Wydarzenia


Ekipa forum
Samotna łódka
AutorWiadomość
Samotna łódka [odnośnik]16.03.21 12:47
First topic message reminder :

Samotna łódka

W pobliżu Hopton, na jeziorze Carsington od północnej strony, przy brzegu szeroko porośniętymi można znaleźć stary pomost, a przy nim, zacumowaną błękitną łódkę. Miejscowi mawiają, że znajduje się tam od wielu lat. Wokół miejsca krąży legenda, że raz do roku, w czasie przesilenia wiosennego łódka wypływa na środek jeziora. A szumiące wokół drzewa i woda, rozgrywają piękna, lecz smutną melodię. Mawia się, że to duch kobiety odwiedza miejsce w którym tragicznie zginął jej mąż, ratując tego dnia jej życie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Samotna łódka - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Samotna łódka [odnośnik]25.02.23 23:36
Głuchość wody sprzyjała jednocześnie skupieniu i rozluźnieniu. Nie chciał pamiętać tylko o złych chwilach, nie chciał rozpamiętywać bolesnych wspomnień, kiedy czuł, że Pani Śmierć jest zdecydowanie zbyt blisko. Chciał przypomnieć sobie coś dobrego, coś, co rozgrzewa serce i koi umysł. Myśl, Teddy, byłeś Krukonem.
Pierwszy pojawił się śmiech Lidii. Ten najgłośniejszy, najmilszy. Okrzyk zachwytu, kiedy do sznura jej nowych, zwierzęcych przyjaciół doczłapała się malutka kaczuszka. Śmiech Billy’ego i jego własny, kiedy po jeziorze puszczali kaczki, co rusz szturchając się zaczepnie za ramię, żeby zachować imponujący wynik całych dziesięciu i nie dopuścić, by drugiemu udało się go przebić. Ciepłe dłonie mamy, te utulające do snu, jej rozgrzane od opowieści usta całujące chłodne, jesienne czoło na dobranoc. Dotyk suchych źdźbeł siana na plecach w to gorące, sierpniowe popołudnie. Gęsi przelatujące nad angielskimi ziemiami, zapowiadające wiosnę, tę wyczekiwaną, tę ukochaną, świeżą wiosnę, gdzie od rana do nocy mogli planować wspólne wyprawy nad rzekę, rozbrajanie cierni grubymi gałęziami i zbieranie pierwszych przebiśniegów, by później wręczyć je matce. Coraz gorzej przechodzącej chorobę.
Coś szarpnęło. Płuca zaczęły domagać się tlenu, powietrza niewidzialnymi strumieniami płynącego nad wodą. Spojrzał do góry, czując ukłucie bólu i strachu. Znowu to samo, a już zaczynało być dobrze. Przypominał sobie w końcu coś, co nie wywoływało skrzywienia na twarzy albo grymasu fantomowego bólu. Nie było już przecież urazu kolana, to wyleczyli wspólnie z Hectorem; nie bólu bólu żeber, skręconej kostki,wyrwanego ze stawu nadgarstka. A jednak bodźce atakowały ze zdwojoną siłą, gdy po chwili zapomnienia pamięć zaczynała znów pracować tak, jak pracowała niegdyś.
Jeszcze chwila. Dam radę. Udowodnię sobie, przede wszystkim, że dam radę. Bo, cholera jasna, muszę w końcu to zrobić.
Nie spodziewał się dźwięku trzeszczącego obok niego pomostu, nie spodziewał się nikogo obcego (ani tym bardziej znajomego), ale nim zdążył zareagować, owy ktoś wskoczył do wody zaraz za nim, okrywając się paltem bąbli powietrza wirujących w głuchym tańcu aż do góry. Spanikował, zaczął machać rękami i nogami, ale tak pozbawione rytmu ruchy nie miały szans na podarowanie mu choć cienia szansy, żeby ruszyć w górę, po powietrze, którego nagle drastycznie go pozbawiono uchwytem za głowę. Ten ktoś musiał zobaczyć jego mugolskie ciuchy, te szarobure spodnie i koszulę w zieloną kratę. Usta same rozwarły się w bulgoczącym krzyku i poczuł, jak zaczyna krztusić się wodą, jak ręce ruszone umysłem przypartym do muru zaczynają wirować we wszystkie strony, ryjąc miękko, sykliwie wodę, a nogi razem z nimi, chcąc wypchnąć go ostatkami sił ponad powierzchnię. Jeszcze chwila i naprawdę umrze, zachłyśnie się nie tylko słodką wodą, ale i własną głupotą.
W końcu tafla go wypluła, jego głowę, a on wypluł nędzne krople jeziornych płynów i wziął pierwszy wdech, zaraz jednak krztusząc się nim tak, że aż żebra go zabolały - tym razem ból był dotkliwie prawdziwy, nie żyjący przeszłością. Zaczął się rozglądać, kaszląc, i jak tylko wychwycił pomost, chwycił w pierwszym odruchu śliski i napęczniały od glonów wspornik pomostu, wciąż kaszląc, w odrętwieniu strachem usiłując za wszelką cenę wydostać się z pomostu. Nie wiedział, kim jest ten, który go zaatakował, ale nie miał zamiaru się tego dowiadywać.

| to ja też chcę! się dowiedzieć: w co trafiłem Iris rękami/nogami w wodzie:
1. głowę
2. mostek
3. brzuch


[bylobrzydkobedzieladnie]



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty




Ostatnio zmieniony przez Ted Moore dnia 25.02.23 23:38, w całości zmieniany 1 raz
Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore
Re: Samotna łódka [odnośnik]25.02.23 23:36
The member 'Ted Moore' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Samotna łódka - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Samotna łódka [odnośnik]26.02.23 0:16
Tysiące bąbli powietrza wciśniętego siłą pod powierzchnię wody przez moment otuliło ciało Iris, która z zaciśniętymi oczami próbowała na opak dotrzeć do dna, gdzie spodziewała się zastać rolnika. Rolnika, oczywiście, że j e s z c z e rolnika, nie zaś jego ciało. Nabrane przed skokiem do wody powietrze musiało jej wystarczyć, przynajmniej przez pierwszą część poszukiwań. I pewnie wystarczyłoby, gdyby nie to, że swoją (ale czy na pewno?) zgubę odnalazła jeszcze wcześniej, niż się tego spodziewała.
Ręce wyciągnęły się przed jej ciało same; palce dotychczas zaciskające oba płatki nosa wyprostowały się, puściły, a ciało zareagowało automatycznie, próbując nabrać oddech. Zamiast powietrza do środka nosa dostała się oczywiście woda z jeziora, drogi oddechowe zapłonęły żywym ogniem, zmuszając kobietę do jeszcze szybszego podjęcia decyzji. Musiała go złapać, za cokolwiek. I wyciągnąć go, byle prędko, na powierzchnię, na brzeg, chyba nie będzie w stanie wciągnąć go na pomost.
Czas uciekał, oczy wciąż pozostawały zaciśnięte, teraz dodatkowo w reakcji na ból, którego się nie spodziewała. Poruszyła się, w pamięci odnajdując wspomnienia kąpieli na plaży w Cardiff, gdy razem z bratem i siostrą próbowali ścigać się pod wodą. Od tamtego czasu minęła już ponad dekada, ale wydawało się, że mięśnie mogły jeszcze coś—niecoś pamiętać; pamiętały wystarczająco, by pozwolić Bell zbliżyć się do topielca, by mogła objąć swymi ramionami (w idealnym świecie, tak jej się wydawało) tors mężczyzny, a potem ruszyć w górę, do wyczekiwanej tafli, której przebicie zwiększało szansę na przeżycie. Chociaż jednego z nich.
Zamiast tułowia objęła jednak coś zupełnie innego. Jedna z dłoni przesunęła się po czymś, co zdecydowanie musiało być niczym innym, jak nosem, druga poczuła poruszane ruchem wody włosy, a wszystko to w połączeniu ze sobą sprawiło, że przez ciało Iris przeszedł kolejny, silny dreszcz niezrozumienia. Kolejna głupia reakcja — otworzenie zamkniętych dotąd oczu, aby upewnić się, że nie oszalała. I nie, tę obawę mogła już pożegnać, ale pozostawało coś jeszcze.
Konsekwencje głupich reakcji.
Woda zetknęła się z kolejną delikatną tkanką. Oczy zapiekły, widzenie natychmiast się rozmazało, akurat w momencie, w którym znajomy topielec zaczął się wierzgać. Nie zauważyła, skąd nadszedł pierwszy cios. Wiedziała tylko, że syknęła przy nim, bąbelki powietrza uciekły spomiędzy jej ust i wiedziała już, że musi wypłynąć na powierzchnię, że dłużej po prostu nie da rady. Jeżeli się wierzgał, to oczywiście żył. A jeżeli żył i miał siłę na ruchy — pożyje jeszcze trochę, jak zanurkuje po niego raz jeszcze. Niewdzięcznik.
Wydostanie się na powierzchnię, nie było takie proste jak skok do wody. Zmuszała się, by wykonywać odpowiednie ruchy kończynami, ale przedłużający się pobyt pod wodą, piekące oczy i śluzówki nosa oraz obciążenie przypominającą teraz podwodny balon sukienką nie ułatwiało zaczerpnięcia oddechu na powierzchni. Nie spodziewała się też, że jezioro będzie tak głębokie — albo ona tak słaba. Po sekundach ciągnących się w nieskończoność wreszcie udało jej się przebić skrzącą barierę, wynurzyć wprost w blask księżyca i jeszcze czegoś, komety wiszącej na niebie od kilku tygodni, złowrogiej i zimnej, która zdawała się teraz nagrywać z losu dwójki czarodziejów.
Pierwszy był kaszel. Kaszel wyrzucający z gardła wodę, on i przyciśnięcie dłoni do oczu, próby przetarcia ich tak, aby odzyskać przynajmniej część widzenia. Uszy zatkane od wody w pierwsze chwili nie zarejestrowały wynurzenia się także kogoś jeszcze, ale tafla spokojnego dotychczas jeziora poruszyła się raz jeszcze, alarmując Iris na tyle, by zmusiła się do wzięcia w garść. Wciąż czuła bolesne drapanie w gardle, brązowe oczy zaszły łzami, ale otworzyła je, nie mogła dać się zaskoczyć. Kimkolwiek był ten człowiek, podpływał pod pomost, musiała ruszyć za nim.
Napięte mięśnie poczęły dawać o sobie znać, dołączając do feerii bólu rozsianego po całym ciele. Dopiero teraz czuła pulsowanie lewej skroni, to ona oberwała najbardziej w tej parodii podwodnej bijatyki. Nie puści mu tego płazem, nie ma takiej możliwości. Mogła być od niego szybsza — albo było to efektem niezwykłej determinacji, w szczególności rozpalonej ogniem urażonej dumy — bo zrównała się z nim dość prędko, samej wyciągając ręce nie w kierunku wspornika, ale desek nad jej głową.
Nie chciała na niego patrzeć. Jeszcze nie teraz. Będą mieli czas porozmawiać, gdy oboje znajdą się na suchym lądzie. Tam nie pozwoli mu już uciec.

