Wydarzenia


Ekipa forum
Lynmouth
AutorWiadomość
Lynmouth [odnośnik]17.02.21 0:10
First topic message reminder :

Lynmouth

Lynmouth to wioska w hrabstwie Devon w Anglii. Wioska leży u zbiegu rzek West Lyn i East Lyn. Na wschód od wsi znajduje się półwysep Foreland Point - najdalej na północ wysunięty przylądek na wybrzeżu Devon i Exmoor. Wybrzeże klifowe wznosi się w najwyższym punkcie na 89 metrów. W 1952 wioskę dotknęła powódź, nieliczni mugole zamieszkujący wioskę uważają, że odpowiedzialna jest za to burza której towarzyszyła ulewa - prawdą jest że te miały miejsce tego dnia, jednak finalnie całość wydarzenia spowodowana była źle rzuconym rzuconym zaklęciem w którego wyniku zginęły 34 osoby. Co roku w nocy z 15 na 16 sierpnia mieszkańcy zbierają się, by w ognisku złożyć dary dla pogody, chcąc ułaskawić ją i prosić, by więcej nie doświadczyła ich w taki sposób. Przeważająca część czarodziejów odnajduje w dorocznych spotkaniach przestrogę, by nie eksperymentować z zaklęciami, nie posiadając ku temu odpowiednich predyspozycji. W połowie roku 1957 mugole zostali przesiedleni do znajdujących się niedaleko wiosek. A Lynmouth stało się całkowicie czarodziejską wioską.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lynmouth - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Lynmouth [odnośnik]20.03.21 16:17
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lynmouth - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Lynmouth [odnośnik]20.03.21 19:14
Czułam jak serce wali mi jak mi jak oszalałe w klatce piersiowej, kiedy zsuwałam się z okna. Adrenalina wypełnia żyły, ale to nie był strach, rosnąca radość i podekscytowanie. Ostatnie miesiące, spędzone w różnych miastach Dorset opiewały w grafik dość dużej ilości zadań, których byłam w stanie się podjąć. Widziałam zranionych ludzi, ale nie tylko na ciele ale i na duszy. Widziałam to w ich oczach z niektórymi rozmawiałam. To pozwalało docenić mi szczęście, które sama posiadam. Choć czasem czułam się samotna, bez moich własnych bliskich, bratnich duszy. Zagadywałam ich, próbowałam wlać w serca trochę nadziei, możliwości, szczęścia, choć nie zawsze się to udawało. Skupiłam się na zadaniach, na obieraniu warzyw, na pilnowaniu posiłków, na zwalczaniu drobnych siniaków, czy roznoszeniu uszytych ubrań tym, którzy mogli ich potrzebować. Czasem przyuczałam się w nowych rzeczach. Próbowałam nawet szyć, chociaż prosty szef to nie była moja największa pasja, a igła często trafiła w palec, na którym zostało kilka ledwie widocznych śladów.
Pojawienie się Annie, było jak powiew świeżego powietrza. Chwilowe odetchnięcie od wojennych planów w bezpieczniejszych miejscach. Przygotowaniach do nadchodzącej zimy. Całe moje serce łagodnie drgało w radości za możliwość spędzenia z nią czasu, który dał nam los. A Dalia sama przyniosła nam idealne rozwiązanie na noc.
Kiedy oddaliliśmy się już od niewielkiego domku, zaśmiałam się czując jak radość przepełnia mnie całą od stóp do głowy, niezmiennie zaciskając dłoń na ręce przyjaciółki. Troski odeszły dalej, nie było powodów do zmartwień przecież. Nawet jeśli ciocia z wujaszkiem zauważą ich nieobecność, to wszystko wyjaśniła krótko na karteczce. Lepiej przecież tak, niż jakby mieli od zmysłów od chodzić. Choć zadowoleni to pewnie wcale a wcale nie będą. Ale trudno się mówi. Chciałam zobaczyć jak wyglądają tańce, wcześniej nigdy na żadne nie udało mi się dojść.
- Pokażesz mi, dobrze? - zapytałam ją, łapiąc ją za obie ręce na krótką chwilę przed wejściem do środka. Wzięłam wdech w drżące z radości i podekscytowania serce. Wygładziłam spódnicę białej sukienki, popychając drzwi otwierające przed nami całkiem nowe, całkowicie magiczne ręce. - Wyruszamy na przygodę! - odpowiedziała jej, stawiając pierwszy krok za progiem, wchodząc w skoczną melodię, gwar radosnych rozmów, wirujące na środku parkietu pary. Niebieskie tęczówki rozszerzały się z zachwytem chłonąc widok, który rozpościerał się przede mną. Dłoń ścisnęła mocniej tą, którą trzymałam w ekscytacji. Pociągnięcie sprawiło, że w pierwszym momencie zachwiałam się, zaraz jednak odnalazłam odpowiednie tempo. Śmiejąc się, rozglądałam się z zaciekawieniem, czując jak z każdą chwilą wypełnia mnie trudna do wypowiedzenia i określania radość, podlewana ekscytacją, dudniąca w rytm skocznej muzyki, która grała wokół.
- To Dalia! - krzyknęłam do Ani, kiedy przesuwaliśmy się bokiem sali, akurat obok. Starsza dziewczyna odwróciła się częstując nas uśmiechem, zapewnieniem, ze cieszy się, że udało nam się przyjść tutaj dzisiaj. Ale rozmowa nie była długa, bo zaraz ktoś ją od nas odciągnął. Posłała nam przepraszający uśmiech, swoją uwagę przesuwając już w tamtą stronę. - Czyż nie jest tu niesamowicie? - zapytałam Ani, łapiąc za jej obie dłonie. Kilka razy odbiłam się piętami od drewnianej podłogi czując, jak całkowicie mnie nosi. Roziskrzone spojrzenie przesuwało się po znajdujących w lokalu osobach, najdłużej zawieszając się na tańczących parach. - Oh, jakże chciałabym umieć tak wirować z gracją. - podzieliłam się własnym pragnieniem ze stojącą obok Anią. Wykonałam obrót wokół własnej osi, wyciągając w górę ręce. Biała spódnica zawirowała. Zatrzymałam się twarzą do niej, śmiejąc się z lekkością. - Są jakieś kroki o których powinnam wiedzieć? - zapytałam gotowa na naukę marząc, żeby kiedyś też tak pięknie wyglądać na parkiecie, chociaż to zdawało się nad wyraz trudne, będąc posiadaczką rudych włosów. Uniosłam dłonie na chwilę przykładając je do rozgrzanych policzków gotowa na pierwsze wskazówki.
Słuchałam uważnie w pierwszej chwili nie zauważając że ktoś w naszym kierunku zdecydował się iść. W drugiej zresztą też nie. Roześmiana, szczęśliwa, próbowałam wykonać coś, co zobaczyłam na parkiecie, albo wytłumaczyła mi Ania, chociaż jakoś strasznie dobrze mi to nie szło. Nagły głos gdzieś obok zatrzymał mnie nagle i przekręciłam głowę w bok zawieszając wzrok najpierw na jego właścicielu. Ledwie sekundę zajęło mi przesunięcie go w bok a widok ciemnowłosego znajdującego się obok sprawił, że przez twarz najpierw przemknęło mi zdziwienie. Więc jednak tak szybko nie dane mi będzie zapomnieć. Przesunęłam nogi, żeby odwrócić się w ich stronę, nachylając się do Ani, żeby szepnąć jej krótko. - To oooon. - ten od całej tej sytuacji w strumyku okropnej. Ledwie kilka godzin wcześniej opowiadałam jej o niej. W końcu stanęłam do nich przodem, zadzierając odrobinę brodę. Spojrzenie zawisło najpierw na Marcelu, prześlizgując się po nim dokładnie, później na chwilę zerknęłam na pana Będę-milczeć-jak-grób Jamesa uciekając od tych bursztynowych oczu. Skąd na Gryffindora się tu wziął? Byłam pewna, że zostawiając za sobą Blackpool zostawiam i jego. Zerknęłam na Annie, przygryzając krótko dolną wargę. Przestąpiłam nogami, ustawiając prawą przed lewą i zgięłam kolana, łapiąc sukienkę z boku, dygając krótko. - Neala, Neala W… - zamarłam na chwilę, przypominając sobie, że wypowiadania swojego nazwiska teraz mimo wszystko obcym jednak nie była zbyt dobre. Wyprostowałam się więc. - ...po prostu Neala. - zakończyłam koślawo, mimo wszystko unosząc dumnie brodę. Moje ręce, mimowolnie pomknęły ku górze, poprawiając trochę rude włosy.
- Zgubiłyśmy? - powtórzyłam, kiedy chłopak odezwał się ponownie. Spojrzałam na Anię unosząc jedną z brwi ku górze. - Myślisz, że na takie zagubione wyglądamy? - zapytałam się jej, nie rozumiejąc do końca, o co chodziło z tym pytaniem całym, bo jakieś bez sensu one było trochę. Lynmouth zdążyłam poznać już trochę, a z Devon zaznajomiona byłam odpowiednio, żeby nie musieć pytać się o drogę. Zmarszczyłam nos, licząc, że może Anne będzie wiedziała o co chodziło z tym gubieniem się w sali pełnej ludzi, muzyki i śmiechów.

| nie ma za co Marcel :*, otwieram drugą turę, 72h


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]20.03.21 21:04
Światła przemykały między poszczególnymi płaszczyznami, błyskały na parkiecie, zaglądały pod stoliki i tańczyły na samych ich blatach; dziewczęce spojrzenie spijało wszystko wokół z niemal dziecięcą radością, a ta wybrzmiewała coraz donośniej z każdym następnym krokiem postawionym w tym miejscu. Nawet przez krótką chwilę nie myślała o możliwych konsekwencjach, a w przypadku takowych na pewno nie zostawiłaby Neli samej – ale to teraz nie było ważne.
Teraz ważna była muzyka wypełniająca serce; w pewnej chwili przypomniała sobie nawet dawne czasy w murach sierocińca i imprezy tam urządzane, choć spokojne podryganie do wygrywanej spod igły gramofonu mugolskiej muzyki nawet w jednej trzeciej nie mogło równać się z tym, czego świadkiem była tutaj.
Może było skromniej niż na balach, które pamiętała z Hogwartu, może odrobinę inaczej od tego jak wyobrażała sobie potańcówki, gdy z okien dawnego domu w centrum Londynu obserwowała pary, wychodzące późną nocą z drzwi poszczególnych lokali, z których donośnie słychać było radosne rytmy.
Ale było idealnie.
Lepiej, niż mogła to sobie wymarzyć; może desperacka chęć oderwania się od srogiej rzeczywistości sprawiała, że doceniała to wszystko bardziej. Dużą rolę na pewno pełniła także magia, która pozwoliła na powiększenie tego miejsca i nadanie mu odrobiny faktycznego czaru.
– Ojej, hej – zdążyła wyrzucić z siebie wraz z cichym śmiechem, kiedy panna Weasley pociągnęła ją w stronę Dalii; ta zniknęła prędko, ale to nie zmazało uśmiechu z ust Beddow. Kroczyła krok w krok za rudowłosą przyjaciółką, mimo wszystko czując, że w swobodnym poruszaniu się tutaj, to ona czyniła honory.
Kolejny chichot wydostał się spomiędzy jej warg, kiedy zrozumiała pytanie dziewczyny; nie była przecież ekspertem, a kilka podejrzanych ruchów, kilka faktyczne odegranych wcale nie wybijało jej umiejętności na poziom, który prezentowali tu co niektórzy. Ale jakimś dziwacznym trafem, to zupełnie jej nie przeszkadzało. Nie przejmowała się tym, że ktoś czuł się lepiej, pewniej, sprawniej – przyszły tutaj się bawić, a falujące z gracją suknie i skomplikowane układy wywoływały jedynie fascynację.
