Wydarzenia


Ekipa forum
Samotna łódka
AutorWiadomość
Samotna łódka [odnośnik]16.03.21 12:47
First topic message reminder :

Samotna łódka

W pobliżu Hopton, na jeziorze Carsington od północnej strony, przy brzegu szeroko porośniętymi można znaleźć stary pomost, a przy nim, zacumowaną błękitną łódkę. Miejscowi mawiają, że znajduje się tam od wielu lat. Wokół miejsca krąży legenda, że raz do roku, w czasie przesilenia wiosennego łódka wypływa na środek jeziora. A szumiące wokół drzewa i woda, rozgrywają piękna, lecz smutną melodię. Mawia się, że to duch kobiety odwiedza miejsce w którym tragicznie zginął jej mąż, ratując tego dnia jej życie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Samotna łódka - Page 8 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Samotna łódka [odnośnik]27.02.23 22:33
Spojrzał na nią nieco zaskoczony pytaniem, ale zanim się odezwał, pomyślał. Tak jak typowy Krukon. Dlaczego zarzuca mu wrażliwość na punkcie języka? No tak, powinna, tak skonstruował pytanie. Odpowiedź właściwie powinna być twierdząca, ale on z jakiegoś powodu usłyszał w swojej głowie tylko „wcale nie”. Nie cierpiał nie rozumieć. Ciało jeżyło się wściekle, gdy świat podstawiał mu pod nos niezrozumiałe zdarzenia, a umysł za wszelką cenę usiłował rozwikłać te zagadki, choć, z oczywistych powodów, zwyczajnie nie mógł. Zauważył jednak, że w jakiś sposób zirytowało ją jego pytanie. Marszczący się nosek wyglądał groteskowo - a może całkiem pasował do jej gładkości, do marmurowej cery i czekoladowych oczu? Uśmiechnął się tylko (szczerze) i pokręcił głową, odpowiadając jej chyba w ten sposób na zadane pytanie. Zaraz ten nosek znów stał się prosty, wygładzony, a na ustach zakwitł uśmiech. To możliwe, żeby jej uroda, dostrzeżona przez niego i doceniona, mogła jeszcze bardziej przypaść mu do gustu? Czy może właśnie pokazywała mu się z innych stron, prezentowała w pełnej szerokości swe łabędzie pióra?
- Znachor źle się kojarzy - przynajmniej jemu źle się kojarzył. Znał już szarlatanów, którzy owe miano z dumą nosili, a jedyne, co potrafili robić, to wciskać kit, że ten napar z mięty uleczy ból stawów, pleców i kołatanie serca. - A pijawki? Zdarza się, ale rzadko. Są nieocenione, jeśli w krwi krążą toksyny. - były czasy, kiedy bał się eksperymentować z zaklęciami oczyszczającymi krew, bo były skomplikowane, a potem, gdy już je opanował, pijawki wciąż górowały swą przydatnością. - Jestem uzdrowicielem.
Chciał powiedzieć jej więcej. Że nie tylko uzdrowicielem, ale licencjonowanym. Że skończył praktyki na każdym oddziale Munga i z każdego wyniósł jakąś komiczną historię. Że wciąż jest zbyt mało uzdrowicieli na ilość rozprzestrzeniających się chorób i cierpienia obecnego fizycznie w ludzkich ciałach. Że czasem myśli o tym, co innego mógłby w życiu robić, ale odpowiedź zawsze jest ta sama - nie wiem. Że lubi to robić. Że dotykanie