| i co z tymi deskami...
1. Nie udaje mi się ich złapać, a przez to zostaję w wodzie
2. Złapałam się desek, ale z tego wszystkiego nie dałam rady się od razu podciągnąć. Mogę spróbować jeszcze raz, ST50.
3. Udaje mi się nie tylko złapać deski, ale także dźwignąć na pomost.
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946
Re: Samotna łódka [odnośnik]26.02.23 0:16
The member 'Iris Bell' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Samotna łódka - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Samotna łódka [odnośnik]26.02.23 0:47
Był przerażony. Absolutnie, otępiająco i paraliżująco przerażony. Zginie tutaj, jakieś silne łapska z powrotem wciągną go w odmęty ciemności, tam, gdzie było spokojnie, pozostanie spokojnie już na wieczność. Z zajęć pamiętał, że topielce w sposób najbardziej ludzki przeobrażały się w materię organiczną, że woda obmywająca skórę i tkanki traktuje je niezwykle łaskawie, jakby tam należały od zawsze. Jakby woda była ich prawdziwym domem. Nie. Nie zgadzał się na taki koniec zupełnie tak, jak nie zgadzał się na pozostanie w domu, gdy reszta rodzeństwa grzała ławki w Hogwarcie. Nie zgadzał się na pozostanie do końca świata (a przynajmniej do szczytu rozkładu ciała) zimnym, bladym i napuchniętym od wody. Nie.
Miał przez chwilę nadzieję, że pomost uratuje mu życie, że mimo bycia obmywanym przez ten przenikliwie zimny żywioł stanie się jego ostatnią deską ratunku. Kaszel odbierał mu zdolność prawidłowego widzenia, goniony przeczuciem nie chciał obracać się za siebie, na pluskającą dookoła wodę, gdzie wciąż szarpał się jego oprawca. Ruszył przed siebie, drżącymi palcami przytrzymując się boku pomostu łapczywie, odpychając się od niego, na ile mógł, stopami, koniuszkami palców szukając grząskiego dna. Kiedy go odnalazł, poczuł zastrzyk energii, i runął na przód, znów wpadając w emocjach do wody. Zatkane wodą uszy nie pozwalały na docieranie do Teda dodatkowych bodźców, nie było na to szans. Ale dobrze, bo gdy się podnosił, nic się nie zmieniło - wciąż dźwięki dudniły jak osy w szkle. Aż w końcu woda wydostała się z nich i znów świat stał się odrobinę przejrzystszy.
Splunął na ziemię, gdy dotarł na brzeg, a stopy zapadły się w zimnym, nocnym piasku. Kaszlał tak, jak kaszleli u niego ludzie chorzy na gruźlicę albo zapalenie płuc. Sam zaraz zachoruje, jak nie wydostanie się z tego miejsca i nie zakopie pod kocem. Ubrania.
Wyprostował się, dysząc i wciąż charkając namolnie, nierówny, pijany krok podejmując w stronę pomostu, gdzie wciąż znajdowały się jego ciuchy. Pierwsze wbiły się w jego oczy kobiece pantofelki. Co? To pytanie zdało się namalować kilkadziesiąt znaków zapytania wokół jego głowy. Gdy wychylił się za pomost, zobaczył kobietę. Drobną, sądząc po niewielkiej głowie. Powinien przestać traktować wszystkich ludzi jak pacjentów, to niezdrowe.
- Ty kałamarnico przebrzydła, co ty wyprawiasz?! - krzyknął do niej i znów kaszlnął. Splunął jeziorną wodą na kruche, trzeszczące deski. Nie miała przy sobie różdżki i nie wyglądała na taką, która zamierzała mu zrobić coś więcej, niż próbowała przed chwilą. Dlaczego zauważył te oczy? Sarnie, wielkie, błyszczące jak dwa węgielki. Jej usta. Lśniące, wilgotne, rdzawo-czerwone? - Zwariowałaś?! Chciałaś mnie zabić?! Nienormalna jesteś, kobieto!
Dyszał ciężko, wciąż nie potrafiąc ułożyć ze sobą te wszystkie elementy układanki. Dlaczego ktoś nasłał na niego drobną kobietę? Dlaczego teraz i tutaj? Był śledzony? Po co? Przecież sojusznikiem Zakonu był od niedawna i jeszcze nie zdołał, nie licząc Billa, nikomu pomóc w sferze magomedycznej. Była sojusznikiem Rycerzy? Ale, na kalesony samego Slytherina, jak, dlaczego i po co?! Przecież nawet nie trzymała w rękach różdżki! A jego?! Zaczął się rozglądać, aż w końcu drewienko niegdyś należące do Penny zalśniło księżycowym światłem. A może to jednak była energia pochłonięta z tego, co zsyłała im na Anglię tajemnicza kometa?



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty


Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore
Re: Samotna łódka [odnośnik]26.02.23 1:26
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła się tak zmęczona, albo raczej nie chciała o tym pamiętać. Im dłużej pozostawała w wodzie, im mocniej czuła zmęczenie ciągnące ją w dół — ją, nie pozornego topielca, któremu chciała przecież tylko pomóc — im bardziej poszerzał się obszar palących w bólu płuc, tym bardziej ochoczo wracały do niej wspomnienia pewnej nocy, jakiś czas przed tą, w której trakcie księżyca zabrakło zupełnie. Czuła w nogach to samo zmęczenie jak wtedy, gdy uciekała przed narzeczonym mimo woli. Ogień, który teraz fantomowo trawił jej ciało, był właściwie tym samym, który zapisał się w jej wspomnieniach, a łączył z pierścionkiem wciśniętym na palec. Wtedy udało jej się uciec, udało jej się otrzymać pomoc, ukarać odpowiedzialnego za własne cierpienie.
Dziś była starsza, miała w sobie więcej siły, więcej determinacji, nie mogła przecież tak po prostu odpuścić, na szali nie leżało przecież wyłącznie jej życie, chociaż o kupnie owiec można było, w kalejdoskopie wydarzeń, zapomnieć.
Próbowała się dźwignąć, wydostać z toni jeziora i początkowo wydawało się, że miała na to całkiem spore szanse. Udało jej się nawet wyciągnąć brodę ponad poziom desek pomostu, lecz w tym samym momencie ramiona zaczęły drżeć alarmująco, z wysiłku ponad ich możliwości, aż zmuszona została odpuścić, popaść znów w wodę. Na szczęście udało jej się utrzymać na powierzchni, rozchlapała tylko wodę wokół siebie, robiąc jeszcze większy hałas. Z całej konspiracji, dbania o swe niezauważenie, zostały już tylko ostatnie opary dobrych chęci. Na jej miejscu za to pojawiło się coś znajomego. Zaskakująco komfortowego w ściągniętych brwiach i ustach zaciśniętych w kreskę, oczach skupionych na postaci, która wdrapała się wreszcie na pomost, a której widok sprawił, że poczuła kolejną falę determinacji, decyzja o ponownej próbie wejścia na pomost została podjęta.
Znów spróbowała pochwycić się desek, tym razem wydawało się, że miała już mocniejszy uchwyt, a przez to też większe szanse na powodzenie. Przeszkodzić jej nie miał nawet fakt, że ich spojrzenia — dość młody jak na hodowcę owiec — się spotkały, co kogoś mniej śmiałego mogłoby zmusić do wycofania się z tegoż planu. Znów spróbowała się podciągnąć, jednak w momencie, w którym głos nieznajomego rozlał się po najbliższej okolicy, gdy jego ordynarne, oskarżycielskie słowa trafiły do jej uszu, ciało, najwyraźniej we własnym wyrazie niedowierzania, odmówiło jej posłuszeństwa. Ręce wyprostowały się natychmiast, palce ześlizgnęły z mokrej deski, pozostawiając ją już chyba na pastwę losu. Kolejne próby będą jeszcze bardziej wyczerpujące, będzie musiała spróbować przepłynąć do brzegu. Jeszcze kawałek.
— Jak w ogóle śmiesz tak do mnie mówić, kiedy uratowałam ci życie! — zachrypnięty ze zmęczenia i potraktowania wodą z jeziora głos Iris rozległ się zaskakująco wyraźnie, a na policzki natychmiast wystąpił niespodziewany rumieniec; z powodzeniem można było uznać, że wykwity na policzkach wynikały z wysiłku fizycznego, któremu była poddana, ale woda, choć zabójcza, była przyjemnie zimna, niemalże kojąca. Przed nią zaś znajdował się mężczyzna wyłącznie w bieliźnie, przemoczony i zły, ale przedziwnie znajomy, jakby widziała go już kiedyś — w innym życiu może, na pewno lata temu. — To nie ja kazałam ci siedzieć pod wodą jak ostatni ghul! Żałuję, że w ogóle się tobą przejęłam!
Ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz — z zimna, czy z nerwów? — gdy uświadomiła sobie, jak blisko się znajdował. Niekoniecznie blisko niej, ale przede wszystkim jej różdżki. Bez niej mogła być prawdziwie bezbronna. Ale nie miała chyba siły po raz trzeci spróbować wydostać się z wody o własnych siłach.
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946
Re: Samotna łódka [odnośnik]26.02.23 1:54
Na ciało od razu wstąpił dreszcz. Pojawił się z wody skapującej na pomost, zostawiającej ciało samo, bez bezpiecznej przystani jeziora, bez szczelnego płaszcza, w którym można było się zanurzyć i na chwilę zniknąć, schować się przed światem. I ten moment był absolutnie nieprzyjemny - wzdrygnął się mocno, z nóg strząsnął kolejne tuziny kropel, z ramion ściągnął je dłońmi. Wiatr połechtał nieprzyjemnie odkrytą skórę, aż plecami wstrząsnął kolejny dreszcz. Wyburkał coś pod nosem, znów zerkając w stronę ubrań i swojej różdżki - i kolejnej, która znajdowała się tuż obok niedużych, figlarnych kobiecych bucików. Coś go w nich zadziwiało - jakby zobaczył tęczową mewę na plaży. Niewielkie, kształtne buciki leżące obok jego własnych ciuchów. Było w tym obrazie coś niezrozumiałego zupełnie dla niego, niepasującego. Chwycił obie różdżki, dziwiąc się po raz kolejny, ale tym razem z tego, z jaką łatwością przyszło mu to zrobić. Z tego zafrapowania wyciągnął go kolejny plusk. Ta drobna figurka nie mogła sama wynurzyć się z wody. Nie była w stanie. Więc jak miała utopić dorosłego faceta? Chudego, bo chudego, ale wciąż faceta. Zdawał sobie sprawę, że nie wyglądał teraz... zachęcająco?
Czemu o tym pomyślał?!
- Uratowałaś, też mi coś! Ja cię nawet o to nie prosiłem! - furknął wściekły na wszystkie okoliczności atakujące go z nienacka. Wściekły na swoją półnagość, na sterczenie przed śliczną dziewczyną w samych bokserkach, na to, że próbowała go utopić, na jej i swoją własną nieporadność. - To wszystko było pod kontrolą, na gacie Merlina! - zgiął się w końcu, nie spiesząc się z ubieraniem, i przyklęknął, wyciągając do niej swoje ramię. - Daj mi rękę, już! - nie był zbyt dobry w przekonywaniu innych, a siebie to już tym bardziej, do swoich racji, do czegokolwiek, co uważał za słuszne. W dodatku teraz, gdy byli naprawdę blisko siebie, zobaczył w pełni jej oczy. Pomyślał o gorącej czekoladzie z Miodowego Królestwa, o tej rozpuszczającej się jeszcze w ciepłym, słodkim mleku kostce, która smakowała obłędnie, przywodząc na myśl kojące, zimowe wieczory spędzone w cieple kominka. Teraz w tej gorącej czekoladzie miękł jeszcze blask komety. Skrzywił się. Nie rozumiał. Nie rozumiał, dlaczego z takim uporem wpatrywał się w jej oczy i nie mógł się od tego widoku oderwać. - T-to... - przełknął ślinę, wcięło go na kilka sekund. Jakby ktoś trzasnął go obuchem prosto w potylicę. Na szczęście ogłupienie trwało chwilę. A może na nieszczęście? - To podajesz mi tę rękę czy będziemy tak czekać, aż tobie napuchną od wody plecy, a mnie wbiją się w stopy wszystkie drzazgi z pomostu?
Coś kazało mu być na nią złym. Coś mówiło, że ma odwrócić wzrok, że ma burczeć i nie pozwalać na jakiekolwiek zajrzenie tam, gdzie wcale nie musi. Wyciągnąć na pomost, rzucić pod nogi różdżkę i uciec daleko, gdzie znów będzie mógł się w sobie zamknąć - zamknąć okna, bo dość już się ten umysł przewietrzył, zakleszczyć okiennice i trzy razy upewnić się, że wszystkie zamki w drzwiach są przekręcone. Zamknąć, odrzucić, nie pozwolić sobie na błąd.