– Będziesz umiała. Jeszcze trzy takie wieczory i jesteś gwiazdą, mówię ci – zapewniła ją prędko, energicznie potakując głową na przypieczętowanie własnych słów – Pokażę ci później, kilka, Peter kiedyś mi pokazywał, ponoć tak tańczą z nim dziewczyny – kolejny dźwięczny śmiech wybił się ponad rytmy muzyki kiedy jak na zawołanie przypomniała sobie momenty, w których brat faktycznie ujmował jej dłoń, a później wirowali, szybciej lub wolniej, poważniej lub arcyśmiesznie; bo ponoć tak właśnie teraz się tańczyło, do wesołych dźwięków i wesołych kroków.
Mogłaby jej o tym opowiedzieć, ale wtedy nie było na to czasu; nie kiedy szept dotarł do niej prędko, zwiastując badawcze spojrzenie, wciąż na tyle jednak dyskretne by nie wyglądało na niegrzeczne.
I faktycznie jej się udało, bo z niegrzecznością nie miało wiele wspólnego; za to z zaskoczeniem – owszem. Zdumienie przybrało na sile niemal od razu, kiedy niebieskie tęczówki przesunęły się z buzi ciemnowłosego chłopca, którego pamiętała przecież bardzo dobrze, na Marcela.
Przez moment nawet nie mrugała, a później zrobiła to kilkukrotnie, o wiele zbyt szybko i za dużo. On? Oni? Tutaj? Ramię w ramię?
– O Jezu... – za wymawianie nadaremno kiedyś dostałaby pewnie srogą burę; ciche westchnienie opuściło jej usta będąc idealnym przykładem zwyczajnego zdziwienia; podjudzone nutą zakłopotania, co nader prędko ukazał drobny róż wkradający się na policzki. Uśmiechnęła się dopiero potem, po kilku uderzeniach serca, kilku abstrakcjach we własnej głowie i zduszeniu chęci uszczypnięcia się w rękę; powstrzymując parsknięcie śmiechem pokręciła głową, a zęby na moment błysnęły w szerokim uśmiechu.
– No cześć – jak bardzo nie było to głupie przywitanie, i jak bardzo miała ochotę przestać głupio się uśmiechać, nie potrafiła. Dopiero dygnięcie Neali wyrwało ją z rozbawienia; no tak, lady Weasley. Zęby skubnęły dolną wargę zanim kiwnęła głową w ramach przywitania; mimo ślicznej sukienki, uczesanych włosów i migoczącej spinki, wciąż nie była damą, ani trochę.
– Annie... – przedstawiła się więc także, choć chyba najrozsądniejszym było powiedzieć pannie Weasley prawdę; chyba. Wzrok młodej Beddow wędrował od jednego do drugiego chłopca, skonfundowanie mieszało z rozbawieniem; ile jeszcze przypadków miało dla niej Devon? Ile śmiesznych zbiegów okoliczności?
Pytanie Marcela spotkało się z jej uniesioną brwią; patrzyła na niego przez dłużej niż chwilę, uśmiechając się kącikiem ust na słowa Neali.
– Wręcz przeciwnie – wypowiedziała wprost, chcąc brzmieć na idealnie pewną siebie; były w dokładnie takim miejscu, jakiego chciały – Och, nie, ja nie... – krótkie, urwane prędko zaprzeczenie; bo przecież nie pijała alkoholu. Ale kiedy, jeśli nie dziś? Mogła już nie mieć ku temu okazji, a to dość prędko przekonało dłoń do sięgnięcia po wysuniętą w jej stronę butelkę.
– Dzięki – odpowiedziała, głosem wciąż nieco drżącym od powstrzymywanego śmiechu, zmieszania, niepewności? Kontrolne spojrzenie posłanie pannie Weasley asystowało krótkiemu odchrząknięciu – Dopiero przyszłyśmy – krótkie wyjaśnienie, choć przecież nie pytali. Upiła łyk piwa, wzrokiem błądząc nieco niepewnie po pomieszczeniu, nim znów nie spoczęło, pierw na Marcelu, później Jamesie, finalnie wracając do Neali.
– Nela, my... znamy się. Jako tako – okropnie dziwacznie byłoby to przed nią ukrywać – Co robicie w Devon?


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Lynmouth [odnośnik]21.03.21 23:30
Na jego słowa wyjaśnienia spojrzał w jego kierunku; czujniej i z większą podejrzliwością, jakby nie mógł zignorować tego szczególnego brzmienia w jego głosie, które pojawiało się od czasu do czasu, gdy próbował ukryć jakąś tajemniczą ekscytację. To, co dało się usłyszeć w tym tonie aż prosiło się o dociekanie, gdzie właściwie był i co robił. I brzmiało, jak kłopoty. Zmarszczył brwi i zmrużył oczy — nie ciągnął tematu sam, nie wyjawił mu powodu nieobecności i tego, co kryło się za tym zapałem, którego brakowało mu, nim przybyli do Devon. Coś się zmieniło, coś wydarzyło. Coś dobrego, coś co poprawiło mu humor i dodało nadziei. Wyspałeś się w końcu, Marcel?
— Kogo obsypałeś magicznym pyłkiem? — Kogoś na pewno, inaczej nie byłby tak zaaferowany czymś, o czym z jakiegoś powodu od razu, od progu nie opowiedział. Właściwie czuł od samego początku, że kiedy wróci nie będzie w stanie usiedzieć w miejscu, ciągnąć go gdzieś za sobą. Wysunięty argument sprawił, że nie mógł mu odmówić; częściowo z przyzwoitości — jeśli zaśnie na barze prędzej czy później go po prostu wyrzucą na zbity pysk, a kto wie, co mogli zrobić z nim przypadkowi ludzie, uznając za truchło dogorywające w błocie. Częściowo też ostatecznie dochodząc do prostych wniosków: bo dlaczego nie?
Uśmiechy na twarzach tańczących par, rozbrzmiewające przy stolikach dyskusje i śmiechy przypominały mu to, co tak dobrze znał. O beztrosce, muzyce, która dźwięczała w jego głowie na nowo, zwyczajnej radości dzielonej między sobą z czegoś tak prozaicznego. Złapał dwie butelki od barmana, skinając mu przy tym głową i ruszył za Marcelem, przesuwając się między lawirującymi parami tak, by nie stanąć komuś na drodze energicznego piruetu. Kiedy wiewiórka pochyliła się do koleżanki, by szepnąć jej coś na ucho, uniósł brew w zdziwieniu, spoglądając na nią pytająco, choć krótko. Z bliska mógł im się przyjrzeć lepiej, już kiedy Marcel ich przedstawiał, nieświadom tego, że przecież się znali. Nie wyprowadzał go z błędu, choć w pierwszej chwili spojrzał na niego kontrolnie. Brew uniosła się jeszcze wyżej, gdy przyjaciel utkwił wzrok Anne, a jego oczy uległy jakiejś niekontrolowanej zmianie.  To było zbyt długie i wymowne spojrzenie by mogło być przypadkowe. Tak wyglądali mężczyźni trafieni strzałą Amora. Nie mógł mu się zresztą dziwić, Anne wyglądała ślicznie — i jemu zdawało się już, że nie pamiętał jej z tamtego spotkania; z duszą na ramieniu, zagubionej, niepewnej. Zerknął na nią, w wiadomym celu — by sprawdzić, czy jej wzrok także spoczął na Marcelu w ten sam sposób, a kiedy to zauważył, kąciki ust mu drgnęły. Imię wypowiedziane przez nią w emocjach brzmiało zupełnie obco. Znali się? Tak jak się przedstawił Sallow? Jezu brzmiało jakoś idiotycznie.
— Cześć — przywitał się, przenosząc wzrok na rudowłosą panienkę, kiedy się przedstawiła i dygnęła. Zreflektował się błyskawicznie, z uśmiechem kłaniając się grzecznie od razu, nie zapominając, by zacząć to spotkanie właściwie. Gdyby nie duma bijąca z jej oczu, pomyślałby, że zadarta mocno broda wynikała z wyłącznie z różnicy wzrostu. Miał ochotę odchrząknąć, ale powstrzymał się, nie chcąc popsuć tego nastroju, który zaczął się tworzyć pomiędzy rozpromienioną Anne i Marcelem — ledwie się odezwali, a już zaczęli ze sobą flirtować; zamilkł więc na chwilę, przyjmując jej przedstawienie się skinięciem głowy, zupełnie tak, jakby rzeczywiście dziś spotykali się po raz pierwszy. — Marcel chciał spytać, czy nie szukacie towarzystwa.— Idąc śladem za przyjacielem wyciągnął przed siebie butelkę z piwem, podając je rudowłosej dziewczynie w białej sukience. Neali. Po prostu Neali. Jej sukienka podkreślała mocniej bladość skóry, ciemne piegi, którymi była obsypana i płomienny kolor włosów, choć zdawało mu się, że to intensywnie niebieskie spojrzenie było w niej najbardziej wyraziste.
Założywszy, że wyznanie Anne odnosiło się do niego, kiwnął głową. Patrzył jednak na Nealę i upił łyk piwa, które nie tylko zalało zaschnięte gardło, ale też przyjemnie ochłodziło go od środka.
— Odwiedzamy rodzinę Marcela. Stryjenkę właściwie. Mieszka w okolicy, zatęskniła za krewniakiem — odpowiedział od razu, bez zastanowienia ze wstydu wywołanego powodem, dla którego się tu znaleźli, a właściwie on. W jego głowie przyjemniej i wznioślej wybrzmiała przedstawiona historia niż prawda o pracy, za którą tu przygnał. Kiedy ponad ramieniem rudowłosej dostrzegł ruch, ruszył w tamtym kierunku na sekundę, może dwie opuszczając towarzystwo. Przesunął się zgrabnie obok Neali, stając krok za nią. — Przepraszam, można? — zaczepił podnoszącą się z krzeseł parkę, która wyraźnie zbierała się do wyjścia, a kiedy przytaknęli odwrócił się do towarzystwa i odsunął krzesło, to, przy którym stał, drugie już był odsunięte, by zaraz ruchem dłoni zaprosić dziewczyny do stolika. Uśmiechnął się szeroko i odłożył piwo na blacie. Zostaną z nimi, prawda? — Przyłączycie się? Przyszłyście same, czy może...?Z chłopakami? Nie skończył, zająknął się i rozejrzał się, ale bardzo pobieżnie, by zerknąć tylko, czy ktoś nie łypał na nich krzywo wzrokiem z oddali, konstruując w głowie przyszłą wizję mordu. Spojrzał na całą trójkę, w międzyczasie przeszukując kieszenie. Wokół unosił się zapach papierosów, paliła większość siedzących przy stolikach.— Lynmouth leży daleko od Blackpool— zauważył, zerkając z uśmiechem na rudowłosą dziewczynę — zakładając, że to właśnie z tamtych rejonów pochodziła. Anne - dobrze, że tu trafiła, mogła się tu czuć bezpiecznie. — Dobrze się znacie?— spytał wprost, spoglądając to na jedną, to na drugą, zaintrygowany tym nietypowym uśmiechem losu. Kiedy już znalazł paczkę, otworzył ją i wyciągnął przed siebie, częstując wszystkich. Papierosy nie były idealnie równe, skręcał je sam.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Lynmouth [odnośnik]22.03.21 22:33
Pytanie Jimmy'ego zbył zapałem względem potańcówki, raptem zmieniając temat - po części rzeczywiście rozbudzając sobie zapał na wieczór, a po części umykając przed trudnymi rozmowami, niezależnie od tego, jak bardzo chciał o tym myśleć w tych kategoriach - to, co robił, nie było już zabawą. Spojrzenie, które na moment nerwowo umknęło w bok zdało się wyłapać twarz mężczyzny, który, był pewien, podążał za nim popołudniu - czy to był tylko zbieg okoliczności? Na moment utkana na twarzy powaga prędko rozmyła się jednak w rytmie rocknrollowych rytmów, kiedy kilka razy pokiwał głową do skocznej muzyki.  
Jeszcze z oddali spoglądając w kierunku dziewcząt przesunął wzrokiem na rudą, przyciągnięty może nie wzorcowym, ale urzekającym piruetem, kiedy w górę uniosła się jej biała sukienka, śladem Jamesa i rozbawiony nieco jej eleganckim dygnięciem - musiała pochodzić z dobrego domu - i on się skłonił - nieco teatralnie, choć niewątpliwie była to teatralność wyćwiczona, sprężystym ruchem ramienia torując sobie drogę gestem podobnym tym, którymi kłaniał się na scenie - krótkim jednak, bo udało mu się wreszcie pochwycić spojrzenie Anne. Zaróżowione policzki, z pewnością od duszności, podobnie jak westchnienie rozchylające jej usta uniosły kąciki jego ust w górę, na jej szczery uśmiech odpowiadając podobnym. Zapatrzony chyba nie do końca usłyszał konsternację Po Prostu Neali, nieustępliwie brnąc w to dalej:
- Odnaleziona? - skontrował jej słowa szelmowskim zapytaniem, jego usta drżały w tym samym uśmiechu, spojrzenie sięgało jej morskich tęczówek; znikała mu z oczu raz za razem, odnajdując się w najmniej oczekiwanym miejscu, nie inaczej było tym razem - i chyba było w tym coś szczególnego, bardziej nawet niż magia wirujących wielobarwnych spódnic wokół. - Daj spokój - dodał, już bardziej poufałym tonem. - To nie jest zwykły wieczór - stwierdził z przekonaniem, kiedy zgodziła się odebrać od niego butelkę portera - z jego twarzy też nie schodził uśmiech. Niedbale przemknął wzrokiem po twarzy jej przyjaciółki, kiedy stwierdziła, że się znali; nie chciał ciągnąć tematu, opowiadać o jej nocowaniu w cyrku, zostawiając jej tę decyzję. Chyba mogło to brzmieć nieco niestosownie. Kiedy James przetłumaczył jego słowa, jedynie niechętnie zgromił go spojrzeniem - czy musiał być taki nudny? - gestem zapraszając dziewczęta do stolika przechwyconego przez jego przyjaciela, dołączając się tym samym do wyartykułowanej przez niego prośby, samemu też podążając w tamtą stronę, z zamiarem zajęcia miejsca przy nich.
- Wspaniała kobieta, uwielbiam ją. A ona uwielbia Jima i jego opowieści - przytaknął bez zastanowienia słowom Jamesa, z cieniem irytacji, bo to zawsze musieli być jego krewni. Znał ich przyczynę, ale po prawdzie i dla niego wymówka była wygodna; nie był co prawda pewien, czy stryjenka była żoną, siostrą czy córką stryja, w zasadzie nie był nawet pewien, kim był stryj, ale wydało mu się to teraz bez znaczenia. Miłość do ciotki chyba nie błysnęła w jego oczach, więc nie rozwodził się nad tym dłużej. Zamiast tego odnalazł spojrzenie Anne ponownie, kiedy James nie dokończył oczywistego pytania. Były same, prawda? Rozedrgany uśmiech znieruchomiał ledwie dostrzegalnie w napięciu na ułamek sekundy, może dwie. Sięgnął dłonią po papierosy wyciągnięte przez Jamesa, wsuwając jednego z nich między usta; wysunięta z kieszeni różdżka pod wyszeptanym incendio zapłonęła drobnym płomieniem, wpierw jednak spojrzał na dziewczęta, na Anne i Po Prostu Naelę, oferując im ogień - na końcu Jamesowi. - Co jest w Blackpool? - zapytał, dopiero teraz orientując się, że James musiał znać je obie. Chyba nie był w temacie, więc zaciągnął się mdłym papierosem, wypuszczając obłok gryzącego dymu na bok; nieprzyjemnie podrapał gardło, upił łyk piwa. - Chyba nie bywacie tu często? - Anne wychowała się w Londynie, tam tez ją spotykał, to szmat drogi stamtąd. Ale - z pewnością było tu bezpieczniej.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Lynmouth [odnośnik]22.03.21 22:54
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lynmouth - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Lynmouth [odnośnik]23.03.21 1:48
- Zobaczymy, Annie, jak mi pokażesz, to może nawet wcześniej. - zaśmiałam się, odrzucając głowę do tyłu, wykonałam piruet wokół własnej osi. Byłam szczęśliwa, tak prawdziwie, zwyczajnie po ludzku. Lekka jak piórko, na chwilę oderwana od tego wszystkiego złego co działo się dookoła. Od trosk, które dotykały każdego.
Kiedy znaleźli się już przy nas spojrzałam na Anie słysząc, jak z jej ust wydobywa się jedno krótkie… właściwie co? Przeniosłam uwagę na blondyna i ciemnowłosego, skoro dokonali przedstawienia wypadło i swoje - chociaż imię - powiedzieć i przedstawić się odpowiednio. Dygnęłam, tak miałam, tak robiłam, ale czemu nie mogłam normalnie, tak bez bycia sobą? Brwi zeszły się z na krótką chwilę, kiedy pokłonił się przede mną - najpierw James, chwilę później Marcel, spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba nie do końca mi wyszło. Raz jeszcze przesunęłam spojrzeniem tym razem od pierwszego, do drugiego unosząc odrobinę brodę. Odetchnęłam z ulgą, kiedy Annie stwierdziła, że jednak wprost przeciwnie, chociaż nie umknęło mi, że właściwie, to stała i patrzyła na niego. Czy tylko ja czegoś nie rozumiałam w tej całej sytuacji? Już i tak nie do końca uśmiechało mi się, spotkanie w Lynmouth pana od milczących grobów. Może za mocno rozmyślałam nad tym wszystkim, za bardzo wagę przykładałam do rzeczy niektórych. A kiedy zagubione pytanie zostało uściślone nie odpowiedziałam, spoglądając ku Annie. Wydawała się szczęśliwa, zadowolona nawet całkiem, choć tego samego chyba nie mogłam powiedzieć o sobie. Czułam się trochę zagubiona. Jakby czując, że coś mi umyka, czegoś nie dostrzegam, czegoś nie widzę, choć było widoczne. Patrzyłam jak Annie odbiera butelkę, dostrzegając zaraz też tą, wyciągniętą w moją stronę. Uniosłam tęczówki wyżej, na te płynące bursztynem i miodem. Kolejny problem na niby prostej drodze. W końcu uniosłam rękę odbierając butelkę, ale jej samej nie dźwignęłam od razu do ust.
Nagłe stwierdzenie przyjaciółki sprawiło, że mina mi kompletnie zrzedła. Usta rozchyliły się - miałam nadzieję, że lekko - głowa gwałtownie odwróciła się w jej kierunku na której malowało się widoczne zaskoczenie. Znali się. Znali się jako tako. Przesunęłam spojrzeniem do Marcela i zatrzymałam je na Jamesie, który potakująco skinął głową. Świat widocznie znów postanowił zabawić się ze mną. - Ze szkoły? - strzeliłam spoglądając na Annie, pytanie właściwie kierując do niej, bo w sumie zawsze wiedziałam, trochę czułam, że nie chodząc do niej trochę omija mnie tego i owego.
Wysłuchałam w milczeniu wytłumaczenia co do tego, co robią właśnie tutaj w Lymouth które mimo, że odwiedzali krewnego blondyna wyjaśniał on. Przesunęłam spojrzeniem na bok. Właściwie nie było tu więcej do zadawania pytań. Może czemu los, nie rzucił ich tu, no nie wiem? Z dzień później? Dlatego w końcu uniosłam butelkę, żeby napić się tego, co dostałam do picia. Przechyliłam butelkę, pociągając łyk. I zdziwiłam się. Gorycz zalała moje podniebienie, przez chwilę nie wiedziałam czy połknąć trunek, czy… no właśnie co? Wypluć przecież nie wypadało. Przymknęłam oczy i przekręciłam gałkami, wykrzywiając odrobinę usta, połykając napój. Nie bardzo wiedząc, co o nim samym myślę jak na razie. Otworzyłam oczy, mrugając kilkakrotnie. Czy ten robił się lepszy w czasie picia? Zastanawiałam się, kiedy James ruszył się, prawie krok w tył zrobiłam, szczęśliwie dla siebie samej zostałam na miejscu, odwracając głowę za nim, patrząc na to, czego się podejmował.
- Same. - uściśliłam przytakując krótko głową, spojrzałam na przyjaciółkę obok. - Przyłączymy? - zapytałam zostawiając jej tą konkretną decyzję, chociaż po uśmiechu na jej twarzy chyba znałam już odpowiedź. Zaraz za nią skierowałam kroki w stronę stolika zasiadając przy nim.
- Daleko. To prawda. - zgodziłam się spoglądając uważniej w kierunku Jamesa, zmrużyłam odrobinę oczy. Jedna z brwi minimalnie uniosła się ku górze. To było pytanie, czy stwierdzenie? - nie byłam pewna. Tęczówki prześlizgnęły się po jego twarzy pozostając na niej na chwilę dłużej. Jakby poszukując odpowiedzi na to pytanie. Byłam pewna, że zostawiając za plecami Blackpool zostawiam i jego. Właściwie zakładałam, że właśnie tam mieszka i że nigdy więcej - no może nie nigdy, ale nie tak wcześnie - nie trafię na kogoś, kto z bliska świadkiem takiego nieszczęścia mojego był. Gdybym mogła jakimś cudem ziemię wziąć rozstąpić i się pod nią zapaść, możliwe, że bym właśnie tą możliwość wybrała. Pewne bardziej. Ale ziemi rozstępować nie potrafiłam. Dopiero pytanie blondyna obok odciągnęło mój wzrok a na twarzy pojawiało się najpierw niezrozumienie, kiedy rozchyliłam usta, żeby zaraz zastąpił je zmarszczony nos. - Oh. Oh! - zrozumiałam nagle, przesuwając spojrzeniem kilka razy w tą i z powrotem od Marcela do Jamesa - Myślałam że tam mieszkasz. - stwierdziłam w końcu, dochodząc do wniosku że nie rozumiem jednak. Brwi zeszły mi się ze sobą, kiedy tak rozmyślałam nad tym, unosząc dłoń w okolice ust. Zatrzymałam ją jednak kiedy była już blisko, opuszczając ją ponownie wzdłuż ciała. - Nic szczególnego tam nie ma, miejsce jak wiele innych w Devon. - stwierdziłam w końcu odpowiadając na pytanie które padło, wzruszyłam łagodnie ramionami, posyłając krótki przepraszający uśmiech w kierunku Marcela, gdyby był zawiedziony padającą odpowiedzią. Wzięłam wdech w płuca spoglądając na Jamesa. Otworzyłam usta, jakby chcąc coś powiedzieć, ale słowa nie wydostały się na zewnątrz. Wyciągnięta paczka przyciągnęła moje spojrzenie wprowadzając na twarz konsternację. Dłoń uniosła się w tamtą stronę, cofnęła, przesunęła na przód i cofnęła ponownie.
- Podziękuję. Nie umiem. - przyznałam w końcu, mimo wszystko unosząc odrobinę brodę. Bo to nic przecież, że palić nie umiałam. Gorszych rzeczy można było nie potrafić, na przykład wybaczać komuś, albo najgorzej, kiedy wybaczać nie potrafiło się samemu sobie. Mimo to, nie myśl to była na teraz.
- Świat ma w zwyczaju łączyć nas i rozdzielać. Ale wierzę że bratnie dusze, zawsze trafiają do siebie ponownie. Tak jak Anne i ja. - wypowiedziałam potakując głową z pewnością, spoglądając na przyjaciółkę, której posłałam pogodny uśmiech. Kolejne z pytań przyciągnęło moje spojrzenie do blondyna. Ale zamiast odpowiadać sięgnęłam po piwo, może przy drugim łyku, będzie jakieś bardziej znośne? Odwróciłam głowę, żeby niby to rozejrzeć się po pomieszczeniu, gdybym znów musiała zamykać oczy ponownie. Chociaż pewnie nic nie umknęło uwadze zerkających na mnie tęczówek. Dobrze, że muzyka wybrzmiewała pogodnie. Atmosfera łagodziła odrobinę niepewność i musiałam chyba trochę bardziej po prostu dać się jej ponieść.
Uniosłam butelkę, mocząc ponownie usta w alkoholu.

| otwieram turę 72h
no i piosenka


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]23.03.21 13:25
Dziwna myśl, o założeniu dziennika do spisywania wszystkich absurdalnych, niecodziennych i całkiem wesołych przypadków, przeszła jej przez głowę zaskakująco szybko, kiedy wzrok plątał się od kolorowych świateł, kolorowych spódnic, docierając w końcu do intensywnej barwy włosów panny Weasley; nie mogła jej nie powiedzieć, ale przytoczenie całej historii – i jednej i drugiej – wydawało się w obecnej sytuacji okropnie nie na miejscu.
Wciąż drgał jej kącik ust, kiedy próbowała się nie roześmiać, zwłaszcza w momencie, w którym Marcel wystosował swoje pytanie podsycane zadowolonym z siebie uśmiechem. Jakim cudem w ogóle się tu znalazł? Jakim cudem znał Jamesa?
– Noooo, tak jakby. Nie do końca – rzuciła krótko w odpowiedzi na pytanie młodej Weasley, skubnąwszy zębami dolną wargę ust. Kojarzyła, przynajmniej jednego z nich, z korytarzy Hogwartu, ale tak dalekie wspomnienie nie miało nic wspólnego z ostatnimi wydarzeniami, które nadawały całej tej sytuacji specyficznego wyrazu; to wszystko, począwszy od samego ich wymknięcia się z domu, było jakoś prześmiewczo abstrakcyjne.
To nie jest zwykły wieczór; między negacją a kolejną porcją śmiechu uniosła brew ku górze, gryząc się w język w odpowiednim czasie – dziwnym trafem żaden wieczór, w którym pojawiał się on, nie był zwykły.
– Coś takiego – rzuciła krótko, kiedy spojrzenie znów zaczęło krążyć między blondynem a ciemnowłosym; nie drążyła zbytnio, nie podważała prawdziwości słów Jamesa, w końcu nie tak dawno sam mówił jej o bezpieczniejszych terenach Anglii; może faktycznie postanowili wybrać się na takie ziemie, by odwiedzić stryjenkę Marcela?
Rozbawienie drgało gdzieś w dole żołądka, które starała się tłumić kontrolnym zerkaniem na Nealę; bez skutku, bo skonfundowanie na twarzy przyjaciółki zamiast odrobinę ją otrzeźwiać, sprawiało, że cała ta sytuacja bawiła ją jeszcze bardziej. Uśmiech jednak prędko przerodził się w nutę troski, kiedy usta dziewczyny wykrzywiły się po spotkaniu z ciemnym piwem; darując jej jednak, zapewne nieco wstydliwe, pytania o samopoczucie, powoli pokiwała głową. Niby była tutaj też Dalia, ale przecież nie przyszły razem.
– Tak, jasne – rzuciła prędko na krótkie pytanie dziewczyny, kiwnąwszy głową. Wzrok odprowadził oddalającą się parę, niedługo później zajęła jedno z miejsc przy blacie, upijając jeszcze łyk swojego piwa, a zaraz potem stawiając butelkę na stole.
Oddalona rodzina, Blackpool, Devon – nie rozumiała z tego wiele, o czym świadczyły zmarszczone brwi i wzrok wędrujący od Neali do Jamesa; historia nad potokiem była jej znana, ale ta, która toczyła się dalej nad blatem stołu była jakoś okropnie konfundująca, a więc milczała przez jakiś czas.
Później rozchyliła usta i zamknęła je prędko, niepewna tego, czy faktycznie mogła powiedzieć, że Neala tutaj mieszka; ona faktycznie nie bywała tutaj często – tutaj, w Lynmouth czy tutaj, na potańcówce? Nieistotne.
– Ja jestem tu od dzisiaj, do jutra, potem... wracam, muszę się pożegnać? – idę dalej.
Devon było światłem w tunelu i punktem odpoczynku; ujrzenie Neali po tylu miesiącach rozłąki napełniało serce nadzieją, ale nie mogła tutaj zostać, nie bez Petera. Potańcówka wydawała się idealnym przypieczętowaniem pięknego dnia.
Przesunęła roziskrzonym spojrzeniem między jednym a drugim chłopcem, później spoczął na wysuniętych papierosach; nim sięgnęła po jednego z nich, upiła jeszcze łyk piwa. Otulony bibułką tytoń znalazł się między dziewczęcymi wargami, potem nachyliła się do płomienia unoszącego się nad różdżką Marcela. Gdzieś w tym wszystkim pojawiła się myśl, że może nie powinna, skoro panna Weasley prawnie nie była jeszcze pełnoletnia, ale kiedy miały się bawić, jeśli nie teraz? Papierosy palili wszyscy, a ona, choć nie robiła tego na co dzień, dobrze pamiętała wieczory przy małym oknie na strychu sierocińca z dziewczętami, które jakimś dziwnym trafem zawsze miały przy sobie tytoń.
– Otóóóóż to – słowa Neali spotkały się z uśmiechem i kiwnięciem głową; rudowłosa zawsze znajdywała tak ładne określenia na rzeczywistość, że prawdę mówiąc, nie wiedziała co więcej powiedzieć – Poznałyśmy się wiele lat temu, dawno temu, na pierwszym roku w Hogwarcie. Więc owszem, znamy się dość dobrze – skwitowała, wypuszczając spomiędzy ust mały obłoczek dymu, walcząc z drapiącym uczuciem w gardle i chęcią odkaszlnięcia.
– Pytanie brzmi, skąd wy się znacie? – zapytała, unosząc nieco brew, wciąż z nutą zakłopotania w głosie; okropnie dziwny był fakt, że poznała ich obydwu osobno, w odstępie zaledwie kilku dni, a teraz siedzieli tutaj ramię w ramię. Wzrok tylko na moment ponownie spoczął na Marcelu; fakt, że nie zdradzał szczegółów zawarcia ich znajomości chyba faktycznie pomagał – nawet najprostsze słowa opisujące noc, którą spędziła w jego domu mogłyby zabrzmieć dziwacznie. Wolną ręką sięgnęła po piwo znowu, bojąc się pytań i odpowiedzi, choć te mogły nigdy nie nadejść.
– Dość zabawny...zbieg okoliczności - że byli tutaj wszyscy razem, przy jednym stoliku, każdy w jakiś sposób połączony z każdym.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Lynmouth [odnośnik]24.03.21 2:06
Pojedyncze krople upijanego właśnie piwa zbłąkały się gdzieś w między krtanią, a tchawicą, kiedy Marcel podjął temat stryjenki. Przystawił więc pięść do ust i odkaszlnął ze śmiertelnie poważną miną, wierząc, że nie przyjdzie im kontynuować jednak tej kwestii — są tu to są, na co drążyć temat. Powaga ustąpiła rozbawieniu na pytanie o Blackpool i spojrzał na rudowłosą, unosząc jedną brew. Jej spojrzenie przypominające mu o źródlanym potoku, tak samo niebieskim jak wtedy jej oczy i sukienka, a może wspomnienie jej miny z tamtego dnia szybko go otrzeźwiło, wiedział, że nie zamierzała o tym wspominać, a już na pewno głośno i przy wszystkich. Zerknął na piwo, które odebrała, nie odpowiadając od razu.
— Klify — odparł krótko przyjacielowi na pytanie co jest w Blackpool i wyszczerzył się, unosząc zaraz piwo by upić dwa spore łyki i zająć miejsce przy stole, przy wszystkich, jako ostatni wyciągając ręcznie skręcanego papierosa, którego włożył do ust, nachylając się w stronę różdżki Marcela, pilnując by ręka mu się nie omsknęła i nie podpaliła mu jak kiedyś grzywki. Noga podrygiwała do muzyki rozchodzącej się po sali z zaczarowanego gramofonu, a palce ręki ułożonej na blacie, tuż przy butelce piwa, zręcznie wystukiwały rytm. Zerknął na Marcela, kiedy wiewiórka spojrzała na Anne ze zdumieniem, że się znają, a później spojrzał na nią, przyglądając jej się, jak smakuje gorzkiego, cierpkiego portera. W tym obrazku było coś niezwykłego — to skrzywienie, ta mina; uciekające brwi, grymas na twarzy, jakby kosztowała po raz pierwszy w życiu czegoś równie ohydnego i sam nie wiedział, czy powinien się zaśmiać, czy raczej zmartwić.
— Wolałabyś coś... słabszego? — spytał, przechylając nieco głowę, by uchwycić jej uciekające spojrzenie. Musiał przyznać, że wyznanie, że były tu same zesłały małą ulgę. Zadziorne spojrzenie i mina, która wyraźnie chwilami sugerowała, że wolałaby, żeby wcale nie podeszli, w przeciwieństwie do Anne, odrywały go od myśli, które za wszelką cenę próbował zostawić w małym, ciasnym pokoju na poddaszu. Zaciągnął się papierosem powoli. Widział wcześniej, jak wyciąga po jednego drobne, szczupłe palce, a później cofa je i znów wyciąga, by ostatecznie zaniechać pomysłu. Wahała się, miała ochotę spróbować — bała się tego wstydu, okrutnego prześladowcy, którego poznał osobiście tam, w Blackpool. Zerknął na Anne, która zdawała sobie radzić całkiem dobrze i wystawił przed siebie własnego, odpalonego już, jeszcze raz proponując go dumnej ognistowłosej. Sam wypuścił dym na bok cienką strużką. — Nie ma w tym nic trudnego, po prostu musisz zaciągnąć się razem z powietrzem — wyjaśnił jej, nie przestając się uśmiechać pogodnie. I ona przyglądała mu się tak, jakby chciała coś z niego wyczytać, uniósł więc brew, jakby chciał jej na to pozwolić, choć nie miał bladego pojęcia, czego szukała. Dopiero po chwili wrócił do tematu klifów. — Mieszkam w Londynie. Obaj mieszkamy — poprawił się, spoglądając na przyjaciela, który wciąż wpatrywał się w uroczą rumianą Anne. — Dokąd?— spytał ją, podchwytując temat jej ruszenia w dalszą drogę. Założył, że kiedy tu dotrze zechce tu zostać jakiś czas; była tu bezpieczna.
Wypowiedź o nieuchronnym łączeniu bratnich dusz spadła na niego jak mokry koc na ramiona, ściągając w dół swoim ciężarem, nieprzyjemnie mocząc kark i wywołując chwilowy zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Obrócił głowę w bok, w stronę parkietu, kiedy sukienki zafalowały w wolnych piruetach, by zaraz skocznie zacząć podrygiwać z tanecznymi partnerami w jednym i tym samym rytmie. Mina zrzedła mu szybko, ale też na krótko. Wyznanie było piękne i chciał wierzyć, że na tyle uniwersalne, by każdy mógł przypasować je do siebie. Zanucił pod nosem dwa wersy piosenki o Zakręconej Sue, ponowne wystukując rytm palcami, tym razem o butelkę, kiedy głos Anne zwrócił się do nich z pytaniem. Uśmiech, choć spokojniejszy bo w kącikach, powrócił na jego usta. Uniósł piwne oczy na dziewczynę, ubiegając w odpowiedzi przyjaciela. — Pasował mnie na swojego rycerza na pierwszym roku, bym bronił jego cnoty i honoru — odparł, spoglądając na Marcela, uśmiechając się od razu szerzej. Szybko jednak spoważniał i pochylił się nad stolikiem w stronę dziewczyn, zmieniając ton głosu na bardziej poufały: — Dlatego od tamtej pory występujemy zazwyczaj w pakiecie.— Spojrzał na dziewczyny porozumiewawczo, najpierw na jedną, a potem na drugą. — Ale jeśli zechcecie spędzić z nim więcej czasu same, mrugnijcie dwa razy, pójdę się przewietrzyć.— Usiadł znów wygodnie na krześle i wyszczerzył się do Marcela, wznosząc butelkę w jego kierunku w niemym toaście. Był jego przyjacielem odkąd pamiętał i chyba za rzadko mu okazywał jak bardzo jest mu wdzięczny za to, że go tyle lat znosił. — To nie zbieg okoliczności, tylko przeznaczenie — dodał pół żartem, pół serio. Tak zwykła mawiać jego babka, kiedy działy się rzeczy równie intrygujące i niewytłumaczalne. — Podobno— dodał szybko, jakby zwątpił przez chwilę w prawdziwość jej słów.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Lynmouth [odnośnik]24.03.21 12:58
Nie powstrzymał mimowolnego i nietłumionego śmiechu, kiedy Neala skrzywiła usta po posmakowaniu portera, wyznanie, że były tu same, witając z ulgą wyrażoną w roziskrzonym spojrzeniu równie mimowolnie przeniesionym na Anne, jej uśmiech był uroczy, rozpromieniał jej twarz tak trudną do uchwycenia dzisiaj radością. Ale dzisiaj miało się rządzić innymi prawami, być ponad tym, co codzienne, szare i straszne, bo zaskakująco wiejskie okolice niosły więcej wrażeń, niż można by przypuszczać, a z pewnością - więcej, niż on przypuszczał, że zdoła tutaj znaleźć. Śmiała się na jego słowa - i śmiała się do niego.
Bez zrozumienia spojrzał na Neale, potem na Jamesa, który rzucił cień światła na tę znajomość - zbyt lichy, by tak naprawdę mógł wywnioskować z tego cokolwiek. Klify, nie wyglądała na taką, która wie, co się robi na klifach. Jej odpowiedź rzeczywiście trochę go zawiodła, zatrzymał na niej spojrzenie na dłużej, kiedy posłała przepraszający uśmiech. Krótkie spojrzenie na Anne pozwoliło mu zrozumieć, że nie on jeden nic z tego nie rozumiał. Atmosfera wydawała się trochę spięta, ale alkohol powinien wkrótce rozwiązać ten problem.
- Zawsze tak dobrze pamiętasz miejsca, które są jak każde inne? - zapytał podstępnie, błądząc spojrzeniem pomiędzy jej a jego twarzą, dociekliwie - i z udawaną powagą. - Jest za zimno na klify - zwrócił się też do Jamesa, nieustępliwie usiłując rozwikłać tę zagadkę; gest Neali, dłoń bezwiednie uniesiona w kierunku ust, podpowiadał, że to mogła być ciekawa historia. Podpowiadał też, że raczej jej dzisiaj nie usłyszy, ale nie miał zwyczaju poddawać się łatwo.
Usta ponownie zadrżały w uśmiechu, kiedy wyłapał zakłopotanie rudej, nigdy nie paliła, ale zawsze mógł być ten pierwszy raz. Zaciągnął się papierosem, a czując drażniące zadrapanie w gardle sięgnął po butelkę, łagodząc je gorzkim alkoholem - w milczeniu, z rozbawionym i tańczących na ustach uśmiechem przyglądając się lekcji, jaką dał jej James, kątem oka zerkając porozumiewawczo na jej przyjaciółkę.
- Tylko ostrożnie - zwrócił się do rudej poufale, na moment powstrzymując drżenie warg, by przybrać poważniejszą minę. - To jest naprawdę mocne - szepnął na tyle teatralnie, by przedrzeć się przez głośne dźwięki muzyki; nie był pewien, co było w tych papierosach, ale nie zdziwiłby się, gdyby był to tytoń zmieszany z suszoną trawą lub sianem. Nie zanegował słów o Londynie, choć wspomnienie miasta w tym momencie wydało mu się jeszcze bardziej ponure niż zwykle - minęło parę miesięcy, odkąd podobne obrazy co dzisiejszy zaczęły wyglądać w mieście inaczej. Spódnice wciąż wirowały w energicznych obrotach, ale na twarzach chyba więcej już było masek niż szczerości, nie sposób było nie dostrzec tez niepokojącego napięcia, czarodziejska policja robiła co chciała - mogła rozbić zabawę w każdej chwili.
Wzniosłe słowa Neali skierowały jego spojrzenie ku Anne, ponownie sięgając błyszczących tęczówek jej oczu, na jego ustach zatańczył nieodgadniony uśmiech, kiedy żołądek zawiązał się w przyjemnie łechczący supeł; to uczucie sprawiło, że nie dostrzegł krótkotrwałej zmiany nastroju Jamesa, choć powinien skojarzyć go z Sheilą. Dziewczyny znały się ze szkoły, podobnie jak oni, dobrze, że wciąż trafiała na życzliwych sobie ludzi.
- Jak rozpoznać bratnią duszę? - zapytał z wciąż udawaną powagą Neali, choć patrzył prosto w oczy Anne. Upił łyk piwa, jakby tym gestem chciał podpowiedzieć rudej, że pójście jego śladem może jej pomóc znaleźć odpowiedź na to pytanie - i wiele zresztą innych też. Z ukosa spojrzał na Jamesa, kiedy przedstawiał historię ich znajomości, nim roześmiał się w głos, strzepując proch do leżącej na stole popielnicy. Rzeczywiście byli nierozłączni od lat, a on nie przesadziłby nazywając przyjaciela swoim rycerzem, wyciągał go z kłopotów nie raz i nie dwa.
- Wykazał się heroicznym męstwem wiele razy. O jego oddaniu napisano już niejedną legendę, a każdą z nich publika opłakała łzami słodko-gorzkiego wzruszenia  - przytaknął jego słowom bez zastanowienia. - Jeśli go odprawicie, będę zgubiony - przyznał bezradnie, z podobna poufałością, nim uniósł własną butelkę, lekko uderzając nią o jego, po czym upił dalsze łyki w odpowiedzi na jego niemy toast. Na ustach znów zatańczyło rozbawienie.
- Sprawdźmy - podjął słów o przeznaczeniu, w które James prędko zwątpił. - Jeśli uda nam się trafić na siebie ponownie, to musi być zrządzenie losu - dookreślił myśl, z powagą przyglądając się każdemu z kolei. Mówią, że przeznaczeniu trzeba było pomóc, może i się dało.
Anne miała zostać do jutra - i rusza dalej, naprawdę sądziła, że błąkając się w ten sposób po ulicach odnajdzie brata? Żył, był tego pewien, żył, bo Zakon o nim wiedział, jeszcze niedawno miał z nim kontakt - ale o tym jej przecież mówił. Skoro żył, zdoła ją odnaleźć. Błąkając się w ten sposób szukała śmierci, nie jego. Ale Marcel już wiedział, że żadne słowo jej nie zatrzyma.  
- W takim razie chyba nie zostało nam dużo czasu - podjął, dogaszając papierosa o szklaną popielnicę, na szybko dopił tez końcówkę portera; piosenka dobiegła końca, nastała cisza przed kolejną. - Tyko do świtu - Jak w baśni, w której królewna wracała być Kopciuszkiem. Pierwsze gitarowe dźwięki zapowiedziały dobrze znany mu utwór, wstał bez zastanowienia, wyciągając dłoń w kierunku Anne, odnajdując wzrokiem blask jej spojrzenia: - Zatańczysz ze mną? - zapytał, starając się wpleść w te słowa na tyle pewności siebie, by nie dało się im odmówić; mało gdzie czuł się równie pewnie, co na parkiecie - był prawie jak scena na Arenie. Tylko znacznie niżej.

muzyka


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Lynmouth [odnośnik]24.03.21 12:58
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lynmouth - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Lynmouth [odnośnik]25.03.21 0:12
Tak rzuciłam z tą szkołą, bo ona jakoś najmocniej intuicyjna była. Pierwsza z myśli mi się pojawiła, więc w nią pierwszą strzeliłam. Kiedy nie zaprzeczyła do końca, ale do końca też nie potwierdziła uśmiechnęłam się krótko, bo ciągnąć w sumie chyba nie było po co. Przynajmniej teraz, przecież będzie jeszcze czas, żeby w razie czego wziąć i dopytać.
- Przemyśl to Annie jeszcze. - powiedziałam, zaraz po tym, jak pytanie z ust Jamesa wypadło. - jak skończymy tutaj będziemy wracać na Ottery, a potem w stronę Kornwalii przez Exeter wuja mówił że będziemy jechać. To jedno z większych miast, może dobrze tam sprawdzić by było. - zaproponowałam, wyciągając rękę, żeby zacisnąć swoją dłoń na tej jej na krótką chwilę. Uśmiechnęłam się krótko. Wspierająco. Mogłam tylko domyślać się jakie uczucie musiało jej towarzyszyć, choć tęsknotę za bliską jednostką znałam nad wyraz dokładnie.
Kompletnie nie zapanowałam nad mimiką twarzy. Bardziej myślałam, że to będzie trochę jak wino, które piłam. Dość słodkie i kwaskowe, przyjemne nawet. A ta gorzkość bestialsko wzięła i uderzyła we mnie prosto i zupełnie niespodziewanie. Dopiero po chwili zrozumiałam, że śmieją się ze mnie - Marcel najbardziej okazale. Zmrużyłam oczy spoglądając na niego, unosząc brodę i odwracając głowę w drugą stronę. Wcale nie jakąś dużo odpowiedniejszą, bo trafiłam spojrzeniem prosto w oczy z bursztynu ulane, okalane przechyloną na bok głową. Z pewnością ponownie, całkowicie, czerwona już cała. Zamrugałam kilka razy doprowadzając oczy do porządku.
- A to mocne jest, czy tylko gorzkie strasznie? - zapytałam go marszcząc lekko brwi, spoglądając na butelkę trzymaną w dłoni. Próbując nie obrażać się śmiertelnie. Ale czułam się że w tyle ze wszystkim strasznie jestem. I chyba zła nie na nich, tylko na siebie znów byłam. Och okropne miałam zarówno wnętrze jak i zewnętrze - tak w myślach sobie zamarudziłam.  
Krótka odpowiedź poprzedzająca moją przepraszającą - przez krótką chwilę miałam nadzieję - będzie wystarczająca. Ale widocznie i całkowicie, na chwilę tylko zastąpiona Lodynem. Zamrugałam kilka razy zaciekawiona trochę.
- Czy sklep z drobnostkami na Pokątnej nadal… działa? - zapytałam unosząc butelkę, by zwilżyć w niej usta. Teraz byłam już mocniej przygotowana. Ale mimo to, usta i tak skrzywiły mi się, kiedy gorycz przez gardło się przelała. - Mieli tam piękne rzeczy, wszystkie swoje własne małe historie opowiadały. - uśmiechnęłam się łagodnie na wspomnienie krótkiego czasu, kiedy dorabiałam tam, ścierając kurze i układając na półkach rzeczy. Mimo zmiany tematu, klify i tak wróciły - wrednie, całkowicie niepotrzebnie. Milczałam, kiedy Marcel wypowiadał pierwsze ze zdań nie do mnie, jednak i po mnie przesuwając spojrzeniem. Dłoń jednak uniosła się ku górze, a wargi zacisnęły na palcu wskazującym lewej dłoni. Wypowiedziane stwierdzenie sprawiło, że brew mi drgnęła, a dłoń opadła na nogę. - Możesz powiedzieć. - odpuściłam w końcu, nie spoglądając na Jamesa, unosząc mimowolnie podbródek. - I tak przecież prędzej czy później mu powiesz, prawda? - postawiłam pytanie nadal nie spoglądając w jego stronę. Dłoń zacisnęłam na materiale białej sukienki, czując jak wredna czerwień wchodzi mi na szyję. Z roztargnieniem ściągnęłam ze stołu butelkę z piwem i uniosłam ją ku górze pociągając nie łyk, a dwa. Odciągając ją od ust, nadal krzywiąc się na gorzkość trochę. - Spotkaliśmy się w Blackpool. - uściśliłam krótko, spoglądając na Annie, widząc jej zagubienie, teraz będzie mogła już zrozumieć, jeśli nie rozumiała. Opowiadałam jej przecież ledwie parę godzin wcześniej, co dokładnie tam się stało. I właściwie nie mogłam się nawet gniewać, że James nie zachowałby tego dla siebie, bo wychodziło na to, że Marcel był jego duszą bratnią.
Nie potrafiłam go zrozumieć. Tych uśmiechów, brwi uniesień, pytań w pięknych tęczówkach. Czasem zdawały się śmiać do mnie, a czasem ze mnie. Nie mogłam go kompletnie rozszyfrować i chyba to frustrowało mnie najbardziej. Papierosa nie wzięłam, bo kolejnego powodu do śmiania się im już nie było trzeba. Kiedy odpalony papieros znalazł się przede mną, uniosłam spojrzenie na niego, słuchając wypadających słów. Dłoń się uniosłam, by zaraz się cofnąć znów. Skuszona trochę zapewnieniem o łatwości, w końcu westchnęłam wywracając oczami do siebie, odbierając zwitek tytoniu i do ust przytaknęłam. Zgodnie z jego słowami zaciągnęłam się, bo przecież nie było w tym nic trudnego i szybko zrozumiałam, że chyba nie zrobiłam tego odpowiednio. Tym zagryzł w gardło, zaczęłam kaszleć, żeby pozbyć się jego nadmiaru, czując, jak oczy zachodzą mi łzami, sięgnęłam po butelkę, pociągając dwa łyki od razu, ale to wcale nie pomogło, bo teraz czułam tytoń z tą gorzkością pomieszany. Miałam ochotę język na wierzch wystawić i zdzierać sobie posmak z niego, ale resztkami zdrowego rozsądku powstrzymałam się przed nim.
Oh, złość i mi zeszła trochę na niego, kiedy jedno pytanie nad stolikiem padło. Rozpromieniłam się momentalnie. Unosząc rękę, żeby poprawić trochę rude włosy.
- Potrzeba trochę czasu. - powiedziałam całkowicie pewna słów, które wypowiadam. - Bratnia dusza nie zawsze wkracza w nasze życie w blasku. Czasem wkrada się cicho, niepostrzeżenie. Wiesz, że spotkałeś bratnią duszę, ale właśnie tego czasu potrzebujesz, żeby to zrozumieć. Żeby olśniło cię, że to jej od zawsze poszukujesz. - odchyliłam się na krześle. - Mama zawsze mówiła, że byli z tatą bratnimi duszami, ale z początku zdzierżyć go nie mogła w ogóle. - wzruszyłam lekko ramionami. - Choć to akurat nie zasada, po prostu trzeba uważać bo przegapić ją można i wiesz, szansę dawać, bo czasem coś co nie wygląda, może okazać się czymś, czego nawet nie wiedziałeś jak mocno ci brakuje. - zakończyłam, przesuwając spojrzeniem od niego, do Annie, choć właściwie trudno było się dziwić, że większość uwagi pochłaniała. Piękna była cała, a sukienka tylko jeszcze piękniej jej oczy podkreślała.
Zaśmiałam się lżej, po raz pierwszy chyba, kiedy o tym mruganiu nad stołem brał i mówił. Bo żartował przecież, nie? Chyba? Co jeśli dym mi w oko wpadnie jak spojrzy i akurat mrugnę dwa razy? To by była dopiero jedna wielka draka z nieporozumienia. Coś całkowicie typowego właściwie dla mojego istnienia.
- Jakieś przykłady, tego męstwa? - zapytałam czując, że ten alkohol to chyba jednak trochę miesza. Spoglądając najpierw na Marcela, a później na Jamesa. Ciekawa, czy zaprezentują nam jakąś historię o tej odwadze, legendzie którą mogłybyśmy opłakać wspomnianymi słodko-gorzkimi łzami wzruszenia. Ale tak trochę nosem czułam, nie, nie, chwila. Czym? Zmarszczyłam brwi, nie potrafiąc złapać słowa. Ale no, że ci, to nawet skrzynkę we dwóch opchnęliby, jakby sam Godryk do niej pantalony chował.
Spojrzałam na Jamesa kiedy z jego ust wydobył się stwierdzenie o przeznaczeniu. Ale inne to spojrzenie było coś zrozumienia więcej w nim było. Samo przeznaczenie na ten moment moim śmiertelnym wrogiem było w komplecie z losem i właściwie, to wszechświatem całym. Bo jak na bój już się wybierać, to na poważnie i całkowicie. Zaszły mi ostatnio za skórę i tak łatwo nie zamierzałam odpuścić. Dlatego słów Marcela nie skomentowałam, czy tam tego testu całego, mając ochotę na niego wykręcić oczami. Na razie całe to zrządzenie losu, to się mogło wziąć i odsunąć ode mnie na jakąś bezpieczną odległość, bo tylko przez nie w kłopoty wpadałam, albo w czeluści dramatów największe.
Kiedy nagła propozycja Marcela wypadła w kierunku Ani, trochę zamarłam. A może bardziej zaczęłam panikować wewnętrznie? Nie byłam pewna. Trudno mi było rozróżnić jedno od drugiego, bo co chwile plątało mi się co było do czego. W końcu po prostu patrzyłam, na uśmiech na jej ustach i szczęście, którego nie miała tak blisko chyba przez czas, od kiedy Petera poszła szukać, więc też spróbowałam się uśmiechnąć.

| wychodzi mi, że to 4 tura zaczyna się w rytmie Elvisa - następną piosenkę Jimmy wybiera!
olaboga mam nadzieję, ze nic nie pominęłam


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]25.03.21 14:58
Wzrok na moment spoczął na bibułce papierosa trzymanego między palcami.
– Nie wiem jeszcze – słowa uleciały cicho, odrobinę niepewnie, zaraz potem robiąc miejsce dla tych, które wypowiadała panna Weasley. Nie wiedziała dokąd powinna iść i czy rzeczywiście mądrym było rozdzielać się z rodziną i bliskimi Neali; może faktycznie Exeter było wartym sprawdzenia miejscem?
Chciałaby tutaj zostać, nie myśleć, nie roztrząsać własnych niepewności, które zakradały się do niej wieczorami i nie pozwalały spać. Ale nie mogła. Nie teraz, kiedy niemal czuła, że jest blisko; Peter był gdzieś niedaleko, a może tylko jej się zdawało – ale to nie było ważne. Ktoś go widział, ktoś miał z nim kontakt. Niedługo naprawdę mogli być znów razem. Czuła to. Gdzieś w środku, podskórnie, intuicyjnie, prawie desperacko. Nie mogła teraz przestać i spocząć w jakimś, jakimkolwiek, miejscu.
Odetchnęła cicho ściskając lekko dłoń przyjaciółki, zaraz potem sięgając znów po butelkę z piwem – być może nie chcąc kontynuować tematu jej wędrówek, być może za bardzo niepewna tego, co faktycznie powinna zrobić. Nie chciała o tym myśleć. Nie teraz.
Kiedy rozmawiali o klifach; klifach, Blackpool, jakiś dziwnych sytuacjach, które faktycznie próbowała dopasować do opowieści rudowłosej sprzed kilku godzin, przeskakiwała spojrzeniem między pozostałymi, powoli, niemal ostrożnie spalając podarowanego papierosa.
Londyn ostatnimi czasy wydawał się niesamowicie małym miejscem. Obcym, przejętym przez obcość, ale wciąż maleńkim.
Kontrolnie zerknęła w kierunku panny Weasley, kiedy James wysunął w jej kierunku swojego papierosa; poniekąd była ciekawa, poniekąd zaintrygowana reakcją dziewczyny – gdzieś w tym wszystkim tańczyła także nuta troski, niemal siostrzana. Pierwsze piwo i pierwszy papieros; nawet nie chciała myśleć o tym, że poniekąd była odpowiedzialna za deprawowanie młodszej. Ale naprawdę przez długi, długi czas mogły nie mieć okazji do zabawy. Kiedy, jeśli nie dziś?
– Wszystko okej? – wyrzuciła z siebie prędko, cicho, nie chcąc nadto rozczulać się nad przyjaciółką, w obawie jak gdyby ta mogłaby poczuć się skrępowana swoim brakiem doświadczenia w obliczu chłopców. Obserwowała załzawione oczy przez chwilę, posyłając Neali pokrzepiający uśmiech. Pierwszy raz zawsze taki był.
Upewniwszy się, że jest cała i zdrowa, Anne uspokoiła się nieco, podnosząc ponownie spojrzenie na chłopców; wpierw spoczął na ciemnowłosym, później przeniósł się na Marcela – kiedy James z taką pasją opowiadał o rycerskich powinnościach i łączącej ich relacji, nie potrafiła powstrzymać szerokiego uśmiechu.
Zbieg okoliczności, przypadek czy przeznaczenie – mimo tego wszystkiego, jej własnego skonfundowania i zakłopotania, które jeszcze chwilę temu grało pierwsze skrzypce, dobrze było ich widzieć w pakiecie.
Z drgającym w kącikach warg śmiechem zerkała to na jednego to drugiego, dopóki Marcel nie pociągnął tematu bratniej duszy; wyłapała jego spojrzenie, podtrzymała je, zaledwie na kilka uderzeń serca, dość prędko zsuwając jednak spojrzenie na blat stołu, w myślach przeklinając róż dobiegający ponownie do jej policzków.
Przyłapała samą siebie na speszonym błądzeniu wzrokiem po etykiecie butelki dopiero jakiś czas później; Neala tłumaczyła to w tak ładny sposób, używając tak pięknych słów – znowu – które równocześnie sprawiały, że czuła się odrobinę zakłopotana.
Panna Weasley była jej bratnią duszą, Peter był jej bratnią duszą, tylko nie do końca potrafiła rozróżnić, wyszczególnić moment, kiedy faktycznie wszystko to, o czym rudowłosa mówiła w tak śliczny sposób, faktycznie się stało.
Podniosła spojrzenie, odrobinę nabierając śmiałości, jakiś czas później, zastanawiając się nad przeznaczeniem, o którym mówili. Może to, że spotkali się tu dzisiaj, wcale nie było tylko pospolitym przypadkiem?
– Pewnie to były same niebezpieczne sytuacje, mrożące krew w żyłach – podrzuciła, słysząc pytanie Neli; brew drgnęła ku górze w odrobinę prowokującym geście, uśmiech poszerzył się kiedy obdarzyła nim chłopców, ciekawa tego, czymże faktycznie było męstwo, o którym wspomniał Marcel.
Ale nie miała zbyt wiele czasu na zastanowienie się, bo niedługo później blondyn podniósł się z miejsca, a kiedy skierował kroki w jej stronę, chyba odrobinę zamarła. Na moment, ułamek sekundy, balansując na skraju przyspieszonego bicia serca a wesołości tańczącej w spojrzeniu. Stłumiła krótkie och, które wraz ze zdumieniem chciało wydostać się spomiędzy warg, dopełniając zakłopotanie nad wyraz widoczne w zaróżowiałych policzkach.
– Ja? – rzuciła krótko, odrobinę głupio, z nerwowym rozbawieniem – Umm... tak? Tak – nie pamiętała kiedy ostatnio tańczyła, nie była nawet pewna czy pamięta wszystkie odpowiednie kroki; ale to nie było teraz ważne. Chichot znów zaplątał się w pobliżu jej ust, kiedy zerknęła krótko na pannę Weasley, pospiesznie oddając jej swojego na wpół spalonego papierosa, by móc ująć zaraz potem dłoń Marcela.
Podniosła się z krzesła, wciąż zakłopotana, ale bardziej roześmiana niźli zawstydzona, wolną dłonią przygładzając materiał sukienki, kiedy skierowali kroki w stronę parkietu. Odwróciła się przez ramię tylko na moment, odnajdując spojrzenie Neali swoim, widocznie zaaferowanym, kiedy serce wystukiwało niespokojny rytm, podnosząc temperaturę ciała.
– Nie jestem pewna, czy pamiętam co trzeba... – wyszeptała, na moment zerkając na ich splecione palce, później podnosząc wzrok i krzyżując go z niebieskimi tęczówkami chłopca.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Lynmouth [odnośnik]26.03.21 13:27
Marcel wziął ją podstępem, podchwytliwe zadając pytanie, jakby spodziewał się tajemnic na wagę goblińskiej skrzyni pełnej złota lub pikantnych i zawstydzających szczegółów, których wypowiedzenie na głos permanentnie uczyni ją czerwoną i zawstydzoną, choć musiał przyznać, że w tym półmroku i przy tym piwie i tak nikt nie zwróciłby na to szczególnej uwagi. Uśmiechnął się szerzej — na wzór ledwie utrzymywanego sekretu, takiego, który z całych sił chciało się zachować dla siebie, i jednocześnie podzielić się nim z kimś bliskim.
— Zabiorę cię tam, spodoba ci się — powiedział jednak zamiast zdradzenia się z nim. — Urwisko dość ostre ale zapowiada się obiecująco — rozwinął nieco poważniej, faktycznie wspominając miejsce, które od razu przywiodło mu na myśl Marcela i te jego akrobacje. Kąciki zatańczyły mu na chwilę zaraz potem. Nie o to przecież pytał, nie to chciał wiedzieć. Kiedy zabrała głos w tej sprawie spojrzał na nią z zamrożoną miną, w jej wyrzucie doszukując się czegoś więcej. Przyzwyczajony do odgórnych osądów, zakładania wszystkiego jeszcze nim się odezwał, uniósł brew, jakby chciał ją o coś spytać. Czy na pewno, ale na pewno-pewno chciała się dzielić z innymi tą wyjątkową, pełną emocji historią? Później, nie czekając na jej prawdziwą odpowiedź wyjaśnił przyjacielowi, zgodnie z jej wyraźnym życzeniem. Sprowokowany, dźgnięty w bok kłującym bosakiem poprawił się na krześle z premedytacją przybierając poważniejszy wyraz twarzy.
— Kąpaliśmy się w strumieniu — strzelił z zadowoleniem prosto z mostu, choć nie było to ani kłamstwem ani prawdą jednocześnie. — Przy śpiewie ptaków, szumie wysokich topoli, w blasku zachodzącego słońca.— Bliżej było temu do prawdy, po prostu najpierw ona — później on, w miejscach od siebie nieco oddalonych. I na to nie było za zimno, choć o ile dobrze pamiętał woda była lodowata. I z własnej, nieprzymuszonej woli nie wszedłby do niej ponownie. — Konie pasły się na trawie, zające przecinały niekończące się pola. — Zerknął na nią jeszcze, gdy upijała łyk za łykiem, opróżniając butelkę w zawrotnym tempie. Podobała jej się ta wersja zdarzeń, czy wolała jednak tą, w której potykała się o nieistniejący kamień? — Nie zauważyłem, by było za zimno— dodał, poważniejąc i wyżej zadzierając brodę wyżej; ta historia brzmiała jednak znacznie lepiej, przynajmniej jemu podobała się bardziej.
Decyzja Ani o ruszeniu dalej wcale go nie zdziwiła. Popatrzył na nią, nie próbując wcale ściągnąć na siebie jej spojrzenia, ale przypominając sobie o powodzie własnej obecności w Londynie, o milach, które dotąd przemierzył. I wcale jej się nie dziwił — a jednak próbował przekonać ją do tego, że to na nic się nie zdawała, szansa znalezienia kogoś na swej drodze w ten sposób była znikoma, to jak szukanie igły w stogu siana. Skinął jej głową, nie próbując wpływać na jej decyzję w żaden sposób, choć przysłuchiwał się drodze, jaką Ruda miała przebyć.
— Co tutaj robicie? — Skoro nie była ani z Blackpool ani stąd, jak to się stało, że się tu znalazły? Ani wtedy, ani teraz nie wyglądała na poszukiwaczkę wrażeń, a tym bardziej podróżnika.
— Mocne, nie gorzkie — poprawił ją z przymróżeniem jednego oka dość pobłażliwym tonem. — Nie czujesz w nim czekolady? — On wyczuwał ją doskonale, ostatni raz jadł ją w Hogwarcie i wciąż nie mógł zapomnieć tej słodyczy, która przebijała się w nieco palonym smaku portera. Uniósł butelkę nieco wyżej, była ciemna, wokół też ilość światła nie pozwalała na przyjrzenie się dokładnie zawartości. — Jest jaśniejsze od czarnego stouta i ciemniejsze od bursztynowego ale — dodał, zakładając, że zabawa w kolory nieco jej przybliży temat piwa, jak każdej dziewczynie. Kiedy spytała o sklep na Pokątnej, przeniósł wzrok na Marcela, licząc, że będzie wiedział. On sam nie miał pojęcia. Nieprzyzwyczajone do smaku papierosów gardło wywołało naturalną reakcję, zakrztusiła się, a on tylko uśmiechnął, zerkając jakby w porozumieniu na przyjaciela. Wziął od niej papierosa i zrobił to samo, zaciągnął się powoli, tym razem głowę zadzierając do góry i wypuszczając obłok dymu nad ich głowy. Nadmiar popiołu strzepnął. Nauczy się, kwestia wprawy. Ignorując początkowo temat bratnich dusz, zerknął na nią, kiedy słowami niczym wyrwanymi z tomiku poezji opisywała coś, co zdawało mu się, że znał całkiem nieźle. Niewiele miał przecież takich osób wokół siebie, nie mógł pomylić tego z niczym innym. — To o nas, Marcel — pochylił się do niego i klepnął go atencyjnie w ramię, by przerwać to silne połączenie dwóch jasnych spojrzeń — jego i zarumienionej złotowłosej. A mimo to cieszył się, widząc go takiego. W końcu trochę rozpromienionego, nie przytłoczonego sytuacją stolicy, ostatnimi zdarzeniami. Włożył znów papierosa do ust i zaciągnął się powoli.
— W najdalszych zakątkach Anglii śpiewają o tym ballady, naprawdę nie słyszałyście?— zdziwił się, zerkając to na Po Prostu Nealę, to Anne z uniesionymi brwiami. — Nie wypada mi się przechwalać, to wbrew rycerskiemu kodeksowi — Przez twarz przemknął teatralny grymas, zaciągnął się jeszcze raz, nim podsunął Neali żarzącą się bibułkę niemalże pod same dłonie. — Oczywiście, że mrożące krew w żyłach — oburzył się, przenosząc spojrzenie piwnych oczu na Anne. — Za kogo ty nas masz?— Za dwóch gamoniów?— Marcel każdego dnia staje oko w oko z najgorszym wrogiem, śmiertelnym niebezpieczeństwem. Dzielnie i odważnie podejmuje wszystkie wyzwania, ale w każdej chwili może zginąć — posmutniał, spoglądając na przyjaciela. — Każda chwila w jego towarzystwie jest drogocenną — wyjaśnił blondynce ciszej, niemalże żałobnym tonem, posyłając jej przeciągłe, pełne troski spojrzenie. Liczył na to, że zaopiekuje się nim na parkiecie odpowiednio i nie będzie musiał interweniować, gdy stanie mu serce — albo co gorsza, straci nagle przytomność. — Więc, wypijmy za przeznaczenie — podchwycił unosząc butelkę znów i upijając łyk, zanim postanowili wyruszyć na parkiet. Niech i tak będzie, niech sprawdzą, czy ich ścieżki połączą się znów, w jakimś nietypowym i nieprzewidywalnym splocie zdarzeń. Odprowadził ich wzrokiem szybko, gdy do podrygów Elvisa ruszyli w stronę parkietu, szybko odjął od nich spojrzenie, by skupić je na Rudej.
— Mówiłaś, że nie bywasz w takich miejscach — przypomniał jej od razu, nie pozwalając by chwila krępującej ciszy wdarła się pomiędzy nich, a późniejsze przełamanie głośnej muzyki stało się barierą — dla niej, dla nago nigdy nie nią nie było. Czy nie tak właśnie mu powiedziała w Blackpool? Przechylił głowę nad stołem, szukając miejsca, w którym miał na nią lepszy widok, gdy tak tęsknie, rozpaczliwie wręcz spoglądała na oddalającą się przyjaciółkę. Chyba się nie bała zostać z nim sam na sam?— Jak kostka?— Kiwnął na nią głową, ale nie spojrzał tam, wiedząc, że pod stolikiem nie znajdzie niczego bardziej interesującego.— Mrugnęłaś dwa razy.— Wyprostował się, wskazując w nią butelkę z piwem. Jeśli chciała się go pozbyć miała na to jedyną i niepowtarzalną okazję. Wybacz, Neala, kolejnej nie będzie.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Lynmouth [odnośnik]28.03.21 17:38
Rozmowy o Exetore pomiędzy Nealą a Anne nie skomentował, w milczeniu spoglądając na tę drugą - nie powinna odchodzić od życzliwych jej ludzi, póki miała ich wsparcie. Wszędzie było dzisiaj niebezpiecznie, a ona szukała nie brata a śmierci. Wierzył, że Peter sam ja odnajdzie - przecież wiedzieli już, że był cały.
- A co jeśli oboje kluczycie w ten sposób? - zapytał, nie odejmując od niej spojrzenia. W inny sposób nie przekonałby jej, żeby tu została, tu, gdzie była bezpieczna. - Ty szukasz jego, on ciebie, jeśli osiądziesz w jednym miejscu na dłuższy czas, prościej mu będzie złapać trop - zasugerował, choć rozmowy przy stole prędko umknęły ku mniej ciężkim tematom. Neala na niego spojrzała, gromiąc go spojrzeniem za okazane rozbawienie, nie wyraził skruchy; wygięte w szelmowskim uśmiechu usta drżały, powstrzymując dalszy śmiech, kiedy jej twarz nabiegła pąsową czerwienią.  
- Z każdym kolejnym łykiem będzie łatwiej - zapewnił ją, wciąż z rozbawieniem, ale tonem, który miał złagodzić jego wcześniejszy nietakt. - A kiedy skończysz pierwszą butelkę, druga będzie smakowała jak świąteczny piernik - obiecał, ciągnąc temat czekolady rozpoczęty przez przyjaciela. Porter rzeczywiście miał też aromat suszu, który w połączeniu ze słodyczą mógł się kojarzyć grudniowo, choć porównanie celowo zostało rzucone na wyrost; umilkł, wciąż z rozbawieniem wysłuchując wraz z pozostałymi krótkiego wykładu o wszystkich barwach piwa, wychwytując też porozumiewawcze spojrzenie na jej zakrztuszenie się papierosem - którego nie skomentował już na głos, pozwalając milczącemu uśmiechowi błądzić na ustach.
Pytała o sklep na Pokątnej, a on poczuł na sobie spojrzenie Jamesa; znał miasto dobrze i chyba nawet kojarzył szyld, o którym wspominała Neala, ale nie nigdy nie przywiązywał do niego wagi, bibeloty go nie interesowały. Pokątną zresztą starał się od pewnego czasu omijać, wzmożone patrole policyjne nie zachęcały do wizyt - a on unikał policji, kiedy tylko mógł. W jej pytaniu było coś ponurego, ale nie zdziwiło go, kiedy zdradziła się z tym, że od dawna nie była w stolicy - przyjął, że jak wielu innych, jak on, zawiniła urodzeniem.
- Nie jestem pewien - przyznał w końcu. - Zamknięto tam wiele sklepów - dodał, niepewny też tego, na ile w ogóle dotarły do niej informacje z miasta. Ugryzł się w język, nim powiedział więcej, o tym, jakie to niesprawiedliwe, straszne, o tym, że to nie powinno się nigdy zdarzyć. Znajdowali się w barze pełnym obcych ludzi, wciąż trudno mu było oswoić się z myślą, że bezpiecznie nie było już nigdzie, że zginąć można było tylko za słowa. - Bywałaś tam kiedyś częściej? - zagaił, zastanawiając się, czy poza wspomnieniami o drobiazgach za historią Neali i jej łagodnym uśmiechem kryło się coś więcej.
Przemknął wzrokiem na Jamesa, skinięciem głowy przyjmując jego ocenę, będą musieli tam zajrzeć, kiedy zrobi się cieplej, choć te słowa nie zaspokoiły jego ciekawości. Nie wydał się speszony, kiedy stwierdziła, że James i tak mu powie - skierował się znów ku niemu, oczekując kontynuacji tej historii, tylko kątem oka wyłapując spojrzenie speszony wzrok Neali skupiony na Jamesie.
- Co? - zapytał, ze śmiechem, błądząc spojrzeniem znów między nimi. Nie wiedział, na ile James mówił poważnie, ale nie miał też powodów wątpić w jego słowa, kontrolnie spojrzał na dziewczynę, szukając na jej twarzy reakcji. Odchrząknął w pięść, starając się przynajmniej trochę ukryć rozbawienie, zaskoczony jeszcze bardziej zrządzeniem przypadku, ale wyglądało na to, że opowieść Jamesa ostatecznie go ukontentowała. - Mają tu w okolicy jakieś strumienie? - zapytał niewinnie, może na wypadek, gdyby ktoś jednak posądził go o dojrzałość. - W świetle księżyca nawet Tamiza pięknie wygląda, jeśli nie... czujecie zimna - zasugerował, kątem oka odnajdując spojrzenie przyjaciela, a kiedy go odnalazł: zalotnie mrugnął dwa razy.
Kącik jego ust uniósł się w górę, kiedy Neala zaczęła opowiadać o bratnich duszach, o tym, że bratnia dusza skrada się cicho i niepostrzeżenie - nie do końca rzeczywiście zgrywało się to z tym, co między nimi zaszło; powiedzieć, że pojawił się w jej życiu powoli, cicho i niepostrzeżenie byłoby sporym nadużyciem - wtargnął przez okno prosto na nią, wywracając jej dzień do góry nogami, a jednak i na jej policzkach pojawił się subtelny róż. I chyba w jego spojrzenie wkradła się jakaś nostalgia, kiedy Neala zaczęła mówić o swoich rodzicach i o tym, że początkowo zdzierżyć się nie mogli, niektórym rodzicom chyba już tak zostawało. Do śmierci - Anne opuściła spojrzenie, w tym samym czasie jego zostało oderwane przez Jamesa; zaśmiał się, szturchając przyjaciela upominająco, lecz gdy próbował odnaleźć ponownie morskie tęczówki, wpatrywały się już w etykietę butelki. Skoncentrował się więc na winowajczyni takiego zamieszania, Neali.
- A jak to jest z tym czasem? Dużo go potrzeba? I kiedy właściwie wiadomo, że już minął? - dopytywał dalej, bo wydawało się, że dziewczynie nieźle szło filozofowanie - a kiedy alkohol rozleje się w jej ciele, mogło jej pójść jeszcze lepiej. - Albo: co jeśli - niechcący, wcale nie chce zachować się obcesowo - ta dusza wkradnie się nagle i bardziej gwałtownie? Czy wtedy już wszystko stracone? - dopytywał dalej, jakby pytał o radę mędrca, który rzeczywiście znał na to wszystko odpowiedzi.
Dziewczęta dopytywały o zagrożenia, z którymi mierzyli się cni rycerze, James pośpieszył z odpowiedzią. Marcel zgromił go spojrzeniem, kiedy wspomniał o możliwości śmierci w każdej chwili, ostrzegając go, że w tym momencie powinien skończyć - doskonale wiedząc, do czego pił James. I nie było to coś, czym zamierzał się w tym momencie, tu i teraz, chwalić. Rzeczywistość była nieco bardziej przyziemna od tej opowieści, a napady narkolepsji - chyba trochę żenujące, co sugerowało, że zarówno James, jak i każdy na Arenie, będzie mu to wypominał do śmierci, choć najpewniej będzie to też głównym tematem jego stypy. Myślał o tym z umiarkowanym entuzjazmem. Jego męstwo chyba trochę mimo wszystko cierpiało na tym, że jego największym - i poniekąd nawet śmiertelnym - wrogiem był teraz, cóż, sen. No nic, przynajmniej je uprzedził.
- James, jako najbardziej prawy rycerz, złożył śluby milczenia. Niektóre z tych historii nigdy nie zostaną opowiedziane - wytłumaczył go, na wszelki wypadek wchodząc mu w słowo, gdyby jednak nie zrozumiał tego spojrzenia. - Ale musicie uwierzyć, że te, przy których byli bardowie, niebawem zaśpiewa sama Celestyna. Wojna przeciągnęła premierę nowych utworów, ale to już niebawem - zapewnił z powagą. - Zdradzę jednak - podjął, na krótko ogniskując spojrzenie na jasnych tęczówkach Neali - że bez oporów byłby w stanie rzucić się w wodę, by zerwać łeb morskiemu smokowi, gdyby taki zabłądził do strumienia - Pokiwał głową, wypijając ostatnie łyki portera w odpowiedzi na toast Jamesa, jeszcze nim porwał od stołu Anne. Na pytanie, czy na pewno prosił ją, odpowiedział łagodnym uśmiechem, nie odejmując spojrzenia od jej oczu; uśmiech pogłębił się na jej chichot, zaśmiał się i on, pod nosem, w końcu zamykając palce na dłoni, którą mu podała, zabierając ją na parkiet pośród innych wirujących par.
- Rock'n'rolla nie trzeba znać, wystarczy go lubić - zapewnił ją, na ułamek sekundy mocniej ściskając jej dłoń. Uchwyciwszy jej słowa, spojrzenie, pochylił się nad jej ramieniem, pod pretekstem, by szept mógł przedrzeć się przez głośniejszą tutaj muzykę, w rzeczywistości chyba chcąc znaleźć się bliżej: - Jesteś w dobrych rękach - zapewnił ją poufale, jakby zdradzał jej sekretną i pilnie strzeżoną tajemnicę, choć przecież przy pierwszym spotkaniu wspominał jej, że tym się zajmował. I po to też tu zszedł - oddać się żywiołowej zabawie - zapomnieć o wszystkim, co działo się na północ stąd, choć na jeden wieczór - fakt, że znalazł się tutaj razem z nią, był niewiarygodny i zaskakujący, ale doskonale wpisywał się w jego plany na ten wieczór. Wydawał się pewny siebie - na parkiecie zawsze był. - Tego nigdy się nie zapomina. Po prostu oddaj się muzyce. Sama cię poniesie, skup się na tym, co czujesz. - W rock'n'rollu nie liczyły się kroki ani schematy, a emocje, muzyka i zabawa; nieujarzmione, ekspresyjne formy tańca były mu zawsze najbliższe, tutaj - wystarczyło słyszeć. Przyśpieszył kroku, by wraz z nią tanecznym krokiem dołączyć między inne pary, by rozpocząć od razu - od lewej nogi, instynktownie ciągnąc ją na prawą; taniec był szybki, szybko poruszał się i on, lecz w odpowiedzi na jej niepewność mocno przejął prowadzenie, nie wypuszczając z rąk ani jej lewej ani prawej dłoni, raz po razie ruchami ramion wprawiając w szalone obroty, to pod lewym ramieniem, to przed nim, śmiechem reagując na kolejne figury i nieustannie poszukując jej spojrzenia - jego było roziskrzone, rozbawione i rozemocjonowane; przyjemne napięcie przeszło wzdłuż jego ciała, najsilniej w brzuchu, kiedy znalazła się bliżej, pierwszy raz pod ramieniem i później, kiedy chwytając ją w talii lekko - lecz wolniej, dbając o równowagę za siebie i za nią - uniósł w powietrze, by przeskoczyła na drugą stronę, zamieniając ich pozycje. Taniec wypływał z serca, a jego serce chciało dzisiaj krzyczeć. Blue suede shoes, ucichło, ale Marcel nie wypuścił jej z rąk, mocniej ściskając jej dłonie, odnajdując spojrzeniem tęczówki jej oczu - niemo prosząc, by jeszcze z nim zostało, gdy rozpoczęły się pierwsze takty Great balls of fire, bez ostrzeżenia porywając ją w dalsze szaleństwo, z jego ust wybrzmiał śmiech; między jednym zbliżeniem a drugim wahał się, czy powinien pochwalić jej wygląd, taniec, wyznać, że cieszył go jej widok - całej i zdrowej? Zapytać o to co było, podziękować za to, co zrobiła? Nie znajdował odpowiednich słów, nie chciał się wygłupić ani zarzucać jej oczywistościami.
- Uprzedzisz mnie tym razem? - zapytał, po kolejnym obrocie, w skutek którego znalazła się bliżej jego ciała, kiedy mógł się do niej zwrócić i zostać usłyszanym pomimo muzyki i energicznego tańca. Nachylił się, chcąc przeciągnąć ten kontakt, kiedy już się odsuwała. - Zanim znikniesz? - Bo znikała ciągle, ulotnie przemykając mu przez palce jak mgła, jak sen, nieuchwytny, a zrządzenie ślepego przypadku i tak ponownie pchało ich ku sobie.

nikt nie dał, to zarzucam: muzyka (pierwsza pozycja na listach przebojów w uk w 57!)


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 2 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Lynmouth
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach