Lazaret
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Lazaret
Odrapane ściany i drewniana posadzka odbarwiona krwią nie budzą zaufania, sala, w której Cassandra przyjmuje chorych, niczym nie przypomina sal w Mungu. Kilka podpróchniałych szafek zajmują głównie stare prześcieradła służące do odrywania opatrunków i, najpewniej, chowania zwłok tych, których nie dało się już odratować. Stare okna chronione są solidnymi okiennicami, dobrze chroniącymi pomieszczenie przed światłem. Wzdłuż ściany ustawiono trzy łóżka, na przeciw których znajduje się również prowizoryczny siennik, na parapetach lśnią fiolki i gliniane miseczki wypełnione różnobarwnymi maziami, których pochodzenia ani przeznaczenia lepiej jest się nie domyślać.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Czuła uścisk jego dłoni, powolny zacisk jego rąk na własnych, władczy, zbyt napastliwy dla kogoś, kto tak wysoce cenił sobie własną, ptasią wolność, a jednak - osobliwie przyjemny, ciepły, dające poczucie kokonu chroniącego przed tym, co znajdowało się na zewnątrz. Utrzymała jego spojrzenie, silne, intensywne, nierozumiejące, czyżby? Nie pojmował pytania - czy raczej nie potrafił porozumieć się z samym sobą, nie wiedział, dlaczego o to pytała? Kąciki jej bladych ust uniosły się lekko ku górze, kiedy wyczekiwała odpowiedzi we frustrującej ciszy przerywanej jedynie pomrukami z wolna rozbudzającego się po trafionym uroku pokracznego trolla, na którego nie musiała się oglądać - dla niej nie stanowił wszak żadnego zagrożenia. Patrzyła, czując siłę, przewagę, którą miała przecież od dawna - tak sądziła, tak czuła, tak się jej wydawało, Ramsey wpadł w jej sidła już dawno temu, na tyle, na ile ktoś taki jak on w ogóle mógł w nie wpaść. Patrzyła, zadzierając brodę wyżej i patrzyła wyczekująco, nie chcąc dać mu od tego pytania uciec, dość uciekania, ukochany. Bynajmniej nie dlatego, że chciała poznać odpowiedź, a dlatego, że chciała ją usłyszeć z jego ust i jego głosem.
Nie dał jej tej satysfakcji, nie dosłownie. Przymrużyła oczy z zadowoleniem, choć przecież przedstawiał jej całkiem słuszne oskarżenia, które sprawiedliwie miały prawo budzić w nim gniew, choć jego nieugięty głos mógłby wzbudzić lęk - lub chociaż ostrożność - wydawała się tymi słowy nie tyle niewzruszona, co miło połechtana. Była ostrożna, igranie z Vasylem nie okazało się najrozsądniejsze - czyżby? Ostatecznie jako pani swojego losu utkała własną nić życia, ignorując tę zgotowaną jej przez trudne do zrozumienia przeznaczenie, czy nie to powiedział przed momentem? Czy nie w to: powoli zaczynała wierzyć? Uwiodła go, wykorzystała, doprowadziła do obłędu, a na końcu zabiła, patrząc na tę sytuację przez odpowiednio krzywe zwierciadło - można ją było interpretować podobnie. Z Grahamem pogrywała krócej i dla zabawy, nie angażując się w tę znajomość mocniej, być może szukając w jego ramionach dawnego Vasyla. Ramsey twierdził, że nie był żadnym z nich i z pewnością miał rację, choć płynęła w nim ta sama krew. On, pozbawiony słabości, zamknięty, niedostępny, on, nieustępliwy i powściągliwy, on, daleki emocjom właściwym zwykłym śmiertelnikom. Nie był zwykły. I nie był taki jak bracia. Ale to nie zmieniało niczego, bo tak jak tamci dwaj - należał już do niej. Nie miała zamiaru przestać mącić w jego głowie, było jej z tym dobrze. Nie tylko opłacalnie, choć bezpieczeństwo pozostawało atutem, którym nie mogła szafować bezmyślnie. Mulciber obiecał jej tego bezpieczeństwa strzec, a ona w jego obietnicę wierzyła, nie tylko dlatego, że ludziom, którzy nie przysięgali często, uwierzyć było łatwo, ale przede wszystkim dlatego, że ufała mu pomimo wszystkiego, co się ostatnio wydarzyło i co ich ostatnio podzieliło. Wysunięte z jego zwolnionego uścisku powróciły do ciała, zakładając się, jedna o drugą, na piersi.
- Powinieneś więc... - zaczęła, ale słowa porwał pomruk Umhry, na jej oczach ciało Ramseya zaczęło roztapiać się w smolistej mgle, po raz pierwszy stojąc przy tym tak blisko niej. Najczarniejsze moce nie przestawały ją przerażać, ale nie dawała tego po sobie poznać, wpatrywała się w przemianę zafascynowana tym obrazem. Odsunęła się pół kroku dopiero, kiedy zniknął całkiem, wypuszczając z ust powietrze: - już iść - zakończyła, unosząc spojrzenie na sufit, wokół siebie, instynktownie wyczuwając obecność, której nie powinno już tutaj być. Wzdrygnęła się lekko, spłoszona, kiedy trzasnęły drzwi, na dłużej utkwiwszy w nich spojrzenie. Zniknął, prawda? Za jej plecami Umhra stanął na równe nogi, wydając z siebie niezadowolony pomruk. - Spokojnie - szepnęła czule, odwracając się w stronę potwora. Powoli wyciągnęła w kierunku jego głowy smukłą dłoń, delikatnie gładząc wysunięty w jej stronę szorstki policzek przygarbionej sylwetki. Zaraz sprawdzimy, w jakim jesteś stanie. Zaraz doprowadzimy cię do porządku, nie musisz się już bać. A do tego draba, będziesz się musiał przyzwyczaić - kiedyś się dogadacie, na ustach wciąż miała uśmiech.
Jego ostatnie słowa dotarły do niej dopiero po chwili. Urodziny? Więc te kwiaty - czy jednak były od niego? Potrząsnęła głową, otrzepując się z absurdalnych myśli, prędzej uwierzyłaby, że się przesłyszała, niż że Mulciber naprawdę składał jej przed momentem życzenia urodzinowe. Nie ufała sobie ani swoim zmysłom odkąd nad światem zapanowały dziwaczne i chaotyczne anomalie. Naprawdę nie powinna była wtedy wypuszczać go ze swojej lecznicy tak szybko, być może jednak omamy istniały u niego, nie u niej - nie mogła tracić nadziei. A co jeśli to czas płynął nie tak, jak jej się wydawało? A jeśli wszystko w okół było jedynie wynikiem rzuconego na nią cruciatusa... nie - niemożliwe, przebadała się przecież dokładnie, regularnie brała eliksiry uspokajające, nie mogła się pomylić, była w tym zbyt dobra. Bez trudu rozpoznałaby szaleństwo u samej siebie - głęboko w to wierzyła. W pośpiechu pozbierała rozrzucone prześcieradła, znikając w drzwiach i pozostawiając po sobie jedynie szelest powłóczystej spódnicy.
/zt x2
Nie dał jej tej satysfakcji, nie dosłownie. Przymrużyła oczy z zadowoleniem, choć przecież przedstawiał jej całkiem słuszne oskarżenia, które sprawiedliwie miały prawo budzić w nim gniew, choć jego nieugięty głos mógłby wzbudzić lęk - lub chociaż ostrożność - wydawała się tymi słowy nie tyle niewzruszona, co miło połechtana. Była ostrożna, igranie z Vasylem nie okazało się najrozsądniejsze - czyżby? Ostatecznie jako pani swojego losu utkała własną nić życia, ignorując tę zgotowaną jej przez trudne do zrozumienia przeznaczenie, czy nie to powiedział przed momentem? Czy nie w to: powoli zaczynała wierzyć? Uwiodła go, wykorzystała, doprowadziła do obłędu, a na końcu zabiła, patrząc na tę sytuację przez odpowiednio krzywe zwierciadło - można ją było interpretować podobnie. Z Grahamem pogrywała krócej i dla zabawy, nie angażując się w tę znajomość mocniej, być może szukając w jego ramionach dawnego Vasyla. Ramsey twierdził, że nie był żadnym z nich i z pewnością miał rację, choć płynęła w nim ta sama krew. On, pozbawiony słabości, zamknięty, niedostępny, on, nieustępliwy i powściągliwy, on, daleki emocjom właściwym zwykłym śmiertelnikom. Nie był zwykły. I nie był taki jak bracia. Ale to nie zmieniało niczego, bo tak jak tamci dwaj - należał już do niej. Nie miała zamiaru przestać mącić w jego głowie, było jej z tym dobrze. Nie tylko opłacalnie, choć bezpieczeństwo pozostawało atutem, którym nie mogła szafować bezmyślnie. Mulciber obiecał jej tego bezpieczeństwa strzec, a ona w jego obietnicę wierzyła, nie tylko dlatego, że ludziom, którzy nie przysięgali często, uwierzyć było łatwo, ale przede wszystkim dlatego, że ufała mu pomimo wszystkiego, co się ostatnio wydarzyło i co ich ostatnio podzieliło. Wysunięte z jego zwolnionego uścisku powróciły do ciała, zakładając się, jedna o drugą, na piersi.
- Powinieneś więc... - zaczęła, ale słowa porwał pomruk Umhry, na jej oczach ciało Ramseya zaczęło roztapiać się w smolistej mgle, po raz pierwszy stojąc przy tym tak blisko niej. Najczarniejsze moce nie przestawały ją przerażać, ale nie dawała tego po sobie poznać, wpatrywała się w przemianę zafascynowana tym obrazem. Odsunęła się pół kroku dopiero, kiedy zniknął całkiem, wypuszczając z ust powietrze: - już iść - zakończyła, unosząc spojrzenie na sufit, wokół siebie, instynktownie wyczuwając obecność, której nie powinno już tutaj być. Wzdrygnęła się lekko, spłoszona, kiedy trzasnęły drzwi, na dłużej utkwiwszy w nich spojrzenie. Zniknął, prawda? Za jej plecami Umhra stanął na równe nogi, wydając z siebie niezadowolony pomruk. - Spokojnie - szepnęła czule, odwracając się w stronę potwora. Powoli wyciągnęła w kierunku jego głowy smukłą dłoń, delikatnie gładząc wysunięty w jej stronę szorstki policzek przygarbionej sylwetki. Zaraz sprawdzimy, w jakim jesteś stanie. Zaraz doprowadzimy cię do porządku, nie musisz się już bać. A do tego draba, będziesz się musiał przyzwyczaić - kiedyś się dogadacie, na ustach wciąż miała uśmiech.
Jego ostatnie słowa dotarły do niej dopiero po chwili. Urodziny? Więc te kwiaty - czy jednak były od niego? Potrząsnęła głową, otrzepując się z absurdalnych myśli, prędzej uwierzyłaby, że się przesłyszała, niż że Mulciber naprawdę składał jej przed momentem życzenia urodzinowe. Nie ufała sobie ani swoim zmysłom odkąd nad światem zapanowały dziwaczne i chaotyczne anomalie. Naprawdę nie powinna była wtedy wypuszczać go ze swojej lecznicy tak szybko, być może jednak omamy istniały u niego, nie u niej - nie mogła tracić nadziei. A co jeśli to czas płynął nie tak, jak jej się wydawało? A jeśli wszystko w okół było jedynie wynikiem rzuconego na nią cruciatusa... nie - niemożliwe, przebadała się przecież dokładnie, regularnie brała eliksiry uspokajające, nie mogła się pomylić, była w tym zbyt dobra. Bez trudu rozpoznałaby szaleństwo u samej siebie - głęboko w to wierzyła. W pośpiechu pozbierała rozrzucone prześcieradła, znikając w drzwiach i pozostawiając po sobie jedynie szelest powłóczystej spódnicy.
/zt x2
bo ty jesteś
prządką
prządką
15 maja '56
Tak jak obiecałam Cassandrze, tak pojawiłam się u niej w lecznicy. Denerwowałam się, skłamałabym, gdybym powiedziała, że tak nie było. Nie czułam się najlepiej, rankiem miałam mdłości i chociaż coś chodziło mi po głowie, co mogło być powodem mojego złego samopoczucia, to nie chciałam o tym myśleć. Nadchodziły bardzo trudne czasy i to byłby dodatkowy problem. A przynajmniej tak na razie myślałam. Może to jednak jakieś problemy żołądkowe, albo anomalie uderzyły we mnie jednak, wtedy co mnie przeniosło do do tego tunelu, i wcale nie wyszłam bez większych obrażeń oprócz poparzeń, które już mi się zagoiły? Westchnęłam cicho pukając cicho do drzwi i wchodząc do środka. Unosił się tutaj dziwny zapach i nie wiedziałam czy dochodził on z jej pracowni, miejsca gdzie przyjmowała swoich pacjentów, czy od trolla, który leżał w holu. Ten spojrzał na mnie dziwnie, a ja jedyne co zrobiłam to uśmiechnęłam się lekko, bo ani po trollańsku nie umiałam, ani też nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Ale chyba mnie poznał, bo tylko mruknął coś pod nosem. Może jednak trolle wcale nie były takie głupie, pamiętał mnie bo bywałam tu co jakiś czas przecież.
Cassandra była moją przyjaciółką jeszcze z czasów szkolnych, chociaż ja jej nie pamiętam z tamtego okresu, to ona poznała mnie jako pierwsza i udało się jej przekonać, że faktycznie jest tak jak mówi. Po za tym, znajomość z nią było mi bardzo na rękę, przyjaciółka uzdrowiciel była skarbem, ale też była dla mnie dobrą kobietą, z którą mogłam o wszystkim porozmawiać i przyjść z problemami. Chociaż jej poglądy były odmienne od moich w niektórych kwestiach, to potrafiłyśmy się dogadać i miło razem spędzić czas.
Dzisiaj jednak przygnało mnie tu zgoła coś innego, chociaż chętnie napiję się z nią herbaty i chwilę poplotkuję, o ile będzie miała dla mnie trochę więcej czasu, to pierw bardzo chciałabym, aby zbadała mój brzuch. Bo już sypiać nie mogłam z nerwów i niewiedzy.
Stanęłam w progu obserwując przyjaciółkę przy pracy, tego jak się uwijała przy pacjencie. Nie chciałam jej przeszkadzać więc spokojnie czekałam, aż skończy. Napisała mi w liście, że zawsze mogę na nią poczekać z herbatką, ale po co miałam ją odrywać od pracy tylko po to by zrobiła mi herbatkę? Równie dobrze mogłam poczekać, nic mi się przecież z tego powodu nie stanie.
Dopiero gdy uporała się z pacjentem i zwróciła na mnie swoją uwagę, to posłałam jej ciepły uśmiech. Wyglądała na zmęczoną i nie dziwiłam się jej. Nie dość, że tak dużo pracy, to jeszcze pewnie nie dosypiała. Ja ostatnio też miałam dużo na głowie, przez to, że zaklęcia nie działały tak jak powinny, to te rzeczy, które dotychczas robiłam za pomocą magii, musiałam wykonywać ręcznie. Zmywanie naczyń, mycie podłóg i ostatnie szorowanie całego mieszkania po wpadce Valerija mnie wykończyło. A Siergiej nie odpuszczał również, ledwo dwa dni temu mieliśmy małą kłótnię. Ale przeżyliśmy ją bez większych problemów i teraz już było dobrze. Oczywiście nic mu nie powiedziałam, że się ostatnio źle czułam, więc chyba nawet nie wiedział, że moja wizyta u Cassandry nie jest po to, aby sobie pogadać i poplotkować. Ale nie ma co go martwić na zapas, jak będę wiedziała już co mu jest, to wtedy mu powiem.
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam? - dopytałam.
Wiedziałam, że nie bowiem Cassandra zawsze miała dla mnie czas, ale zawsze warto było dopytać. Chciażby z grzeczności i wdzięczności za jej poświęcony mi czas. Czekając na jej odpowiedź przygładziłam dół swojej spódnicy, było dzisiaj bardzo gorąco, więc ubrałam się zdecydowanie lżej. I tak cały czas było mi gorąco, a ja bardzo źle znosiłam tak wysokie temperatury. To było całkowicie nienormalne, by w maju było w ciągu dnia prawie trzydzieści stopni, a na noc trzeba zakładać ciepłe czapki i kurtki i przykrywać się podwójnymi pieżynami.
Tak jak obiecałam Cassandrze, tak pojawiłam się u niej w lecznicy. Denerwowałam się, skłamałabym, gdybym powiedziała, że tak nie było. Nie czułam się najlepiej, rankiem miałam mdłości i chociaż coś chodziło mi po głowie, co mogło być powodem mojego złego samopoczucia, to nie chciałam o tym myśleć. Nadchodziły bardzo trudne czasy i to byłby dodatkowy problem. A przynajmniej tak na razie myślałam. Może to jednak jakieś problemy żołądkowe, albo anomalie uderzyły we mnie jednak, wtedy co mnie przeniosło do do tego tunelu, i wcale nie wyszłam bez większych obrażeń oprócz poparzeń, które już mi się zagoiły? Westchnęłam cicho pukając cicho do drzwi i wchodząc do środka. Unosił się tutaj dziwny zapach i nie wiedziałam czy dochodził on z jej pracowni, miejsca gdzie przyjmowała swoich pacjentów, czy od trolla, który leżał w holu. Ten spojrzał na mnie dziwnie, a ja jedyne co zrobiłam to uśmiechnęłam się lekko, bo ani po trollańsku nie umiałam, ani też nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Ale chyba mnie poznał, bo tylko mruknął coś pod nosem. Może jednak trolle wcale nie były takie głupie, pamiętał mnie bo bywałam tu co jakiś czas przecież.
Cassandra była moją przyjaciółką jeszcze z czasów szkolnych, chociaż ja jej nie pamiętam z tamtego okresu, to ona poznała mnie jako pierwsza i udało się jej przekonać, że faktycznie jest tak jak mówi. Po za tym, znajomość z nią było mi bardzo na rękę, przyjaciółka uzdrowiciel była skarbem, ale też była dla mnie dobrą kobietą, z którą mogłam o wszystkim porozmawiać i przyjść z problemami. Chociaż jej poglądy były odmienne od moich w niektórych kwestiach, to potrafiłyśmy się dogadać i miło razem spędzić czas.
Dzisiaj jednak przygnało mnie tu zgoła coś innego, chociaż chętnie napiję się z nią herbaty i chwilę poplotkuję, o ile będzie miała dla mnie trochę więcej czasu, to pierw bardzo chciałabym, aby zbadała mój brzuch. Bo już sypiać nie mogłam z nerwów i niewiedzy.
Stanęłam w progu obserwując przyjaciółkę przy pracy, tego jak się uwijała przy pacjencie. Nie chciałam jej przeszkadzać więc spokojnie czekałam, aż skończy. Napisała mi w liście, że zawsze mogę na nią poczekać z herbatką, ale po co miałam ją odrywać od pracy tylko po to by zrobiła mi herbatkę? Równie dobrze mogłam poczekać, nic mi się przecież z tego powodu nie stanie.
Dopiero gdy uporała się z pacjentem i zwróciła na mnie swoją uwagę, to posłałam jej ciepły uśmiech. Wyglądała na zmęczoną i nie dziwiłam się jej. Nie dość, że tak dużo pracy, to jeszcze pewnie nie dosypiała. Ja ostatnio też miałam dużo na głowie, przez to, że zaklęcia nie działały tak jak powinny, to te rzeczy, które dotychczas robiłam za pomocą magii, musiałam wykonywać ręcznie. Zmywanie naczyń, mycie podłóg i ostatnie szorowanie całego mieszkania po wpadce Valerija mnie wykończyło. A Siergiej nie odpuszczał również, ledwo dwa dni temu mieliśmy małą kłótnię. Ale przeżyliśmy ją bez większych problemów i teraz już było dobrze. Oczywiście nic mu nie powiedziałam, że się ostatnio źle czułam, więc chyba nawet nie wiedział, że moja wizyta u Cassandry nie jest po to, aby sobie pogadać i poplotkować. Ale nie ma co go martwić na zapas, jak będę wiedziała już co mu jest, to wtedy mu powiem.
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam? - dopytałam.
Wiedziałam, że nie bowiem Cassandra zawsze miała dla mnie czas, ale zawsze warto było dopytać. Chciażby z grzeczności i wdzięczności za jej poświęcony mi czas. Czekając na jej odpowiedź przygładziłam dół swojej spódnicy, było dzisiaj bardzo gorąco, więc ubrałam się zdecydowanie lżej. I tak cały czas było mi gorąco, a ja bardzo źle znosiłam tak wysokie temperatury. To było całkowicie nienormalne, by w maju było w ciągu dnia prawie trzydzieści stopni, a na noc trzeba zakładać ciepłe czapki i kurtki i przykrywać się podwójnymi pieżynami.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ręczne szycie ran było katorgą: doceniała moc codziennych zaklęć, odkąd wybuch anomalii uniemożliwił jej korzystanie z nich na co dzień w lecznicy; skupiała się na podawaniu eliksirów, ręcznym odciąganiu ropy, domowych, zielarskich sposobów na wszystko, co dotąd robiła przy pomocy zaklęć. Mężczyzna, który spał na pryczy, miał długą ciętą ranę wyrytą czarnomagiczną klątwą; niemagiczne sposoby źle goiły podobnie groźne blizny, ale nie miała innego wyjścia - anomalie mogły zamienić każde lecznicze zaklęcie w szmaragdową avadę kedavrę, a to na zawsze zniszczyłoby jej reputację. Jej smukłe, długie dłonie operowały igłą nad skórą sprawnie, szybko, ściągając razem rozszczepione płaty grubej, poszarpanej skóry. Słyszała za plecami kroki, ale nie odwróciła się; dobrze wiedziała, że jeśli ten człowiek - ta kobieta, konkretyzując, potrafiła to rozpoznać po lekko stawianych krokach, jednocześnie odróżniając ją od własnej córki, którą rozpoznawała po takcie oraz ciężarze bez najmniejszego problemu - została przepuszczona przez znajdującego się w przedsionku trolla, to musiała być kimś zaufanym. Masha, przeszło jej przez myśl, nie znała zbyt wielu ludzi, którym ufała. Deirdre dopiero co ją odwiedziła, Eir uprzedziłaby ją sową, a z Mashą dopiero co korespondowała, umawiając się na spotkanie. Uśmiechnęła się subtelnie, kończąc szew i zębami przerwała nawleczoną na igłę nić, ostrożnym dotykiem upewniając się, że pod jego skórą nie było więcej wewnętrznych obrażeń. Na koniec zanurzyła dłonie w misie znajdującej się przy pryczy i przetarła jego skórę szmatką, usuwając zanieczyszczenia; dopiero po tym rytuale zakryła jego ciało jednym z prześcieradeł - minie jeszcze dużo czasu, nim ten człowiek wybudzi się z eliksiru słodkiego snu.
- Nigdy - odpowiedziała bez zawahania, zatrzymując wzrok na twarzy przyjaciółki, naprawdę dawno jej nie widziała. Odkąd zaczął się ten cały rozgardiasz nie potrafiła znaleźć dla siebie ani jednej wolnej chwili. Wizyty nokturnowych czarownic zawsze były jak aloes na rany. - Naprawdę dobrze cię widzieć całą i zdrową, po tym wszystkim... co się wydarzyło. - Wciąż nie miała fragmentu dachu, westchnęła w duchu, ale nie to było najważniejsze, Masha jako matka doskonale rozumiała jej największe zgryzoty. - Jesteś sama? Miałam nadzieję, że zobaczę twojego urwisa. - Lubiła Antonina. Miał w sobie dużo z Mashy, którą pamiętała za szkolnych czasów, choć zapewne żadne z nich nie zdawało sobie z tego sprawy. Miał też dużo z ojca - ale Cassandra najbardziej lubiła doszukiwać się tego, co odpowiadało jej najbardziej, a idea ojcostwa nigdy nie była u niej silnie zakorzeniona. Przykucnęła, przelewając z uprzednio używanej misy wodę do jednego z pobliskich drewnianych wiader, by z drugiego nalać do niej świeżej wody. Przemyła dłonie z krwi szytego pacjenta, unosząc spojrzenie na Mashę. - Usiądź, proszę - skinęła głową na jedną z prycz. - Opowiesz mi dokładniej, co się dzieje? - Osuszyła dłonie przy pomocy jednej z pobliskich ścierek, nie zdjęła z głowy chusty, która chroniła jej włosy przed dostaniem się - dosłownie - do wnętrz pacjentów, miała na sobie białą koszulę lekko zabrudzoną karmazynową krwią oraz długą, powłóczystą spódnicę barwy nocnego nieba. Dopiero teraz widać było zmęczone zasinienia pod jej oczami i zaczerwienione oczy, silniejszą niż zwykle bladość, była zmęczona i miała dużo pracy - ale dla Mashy zawsze potrafiła znaleźć czas. Obejrzała się przez ramię, kiedy na korytarzu przemknął jej cień dziewczynki. Często nie lubiła pokazywać się gościom, wolała samotność, ale Cassandra była zbyt zmęczona, żeby to uszanować.
- Przyniesiesz nam herbatę, Lysandro? - rzuciła więc do małej, uśmiechając się do Mashy lekko przepraszająco, że jej córka nie od razu przyszła się przywitać. Miała krótką przerwę we śnie, nie mogła jej trzymać uśpionej cały czas - zrobiłyby się jej odleżyny lub sińce.
- Nigdy - odpowiedziała bez zawahania, zatrzymując wzrok na twarzy przyjaciółki, naprawdę dawno jej nie widziała. Odkąd zaczął się ten cały rozgardiasz nie potrafiła znaleźć dla siebie ani jednej wolnej chwili. Wizyty nokturnowych czarownic zawsze były jak aloes na rany. - Naprawdę dobrze cię widzieć całą i zdrową, po tym wszystkim... co się wydarzyło. - Wciąż nie miała fragmentu dachu, westchnęła w duchu, ale nie to było najważniejsze, Masha jako matka doskonale rozumiała jej największe zgryzoty. - Jesteś sama? Miałam nadzieję, że zobaczę twojego urwisa. - Lubiła Antonina. Miał w sobie dużo z Mashy, którą pamiętała za szkolnych czasów, choć zapewne żadne z nich nie zdawało sobie z tego sprawy. Miał też dużo z ojca - ale Cassandra najbardziej lubiła doszukiwać się tego, co odpowiadało jej najbardziej, a idea ojcostwa nigdy nie była u niej silnie zakorzeniona. Przykucnęła, przelewając z uprzednio używanej misy wodę do jednego z pobliskich drewnianych wiader, by z drugiego nalać do niej świeżej wody. Przemyła dłonie z krwi szytego pacjenta, unosząc spojrzenie na Mashę. - Usiądź, proszę - skinęła głową na jedną z prycz. - Opowiesz mi dokładniej, co się dzieje? - Osuszyła dłonie przy pomocy jednej z pobliskich ścierek, nie zdjęła z głowy chusty, która chroniła jej włosy przed dostaniem się - dosłownie - do wnętrz pacjentów, miała na sobie białą koszulę lekko zabrudzoną karmazynową krwią oraz długą, powłóczystą spódnicę barwy nocnego nieba. Dopiero teraz widać było zmęczone zasinienia pod jej oczami i zaczerwienione oczy, silniejszą niż zwykle bladość, była zmęczona i miała dużo pracy - ale dla Mashy zawsze potrafiła znaleźć czas. Obejrzała się przez ramię, kiedy na korytarzu przemknął jej cień dziewczynki. Często nie lubiła pokazywać się gościom, wolała samotność, ale Cassandra była zbyt zmęczona, żeby to uszanować.
- Przyniesiesz nam herbatę, Lysandro? - rzuciła więc do małej, uśmiechając się do Mashy lekko przepraszająco, że jej córka nie od razu przyszła się przywitać. Miała krótką przerwę we śnie, nie mogła jej trzymać uśpionej cały czas - zrobiłyby się jej odleżyny lub sińce.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Uśmiechnęłam się słysząc odpowiedź na swoje pytanie. Czasami zastanawiałam się dlaczego Cassandra jest dla mnie taka dobra, nie pamiętałam przecież czy łączyło nas coś w Hogwarcie do którego chodziłam. A ona usilnie starała się przypomnieć mi siebie, mimo moich początkowych protestów i tego, że teraz moje imię brzmiało inaczej, nadal potrafiła powiedzieć na mnie Petya i znajdowała dla mnie czas w momencie, gdy sama miała całe ręce roboty. Czasami było mi ciężko prosić ją o pomoc, ale była jedną z niewielu zaufanych mi osób, w dodatku uzdrowicielką, dlatego pielęgnowałam naszą znajomość ciesząc się, że ktoś taki jak ona chce zwracać uwagę na kogoś takiego jak ja. Bo nie oszukujmy się, stając obok byłam ledwie kurą domową, która tylko co jakiś czas potrafiła coś dobrze ukraść zadowalając tym swojego męża. Bo w końcu to dla niego wszystko robiłam.
- Ja również się cieszę, że jesteś cała - odpowiedziałam, robiąc krok do przodu i wchodząc do pomieszczenia. - Antonin? Znalazł sobie jakiegoś pająka w pokoju i z nim przesiaduje. Nie bardzo chcę go wypuszczać na ulicę i jest trochę… obrażony. Wiesz, że on to jak kot, własnymi drogami by łaził całymi dniami, a ja nie chce by ludziom na ulicy krzywdę, albo co gorsza, sobie zrobił. Wystarczy, że w domu mamy z nim ciągle problemy z tego powodu…
Westchnęłam ciężko ale wiedziałam, że nie muszę mówić nic więcej, bo Cassandra na pewno zdaje sobie sprawę z tego o co mi chodzi. Przywoływanie ptaków, które dziobią, ładunki elektryczne, wybuchanie przedmiotów, umieranie okolicznych zwierząt i roślin. To co się działo było paskudne i już nie mogłam doczekać się, kiedy Valerij skończy warzyć dla nas eliksir słodkiego snu, by, wstyd mi o tym nawet myśleć, ale chociaż na chwilę pozbyć się kłopotu.
Na prośbę przyjaciółki posłusznie podreptałam w stronę pryczy i usiadłam na nią czekając, aż kobieta skończy czyścić sobie dłonie i podejdzie do mnie. Było mi naprawdę głupio, że zawracam jej głowę, ale nie mogłam dłużej ignorować swoich objawów. Musiałam wiedzieć co mi jest i dlaczego ostatnio czuję się tak… inaczej. Już chciałam odpowiadać, gdy Cassandra zwróciła się do swojej córki. Podążyłam wzrokiem do korytarza, tam gdzie jeszcze przed chwilą sama stałam. Przyznam szczerze, że mała Lysandra czasami przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Bardzo ją lubiłam, miała swój urok, którego nie do końca potrafiłam zrozumieć, ale miała w sobie też coś tajemniczego, silnego magią, co nawet ja odczuwałam. Nie zwróciłam więc uwagi na to, że Lysandra nie przyszła się przywitać, nie byłam przecież z tych kobiet, które by ją teraz za to skarciły. A i Cassandra nie miała się czego wstydzić. Dzieci miały teraz swoje problemy, a córkę miała cudowną, gdyby Antonin mi tak pomagał, to moje życie byłoby po stokroć razy łatwiejsze.
- Nie trzeba było, nie chce zajmować ci zbyt dużo czasu. Ostatnio po prostu nie czuję się najlepiej, mam mdłości, których nie potrafię przypisać do niczego, co mogłoby je spowodować. Jestem strasznie zmęczona, senna jakbym w ogóle się nie wysypiała - powiedziałam z przejęciem.
Może gdyby Antonin był młodszy, miał rok albo dwa to od razu przypisałabym swoje dolegliwości ciąży, ale teraz już po prostu nie pamiętałam jak czułam się w tamtym czasie. To było tak dawno, a ja byłam tak bardzo zdenerwowana tym co się ze mną dzieje, że kiedy dowiedziałam się o ciąży, to te dolegliwości już przemijały i przestałam wiązać ze sobą te dwa stany. Tym razem coś mnie jednak tknęło, z jakiegoś powodu pomyślałam, że może warto iść się do Cassandry i zbadać. Nawet jeśli powie, że to tylko przemęczenie, to ja przecież będę spokojniejsza. Miałam syna, który potrzebował matki nawet jeśli sam sobie nie zdawał do końca z tego sprawy. Męża, którego nie mogłam zostawić samego. Nie mogłam sobie pozwolić na chorowanie. O co to, to nie. Trzeba być odpowiedzialną za swoją rodzinę.
- Ja również się cieszę, że jesteś cała - odpowiedziałam, robiąc krok do przodu i wchodząc do pomieszczenia. - Antonin? Znalazł sobie jakiegoś pająka w pokoju i z nim przesiaduje. Nie bardzo chcę go wypuszczać na ulicę i jest trochę… obrażony. Wiesz, że on to jak kot, własnymi drogami by łaził całymi dniami, a ja nie chce by ludziom na ulicy krzywdę, albo co gorsza, sobie zrobił. Wystarczy, że w domu mamy z nim ciągle problemy z tego powodu…
Westchnęłam ciężko ale wiedziałam, że nie muszę mówić nic więcej, bo Cassandra na pewno zdaje sobie sprawę z tego o co mi chodzi. Przywoływanie ptaków, które dziobią, ładunki elektryczne, wybuchanie przedmiotów, umieranie okolicznych zwierząt i roślin. To co się działo było paskudne i już nie mogłam doczekać się, kiedy Valerij skończy warzyć dla nas eliksir słodkiego snu, by, wstyd mi o tym nawet myśleć, ale chociaż na chwilę pozbyć się kłopotu.
Na prośbę przyjaciółki posłusznie podreptałam w stronę pryczy i usiadłam na nią czekając, aż kobieta skończy czyścić sobie dłonie i podejdzie do mnie. Było mi naprawdę głupio, że zawracam jej głowę, ale nie mogłam dłużej ignorować swoich objawów. Musiałam wiedzieć co mi jest i dlaczego ostatnio czuję się tak… inaczej. Już chciałam odpowiadać, gdy Cassandra zwróciła się do swojej córki. Podążyłam wzrokiem do korytarza, tam gdzie jeszcze przed chwilą sama stałam. Przyznam szczerze, że mała Lysandra czasami przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Bardzo ją lubiłam, miała swój urok, którego nie do końca potrafiłam zrozumieć, ale miała w sobie też coś tajemniczego, silnego magią, co nawet ja odczuwałam. Nie zwróciłam więc uwagi na to, że Lysandra nie przyszła się przywitać, nie byłam przecież z tych kobiet, które by ją teraz za to skarciły. A i Cassandra nie miała się czego wstydzić. Dzieci miały teraz swoje problemy, a córkę miała cudowną, gdyby Antonin mi tak pomagał, to moje życie byłoby po stokroć razy łatwiejsze.
- Nie trzeba było, nie chce zajmować ci zbyt dużo czasu. Ostatnio po prostu nie czuję się najlepiej, mam mdłości, których nie potrafię przypisać do niczego, co mogłoby je spowodować. Jestem strasznie zmęczona, senna jakbym w ogóle się nie wysypiała - powiedziałam z przejęciem.
Może gdyby Antonin był młodszy, miał rok albo dwa to od razu przypisałabym swoje dolegliwości ciąży, ale teraz już po prostu nie pamiętałam jak czułam się w tamtym czasie. To było tak dawno, a ja byłam tak bardzo zdenerwowana tym co się ze mną dzieje, że kiedy dowiedziałam się o ciąży, to te dolegliwości już przemijały i przestałam wiązać ze sobą te dwa stany. Tym razem coś mnie jednak tknęło, z jakiegoś powodu pomyślałam, że może warto iść się do Cassandry i zbadać. Nawet jeśli powie, że to tylko przemęczenie, to ja przecież będę spokojniejsza. Miałam syna, który potrzebował matki nawet jeśli sam sobie nie zdawał do końca z tego sprawy. Męża, którego nie mogłam zostawić samego. Nie mogłam sobie pozwolić na chorowanie. O co to, to nie. Trzeba być odpowiedzialną za swoją rodzinę.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Fakt, że Petya jej nie pamiętała, był jej właściwie na rękę. Nie lubiła być pamiętana, ani w szkole, ani dzisiaj. Masha, którą była dzisiaj, znajdowała się w kręgu nielicznych osób, którym Cassandra rzeczywiście - cóż, w ograniczonym stopniu, nie mogła przewidzieć jej zachowania, gdyby zostawiła na górze sakiewkę z monetami - ufała, wieszczka szczerze wątpiła, by ich ścieżki ułożyły się podobnie, gdyby pamiętała ją jeszcze z czasów Ravenclawu. Cassandra panowała wtedy nad swoimi mocami mniej niż dzisiaj, a co najistotniejsze również znacznie mniej wtedy rozumiała. Nie potrafiła przestać mówić wtedy, kiedy powinna, wtedy, kiedy z jej pamięci wyłaniały się kolejne złowieszcze obrazy wieszczące nieszczęścia, zbyt straszne na dziecko, jakim wtedy była i które miały spotkać jej znajome twarze. Być może przewidziała jej nawet nieszczęśliwy splot wydarzeń, który ją później spotkał - ale dziś tego nie pamiętała. Ani Cassandra, ani ona sama, mogąc żyć w nieświadomości i z uprzejmością podchodząc do samej Cassandry. Uśmiechnęła się, ciepło, ale nienachalnie na słowa przyjaciółki, siadając tuż obok niej i składając dłonie na podołku.
- Lysandra też uwielbia pająki - westchnęła bez zachwytu, choć z pewną nutą sentymentu; kochała swoją córkę, nie musiała rozumieć każdego jej dziwactwa. Zresztą, pająki bywały pożyteczne, ich przędy znajdowały doskonałe zastosowanie w medycynie. - Zagnieździł się u nas jeden dłuższy czas temu - kontynuowała myśl, wracając wspomnieniem do wieczoru spędzonego w towarzystwie Tildy. - Mam przyjaciółkę, która potrafi się z nimi dogadać - przedstawiła ją pokrótce, nie mogąc wiedzieć, czy Masha miała przyjemność poznać pannę Fancourt. - Poprosiłam ją o wizytę i wiesz, co powiedział nam ten mały drań? Poprosił o azyl, chciał tutaj zostać. - Wzruszyła lekko ramionami. - Dobiliśmy targu, on miał nie rzucać się w oczy i zostawiać mi zapasy pajęczyn, a w zamian ja nie będę go goniła z miotłą. Lysa była przeszczęśliwa, pająk mniej. - W końcu, zmusiła go do uczciwej pracy w zamian za swoje utrzymanie. Dość szybko zreflektowała się, że odpływa myślami od tematu tej rozmowy. - Skąd ja to znam - dodała więc krótko na wspomnienie o kocich ścieżkach, jej córka również lubiła poczucie samodzielności. I podobnie jak Antonin ucierpiała w wyniku wielkiego wybuchu; dzieciakom ostatnim czasy naprawdę powodziło się źle. Wszystkim, bez wyjątku. To jak kazać im dorosnąć parę lat za wcześnie - Cassandra właściwie coś o tym wiedziała. - Jak bardzo źle jest u was? - Nie pytała czy jest źle, z pewnością jest. Chodziło jej o Antonina - i o to, jak chłopiec przechodzi przez traumę pierwszomajowej nocy.
- Spróbuj znaleźć trochę czasu dla siebie - zaproponowała w pierwszym odruchu, słysząc słowa przyjaciółki, opisywane przez nią symptomy w pierwszej kolejności przywodziły na myśl przemęczenie. Czuła się w ten sposób na okrągło, właściwie nie tylko od dnia wybuchu anomalii. - Pośpij dłużej, niech Antonin i Siergiej przygotują ci śniadanie - Chwyciła palcami różdżkę, lecz - po chwili zawahania - zrezygnowała i puściła jej rękojeść, anomalie były zbyt niebezpieczne nawet na rutynową diagnostykę. - Spójrz na mnie - poprosiła, kładąc dłoń na jej policzku - z zamiarem przyjrzenia się jej oczom oraz cerze twarzy, nie wydawała się zbytnio odbiegać od przyjętej od niej tezy. Po chwili przeniosła dłoń na jej czoło, sprawdzając temperaturę - zauważając, że jest nieznacznie wyższa, niż być powinna. Tylko nieznacznie - to nie musiało nic znaczyć.
- Połóż się, sprawdzimy, czy wszystko jest w porządku - zaproponowała, kątem oka obserwując dziewczynkę, która bez słowa wpadła do lecznicy z tacą, na której stał czajniczek oraz dwie filiżanki. Zostawiła ją przy stoliku znajdującym się najbliżej pryczy, na której siedziała razem z Mashą i - w kilka sekund - zniknęła, zostawiając w powietrzu silny korzenny aromat goździków. Cassandra skinęła jej głową, pewna, że dziewczynka to widzi. - Mdłości, mówisz? - Tak naprawdę to był jedyny osobliwy objaw, o którym wspomniała, ale mdłości mogły być również objawem nerwów. - Pojawiają się w jakiejś szczególnej sytuacji? - A najprostszą drogą do wyeliminowania stresu było unikanie sytuacji stresogennych.
- Lysandra też uwielbia pająki - westchnęła bez zachwytu, choć z pewną nutą sentymentu; kochała swoją córkę, nie musiała rozumieć każdego jej dziwactwa. Zresztą, pająki bywały pożyteczne, ich przędy znajdowały doskonałe zastosowanie w medycynie. - Zagnieździł się u nas jeden dłuższy czas temu - kontynuowała myśl, wracając wspomnieniem do wieczoru spędzonego w towarzystwie Tildy. - Mam przyjaciółkę, która potrafi się z nimi dogadać - przedstawiła ją pokrótce, nie mogąc wiedzieć, czy Masha miała przyjemność poznać pannę Fancourt. - Poprosiłam ją o wizytę i wiesz, co powiedział nam ten mały drań? Poprosił o azyl, chciał tutaj zostać. - Wzruszyła lekko ramionami. - Dobiliśmy targu, on miał nie rzucać się w oczy i zostawiać mi zapasy pajęczyn, a w zamian ja nie będę go goniła z miotłą. Lysa była przeszczęśliwa, pająk mniej. - W końcu, zmusiła go do uczciwej pracy w zamian za swoje utrzymanie. Dość szybko zreflektowała się, że odpływa myślami od tematu tej rozmowy. - Skąd ja to znam - dodała więc krótko na wspomnienie o kocich ścieżkach, jej córka również lubiła poczucie samodzielności. I podobnie jak Antonin ucierpiała w wyniku wielkiego wybuchu; dzieciakom ostatnim czasy naprawdę powodziło się źle. Wszystkim, bez wyjątku. To jak kazać im dorosnąć parę lat za wcześnie - Cassandra właściwie coś o tym wiedziała. - Jak bardzo źle jest u was? - Nie pytała czy jest źle, z pewnością jest. Chodziło jej o Antonina - i o to, jak chłopiec przechodzi przez traumę pierwszomajowej nocy.
- Spróbuj znaleźć trochę czasu dla siebie - zaproponowała w pierwszym odruchu, słysząc słowa przyjaciółki, opisywane przez nią symptomy w pierwszej kolejności przywodziły na myśl przemęczenie. Czuła się w ten sposób na okrągło, właściwie nie tylko od dnia wybuchu anomalii. - Pośpij dłużej, niech Antonin i Siergiej przygotują ci śniadanie - Chwyciła palcami różdżkę, lecz - po chwili zawahania - zrezygnowała i puściła jej rękojeść, anomalie były zbyt niebezpieczne nawet na rutynową diagnostykę. - Spójrz na mnie - poprosiła, kładąc dłoń na jej policzku - z zamiarem przyjrzenia się jej oczom oraz cerze twarzy, nie wydawała się zbytnio odbiegać od przyjętej od niej tezy. Po chwili przeniosła dłoń na jej czoło, sprawdzając temperaturę - zauważając, że jest nieznacznie wyższa, niż być powinna. Tylko nieznacznie - to nie musiało nic znaczyć.
- Połóż się, sprawdzimy, czy wszystko jest w porządku - zaproponowała, kątem oka obserwując dziewczynkę, która bez słowa wpadła do lecznicy z tacą, na której stał czajniczek oraz dwie filiżanki. Zostawiła ją przy stoliku znajdującym się najbliżej pryczy, na której siedziała razem z Mashą i - w kilka sekund - zniknęła, zostawiając w powietrzu silny korzenny aromat goździków. Cassandra skinęła jej głową, pewna, że dziewczynka to widzi. - Mdłości, mówisz? - Tak naprawdę to był jedyny osobliwy objaw, o którym wspomniała, ale mdłości mogły być również objawem nerwów. - Pojawiają się w jakiejś szczególnej sytuacji? - A najprostszą drogą do wyeliminowania stresu było unikanie sytuacji stresogennych.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Cieszyłam się, że Cassandra darzyła mnie zaufaniem. Była jedną z nielicznych kobiet, którą mogłam nazwać swoją przyjaciółką i jedną z jeszcze mniejszego grona, którą nigdy by nie okradła. O to akurat mogła być spokojna, chociaż zdawałam sobie sprawę z jej ostrożności i absolutnie nie gniewałam się za to. Zajmowałam się tym, czym się zajmowałam i nic dziwnego, że Cass wolała patrzeć mi na ręce. Jej pieniądze również były bardzo potrzebne. Chociaż nie zawsze płaciłam jej od razu za jej pomoc, to zawsze starałam się jej wszystko potem zwrócić, w ten lub inny sposób, a oprócz tego zawsze mogła na mnie polegać. Taka przyjaźń na Nokturnie była bardzo ważne i trzeba było o nią dbać. Ja się starałam.
- Czy dzieci w tym wieku naprawdę nie mają innych upodobań? - zaśmiałam się widząc wyraz twarzy mojej towarzyszki, ona chyba również nie przepadała za pająkami.
Wysłuchałam krótkiej opowieści i z podziwem kiwnęłam głową. Ubicie targu z pająkiem nie należało do najłatwiejszych kwestii, ale z pomocą osoby, która może się z nimi porozumieć, stawało się bardziej realne.
- Ha, no to gratuluje! Najważniejsze, że Lysa była szczęśliwa, pająk też powinien, przynajmniej nic mu nie grozi. No chyba, że sam nawinie ci się pod buta, ale to już będzie jego problem - wzruszyłam lekko ramionami.
Szybko jednak zmieniłyśmy, powiedzmy, że przyjemny temat o pająkach, na coś mniej przyjemnego. Wspominanie tego co działo się w domu nie należało do tematów, które chciałabym poruszać. Ale wiedziałam, że Cassandra przechodzi dokładnie przez to samo, więc mogłam podzielić się z nią swoimi spostrzeżeniami.
- Zauważyłam, że Antonin częściej dostaje jakiś ataków w momencie gdy jest z nami, nie wiem od czego to zależy, więc i on i my wolimy by siedział sobie w swoim pokoju. Nie zaryglowaliśmy mu drzwi, broń mnie Merlinie, ale mam wrażenie, że i on czuje się bezpieczniej u siebie. Raz przyszłam go obudzić rano to najpierw miał włosy do podłogi, a potem, nie mam pojęcia jak, sprowadził na mnie atak agresywnych ptaków, które zaczęły dziobać mnie po całym ciele, zobacz - podwinęłam rękaw pokazując ślady. - Pewnie mi to jeszcze trochę zostanie. Ale jakoś sobie radzimy. Wszyscy jeszcze żyjemy. A jak z Lysandrą?
Miałam ogromną nadzieję, że ją trochę mniej to dotknęło, no i Cassandra miała też zapas eliksiru słodkiego snu, więc miała trochę łatwiej.
Słysząc, że Antonin i Siergiej mają przygotować dla mnie śniadanie musiałam bardzo mocno się skupić, aby nie parsknąć śmiechem.
- Czy wyobrażasz sobie Siergieja w fartuszku robiącego tosty? Ja nie umiem gotować, fakt, ale on to by chyba spalił całą kuchnię - odpowiedziałam z rozbrajającą szczerością dając tym samym przyjaciółce znać, że akurat to jest nierealne.
Wykonała wszystkie polecenia, miała spojrzeć to spojrzała, pozwoliła się zbadać i była wdzięczna, że Cass nie wykorzystała do tego różdżki, nie chciała opuścić lecznicy bez ręki, nogi albo z czerwonym klaksonem zamiast nosa. Położyłam się też na leżance czekając na dalsze polecenia. Nie spuszczałam jednak z przyjaciółki wzroku.
- Mdłości mam z samego rana i jeszcze… - tu zrobiłam krótką przerwę, najpierw zerkając na pacjenta obok czy na pewno śpi, a potem na wejście, czy przypadkiem nie kręci się tam Lysandra. - Mam wrażenie, że ostatnio, właściwie od paru dni, jakoś częściej muszę chodzić do toalety, a wcale nie piję więcej niż zazwyczaj.
Zmarszczyłam lekko czoło i westchnęłam cicho licząc na to, że Cassandra lepiej połączy te wszystkie fakty niż ja i szybciej wpadnie na to co mi dolega. Taka niewiedza była bardziej męcząca niż same dolegliwości.
- Czy dzieci w tym wieku naprawdę nie mają innych upodobań? - zaśmiałam się widząc wyraz twarzy mojej towarzyszki, ona chyba również nie przepadała za pająkami.
Wysłuchałam krótkiej opowieści i z podziwem kiwnęłam głową. Ubicie targu z pająkiem nie należało do najłatwiejszych kwestii, ale z pomocą osoby, która może się z nimi porozumieć, stawało się bardziej realne.
- Ha, no to gratuluje! Najważniejsze, że Lysa była szczęśliwa, pająk też powinien, przynajmniej nic mu nie grozi. No chyba, że sam nawinie ci się pod buta, ale to już będzie jego problem - wzruszyłam lekko ramionami.
Szybko jednak zmieniłyśmy, powiedzmy, że przyjemny temat o pająkach, na coś mniej przyjemnego. Wspominanie tego co działo się w domu nie należało do tematów, które chciałabym poruszać. Ale wiedziałam, że Cassandra przechodzi dokładnie przez to samo, więc mogłam podzielić się z nią swoimi spostrzeżeniami.
- Zauważyłam, że Antonin częściej dostaje jakiś ataków w momencie gdy jest z nami, nie wiem od czego to zależy, więc i on i my wolimy by siedział sobie w swoim pokoju. Nie zaryglowaliśmy mu drzwi, broń mnie Merlinie, ale mam wrażenie, że i on czuje się bezpieczniej u siebie. Raz przyszłam go obudzić rano to najpierw miał włosy do podłogi, a potem, nie mam pojęcia jak, sprowadził na mnie atak agresywnych ptaków, które zaczęły dziobać mnie po całym ciele, zobacz - podwinęłam rękaw pokazując ślady. - Pewnie mi to jeszcze trochę zostanie. Ale jakoś sobie radzimy. Wszyscy jeszcze żyjemy. A jak z Lysandrą?
Miałam ogromną nadzieję, że ją trochę mniej to dotknęło, no i Cassandra miała też zapas eliksiru słodkiego snu, więc miała trochę łatwiej.
Słysząc, że Antonin i Siergiej mają przygotować dla mnie śniadanie musiałam bardzo mocno się skupić, aby nie parsknąć śmiechem.
- Czy wyobrażasz sobie Siergieja w fartuszku robiącego tosty? Ja nie umiem gotować, fakt, ale on to by chyba spalił całą kuchnię - odpowiedziałam z rozbrajającą szczerością dając tym samym przyjaciółce znać, że akurat to jest nierealne.
Wykonała wszystkie polecenia, miała spojrzeć to spojrzała, pozwoliła się zbadać i była wdzięczna, że Cass nie wykorzystała do tego różdżki, nie chciała opuścić lecznicy bez ręki, nogi albo z czerwonym klaksonem zamiast nosa. Położyłam się też na leżance czekając na dalsze polecenia. Nie spuszczałam jednak z przyjaciółki wzroku.
- Mdłości mam z samego rana i jeszcze… - tu zrobiłam krótką przerwę, najpierw zerkając na pacjenta obok czy na pewno śpi, a potem na wejście, czy przypadkiem nie kręci się tam Lysandra. - Mam wrażenie, że ostatnio, właściwie od paru dni, jakoś częściej muszę chodzić do toalety, a wcale nie piję więcej niż zazwyczaj.
Zmarszczyłam lekko czoło i westchnęłam cicho licząc na to, że Cassandra lepiej połączy te wszystkie fakty niż ja i szybciej wpadnie na to co mi dolega. Taka niewiedza była bardziej męcząca niż same dolegliwości.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wygięła usta w ciepłym uśmiechu, dzieci w tym wieku miały tak naprawdę całkiem sporo upodobań i obie dobrze o tym wiedziały - pająki stanowiły jedynie część ekscentrycznego hobby przynależnego do świata kilkulatków, w tym samym zawierały się też myszy, nietoperze, gnomy ogrodowe, a co najgorsze ze wszystkich: bahanki. Westchnęła cicho.
- Mam nadzieję, że się nie nawinie, Lysa by tego nie przeżyła - Nawet nie próbowała wyobrażać sobie rozpaczy dziewczynki na wieść o tym, że jej nowy przyjaciel został zgnieciony. Zresztą, być może nawet sama Cassandra czułaby się z tym nieco nieswojo, mimo wszystko: rozmawiała z nim. Przez pośrednika, ale zawsze. - Musiałabym szukać innego, który wygląda tak samo - A to nie byłoby wcale łatwe, bo była całkowicie pewna tego, że dziewczynka dostrzegała znacznie więcej, niż jej matka. W kwestii szczegółów upierzenia - jak to się właściwie mówi odnośnie włochatych insektów? - pająków bez wątpienia. Kontynuując oględziny Mashy kiwnęła głowa na jej słowa, w istocie przykre, anomalie wyrządziły ogromne szkody - ale bez wątpienia najsilniej dopadły tych, którzy zasłużyli na to najmniej. Nie miała w sobie wiele współczucia, ale za własne dziecko gotowa byłaby oddać więcej niż życie - i była absolutnie przekonana, że Masha zrobiłaby to samo dla Antonina, właśnie na tym polegała rola matki. Rola, od której szczególnie wiele wymagano dzisiaj, skinęła głową na słowa przyjaciółki.
- To zastanawiające - mruknęła na jej słowa, na krótko uciekając myślą do natury anomalii: czy to możliwe, że aktywizowała się przy dorosłych? Czy gdzieś po drodze znajdował się katalizator, który wszystko zmieniał? - Wybacz - Nie miała jednak teraz czasu na podobne rozmyślania, wiedziała, że Masha nie znała odpowiedzi na jej wątpliwości - to zasoby badawcze rycerzy pozwoliły jej otworzyć oczy na pewne aspekty. - Dam ci maść, która przyśpieszy gojenie tych ran. Nie są poważne - Nie były, ale jeśli podobne wypadki zaczną zdarzać się częściej, zdrowie Mashy naprawdę mogło zostać nadwyrężone. Westchnęła. - Lysandra znosi to wszystko podobnie... ale boję się zostawić ją samą - Słowa Mashy wciąż ją zastanawiały - być może miała słuszność, być może dziewczynkę wystarczyło zostawić w izolacji od dorosłych, nie musiała spać. - Nie chcę, żeby była sama - mruknęła, trudno stwierdzić, czy bardziej do siebie, czy jednak do przyjaciółki. - Usypiam ją, śpi większość dnia. Dla własnego dobra - sprecyzowała, bo byłaby w stanie znieść te wszystkie niewygody dla jej niej - ale psychika Lysy była bardzo krucha, wiedziała, że te zdarzenia po prostu ją ranią. - Zaczynają robić się jej odleżyny - Spała już za długo, mogła usunąć je prostym zaklęciem albo maścią, ale rozterki moralne pozostawały żywe.
- Oczywiście, że potrafię sobie go wyobrazić - stwierdziła, gromiąc przyjaciółkę spojrzeniem. - Musisz znaleźć dla siebie trochę czasu. Jeśli nie potrafi zrobić kanapki, to najwyższy czas, żeby się tego nauczył - jest już dużym chłopcem. - Mężczyzn trzeba było trzymać krótko albo wcale, często nie doceniali dostatecznie poświęcenia, z jakim kobieta dbała o domowy mir. Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się nad jej słowami - i spojrzeniem obrzucając klatkę piersiową kobiety - po chwili zawahania mocniej podwinęła jej koszulę, szukając charakterystycznego dla ciąży obrzęku - dotykając piersi. - Czułaś ostatnio podrażnienie? - zapytała, bo choć widziała i czuła jedno, to potrzebowała werbalnego potwierdzenia. Poranne mdłości, częściej oddawany mocz, naprawdę sądzisz, że to przeziębienie, kochana?
- Petyo - mruknęła przeciągle, ledwie chwilę później osuwając koszulę z powrotem. - Kiedy ostatnio krwawiłaś? - Kątem oka spojrzała na jej spódnicę, później powracając pytającym spojrzeniem ku jej twarzy - jeśli miała to potwierdzić, musiała zbadać ją dokładniej - dlatego poderwała się w miejsca, zanurzając dłonie w pobliskim wiadrze z czystą wodą, wpierw musiała je oczyścić. Tak naprawdę to nie był dobry okres na urodzenie dziecka. Jak na anomalie reagowały noworodki?
- Mam nadzieję, że się nie nawinie, Lysa by tego nie przeżyła - Nawet nie próbowała wyobrażać sobie rozpaczy dziewczynki na wieść o tym, że jej nowy przyjaciel został zgnieciony. Zresztą, być może nawet sama Cassandra czułaby się z tym nieco nieswojo, mimo wszystko: rozmawiała z nim. Przez pośrednika, ale zawsze. - Musiałabym szukać innego, który wygląda tak samo - A to nie byłoby wcale łatwe, bo była całkowicie pewna tego, że dziewczynka dostrzegała znacznie więcej, niż jej matka. W kwestii szczegółów upierzenia - jak to się właściwie mówi odnośnie włochatych insektów? - pająków bez wątpienia. Kontynuując oględziny Mashy kiwnęła głowa na jej słowa, w istocie przykre, anomalie wyrządziły ogromne szkody - ale bez wątpienia najsilniej dopadły tych, którzy zasłużyli na to najmniej. Nie miała w sobie wiele współczucia, ale za własne dziecko gotowa byłaby oddać więcej niż życie - i była absolutnie przekonana, że Masha zrobiłaby to samo dla Antonina, właśnie na tym polegała rola matki. Rola, od której szczególnie wiele wymagano dzisiaj, skinęła głową na słowa przyjaciółki.
- To zastanawiające - mruknęła na jej słowa, na krótko uciekając myślą do natury anomalii: czy to możliwe, że aktywizowała się przy dorosłych? Czy gdzieś po drodze znajdował się katalizator, który wszystko zmieniał? - Wybacz - Nie miała jednak teraz czasu na podobne rozmyślania, wiedziała, że Masha nie znała odpowiedzi na jej wątpliwości - to zasoby badawcze rycerzy pozwoliły jej otworzyć oczy na pewne aspekty. - Dam ci maść, która przyśpieszy gojenie tych ran. Nie są poważne - Nie były, ale jeśli podobne wypadki zaczną zdarzać się częściej, zdrowie Mashy naprawdę mogło zostać nadwyrężone. Westchnęła. - Lysandra znosi to wszystko podobnie... ale boję się zostawić ją samą - Słowa Mashy wciąż ją zastanawiały - być może miała słuszność, być może dziewczynkę wystarczyło zostawić w izolacji od dorosłych, nie musiała spać. - Nie chcę, żeby była sama - mruknęła, trudno stwierdzić, czy bardziej do siebie, czy jednak do przyjaciółki. - Usypiam ją, śpi większość dnia. Dla własnego dobra - sprecyzowała, bo byłaby w stanie znieść te wszystkie niewygody dla jej niej - ale psychika Lysy była bardzo krucha, wiedziała, że te zdarzenia po prostu ją ranią. - Zaczynają robić się jej odleżyny - Spała już za długo, mogła usunąć je prostym zaklęciem albo maścią, ale rozterki moralne pozostawały żywe.
- Oczywiście, że potrafię sobie go wyobrazić - stwierdziła, gromiąc przyjaciółkę spojrzeniem. - Musisz znaleźć dla siebie trochę czasu. Jeśli nie potrafi zrobić kanapki, to najwyższy czas, żeby się tego nauczył - jest już dużym chłopcem. - Mężczyzn trzeba było trzymać krótko albo wcale, często nie doceniali dostatecznie poświęcenia, z jakim kobieta dbała o domowy mir. Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się nad jej słowami - i spojrzeniem obrzucając klatkę piersiową kobiety - po chwili zawahania mocniej podwinęła jej koszulę, szukając charakterystycznego dla ciąży obrzęku - dotykając piersi. - Czułaś ostatnio podrażnienie? - zapytała, bo choć widziała i czuła jedno, to potrzebowała werbalnego potwierdzenia. Poranne mdłości, częściej oddawany mocz, naprawdę sądzisz, że to przeziębienie, kochana?
- Petyo - mruknęła przeciągle, ledwie chwilę później osuwając koszulę z powrotem. - Kiedy ostatnio krwawiłaś? - Kątem oka spojrzała na jej spódnicę, później powracając pytającym spojrzeniem ku jej twarzy - jeśli miała to potwierdzić, musiała zbadać ją dokładniej - dlatego poderwała się w miejsca, zanurzając dłonie w pobliskim wiadrze z czystą wodą, wpierw musiała je oczyścić. Tak naprawdę to nie był dobry okres na urodzenie dziecka. Jak na anomalie reagowały noworodki?
bo ty jesteś
prządką
prządką
Fakt, nie na rękę byłoby gdyby mały nowy przyjaciel Lysandry zginął pod butem jej matki. Ja też, mimo że bardzo nie lubiłam tych małych stworzonek bardzo nie chciałam zrobić krzywdy ulubieńcom Antoniego. Uśmiechnęłam się więc jedynie pokrzepiająco.
- Spokojnie, pająki nie są takie głupie. Na pewno nie będzie wchodził ci pod nogi - zapewniłam przyjaciółkę, bo cóż innego mogłam zrobić?
Szukanie identycznego pająka trochę mnie rozbawiło i nawet zrobiło mi się głupio, że na mojej twarzy pojawił się rozbawiony uśmieszek. Próbowałam się go jakoś pozbyć i jedynie zmiana tematu uratowała mnie od wybuchnięcia śmiechem. Nic na to nie poradzę, że wyobrażenie Cassandry biegającej za pająkami była wręcz komiczna. Martwiłam się natomiast stanem Lysandry, tak bardzo było mi żal dzieciaków. Antonin był chłopcem, oni to z reguły są zdecydowanie silniejsi. A już na pewno ci, którzy mają w sobie krew Dolohovów. Może dlatego mój syn znosił to w taki sposób i jak na razie nikogo jeszcze nie zabił? Chociaż słowo jeszcze było tu zdecydowanie słowem kluczem.
- Możemy mieć jedynie nadzieję, że to szybko minie i niedługo wróci do normy. Tak będzie, prawda? - chociaż miałam podnieść na duchu Cassandrę, to raczej podnosiłam siebie pytając ją o zdanie jako tą mądrzejszą i bardziej wykształconą.
Chociaż wiedziałam, że ona sama również może nie znać odpowiedzi. Bardzo się martwiłam tym wszystkim. Tą dziwną magią, wybuchami anomalii, stanem syna. I sądziłam, że absolutnie nie pomaga mi to w wyjściu z mojego złego samopoczucia.
- Znasz Siergieja, wyniósł z domu to i owo i wcale nie tak łatwo go odzwyczaić. Zresztą, ja bardzo lubię robić mu kanapki, ale szycie skarpetek teraz to koszmar. A boje się użyć magii, że znowu firanki podpalę. Zniszczyłam już dwie - skrzywiłam się i nawet się z tym nie ukrywałam. - Od tamtej pory najprostsze czynności wykonuje ręcznie.
Ucichłam jednak i nie powiedziałam nic więcej, bo tak jakoś do mnie dotarło, że lepiej nie podkładać się Cassandrze i nie dawać jej powodów do narzekań po pierwsze na brak wolnego czasu dla mnie i zbytniego przemęczenia oraz faktu, że Siergiej zbytnio w domowych obowiązkach to mi nie pomaga. Ale byliśmy tego typu rodziną co mężczyzna w większości zarabiał, albo przepijał, a kobieta gotowała i sprzątała, ot co. Wychodząc za niego za mąż w pełni to zaakceptowałam i po tylu latach już dawno przywykłam.
Krzyknęłam zaskoczona, gdy całkowicie niespodziewanie ręce przyjaciółki znalazły się pod moją koszulą, a jej pytanie zbiło mnie trochę z tropu. Przez chwilę patrzyłam na nią zaskoczona próbując zrozumieć pytanie.
- Ojeju, ja się nawet zbytnio nad tym nie zastanawiałam. Ostatnio nie miałam czasu… - zaczęłam trochę przydługim wstępem i próbowałam skupić się na odczuciach, jakie towarzyszyły mi przy badaniu. - Tak, chyba tak…
A kolejne pytanie to już w ogóle sprawiło, że moja twarz zrobiła się czerwona jak buraczek. Zacisnęłam usta, Cassandra nie pytałaby o to, gdyby nie miała ku temu jasnych powodów. Zdenerwowałam się i zrobiło mi się nagle bardzo gorąco. Aż poczułam, jak pot pojawia się na moich plecach.
- Wiesz, że nigdy nie krwawiłam regularnie - zaczęłam ciszej, trochę nieśmiało. - Niechże pomyślę… na początku marca z tego co pamiętam, potem w kwietniu nie no i mamy połowę maja… Cassandro, czy to konieczne?
Patrzyłam na nią z przerażeniem gdy czyściła ręce w wodzie. Już do mnie dotarło co ma zamiar zrobić i wcale nie byłam z tego powodu zadowolona. Nie uśmiechało mi się unosić przed nią spódnicy, co z tego, że była uzdrowicielką? Chyba jednak wolałam zaryzykować i aby przystawiła mi do brzucha różdżkę.
- Czy ty chcesz sprawdzić czy… - nie dokończyłam, bo jakoś stwierdzenie “jestem w ciąży” nie chciało przejść przez moje gardło.
- Spokojnie, pająki nie są takie głupie. Na pewno nie będzie wchodził ci pod nogi - zapewniłam przyjaciółkę, bo cóż innego mogłam zrobić?
Szukanie identycznego pająka trochę mnie rozbawiło i nawet zrobiło mi się głupio, że na mojej twarzy pojawił się rozbawiony uśmieszek. Próbowałam się go jakoś pozbyć i jedynie zmiana tematu uratowała mnie od wybuchnięcia śmiechem. Nic na to nie poradzę, że wyobrażenie Cassandry biegającej za pająkami była wręcz komiczna. Martwiłam się natomiast stanem Lysandry, tak bardzo było mi żal dzieciaków. Antonin był chłopcem, oni to z reguły są zdecydowanie silniejsi. A już na pewno ci, którzy mają w sobie krew Dolohovów. Może dlatego mój syn znosił to w taki sposób i jak na razie nikogo jeszcze nie zabił? Chociaż słowo jeszcze było tu zdecydowanie słowem kluczem.
- Możemy mieć jedynie nadzieję, że to szybko minie i niedługo wróci do normy. Tak będzie, prawda? - chociaż miałam podnieść na duchu Cassandrę, to raczej podnosiłam siebie pytając ją o zdanie jako tą mądrzejszą i bardziej wykształconą.
Chociaż wiedziałam, że ona sama również może nie znać odpowiedzi. Bardzo się martwiłam tym wszystkim. Tą dziwną magią, wybuchami anomalii, stanem syna. I sądziłam, że absolutnie nie pomaga mi to w wyjściu z mojego złego samopoczucia.
- Znasz Siergieja, wyniósł z domu to i owo i wcale nie tak łatwo go odzwyczaić. Zresztą, ja bardzo lubię robić mu kanapki, ale szycie skarpetek teraz to koszmar. A boje się użyć magii, że znowu firanki podpalę. Zniszczyłam już dwie - skrzywiłam się i nawet się z tym nie ukrywałam. - Od tamtej pory najprostsze czynności wykonuje ręcznie.
Ucichłam jednak i nie powiedziałam nic więcej, bo tak jakoś do mnie dotarło, że lepiej nie podkładać się Cassandrze i nie dawać jej powodów do narzekań po pierwsze na brak wolnego czasu dla mnie i zbytniego przemęczenia oraz faktu, że Siergiej zbytnio w domowych obowiązkach to mi nie pomaga. Ale byliśmy tego typu rodziną co mężczyzna w większości zarabiał, albo przepijał, a kobieta gotowała i sprzątała, ot co. Wychodząc za niego za mąż w pełni to zaakceptowałam i po tylu latach już dawno przywykłam.
Krzyknęłam zaskoczona, gdy całkowicie niespodziewanie ręce przyjaciółki znalazły się pod moją koszulą, a jej pytanie zbiło mnie trochę z tropu. Przez chwilę patrzyłam na nią zaskoczona próbując zrozumieć pytanie.
- Ojeju, ja się nawet zbytnio nad tym nie zastanawiałam. Ostatnio nie miałam czasu… - zaczęłam trochę przydługim wstępem i próbowałam skupić się na odczuciach, jakie towarzyszyły mi przy badaniu. - Tak, chyba tak…
A kolejne pytanie to już w ogóle sprawiło, że moja twarz zrobiła się czerwona jak buraczek. Zacisnęłam usta, Cassandra nie pytałaby o to, gdyby nie miała ku temu jasnych powodów. Zdenerwowałam się i zrobiło mi się nagle bardzo gorąco. Aż poczułam, jak pot pojawia się na moich plecach.
- Wiesz, że nigdy nie krwawiłam regularnie - zaczęłam ciszej, trochę nieśmiało. - Niechże pomyślę… na początku marca z tego co pamiętam, potem w kwietniu nie no i mamy połowę maja… Cassandro, czy to konieczne?
Patrzyłam na nią z przerażeniem gdy czyściła ręce w wodzie. Już do mnie dotarło co ma zamiar zrobić i wcale nie byłam z tego powodu zadowolona. Nie uśmiechało mi się unosić przed nią spódnicy, co z tego, że była uzdrowicielką? Chyba jednak wolałam zaryzykować i aby przystawiła mi do brzucha różdżkę.
- Czy ty chcesz sprawdzić czy… - nie dokończyłam, bo jakoś stwierdzenie “jestem w ciąży” nie chciało przejść przez moje gardło.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zamyśliła się chwilę nad słowami Maszy, zupełnie tak, jakby przez chwilę zastanawiała się nad możliwym potencjałem intelektualnym pająków. Tworzyły piękne srebrne pajęczyny i trzeba było im to oddać - geometryczne wzory były najpiękniejszym wyrazem perfekcjonizmu matki natury. A jednak, wydawały jej się bardziej kreatywne niż rozsądne.
- Przydałyby mi się umiejętności Tildy - westchnęła tylko krótko, bo gdyby tak jak jej przyjaciółka potrafiła z nim po prostu się porozumieć, wyjaśniłaby mu lepiej zasady panujące w tym domu. Owszem, poprosiła Fancourt, żeby to zrobiła, ale tamtego dnia nie pamiętała przecież o wszystkim i chwila po chwili przypominała sobie o kolejnych aspektach, z których to stworzenie powinno sobie zdawać sprawę, a ewidentnie tego nie robiło. Na przykład wtedy, kiedy zdecydowało się uwinąć pajęczynę w jej kociołku - Merlinie, przecież mogła zalać go trucizną, a Lysa nigdy by jej tego nie wybaczyła.
- Minie - przytaknęła jej, uciekając myślami z powrotem do anomalii, oczywiście, że minie. Zrobiłaby wszystko, żeby się tego pozbyć i przywrócić Lysie normalne życie - i właśnie to też robiła, poświęcając samą siebie wraz z przybraniem wojennych barw rycerzy walpurgii. Wciąż nie była pewna, czy to był dobry krok - ale wiedziała, że był to krok, którego nie mogła odwrócić i że to właśnie dzięki niemu zdoła dokonać tego, o czym właśnie mówiła. - Potrzeba tylko czasu - Choć nie mieli go wiele, sytuacja mogła się zaostrzyć w każdej chwili. Musieli działać.
- Lepiej nie korzystać teraz z magii, jeśli nie jest to konieczne. Zwłaszcza przy dziecku - zgodziła się z nią, cicho wzdychając. Też tego nie robiła, domowe porządki były katorgą, zwłaszcza odkąd nie pomagała jej Lysa. Wolała trzymać dziewczynkę z dala od... od życia właściwie, przesypiała większość doby. - Nawet rany szyję teraz ręcznie - Zwłaszcza przy kontakcie z pacjentami musiała popisywać się najwyższą ostrożnością - przychodzili do niej, żeby przeżyć, nie żeby zginąć. - Człowiek uczy się całe życie - wzruszyła lekko jednym ramieniem - Siergiej też mógłby się nauczyć tego i owego, gdybyś miała do niego odpowiednie podejście - Uśmiechnęła się do niej z błyskiem w oku, krzyk Maszy wywołał u niej rozbawienie, którego starała się nie ukazywać na twarzy - tylko częściowo skutecznie. Przekrzywiła lekko głowę w bok, kiedy jej uśmiech stał się nieco bardziej figlarny; brak krwawienia potwierdzał domysły, a nowe życie cieszyło zawsze - była niemal pewna, że Petya ucieszy się z dziecka. Antonin chował się dobrze, a Siergiej z pewnością będzie zadowolony z kolejnego syna. Lub córki, jeśli fortuna z niego zadrwi. Osuszyła wyjęte z wody dłonie w powietrzu, przysiadając obok kobiety - z łagodnym uśmiechem skinąwszy jej głową. Potrzebowała czasu, żeby to przetrawić, Cassandra potrafiła to zrozumieć - też była kobietą, kiedyś nawet wstydliwą - i gdyby istniał magiczny sposób na sprawdzenie podejrzeń, być może na jej odpowiedzialność podjęłaby się ryzyka - ale nie istniał.
- To konieczne - zapewniła ją, przechodząc do badania dopiero wówczas, kiedy czarownica wydawała się ku temu odpowiednio przygotowana. Mdłe światło lumos - podczas rzucania zaklęcia skierowała kraniec różdżki w bok, by w razie wystąpienia anomalii nie ugodzić nią przyjaciółki - zaświecone przez różdżkę chwyconą między zęby miał jej pomóc, kiedy sięgnęła dłońmi do jej ciała; uzdrowicielka preferowała eksperymentalne metody pod każdym względem, nagość nie była powszechnie akceptowana, większość medyków przeprowadzała badania tego typu na ślepo, wierząc, że w ten sposób oddają kobietom szacunek - nie było w tym jednak ani krzty prawdy. Badania robione po omacku nie tylko nic nie wnosiły, ale mogły przeoczyć istotne objawy, których rozwojowi dałoby się zapobiec w przypadku wykrycia, podczas porodu Masha też będzie musiała rozsunąć nogi - nago, jeśli nie miała ochoty spędzić długich godzin na wyciskaniu z siebie potów pod grubą pierzyną. Uważnie - i delikatnie - badała zewnętrzną część podbrzusza kobiety otwartą dłonią, doskonale wyczuwając zmiany.
- Skończyłam - oznajmiła, odsuwając odeń dłonie, i wypluwając z zębów różdżke, na bok, ponownie odchodząc, by przemyć dłonie w czystej wodzie. - Co powiesz na to: Siergiej, muszę odpocząć, bo noszę pod sercem twoje dziecko? - Rozpostarła palce wewnątrz wiadra, wprawiając w subtelne drgania taflę wody. - Gratuluję, jesteś w ciąży. To drugi albo trzeci miesiąc, wszystko wydaje się w porządku. Dbaj o siebie, teraz to naprawdę ważne.
- Przydałyby mi się umiejętności Tildy - westchnęła tylko krótko, bo gdyby tak jak jej przyjaciółka potrafiła z nim po prostu się porozumieć, wyjaśniłaby mu lepiej zasady panujące w tym domu. Owszem, poprosiła Fancourt, żeby to zrobiła, ale tamtego dnia nie pamiętała przecież o wszystkim i chwila po chwili przypominała sobie o kolejnych aspektach, z których to stworzenie powinno sobie zdawać sprawę, a ewidentnie tego nie robiło. Na przykład wtedy, kiedy zdecydowało się uwinąć pajęczynę w jej kociołku - Merlinie, przecież mogła zalać go trucizną, a Lysa nigdy by jej tego nie wybaczyła.
- Minie - przytaknęła jej, uciekając myślami z powrotem do anomalii, oczywiście, że minie. Zrobiłaby wszystko, żeby się tego pozbyć i przywrócić Lysie normalne życie - i właśnie to też robiła, poświęcając samą siebie wraz z przybraniem wojennych barw rycerzy walpurgii. Wciąż nie była pewna, czy to był dobry krok - ale wiedziała, że był to krok, którego nie mogła odwrócić i że to właśnie dzięki niemu zdoła dokonać tego, o czym właśnie mówiła. - Potrzeba tylko czasu - Choć nie mieli go wiele, sytuacja mogła się zaostrzyć w każdej chwili. Musieli działać.
- Lepiej nie korzystać teraz z magii, jeśli nie jest to konieczne. Zwłaszcza przy dziecku - zgodziła się z nią, cicho wzdychając. Też tego nie robiła, domowe porządki były katorgą, zwłaszcza odkąd nie pomagała jej Lysa. Wolała trzymać dziewczynkę z dala od... od życia właściwie, przesypiała większość doby. - Nawet rany szyję teraz ręcznie - Zwłaszcza przy kontakcie z pacjentami musiała popisywać się najwyższą ostrożnością - przychodzili do niej, żeby przeżyć, nie żeby zginąć. - Człowiek uczy się całe życie - wzruszyła lekko jednym ramieniem - Siergiej też mógłby się nauczyć tego i owego, gdybyś miała do niego odpowiednie podejście - Uśmiechnęła się do niej z błyskiem w oku, krzyk Maszy wywołał u niej rozbawienie, którego starała się nie ukazywać na twarzy - tylko częściowo skutecznie. Przekrzywiła lekko głowę w bok, kiedy jej uśmiech stał się nieco bardziej figlarny; brak krwawienia potwierdzał domysły, a nowe życie cieszyło zawsze - była niemal pewna, że Petya ucieszy się z dziecka. Antonin chował się dobrze, a Siergiej z pewnością będzie zadowolony z kolejnego syna. Lub córki, jeśli fortuna z niego zadrwi. Osuszyła wyjęte z wody dłonie w powietrzu, przysiadając obok kobiety - z łagodnym uśmiechem skinąwszy jej głową. Potrzebowała czasu, żeby to przetrawić, Cassandra potrafiła to zrozumieć - też była kobietą, kiedyś nawet wstydliwą - i gdyby istniał magiczny sposób na sprawdzenie podejrzeń, być może na jej odpowiedzialność podjęłaby się ryzyka - ale nie istniał.
- To konieczne - zapewniła ją, przechodząc do badania dopiero wówczas, kiedy czarownica wydawała się ku temu odpowiednio przygotowana. Mdłe światło lumos - podczas rzucania zaklęcia skierowała kraniec różdżki w bok, by w razie wystąpienia anomalii nie ugodzić nią przyjaciółki - zaświecone przez różdżkę chwyconą między zęby miał jej pomóc, kiedy sięgnęła dłońmi do jej ciała; uzdrowicielka preferowała eksperymentalne metody pod każdym względem, nagość nie była powszechnie akceptowana, większość medyków przeprowadzała badania tego typu na ślepo, wierząc, że w ten sposób oddają kobietom szacunek - nie było w tym jednak ani krzty prawdy. Badania robione po omacku nie tylko nic nie wnosiły, ale mogły przeoczyć istotne objawy, których rozwojowi dałoby się zapobiec w przypadku wykrycia, podczas porodu Masha też będzie musiała rozsunąć nogi - nago, jeśli nie miała ochoty spędzić długich godzin na wyciskaniu z siebie potów pod grubą pierzyną. Uważnie - i delikatnie - badała zewnętrzną część podbrzusza kobiety otwartą dłonią, doskonale wyczuwając zmiany.
- Skończyłam - oznajmiła, odsuwając odeń dłonie, i wypluwając z zębów różdżke, na bok, ponownie odchodząc, by przemyć dłonie w czystej wodzie. - Co powiesz na to: Siergiej, muszę odpocząć, bo noszę pod sercem twoje dziecko? - Rozpostarła palce wewnątrz wiadra, wprawiając w subtelne drgania taflę wody. - Gratuluję, jesteś w ciąży. To drugi albo trzeci miesiąc, wszystko wydaje się w porządku. Dbaj o siebie, teraz to naprawdę ważne.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 04.02.18 13:39, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
W sumie to nie miałam pojęcia czy istnieje coś takiego jak odpowiednie podejście do Siergieja. Nigdy nie próbowałam go niczego nauczyć, zawsze sobie radziłam i taki układ w naszym domu sprawdzał się idealnie. Chłop nie był od prania skarpetek czy zmywania naczyń. Ani Siergiej, ani Valerij i tego samego uczył się mój syn. Wiedziałam, że Cassandra jest innego zdania i ona to pewnie by każdego mężczyznę próbowała zagonić do pomocy i może dla niej Siergiej by uległ, ale ja jako żona miałam inne obowiązki. I jak Cassandra w końcu sprowadzi sobie jakiegoś mężczyznę, jakiegoś innego niż trolla, to albo jej się uda i bardzo jej w tym kibicuje, albo wieczorami będzie prać te skarpetki tak samo jak ja. Ale bym się uśmiała i przytoczyła bym jej jej własnej słowa. Różnica jednak między mną a Cassandrą była taka, że ona sobie nie pozwoli wejść na głowę, ja pozwoliłam niemalże od razu. I tak już zostało.
Ale kij z Siergiejem teraz gdy moja przyjaciółka chciała zawędrować pod moją kieckę w celu sprawdzenia tego i owego. I to absolutnie mi się nie podobało, ale byłam wdzięczna kobiecie, że dała mi wystarczająco dużo czasu aż się przemogłam i pozwoliłam uzdrowicielce aby zajrzała pod spód. Badanie na pewno nie trwało tak długo jak mi się wydawało, chociaż osobiście miałam wrażenie, że trwa to zdecydowanie zbyt dużo czasu i nawet się zaczęłam martwić. Czułam na swoim ciele dłonie kobiety i co jakiś czas z moich ust wydobywało się ciche westchnięcie, ale nie dlatego że czułam zniecierpliwienie, coś mnie bolało czy coś, ale ze wstydu czy pewnego rodzaju zażenowania tą sytuacją. Że też musiałam być badana akurat w momencie, gdy używanie magii nie było zbyt bezpieczne. I chociaż doskonale rozumiałam dlatego różdżka nie była skierowana w moją stronę, to momentami gdzieś z tyłu głowy marudziłam sobie, że wolałabym by było szybko i przyjemnie zaklęciem, a nie długo i niekomfortowo z dłońmi na moim podbrzuszu.
Odetchnęłam z ulgą gdy Cassandra stwierdziła, że skończyła, jednakże ta ulga nie trwała zbyt długo, bo zaraz zaczęłam denerwować się czekając na diagnozę przyjaciółki. Czy byłam chora, czy byłam w ciąży, czy to wina anomalii, a może sobie to wszystko po prostu wymyśliłam? Zaciskałam zaniepokojona usta, a słowa kobiety z początku absolutnie do mnie nie dotarły.
- Co? - wydukałam.
Zadrżałam. Czyli jednak moje przeczucia były słuszne, czyli jednak moje myśli, które tak bardzo chciałam zagłuszyć były prawdziwe. Patrzyłam na Cassandrę z szeroko otwartymi oczami i ustami, które nie wiem kiedy rozwarły się w zdziwieniu. Dłonie momentalnie powędrowały do brzucha i ułożyły się tam, gdzie żyło sobie małe dziecko. Właściwie to jedna dłoń, druga trafiła do ust, które zakryła, a ja tym samym przyjęłam chyba dość zabawną pozycję.
- Oh… - jęknęłam znowu.
Nie wiedziałam czy płakać czy się cieszyć. Co na to powie Siergiej, co z Antonim? A co ja temu dziecku w ogóle do jedzenia dam? Czy łóżeczko Antka jeszcze gdzieś było na strychu? Czy Siergiej naprawił tamten stary wózek, czy znowu będę go prosić przez rok, aby przymocował koło, które non stop odpadało.
Usiadłam i chwyciłam się za głowę bo z tych nerwów aż mi się zakręciło wszystko przed oczami. Byłam przeszczęśliwa, od dawna już marzyłam o kolejnym dziecku, ale czy mój mąż będzie tak samo jak ja szczęśliwy? Pewnie będzie chciał syna, a co jeśli urodzę mu córeczkę? Tyle pytań, tyle wątpliwości. Nawet nie wiem kiedy podeszłam do Cassandry i przytuliłam ją mocno. Łzy pociekły mi po policzkach mocząc materiał jej koszuli.
- Dzi-dziękuję - wychlipałam.
Ah, nie chciałam teraz myśleć o przyszłości. O tych wszystkich problemach, zmęczeniu, nieprzespanych nocach. Pamiętałam to jeszcze po moim synu i bałam się na samą myśl o powtórce. Ale koniec końców byłam bardzo, ale to bardzo szczęśliwa. Że będę mieć kolejne dziecko, że to właśnie dziecko, a nie jakaś straszna choroba.
- Oby się Siergiej ucieszył - pociągnęłam nosem odsuwając się w końcu od kobiety.
Ale kij z Siergiejem teraz gdy moja przyjaciółka chciała zawędrować pod moją kieckę w celu sprawdzenia tego i owego. I to absolutnie mi się nie podobało, ale byłam wdzięczna kobiecie, że dała mi wystarczająco dużo czasu aż się przemogłam i pozwoliłam uzdrowicielce aby zajrzała pod spód. Badanie na pewno nie trwało tak długo jak mi się wydawało, chociaż osobiście miałam wrażenie, że trwa to zdecydowanie zbyt dużo czasu i nawet się zaczęłam martwić. Czułam na swoim ciele dłonie kobiety i co jakiś czas z moich ust wydobywało się ciche westchnięcie, ale nie dlatego że czułam zniecierpliwienie, coś mnie bolało czy coś, ale ze wstydu czy pewnego rodzaju zażenowania tą sytuacją. Że też musiałam być badana akurat w momencie, gdy używanie magii nie było zbyt bezpieczne. I chociaż doskonale rozumiałam dlatego różdżka nie była skierowana w moją stronę, to momentami gdzieś z tyłu głowy marudziłam sobie, że wolałabym by było szybko i przyjemnie zaklęciem, a nie długo i niekomfortowo z dłońmi na moim podbrzuszu.
Odetchnęłam z ulgą gdy Cassandra stwierdziła, że skończyła, jednakże ta ulga nie trwała zbyt długo, bo zaraz zaczęłam denerwować się czekając na diagnozę przyjaciółki. Czy byłam chora, czy byłam w ciąży, czy to wina anomalii, a może sobie to wszystko po prostu wymyśliłam? Zaciskałam zaniepokojona usta, a słowa kobiety z początku absolutnie do mnie nie dotarły.
- Co? - wydukałam.
Zadrżałam. Czyli jednak moje przeczucia były słuszne, czyli jednak moje myśli, które tak bardzo chciałam zagłuszyć były prawdziwe. Patrzyłam na Cassandrę z szeroko otwartymi oczami i ustami, które nie wiem kiedy rozwarły się w zdziwieniu. Dłonie momentalnie powędrowały do brzucha i ułożyły się tam, gdzie żyło sobie małe dziecko. Właściwie to jedna dłoń, druga trafiła do ust, które zakryła, a ja tym samym przyjęłam chyba dość zabawną pozycję.
- Oh… - jęknęłam znowu.
Nie wiedziałam czy płakać czy się cieszyć. Co na to powie Siergiej, co z Antonim? A co ja temu dziecku w ogóle do jedzenia dam? Czy łóżeczko Antka jeszcze gdzieś było na strychu? Czy Siergiej naprawił tamten stary wózek, czy znowu będę go prosić przez rok, aby przymocował koło, które non stop odpadało.
Usiadłam i chwyciłam się za głowę bo z tych nerwów aż mi się zakręciło wszystko przed oczami. Byłam przeszczęśliwa, od dawna już marzyłam o kolejnym dziecku, ale czy mój mąż będzie tak samo jak ja szczęśliwy? Pewnie będzie chciał syna, a co jeśli urodzę mu córeczkę? Tyle pytań, tyle wątpliwości. Nawet nie wiem kiedy podeszłam do Cassandry i przytuliłam ją mocno. Łzy pociekły mi po policzkach mocząc materiał jej koszuli.
- Dzi-dziękuję - wychlipałam.
Ah, nie chciałam teraz myśleć o przyszłości. O tych wszystkich problemach, zmęczeniu, nieprzespanych nocach. Pamiętałam to jeszcze po moim synu i bałam się na samą myśl o powtórce. Ale koniec końców byłam bardzo, ale to bardzo szczęśliwa. Że będę mieć kolejne dziecko, że to właśnie dziecko, a nie jakaś straszna choroba.
- Oby się Siergiej ucieszył - pociągnęłam nosem odsuwając się w końcu od kobiety.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Usta Cassandy zadrgały i ułożyły się w subtelny uśmiech, kiedy kończyła obmywać ręce, przekazywała informacje tego typu naprawdę różnym kobietom. Takie, które matkami być nie chciały, takie, które być nimi nie powinny, bardzo często takim, które były po prostu tajemnicą, ale rzadko zdarzało jej się rozmawiać z kobietami takimi jak Masha - takimi, które na dziecko naprawdę zasługiwały i które, była tego pewna, otoczą je prawdziwą matczyną opieką, przepełnioną miłością i ciepłem pomimo ciężkich warunków życia. Anthony chował się świetnie, a matka go kochała, przysparzał ojcu wiele dumy - w zasadzie nie miała żadnej wątpliwości, w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, że była to dobra informacja. Masha była okazem zdrowia, doniesie ciążę bez trudu. Wydukane co ją rozbawiło, bo wszystkie te typy kobiet łączyło jedno, szok - niewiele z jej gości spodziewało się bądź zamierzało zostać matkami lub tej chwili wyczekiwało, miała do czynienia przeważnie z raczej specyficzną klientelą. Podeszła do niej bliżej, położywszy dłoń na jej ramieniu w geście wsparcia, ściskając je, lekko, spokojnie. Przyszła matka powinna przede wszystkim czuć się bezpiecznie i pewnie.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła prosto do jej ucha, ze szczerym przekonaniem, że faktycznie tak będzie. Była przekonana, że Siergiej pęknie z dumy, jeśli na świecie pojawi się jego drugi syn. A córka - najpewniej odciąży Mashę w codziennych obowiązkach. Patriarchalny podział rodziny jej nie przekonywał, ale nie próbowała walczyć ze ścianą - wiedziała, że jej nie pokona. Mogla jedynie przemycać swoje spostrzeżenia w codziennych rozmowach, namawiając przyjaciółkę do zmiany tego i owego. Objęła ją mocniej, nie zważając na łzy cieknące z jej oczu - znała jej męża, nie musiała się martwić, czy są to łzy strachu. Najpewniej łzy wzruszenia, wciąż nie do końca uświadomionego sobie szczęścia, a nade wszystko łzy, które w tym stanie są bardziej naturalne, niż w jakimkolwiek innym, bo organizm zmienia swój tryb na podtrzymanie dwóch istnień, nie jednego. - Nie mogę się doczekać, aż je zobaczę - dodała, wciąż z lekkim uśmiechem pokrzepienia, wciąż szczerze. To będzie piękne zdrowe dziecko.
- Będzie zachwycony - zapewniła ją, pomagając jej się z powrotem ubrać - a potem odprowadziła ją pod drzwi lecznicy, gdzie pożegnała ją czule, ponownie obejmując ramionami, troskliwie, ciepło, serdecznie. - Koniecznie daj znać, jak to przyjął. I pamiętaj o odpoczynku, to bardzo ważne. - Nie zdradziła jej swoich wątpliwości, nie chciała jej denerwować. Anomalie źle działały na dzieci, istniała szansa, nawet, jeśli niewielka, że będą miały wpływ również na ciążę. Póki jednak nie było na to żadnych dowodów - a tym bardziej leku bądź środka, który by temu zaradził - nie było też sensu straszyć Mashy. - Bywaj, Petyo - pożegnała ją, pozostając u progu, przy otwartych drzwiach, z dłonią delikatnie położoną wierzchem przy framudze odprowadzając czarownicę spojrzeniem.
/zt x2
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła prosto do jej ucha, ze szczerym przekonaniem, że faktycznie tak będzie. Była przekonana, że Siergiej pęknie z dumy, jeśli na świecie pojawi się jego drugi syn. A córka - najpewniej odciąży Mashę w codziennych obowiązkach. Patriarchalny podział rodziny jej nie przekonywał, ale nie próbowała walczyć ze ścianą - wiedziała, że jej nie pokona. Mogla jedynie przemycać swoje spostrzeżenia w codziennych rozmowach, namawiając przyjaciółkę do zmiany tego i owego. Objęła ją mocniej, nie zważając na łzy cieknące z jej oczu - znała jej męża, nie musiała się martwić, czy są to łzy strachu. Najpewniej łzy wzruszenia, wciąż nie do końca uświadomionego sobie szczęścia, a nade wszystko łzy, które w tym stanie są bardziej naturalne, niż w jakimkolwiek innym, bo organizm zmienia swój tryb na podtrzymanie dwóch istnień, nie jednego. - Nie mogę się doczekać, aż je zobaczę - dodała, wciąż z lekkim uśmiechem pokrzepienia, wciąż szczerze. To będzie piękne zdrowe dziecko.
- Będzie zachwycony - zapewniła ją, pomagając jej się z powrotem ubrać - a potem odprowadziła ją pod drzwi lecznicy, gdzie pożegnała ją czule, ponownie obejmując ramionami, troskliwie, ciepło, serdecznie. - Koniecznie daj znać, jak to przyjął. I pamiętaj o odpoczynku, to bardzo ważne. - Nie zdradziła jej swoich wątpliwości, nie chciała jej denerwować. Anomalie źle działały na dzieci, istniała szansa, nawet, jeśli niewielka, że będą miały wpływ również na ciążę. Póki jednak nie było na to żadnych dowodów - a tym bardziej leku bądź środka, który by temu zaradził - nie było też sensu straszyć Mashy. - Bywaj, Petyo - pożegnała ją, pozostając u progu, przy otwartych drzwiach, z dłonią delikatnie położoną wierzchem przy framudze odprowadzając czarownicę spojrzeniem.
/zt x2
bo ty jesteś
prządką
prządką
Trzynaste dni miesiąca nigdy nie były dla niego szczęśliwe. Kiedy świadomość zaczęła powracać, za nic nie mógł sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. Tym bardziej nie pamiętał, jak się tu - gdzie tu? - znalazł, co niechybnie poderwałoby go do pionu, gdyby nie to, że członki miał jak z ołowiu, ociężałe i nieposłuszne. Nawet powieki stawiały nie lada opór, przyprawiając go tym samym o szybsze bicie serca. Musiał ufać tylko i wyłącznie swemu węchowi, zaś ten podpowiadał mu... Co on mu, u licha, podpowiadał...? Jedynym, co przychodziło mu do głowy, była pracownia matki, pełna ostrych, mieszających się ze sobą zapachów ingrediencji alchemicznych - jednak prędko zganił się w myślach; wszak była to najbardziej absurdalna wizja, jaka mogła mu teraz wpaść do głowy!
Po chwili zaczął nieznacznie poruszać palcami, w które powoli wstępowało życie, jednak nadal nie miał co marzyć o powstaniu, czy choćby siadzie na tym niezbyt wygodnym posłaniu, na którym przyszło mu leżeć. Przeklął w myślach, gdy w głowie zaświtało mu kolejne, niezbyt radosne, podejrzenie. Przecież nie mógł trafić do Munga, nigdy by sobie na to nie pozwolił - niezależnie od tego, w jakim stanie by się znalazł, nie istniała dolegliwość, z którą nie potrafiliby sobie poradzić na Nokturnie.
I wtedy, jak na zawołanie, powróciły wspomnienia - alkohol, ziele, burleska... burda? Skrzywił się krótko, gdy do nieostrych obrazów dołączył jeszcze rwący tępo ból; tak, teraz pamiętał, pamiętał tego obwiesia, który najpierw zaczepiał dziewczyny, a później wpakował mu potłuczoną butelkę między żebra. Z tego jednak, co Caelan potrafił sobie przypomnieć, tamten skończył dużo gorzej; w obecnej sytuacji nie było to jednak wielkie pocieszenie, bo nadal nie wiedział, gdzie dokładnie się znajduje.
Z trudem podciągnął się nieco wyżej na poduszkach, próbując skupić na czymś wzrok, rozpoznać otaczające go łóżka, obce ściany czy ginące w mroku fiolki i miseczki. Dość powiedzieć, że nie był w najlepszej formie, co odczuwał również w pulsującej nieznośnie głowie i... stopie uciskanej przez zbyt mały but?
Co?
Zamrugał gwałtownie, chcąc zmusić swój organizm do nieco szybszej reakcji. O ile o boku pamiętał - lepiej lub gorzej - o tyle za nic nie mógł sobie przypomnieć urazu stopy, który mógłby w jakikolwiek sposób uzasadnić usztywnianie, ucisk, ból.
- Halo? - szczeknął cicho, chrapliwie, kiedy kątem oka dostrzegł jakiś ruch.
Po chwili zaczął nieznacznie poruszać palcami, w które powoli wstępowało życie, jednak nadal nie miał co marzyć o powstaniu, czy choćby siadzie na tym niezbyt wygodnym posłaniu, na którym przyszło mu leżeć. Przeklął w myślach, gdy w głowie zaświtało mu kolejne, niezbyt radosne, podejrzenie. Przecież nie mógł trafić do Munga, nigdy by sobie na to nie pozwolił - niezależnie od tego, w jakim stanie by się znalazł, nie istniała dolegliwość, z którą nie potrafiliby sobie poradzić na Nokturnie.
I wtedy, jak na zawołanie, powróciły wspomnienia - alkohol, ziele, burleska... burda? Skrzywił się krótko, gdy do nieostrych obrazów dołączył jeszcze rwący tępo ból; tak, teraz pamiętał, pamiętał tego obwiesia, który najpierw zaczepiał dziewczyny, a później wpakował mu potłuczoną butelkę między żebra. Z tego jednak, co Caelan potrafił sobie przypomnieć, tamten skończył dużo gorzej; w obecnej sytuacji nie było to jednak wielkie pocieszenie, bo nadal nie wiedział, gdzie dokładnie się znajduje.
Z trudem podciągnął się nieco wyżej na poduszkach, próbując skupić na czymś wzrok, rozpoznać otaczające go łóżka, obce ściany czy ginące w mroku fiolki i miseczki. Dość powiedzieć, że nie był w najlepszej formie, co odczuwał również w pulsującej nieznośnie głowie i... stopie uciskanej przez zbyt mały but?
Co?
Zamrugał gwałtownie, chcąc zmusić swój organizm do nieco szybszej reakcji. O ile o boku pamiętał - lepiej lub gorzej - o tyle za nic nie mógł sobie przypomnieć urazu stopy, który mógłby w jakikolwiek sposób uzasadnić usztywnianie, ucisk, ból.
- Halo? - szczeknął cicho, chrapliwie, kiedy kątem oka dostrzegł jakiś ruch.
paint me as a villain
Ostatnio zmieniony przez Caelan Goyle dnia 03.04.18 19:14, w całości zmieniany 1 raz
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To było zwyczajne chamstwo. Nie mogła wiedzieć - i nie wiedziała - kto był autorem klątwy, która w mig przeobraziła całą jej garderobę w... trudno było to opisać słowami. Wszystkie jej spódnice napęczniały od pozwijanych w misterne kłęby falban i zostały usztywnione mocną, stalową krynoliną. Wszystkie jej koszule ciężkie były od żabotów i usztywnianych kołnierzy, stworzonych, żeby wyglądać, w sposób, który zapewne przed eonami prezentował się zgodnie z kanonami, ale na pewno nie po to, żeby funkcjonować. Ujrzawszy ten pokaz, z rana rozpaczliwie runęła do szafy w poszukiwaniu swojej ulubionej szaty - ale okazało się, że i ta uległa przeobrażeniu, z prostego czarnego skrawka materiału zamieniając się w różową balową suknię z wbudowanym gorsetem, na który wystarczyło jej spojrzeć, by utwierdzić się w przekonaniu, że służył co najwyżej za narzędzie tortur lub sposób na powolną śmierć, ale z całą pewnością nie za garderobę. Nawet jej pantofle nie nadawały się już do użytku, błyszczały komicznie jak na balu Kocpiuszka. Jakby tego było mało, wszystkie te ubrania zmieniły rozmiar na męski. Początkowo uznała to za mało śmieszny żart, po wizycie siostry Borgin pojęła, że był to nawet bardzo mało śmieszny żart, bo ocierał się o rzucenie klątwy. Klątwy, na zdjęcie której sposób był pozornie prosty: bo należało odnaleźć Kopciuszka, na stopę którego ów but spasuje. Nie bardzo potrafiła sobie to wyobrazić - zapewne dlatego prosiła Brynhild przynajmniej kilka razy, żeby powtórzyła swoje wnioski. Ale, ponieważ za każdym razem brzmiały one tak samo, pozostało jej pogodzić się z nowym stanem rzeczywistości.
Cassandra nie zamierzała się nikogo prosić o założenie bucika. Miała ten komfort, że była uzdrowicielką, pod dachem której codziennie ktoś sypiał - a ponieważ zależało jej na czasie, upewniła się, że spać będzie u niej więcej pacjentów, niż spać musiało. I na każdym skrupulatnie próbowała przyłożenia pantofelka.
Mężczyzna, który po burdzie musiał mieć zaszytą ranę - gdyby mogła skorzystać z magii, jego rekonwalescencja trwałaby znacznie krócej, ale odkąd magia przestała być stabilna, unikała tego zawsze wtedy, kiedy mogła - wydał jej się nie tylko ostatnią nadzieją, ale i nadzieją najpewniejszą, jego stopa była wydawała się mniejsza od za dużych i większa od za małych, na które przymierzała już feralnego bucika. Dlatego też, kiedy spał, zakradła się do jego stopy, uwalniając ją tak ze skarpety, jak i z oryginalnego buta, by następnie delikatnym ruchem - naprawdę nie chciała go zbudzić - założyć na jego stopę błyszczący błękitny damski pantofelek na niewysokim obcasie. Jej strój kontrastował z trzymanym w rękach obuwiem, zadbała o siebie i - by nie musieć stroić się w krynoliny - poprosiła siostrę Brynhild, Eir, o pożyczenie prostej sukienki, w której mogłaby spędzić najbliższe kilka godzin. Początkowo wydawało jej się, że stopa mężczyzny reaguje tak, jak każda inna, jednak kiedy usłyszała stłumione halo, słyszane jak przez mgłę, z oddali, coś błysnęło, otaczając bucika jasną, mleczną mgiełką. Pasował - niesamowite - tak mocno poderwała ją ta myśl, że w pierwszej chwili wcale nie zdała sobie sprawy z tego, że dźwięk wypowiadanych słów oznaczał pobudkę czarodzieja.
- Ciii - szepnęła, przykładając palec wskazujący do ust i znacząco spoglądając na Goyle'a, nie będąc świadomą, że może rozpoznać strój własnej bratowej, w skupieniu przyglądając się pantofelkowi, który - Merlinie, Brynhild się nie myliła - zaczął się kurczyć! - To działa! - Uradowała się szczerze, lecz zaraz mina jej zrzedła - pantofel skurczył się dość, by, zapewne niekomfortowo dla swojego nosiciela, rozerwać się na jego stopie. - Och - westchnęła, chwyciwszy skrawek skóry, podobny do swojej dawnej formy, ale już niezdatny do użytku. Lubiła te pantofle, były wygodne.
Cassandra nie zamierzała się nikogo prosić o założenie bucika. Miała ten komfort, że była uzdrowicielką, pod dachem której codziennie ktoś sypiał - a ponieważ zależało jej na czasie, upewniła się, że spać będzie u niej więcej pacjentów, niż spać musiało. I na każdym skrupulatnie próbowała przyłożenia pantofelka.
Mężczyzna, który po burdzie musiał mieć zaszytą ranę - gdyby mogła skorzystać z magii, jego rekonwalescencja trwałaby znacznie krócej, ale odkąd magia przestała być stabilna, unikała tego zawsze wtedy, kiedy mogła - wydał jej się nie tylko ostatnią nadzieją, ale i nadzieją najpewniejszą, jego stopa była wydawała się mniejsza od za dużych i większa od za małych, na które przymierzała już feralnego bucika. Dlatego też, kiedy spał, zakradła się do jego stopy, uwalniając ją tak ze skarpety, jak i z oryginalnego buta, by następnie delikatnym ruchem - naprawdę nie chciała go zbudzić - założyć na jego stopę błyszczący błękitny damski pantofelek na niewysokim obcasie. Jej strój kontrastował z trzymanym w rękach obuwiem, zadbała o siebie i - by nie musieć stroić się w krynoliny - poprosiła siostrę Brynhild, Eir, o pożyczenie prostej sukienki, w której mogłaby spędzić najbliższe kilka godzin. Początkowo wydawało jej się, że stopa mężczyzny reaguje tak, jak każda inna, jednak kiedy usłyszała stłumione halo, słyszane jak przez mgłę, z oddali, coś błysnęło, otaczając bucika jasną, mleczną mgiełką. Pasował - niesamowite - tak mocno poderwała ją ta myśl, że w pierwszej chwili wcale nie zdała sobie sprawy z tego, że dźwięk wypowiadanych słów oznaczał pobudkę czarodzieja.
- Ciii - szepnęła, przykładając palec wskazujący do ust i znacząco spoglądając na Goyle'a, nie będąc świadomą, że może rozpoznać strój własnej bratowej, w skupieniu przyglądając się pantofelkowi, który - Merlinie, Brynhild się nie myliła - zaczął się kurczyć! - To działa! - Uradowała się szczerze, lecz zaraz mina jej zrzedła - pantofel skurczył się dość, by, zapewne niekomfortowo dla swojego nosiciela, rozerwać się na jego stopie. - Och - westchnęła, chwyciwszy skrawek skóry, podobny do swojej dawnej formy, ale już niezdatny do użytku. Lubiła te pantofle, były wygodne.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Zaniepokoił się jeszcze bardziej, gdy - wciąż zamglonym wzrokiem - dostrzegł ten przedziwny błysk w miejscu, gdzie powinna kończyć się jego noga. A później poczuł narastający uścisk, uścisk wwiercający się w jego czaszkę; coś niechybnie próbowało zmiażdżyć mu palce, poprzestawiać wszystkie kosteczki, które miał w stopie, zaś on nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie znajdowała się jego różdżka i jak mógłby temu zapobiec. Po raz pierwszy od bardzo dawna był bezsilny i wcale, ale to wcale mu się to nie podobało. Czuł się jak zaszczute zwierzę - i gdyby tylko mógł, z pewnością zacząłby się miotać jak jedno. Zamrugał gwałtownie i na tyle, na ile był w stanie, spróbował poruszyć pulsującą bólem nogą; chciał odsunąć ją od rozmytej, nieostrej postaci, która stała nieopodal i którą - nie myląc się wiele - winił za większość swych obecnych zmartwień.
W końcu zaklął szpetnie, po marynarsku, ledwie mgnienie przed tym, jak ten piekielny uścisk osiągnął swoje apogeum, a jego sprawca utracił swą niedawną formę i spadł w końcu na przykurzoną podłogę lazaretu. Wiedział jedno - niezależnie od bólu, który męczył jego ciało, nie miał zamiaru pozostać tam ani chwili dłużej. Zdawało mu się, że głos, który dosłyszał, należał do kobiety - nie musiał więc obawiać się, że zatrzyma go w łóżku siłą. Inną sprawą było, że ta wiedźma z pewnością miała przy sobie swoją różdżkę, a to, niestety, dawało jej sporą przewagę. Choć z drugiej strony, te ostatnie anomalie mogły okazać się w końcu jego sprzymierzeńcem - a przynajmniej kupić mu chwilę lub dwie zawahania, nim przeciwniczka zdecyduje się rzucić w niego jakąś klątwą...
Dziesiątki gorączkowych myśli przelatywały przez jego obolałą głowę, kiedy wzrok w końcu przestał płatać mu figla i pozwolił dojrzeć lico stojącej przy jego łóżku Cassandry. Później zaś pozwolił zorientować się, że na pewno nie znajdował się w Świętym Mungu, czemu stanowczo przeczył wygląd sali, w której przyszło mu leżeć.
Nie bacząc na rwący ból boku - oraz pulsującą wciąż stopę - podciągnął się wyżej na poduszkach, przesunął bliżej krawędzi łóżka i wolną dłonią zaczął poszukiwać na stojącej obok szafce swej różdżki. Cóż, dopóki czarownica, której imienia w tej chwili nie pamiętał, a którą starał się nie spuszczać z oka, nie czyniła w jego kierunku żadnych gwałtownych ruchów, próbował osiągnąć cokolwiek, co pozwoliłoby mu poczuć się choć trochę pewniej.
- Co tu się, u diabła, wyprawia? - warknął w końcu zachrypniętym, nieprzyjemnym głosem. - Co to był za błysk i gdzie jest moja różdżka? - dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Gdyby tylko mógł zabijać wzrokiem.
W końcu zaklął szpetnie, po marynarsku, ledwie mgnienie przed tym, jak ten piekielny uścisk osiągnął swoje apogeum, a jego sprawca utracił swą niedawną formę i spadł w końcu na przykurzoną podłogę lazaretu. Wiedział jedno - niezależnie od bólu, który męczył jego ciało, nie miał zamiaru pozostać tam ani chwili dłużej. Zdawało mu się, że głos, który dosłyszał, należał do kobiety - nie musiał więc obawiać się, że zatrzyma go w łóżku siłą. Inną sprawą było, że ta wiedźma z pewnością miała przy sobie swoją różdżkę, a to, niestety, dawało jej sporą przewagę. Choć z drugiej strony, te ostatnie anomalie mogły okazać się w końcu jego sprzymierzeńcem - a przynajmniej kupić mu chwilę lub dwie zawahania, nim przeciwniczka zdecyduje się rzucić w niego jakąś klątwą...
Dziesiątki gorączkowych myśli przelatywały przez jego obolałą głowę, kiedy wzrok w końcu przestał płatać mu figla i pozwolił dojrzeć lico stojącej przy jego łóżku Cassandry. Później zaś pozwolił zorientować się, że na pewno nie znajdował się w Świętym Mungu, czemu stanowczo przeczył wygląd sali, w której przyszło mu leżeć.
Nie bacząc na rwący ból boku - oraz pulsującą wciąż stopę - podciągnął się wyżej na poduszkach, przesunął bliżej krawędzi łóżka i wolną dłonią zaczął poszukiwać na stojącej obok szafce swej różdżki. Cóż, dopóki czarownica, której imienia w tej chwili nie pamiętał, a którą starał się nie spuszczać z oka, nie czyniła w jego kierunku żadnych gwałtownych ruchów, próbował osiągnąć cokolwiek, co pozwoliłoby mu poczuć się choć trochę pewniej.
- Co tu się, u diabła, wyprawia? - warknął w końcu zachrypniętym, nieprzyjemnym głosem. - Co to był za błysk i gdzie jest moja różdżka? - dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Gdyby tylko mógł zabijać wzrokiem.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lazaret
Szybka odpowiedź