Zaplecze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Zaplecze
Pomieszczenie to stanowczo odbiega od standardowego wyobrażenie sklepów, które znajdują się na Nokturnie. Mimo że jest utrzymane w mrocznych klimatach, a charakteru dodają mu ludzkie, i nie tylko, czaszki, skurczone głowy, podejrzana przedmioty, które roztaczają dookoła siebie złowieszczą oraz tajemniczą aurę, to jego wnętrze jest nadzwyczaj czyste. Wszystko wydaje się na swoim miejscu, na pewno nie jest to chaotyczne gratowisko, a we znaki daje się kompletny brak pajęczyn czy kurzu. Półmrok został ocieplony magiczny żyrandolem, który rozprasza światło produkowane przez zaklęte świece. Nawet uschnięta roślinka wstawiona w fikuśny wazon zdaje się ożywać, chociaż może on wcale nie jest taka martw... Czy mi się wydawało, czy ona się poruszyła? Przynajmniej masz dokąd uciec, ponieważ zaplecze jest całkiem duże.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Obsługa klientów zjawiających się w lokalu było jednym, jednak obsługa gości była czymś zupełnie innym. Może powinien zacząć uznawać, że to przypadłość Multonów, że zamiast zjawiać się aby zrobić zakupy, starali się... właściwie co osiągnąć?
Nie było jednak w jego kompetencjach, aby zagłębiać się w interes panien, szczególnie jeśli po jednej z ich stron znajdywała się lady Burke. Nie pracował w końcu jako ich opiekun - a wierzył, że siostra lorda nestora wiedziała jak powinna się nosić i prezentować. Nie posądzałby lordów Burke o przekazywanie swoim córkom złego wychowania, wręcz przeciwnie. W końcu nie byli to ludzie, którym tradycje były obojętne.
- Nie zdaje mi się, aby zwracanie się odpowiednio do statusu było próbą obrazy - odpowiedział gładko, utrzymując na wargach delikatny i przekłamany uśmiech. Może testował jej wytrzymałość? Granice dziwnej prezencji? Może leżała gdzieś ich przyczyna? Zmiany w życiu, w podjęci pracy, a może i w mężczyźnie, który chciał zmienić status kobiety z panny na zamężną? Jeśli tak właśnie było to gdyby miał odrobinę serca i empatii do zupełnie obcych mu ludzi, poczułby nawet odrobinę współczucia dla nieszczęśliwego - lub nieświadomego - kawalera.
Jednak poza własnymi domysłami nie posiadał nawet jednej poszlaki. Mógł być pewny, że cała historia i powód tej przemiany mógł być niezwykle interesujący podczas popołudniowej herbaty, tak on nie miał najmniejszej chęci na wysłuchiwanie tej wątpliwie istotnej dla niego historii. Tym bardziej, jeśli miała zawierać jakieś informacje o mężczyznach. Jeśli panna Multon dojrzała do świadomości, że jej głównym zadaniem powinno być matką - mógłby wyłącznie pogratulować. Jednak czy to naprawdę mogło być rzeczywistością?
- Nie powinna panna podróżować w pierwszym miejscu samotnie poprzez ulice Londynu jednak zdaje mi się, że przestrzeganie podobnych zasad nigdy nie było panny mocną stroną, nieprawdaż? - zauważył, nawet nie maskując swojego niezadowolenia z potrzeby opieki nad kolejnym gościem w tym miejscu. Obserwował ostrożnie filiżankę w dłoniach Elviry. Nie był trucicielem, a gdyby miał zamiar wyrządzić jej krzywdę, w pierwszej kolejności sięgnąłby do doskonale znajomych sobie metod takich jak klątwy - nie do trucizn. A i z pewnością nie dopuszczałby się podobnych czynów w miejscu swojej pracy, w końcu trudno byłoby wyjaśniać wypadek Elviry, która przecież nie była gościem w Borgin & Burke pierwszy raz w życiu.
Przesunął wzrok na jej twarz. Oczy, wykrzywione w uśmiechu usta. Odwzajemnił ten uśmiech, równie szeroko.
- Siostra panny nie narzekała na moją gościnę, ani również nie odczuła zagrożenia, aby musieć sięgać w obronie po różdżkę. Niezwykle urocza panna, Maria, dobrze zapamiętałem imię, mam nadzieję. Chociaż może podróż bez odpowiedniej eskorty jest rodzinna? Przykro na to spoglądać - powiedział, wyłącznie na moment przerywając, może po to, aby nacieszyć się pewnego rodzaju satysfakcją. Oczywiście, że uwielbiał gry złośliwości i jadu. Może dlatego też tak gnębił doktora Vale, kiedy go spotkał? - Proszę się nie martwić, odpowiedzialnie podjąłem się roli jej eskorty, aby mogła bezpiecznie wrócić do domu.
Nie było jednak w jego kompetencjach, aby zagłębiać się w interes panien, szczególnie jeśli po jednej z ich stron znajdywała się lady Burke. Nie pracował w końcu jako ich opiekun - a wierzył, że siostra lorda nestora wiedziała jak powinna się nosić i prezentować. Nie posądzałby lordów Burke o przekazywanie swoim córkom złego wychowania, wręcz przeciwnie. W końcu nie byli to ludzie, którym tradycje były obojętne.
- Nie zdaje mi się, aby zwracanie się odpowiednio do statusu było próbą obrazy - odpowiedział gładko, utrzymując na wargach delikatny i przekłamany uśmiech. Może testował jej wytrzymałość? Granice dziwnej prezencji? Może leżała gdzieś ich przyczyna? Zmiany w życiu, w podjęci pracy, a może i w mężczyźnie, który chciał zmienić status kobiety z panny na zamężną? Jeśli tak właśnie było to gdyby miał odrobinę serca i empatii do zupełnie obcych mu ludzi, poczułby nawet odrobinę współczucia dla nieszczęśliwego - lub nieświadomego - kawalera.
Jednak poza własnymi domysłami nie posiadał nawet jednej poszlaki. Mógł być pewny, że cała historia i powód tej przemiany mógł być niezwykle interesujący podczas popołudniowej herbaty, tak on nie miał najmniejszej chęci na wysłuchiwanie tej wątpliwie istotnej dla niego historii. Tym bardziej, jeśli miała zawierać jakieś informacje o mężczyznach. Jeśli panna Multon dojrzała do świadomości, że jej głównym zadaniem powinno być matką - mógłby wyłącznie pogratulować. Jednak czy to naprawdę mogło być rzeczywistością?
- Nie powinna panna podróżować w pierwszym miejscu samotnie poprzez ulice Londynu jednak zdaje mi się, że przestrzeganie podobnych zasad nigdy nie było panny mocną stroną, nieprawdaż? - zauważył, nawet nie maskując swojego niezadowolenia z potrzeby opieki nad kolejnym gościem w tym miejscu. Obserwował ostrożnie filiżankę w dłoniach Elviry. Nie był trucicielem, a gdyby miał zamiar wyrządzić jej krzywdę, w pierwszej kolejności sięgnąłby do doskonale znajomych sobie metod takich jak klątwy - nie do trucizn. A i z pewnością nie dopuszczałby się podobnych czynów w miejscu swojej pracy, w końcu trudno byłoby wyjaśniać wypadek Elviry, która przecież nie była gościem w Borgin & Burke pierwszy raz w życiu.
Przesunął wzrok na jej twarz. Oczy, wykrzywione w uśmiechu usta. Odwzajemnił ten uśmiech, równie szeroko.
- Siostra panny nie narzekała na moją gościnę, ani również nie odczuła zagrożenia, aby musieć sięgać w obronie po różdżkę. Niezwykle urocza panna, Maria, dobrze zapamiętałem imię, mam nadzieję. Chociaż może podróż bez odpowiedniej eskorty jest rodzinna? Przykro na to spoglądać - powiedział, wyłącznie na moment przerywając, może po to, aby nacieszyć się pewnego rodzaju satysfakcją. Oczywiście, że uwielbiał gry złośliwości i jadu. Może dlatego też tak gnębił doktora Vale, kiedy go spotkał? - Proszę się nie martwić, odpowiedzialnie podjąłem się roli jej eskorty, aby mogła bezpiecznie wrócić do domu.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uniesienie jednej brwi w wyrazie prześmiewczego zaskoczenia zdołała na przestrzeni lat dopracować do perfekcji; blady, choć napięty uśmiech nie schodził z jej warg w towarzystwie tego irytującego człowieka, nie zamierzała też pochylać głowy, garbić się ani okazywać pokory. Byli w tym samym wieku, a w przeciwieństwie do lordów lub śmierciożerców nie posiadał statusu, który mógłby sprawić, że zaczęłaby darzyć go mniej lub bardziej wymuszonym szacunkiem. Nie musiała mu się tłumaczyć, nie musiała też udawać sympatii - była grzeczna, a to i tak więcej niż na to zasługiwał.
- Bynajmniej. Nie odczuwam z tego tytułu żadnego wstydu. Obrazą jest jednak dla mnie, że sugeruje pan, że nie potrafię zachować się w otoczeniu czarnomagicznych przedmiotów. Chyba zapomina pan z kim pan rozmawia - Wyzywająco oparła złożony parasol na ziemi obok siebie, a potem odwróciła się, pozornie niezainteresowana, poprawiając kołnierzyk eleganckiej koszuli. Czy Primrose nie mogła się pospieszyć? Konwersowanie z tym człowiekiem nie było satysfakcjonujące nawet wtedy, gdy miała okazję odpowiadać mu pięknym za nadobne - do niektórych gruboskórnych typów żadne słowo nie miało dojścia. Nie odwróciła się, gdy poważył się na żałosne domniemanie, a choć jej ramiona były spięte, krok pozostawał lekki. Nie sprowokuje jej. Nie taką błazenadą.
- Czarny Pan, zdaje się, uważał inaczej, gdy pozwolił mi wziąć udział w odbiciu zamku Warwick. Gdyby wiedział pan o miejscach, w których znalazłam się samotnie, zazdrość spaliłaby pana na wióry, oszczędzę więc szczegółów. - Krótkie prychnięcie umykające z ust zakrawało o chichot.
Gdy usiadła, spojrzała mu wprost w jasne oczy, powoli przesuwając językiem po zębach. Tknięte czernidłem powieki blondynki miały w sobie wyjątkową głębię, choć głównym celem makijażu było ukrycie zmęczenia. Miała ostatnio mnóstwo pracy, własny gabinet wymagał codziennej uwagi, wciąż też powracała do domu pogrzebowego na Pokątnej i udawała się na misje wszędzie tam, gdzie ją wysłano. Także czarna magia nie pozostawała bez wpływu na szczupłe ciało. Odnosiła wrażenie, że na przestrzeni roku jej skóra stawała się coraz cieńsza i bledsza.
- Nie musi mnie pan pilnować. Dziękuję za herbatę, na lady mogę poczekać samotnie. - W końcu uniosła filiżankę do ust, choć zaledwie musnęła wargami ciepły płyn. Zaraz też jednak odłożyła ją z powrotem, gdyż kolejne zdanie Borgina pochłonęło całą jej uwagę. - Nietrafione domniemanie. Nie mam siostry - odparła oschło, choć w jej głowie już szumiały zalążki zimnej wściekłości. Czy to mogła być Maria? Osiemnastoletnia Maria, na Nokturnie, sama? Trafiająca w towarzystwo starego wdowca o najobrzydliwszego rodzaju pewności siebie? Głupie dziewuszysko. - Obraził mnie pan wcześniej, teraz obraża pan moją rodzinę, przydając nam cech słabości i niesamodzielności. W ten sposób postępuje ekspedient przyjmujący gościa? - Nie omieszkała wypomnieć mu jego roli, ale postukujące o blat stołu palce wskazywały nerwowość, której prawdziwych powodów Borgin nie mógł się domyślać. Miała go serdecznie dosyć. Była wściekła na Marię. I na niego. Powolnym ruchem wsunęła dłoń do pokrowca przy pasie długiej spódnicy. Długą różdżką, nie tak piękną jak jej dawna, biała, przez chwilę bawiła się, kołysząc w dłoni. - Twierdzi pan, że nie powinnam podróżować samotnie, więc pozwolę sobie wykorzystać brak innych klientów na to, by udowodnić panu błąd. Nie jestem bowiem skłonna słuchać tego więcej. - Uśmiech spełznął z jej ust, pozostawiając martwy wyraz, który nijak się miał do płonącej nienawiści, którą odczuwała. Nie kryła się z inkantacją zaklęcia, które skierowała w jego kostkę. - Nervusio.
Ostrzegawczy strzał w ścięgno Achillesa. Niektórych trzeba było tak kiełznać.
- Bynajmniej. Nie odczuwam z tego tytułu żadnego wstydu. Obrazą jest jednak dla mnie, że sugeruje pan, że nie potrafię zachować się w otoczeniu czarnomagicznych przedmiotów. Chyba zapomina pan z kim pan rozmawia - Wyzywająco oparła złożony parasol na ziemi obok siebie, a potem odwróciła się, pozornie niezainteresowana, poprawiając kołnierzyk eleganckiej koszuli. Czy Primrose nie mogła się pospieszyć? Konwersowanie z tym człowiekiem nie było satysfakcjonujące nawet wtedy, gdy miała okazję odpowiadać mu pięknym za nadobne - do niektórych gruboskórnych typów żadne słowo nie miało dojścia. Nie odwróciła się, gdy poważył się na żałosne domniemanie, a choć jej ramiona były spięte, krok pozostawał lekki. Nie sprowokuje jej. Nie taką błazenadą.
- Czarny Pan, zdaje się, uważał inaczej, gdy pozwolił mi wziąć udział w odbiciu zamku Warwick. Gdyby wiedział pan o miejscach, w których znalazłam się samotnie, zazdrość spaliłaby pana na wióry, oszczędzę więc szczegółów. - Krótkie prychnięcie umykające z ust zakrawało o chichot.
Gdy usiadła, spojrzała mu wprost w jasne oczy, powoli przesuwając językiem po zębach. Tknięte czernidłem powieki blondynki miały w sobie wyjątkową głębię, choć głównym celem makijażu było ukrycie zmęczenia. Miała ostatnio mnóstwo pracy, własny gabinet wymagał codziennej uwagi, wciąż też powracała do domu pogrzebowego na Pokątnej i udawała się na misje wszędzie tam, gdzie ją wysłano. Także czarna magia nie pozostawała bez wpływu na szczupłe ciało. Odnosiła wrażenie, że na przestrzeni roku jej skóra stawała się coraz cieńsza i bledsza.
- Nie musi mnie pan pilnować. Dziękuję za herbatę, na lady mogę poczekać samotnie. - W końcu uniosła filiżankę do ust, choć zaledwie musnęła wargami ciepły płyn. Zaraz też jednak odłożyła ją z powrotem, gdyż kolejne zdanie Borgina pochłonęło całą jej uwagę. - Nietrafione domniemanie. Nie mam siostry - odparła oschło, choć w jej głowie już szumiały zalążki zimnej wściekłości. Czy to mogła być Maria? Osiemnastoletnia Maria, na Nokturnie, sama? Trafiająca w towarzystwo starego wdowca o najobrzydliwszego rodzaju pewności siebie? Głupie dziewuszysko. - Obraził mnie pan wcześniej, teraz obraża pan moją rodzinę, przydając nam cech słabości i niesamodzielności. W ten sposób postępuje ekspedient przyjmujący gościa? - Nie omieszkała wypomnieć mu jego roli, ale postukujące o blat stołu palce wskazywały nerwowość, której prawdziwych powodów Borgin nie mógł się domyślać. Miała go serdecznie dosyć. Była wściekła na Marię. I na niego. Powolnym ruchem wsunęła dłoń do pokrowca przy pasie długiej spódnicy. Długą różdżką, nie tak piękną jak jej dawna, biała, przez chwilę bawiła się, kołysząc w dłoni. - Twierdzi pan, że nie powinnam podróżować samotnie, więc pozwolę sobie wykorzystać brak innych klientów na to, by udowodnić panu błąd. Nie jestem bowiem skłonna słuchać tego więcej. - Uśmiech spełznął z jej ust, pozostawiając martwy wyraz, który nijak się miał do płonącej nienawiści, którą odczuwała. Nie kryła się z inkantacją zaklęcia, które skierowała w jego kostkę. - Nervusio.
Ostrzegawczy strzał w ścięgno Achillesa. Niektórych trzeba było tak kiełznać.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 50
--------------------------------
#2 'k10' : 5
#1 'k100' : 50
--------------------------------
#2 'k10' : 5
- Traktuję pannę jak każdego innego klienta Borgin & Burke, wypełniam jedynie swoje obowiązki - odpowiedział gładko i ze spokojem. Nie interesowało go doświadczenie prywatne - każdego poza pracownikami, a często również i tych mniej doświadczonych pracowników, nawykł upominać o ostrożność. Ci, którzy lekceważyli czarnomagiczne artefakty i przedmioty naznaczone tym rodzajem magii wyraźnie pokazywali jak niewiele się na nich znali. Obdarzył jednak kobietę znużonym spojrzeniem.
- Przechwalstwo i wspominanie tematów, których nie chce się kontynuować jest niekulturalnym nawykiem, panno Multon - odpowiedział spokojnie, zgodnie z zasadami, które wpajał mu niegdyś dziadek. Nie mógłby martwić się mniej o to, w jakich okolicznościach kobieta się znalazła - samemu nie dbał o odznaczenia i zaszczyty. Zależało mu głównie na spokojnym życiu, w miarę możliwości cichym z możliwościami rozwoju. Był oddany na rozkazy Czarnego Pana, Śmierciożerców czy Rycerzy Walpurgii - ale nigdy z radością nie udałby się w środek regularnej bitki.
Nie miał zamiaru spuszczać wzroku z kobiety, której nie ufał. Z wielu względów, a na samym szczycie najbliższych argumentów mógł postawić chociażby brak jakiejkolwiek ogłady. Ubiór nie świadczył o niczym, kiedy cudze zachowanie pozostawiało wiele do życzenia.
- Jako obecny pracownik, jestem odpowiedzialny za wizytujących w sklepie - odpowiedział ze spokojem, nie odwracając nawet na moment spojrzenia, pozwalając na tę wymianę z Elvirą. Wiedział, że jego spokój mógł denerwować - ale nie martwiło go to. Nie miał zamiaru pozwolić się sprowokować czy ugiąć.
- Uznaje panna, że Śmiertelny Nokturn to właściwe miejsce dla młodych, dobrze wychowanych panien? - odpowiedział na jej zarzuty. - W sklepie przyjmuję klientów.
Nie miał jednak zamiaru nie reagować, kiedy dostrzegł ruch kobiety - zaraz sięgnął i po swoją różdżkę. Czy doprawdy Elvira chciała atakować go w sklepie wypełnionym mniej i bardziej niebezpiecznymi przedmiotami?
Mogła się ubrać pięknie, mogła wystroić niczym najlepiej wychowana lady, ale pospólstwa nie da się w tak prosty sposób ukryć pod materiałami sukień i warstwami makijażu - chociażby chciała.
- Nie jest w dobrym guście, aby kobieta podróżowała sama - powtórzył spokojnie, z pewnością siebie. W końcu była to wiedza całkiem powszechna i podzielana. - Protego - odpowiedział zaraz na jej zaklęcie. - W taki sposób pokazuje mi panna, że wie jak zachować się wśród przedmiotów czarnomagicznych? W taki sposób pokazuje swoją kompetencję w przebywaniu z nimi, a także szacunek dla pracowników, ale również i lordów Durrham, którzy dbają i promują tutejszy sklep swoim nazwiskiem? Przypominam panno Multon, że to panna jest w gościach - odpowiedział, uważnie mierząc ją wzrokiem, kiedy jej udane zaklęcie zostało wchłonięte przez jego tarczę. - Zachęcam pannę do odłożenia różdzki już teraz, a rozważę przemilczenie dzisiejszego incydentu lordowi nestorowi odnośnie rzucania przypadkowych zaklęć i ataku na pracowników sklepu. Jeśli czuje się panna urażona faktem, że młoda Maria Multon znalazła się w tym miejscu, powinna panna swoją złość przekierować na Departament w Ministerstwie Magii odpowiedzialny za magiczny transport, lub sprawdzić umiejętności panny Marii w posługiwaniu się siecią Fiuu. Ulica Śmiertelnego Nokturnu wyraźnie nie jest miejscem, w którym ktoś pokroju krewnej panny powinien się tutaj znaleźć, broń Merlin aby znalazła się tutaj sama.
- Przechwalstwo i wspominanie tematów, których nie chce się kontynuować jest niekulturalnym nawykiem, panno Multon - odpowiedział spokojnie, zgodnie z zasadami, które wpajał mu niegdyś dziadek. Nie mógłby martwić się mniej o to, w jakich okolicznościach kobieta się znalazła - samemu nie dbał o odznaczenia i zaszczyty. Zależało mu głównie na spokojnym życiu, w miarę możliwości cichym z możliwościami rozwoju. Był oddany na rozkazy Czarnego Pana, Śmierciożerców czy Rycerzy Walpurgii - ale nigdy z radością nie udałby się w środek regularnej bitki.
Nie miał zamiaru spuszczać wzroku z kobiety, której nie ufał. Z wielu względów, a na samym szczycie najbliższych argumentów mógł postawić chociażby brak jakiejkolwiek ogłady. Ubiór nie świadczył o niczym, kiedy cudze zachowanie pozostawiało wiele do życzenia.
- Jako obecny pracownik, jestem odpowiedzialny za wizytujących w sklepie - odpowiedział ze spokojem, nie odwracając nawet na moment spojrzenia, pozwalając na tę wymianę z Elvirą. Wiedział, że jego spokój mógł denerwować - ale nie martwiło go to. Nie miał zamiaru pozwolić się sprowokować czy ugiąć.
- Uznaje panna, że Śmiertelny Nokturn to właściwe miejsce dla młodych, dobrze wychowanych panien? - odpowiedział na jej zarzuty. - W sklepie przyjmuję klientów.
Nie miał jednak zamiaru nie reagować, kiedy dostrzegł ruch kobiety - zaraz sięgnął i po swoją różdżkę. Czy doprawdy Elvira chciała atakować go w sklepie wypełnionym mniej i bardziej niebezpiecznymi przedmiotami?
Mogła się ubrać pięknie, mogła wystroić niczym najlepiej wychowana lady, ale pospólstwa nie da się w tak prosty sposób ukryć pod materiałami sukień i warstwami makijażu - chociażby chciała.
- Nie jest w dobrym guście, aby kobieta podróżowała sama - powtórzył spokojnie, z pewnością siebie. W końcu była to wiedza całkiem powszechna i podzielana. - Protego - odpowiedział zaraz na jej zaklęcie. - W taki sposób pokazuje mi panna, że wie jak zachować się wśród przedmiotów czarnomagicznych? W taki sposób pokazuje swoją kompetencję w przebywaniu z nimi, a także szacunek dla pracowników, ale również i lordów Durrham, którzy dbają i promują tutejszy sklep swoim nazwiskiem? Przypominam panno Multon, że to panna jest w gościach - odpowiedział, uważnie mierząc ją wzrokiem, kiedy jej udane zaklęcie zostało wchłonięte przez jego tarczę. - Zachęcam pannę do odłożenia różdzki już teraz, a rozważę przemilczenie dzisiejszego incydentu lordowi nestorowi odnośnie rzucania przypadkowych zaklęć i ataku na pracowników sklepu. Jeśli czuje się panna urażona faktem, że młoda Maria Multon znalazła się w tym miejscu, powinna panna swoją złość przekierować na Departament w Ministerstwie Magii odpowiedzialny za magiczny transport, lub sprawdzić umiejętności panny Marii w posługiwaniu się siecią Fiuu. Ulica Śmiertelnego Nokturnu wyraźnie nie jest miejscem, w którym ktoś pokroju krewnej panny powinien się tutaj znaleźć, broń Merlin aby znalazła się tutaj sama.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Człowiek bez ambicji, za to z wyjątkowo silnym przeświadczeniem o własnej niezbywalnej godności - ciężko było Elvirze zaakceptować rzecz tak w jej mniemaniu śmieszną, niemniej jednak spieranie się o to, na którym poziomie w istocie plasuje się grzeczność, a na którym siła, nie leżało już w zakresie jej działań. Dobitną lekcję otrzymała o tym, że pewne standardy utrzymywać musi, że czasami istotnie lepsze dla niej będzie zaniechanie polemiki i skupienie się na sobie. Była to bolesna konkluzja, która jeszcze długo zechce podążać za nią jak cień i wciskać swoje szpony w międzyżebrza za każdym razem, gdy płuca napełnią się powietrzem do kolejnej pełnej jadu odzywki.
Co oczywiste, dziś wypuściła to powietrze w milczącym, ponurym niemal westchnieniu, w ostentacyjny sposób odwracając się na czubku obcasa, by zmierzyć Oyvinda długim spojrzeniem. Nie obawiała się go, nie obawiała się spoglądać w jasne oczy i twarz, którą uważała za szpetną - bo piegowatą. W obcasach nie była od niego nawet dużo niższa.
- Jeżeli ubodło pana moje przerwanie tematu, winien mnie pan zaprosić na kawę. Dzisiaj bowiem nie mam ani czasu ani ochoty na rozmowę z panem, co chyba już dałam do zrozumienia - bez zastanowienia rzuciła mu wyzwanie, jeszcze głupszy nawyk, który wyłaniał się z mroku w najmniej odpowiednich momentach. Nie chciała przyjmować od niego żadnych zaproszeń, co to by było za marnowanie czasu!
Siadając na krześle i nieco dramatycznie chwytając poły własnej spódnicy, nie spodziewała się jeszcze, że przyjdzie jej sięgnąć po różdżkę. Nie dostrzegała w tym zresztą swojej winy - niewielu znała ludzi potrafiących zajść za skórę równie mocno co Oyvind Borgin. Reprezentował sobą wszystko czego nie cierpiała w mężczyznach, zawrzenia gęby nie nauczyło go nawet światłe kobiece grono wśród Rycerzy, co zwykle - przynajmniej gdy stali twarzą w twarz - uspokajało zapędy innych znanych jej czarodziejów. Co gadali na jej temat między sobą niewiele ją już interesowało. Od kogoś poziomu Borgina oczekiwała jednak szacunku.
- Jestem klientem lady Burke i tylko jej. I nie jestem młoda - Uniosła brew, uśmiechając się kątem ust, może zaczepnie, choć chciała, by wyglądało to na uśmiech swobody. Czekała, by ujrzeć na jego twarzy odrazę, może fałszywe współczucie staropanieństwa. Karmiła w ten sposób trawiący ją płomień, magię rozpalającą żyły lepiej niż najmocniejszy alkohol. Zmarszczyła brwi w niekrytym wcale wyrazie rozczarowania, gdy przechwycił jej zaklęcie nim zdążyło sięgnąć jego kostki. Co za szkoda. - Wydaje mi się, że jako uzdrowiciel i wprawny mag dość dobrze wycelowałam zaklęcie. W sklepie lordów Durham nie dostrzegłam artefaktów trzymanych na podłodze - zaoponowała cicho, choć jego uwagi trafiły do niej nieprzyjemnie, sprawiając, że sama się w duchu skarciła. Głównie go jednak wyklęła, z marszu zrzucając winę z własnych barków na jego; był prowodyrem, prowokatorem, liczył na to. A ona to miała w naturze, że koniec końców zwykle potrafiła obrócić kota ogonem. - Moje zaklęcie nie było również przypadkowe. Może się pan jednak skarżyć śmiało, że karę wymierzyła panu... - Ugryzła się w język do krwi, gdy prawie powiedziała Rycerka, zakuło ją w piersi, zmrużyła powieki. - ... kobieta. Elvira Multon, przypomnę łaskawie, znamy się wszak z lordem nestorem, jeśli będzie trzeba z najwyższą przyjemnością odwiedzę go w Durham. - Może i nie znali się tak dobrze jak próbowała udawać, niemniej jednak wątpiła w to, że słowa Borgina będą znaczyć więcej niż jej własne. Prawda? Na pewno nie u Primrose, pocieszyła się w duchu. Musiała spytać ją o tego człowieka, był nieznośny i nie wiedziała, jak z nim tu wytrzymuje. - Trafiła tutaj przypadkiem? Z tym dzieckiem... - mruknęła bardziej do siebie niż do niego, a potem odwróciła głowę i zapatrzyła się na jedną ze starych szaf zaplecza. Co miała teraz zrobić z tym faktem? Dlaczego Maria zaufała Borginowi i pozwoliła mu sobie pomóc, choć przecież wcale go nie znała? Naiwność tej dziewczyny przechodziła granice ludzkiego pojęcia.
W końcu Elvira schowała różdżkę do pokrowca na pasku i podparła dłonie na oparciu krzesła, by spojrzeć na mężczyznę z mieszaniną frustracji i uwagi. Wiedziała już, że się nie odczepi, był jak bahanka latem wciskająca się w szparę pod drzwiami sypialni.
- Panie Borgin, możemy się dalej licytować, możemy też obrzucać się zawoalowanymi obelgami i groźbami, niemniej jednak nuży mnie to i zapewne również nie przystoi damie. - Przesunęła językiem po wardze, jej złość powoli stygła, jak lawa zmieniająca się w obsydian. Uniosła brodę i uśmiechnęła się nieprzyjaźnie, makijaż wyostrzył jej dziewczęce rysy, nadając im surowszego wyrazu. - Wciąż czuję się zniesmaczona. Honor podszeptuje mi, by wyzwać pana na pojedynek do pierwszej krwi. W sytuacji przegranej przyznałby pan, że jestem panu równa i przysiągł zaprzestać uwag na temat moich samotnych podróży. Wydaje się sprawiedliwe. Wymagałoby to jednak ustalenia miejsca, czasu, arbitra... i pana warunków ewentualnego zwycięstwa. - Tyle dni, tygodni, spędziła już w duszących okowach spotkań, herbat i lekcji etykiety, że czasami w ogóle nie sypiała w nocy, przelewając rozpierającą ją energię na zwłoki na prosektoryjnych stołach. Na samo wyobrażenie pojedynku i - a jakże - zwycięstwa przyjemnie więc przyspieszało jej serce.
Zachowała jednak spokój w oczekiwaniu na odpowiedź - och, jak wiele zmieniło się od czasu, gdy na pojedynki wyzywała obelżywie, pijana i silniejszych od siebie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Co oczywiste, dziś wypuściła to powietrze w milczącym, ponurym niemal westchnieniu, w ostentacyjny sposób odwracając się na czubku obcasa, by zmierzyć Oyvinda długim spojrzeniem. Nie obawiała się go, nie obawiała się spoglądać w jasne oczy i twarz, którą uważała za szpetną - bo piegowatą. W obcasach nie była od niego nawet dużo niższa.
- Jeżeli ubodło pana moje przerwanie tematu, winien mnie pan zaprosić na kawę. Dzisiaj bowiem nie mam ani czasu ani ochoty na rozmowę z panem, co chyba już dałam do zrozumienia - bez zastanowienia rzuciła mu wyzwanie, jeszcze głupszy nawyk, który wyłaniał się z mroku w najmniej odpowiednich momentach. Nie chciała przyjmować od niego żadnych zaproszeń, co to by było za marnowanie czasu!
Siadając na krześle i nieco dramatycznie chwytając poły własnej spódnicy, nie spodziewała się jeszcze, że przyjdzie jej sięgnąć po różdżkę. Nie dostrzegała w tym zresztą swojej winy - niewielu znała ludzi potrafiących zajść za skórę równie mocno co Oyvind Borgin. Reprezentował sobą wszystko czego nie cierpiała w mężczyznach, zawrzenia gęby nie nauczyło go nawet światłe kobiece grono wśród Rycerzy, co zwykle - przynajmniej gdy stali twarzą w twarz - uspokajało zapędy innych znanych jej czarodziejów. Co gadali na jej temat między sobą niewiele ją już interesowało. Od kogoś poziomu Borgina oczekiwała jednak szacunku.
- Jestem klientem lady Burke i tylko jej. I nie jestem młoda - Uniosła brew, uśmiechając się kątem ust, może zaczepnie, choć chciała, by wyglądało to na uśmiech swobody. Czekała, by ujrzeć na jego twarzy odrazę, może fałszywe współczucie staropanieństwa. Karmiła w ten sposób trawiący ją płomień, magię rozpalającą żyły lepiej niż najmocniejszy alkohol. Zmarszczyła brwi w niekrytym wcale wyrazie rozczarowania, gdy przechwycił jej zaklęcie nim zdążyło sięgnąć jego kostki. Co za szkoda. - Wydaje mi się, że jako uzdrowiciel i wprawny mag dość dobrze wycelowałam zaklęcie. W sklepie lordów Durham nie dostrzegłam artefaktów trzymanych na podłodze - zaoponowała cicho, choć jego uwagi trafiły do niej nieprzyjemnie, sprawiając, że sama się w duchu skarciła. Głównie go jednak wyklęła, z marszu zrzucając winę z własnych barków na jego; był prowodyrem, prowokatorem, liczył na to. A ona to miała w naturze, że koniec końców zwykle potrafiła obrócić kota ogonem. - Moje zaklęcie nie było również przypadkowe. Może się pan jednak skarżyć śmiało, że karę wymierzyła panu... - Ugryzła się w język do krwi, gdy prawie powiedziała Rycerka, zakuło ją w piersi, zmrużyła powieki. - ... kobieta. Elvira Multon, przypomnę łaskawie, znamy się wszak z lordem nestorem, jeśli będzie trzeba z najwyższą przyjemnością odwiedzę go w Durham. - Może i nie znali się tak dobrze jak próbowała udawać, niemniej jednak wątpiła w to, że słowa Borgina będą znaczyć więcej niż jej własne. Prawda? Na pewno nie u Primrose, pocieszyła się w duchu. Musiała spytać ją o tego człowieka, był nieznośny i nie wiedziała, jak z nim tu wytrzymuje. - Trafiła tutaj przypadkiem? Z tym dzieckiem... - mruknęła bardziej do siebie niż do niego, a potem odwróciła głowę i zapatrzyła się na jedną ze starych szaf zaplecza. Co miała teraz zrobić z tym faktem? Dlaczego Maria zaufała Borginowi i pozwoliła mu sobie pomóc, choć przecież wcale go nie znała? Naiwność tej dziewczyny przechodziła granice ludzkiego pojęcia.
W końcu Elvira schowała różdżkę do pokrowca na pasku i podparła dłonie na oparciu krzesła, by spojrzeć na mężczyznę z mieszaniną frustracji i uwagi. Wiedziała już, że się nie odczepi, był jak bahanka latem wciskająca się w szparę pod drzwiami sypialni.
- Panie Borgin, możemy się dalej licytować, możemy też obrzucać się zawoalowanymi obelgami i groźbami, niemniej jednak nuży mnie to i zapewne również nie przystoi damie. - Przesunęła językiem po wardze, jej złość powoli stygła, jak lawa zmieniająca się w obsydian. Uniosła brodę i uśmiechnęła się nieprzyjaźnie, makijaż wyostrzył jej dziewczęce rysy, nadając im surowszego wyrazu. - Wciąż czuję się zniesmaczona. Honor podszeptuje mi, by wyzwać pana na pojedynek do pierwszej krwi. W sytuacji przegranej przyznałby pan, że jestem panu równa i przysiągł zaprzestać uwag na temat moich samotnych podróży. Wydaje się sprawiedliwe. Wymagałoby to jednak ustalenia miejsca, czasu, arbitra... i pana warunków ewentualnego zwycięstwa. - Tyle dni, tygodni, spędziła już w duszących okowach spotkań, herbat i lekcji etykiety, że czasami w ogóle nie sypiała w nocy, przelewając rozpierającą ją energię na zwłoki na prosektoryjnych stołach. Na samo wyobrażenie pojedynku i - a jakże - zwycięstwa przyjemnie więc przyspieszało jej serce.
Zachowała jednak spokój w oczekiwaniu na odpowiedź - och, jak wiele zmieniło się od czasu, gdy na pojedynki wyzywała obelżywie, pijana i silniejszych od siebie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie zależało mu na budzeniu grozy - choć zdawał sobie sprawę z tego, jak niektórzy mogli na niego reagować. Zachowywał spokój, wręcz nienaturalny i wielu drażniący, bo wierzył, że spokój był odpowiednią odpowiedzią. Czasem pomagał sprowokować drugą osobę do potknięć i błędów, które można było wykorzystać, dokładnie tak jak tu i teraz w wypadku Elviry.
- Winienem? - zapytał, unosząc delikatnie brew i spoglądając na kobietę. Zaraz się uśmiechnął delikatnie. - Nie byłoby wskazanym z mojej strony zapraszać pannę na kawę jeśli nie mam intencji do rozwijania bliższej relacji, do tego również nie odczuwam potrzeby wysłuchiwania historii z życia, o których ktoś wspomina, aby zaraz po chwili uciąć temat. Wymagam nieco innego poziomu rozmowy, kiedy zapraszam kogoś na kawę, panno Multon - stwierdził, zbywając ją.
Nie był zainteresowany w konfliktach - nie w tych otwartych, nie w takich które mogły eskalować w pojedynek, które tak źle wspominał z czasów szkolnych. Nie był wojownikiem, zazwyczaj nie walczył o zwycięstwo, a o przetrwanie, preferując w znacznym stopniu teorię magii i jej naukowe aspekty niż te bojowe. Potrafił sobie radzić, wyszukując odpowiednich klątw i przygotowując się do pojedynków. Mógłby tutaj dokonać podobnej rzeczy - spróbować przygotować się do spotkania z Elvirą na własnych zasadach. Jednak czy chciał spędzać na to energię? Czy była warta, aby w ogóle traktować ją na równi ze sobą? W końcu była tylko kobietą.
- Lady Burke obecnie nie przebywa w sklepie - odpowiedział, powstrzymując się przed dodaniem do wypowiedzi panny Multon ani dobrze wychowana. Jednak jedynie zmarszczył na krótki moment nos, zaraz znów z pewnego rodzaju nonszalancją spoglądając na kobietę. Niewzruszony jak skała, spokojny i panujący nad sobą, tak jak był wychowany. Powinien być stabilny, nie dawać ponosić się emocjom. - Oczywiście, że sklep jest odpowiednio zarządzany, jednak podjęła panna ryzyko, że za jednym zaklęciem mogą iść dalsze skutki. Lekceważenie podobnych świadczy o bardzo dużej krótkowzroczności. Jako uzdrowiciel i wprawny mag, powinna panna o tym wiedzieć - odpowiedział od razu, przywołując miły uśmiech, który mógł drażnić jeszcze bardziej, gdyby w otwarty sposób nią wzgardził i z niej szydził. - Trudno nie znać lorda nestora Burke, przebywając w sklepie, którym wszak osobiście się zajmuje - skomentował. - Ale przekażę lordowi nestorowi dokładnie zajście, proszę się tym nie martwić - dodał, choć w rzeczywistości nie odczuwał potrzeby, szczególnie że jego słowa przyniosły zamierzony przez niego efekt, deeskalując ryzyko wymiany kolejnych zaklęć. Nie widział sensu w trudzeniu się i stawianiu do pojedynków i walk, tym bardziej nie w wypadku czystokrwistych czarodziejów. W końcu były inne sprawy, którym korzystniej można było poświęcić uwagę.
- To prawdopodobnie szwank sieci fiuu lub błąd z jej strony podczas wymawiania adresu. Chciała trafić do pasmanterii Borgii, znajdującej się na Pokątnej 13. Widzę jak mogła znaleźć się tutaj zamiast w wybranym sklepie - wyjaśnił, bo w końcu nie było to tajemnicą - tym bardziej, że Maria sama sprostowała, gdzie próbowała się dostać. Rozsądnie chciała skorzystać z kominka, jednak coś poszło bardzo nie tak - a co dokładnie to już trudno było określić. W końcu minął już dłuższy czas, od kiedy transport kominkiem został utrudniony. - Koniec końców trafiła bezpiecznie do domu, zamiast próbować samotnie wyjść na ulicę. To mogłoby się skończyć dla niej o wiele gorzej - stwierdził oczywistość. Każdy, kto zjawiał się na Nokturnie wiedział, że nie było to miejsce na spacery - nie, jeśli nie posiadało się odpowiednich powodów do tego, aby się w tej dzielnicy znaleźć.
Odłożył różdżkę dopiero, kiedy i ta Elviry przestała znajdywać się w jej dłoni. Był przede wszystko człowiekiem spokojnym, nie przepadającym za bezpodstawną agresją. Może były to lata nauki w Durmstrangu, a może świadomość własnych mocnych i słabszych stron - może po trochu wszystko?
Nie opuścił jednak pomieszczenia, tym bardziej słysząc kolejne słowa kobiety.
- W obliczu wojny są ważniejsze kwestie niż przelewanie czystej krwi, tym bardziej czarodziejów i czarownic posiadających odpowiednie poglądy. Nie jestem zainteresowany - odpowiedział, choć w jego myślach pojawiło się kilka opcji na sabotaż pojedynku dla Elviry - przygotowanie odpowiedniego świstoklika czy klątwy zawczasu. Może nawet w jego głowie pojawiło się kilka warunków, które mogłyby skutecznie upokorzyć kobietę.
A jednak wciąż - nie przepadał za pojedynkami, za walką bezpośrednią. - I nie przypominam sobie, abym pannie zagroził choć raz. Uświadamianie konsekwencji podejmowanych czynów nie jest groźbą - powiedział spokojnie, zaraz marszcząc lekko brwi do środka. Coś wyraźnie świadczyło o... właśnie o czym? Co Multonka chciała osiągnąć swoim zachowaniem? - Chociaż widzę, że jest panna uparta w celu zajęcia mojego prywatnego czasu. Mogę przystać na zaproszenie panny do kawiarni, skoro wyraźnie panna do czegoś dąży w tej kwestii, usiłując doprowadzić do spotkania już dwukrotnie podczas tak krótkiej rozmowy. Mogę zaproponować Czekoladową Perłę w Magicznym Porcie jako neutralny grunt - zaproponował, zaraz dłonią sięgając do wieszaka stojącego gdzieś w kącie, aby wyciągnąć z kieszeni swojego czarnego płaszcza notes, który na prędce przewertował. - Wstępnie po siedemnastym kwietnia, jeśli pannie to odpowiada.
- Winienem? - zapytał, unosząc delikatnie brew i spoglądając na kobietę. Zaraz się uśmiechnął delikatnie. - Nie byłoby wskazanym z mojej strony zapraszać pannę na kawę jeśli nie mam intencji do rozwijania bliższej relacji, do tego również nie odczuwam potrzeby wysłuchiwania historii z życia, o których ktoś wspomina, aby zaraz po chwili uciąć temat. Wymagam nieco innego poziomu rozmowy, kiedy zapraszam kogoś na kawę, panno Multon - stwierdził, zbywając ją.
Nie był zainteresowany w konfliktach - nie w tych otwartych, nie w takich które mogły eskalować w pojedynek, które tak źle wspominał z czasów szkolnych. Nie był wojownikiem, zazwyczaj nie walczył o zwycięstwo, a o przetrwanie, preferując w znacznym stopniu teorię magii i jej naukowe aspekty niż te bojowe. Potrafił sobie radzić, wyszukując odpowiednich klątw i przygotowując się do pojedynków. Mógłby tutaj dokonać podobnej rzeczy - spróbować przygotować się do spotkania z Elvirą na własnych zasadach. Jednak czy chciał spędzać na to energię? Czy była warta, aby w ogóle traktować ją na równi ze sobą? W końcu była tylko kobietą.
- Lady Burke obecnie nie przebywa w sklepie - odpowiedział, powstrzymując się przed dodaniem do wypowiedzi panny Multon ani dobrze wychowana. Jednak jedynie zmarszczył na krótki moment nos, zaraz znów z pewnego rodzaju nonszalancją spoglądając na kobietę. Niewzruszony jak skała, spokojny i panujący nad sobą, tak jak był wychowany. Powinien być stabilny, nie dawać ponosić się emocjom. - Oczywiście, że sklep jest odpowiednio zarządzany, jednak podjęła panna ryzyko, że za jednym zaklęciem mogą iść dalsze skutki. Lekceważenie podobnych świadczy o bardzo dużej krótkowzroczności. Jako uzdrowiciel i wprawny mag, powinna panna o tym wiedzieć - odpowiedział od razu, przywołując miły uśmiech, który mógł drażnić jeszcze bardziej, gdyby w otwarty sposób nią wzgardził i z niej szydził. - Trudno nie znać lorda nestora Burke, przebywając w sklepie, którym wszak osobiście się zajmuje - skomentował. - Ale przekażę lordowi nestorowi dokładnie zajście, proszę się tym nie martwić - dodał, choć w rzeczywistości nie odczuwał potrzeby, szczególnie że jego słowa przyniosły zamierzony przez niego efekt, deeskalując ryzyko wymiany kolejnych zaklęć. Nie widział sensu w trudzeniu się i stawianiu do pojedynków i walk, tym bardziej nie w wypadku czystokrwistych czarodziejów. W końcu były inne sprawy, którym korzystniej można było poświęcić uwagę.
- To prawdopodobnie szwank sieci fiuu lub błąd z jej strony podczas wymawiania adresu. Chciała trafić do pasmanterii Borgii, znajdującej się na Pokątnej 13. Widzę jak mogła znaleźć się tutaj zamiast w wybranym sklepie - wyjaśnił, bo w końcu nie było to tajemnicą - tym bardziej, że Maria sama sprostowała, gdzie próbowała się dostać. Rozsądnie chciała skorzystać z kominka, jednak coś poszło bardzo nie tak - a co dokładnie to już trudno było określić. W końcu minął już dłuższy czas, od kiedy transport kominkiem został utrudniony. - Koniec końców trafiła bezpiecznie do domu, zamiast próbować samotnie wyjść na ulicę. To mogłoby się skończyć dla niej o wiele gorzej - stwierdził oczywistość. Każdy, kto zjawiał się na Nokturnie wiedział, że nie było to miejsce na spacery - nie, jeśli nie posiadało się odpowiednich powodów do tego, aby się w tej dzielnicy znaleźć.
Odłożył różdżkę dopiero, kiedy i ta Elviry przestała znajdywać się w jej dłoni. Był przede wszystko człowiekiem spokojnym, nie przepadającym za bezpodstawną agresją. Może były to lata nauki w Durmstrangu, a może świadomość własnych mocnych i słabszych stron - może po trochu wszystko?
Nie opuścił jednak pomieszczenia, tym bardziej słysząc kolejne słowa kobiety.
- W obliczu wojny są ważniejsze kwestie niż przelewanie czystej krwi, tym bardziej czarodziejów i czarownic posiadających odpowiednie poglądy. Nie jestem zainteresowany - odpowiedział, choć w jego myślach pojawiło się kilka opcji na sabotaż pojedynku dla Elviry - przygotowanie odpowiedniego świstoklika czy klątwy zawczasu. Może nawet w jego głowie pojawiło się kilka warunków, które mogłyby skutecznie upokorzyć kobietę.
A jednak wciąż - nie przepadał za pojedynkami, za walką bezpośrednią. - I nie przypominam sobie, abym pannie zagroził choć raz. Uświadamianie konsekwencji podejmowanych czynów nie jest groźbą - powiedział spokojnie, zaraz marszcząc lekko brwi do środka. Coś wyraźnie świadczyło o... właśnie o czym? Co Multonka chciała osiągnąć swoim zachowaniem? - Chociaż widzę, że jest panna uparta w celu zajęcia mojego prywatnego czasu. Mogę przystać na zaproszenie panny do kawiarni, skoro wyraźnie panna do czegoś dąży w tej kwestii, usiłując doprowadzić do spotkania już dwukrotnie podczas tak krótkiej rozmowy. Mogę zaproponować Czekoladową Perłę w Magicznym Porcie jako neutralny grunt - zaproponował, zaraz dłonią sięgając do wieszaka stojącego gdzieś w kącie, aby wyciągnąć z kieszeni swojego czarnego płaszcza notes, który na prędce przewertował. - Wstępnie po siedemnastym kwietnia, jeśli pannie to odpowiada.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeszcze zaledwie przed rokiem nie pokusiłaby się o rozmowę z człowiekiem o tak skrajnie odmiennych od jej poglądach na społeczeństwo. Uznałaby to pewnie za płonny wysiłek i przyczynek dalszej frustracji; dziś jednak, choć wciąż nie opuszczało ją ponure przeświadczenie marnowanego czasu, miała świadomość, że nie w każdej sytuacji ucieczka w gniew i wulgarność zapewni jej spokój. Dostrzegała także drobne korzyści z podobnego ścierania się, stymulowało ją ono do błyskawicznego formułowania odpowiedzi na głupie pytania i obiekcje. Oyvind nie był zabawny, ale istniało coś rozkosznie żałosnego w jego upartym trzymaniu się starych prawideł.
- Nie tak szybko, panie Borgin - powiedziała cicho, unosząc brew i z trudem powstrzymując cisnący się na usta uśmieszek pogardy. Wyzywająco trzymała brodę wysoko, choć wcale nie musiała zadzierać jej, by spojrzeć mu w oczy. - Nie proponowałam panu bliższej relacji; kawa bynajmniej się z nią nie wiąże. Niewiele kobiet musiało wyrażać chęć spędzania z panem czasu, jeżeli w ten sposób zinterpretował pan moją sugestię. - Wydęła usta, a potem odwróciła się, nie dając mu szansy dostrzec blasku w spojrzeniu skupionym na tajemniczych przedmiotach upchniętych na regałach zaplecza.
Nie minęło dużo czasu między początkiem ich rozmowy a pierwszym świstem zaklęcia, niemniej jednak nie wydarzyło się nic groźnego, wychodziła więc z założenia, że Borgin szuka dziury w całym, by ją zdyskredytować, jak na mężczyznę przystało. Choć lekka nerwowość znalazła sobie drogę do jej serca, nie dała policzkom spąsowieć ani dłoniom zadrżeć, zachowując sylwetkę chłodnego dystansu. Spojrzenia, którymi go raczyła były kocie i nie miały w sobie nic z sympatii, kryła się w nich jednak chętka na rozrywkę.
- Może powinnam - ucięła z uniesioną brwią, w sposób typowy dla chwil, gdy nie miała nic więcej do powiedzenia, lecz nie zamierzała dawać za wygraną; wciąż żałowała, że jego ścięgno nie pękło z impetem, może zgięty w spazmie bólu nie byłby tak irytujący. - Niewątpliwie. Gdy następnym razem zaproszę lady Burke na herbatę, zapewne równie chętnie je przytoczę - zasugerowała z pewnością siebie wyraźnie wskazującą na to, że przebieg wydarzeń zostanie przedstawiony z jej perspektywy. W przeciwieństwie do Borgina, miała w sobie wystarczająco wiele tupetu i zawiści, by doprowadzić tę sprawę do końca po własnej myśli.
Z nieco przechyloną głową przysłuchiwała się sprawozdaniu z pobytu Marii na Nokturnie; palce zaciskała do białości na podłokietnikach krzesła, poza tym jednak milczała, nie oferując mężczyźnie nic poza niejasnym skinieniem. Nie były to podziękowania, bo i nie zamierzała ich oferować. Nie była nawet pewna, czy wierzy mu na słowo, zapewne nie wyrobi sobie zdania dopóki nie przesłucha w tej sprawie samej Marii.
Zauważyła, że schował różdżkę dopiero wówczas, gdy sama to zrobiła, ale zamiast przyznać, że jest to rzecz rozsądna, wolała pysznić się mniej lub bardziej sensowną świadomością, że uznawał ją za zagrożenie.
- W obliczu wojny dobrze jest być pewnym swojej różdżki, nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy przyjdzie jej użyć - skontrowała, wyrażając szczerą myśl. - Lepszej do tego okazji niż pojedynek z kimś, kto cię nie zabije, człowiek nie znajdzie. Rozumiem jednak, jeżeli poczuł się pan niepewnie, panie Borgin. Ostatecznie w tej materii zapewne mam bogatsze doświadczenie - Arogancja nie była w pełni zamierzona; naprawdę uważała się za kobietę, która w przebiegu ostatnich miesięcy poczyniła niezwykłe postępy w sztuce pojedynkowania się. Stanowiła godnego przeciwnika, co do tego była przekonana.
Choć odmowa pojedynku była rozczarowująca, wydarcie pierwszej krwi z Borgina przyniosłoby jej bowiem olbrzymią satysfakcję, nie spodziewała się, by mężczyzna mógł ją jeszcze czymś zaskoczyć. Dopóki nie wrócił nagle do urwanego tematu kawy.
Błękitna tęczówka zwęziła się, gdy szybko uniosła wzrok, pełne usta rozchyliły na krótką chwilę, zaraz jednak wzięła się w garść, by nie dawać więcej dowodów zaskoczenia.
- Jak proponujesz, tak będzie - powiedziała szorstko, nie zamierzając teraz wycofywać się i dawać za wygraną. Konsekwencje przemyśli później. - Panie Borgin - dodała o sekundę zbyt późno, poprawiając się w swoich wysiłkach utrzymania grzeczności.
- Nie tak szybko, panie Borgin - powiedziała cicho, unosząc brew i z trudem powstrzymując cisnący się na usta uśmieszek pogardy. Wyzywająco trzymała brodę wysoko, choć wcale nie musiała zadzierać jej, by spojrzeć mu w oczy. - Nie proponowałam panu bliższej relacji; kawa bynajmniej się z nią nie wiąże. Niewiele kobiet musiało wyrażać chęć spędzania z panem czasu, jeżeli w ten sposób zinterpretował pan moją sugestię. - Wydęła usta, a potem odwróciła się, nie dając mu szansy dostrzec blasku w spojrzeniu skupionym na tajemniczych przedmiotach upchniętych na regałach zaplecza.
Nie minęło dużo czasu między początkiem ich rozmowy a pierwszym świstem zaklęcia, niemniej jednak nie wydarzyło się nic groźnego, wychodziła więc z założenia, że Borgin szuka dziury w całym, by ją zdyskredytować, jak na mężczyznę przystało. Choć lekka nerwowość znalazła sobie drogę do jej serca, nie dała policzkom spąsowieć ani dłoniom zadrżeć, zachowując sylwetkę chłodnego dystansu. Spojrzenia, którymi go raczyła były kocie i nie miały w sobie nic z sympatii, kryła się w nich jednak chętka na rozrywkę.
- Może powinnam - ucięła z uniesioną brwią, w sposób typowy dla chwil, gdy nie miała nic więcej do powiedzenia, lecz nie zamierzała dawać za wygraną; wciąż żałowała, że jego ścięgno nie pękło z impetem, może zgięty w spazmie bólu nie byłby tak irytujący. - Niewątpliwie. Gdy następnym razem zaproszę lady Burke na herbatę, zapewne równie chętnie je przytoczę - zasugerowała z pewnością siebie wyraźnie wskazującą na to, że przebieg wydarzeń zostanie przedstawiony z jej perspektywy. W przeciwieństwie do Borgina, miała w sobie wystarczająco wiele tupetu i zawiści, by doprowadzić tę sprawę do końca po własnej myśli.
Z nieco przechyloną głową przysłuchiwała się sprawozdaniu z pobytu Marii na Nokturnie; palce zaciskała do białości na podłokietnikach krzesła, poza tym jednak milczała, nie oferując mężczyźnie nic poza niejasnym skinieniem. Nie były to podziękowania, bo i nie zamierzała ich oferować. Nie była nawet pewna, czy wierzy mu na słowo, zapewne nie wyrobi sobie zdania dopóki nie przesłucha w tej sprawie samej Marii.
Zauważyła, że schował różdżkę dopiero wówczas, gdy sama to zrobiła, ale zamiast przyznać, że jest to rzecz rozsądna, wolała pysznić się mniej lub bardziej sensowną świadomością, że uznawał ją za zagrożenie.
- W obliczu wojny dobrze jest być pewnym swojej różdżki, nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy przyjdzie jej użyć - skontrowała, wyrażając szczerą myśl. - Lepszej do tego okazji niż pojedynek z kimś, kto cię nie zabije, człowiek nie znajdzie. Rozumiem jednak, jeżeli poczuł się pan niepewnie, panie Borgin. Ostatecznie w tej materii zapewne mam bogatsze doświadczenie - Arogancja nie była w pełni zamierzona; naprawdę uważała się za kobietę, która w przebiegu ostatnich miesięcy poczyniła niezwykłe postępy w sztuce pojedynkowania się. Stanowiła godnego przeciwnika, co do tego była przekonana.
Choć odmowa pojedynku była rozczarowująca, wydarcie pierwszej krwi z Borgina przyniosłoby jej bowiem olbrzymią satysfakcję, nie spodziewała się, by mężczyzna mógł ją jeszcze czymś zaskoczyć. Dopóki nie wrócił nagle do urwanego tematu kawy.
Błękitna tęczówka zwęziła się, gdy szybko uniosła wzrok, pełne usta rozchyliły na krótką chwilę, zaraz jednak wzięła się w garść, by nie dawać więcej dowodów zaskoczenia.
- Jak proponujesz, tak będzie - powiedziała szorstko, nie zamierzając teraz wycofywać się i dawać za wygraną. Konsekwencje przemyśli później. - Panie Borgin - dodała o sekundę zbyt późno, poprawiając się w swoich wysiłkach utrzymania grzeczności.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
- Nie musi panna martwić się o moje towarzystwo, ale dziękuję za troskę. Nie na miejscu jednak jest oczekiwanie od wdowca, aby z radością podejmował okazje spotkań, szczególnie w miejscach, w których niegdyś zabierał żonę. W Londynie jest mnóstwo kawiarni i przybytków, w których moja zmarła żona lubiła przebywać - odpowiedział chłodno, upominając kobietę. Jego wargi nie drgnęły nawet o milimetr. Oczywiście, że jego związek nie był doskonały - zdarzało się, aby widywał inne kobiety jak chociażby panią Vale, żonę kaleki magipsychiatry, a jednak uwielbiał grać kartą, dopiero co kończącego żałobę wdowca. W końcu na jego dłoni nie widniała już obrączka świadcząca o żałobie - a jednak mógł być to znak, że stara się ruszyć dalej. Nie odbierało mu to wcale możliwości czy przyjemności z wyciągania karty pod tytułem wdowiec. Niewielu znało prawdziwy los Freyi, tak jak i jej pochodzenia. Niewielu wiedziało, że kobiety ojcem był mugol - że była żywym przykładem rozrzedzonej krwi. A jednak grał rolę tęskniącego i opłakującego jej śmierć męża, bo nawet jeśli sam był odpowiedzialny za jej zgon, rzeczywiście tęsknił za konceptem jej przy swoim boku; za konceptem, że mogłaby być dobrą, czystokrwistą czarownicą, spełniającą obowiązki żony.
Ale nie była.
- Naturalnie. Plotki bardzo do panny pasują - odpowiedział zupełnie spokojnie. W końcu on, jako pracownik sklepu, był w obowiązku raportować podobne zajścia, szczególnie ze strony klientów, którzy byli bardziej niż mniej regularnymi gośćmi. A może zwyczajnie w świecie chciał ponownie sprowokować kobietę?
Nie miał sobie niczego do zarzucenia w związku z obecnością Marii na Nokturnie. Wiedział w jaki sposób się zachował, w jaki ją potraktował - i zaczynał żałować, że młoda panna tak zlękniona, a jednocześnie posłuszna, posiadała najwyraźniej bliski kontakt, całe szczęście chociaż w tej jednej rzeczy, że nie siostrą, ze swoją kuzynka.
- Panno Multon, nie jestem żołnierzem, a naukowcem i badaczem. Potrafię wykorzystać swoją wiedzę do obrony i poradzić sobie w nagłe sytuacji - odpowiedział chłodno. - Mogę pannę również zapewnić, że Durmstrang przygotowuje swoich absolwentów pod podobne okazje, co mogła panna przed momentem dostrzec. Pojedynkowanie się jednak nie leży w zakresie moich ulubionych czynności i nie mam zamiaru w podobny sposób marnować czasu, jeśli mogę rozwinąć się w dziedzinie, do której zarówno posiadam talent i predyspozycje. Znać swoje miejsce nie jest niczym złym - mówił powoli i spokojnie, nie rozdrażniony, a może bardziej z predyspozycją chcąc jeszcze bardziej dopiec kobiecie.
Chociaż nigdy nie ukrywał faktu, że nie był chętny do walki. Nie był wojownikiem, nienawidził wręcz zajęć w szkole, które stawiały na tężyznę i sprawność fizyczną, zachęcając innych do walki i rywalizacji, do bycia lepszym od drugiego. Nienawidził tego - a może raczej nienawidził świadomości, że był słabszy od pozostałych studentów? Znał swoje ograniczenia i choć wcale w kwestii nauki, nawet jeśli jego umiejętności były podważane, wcale go to nie dotykało, tak w kwestii starć zawsze uwierał go brak wyraźnych umiejętności. Nie potrafił ich wyćwiczyć, nie był do tego idealną osobą i w pewnym momencie zwyczajnie w świecie się poddał - nie chcąc nawet prezentować tego, co posiadał.
Nie zareagował, podnosząc wzrok znad kalendarzyka, kiedy sprawdzał datę. Nie dał jej znaków, że dostrzegł jej zaskoczenie - tę satysfakcję zostawi dla siebie. W końcu warto było być kilka kroków przed innymi, prawda? Zapamiętywać podobne zachowania. Może wbrew jej słowom to właśnie jej brakowało towarzystwa?
Nie był żadnym ośrodkiem zapewnienia towarzystwa starym panną, ale tę okazję mógł wykorzystać dla własnej rozrywki.
- Dobrze, więc osiemnasty kwietnia. Proponuję, nawet mimo teraźniejszych czasów, na krótko przed lub krótko po czasie, w którym spożywa się lunch. Tak, aby przypadkiem nie być zaskoczonym tłumami - powiedział, zastanawiając się jeszcze moment. - Czekoladowa Perła w magicznym porcie powinna być odpowiednia. Wierzę, że nie potrzebuje panna eskorty pod sam lokal, więc spotykamy się już na miejscu - powiedział, nawet sobie nie wyobrażając przymusu udawania się pod same drzwi mieszkania, czy może domu, Elviry, tylko po to aby zaprowadzić ją do zaproponowanej kawiarni.
Po tym zamknął swój notes, chowając go z powrotem do kieszeni własnego płaszcza.
- I upominam o niesprawianie zamieszania oraz niedotykanie niczego, co nie jest panny własnością - dodał, mimo wszystko nie ufając kobiecie - już z samego faktu, że widział jej niezrównoważenie. Może to już histeria się jej trzymała? Kobiety w końcu nie powinny się bawić magią.
| Zt x2?
Ale nie była.
- Naturalnie. Plotki bardzo do panny pasują - odpowiedział zupełnie spokojnie. W końcu on, jako pracownik sklepu, był w obowiązku raportować podobne zajścia, szczególnie ze strony klientów, którzy byli bardziej niż mniej regularnymi gośćmi. A może zwyczajnie w świecie chciał ponownie sprowokować kobietę?
Nie miał sobie niczego do zarzucenia w związku z obecnością Marii na Nokturnie. Wiedział w jaki sposób się zachował, w jaki ją potraktował - i zaczynał żałować, że młoda panna tak zlękniona, a jednocześnie posłuszna, posiadała najwyraźniej bliski kontakt, całe szczęście chociaż w tej jednej rzeczy, że nie siostrą, ze swoją kuzynka.
- Panno Multon, nie jestem żołnierzem, a naukowcem i badaczem. Potrafię wykorzystać swoją wiedzę do obrony i poradzić sobie w nagłe sytuacji - odpowiedział chłodno. - Mogę pannę również zapewnić, że Durmstrang przygotowuje swoich absolwentów pod podobne okazje, co mogła panna przed momentem dostrzec. Pojedynkowanie się jednak nie leży w zakresie moich ulubionych czynności i nie mam zamiaru w podobny sposób marnować czasu, jeśli mogę rozwinąć się w dziedzinie, do której zarówno posiadam talent i predyspozycje. Znać swoje miejsce nie jest niczym złym - mówił powoli i spokojnie, nie rozdrażniony, a może bardziej z predyspozycją chcąc jeszcze bardziej dopiec kobiecie.
Chociaż nigdy nie ukrywał faktu, że nie był chętny do walki. Nie był wojownikiem, nienawidził wręcz zajęć w szkole, które stawiały na tężyznę i sprawność fizyczną, zachęcając innych do walki i rywalizacji, do bycia lepszym od drugiego. Nienawidził tego - a może raczej nienawidził świadomości, że był słabszy od pozostałych studentów? Znał swoje ograniczenia i choć wcale w kwestii nauki, nawet jeśli jego umiejętności były podważane, wcale go to nie dotykało, tak w kwestii starć zawsze uwierał go brak wyraźnych umiejętności. Nie potrafił ich wyćwiczyć, nie był do tego idealną osobą i w pewnym momencie zwyczajnie w świecie się poddał - nie chcąc nawet prezentować tego, co posiadał.
Nie zareagował, podnosząc wzrok znad kalendarzyka, kiedy sprawdzał datę. Nie dał jej znaków, że dostrzegł jej zaskoczenie - tę satysfakcję zostawi dla siebie. W końcu warto było być kilka kroków przed innymi, prawda? Zapamiętywać podobne zachowania. Może wbrew jej słowom to właśnie jej brakowało towarzystwa?
Nie był żadnym ośrodkiem zapewnienia towarzystwa starym panną, ale tę okazję mógł wykorzystać dla własnej rozrywki.
- Dobrze, więc osiemnasty kwietnia. Proponuję, nawet mimo teraźniejszych czasów, na krótko przed lub krótko po czasie, w którym spożywa się lunch. Tak, aby przypadkiem nie być zaskoczonym tłumami - powiedział, zastanawiając się jeszcze moment. - Czekoladowa Perła w magicznym porcie powinna być odpowiednia. Wierzę, że nie potrzebuje panna eskorty pod sam lokal, więc spotykamy się już na miejscu - powiedział, nawet sobie nie wyobrażając przymusu udawania się pod same drzwi mieszkania, czy może domu, Elviry, tylko po to aby zaprowadzić ją do zaproponowanej kawiarni.
Po tym zamknął swój notes, chowając go z powrotem do kieszeni własnego płaszcza.
- I upominam o niesprawianie zamieszania oraz niedotykanie niczego, co nie jest panny własnością - dodał, mimo wszystko nie ufając kobiecie - już z samego faktu, że widział jej niezrównoważenie. Może to już histeria się jej trzymała? Kobiety w końcu nie powinny się bawić magią.
| Zt x2?
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
23 sierpnia
Nadal nie miał pojęcia, jak długo trwać będzie jego obecna wizyta w Durham. Salazarowi niech będą dzięki, że zarówno sami Burke'owie jak i wszystkie należące do nich ziemie i nieruchomości nie ucierpiały aż tak bardzo. Nikt nie zginął, zniszczenia dało się jakoś opanować i choć czekało ich dużo pracy, nie było to nic, z czym nie mogliby sobie poradzić. W teorii Craig mógłby więc spokojnie wrócić do Francji, bo przecież tam też był potrzebny... No właśnie, czy jednak aby na pewno? Mężczyzna długo bił się z myślami, a sumienie nie chciało dać mu spokoju. Już raz uciekł na kontynent i do czego właściwie to doprowadziło? Oczywiście nie był na tyle zadufany w sobie aby uważać, że jego obecność na Wyspach zrobiłaby jakąś znaczącą różnicę w skali całego kraju... ale może chociaż zmieniłoby to coś w skali mikro? Może Primrose czułaby się lepiej? Może Xavier nie odwaliłby numeru przez który został splugawiony czarną magią? W tym równaniu zbyt wiele razy pojawiało się słowo "może". Wniosek nasuwał się jednak sam. Nie zamierzał póki co wracać.
To jednak nastręczało kolejnych kłopotów. Chociaż główna część biznesów Burke'ów rozgrywała się jednak w Anglii, Craig nie mógł tak po prostu zignorować tego, nad czym pracował we Francji. Kontakty, towar, podpisane umowy, księgi rachunkowe, artefakty... Zbyt wiele mogli stracić. Całe szczęście znaczną część dobytku z francuskich magazynów dało się po prostu przetransportować do Londynu. A przy odrobinie wysiłku obejdzie się nawet bez poślizgów w realizacji zamówień. W tym celu Craig pilnie musiał jednak odwiedzić przybytek w Londynie - oczywiście wysyłając uprzednio sowę do Gurdun. Dziś potrzebował łamaczki klątw.
- Borgin! Jesteś tu? - zawołał, gdy po przekroczeniu progu sklepu okazało się że główna sala jest pusta. Apokalipsa średnio pomagała w sprzedaży przeklętych artefaktów na Śmiertelnym Nokturnie, ludzie rozglądali się raczej za magią obronną, niestety. - Ah, tutaj jesteś. Mam dla ciebie zadanie, z dość krótkim terminem. - odezwał się ponownie, przekraczając próg zaplecza. Pod pachą ściskał zawiniątko - bardzo szczelnie owinięte zawiniątko. Nieszczególnie lubił, kiedy proszono go o to, aby jakiś przedmiot pozbawić zaklętej w nim, przeklętej magii, ale nawet Burke niespecjalnie mógł odmówić, kiedy prośba wychodziła od jednego z francuskich lordów. Własne upodobania i animozje trzeba było schować do kieszeni, kiedy w grę wchodziły nie tylko pieniądze, ale przede wszystkim dobra opinia w towarzystwie oraz dług wdzięczności u potężnego człowieka.
- Jeśli masz jakieś zadania na jutro, zostaw je. Najdalej jutro w południe muszę tę fajkę odesłać do Paryża. - poinformował kobietę, rozglądając się za wolną przestrzenią, a gdy już znalazł pusty blat, przystąpił do rozwijania swojego pakunku.
Nadal nie miał pojęcia, jak długo trwać będzie jego obecna wizyta w Durham. Salazarowi niech będą dzięki, że zarówno sami Burke'owie jak i wszystkie należące do nich ziemie i nieruchomości nie ucierpiały aż tak bardzo. Nikt nie zginął, zniszczenia dało się jakoś opanować i choć czekało ich dużo pracy, nie było to nic, z czym nie mogliby sobie poradzić. W teorii Craig mógłby więc spokojnie wrócić do Francji, bo przecież tam też był potrzebny... No właśnie, czy jednak aby na pewno? Mężczyzna długo bił się z myślami, a sumienie nie chciało dać mu spokoju. Już raz uciekł na kontynent i do czego właściwie to doprowadziło? Oczywiście nie był na tyle zadufany w sobie aby uważać, że jego obecność na Wyspach zrobiłaby jakąś znaczącą różnicę w skali całego kraju... ale może chociaż zmieniłoby to coś w skali mikro? Może Primrose czułaby się lepiej? Może Xavier nie odwaliłby numeru przez który został splugawiony czarną magią? W tym równaniu zbyt wiele razy pojawiało się słowo "może". Wniosek nasuwał się jednak sam. Nie zamierzał póki co wracać.
To jednak nastręczało kolejnych kłopotów. Chociaż główna część biznesów Burke'ów rozgrywała się jednak w Anglii, Craig nie mógł tak po prostu zignorować tego, nad czym pracował we Francji. Kontakty, towar, podpisane umowy, księgi rachunkowe, artefakty... Zbyt wiele mogli stracić. Całe szczęście znaczną część dobytku z francuskich magazynów dało się po prostu przetransportować do Londynu. A przy odrobinie wysiłku obejdzie się nawet bez poślizgów w realizacji zamówień. W tym celu Craig pilnie musiał jednak odwiedzić przybytek w Londynie - oczywiście wysyłając uprzednio sowę do Gurdun. Dziś potrzebował łamaczki klątw.
- Borgin! Jesteś tu? - zawołał, gdy po przekroczeniu progu sklepu okazało się że główna sala jest pusta. Apokalipsa średnio pomagała w sprzedaży przeklętych artefaktów na Śmiertelnym Nokturnie, ludzie rozglądali się raczej za magią obronną, niestety. - Ah, tutaj jesteś. Mam dla ciebie zadanie, z dość krótkim terminem. - odezwał się ponownie, przekraczając próg zaplecza. Pod pachą ściskał zawiniątko - bardzo szczelnie owinięte zawiniątko. Nieszczególnie lubił, kiedy proszono go o to, aby jakiś przedmiot pozbawić zaklętej w nim, przeklętej magii, ale nawet Burke niespecjalnie mógł odmówić, kiedy prośba wychodziła od jednego z francuskich lordów. Własne upodobania i animozje trzeba było schować do kieszeni, kiedy w grę wchodziły nie tylko pieniądze, ale przede wszystkim dobra opinia w towarzystwie oraz dług wdzięczności u potężnego człowieka.
- Jeśli masz jakieś zadania na jutro, zostaw je. Najdalej jutro w południe muszę tę fajkę odesłać do Paryża. - poinformował kobietę, rozglądając się za wolną przestrzenią, a gdy już znalazł pusty blat, przystąpił do rozwijania swojego pakunku.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Ostatnio zmieniony przez Craig Burke dnia 14.01.24 14:33, w całości zmieniany 1 raz
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przeczesała zaplecze krytycznym spojrzeniem. Wszystkie świece w żyrandolu zostały uzupełnione, paliły się poprawnie. Na półkach panował porządek, może nie idealny, ale mieszczący się w normie. Ofensywne artefakty poprawnie zabezpieczone. Ostrożnie musnęła palcami, leżącą na jednym z licznych książkowych stosów, czarę goryczy. Powiodła nimi wzdłuż misternych, pozłacanych żłobień, drugą ręką śledząc słoje drewnianej etażerki. W powietrzu nie było czuć choćby drobinki kurzu, jedynie znajomy mdłosłodki zapach prawidłowo zakonserwowanych ludzkich odzwierzęcych ingrediencji i starych ksiąg. Pozwoliła sobie na ciche westchnięcie ulgi.
Borgin&Burke, zarówno po otarciu się o koniec świata, jak i po jej krótkim pobycie w rodzinnym hrabstwie Durham, niezmiennie pozostawał stabilnym punktem jej rzeczywistości. Może nie do końca przewidywalnym, lecz z pewnością racjonalnym. Podobnie jak racjonalny i sensowny był wzrost zamówień na amulety, czarnomagiczne ekspertyzy i tanie używki, spadek popytu na potężniejsze czarnomagiczne artefakty i przeklęte przedmioty. Sięgnęła po opuszczoną na pustym blacie kartkę, szczegółowy opis niedawnej dostawy, prosto z Francji. Zmrużyła oczy. Sprawnie wyłapała z gąszczu informacji co ciekawsze pozycje, łakomie ruszyła ku ostatniej rubryce. Kategoria IV. Działanie: do zdefiniowania. Przez tęczówki przeszedł tęskny błysk. Szybko jednak cofnęła się myślami do wcześniej wypisanych, powszechniejszych czarnomagicznych przedmiotów. Wprawdzie przebadała już sporą część artefaktów, które zostały lekkomyslnie wystawione na światło komety bądź ciepło spadających meteorytów i zdawało się, że ich działanie nie zostało zaburzone. Klątwy nadal się ich trzymały, a puls plugawej magii pozostawał stabilny. Lecz mimo to… może między ostatnimi poprawkami w księdze rachunkowej, kolejnymi klątwami do zdjęcia i traktatami naukowymi do przeczytania, może znalazłaby czas by porównać stan angielskich artefaktów do tych francuskich - bliźniaczo podobnych, lecz dotąd trzymanych dalej od niebiańskiego szaleństwa?
Powoli podniosła głowę na dźwięk swego nazwiska. Jeszcze trochę rozkojarzona, ostrożnie zwróciła się ku drzwiom od zaplecza. Uchyliła usta, by zakrzyknąć coś w odpowiedzi. Craig jednak uprzedził ją, zdecydowanym krokiem wkraczając do pomieszczenia. Kącik ust minimalnie drgnął jej ku górze. Burke co chwilę pojawiał się i znikał z Anglii, ale jegoprośby polecenia zawsze były szybkie i konkretne.
Poprawiła rękawiczki. Zmrużyła oczy, dokładnie przyglądając się przyniesionemu pakunkowi. Najpierw znad ramienia lorda, zaś po kilku krokach - z drugiej strony blatu.
— Klient… — nieświadomie założyła, iż fajka nie należała do Craiga. Nie znała go może wyśmienicie, ale na tyle by wizja lorda pragnącego wygaszenia z wysiłkiem zaklętej w przedmiocie magii - wydała jej się absurdalna. — udzielił Ci jakichś dodatkowych informacji? Na temat symptomów klątwy? Poziomu zaawansowania zaklinacza?
Pochyliła się trochę nad stołem, nieumyślnie niwelując dzielącą ich różnicę wzrostu. Wyciągnęła różdżkę i rozpaliła ją niewerbalnym lumos, tak by móc bez problemu dostrzec w drewnie choćby najbledsze inskrypcje. Ciągle chroniąc dłoniew przetartych rękawiczkach pod materiałem byłego zawiniątka, ostrożnie obróciła fajkę na jeden i drugi bok, do góry nogami. Przez głowę przemknęła jej myśl, iż wystarczająco cwany i zręczny zaklinacz mógłby skryć runy wewnątrz cybuchu bądź komina. Na razie jednak odepchnęła tę myśl, będzie się nią martwić później. — Hexa Revelio — Wymruczała ze stoickim spokojem, gasząc tlące się u końca tamaryszkowego drewna światełko. Wszystko jedno czy tak szybkie oględziny pozwolą jej zidentyfikować klątwę, i tak wpierw powinna była niezwłocznie przekonać się co do jej obecności i mocy.
Borgin&Burke, zarówno po otarciu się o koniec świata, jak i po jej krótkim pobycie w rodzinnym hrabstwie Durham, niezmiennie pozostawał stabilnym punktem jej rzeczywistości. Może nie do końca przewidywalnym, lecz z pewnością racjonalnym. Podobnie jak racjonalny i sensowny był wzrost zamówień na amulety, czarnomagiczne ekspertyzy i tanie używki, spadek popytu na potężniejsze czarnomagiczne artefakty i przeklęte przedmioty. Sięgnęła po opuszczoną na pustym blacie kartkę, szczegółowy opis niedawnej dostawy, prosto z Francji. Zmrużyła oczy. Sprawnie wyłapała z gąszczu informacji co ciekawsze pozycje, łakomie ruszyła ku ostatniej rubryce. Kategoria IV. Działanie: do zdefiniowania. Przez tęczówki przeszedł tęskny błysk. Szybko jednak cofnęła się myślami do wcześniej wypisanych, powszechniejszych czarnomagicznych przedmiotów. Wprawdzie przebadała już sporą część artefaktów, które zostały lekkomyslnie wystawione na światło komety bądź ciepło spadających meteorytów i zdawało się, że ich działanie nie zostało zaburzone. Klątwy nadal się ich trzymały, a puls plugawej magii pozostawał stabilny. Lecz mimo to… może między ostatnimi poprawkami w księdze rachunkowej, kolejnymi klątwami do zdjęcia i traktatami naukowymi do przeczytania, może znalazłaby czas by porównać stan angielskich artefaktów do tych francuskich - bliźniaczo podobnych, lecz dotąd trzymanych dalej od niebiańskiego szaleństwa?
Powoli podniosła głowę na dźwięk swego nazwiska. Jeszcze trochę rozkojarzona, ostrożnie zwróciła się ku drzwiom od zaplecza. Uchyliła usta, by zakrzyknąć coś w odpowiedzi. Craig jednak uprzedził ją, zdecydowanym krokiem wkraczając do pomieszczenia. Kącik ust minimalnie drgnął jej ku górze. Burke co chwilę pojawiał się i znikał z Anglii, ale jego
Poprawiła rękawiczki. Zmrużyła oczy, dokładnie przyglądając się przyniesionemu pakunkowi. Najpierw znad ramienia lorda, zaś po kilku krokach - z drugiej strony blatu.
— Klient… — nieświadomie założyła, iż fajka nie należała do Craiga. Nie znała go może wyśmienicie, ale na tyle by wizja lorda pragnącego wygaszenia z wysiłkiem zaklętej w przedmiocie magii - wydała jej się absurdalna. — udzielił Ci jakichś dodatkowych informacji? Na temat symptomów klątwy? Poziomu zaawansowania zaklinacza?
Pochyliła się trochę nad stołem, nieumyślnie niwelując dzielącą ich różnicę wzrostu. Wyciągnęła różdżkę i rozpaliła ją niewerbalnym lumos, tak by móc bez problemu dostrzec w drewnie choćby najbledsze inskrypcje. Ciągle chroniąc dłonie
The member 'Gudrun Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
- Z opisu jaki mi przedstawiono, przypomina to trochę Klątwę Oka, ale w nieco zmodyfikowanej formie - odpowiedział Craig. - Klątwa aktywuje się tylko kiedy fajka jest w użyciu. Samo jej dotykanie nie powoduje żadnej reakcji. - co właściwie mogło świadczyć o zaawansowaniu samego zaklinacza. Nałożenie bazowej formy przekleństwa nie należało może do najłatwiejszych, ale nie wymagało to także mistrzowskich umiejętności. Trudniej robiło się w chwili, kiedy formułę zaklęcia należało zmodyfikować - tak jak właśnie w przypadku z jakim mieli do czynienia. Burke nie miał niestety pojęcia kim właściwie była osoba odpowiedzialna za takie modyfikacje.
Zmieniona forma klątwy spowodowała także, że ofiara tego okrutnego żartu - czy może raczej popełnionego z pełną premedytacją aktu dręczenia psychicznego - potrzebowała dłuższej chwili aby w ogóle zorientować się o źródle swojego nowego i niezwykle uprzykrzającego życie problemu. - To był ponoć prezent od przemiłej teściowej dla swojego zięcia - dodał jeszcze jako ciekawostkę, nawet jeśli nie miało to wiele wspólnego z rozpracowywaniem samej klątwy. - Ponoć oskarżyła go o bycie powodem odebrania sobie życia jednej z jej córek. Miał czelność poprosić o rękę jej starszą siostrę. Ponoć twarz najbardziej zawziętego i upierdliwego ducha który go prześladował, należała do samobójczyni. - więcej nie zamierzał opowiadać, bo też nie było sensu. Nie pomogłoby to w odczynieniu przekleństwa, a Craig nie spodziewał się, by Gudrun tak zainteresowały wszystkie detale tego melodramatu. Tym bardziej gdy nie miała aż tak często do czynienia ze szlachtą - szczególnie ze szlachtą francuską, która miała straszne tendencje do przesady i dramatyzowania. Jego osobiście ta opowieść mocno rozbawiła kiedy usłyszał ją po raz pierwszy i musiał bardzo mocno się powstrzymywać, aby nie parsknąć klientowi w twarz śmiechem. Tym bardziej że dla faceta sprawa była jednak dość poważna, honorowa wręcz. Pewnie, łatwiej byłoby po prostu pozbyć się prezentu albo nawet odstawić fajkę na półkę i po prostu trzymać jako ozdóbkę. Była całkiem ładna, bardzo kunsztownie wykonana. Po obu bokach wyrzeźbiono herb wspomnianego lorda, a do samego jej wykonania użyto drewna o pięknym, wiśniowym połysku. Craig właściwie rozumiał faceta, aż żal było nie korzystać z takiego cacka - i mówił to nawet jako osoba, która na co dzień preferowała zwykłe papierosy. W tym wypadku chodziło jednak raczej o utarcie nosa zawistnej kobiecie, o pokazanie jej, że zastawiona przez nią pułapka nie wypaliła. Albo raczej, szybko została rozbrojona.
- Nie muszę cię chyba prosić o to, żebyś tego w żaden sposób nie uszkodziła, prawda? - dopytał tak dla pewności. Fajka musiała wrócić do Paryża w dokładnie takim samym stanie, w jakim go opuściła, minus oczywiście klątwa. - Wiem że to krótki termin, ale dasz radę - gdyby Craig miał więcej czasu, przyjrzałby się fajce dokładniej sam, niestety czas naglił. Pakunek właściwie dopiero dotarł do jego rąk z Francji i prędko musiał tam wrócić. Poza tym, Burke specjalizował się raczej w nakładaniu klątw, nie ich ściąganiu. - Klient wyprawia pojutrze kolację w swojej posiadłości. Naturalnie teściowa jest zaproszona, więc bardzo chciałby pojawić się na uroczystości z nową fajką w ręku. - tym razem Craig pozwolił sobie na krótkie parsknięcie. Nawet w tak mrocznych i pesymistycznych czasach trzeba było znajdować odrobinę rozrywki w takich melodramatach. Szczególnie jeśli rozgrywały się w cudzym domostwie.
Zmieniona forma klątwy spowodowała także, że ofiara tego okrutnego żartu - czy może raczej popełnionego z pełną premedytacją aktu dręczenia psychicznego - potrzebowała dłuższej chwili aby w ogóle zorientować się o źródle swojego nowego i niezwykle uprzykrzającego życie problemu. - To był ponoć prezent od przemiłej teściowej dla swojego zięcia - dodał jeszcze jako ciekawostkę, nawet jeśli nie miało to wiele wspólnego z rozpracowywaniem samej klątwy. - Ponoć oskarżyła go o bycie powodem odebrania sobie życia jednej z jej córek. Miał czelność poprosić o rękę jej starszą siostrę. Ponoć twarz najbardziej zawziętego i upierdliwego ducha który go prześladował, należała do samobójczyni. - więcej nie zamierzał opowiadać, bo też nie było sensu. Nie pomogłoby to w odczynieniu przekleństwa, a Craig nie spodziewał się, by Gudrun tak zainteresowały wszystkie detale tego melodramatu. Tym bardziej gdy nie miała aż tak często do czynienia ze szlachtą - szczególnie ze szlachtą francuską, która miała straszne tendencje do przesady i dramatyzowania. Jego osobiście ta opowieść mocno rozbawiła kiedy usłyszał ją po raz pierwszy i musiał bardzo mocno się powstrzymywać, aby nie parsknąć klientowi w twarz śmiechem. Tym bardziej że dla faceta sprawa była jednak dość poważna, honorowa wręcz. Pewnie, łatwiej byłoby po prostu pozbyć się prezentu albo nawet odstawić fajkę na półkę i po prostu trzymać jako ozdóbkę. Była całkiem ładna, bardzo kunsztownie wykonana. Po obu bokach wyrzeźbiono herb wspomnianego lorda, a do samego jej wykonania użyto drewna o pięknym, wiśniowym połysku. Craig właściwie rozumiał faceta, aż żal było nie korzystać z takiego cacka - i mówił to nawet jako osoba, która na co dzień preferowała zwykłe papierosy. W tym wypadku chodziło jednak raczej o utarcie nosa zawistnej kobiecie, o pokazanie jej, że zastawiona przez nią pułapka nie wypaliła. Albo raczej, szybko została rozbrojona.
- Nie muszę cię chyba prosić o to, żebyś tego w żaden sposób nie uszkodziła, prawda? - dopytał tak dla pewności. Fajka musiała wrócić do Paryża w dokładnie takim samym stanie, w jakim go opuściła, minus oczywiście klątwa. - Wiem że to krótki termin, ale dasz radę - gdyby Craig miał więcej czasu, przyjrzałby się fajce dokładniej sam, niestety czas naglił. Pakunek właściwie dopiero dotarł do jego rąk z Francji i prędko musiał tam wrócić. Poza tym, Burke specjalizował się raczej w nakładaniu klątw, nie ich ściąganiu. - Klient wyprawia pojutrze kolację w swojej posiadłości. Naturalnie teściowa jest zaproszona, więc bardzo chciałby pojawić się na uroczystości z nową fajką w ręku. - tym razem Craig pozwolił sobie na krótkie parsknięcie. Nawet w tak mrocznych i pesymistycznych czasach trzeba było znajdować odrobinę rozrywki w takich melodramatach. Szczególnie jeśli rozgrywały się w cudzym domostwie.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z nieskrywaną przyjemnością obserwowała jak języczki drżącej, mlecznobiałej mgiełki oplatają fajkę, leniwie łaszą się do wiśniowego drewna, by z czasem ściślej objąć misternie ozdobioną główkę i wsiąknąć w żłobienia rodowych herbów. Uniosła fajkę bliżej ciekawsko błyskających oczu. Łapczywie chłonęła kolejne dane. Klątwa średniozaawansowana, wbrew pierwowzorowi, oczywistej inspiracji, spleciona w przedmiocie, a nie w osobie, o bardzo ściśle określonych warunkach aktywacji, być może otrzymanych za pomocą podrzędnej kombinacji fehu i kenaz? Bądź jeszcze inaczej - poprzez zepchnięcie wiodącej algiz na dalszy plan i zastąpieniu ją jedną z poprzednio wspomnianych run? Delikatnie zmarszczyła nos. Powstrzymała się przed uniesieniem kącika ust. Im klarowniejsze stawały się kierujące czarnomagicznym przekleństwem zasady, tym ciekawsza była stojących za nim mechanizmów, przedewszystkim zaś - niespotykanych, więc stanowiących wyzwanie i miłą odmianę - formuł, które powołały go do życia. Które mimo kunsztu zaklinacza, mogła po godzinach analizy obrócić w niwecz jednym zaklęciem.
Ostrożnie odłożyła ochronny materiał na blat. Blade dłonie od czarnomagicznej klątwy oddzielały już jedynie cienkie rękawiczki. Lśniące, szlachetne drewno zdawało się jeszcze mocniej uwypuklać matowość przetartych łusek widłowęża. Brak błysku, brak magii, który zazwyczaj (wraz z rozsądkiem) nakazywał Gudrun nie trzymanie przeklętych obiektów bez dodatkowej ochrony, lecz dziś, ucichł w imię zdroworozsądkowego zaufania. W końcu Craig znał się na swoim fachu, pozbycie się bądź utrudnienie życia młodej Borgin nie było mu w żadnym wypadku na rękę, zaś kłamstwo w tej konkretnej sytuacji - nieopłacalne pod każdym kątem. A skoro prawdopodobieństwo przeklęcia było tak nikłe, czemu miałaby ten jeden raz nie zaryzykować? W najgorszym wypadku uzyska dodatkowy motywator do jak najszybszego i najsprawniejszego zdjęcia klątwy.
Pewnym krokiem ruszyła ku jednej z etażerek. Cicho, tak by przypadkiem nie zagłuszyć niepotrzebnym rabanem snutej przez Burke’a historii, wyrwała kartkę z niewypełniego notatnika i pióro z czekającej na naprawę ręki Glorii. Kilkoma, szybkimi ruchami nabazgrała na marginesie nasuwające się na pierwszą myśl runy. I dopiero wypisawszy ich najoczywistsze kombinacje, zarysowała na środku schematyczny odpowiednik francuskiego herbu oraz okalających go zdobień. Przyzwyczajone do wyłapywania znajomych symboli oko cierpliwie sunęło po wiśniowym drewnie. Dłoń spisywała potencjalne formuły. Uszy, mimo posągowego wyrazu twarzy, wciąż czujnie wsłuchiwały się w krótką anegdotę, błahą i zbędną, lecz równocześnie przyjemnie i aż dziwnie lekką. Przy walącym się na głowy niebie i płonącymi żywcem ludźmi, świat, którym rządziły rodzinne zatargi, a śmierć jawiła się jedynie zazdrosnym kaprysem, zdawał się tak odrealniony i absurdalny, że nie dało się nie prychnąć ze śmiechu. Choćby bezgłośnie. Między kolejnymi pociągnięciami pióra.
— Wróci ledwie tknięta — odparła dla porządku. Zbłąkany cień rozbawienia zgasł, na chwilę przepędzony przez chłodny profesjonalizm. — Przysłać ci fajkę dziś wieczorem czy wolisz odebrać ją osobiście jutro rano? — rzeczowo spytała, na bieżąco kalkulując pozostały jej dzisiaj czas. Księgi rachunkowe mogły poczekać, kontrolę jakości najświeższej dostawy ingrediencji i czarnomagicznych artefaktów mogła oddelegować komuś innemu, pomniejsze, nudniejsze zlecenia przełożyć na jutro, wykonać między wizytami u klientów, których terminów nie zamierzała ruszać.
— Jaki kraj — jakie środowisko, jaka klasa społeczna - zgrabnie przemilczała cisnące się na usta słowa, nie chcąc by lord omyłkowo wziął je za przytyk — takie rozrywki — pogodnie (jak na standardy swego monotonnego, grobowego głosu) odmruknęła, odwracając fajkę na drugi bok.
— Odczuwasz dużą różnicę? — Ciągle ściskając pióro w lewej ręce, sięgnęła drugą po różdżkę i przywołała niewerbalne lumos. Albo jej się zdawało albo inskrypcje po tej stronie były miejscami ciemniejsze. Będzie musiała się temu wnikliwiej przyjrzeć jeszcze w domu. — Między francuskimi i angielskimi salonami — uściśliła, dopiero po krótkiej chwili ciszy i zapisaniu na samotnej kartce kolejnej uwagi, orientując się w jak mało rzeczowy sposób zadała pytanie — sposobami zaklinania, artefaktami? — dodała po namyśle, po czym nieznacznie uniosła badawcze spojrzenie znad blatu.
Ostrożnie odłożyła ochronny materiał na blat. Blade dłonie od czarnomagicznej klątwy oddzielały już jedynie cienkie rękawiczki. Lśniące, szlachetne drewno zdawało się jeszcze mocniej uwypuklać matowość przetartych łusek widłowęża. Brak błysku, brak magii, który zazwyczaj (wraz z rozsądkiem) nakazywał Gudrun nie trzymanie przeklętych obiektów bez dodatkowej ochrony, lecz dziś, ucichł w imię zdroworozsądkowego zaufania. W końcu Craig znał się na swoim fachu, pozbycie się bądź utrudnienie życia młodej Borgin nie było mu w żadnym wypadku na rękę, zaś kłamstwo w tej konkretnej sytuacji - nieopłacalne pod każdym kątem. A skoro prawdopodobieństwo przeklęcia było tak nikłe, czemu miałaby ten jeden raz nie zaryzykować? W najgorszym wypadku uzyska dodatkowy motywator do jak najszybszego i najsprawniejszego zdjęcia klątwy.
Pewnym krokiem ruszyła ku jednej z etażerek. Cicho, tak by przypadkiem nie zagłuszyć niepotrzebnym rabanem snutej przez Burke’a historii, wyrwała kartkę z niewypełniego notatnika i pióro z czekającej na naprawę ręki Glorii. Kilkoma, szybkimi ruchami nabazgrała na marginesie nasuwające się na pierwszą myśl runy. I dopiero wypisawszy ich najoczywistsze kombinacje, zarysowała na środku schematyczny odpowiednik francuskiego herbu oraz okalających go zdobień. Przyzwyczajone do wyłapywania znajomych symboli oko cierpliwie sunęło po wiśniowym drewnie. Dłoń spisywała potencjalne formuły. Uszy, mimo posągowego wyrazu twarzy, wciąż czujnie wsłuchiwały się w krótką anegdotę, błahą i zbędną, lecz równocześnie przyjemnie i aż dziwnie lekką. Przy walącym się na głowy niebie i płonącymi żywcem ludźmi, świat, którym rządziły rodzinne zatargi, a śmierć jawiła się jedynie zazdrosnym kaprysem, zdawał się tak odrealniony i absurdalny, że nie dało się nie prychnąć ze śmiechu. Choćby bezgłośnie. Między kolejnymi pociągnięciami pióra.
— Wróci ledwie tknięta — odparła dla porządku. Zbłąkany cień rozbawienia zgasł, na chwilę przepędzony przez chłodny profesjonalizm. — Przysłać ci fajkę dziś wieczorem czy wolisz odebrać ją osobiście jutro rano? — rzeczowo spytała, na bieżąco kalkulując pozostały jej dzisiaj czas. Księgi rachunkowe mogły poczekać, kontrolę jakości najświeższej dostawy ingrediencji i czarnomagicznych artefaktów mogła oddelegować komuś innemu, pomniejsze, nudniejsze zlecenia przełożyć na jutro, wykonać między wizytami u klientów, których terminów nie zamierzała ruszać.
— Jaki kraj — jakie środowisko, jaka klasa społeczna - zgrabnie przemilczała cisnące się na usta słowa, nie chcąc by lord omyłkowo wziął je za przytyk — takie rozrywki — pogodnie (jak na standardy swego monotonnego, grobowego głosu) odmruknęła, odwracając fajkę na drugi bok.
— Odczuwasz dużą różnicę? — Ciągle ściskając pióro w lewej ręce, sięgnęła drugą po różdżkę i przywołała niewerbalne lumos. Albo jej się zdawało albo inskrypcje po tej stronie były miejscami ciemniejsze. Będzie musiała się temu wnikliwiej przyjrzeć jeszcze w domu. — Między francuskimi i angielskimi salonami — uściśliła, dopiero po krótkiej chwili ciszy i zapisaniu na samotnej kartce kolejnej uwagi, orientując się w jak mało rzeczowy sposób zadała pytanie — sposobami zaklinania, artefaktami? — dodała po namyśle, po czym nieznacznie uniosła badawcze spojrzenie znad blatu.
Lubił obserwować zawodowców przy pracy. Lubił, kiedy zlecana przez niego robota była z miejsca wykonywana, lub przynajmniej rozpoczynana. Interes działał wtedy jak dobrze naoliwiona maszyna, a to napawało go dumą. No i pozwalało również na właściwe wynagradzanie tych, którzy na to zasługiwali oraz na jednoczesną eliminację najsłabszych ogniw. W biznesie tak ryzykownym, jakim była praca z klątwami, nie można było sobie pozwolić nawet na najmniejszą pomyłkę. Stawka była zazwyczaj po prostu zbyt wysoka. Gdyby więc przedmiot przyniesiony przez niego do sklepu był znacznie bardziej niebezpieczny, Gudrun już na wstępnie otrzymałaby właściwe ostrzeżenie. Craig absolutnie nie miał interesu w tym, aby kobiecie stała się jakaś krzywda. Była jedną z lepszych pracownic sklepu, a do tego zaufaną i uzdolnioną klątwołamaczką. Gdzie on by znalazł kogoś na jej miejsce, gdyby przez nieuważne obchodzenie się z fajką, dostałaby załamania nerwowego czy innej depresji?
- Mogę ją odebrać rano. Nie chcę cię pospieszać - termin wykonania pracy i tak był dość krótki. Gdyby okazało się, że kobieta zmuszona jest pochylać się nad fajką całą noc, Craig miał nadzieję, że była na to gotowa. Oczywiście otrzymałaby w zamian odpowiedniej wysokości wynagrodzenie. Liczył się bowiem przede wszystkim efekt. Mężczyzna wierzył jednak głęboko w to, że umiejętności Gudrun pozwolą jej rozprawić się z klątwą znacznie szybciej. W tym momencie fajka stanowiła jednak priorytet, który musiał zostać przesunięty na przód jej zadań.
Słysząc pytanie Borgin, Craig musiał się przez chwilę zastanowić. Naturalnie, różnic było co nie miara. Mógłby wymieniać godzinami, starczyło już jednak historii jak na jeden wieczór. Podejrzewał z resztą, że Gudrun nie pytała, chcąc w zamian otrzymać szczegółową listę, zawierającą każdy najmniejszy detal. Faktem jednak było, iż różnice te były znaczne. Szczególnie teraz, kiedy Anglia zmagała się z takimi problemami. Francja nie miała aż takich kłopotów - chociaż z coraz większą obawą spoglądała ku swojej północnej granicy, kanałowi La Manche i temu, co działo się za nim. - Oczywiście, że są. Począwszy od jedzenia, po alkohol, a na samym usposobieniu ludzi skończywszy. - starczyło wspomnieć, że francuzi byli niezwykle skorzy do wyprawiania uczt. Każda najmniejsza okazja była dobra, aby sprosić ludzi i świętować przy wybornych serach, świeżych owocach morza i naturalnie - najlepszym winie. Znacząco różniła się także architektura, na kontynencie była ona zdecydowanie bardziej zdobna, ilość rzeźb i złota mogła przytłaczać. W porównaniu, budowle i zdobienia na Wyspach mogły wyglądać na nieco kanciaste i surowe - Francuzi są znacznie bardziej otwarci. Dużo łatwiej jest ich jednak śmiertelnie urazić - dodał jeszcze Burke, zerkając na tarczę zegarka kieszonkowego. Wciąż miał jeszcze kilka spraw o załatwienia, na szczęście wciąż miał sporo czasu, nie musiał więc gnać na złamanie karku - Mają przez to tendencję do wymyślania takich zmodyfikowanych, niebezpośrednich klątw. Wszystko by utrudnić życie w jakiś wyrafinowany, nieśmiertelny sposób - gdy tylko się dało, żabojady unikały otwartej konfrontacji. Nakładane przez nich klątwy także były więc projektowane tak, by działały "na około". Nie żeby Burke nie rozumiał jak satysfakcjonujące jest obserwowanie z daleka, jak niczego nieświadoma ofiara powoli marnieje w oczach, nie wiedząc co jest przyczyną jej pogarszającego się stanu zdrowia. Zastanawiające było jednak to, że nie były to pojedyncze przypadki. Im więcej czasu spędzał na francuskich salonach, tym więcej takich sytuacji widział i o nich słyszał. Ponadto, nie można było zapomnieć o tym, że angielska szlachta generalnie nie parała się raczej klątwami.
- To perfidne żmije, więc choć klient nie wspomniał o żadnych innych objawach klątwy, sprawdź runy jeszcze trzy razy, zanim zabierzesz się za ich rozbrajanie - nawet bez zaglądania na jej notatki, Craig widział po oczach Gudrun, że kobieta wpadła na teorię, jak można by zdjąć problematyczną klątwę. Głęboko wierzył, że bez problemu sobie z tym zadaniem poradzi, nic nie stało jednak na przeszkodzie, aby wykazał się odrobiną troski o własnego pracownika.
- Mogę ją odebrać rano. Nie chcę cię pospieszać - termin wykonania pracy i tak był dość krótki. Gdyby okazało się, że kobieta zmuszona jest pochylać się nad fajką całą noc, Craig miał nadzieję, że była na to gotowa. Oczywiście otrzymałaby w zamian odpowiedniej wysokości wynagrodzenie. Liczył się bowiem przede wszystkim efekt. Mężczyzna wierzył jednak głęboko w to, że umiejętności Gudrun pozwolą jej rozprawić się z klątwą znacznie szybciej. W tym momencie fajka stanowiła jednak priorytet, który musiał zostać przesunięty na przód jej zadań.
Słysząc pytanie Borgin, Craig musiał się przez chwilę zastanowić. Naturalnie, różnic było co nie miara. Mógłby wymieniać godzinami, starczyło już jednak historii jak na jeden wieczór. Podejrzewał z resztą, że Gudrun nie pytała, chcąc w zamian otrzymać szczegółową listę, zawierającą każdy najmniejszy detal. Faktem jednak było, iż różnice te były znaczne. Szczególnie teraz, kiedy Anglia zmagała się z takimi problemami. Francja nie miała aż takich kłopotów - chociaż z coraz większą obawą spoglądała ku swojej północnej granicy, kanałowi La Manche i temu, co działo się za nim. - Oczywiście, że są. Począwszy od jedzenia, po alkohol, a na samym usposobieniu ludzi skończywszy. - starczyło wspomnieć, że francuzi byli niezwykle skorzy do wyprawiania uczt. Każda najmniejsza okazja była dobra, aby sprosić ludzi i świętować przy wybornych serach, świeżych owocach morza i naturalnie - najlepszym winie. Znacząco różniła się także architektura, na kontynencie była ona zdecydowanie bardziej zdobna, ilość rzeźb i złota mogła przytłaczać. W porównaniu, budowle i zdobienia na Wyspach mogły wyglądać na nieco kanciaste i surowe - Francuzi są znacznie bardziej otwarci. Dużo łatwiej jest ich jednak śmiertelnie urazić - dodał jeszcze Burke, zerkając na tarczę zegarka kieszonkowego. Wciąż miał jeszcze kilka spraw o załatwienia, na szczęście wciąż miał sporo czasu, nie musiał więc gnać na złamanie karku - Mają przez to tendencję do wymyślania takich zmodyfikowanych, niebezpośrednich klątw. Wszystko by utrudnić życie w jakiś wyrafinowany, nieśmiertelny sposób - gdy tylko się dało, żabojady unikały otwartej konfrontacji. Nakładane przez nich klątwy także były więc projektowane tak, by działały "na około". Nie żeby Burke nie rozumiał jak satysfakcjonujące jest obserwowanie z daleka, jak niczego nieświadoma ofiara powoli marnieje w oczach, nie wiedząc co jest przyczyną jej pogarszającego się stanu zdrowia. Zastanawiające było jednak to, że nie były to pojedyncze przypadki. Im więcej czasu spędzał na francuskich salonach, tym więcej takich sytuacji widział i o nich słyszał. Ponadto, nie można było zapomnieć o tym, że angielska szlachta generalnie nie parała się raczej klątwami.
- To perfidne żmije, więc choć klient nie wspomniał o żadnych innych objawach klątwy, sprawdź runy jeszcze trzy razy, zanim zabierzesz się za ich rozbrajanie - nawet bez zaglądania na jej notatki, Craig widział po oczach Gudrun, że kobieta wpadła na teorię, jak można by zdjąć problematyczną klątwę. Głęboko wierzył, że bez problemu sobie z tym zadaniem poradzi, nic nie stało jednak na przeszkodzie, aby wykazał się odrobiną troski o własnego pracownika.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Umysł pędził przed siebie znajomymi, wytartymi ścieżkami. Problem - rozwiązanie. Objawy - geneza. Zgrabnie szufladkował nowo zdobyte dane, uważnie taksował wzrokiem liczące się wycinki rzeczywistości, pozostawiając pozostałe dystraktory - przez uderzenie serca ropiejący kciuk świętej Glorii, cień na mgnienie oka łamiący prawa fizyki - daleko za sobą. Błyskawicznie łączył kropki. Przebierał w pamięci tysiące już poznanych schematów, by na ich podstawie odnaleźć całkowicie nowy i nieznany, lecz rozsądny i w pełni przewidywalny. Już nie oglądał się za siebie, nie wstrzymywał pracy w poszukiwaniu aprobaty bardziej doświadczonego otoczenia, tego krótkiego skinienia głową, błysku w oku. Kontynuuj, wszystko będzie dobrze - niemego zapewnienia. Ten czas raczkującego, wiecznie poturbowanego samouka, młodziutkiej księgowej, która pogodziwszy się ze swymi miernymi alchemicznymi umiejętnościami, rzuciła się z różdżką na już istniejące klątwy - Gudrun miała już za sobą. Tremę wyparła uważność, kartkowanie notatek ostre wręcz wiwisekcyjne spojrzenie, nie wypełnione obawą, a stonowanym zapałem. Miast „Encyklopedyi klątw. Przegląd od egipskich sarkofagów po dzisiejsze fortece” zakuwała kolejne magiczne formuły w celu doszlifowania swoich umiejętności z obrony przed czarną magią i dogłębnego zrozumienia jak tak naprawdę rozbijała ona czarnomagiczne sploty klątw.
Obróciła pióro w palcach. Nakreśliła kolejną runę, poprawiła jeden ze szkiców potencjalnej formuły, jeszcze kolejny całkowicie skreśliła. Za dużo run podrzędnych. Zneutralizowałyby one działanie runy wiodącej albo gorzej - spowodowałyby implozję klątwy wraz z przedmiotem. Mruknęła coś cicho pod nosem. Pod dachem Borgin&Burke przebyła naprawdę szmat drogi.
Ostrożnie pogładziła opuszkiem palca szyjkę fajki, nim obróciła ją jeszcze kominem do dołu. Nachyliła się, próbując w tkwiących w drewnie - po tej stronie o wiele rzadszych i delikatniejszych - zdobieniach dopatrzyć się kolejnych potencjalnie zamaskowanych run. Było to raczej mało prawdopodobne, wolała jednak dmuchać na zimne. W klątwołamactwie łatka lekkoducha była o wiele groźniejsza niż ta nadgorliwca.
Przytaknęła na znak niemej zgody. Najbliższego klienta miała mieć za dwie godziny. Droga do niego zajmie jej co najwyżej kwadrans. Z kolei najbliższa, ostatnia dostawa przybędzie najpewniej za godzinę. Na chwilę zamarła w skupieniu. Cóż to takiego miała ona zawierać? Raczej nie artefakty te miały pierwszeństwo, wielkogabarytowe przedmioty również. Zapewne ingrediencje. Odzwierzęce i odludzkie przychodziły wczesnym rankiem. Roślinne przybyły wczoraj. Czyli minerały. Zmarszczyła minimalnie nos. Oddeleguje to kuzynowi, nie powinien mieć z tym większych trudności. W końcu niejedne wakacje przesiedział z pociotką z Blythe’ów. Powinien znać się na rzeczy. Zresztą, nawet jeśli nie, chłopaczyna da chyba radę odróżnić grudkę metalu od kamienia szlachetnego, już bez przesady. Powinna się więc wyrobić z wydedukowaniem prawidłowej formuły przed wizytą u klienta. Po nim tu powróci, upewni się, że młody nic nie namieszał. Spojrzy na fajkę i opracowane rozwiązanie świeżym okiem, po czym wreszcie na spokojnie zdejmie tę klątwę. O ile poprzednie zlecenie całkowicie nie wyzuje z niej całej energii magicznej. Powstrzymała się przed skrzywieniem. Najwyżej weźmie fajkę do siebie i zdejmie klątwę dopiero wieczorem, po kolacji. Kiwnęła głową sama sobie. To brzmiało jak rozsądny plan. W przeciweństwie do większości zarówno pracowników Borgin&Burke jak i mieszkańców Kamienicy Pod Ramorami nie mogła w ramach planu B zarwać nocy. Z pewnością nie będąc na nowych eliksirach dopiero od czterech dni.
Oparła się rękoma o blat, wsłuchując się w odpowiedź Craiga. Otwarci, ale obrażalscy. Dyskretni, lecz złośliwi. Wstrzymała swe cichutkie parsknięcie. Wolała już chyba swych nawet najzłośliwszych i szczwanych kompanów z Durmstrangu od opisywanej francuskiej śmietanki towarzyskiej. Od sceny tak gęsto pozakrywanej kolejnymi warstwami ciężkich kotar, iskrzących w świetle zasłonek, drugimi, podwójnymi i potrójnymi dnami oraz monumentalnymi scenografiami, aż połowa aktorów nie widziała wiele więcej od czubka własnego nosa. Ale za to upodobali oni sobie klątwy, będące krzywym odbiciem ich stylu życia.
Zmrużyła oczy zaintrygowana. Klątwy niekoniecznie potężne, raczej finezyjne. Niebezpośrednie, starannie wymierzone ciosy. W konsekwencji zapewne stworzone z długich ciągów runicznych oraz wielopoziomowych kombinacji, aż prosiły się o problemy. Niestabilne połączenia, nieefektywne formuły i ślepe zaułki. Katastrofy. Równocześnie, jednak raz już stworzone… Gudrun ostrożnie pochyliła się nad już prawie całkowicie zapisaną kartką. Bez przekonania dopisała do jednego ze szkiców dwie runy. By zdjąć klątwę, zazwyczaj starczyło rozbić jej główny splot, ale może przy tych bardziej rozgałęzionych właściwszym byłoby zacząć od jej krańców? Złożyć puzzle, począwszy od brzegów. Nie, raczej nie w tym przypadku, ale przy jeszcze ambitniejszych klątwach, kto wie?
— Raj dla zaklinaczy nowej fali — mruknęła zamyślona. — Przyślij opis albo formułę — kontynuowała monotonnym głosem, jak zwykle zapominając o odpowiednim zaintonowaniu swej pytanio-prośby. — jak trafisz na coś wyjątkowo ciekawego. — Czytanie opisów z pierwszej ręki nie równało się może osobistemu rozbijaniu klątw na czynniki pierwsze, nadal były to jednak niezwykle cenne informacje, które do naukowych czasopism i traktatów zawsze docierały z dużym opóźnieniem.
Trzy? Na ułamek sekundy oderwała pióro od pergaminu. Przytaknęła. — Brzmisz, jakbyś sam naciął się na jedną z nich — cicho stwierdziła, wstrzymując się od ciekawskiego zerknięcia w kierunku rozmówcy. — Jutro rano najpewniej będę w piwnicy — dodała, dopisując na marginesie przypomnienie o ostrożności.
Obróciła pióro w palcach. Nakreśliła kolejną runę, poprawiła jeden ze szkiców potencjalnej formuły, jeszcze kolejny całkowicie skreśliła. Za dużo run podrzędnych. Zneutralizowałyby one działanie runy wiodącej albo gorzej - spowodowałyby implozję klątwy wraz z przedmiotem. Mruknęła coś cicho pod nosem. Pod dachem Borgin&Burke przebyła naprawdę szmat drogi.
Ostrożnie pogładziła opuszkiem palca szyjkę fajki, nim obróciła ją jeszcze kominem do dołu. Nachyliła się, próbując w tkwiących w drewnie - po tej stronie o wiele rzadszych i delikatniejszych - zdobieniach dopatrzyć się kolejnych potencjalnie zamaskowanych run. Było to raczej mało prawdopodobne, wolała jednak dmuchać na zimne. W klątwołamactwie łatka lekkoducha była o wiele groźniejsza niż ta nadgorliwca.
Przytaknęła na znak niemej zgody. Najbliższego klienta miała mieć za dwie godziny. Droga do niego zajmie jej co najwyżej kwadrans. Z kolei najbliższa, ostatnia dostawa przybędzie najpewniej za godzinę. Na chwilę zamarła w skupieniu. Cóż to takiego miała ona zawierać? Raczej nie artefakty te miały pierwszeństwo, wielkogabarytowe przedmioty również. Zapewne ingrediencje. Odzwierzęce i odludzkie przychodziły wczesnym rankiem. Roślinne przybyły wczoraj. Czyli minerały. Zmarszczyła minimalnie nos. Oddeleguje to kuzynowi, nie powinien mieć z tym większych trudności. W końcu niejedne wakacje przesiedział z pociotką z Blythe’ów. Powinien znać się na rzeczy. Zresztą, nawet jeśli nie, chłopaczyna da chyba radę odróżnić grudkę metalu od kamienia szlachetnego, już bez przesady. Powinna się więc wyrobić z wydedukowaniem prawidłowej formuły przed wizytą u klienta. Po nim tu powróci, upewni się, że młody nic nie namieszał. Spojrzy na fajkę i opracowane rozwiązanie świeżym okiem, po czym wreszcie na spokojnie zdejmie tę klątwę. O ile poprzednie zlecenie całkowicie nie wyzuje z niej całej energii magicznej. Powstrzymała się przed skrzywieniem. Najwyżej weźmie fajkę do siebie i zdejmie klątwę dopiero wieczorem, po kolacji. Kiwnęła głową sama sobie. To brzmiało jak rozsądny plan. W przeciweństwie do większości zarówno pracowników Borgin&Burke jak i mieszkańców Kamienicy Pod Ramorami nie mogła w ramach planu B zarwać nocy. Z pewnością nie będąc na nowych eliksirach dopiero od czterech dni.
Oparła się rękoma o blat, wsłuchując się w odpowiedź Craiga. Otwarci, ale obrażalscy. Dyskretni, lecz złośliwi. Wstrzymała swe cichutkie parsknięcie. Wolała już chyba swych nawet najzłośliwszych i szczwanych kompanów z Durmstrangu od opisywanej francuskiej śmietanki towarzyskiej. Od sceny tak gęsto pozakrywanej kolejnymi warstwami ciężkich kotar, iskrzących w świetle zasłonek, drugimi, podwójnymi i potrójnymi dnami oraz monumentalnymi scenografiami, aż połowa aktorów nie widziała wiele więcej od czubka własnego nosa. Ale za to upodobali oni sobie klątwy, będące krzywym odbiciem ich stylu życia.
Zmrużyła oczy zaintrygowana. Klątwy niekoniecznie potężne, raczej finezyjne. Niebezpośrednie, starannie wymierzone ciosy. W konsekwencji zapewne stworzone z długich ciągów runicznych oraz wielopoziomowych kombinacji, aż prosiły się o problemy. Niestabilne połączenia, nieefektywne formuły i ślepe zaułki. Katastrofy. Równocześnie, jednak raz już stworzone… Gudrun ostrożnie pochyliła się nad już prawie całkowicie zapisaną kartką. Bez przekonania dopisała do jednego ze szkiców dwie runy. By zdjąć klątwę, zazwyczaj starczyło rozbić jej główny splot, ale może przy tych bardziej rozgałęzionych właściwszym byłoby zacząć od jej krańców? Złożyć puzzle, począwszy od brzegów. Nie, raczej nie w tym przypadku, ale przy jeszcze ambitniejszych klątwach, kto wie?
— Raj dla zaklinaczy nowej fali — mruknęła zamyślona. — Przyślij opis albo formułę — kontynuowała monotonnym głosem, jak zwykle zapominając o odpowiednim zaintonowaniu swej pytanio-prośby. — jak trafisz na coś wyjątkowo ciekawego. — Czytanie opisów z pierwszej ręki nie równało się może osobistemu rozbijaniu klątw na czynniki pierwsze, nadal były to jednak niezwykle cenne informacje, które do naukowych czasopism i traktatów zawsze docierały z dużym opóźnieniem.
Trzy? Na ułamek sekundy oderwała pióro od pergaminu. Przytaknęła. — Brzmisz, jakbyś sam naciął się na jedną z nich — cicho stwierdziła, wstrzymując się od ciekawskiego zerknięcia w kierunku rozmówcy. — Jutro rano najpewniej będę w piwnicy — dodała, dopisując na marginesie przypomnienie o ostrożności.
Zaplecze
Szybka odpowiedź