St. James's Park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
St. James's Park
Jest on najstarszym wchodzącym w skład królewskich parków w Londynie. Położony na wschód od Pałacu Buckingham, otoczony jest niezliczonymi drzewami i urzekającym morzem zieleni, które każdego dnia kusi dziesiątki londyńczyków do zatrzymania się w tym miejscu choćby na chwilę. Granice St. James's Park wyznaczają ulice The Mall na północy, Hourse Guards na wschodzie i Birdcage Walk na południu. W parku znajduje się małe jezioro o nazwie St. James's Park Lake, z dwiema wyspami, Duck Island oraz West Island. Most biegnący nad jeziorem pozwala zobaczyć wschodnią stronę Pałacu Buckingham otoczoną drzewami i fontannami oraz podobnie okoloną zachodnią fasadę siedziby Foreign Office. W parku nie sposób nie zwrócić uwagi na bezlik gatunków ptactwa wodnego, pięknego, barwnego, oczarowującego swym urokiem do utraty tchu. Wśród czarodziejów największym powodzeniem cieszy się nienanoszalna, obłożona anty-mugolskimi zaklęciami, dodatkowo skryta za rzędem gęstych krzewów niewielka alejka ze śnieżnobiałymi ławeczkami, uroczymi lampami i rabatami magicznych róż wydzielających słodkie, balsamiczne wonie.
Przez ten bieg po śladach spopielonych kartek, próbie dogonienia czarownicy, która w pierwszych chwilach ani myślała się zatrzymać i mroźne powietrze dostała lekkiej zadyszki. Stanęła przed panną Blythe z zaczerwienionymi policzkami, nie wiadomo czy bardziej od zmieszania całą sytuacją i wypowiadanymi słowami, czy może od zimnego wiatru, potrzebowała chwili, by złapać głębszy oddech.
Poppy wcale nie zdziwiła reakcja obcej kobiety na jej słowa o łańcuszku w kieszeni. Zapewne sama zareagowałaby podobnie. Nawet nie było brunetki w bibliotece, nigdy wcześniej się nie spotkały, być może kiedyś przypadkiem minęły się na ulicy Pokątnej, może na korytarzach szpitala świętego Munga, ale z pewnością nie dzisiaj. Nadeszły z różnych stron, zbliżyły się do siebie po raz pierwszy, a mimo to Poppy była pewna, że łańcuszek z muszelką znajduje się w kieszeni płaszcza kobiety.
- Och, to prawdziwe nieporozumienie, proszę pani - potwierdziła te słowa, kiwając głową - ale w innym sensie.
Uzdrowicielka pojęła, że obca czarownica odebrała jej słowa jak oskarżenie o kradzież. Przez to zarumieniła się jeszcze bardziej, bo przecież nie to miała na myśli - absolutnie! Na własne oczy widziała jak ta przeklęta książka zrywa jej łańcuszek z szyi i czmycha przed nią.
- Nie chciałam pani urazić, nie to miałam na myśli, że mi go pani zabrała... Ale ma go pani, prawda? - zaczęła się pokrętnie tłumaczyć, obserwując jak czarownica wsuwa dłoń do kieszeni i trwa tak, domagając się wyjaśnień. Poppy była jej je winna, jeśli chciała odzyskać swoją własność. A musiała mieć łańcuszek z muszelką z powrotem. Po prostu musiała - inaczej pękłoby jej serce. To jedna z niewielu materialnych rzeczy, które pozostały jej po Charliem. - Widzi pani... dzisiaj mamy trzynasty. Nigdy nie byłam przesądna, jednakże w ostatnim czasie co rusz tego dnia spotyka mnie coś naprawdę dziwnego... Chyba padłam ofiarą jakiejś klątwy. Trudno mi to wytłumaczyć. Nie wiem, czy miałam dziś takiego pecha, a może to młodzież postanowiła wyciąć mi wyjątkowo nieśmieszny dowcip, jednakże kiedy byłam w bibliotece, niedaleko stąd jest jedna, trafiłam na złośliwą książkę... Coś wybuchnęło, coś grzmotnęło i zerwało mi z szyi łańcuszek. Trafiłam do pani po jej kartkach... O proszę - niech pani spojrzy.
Poppy wyciągnęła w kierunku czarownicy dłonie w rękawiczkach, na których spoczywały skrawki spopielonego papieru.
Poppy wcale nie zdziwiła reakcja obcej kobiety na jej słowa o łańcuszku w kieszeni. Zapewne sama zareagowałaby podobnie. Nawet nie było brunetki w bibliotece, nigdy wcześniej się nie spotkały, być może kiedyś przypadkiem minęły się na ulicy Pokątnej, może na korytarzach szpitala świętego Munga, ale z pewnością nie dzisiaj. Nadeszły z różnych stron, zbliżyły się do siebie po raz pierwszy, a mimo to Poppy była pewna, że łańcuszek z muszelką znajduje się w kieszeni płaszcza kobiety.
- Och, to prawdziwe nieporozumienie, proszę pani - potwierdziła te słowa, kiwając głową - ale w innym sensie.
Uzdrowicielka pojęła, że obca czarownica odebrała jej słowa jak oskarżenie o kradzież. Przez to zarumieniła się jeszcze bardziej, bo przecież nie to miała na myśli - absolutnie! Na własne oczy widziała jak ta przeklęta książka zrywa jej łańcuszek z szyi i czmycha przed nią.
- Nie chciałam pani urazić, nie to miałam na myśli, że mi go pani zabrała... Ale ma go pani, prawda? - zaczęła się pokrętnie tłumaczyć, obserwując jak czarownica wsuwa dłoń do kieszeni i trwa tak, domagając się wyjaśnień. Poppy była jej je winna, jeśli chciała odzyskać swoją własność. A musiała mieć łańcuszek z muszelką z powrotem. Po prostu musiała - inaczej pękłoby jej serce. To jedna z niewielu materialnych rzeczy, które pozostały jej po Charliem. - Widzi pani... dzisiaj mamy trzynasty. Nigdy nie byłam przesądna, jednakże w ostatnim czasie co rusz tego dnia spotyka mnie coś naprawdę dziwnego... Chyba padłam ofiarą jakiejś klątwy. Trudno mi to wytłumaczyć. Nie wiem, czy miałam dziś takiego pecha, a może to młodzież postanowiła wyciąć mi wyjątkowo nieśmieszny dowcip, jednakże kiedy byłam w bibliotece, niedaleko stąd jest jedna, trafiłam na złośliwą książkę... Coś wybuchnęło, coś grzmotnęło i zerwało mi z szyi łańcuszek. Trafiłam do pani po jej kartkach... O proszę - niech pani spojrzy.
Poppy wyciągnęła w kierunku czarownicy dłonie w rękawiczkach, na których spoczywały skrawki spopielonego papieru.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dziwne sytuacje zdarzały jej się zbyt często, co czasami było denerwujące, gdy dany dzień chciała spędzić bez niespodziewanych sytuacji i zwyczajnie pocieszyć się chwilą spokoju. Dzieląc życie na pracę i dom, potrzebowała czasami monotonii, aby odprężyć się psychicznie i przeważnie nawet to nie było jej dane, a dni wolne były jak zachęta do spłatania jej figla. Los był na tyle przewrotny, że zwykły spacer jak dziś, gdy wyłamywała się z codzienności, zmienić w krępujące zdarzenie, którego nie potrafiła logicznie wyjaśnić w pierwszej chwili. Dlatego zareagowała tak, a nie inaczej, patrząc najpierw prawie bezmyślnie na nieznajomą kobietę, by stopniowo zrozumieć, co się dzieje.
Widząc jej reakcję, była pewna, że obie są podobnie zmieszane sytuacją.
- Mam nadzieję – szepnęła, prawie bezgłośnie. Nie chciała brnąć w nieporozumienia, dlatego słuchała z uwagą tego, co mówiła kobieta. Jej wyjaśnienia finalnie miały dość sensu, ale nie wygłuszały całkowicie niepokoju.
- Najwyraźniej go mam, chociaż nie rozumiem, jak i dlaczego Ja – odparła, naprawdę z każdą sekundą czując się jak złodziejka, co było przecież głupie. Magia otaczała ją na co dzień, wiedziała, jak przewrotne są zaklęcia, a o klątwach nie wspominając, chociaż najczęściej miała do czynienia tylko z ich skutkami. Mimo to zamknęła mocniej palce na nie swoim naszyjniku, czując pod palcami fakturę łańcuszka oraz zawieszki.- Spokojnie, nie uraziła mnie pani, a bardziej przestraszyła, biegnąc za mną – wyjaśniła z odrobinę pogodniejszym uśmiechem, w którym jednak nadal było sporo rezerwy.
Spojrzała na spopielone strony, które trzymała w dłoni dziewczyna. Streszczenie tego, co się wydarzyło, wywołało cień współczucia, że ktoś wyciął jej takiego psikusa. Doprowadzenie do takiej sytuacji musiało mieć jakieś podstawy, cóż więc nieznajoma wyrządziła komuś, że wymyślił tak niewybredną i złośliwą zemstę? I czemu akurat ona sama musiała być w pewnym sensie ofiarą.
- Jeśli przytrafiają się pani takie sytuacje, trzynastego to może czas zacząć być przesądną i uważać na siebie – rzuciła z nutą rozbawienia, może trochę, aby rozładować atmosferę.- Ewentualnie nie zadzierać z młodzieżą, skoro mogą być tak mściwi, aby nasyłać na panią złośliwe książki – dodała, skrycie ciekawa, dlaczego młode pokolenie mogłoby okazać się tak wredne wobec kobiety. Nie zapytała jednak, wiedząc, że to nie jest jej sprawa.
Wyciągnęła dłoń z kieszeni, by podać kobiecie naszyjnik.
- Proszę bardzo.- oddała nie swoją własność, by zaraz zwrócić uwagę na część wypowiedzi dziewczyny.- Pobliska biblioteka? Mają całkiem obszerny zbiór ksiąg poświęconych astronomii – rzuciła, wypowiadając w sumie na głos własne myśli. Póki nie odkryła cudownego miejsca nazwanego Wieżą Astrologów, właśnie w pobliskiej bibliotece spędzała całkiem sporo godzin, które miała do dyspozycji.
Widząc jej reakcję, była pewna, że obie są podobnie zmieszane sytuacją.
- Mam nadzieję – szepnęła, prawie bezgłośnie. Nie chciała brnąć w nieporozumienia, dlatego słuchała z uwagą tego, co mówiła kobieta. Jej wyjaśnienia finalnie miały dość sensu, ale nie wygłuszały całkowicie niepokoju.
- Najwyraźniej go mam, chociaż nie rozumiem, jak i dlaczego Ja – odparła, naprawdę z każdą sekundą czując się jak złodziejka, co było przecież głupie. Magia otaczała ją na co dzień, wiedziała, jak przewrotne są zaklęcia, a o klątwach nie wspominając, chociaż najczęściej miała do czynienia tylko z ich skutkami. Mimo to zamknęła mocniej palce na nie swoim naszyjniku, czując pod palcami fakturę łańcuszka oraz zawieszki.- Spokojnie, nie uraziła mnie pani, a bardziej przestraszyła, biegnąc za mną – wyjaśniła z odrobinę pogodniejszym uśmiechem, w którym jednak nadal było sporo rezerwy.
Spojrzała na spopielone strony, które trzymała w dłoni dziewczyna. Streszczenie tego, co się wydarzyło, wywołało cień współczucia, że ktoś wyciął jej takiego psikusa. Doprowadzenie do takiej sytuacji musiało mieć jakieś podstawy, cóż więc nieznajoma wyrządziła komuś, że wymyślił tak niewybredną i złośliwą zemstę? I czemu akurat ona sama musiała być w pewnym sensie ofiarą.
- Jeśli przytrafiają się pani takie sytuacje, trzynastego to może czas zacząć być przesądną i uważać na siebie – rzuciła z nutą rozbawienia, może trochę, aby rozładować atmosferę.- Ewentualnie nie zadzierać z młodzieżą, skoro mogą być tak mściwi, aby nasyłać na panią złośliwe książki – dodała, skrycie ciekawa, dlaczego młode pokolenie mogłoby okazać się tak wredne wobec kobiety. Nie zapytała jednak, wiedząc, że to nie jest jej sprawa.
Wyciągnęła dłoń z kieszeni, by podać kobiecie naszyjnik.
- Proszę bardzo.- oddała nie swoją własność, by zaraz zwrócić uwagę na część wypowiedzi dziewczyny.- Pobliska biblioteka? Mają całkiem obszerny zbiór ksiąg poświęconych astronomii – rzuciła, wypowiadając w sumie na głos własne myśli. Póki nie odkryła cudownego miejsca nazwanego Wieżą Astrologów, właśnie w pobliskiej bibliotece spędzała całkiem sporo godzin, które miała do dyspozycji.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Ja też tego nie rozumiem, proszę mi wierzyć - odparła cicho, z ciężkim westchnięciem, a ton jej głosu sugerował, że chyba nawet zrezygnowała z próby zrozumienia co się dokładnie stało, dlaczego i na jakiej zasadzie. Złośliwe uroki, czary psotników były dla panny Pomfrey obce, nigdy ich nie używała, nie miała powodu i to nie leżało w jej naturze. Trochę kojarzyła, pracowała przecież w Hogwarcie, z dziećmi i młodzieżą, często musiała niwelować ich skutki. - Cieszę się zatem. Nie chciałam pani przestraszyć, ale gdyby zniknęła mi pani z oczu, albo się teleportowała, pewnie już bym go nie odzyskała... - powiedziała z wyraźną ulgą, odwzajemniając uśmiech czarownicy, rada, że nie poczuła się urażona i oskarżona o kradzież.
- Staram się... To jednak trudne, kiedy każdego dnia czarny kot przebiega człowiekowi drogę, bo z człowiekiem mieszka - odpowiedziała Poppy, siląc się na dowcip, a kącik ust zadrżał. Wzruszyła ramionami, na to nic już nie mogła poradzić, nie pozbędzie się Robina. Młody kocurek mieszkał z nią niemal od roku i bynajmniej nie łączyła z jego obecnością tych dziwnych zdarzeń. Zresztą - nie był nawet cały czarny, bo miał biały krawat i łapki, to musiało go więc wykluczać z grona podejrzanych przyczyn pecha przydarzającego się pannie Pomfrey trzynastego dnia miesiąca.
- Myślałam, że młodzież, z którą mogłam zadrzeć przez brak zwolnienia z lekcji, wciąż przebywa w Hogwarcie, ale może to jakiś świeżo upieczony absolwent... Jestem pielęgniarką w skrzydle szpitalnym - wyjaśniła czarownicy, by wiedziała dlaczego wspomniała o złośliwej młodzieży. Niczym innym raczej nie mogła nikomu podpaść. Zawsze starała się odnosić do innych z szacunkiem i życzliwością, nie czyniła drugiemu tego, co dla niej samej byłoby niemiłe.
Na piegowatej twarzy uzdrowicielki pojawiła się wyraźna ulga i wdzięczność, kiedy kobieta wyciągnęła w jej stronę naszyjnik z muszelką. Odebrała go od niej i przycisnęła do piersi z uśmiechem. - Bardzo dziękuję. Ma dla mnie ogromną wartość sentymentalną - wyznała cicho, nie tłumacząc nic więcej, bo mówić o tym nie potrafiła, a i rozmówczyni pewnie nie miała ochoty na historie życia zupełnie obcej kobiety.
Naszyjnik był jednak prezentem od pierwszej i jak dotąd jedynej miłości w życiu panny Pomfrey, Charlesa, który został zamordowany przed kilku laty - tylko dlatego, że jako dziecko został ugryziony przez wilkołaka. Nigdy nikogo nie skrzywdził, zawsze poddawał się kontroli w czasie pełni, ale to łowcom wilkołaków nie wystarczyło.
- Och, tak, to prawda! Właśnie dlatego tam przychodzę. Uczęszczam na dodatkowe kursy astronomiczne i chciałam popracować sama. Jest pani astronomem? - spytała Poppy, wsuwając naszyjnik do kieszeni i zamykając ją na guzik, zaciekawiona tym, że rozmówczyni wiedziała o tym fakcie. Czyżby przypadkiem natrafiła na koleżankę po fachu?
- Staram się... To jednak trudne, kiedy każdego dnia czarny kot przebiega człowiekowi drogę, bo z człowiekiem mieszka - odpowiedziała Poppy, siląc się na dowcip, a kącik ust zadrżał. Wzruszyła ramionami, na to nic już nie mogła poradzić, nie pozbędzie się Robina. Młody kocurek mieszkał z nią niemal od roku i bynajmniej nie łączyła z jego obecnością tych dziwnych zdarzeń. Zresztą - nie był nawet cały czarny, bo miał biały krawat i łapki, to musiało go więc wykluczać z grona podejrzanych przyczyn pecha przydarzającego się pannie Pomfrey trzynastego dnia miesiąca.
- Myślałam, że młodzież, z którą mogłam zadrzeć przez brak zwolnienia z lekcji, wciąż przebywa w Hogwarcie, ale może to jakiś świeżo upieczony absolwent... Jestem pielęgniarką w skrzydle szpitalnym - wyjaśniła czarownicy, by wiedziała dlaczego wspomniała o złośliwej młodzieży. Niczym innym raczej nie mogła nikomu podpaść. Zawsze starała się odnosić do innych z szacunkiem i życzliwością, nie czyniła drugiemu tego, co dla niej samej byłoby niemiłe.
Na piegowatej twarzy uzdrowicielki pojawiła się wyraźna ulga i wdzięczność, kiedy kobieta wyciągnęła w jej stronę naszyjnik z muszelką. Odebrała go od niej i przycisnęła do piersi z uśmiechem. - Bardzo dziękuję. Ma dla mnie ogromną wartość sentymentalną - wyznała cicho, nie tłumacząc nic więcej, bo mówić o tym nie potrafiła, a i rozmówczyni pewnie nie miała ochoty na historie życia zupełnie obcej kobiety.
Naszyjnik był jednak prezentem od pierwszej i jak dotąd jedynej miłości w życiu panny Pomfrey, Charlesa, który został zamordowany przed kilku laty - tylko dlatego, że jako dziecko został ugryziony przez wilkołaka. Nigdy nikogo nie skrzywdził, zawsze poddawał się kontroli w czasie pełni, ale to łowcom wilkołaków nie wystarczyło.
- Och, tak, to prawda! Właśnie dlatego tam przychodzę. Uczęszczam na dodatkowe kursy astronomiczne i chciałam popracować sama. Jest pani astronomem? - spytała Poppy, wsuwając naszyjnik do kieszeni i zamykając ją na guzik, zaciekawiona tym, że rozmówczyni wiedziała o tym fakcie. Czyżby przypadkiem natrafiła na koleżankę po fachu?
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Chyba rozumiała czarownicę, gdy ta westchnęła ciężko. Pojęcie tej irracjonalnej sytuacji mogło być niepotrzebnie ciężkie i skupiające uwagę na czymś nieistotnym z perspektywy czasu. Łatwiej było zapomnieć, skoro wszystko stało się jasne, a dziwne wydarzenie najprawdopodobniej miało być mało śmiesznym, a zdecydowanie dokuczliwym wybrykiem dzieciaków. Szczęście w nieszczęściu, że trafiło to na Bel, która bezsprzecznie mogła zaakceptować taką sytuację bez nerwów, bez pretensji i zareagować uśmiechem oraz zrozumieniem. Co prawda nie było to w pierwszej chwili komfortowe, ale cóż.
- Rozumiem, panią całkowicie – zapewniła pogodnie, patrząc na kobietę.- Faktycznie, gdybym się teleportowała, problematyczne byłoby nawet oddanie naszyjnika, gdybym zorientowała się, że go mam – zgodziła się z nią. Pewnie na miejscu czarownicy sama zachowałaby się identycznie, nie chcąc zaryzykować utraty czegokolwiek, co miałoby dużą wartość sentymentalną. Czasami wspomnienia związane z danym przedmiotem były ważniejsze niż jego rzeczywista wartość dla kogokolwiek obcego.
Zaśmiała się krótko i cicho na wzmiankę o czarnym kocie.
- Rzeczywiście problematyczne. Może warto go upomnieć, aby nie rozsiewał swego pecha na panią? – spytała, podłapując dowcip. Nigdy nie wierzyła w fakt, że czarny kot może przynosić pecha, ba, gdyby miała przygarnąć jakiegokolwiek kocura, najpewniej postawiłaby właśnie na takiego, którego przesądnie ludzie unikali.
Przechyliła lekko głowę, słuchając nieznajomej. Pielęgniarka w Hogwarcie? Angielska Szkoła Magii była dla niej znana jedynie z opowiadań braci oraz tego, co ogólnie można było usłyszeć. Była ciekawa, jak tam jest, jak pracuje się w takiej szkole, bo osobiście pamiętając, jaka była ona i jej znajomi we Francuskiej Szkole, chyba nie chciałaby pracować nigdy z młodzieżą. Pomijając, że czasami w szpitalu, przy niektórych pacjentach, czuła się właśnie, jakby pracowała z dziećmi.
- Byliby tak źli za brak zwolnienia z lekcji, aby nasyłać złośliwą książkę? – nie była, w stanie nawet ocenić czy to całkiem możliwe, czy nie. Pewne kwestie pozostawały dla niej zbyt wielką niewiadomą, aby nawet gdybać.
Uśmiechnęła się delikatnie, widząc reakcję kobiety na odzyskaną błyskotkę.
- Ależ niema za co, przecież to pani własność – odparła z delikatną wesołością w głosie. W pewnym sensie rozumiała to podziękowanie, przecież mogło trafić na kogoś, kto uparłby się i nie oddał przedmiotu z jakiś tylko sobie znanych powodów, ale mimo to poczuła się dziwnie, słysząc podziękowanie.
Dostrzegła wyraźne ożywienie rozmówczyni, gdy wypowiedziała na głos własne myśli.
- Nie nazwałabym siebie astronomem – przyznała, niby posiadała całkiem obszerną wiedzę w tej dziedzinie, ale zawsze krępowała się, gdy ktoś ją tak określał.- Astronomia to pasja z dzieciństwa, która przydała mi się, gdy nie tak dawno zdawałam ministerialny kurs na alchemika – wyjaśniła zgodnie z prawdą. Astronomia zawsze obok magomedycyny zajmowała ważne miejsce w jej zainteresowaniach.- Na co dzień jestem uzdrowicielką w szpitalu – dodała, by też nie posądzono jej o bycie jakimś wyjątkowym alchemikiem.
- Jeśli poszukuje pani konkretnej wiedzy z astronomii, polecam odwiedzić wieżę astrologiczną, osoby tam przebywające oraz dostępne materiały to największa skarbnica wiedzy – podpowiedziała, bo może, zamiast spędzać czas w bibliotece, wiedza, jaką oferowała wieża, mogła okazać się lepiej przyswajalna i bardziej pasjonująca.
- Rozumiem, panią całkowicie – zapewniła pogodnie, patrząc na kobietę.- Faktycznie, gdybym się teleportowała, problematyczne byłoby nawet oddanie naszyjnika, gdybym zorientowała się, że go mam – zgodziła się z nią. Pewnie na miejscu czarownicy sama zachowałaby się identycznie, nie chcąc zaryzykować utraty czegokolwiek, co miałoby dużą wartość sentymentalną. Czasami wspomnienia związane z danym przedmiotem były ważniejsze niż jego rzeczywista wartość dla kogokolwiek obcego.
Zaśmiała się krótko i cicho na wzmiankę o czarnym kocie.
- Rzeczywiście problematyczne. Może warto go upomnieć, aby nie rozsiewał swego pecha na panią? – spytała, podłapując dowcip. Nigdy nie wierzyła w fakt, że czarny kot może przynosić pecha, ba, gdyby miała przygarnąć jakiegokolwiek kocura, najpewniej postawiłaby właśnie na takiego, którego przesądnie ludzie unikali.
Przechyliła lekko głowę, słuchając nieznajomej. Pielęgniarka w Hogwarcie? Angielska Szkoła Magii była dla niej znana jedynie z opowiadań braci oraz tego, co ogólnie można było usłyszeć. Była ciekawa, jak tam jest, jak pracuje się w takiej szkole, bo osobiście pamiętając, jaka była ona i jej znajomi we Francuskiej Szkole, chyba nie chciałaby pracować nigdy z młodzieżą. Pomijając, że czasami w szpitalu, przy niektórych pacjentach, czuła się właśnie, jakby pracowała z dziećmi.
- Byliby tak źli za brak zwolnienia z lekcji, aby nasyłać złośliwą książkę? – nie była, w stanie nawet ocenić czy to całkiem możliwe, czy nie. Pewne kwestie pozostawały dla niej zbyt wielką niewiadomą, aby nawet gdybać.
Uśmiechnęła się delikatnie, widząc reakcję kobiety na odzyskaną błyskotkę.
- Ależ niema za co, przecież to pani własność – odparła z delikatną wesołością w głosie. W pewnym sensie rozumiała to podziękowanie, przecież mogło trafić na kogoś, kto uparłby się i nie oddał przedmiotu z jakiś tylko sobie znanych powodów, ale mimo to poczuła się dziwnie, słysząc podziękowanie.
Dostrzegła wyraźne ożywienie rozmówczyni, gdy wypowiedziała na głos własne myśli.
- Nie nazwałabym siebie astronomem – przyznała, niby posiadała całkiem obszerną wiedzę w tej dziedzinie, ale zawsze krępowała się, gdy ktoś ją tak określał.- Astronomia to pasja z dzieciństwa, która przydała mi się, gdy nie tak dawno zdawałam ministerialny kurs na alchemika – wyjaśniła zgodnie z prawdą. Astronomia zawsze obok magomedycyny zajmowała ważne miejsce w jej zainteresowaniach.- Na co dzień jestem uzdrowicielką w szpitalu – dodała, by też nie posądzono jej o bycie jakimś wyjątkowym alchemikiem.
- Jeśli poszukuje pani konkretnej wiedzy z astronomii, polecam odwiedzić wieżę astrologiczną, osoby tam przebywające oraz dostępne materiały to największa skarbnica wiedzy – podpowiedziała, bo może, zamiast spędzać czas w bibliotece, wiedza, jaką oferowała wieża, mogła okazać się lepiej przyswajalna i bardziej pasjonująca.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ten prosty naszyjnik dla kogoś obcego był bezwartościowy. Dla panny Pomfrey natomiast - bezcenny. Nieważne, że muszelki miały liczne rysy i drobne kawałki zdążył się odłamać, rzemień zaś postrzępić. To wspomnienia jakie przywoływał nadawały mu ogromną wartość. Taką, której nie zastąpiłby żaden rubin, czy najdroższy nawet diament. Niewiele pamiątek pozostało jej po Charliem. Stare listy, które wysyłał jej, gdy uczyła się w Hogwarcie, sam bowiem jako wilkołak nie mógł uczęszczać do tej szkoły tak jak inne dzieci, naszyjnik, puzderko, kilka koszul. Pomiędzy nimi rzeczy materialne nigdy nie miały najmniejszego znaczenia, liczyły się czyny i wspólnie spędzone chwile.
- Och, gdyby tylko to było takie proste, jest potwornie uparty - odpowiedziała z uśmiechem. Robin to straszny psotnik. Zupełne przeciwieństwo drugiego kota, którego Poppy przygarnęła, Winnie bowiem był bardzo leniwy i najbardziej lubił spanie na gzymsie kominka. Wmawiała sobie, że to cecha jego charakteru, a nie zasługa kilku nadprogramowych kilogramów. On wcale nie był gruby, tylko zwyczajnie puszysty.
- Nie wyobraża sobie pani jak wielka może być złość urażonego nastolatka. Burza hormonów, huśtawki nastrojów... To głupi wiek. Niemądre rzeczy przychodzą wtedy niektórym do głowy - westchnęła ciężko uzdrowicielka. Poppy czasami brzmiała jakby miała trzydzieści lat więcej, niż w rzeczywistości i nigdy nie była młoda. Cóż, niektórzy rodzą się po prostu ze starymi duszami - tak jak ona.
Uśmiechnęła się jeszcze raz, wsuwając naszyjnik z ostrożnością do kieszeni, kończąc swoje wylewne podziękowania, by nie wprawić rozmówczyni w irytację. Naprawdę poczuła ulgę, że zdołała ją zatrzymać i bezproblemowo odzyskać naszyjnik. Tyleż łotrów i łobuzów się kręciło teraz po londyńskich ulicach... Trzeba było na siebie uważać.
- Widzi pani, co za przypadek! Z wykształcenia sama jestem uzdrowicielem, pracuję jako pielęgniarka, ale ostatnio bardzo dużo spędzam czasu przy kociołku. Nie skończyłam, jak pani, ministerialnego kursu, uczę się trochę sama, trochę od zaprzyjaźnionej mistrzyni eliksirów... To fascynująca dziedzina magii, czyż nie? To niesamowite jak astronomia jest z nią powiązana i ciała niebieskie mają wielki wpływ na... w zasadzie wszystko - podjęła temat ochoczo, rada, że w tym całym zamieszaniu i nieszczęściu trzynastego dnia miesiąca spotkała czarownicę, która właściwie zajmowała się tym samym co ona. Nie było przypadków! - Bardzo dziękuję za rekomendację. Słyszałam o tym miejscu, ale jeszcze nie miałam okazji go odwiedzić. Najwyższa pora to zmienić.
Jeszcze nie wiedziała, że zanim zdąży to uczynić, to Londyn zamknie przed nią swoje ulice.
- Och, gdyby tylko to było takie proste, jest potwornie uparty - odpowiedziała z uśmiechem. Robin to straszny psotnik. Zupełne przeciwieństwo drugiego kota, którego Poppy przygarnęła, Winnie bowiem był bardzo leniwy i najbardziej lubił spanie na gzymsie kominka. Wmawiała sobie, że to cecha jego charakteru, a nie zasługa kilku nadprogramowych kilogramów. On wcale nie był gruby, tylko zwyczajnie puszysty.
- Nie wyobraża sobie pani jak wielka może być złość urażonego nastolatka. Burza hormonów, huśtawki nastrojów... To głupi wiek. Niemądre rzeczy przychodzą wtedy niektórym do głowy - westchnęła ciężko uzdrowicielka. Poppy czasami brzmiała jakby miała trzydzieści lat więcej, niż w rzeczywistości i nigdy nie była młoda. Cóż, niektórzy rodzą się po prostu ze starymi duszami - tak jak ona.
Uśmiechnęła się jeszcze raz, wsuwając naszyjnik z ostrożnością do kieszeni, kończąc swoje wylewne podziękowania, by nie wprawić rozmówczyni w irytację. Naprawdę poczuła ulgę, że zdołała ją zatrzymać i bezproblemowo odzyskać naszyjnik. Tyleż łotrów i łobuzów się kręciło teraz po londyńskich ulicach... Trzeba było na siebie uważać.
- Widzi pani, co za przypadek! Z wykształcenia sama jestem uzdrowicielem, pracuję jako pielęgniarka, ale ostatnio bardzo dużo spędzam czasu przy kociołku. Nie skończyłam, jak pani, ministerialnego kursu, uczę się trochę sama, trochę od zaprzyjaźnionej mistrzyni eliksirów... To fascynująca dziedzina magii, czyż nie? To niesamowite jak astronomia jest z nią powiązana i ciała niebieskie mają wielki wpływ na... w zasadzie wszystko - podjęła temat ochoczo, rada, że w tym całym zamieszaniu i nieszczęściu trzynastego dnia miesiąca spotkała czarownicę, która właściwie zajmowała się tym samym co ona. Nie było przypadków! - Bardzo dziękuję za rekomendację. Słyszałam o tym miejscu, ale jeszcze nie miałam okazji go odwiedzić. Najwyższa pora to zmienić.
Jeszcze nie wiedziała, że zanim zdąży to uczynić, to Londyn zamknie przed nią swoje ulice.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nigdy nie przejawiała sentymentalizmu względem przedmiotów, lecz głównie dlatego, że nie miała powodów. Poza rodzicami nie straciła nikogo bliskiego, ale o nich pozostawały wspomnienia, a nie rzeczy, które mogła trzymać na pamiątkę. Mimo to mogła w pewien sposób zrozumieć przywiązanie kobiety do naszyjnika, jeśli tylko pomagało jej to pielęgnować pamięć o kimś bliskim. Z tego powodu tym bardziej nie wyobrażała sobie, gdyby miała go zabrać pod jakimś niezrozumiałym, nielogicznym pretekstem.
Uśmiechnęła się delikatnie, na wzmiankę o uporze kocura.
- W takim razie, współczuję – dodała pogodnie. Koty bez wątpienia miały swoje charakterki, a jeśli dochodził do tego upór, nie pozostawało nic jak współczucie i minimalny podziw, że kobieta jakkolwiek radzi sobie z futrzakiem. Przynajmniej tak obstawiała, skoro nieznajoma trzymała kota u siebie.
Słuchała z uwagą, wyjaśnienia co do złośliwości nastolatków.
- Mam wrażenie, jakbym słuchała o niektórych pacjentach szpitala, tylko są to niestety w większości dorosłe osoby – przyznała z cieniem rozbawienia.- Jestem w stanie wyobrazić sobie, jak nie łatwo pracować z młodzieżą i nic tylko podziwiać panią za cierpliwość – dodała szczerze. Sama nie nadawałaby się do takiej pracy, sam szpital stawiał czasami na szali jej cierpliwość, więc szkoła to byłoby zdecydowanie za dużo.
Nie wierzyła w przypadki, przynajmniej tak nie do końca, jednak dzisiejsza sytuacja nosiła wszelkie znaki takowego. Z każdym słowem wypowiedzianym przez nieznajomą, czuła mieszankę zaciekawienia i rozbawienia. Jaka była przecież szansa, że spotka kogoś o identycznych zainteresowaniach? Że pośrodku parku, zrządzeniem losu będą mogły poruszyć interesujące obie tematy?
Powstrzymała się przez pokręceniem głową z niedowierzaniem i odcięła od własnych myśli na rzecz wysłuchania tego, co mówiła kobieta.
- Oh, tak. Pasjonująca i dająca wiele możliwości oraz swobody działania dla uzdrowicieli, którzy decydują się zgłębiać tę dziedzinę – zgodziła się, czując, jak entuzjazm kobiety zaczyna oddziaływać również na nią. Rzadko kiedy miała okazję rozmawiać z kimś o pasjonujących ją rzeczach, dziedzinach. Obracała się w towarzystwie, które fascynowały inne rzeczy lub stricte same uzdrowicielstwo. Połączenie tego z astronomią i eliksirami, zwykle nie miało miejsca.- Nigdy nie przypuszczałabym, że astronomia ma wpływ na tak wiele sfer życia, a jest jeszcze tak bardzo niedoceniana – interesowała się tym trochę czasu, lecz nadal gwiazdy skrywały dużo tajemnic i była pewna, że musiałaby poświęci temu całe życie, aby zgłębić chociaż część.
- Zdecydowanie musi to Pani nadrobić – uśmiechnęła się pogodnie.
Uśmiechnęła się delikatnie, na wzmiankę o uporze kocura.
- W takim razie, współczuję – dodała pogodnie. Koty bez wątpienia miały swoje charakterki, a jeśli dochodził do tego upór, nie pozostawało nic jak współczucie i minimalny podziw, że kobieta jakkolwiek radzi sobie z futrzakiem. Przynajmniej tak obstawiała, skoro nieznajoma trzymała kota u siebie.
Słuchała z uwagą, wyjaśnienia co do złośliwości nastolatków.
- Mam wrażenie, jakbym słuchała o niektórych pacjentach szpitala, tylko są to niestety w większości dorosłe osoby – przyznała z cieniem rozbawienia.- Jestem w stanie wyobrazić sobie, jak nie łatwo pracować z młodzieżą i nic tylko podziwiać panią za cierpliwość – dodała szczerze. Sama nie nadawałaby się do takiej pracy, sam szpital stawiał czasami na szali jej cierpliwość, więc szkoła to byłoby zdecydowanie za dużo.
Nie wierzyła w przypadki, przynajmniej tak nie do końca, jednak dzisiejsza sytuacja nosiła wszelkie znaki takowego. Z każdym słowem wypowiedzianym przez nieznajomą, czuła mieszankę zaciekawienia i rozbawienia. Jaka była przecież szansa, że spotka kogoś o identycznych zainteresowaniach? Że pośrodku parku, zrządzeniem losu będą mogły poruszyć interesujące obie tematy?
Powstrzymała się przez pokręceniem głową z niedowierzaniem i odcięła od własnych myśli na rzecz wysłuchania tego, co mówiła kobieta.
- Oh, tak. Pasjonująca i dająca wiele możliwości oraz swobody działania dla uzdrowicieli, którzy decydują się zgłębiać tę dziedzinę – zgodziła się, czując, jak entuzjazm kobiety zaczyna oddziaływać również na nią. Rzadko kiedy miała okazję rozmawiać z kimś o pasjonujących ją rzeczach, dziedzinach. Obracała się w towarzystwie, które fascynowały inne rzeczy lub stricte same uzdrowicielstwo. Połączenie tego z astronomią i eliksirami, zwykle nie miało miejsca.- Nigdy nie przypuszczałabym, że astronomia ma wpływ na tak wiele sfer życia, a jest jeszcze tak bardzo niedoceniana – interesowała się tym trochę czasu, lecz nadal gwiazdy skrywały dużo tajemnic i była pewna, że musiałaby poświęci temu całe życie, aby zgłębić chociaż część.
- Zdecydowanie musi to Pani nadrobić – uśmiechnęła się pogodnie.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W przeciwieństwie do Belviny panna Pomfrey była bardzo sentymentalna. Pielęgnowała piękne wspomnienia i dbała o przedmioty, które się z nimi łączyły. Dzięki nim obrazy w jej głowie były jakby trwalsze. Trzymała nie tylko naszyjnik, ale i wszystkie listy, które otrzymała od Charlesa. Sukienkę, jaką miała na sobie, kiedy tańczyli po raz pierwszy. Jej dom był pełen pamiątek, których nie potrafiła i zwyczajnie nie chciała się pozbyć. Może między innymi dlatego nie potrafiła odciąć się od przeszłości i ruszyć dalej.
- Coś o tym wiem... Po ukończonym stażu w Mungu jakiś czas tam pracowałam, zanim podjęłam pracę w skrzydle szpitalnym Hogwartu. Niektórzy dorośli czarodzieje... cóż, nigdy nie wyrastają z tego wieku. Albo może na starość do niego wracają... Człowiek chce dla nich jak najlepiej, chce pomóc, a czasami to jak rzucać grochem o ścianę - westchnęła Poppy, kręcąc przy tym głową. Odnosiła wrażenie, że jej rozmówczyni doskonale zrozumie co miała na myśli. To zabawne, że los za sprawą złośliwego psikusa zetknął ze sobą dwie czarownice o tak podobnych kwalifikacjach i zainteresowaniach naukowych. Może to naprawdę nie był aż taki przypadek...? Stres i zmartwienie zniknęły z twarzy Poppy. Pojawił się serdeczny uśmiech i zaciekawienie panną Blythe, która okazała się uprzejmą czarownicą jaką zapragnęła poznać bliżej.
- Och, tak, całkowicie się z panią zgadzam. Wielka szkoda, że podczas kursu uzdrowicielskiego nie ma więcej zajęć z alchemii i astronomii, chociaż z drugiej strony nie wiem jak długo wtedy by trwał i czy nie powinni udostępnić wtedy kursantom zmieniaczy czasu, by mieli szansę w nich uczestniczyć, coś z nich wyciągnąć i mieć chociaż kilka godzin, aby się przespać... Ciężkie to były czasy - zaśmiała się Poppy. Kurs magomedyczny w szpitalu świętego Munga był jednym z najtrudniejszych i ciężko się na niego dostać. Wracając do niego wspomnieniami przypomniała sobie, że nie miała wtedy zupełnie czasu na życie towarzyskie (chociaż z drugiej strony wcale nie chciała go mieć, bo długo nosiła żałobę po Charlesie i nie miała ochoty na zabawę, nauka zaś pozwalała jej oderwać myśli od rozpaczy).
- Tak... Fascynująca dziedzina, choć w astrologię samą w sobie nie pokładam aż tak dużego zaufania... - odpowiedziała Poppy, a w ton głosu wkradła się nuta sceptycyzmu. - Nadrobię. Może przyjdzie nam się tak spotkać? Bo ze szczerą chęcią porozmawiałabym dłużej, ale muszę wracać... Zostawiłam swoje rzeczy w bibliotece. Nie chcę też zatrzymywać pani dalej. Dziękuję za naszyjnik i zrozumienie. Życzę pani miłego dnia i do zobaczenia!
Na pożegnanie uśmiechnęła się ciepło do Belviny i po chwili oddaliła się w stronę w biblioteki, z której przybiegła.
zt
- Coś o tym wiem... Po ukończonym stażu w Mungu jakiś czas tam pracowałam, zanim podjęłam pracę w skrzydle szpitalnym Hogwartu. Niektórzy dorośli czarodzieje... cóż, nigdy nie wyrastają z tego wieku. Albo może na starość do niego wracają... Człowiek chce dla nich jak najlepiej, chce pomóc, a czasami to jak rzucać grochem o ścianę - westchnęła Poppy, kręcąc przy tym głową. Odnosiła wrażenie, że jej rozmówczyni doskonale zrozumie co miała na myśli. To zabawne, że los za sprawą złośliwego psikusa zetknął ze sobą dwie czarownice o tak podobnych kwalifikacjach i zainteresowaniach naukowych. Może to naprawdę nie był aż taki przypadek...? Stres i zmartwienie zniknęły z twarzy Poppy. Pojawił się serdeczny uśmiech i zaciekawienie panną Blythe, która okazała się uprzejmą czarownicą jaką zapragnęła poznać bliżej.
- Och, tak, całkowicie się z panią zgadzam. Wielka szkoda, że podczas kursu uzdrowicielskiego nie ma więcej zajęć z alchemii i astronomii, chociaż z drugiej strony nie wiem jak długo wtedy by trwał i czy nie powinni udostępnić wtedy kursantom zmieniaczy czasu, by mieli szansę w nich uczestniczyć, coś z nich wyciągnąć i mieć chociaż kilka godzin, aby się przespać... Ciężkie to były czasy - zaśmiała się Poppy. Kurs magomedyczny w szpitalu świętego Munga był jednym z najtrudniejszych i ciężko się na niego dostać. Wracając do niego wspomnieniami przypomniała sobie, że nie miała wtedy zupełnie czasu na życie towarzyskie (chociaż z drugiej strony wcale nie chciała go mieć, bo długo nosiła żałobę po Charlesie i nie miała ochoty na zabawę, nauka zaś pozwalała jej oderwać myśli od rozpaczy).
- Tak... Fascynująca dziedzina, choć w astrologię samą w sobie nie pokładam aż tak dużego zaufania... - odpowiedziała Poppy, a w ton głosu wkradła się nuta sceptycyzmu. - Nadrobię. Może przyjdzie nam się tak spotkać? Bo ze szczerą chęcią porozmawiałabym dłużej, ale muszę wracać... Zostawiłam swoje rzeczy w bibliotece. Nie chcę też zatrzymywać pani dalej. Dziękuję za naszyjnik i zrozumienie. Życzę pani miłego dnia i do zobaczenia!
Na pożegnanie uśmiechnęła się ciepło do Belviny i po chwili oddaliła się w stronę w biblioteki, z której przybiegła.
zt
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Tkwienie w przeszłości najpewniej nie było najmądrzejsze, ale nie jej było to oceniać, gdy czasami miała problem, aby iść naprzód i nie oglądać się za siebie. W jej przypadku blaknące wspomnienia były ratunkiem, żeby za długo nie stać w miejscu, pielęgnując związane z nimi emocje, najczęściej niestety negatywne.
Uśmiechnęła się, słysząc, że ktoś ją w końcu rozumie. To było pocieszające, bo oznaczało, że nie była odosobnionym przypadkiem z taką, a nie inną opinią. Szpital był uciążliwy jako miejsce pracy i szczerze podziwiała osoby, które bez namysłu potrafiły rozstać się z pracą tam i zacząć parać się uzdrowicielstwem na własną rękę. Samej obawiała się tego spróbować, zwłaszcza obecnie, gdy wszystko wydawało się dość chwiejne, a sytuacja zmieniała z dnia na dzień. Jeszcze nie wiedziała, że będzie gorzej…
- Czyli nie odczuła pani szczególnie zmiany miejsca pracy, dorosłe dzieci czy takie w Hogwarcie, nadal tak samo wymagające pacjenci i jeszcze roszczeniowi – zaśmiała się nieco nerwowo.- Czasami to zbyt niewdzięczna praca – stwierdziła nadal lekkim tonem, byle nie zrobiło się za poważnie. Była pewna, że każdy uzdrowiciel, nawet jeśli kochał to, co robił ponad wszystko, docierał do momentu, gdy pojawiał się wniosek o niewdzięczności zawodu.
Podzielała entuzjazm kobiety, w jakimś stopniu zadowolona, że przyszło im wpaść na siebie. Spotkanie nieznajomej o podobnym poglądzie było przyjemne i mocno poprawiało humor, co odczuwała już teraz. Gdyby miały na to czas, nie wzgardziłaby rozmową trwającą nawet parę godzin.
- Wydaje mi się, że kurs uzdrowicielki daje nam niezbędną wiedzę, a reszta pozostaje w naszych rękach, ale gdyby tylko były takie możliwości, bez wątpienia trochę cennych godzin z zakresu alchemii i astronomii nikomu by nie zaszkodziło – może wielu wyszłoby to na dobre, nie wiedziała w sumie, a pamiętała, jak ciężko było przebrnąć przez kursy i staże. Oczywiście, jeśli uzdrowicielowi naprawdę zależało na pracy, był wstanie samemu rozwinąć swą wiedzę w kierunkach, które w praktyce mógł testować dopiero lata później lub niespodziewanie kolejnego dnia. Los był przewrotny.
- Rozumiem to, sama nie pokładałam zaufania w tej dziedzinie, póki nie zaczęłam się tym chociaż trochę interesować, ale prawdopodobnie zmieni pani swoje nastawienie, gdy odwiedzi wieżę astrologów – wyjaśniła pogodnie z uśmiechem. Tamto miejsce działało cuda, dostarczało wiedzy i umożliwiało nawiązanie kontaktów stricte towarzyskich, bo te w pracy były jedynie obowiązkiem.
- Mam nadzieję, że przyjdzie nam się jeszcze spotkać – odparła, podzielając chęci do dłuższej wymiany zdań.- Do zobaczenia – dodała, odprowadzając nieznajomą wzrokiem, by samej zaraz ruszyć dalej w kierunku, w którym zmierzała dotąd.
| zt
Uśmiechnęła się, słysząc, że ktoś ją w końcu rozumie. To było pocieszające, bo oznaczało, że nie była odosobnionym przypadkiem z taką, a nie inną opinią. Szpital był uciążliwy jako miejsce pracy i szczerze podziwiała osoby, które bez namysłu potrafiły rozstać się z pracą tam i zacząć parać się uzdrowicielstwem na własną rękę. Samej obawiała się tego spróbować, zwłaszcza obecnie, gdy wszystko wydawało się dość chwiejne, a sytuacja zmieniała z dnia na dzień. Jeszcze nie wiedziała, że będzie gorzej…
- Czyli nie odczuła pani szczególnie zmiany miejsca pracy, dorosłe dzieci czy takie w Hogwarcie, nadal tak samo wymagające pacjenci i jeszcze roszczeniowi – zaśmiała się nieco nerwowo.- Czasami to zbyt niewdzięczna praca – stwierdziła nadal lekkim tonem, byle nie zrobiło się za poważnie. Była pewna, że każdy uzdrowiciel, nawet jeśli kochał to, co robił ponad wszystko, docierał do momentu, gdy pojawiał się wniosek o niewdzięczności zawodu.
Podzielała entuzjazm kobiety, w jakimś stopniu zadowolona, że przyszło im wpaść na siebie. Spotkanie nieznajomej o podobnym poglądzie było przyjemne i mocno poprawiało humor, co odczuwała już teraz. Gdyby miały na to czas, nie wzgardziłaby rozmową trwającą nawet parę godzin.
- Wydaje mi się, że kurs uzdrowicielki daje nam niezbędną wiedzę, a reszta pozostaje w naszych rękach, ale gdyby tylko były takie możliwości, bez wątpienia trochę cennych godzin z zakresu alchemii i astronomii nikomu by nie zaszkodziło – może wielu wyszłoby to na dobre, nie wiedziała w sumie, a pamiętała, jak ciężko było przebrnąć przez kursy i staże. Oczywiście, jeśli uzdrowicielowi naprawdę zależało na pracy, był wstanie samemu rozwinąć swą wiedzę w kierunkach, które w praktyce mógł testować dopiero lata później lub niespodziewanie kolejnego dnia. Los był przewrotny.
- Rozumiem to, sama nie pokładałam zaufania w tej dziedzinie, póki nie zaczęłam się tym chociaż trochę interesować, ale prawdopodobnie zmieni pani swoje nastawienie, gdy odwiedzi wieżę astrologów – wyjaśniła pogodnie z uśmiechem. Tamto miejsce działało cuda, dostarczało wiedzy i umożliwiało nawiązanie kontaktów stricte towarzyskich, bo te w pracy były jedynie obowiązkiem.
- Mam nadzieję, że przyjdzie nam się jeszcze spotkać – odparła, podzielając chęci do dłuższej wymiany zdań.- Do zobaczenia – dodała, odprowadzając nieznajomą wzrokiem, by samej zaraz ruszyć dalej w kierunku, w którym zmierzała dotąd.
| zt
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
9 Lipca 1957 roku
Ciepłe promienie słońca rozpieszczające londyńczyków wręcz zachęcały do spędzania czasu poza budynkami łapiąc witaminę D oraz ładując się energią, którą z pewnością będzie im brakować gdy nadejdzie ponura jesień. Jasnowłosa alchemiczka starała się korzystać z dobrej pogody - głownie w zaciszu własnego, nowego domu. Nic więc też dziwnego, że na miejsce spotkania wybrała park, w którym można było delektować się słońcem oraz słodkim zapachem róż.
W zasadzie nie była pewna, co popchnęło ją do skontaktowania się z akurat tą czarownicą. Przyjaźniła się z Belviną, lecz tej już zrzuciła na głowę kilka dodatkowych zadań. Jej kontakty z Zacharym nie były najgorsze, czuła jednak, że nie byłby skory do kilku lekcji uważając inne rzeczy za ważniejsze. Czuła, że jej anatomiczna wiedza musi ulec poprawie jeśli chciała rozwijać się w kwestii badań eliksilarnych... oraz testów, jakie miała okazję planować z Wren nie chcąc, aby po raz kolejny okazały się katastrofą. Poczucie uciekającego czasu oraz dziwnego przymusu sprawiły, że sięgnęła po kontakt należących do tych, mniej pewnych nawet jeśli twarz uzdrowicielki była jej doskonale znana ze szpitalnych korytarzy. Wysłała więc sowę z listem, w którym wyjaśniła pochodzenie możliwej znajomości oraz prośbę o spotkanie, podpisując się pełnym imieniem oraz nazwiskiem. Zwrotna wiadomość, zawierająca potwierdzenie spotkania okazała się dla niej miłym zaskoczeniem.
Ubrana w zwiewną, błękitną sukienkę z dekoltem wykończonym delikatną koronką, z wiklinowym koszyczkiem przewieszonym przez ramię udała się do parku, w którym miały się spotkać. Posiadała świadomość niewinności oraz niepozorności, jaka wiązała się z jej wyglądem. Była całkiem ładną, jasnowłosą oraz eteryczną czarownicą... A takich nie podejrzewało się o bystre umysły bądź naukowe ciągotki, nieraz subtelnie przesuwające granice moralności.
Odnajdując odpowiednie miejsce rozłożyła szary koc na zielonej trawie, tuż obok krzewu pięknych, czerwonych róż zadowalających zmysł powonienia pięknym zapachem. Z koszyczka wyjęła swój magiczny zestaw herbaciany, dwa talerzyki oraz pokrojone na małe kawałki, tak by wygodnie było je jeść, ciasto oraz kilka książek, pergamin i kałamarz. Kto wie, może czarownica zechce rozpocząć lekcję już dziś?
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie wodziło po otoczeniu, z zadowoleniem stwierdzając, że o tej godzinie park zdawał się być pusty co wywoływało złudne wrażenie konfidencjonalności. Frances zajęła miejsce, lecz gdy zauważyła zmierzającą w jej kierunku czarownicę wstała, przywdziewając na twarz delikatny uśmiech.
- Cieszę się, że zgodziłaś się na spotkanie. - Rzekła na powitanie, instynktownie omijając dystansujący zwrot per pani nie chcąc dodawać do spotkania jeszcze większej dawki niezręczności. - Może herbaty? Pozwoliłam sobie przynieść małe co nieco. - Gestem dłoni zachęciła czarownicę do zajęcia miejsca na kocyku. Dwie czarownice urządzające sobie niewielki piknik w towarzystwie książek z pewnością nie były w stanie wzbudzić zainteresowania magicznych patroli. I nawet jeśli obie nie miały niczego do ukrycia, Frances nie chciała, aby ktokolwiek im przerwał. I jeśli kobieta przystała na propozycję, alchemiczka rozlała gorący napar do dwóch filiżanek.
- Pozwolę sobie od razu przejść do sedna sprawy. Poszukuję kogoś, kto byłby w stanie udzielić mi kilku lekcji anatomii, bym mogła uzupełnić braki utrudniające mi lepiej rozwinąć się w naukowych aspektach mojej dziedziny. Niestety, jak zapewne wiesz, większość szpitalnego personelu nie należy do... uprzejmych. I gdy już sądziłam, że przyjdzie mi rozwijać wiedzę samotnie, przypomniałam sobie o Tobie. - Pokrótce nakreśliła, jak wyglądała sytuacja oraz co podkusiło ją do nawiązania kontaktu. W tym wszystkim nie zauważyła nawet, że jeszcze kilka tygodni temu wrodzona nieśmiałość zapewne sprawiłaby, że nawet nie pomyślałaby o podobnym spotkaniu. Malinowe usta alchemiczki na chwilę umoczyły się w gorącym naparze. - Byłabyś może zainteresowana małą współpracą? - Brwi eterycznej alchemiczki delikatnie uniosły się ku górze, w zaciekawieniu obserwując bladą twarz panny Multon. Dłoń dziewczęcia w napięciu oczekiwania nieświadomie pomknęła do jasnych pukli, by poprawić ich ułożenie.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Miała dość zajęć. Po okresie stagnacji, rozciągającym się niemal przez całą wiosnę (ironicznie, bo w założeniu jest to przecież pora odrodzenia, pierwszej fazy cyklu życia i śmierci), gorące lato rozpoczęło się dla Elviry intensywną pracą na wielu frontach. Rzadko bywała na Pokątnej odkąd w czerwcu przeprowadziła się do pałacu Selwynów. Godziny rozdzielała między kontrolę stanu zdrowia swojej lady, wypełnianie dokumentacji, rozstawianie skrzatów po kątach oraz rozliczne spotkania na terenie całego Londynu. Po raz pierwszy od... być może czasów aplikacji uzdrowicielskiej, poświęcała tak wiele energii na naukę własną, nawiązując przy tym nowe relacje i rzucając się w wir wydarzeń. Czuła się żywa. Nigdy dotąd nie sądziła, że ustawiczne towarzystwo irytujących nieznajomych będzie w stanie jej to zapewnić. Z zasady przecież nie lubiła ludzi. Chciała jednak pozostawać potrzebna, doceniona, chciała wiedzieć, że prze do przodu i jest integralną częścią wielkiego świata i rozgrywających się w nim wydarzeń. Tygodnie spędzone na społecznym marginesie dobitnie jej to uświadomiły.
Na spotkanie z Frances Burroughs zgodziła się przypływie dobrego nastroju i upojenia istotnością społeczną, której nie posiadała wcześniej. Jeszcze z rok temu zapewne zignorowałaby list od nieznajomej kobiety, nie pokusiła się nawet na krótką, szyderczą odpowiedź. Zmieniła się.
Życie Elviry nie składało się już wyłącznie na rutynę dziennych i nocnych dyżurów, nie potrzebowała więc wielu powodów, by odważyć się wyjść wyzwaniu na przeciw. Zresztą, uznawała towarzystwo kobiet, a przynajmniej niektórych, za wyjątkowo komfortowe, teraz, gdy nie były to jedynie pacjentki lub rywalki ze szpitalnego korytarza. Frances kojarzyła jako szpitalnego alchemika, aczkolwiek za nic nie mogła przypomnieć sobie, na jakim stacjonowała oddziale. Co jednak bardziej intrygujące, słyszała o niej podczas pierwszego oficjalnego spotkania z członkami tajnej organizacji, której częścią miała się stać. Wspomniał o niej Dudley, ten śmieszny chłopaczek, który wkrótce potem zniknął jej z pola widzenia. Wspomniała Belvina. Nawet Drew.
Chciała dowiedzieć się, co ją z nimi wszystkimi łączyło i nie mogło być na to lepszej okazji.
Do parku przybyła ubrana cała na biało, jak czysta, nieskażona grzechem anielica. W ostatnim czasie upodobała sobie taki wizerunek - stanowił nie tylko symbol jej własnego, gorącego odrodzenia, ale i lepiej komponował się z pałacowymi komnatami. Wendelina nie życzyła sobie strzygi w czarnym kapturze czającej się za jej plecami, Elvira natomiast nie miała zamiaru dać się namówić na noszenie tak ostentacyjnie kobiecych sukien. Płaszcz zakładała na siebie już tylko, gdy zapuszczała się w opuszczone ulice Nokturnu - tam nie wypadało rzucać się w oczy. W St. James mogła jednak pozwolić sobie na to, by błyszczeć. Miała więc na sobie białą, zwiewną szatę z szerokimi rękawami, srebrne pantofle na płaskim obcasie, blond włosy spięła w luźnego warkocza, a wszystko to zlało się i dopełniło z bladą karnacją i zaróżowionymi z gorąca policzkami.
- Witaj... - panno Burroughs, miała zamiar dokończyć, lecz kobieta zarzuciła grzeczności szybciej niż Elvira zdążyłaby ich użyć. Może to i lepiej. - Frances - uzupełniła więc sztywno, nie odnosząc się do podziękowań.
Zmierzyła kobietę i przygotowany przez nią piknik spojrzeniem na wpół krytycznym, na wpół zaintrygowanym. Nie tego się spodziewała po czarownicy, której nazwisko wielokrotnie padało podczas tortur mugolaka. Wyglądała niewiele groźniej od muszki, ponadto oferowała warunki, do których Elvira nie była przyzwyczajona. Ostatni raz na pikniku była chyba z własną matką jako naburmuszona nastolatka. Przez moment pozwoliła sobie odczuć zawód, potem jednak dostrzegła spojrzenie Frances - niebieskie tęczówki będące jakoby lustrzanym odbiciem złośliwych oczu Elviry.
Multon najlepiej powinna wiedzieć, że pozory mylą.
Choć czuła się przy tym niezmiernie głupio, usiadła obok kobiety na kocu, zwijając nogi po dziewczęcemu i podpierając się na jednej dłoni.
- Jeżeli nie jest zbyt słodka... - zgodziła się przyjąć oferowaną filiżankę, choć po prawdzie znacznie chętniej napiłaby się wina. Lub przynajmniej ginu.
Elvira nie była przyzwyczajona do prowadzenia pustych pogaduszek o niczym, odczuła więc ulgę, gdy Frances natychmiast przeszła do sedna sprawy i powodu, dla którego zaoferowała spotkanie. Uśmiechnęła się krzywo i skinęła głową, słysząc komentarz na temat szpitalnego personelu. Och, wiedziała o tym dobrze. Sama była najmniej uprzejma z nich wszystkich. Ale to było wtedy. Teraz pracowała prywatnie, miała cel i znacznie więcej swobody.
- Cóż za zaszczyt. Myślałby kto, że w Mungu najchętniej by o mnie tylko zapomnieli - powiedziała z żartobliwym przekąsem, mając na myśli fiasko ze śmiercią pacjentki i własne zwolnienie w trybie nagłym. - Twoja propozycja mnie intryguje. To prawda, że doskonale rozumiem tajniki anatomii. Swego czasu prowadziłam nawet kilka lekcji dla stażystów uzdrowicielstwa.- Nienawidziła tych zajęć, jednak tylko dlatego, że odnosiła subiektywne wrażenie, jakby każdy z jej uczniów był skończonym idiotą. - To były zajęcia prosektoryjne. Ciężej nauczyć się anatomii, gdy nie ma się preparatów, które można wykorzystać do lekcji poglądowej - Upiła elegancki łyk herbaty i poprawiła szatę, jakby rozmawiały o torebkach i butach, a nie przeprowadzaniu sekcji zwłok - Czy jestem zainteresowana współpracą? - Udała zamyślenie. - To, Frances, zależy od tego, co masz w planach zaoferować mi w zamian.
Miała chęć się zgodzić - choćby tylko po to, by dowiedzieć się więcej o tej kobiecie. Jednak wyłącznie głupiec dzielił się wiedzą za darmo.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Na spotkanie z Frances Burroughs zgodziła się przypływie dobrego nastroju i upojenia istotnością społeczną, której nie posiadała wcześniej. Jeszcze z rok temu zapewne zignorowałaby list od nieznajomej kobiety, nie pokusiła się nawet na krótką, szyderczą odpowiedź. Zmieniła się.
Życie Elviry nie składało się już wyłącznie na rutynę dziennych i nocnych dyżurów, nie potrzebowała więc wielu powodów, by odważyć się wyjść wyzwaniu na przeciw. Zresztą, uznawała towarzystwo kobiet, a przynajmniej niektórych, za wyjątkowo komfortowe, teraz, gdy nie były to jedynie pacjentki lub rywalki ze szpitalnego korytarza. Frances kojarzyła jako szpitalnego alchemika, aczkolwiek za nic nie mogła przypomnieć sobie, na jakim stacjonowała oddziale. Co jednak bardziej intrygujące, słyszała o niej podczas pierwszego oficjalnego spotkania z członkami tajnej organizacji, której częścią miała się stać. Wspomniał o niej Dudley, ten śmieszny chłopaczek, który wkrótce potem zniknął jej z pola widzenia. Wspomniała Belvina. Nawet Drew.
Chciała dowiedzieć się, co ją z nimi wszystkimi łączyło i nie mogło być na to lepszej okazji.
Do parku przybyła ubrana cała na biało, jak czysta, nieskażona grzechem anielica. W ostatnim czasie upodobała sobie taki wizerunek - stanowił nie tylko symbol jej własnego, gorącego odrodzenia, ale i lepiej komponował się z pałacowymi komnatami. Wendelina nie życzyła sobie strzygi w czarnym kapturze czającej się za jej plecami, Elvira natomiast nie miała zamiaru dać się namówić na noszenie tak ostentacyjnie kobiecych sukien. Płaszcz zakładała na siebie już tylko, gdy zapuszczała się w opuszczone ulice Nokturnu - tam nie wypadało rzucać się w oczy. W St. James mogła jednak pozwolić sobie na to, by błyszczeć. Miała więc na sobie białą, zwiewną szatę z szerokimi rękawami, srebrne pantofle na płaskim obcasie, blond włosy spięła w luźnego warkocza, a wszystko to zlało się i dopełniło z bladą karnacją i zaróżowionymi z gorąca policzkami.
- Witaj... - panno Burroughs, miała zamiar dokończyć, lecz kobieta zarzuciła grzeczności szybciej niż Elvira zdążyłaby ich użyć. Może to i lepiej. - Frances - uzupełniła więc sztywno, nie odnosząc się do podziękowań.
Zmierzyła kobietę i przygotowany przez nią piknik spojrzeniem na wpół krytycznym, na wpół zaintrygowanym. Nie tego się spodziewała po czarownicy, której nazwisko wielokrotnie padało podczas tortur mugolaka. Wyglądała niewiele groźniej od muszki, ponadto oferowała warunki, do których Elvira nie była przyzwyczajona. Ostatni raz na pikniku była chyba z własną matką jako naburmuszona nastolatka. Przez moment pozwoliła sobie odczuć zawód, potem jednak dostrzegła spojrzenie Frances - niebieskie tęczówki będące jakoby lustrzanym odbiciem złośliwych oczu Elviry.
Multon najlepiej powinna wiedzieć, że pozory mylą.
Choć czuła się przy tym niezmiernie głupio, usiadła obok kobiety na kocu, zwijając nogi po dziewczęcemu i podpierając się na jednej dłoni.
- Jeżeli nie jest zbyt słodka... - zgodziła się przyjąć oferowaną filiżankę, choć po prawdzie znacznie chętniej napiłaby się wina. Lub przynajmniej ginu.
Elvira nie była przyzwyczajona do prowadzenia pustych pogaduszek o niczym, odczuła więc ulgę, gdy Frances natychmiast przeszła do sedna sprawy i powodu, dla którego zaoferowała spotkanie. Uśmiechnęła się krzywo i skinęła głową, słysząc komentarz na temat szpitalnego personelu. Och, wiedziała o tym dobrze. Sama była najmniej uprzejma z nich wszystkich. Ale to było wtedy. Teraz pracowała prywatnie, miała cel i znacznie więcej swobody.
- Cóż za zaszczyt. Myślałby kto, że w Mungu najchętniej by o mnie tylko zapomnieli - powiedziała z żartobliwym przekąsem, mając na myśli fiasko ze śmiercią pacjentki i własne zwolnienie w trybie nagłym. - Twoja propozycja mnie intryguje. To prawda, że doskonale rozumiem tajniki anatomii. Swego czasu prowadziłam nawet kilka lekcji dla stażystów uzdrowicielstwa.- Nienawidziła tych zajęć, jednak tylko dlatego, że odnosiła subiektywne wrażenie, jakby każdy z jej uczniów był skończonym idiotą. - To były zajęcia prosektoryjne. Ciężej nauczyć się anatomii, gdy nie ma się preparatów, które można wykorzystać do lekcji poglądowej - Upiła elegancki łyk herbaty i poprawiła szatę, jakby rozmawiały o torebkach i butach, a nie przeprowadzaniu sekcji zwłok - Czy jestem zainteresowana współpracą? - Udała zamyślenie. - To, Frances, zależy od tego, co masz w planach zaoferować mi w zamian.
Miała chęć się zgodzić - choćby tylko po to, by dowiedzieć się więcej o tej kobiecie. Jednak wyłącznie głupiec dzielił się wiedzą za darmo.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Panna Burroughs z zainteresowaniem przyglądała się postaci panny Multon. Odziana w biel, przywodziła na myśl słodką anielicę ratującą z opresji tych, których serce okazywało się odpowiednio czyste… Frances pamiętała jednak, czemu zakończyła pracę w szpitalu, o zdarzeniu słysząc głównie z plotek, rozpowiadanych między korytarzami. Ta świadomość sprawiła, że poczuła się odrobinę dziwnie - do tej pory nie przyszło jej poznać drugiej osoby, której prezencja wzbudzałaby na myśl niewinność oraz niepozorność. Odkąd sięgała pamięcią przywiązywała sporą uwagę do swojego wyglądu oraz tego, jak odbiera ją otoczenie, jednocześnie pielęgnując swój własny, delikatny charakter oraz sposób bycia, zupełnie nie pasujący do dziewczyny wychowanej w porcie. Jeszcze kilka miesięcy temu uznałaby to wszystko jako wadę, teraz jednak cieszyła się, że nie zwraca na siebie większej uwagi, a inni czarodzieje nie posądziliby ją o posiadaną wiedzę bądź inne rzeczy, które zdawała się dopiero odkrywać.
I była pewna, że to zapewni jej odpowiednie bezpieczeństwo.
Nie widziała sensu, by brnąć w konwenanse tworzące dystans, który w tym wypadku nie był do niczego potrzebny. Potrzebowała nauczyciela. Kogoś, kto będzie chciał podzielić się z nią wiedzą oraz w towarzystwie którego będzie czuła się na tyle swobodnie, by zadawać pytania oraz dociekać tego, co interesowało ją najbardziej… Jednocześnie żywiąc nadzieję, że ów osoba nie będzie zadawać pytań, dotyczących źródła jej zainteresowania pewnymi aspektami.
- Nie zwykłam słodzić. - Odpowiedziała jedynie uprzejmie na zdania, dotyczące herbaty. Szaroniebieskie tęczówki z zainteresowaniem przyglądały się kobiecie, próbując wyczytać z niej możliwą odpowiedź na prośbę wymieszaną z dziwną ofertą. Panna Burroughs głupia z pewnością nie była i posiadała świadomość, że uzyskanie pomocy za darmo bardzo często graniczy z cudem. Wszystko miało swoją cenę, nawet jeśli cena miała być odpowiednią przysługą.
- Osobiście uważam, że nie należy zapominać o osobach posiadających umiejętności przewyższające swoje własne. - Delikatny uśmiech zarysował się na buzi eterycznego dziewczęcia. Darzyła szacunkiem osoby bieglejsze w dziedzinach, które nie były jej dobrze znane i mimo iż pamięć często spychała pewne informacje na dalszy plan, z pewnością ich nie wyrzucała.
Kiwnęła głową na słowa, dotyczące sekcji zwłok. Jeśli panna Multon faktycznie chciała przeprowadzić właśnie taką lekcję… Cóż, była niemal pewna, że z odpowiednią pomocą oraz odrobiną skrupulatnego planowania, byłoby to możliwe.
- Nie wiem, czy moja oferta przypadnie Ci do gustu. - Zaczęła, robiąc krótką pauzę by unieść filiżankę do ust oraz upić z niej niewielki łyk. - Na początek mogę zaoferować swoje umiejętności. Nieskromnie przyznam, że osiągnęłam mistrzostwo w mej dziedzinie i w przeciwieństwie do wielu innych alchemików nie ograniczam się w tej kwestii. Potrafię przygotować środki lecznicze, eliksiry bojowe, czy nawet trucizny bądź płynne szczęście. Posiadam również rozległą wiedzę astronomiczną. - Mówiła spokojnie, a szaroniebieskie tęczówki nie odrywały się od postaci uzdrowicielki. Wiedziała, że w tych czasach znalezienie dobrego alchemika o wiedzy, która dorównywałaby jej zdolnościom było wielkim wyzwaniem i pozwalała sobie korzystać z tej karty. - Jeśli współpraca będzie się układać, mogę dorzucić możliwość dostępu do mikstur mojego autorstwa, nieznanym wielu czarodziejom gdyż rzadko upubliczniam swoje dokonania. - Fakt, że byłaby w stanie przygotować wymyśloną przez pannę Multon miksturę wydawał jej się oczywisty. Posiadała umiejętności oraz bystry umysł, który umożliwiał jej podobne działania. Pozostało jej mieć nadzieję, że Elvira będzie w stanie docenić jej umiejętności oraz dostrzec, jak cenne potrafią być. Panna Burroughs nałożyła na talerzyk kawałek szarlotki, by zatopić w niej widelec. - W dodatku, jeśli chciałabyś podzielić się wiedzą z jeszcze jedną osobą i ta współpraca również ułożyłaby się pomyślnie, obie mogłybyśmy zaproponować Ci udział w pewnej… naukowej przygodzie, której szczegóły do tego czasu muszą pozostać tajemnicą. - Ciepły uśmiech zagościł na jej twarzy chwilę przed tym, gdy uniosła widelczyk by zasmakować upieczonego przez siebie wcześniej ciasta. Spokojnie, jakby prawiły o pogodzie a nie możliwym nawiązaniu współpracy, która mogła rozwinąć się na wiele najróżniejszych sposobów.
- Czy odpowiada Ci taka oferta? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Nie posiadała pewności, czy jej słowa wydały się uzdrowicielce odpowiednio atrakcyjne.
I była pewna, że to zapewni jej odpowiednie bezpieczeństwo.
Nie widziała sensu, by brnąć w konwenanse tworzące dystans, który w tym wypadku nie był do niczego potrzebny. Potrzebowała nauczyciela. Kogoś, kto będzie chciał podzielić się z nią wiedzą oraz w towarzystwie którego będzie czuła się na tyle swobodnie, by zadawać pytania oraz dociekać tego, co interesowało ją najbardziej… Jednocześnie żywiąc nadzieję, że ów osoba nie będzie zadawać pytań, dotyczących źródła jej zainteresowania pewnymi aspektami.
- Nie zwykłam słodzić. - Odpowiedziała jedynie uprzejmie na zdania, dotyczące herbaty. Szaroniebieskie tęczówki z zainteresowaniem przyglądały się kobiecie, próbując wyczytać z niej możliwą odpowiedź na prośbę wymieszaną z dziwną ofertą. Panna Burroughs głupia z pewnością nie była i posiadała świadomość, że uzyskanie pomocy za darmo bardzo często graniczy z cudem. Wszystko miało swoją cenę, nawet jeśli cena miała być odpowiednią przysługą.
- Osobiście uważam, że nie należy zapominać o osobach posiadających umiejętności przewyższające swoje własne. - Delikatny uśmiech zarysował się na buzi eterycznego dziewczęcia. Darzyła szacunkiem osoby bieglejsze w dziedzinach, które nie były jej dobrze znane i mimo iż pamięć często spychała pewne informacje na dalszy plan, z pewnością ich nie wyrzucała.
Kiwnęła głową na słowa, dotyczące sekcji zwłok. Jeśli panna Multon faktycznie chciała przeprowadzić właśnie taką lekcję… Cóż, była niemal pewna, że z odpowiednią pomocą oraz odrobiną skrupulatnego planowania, byłoby to możliwe.
- Nie wiem, czy moja oferta przypadnie Ci do gustu. - Zaczęła, robiąc krótką pauzę by unieść filiżankę do ust oraz upić z niej niewielki łyk. - Na początek mogę zaoferować swoje umiejętności. Nieskromnie przyznam, że osiągnęłam mistrzostwo w mej dziedzinie i w przeciwieństwie do wielu innych alchemików nie ograniczam się w tej kwestii. Potrafię przygotować środki lecznicze, eliksiry bojowe, czy nawet trucizny bądź płynne szczęście. Posiadam również rozległą wiedzę astronomiczną. - Mówiła spokojnie, a szaroniebieskie tęczówki nie odrywały się od postaci uzdrowicielki. Wiedziała, że w tych czasach znalezienie dobrego alchemika o wiedzy, która dorównywałaby jej zdolnościom było wielkim wyzwaniem i pozwalała sobie korzystać z tej karty. - Jeśli współpraca będzie się układać, mogę dorzucić możliwość dostępu do mikstur mojego autorstwa, nieznanym wielu czarodziejom gdyż rzadko upubliczniam swoje dokonania. - Fakt, że byłaby w stanie przygotować wymyśloną przez pannę Multon miksturę wydawał jej się oczywisty. Posiadała umiejętności oraz bystry umysł, który umożliwiał jej podobne działania. Pozostało jej mieć nadzieję, że Elvira będzie w stanie docenić jej umiejętności oraz dostrzec, jak cenne potrafią być. Panna Burroughs nałożyła na talerzyk kawałek szarlotki, by zatopić w niej widelec. - W dodatku, jeśli chciałabyś podzielić się wiedzą z jeszcze jedną osobą i ta współpraca również ułożyłaby się pomyślnie, obie mogłybyśmy zaproponować Ci udział w pewnej… naukowej przygodzie, której szczegóły do tego czasu muszą pozostać tajemnicą. - Ciepły uśmiech zagościł na jej twarzy chwilę przed tym, gdy uniosła widelczyk by zasmakować upieczonego przez siebie wcześniej ciasta. Spokojnie, jakby prawiły o pogodzie a nie możliwym nawiązaniu współpracy, która mogła rozwinąć się na wiele najróżniejszych sposobów.
- Czy odpowiada Ci taka oferta? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Nie posiadała pewności, czy jej słowa wydały się uzdrowicielce odpowiednio atrakcyjne.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie mogła odmówi Frances Burroughs subtelnego personalnego uroku. Nie chodziło o powierzchowność i styl, bo te - choć bez wątpienia starannie pielęgnowane - nigdy nie leżały w granicach zainteresowań panny Multon. Sama poświęcała na urodę absolutne minimum czasu oraz wysiłku. Włosy miała zawsze umyte i rozczesane, ale nie kombinowała z podkręcaniem ich lub finezyjnym upinaniem. Dbała o cerę w granicach rozsądku, stosując środki higieniczne, lecz po kosmetyki sięgała rzadko i oszczędnie. Ubiór natomiast preferowała wygodny, utylitarny - gdyby w każde miejsce mogła nosić męskie, obszerne szaty, zapewne by to robiła. Takowe, w przeciwieństwie do sukien dla dam, miały przynajmniej kieszenie.
Największe wrażenie rozmówczyni zrobiła jednak na Elvirze niezwykle dobrze odmierzoną mieszanką uprzejmości i konkretu. Lubiła kobiety, które wiedziały, czego chcą i nie obawiały się o to zabiegać. Takie, które robiły to równocześnie z gracją, zakrawającą o manipulatorstwo. Samej Elvirze brakowało tej płynności, była przyzwyczajona do otwartego mówienia co myśli w sposób cięty i bezlitosny.
Z tego też powodu nie dostrzegła jak bardzo Frances wpłynęła na jej stosunek do spotkania, dyskretnie poprawiając nastrój komplementami i dawkowaniem informacji w sposób utrzymujący ducha tajemnicy.
- Pochwalam takie spojrzenie. Odczuwam podobnie - wyznała, odkładając filiżankę na spodek i przyglądając się z obojętnością kawałkom ciasta. Czy wypadałoby przyjąć choć jedno? Zapewne, ale Elvira ze słodyczy lubiła wyłącznie zwykłą, czystą czekoladę. Zrezygnowała więc z podwieczorku, nie mając zamiaru zmuszać się do czegoś, na co nie miała najmniejszej ochoty. - Muszę również przyznać, że potrafisz podtrzymać uwagę rozmówcy. Nieznane eliksiry? Naukowa przygoda? Dużo w tym wszystkim niewiadomych.
Odchyliła się nieznacznie, uniosła twarz do słońca i przymknęła oczy, przeciągając odpowiedź na wyłożoną ofertę. Po barwie cery Elviry wysnuć można było, że nieczęsto spędzała południa na świeżym powietrzu. Byłaby to pół-prawda. Lubiła wychodzić na zewnątrz, preferowała jednak pozostawać w cieniu.
Westchnęła wreszcie i spojrzała na Frances z niewielkim uśmiechem, w którym więcej było satysfakcji niż niewinnej wesołości.
- Interesuje mnie ta oferta, ponieważ jest tajemnicza. A ja, Frances, bardzo cenię sobie tajemnice. A już zwłaszcza ich rozwiązywanie. - Gładkim ruchem wskazała na koc i koszyk, przechodząc do meritum. - Skoro pofatygowałaś się z urządzeniem tego spotkania, myślę że możemy rozpocząć podstawy już dziś. W przyszłości zastanowię się nad problemem braku preparatów. Być może wystarczą zamienniki - dodała enigmatycznie. - Będziesz mi za to spotkanie winna jeden eliksir. I tak za każde kolejne. Jeżeli okażesz się skrupulatna, chętnie zaangażuję się w dalszą współpracę. Powiedz mi jednak teraz, które gałęzie anatomii cię interesują? Standardowy pełen kurs rozpoczyna się od układu ruchu, kości i mięśni, ale poza podstawami, jest to żmudna pamięciówka. W zależności od tego, jakie masz potrzeby, zaplanuję wszystkie lekcje tak, by były ekonomiczne i efektywne. - Przemieszała herbatę łyżką, postukując nieelegancko o spodek.
Największe wrażenie rozmówczyni zrobiła jednak na Elvirze niezwykle dobrze odmierzoną mieszanką uprzejmości i konkretu. Lubiła kobiety, które wiedziały, czego chcą i nie obawiały się o to zabiegać. Takie, które robiły to równocześnie z gracją, zakrawającą o manipulatorstwo. Samej Elvirze brakowało tej płynności, była przyzwyczajona do otwartego mówienia co myśli w sposób cięty i bezlitosny.
Z tego też powodu nie dostrzegła jak bardzo Frances wpłynęła na jej stosunek do spotkania, dyskretnie poprawiając nastrój komplementami i dawkowaniem informacji w sposób utrzymujący ducha tajemnicy.
- Pochwalam takie spojrzenie. Odczuwam podobnie - wyznała, odkładając filiżankę na spodek i przyglądając się z obojętnością kawałkom ciasta. Czy wypadałoby przyjąć choć jedno? Zapewne, ale Elvira ze słodyczy lubiła wyłącznie zwykłą, czystą czekoladę. Zrezygnowała więc z podwieczorku, nie mając zamiaru zmuszać się do czegoś, na co nie miała najmniejszej ochoty. - Muszę również przyznać, że potrafisz podtrzymać uwagę rozmówcy. Nieznane eliksiry? Naukowa przygoda? Dużo w tym wszystkim niewiadomych.
Odchyliła się nieznacznie, uniosła twarz do słońca i przymknęła oczy, przeciągając odpowiedź na wyłożoną ofertę. Po barwie cery Elviry wysnuć można było, że nieczęsto spędzała południa na świeżym powietrzu. Byłaby to pół-prawda. Lubiła wychodzić na zewnątrz, preferowała jednak pozostawać w cieniu.
Westchnęła wreszcie i spojrzała na Frances z niewielkim uśmiechem, w którym więcej było satysfakcji niż niewinnej wesołości.
- Interesuje mnie ta oferta, ponieważ jest tajemnicza. A ja, Frances, bardzo cenię sobie tajemnice. A już zwłaszcza ich rozwiązywanie. - Gładkim ruchem wskazała na koc i koszyk, przechodząc do meritum. - Skoro pofatygowałaś się z urządzeniem tego spotkania, myślę że możemy rozpocząć podstawy już dziś. W przyszłości zastanowię się nad problemem braku preparatów. Być może wystarczą zamienniki - dodała enigmatycznie. - Będziesz mi za to spotkanie winna jeden eliksir. I tak za każde kolejne. Jeżeli okażesz się skrupulatna, chętnie zaangażuję się w dalszą współpracę. Powiedz mi jednak teraz, które gałęzie anatomii cię interesują? Standardowy pełen kurs rozpoczyna się od układu ruchu, kości i mięśni, ale poza podstawami, jest to żmudna pamięciówka. W zależności od tego, jakie masz potrzeby, zaplanuję wszystkie lekcje tak, by były ekonomiczne i efektywne. - Przemieszała herbatę łyżką, postukując nieelegancko o spodek.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Odpowiednimi słowami nie raz można było zwalczyć o wiele więcej, niż najpotężniejszymi urokami i panna Burroughs posiadała tego świadomość. Odpowiednia doza uprzejmości oraz kuszących tajemnic nie raz okazywała się o wiele lepszą zachętą niż wszelkiego rodzaju groźby, nie zawahała się więc sięgnąć po odpowiednie argumenty. Potrzebowała kogoś, kto bez większych pytań wyjaśni jej kwestie, które ułatwiłyby jej pracę nad kolejnymi miksturami, których zaplanowała całkiem sporo… Była więc w stanie rzec wszystko w odpowiedni sposób, byleby tylko umożliwić sobie pracę nad kolejnymi specyfikami.
Delikatny uśmiech wciąż rysował się na jej twarzy, szaroniebieskie spojrzenie przyglądało się jednak kobiecie z zainteresowaniem. - Czym byłoby życie bez odrobiny tajemnicy? Osobiście uważam, że dodają one odrobinę słodkości, do gorzkiej codzienności. - Odparła wzruszając delikatnie ramionami. I ona czuła pociąg w kierunku tajemnic, zwłaszcza tych naukowych, ściśle powiązanych ze wszystkim, co tylko wiązało się z jej dziedziną. Chęć odkrycia alchemicznych tajemnic pchnęła ją w strony, w które sama zapewne nigdy by nie poszła.
Nie popędzała jej do odpowiedzi, spokojnie popijając swoją herbatę oraz delektując się smakiem ciasta. Zawsze odznaczała się cierpliwością, jakże niezbędną w pracy nad eliksirami. Z początku nudne oczekiwanie stało się dla niej czymś naturalnym, nie wywołującym żadnych emocji. Trwała, tak po prostu, dopóki kobieta postanowiła się odezwać.
- Ze mną ci ich nie zabraknie. - Dodała, a błysk ekscytacji przebiegł przez jej szaroniebieskie tęczówki. W głowie już przygotowywała listę tematów o jakie powinna zapytać. Ach, tak wiele było do odkrycia! Nim jednak przeszły do sedna, panna Burroughs zmarszczyła na chwilę brwi.
- Eliksir to określenie bardzo szerokie. Nie znam twoich umiejętności, nie wiem też co może ci się przydać… Umówmy się tak, że jeśli będzie potrzebowała jakiejś mikstury wyślesz mi sowę. Jeśli znam potrzebę, nie mam większego problemu z dopasowaniem odpowiedniego specyfiku. Ostrzegam jednak, że przyrządzenie mikstury może mi zająć kilka dni, ostatnie wydarzenia mocno dały się we znaki moim dostawcom, przez co miewam problemy z ingrediencjami. - Mówiła spokojnie, rzeczowo, nie odrywając spojrzenia od jasnej twarzy. Kwestii składników nie mogła przeskoczyć - o ile część z nich hodowała we własnym ogródku tak te, wywodzące się od zwierząt, musiała zamawiać. A to wiązało się z odrobiną komplikacji oraz zwyczajnego oczekiwania.
Zamyślenie przez chwilę widniało na jasnej twarzy, gdy porządkowała w głowie tematy, które potrzebowała poznać dogłębnie oraz szczegółowo. Temat preparatów postanowiła przemilczeć będąc pewną, że zna odpowiednie osoby, które pomogłyby zorganizować obiekty doświadczalne.
- Znam podstawy. Najbardziej interesuje mnie kwestia mózgu. Jego pracy, zachodzących w nim procesów, tego na co jest podatny… Po za tym, chciałabym poznać również tajemnice układu mięśniowego, układu nerwowego oraz skóry. - Dokładnie wymieniła te kwestie, które wydawały jej się najpotrzebniejsze do spełnienia swoich planów. Wiedziała, że takie słowa z jej ust mogą wzbudzić zainteresowanie czarownicy, nie miała jednak zamiaru uchylać rąbka tajemnicy wcześniej, niż było to konieczne.
Frances sięgnęła do koszyka, by wyjąć z niego kilka podręczników.
- Te książki znalazłam w domu, nadadzą się na podręczniki, czy powinnam rozejrzeć się za czymś innym? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew oraz oczekując na rozpoczęcie lekcji.
Delikatny uśmiech wciąż rysował się na jej twarzy, szaroniebieskie spojrzenie przyglądało się jednak kobiecie z zainteresowaniem. - Czym byłoby życie bez odrobiny tajemnicy? Osobiście uważam, że dodają one odrobinę słodkości, do gorzkiej codzienności. - Odparła wzruszając delikatnie ramionami. I ona czuła pociąg w kierunku tajemnic, zwłaszcza tych naukowych, ściśle powiązanych ze wszystkim, co tylko wiązało się z jej dziedziną. Chęć odkrycia alchemicznych tajemnic pchnęła ją w strony, w które sama zapewne nigdy by nie poszła.
Nie popędzała jej do odpowiedzi, spokojnie popijając swoją herbatę oraz delektując się smakiem ciasta. Zawsze odznaczała się cierpliwością, jakże niezbędną w pracy nad eliksirami. Z początku nudne oczekiwanie stało się dla niej czymś naturalnym, nie wywołującym żadnych emocji. Trwała, tak po prostu, dopóki kobieta postanowiła się odezwać.
- Ze mną ci ich nie zabraknie. - Dodała, a błysk ekscytacji przebiegł przez jej szaroniebieskie tęczówki. W głowie już przygotowywała listę tematów o jakie powinna zapytać. Ach, tak wiele było do odkrycia! Nim jednak przeszły do sedna, panna Burroughs zmarszczyła na chwilę brwi.
- Eliksir to określenie bardzo szerokie. Nie znam twoich umiejętności, nie wiem też co może ci się przydać… Umówmy się tak, że jeśli będzie potrzebowała jakiejś mikstury wyślesz mi sowę. Jeśli znam potrzebę, nie mam większego problemu z dopasowaniem odpowiedniego specyfiku. Ostrzegam jednak, że przyrządzenie mikstury może mi zająć kilka dni, ostatnie wydarzenia mocno dały się we znaki moim dostawcom, przez co miewam problemy z ingrediencjami. - Mówiła spokojnie, rzeczowo, nie odrywając spojrzenia od jasnej twarzy. Kwestii składników nie mogła przeskoczyć - o ile część z nich hodowała we własnym ogródku tak te, wywodzące się od zwierząt, musiała zamawiać. A to wiązało się z odrobiną komplikacji oraz zwyczajnego oczekiwania.
Zamyślenie przez chwilę widniało na jasnej twarzy, gdy porządkowała w głowie tematy, które potrzebowała poznać dogłębnie oraz szczegółowo. Temat preparatów postanowiła przemilczeć będąc pewną, że zna odpowiednie osoby, które pomogłyby zorganizować obiekty doświadczalne.
- Znam podstawy. Najbardziej interesuje mnie kwestia mózgu. Jego pracy, zachodzących w nim procesów, tego na co jest podatny… Po za tym, chciałabym poznać również tajemnice układu mięśniowego, układu nerwowego oraz skóry. - Dokładnie wymieniła te kwestie, które wydawały jej się najpotrzebniejsze do spełnienia swoich planów. Wiedziała, że takie słowa z jej ust mogą wzbudzić zainteresowanie czarownicy, nie miała jednak zamiaru uchylać rąbka tajemnicy wcześniej, niż było to konieczne.
Frances sięgnęła do koszyka, by wyjąć z niego kilka podręczników.
- Te książki znalazłam w domu, nadadzą się na podręczniki, czy powinnam rozejrzeć się za czymś innym? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew oraz oczekując na rozpoczęcie lekcji.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W chwilach takich jak ta Elvira wyraźniej odczuwała własne braki w umiejętnościach społecznych i płynnym konwersowaniu. Zbyt wiele lat spędziła unikając zawierania bliższych znajomości z ludźmi, uciekając przed ofertami spotkań i tłumiąc w sobie jakiekolwiek przejawy wstydu z powodu tego, że nie jest ani zgrabna ani elokwentna ani nawet kobieca. Zrezygnowała z trzymania języka na wodzy, tłumacząc to samej sobie potrzebą wolności ekspresji, gdy w rzeczywistości było to dla niej zwyczajnie zbyt wymagające. Nie nawykła do grzeczności, jako uzdrowiciel słynęła z jasnych i skutecznych diagnoz, a nie z ciepłego serca, czy sympatycznej natury. Od klepania po główce i rozmów o niczym pacjenci mieli swoje rodziny, ona była tam po to, żeby ratować im życie i zdrowie, nie mniej, nie więcej.
Teraz, gdy przybyła na piknik ze świadomym zamiarem zrobienia na nieznajomej jak najlepszego wrażenia, czuła, że walczy z niewidzialną pajęczyną grzeczności - delikatną, ale obrzydliwie lepką. Frances w swojej postawie i gładkim tonie rozmowy była na tyle perfekcyjna, że Elvira czuła potrzebę stałej kontroli tego, co wypływa z jej własnych ust. Miała wrażenie, że gdyby nie to, dawno by tę damę do siebie zraziła.
Mruknęła potwierdzająco, gdy Frances wspomniała o dobieraniu się do tajemnic. Odkrywanie niepoznanego było pasją, która od zawsze ją napędzała, zwłaszcza w magomedycynie. Sama jednak nie ubrałaby tego w tak metaforyczne zdanie.
- Cieszę się. - Uniosła herbatę do ust i przez chwilę po prostu ją tam trzymała. - Liczę na to, że moje lekcje zdołają podsycić twoje zainteresowanie tajnikami anatomii. - Brzmiało to jak coś, co powinna powiedzieć, by utrzymać swobodny ton. Nie były to także słowa rzucane na wiatr: szczerze wierzyła w to, że anatomia obok fizjologii i pozostałych nauk medycznych były jednymi z najbardziej fascynujących dziedzin, jakimi mogła zajmować się czarownica.
- Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że eliksirotwórstwo nie jest łatwą i oczywistą sztuką - dodała nieco chłodniej, parząc sobie język dużym łykiem herbaty. - Uznaj to za pewną formę naliczającego się długu. Gdy będę potrzebować, zwrócę się do ciebie z dokładnymi instrukcjami, które będą zawierać wszystkie moje potrzeby. Oczekuj listu. - Odstawiła filiżankę daleko od siebie, nie miała już ochoty na picie.
Zaproponowane przez Frances działy podsyciły zaintrygowanie Elviry. Wybrała dość rozległe i trudne spektrum, które mogło wymagać więcej niż tylko kilku spotkań. Obecny poziom nauki, jakim dysponowali czarodzieje, nie zdołał jeszcze w pełni zgłębić tajników mózgu. Miała nadzieję, że kobieta zdawała sobie z tego sprawę.
- "Podstawy" to określenie bardzo szerokie. - Powtórzyła po niej, pozwalając sobie na niewielki, ironiczny poniekąd uśmiech. - Sprecyzuj, proszę, jaki mniej więcej materiał przerabialiście do zawodu alchemika szpitalnego. Wystarczą mi nazwy waszych podręczników, ewentualnie tytuły rozdziałów. Czy kurs obejmował wszystkie układy? Czy łączyliście anatomię z fizjologią? Jak dawno temu odbyłaś nauki?
Przyjrzała się wyłożonym przez Frances książkom, biorąc je kolejno do ręki i sprawnie kartkując.
- Z tej zrezygnuj, jest przestarzała. - uznała, zaglądając na rok wydania. - Żyjemy w rozkwicie wiedzy o ludzkim ciele, najbezpieczniej korzystać z nowych pozycji. Pozostałe są w porządku. Poza podręcznikami, warto, byś zaopatrzyła się także w atlas z samymi przeźroczami. Im bardziej szczegółowy i ładnie wykonany, tym lepiej. Z doświadczenia wiem, że nauka wzrokowa daje pewniejsze efekty. - Odstawiła tomy ostrożnie na koc i spojrzała kobiecie w oczy. - I najważniejsze, Frances. Anatomia to łacina. Nawet jeżeli operujesz językiem, najpewniej nie jesteś zaznajomiona z terminologią, jaka będzie się pojawiać w atlasach. Zaopatrz się we właściwy słownik.
Teraz, gdy przybyła na piknik ze świadomym zamiarem zrobienia na nieznajomej jak najlepszego wrażenia, czuła, że walczy z niewidzialną pajęczyną grzeczności - delikatną, ale obrzydliwie lepką. Frances w swojej postawie i gładkim tonie rozmowy była na tyle perfekcyjna, że Elvira czuła potrzebę stałej kontroli tego, co wypływa z jej własnych ust. Miała wrażenie, że gdyby nie to, dawno by tę damę do siebie zraziła.
Mruknęła potwierdzająco, gdy Frances wspomniała o dobieraniu się do tajemnic. Odkrywanie niepoznanego było pasją, która od zawsze ją napędzała, zwłaszcza w magomedycynie. Sama jednak nie ubrałaby tego w tak metaforyczne zdanie.
- Cieszę się. - Uniosła herbatę do ust i przez chwilę po prostu ją tam trzymała. - Liczę na to, że moje lekcje zdołają podsycić twoje zainteresowanie tajnikami anatomii. - Brzmiało to jak coś, co powinna powiedzieć, by utrzymać swobodny ton. Nie były to także słowa rzucane na wiatr: szczerze wierzyła w to, że anatomia obok fizjologii i pozostałych nauk medycznych były jednymi z najbardziej fascynujących dziedzin, jakimi mogła zajmować się czarownica.
- Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że eliksirotwórstwo nie jest łatwą i oczywistą sztuką - dodała nieco chłodniej, parząc sobie język dużym łykiem herbaty. - Uznaj to za pewną formę naliczającego się długu. Gdy będę potrzebować, zwrócę się do ciebie z dokładnymi instrukcjami, które będą zawierać wszystkie moje potrzeby. Oczekuj listu. - Odstawiła filiżankę daleko od siebie, nie miała już ochoty na picie.
Zaproponowane przez Frances działy podsyciły zaintrygowanie Elviry. Wybrała dość rozległe i trudne spektrum, które mogło wymagać więcej niż tylko kilku spotkań. Obecny poziom nauki, jakim dysponowali czarodzieje, nie zdołał jeszcze w pełni zgłębić tajników mózgu. Miała nadzieję, że kobieta zdawała sobie z tego sprawę.
- "Podstawy" to określenie bardzo szerokie. - Powtórzyła po niej, pozwalając sobie na niewielki, ironiczny poniekąd uśmiech. - Sprecyzuj, proszę, jaki mniej więcej materiał przerabialiście do zawodu alchemika szpitalnego. Wystarczą mi nazwy waszych podręczników, ewentualnie tytuły rozdziałów. Czy kurs obejmował wszystkie układy? Czy łączyliście anatomię z fizjologią? Jak dawno temu odbyłaś nauki?
Przyjrzała się wyłożonym przez Frances książkom, biorąc je kolejno do ręki i sprawnie kartkując.
- Z tej zrezygnuj, jest przestarzała. - uznała, zaglądając na rok wydania. - Żyjemy w rozkwicie wiedzy o ludzkim ciele, najbezpieczniej korzystać z nowych pozycji. Pozostałe są w porządku. Poza podręcznikami, warto, byś zaopatrzyła się także w atlas z samymi przeźroczami. Im bardziej szczegółowy i ładnie wykonany, tym lepiej. Z doświadczenia wiem, że nauka wzrokowa daje pewniejsze efekty. - Odstawiła tomy ostrożnie na koc i spojrzała kobiecie w oczy. - I najważniejsze, Frances. Anatomia to łacina. Nawet jeżeli operujesz językiem, najpewniej nie jesteś zaznajomiona z terminologią, jaka będzie się pojawiać w atlasach. Zaopatrz się we właściwy słownik.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ciepły, wręcz przyjazny uśmiech pojawił się na malinowych ustach alchemiczki. Dążenie do perfekcji było czymś, zupełnie dla niej naturalnym. W swej prezencji przywiązywała nie tylko uwagę do wyglądu bądź sposobu bycia, chcąc aby cała jej otoczka emanowała perfekcją.
- Och, z pewnością. Jestem bardzo Ci wdzięczna, że chcesz poświęcić mi swój czas. - Odpowiedziała, kiwając delikatnie głową w potwierdzeniu swych słów. Blond pukle zatańczyły delikatnie wokół jej bladej szyi. Co prawda jej zainteresowanie anatomią było ściśle powiązane z eliksirami oraz tym, w jaki sposób za ich pomocą dałoby się manipulować ludzkim umysłem. W zasadzie nie wiedziała, co dokładnie sprawiło, że ten temat wydał jej się najbardziej interesujący, nie zamierzała jednak poddać się, nim nie spełni kilku eliksilarnych planów, wymagających powiększenia wiedzy.
- Nie musisz się o to martwić Elviro, zwykłam dotrzymywać danego słowa. - Dodała, posyłając uzdrowicielce dłuższe, uważne spojrzenie szaroniebieskich oczu. Gdzieś w środku poczuła się odrobinę urażona jej słowami; które między zdaniami zarzucały jej swego rodzaju nieprofesjonalność oraz nie prawdomówność. Starała się jednak nie brać tego do siebie, zauważając, że konwersacje najwidoczniej nie były jej mocną stroną. Kolejny kawałek ciasta znalazł się w malinowych ustach, by chwilę później dołączyła do niego herbata. Dokładniejszych planów zdradzać nie zamierzała pewna, że im mniej osób o nich wie, tym lepiej panna Burroughs na tym wyjdzie. W końcu, w tych czasach zaufanie zdawało się przybierać postać rzadko spotykanego jednorożca.
- Wstęp do anatomii, cały podręcznik oraz pierwsze trzy rozdziały Anatomii dla początkujących. Uczęszczałam na kurs Ministralny, nie poświęciliśmy więc temu wiele uwagi, głównie skupiając się na tym, co potrzebne przy eliksirach. - Spokojnym tonem odpowiedziała na pytanie, robiąc niewielką przerwę, podczas której ponownie uniosła filiżankę do ust. - Kurs skończyłam w maju tamtego roku, a od czerwca pracuję w Świętym Mungu. - Dodała, nie do końca pewną, czy ta wiadomość miała jakiekolwiek znaczenie. Nie kwestionowała jednak uzdrowicielki, doskonale wiedząc, że potrzebuje jej wiedzy, aby móc ruszyć ze swoimi planami.
A gdy kobieta zaczęła mówić, panna Burroughs wyciągnęła niewielki notesik, by zgrabnym, eleganckim pismem zapełnić go jej słowami. Zanotowała która książka okazała się przestarzała, zapisała wiadomość o atlasach oraz słowniku nie chcąc, aby cokolwiek przypadkiem jej umknęło. Frances zawsze do nauki przykładała się sumiennie, uważając wiedzę za największą z wszelkich wartości. Gdy słowa Elviry ucichły, alchemiczka przeniosła na nią szaroniebieskie spojrzenie.
- Czy jest jeszcze coś, w co powinnam się zaopatrzyć bądź nadrobić? - Spytała unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Nie dało się ukryć kryjącej się w niej chęci wiedzy, nawet w kwestii tak pozornie nieistotnych szczegółów.
- Damy radę przerobić dziś jakiś temat, czy zostawimy to na kolejne spotkanie? - Kolejne pytanie powędrowało w kierunku uzdrowicielki. Miała nadzieję, że nie zmarnują czasu jedynie na podanie książek. Płaciła za to spotkanie swoimi umiejętnościami i chciała mieć poczucie, że nie są one marnowane bądź bagatelizowane.
- Och, z pewnością. Jestem bardzo Ci wdzięczna, że chcesz poświęcić mi swój czas. - Odpowiedziała, kiwając delikatnie głową w potwierdzeniu swych słów. Blond pukle zatańczyły delikatnie wokół jej bladej szyi. Co prawda jej zainteresowanie anatomią było ściśle powiązane z eliksirami oraz tym, w jaki sposób za ich pomocą dałoby się manipulować ludzkim umysłem. W zasadzie nie wiedziała, co dokładnie sprawiło, że ten temat wydał jej się najbardziej interesujący, nie zamierzała jednak poddać się, nim nie spełni kilku eliksilarnych planów, wymagających powiększenia wiedzy.
- Nie musisz się o to martwić Elviro, zwykłam dotrzymywać danego słowa. - Dodała, posyłając uzdrowicielce dłuższe, uważne spojrzenie szaroniebieskich oczu. Gdzieś w środku poczuła się odrobinę urażona jej słowami; które między zdaniami zarzucały jej swego rodzaju nieprofesjonalność oraz nie prawdomówność. Starała się jednak nie brać tego do siebie, zauważając, że konwersacje najwidoczniej nie były jej mocną stroną. Kolejny kawałek ciasta znalazł się w malinowych ustach, by chwilę później dołączyła do niego herbata. Dokładniejszych planów zdradzać nie zamierzała pewna, że im mniej osób o nich wie, tym lepiej panna Burroughs na tym wyjdzie. W końcu, w tych czasach zaufanie zdawało się przybierać postać rzadko spotykanego jednorożca.
- Wstęp do anatomii, cały podręcznik oraz pierwsze trzy rozdziały Anatomii dla początkujących. Uczęszczałam na kurs Ministralny, nie poświęciliśmy więc temu wiele uwagi, głównie skupiając się na tym, co potrzebne przy eliksirach. - Spokojnym tonem odpowiedziała na pytanie, robiąc niewielką przerwę, podczas której ponownie uniosła filiżankę do ust. - Kurs skończyłam w maju tamtego roku, a od czerwca pracuję w Świętym Mungu. - Dodała, nie do końca pewną, czy ta wiadomość miała jakiekolwiek znaczenie. Nie kwestionowała jednak uzdrowicielki, doskonale wiedząc, że potrzebuje jej wiedzy, aby móc ruszyć ze swoimi planami.
A gdy kobieta zaczęła mówić, panna Burroughs wyciągnęła niewielki notesik, by zgrabnym, eleganckim pismem zapełnić go jej słowami. Zanotowała która książka okazała się przestarzała, zapisała wiadomość o atlasach oraz słowniku nie chcąc, aby cokolwiek przypadkiem jej umknęło. Frances zawsze do nauki przykładała się sumiennie, uważając wiedzę za największą z wszelkich wartości. Gdy słowa Elviry ucichły, alchemiczka przeniosła na nią szaroniebieskie spojrzenie.
- Czy jest jeszcze coś, w co powinnam się zaopatrzyć bądź nadrobić? - Spytała unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Nie dało się ukryć kryjącej się w niej chęci wiedzy, nawet w kwestii tak pozornie nieistotnych szczegółów.
- Damy radę przerobić dziś jakiś temat, czy zostawimy to na kolejne spotkanie? - Kolejne pytanie powędrowało w kierunku uzdrowicielki. Miała nadzieję, że nie zmarnują czasu jedynie na podanie książek. Płaciła za to spotkanie swoimi umiejętnościami i chciała mieć poczucie, że nie są one marnowane bądź bagatelizowane.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
St. James's Park
Szybka odpowiedź