drgających pod palcami mięśni i ścięgien, wyczuwanie pulsu i oddechu, badanie krążków międzykręgowych i łączeń żeber, tamowanie krwotoków i zasupływanie rozdzielonych tkanek - to wszystko daje nadzieje i chęć życia, wtłacza na powrót w człowieka wolę stąpania po tym padole łez o jeden dzień dłużej. Chciał mówić. Chciał opowiadać. Chociaż nie wiedział, kim jest, i zdradzanie szczegółów swojego życia było wysoce niebezpieczne, wręcz karykaturalnie, śmiertelnie niebezpieczne. Kusiła mimo to. Chciał spędzać z nią czas. Słuchać jej głosu. Spłoszony wróbel szamotał się uwięziony w klatce gdzieś na wysokości jego serca. Błagał o wolność.
Ale wolność w tych czasach to towar deficytowy.
Chłód wody nieco go otrzeźwił, spiął na nowo mięśnie, podrażnił nerwy. Sądził, że to pomoże, a stan, w który wpadł, po prostu minie. Że to może jakiś wyrzut hormonów, który w takich okolicznościach prędko mógł zostać zbity. Ale kiedy się odwrócił, on pokładała się na pomoście w sposób, który ni w ząb nie pomagał mu w powrotnym złożeniu myśli w całość. Przymrużył oczy, wzrok zjechał o kilka centymetrów niżej, niż powinien, ale nie z ciekawości - raczej sprawdzenia, na jakim poziomie zatrzymała się sukienka. Dekolt zdawał się być... bezpieczny. Odchrząknął. I całe szczęście, że zadała mu zagadkę - te zawsze, już od czasów Hogwartu, zmuszały go do zgarnięcie myśli na jeden kopczyk.
- Grecy i tęcza? - skrzywił się i znów podniósł chciał podnieść wzrok w górę, do gwiazd. Byleby nie patrzeć tylko na nią, na jej prowokacyjny sposób ułożenia ciała, na biodra zaokrąglające się na deskach, na łuk kręgosłupa, którego nierówności mógłby wyczuć palcem, gdyby tylko sięgnął... - Helgo, dopomóż - przetarł twarz, błagając o ratunek, o litość nad swym marnym bytem, nad splugawioną duszą. - Irys? - umysł odnalazł ścieżkę, bo wiedział, która z nich prowadziła do celu. W końcu zdradził jakieś logiczne szlaki myślowe. - Grecka bogini tęczy to Iris, prawda? Ale to mydło... mydlnica lekarska, również u Greków, była stosowana jako środek do prania. Irysy pachną podobnie, mają nawet podobnie właściwości, ale tęczy w mydlnicy nie ma żadnej. Masz na imię Iris? - zmarszczył lekko brwi, jakby z zaciekawieniem, gdy znów na nią spojrzał. Tym razem w jej oczy, na włosy, wciąż mokre, ale rozmigotane od księżycowego i gwiezdnego blasku. Zniknie, jeśli się pożegnają. - Ted. W tym imieniu nie kryje się nic tajemniczego.
Jej różdżkę położył obok niej, a swoją chwycił w zęby, po czym zaparł się dłońmi, stopy oparł o deski łączące wsporniki, i podciągnął się, wydając z siebie cichy stęk wysiłku. Był zmęczony. A jedynym pragnieniem było przecież pozbyć się tutaj tego zmęczenia. Usiadł na pomoście tak, że stopy dotykały wciąż wody. Aż się wzdrygnął, kiedy ociekająca woda znów uwolniła dreszcz.
- O co chodzi z tymi owcami? - spojrzał znów na nią nieco z boku, ciekawy odpowiedzi.



