Zaplecze
AutorWiadomość
Zaplecze
Pomieszczenie to stanowczo odbiega od standardowego wyobrażenie sklepów, które znajdują się na Nokturnie. Mimo że jest utrzymane w mrocznych klimatach, a charakteru dodają mu ludzkie, i nie tylko, czaszki, skurczone głowy, podejrzana przedmioty, które roztaczają dookoła siebie złowieszczą oraz tajemniczą aurę, to jego wnętrze jest nadzwyczaj czyste. Wszystko wydaje się na swoim miejscu, na pewno nie jest to chaotyczne gratowisko, a we znaki daje się kompletny brak pajęczyn czy kurzu. Półmrok został ocieplony magiczny żyrandolem, który rozprasza światło produkowane przez zaklęte świece. Nawet uschnięta roślinka wstawiona w fikuśny wazon zdaje się ożywać, chociaż może on wcale nie jest taka martw... Czy mi się wydawało, czy ona się poruszyła? Przynajmniej masz dokąd uciec, ponieważ zaplecze jest całkiem duże.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Amodeus zasiadał przy stole, który znajdował się w centrum pomieszczenia, obłożonym stertą książek. Ot, dzień, a właściwie wieczór, jakich pełno. Nic ciekawego się dzisiaj nie stało. Właśnie szykował się do zamknięcia sklepu, tylko jeszcze przejrzy ostatnią książkę, powiedział Prince kończąc już czytanie trzeciej z rzędu. Nie ma co, szybko mu to szło, gdyby płacono mu za czytanie podniszczonych woluminów, to zbiłby niemałą fortunę, a za zarobione galeony w ten sposób, kupiłby bibliotekę, żeby móc czytać kolejne ciekawe pozycje. Kuszący pomysł, niestety niewykonalny, a szkoda. O ile by nie musiał jeść, ani się myć czy też zarabiać na utrzymanie siebie i siostry, to pewnie jego głównym i jedynym zajęciem byłoby właśnie czytanie. O, tak.
Wracając do rzeczywistości, która była nudna niczym ghul. W sklepie nic się nie działo, więc Mosiek postanowił skorzystać z okazji i spędzić swój cenny czas na czymś produktywnym, czyt. czytaniu. Oczywiście, żeby nie było, że się obija, książki traktowały, głównie, o czarnej magii, bo przecie tylko takie dzieła czyta się na Nokturnie, prawda? Tym razem autora poniosła nieco wyobraźnia, rozpisywał się o zaklęciu, dzięki któremu, ponoć, można przejąć kontrolę nad ludzkim ciałem, martwym, dzięki... połączeniu go z żywym zwierzakiem. Zabawny gość, ciekawe co takiego palił. Może opium? W takim razie dogadałby się z Anthonym.
Jako że Amos, czytając książkę, całkowicie odgradza się od zewnętrznego świata, nawet nie usłyszał... nadchodzącego niebezpieczeństwa.
Wracając do rzeczywistości, która była nudna niczym ghul. W sklepie nic się nie działo, więc Mosiek postanowił skorzystać z okazji i spędzić swój cenny czas na czymś produktywnym, czyt. czytaniu. Oczywiście, żeby nie było, że się obija, książki traktowały, głównie, o czarnej magii, bo przecie tylko takie dzieła czyta się na Nokturnie, prawda? Tym razem autora poniosła nieco wyobraźnia, rozpisywał się o zaklęciu, dzięki któremu, ponoć, można przejąć kontrolę nad ludzkim ciałem, martwym, dzięki... połączeniu go z żywym zwierzakiem. Zabawny gość, ciekawe co takiego palił. Może opium? W takim razie dogadałby się z Anthonym.
Jako że Amos, czytając książkę, całkowicie odgradza się od zewnętrznego świata, nawet nie usłyszał... nadchodzącego niebezpieczeństwa.
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Avery nie był przyzwyczajony do ukrywania twarzy. Z rodzinnego domu wyniósł raczej przekonanie, iż głowę należy nosić wysoko, aby inni odpowiednio nisko się przed nim chylili – on również hołdował temu poglądowi, lecz ze względów oczywistych (i bynajmniej nie myślał o tchórzostwie) na Nokturnie pojawiał się wyłącznie incognito. Był zbyt wiele wart, żeby paść ofiarą napadu rabunkowego podrzędnych rzezimieszków z marginesu – nie zamierzał również niepotrzebnie tworzyć sobie wrogów na mrocznej części Londynu. Tępienie robactwa nie przyniosłoby mu popularności, gdyż większość tutejszych egzystowała w obrzydliwej symbiozie, jakiej nie potrafił zrozumieć. Cel wszakże uświęcał środki, a sprawa była niezwykle delikatna, więc Samael przełamał swą pogardę dla przemykającego obok niego plebsu. Nie wstrzymał wszakże grymasu obrzydzenia, kiedy jakaś żebraczka ośmieliła się chwycić połę jego ciemnej szaty. Klęcząca kobieta po chwili uderzyła głową o bruk, jakby biła przed nim pokłon, a Avery nawet nie odwrócił się, słysząc jękliwe skomlenie staruszki. Wykrzywił usta w drwiącym uśmiechu; podobnie Allison błagała go o litość dla Sorena. Wiedziała kiedy należy zgiąć kolana i się ukorzyć, lecz nadal pozostała żałośnie głupia, sądząc, iż pozwoli jej na samodzielne życie i podejmowanie decyzji bez jego konsultacji. Dlatego nie kłopotał się z kulturalnym pukaniem do drzwi zakładziku Burke’a, tylko wszedł z rozmachem, charakterystycznym dla rozsierdzonego arystokraty. Chciał prosić – czy raczej żądać od Anthony’ego drobnej przysługi – lecz zamiast niego na zapleczu zastał (cóż za ironia) przyjaciela swego drogiego brata.
- Prince – przywitał się krótko, niechętnie, nie zamierzając tracić oddechu na kompana Sorena. Ten chłopak może i nie byłby do końca stracony – gdyby tylko nie paktował z bratem Avery’ego, co skreślało go automatycznie – za to ci płacą? – spytał, ironicznie unosząc brew, kiedy Amodeus łaskawie raczył podnieść na niego wzrok znad zakurzonego tomiszcza. Nie mógł załatwić własnej sprawy, lecz nic nie stało na przeszkodzie, aby odrobinę podręczyć Prince’a. Może jeszcze zdoła go naprostować i uratować przed widowiskowym upadku na samo dno. Soren ściągał nieszczęścia na wszystkich swych przyjaciół, więc Amosa nie czekał los godny pozazdroszczenia…
- Prince – przywitał się krótko, niechętnie, nie zamierzając tracić oddechu na kompana Sorena. Ten chłopak może i nie byłby do końca stracony – gdyby tylko nie paktował z bratem Avery’ego, co skreślało go automatycznie – za to ci płacą? – spytał, ironicznie unosząc brew, kiedy Amodeus łaskawie raczył podnieść na niego wzrok znad zakurzonego tomiszcza. Nie mógł załatwić własnej sprawy, lecz nic nie stało na przeszkodzie, aby odrobinę podręczyć Prince’a. Może jeszcze zdoła go naprostować i uratować przed widowiskowym upadku na samo dno. Soren ściągał nieszczęścia na wszystkich swych przyjaciół, więc Amosa nie czekał los godny pozazdroszczenia…
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cóż za bzdury! Amodeus z linijki na linijkę, z akapitu na akapit, coraz bardziej nie mógł uwierzyć, że ktoś napisał książkę o czymś... takim! Te dywagacje były po prostu śmieszne! Żałośnie zabawne, o! Nie wywoływały niewinnego, lekko pogardliwego śmiechu, o nie! Prince nawet nie wiedział, jak powinien na to zareagować. Najchętniej, to spaliłby to tomiszcze, co to bluźnierstwem jest nazywać to lekturą, a co dopiero zaliczać do kanonów nauki! Bezczelność! Kto to wydał? Ślepy na jedno oko troll? Kto to napisał? Woźny z Hogwartu?! Gorszego chłamu to dawno nie czytał. Dzieło, phi, to miało wartość, dosłownie i bez owijania w bawełnę, zeszłorocznego śniegu, czyli żadną. Tego to nawet gównem nie można było nazwać, ponieważ ów śmierdząca rzecz, nie ważne jak ohydną, dalej posiadała jakaś wartość, np. dla trolli sentymentalną. Ale to? Nie!
Kiedy już zbierał się w sobie, aby rzucić książkę w cholerę, usłyszał coś. Nazwisko. Swoje. Och, o mało co, nie dostał ataku serca. Co dziwniejsze, nie rozpoznał głosu. Czyżby Wozak na coś zachorował i miał chrypkę? Nie, ten by go pewnie zwyzywał, po czym natychmiastowo uciekł, obawiając się ciskanych w niego zaklęć. W końcu podniósł wzrok znad tego okropnego czegoś, co to księgą nie ma prawa się nazywać, i zobaczył...
- Pan Avery. - wypalił jak gdyby nigdy nic, a jego głos idealnie oddawał definicję zdziwienia.
Oczywiście, uprzejmy jak zwykle. Niestety, nie mógł obdarzyć mężczyzny taką uwagą. Bądź co bądź, był w pracy. Jeśli Samael to klient, to nie wypadało mu go obrażać czy też nawet być nieuprzejmym. Na całe szczęście nie zapomniał o per panu. Praktyka czyni mistrza. Dobrze, że nie wyskoczył z bardziej... wozackim przywitaniem.
- Między innymi. - odpowiedział dość przymilnym tonem, siląc się aby jego ton brzmiał w miarę naturalnie. - Czym mogę służyć? - na jego twarzy pojawiła się maska numer trzy, czyli delikatny uśmiech, który w ogóle nie wyrażał zadowolenia, ale idealnie zakrywał zdegustowanie.
Nie, nie miał ochoty na rozmowę z bratem swego najlepszego przyjaciel. Nie tak człowiek pragnie zakończyć dzień w pracy, o nie!
Kiedy już zbierał się w sobie, aby rzucić książkę w cholerę, usłyszał coś. Nazwisko. Swoje. Och, o mało co, nie dostał ataku serca. Co dziwniejsze, nie rozpoznał głosu. Czyżby Wozak na coś zachorował i miał chrypkę? Nie, ten by go pewnie zwyzywał, po czym natychmiastowo uciekł, obawiając się ciskanych w niego zaklęć. W końcu podniósł wzrok znad tego okropnego czegoś, co to księgą nie ma prawa się nazywać, i zobaczył...
- Pan Avery. - wypalił jak gdyby nigdy nic, a jego głos idealnie oddawał definicję zdziwienia.
Oczywiście, uprzejmy jak zwykle. Niestety, nie mógł obdarzyć mężczyzny taką uwagą. Bądź co bądź, był w pracy. Jeśli Samael to klient, to nie wypadało mu go obrażać czy też nawet być nieuprzejmym. Na całe szczęście nie zapomniał o per panu. Praktyka czyni mistrza. Dobrze, że nie wyskoczył z bardziej... wozackim przywitaniem.
- Między innymi. - odpowiedział dość przymilnym tonem, siląc się aby jego ton brzmiał w miarę naturalnie. - Czym mogę służyć? - na jego twarzy pojawiła się maska numer trzy, czyli delikatny uśmiech, który w ogóle nie wyrażał zadowolenia, ale idealnie zakrywał zdegustowanie.
Nie, nie miał ochoty na rozmowę z bratem swego najlepszego przyjaciel. Nie tak człowiek pragnie zakończyć dzień w pracy, o nie!
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Opinia publiczna niewątpliwie pomagała w kształtowaniu wizerunku; na szczęście minęły już lata, kiedy Avery musiał zważać na każdy swój gest. Jako debiutant na salonach znajdował się na językach wszystkich arystokratów, a gdy zaczynał piąć się po szczeblach kariery uzdrowiciela, na ręce patrzyła mu znacznie szersza publiczność. Wówczas jednak Avery'emu udało się wykreować swój wizerunek - bez jednej skazy, dokładnie jak szlachetna krew płynąca w jego żyłach. Nie bez przyczyny pozwalał się fotografować, gdy udzielał pierwszej pomocy mugolskiemu przybłędzie (niech diabli wezmą tę nieszczęsną przysięgę Hipokratesa), choć najchętniej posłałby tych przeklętych pismaków na oddział pozaklęciowy. Zdołał jednak przekonać społeczeństwo o swej dobroci, bezinteresowności i uzdrowicielskim powołaniu - tyle wystarczyło, aby zapewnić sobie swobodę i luksus odkrycia choć części swej osobowości. Renoma tuszowała jego oschłość, którą brano za profesjonalizm, doświadczenie skrywało złośliwość uważaną za cięty dowcip. Samael spotykał się z nader zabawnymi gloryfikacjami swojej osoby, aczkolwiek im nie protestował, przyjmując hołdy i honory z wrodzoną gracją. Wraz z nimi naturalnie pojawili się również pochlebcy. Głupcy, którzy pragnęli mu się przypodobać tylko tracili czas - jego, nadzwyczaj cenny, a nie istniał lepszy sposób, aby rozgniewać Avery'ego. Wyczulonego na punkcie marnotrastwa i niezdecydowania, jako cech charakterystycznych dla kobiet. Z których większość była upośledzona, a Samaelowi skręcały się wnętrzności, kiedy zmuszał się do okazywania szczątkowego respektu paniusiom kręcącym się po Mungu. Nie wiedział, kto wpadł na ten poroniony pomysł, by zatrudnić kobiety - Avery nadal pozostawał diabelnie staroświecki (a przy tym pilnował swych interesów oraz...własności), uważając że płeć żeńską stworzono jedynie dla rozrywki i przyjemności mężczyzn. Nie spierał się wszakże o to w ministerstwie, zachował jeszcze trzeźwy umysł i preferował najzwyczajniej kontynuować swe praktyki w zaciszu własnej piwnicy. Dokąd z chęcią zaciągnąłby Prince'a, którego nieszczery uśmiech i mdłe słowa podnosiły mu ciśnienie. Avery jednakże nie dał nic po sobie poznać - wizja zakrwawionego i obszarpanego Amosa zdołała nieco uspokoić jego wzburzenie.
- Zatem to idealne zajęcie dla człowieka bez większych aspiracji - stwierdził neutralnie, jakby właśnie nie obrażał przyjaciela swego poczciwego brata. Oparł się o ladę, ignorując ostatnie pytanie mężczyzny - nie będzie przecież niczego załatwiał z popychadłami Burke'a.
- Widziałeś ostatnio Sørena? - spytał ostrym tonem. Był ciekaw, w jakim stanie znajdował się jego braciszek i czy zdążył już pochwalić się swoją przygodą. Nie należał wprawdzie do ludzi wygadanych, lecz swym małym móżdżkiem nie pojmował wielu rzeczy i Samael odrobinę się obawiał, że zrobi coś, czego skutki boleśnie odczują inni.
- Zatem to idealne zajęcie dla człowieka bez większych aspiracji - stwierdził neutralnie, jakby właśnie nie obrażał przyjaciela swego poczciwego brata. Oparł się o ladę, ignorując ostatnie pytanie mężczyzny - nie będzie przecież niczego załatwiał z popychadłami Burke'a.
