Kawałek plaży
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom objęty Zaklęciem Fideliusa.
Kawałek plaży
Wychodząc na tyły domu wzrok natrafia na zaczynającą się kawałek za wydmami plażę. Z ganku od tej strony również prowadzą schodki, pozwalające zejść i dostać się na miejsce szybko. Rzadko kiedy można dostrzec tutaj obce osoby - te nie są w stanie jednak zauważyć domostwa skrytego pod potężnym zaklęciem.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Michael
Sięgnąłeś po wykrywające czarną magię zaklęcie po raz drugi. Drewno różdżki rozgrzało się pod twoimi palcami, czułeś, jak rozchodząca się dookoła energia oddziałuje na twoje najbliższe otoczenie - a pamiętając, jak wyglądało jeszcze kilka minut wcześniej, od razu dostrzegłeś różnicę. Twoje przypuszczenia były słuszne, czarna magia słabła - i wyglądało na to, że jej pierwotnego źródła nie było już nigdzie w pobliżu. Pozostały ślady, echo - gromadzące się wzdłuż krwistych linii skupiska rozpraszały się, zanikając w miarę, jak rozlana krew wsiąkała w piasek, wysychała na ścianach, krzepła. Najjaśniej wciąż lśnił punkt, w którym po raz pierwszy dostrzegłeś Justine - miejsce, od którego rozchodziły się geometryczne kształty - ale i tam skupisko plugawej magii stopniowo zanikało, a nim twoje zaklęcie przestało działać, wroga energia rozproszyła się zupełnie.
Nie byłeś w stanie stwierdzić, dokąd udało się dotrzeć rozlewającej się po okolicy magii - jej pozostałości było widać tak daleko, jak daleko byłeś w stanie sięgnąć wzrokiem.
To tylko post uzupełniający, mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Sięgnąłeś po wykrywające czarną magię zaklęcie po raz drugi. Drewno różdżki rozgrzało się pod twoimi palcami, czułeś, jak rozchodząca się dookoła energia oddziałuje na twoje najbliższe otoczenie - a pamiętając, jak wyglądało jeszcze kilka minut wcześniej, od razu dostrzegłeś różnicę. Twoje przypuszczenia były słuszne, czarna magia słabła - i wyglądało na to, że jej pierwotnego źródła nie było już nigdzie w pobliżu. Pozostały ślady, echo - gromadzące się wzdłuż krwistych linii skupiska rozpraszały się, zanikając w miarę, jak rozlana krew wsiąkała w piasek, wysychała na ścianach, krzepła. Najjaśniej wciąż lśnił punkt, w którym po raz pierwszy dostrzegłeś Justine - miejsce, od którego rozchodziły się geometryczne kształty - ale i tam skupisko plugawej magii stopniowo zanikało, a nim twoje zaklęcie przestało działać, wroga energia rozproszyła się zupełnie.
Nie byłeś w stanie stwierdzić, dokąd udało się dotrzeć rozlewającej się po okolicy magii - jej pozostałości było widać tak daleko, jak daleko byłeś w stanie sięgnąć wzrokiem.
Świetlista energia krążyła w wodnej przestrzeni, zataczając krąg nad jego słabnącym ciałem. Nieprawdziwe szczęki, zacisnęły się na mokrym, ciężkim materiale, aby wypchnąć go na powierzchnię szalejącego morza. Ostatkiem sił i wątłej świadomości, czuł płynne przemieszczanie. Wietrzne powietrze rozsiadło się na jego twarzy, gdy wydostawał się na spokojniejszą taflę. Czyjeś ręce, czyjaś pomocna siła zaproponowała wsparcie. Oba ramiona opadły na pewną tkankę, holującą do piaszczystego brzegu. Nie miał już sił. Chciał po prostu zasnąć niesiony statycznym, falistym rytmem. Czuł, że powoli traci kontakt z rzeczywistością. Było mu wszystko jedno, pogodził się ze śmiercią i rychłym odejściem, lecz serce, w tym samym czasie, odczuwało bezgraniczną wdzięczność dla pomocników, którzy nie bali się podjąć ryzyka. Jego bicie oznaczało nieprzerwane życie. Rosła sylwetka, przytłoczona hektolitrami słonej wody, znalazła się na cienkiej linii brzegu. Jasne światło przebijało się przez zaciśnięte powieki, które reagowały – czy przypadkiem kilka miesięcy temu, nie przeżywał tego samego? Leżał na samotnym skrawku wulkanicznego podłoża, czekając na rychły koniec? Bez oczekiwań, bez większej nadziei, bez woli walki, która zniknęła wraz ze śmiercią najbliższych przyjaciół. Był tam i był temu winny. Głowa bezwładnie przekręciła się na prawo. Twarz przywarła do zimnego piasku, dającego niewypowiedziane ukojenie. Płuca pełne wody, nie były w stanie pomieścić ów zawartości. Miarowe masowanie klatki piersiowej, przyczyniło się do, cofającego odruchu. W jednym, katorżniczym momencie poczuł na sobie paskudny dreszcz, wypluł praktycznie całą zawartość obrzydliwej cieczy, kaszląc w niebogłosy. Bolało go gardło, przełyk, płuca, oraz górna część żeber. Ktoś pomógł mu podnieść głowę, lecz mgła przed błękitnymi źrenicami, nie materializowała ów sylwetki. Dokąd trafił ponownie? Kasłał jeszcze przez kilka sekund, nie mogą znaleźć rytmu i upragnionego komfortu. Po chwili opadł na plecy wyciągając szyję do tyłu. Rysy twarzy marszczyły się w nieprzyjaznym odruchu, skronie pulsowały niezmiennie, gdy z całych sił próbował przypomnieć sobie jakim cudem znalazł się w samym środku skłębionego morza. Na słowa nieznajomego, o znajomych głosie, zdołał jedynie ruszyć głową w geście zrozumienia – nie chciał nadwyrężać gardła. Słyszał kroki, a może wpadł w sidła słuchowych omamów? Ktoś klęknął przy nim z drugiej strony. Zamrugał kilkukrotnie, zmarszczył brwi, aby widzieć trochę lepiej, wyraźniej, dokładniej. Michael. Castor, skąd się tu wzięli? Młody chłopak złapał go za nadgarstki, zareagował lekkim zaskoczeniem oraz drżeniem, lecz podświadomie wiedział, że może mu zaufać. Rozumiał słowa, które do niego wystosował, lecz z lekkim opóźnieniem. Chciał ponownie pokiwać głową, lecz ten przetoczył go na bok układając w bezpiecznej pozycji. Wtedy ponownie zmusił się do kaszlu, aby pozbyć się ostatków słonej wody. Okropne uczucie rozeszło się po całej sylwetce. Poczuł chłód, lecz nie narzekał. Próbował odetchnąć głębiej i mocniej. Przymknął powieki i podłożył rękę pod głowę. Da sobie radę. Mogli go tu zostawić. Potrzebował jedynie chwili odpoczynku, aby wstać i po prostu iść do domu. To był zły pomysł. Aby pojawić się we wrotach Wrzosowej Przystani, sprawdzić obecność, odnaleźć osobę, na której zależało mu przecież najbardziej. Czyż nie dostał właśnie kolejnej nauczki? Lecz los, lubił z niego drwić.
Wyglądasz fatalnie.
Usłyszał nagle, z lewej strony, z kobiecych ust, których poszukiwał od tygodni. Nic z tego nie rozumiał. Nie dopuszczał zrozumienia odczuć, które pojawiły się w jego wnętrzu. To kolejna gra i paskudna, zwodnicza mara. Odetchnął przeciągle, licząc się z bólem w okolicy klatki. Zacisnął domknięte powieki i odezwał się mocno nienaturalnym, chrapliwym i wymuszonym głosem: – Dzię – odchrząknął: - – Dzięki. – nie patrzył w jej stronę. Nie chciał widzieć jej twarzy. Nie chciał potwierdzenia tragedii, która rozegrała się w tym obszarze; krwawych plam na zniszczonym ubraniu, wyjałowionej natury, strzępków czarnej magii, którą od jakiegoś czasu, nieświadomie wyczuwał w powietrzu. Miał z nią styczność niemalże codziennie. Nie potrzebował od niej litości, ani pomocy. Powinna zająć się sobą oraz wszelkimi, pilnymi sprawami, które zajmowały ją przez ostatnie dni. Był wdzięczy za uratowanie z rwącej toni. Za poświęcenie, którego nikt, nigdy mu nie okazał. Za zmartwienie, opiekę ze strony alchemika i gospodarza ów Przystani. Będzie ich dłużnikiem do końca życia - i dobrze o tym wiedział. Na moment otworzył oczy. Zebrał się w sobie, aby powiedzieć do zgromadzonych: – Dzięku – znów zakasłał, jakby płuca wystosowały nieprzekraczalną blokadę, – Dziękuję wam. – przerwał, aby nabrać powietrza: – Dam sobie już radę. – wydyszał chrapliwie, podejmując wysiłek. Mieli ważniejsze rzeczy do zrobienia. Odpocznie i pozbędzie się objawów. Już wystarczająco naruszył ich dobrą wolę.
Wyglądasz fatalnie.
Usłyszał nagle, z lewej strony, z kobiecych ust, których poszukiwał od tygodni. Nic z tego nie rozumiał. Nie dopuszczał zrozumienia odczuć, które pojawiły się w jego wnętrzu. To kolejna gra i paskudna, zwodnicza mara. Odetchnął przeciągle, licząc się z bólem w okolicy klatki. Zacisnął domknięte powieki i odezwał się mocno nienaturalnym, chrapliwym i wymuszonym głosem: – Dzię – odchrząknął: - – Dzięki. – nie patrzył w jej stronę. Nie chciał widzieć jej twarzy. Nie chciał potwierdzenia tragedii, która rozegrała się w tym obszarze; krwawych plam na zniszczonym ubraniu, wyjałowionej natury, strzępków czarnej magii, którą od jakiegoś czasu, nieświadomie wyczuwał w powietrzu. Miał z nią styczność niemalże codziennie. Nie potrzebował od niej litości, ani pomocy. Powinna zająć się sobą oraz wszelkimi, pilnymi sprawami, które zajmowały ją przez ostatnie dni. Był wdzięczy za uratowanie z rwącej toni. Za poświęcenie, którego nikt, nigdy mu nie okazał. Za zmartwienie, opiekę ze strony alchemika i gospodarza ów Przystani. Będzie ich dłużnikiem do końca życia - i dobrze o tym wiedział. Na moment otworzył oczy. Zebrał się w sobie, aby powiedzieć do zgromadzonych: – Dzięku – znów zakasłał, jakby płuca wystosowały nieprzekraczalną blokadę, – Dziękuję wam. – przerwał, aby nabrać powietrza: – Dam sobie już radę. – wydyszał chrapliwie, podejmując wysiłek. Mieli ważniejsze rzeczy do zrobienia. Odpocznie i pozbędzie się objawów. Już wystarczająco naruszył ich dobrą wolę.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Panikowała? Jak można było mówić o panice, gdy w przeciągu zaledwie kilku minut cały ich dom spłynął krwią? Moce, które się tu pojawiły, które wpełzły niepostrzeżenie i zasiały najgorsze myśli w ich głowach kojarzyły się Kerstin wyłącznie z demonami. Takimi prawdziwymi, biblijnymi, które przyszły tutaj po ich dusze, rysowały bluźniercze znaki na ścianach i miały za cel zmusić ich do odbierania sobie po kolei żyć. Jak miała się uspokoić, skoro jeszcze nigdy się z czymś takim nie zetknęła? Skoro sama do tej chwili była gotowa udusić Castora i Michaela, zrobić im krzywdę, żeby tylko dotrzeć do morza jak jakaś tragiczna topielica. I, och, Mike...
- Michael... czy wszystko z nim w porządku? - wysepleniła przez lekko spuchnięty język, zbierając się mozolnie na kolana. Castor już jej nie blokował, dopiero teraz uświadomiła sobie, że cały ten czas próbował jej pomóc, a ona odwdzięczała mu się tylko przekleństwami. Co w nią wstąpiło? Co wstąpiło w nich wszystkich? Justine też była tu przy niej, zawsze taka silna i dzielna, ocierała jej policzki i mówiła coś ciągle, a ona rozumiała co drugie słowo.
- Przepraszam - powtórzyła znowu, chociaż siostra dopiero co kazała jej przestać przepraszać. Nie wiedziała co innego powiedzieć, więc tylko schwyciła ją mocno za dłoń i ścisnęła. - Mike... - prawie rozszlochała się znowu, ale choć nie wierzyła w to, by Just mogła ją uderzyć, postarała się wstrzymać oddech i powstrzymać hiperwentylację.
Gdy siostra odeszła, zostawiając ją silniejszą, wiedziona instynktem zerwała się mimo zawrotów głowy, żeby znaleźć coś do zrobienia, do zajęcia rąk i myśli. Otarła brudne dłonie o jeszcze brudniejszy fartuszek i uczepiła się łokcia Castora.
- Dziękuję - powiedziała bardzo cichym, cienkim głosem, a potem zostawiła chłopca i sama zaczęła kuśtykać w stronę brzegu. Słone, gorące łzy nadal zalewały jej twarz, gdy dopadła brata. Vincent też tu był, cały mokry, ale żywy, oddychający, z nimi. Wszyscy teraz ruszyli mu do pomocy, nawet nie byłoby tam dla niej miejsca, więc zamiast tego wspięła się na palce, żeby oprzeć dłoń o posiniały policzek Michaela. Otworzyła usta kilka razy, żeby coś powiedzieć, ale żadne słowo nie opuściło jej gardła.
Przepraszam nie wystarczy. To nie byłam ja posyłało ciarki wzdłuż pleców.
W końcu więc tylko oparła czoło na piersi brata i uczepiła się go, obejmując ramionami. Nie wiedziała co robić, co myśleć ani czuć.
- Michael... czy wszystko z nim w porządku? - wysepleniła przez lekko spuchnięty język, zbierając się mozolnie na kolana. Castor już jej nie blokował, dopiero teraz uświadomiła sobie, że cały ten czas próbował jej pomóc, a ona odwdzięczała mu się tylko przekleństwami. Co w nią wstąpiło? Co wstąpiło w nich wszystkich? Justine też była tu przy niej, zawsze taka silna i dzielna, ocierała jej policzki i mówiła coś ciągle, a ona rozumiała co drugie słowo.
- Przepraszam - powtórzyła znowu, chociaż siostra dopiero co kazała jej przestać przepraszać. Nie wiedziała co innego powiedzieć, więc tylko schwyciła ją mocno za dłoń i ścisnęła. - Mike... - prawie rozszlochała się znowu, ale choć nie wierzyła w to, by Just mogła ją uderzyć, postarała się wstrzymać oddech i powstrzymać hiperwentylację.
Gdy siostra odeszła, zostawiając ją silniejszą, wiedziona instynktem zerwała się mimo zawrotów głowy, żeby znaleźć coś do zrobienia, do zajęcia rąk i myśli. Otarła brudne dłonie o jeszcze brudniejszy fartuszek i uczepiła się łokcia Castora.
- Dziękuję - powiedziała bardzo cichym, cienkim głosem, a potem zostawiła chłopca i sama zaczęła kuśtykać w stronę brzegu. Słone, gorące łzy nadal zalewały jej twarz, gdy dopadła brata. Vincent też tu był, cały mokry, ale żywy, oddychający, z nimi. Wszyscy teraz ruszyli mu do pomocy, nawet nie byłoby tam dla niej miejsca, więc zamiast tego wspięła się na palce, żeby oprzeć dłoń o posiniały policzek Michaela. Otworzyła usta kilka razy, żeby coś powiedzieć, ale żadne słowo nie opuściło jej gardła.
Przepraszam nie wystarczy. To nie byłam ja posyłało ciarki wzdłuż pleców.
W końcu więc tylko oparła czoło na piersi brata i uczepiła się go, obejmując ramionami. Nie wiedziała co robić, co myśleć ani czuć.
Castor pomagał w reanimacji Vincenta, Vincent dziękował, Justine zjawiła się po chwili u ich boku aby podzielić się informacjami. Sectumsempra, nikt za nią nie szedł - wciąż był niespokojny, ale rzeczowe informacje go uspokajały.
Skupił się na magii, pamiętając, co czuł i widział wcześniej i mogąc porównać efekty ponownego użycia Festivo. Od razu wyczuł różnicę - a skupiając się na źródle, z którego przed chwilą wylewała się czarna magia... nie poczuł już prawie nic. Zanikało, na jego oczach, podobnie jak złe moce w pobliżu. Nie wiedział, czy patronusy mogły w tym mieć swój udział, czy wystarczył czas, aby zagrożenie ucichło. Podążył wzrokiem za horyzont - tam zasięg Festivo już nie sięgał, ale pamiętał, że czarna magia rozlewała się po okolicy. Nigdy nie widział ani nie czuł czegoś takiego - zachowywała się jak rwąca woda. Chaotyczna.
Opuścił różdżkę.
-Czarna magia zniknęła. - powiedział od razu do Justine, wiedząc, że słyszą go też Vincent i Castor. -Jesteśmy tu bezpieczni. - to najważniejsze. Bliscy mogli odetchnąć, mogli odpocząć, rodzina była bezpieczna.
-Co z Ker- - ale siostra już się przy nim znalazła, oparła się o jego policzek. Płakała.
-Kerrie. - chwycił ją za ramiona, by kontrolnie spojrzeć jej w oczy. Była smutna, ale była sobą. Przytulił ją mocno, mocno. -Jest już bezpiecznie, ale udajcie się do lecznicy, dobrze? - nie wiedział, jak czarna magia na nią wpłynęła, a Just wydawała się taka zmęczona. Wierzył, że patronus rozgonił to, co wpływało na Kerrie, ale chciał, by obejrzał ją jeszcze czarodziej-uzdrowiciel.
Mógłby jeszcze chwilę trzymać ją w ramionach, ale zagadka dzisiejszego dnia, sprowadzająca faktycznie niebezpieczeństwo w Somerset, nie dawała mu spokoju.
-Just. - zwrócił się do siostry, łagodnie, spokojnie. Chciałby jej powiedzieć, że może przecież złapać oddech, że Vincent żyje i nie musi od razu rzucać zaklęcia - ale wiedział, jak by zareagowała i ugryzł się w język. -Ta czarna magia, rozlała się po całej okolicy. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Czuję się dobrze. - na tyle dobrze, na ile mógł, czarna magia wpłynęła też na niego, ale przywykł w pracy do gorszych obrażeń. -Polecę to sprawdzić. Przekonać się, czy grozi komuś jeszcze, albo chociaż zrozumieć jej naturę. Jeśli chcesz... - wyglądała tak krucho, i Vincent... Może powinna... może powinna tu zostać, ale przecież jej tego nie zasugeruje. -...jeśli chcesz, leć ze mną, ale wystarczę ja. A ty powinnaś... musisz spisać to, co się działo, póki pamiętasz. Pamiętasz, jak Grey wysłał nam listy o cieniach, w kwietniu? To bardzo pomogło, a to coś, magia zdolna przeniknąć Fideliusa, to kolejny przejaw niezrozumiałej magii. Spisz raport, daj znać Szefowi Biura Autorów, najlepiej wszystkim Zakonnikom, jeśli coś z tego rozumiesz. Skoro to wina Rosiera to... kontrolował to w jakiś sposób? Dam ci znać, czego się dowiem, nie możemy być bezbronni. Musimy spróbować to zrozumieć. Proszę, to nam pomoże. - mówił szybko, odpychając emocje, myśląc strategicznie. Cokolwiek się tu nie stało, musieli spróbować to zrozumieć, musieli powiedzieć innym. Tak samo jak o dziwnym zachowaniu mugola w Dziurawym Kotle, jak o cienistych istotach, które zaatakowały Herberta i które wydawały się pokrewne magii, jakiej sam Mike doświadczył u boku Williama. Spoglądał w oczy siostry z determinacją. Coś zagroziło ich domowi, coś zagroziło Kerrie, ale nie mogą się poddać - muszą z tego wyciągnąć wnioski, chwytać się każdej strategicznej przewagi, nie dać się zaskoczyć drugi raz.
-Tego już nie ma, zniknęło na moich oczach, dom w teorii jest bezpieczny - ale zajrzyjcie do lecznicy, proszę. Ja lecę, spotkamy się potem. - zwrócił się do Castora, ufając mu w sprawie bezpieczeństwa Kerrie.
Kucnął przy Vincencie, uśmiechnął się blado.
-Nie ma za co. Też uratowałeś mi życie. - srebrny wilk podszedł bliżej, jakby zwabiony tą wymianą słów. Nachylił się, tak jakby chciał uściskać Rinehearta, ale to nie było jego celem - nie okazywali sobie wcześniej takich czułości.
-Porozmawiaj z Just. - szepnął mu do ucha, tak, by nie słyszała. Z naciskiem.
Miał nadzieję, że to nie odciągnie jej od złożenia w całość informacji dla aurorów i Zakonu.
Wstał, wziął głębszy wdech. Kontrolnie otarł policzki, ale morze zmyło z niego krew. Siniec pod okiem bolał, ale to nic takiego. Napotkał wzrok Kerrie, znowu.
-Najważniejsze, że jesteś cała, Kerr. - szepnął na pożegnanie, proszę, nie martw się moim głupim okiem. Potem ruszył w stronę domu, po miotłę w przedpokoju. Jeszcze raz się rozejrzał, zawahał przed wejściem na taras - ale Festivo przecież nie kłamało. Po chwili wzbił się w powietrze i pomknął wgłąb lądu.
/dziękuję mg i zt wszyscy?
Skupił się na magii, pamiętając, co czuł i widział wcześniej i mogąc porównać efekty ponownego użycia Festivo. Od razu wyczuł różnicę - a skupiając się na źródle, z którego przed chwilą wylewała się czarna magia... nie poczuł już prawie nic. Zanikało, na jego oczach, podobnie jak złe moce w pobliżu. Nie wiedział, czy patronusy mogły w tym mieć swój udział, czy wystarczył czas, aby zagrożenie ucichło. Podążył wzrokiem za horyzont - tam zasięg Festivo już nie sięgał, ale pamiętał, że czarna magia rozlewała się po okolicy. Nigdy nie widział ani nie czuł czegoś takiego - zachowywała się jak rwąca woda. Chaotyczna.
Opuścił różdżkę.
-Czarna magia zniknęła. - powiedział od razu do Justine, wiedząc, że słyszą go też Vincent i Castor. -Jesteśmy tu bezpieczni. - to najważniejsze. Bliscy mogli odetchnąć, mogli odpocząć, rodzina była bezpieczna.
-Co z Ker- - ale siostra już się przy nim znalazła, oparła się o jego policzek. Płakała.
-Kerrie. - chwycił ją za ramiona, by kontrolnie spojrzeć jej w oczy. Była smutna, ale była sobą. Przytulił ją mocno, mocno. -Jest już bezpiecznie, ale udajcie się do lecznicy, dobrze? - nie wiedział, jak czarna magia na nią wpłynęła, a Just wydawała się taka zmęczona. Wierzył, że patronus rozgonił to, co wpływało na Kerrie, ale chciał, by obejrzał ją jeszcze czarodziej-uzdrowiciel.
Mógłby jeszcze chwilę trzymać ją w ramionach, ale zagadka dzisiejszego dnia, sprowadzająca faktycznie niebezpieczeństwo w Somerset, nie dawała mu spokoju.
-Just. - zwrócił się do siostry, łagodnie, spokojnie. Chciałby jej powiedzieć, że może przecież złapać oddech, że Vincent żyje i nie musi od razu rzucać zaklęcia - ale wiedział, jak by zareagowała i ugryzł się w język. -Ta czarna magia, rozlała się po całej okolicy. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Czuję się dobrze. - na tyle dobrze, na ile mógł, czarna magia wpłynęła też na niego, ale przywykł w pracy do gorszych obrażeń. -Polecę to sprawdzić. Przekonać się, czy grozi komuś jeszcze, albo chociaż zrozumieć jej naturę. Jeśli chcesz... - wyglądała tak krucho, i Vincent... Może powinna... może powinna tu zostać, ale przecież jej tego nie zasugeruje. -...jeśli chcesz, leć ze mną, ale wystarczę ja. A ty powinnaś... musisz spisać to, co się działo, póki pamiętasz. Pamiętasz, jak Grey wysłał nam listy o cieniach, w kwietniu? To bardzo pomogło, a to coś, magia zdolna przeniknąć Fideliusa, to kolejny przejaw niezrozumiałej magii. Spisz raport, daj znać Szefowi Biura Autorów, najlepiej wszystkim Zakonnikom, jeśli coś z tego rozumiesz. Skoro to wina Rosiera to... kontrolował to w jakiś sposób? Dam ci znać, czego się dowiem, nie możemy być bezbronni. Musimy spróbować to zrozumieć. Proszę, to nam pomoże. - mówił szybko, odpychając emocje, myśląc strategicznie. Cokolwiek się tu nie stało, musieli spróbować to zrozumieć, musieli powiedzieć innym. Tak samo jak o dziwnym zachowaniu mugola w Dziurawym Kotle, jak o cienistych istotach, które zaatakowały Herberta i które wydawały się pokrewne magii, jakiej sam Mike doświadczył u boku Williama. Spoglądał w oczy siostry z determinacją. Coś zagroziło ich domowi, coś zagroziło Kerrie, ale nie mogą się poddać - muszą z tego wyciągnąć wnioski, chwytać się każdej strategicznej przewagi, nie dać się zaskoczyć drugi raz.
-Tego już nie ma, zniknęło na moich oczach, dom w teorii jest bezpieczny - ale zajrzyjcie do lecznicy, proszę. Ja lecę, spotkamy się potem. - zwrócił się do Castora, ufając mu w sprawie bezpieczeństwa Kerrie.
Kucnął przy Vincencie, uśmiechnął się blado.
-Nie ma za co. Też uratowałeś mi życie. - srebrny wilk podszedł bliżej, jakby zwabiony tą wymianą słów. Nachylił się, tak jakby chciał uściskać Rinehearta, ale to nie było jego celem - nie okazywali sobie wcześniej takich czułości.
-Porozmawiaj z Just. - szepnął mu do ucha, tak, by nie słyszała. Z naciskiem.
Miał nadzieję, że to nie odciągnie jej od złożenia w całość informacji dla aurorów i Zakonu.
Wstał, wziął głębszy wdech. Kontrolnie otarł policzki, ale morze zmyło z niego krew. Siniec pod okiem bolał, ale to nic takiego. Napotkał wzrok Kerrie, znowu.
-Najważniejsze, że jesteś cała, Kerr. - szepnął na pożegnanie, proszę, nie martw się moim głupim okiem. Potem ruszył w stronę domu, po miotłę w przedpokoju. Jeszcze raz się rozejrzał, zawahał przed wejściem na taras - ale Festivo przecież nie kłamało. Po chwili wzbił się w powietrze i pomknął wgłąb lądu.
/dziękuję mg i zt wszyscy?
Can I not save one
from the pitiless wave?
- Kocham cię, Kerr, ale twój prawy sierpowy nie jest w stanie przynieść wielu szkód. Wszystko z nim w porządku. - zapewniła siostrę, próbując żartem uspokoić ją trochę, chociaż jej oczy nie uśmiechały się wcale. Skinęła krótko głową na kolejne przeprosiny. Nie miała za co przepraszać - nie musiała i nie powinna, nie zawiniła niczemu. Podniosła się, obolała, zmęczona, układając na chwilę rękę na głowie siostry. Ruszyła w stronę Vincenta utykając na jedną nogę. Uklęknęła obok wypuszczając z ust słowa. Kiedy zaraz po podziękowaniu stwierdził, że da sobie radę wywróciłam lekko oczami. Wiedziała, że da. Ale nie musiał cierpieć, kiedy ona mogła sięgnąć po magię. Skupiła się na znajomej melodii, melodii, którą znała dokładnie, która towarzyszyła jej już od dawna. Na kształcie feniksa i na nadziei, którą niósł na zapewnieniu, którym dla niej był.
- Expecto Patronum. - wybrała, zataczając różdżką. Uniosła spojrzenie na brata kiedy zaczął mówić. Skinęła głową przyjmując pierwszą wiadomość. Zwaliła się na plaże podwijając nogi, układając na nich ramiona. Zmęczona, taka się czuła. Spojrzała znów na Vincenta, żeby potem unieść jasne tęczówki na brata. Przymknęła na chwilę tęczówki. Była zmęczona, zurzyła dużo magii, ale jednocześnie była odpowiedzialna za wszystko, co zaszło. Zasznurowała lekko usta i pokręciła głową.
- Polecę. - zdecydowała w końcu spoglądając na morze niedaleko. - Nie zapomnę tego za kilka minut. - odpowiedziała bratu marszcząc lekko brwi. Zwróciła na niego spojrzenie dopiero, kiedy zaczął mówić o Fideliusie marszcząc mocniej brwi. - Fidelius nie broni przed czarną magią - nie działa w ten sposób, Mike. - odpowiedziała mu kręcąc głową przecząco. - Niedługo nałożę tu światło, ale mam problem z jedną transfiguracją. - dodała jeszcze odwracając znów spojrzenie. - Dobrze. - mruknęła, choć nie podobało jej się, że Mike zwracał się do niej jak do jakiegoś nieopierzonego świeżaka, albo jak do kogoś, kto nie podzieliłby się informacjami, które posiadał. - Pojawiły się trzy wilki nie zaatakowały ani jego, ani jego żony. A kiedy popełniłam błąd i zdecydowałam się na odwrót nakazał im iść za mną. Jak widać - posłuchały go. - wyjaśniła spoglądając znów przed siebie. Wykrzywiła lekko usta. Skąd ten ton? Te prośby, jakby naprawdę nie zamierzała tego zrobić. - Wiem. - powiedziała tylko łapiąc oddech. Dźwignęła się do pionu. Spojrzała na Rinehearta.
- Zaczekaj na mnie w domu. Porozmawiamy niedługo. - zwróciła się do niego spoglądając na niego z góry. Położyła mu na chwilę rękę na ramieniu, a potem ruszyła w ślad za bratem.
"Z popiołów"(2) na Vincenta - 51
EM: 19/50
| zt
- Expecto Patronum. - wybrała, zataczając różdżką. Uniosła spojrzenie na brata kiedy zaczął mówić. Skinęła głową przyjmując pierwszą wiadomość. Zwaliła się na plaże podwijając nogi, układając na nich ramiona. Zmęczona, taka się czuła. Spojrzała znów na Vincenta, żeby potem unieść jasne tęczówki na brata. Przymknęła na chwilę tęczówki. Była zmęczona, zurzyła dużo magii, ale jednocześnie była odpowiedzialna za wszystko, co zaszło. Zasznurowała lekko usta i pokręciła głową.
- Polecę. - zdecydowała w końcu spoglądając na morze niedaleko. - Nie zapomnę tego za kilka minut. - odpowiedziała bratu marszcząc lekko brwi. Zwróciła na niego spojrzenie dopiero, kiedy zaczął mówić o Fideliusie marszcząc mocniej brwi. - Fidelius nie broni przed czarną magią - nie działa w ten sposób, Mike. - odpowiedziała mu kręcąc głową przecząco. - Niedługo nałożę tu światło, ale mam problem z jedną transfiguracją. - dodała jeszcze odwracając znów spojrzenie. - Dobrze. - mruknęła, choć nie podobało jej się, że Mike zwracał się do niej jak do jakiegoś nieopierzonego świeżaka, albo jak do kogoś, kto nie podzieliłby się informacjami, które posiadał. - Pojawiły się trzy wilki nie zaatakowały ani jego, ani jego żony. A kiedy popełniłam błąd i zdecydowałam się na odwrót nakazał im iść za mną. Jak widać - posłuchały go. - wyjaśniła spoglądając znów przed siebie. Wykrzywiła lekko usta. Skąd ten ton? Te prośby, jakby naprawdę nie zamierzała tego zrobić. - Wiem. - powiedziała tylko łapiąc oddech. Dźwignęła się do pionu. Spojrzała na Rinehearta.
- Zaczekaj na mnie w domu. Porozmawiamy niedługo. - zwróciła się do niego spoglądając na niego z góry. Położyła mu na chwilę rękę na ramieniu, a potem ruszyła w ślad za bratem.
"Z popiołów"(2) na Vincenta - 51
EM: 19/50
| zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Kawałek plaży
Szybka odpowiedź