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty


Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore
Re: Samotna łódka [odnośnik]28.02.23 22:04
Jego zaskoczenie odczytała zupełnie mylnie — jako trafienie w sedno. A to z kolei przyjemnie połaskotało ego, które tego właśnie, w tej nietypowej, komicznej wręcz sytuacji potrzebowało. Dopiero gdy uśmiechnął się do niej, z jakiegoś powodu wyraźnie szczerze, sama zatrzymała na jego ustach dłuższe spojrzenie. Było mu z tym uśmiechem niezwykle do twarzy. Powinien uśmiechać się zdecydowanie częściej. Zastanawiała się, czy mu tego nie powiedzieć. Tego, i że ludzie nie zwykli lubić gburów, którzy krytykowali osoby próbujące im pomóc. Ale póki co obie uwagi zatrzyma dla siebie.
— Dla dużej ilości ludzi znachor to jedyny, na którego mogą sobie pozwolić w chorobie — wtrąciła z niespodziewaną nutą smutku; podróżowanie po kraju za zaopatrzeniem wszelkiego rodzaju, przemieszczanie się od kryjówki do kryjówki, między jedną wioską, miastem, hrabstwem a drugim pokazało jej jak na dłoni, jak bardzo w czasie wojny brakuje odpowiedniej opieki medycznej. Dziury po licencjonowanych uzdrowicielach wypełniali znachorzy właśnie, doprowadzając tych pierwszych do szewskiej pasji. — Czyli zatrucia też zdarzają się rzadko? To akurat dobrze — uśmiechnęła się szerzej, ożywiając się nagle, tą — wydawałoby się — przypadkową informacją. Ostatecznie jednak pokręciła głową na boki, kropelki ściekające z mokrych włosów rozprysnęły się po pomoście, część z nich spadła na nogawki spodni Teda. — Jeżeli kiedykolwiek do ciebie trafię, trzymaj je ode mnie z daleka — zastrzegła z wesołością przebijającą się przez głoski, aż wreszcie przechyliła główkę w bok i nie odwracając od niego wzroku, puściła mu oczko. Ot tak, z kaprysu. — Proszę — dodała jeszcze, głosem miękkim i melodyjnym, mającym wpłynąć na jakikolwiek wyraz sprzeciwu.
Chciała, by opowiadał dalej, jeżeli miał ochotę. Wszystko, co powiedział do tej pory, nawet o tej nieszczęsnej kałamarnicy, było przecież niezwykle ciekawe. Zastanawiała się, jakie jeszcze historie miał w swoim rękawie. Gdzie był, co widział, jakie przypadki ludzi w tym czasie poznał. I choć zazwyczaj to ona mówiła, to ona prezentowała się jako ta pewniejsza siebie część danej pary, dla niego mogła uczynić wyjątek.
Wydawało się, że przed nią uciekał. A jeżeli nie przed nią — to przed myślami, które w nim wywoływała. Nie pierwszy raz widziała podobne próby, choć zazwyczaj ograniczały się do uciekania wzrokiem, wycofywania się ze wspólnej przestrzeni, gdy zaczynało być zbyt gorąco. Nigdy jeszcze nie miała okazji kokietować mężczyzny na pomoście, czy niedaleko innego jeziora, rzeki, morza. Obserwowała go więc z wyraźnym zaciekawieniem, próbując dowiedzieć się, jak daleko może się z nim posunąć. Stąd pokładziny na pomoście, jego wzrok zniżający się jeszcze bardziej.
— Oczy mam tutaj — napomniała go zupełnie rozbawiona, choć ton głosu wyraźnie zasugerował, że nie miała mu tego za złe. Zresztą, zaraz jego wzrok zaszedł mgiełką zamyślenia, zastanawiał się nad rozwiązaniem zagadki. Jeżeli ją odgadnie, był faktycznie warty jej czasu. Słodkie pocieszenie po owczanym fiasku. I tak właśnie się stało. Gdy rozpoczął od pytania o greków i tęczę, kiwnęła zachęcająco głową. Przy kolejnej wskazówce był już o centymetry od rozwiązania, a wreszcie i to nadeszło. — Bingo. Odgadłeś. Powinieneś być z siebie dumny... — zawiesiła na moment głos, przynajmniej do czasu, aż nie zdradził jej swojego imienia. Prostego, trzyliterowego, a jakoś tak pasującego do niego jak ulał. Nie przypominał Ganymedesa, nie przypominał Henry'ego, ale Tedem mógł być idealnym. I jeżeli jej nie okłamał — tak właśnie było.
Z wdzięcznością odebrała położoną obok niej różdżkę. A gdy Ted próbował wdrapać się na powrót na pomost, podniosła się z pozycji leżącej, przesuwając się bliżej niego. Czubki palców nie sięgały wody, była na to za niska.
— Polubiłam cię, Ted — oznajmiła wreszcie, unosząc w górę jedną z dłoni, tę, która nie trzymała kurczowo różdżki. Odgarnęła mu włosy z twarzy, kosmyki lubiły chyba przyklejać się do jego czoła. — Dlatego ci odpowiem. Byłam tu umówiona z kimś, kto ma stado owiec na sprzedaż. I wygląda na to, że wystawił mnie, choć lepszej oferty w okolicy nie dostanie. Co prawda do kosmetyków lepsze jest mleko kozie, ale z owczego można zrobić naprawdę bogate mydło. A jak ktoś nie lubi mleka, to jest jeszcze wełna, w ostateczności mięso... Pogardziłbyś swetrem z takiej wełny? Ja nie. W szczególności w trakcie wojny — choć momentami jej wypowiedź mogła wydawać się zbliżać do żartów, cały czas brzmiała poważnie. Wzrok zawiesiła na spokojnej tafli jeziora, w której odbijała się nieruchoma kometa i księżyc. Po chwili ciszy wzruszyła ramionami, pozornie nonszalancko, choć chyba dała po sobie poznać, że coś może ją gryźć. — No cóż, może sprzedał je już komuś innemu. Ale gdyby nie on, nie byłoby mnie dziś tutaj. A ty? Jesteś amatorem nocnych kąpieli, czy to był wypadek? — przeniosła na niego zaciekawione spojrzenie. Spojrzenie, które lśniło od ciekawości, tej szczerej, niewymuszonej. Opowiedz mi coś o sobie, Ted.


It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946
Re: Samotna łódka [odnośnik]02.03.23 19:47
Znów zmarszczył brwi na to, o czym mówiła. Ale w gruncie rzeczy mówiła prawdę. Po prostu irytowało to go na tyle, by reagować buntem na podsunięte argumenty w dyskusji. Ot, ludzka przyzwoitość się w nim odzywała. Wzbierała w nim jakaś złość, dlatego w swoim gabinecie, na przekór własnym potrzebom fizycznym, nie prosił o tyle pieniędzy, o ile powinien, czasem w ogóle ich nie biorąc. Ludzie jednak przeważnie chcieli się jakoś odpłacać, dlatego znosili mu do domu wszystko, co według nich było wartościowe. W taki sposób znalazła się w jego domu Bronte, w taki sam sposób zjadł któregoś wieczoru pół świeżej, ciepłej jeszcze chałki z łyżką miodu, dostał bukiet ziół, które potem mógł ususzyć i wykorzystać do sprawienia kilku mieszanek leczniczych. Chciał, żeby ludzie byli zdrowi, mieli siłę, by wejść w kolejny dzień z nadzieją. I miał nadzieję ściągnąć swoimi sposobami uwagę ludzi na siebie, nie na tych, którzy zamiast dawać, woleli brać pełnymi garściami.
- To zależy jakie zatrucia. Bo teraz najczęściej zdarzają się pokarmowe, te od wilczych jagód albo innych owoców znalezionych przypadkowo w lesie. Ich akurat nie leczy się pijawkami. - jej głos tak gładko docierał do jego uszu, ocierał się o nie niemal łaskotliwie, więc patrzył na nią, jakby wyczekiwał kolejnych zgłosek wychylających się zza rozciągających się w uśmiechu ust. - Jak nie pozostawisz mi wyboru, to niczego nie obiecuję - wzruszył ramionami z miną niewiniątka.
Poczuł, że teraz się zaczyna relaksować. Odrobinę, nieznacznie, ale wciąż o wiele bardziej niż tarmosząc się w pościeli na starym, skrzypiącym łóżku. Woda pozwalała mięśniom odetchnąć, obmywała skórę, zamykała pory, zmuszała naczynia krwionośne do niezbyt intensywnej pracy. Położył dłoń na karku, przetarł go, roztarł mięśnie spięte od pracy, stresu i przeżywanych trosk.
- Niby oczy masz tutaj, a jednak robisz to specjalnie, co? - zdążył powiedzieć, zanim ostatecznie wydostał się na pomost, a ona zmieniła pozycję. Usiadła blisko. I kontrola, którą osiągnął w wodzie, znów zaczęła opuszczać jego ciało. Przeniósł spojrzenie z jej twarzy w dół, na swoje stopy, które zanurzały się w chłodnej, księżycem oblanej wodzie, i na jej, drobniutkie tak, jak drobne były jej pantofelki. Kątem oka zobaczył jej dłonie, a gdy wyżej nie mógł sięgnąć, a chciał, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że nie powinien, bo znów utonie, obrócił głowę w jej stronę. Znów na oczy, znów na jasne policzki, zarumienione niczym pierwsze wiosenne pąki pojawiające się na jabłonkach i wiśniach; na piegi i usta. A potem cały obrazek przesłonięty został dłonią - jej dłonią - i palcami dotykającymi jego skóry. W dodatku to „polubiłam cię”. Patrzył na nią zupełnie zadziwiony, zaskoczony. Co miał z tym zrobić? Co miał zrobić z jej szczerością, ujmującym pięknem i delikatnością, jakiej od dawna nie czuł? Mówiła o czymś, o owcach i kosmetykach, ale on zupełnie nie słuchał. Jego palce same powędrowały ku górze, do jej nadgarstka, który wciąż trzymała w górze, i objęły go, znacząc wyschniętą już skórę zimną wilgocią, ale i odrobiną ciepła bijącego spod spodu, z dna duszy, z resztek życia tętniącego pod kolejnymi warstwami tkanek. Palcem wskazującym przesunął po powierzchni jej dłoni, po napiętych niczym struny harfy ścięgnach, po drobnych kostkach, po wgłębieniach.
Aż w końcu ją puścił. Powoli, jakby dotknął właśnie jadowitego węża, bo pomylił go z tym zupełnie dla niego nieszkodliwym. Zmarszczył brwi. Nie powinien dotykać w ten sposób kobiety. Nie powinien o niej myśleć tak, jak myślał. Wcale się nie znali.
- Nie pogardziłbym - odparł natychmiast po zadanym pytaniu, umysł w porę złapał kontakt ze światem. - Jestem zmęczony. To znaczy... byłem zmęczony, więc szukałem odpoczynku. Wiesz, w samotności, w ciszy. Na co dzień sporo dociera do mnie hałasu z Borrowash, człowiek chce się odciąć od tego na chwilę - od wszystkiego, łącznie ze swoimi emocjami. Nie patrzył już na nią, wzrokiem kręcił między cieniutkimi, jeziornymi falami, z miną, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. - Czy ja... czy ja mógłbym cię gdzieś odprowadzić? Jest już późno, nie powinniśmy się tu kręcić o tej porze.
Czuł się winny. Winny tego, że próbował żyć.



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty


Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore
Re: Samotna łódka [odnośnik]05.03.23 13:20
Nie zakładała, że ma złe intencje. Pomimo przykrego rozpoczęcia tej znajomości, zimnej wody wsiąkającej coraz to odważniej w deski pomostu, wydawał się być naprawdę dobrym człowiekiem. Może nieco zagubionym. Chaotycznym. Ale kto w tych czasach nie był zagubiony lub chaotyczny? Na jej drodze stawało wystarczająco dużo osób, by Iris miała okazję wskazać wśród nich kilka cech dominujących, a idąc dalej — podzielić ich na grupy. Ted z pewnością nie stanowił zagrożenia, przynajmniej dla niej. Obserwując go, brunetka miała wrażenie, że jeżeli mógłby komuś zaszkodzić, to przede wszystkim sobie. Swą specyficzną, bo podszytą jakąś niezrozumiałą melancholią impulsywnością.
Impulsywność i melancholia znikały, gdy zaczynał mówić.
— W takim razie czym się leczy takie zatrucia? Obiecuję nie zrobić ci konkurencji — przymknęła na moment oczy, uśmiechając się szerzej. Chciała, by mówił dalej, chciała go słuchać — może nie miała pojęcia, o czym dokładnie mówi, nazwy, którymi się posługiwał rozmywały się gdzieś w mgle niepamięci, trochę znajome, a z drugiej strony zupełnie obce. Minęły lata, gdy ostatnim razem miała styczność z zielarstwem. Wydawało się jednak, że i Ted się odrobinę otwiera, przynajmniej czuje się nieco swobodniej w jej towarzystwie. To wzruszenie ramionami i mina niewiniątka nawet mu pasowały. — No wiesz co? — żachnęła się, udając obrażoną. Nie trwało to długo, skumulowało się w rękach skrzyżowanych na piersiach i dmuchnięciu powietrzem w jeden z przemoczonych kosmyków, który oderwał się na moment od czoła, by później opaść na nie z charakterystycznym plaśnięciem.
Dopiero gdy oskarżył ją o specjalną grę ciałem, wywróciła oczami — z uśmiechem, nie z irytacją. Gdyby mogła, pewnie oparłaby dłonie zaciśnięte w piąstki o biodra, ale chwilę później usiadła obok niego, uznając, że nie ma powodu się boczyć. To, że zdołał zauważyć, że robi pewne rzeczy specjalnie, dobrze świadczyło o jego intelekcie. To, że dalej wpadał w jej sidła — że jednak był mężczyzną.
I wtedy to poczuła. Charakterystyczne ukłucie, którego przecież nigdy miała nie czuć. W jednym momencie opuściła nieco wzrok, choć palce wciąż stykały się z jego skronią. Wydawało się, że sama zdołała się zawstydzić, klatka piersiowa zatrzymała się, a nim Iris zdołała nabrać kolejny oddech, minęło kilka dobrych sekund. Do życia wróciła przecież, dopiero gdy poczuła ciepło jego dłoni. Ciepło przychodzące do niej wbrew chłodnej wodzie, w której spędził przecież naprawdę dużo czasu. I wspinało się po jej ręce razem z jego palcami, ale w tym dotyku nie było nic złego. Nic obcego. Tak, jakby dotykał ją już w ten sposób wielokrotnie, jakby jej nadgarstek stworzony był specjalnie w taki sposób, by idealnie układać się pod jego palcami.
Aż wreszcie ją puścił. Wszystkie dobre rzeczy nie mogą przecież trwać wiecznie.
Sama opuściła dłoń, ułożyła ją na swym udzie, wygładzając mokry, przylegający do ciała materiał sukienki.
— Dziwny to tok myślenia — uznała, marszcząc lekko brwi w zamyśleniu. Znów wzniosła oczy do nieba, kierując je uparcie w stronę księżyca, nie komety. Wszędzie, tylko nie do komety. Chciała dać Tedowi przestrzeń, najwyraźniej bardzo jej potrzebował. Przebodźcowanie nie działało dobrze na nikogo. — Ze zmęczenia szukać spokoju na dnie jeziora. Mogłeś sobie zrobić krzywdę — Upomniała go, spoglądając na niego ledwie kontrolnie, kątem oka. Wydawał się być zamyślony, coś musiało go prawdziwie trapić. Może nie próbował się jej wymówić jakimś prostym kłamstwem. Może był już tak zmęczony rzeczywistością, że pozostanie pod powierzchnią wody, było dla niego jedynym możliwym rozwiązaniem. Jedynym racjonalnym wyjściem z sytuacji.
Wreszcie spytał, czy może ją gdzieś odprowadzić. I ze zmęczonego życiem mężczyzny przemienił się w jej oczach w młodego chłopaczka. Zupełnie bezbronnego wobec głośnego, brutalnego świata wokół.
— Co najwyżej do miotły — westchnęła rozczulona, zaczesując włosy za ucho. — Nie mieszkam w okolicy — dodała po chwili, podnosząc się powoli z zajmowanego miejsca. Swobodnym krokiem podeszła do ich butów, leżących samotnie kilka kroków dalej. Chwyciła w jedną rękę swoje pantofelki, w drugą łapiąc buty Teda. Podała mu je, samej zastanawiając się nad tym, czy powinna założyć swoje. Chyba nie. Ale latanie na bosaka było jeszcze gorsze.
— No już, wstawaj. Musisz się wyspać, jutro kolejny ciężki dzień?

| z/t[bylobrzydkobedzieladnie]


It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.


Ostatnio zmieniony przez Iris Bell dnia 17.05.23 13:14, w całości zmieniany 1 raz
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946
Re: Samotna łódka [odnośnik]19.03.23 11:07
Każdy miał w domu taką parę butów, w której nie chciał chodzić, a mimo to wydawała się najbardziej dopasowana do stóp, najwygodniejsza, jakby skrojona na miarę, idealna. Mogła wydawać się metaforyczna, ale jej urealniona forma stała tuż przed nim, zapraszając do tej podróży, podając mu tę parę butów, których potrzebował nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Doskonale wiedział, że wpadł w pułapkę zgorzknienia i dystansu, a ciało i umysł za wszelką cenę usiłowały się z niej wydostać. Ale nie potrafił znaleźć wyjścia. Nie było stąd drzwi prowadzących do bezpiecznego miejsca, gdzie mógłby zacząć od nowa. Droga pokryta była tłuczonym szkłem, kryjącym się między drobniutkimi ziarenkami piasku. Nie chciał stawiać na tej ścieżce swoich stóp, nie był gotowy na ból, który się z tym wiązał.
Ale mimo to zabrał od niej buty, przez dłuższą chwilę przypatrując się im jak nowemu nabytkowi podarowanemu przez wroga. Przypomniał sobie, że tak też myślał o listach od Billa. Lęk wiązał wtedy jego myśli tak, jak teraz, nie pozwalając wtedy - napisać kilku szczerych słów, a teraz - wypowiedzieć ich.
Nie pomagały też oddechy; stały się płytkie, a w głowie pojawiły się lekkie zawroty. Czuł się nieswojo.
I źle mu z tym było.
Zacisnął szczękę, zapominając o tym, o co pytała. Nie powinien tyle o sobie mówić. Nie powinien w ogóle z nią rozmawiać. Był tylko uzdrowicielem i tylko tyle ludzie powinni o nim wiedzieć - leczył rany, krwiaki, nastawiał kości i przywracał sprawność. A kim ona była? Czarownicą, którą kiedyś może przyjdzie mu uleczyć. Spojrzał na nią raz jeszcze, jakby chciał się upewnić, czy jego tok myślenia jest właściwy. W księżycowym świetle jej twarz lekko zalśniła, ostatnie kropelki wody spływające z miękkich włosów wchłonęły mleczny blask i oddały go oczom. Wstał, kierowany jej prośbą, i założył najpierw skarpetki, które wepchnął pod nogawki, a potem buty. Płuca same wzięły głębszy wdech, choć ten wciąż zdawał się być brany w pośpiechu.
- Więc do miotły. Uważaj na siebie i omijaj głębsze strefy lasów. Jak będziesz lecieć wystarczająco wysoko, być może nie dosięgną cię wiązki zaklęć - nie należało ludziom ufać. Czarodziejom ani mugolom. Wojna tak naprawdę nie skupiała się tylko na niemagicznej części Wielkiej Brytanii, a na każdym, czyja krew mogła wydawać się przybrudzona. Wydawać. Kobiety nie mogły czuć się bezpiecznie. - I... tak, uważaj na siebie - zawahał się, stojąc obok, gdy przygotowywała się do podróży.
A gdy wzniosła się ku górze, stał tak jeszcze, obserwując, jak znika w czerni, jak pochłania ją późny wieczór, a ostatnie promienie słońca giną gdzieś razem z nią. Miał bliżej niż ona, bo mieszkał w okolicy, co jednak nie zachęciło go do spaceru. Teleportował się.
Choć tego nie cierpiał.

| zt



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty


Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore

Strona 8 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8

Samotna łódka
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach