już martwi lub nie podołać ostrzałowi aurorów, którzy mogli wytropić ich dawno temu.
- Twoja żona - zaczęła, odejmując dłonie od ciała Sauvettera i wrzucając różdżkę z powrotem do kieszeni powłóczystej spódnicy; to już koniec, jej pacjenci potrzebowali już tylko odpoczynku. Poderwała się z klęczek, obracając się w kierunku Magnusa, pragnęła go zapewne uraczyć złośliwym kąskiem, niepewna, czy szanownej małżonce spodobałoby się miano smoczycy. Zapewne kąskiem niepotrzebnym, ale nie bez kozery przylgnęła do niej reputacja modliszki. Ledwie jednak na niego spojrzała, a obraz zaczął zachodzić mgłą. Niemal odruchowo przysunęła rękaw koszuli do nosa, jak z oddali słysząc, że krwawi - wydawało jej się, czy krew znów spłynęła? To sinica? Nie, znała ten stan zbyt dobrze, nie mogła pomylić go z żadnym innym: a ostry pisk w uszach, był jak ostatnie brutalne ostrzeżenie, nim nadeszła wizja, zachwiała się lekko w miejscu i rozchyliła usta zupełnie, jakby chciała coś powiedzieć, choć nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Upadła, odruchem, którego ani nie inicjowała, ani nie czuła, podtrzymując się o podłogę rękoma, przeniosła wzrok na Magnusa, wzrok pusty i błędny, w ostatniej chwili, nim źrenice uciekły w górę, ukazując białka. Kącik jej ust zadrżał, drżał nerwowo, niekontrolowanie, podobnie zadrżała jej prawa ręka, odbierając jej stabilność, upadła całkiem, a krucze włosy przysłoniły kurtyną wciąż drżącą twarz; Cassandra wciąż tu była, ale tylko ciałem - jej duch otwierał trzecie oko, dostrzegając mroczną przyszłość.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Potarł swoją brodę - mógł to uczynić, ręka choć posiniała, nadal była sprawna - z pewnym rodzajem nostalgii. Pomimo sugestii Cassandry (raczej ironicznej, niż rzuconej na serio) nie miał najmniejszego zamiaru się z nią rozstawać. Zarost był cały posklejany od krwi, brudny, okurzony, właściwie jak cały Magnus, lecz póki co, nie chciał prosić Vablastky o umożliwienie dokonania ablucji. Czynności toaletowe musiały poczekać, jeszcze chwilę, nie potrafił określić dokładnie, jak długo, lecz póki Sauveterre wyglądał nadal na półżywego, nie zamierzał wychylić się z egoistycznym (i zdaje się, że bardzo szlachceckim) żądaniem.
-Mam swojego fryzjera, dziękuję - odparł, poruszając się niespokojnie, na pokaz demosntrując rzekomy niepokój przed oddaniem się w ręce golibrody z Nokturnu. Znał doskonale miejscowe legendy, a przecież Londyńczycy już raz przez mistrza tego fachu żywyli się ludzkim mięsem, i to z upodobaniem. Może to jednak dobrze, iż nie podała mu lustra, podejrzewał bowiem, co w nim zasta. Potworne zmęcznenie podkreślone chorobą, chorobą przewlekłą i ciężką, śladami po unurzeniu się w truciznie krakena. Pokierszowany i pocięty pewnie byłby ładniejszy, ale pozostawało to właściwie bez większego znaczenia. W lecznicy i tak oglądała go tylko Cassandra oraz ewentualnie, jeśli się ocknie, Apollinaire, przy czym na jego opini Rowle'owi nie zależało zupełnie.
-Na wieprzu? - uniósł brew z niedowierzaniem i z wstrętem, od tych zwierząt akurat trzymał się z daleka. Dmuchał na zimne, póki co zdawał się zdrowy jak ryba, poza oczywistymi uszczerbkami, ale genetyczna skaza mogła uderzyć w każdej chwili. Szczególnie ze względu na bliskie pokrewieństwo jego najbliższej rodziny.
-Nie było to najprzyjemniejsze doznanie, ale to zrobiłem - zauważył, nie pamiętał, by uciekał przed ostrzem, kiedy już zadecydował, wykonał swój plan krok po kroku. Dźwięk piłowania kości do teraz dzwonił mu w uszach, lecz nie cofał się. Ani wtedy, ani teraz. Odcięcie palca w gruncie rzeczy było identyczną ofiarą, jak wychylenie do dna kielicha z trującym eliksirem, co też uczynił, też dla Czarnego Pana. Jedyną różnicą była czysta fizyczność oraz umiejętności, jakich wymagała amputacja. Brakło mu tego, a nie zaparcia, wiedział o tym.
-Nie mam zamiaru okaleczać się bez powodu, nawet, jeśli stracone palce da się odtworzyć. Ale... - zawiesił głos, nie musiał mówić nic więcej. Ludzie czasami ginęli bez powodu, znikali, rozpływali się w powuietrzu i słuch po nich ginął. Mugole zaprzęgnięci do pracy przy odbudowie Wiwerny po ich zakończeniu na pewno nie będą potrzebować swoich dłoni. Więc, sprawa załatwiona.
Skinął głową, przyznając jej rację. Cassandra jak zwykle myślała o wszystkim, w tym o cichej reakcji służby w jego posiadłości. Zaskakujące, jak niewiele umykało tej kobiecie, zadumał się Magnus, dobrze, że stała po ich stronie. Parę rękawic stracił w podziemiach elektrowni, ale to nic, gdy tylko dojdzie do siebie, kupi sobie nowe. By nie starszyć służek, oczywiście.
Dali radę, tak powiedziała. Zdążyli, więc Śmierciożercy dostali od nich połowę drogi ewakuacyjnej, choć część pomocy - oby im wystarczyła. Wyprawa do Azkabanu stanowiła misję samobójczą, ale czy Czarny Pan nie udowodnił, iż nie ma dla niego rzeczy niemożliwych? A skoro dla niego nie istnieją granicę, jego słudzy również zostali obdarzeni podobną mocą, wystarczającą do tego, by spełnić jego wolę. Lord Voldemort nie wysłałby ich na śmierć.
Wykrzywił się - ciężko rzecz, czy z bólu (wciąż?), czy ze złości - reagując na przytyk Cassandry. Puścił go mimo uszu, cóż więcej mógł dodać, skoro kobieta szła w zaparte, decdyując się go zwodzić. Nie wydobędzie z niej słowa, nie lężac rozwalony na cienkim posłaniu, pozbawiony siły na cokolwiek poza niezręcznym poruszaniem kończynami. Musiał jednak coś zrobić. Urwany początek zdania go zaalarmował, tak jak i mglisty wzrok Cassandry uciekający ku górze, w jednej chwili widział jej błyskające tęczówki, w drugiej już tylko białka, przeraźliwie wywrócone na drugą stronę. Bezwładne ciało opadło na podłogę, ręce zastukotały, wyginając się pod dziwnym kątem i Vablastky zaczęła drżeć, dygotać i miotać się po ziemi. Tylko przez chwilę, Rowle poderwał się błyskawicznie, ignorując protesty mięśni i uklęknął tuż przy głowie Cassandry, zanim ta zdążyła choć raz uderzyć o podłogę. Umieścił ją między swymi udami, bezpiecznie - nogi były silniejsze, zresztą obecnie, ufał im bardziej, niż swoim dłoniom - a rękami sięgnął zapiętej na ostatni guzik koszuli, którą po prostu rozerwał, nie mając czasu na zabawę z guziczkami. Akcja-reakcja, dyszał ciężko, z niemym przerażeniem wpatrując się w podrygujące ciało wspierające się na nim i chcąc, aby to wszystko jak najszybciej się skończyło. Znowu czuł wyczerpanie, ale zaciskał zęby, teraz to on musiał pomóc Cassandrze. I tak nie spłaci tym swojego długu, ale wyrówna swoje własne rachunki.
- No już, wracaj - mruknął cicho, nadal przytrzymując słabnące ciało. Powoli się uspokajała, lecz on obawiał się nawrotu, więc nieprzerwanie podpierał głowę Cassandry, z niepokojem obserwując kolory na jej twarzy.
-Mam swojego fryzjera, dziękuję - odparł, poruszając się niespokojnie, na pokaz demosntrując rzekomy niepokój przed oddaniem się w ręce golibrody z Nokturnu. Znał doskonale miejscowe legendy, a przecież Londyńczycy już raz przez mistrza tego fachu żywyli się ludzkim mięsem, i to z upodobaniem. Może to jednak dobrze, iż nie podała mu lustra, podejrzewał bowiem, co w nim zasta. Potworne zmęcznenie podkreślone chorobą, chorobą przewlekłą i ciężką, śladami po unurzeniu się w truciznie krakena. Pokierszowany i pocięty pewnie byłby ładniejszy, ale pozostawało to właściwie bez większego znaczenia. W lecznicy i tak oglądała go tylko Cassandra oraz ewentualnie, jeśli się ocknie, Apollinaire, przy czym na jego opini Rowle'owi nie zależało zupełnie.
-Na wieprzu? - uniósł brew z niedowierzaniem i z wstrętem, od tych zwierząt akurat trzymał się z daleka. Dmuchał na zimne, póki co zdawał się zdrowy jak ryba, poza oczywistymi uszczerbkami, ale genetyczna skaza mogła uderzyć w każdej chwili. Szczególnie ze względu na bliskie pokrewieństwo jego najbliższej rodziny.
-Nie było to najprzyjemniejsze doznanie, ale to zrobiłem - zauważył, nie pamiętał, by uciekał przed ostrzem, kiedy już zadecydował, wykonał swój plan krok po kroku. Dźwięk piłowania kości do teraz dzwonił mu w uszach, lecz nie cofał się. Ani wtedy, ani teraz. Odcięcie palca w gruncie rzeczy było identyczną ofiarą, jak wychylenie do dna kielicha z trującym eliksirem, co też uczynił, też dla Czarnego Pana. Jedyną różnicą była czysta fizyczność oraz umiejętności, jakich wymagała amputacja. Brakło mu tego, a nie zaparcia, wiedział o tym.
-Nie mam zamiaru okaleczać się bez powodu, nawet, jeśli stracone palce da się odtworzyć. Ale... - zawiesił głos, nie musiał mówić nic więcej. Ludzie czasami ginęli bez powodu, znikali, rozpływali się w powuietrzu i słuch po nich ginął. Mugole zaprzęgnięci do pracy przy odbudowie Wiwerny po ich zakończeniu na pewno nie będą potrzebować swoich dłoni. Więc, sprawa załatwiona.
Skinął głową, przyznając jej rację. Cassandra jak zwykle myślała o wszystkim, w tym o cichej reakcji służby w jego posiadłości. Zaskakujące, jak niewiele umykało tej kobiecie, zadumał się Magnus, dobrze, że stała po ich stronie. Parę rękawic stracił w podziemiach elektrowni, ale to nic, gdy tylko dojdzie do siebie, kupi sobie nowe. By nie starszyć służek, oczywiście.
Dali radę, tak powiedziała. Zdążyli, więc Śmierciożercy dostali od nich połowę drogi ewakuacyjnej, choć część pomocy - oby im wystarczyła. Wyprawa do Azkabanu stanowiła misję samobójczą, ale czy Czarny Pan nie udowodnił, iż nie ma dla niego rzeczy niemożliwych? A skoro dla niego nie istnieją granicę, jego słudzy również zostali obdarzeni podobną mocą, wystarczającą do tego, by spełnić jego wolę. Lord Voldemort nie wysłałby ich na śmierć.
Wykrzywił się - ciężko rzecz, czy z bólu (wciąż?), czy ze złości - reagując na przytyk Cassandry. Puścił go mimo uszu, cóż więcej mógł dodać, skoro kobieta szła w zaparte, decdyując się go zwodzić. Nie wydobędzie z niej słowa, nie lężac rozwalony na cienkim posłaniu, pozbawiony siły na cokolwiek poza niezręcznym poruszaniem kończynami. Musiał jednak coś zrobić. Urwany początek zdania go zaalarmował, tak jak i mglisty wzrok Cassandry uciekający ku górze, w jednej chwili widział jej błyskające tęczówki, w drugiej już tylko białka, przeraźliwie wywrócone na drugą stronę. Bezwładne ciało opadło na podłogę, ręce zastukotały, wyginając się pod dziwnym kątem i Vablastky zaczęła drżeć, dygotać i miotać się po ziemi. Tylko przez chwilę, Rowle poderwał się błyskawicznie, ignorując protesty mięśni i uklęknął tuż przy głowie Cassandry, zanim ta zdążyła choć raz uderzyć o podłogę. Umieścił ją między swymi udami, bezpiecznie - nogi były silniejsze, zresztą obecnie, ufał im bardziej, niż swoim dłoniom - a rękami sięgnął zapiętej na ostatni guzik koszuli, którą po prostu rozerwał, nie mając czasu na zabawę z guziczkami. Akcja-reakcja, dyszał ciężko, z niemym przerażeniem wpatrując się w podrygujące ciało wspierające się na nim i chcąc, aby to wszystko jak najszybciej się skończyło. Znowu czuł wyczerpanie, ale zaciskał zęby, teraz to on musiał pomóc Cassandrze. I tak nie spłaci tym swojego długu, ale wyrówna swoje własne rachunki.
- No już, wracaj - mruknął cicho, nadal przytrzymując słabnące ciało. Powoli się uspokajała, lecz on obawiał się nawrotu, więc nieprzerwanie podpierał głowę Cassandry, z niepokojem obserwując kolory na jej twarzy.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Fryzjerzy, wieprze, odcięte palce, wszystko straciło znaczenie, umysł Cassandry zerwał nić z rzeczywistością; czerniejący obraz i ciało, które drżało, była tego pewna, choć wcale tego nie czuła, widziała jedynie podłogę, później sufit, na końcu twarz Magnusa - tak samo drżącą - widziała jak przez mgłę, porwana przez sploty losu w krainę, do której wstęp miało wyłącznie jej trzecie oko, krainy pełnej cieni i nieszczęścia, bólu i łez. Oczy zaszły bielą, skóra - wydała się bledsza - wybielały również spierzchnięte wargi. Nie czuła uścisku Magnusa, nie trwało to długo, nim przestała go widzieć. Nagle - nabrała w usta powietrza, zamykając oczy; drgawki jej unieruchomionego ciała ustały. Twarz Rowle'a była pierwszym, co dostrzegła po przebudzeniu - wiedźma nie wyglądała dobrze, przedłużająca się noc kosztowała ją wiele sił bez tego napadu - dodatkowo wyczerpującego. Odetchnęła lekko, spokojnie, przestała się bać długie lata temu, potrafiła rozpoznać aurę napadu - i swój stan krótko po nim. W pierwszej chwili uniosła dłoń, by otrzeć strużkę śliny z brody, w drugiej zerwała się na kolana, podtrzymując się ręką o pobliską ścianę. Brakowało jej sił, wciąż kręciło jej się w głowie; przymrużyła oczy, usiłując przypomnieć sobie mary przerażającej wizji, nie dostrzegając nawet rozdartej ręką Magnusa koszuli, jej pierś była widoczna. Przygryzła usta, to wracało, pamięć, sceny, krew, suchy kaszel, krzyk bólu.
I jego oczy.
- Twoja żona - szepnęła, powtarzając poprzednie słowa; nie poprawiła ruchem dłoni kosmyków włosów, które podarte i wzburzone opadały w nieładzie na jej twarz. W pierwszej chwili trudno było odczytać te słowa jakkolwiek, brzmiała jakby przypominała sobie poprzednią rozmowę, choć w rzeczywistości przypominała sobie wizję, która ulotna jak sen znikała z jej pamięci. - Twoja żona jest piękna - zakończyła wciąż bez emocji, ignorując stan, w którym się znalazła, ignorując oczywistą pomoc Magnusa: nie lubiła czuć słabości, zwykle stała na pozycji tej, która ogląda ją u innych. Nie lubiła się do niej przyznawać i tym bardziej nie lubiła dziękować za pomoc - nie potrafiła tego robić. Nie mogła też wiedzieć, jak wyglądała żona Magnusa - nigdy nie widziała jej na oczy, nigdy aż do dzisiaj. Skąd wiedziała, że to była ona? Czuła, czuła i widziała - strapionego Magnusa przy jej łożu, być może łożu śmierci. - Dbaj o nią - wychrypiała, bez słowa wstając na chwiejne nogi, z dłonią wciąż opartą o ścianę pomieszczenia; dopiero teraz naciągnęła drugą dłonią materiał koszuli tak, by zakryć nagość - krucze włosy spłynęły na jej bladą skórę. Patrzyła na Magnusa, z mieszaniną dystansu i bliskości, żalu i gniewu, lęku i współczucia. Widziała więcej, wiedział o tym. - Nic nie jest dane raz na zawsze. Ani uroda ani zdrowie. Straci jedno i drugie. - W chorobie zapadało się ciało, w chorobie traciło się iskrę życia. - Kiedy liście na klonach staną się czerwone. - Widziała jesień, z całą pewnością. Czy najbliższą? Prawdopodobne, Magnus nie był znacznie starszy od siebie dzisiaj, ale nie pewne. - Zapamiętasz to, jeśli chcesz, żeby dziecko urodziło się zdrowe. - Lekko zachwiała się na stopach, nim zaciągnęła koszulę mocniej i wycofała się ku progowi. Ten wieczór trwał zbyt długo - a miał potrwać jeszcze drugie tyle. - Widziałam ją, bladą i umierającą, pozbawioną wszystkiego, co w niej pokochałeś. - Najbrutalniejsza prawda była lepsza od iluzji bezpiecznej przyszłości, to jedyna nauką, jaką otrzymała od Vasyla. - Musisz odpocząć - dodała szeptem, bo tak naprawdę odpoczynku potrzebowała ona, znikając w ciemnościach korytarza.
/zt
I jego oczy.
- Twoja żona - szepnęła, powtarzając poprzednie słowa; nie poprawiła ruchem dłoni kosmyków włosów, które podarte i wzburzone opadały w nieładzie na jej twarz. W pierwszej chwili trudno było odczytać te słowa jakkolwiek, brzmiała jakby przypominała sobie poprzednią rozmowę, choć w rzeczywistości przypominała sobie wizję, która ulotna jak sen znikała z jej pamięci. - Twoja żona jest piękna - zakończyła wciąż bez emocji, ignorując stan, w którym się znalazła, ignorując oczywistą pomoc Magnusa: nie lubiła czuć słabości, zwykle stała na pozycji tej, która ogląda ją u innych. Nie lubiła się do niej przyznawać i tym bardziej nie lubiła dziękować za pomoc - nie potrafiła tego robić. Nie mogła też wiedzieć, jak wyglądała żona Magnusa - nigdy nie widziała jej na oczy, nigdy aż do dzisiaj. Skąd wiedziała, że to była ona? Czuła, czuła i widziała - strapionego Magnusa przy jej łożu, być może łożu śmierci. - Dbaj o nią - wychrypiała, bez słowa wstając na chwiejne nogi, z dłonią wciąż opartą o ścianę pomieszczenia; dopiero teraz naciągnęła drugą dłonią materiał koszuli tak, by zakryć nagość - krucze włosy spłynęły na jej bladą skórę. Patrzyła na Magnusa, z mieszaniną dystansu i bliskości, żalu i gniewu, lęku i współczucia. Widziała więcej, wiedział o tym. - Nic nie jest dane raz na zawsze. Ani uroda ani zdrowie. Straci jedno i drugie. - W chorobie zapadało się ciało, w chorobie traciło się iskrę życia. - Kiedy liście na klonach staną się czerwone. - Widziała jesień, z całą pewnością. Czy najbliższą? Prawdopodobne, Magnus nie był znacznie starszy od siebie dzisiaj, ale nie pewne. - Zapamiętasz to, jeśli chcesz, żeby dziecko urodziło się zdrowe. - Lekko zachwiała się na stopach, nim zaciągnęła koszulę mocniej i wycofała się ku progowi. Ten wieczór trwał zbyt długo - a miał potrwać jeszcze drugie tyle. - Widziałam ją, bladą i umierającą, pozbawioną wszystkiego, co w niej pokochałeś. - Najbrutalniejsza prawda była lepsza od iluzji bezpiecznej przyszłości, to jedyna nauką, jaką otrzymała od Vasyla. - Musisz odpocząć - dodała szeptem, bo tak naprawdę odpoczynku potrzebowała ona, znikając w ciemnościach korytarza.
/zt
bo ty jesteś
prządką
prządką
Sień
Szybka odpowiedź