- Widziałeś ostatnio Sørena? - spytał ostrym tonem. Był ciekaw, w jakim stanie znajdował się jego braciszek i czy zdążył już pochwalić się swoją przygodą. Nie należał wprawdzie do ludzi wygadanych, lecz swym małym móżdżkiem nie pojmował wielu rzeczy i Samael odrobinę się obawiał, że zrobi coś, czego skutki boleśnie odczują inni.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niewzruszony Avery, jak zwykle był czymś bardzo ciekawym do oglądania. Już od dziecka budził w Amodeusu dziwną mieszankę strachu, pogardy, złości i jakiejś mrocznej fascynacji, która nigdy nie ujrzała światła dziennego. Ile on by dał, żeby zobaczyć pana doskonałego pokonanego i to nie przez byle kogo! Nie żeby Mos miał jakiś wielki powód do nienawiści, o nie. Przynajmniej nie dotyczący bezpośrednio jego osoby. Wiedział, ze Samael nie jest idealnym, starszym bratem, a krzywdzenia Sørena, chociażby przez znęcanie się nad Allison, nie mógł wybaczyć. Nie obawiał się go, może dlatego że nie znał go za dobrze, nie wiedział do czego ten był zdolny... nie znał całej prawdy. Poczuwał się do nielubienia go, przyjacielski obowiązek, wróg jego drugiej, blond połówki, był nawet większym wrogiem dla niego. Amos nie był brutalem, no, zazwyczaj nie był, więc okazywał swą niechęć do najstarszego z tria Averych bardzo subtelnie. Ot, zwykłe uszczypliwości, cięte komentarze, nieprzychylne spojrzenia. W końcu nie mógł się rzucić na niego z różdżką, ciskając mu w klatę jakąś paskudną klątwę, prawda? Po prostu nie wypada. Choć, jeśli nadarzy się ku temu powód, to pewnie nawet by nie mrugnął, przed rzuceniem jakiegoś koszmarnego zaklęcia. Och, niech tylko zrobi jeden fałszywy ruch, niewielki błąd, to przekona się, że gniew Amodeusa bywa przerażający, serio, spytajcie jego matki.
Prince ugryzł się lekko w dolną wargę. Zapewne Samael nie miał szansy tego zauważyć, chyba że wyczekiwał na jakąś rysę w starannie wypolerowanej i zadbanej masce pozorów, którą chłopak nałożył przy rozpoczęciu wymiany zdań. Niech nie czuje się wyróżniony, o nie! Toż to standardowe procedury radzenia sobie z klientem, no, przynajmniej z tym niechcianym.
- Nie każdy może być tak świetnym uzdrowicielem jak ty... - specjalnie zaakcentował to jedno słowo, żeby przypomnieć mu o jego małym popisie umiejętności zaprezentowanym w nie tak dalekiej przeszłości.
Kącik jego ust delikatnie drgnął, jakby chciał się unieść, lecz wyszlifowana maska obłudy nie pozwalała mu na to. Chociaż, ups, chyba zapomniał o per panu, trudno, jakoś przeżyje tą zniewagę. Właściwie, to nie był zły za tę zniewagę. Amos cenił sobie rezultaty, a nie uznanie ludzi. Nie marzyły mu się wielkie nagrody, ale same wielkie odkrycia, a czy ktoś je doceni czy nie, to już nie jego sprawa. Kto by się przejmował opinią szarego tłumu, co to są ślepi, niczym banda niuchaczy.
- Nie. - odpowiedział zgodnie z prawdą, nie widząc powodu, aby kłamać. - Jak dobrze pan wie, byłem uziemiony w domu, gdzie zwalczałem groszopryszczkę. - zamrugał niewinnie, przypominając sobie, już po raz kolejny dzisiaj, tamto wydarzenie oraz mały pokaz Samaela.
Prince ugryzł się lekko w dolną wargę. Zapewne Samael nie miał szansy tego zauważyć, chyba że wyczekiwał na jakąś rysę w starannie wypolerowanej i zadbanej masce pozorów, którą chłopak nałożył przy rozpoczęciu wymiany zdań. Niech nie czuje się wyróżniony, o nie! Toż to standardowe procedury radzenia sobie z klientem, no, przynajmniej z tym niechcianym.
- Nie każdy może być tak świetnym uzdrowicielem jak ty... - specjalnie zaakcentował to jedno słowo, żeby przypomnieć mu o jego małym popisie umiejętności zaprezentowanym w nie tak dalekiej przeszłości.
Kącik jego ust delikatnie drgnął, jakby chciał się unieść, lecz wyszlifowana maska obłudy nie pozwalała mu na to. Chociaż, ups, chyba zapomniał o per panu, trudno, jakoś przeżyje tą zniewagę. Właściwie, to nie był zły za tę zniewagę. Amos cenił sobie rezultaty, a nie uznanie ludzi. Nie marzyły mu się wielkie nagrody, ale same wielkie odkrycia, a czy ktoś je doceni czy nie, to już nie jego sprawa. Kto by się przejmował opinią szarego tłumu, co to są ślepi, niczym banda niuchaczy.
- Nie. - odpowiedział zgodnie z prawdą, nie widząc powodu, aby kłamać. - Jak dobrze pan wie, byłem uziemiony w domu, gdzie zwalczałem groszopryszczkę. - zamrugał niewinnie, przypominając sobie, już po raz kolejny dzisiaj, tamto wydarzenie oraz mały pokaz Samaela.
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nędzną próbę ugodzenia w jego dumę przyjął z zadziwiającym spokojem. Daleko mu było przecież do młokosa, którego świerzbi ręka przed wymierzaniem sprawiedliwości na prawo i lewo. Nietrudno przychodziła mu kontrola emocji, zważywszy na to, iż po drugiej stronie barykady stał Prince. Marna chłopaczyna włócząca się za jego bratem, którego postępków nigdy nie potrafił zrozumieć. Ktoś taki jak Amodeus absolutnie nie był godzien ani czasu, ani uwagi Avery’ego. Jeśli Soren zdradził mu, jakie relacje łączą całą ich trójkę, subiekt postępował wielce nieostrożnie, wystawiając się na pierwszą linię do odstrzału. Nadawał się wyłącznie na mięso armatnie; wiedział za dużo i stanowił zbędne ogniwo. Uciążliwy balast, którym Samael nijak nie mógłby się chełpić jak trofeum. Nie tykał się bowiem zabaweczek brata, który dostawał wyłącznie te, odrzucone przez niego. Przeciwnie, pielęgnował relacje z marionetkami, wkraczając w ich świat jako lalkarz i rzucając ziarna niezgody. Nierzadko dające obfite plony i zostawiające po sobie rozpacz i gorzkie łzy anielskich bliźniaków zdradzonych przez swych własnych druhów. Starszy brat nie odgrywał przecież w tym teatrzyku najmniejszej roli. Jego szept rozlegał się tylko cichutko zza kulis, kiedy podpowiadał odpowiednie kwestie, wciskając w usta nędznych aktorów swoje własne słowa przesycone słodkim aż do omdlenia jadem. Dziś jednak przestał pozować na dobrotliwego szefa cyrkowej trupy, w której prym wiódł Soren ze swoją posłuszną małpką. Która musiała dostać reprymendę za nieposłuszeństwo, bynajmniej jednak nie udzieloną pod wpływem wyniszczających emocji. Avery zdążył ochłonąć, pomny maleńkości Prince’a i jego absolutnej bezradności. Pragnął dokuczyć mu słowem? Ależ proszę. Samael uśmiechnął się tylko szyderczo, zapraszając do dalszych drwin. Dopiero następne urągania skończyłyby się czymś bardziej interesującego od szermierczego pojedynku – w tym śmiesznym sporcie mógł lubować się jedynie jego brat – może nawet popłynęłaby krew, po raz kolejny osiadając na dłoniach Avery’ego. Czarnomagiczne ciągoty mężczyzny, jakie wyszły na jaw podczas niefortunnej stypy nie przerażały Samaela. Bardziej obawiał się rozpasania moralnego i dopuszczenia do głosu kobiet niż klątw podrzędnego sprzedawcy, tkwiącego w obskurnym składziku i chowającego twarz za starymi księgami.
- Twoja puszczalska siostra jeszcze nie umierała ci w ramionach, mam rację? – spytał, biorąc do ręki jedną z czasek stojących na pobliskim stoliczku i uważnie oglądając jej puste oczodoły, jakby nie warto było nawet patrzeć na Prince’a – i okaż więcej szacunku – psie – dopowiedział w myślach, nie okazując jednakże niczym – ni słowem, ni gestem, swego wzburzenia.
- Te dzioby zdaje się, zostaną ci na zawsze – orzekł, marszcząc z niesmakiem brwi. Szpetne blizny po chorobie i tak nie były najgorsze, co mogło go spotkać – Amodeus winien przestać go prowokować, jeśli nie chciał stać się jego kolejnym płótnem. Cierpliwość Samaela topniała w zastraszającym tempie…
- Twoja puszczalska siostra jeszcze nie umierała ci w ramionach, mam rację? – spytał, biorąc do ręki jedną z czasek stojących na pobliskim stoliczku i uważnie oglądając jej puste oczodoły, jakby nie warto było nawet patrzeć na Prince’a – i okaż więcej szacunku – psie – dopowiedział w myślach, nie okazując jednakże niczym – ni słowem, ni gestem, swego wzburzenia.
- Te dzioby zdaje się, zostaną ci na zawsze – orzekł, marszcząc z niesmakiem brwi. Szpetne blizny po chorobie i tak nie były najgorsze, co mogło go spotkać – Amodeus winien przestać go prowokować, jeśli nie chciał stać się jego kolejnym płótnem. Cierpliwość Samaela topniała w zastraszającym tempie…
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ten paskudny, szelmowski uśmieszek. Jak Prince mógł kiedyś uważać Samaela za atrakcyjnego? Nie mam zielonego pojęcia, co było w tym mężczyźnie, że potrafił zauroczyć niejednego człowieka. Panie potajemnie, bądź mniej skrycie, wzdychały do niego, a panowie traktowali go jak jakiś model do naśladowania. Co to ma być? Czy tylko on nie potrafił znieść tego szyderczego uśmiechu, którym Avery potrafił obdarzyć ludzi, kiedy nie chciał ich zwieść? Może to przez słowa Søren, patrząc na niego przez pryzmat tego, co dowiedział się od najlepszego przyjaciela, widział jego starszego brata w zupełnie innym świetle. Co by to nie było, Amodeus dostawał od tego gęsiej skórki. Chętnie zdarłby ten parszywy wyraz twarz i wdeptał go w ziemię. Och, a to tylko jedna z tych mniej brutalnych, jak na Mosa całkiem niewinnych, możliwości. Tyle rzeczy można by z nim zrobić, cóż za uczta dla wyobraźni. Ponieważ na ten moment, nie miał powodu, aby zrobić coś innego, aby wyjść poza obręby swego obszernego umysłu. Niech tylko da mu wymówkę, której użyje, by uwolnić zabójczą mieszankę, która drzemała głęboko w nim. Ten gniew i odraza, o tak. Działo by się. Jeden zły ruch, jedno potknięcie. Niech podniesie rękę na nieodpowiednią osobę, a straci ją, zanim zdąży przypomnieć sobie Trzecie Prawo Golpalotta.
Uniósł nieznacznie brew, a po jego licu nie można było zobaczyć nawet śladu złości czy... jakichkolwiek innych emocji. Ta, perfekcyjna maska, prawda? Człowiek uodparnia się na obelgi, kiedy jego najlepszym przyjacielem jest Ślizgon, a jego znajomi nie przepadają za mieszańcami. Fakt, Amos nie był jednym z nim. Jego krew była czysta, pomimo tego że nie znał swojego ojca. Bękart, jak to sam lubił się nazywać. Uśmiechnął się nieznacznie, nie był to uśmieszek z tego szyderczego rodzaju, którym poczęstował go Samael. Ten był pusty, wyprany z emocji, po prostu obojętny.
- Przybrana siostra. - powiedział to, jakby była to odpowiedź skierowana do nauczyciela i dotyczyła jakiejś banalnej regułki, którejś jakimś cudem pół klasy nie potrafiło pojąć. Obojętnie, o. Był to fakt. Nie byli w pełni rodzeństwem, w sumie tak jak bliźniaki i ich starszy, brodaty braciszek. Uczucia jakimi darzył Nevarel nie mogły zmienić stanu faktycznego rzeczy, mieli innych ojców, proste, po co udawać, że tak nie jest? - Nie, nie trzymałem. - ton głosu ten sam, nic nowego. - Miałem za to przyjemność kopać zakrwawioną matkę, kiedy potraktowałem ją bardzo ciekawym zaklęcie. - uśmiechnął się szeroko, kiedy to mówił, jakby było to jedno z jego szczęśliwszych wspomnieć, bo było. Specjalnie zaakcentował te słowa, jakby miały znaczyć coś głębszego. Ciekawe co, kto wie? - Okazuję szacunek ludziom, którzy na niego zasłużyli. - w wypowiedzi pojawiło się lekkie syknięcie, przepełnione jadem, lecz dalej był spokojny, wręcz stoicko spokojny. - Och, i klientom, ale skoro pan nic nie kupuje... - zrobił krótką pauzę, w której pozwolił sobie na nieco szerszy uśmiech, niż dotychczas. - Dzioby? - zrobił nieco zdziwioną minę.
Przetarł kciukiem po twarzy, a "dziób" zniknął. Roztarł szary kurz między palcem wskazującym, a kciukiem. Uderzył też dłonią w zamkniętą księgę, tworząc niewielką, brudnawą chmurkę, która uniosła się w powietrze.
- Nazywamy to kurzem, pełno go tutaj. - pokazał mężczyźnie szare ząbki. - Czyżby pan nie wiedział, że po groszopryszczce nie zostają ślady? - wydawał się lekko zaskoczony brakiem wiedzy Averego, przecie to on, a nie Amos, pracował w Mungu.
Jakoś nie mógł się powstrzymać przed niewinnym uśmiechem, ot, sam wpełzł mu na twarz. Czyżby Samael zdobył swą pozycję tylko dzięki pochodzeniu, ponieważ na razie jego umiejętności wypadały... marnie.
Uniósł nieznacznie brew, a po jego licu nie można było zobaczyć nawet śladu złości czy... jakichkolwiek innych emocji. Ta, perfekcyjna maska, prawda? Człowiek uodparnia się na obelgi, kiedy jego najlepszym przyjacielem jest Ślizgon, a jego znajomi nie przepadają za mieszańcami. Fakt, Amos nie był jednym z nim. Jego krew była czysta, pomimo tego że nie znał swojego ojca. Bękart, jak to sam lubił się nazywać. Uśmiechnął się nieznacznie, nie był to uśmieszek z tego szyderczego rodzaju, którym poczęstował go Samael. Ten był pusty, wyprany z emocji, po prostu obojętny.
- Przybrana siostra. - powiedział to, jakby była to odpowiedź skierowana do nauczyciela i dotyczyła jakiejś banalnej regułki, którejś jakimś cudem pół klasy nie potrafiło pojąć. Obojętnie, o. Był to fakt. Nie byli w pełni rodzeństwem, w sumie tak jak bliźniaki i ich starszy, brodaty braciszek. Uczucia jakimi darzył Nevarel nie mogły zmienić stanu faktycznego rzeczy, mieli innych ojców, proste, po co udawać, że tak nie jest? - Nie, nie trzymałem. - ton głosu ten sam, nic nowego. - Miałem za to przyjemność kopać zakrwawioną matkę, kiedy potraktowałem ją bardzo ciekawym zaklęcie. - uśmiechnął się szeroko, kiedy to mówił, jakby było to jedno z jego szczęśliwszych wspomnieć, bo było. Specjalnie zaakcentował te słowa, jakby miały znaczyć coś głębszego. Ciekawe co, kto wie? - Okazuję szacunek ludziom, którzy na niego zasłużyli. - w wypowiedzi pojawiło się lekkie syknięcie, przepełnione jadem, lecz dalej był spokojny, wręcz stoicko spokojny. - Och, i klientom, ale skoro pan nic nie kupuje... - zrobił krótką pauzę, w której pozwolił sobie na nieco szerszy uśmiech, niż dotychczas. - Dzioby? - zrobił nieco zdziwioną minę.
Przetarł kciukiem po twarzy, a "dziób" zniknął. Roztarł szary kurz między palcem wskazującym, a kciukiem. Uderzył też dłonią w zamkniętą księgę, tworząc niewielką, brudnawą chmurkę, która uniosła się w powietrze.
- Nazywamy to kurzem, pełno go tutaj. - pokazał mężczyźnie szare ząbki. - Czyżby pan nie wiedział, że po groszopryszczce nie zostają ślady? - wydawał się lekko zaskoczony brakiem wiedzy Averego, przecie to on, a nie Amos, pracował w Mungu.
Jakoś nie mógł się powstrzymać przed niewinnym uśmiechem, ot, sam wpełzł mu na twarz. Czyżby Samael zdobył swą pozycję tylko dzięki pochodzeniu, ponieważ na razie jego umiejętności wypadały... marnie.
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Siedem lat spędzonych w Hogwarcie pozwoliło Avery’emu na doskonalenie się w sztuce najtrudniejszej – bezkonfliktowym funkcjonowaniu wśród ludzi. Którzy w większości irytowali go niepomiernie, doprowadzając do wysokich skoków ciśnienia i ochoty dokonania masowego mordu – nie byłby pierwszym ludobójcą w historii, lecz zadbałby o to, by jego ofiary konały długo i widowiskowo. Dysponował sporą wiedzą teoretyczną zgłębioną od swego ojca, który nie szczędził mu makabrycznych opowieści o okrucieństwach, jakich w dawnych czasach dopuszczali się członkowie ich rodu. Vlad Palownik przy każdym z Averych uchodziłby za nieszkodliwego sąsiada. Nurzanie się w krwi wrogów stanowiło jednak przeżytek – Samael odznaczał się znacznie większą kreatywnością. Trzymaną na wodzy, nie mógł przecież niszczyć każdego nieprzychylnego mu człowieka. W szybkim tempie wyludniłby wówczas całą Anglię, a ktoś musiał przecież ponosić wszystkie ciężary i harować od świtu do zmierzchu, aby on i reszta szlachty mogli prowadzić wystawne życie.
Amodeus należał do grona osobników nielubianych przez Samaela, aczkolwiek zawdzięczał to jedynie bliskiej przyjaźni z jego bratem. I wierzeniem mu na słowo w każde oszczerstwo, które wygłaszał na jego temat. Prince przypominał Avery’emu brudnego kundla, merdającego ogonem i łaszącego się do nogi Sorena, który bez wahania zaakceptował bękarta. Niebacznie bratając się z persona non grata i narażając się na wykluczenie z kręgów towarzyskich. Cóż, braciszek nie potrafił poszukać sobie przyjaciół wśród wyższych sfer, więc usiłował (nadaremno) wciągnąć do arystokratycznej socjety swego wiernego pomagiera. Samael nie tolerował tego związku, budzącego w nim zwyczajne obrzydzenie. Wolał się nie zastanawiać, kto z tej dwójki naprawdę nosił spodnie – aczkolwiek byłby wdzięczny Amodeusowi, gdyby udało mu się zrobić z jego brata prawdziwego mężczyznę. Ciekawe czy podczas ich wspólnych figli również przywdziewał ową denerwującą maskę bez wyrazu? Avery podejrzewał swego brata o specyficzne upodobania, lecz nie sądził, aby rozmiłował się w brzydkich manekinach.
- Wzruszyła mnie twoja historia – rzekł lekceważąco, wzruszając ramionami. Cóż go obchodziły czarnomagiczne praktyki oraz napięte stosunki między tym biednych chłoptasiem a jego matką? Zapewne nie potrafiła ofiarować mu tyle, ile Samael otrzymywał od Laidan. Bezinteresowną miłość, całkowite oddanie oraz uczucie niegasnące od niemalże trzech dekad. Avery rewanżował się zresztą tym samym, traktując matkę prawie jak żonę, darząc prawdziwą czcią i z nabożeństwem odkrywając w niej kobietę.
- Słyszałem, że twoje usługi są gratis – odparował, krzywiąc się, jakby Prince uderzył go w twarz. Jeszcze zapłaci za swoją impertynencję i będzie na kolanach (w swojej ulubionej pozycji?) prosił o przebaczenie. Avery nie miał mu nic więcej do powiedzenia; prostak pozostanie prostakiem i nic nie zdoła wyplenić z niego ordynarnej prowincjonalności. Owinął się peleryną i krótko skinął mu głową, po czym zniknął z zaplecza. Pełen obaw, czy gdyby nie został tam chwili dłużej, Amodeus nie prowokowałby go do czynów co najmniej niegodnych.
/zt i tak, wiem, że to dno :c
Amodeus należał do grona osobników nielubianych przez Samaela, aczkolwiek zawdzięczał to jedynie bliskiej przyjaźni z jego bratem. I wierzeniem mu na słowo w każde oszczerstwo, które wygłaszał na jego temat. Prince przypominał Avery’emu brudnego kundla, merdającego ogonem i łaszącego się do nogi Sorena, który bez wahania zaakceptował bękarta. Niebacznie bratając się z persona non grata i narażając się na wykluczenie z kręgów towarzyskich. Cóż, braciszek nie potrafił poszukać sobie przyjaciół wśród wyższych sfer, więc usiłował (nadaremno) wciągnąć do arystokratycznej socjety swego wiernego pomagiera. Samael nie tolerował tego związku, budzącego w nim zwyczajne obrzydzenie. Wolał się nie zastanawiać, kto z tej dwójki naprawdę nosił spodnie – aczkolwiek byłby wdzięczny Amodeusowi, gdyby udało mu się zrobić z jego brata prawdziwego mężczyznę. Ciekawe czy podczas ich wspólnych figli również przywdziewał ową denerwującą maskę bez wyrazu? Avery podejrzewał swego brata o specyficzne upodobania, lecz nie sądził, aby rozmiłował się w brzydkich manekinach.
- Wzruszyła mnie twoja historia – rzekł lekceważąco, wzruszając ramionami. Cóż go obchodziły czarnomagiczne praktyki oraz napięte stosunki między tym biednych chłoptasiem a jego matką? Zapewne nie potrafiła ofiarować mu tyle, ile Samael otrzymywał od Laidan. Bezinteresowną miłość, całkowite oddanie oraz uczucie niegasnące od niemalże trzech dekad. Avery rewanżował się zresztą tym samym, traktując matkę prawie jak żonę, darząc prawdziwą czcią i z nabożeństwem odkrywając w niej kobietę.
- Słyszałem, że twoje usługi są gratis – odparował, krzywiąc się, jakby Prince uderzył go w twarz. Jeszcze zapłaci za swoją impertynencję i będzie na kolanach (w swojej ulubionej pozycji?) prosił o przebaczenie. Avery nie miał mu nic więcej do powiedzenia; prostak pozostanie prostakiem i nic nie zdoła wyplenić z niego ordynarnej prowincjonalności. Owinął się peleryną i krótko skinął mu głową, po czym zniknął z zaplecza. Pełen obaw, czy gdyby nie został tam chwili dłużej, Amodeus nie prowokowałby go do czynów co najmniej niegodnych.
/zt i tak, wiem, że to dno :c
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeśli myślałam, że wprawię swojego rozmówcę w oszołomienie lub nawet zdziwienie... to chyba się nie pomyliłam. Rudzielec wydawał się cokolwiek skonsternowany i już, już miałam wykorzystać jego skołowanie na swoją korzyść, wypytując go mocniej (nie miałam w końcu całego dnia! a nawet całej nocy...), gdy ten nagle odzyskał rezon i jakby nigdy nic zaproponował mi wizytę na zapleczu. Zapleczu! Kompletnie obcej dziewczynie, uprzednio nawet się nie przedstawiając. Cóż za wychowanie, ech, ci angielski dżentelmeni faktycznie istnieli tylko w pięknych romantycznych powieściach. Nie miałam jednak okazji zaprotestować, chociaż z moich ust wydostało się nieme, pytające westchnięcie, gdy młodzieniec stanowczym krokiem zaprowadził mnie w głąb sklepu. Dziwne, ale wcale nie czułam się w jakiś sposób zdeprymowana czy zaniepokojona - może to zasługa mojej francuskiej krwi, a może po prostu doskonałych umiejętności w dziedzinie zaklęć? Idąc za nim zastanawiałam się, czym by go tu potraktować, gdyby zachował się wobec mnie wyjątkowo nietaktowanie. Mama chyba miała rację z tą bezduszną rudością.
- Przepraszam bardzo, to zaczyna się robić bardzo dziwne - zaprotestowałam w końcu, gdy minęliśmy jakieś drzwi, a moim oczom ukazało się dość ponure wnętrze. Zatrzymałam się tuż za progiem, patrząc ostrzegawczo na rudzielca, a moja dłoń oparła się na różdżce schowanej pod rękawem lnianej bluzki. - Prowadzi mnie pan na jakieś zaplecze, zbywa moje pytania i nawet nie wiem, jak się pan nazywa - fuknęłam ze złością, co cała sytuacja coraz mniej mi się podobała. Okej, może trochę przesadziłam tak bezpardonowo pakując się do sklepu, no ale przecież materiał nie mógł czekać, a Barry był moją ostatnią nadzieją, by napisać coś sensownego. Cóż, oczywiście zawsze mogłam zmyślić kilka wypowiedzi, nieco podkoloryzować rzeczywistość, a moi czytelnicy niczego by nie zauważyli, ale z drugiej strony starałam się zachowywać jak największą dziennikarską rzetelność. Rozejrzałam się więc po wnętrzu z lekką ciekawością, mimo że nie miałam zamiaru zostawać tu dłużej niż to konieczne.
Bardzo możliwe, że ten rudy gość był zatrudnionym przez właścicieli sklepu płatnym mordercą, który przerabia niesfornych klientów na części i handluje nimi w zaułkach Nokturny, sprzedając ich wątroby, płuca i serca; ale możliwe też, że był po prostu uprzejmym subiektem, który chciał mnie zaprowadzić do ów Barry'ego. Albo do kryjącego się na zapleczu potwora. Cóż, dwie z tych opcji absolutnie mi się nie podobały.
- Przepraszam bardzo, to zaczyna się robić bardzo dziwne - zaprotestowałam w końcu, gdy minęliśmy jakieś drzwi, a moim oczom ukazało się dość ponure wnętrze. Zatrzymałam się tuż za progiem, patrząc ostrzegawczo na rudzielca, a moja dłoń oparła się na różdżce schowanej pod rękawem lnianej bluzki. - Prowadzi mnie pan na jakieś zaplecze, zbywa moje pytania i nawet nie wiem, jak się pan nazywa - fuknęłam ze złością, co cała sytuacja coraz mniej mi się podobała. Okej, może trochę przesadziłam tak bezpardonowo pakując się do sklepu, no ale przecież materiał nie mógł czekać, a Barry był moją ostatnią nadzieją, by napisać coś sensownego. Cóż, oczywiście zawsze mogłam zmyślić kilka wypowiedzi, nieco podkoloryzować rzeczywistość, a moi czytelnicy niczego by nie zauważyli, ale z drugiej strony starałam się zachowywać jak największą dziennikarską rzetelność. Rozejrzałam się więc po wnętrzu z lekką ciekawością, mimo że nie miałam zamiaru zostawać tu dłużej niż to konieczne.
Bardzo możliwe, że ten rudy gość był zatrudnionym przez właścicieli sklepu płatnym mordercą, który przerabia niesfornych klientów na części i handluje nimi w zaułkach Nokturny, sprzedając ich wątroby, płuca i serca; ale możliwe też, że był po prostu uprzejmym subiektem, który chciał mnie zaprowadzić do ów Barry'ego. Albo do kryjącego się na zapleczu potwora. Cóż, dwie z tych opcji absolutnie mi się nie podobały.
Gość
Gość
Zabrał ją na zaplecze, by tam spokojnie porozmawiać nie martwiąc się, czy nagle zjawi się jego szef. Bo nie chciał się tłumaczyć ze słów osoby, która podaje się za matkę jego dziecka. Wpierw sam chce to wyjaśnić, a potem ewentualnie się wytłumaczy, jak zostaną przyłapani.
Gdy dostali się na zaplecze, Barry zrobił niezadowoloną minę i gdy usłyszał pretensje z jej ust, lekko się wkurzył. Zjawia się tu, gdy zamyka i wmawia, że jest ojcem jej dziecka. W dodatku pierwszy raz ją na oczy widzi. No i są na Nokturnie. Część ścian mają uszy, jeśli też i nie oczy. Założył niezadowolony ręce na piersi i spojrzał na nią z góry.
- A ja co mam powiedzieć? Zjawiasz się tutaj, gdy praktycznie sklep jest nieczynny, wmawiasz jakieś bzdury na mój temat... Po co tutaj przyszłaś? Masz w tym jakiś cel? Od kogo wiesz, że tutaj pracujęł?
Rzucił potok słów mając nadzieję, że wyjaśni, w jakim celu przybyła, czy to na serio jest związane z jej ciążą, no i od kogo wie że tu pracuje. Bo jednak stara się ukryć prawdę o swoim zawodzie. Niewiele osób wie, że pracuje na Nokturnie. A ona tutaj zjawia się i nagle akurat chce z nim rozmawiać. Niech lepiej powie, jaki ma interes do niego.
Lewą ręką zablokował przejście między halą a zapleczem. W razie czego nawet lekko przysłonił swoim ciałem przejście, aby tym razem szybko jemu nie uciekła.
Gdy dostali się na zaplecze, Barry zrobił niezadowoloną minę i gdy usłyszał pretensje z jej ust, lekko się wkurzył. Zjawia się tu, gdy zamyka i wmawia, że jest ojcem jej dziecka. W dodatku pierwszy raz ją na oczy widzi. No i są na Nokturnie. Część ścian mają uszy, jeśli też i nie oczy. Założył niezadowolony ręce na piersi i spojrzał na nią z góry.
- A ja co mam powiedzieć? Zjawiasz się tutaj, gdy praktycznie sklep jest nieczynny, wmawiasz jakieś bzdury na mój temat... Po co tutaj przyszłaś? Masz w tym jakiś cel? Od kogo wiesz, że tutaj pracujęł?
Rzucił potok słów mając nadzieję, że wyjaśni, w jakim celu przybyła, czy to na serio jest związane z jej ciążą, no i od kogo wie że tu pracuje. Bo jednak stara się ukryć prawdę o swoim zawodzie. Niewiele osób wie, że pracuje na Nokturnie. A ona tutaj zjawia się i nagle akurat chce z nim rozmawiać. Niech lepiej powie, jaki ma interes do niego.
Lewą ręką zablokował przejście między halą a zapleczem. W razie czego nawet lekko przysłonił swoim ciałem przejście, aby tym razem szybko jemu nie uciekła.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
No tak, mimo swojej dwudziestoletniej przebiegłości dałam się podejść jak jakiś spragniony głaskania pieszczot. Nie dość, że zaraz przerobi mnie na kawałki, to pewnie jeszcze nie zada sobie trudu poinformowania o tym mojej rodziny. A kości rzuci pewnie jakimś pchlarzom, żeby sobie mnie obgryzały przez całą zimę. Smutny los wesołej pół-Francuzki, którą przywiało na niegościnną, angielską ziemię. Zaraz jednak moje myśli poleciały w zupełnie odwrotnym kierunku. "Na mój temat"? Heloł, o co tu chodziło, kim był ten rudzielec bezceremonialnie prowadzący mnie na zaplecze bez żadnej kawy, herbaty, spaceru i przedstawienia rodzicom? Mówił tak, jakby to on był tym sławnym (coraz bardziej mniej wkurzającym swoją tajemniczością) Barry. Dlaczego tacy ludzie nie mają normalnych stoisk na ulicy?! Nie podobało mi się to, że tak zatarasował przejście swoim cielskiem i postanowiłam wyrazić swoje zagniewanie kolejnym fuknięciem, które na nim nie zrobiło najwyraźniej żadnego wrażenia. Zostało mi więc kompletne zmienienie taktyki.
- Panie nieznajomy - zaczęłam przymilnie, wpatrując się w niego z dziewczęcą uwagę swoimi wielkimi, kocimi oczami (mówiłam już, że kiedyś te oczy zostaną użyte w mugolskiej bajce o ogrze?) - jestem taka skołowana tym wszystkim, proszę na mnie nie krzyczeć - poprosiłam, nawet nie starając się, by ton mojego głosu brzmiał lekkim zdenerwowaniem, bo i bez mojej ingerencji słychać w nim było zaniepokojenie. - Czy to pan jest Barrym? Tym Barrym? - dodałam sugestywnie, wciąż nie wyjaśniając prawdziwego powodu mojej wizyty. Jeśli ten facet nim nie był, a tylko go udawał, nie mogłam przecież tak po prostu powiedzieć, ze przyszłam go wypytać o nie do końca legalne używki. No hej, tak się po prostu nie robi i nawet stażystka w Czarownicy (w sensie ja) doskonale o tym wie. Wyciągnęłam dłoń, by dotknąć jego ramion - zwłaszcza lewego, które blokowało mi ewentualną drogę ucieczki - lekko je naciskając. Hm... niewątpliwie, mężczyzna z krwi i kości, ale kim do diabła jest?
- Panie nieznajomy - zaczęłam przymilnie, wpatrując się w niego z dziewczęcą uwagę swoimi wielkimi, kocimi oczami (mówiłam już, że kiedyś te oczy zostaną użyte w mugolskiej bajce o ogrze?) - jestem taka skołowana tym wszystkim, proszę na mnie nie krzyczeć - poprosiłam, nawet nie starając się, by ton mojego głosu brzmiał lekkim zdenerwowaniem, bo i bez mojej ingerencji słychać w nim było zaniepokojenie. - Czy to pan jest Barrym? Tym Barrym? - dodałam sugestywnie, wciąż nie wyjaśniając prawdziwego powodu mojej wizyty. Jeśli ten facet nim nie był, a tylko go udawał, nie mogłam przecież tak po prostu powiedzieć, ze przyszłam go wypytać o nie do końca legalne używki. No hej, tak się po prostu nie robi i nawet stażystka w Czarownicy (w sensie ja) doskonale o tym wie. Wyciągnęłam dłoń, by dotknąć jego ramion - zwłaszcza lewego, które blokowało mi ewentualną drogę ucieczki - lekko je naciskając. Hm... niewątpliwie, mężczyzna z krwi i kości, ale kim do diabła jest?
Gość
Gość
Gdyby chciał jej coś zrobić, to pewnie już by to zrobił prowadząc do przepięknej piwnicy, albo do swojej piwnicy i by ja wykorzystał do własnych eksperymentów, które chciał niedługo zacząć. Nie chciał jeszcze rozgłaśniać swej nowej działalności [która i tak będzie nielegalna], bo jeszcze by oberwał od swego pracodawcy, że obija się i zechciałby połowę jego zarobków. Nie ma to jak dobry i miły szef z notkurna.
Gdy zaczęła się przymilać, Barry mimo tego nie odszedł od przejścia, ale może jego szorstkość nieco uszła w inne odcienie mroku. Aby nie stać się bardziej podatny na jej urok, spojrzał na jej brzuch unikając zbyt długiego kontaktu z jej kocimi oczkami. Ale jak tu nie odpowiedzieć na jej pytanie? Nawet jeśli wcześniej wygłupiła się zbyt mocno, to teraz Weasley westchnął cicho i przytaknął głową.
-Tak, to ja. Ale ty to chyba nie jesteś w ciąży, prawda? - powiedział zerkając nadal na jej brzuch, po którym nie widać ciąży. Rzuciła się z tą ciążą, to niech się tłumaczy. To nie był jego pomysł, by w ten sposób zapraszać nowe klientki na Nokturn. Niczym prędkość, światła, obrócił swoją głowę w stronę dłoni, która dotykała jego lewego ramienia. Panienka chce wyjść? No chyba nie.
-Powiedz, kto ciebie do mnie sprowadził i w jakim celu, a wypuszczę. -zaproponował układ. Jak powie, to zostanie uwolniona. Może przy okazji dostanie to, po co przyszła. Teraz ma większe szanse na dostanie tego, niż gdy zacznie protestować, czy próbować uciekać.
Gdy zaczęła się przymilać, Barry mimo tego nie odszedł od przejścia, ale może jego szorstkość nieco uszła w inne odcienie mroku. Aby nie stać się bardziej podatny na jej urok, spojrzał na jej brzuch unikając zbyt długiego kontaktu z jej kocimi oczkami. Ale jak tu nie odpowiedzieć na jej pytanie? Nawet jeśli wcześniej wygłupiła się zbyt mocno, to teraz Weasley westchnął cicho i przytaknął głową.
-Tak, to ja. Ale ty to chyba nie jesteś w ciąży, prawda? - powiedział zerkając nadal na jej brzuch, po którym nie widać ciąży. Rzuciła się z tą ciążą, to niech się tłumaczy. To nie był jego pomysł, by w ten sposób zapraszać nowe klientki na Nokturn. Niczym prędkość, światła, obrócił swoją głowę w stronę dłoni, która dotykała jego lewego ramienia. Panienka chce wyjść? No chyba nie.
-Powiedz, kto ciebie do mnie sprowadził i w jakim celu, a wypuszczę. -zaproponował układ. Jak powie, to zostanie uwolniona. Może przy okazji dostanie to, po co przyszła. Teraz ma większe szanse na dostanie tego, niż gdy zacznie protestować, czy próbować uciekać.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Odetchnęłam z ulgą, kiedy okazało się, że młodzieniec nie ma złych zamiarów (i troszeczkę, tak ociupinkę żałowałam, że nie ma, w końcu moje umiejętności w zaklęciach mogły się na coś przydać), po czym wycelowałam w niego oskarżycielsko palec, teraz już z wyraźną wściekłością. Tyle zmarnowanego czasu, bo jaśnie panu nie chciało się wcześniej przedstawić! Wbiłam w niego buntownicze spojrzenie, odrobinę zadzierając głowę, bo skurczybyk był jednak wyższy. Mógł dziękować losowi, że mój francuzki temperament jeszcze nie pokazał pazurków.
- Jasne, że nie jestem w ciąży, musiałam coś wymyślić, żeby pan tajemniczy, znaczy ty, skierował mnie do Barry'ego, znaczy ciebie - fuknęłam, już nie wiem który raz z kolei. Ci rudzi to jednak są nieco problematyczni. - Następnym razem palnę prosto z mostu, że szukam kogoś, kto trudni się nielegalną sprzedażą nielegalnych substancji, może wtedy będziesz zadowolony - walnęłam na koniec i ominęłam go, siadając na jakimś podstarzałym fotelu (serio, nie stać ich na nowsze, wygodniejsze modele?), z którego tylko cudem nie uniósł się kurz (na sprzątaczkę chyba też). Rzuciłam przelotne spojrzenie na wyjście tarasowane przez mężczyznę i wzruszyłam ramionami. O, nie, nie, nie zamierzałam teraz nigdzie wychodzić, póki nie uzyskam stosownych informacji. I jeszcze więcej stosownych informacji. A potem, przy wyjściu, szczerze mu powie, jakim jest rudym bucem, który nie potrafi się obchodzić z kobietami.
- Nikt mnie nie przysłał, zbieram materiały do mojego artykułu - wyjaśniłam w końcu spokojnym tonem, starając się, aby nie brzmiała w nim złość i desperacja. - Znajomy znajomego znajomej znajomego królika i tak dalej podał mi tylko imię i kazał szukać w tym... - rozejrzałam się z niemałym obrzydzeniem, bo dopiero teraz z bliska przyjrzałam się przeróżnym eksponatom poupychanym na półkach. I ludzie to kupują, serio? - przybytku. Więc oto jestem. Zwarta i gotowa, aby wysłuchać wszystkiego, co wiesz o magicznych rozweselaczach. Anonimowo - mrugnęłam okiem raz i drugi, rozpierając się wygodnie na niewygodnym fotelu, co samo w sobie zasługiwało już na oklaski.
- Jasne, że nie jestem w ciąży, musiałam coś wymyślić, żeby pan tajemniczy, znaczy ty, skierował mnie do Barry'ego, znaczy ciebie - fuknęłam, już nie wiem który raz z kolei. Ci rudzi to jednak są nieco problematyczni. - Następnym razem palnę prosto z mostu, że szukam kogoś, kto trudni się nielegalną sprzedażą nielegalnych substancji, może wtedy będziesz zadowolony - walnęłam na koniec i ominęłam go, siadając na jakimś podstarzałym fotelu (serio, nie stać ich na nowsze, wygodniejsze modele?), z którego tylko cudem nie uniósł się kurz (na sprzątaczkę chyba też). Rzuciłam przelotne spojrzenie na wyjście tarasowane przez mężczyznę i wzruszyłam ramionami. O, nie, nie, nie zamierzałam teraz nigdzie wychodzić, póki nie uzyskam stosownych informacji. I jeszcze więcej stosownych informacji. A potem, przy wyjściu, szczerze mu powie, jakim jest rudym bucem, który nie potrafi się obchodzić z kobietami.
- Nikt mnie nie przysłał, zbieram materiały do mojego artykułu - wyjaśniłam w końcu spokojnym tonem, starając się, aby nie brzmiała w nim złość i desperacja. - Znajomy znajomego znajomej znajomego królika i tak dalej podał mi tylko imię i kazał szukać w tym... - rozejrzałam się z niemałym obrzydzeniem, bo dopiero teraz z bliska przyjrzałam się przeróżnym eksponatom poupychanym na półkach. I ludzie to kupują, serio? - przybytku. Więc oto jestem. Zwarta i gotowa, aby wysłuchać wszystkiego, co wiesz o magicznych rozweselaczach. Anonimowo - mrugnęłam okiem raz i drugi, rozpierając się wygodnie na niewygodnym fotelu, co samo w sobie zasługiwało już na oklaski.
Gość
Gość
Jeśli by tak każda dziewczyna przychodziła po towar i mówiła, że jest z nim w ciąży, to świat dosłownie by oszalał. Czasem trzeba wymyślać lepsze wymówki, aby potem nie siedzieć na zapleczu, jak ma teraz Annabelle. To jego wina, że próbowała wrobić go w ciążę? No nie.
Omiótł ją wściekłym spojrzeniem, gdy wymówiła na głos tym, czym się trudni dodatkowo. Niech to jeszcze wykrzyczy. Albo lepiej nie, bo jeszcze ktoś przyjdzie z piwnicy, jeśli ktoś był, i Barry'emu się dostanie podwójnie.
-To się nie mówi o ciąży. Taka dobra rada. - skomentował będąc jeszcze zły na nią. Widząc, jak sobie zajmuje wygodne miejsce, oparł się o ścianie zwalniając blokadę przy wyjściu z zaplecza. Może ona jest farbowaną blondynką? To by tłumaczyło jej głupotę. Spytałby się, ale nie wiadomo, czy powie prawdę. Skoro może sobie ciążę wymyślić, to i może skłamać co do koloru włosów.
Słysząc jej kolejną opowieść, Barry nie wiedział, czy jej wierzyć. Przychodzi tutaj i chce z nim pogadać o narkotykach? A skąd może mieć pewność, czy nie wyśle materiału do aurorów z jego nazwiskiem? Albo sama jest aurorem i chce podstępem zdobyć jego zeznania przeciwko sobie. Musiał teraz szybko decydować, czy może jej zaufać.
-No dooobrze.- przeciągnął ostatecznie zgadzając się na ten wywiad. W razie czego ucieknie bądź pokona ją w walce i zmyje się. Odwrócił głowę w stronę sklepu rozglądając się pobieżnie wzrokiem. Nie ma ani jego pracodawcy ani Amodeusa na tę chwilę. To dobrze.
- Tylko nie wiem, czy te miejsce nadawałoby się na taką rozmowę. Może przeniesiemy się do mojego mieszkania. Nie mieszkam daleko, parę domów dalej. Rozumie pani - nie chcę się narazić szefowi, jak tu się zjawi.
Zaproponował już spokojniej miejsce, gdzie mogliby odbyć tą rozmowę. Tutaj jest za dużo ryzyka, bo ktoś może w każdej chwili z pracowników wpaść na zaplecze, bo czegoś zapomniało lub chciało przynieść/wziąć. Ona by wtedy została pozbawiona materiału, a on wolnego wieczoru. Bądź czegoś innego, co by jego srogo kosztowało.
Omiótł ją wściekłym spojrzeniem, gdy wymówiła na głos tym, czym się trudni dodatkowo. Niech to jeszcze wykrzyczy. Albo lepiej nie, bo jeszcze ktoś przyjdzie z piwnicy, jeśli ktoś był, i Barry'emu się dostanie podwójnie.
-To się nie mówi o ciąży. Taka dobra rada. - skomentował będąc jeszcze zły na nią. Widząc, jak sobie zajmuje wygodne miejsce, oparł się o ścianie zwalniając blokadę przy wyjściu z zaplecza. Może ona jest farbowaną blondynką? To by tłumaczyło jej głupotę. Spytałby się, ale nie wiadomo, czy powie prawdę. Skoro może sobie ciążę wymyślić, to i może skłamać co do koloru włosów.
Słysząc jej kolejną opowieść, Barry nie wiedział, czy jej wierzyć. Przychodzi tutaj i chce z nim pogadać o narkotykach? A skąd może mieć pewność, czy nie wyśle materiału do aurorów z jego nazwiskiem? Albo sama jest aurorem i chce podstępem zdobyć jego zeznania przeciwko sobie. Musiał teraz szybko decydować, czy może jej zaufać.
-No dooobrze.- przeciągnął ostatecznie zgadzając się na ten wywiad. W razie czego ucieknie bądź pokona ją w walce i zmyje się. Odwrócił głowę w stronę sklepu rozglądając się pobieżnie wzrokiem. Nie ma ani jego pracodawcy ani Amodeusa na tę chwilę. To dobrze.
- Tylko nie wiem, czy te miejsce nadawałoby się na taką rozmowę. Może przeniesiemy się do mojego mieszkania. Nie mieszkam daleko, parę domów dalej. Rozumie pani - nie chcę się narazić szefowi, jak tu się zjawi.
Zaproponował już spokojniej miejsce, gdzie mogliby odbyć tą rozmowę. Tutaj jest za dużo ryzyka, bo ktoś może w każdej chwili z pracowników wpaść na zaplecze, bo czegoś zapomniało lub chciało przynieść/wziąć. Ona by wtedy została pozbawiona materiału, a on wolnego wieczoru. Bądź czegoś innego, co by jego srogo kosztowało.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaplecze
Szybka odpowiedź