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty


Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore
Re: Samotna łódka [odnośnik]26.02.23 11:51
Wobec niemocy własnego ciała, sił wysysanych z niego tym bardziej, im dłużej pozostawała w wodzie, nie miała innego wyjścia, jak skupić się na własnym otoczeniu. Na tym jego elemencie, który stanowił dla niej w tej chwili największe zagrożenie. Z wody kiedyś wyjdzie, jeżeli nie przez pomost, to zaryzykuje nieprzyjemne spotkanie z przybrzeżnymi glonami, które przy odrobinie szczęścia nie owiną się wokół jej kostek, na zawsze zniewalając ją w tym miejscu, jak łódkę przywiązaną do pomostu właśnie. Największym problemem był teraz ten mężczyzna — spoglądający na nią z góry, bo już z pomostu, może trochę chudy, ale dalej mężczyzna, nawet w najbardziej śmiałych założeniach silniejszy od niej, przynajmniej fizycznie. Wciąż ociekający wodą, wciąż nieubrany, za wyjątkiem bielizny oczywiście, miał jeszcze po co zostawać.
Im dłużej mu się przyglądała, tym bardziej miała wrażenie, że gdyby nie słowa, które do niej mówił i ton, w jakim to robił, mógłby sprawiać wrażenie naprawdę miłego człowieka. Jego twarz nie miała szczególnie ostrych rysów, tylko spojrzenie miał badawcze, ale oczy i całe jego oblicze nosiło wyraźne — tak jej się wydawało — ślady zmęczenia. Nie tego nagłego, spowodowanego walką na śmierć i życie z wodą, ale stałego, chronicznego wręcz. Stresu, może stresu też, tego samego, który sprawił, że gdy tylko nachylił się nad pomostem, jej serce najpierw stanęło — był w końcu jeszcze bliżej niej — a potem przyspieszyło niemalże panicznie, uderzając z całych swych sił w klatkę żeber, jakby jego planem od samego początku było wydostanie się na zewnątrz, ucieczka gdzieś w dal.
Zacisnęła mocniej zęby, widziała, że schylił się po różdżki. Błąd nowicjusza.
— Topielce z reguły nie proszą o wiele! — odkrzyknęła, odnajdując w tej potyczce słownej przynajmniej fragment nadziei, że to jeszcze nie koniec. Że jeszcze miała jakieś szanse, chociażby na wygranie dyskusji, jeżeli nie mogła go obezwładnić zaklęciem. Gdy zbliżył się do krańca pomostu, uklęknął z dłonią wyciągniętą w jej kierunku, nagle, wbrew wszelkim zasadom logiki zapragnęła odbić się od wspornika, wypłynąć na środek jeziora, albo jeszcze dalej, na drugi jego brzeg i stamtąd dostać się na ląd bez dania mu satysfakcji.
Ale nie mogła się ruszyć. Nie wtedy, gdy zawiesił swe spojrzenie w jej oczach na tak długo, gdy w tym jednym geście nie było nawet śladu wcześniejszej złośliwości. Gdy był tak blisko, widziała chyba bliznę na skroni, prześwitującą zza sklejonych wodą kosmyków. Zawiesiła też spojrzenie na jego nosie, całkiem przyjemnym dla oka, choć chyba nie tak prostym, jak wskazywały na to kanony urody. W świetle księżyca i komety nieistotne jednak było to, co sądzili inni — kąciki ust drgnęły w próbie wygięcia się w zadowolonym uśmiechu i może by to zrobiły, gdyby nie przypomniała sobie, że jest na niego niezwykle wręcz zła, że dalej gdzieś ma jej różdżkę, że nazwał ją kałamarnicą i w całokształcie dał się poznać jako niezwykle niemiły człowiek. Pozwoli mu sobie pomóc, na własnych warunkach.
Nie dlatego, że nie miała innego wyjścia.
Dłoń powoli przebiła się przez taflę wody, wyciągnięta ręka napotkała tę, która oczekiwała złapania. Z olbrzymim trudem przyszło jej puszczenie mimo uszu następnych komentarzy, ale w głowie rysował się już plan, wiedziała, co musiała zrobić. I jeżeli ten człowiek naprawdę pragnął jej pomóc — nie mogła przecież odtrącać tej dłoni w imię swojej dumy, prawda? Zimne palce zetknęły się z powoli rozgrzewającą się dłonią, ułożyły w sposób charakterystycznie damski: ich kciuki splotła ze sobą, zaś pozostałymi palcami nakryła te jego, po linii wyznaczanej przez jego palec wskazujący, zupełnie tak, jak trzymało się za dłonie partnera w tańczonych przez nią tańcach ludowych. Dźwignęła się, raz jeszcze i po wspólnym wysiłku, wreszcie znalazła się na deskach pomostu.
Zupełnie przemoczona, drżąca od zimna, z ciężką od wody sukienką przylegającą do ciała, a w dodatku bez różdżki.
Usiadła na skraju pomostu, opierając się jedną z rąk przed sobą, zaraz przy kolanach, które ścisnęła ze sobą, w trakcie przesuwania środka ciężkości na prawe biodro, bowiem siadała bokiem. Drugą z dłoni odgarnęła z twarzy kosmyki włosów, kilka kropel rozpierzchło się w jej okolicy, kryształki łapiące światło księżyca i wiszącej nad nimi komety. W tym świetle Iris nie wyglądała już na tak zezłoszczoną, wydawało się, że musiała złagodnieć zupełnie, do tego stopnia, że nie spoglądała już dłużej w oczy swego topielca—wybawcy. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że zupełnie straciła rezon, popadła w pułapkę nieśmiałości. Prawda była jednak zupełnie inna.
— Dziękuję — miękki szept wydostał się spomiędzy potraktowanych szminką warg (pomimo przygody w wodzie, ta nie zdążyła się jeszcze rozetrzeć), gdy wreszcie wzniosła głowę do góry, zwracając się ku niemu nie tylko twarzą, ale też całym ciałem. Musiała grać na czas, w jakiś sposób go rozkojarzyć, by przez moment nie myślał już ani o gniewie, ani o różdżkach, by splątani wspólnym zawstydzeniem pozwolili sobie odejść. — To... — zawiesiła głos, szukając jego spojrzenia. Kąciki ust drgnęły, ułożyły się w przyjemnym dla oka uśmiechu, gdy wolna dłoń, a raczej same opuszki palców zawisły najpierw nad jego barkiem, a później przesunęły się po nim, strącając powoli kilka kropelek zagubionej wciąż wody. Dłonie miała co prawda wyziębione od przebywania w wodzie, ale dotyk niezwykle delikatny. — Bardzo miłe z twojej strony — dokończyła, na moment zniżając spojrzenie, teraz zawieszając je na jego ustach. Drobna blizna przy kąciku. Musi to zapamiętać. — Nie chciałam ci przeszkadzać, po prostu przestraszyłam się, że coś mogło ci się stać, długo się nie wynurzałeś... — sarnie oczęta wpatrzone wyłącznie w uzdrowiciela wydawały się być zupełnie rozmarzone, jakby prosiły spoglądaj tylko na mnie, nieznajomy. Przesunęła się płynnie, jeszcze kawałek, znajdowali się chyba wystarczająco blisko, aby podjąć próbę przejęcia różdżki...

| Za co (znowu) chwytam?
1. Za różdżkę Teda—Penny
2. Za swoją różdżkę
3. Za dłoń Teda, romantycznie
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946
Re: Samotna łódka [odnośnik]26.02.23 11:51
The member 'Iris Bell' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Samotna łódka - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Samotna łódka [odnośnik]26.02.23 12:42
Chciał uciec. Ani jego ciało, ani tym bardziej umysł nie znały podobnych okoliczności, nie posiadały doświadczenia, na którym mogły bazować, nie znały podstaw teoretycznych, które mogłyby dopasować do tej sytuacji, a brak jakichkolwiek informacji przyprawiał go o dreszcze. Kolejne, zaraz po tych spowodowanych zimnymi kroplami spływającymi pod podobnie chłodnym ciele. Ta chwila zawieszenia, zanim jeszcze chwyciła jego rękę, ale już po tym, jak nazwała go topielcem (co w głowie Teda było uświadamiającym rzeczywistość koszmarem), była dla niego jak palenie incendio wszystkich kopii encyklopedii, które miał schowane pod brązowo-rudawą czupryną. Pustka. Jakby nigdy nie spędził lat w mugolskiej szkole, jakby nigdy nie nauczyli go liczyć, pisać i czytać; jakby nigdy nie brał udziału w hogwarckich lekcjach, jakby nigdy nie rzucał czarów; jakby w życiu nie zapłacił i nie uczestniczył w magomedycznym kursie św. Munga. Nic. Tylko ta myśl, że powinni ją odwzorować na białym marmurze. Że powinna zostać wykuta dłońmi samego Michała Anioła, które zakreślały niegdyś każde najmniejsze zagniecenie na szacie, każdą zmarszczkę, nawet najmniejszą, każdy cień padający przez kosmyk włosów, każde napięcie ścięgna przy kostce i każdy najdelikatniejszy por, którym oddychało ciało. Jej drobne piegi rozsiane przy nosie i pod oczami ktoś musiał kiedyś namalować i przenieść to na ludzkie tkanki, nadać im życia i piękna. Jej drobny nosek i długie rzęsy ktoś wybitnie zdolny musiał oddać sztuką, nie surowym dziełem stworzenia. Dlaczego to tak go dotknęło? Dlaczego jej czerwone usta błagały o pocałunek, którego podarowania nigdy by się nie podjął?
Gdy chwyciła jego rękę, przez ułamek sekundy zupełnie nie wiedział, co się dzieje. Dotyk jej dłoni był jak porażenie prądem, na to nagłe spotkanie odpowiedział krótkim wzdrygnięciem, ale na szczęście odruchowo dłonie zamknęły się w sobie, a on uchwycił ją mocno, dziwiąc się, jak miękka, mimo jeziornej wody, jest jej skóra, i podciągnął na tyle, na ile sam miał siłę. I sam opadł na pomost, wciąż patrząc na nią jak totalny głupek.
Którym zresztą był.
Jej rysy twarzy rozlały się z gniewu na łagodność jak kręgi po wodzie. I znów zupełnie odjęło mu mowę. Przyglądał jej się jak szczeniak, przed którym postawiono miskę wypełnioną po brzegi dawno nie widzianym, nie wyczuwanym i nie smakowanym jedzeniem - nieufnie, bez zrozumienia, ale z dziwnym podziwem, który nie do końca umiał okazać. Nie zauważył nawet, kiedy obie różdżki zostały przez niego wypuszczone i leżały w tym samym miejscu, z którego je zabrał - obok ubrań Teddy’ego i pantofelków Iris. Gdy ją podciągał, musiał wypuścić je z dłoni, żeby otwartą zaprzeć się o deski. Nie odezwał się, kiedy nazwała go topielcem, zbyt się tym przejął; nie chciał się też odezwać teraz, gdy go przepraszała. Nie, kiedy jej dłoń nagle dotknęła jego barku i zostawiła za sobą ślad dreszczy, które jakimś przedziwnym szlakiem, niezrozumiałym dla niego anatomicznie, przedostały się na policzki, które za chwilę rozpaliły się nierównymi, różowo-czerwonymi plamami.
- E... ja-a... - wydukał coś bezładnie, kompletnie zanurzając się w tym, co robiła. W życiu nie powiedziałby, że to czary, nie zarzuciłby jej nawet naturalnego impulsu, którym rozporządzały zazdrośnie wile. Mało tego - pomyślał, że uśmiechała się podobnie do Penny; to nie były te same usta, ale kąciki wychylały się w górę w podobnej manierze, rozświetlając oczy blaskiem, przed którym wtedy chciał się schować, a który teraz pragnął wchłonąć bez reszty, całym sobą. - N-nie przepraszaj, to ja powinienem... to moja wina, przepraszam - nagle zaczął się jąkać jak Billy. Wspaniale. Czyli to genetyczne. - Wybacz, że nazwałem cię tak... to znaczy... to głupie, bez sensu. P-przepraszam, po prostu przepraszam. Jesteś kobietą, kobiet nie można nazywać kałamarnicami. I chciałaś pomóc, to oczywiste. Naprawdę przepraszam.
Mówiąc to, nie mógł już na nią patrzeć, tylko paplał jak ostatni kretyn, szukając wzrokiem czegoś w czerni lasu za jej plecami, czegoś w niebie, jakiegoś ostatniego haczyka, na którym mógł zawiesić swoją uwagę, skupić ją na tyle, by umysł znów trzeźwo dobierał słowa, a język przemieniał je w zgrabne gramatycznie zdania.



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty


Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore
Re: Samotna łódka [odnośnik]26.02.23 14:02
Świat począł zwalniać i nie było powodów, by zmuszać go do przyspieszenia. Bardzo dobrze, właśnie o to jej zresztą chodziło. Była zbyt zmęczona, by siłować się teraz z nieznajomym mężczyzną o własną różdżkę, więc jeżeli mogła spróbować przekierować jego uwagę na coś innego — nawet jeżeli tym czymś innym byłaby jej własna fizyczność — skorzystałaby z tego tak, jak robiła to w tej chwili. Nie mogła liczyć na pomoc drzemiącej w niej magii, w jej krwi nie było nawet ułamka genów wili, wszystkiego, co wiedziała o mężczyznach i sposobach na odwrócenie ich uwagi, nauczyła się sama, w ostatnich latach nauki teoretyczne przenosząc już wyłącznie na praktykę. Dzięki temu dalej żyła — dzięki temu też przeszła przez traumatyczny kontakt z klątwą, który chyba na zawsze odbije się na jej postrzeganiu mężczyzn. Tamtego przecież kochała, przyznawała się do uczucia przed samą sobą, a mimo to wydawało się, że znać go mogła tak samo dobrze, jak tego mężczyznę siedzącego przed nią.
Ale on, nieznajomy, był zupełnie inny.
Rozkojarzony, uroczo bezbronny wobec sztuczek, którym musiała go poddać. Dla ich wspólnego dobra, chciała się wytłumaczyć sama przed sobą, bo jeżeli stanęliby do pojedynku, musiałaby być bezwzględna. Nie była aurorem, nie stanowiła pomocy wywiadowczej. Przyleciała tu — klnąc się na rany Morgany — po to, by kupić stado owiec, w planach nie miała obezwładniania nieznajomych i zostawiania ich skutymi do świtu, aż któryś z mieszkańców okolicznej wioski zapląta się wśród okolicznych drzew i dostrzeże kogoś potrzebującego pomocy. Zresztą, w nieznajomym było coś jeszcze, jakiś specyficzny, wyjątkowo specyficzny rodzaj uroku, który sprawiał, że Bell zastanawiała się, czy w ogóle powinna to dalej ciągnąć. Czy może wystarczy po prostu łagodne podejście — plamy wypieków pojawiające się na jego twarzy nie umknęły jej uwadze i choć powinna być na nie niewzruszona, wszak nie był to pierwszy raz, gdy je widziała, wydawał się być zupełnie bezbronny, do bólu szczery w swych reakcjach, choć język — jak pokazał wcześniej — miał bardzo cięty.
— Już — kolejny szept, posłuchaj mnie, kolejne topniejące między nimi milimetry. Jej własne serce zaczęło ją zdradzać, rozpoczynając bić coraz to śmielej, odważniej, s z y b c i e j przede wszystkim, zmuszając ją do krótkich, płytkich oddechów. — Nie denerwuj się. Oddychaj — gdy palce wolnej dotychczas dłoni opadły na dół, w nadziei na odnalezienie swej różdżki, drewno jabłoni zapewne już rozgrzewało się w antycypacji powrotu do swej właścicielki, zamiast znajomej, drewnianej faktury, dotknęły one czegoś innego. Ledwo muśnięcie przesunęło się po skórze, która oblekała lekko wybrzuszone żyły na wierzchu jego dłoni. Na moment opuściła spojrzenie w dół, wstrzymując oddech. Nie tego się spodziewała, ale musiała grać dalej, on musiał być pewien, że to wszystko nie jest dziełem przypadku. W jednej chwili róż na jej policzkach zintensyfikował się w barwie, rozlał również na czubek nosa, chwilowo przykrywając nawet cienką warstwę piegów. Znów spojrzała mu w oczy, nie odwracaj wzroku, proszę, a dłoń działała już sama, bez wielkiego nadzoru. Miękkie od wody palce przesunęły po nieco szorstkiej frakturze dłoni nieznajomego, opowiadając jej historię pracy, którą musiały wykonać. Nie miała do czynienia z kimś, kto całe życie spędził za biurkiem, kto nie zaznał w nim trudu wysiłku fizycznego.
— Nic się nie stało. Jesteśmy cali — i wtedy dopiero zacisnęła na jego dłoni własne palce, jakby pragnęła go zapewnić o prawdziwości swych słów jeszcze bardziej, połączyć je w jego pamięci ze światłem księżyca i spojrzeniem sarnich oczu skupionym wyłącznie na nim i tej szmince na ustach wciąż lśniących od wilgoci. W jej oczach był człowiekiem w gorącej wodzie kąpanym, ale przy tym w jakiś sposób rozkosznie rozbrajająco szczerym, niemalże niewinnym. Nie była jeszcze przekonana, czy mu wybaczy, czy zapomni o kałamarnicowej obeldze, ale sam fakt, jak bardzo przejął się tym faktem sprawił, że nie chciała być na niego zła. Nie teraz.
Druga z dłoni, wcześniej zawieszona nad jego ramieniem, oparła się wreszcie na męskim barku, nienachalnie, ale nieprzyzwoicie też blisko. W szczególności jak na pierwsze spotkanie.
— Dziękuję — wyszeptała wreszcie, podnosząc się na kolana. Dzięki temu znalazła się milimetry od jego twarzy, jeden mocniejszy podmuch wiatru mógł wtrącić ją w jego ramiona, zniwelować tę przerwę zupełnie, ale... Nic takiego się nie wydarzyło.
Kątem oka namierzyła swoją różdżkę. Kawałek dalej.
— Powinieneś się ubrać, jeszcze cię przewieje i złapiesz magiczny katar... — dodała przekonująco, gdzieś na końcu zdania ledwie maskując próbujący wydostać się z niej chichot. Jeszcze nie myślała o tym, że sama wysuszyć się nie mogła. Czeka ją więc powrót do domu w przemoczonej sukience i nerwowe wyczekiwanie do czasu pojawienia się pierwszych oznak przeziębienia.
O ile jej wybawca nie da rady pomóc jej raz jeszcze.


It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946
Re: Samotna łódka [odnośnik]26.02.23 15:19
Drżał. Tym razem nie na ciele, to zdawało się schnąć w świetle komety. Drżał w środku, na sercu, które okute lodem profesjonalizmu i wyparcia przestało czuć; drżał na żołądku, ale sposób tak przyjemny, że aż czuł, jak w głowie zaczyna mu wszystko huczeć od pracy hormonów szczęścia, zupełnie inny od objawów kojarzonych z chorobami, na których przecież tak dobrze się znał. Chyba nawet nie chciał widzieć w jej działaniach fortelu. Każda komórka jego ciała pragnęła teraz poczuć, że to, co przeżywa, jest prawdziwe, dokładnie jak wtedy, gdy te same komórki wywrzaskiwały światu jego niesprawiedliwość w dzieleniu się bólem z tymi, którzy na to nie zasługują. Patrzył na nią uparcie i chciał, żeby tak zostało - stan błagania o ucieczkę minął, nagle wyłączył się z awaryjnego zasilania, przestał bębnić i wysyłać sygnały do sytuacji, które zupełnie tego nie wymagały. Strach był w nim zakorzeniony mocniej niż pragnienie miłości.
Gdy się odezwała - cicho, bez spowodowanej podtopieniem chrypy, z jakąś mocą, które znów nie rozumiał - poczuł, jak delikatne sploty mięśniowe przy uszach się poruszają. Jak u zwierzęcia, już uspokojonego, którego zaufanie można było określić mianem „kruchego, lecz zdobytego”. Słucham cię, więc mów do mnie. Serce nie biło już tak mocno, porzuciło wartę i schowało się znów do swojej jamy, gdzie mogło wybijać stary, znany sobie rytm. Oddychaj. Mimowolnie wziął delikatnie głębszych wdech, nozdrza się rozwarły. Nie rozkazywała mu, nie nazwałby tego w ten sposób. Zachęcała go - to pasowało mu o wiele bardziej. Uspokoił się. A spokój był dla niego tak bardzo nieosiągalny, że gdy go poczuł, rozluźniające się mięśnie twarzy delikatnie drgnęły kącikami ust. Nie uśmiechnął się, ale po raz pierwszy od długiego czasu był w stanie, jego ciało było na to gotowe, by zrobić to w sposób niewymuszony, a nie niezręczny i grzecznościowy. Wodził wzrokiem po jej twarzy, po miękko zarysowanych kościach policzkowych, po łagodnie, okrągłym podbródku, po cieniutkich brwiach, sklejonych jeszcze ze sobą wodą, po kosmykach splecionych ze sobą siłami natury, po ustach poruszających się w rytmie myśli, szykujących się do wypowiedzenia kilku słów. Nie potrzebował więcej, żeby nie widzieć, co chciała zrobić. A nawet jeśli, powstrzymałby ją? Może miałby żal, gdyby wbiła mu różdżkę w oko, ale tylko i wyłącznie do siebie, bo w tej chwili był skończonym idiotą, który wierzył, że drobne brunetki nie bywają groźne ani niebezpieczne.
- Nic ci nie jest? - nerwowość brzmiała ostatkami tonów w jego głosie, lekko ochrypłym przez wodę i późniejszy krzyk, ale te niknęły pod naporem spokoju. Zmarszczył delikatnie brwi, kiedy dostrzegł wypełzający na skroń siniak, lekko wybrzuszony, świeży. Przełknął ślinę, nerwowość wróciła. Przecież to on ją musiał uderzyć, kiedy zaczął wierzgać nogami i rękami, żeby wyswobodzić się spod żelaznych ramion oprawcy. - Mogę to zaleczyć, tylko...
Chwycę moją różdżkę.
Dotyk jej dłoni na jego własnej rozlał się ciepłem po skórze, uczuciem tak ujmującym, że poczuł, jak z płuc wylatuje mu ciurkiem powietrze. Patrzył tym razem na ten niewielki, oświetlony mlecznym blaskiem obrazek jak badacz lustrujący spojrzeniem kolejny stosy map, jakby chciał wyuczyć się każdej z nich na pamięć. Chciał jej dotknąć, poczuć miękkość skóry tak, jak ona dotykała jego - świadomie. Zdobył się jednak jedynie na wyprostowanie palców, na muśnięcie prostych linii ścięgien połączonych z błękitnymi siatkami żyłek, ciągnących się od zakończenia nadgarstka dalej, ginących pod jej atłasową otoczką ramienia. Przełknął ślinę. Była jak żywy posąg, wylana z materiału, o jakim nigdy nie słyszał, a którego smakowanie uważał za jedno z najbardziej nieprawdopodobnych doświadczeń. Nie puszczaj - spojrzał na nią nagle, rozszerzonymi źrenicami błagając, by ta chwila trwała, bo jeśli wróci do Borrowash, znów zginie. Przepadnie.
Ale ta chwila musiała zostać nagle ukrócona, bo uświadomiła mu coś, o czym zupełnie zapomniał.
O ubraniach. Ubraniach, których notabene na sobie nie miał.
- Na gacie Godryka - tak, tak, Teddy, gacie to ty jeszcze na szczęście masz. - Przepraszam, cholera jasna, przepraszam!
Chwycił za ubrania tak nagle, że prawdopodobnie obie różdżki znalazły się w wodzie, bo usłyszał głuchy plusk, ale kompletnie go zignorował, wciskając na siebie spodnie, nieudolnie skacząc, niczym klaun na jednokołowym rowerku, żeby tylko zakryć własną goliznę, zupełnie nie przejmując się nasiąkającym wodą materiałem. Z koszulą zrobił to samo, ale na próżno było szukać u niej po kolei i poprawnie pozapinanych guzików. I wtedy je zobaczył.
Dwie różdżki dryfujące sobie obok siebie po niezmąconej już tafli jeziora.
Spojrzał na dziewczynę, potem znów na różdżki.
- Kim właściwie jesteś?
Bo chyba oboje nie wiemy, mimo chwil platonicznych uniesień, czy możemy sobie zaufać.



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty


Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore
Re: Samotna łódka [odnośnik]26.02.23 18:30
Gdy świat się zatrzymał, wydawało się, jakby nawet nieregularny ruch komety zwolnił, aby dostosować się do tej jednej chwili, dwójki przemokniętych ludzi na zapomnianym przez historię, starym pomoście, wplątanych zbyt mocno w sieć skandalicznie wręcz głupich nieporozumień. I choć z jej strony sytuacja przedstawiała się nieco inaczej, niż to, jak odbierał ją nieznajomy, było w tym wszystkim trochę magii, czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Jego bliskość wydawała się w pewien sposób naturalna, niczym niewymuszona. Zupełnie tak, jakby od zawsze miał tak siedzieć, na wszystkich pomostach świata, pod każdą konstelacją gwiazd i ułożeniem chmur, spoglądając w jej oczy z tym samym niewypowiedzianym... zachwytem? Jakąś niespodziewaną ufnością?
Czy też czuł się tak, jakby to nie był pierwszy raz, gdy znaleźli się w takiej sytuacji? Jakby byli w niej już tysięczny raz, tylko w innych ciałach? Tłumiła głosy, które podpowiadały jej, że powinna być dalej na niego wściekła, tłumacząc sobie w myślach, że przecież przeprosił. Zmieszał się nawet do tego stopnia, że zaczął się jąkać, musiał mówić prawdę. Stłumione zostały także te, które przypominały jej, że nie może ufać każdemu, którego napotka na swojej drodze, nawet jeżeli wydaje się, jakby tonął. Że priorytetyzować powinna swoje własne bezpieczeństwo, na akty poświęcenia jeszcze przyjdzie czas.
Teraz pragnęła się mu przyglądać — jak z ciemnych, równie czekoladowych co jej własne oczu znika powoli strach, pozostawiając miejsce przede wszystkim... zainteresowaniu? Uśmiechnęła się szerzej, ukazując przy tym rządek jasnych zębów, gdy widziała, jak nabierał głębszy oddech. Dobrze, bardzo dobrze, dziękuję, pragnęła go pochwalić, lecz zaburzanie zawieszonej między nimi, na wpół spokojnej ciszy wydawało się być czymś niemalże bluźnierczym. Pozwoliła mu się obserwować, sama odpłacała mu się przecież tym samym. Dłoń ułożona dotychczas na jego ramieniu niemal drgnęła, w ostatniej chwili powstrzymała impuls, by wznieść się wyżej, ułożyć na jego policzku. Poznała już frakturę dłoni, ale coś w środku podpowiadało jej, że taki policzek chociażby, będzie jeszcze bardziej ciekawy, powie jej o nim coś więcej. Może nosił na sobie historię wiatrów, które muskały skórę przez lata, a może opiłki słonecznych promieni osiadłe na samym jej wierzchu. Powstrzymała się w ostatniej chwili, uznając ten pomysł za zbyt egoistyczny — potrzebowała go rozkojarzyć tylko do momentu zdobycia różdżki, zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Nie chciała jednak bawić się jego reakcjami ponad to, niewiele osób prawdziwie na to zasługiwało.
— To nic wielkiego — bo nie było, jeszcze. Póki co czuła jedynie pulsowanie w okolicy skroni. Wyrastający guz musiałaby dotknąć, by dowiedzieć się, jak bardzo zaczynał wystawać poza ramy wyznaczane jej naturalnym kształtem głowy. Nie spodziewała się zresztą, że trafi na kogoś, kto potrafił rzucać zaklęcia uzdrawiające. W pierwszym impulsie pomyślała nawet, że nieznajomy pragnie się przed nią popisać swoimi umiejętnościami zupełnie niepotrzebnie, ale ostatecznie okazało się, że popisał się czymś jeszcze.
Niespotykanym po tej stronie rzeki Severn niezdarstwem. Ale o tym później.
Gdy i on próbował odpowiedzieć jej dotykiem ręki, wstrzymała nagle oddech. Gorąco znów osiadło na twarzy w formie rumieńców, ale tym razem poczuła ukłucie jeszcze czegoś — strachu. Czy obserwując ich dłonie zauważył bliznę po tamtym pierścionku? Miała nadzieję, że światło pochodzące od księżyca i komety nie pozwoli na aż tak dobrą widoczność, że nie przesunie dłoni w dół, na jej palce. Westchnęła z ulgą pomieszaną z zadowoleniem, gdy ruszył w górę. Co więcej, przymknęła nawet na moment oczy — oznaka najwyższego zaufania wobec tak krótkiej i burzliwej relacji — a gdy otworzyła je raz jeszcze, napotkała intensywne, niemal błagalne spojrzenie. Nie puściłaby jego ręki, gdyby nie zerwał się tak prędko, jak zrobił to teraz.
Wyprostowała się niemal natychmiast, jedną z dłoni — tą z jego ramienia — układając płasko na swym kolanie, drugą zaś podnosząc do ust, nakrywając je nią, bo ten pośpiech doprowadził ją do niekontrolowanego chichotu. Kimkolwiek był ten człowiek, był osobowością pełną niesamowitych kontrastów. Iris zupełnie nie rozumiała, jak w jednej chwili mógł być na nią śmiertelnie obrażony, w drugiej spoglądać na nią oczami spragnionego miłością szczeniaczka, a w jeszcze kolejnej próbować balansować na jednej nodze przy próbie wciągnięcia na siebie spodni. Był tak zajmujący, że gdyby nie to, że wymownie spoglądał w kierunku wody, nawet nie zwróciłaby uwagi na jego występek. Bez słowa przesunęła się w kierunku krawędzi pomostu, spojrzała w dół, na jeszcze przed chwilą spokojną taflę jeziora, teraz ozdobioną jeszcze parą różdżek.
Powoli odwróciła głowę w jego kierunku, posyłając mu spojrzenie, które mówiło chyba więcej niż wszystkie inne słowa, które kiedykolwiek zostały zapisane w słownikach.
Wyt ti wir yn deud hynny, neu wyt ti'n actio?pytanie po walijsku spłynęło z jej języka właściwie samoistnie i chyba dobrze, że padło właśnie w tym języku. Po samym tonie głosu można było wywnioskować, że pytanie łączyło w sobie mieszankę ciekawości i niedowierzania, i wcale nie był to fałszywy trop. Iris pytała, czy naprawdę był taki głupi, czy tylko udawał.
Znów przymknęła na moment powieki, nie mogła przecież oszaleć, nie tutaj i nie przy nim.
Ale perspektywa ponownego nurkowania w zimnej wodzie doprowadzała ją do białej gorączki.
— Jeżeli nie masz na sprzedaż stada owiec, mogę być nawet kałamarnicą, oby nie przebrzydłą — odpowiedziała wreszcie, gdy ramiona — w wyraźnej bezsilności — opadły nieco, a jej myśli zajęte zostały przez sposoby na wydostanie różdżek z wody. — Niepotrzebnie się ubierałeś, mój drogi. Zaraz znów się zmoczysz, bo ktoś będzie musiał wyłowić nasze różdżki...


It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946
Re: Samotna łódka [odnośnik]26.02.23 20:00
Zataczał się w tym uczuciu jak pijak. Niegdyś tak bardzo usiłował uniknąć wzroku Penny, odciągał tematy od siebie, byleby tylko nie poruszyć ich w sposób niewygodny, zapraszający do dyskusji. Nie chciał jej urazić mówiąc, że nie czuje tego samego; że widzi, a mimo to wcale widzieć nie chce. Oboje byli samotni, ale on wtedy zajęty był zdobywaniem zawodowego doświadczenia, przegrywaniem życia w nadgodzinach w szpitalu, za które mu nie płacono, w spędzaniu życia samotnie. Ta samotność utarła się w nim tak mocno, że teraz, gdy kobiece dłonie dotykały go, muskały niczym motyle skrzydła, nagle zdał sobie sprawę, że pragnął to czuć. Że ta samotność była ułudą, a on tak naprawdę marzył o budzeniu się przy kimś żywym, ciepłym, nie w akompaniamencie jęków pacjentów na dole; pragnął czuć się potrzebny w sposób naturalny, nie magomedyczny. Zatęsknił za rodziną. Za tą, której się pozbył ze swojego życia. Wrzucił do szuflady „niepotrzebne” i nawet się nie przejął. Coś w jego twarzy się zmieniło, wpadł tam jakiś smutek, wydłużył twarz, przygasił spojrzenie. Nawet w późniejszej pozornej wesołości, która w rzeczywistości była paniką zmieszaną ze wstydem, zabrakło płomyka podsycającego charakter. Czuł się przy niej nagi, chociaż miał już na sobie ubranie. Nie straciła czaru, wciąż widział w niej piękno, jakiego jeszcze nie spotkał, ale była jak igła wbijająca się w ciało, w mięśnie. Dotkliwie i intymnie.
Wziął głęboki wdech i zmarszczył brwi, kiedy usłyszał z jej ust pełne zniecierpliwienia zgłoski, jakiś gęsi bełkot. Co to za język? Francuski? Jakiś angielski dialekt? Te by raczej poznał.
- Wypada mówić ci po angielsku przy nieznajomym, świetnie sobie z nim radzisz - odpowiedział jakoś naturalnie, może odrobinę przygnębiająco, ale bez zbędnego burczenia, jak to miał w zwyczaju. Wciąż ciało go do niej ciągnęło. Niesamowite, w jak krótkim czasie można było uzależnić się od ludzkiego dotyku, od ciepła skóry, od jej miękkości i troski. Bo czuł w tym dotyku jakąś formę troski, ciekawość, zgłębianie tego kawałka świata, którego jeszcze się nie zwiedziło.
- Stada owiec? - zdziwił się i zaczął poprawiać ostatecznie guziki koszuli, kiedy w końcu zauważył, że pozapinał je na chybił-trafił. Kilku nie zapiął wcale, inne odnalazły się w losowych dziurkach. - Niestety nie. Co najwyżej pijawki w słoikach - czasem się przydawały.
Odnalazł jej wzrok ponownie, tym razem spoczywający na różdżkach dryfując wciąż po wodzie. Och, on wiedział. Wiedział, że chciała je dostać. A skoro on miał wejść do wody, to mógłby to wykorzystać. Spojrzał na nią jeszcze raz kontrolnie, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno jest na tyle mokra, że nie mogłaby wskoczyć sama. I to było całkiem ciekawe doświadczenia. Znów - zawstydzające, bo plamy na policzkach, które nawet koło rumieńców nie stały, jeśli patrzeć na ich estetykę i wygląd, rozrosły się, gdy dojrzał piersi i biodra, tak łakomie opięte przez mokry materiał sukienki w drobniutkie kwiatki, nadającej jej dziewczęcości, niewinności. Na rozciągnięte kalesony samego Merlina, w Mungu widział ich tysiące, kompletnie nie robiły na nim wrażenia. Badał brzemienne i te, które popełniły stosunek z o jednym mężczyzną za dużo. Dlaczego teraz jej kształty powodowały, że gasł mu umysł, a w żołądku robiło się aż ciężko od fantomowych mdłości? Uniósł wzrok ku niebu, ku wszystkim bogom na tej planecie z miną wyraźnie mówiącą, że sobie w tej chwili z niego kpią. Że to zauroczenie to jest jakiś żart. Że logiki w tym żadnej.
- Przeprosiłem - odparł w odpowiedzi na wspomnianą kałamarnicę. Nieszczęśliwy dobór słów, musiał przyznać. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego akurat kałamarnica. Bo woda? Wsunął koszulę do spodni i wskoczył do wody, mając już za nic to, że będzie cały mokry - trudno, spodnie i tak przesiąkały mu od bielizny, to nie miało już znacznie. Z łatwością podpłynął do różdżkę i pochwycił je. Odwrócił się do niej, wolną dłonią przecierając twarz, a włosy zaczesując do tyłu. - To jak, dowiem się, kim jesteś, czym mam sobie to - spojrzał na jej różdżkę. Jasne drewno, ładna rączka - małe cudo zabrać do domu? Czasem przychodzą do mnie ludzie bez różdżek, przyda mi się taka.
Z jednej strony chciał to wykorzystać, tę niecną okazję, ale z drugiej nie sądził, że miał być to jedyny powód, dla którego przeciągał minuty ich rozłąki. Może pragnął jeszcze spojrzeć na jej jasną cerę, wejrzeć w tęczówki kolorem przypominające mu słodkie lata Hogwartu, usłyszeć jej głos. Potorturować się jeszcze. Pomęczyć.



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty




Ostatnio zmieniony przez Ted Moore dnia 27.02.23 21:18, w całości zmieniany 1 raz
Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore
Re: Samotna łódka [odnośnik]26.02.23 20:52
— Wszyscy Anglicy są tak wrażliwi na punkcie swojego języka, jak ty? — pytanie wystrzeliło z jej ust, nim sama zdążyła o tym dobrze pomyśleć. Wiedziała, że odpowiedź brzmiała tak. Anglicy wrażliwi byli na punkcie wszystkiego, co dotyczyło ich kraju, albo chociaż odrobinę dotykało czegokolwiek związanego z ich tożsamością. Narzucali swój język także Walijczykom, stopniowo wypierając i kulturę, zabierali naturalne surowce, truli wodę i myśleli, że zawsze będą bezkarni. Rozumowanie Iris nie było jednak w stu procentach poprawne — stojący przed nią, pośpiesznie ubrany mężczyzna nie był przecież Anglikiem, przynajmniej nie do końca. Mieszkał tutaj, nasiąkł londyńskim manieryzmem, upominał ją w ten sam sposób, w jaki robili to Anglicy z krwi i kości. Nosek Iris zmarszczył się lekko w niezadowoleniu, ale pokiwała głową na boki. Lepiej będzie, gdy zmienią temat. Były przecież rzeczy znacznie ciekawsze niż ciągnąca się wiekami wojna kulturowa.
Wzrok zawiesiła na jego palcach, gdy skupiony był na rozpinaniu i zapinaniu poszczególnych guzików koszuli. Odpowiedział na jej pytanie przecząco, tak, jak mogła się tego spodziewać. Skoro nie był farmerem, nikogo nie widziała w pobliżu, czy została właśnie wystawiona? Bardzo niemiłe ze strony tego człowieka.
— Naprawdę trzymasz pijawki w słoiku? — w dotychczas spokojnym, raczej cichym tonie głosu pojawiły się barwy wyższe, zainteresowane. Poruszyła się nawet niespokojnie, zdawać by się mogło, że w obawie przed owymi pijawkami, jednak na ustach wciąż miała szeroki uśmiech, a oczy zalśniły w charakterystyczny sposób, który Ted musiał widzieć już wcześniej. U dzieci, które ciekawsko zaglądały mu przez ramię, gdy leczył ich babcie czy dziadków, u mieszkańców Borrowash, gdy pierwszy raz się tam sprowadził. Przechyliła głowę w bok, mokre kosmyki oparły się o ramię. — Po co ci one? Jesteś znachorem? — według jej wyobrażeń uzdrowiciele rozpoczynający swą karierę w Mungu nie korzystali raczej z pijawek; to wydawało się być domeną specjalistów medycyny ludowej właśnie. Ale Iris nie miała pojęcia o magimedycynie, popełniała błędy poznawcze jak każdy inny człowiek.
Znów, taktycznie, odwróciła wzrok, wbijając jego ostrza w dryfujące leniwie różdżki. Czuła na sobie mrowienie jego spojrzenia, jeżeli chciał patrzeć i pomoże mu to w podjęciu dobrej decyzji, niech tak będzie. Niby przypadkiem, niby zupełnie naturalnie i niesprowokowana odchyliła się nieco w tył i wyciągnęła nogi do przodu. Dzięki temu mógł wyraźniej dostrzec kształt jej sylwetki, kobiecej i raczej drobnej, przez panujące widmo głodu, a jednak pełniejszej niż wychudzone dziewczęta. Sukienka, którą ubrała na dzisiejszą okazję, była zresztą jedną z jej ulubionych. Posiadała takich jeszcze dwie, zakupione w czasach, gdy pracowała w londyńskim butiku i dbała o nie często bardziej, niż o samą siebie. Pamiątki po dobrych czasach nie mogły przecież dać się zniszczyć ot tak. Może czułaby się źle z tym, jak bardzo jest w tej chwili oceniana, gdyby nie szybkie spojrzenie, które wzniosła na jego twarz. I te plamy gorących rumieńców, które dodawały mu też jakiejś niezrozumiale chłopięcej niewinności. Musiał nigdy nie mieć żony. Nie wyczuła na jego dłoni pierścionka.
Nie zdążyła nawet się odezwać, gdy minął ją i wskoczył do wody. Ot tak, po prostu, jak stał. W suchych jeszcze ubraniach, wystawiając się na podobną tragedię, co ona sama. Na całe szczęście jego buty dotrzymywały towarzystwa jej własnym, zaledwie kilka kroków od miejsca, w którym siedziała. Nie wiedziała właściwie, czy tym nagłym skokiem do wody bardziej ją zmartwił, czy zaimponował. Niemniej jednak obserwowała go z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc odciągnąć od niego uwagi. Chciała wmawiać sobie, że to dlatego, że miał za zadanie zdobyć dla niej jej różdżkę, ale był po prostu... Interesujący. Pociągający w swojej spontaniczności. Lubiła takich ludzi.
— Co powiesz, na zagadkę? — skontrowała, zmieniając pozycję. Ułożyła się na deskach pomostu, zaraz przy jego krawędzi, na brzuchu. Zgięte w łokciach ręce oparła o deski, a dłonie przytknęła do obu policzków. Uniosła nogi zgięte w kolanach, krzyżując kostki ze sobą. I z delikatnie rozmarzonym uśmiechem, wciąż skupiona w stu procentach na nim, mówiła — Grecy wierzyli, że przenoszę wiadomości po łuku tęczy. Mój kwiat nie ma zapachu, ale z korzenia lub kłącza można wydobyć esencję przypominającą w zapachu wosk, jak u świecy — jeżeli odgadnie imię, może zdradzi mu jeszcze nazwisko. Miała nadzieję, że nieznajomy był nie tylko chaotycznym prowodyrem wszystkich jej dzisiejszych problemów, że pod warstwą zakłopotania skrywał jeszcze intelekt, któremu... Pomoże się wydostać. — Nie ukrywam, że chciałabym poznać także imię mojego dzisiejszego wybawcy.
To jak będzie? Podejmą wyzwanie?


It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946

Strona 7 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Samotna łódka
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach