St. James's Park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
St. James's Park
Jest on najstarszym wchodzącym w skład królewskich parków w Londynie. Położony na wschód od Pałacu Buckingham, otoczony jest niezliczonymi drzewami i urzekającym morzem zieleni, które każdego dnia kusi dziesiątki londyńczyków do zatrzymania się w tym miejscu choćby na chwilę. Granice St. James's Park wyznaczają ulice The Mall na północy, Hourse Guards na wschodzie i Birdcage Walk na południu. W parku znajduje się małe jezioro o nazwie St. James's Park Lake, z dwiema wyspami, Duck Island oraz West Island. Most biegnący nad jeziorem pozwala zobaczyć wschodnią stronę Pałacu Buckingham otoczoną drzewami i fontannami oraz podobnie okoloną zachodnią fasadę siedziby Foreign Office. W parku nie sposób nie zwrócić uwagi na bezlik gatunków ptactwa wodnego, pięknego, barwnego, oczarowującego swym urokiem do utraty tchu. Wśród czarodziejów największym powodzeniem cieszy się nienanoszalna, obłożona anty-mugolskimi zaklęciami, dodatkowo skryta za rzędem gęstych krzewów niewielka alejka ze śnieżnobiałymi ławeczkami, uroczymi lampami i rabatami magicznych róż wydzielających słodkie, balsamiczne wonie.
Lubiłem być silny, lubiłem również silnych ludzi. Ceniłem ich. Alice również, bez względu na to, co mogli mówić o niej inni. Nie interesowała mnie "czystość krwi", co to w ogóle za chory termin? Już dawno przekonałem się, że nie ma czegoś takiego jak błękitna krew. Na statku przyszło mi zmierzyć się z mnóstwem osób, z ich ranami, niektórymi nawet trudnymi do opanowania. Bez względu na poziom umiejętności magicznych, pochodzenia, statusu majątkowego i wielu innych cech, osocze wszystkich tych ludzi wyglądało identycznie. Potencjał do nauki czarów i innych dziedzin, w których czarodziej powinien być naprawdę dobry, również wyglądał u wszystkich tak samo. Jedynie mugole i charłaki miały z tym problemy, lecz to jest naturalną koleją rzeczy. Dlatego nie rozumiem szlacheckich zwyczajów i poglądów. Nie próbuję nawet. Prawdą jest, że gniję w tym światku tylko dla mojej rodziny. Chciałbym, aby Elliott o tym wiedziała. Wydaje mi się, że to okropna obelga, być przyrównanym do tych wszystkich maniaków czystości krwi. Ojciec prosił mnie jednak, abym pohamował rozgłaszanie swoich poglądów na głos. Czasem zastanawiam się, dlaczego. Czy Nauplius Travers wolał te wszystkie zaszczyty od szczęśliwej rodziny, świata bez podziału, tolerancyjnego? Wolałem się nad tym nie zastanawiać, bowiem prawda mogłaby się okazać zbyt bolesna do przełnięcia. Nie da się ukryć, że w tym kręgu byłem osobą dość egzotyczną. Reszta arystokratów mogłaby patrzeć na mnie bardzo nieprzychylnie. Ich zdanie nie interesowało mnie nadzwyczaj szczególnie, lecz muszę przyznać, że miałem wśród nich wielu przyjaciół i przychylnych mi osób.
To wszystko było najzwyczajniej w świecie trudne.
Muszę przyznać, że cieszyłem się. Cieszyłem się, bo Alice wyglądała, jak by mnie rozumiała. Niczego więcej nie pragnąłem. No, poza tym, abyśmy mogli bez skrępowania być razem. To się jednak nie wydarzy, a już na pewno nie w tym życiu i nie na tym globie. Mimo, że całość napawała mnie raczej smutkiem, pragnąłem być mimo wszystko wsparciem, a nie kolejnym problemem. Tak, wiem, że stałem się nim mimochodem, zupełnie tego nie chcąc.
- Rodzice już tak mają - powiedziałem, aby następnie westchnąć ciężko. Oczywiście wysłuchałem podejrzeń panny Elliott i zacząłem się nad tym zastanawiać. - Tak myślisz? Chodzi do uzdrowiciela? - spytałem. Muszę mieć jakiś obraz na sytuację, aby potem znaleźć z niej jakieś wyjście. W pierwszym odruchu coś mi zaświtało w głowie, nie byłem tylko pewien, czy to ma sens i czy aby na pewno wypali.
- Nawet nie wiesz, jak wiele dla mnie znaczą twoje słowa - stwierdziłem, kiedy Alice przestała mówić. - Naprawdę chciałbym dla nas innego życia i innego świata. Sam jednak niewiele mogę zrobić - dodałem ze smutkiem. Starałem się też głaskać jej ramię, aby może dodać jej trochę otuchy. Co było dość trudnym zadaniem, ponieważ sam byłem przygnębiony całą sytuacją. Wcale nie chciałem się rozstawać z moją towarzyszką, a musiałem. Bolało.
- Na pewno będzie nam ciężko, ale... może trzeba wierzyć, że się uda? - skomentowałem na koniec. Miałem mieszane uczucia. Po dokładniejszej analizie uznałem jednak, że głównie przepełnia mnie smutek i gorycz.
Czy da się być wolnym?
To wszystko było najzwyczajniej w świecie trudne.
Muszę przyznać, że cieszyłem się. Cieszyłem się, bo Alice wyglądała, jak by mnie rozumiała. Niczego więcej nie pragnąłem. No, poza tym, abyśmy mogli bez skrępowania być razem. To się jednak nie wydarzy, a już na pewno nie w tym życiu i nie na tym globie. Mimo, że całość napawała mnie raczej smutkiem, pragnąłem być mimo wszystko wsparciem, a nie kolejnym problemem. Tak, wiem, że stałem się nim mimochodem, zupełnie tego nie chcąc.
- Rodzice już tak mają - powiedziałem, aby następnie westchnąć ciężko. Oczywiście wysłuchałem podejrzeń panny Elliott i zacząłem się nad tym zastanawiać. - Tak myślisz? Chodzi do uzdrowiciela? - spytałem. Muszę mieć jakiś obraz na sytuację, aby potem znaleźć z niej jakieś wyjście. W pierwszym odruchu coś mi zaświtało w głowie, nie byłem tylko pewien, czy to ma sens i czy aby na pewno wypali.
- Nawet nie wiesz, jak wiele dla mnie znaczą twoje słowa - stwierdziłem, kiedy Alice przestała mówić. - Naprawdę chciałbym dla nas innego życia i innego świata. Sam jednak niewiele mogę zrobić - dodałem ze smutkiem. Starałem się też głaskać jej ramię, aby może dodać jej trochę otuchy. Co było dość trudnym zadaniem, ponieważ sam byłem przygnębiony całą sytuacją. Wcale nie chciałem się rozstawać z moją towarzyszką, a musiałem. Bolało.
- Na pewno będzie nam ciężko, ale... może trzeba wierzyć, że się uda? - skomentowałem na koniec. Miałem mieszane uczucia. Po dokładniejszej analizie uznałem jednak, że głównie przepełnia mnie smutek i gorycz.
Czy da się być wolnym?
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Starała się jakoś oswoić z tymi myślami. Teraz już nie mogła jedynie się obawiać tego, tak jak przed przyjściem na spotkanie. Już wiedziała, że jej obawy się sprawdziły, że Glaucus nie mógł z nią być. Wybrał rodzinę. Z jednej strony mogła być rozżalona i sfrustrowana; była w końcu młodą dziewczyną, w dodatku zależało jej na nim, nawet jeśli pewnie nie była dostatecznie dojrzała na małżeństwo. Gdyby nie zależało, nie rzuciłaby swojego amerykańskiego życia i nie wróciłaby do Anglii. Ale nie mogła go potępiać czy znienawidzić. Gdyby była na jego miejscu, też byłaby rozdarta. I pewnie też wybrałaby rodzinę, gdyby oczywiście miała z nią tak dobre relacje, jakie ma. Bo gdyby miała nieudane życie rodzinne, nie wahałaby się ani chwili przed ucieczką. Same więzy krwi nie wystarczyłyby, żeby ją zatrzymać, ale należała akurat do tych szczęśliwców, którzy nie mogli narzekać na bliskich. Może tylko na matkę, która ją porzuciła, zanim Alice podrosła na tyle, by mogła ją zapamiętać. Jedyne, co jej po niej zostało, to kilka starych zdjęć.
Ale u niej to wszystko byłoby i tak dużo łatwiejsze przez brak schematów, których musiałaby przestrzegać.
- Myślę, że tak, w końcu nie jest nierozsądny. A jeśli nie, to go zmuszę – powiedziała. Ojciec był jej jedyną bliską osobą w Anglii. Rodziny matki nawet nie znała, tak jak i jej samej. – Mimo wszystko nawet dobrze się stało, że namówiłeś mnie do powrotu do Anglii właśnie teraz. Inaczej pewnie nadal bym o niczym nie wiedziała.
Zagryzła wargę i przymknęła lekko oczy, czując, jak delikatnie gładził jej ramię. Jego dotyk był delikatny, przyjemny.
- Szkoda tylko... Że z nami się nie udało – rzekła po chwili. Ona chętnie by coś zrobiła, nie lubiła się tak łatwo poddawać, ale też nie mogła, bo wtedy musiałaby działać wbrew jego woli. Nie chciała tego, więc pozostawało jej uszanować jego decyzję. Zresztą, sami naprawdę nie zmieniliby tego świata. Potrzeba było dużo więcej, żeby zmienić mentalność czarodziejów wciąż uparcie obstających przy zwyczajach kultywowanych od wieków. Ten świat jeszcze nie dojrzał do przemian, nie wiadomo, kiedy dojrzeje. Nie można było pogodzić dwóch przeciwstawnych, wykluczających się opcji. Albo zakazany związek, albo rodzina. Nie mogło być inaczej.
Przypuszczała, że rodzina Glaucusa pewnie niedługo wybierze mu bardziej stosowną narzeczoną, żeby zatrzymać go w kraju i zniechęcić do związków z promugolskimi czarownicami półkrwi. Alice natomiast będzie mogła sama zdecydować, co dalej. Swoją drogą, ciekawe, czy będzie zazdrosna, jeśli się kiedyś dowie, kim jest nowa wybranka Glaucusa, czy będzie ją porównywać do siebie. Chyba, że już ochłonie na tyle, że nie będzie odczuwać negatywnych emocji, a wręcz ucieszy się, że mężczyzna układa sobie jakoś życie. Alice w gruncie rzeczy nie miała w zwyczaju życzyć nikomu źle, ani jemu, ani dziewczynie, którą dla niego wybiorą. Właściwie to nawet im współczuła, że ich związek będzie decyzją ich rodzin. A Alice pewnie będzie smutna i rozżalona, ale... Cóż, przetrwa to. A później będzie coraz lepiej. Musiało być lepiej. Zostanie w Anglii, póki ojciec nie wydobrzeje, a później najwyżej wróci do Stanów.
- Ja w to wierzę – powiedziała. – I mam nadzieję, że niedługo znowu się spotkamy. Będę czekać na jakąś wiadomość od ciebie.
Znowu ścisnęła jego rękę. I tak jeszcze przez jakiś czas siedzieli, ciesząc się swoim towarzystwem i zapewne rozmyślając. Jak na tak trudną rozmowę, przebiegła ona nadzwyczaj pokojowo i spokojnie, Alice sama była zdumiona.
/Możesz w swoim już zakończyć ^^
Ale u niej to wszystko byłoby i tak dużo łatwiejsze przez brak schematów, których musiałaby przestrzegać.
- Myślę, że tak, w końcu nie jest nierozsądny. A jeśli nie, to go zmuszę – powiedziała. Ojciec był jej jedyną bliską osobą w Anglii. Rodziny matki nawet nie znała, tak jak i jej samej. – Mimo wszystko nawet dobrze się stało, że namówiłeś mnie do powrotu do Anglii właśnie teraz. Inaczej pewnie nadal bym o niczym nie wiedziała.
Zagryzła wargę i przymknęła lekko oczy, czując, jak delikatnie gładził jej ramię. Jego dotyk był delikatny, przyjemny.
- Szkoda tylko... Że z nami się nie udało – rzekła po chwili. Ona chętnie by coś zrobiła, nie lubiła się tak łatwo poddawać, ale też nie mogła, bo wtedy musiałaby działać wbrew jego woli. Nie chciała tego, więc pozostawało jej uszanować jego decyzję. Zresztą, sami naprawdę nie zmieniliby tego świata. Potrzeba było dużo więcej, żeby zmienić mentalność czarodziejów wciąż uparcie obstających przy zwyczajach kultywowanych od wieków. Ten świat jeszcze nie dojrzał do przemian, nie wiadomo, kiedy dojrzeje. Nie można było pogodzić dwóch przeciwstawnych, wykluczających się opcji. Albo zakazany związek, albo rodzina. Nie mogło być inaczej.
Przypuszczała, że rodzina Glaucusa pewnie niedługo wybierze mu bardziej stosowną narzeczoną, żeby zatrzymać go w kraju i zniechęcić do związków z promugolskimi czarownicami półkrwi. Alice natomiast będzie mogła sama zdecydować, co dalej. Swoją drogą, ciekawe, czy będzie zazdrosna, jeśli się kiedyś dowie, kim jest nowa wybranka Glaucusa, czy będzie ją porównywać do siebie. Chyba, że już ochłonie na tyle, że nie będzie odczuwać negatywnych emocji, a wręcz ucieszy się, że mężczyzna układa sobie jakoś życie. Alice w gruncie rzeczy nie miała w zwyczaju życzyć nikomu źle, ani jemu, ani dziewczynie, którą dla niego wybiorą. Właściwie to nawet im współczuła, że ich związek będzie decyzją ich rodzin. A Alice pewnie będzie smutna i rozżalona, ale... Cóż, przetrwa to. A później będzie coraz lepiej. Musiało być lepiej. Zostanie w Anglii, póki ojciec nie wydobrzeje, a później najwyżej wróci do Stanów.
- Ja w to wierzę – powiedziała. – I mam nadzieję, że niedługo znowu się spotkamy. Będę czekać na jakąś wiadomość od ciebie.
Znowu ścisnęła jego rękę. I tak jeszcze przez jakiś czas siedzieli, ciesząc się swoim towarzystwem i zapewne rozmyślając. Jak na tak trudną rozmowę, przebiegła ona nadzwyczaj pokojowo i spokojnie, Alice sama była zdumiona.
/Możesz w swoim już zakończyć ^^
Na pewno nie wybrałbym rodziny, gdybym nie był z nią zżyty. U nas najzwyczajniej w świecie było inaczej niż u większości arystokratycznych rodów. Rodzice zawsze mieli dla nas czas, wychowywali nas najlepiej jak potrafili. Mam sporo rodzeństwa jak na szlacheckie zwyczaje. Taka maksymalna, górna granica to była czwórka dzieci, z tego co się orientowałem, my byliśmy aż w piątkę. Kiedy inni przeżywali większe lub mniejsze dramaty ze swoimi rodzicielami, my mieliśmy wspaniałe dzieciństwo, a teraz wspaniałą dorosłość, choć oczywistym jest, że teraz przyszły do nas inne problemy. Prawdą jest, że ojciec musiał podejmować decyzję o wydziedziczeniu w przypadku niesubordynacji, lecz ja jestem przekonany, że to tylko i wyłącznie sprawka nestora rodu. Nauplius owszem, był surowy, kiedy wymagała tego sytuacja, ale mimo to był naprawdę ciepłym i wyrozumiałym człowiekiem o ogromnej empatii. Po prostu chciał utrzymać rodzinę w ryzach, nie był panem całego klanu Traversów, nie mógł za wiele zrobić bez aprobaty seniora. Rozumiałem to, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że dla kogoś spoza tego kręgu może wydawać się to dziwne, wręcz absurdalne. A ja, pomimo tego, że to rozumiem, to nie akceptuję. Zawsze chciałem być ponad podziałami, nigdy jednak wbrew mojej rodzinie, która jest dla mnie niesamowicie ważna. Niby mówi się, że dorośli ludzie zakładają swoje rodziny, które nazywa się mianem "nowymi" i że te "stare" powinny iść w odstawkę, lecz nie do końca to sobie wyobrażałem. Wciąż chciałem móc bez skrępowania wejść do domu rodzinnego, móc porozmawiać z najbliższymi. Zbyt dobrze widziałem, jak skończyła się odwaga mojej siostry i jak bardzo potrzebowała ona kontaktu z rodzicami, chociażby przeze mnie jako pośrednika. Widziałem również, jak bardzo ta sytuacja męczyła ojca i matkę. Nie chciałem być kolejnym powodem ich zmartwień.
Dlaczego zatem martwiłem Alice?
To nie tak, że wolałem martwić ją. Niestety życie nauczyło mnie, że nie zbawię świata, sam jeden. Nawet z nią, we dwoje. Dobijało mnie to, lecz chwilowo nic nie mogłem zrobić. Jedyne, co teraz próbowałem uczynić, to zapewnienia, że nie stracimy kontaktu. Objęcie i głaskanie po ramieniu, aby dodać jej otuchy.
- Daj znać jakbyś miała z nim problemy. Słyszałem o pewnej osobie, która zajęłaby się takim przypadkiem dyskretnie - powiedziałem i znów westchnąłem. Rodzice są czasem gorzej jak dzieci. - Mam nadzieję, że dostał od ciebie porządną burę - dodałem i uśmiechnąłem się nieznacznie. Jednocześnie nie myśląc o tym, że zakończył się kolejny mój związek. I że niebawem ojciec znajdzie mi nowy, odpowiedni. W tym momencie chyba wciąż się łudziłem, że mój stan kawalerski będzie trwał aż do momentu, w którym zakocham się w odpowiedniej jak na standardy rodzinne osobie. Szczerze? Zacząłem podejrzewać, że to nigdy nie będzie miało miejsca.
- Możesz mi wierzyć lub nie, ale ja również żałuję - odpowiedziałem cicho. - Postaram się dać znać jak najszybciej - dopowiedziałem jeszcze. Potem oboje pogrążyliśmy się zapewne w dość ponurych myślach, porozmawialiśmy jeszcze trochę, a ja potem odprowadziłem pannę Elliott tam, gdzie sobie tego życzyła.
z/t dla obojga
Dlaczego zatem martwiłem Alice?
To nie tak, że wolałem martwić ją. Niestety życie nauczyło mnie, że nie zbawię świata, sam jeden. Nawet z nią, we dwoje. Dobijało mnie to, lecz chwilowo nic nie mogłem zrobić. Jedyne, co teraz próbowałem uczynić, to zapewnienia, że nie stracimy kontaktu. Objęcie i głaskanie po ramieniu, aby dodać jej otuchy.
- Daj znać jakbyś miała z nim problemy. Słyszałem o pewnej osobie, która zajęłaby się takim przypadkiem dyskretnie - powiedziałem i znów westchnąłem. Rodzice są czasem gorzej jak dzieci. - Mam nadzieję, że dostał od ciebie porządną burę - dodałem i uśmiechnąłem się nieznacznie. Jednocześnie nie myśląc o tym, że zakończył się kolejny mój związek. I że niebawem ojciec znajdzie mi nowy, odpowiedni. W tym momencie chyba wciąż się łudziłem, że mój stan kawalerski będzie trwał aż do momentu, w którym zakocham się w odpowiedniej jak na standardy rodzinne osobie. Szczerze? Zacząłem podejrzewać, że to nigdy nie będzie miało miejsca.
- Możesz mi wierzyć lub nie, ale ja również żałuję - odpowiedziałem cicho. - Postaram się dać znać jak najszybciej - dopowiedziałem jeszcze. Potem oboje pogrążyliśmy się zapewne w dość ponurych myślach, porozmawialiśmy jeszcze trochę, a ja potem odprowadziłem pannę Elliott tam, gdzie sobie tego życzyła.
z/t dla obojga
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/przed Samuelem
Żeby odpocząć od zgiełku Pokątnej, dzisiejszego dnia, zamiast tam, poszła do jednego z londyńskich parków. Bez sztalug i pędzli, z samym szkicownikiem i zestawem ołówków oraz kredek akwarelowych, które bardzo lubiła. To miał być taki lekki, odprężający dzień, tym bardziej, że dopisywała ładna pogoda; błękitne niebo tylko gdzie niegdzie było poznaczone białymi obłokami.
Garrett oczywiście był w pracy lub zajmował się innymi swoimi sprawami; nie miał obowiązku tłumaczyć się siostrze z tego, co robił. Tak czy inaczej, w mieszkaniu go nie było. Do niewielkiej torebki wsunęła szkicownik i przybory, po czym wyszła, postanawiając przejść się pieszo. Po prawie miesiącu w Londynie chodzenie po mugolskich ulicach już jej nie przerażało, przyzwyczaiła się nawet do samochodów, choć nadal czuła niepokój, przechodząc przez ulice. Właściwie to przebiegała przez nie, zawsze obawiając się wpadnięcia pod któryś z blaszanych pojazdów. Mimo wszystko, ten świat, wcześniej praktycznie dla niej nieznany, miał w sobie pewien urok, może właśnie dlatego, że był dla niej tak nowy. W końcu wychowała się w domku na obrzeżach niewielkiej wioski, a później znalazła się w Hogwarcie, gdzie o mugolach i ich cywilizacji już w ogóle można było zapomnieć.
W drodze do parku z czystej ciekawości zajrzała do kilku mugolskich sklepów, oglądając z zaciekawieniem wystawione w nich produkty. Wciąż nie rozumiała zastosowania wielu z nich, ale może kiedyś się to zmieni. W końcu zanosiło się na to, że spędzi w Londynie sporo czasu.
W końcu jednak dotarła na miejsce. Spacer nieco ją zmęczył; w końcu nie należała do najsilniejszych osób, tym bardziej po tym dziwnym wydarzeniu sprzed paru tygodni, kiedy to straciła przytomność i obudziła się w jakichś zaroślach w zupełnie innym miejscu niż to, które pamiętała jako ostatnie.
Usiadła na ławeczce częściowo skąpanej w cieniu jednego z rosnących w pobliżu drzew. Spomiędzy gałęzi przeświecały jednak pojedyncze plamki słońca, padając na nakrapiane policzki i rude włosy dziewczyny. Było to naprawdę ładne, przyjemne miejsce, a w pobliżu nie było zbyt wielu osób. Wyjęła więc szkicownik i otworzyła go na czystej kartce, przykładając do niego ołówek. Leciutko przygryzła jego koniec, jakby zastanawiając się, co naszkicować, a potem zaczęła uwieczniać na papierze widok stawu, drzew i znajdującego się obok budynku, widocznego nawet z tej odległości. Drobna dłoń przesuwała się po kartce, pozostawiając na niej staranne linie, stopniowo układające się w zarysy szkicowanego widoku.
Żeby odpocząć od zgiełku Pokątnej, dzisiejszego dnia, zamiast tam, poszła do jednego z londyńskich parków. Bez sztalug i pędzli, z samym szkicownikiem i zestawem ołówków oraz kredek akwarelowych, które bardzo lubiła. To miał być taki lekki, odprężający dzień, tym bardziej, że dopisywała ładna pogoda; błękitne niebo tylko gdzie niegdzie było poznaczone białymi obłokami.
Garrett oczywiście był w pracy lub zajmował się innymi swoimi sprawami; nie miał obowiązku tłumaczyć się siostrze z tego, co robił. Tak czy inaczej, w mieszkaniu go nie było. Do niewielkiej torebki wsunęła szkicownik i przybory, po czym wyszła, postanawiając przejść się pieszo. Po prawie miesiącu w Londynie chodzenie po mugolskich ulicach już jej nie przerażało, przyzwyczaiła się nawet do samochodów, choć nadal czuła niepokój, przechodząc przez ulice. Właściwie to przebiegała przez nie, zawsze obawiając się wpadnięcia pod któryś z blaszanych pojazdów. Mimo wszystko, ten świat, wcześniej praktycznie dla niej nieznany, miał w sobie pewien urok, może właśnie dlatego, że był dla niej tak nowy. W końcu wychowała się w domku na obrzeżach niewielkiej wioski, a później znalazła się w Hogwarcie, gdzie o mugolach i ich cywilizacji już w ogóle można było zapomnieć.
W drodze do parku z czystej ciekawości zajrzała do kilku mugolskich sklepów, oglądając z zaciekawieniem wystawione w nich produkty. Wciąż nie rozumiała zastosowania wielu z nich, ale może kiedyś się to zmieni. W końcu zanosiło się na to, że spędzi w Londynie sporo czasu.
W końcu jednak dotarła na miejsce. Spacer nieco ją zmęczył; w końcu nie należała do najsilniejszych osób, tym bardziej po tym dziwnym wydarzeniu sprzed paru tygodni, kiedy to straciła przytomność i obudziła się w jakichś zaroślach w zupełnie innym miejscu niż to, które pamiętała jako ostatnie.
Usiadła na ławeczce częściowo skąpanej w cieniu jednego z rosnących w pobliżu drzew. Spomiędzy gałęzi przeświecały jednak pojedyncze plamki słońca, padając na nakrapiane policzki i rude włosy dziewczyny. Było to naprawdę ładne, przyjemne miejsce, a w pobliżu nie było zbyt wielu osób. Wyjęła więc szkicownik i otworzyła go na czystej kartce, przykładając do niego ołówek. Leciutko przygryzła jego koniec, jakby zastanawiając się, co naszkicować, a potem zaczęła uwieczniać na papierze widok stawu, drzew i znajdującego się obok budynku, widocznego nawet z tej odległości. Drobna dłoń przesuwała się po kartce, pozostawiając na niej staranne linie, stopniowo układające się w zarysy szkicowanego widoku.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Tristan wyróżniał się na tle mugoli staromodnym strojem - choć starał się jak mógł przestrzegać Kodeksu Tajności, nie nadążał za ich modą i nie wtapiał się w tłum umiejętnie. Niemagiczni interesowali go tyle, co zeszłoroczny śnieg, podobnież jego uwagi nie przykuwały żadne mugolskie wystawy, sklepy, ani tym bardziej samochody. Był u Madame Malkin na Pokątnej zamówić nową szatę, czyniąc przygotowania do wielkiej uroczystości, jaka go czekała. Lipcowa pogoda dawała się we znaki, zrezygnował z czarnego płaszcza. Jego krok wyprzedzał pies; czarny smukły chart o rodowodzie nie mniej znakomitym, co rodowód jego właściciela. Szedł bez smyczy. Korzystając z tego, że i tak był w Londynie, po opuszczeniu Pokątnej udał się do jednego z pobliskich parków na spacer z Enjolrasem. Biło od niego nonszalanckie, może nieco zbyt ostentacyjne znudzenie zmieszane z bliżej nieukierunkowaną pogardą.
W tym znudzeniu szukał rozrywki - i znalazł; płomienne włosy wyróżniały się na zieleni trawy wystarczająco mocno, by przykuły wzrok Tristana na dłużej, ledwie chwila wystarczyła jednak, by rozpoznał w niej Lyrę. Panna Weasley debiutowała w tym roku na Sabacie, to naprawdę zdumiewające, że ich szlachecka gałąź mimo krnąbrności pociech i braku dyscypliny wciąż trwa. Mieli tak silny instynkt przetrwania? zupełnie jak grzyb, zbyt trudny do pozbycia się? Tristan nie gardził Weasleyami jako takimi, był to stary ród, zapewne starszy od Rosierów, o niezwykle głębokich i szlachetnie brzmiących tradycjach. Lecz to, co działo się z nimi dzisiaj, wołało o pomstę do nieba - tylko czekać, aż wygasną jak Gauntowie. Czystej krwi było na świecie coraz mniej, a jej tradycje szanowało coraz mniej czarodziejów. Czy bowiem objęcie stanowiska aurora nie było jawnym afrontem wobec tej ideologii? I czy to nie taki właśnie afront poczynił Garrett?
Lyra szkicowała, wielokrotnie mijał ją na Pokątnej, gdzie wystawiała swoje obrazy - musiał przyznać, pomimo żenującego jak na arystokratkę, zubożałą, ale wciąż arystokratkę, zajęcia - dziewczyna naprawdę miała talent. Na Sabacie słodził jej wyłącznie po to, by ujrzeć rumieniec na jej całkiem ładnej buzi, lecz kilka dni później minął jej stoisko, by przyjrzeć się jej małym dziełom. Miała w sobie malarską wrażliwość, kobiecą delikatność i dziewczęcą niewinność, jej obrazy przemawiały za nią. Była naprawdę bardzo młoda, mało doświadczona i zapewne nietknięta; kusiła go zabawa z tym słodkim dziewczęciem. Rysowała starannie. Dokładnie. Perfekcyjnie.
- Panno Weasley - odezwał się do niej ze stosownej odległości, zgodnie z dobrą manierą nie chcąc jej zaskoczyć. Przywołał psa, by pozostał przy jego nodze. - Cóż za niezwykle przyjemne spotkanie. Piękny dzień na spacer, czyż nie? - Stwierdzenie w ustach Tristana wcale nie brzmiało jak pytanie, raczej wypowiedziany w zamyśleniu zwrot grzecznościowy. - Jest panna zajęta... - Jego spojrzenie powiodło za drobną dłonią Lyry kreślącą pejzaż. - Czy mogę pannie potowarzyszyć?
W tym znudzeniu szukał rozrywki - i znalazł; płomienne włosy wyróżniały się na zieleni trawy wystarczająco mocno, by przykuły wzrok Tristana na dłużej, ledwie chwila wystarczyła jednak, by rozpoznał w niej Lyrę. Panna Weasley debiutowała w tym roku na Sabacie, to naprawdę zdumiewające, że ich szlachecka gałąź mimo krnąbrności pociech i braku dyscypliny wciąż trwa. Mieli tak silny instynkt przetrwania? zupełnie jak grzyb, zbyt trudny do pozbycia się? Tristan nie gardził Weasleyami jako takimi, był to stary ród, zapewne starszy od Rosierów, o niezwykle głębokich i szlachetnie brzmiących tradycjach. Lecz to, co działo się z nimi dzisiaj, wołało o pomstę do nieba - tylko czekać, aż wygasną jak Gauntowie. Czystej krwi było na świecie coraz mniej, a jej tradycje szanowało coraz mniej czarodziejów. Czy bowiem objęcie stanowiska aurora nie było jawnym afrontem wobec tej ideologii? I czy to nie taki właśnie afront poczynił Garrett?
Lyra szkicowała, wielokrotnie mijał ją na Pokątnej, gdzie wystawiała swoje obrazy - musiał przyznać, pomimo żenującego jak na arystokratkę, zubożałą, ale wciąż arystokratkę, zajęcia - dziewczyna naprawdę miała talent. Na Sabacie słodził jej wyłącznie po to, by ujrzeć rumieniec na jej całkiem ładnej buzi, lecz kilka dni później minął jej stoisko, by przyjrzeć się jej małym dziełom. Miała w sobie malarską wrażliwość, kobiecą delikatność i dziewczęcą niewinność, jej obrazy przemawiały za nią. Była naprawdę bardzo młoda, mało doświadczona i zapewne nietknięta; kusiła go zabawa z tym słodkim dziewczęciem. Rysowała starannie. Dokładnie. Perfekcyjnie.
- Panno Weasley - odezwał się do niej ze stosownej odległości, zgodnie z dobrą manierą nie chcąc jej zaskoczyć. Przywołał psa, by pozostał przy jego nodze. - Cóż za niezwykle przyjemne spotkanie. Piękny dzień na spacer, czyż nie? - Stwierdzenie w ustach Tristana wcale nie brzmiało jak pytanie, raczej wypowiedziany w zamyśleniu zwrot grzecznościowy. - Jest panna zajęta... - Jego spojrzenie powiodło za drobną dłonią Lyry kreślącą pejzaż. - Czy mogę pannie potowarzyszyć?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nawet nie zdawała sobie sprawy, że jest obserwowana, tak skupiona na swojej czynności. Gdy rysowała, często niemal odrywała się od rzeczywistości, pogrążając w swoim własnym świecie. Lubiła ten stan, lubiła bycie artystką, choć czasami się bała, że z upływem czasu to zajęcie jej spowszednieje i nie będzie miało w sobie tego samego roku, skoro nie było już wyłącznie pasją, ale też źródłem utrzymania. Bycie uliczną malarką może nie było zbyt stosowne dla osoby ze szlachetnego rodu, ale jaki miała inny wybór na tym etapie, kiedy dopiero musiała zabłysnąć talentem i liczyć na zauważenie i zapewnienie sobie lepszych możliwości? Jakoś zresztą musiała zarabiać, żeby nie być ciężarem dla brata, zapracowującego się jako auror, więc praktycznie codziennie zjawiała się na Pokątnej z przyborami i malowała obrazy.
Nagle jednak usłyszała czyjś głos. Poruszyła się lekko i podniosła wzrok znad kartki, a jej ołówek zamarł tuż nad papierem. Po chwili zauważyła idącego w jej stronę mężczyznę. Po chwili go rozpoznała, w końcu poznali się wcale nie tak dawno temu, na jej pierwszym sabacie krótko po ukończeniu Hogwartu. Lyra pamiętała ten dzień, zwłaszcza że stresowała się wśród tylu czarodziejów ze starych rodów, patrzących na nią, drobniutką, rudą nastolatkę w sukience zaskakująco skromnej jak na zwykłe standardy tego typu spotkań. Nie lubiła być postrzegana jako ta biedniejsza, gorsza, choć rzecz jasna była dumna ze swojego pochodzenia i z rodziny, do której przynależała, i nie potrafiłaby się ich wyrzec. Nawet jeśli inne rody traktowały Weasleyów z góry.
Przywitała się z przybyszem, wciąż obserwując go jasnozielonymi oczami, zaskoczona jego pojawieniem się w tym miejscu.
- Tak, to naprawdę piękny dzień. Idealny na wyjście do takiego miejsca, jak to – przytaknęła, uśmiechając się lekko, z pewną nieśmiałością. Rzeczywiście była osóbką nieśmiałą i niedoświadczoną życiowo; w końcu zaledwie niedawno skończyła Hogwart, a w tej odizolowanej szkole było jednak zupełnie inaczej niż w Londynie. – Bardzo chętnie potowarzyszę w spacerze, i tak prawie skończyłam szkic.
Rysunek zawsze mogła dokończyć później. Czasami przyda jej się jakieś towarzystwo, tym bardziej, że po skończeniu Hogwartu większość jej szkolnych znajomości się urwała. Zazwyczaj rozmawiała z braćmi, ich znajomymi, lub jakimiś klientami na Pokątnej. Rosier co prawda bardzo ją onieśmielał, ale na swój sposób ciekawił; wciąż była zaskoczona jego nagłym pojawieniem się tu i tym, że ją zaczepił. Przypomniała sobie ich rozmowę na sabacie, kiedy to chwalił jej obrazy. Komplementy na temat jej twórczości były bardzo dobrym sposobem, by zjednać sobie jej sympatię.
Zamknęła szkicownik i wsunęła go do torby, wstając z ławeczki i przygładzając sukienkę. Na jej bladej, piegowatej twarzy wciąż widniał lekki, ufny uśmiech osóbki, która wciąż nie do końca zdawała sobie sprawę z tych ciemniejszych stron życia.
Nagle jednak usłyszała czyjś głos. Poruszyła się lekko i podniosła wzrok znad kartki, a jej ołówek zamarł tuż nad papierem. Po chwili zauważyła idącego w jej stronę mężczyznę. Po chwili go rozpoznała, w końcu poznali się wcale nie tak dawno temu, na jej pierwszym sabacie krótko po ukończeniu Hogwartu. Lyra pamiętała ten dzień, zwłaszcza że stresowała się wśród tylu czarodziejów ze starych rodów, patrzących na nią, drobniutką, rudą nastolatkę w sukience zaskakująco skromnej jak na zwykłe standardy tego typu spotkań. Nie lubiła być postrzegana jako ta biedniejsza, gorsza, choć rzecz jasna była dumna ze swojego pochodzenia i z rodziny, do której przynależała, i nie potrafiłaby się ich wyrzec. Nawet jeśli inne rody traktowały Weasleyów z góry.
Przywitała się z przybyszem, wciąż obserwując go jasnozielonymi oczami, zaskoczona jego pojawieniem się w tym miejscu.
- Tak, to naprawdę piękny dzień. Idealny na wyjście do takiego miejsca, jak to – przytaknęła, uśmiechając się lekko, z pewną nieśmiałością. Rzeczywiście była osóbką nieśmiałą i niedoświadczoną życiowo; w końcu zaledwie niedawno skończyła Hogwart, a w tej odizolowanej szkole było jednak zupełnie inaczej niż w Londynie. – Bardzo chętnie potowarzyszę w spacerze, i tak prawie skończyłam szkic.
Rysunek zawsze mogła dokończyć później. Czasami przyda jej się jakieś towarzystwo, tym bardziej, że po skończeniu Hogwartu większość jej szkolnych znajomości się urwała. Zazwyczaj rozmawiała z braćmi, ich znajomymi, lub jakimiś klientami na Pokątnej. Rosier co prawda bardzo ją onieśmielał, ale na swój sposób ciekawił; wciąż była zaskoczona jego nagłym pojawieniem się tu i tym, że ją zaczepił. Przypomniała sobie ich rozmowę na sabacie, kiedy to chwalił jej obrazy. Komplementy na temat jej twórczości były bardzo dobrym sposobem, by zjednać sobie jej sympatię.
Zamknęła szkicownik i wsunęła go do torby, wstając z ławeczki i przygładzając sukienkę. Na jej bladej, piegowatej twarzy wciąż widniał lekki, ufny uśmiech osóbki, która wciąż nie do końca zdawała sobie sprawę z tych ciemniejszych stron życia.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Dziewczęca nieśmiałość Lyry była zaiste urzekająca; jak to drobne, niewinne stworzenie dało radę uchować się w tym brutalnym świecie tak długo? Jej brat był gorliwym aurorem, ona sama zdawała się płynąć przez życie z lekkością pozbawioną trosk, a przynajmniej tak, zapewne mylnie, postrzegał ją Tristan. Nie znając jej, nie mógł być świadom drzemiącego w niej hartu ducha, była dla niego jedynie drobną przyjemnością, płomiennie pomarańczowym kwiatem zdobiącym łąkę. Mimo ognistości, kwiatem rozkosznie czystym, Lyra przecież dopiero co opuściła bezpieczne mury Hogwartu. Bawił go jej widok, samotnej i zbyt skromnej na przepełnione pychą oraz blichtrem szlacheckim przyjęciu, ale również kusiło go jej towarzystwo; ślicznej i dziewczęcej panny Weasley. Była zbyt młoda, by olśniewać klasycznym pięknem, wprowadziła na salony powiew świeżości - nieco pogardliwie potraktowanej, ale wciąż świeżości, oryginalnej, nowej i innej. Była - cóż, jest wciąż - jak owca pośród stada wilków. A on poczuwał się do bycia wilkiem, podstępnym i mocno kąsającym, dziś dodatkowo... głodnym. Odpowiedziała mu z właściwą sobie uroczą gracją oraz lekkim, tajemniczym uśmiechem, była tak inna od kobiet, które znał, a jednak - wciąż była jedną z nich. Jej nieśmiałe gesty jedynie umacniały niezmąconą pewność siebie Tristana, którą epatował ponoć już od urodzenia, doskonale czując się z błękitną krewią płynącą w jego żyłach. Skinął jej w podzięce głową, kiedy zgodziła się na jego towarzystwo - pomimo niższego statusu majątkowego, nie traktował tej panny gorzej niż innych szlachcianek. Krew miała czystą, jak łza, i zasługiwała na podobne maniery. Tristan użyczył jej więc silnego ramienia, aby mogła się go chwycić, uprzednio cierpliwie odczekawszy, aż zbierze swoje rzeczy. Noblesse oblige.
- Byłem wcześniej na Pokątnej, panno Weasley, lecz najwidoczniej zbyt późno, by tam pannę spotkać - zaczął mówić, prowadząc dziewczynę przed siebie, wgłąb parkowych ścieżek, jego czarny chart ocierał się o jego nogę. - Bardzo żałuję, miałem nadzieję nacieszyć oczy wysoką sztuką. Ma panna niespotykany talent. Niecierpliwie czekam na moment, w którym będę podziwiał te obrazy w galerii, nie na ulicy. Kurz Pokątnej, jak i niski status przechodniów, są obrazą dla tego niezwykłego talentu. - Skierował wzrok przed siebie, z dumnie uniesioną brodą; kierował swoje kroki do strefy odgrodzonej od mugoli, obok nich subtelnie falowała wezbrana, skrząca w słońcu Tamiza.
- Tylko wrażliwa, artystyczna dusza doceni piękno tego miejsca, panno Weasley, przychodzi panna tutaj po natchnienie? Wena to zdradliwa przyjaciółka, czasem trzeba ją karmić podobnymi widokami, by sprzyjała twórcy.
- Byłem wcześniej na Pokątnej, panno Weasley, lecz najwidoczniej zbyt późno, by tam pannę spotkać - zaczął mówić, prowadząc dziewczynę przed siebie, wgłąb parkowych ścieżek, jego czarny chart ocierał się o jego nogę. - Bardzo żałuję, miałem nadzieję nacieszyć oczy wysoką sztuką. Ma panna niespotykany talent. Niecierpliwie czekam na moment, w którym będę podziwiał te obrazy w galerii, nie na ulicy. Kurz Pokątnej, jak i niski status przechodniów, są obrazą dla tego niezwykłego talentu. - Skierował wzrok przed siebie, z dumnie uniesioną brodą; kierował swoje kroki do strefy odgrodzonej od mugoli, obok nich subtelnie falowała wezbrana, skrząca w słońcu Tamiza.
- Tylko wrażliwa, artystyczna dusza doceni piękno tego miejsca, panno Weasley, przychodzi panna tutaj po natchnienie? Wena to zdradliwa przyjaciółka, czasem trzeba ją karmić podobnymi widokami, by sprzyjała twórcy.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie wiadomo, jak długo Lyra pozostanie taką naiwną, nieświadomą osóbką. W Hogwarcie była niejako izolowana od poważnych problemów i jej największym zmartwieniem, tak samo jak zdecydowanej większości uczniów, były nauka, egzaminy i martwienie się oraz tęsknota za rodziną pozostającą poza murami zamku. Dopiero teraz to się zmieniło, bo przecież także pojawiła się w tym świecie, w którym już od dawna znajdowali się jej bracia oraz starsi od niej znajomi. Ponadto, starsi bracia zawsze byli wobec niej bardzo opiekuńczy, szczególnie Garrett, który bardzo się zmartwił niedawnym pogorszeniem się jej stanu. Żadne z nich nie wiedziało, że prawdziwa przyczyna jej ostatnich problemów była dużo bardziej złowroga i mroczna, żadne nie podejrzewało, co naprawdę stało się tamtego dnia, gdy Lyra ocknęła się w zaroślach, a czego nie pamiętała. Szczęśliwie dla niej; nie musiała mierzyć się z traumą i lękiem, nadal żyła spokojnie, wręcz beztrosko, martwiąc się tylko tym, ile zarobi na obrazach i czy wystarczy na nowe materiały oraz na eliksiry, które musiała zażywać. A także, rzecz jasna, martwiła się o braci, ale to akurat nie było niczym nowym. Wbrew pozorom, mimo całej swojej naiwności i niewinności, rzeczywiście posiadała w sobie pewien hart ducha, który nie pozwolił jej się załamać po wypadku sprzed ponad roku, i mimo wszelkich przeciwności udało jej się skończyć Hogwart i zdać wszystkie egzaminy, choć uzdrowiciele prognozowali, że nie będzie w stanie tak szybko wrócić do nauki, że błędnie rzucona klątwa poczyniła w jej organizmie zbyt duże spustoszenie. A jednak Lyra przetrwała ten czas, i zdumiewająco szybko wymyśliła nowy plan na przyszłość – została malarką, co w dalszej perspektywie na pewno okaże się lepsze dla wrażliwej artystycznej duszy niż kurs aurorski. Bo mimo wszystko nie była dobrym materiałem na aurora.
Musiało minąć trochę czasu, zanim wsiąknie w ten świat naprawdę i przestanie być rześka i naiwna niczym świeżo opierzony pisklak. Musiała jeszcze nieraz odwiedzić salony, by z pełną świadomością pojąć fałsz i zepsucie skryte za fasadą blichtru i gry pozorów. Na razie mogła jedynie snuć podejrzenia i obserwować z boku, ale była zbyt mało istotną osobą, żeby wiedzieć więcej, zbyt mało miała okazji, żeby to zaobserwować. Była tylko zwykłą, młodziutką malarką, która chciała jedynie być szczęśliwa, otoczona bliskimi oraz spełniać się w tym, co robi.
Z tego także względu – swojego niedoświadczenia i młodzieńczej naiwności, nie była do końca świadoma pobudek Tristana, kiedy ten podszedł do niej w parku i zaproponował wspólny spacer jego alejkami. Nie doszukiwała się na siłę złych intencji, ale niewątpliwie była zaskoczona tym spotkaniem, a także tym, że traktował ją jak inne dziewczęta, nie zważając na to, że była zubożałą Weasleyówną.
Zebrała swoje rzeczy i delikatnie uchwyciła się jego ramienia. Przy tym postawnym czarodzieju wyglądała na jeszcze mniejszą i drobniejszą niż w rzeczywistości.
- Właściwie nie byłam dzisiaj na Pokątnej. Potrzebowałam trochę odpocząć od zgiełku, zrelaksować się wśród zieleni. To bardzo dobrze wpływa na natchnienie, a tłok i hałas nie zawsze mu sprzyjają – przyznała. To wyjaśniało, dlaczego Tristan nie mógł jej tam dziś zobaczyć. – Dziękuję, że pan tak uważa. Wystawianie swoich prac w galerii jest jednym z moich największych pragnień, ale zdaję sobie sprawę, że przede mną jeszcze długa droga, jestem dopiero na jej początku.
Zarumieniła się leciutko pod wpływem komplementów, które jednak przyjemnie podsycały jej ego. Lyra nie była próżną, zadufaną w sobie pannicą, ale jak każdy artysta uwielbiała, kiedy jej twórczość była doceniana. I rzeczywiście pragnęła przenieść się z ulicy do jakiejś przyjemnej galerii, gdzie mogłaby prezentować prace z dumą, z dala od kurzu ulicy.
Powoli zmierzali w stronę części parku niewidocznej dla mugoli nieświadomych istnienia tego zakątka.
- O tak, to przepiękne miejsce. Jedno z moich ulubionych w Londynie, więc dość często tutaj bywam. Cudownie, że w tym miejskim zgiełku są jeszcze takie zakątki – przyznała. Jako osoba wychowująca się w domku na obrzeżach małej wioski, czasami czuła się przytłoczona wielkim miastem, a wtedy mogła udać się do któregoś z londyńskich parków. – Gdyby nie to, że trudniej byłoby tu o klientów, o wiele chętniej to właśnie tutaj przychodziłabym malować.
Odwróciła lekko twarz w jego stronę, zerkając na niego ukradkiem, kiedy już przeszli do obszaru widocznego tylko dla czarodziejów.
- Właściwie co pana tu sprowadza? – zapytała grzecznie. – Czyżby także chęć odpoczęcia od tego całego zgiełku?
Musiało minąć trochę czasu, zanim wsiąknie w ten świat naprawdę i przestanie być rześka i naiwna niczym świeżo opierzony pisklak. Musiała jeszcze nieraz odwiedzić salony, by z pełną świadomością pojąć fałsz i zepsucie skryte za fasadą blichtru i gry pozorów. Na razie mogła jedynie snuć podejrzenia i obserwować z boku, ale była zbyt mało istotną osobą, żeby wiedzieć więcej, zbyt mało miała okazji, żeby to zaobserwować. Była tylko zwykłą, młodziutką malarką, która chciała jedynie być szczęśliwa, otoczona bliskimi oraz spełniać się w tym, co robi.
Z tego także względu – swojego niedoświadczenia i młodzieńczej naiwności, nie była do końca świadoma pobudek Tristana, kiedy ten podszedł do niej w parku i zaproponował wspólny spacer jego alejkami. Nie doszukiwała się na siłę złych intencji, ale niewątpliwie była zaskoczona tym spotkaniem, a także tym, że traktował ją jak inne dziewczęta, nie zważając na to, że była zubożałą Weasleyówną.
Zebrała swoje rzeczy i delikatnie uchwyciła się jego ramienia. Przy tym postawnym czarodzieju wyglądała na jeszcze mniejszą i drobniejszą niż w rzeczywistości.
- Właściwie nie byłam dzisiaj na Pokątnej. Potrzebowałam trochę odpocząć od zgiełku, zrelaksować się wśród zieleni. To bardzo dobrze wpływa na natchnienie, a tłok i hałas nie zawsze mu sprzyjają – przyznała. To wyjaśniało, dlaczego Tristan nie mógł jej tam dziś zobaczyć. – Dziękuję, że pan tak uważa. Wystawianie swoich prac w galerii jest jednym z moich największych pragnień, ale zdaję sobie sprawę, że przede mną jeszcze długa droga, jestem dopiero na jej początku.
Zarumieniła się leciutko pod wpływem komplementów, które jednak przyjemnie podsycały jej ego. Lyra nie była próżną, zadufaną w sobie pannicą, ale jak każdy artysta uwielbiała, kiedy jej twórczość była doceniana. I rzeczywiście pragnęła przenieść się z ulicy do jakiejś przyjemnej galerii, gdzie mogłaby prezentować prace z dumą, z dala od kurzu ulicy.
Powoli zmierzali w stronę części parku niewidocznej dla mugoli nieświadomych istnienia tego zakątka.
- O tak, to przepiękne miejsce. Jedno z moich ulubionych w Londynie, więc dość często tutaj bywam. Cudownie, że w tym miejskim zgiełku są jeszcze takie zakątki – przyznała. Jako osoba wychowująca się w domku na obrzeżach małej wioski, czasami czuła się przytłoczona wielkim miastem, a wtedy mogła udać się do któregoś z londyńskich parków. – Gdyby nie to, że trudniej byłoby tu o klientów, o wiele chętniej to właśnie tutaj przychodziłabym malować.
Odwróciła lekko twarz w jego stronę, zerkając na niego ukradkiem, kiedy już przeszli do obszaru widocznego tylko dla czarodziejów.
- Właściwie co pana tu sprowadza? – zapytała grzecznie. – Czyżby także chęć odpoczęcia od tego całego zgiełku?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Drobna, niewinna Lyra wydawała się rzeczywiście inna, niż większość dziewcząt ze szlacheckich rodów, jeszcze bardziej od nich niewinna, nieświadoma; może i prawdą było, co mówili, że to pieniądz niszczy arystokrację od wewnątrz - być może, niemniej Tristan nigdy nie zamieniłby swojego, nawet zepsutego, życia na życie Lyry Weasley. Gdyby urodziła się sto lat temu, jej obrazy podziwiałby sam Minister Magii, doceniając kunszt, kreskę oraz artystyczną głębię, niezależnie od rzeczywistej wartości obrazów. Niegdyś nazwisko Weasleyów potrafiło otworzyć każde drzwi. Dzisiaj jednak było już inaczej, rude Lisy znalazły się na grząskiej granicy, po której całkowitym przekroczeniu moglyby zostać wykreślone ze Skorowidzu. Praktycznie już zepchnięto ich na sam dół towarzyskiej hierarchii, arystokraci najwyraźniej nie potrafili ufać komuś, kto nie ufał sile pieniądza. Córki Weasleyów miały wyjątkowo zachwycający dziewczęcy urok, ogniste włosy jak widać tylko czasem szły w parze z temperamentem, a piegi oraz delikatne rysy dopełniały słodyczy obrazka, Lyra nie była wyjątkiem - była uroczo dziewczęca, słodko niewinna i okrutnie nieświadoma, choć o tym ostatnim wiedzieć jeszcze nie mógł. Drogę pokonywał z pochmurną miną, wpatrując się w skrzącą wodę Tamizy. Tristan z całą pewnością nie spodziewałby się, że ta kruszyna ma w sobie odwagę gryfońskiego lwa, ani że rozważała obranie ścieżki aurora. A gdyby ktoś mu o tym powiedział - zapewne wziąłby to za kiepski żart, Tristan w swojej arogancji oraz szowinistycznym zadęciu nie widział szlachcianek jako stróżów sprawiedliwości, nawet czarnomagicznej, i nawet - a może zwłaszcza, te przecież mocniej, niż inne, musiały zabiegać o dobre zamążpójście - córek Weasleyów. On - był jej przeciwieństwem, całkowitym. Miał silne nazwisko o wysokiej pozycji, niewinność bezpowrotnie utracił przynajmniej dziesięć lat temu, a brutalności świata doświadczył wraz z całą gamą okrutnych emocji, o których starał się teraz nie myśleć.
Parkowa strefa wydzielona wyłącznie dla czarodziejów zawsze była cichsza i spokojniejsza, mugole mnożyły się jak króliki, a ich - czarodziejów - było na świecie mniej. Nawet powietrze zdało mu się tutaj czystsze, bardziej oddalone od mugolskich spalin i innej technologii, która istniała, smrodziła, a której Tristan nie potrafił nazwać. Lubił przebywać na łonie natury - lecz preferował jej czyste okolice, niezabrudzone niemagicznym szlamem. Tamiza iskrzyła się w słońcu, delikatnie pieszcząc uszy szumem płynącej wody, a łagodny, letni wiatr subtelnie kołysał liśćmi drzew. Jego czarny jak smoła ogar odbiegł za pędzącą w kierunku drzewa wiewiórką, nie zatrzymywał go.
Wysłuchał Lyry w milczeniu, nostalgicznie spoglądając przed siebie; obrócił się w stronę dziewczyny, kiedy mu podziękowała, usiłując uchwycić kontakt z jej szmaragdowymi oczami i ukłonił głowę na te słowa nieznacznie. Delikatny rumieniec nie umknął jego uwadze.
- Wobec tego niepotrzebnie się martwiłem - odparł swobodnie. - Zrządzeniem losu i tak pannę spotkałem, panno Weasley, a może następnym razem będę miał więcej szczęścia i nacieszę swoje oczy rówineż widokiem panny obrazów. Ich przekaz nie przestaje mnie zdumiewać - dodał, jakby po chwili zadumy. - Niezwykły kunszt, jak na tak młody wiek. Sądzę, że za kilka lat usłyszy o pannie nie tylko Anglia. W istocie, to dopiero początek długiej drogi... - zgodził się z nią, melancholijnie zawieszając głos. - Długiej, wyboistej drogi wiodącej wprost ku nieuchronnej sławie.
Tristan wyczuł podatny grunt już wcześniej, chłonęła te komplementy jak gąbka. W rzeczywistości, był realistą. Lyra miała olbrzymi talent, niewątpliwie, ale wybić się na fali, potrzebowała jeszcze pieniędzy lub bogatego patrona. Wydawało mu się dziwne, że Fawleyowie dotychczas jeszcze nie wzięli jej pod swoje skrzydła. Sprawowali wszak mecenat doskonały - nie wierzył, by nie poznali się na jej talencie. Być może dzieliły ich konflikty, o których nie wiedział, a może po prostu nie mieli jeszcze okazji rozkoszować się jej sztuką.
- Nieczęsto panna opuszcza Londyn, czyż nie? - zapytał, gdy zachwyciła się pięknem tego miejsca; w istocie Londyn z dnia na dzień powiększał swoją zabudowę, a zieleń niknęła w codziennym życiu miejskiego zgiełku. Tristan mieszkał poza stolicą, nie uderzało go to aż tak; pochodził wszakże z rodu słynącego z najpiękniejszych ogrodów w kraju. - To musi być potworne, jak ptak... zamknięty w klatce i z żalem wypatrujący nieba. Rzeczywistość czasem zbyt mocno trzyma nas w swoich szponach. - Obejrzał się na dziewczynę, znów wypatrując jej oczy; pewien był, że tak wrażliwa, artystyczna dusza pojmie sens metafory. - Niech panna spróbuje, panno Weasley. Czasem warto zaryzykować, a czy bliskość natury nie rozbudzi mocniej głębi panny talentu? Piękno, zachwyt... emocjonalna ekstaza oraz idylliczny spokój - jął wyliczać. - Czego więcej trzeba, aby stworzyć dzieło życia, panno Weasley? Jeden zainteresowany panną mecenas może okazać się wart więcej, niż całe rzesze przewijających się przez Pokątną tłumów. - Kolejne słowa wypowiadał pewnie, w istocie, i szczerze, wierząc w talent dziewczyny. Wciąż spoglądał na ją twarz, gdy zerknęła na niego ukradkiem; jej kurtuazja była urzekająca.
- To tylko krótka przerwa w codziennych obowiązkach - odparł zdawkowo, odejmując od niej spojrzenie i wodząc nim za psem, który odbiegł już nieco dalej. - Czekam na odbiór pewnego zamówienia z Pokątnej i postanowiłem wykorzystać tę chwilę wolnego. A los... postanowił przyprowadzić mnie w tak urocze towarzystwo. Dziękuję, ze zgodziła się panna na ten spacer, obawiałem się, że jedynym kompanem znów będzie mi dzisiaj samotność.
Parkowa strefa wydzielona wyłącznie dla czarodziejów zawsze była cichsza i spokojniejsza, mugole mnożyły się jak króliki, a ich - czarodziejów - było na świecie mniej. Nawet powietrze zdało mu się tutaj czystsze, bardziej oddalone od mugolskich spalin i innej technologii, która istniała, smrodziła, a której Tristan nie potrafił nazwać. Lubił przebywać na łonie natury - lecz preferował jej czyste okolice, niezabrudzone niemagicznym szlamem. Tamiza iskrzyła się w słońcu, delikatnie pieszcząc uszy szumem płynącej wody, a łagodny, letni wiatr subtelnie kołysał liśćmi drzew. Jego czarny jak smoła ogar odbiegł za pędzącą w kierunku drzewa wiewiórką, nie zatrzymywał go.
Wysłuchał Lyry w milczeniu, nostalgicznie spoglądając przed siebie; obrócił się w stronę dziewczyny, kiedy mu podziękowała, usiłując uchwycić kontakt z jej szmaragdowymi oczami i ukłonił głowę na te słowa nieznacznie. Delikatny rumieniec nie umknął jego uwadze.
- Wobec tego niepotrzebnie się martwiłem - odparł swobodnie. - Zrządzeniem losu i tak pannę spotkałem, panno Weasley, a może następnym razem będę miał więcej szczęścia i nacieszę swoje oczy rówineż widokiem panny obrazów. Ich przekaz nie przestaje mnie zdumiewać - dodał, jakby po chwili zadumy. - Niezwykły kunszt, jak na tak młody wiek. Sądzę, że za kilka lat usłyszy o pannie nie tylko Anglia. W istocie, to dopiero początek długiej drogi... - zgodził się z nią, melancholijnie zawieszając głos. - Długiej, wyboistej drogi wiodącej wprost ku nieuchronnej sławie.
Tristan wyczuł podatny grunt już wcześniej, chłonęła te komplementy jak gąbka. W rzeczywistości, był realistą. Lyra miała olbrzymi talent, niewątpliwie, ale wybić się na fali, potrzebowała jeszcze pieniędzy lub bogatego patrona. Wydawało mu się dziwne, że Fawleyowie dotychczas jeszcze nie wzięli jej pod swoje skrzydła. Sprawowali wszak mecenat doskonały - nie wierzył, by nie poznali się na jej talencie. Być może dzieliły ich konflikty, o których nie wiedział, a może po prostu nie mieli jeszcze okazji rozkoszować się jej sztuką.
- Nieczęsto panna opuszcza Londyn, czyż nie? - zapytał, gdy zachwyciła się pięknem tego miejsca; w istocie Londyn z dnia na dzień powiększał swoją zabudowę, a zieleń niknęła w codziennym życiu miejskiego zgiełku. Tristan mieszkał poza stolicą, nie uderzało go to aż tak; pochodził wszakże z rodu słynącego z najpiękniejszych ogrodów w kraju. - To musi być potworne, jak ptak... zamknięty w klatce i z żalem wypatrujący nieba. Rzeczywistość czasem zbyt mocno trzyma nas w swoich szponach. - Obejrzał się na dziewczynę, znów wypatrując jej oczy; pewien był, że tak wrażliwa, artystyczna dusza pojmie sens metafory. - Niech panna spróbuje, panno Weasley. Czasem warto zaryzykować, a czy bliskość natury nie rozbudzi mocniej głębi panny talentu? Piękno, zachwyt... emocjonalna ekstaza oraz idylliczny spokój - jął wyliczać. - Czego więcej trzeba, aby stworzyć dzieło życia, panno Weasley? Jeden zainteresowany panną mecenas może okazać się wart więcej, niż całe rzesze przewijających się przez Pokątną tłumów. - Kolejne słowa wypowiadał pewnie, w istocie, i szczerze, wierząc w talent dziewczyny. Wciąż spoglądał na ją twarz, gdy zerknęła na niego ukradkiem; jej kurtuazja była urzekająca.
- To tylko krótka przerwa w codziennych obowiązkach - odparł zdawkowo, odejmując od niej spojrzenie i wodząc nim za psem, który odbiegł już nieco dalej. - Czekam na odbiór pewnego zamówienia z Pokątnej i postanowiłem wykorzystać tę chwilę wolnego. A los... postanowił przyprowadzić mnie w tak urocze towarzystwo. Dziękuję, ze zgodziła się panna na ten spacer, obawiałem się, że jedynym kompanem znów będzie mi dzisiaj samotność.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Lyra niestety nie pamiętała tych czasów, kiedy jej rodzina była poważana na równi z innymi. Gdy przyszła na świat, Weasleyowie już byli zubożali i traktowani z dystansem. O ile w dzieciństwie jeszcze tego tak mocno nie odczuwała, dorastając w spokoju w niewielkim, skromnym domku na odludziu z matką i braćmi, w Hogwarcie od razu zorientowała się, jak bardzo różniła się od rówieśników z innych rodów, a nawet od nieszlachetnych dzieci. I choć przez te lata nie zatraciła tego, kim była, to jednak ta tęsknota, żeby nie być kimś gorszym i pogardzanym, żeby nie odstawać od otoczenia, nadal gdzieś w niej tkwiła i tylko podsycała marzenia o zostaniu prawdziwą artystką. Nie tylko dla samej przyjemności płynącej z realizowania swojej pasji i talentu, choć to było najważniejsze, ale też z chęci zdobycia szacunku i poważania otoczenia. Nie chciała być już zawsze postrzegana jako córka tego biednego Weasleya, który wolał pomagać obcym mugolom niż dbać o poprawienie bytu rodziny i który przed laty zaginął. Nie miała nic przeciwko mugolom i mugolakom, ale jednak miała do ojca żal o to, że porzucił rodzinę na tak długi czas.
Pragnienie bycia aurorem, z czego coraz bardziej zdawała sobie sprawę, najprawdopodobniej było głównie infantylnym zapatrzeniem w starszego brata i chęci bycia równie dobrym, jak on. Poza tym, kiedy była jeszcze w Hogwarcie, wielu jej rówieśników mówiło, że chce być aurorami, uzdrowicielami lub ważnymi figurami w ministerstwie. Dopiero później nadchodził czas na otrząśnięcie się i obranie bardziej realnego celu. Spotkało to także Lyrę, w dość traumatyczny sposób, bo wskutek nieszczęśliwego wypadku, ale pewnie i bez niego, gdyby tylko poszła na kurs szybko zorientowałaby się, że to nie było zajęcie dla niej, i że to, co dobrze wychodziło jej bratu, niekoniecznie musiało być dobre dla niej. Mimo ogromnej sympatii i podziwu do brata, pod wieloma względami się od siebie różnili. Z nich dwojga to Lyrze bliżej było do typowej szlachcianki.
Pewnego dnia, kiedy nadejdzie czas, zapewne to rodzina wybierze dla niej kogoś odpowiedniego. Lyra nie chciała się jeszcze o to martwić, więc póki co niewiele myślała o tej kwestii, miała jednak nadzieję, że bliscy podejmą dobrą decyzję. Ufała, że tak będzie.
Gdy przeszli do magicznej strefy, od razu wychwyciła, że było tutaj ciszej i spokojniej, i niemal całkowicie pusto, jeśli nie liczyć zbłąkanej wiewiórki, za którą po chwili pognał pies Tristana. Lyra przez chwilę śledziła go wzrokiem, uśmiechając się lekko, po czym znowu zwróciła spojrzenie na swojego towarzysza, który wygłaszał tak miłe słowa na temat jej artystycznej twórczości. Lekko potarła dłonią zarumieniony policzek, starając się zmienić kolor skóry na twarzy z powrotem na blady za pomocą metamorfomagii.
- Bardzo chętnie pokażę panu moje prace, jeśli tylko będzie okazja spotkać się na Pokątnej – powiedziała. – Może nawet reflektowałby pan na zamówienie jakiegoś portretu?
Może było to nieco śmiałe pytanie, ale Lyra naprawdę chętnie przyjęłaby od niego jakieś zamówienie. Co się zaś tyczy współpracy z Fawleyami – jedna z nich już zainteresowała się panną Weasley, której nie pozostało teraz nic innego, jak czekać na ponowny kontakt, w nadziei, że Elizabeth będzie chciała podjąć z nią stałą współpracę w zakresie artystycznym.
- Odkąd tu zamieszkałam, niestety nie miałam takiej okazji. Zawsze zastanawiałam się, jak to jest żyć w mieście, ale kiedy już w nim żyję, czasami czuję się nieco... przytłoczona – powiedziała nieco smutno. Teoretycznie dzięki teleportacji mogłaby się pojawić gdziekolwiek na terenie kraju, jednak takie samotne wałęsanie się po kraju, kiedy było się samotną nastolatką, nie było zbyt rozsądne, a Lyra nie miała w zwyczaju kusić losu. W każdym razie, nie bardziej, niż go kusiła, chodząc po Londynie, także tym mugolskim. Za to, gdyby tylko miała interesujące towarzystwo, pewnie chętnie wybrałaby się gdzieś dalej, poza to zatłoczone, gęsto zabudowane miasto.
- Niestety. Czasami aż tęsknię za tymi beztroskimi czasami dzieciństwa – rzekła. W wakacje mogła wałęsać się po okolicznych polach i szukać natchnienia na łonie natury. W Londynie pozostawały tylko ulice miasta lub parki. – Ale to dobry pomysł. Może jeszcze w tym tygodniu tutaj przyjdę.
Musiała przyznać mu rację.
- Nie mam nic przeciwko takiemu spacerowi i cieszę się, że pan także nie ma – przyznała. – Moim towarzystwem najczęściej są bracia, kiedy oczywiście nie mają jakichś pilnych zajęć, albo przypadkowi przechodnie i klienci na Pokątnej. Czasami ktoś podejdzie porozmawiać. Lub nawet coś zamówi.
Często była więc samotna. Garrett ostatnimi czasy ciągle był czymś zajęty i niewiele bywał w domu, więc nawet gdy Lyra wracała z malowania, które czasem przedłużała jakimś spacerem po mieście, siedziała sama. Czasem zastanawiała się, co takiego go absorbowało; bo wątpiła, żeby to były jedynie obowiązki zawodowe. To rozbudzało jej ciekawość.
Pragnienie bycia aurorem, z czego coraz bardziej zdawała sobie sprawę, najprawdopodobniej było głównie infantylnym zapatrzeniem w starszego brata i chęci bycia równie dobrym, jak on. Poza tym, kiedy była jeszcze w Hogwarcie, wielu jej rówieśników mówiło, że chce być aurorami, uzdrowicielami lub ważnymi figurami w ministerstwie. Dopiero później nadchodził czas na otrząśnięcie się i obranie bardziej realnego celu. Spotkało to także Lyrę, w dość traumatyczny sposób, bo wskutek nieszczęśliwego wypadku, ale pewnie i bez niego, gdyby tylko poszła na kurs szybko zorientowałaby się, że to nie było zajęcie dla niej, i że to, co dobrze wychodziło jej bratu, niekoniecznie musiało być dobre dla niej. Mimo ogromnej sympatii i podziwu do brata, pod wieloma względami się od siebie różnili. Z nich dwojga to Lyrze bliżej było do typowej szlachcianki.
Pewnego dnia, kiedy nadejdzie czas, zapewne to rodzina wybierze dla niej kogoś odpowiedniego. Lyra nie chciała się jeszcze o to martwić, więc póki co niewiele myślała o tej kwestii, miała jednak nadzieję, że bliscy podejmą dobrą decyzję. Ufała, że tak będzie.
Gdy przeszli do magicznej strefy, od razu wychwyciła, że było tutaj ciszej i spokojniej, i niemal całkowicie pusto, jeśli nie liczyć zbłąkanej wiewiórki, za którą po chwili pognał pies Tristana. Lyra przez chwilę śledziła go wzrokiem, uśmiechając się lekko, po czym znowu zwróciła spojrzenie na swojego towarzysza, który wygłaszał tak miłe słowa na temat jej artystycznej twórczości. Lekko potarła dłonią zarumieniony policzek, starając się zmienić kolor skóry na twarzy z powrotem na blady za pomocą metamorfomagii.
- Bardzo chętnie pokażę panu moje prace, jeśli tylko będzie okazja spotkać się na Pokątnej – powiedziała. – Może nawet reflektowałby pan na zamówienie jakiegoś portretu?
Może było to nieco śmiałe pytanie, ale Lyra naprawdę chętnie przyjęłaby od niego jakieś zamówienie. Co się zaś tyczy współpracy z Fawleyami – jedna z nich już zainteresowała się panną Weasley, której nie pozostało teraz nic innego, jak czekać na ponowny kontakt, w nadziei, że Elizabeth będzie chciała podjąć z nią stałą współpracę w zakresie artystycznym.
- Odkąd tu zamieszkałam, niestety nie miałam takiej okazji. Zawsze zastanawiałam się, jak to jest żyć w mieście, ale kiedy już w nim żyję, czasami czuję się nieco... przytłoczona – powiedziała nieco smutno. Teoretycznie dzięki teleportacji mogłaby się pojawić gdziekolwiek na terenie kraju, jednak takie samotne wałęsanie się po kraju, kiedy było się samotną nastolatką, nie było zbyt rozsądne, a Lyra nie miała w zwyczaju kusić losu. W każdym razie, nie bardziej, niż go kusiła, chodząc po Londynie, także tym mugolskim. Za to, gdyby tylko miała interesujące towarzystwo, pewnie chętnie wybrałaby się gdzieś dalej, poza to zatłoczone, gęsto zabudowane miasto.
- Niestety. Czasami aż tęsknię za tymi beztroskimi czasami dzieciństwa – rzekła. W wakacje mogła wałęsać się po okolicznych polach i szukać natchnienia na łonie natury. W Londynie pozostawały tylko ulice miasta lub parki. – Ale to dobry pomysł. Może jeszcze w tym tygodniu tutaj przyjdę.
Musiała przyznać mu rację.
- Nie mam nic przeciwko takiemu spacerowi i cieszę się, że pan także nie ma – przyznała. – Moim towarzystwem najczęściej są bracia, kiedy oczywiście nie mają jakichś pilnych zajęć, albo przypadkowi przechodnie i klienci na Pokątnej. Czasami ktoś podejdzie porozmawiać. Lub nawet coś zamówi.
Często była więc samotna. Garrett ostatnimi czasy ciągle był czymś zajęty i niewiele bywał w domu, więc nawet gdy Lyra wracała z malowania, które czasem przedłużała jakimś spacerem po mieście, siedziała sama. Czasem zastanawiała się, co takiego go absorbowało; bo wątpiła, żeby to były jedynie obowiązki zawodowe. To rozbudzało jej ciekawość.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Rumieniec na policzku dość szybko zbladł, czerwień rozpłynęła się w codziennej bieli; Tristan nie miał pojęcia, że Lyra jest metamorfomagiem - zupełnie jak jego siostra i uznał to za oznakę silniejszego charakteru, być może nieco zawiedziony. Podobało mu się jej lekkość, dziewczęca delikatność; była krucha jak liście drzew, które niebawem zaczną się popielić w jesiennym słońcu. Subtelne podmuchy wiatru unosiły jej ogniste włosy, podkreślając szlachetne rysy twarzy. Spacerując z nią tutaj, jął się zastanawiać, czy jego wnuki będą jeszcze pamiętały ród Weasleyów? Brak pieniędzy nie sprzyjał trafionej żeniaczce, a sami Weasleyowie nie wydawali się wybitnie zainteresowani przedłużeniem ciągłości swej błękitnej krwi. Błękitnej krwi... tarzającej się dziś wśród kurzów ulicy Pokątnej. Nic dziwnego, że podobny stan rzeczy wzbudzał coraz to silniejszy opór ze strony Rycerzy Walpurgii; Lyra przecież, ze względu na swoje wybitne korzenie, zasługiwała na więcej.
Jej propozycja w istocie była śmiała, Tristan uśmiechnął się na nią zagadkowo, nie odpowiadając od razu. Zawołał psa francuskim imieniem, by zawrócić go, kiedy podeszło do niego przypadkowe dziecko; czarny ogar nie był łagodny. Chart wysmuklił kształtną żyję, oglądając się na pana i potruchtał z powrotem ku jego nodze. Był doskonale wytresowany.
- Być może - odparł w końcu enigmatycznie. - Portrety jednak mnie nie interesują... jako klienta - dodał, właściwie zgodnie z prawdą; jakkolwiek perspektywa przyjrzenia się artystce przy pracy była kusząca, Tristan nie był przecież na tyle narcystyczny, by prosić ją o swój własny portret. Jedyną istotą, którą mógłby na ten moment wytypować do namalowania, była mała Bellatriks; dziewczynka była jednak zdecydowanie zbyt młoda, by cierpliwie zapozować do portretu. A on był zdecydowanie zbyt młody, by wieszać na ścianach posiadłości, która wkrótce będzie jego, rodzinne portrety. Portret matki w sypialni, na Merlina, patrzyłaby na niego srogim spojrzeniem każdej bardziej zakrapianej nocy. - Proszę sportretować swoją duszę, panno Weasley, abstrakcja wyraża więcej emocji aniżeli nawet najpiękniejsze portrety bliskich nam osób. Ich wolę żywych, ciepłych i bardziej rozmownych. Próbowała panna swoich sił w innych nurtach, malować coś poza twarzami? Byłbym zaszczycony - skłonił się znów samą głową, szarmancko - gdyby stworzyła panna dla mnie takie właśnie dzieło. Sztuka pozwala rozwinąć skrzydła, panno Weasley... proszę ich nie krępować. Nawet się panna nie spodziewa, jak wysoko może na nich wzlecieć. - Każdy artysta był narcyzem, wiedział tak po sobie i po licznych innych pannach, których talent zwiódł go na pokuszenie. Nie był prawdziwym artystą ten, kogo nie cieszył podziw i wiara w talent płynąca z ust innych. Choć intencje Tristana nie były do końca szczere i o spacer pokusiła go głównie ciekawość, w talent dziewczyny wierzył naprawdę. Widział jej kreskę, rozczytał głębie z jej płótna; była zdolna, młoda i piękna.
Przez jego twarz przemknęła nostalgia, kiedy ze smutkiem wyznała, jak ciężko jej jest w mieście.
- Nic dziwnego - przyznał, z tą samą nostalgią pobrzmiewającą w głosie. - Z dala od rodzinnego domu, sama w tej okrutnie szarej betonowej dżungli. Mugolska zabudowa jest okrutnie brzydka, a co gorsza, w Londynie zaczynają piętrzyć się coraz to wyższe molochy. Łatwo się zgubić, panno Weasley. Łatwo... zapaść się w samotności pomimo tak wielu ludzi dookoła. - Nie było to do końca pytanie, czy Lyra czuła się w Londynie samotna, raczej sugestia, Tristan celował właściwie na ślepo. Artyści zawsze byli samotni, niezależnie od tego, jak wielki tłum przyjaciół ich otaczał. - Panno Weasley, aż przykro słyszeć podobne słowa w ustach tak młodej osoby. Po cóż sięgać pamięcią do czasów dzieciństwa, gdy dopiero rozkwita panna u progu dorosłości? Wiele pięknych róż kwitnie w naszych ogrodach, lecz niejedna uschłaby przy pannie z zazdrości. - Z nieodgadniętym wyrazem na dłużej zatrzymał spojrzenie na jej twarzy, poszukując lśniących szmaragdem oczu. Wspominała o braciach, lecz Tristan musiał się wysilić, by przypomnieć sobie ich sylwetki. Jeden z nich... Gerard? Garrett, zdaje się, że był aurorem - czegóż więcej można było spodziewać się po Weasleyu. Drugiego nie kojarzył wcale, żaden z nich nie pokazywał się na szlacheckich salonach, jedynie Lyra była wśród nich diamentem.
- Bracia, oczywiście - rzekł nieco przeciągle, długo ważąc w ustach kolejne słowa. - Z pewnością dbają o tak niezwykły skarb. Jeśli jednak czuje się panna samotna, być może nasze przypadkowe spotkania winny zamienić się w nieprzypadkowe.
Jej propozycja w istocie była śmiała, Tristan uśmiechnął się na nią zagadkowo, nie odpowiadając od razu. Zawołał psa francuskim imieniem, by zawrócić go, kiedy podeszło do niego przypadkowe dziecko; czarny ogar nie był łagodny. Chart wysmuklił kształtną żyję, oglądając się na pana i potruchtał z powrotem ku jego nodze. Był doskonale wytresowany.
- Być może - odparł w końcu enigmatycznie. - Portrety jednak mnie nie interesują... jako klienta - dodał, właściwie zgodnie z prawdą; jakkolwiek perspektywa przyjrzenia się artystce przy pracy była kusząca, Tristan nie był przecież na tyle narcystyczny, by prosić ją o swój własny portret. Jedyną istotą, którą mógłby na ten moment wytypować do namalowania, była mała Bellatriks; dziewczynka była jednak zdecydowanie zbyt młoda, by cierpliwie zapozować do portretu. A on był zdecydowanie zbyt młody, by wieszać na ścianach posiadłości, która wkrótce będzie jego, rodzinne portrety. Portret matki w sypialni, na Merlina, patrzyłaby na niego srogim spojrzeniem każdej bardziej zakrapianej nocy. - Proszę sportretować swoją duszę, panno Weasley, abstrakcja wyraża więcej emocji aniżeli nawet najpiękniejsze portrety bliskich nam osób. Ich wolę żywych, ciepłych i bardziej rozmownych. Próbowała panna swoich sił w innych nurtach, malować coś poza twarzami? Byłbym zaszczycony - skłonił się znów samą głową, szarmancko - gdyby stworzyła panna dla mnie takie właśnie dzieło. Sztuka pozwala rozwinąć skrzydła, panno Weasley... proszę ich nie krępować. Nawet się panna nie spodziewa, jak wysoko może na nich wzlecieć. - Każdy artysta był narcyzem, wiedział tak po sobie i po licznych innych pannach, których talent zwiódł go na pokuszenie. Nie był prawdziwym artystą ten, kogo nie cieszył podziw i wiara w talent płynąca z ust innych. Choć intencje Tristana nie były do końca szczere i o spacer pokusiła go głównie ciekawość, w talent dziewczyny wierzył naprawdę. Widział jej kreskę, rozczytał głębie z jej płótna; była zdolna, młoda i piękna.
Przez jego twarz przemknęła nostalgia, kiedy ze smutkiem wyznała, jak ciężko jej jest w mieście.
- Nic dziwnego - przyznał, z tą samą nostalgią pobrzmiewającą w głosie. - Z dala od rodzinnego domu, sama w tej okrutnie szarej betonowej dżungli. Mugolska zabudowa jest okrutnie brzydka, a co gorsza, w Londynie zaczynają piętrzyć się coraz to wyższe molochy. Łatwo się zgubić, panno Weasley. Łatwo... zapaść się w samotności pomimo tak wielu ludzi dookoła. - Nie było to do końca pytanie, czy Lyra czuła się w Londynie samotna, raczej sugestia, Tristan celował właściwie na ślepo. Artyści zawsze byli samotni, niezależnie od tego, jak wielki tłum przyjaciół ich otaczał. - Panno Weasley, aż przykro słyszeć podobne słowa w ustach tak młodej osoby. Po cóż sięgać pamięcią do czasów dzieciństwa, gdy dopiero rozkwita panna u progu dorosłości? Wiele pięknych róż kwitnie w naszych ogrodach, lecz niejedna uschłaby przy pannie z zazdrości. - Z nieodgadniętym wyrazem na dłużej zatrzymał spojrzenie na jej twarzy, poszukując lśniących szmaragdem oczu. Wspominała o braciach, lecz Tristan musiał się wysilić, by przypomnieć sobie ich sylwetki. Jeden z nich... Gerard? Garrett, zdaje się, że był aurorem - czegóż więcej można było spodziewać się po Weasleyu. Drugiego nie kojarzył wcale, żaden z nich nie pokazywał się na szlacheckich salonach, jedynie Lyra była wśród nich diamentem.
- Bracia, oczywiście - rzekł nieco przeciągle, długo ważąc w ustach kolejne słowa. - Z pewnością dbają o tak niezwykły skarb. Jeśli jednak czuje się panna samotna, być może nasze przypadkowe spotkania winny zamienić się w nieprzypadkowe.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Lyra niestety póki co nie miała wielkiego wyboru w kwestii tego, gdzie malowała. A na Pokątnej mimo wszystko była największa szansa na klientów, dlatego ustawiała się ze swoim stanowiskiem właśnie tam. Nie mogłaby jednak powiedzieć, żeby był to jej szczyt marzeń. O ile teraz, latem, siedzenie kilka godzin na ulicy nie było tak uciążliwe, tak zimą z pewnością będzie dużo trudniej. Czy do tego czasu zdąży uzyskać szansę na coś więcej? Okaże się.
Na początku, gdy powiedział, że nie interesują go portrety, posmutniała nieco. Później jednak, gdy ponownie się odezwał, znowu się ożywiła, a w zielonych oczach błysnął entuzjazm.
- Tak, próbowałam – powiedziała. – Często maluję pejzaże, martwe natury i tego typu rzeczy. Nie chcę ograniczać się wyłącznie do portretów.
Abstrakcja? Słyszała to pojęcie, choć kojarzyło jej się głównie ze sztuką mugoli. Chyba nawet kiedyś rozmawiała na ten temat z Danielem, który również kusił ją perspektywą sięgnięcia po coś nowego. Ale nie miała przyjemności jeszcze sama jej spróbować. Obawiała się, że wybredni, konserwatywni klienci ze starych rodów nie doceniliby tego rodzaju malarstwa, woląc raczej trzymanie się utartych, klasycznych wzorców. Sztuka czarodziejów także była dosyć konserwatywna. Odważne eksperymenty na tym etapie, na którym była, mogłyby więc być bardzo ryzykowne, choć oczywiście, chciała się czegoś dowiedzieć o nowych, mugolskich nurtach w sztuce, nauczyć się nowych interesujących stylów. Tylko czy ktokolwiek w świecie magii byłby zainteresowany nabywaniem tego typu prac? Do tej pory wszelkie eksperymenty wykonywała w domowym zaciszu, w czasie wolnym, gdy na przykład zużywała resztki starych farb i chciała jakoś ciekawie je wykorzystać. Nie lubiła niczego marnować. Ale na ulicy malowała to, na co było zainteresowanie.
Chociaż, jeśli naprawdę trafiła jej się okazja, kiedy ktoś sam chciał, żeby eksperymentowała, odeszła od utartego schematu malowania realistycznych portretów lub pejzaży, czemu z niej nie skorzystać?
- Właściwie to chętnie spróbowałabym czegoś takiego – powiedziała po chwili, zerkając na niego. – To może być świetna okazja do pewnego odejścia od utartych schematów, z którymi mam do czynienia na co dzień. Nowe doświadczenie, a takie są dla mnie bardzo cenne.
Zachęcona prawionymi jej komplementami, wręcz miała nadzieję, że mężczyzna zgodzi się na taki układ i rzeczywiście zleci jej namalowanie obrazu.
Nie uważała mugolskiej zabudowy za brzydką, oczywiście pomijając jakieś ewidentnie zapuszczone okolice. Może jedynie za przytłaczającą tak dużą ilością coraz wyższych budynków. Jedynymi skrawkami zieleni były parki, a delikatna artystyczna dusza Lyry odczuwała brak wolnych przestrzeni i przyjemnych, cichych zakątków, gdzie mogłaby umykać przed zgiełkiem.
Czy czuła się samotna? Możliwe, że trochę tak. Zarówno bracia, jak i nieliczni znajomi także mieli swoje życie i tym sposobem nastolatka musiała sama jakoś zajmować sobie czas. Szczęśliwie nie była szczególnie towarzyską osobą, więc samotność nie była dla niej jakąś wielką uciążliwością. Ale czasami nawet ona pragnęła mieć z kim porozmawiać, dlatego też nie wzgardziła propozycją spaceru z Tristanem. Zwłaszcza jeśli wypowiadał się tak dobrze o jej talencie artystycznym.
- Czasami rzeczywiście są chwile, kiedy się tak czuję – przyznała więc. – Ale mam nadzieję, że w końcu się przyzwyczaję. Zarówno do życia w Londynie, jak i odnajdywania w zagmatwanym świecie dorosłych spraw.
Z trójki rodzeństwa Weasleyów rzeczywiście tylko Lyra wykazywała zainteresowanie pojawianiem się na salonach. Nie dlatego, że sprawiało jej to jakąś wielką przyjemność, a po prostu miała świadomość, jakie to ważne dla początkującej artystki. Okazałe przyjęcia raczej ją przytłaczały i czasami wzorem Garretta wolałaby się zdystansować... ale nie mogła. Nie, jeśli chciała rychło porzucić malowanie na ulicy na rzecz lepszych warunków.
- O tak, bardzo dbają i wiele mi pomagają, odkąd skończyłam Hogwart i zamieszkałam z Garrettem w Londynie – przytaknęła. – Ale obaj mają swoje życie, pracę i obowiązki i każde z nas musi sobie radzić. I tak bardzo dużo dla mnie zrobili i jestem im za to wdzięczna.
Zawahała się chwilę nad jego propozycją. Zgodzić się? Właściwie nie wiedziała, jaki powinna mieć do niego stosunek. Był bardzo tajemniczy, ale miała wrażenie, że nie miał wobec niej złych zamiarów, a po prostu zainteresował się jej talentem malarskim. Uczepiwszy się tej nadziei, która mogła stać się jej potencjalną szansą, powoli skinęła głową.
- Jeśli tylko będzie mieć pan trochę wolnego czasu i ochotę na rozmowę z taką początkującą malarką jak ja... Z przyjemnością – rzekła, a na bladej, piegowatej twarzyczce pojawił się lekki uśmiech.
Kroczyli dalej parkową aleją w magicznym obszarze, a Lyra zerkała na mieniące się w słońcu wody rzeki, jednocześnie wyobrażając sobie, jak odzwierciedla je akwarelą na płótnie, starając się wiernie oddać rozdygotaną, połyskującą powierzchnię i drzewa kołyszące się na lekkim wietrze po drugiej stronie.
Na początku, gdy powiedział, że nie interesują go portrety, posmutniała nieco. Później jednak, gdy ponownie się odezwał, znowu się ożywiła, a w zielonych oczach błysnął entuzjazm.
- Tak, próbowałam – powiedziała. – Często maluję pejzaże, martwe natury i tego typu rzeczy. Nie chcę ograniczać się wyłącznie do portretów.
Abstrakcja? Słyszała to pojęcie, choć kojarzyło jej się głównie ze sztuką mugoli. Chyba nawet kiedyś rozmawiała na ten temat z Danielem, który również kusił ją perspektywą sięgnięcia po coś nowego. Ale nie miała przyjemności jeszcze sama jej spróbować. Obawiała się, że wybredni, konserwatywni klienci ze starych rodów nie doceniliby tego rodzaju malarstwa, woląc raczej trzymanie się utartych, klasycznych wzorców. Sztuka czarodziejów także była dosyć konserwatywna. Odważne eksperymenty na tym etapie, na którym była, mogłyby więc być bardzo ryzykowne, choć oczywiście, chciała się czegoś dowiedzieć o nowych, mugolskich nurtach w sztuce, nauczyć się nowych interesujących stylów. Tylko czy ktokolwiek w świecie magii byłby zainteresowany nabywaniem tego typu prac? Do tej pory wszelkie eksperymenty wykonywała w domowym zaciszu, w czasie wolnym, gdy na przykład zużywała resztki starych farb i chciała jakoś ciekawie je wykorzystać. Nie lubiła niczego marnować. Ale na ulicy malowała to, na co było zainteresowanie.
Chociaż, jeśli naprawdę trafiła jej się okazja, kiedy ktoś sam chciał, żeby eksperymentowała, odeszła od utartego schematu malowania realistycznych portretów lub pejzaży, czemu z niej nie skorzystać?
- Właściwie to chętnie spróbowałabym czegoś takiego – powiedziała po chwili, zerkając na niego. – To może być świetna okazja do pewnego odejścia od utartych schematów, z którymi mam do czynienia na co dzień. Nowe doświadczenie, a takie są dla mnie bardzo cenne.
Zachęcona prawionymi jej komplementami, wręcz miała nadzieję, że mężczyzna zgodzi się na taki układ i rzeczywiście zleci jej namalowanie obrazu.
Nie uważała mugolskiej zabudowy za brzydką, oczywiście pomijając jakieś ewidentnie zapuszczone okolice. Może jedynie za przytłaczającą tak dużą ilością coraz wyższych budynków. Jedynymi skrawkami zieleni były parki, a delikatna artystyczna dusza Lyry odczuwała brak wolnych przestrzeni i przyjemnych, cichych zakątków, gdzie mogłaby umykać przed zgiełkiem.
Czy czuła się samotna? Możliwe, że trochę tak. Zarówno bracia, jak i nieliczni znajomi także mieli swoje życie i tym sposobem nastolatka musiała sama jakoś zajmować sobie czas. Szczęśliwie nie była szczególnie towarzyską osobą, więc samotność nie była dla niej jakąś wielką uciążliwością. Ale czasami nawet ona pragnęła mieć z kim porozmawiać, dlatego też nie wzgardziła propozycją spaceru z Tristanem. Zwłaszcza jeśli wypowiadał się tak dobrze o jej talencie artystycznym.
- Czasami rzeczywiście są chwile, kiedy się tak czuję – przyznała więc. – Ale mam nadzieję, że w końcu się przyzwyczaję. Zarówno do życia w Londynie, jak i odnajdywania w zagmatwanym świecie dorosłych spraw.
Z trójki rodzeństwa Weasleyów rzeczywiście tylko Lyra wykazywała zainteresowanie pojawianiem się na salonach. Nie dlatego, że sprawiało jej to jakąś wielką przyjemność, a po prostu miała świadomość, jakie to ważne dla początkującej artystki. Okazałe przyjęcia raczej ją przytłaczały i czasami wzorem Garretta wolałaby się zdystansować... ale nie mogła. Nie, jeśli chciała rychło porzucić malowanie na ulicy na rzecz lepszych warunków.
- O tak, bardzo dbają i wiele mi pomagają, odkąd skończyłam Hogwart i zamieszkałam z Garrettem w Londynie – przytaknęła. – Ale obaj mają swoje życie, pracę i obowiązki i każde z nas musi sobie radzić. I tak bardzo dużo dla mnie zrobili i jestem im za to wdzięczna.
Zawahała się chwilę nad jego propozycją. Zgodzić się? Właściwie nie wiedziała, jaki powinna mieć do niego stosunek. Był bardzo tajemniczy, ale miała wrażenie, że nie miał wobec niej złych zamiarów, a po prostu zainteresował się jej talentem malarskim. Uczepiwszy się tej nadziei, która mogła stać się jej potencjalną szansą, powoli skinęła głową.
- Jeśli tylko będzie mieć pan trochę wolnego czasu i ochotę na rozmowę z taką początkującą malarką jak ja... Z przyjemnością – rzekła, a na bladej, piegowatej twarzyczce pojawił się lekki uśmiech.
Kroczyli dalej parkową aleją w magicznym obszarze, a Lyra zerkała na mieniące się w słońcu wody rzeki, jednocześnie wyobrażając sobie, jak odzwierciedla je akwarelą na płótnie, starając się wiernie oddać rozdygotaną, połyskującą powierzchnię i drzewa kołyszące się na lekkim wietrze po drugiej stronie.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
- Doskonale - zauważył, nie spoglądając na dziewczynę; jego wzrok błądził gdzieś wśród majaczących w oddali drzew. Ten dzień był zaiste doskonały na odprężający spacer, a po ostatnich przejściach odpoczynek na łonie przyrody wraz z uroczym towarzystwem rudej malarki wydał mu się naprawdę doskonałym pomysłem. Tristan potrafił docenić prawdziwą sztukę, lubił też, a nawet potrzebował, czasem z nią obcować; na pejzaż, dobry pejzaż, z pewnością znalazłby miejsce na którejś ze ścian. Powoli skinął głową, wciąż jakby zamyślony. - Proszę więc coś dla mnie przygotować, panno Weasley, zaszczytem będzie móc chwalić się tym dziełem, nim świat legnie u panny stóp, zachwycony talentem. A ja będę mógł się pochwalić, że doceniłem go wcześniej. - Zachwycała go delikatność rudego dziewczęcia, brnął w rozmowę, z zadowoleniem zauważając, że Lyra zaczęła się nieco przed nim otwierać. Pogawędka o sztuce płynęła z lekkością; Tristan, wychowany przez Beuxbatons, matkę - artystkę, naprawdę potrafił docenić sztukę, a artyści - naprawdę go przyciągali. Z pewnością nie traktował Lyry do końca poważnie, a głoszone przez niego pochwalne peany rzucane były nieco na wyrost, była wszak niemal dekadę od niego młodsza, lecz Tristan mimo to wysoko cenił jej talent. Być może niegdyś rzeczywiście zabłyśnie, o ile znajdzie odpowiednio bogatego patrona, który w nią zainwestuje.
- Niech będzie to coś płynącego z głębi serca, panno Weasley. Sztuka uderza najmocniej, gdy wynika z prawdziwych emocji. Co się tyczy doświadczeń, dla artysty są przecież niezbędne. Smutek, żal... rozpacz, tęsknota... pożądanie. - Jego twarz pozostała niewzruszona, wzrok błądził po licu malarki. - Dobry artysta rządzi czuciem, panno Weasley. Potrafi panna wyzwolić któreś z tych uczuć malunkiem? Niech panna spróbuje zawrzeć je wszystkie, a zapłacę za obraz każdą cenę i pokażę go, komu trzeba. Podejmie panna takie wyzwanie? - W jego głosie nie zabrzmiało pytanie, wbrew konstrukcji zdania było raczej stwierdzeniem. Ciekaw był, do czego Lyra była zdolna - i chciał to zobaczyć. Koneksje jego matki były szerokie, Tristan mógł w tym pomóc. Czy chciał - jeszcze nie wiedział, ale ewentualna wdzięczność małej Lyry wydała mu się kuszącą perspektywą na przyszłość. Dziewczę było urocze, śliczne i bardzo młode, inne od kobiet, którymi zwykł się otaczać, ale nie mniej urokliwe. Wydawała mu się ostrożna, być może płochliwa, zbyt niepewna siebie w swoim artyźmie. Rozpostarcie skrzydeł mogłoby dodać jej dumy.
Przytaknął ze zrozumieniem malującym się na jej twarzy, gdy stwierdziła, że czasem doskwiera jej samotność. Wszystkim nam doskwiera, Lyro. Wszyscy jesteśmy samotnikami w stadzie wilków. Inni od innych, niezrozumiani i tak samo naiwnie wierzący, że ktokolwiek kiedykolwiek zdoła to zrozumieć. Do tego nie da się przyzwyczaić. Melancholia nie odstępowała Tristana na krok od tragicznej śmierci Marianne. Przez moment milczał, nim odezwał się ponownie, zbierając w myślach słowa; Lyra zignorowała jego wcześniejszy komplement, lecz nie miał zamiaru dać za wygraną - chciał znów zobaczyć ten szkarłatny rumieniec.
- Taką mam nadzieję, panno Weasley - odparł jedynie, by po chwili odezwać się bardziej zdecydowanie:
- Doprawdy przyjemnością było dla mnie nasze wspólne spotkanie na Sabacie. Liczę na to, że utrzyma panna rodzinną tradycję i nie zaprzestanie wizyt, niejeden z nas uznałby to za afront. Wzbudziła panna niemałe zainteresowanie urodą i wdziękiem. Dama, która tak harmonijnie łączy w sobie piękno, talent oraz elokwencję, z pewnością nie mogła odpędzić się od natarczywych spojrzeń. - Ani nie było to pytanie, ani stwierdzenie; coś okraszonego troską. Wspomnienie o bracie najchętniej zbyłby milczeniem, przez moment zastanawiając się, co uczyniłby Garrett, widząc ich tutaj razem; sądząc po wypowiedzi Lyry, byli sobie bliscy. Tristan zabiłby - lub zginął, próbując - każdego, kto próbowałby wykorzystać naiwność jego sióstr... gdyby tylko jego siostry były równie naiwne. Nie były.
- Nie trzeba być wdzięcznym za dopełnienie obowiązku - odparł więc krótko, posiłkując się własnym doświadczeniem. A na jej ostatnie słowa - z wdzięcznością skinął głową.
- To ja dziękuję za czas, panno Weasley - wtrącił jej niemal w słowo, kategorycznie. - Spacer sprawił mi wiele przyjemności. Będę wyczekiwał sowy, która powiadomi mnie o skończonym zamówieniu. - Zatrzymał się, wciąż, błądząc spojrzeniem po jej twarzy, wpatrując się głęboko w toń jej szmaragdowych oczu.
- Niech będzie to coś płynącego z głębi serca, panno Weasley. Sztuka uderza najmocniej, gdy wynika z prawdziwych emocji. Co się tyczy doświadczeń, dla artysty są przecież niezbędne. Smutek, żal... rozpacz, tęsknota... pożądanie. - Jego twarz pozostała niewzruszona, wzrok błądził po licu malarki. - Dobry artysta rządzi czuciem, panno Weasley. Potrafi panna wyzwolić któreś z tych uczuć malunkiem? Niech panna spróbuje zawrzeć je wszystkie, a zapłacę za obraz każdą cenę i pokażę go, komu trzeba. Podejmie panna takie wyzwanie? - W jego głosie nie zabrzmiało pytanie, wbrew konstrukcji zdania było raczej stwierdzeniem. Ciekaw był, do czego Lyra była zdolna - i chciał to zobaczyć. Koneksje jego matki były szerokie, Tristan mógł w tym pomóc. Czy chciał - jeszcze nie wiedział, ale ewentualna wdzięczność małej Lyry wydała mu się kuszącą perspektywą na przyszłość. Dziewczę było urocze, śliczne i bardzo młode, inne od kobiet, którymi zwykł się otaczać, ale nie mniej urokliwe. Wydawała mu się ostrożna, być może płochliwa, zbyt niepewna siebie w swoim artyźmie. Rozpostarcie skrzydeł mogłoby dodać jej dumy.
Przytaknął ze zrozumieniem malującym się na jej twarzy, gdy stwierdziła, że czasem doskwiera jej samotność. Wszystkim nam doskwiera, Lyro. Wszyscy jesteśmy samotnikami w stadzie wilków. Inni od innych, niezrozumiani i tak samo naiwnie wierzący, że ktokolwiek kiedykolwiek zdoła to zrozumieć. Do tego nie da się przyzwyczaić. Melancholia nie odstępowała Tristana na krok od tragicznej śmierci Marianne. Przez moment milczał, nim odezwał się ponownie, zbierając w myślach słowa; Lyra zignorowała jego wcześniejszy komplement, lecz nie miał zamiaru dać za wygraną - chciał znów zobaczyć ten szkarłatny rumieniec.
- Taką mam nadzieję, panno Weasley - odparł jedynie, by po chwili odezwać się bardziej zdecydowanie:
- Doprawdy przyjemnością było dla mnie nasze wspólne spotkanie na Sabacie. Liczę na to, że utrzyma panna rodzinną tradycję i nie zaprzestanie wizyt, niejeden z nas uznałby to za afront. Wzbudziła panna niemałe zainteresowanie urodą i wdziękiem. Dama, która tak harmonijnie łączy w sobie piękno, talent oraz elokwencję, z pewnością nie mogła odpędzić się od natarczywych spojrzeń. - Ani nie było to pytanie, ani stwierdzenie; coś okraszonego troską. Wspomnienie o bracie najchętniej zbyłby milczeniem, przez moment zastanawiając się, co uczyniłby Garrett, widząc ich tutaj razem; sądząc po wypowiedzi Lyry, byli sobie bliscy. Tristan zabiłby - lub zginął, próbując - każdego, kto próbowałby wykorzystać naiwność jego sióstr... gdyby tylko jego siostry były równie naiwne. Nie były.
- Nie trzeba być wdzięcznym za dopełnienie obowiązku - odparł więc krótko, posiłkując się własnym doświadczeniem. A na jej ostatnie słowa - z wdzięcznością skinął głową.
- To ja dziękuję za czas, panno Weasley - wtrącił jej niemal w słowo, kategorycznie. - Spacer sprawił mi wiele przyjemności. Będę wyczekiwał sowy, która powiadomi mnie o skończonym zamówieniu. - Zatrzymał się, wciąż, błądząc spojrzeniem po jej twarzy, wpatrując się głęboko w toń jej szmaragdowych oczu.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Lyra uśmiechnęła się lekko. Rzeczywiście, kiedy oswoiła się z jego obecnością, czuła się nieco pewniej, nie była tak bardzo onieśmielona jak wtedy, kiedy ją zaczepił i zaproponował wspólny spacer. Dla niej, jako osoby nieśmiałej, zawsze najtrudniejsze były początki znajomości. Ale Tristan przyjął bardzo dobrą taktykę, jak zdobyć jej sympatię i bardziej ją ośmielić. W pewnym sensie schlebiało jej takie traktowanie, bo nie dawał jej odczuć tego, że była biedna, gorsza i z nieszanowanego rodu, a doceniał jej talent i młodzieńczy zapał. Poza tym, lubiła rozmawiać o sztuce, a raczej nie miała do tego wielu okazji. W jej rodzinie nikt szczególnie nie interesował się sztuką ani nie myślał o zajmowaniu się nią, woląc poszukiwać bardziej pewnych, praktycznych zajęć. Weasleyów nigdy nie było stać na takie zbytki, jak obrazy, choć oczywiście Lyra starała się jak mogła, by mimo skromnych możliwości uczynić najpierw z rodzinnego domku, a teraz z mieszkanka Garretta przytulne, urocze gniazdko.
Zastanawiała się przez chwilę, czy zgodzić się na jego propozycję. Tak naprawdę nie znała Tristana i jego upodobań, więc obawiała się, że może nie trafić w jego gust, i tym samym sprawić, że straciłby wiarę w jej umiejętności, a może nawet zaczął przedstawiać w towarzystwie jako artystkę, która nie sprostała oczekiwaniom. Niewątpliwie było to pewne ryzyko, ale też niezwykła pokusa, z której nie potrafiłaby tak łatwo zrezygnować. Spróbować czegoś nowego, wykazać się w ambitnym zadaniu namalowania obrazu dla kogoś, kto przecież sprawiał wrażenie znającego się na sztuce.
Najwyraźniej jednak rzeczywiście były w niej jakieś gryfońskie cechy, nie pozwalające się tak łatwo poddać i zrezygnować mimo pewnego ryzyka, bo po chwili skinęła głową, przyjmując wyzwanie.
- Zgadzam się na pańską propozycję, podejmę się tego zadania – powiedziała, wciąż idąc obok niego parkową alejką. Rzeczywiście często brakowało jej pewności siebie, ale teraz starała się to ukryć. – To będzie pewne wyzwanie, eksperyment, ale dołożę swoich starań, żeby namalować dla pana coś naprawdę wyjątkowego.
Obiecała. Miała tylko nadzieję, że nie będzie tego żałować, że wena nie opuści jej w takim momencie i pozwoli stworzyć wyjątkowe dzieło, które zadowoliłoby oczekiwania Tristana. Dla Lyry mogła to być szansa na zaistnienie lub pogrążenie się; mężczyzna niewątpliwie posiadał szerokie znajomości, także w kręgach zbliżonych do artystycznych. Odmowa podjęcia się zadania oznaczałaby z kolei, że rzeczywiście brakuje jej odwagi i pewności siebie. Nie chciała, żeby tak pomyślał.
Jeśli chodzi o sabat, nie zdawała sobie sprawy, że mogłaby wzbudzać jakieś szczególne zainteresowanie. Jeśli się czymś wyróżniała, to pewnie mizerniejszym, skromniejszym wyglądem. Starała się więc raczej trzymać na uboczu, choć oczywiście, rozmawiała z kilkoma osobami, w tym i Tristanem, który do niej podszedł podczas tego przyjęcia. Mimo swoich wcześniejszych postanowień, pod wpływem jego słów znowu się zarumieniła, i znowu szybko metamorfowała policzki. Ta łatwość do okrywania się rumieńcem naprawdę ją irytowała, potrafiła się czerwienić z naprawdę błahych powodów.
- Na pewno jeszcze się pojawię – powiedziała. – Nie potrafiłabym sobie odpuścić takich interesujących rozmów o sztuce.
Jeśli chodzi o jej braci, rzeczywiście miała z nimi bliski kontakt, szczególnie z Garrettem, który z pewnością nie byłby zachwycony, gdyby wiedział o jej spacerze i rozmowie z Rosierem. Unikał sabatów i wydawał się nieszczególnie przepadać za czarodziejami z tych kręgów. Jednak Garrett nie wiedział o wszystkim, o tym spotkaniu pewnie też się nie dowie. Był nadopiekuńczy i przewrażliwiony wobec swojej sporo młodszej siostry, ale nie aż tak, by pilnować jej na każdym kroku. Sama decydowała o tym, co robi i z kim się zadaje, choć przez swoją naiwność i niewielkie doświadczenie życiowe rzeczywiście mogła się na tym kiedyś przejechać. Już raz przejechała, ale nie pamiętała tego wydarzenia, więc nie mogła wyciągnąć z niego wniosków.
- Ja także dziękuję za naszą rozmowę i przechadzkę... I za to interesujące wyzwanie artystyczne. Z pewnością pana powiadomię, kiedy obraz będzie już gotowy – powiedziała z lekkim uśmiechem, kiedy nagle się zatrzymał i znowu spojrzał na jej bladą, piegowatą twarz. Zadarła głowę lekko do góry, by także spojrzeć na niego z pozycji swojego niskiego wzrostu.
Czekało ją dużo pracy, ale mimo to radowało ją nowe zlecenie.
Zastanawiała się przez chwilę, czy zgodzić się na jego propozycję. Tak naprawdę nie znała Tristana i jego upodobań, więc obawiała się, że może nie trafić w jego gust, i tym samym sprawić, że straciłby wiarę w jej umiejętności, a może nawet zaczął przedstawiać w towarzystwie jako artystkę, która nie sprostała oczekiwaniom. Niewątpliwie było to pewne ryzyko, ale też niezwykła pokusa, z której nie potrafiłaby tak łatwo zrezygnować. Spróbować czegoś nowego, wykazać się w ambitnym zadaniu namalowania obrazu dla kogoś, kto przecież sprawiał wrażenie znającego się na sztuce.
Najwyraźniej jednak rzeczywiście były w niej jakieś gryfońskie cechy, nie pozwalające się tak łatwo poddać i zrezygnować mimo pewnego ryzyka, bo po chwili skinęła głową, przyjmując wyzwanie.
- Zgadzam się na pańską propozycję, podejmę się tego zadania – powiedziała, wciąż idąc obok niego parkową alejką. Rzeczywiście często brakowało jej pewności siebie, ale teraz starała się to ukryć. – To będzie pewne wyzwanie, eksperyment, ale dołożę swoich starań, żeby namalować dla pana coś naprawdę wyjątkowego.
Obiecała. Miała tylko nadzieję, że nie będzie tego żałować, że wena nie opuści jej w takim momencie i pozwoli stworzyć wyjątkowe dzieło, które zadowoliłoby oczekiwania Tristana. Dla Lyry mogła to być szansa na zaistnienie lub pogrążenie się; mężczyzna niewątpliwie posiadał szerokie znajomości, także w kręgach zbliżonych do artystycznych. Odmowa podjęcia się zadania oznaczałaby z kolei, że rzeczywiście brakuje jej odwagi i pewności siebie. Nie chciała, żeby tak pomyślał.
Jeśli chodzi o sabat, nie zdawała sobie sprawy, że mogłaby wzbudzać jakieś szczególne zainteresowanie. Jeśli się czymś wyróżniała, to pewnie mizerniejszym, skromniejszym wyglądem. Starała się więc raczej trzymać na uboczu, choć oczywiście, rozmawiała z kilkoma osobami, w tym i Tristanem, który do niej podszedł podczas tego przyjęcia. Mimo swoich wcześniejszych postanowień, pod wpływem jego słów znowu się zarumieniła, i znowu szybko metamorfowała policzki. Ta łatwość do okrywania się rumieńcem naprawdę ją irytowała, potrafiła się czerwienić z naprawdę błahych powodów.
- Na pewno jeszcze się pojawię – powiedziała. – Nie potrafiłabym sobie odpuścić takich interesujących rozmów o sztuce.
Jeśli chodzi o jej braci, rzeczywiście miała z nimi bliski kontakt, szczególnie z Garrettem, który z pewnością nie byłby zachwycony, gdyby wiedział o jej spacerze i rozmowie z Rosierem. Unikał sabatów i wydawał się nieszczególnie przepadać za czarodziejami z tych kręgów. Jednak Garrett nie wiedział o wszystkim, o tym spotkaniu pewnie też się nie dowie. Był nadopiekuńczy i przewrażliwiony wobec swojej sporo młodszej siostry, ale nie aż tak, by pilnować jej na każdym kroku. Sama decydowała o tym, co robi i z kim się zadaje, choć przez swoją naiwność i niewielkie doświadczenie życiowe rzeczywiście mogła się na tym kiedyś przejechać. Już raz przejechała, ale nie pamiętała tego wydarzenia, więc nie mogła wyciągnąć z niego wniosków.
- Ja także dziękuję za naszą rozmowę i przechadzkę... I za to interesujące wyzwanie artystyczne. Z pewnością pana powiadomię, kiedy obraz będzie już gotowy – powiedziała z lekkim uśmiechem, kiedy nagle się zatrzymał i znowu spojrzał na jej bladą, piegowatą twarz. Zadarła głowę lekko do góry, by także spojrzeć na niego z pozycji swojego niskiego wzrostu.
Czekało ją dużo pracy, ale mimo to radowało ją nowe zlecenie.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Na twarz Tristana powoli wpełzł uśmiech, który być może przeraziłby kogoś, kto znał Tristana lepiej; wobec Lyry nie przestawał wykazywać się szarmancką elegancją, grzecznością oraz dżentelmeńskim taktem. Bynajmniej nie miał zamiaru dawać jej do zrozumienia, że była tą gorszą – choć w mniemaniu Tristana naturalnie była. Musiałby być głupi, by nie zdawać sobie sprawy z trudnej sytuacji materialnej, w jakiej znajdowałą się rodzina rudowłosej dziewczyny. Być może Weasleyowie odzyskają kiedyś dawną świetność – być może, choć było to wątpliwe ze względu na sposób prowadzenia się ichniejszej młodzieży. Bracia Lyry dawali tego solidny przykład, nie pokazując się na przyjęciach, a sama Lyra – cóż, mogła najwyżej pomóc przedłużyć żywotność innego rodu. Była tylko córką, jakkolwiek boleśnie to nie brzmiało. Zgadzając się na jego propozycję ze zdawałoby się pewnością pobrzmiewającą w głosie mała Lyra mu zaimponowała. Musiała przecież być świadoma, z czym się to wiązało, z jak wielką szansą i jak wielkim ryzykiem. A kto nie ryzykował, ten nigdy nie zostanie wielkim artystą. O ryzyku wiedział więcej, niż o sztuce.
- Niezwykle mnie to cieszy, panno Weasley – odparł, choć w rzeczy samej przez moment nie myślał, że skończy się to inaczej. Weasleyom nie można było zarzucić braku ambicji; byli ubodzy na własne życzenie, roztrwoniwszy majątek przodków na pomoc na potrzebujących. Większość z nich ciężko pracowała na swoje życie, a Lyra, siedząc na Pokątnej z obrazami, dawała jego zdaniem tylko pokaz charakteru... i biedy, naturalnie, o tym jednak w tym momencie nie myślał. - Wierzę, że sprosta panna temu wyzwaniu – dodał zaraz, kierując ku dziewczęciu chmurne spojrzenie. Urzekający był ten jej rumieniec, lecz dziwniejszy był czas, w którym ów znikał; być może był to jedynie skutek szlacheckiej choroby, nie wiedział. Być może mógłby się zorientować, że było to kwestią metamorfomagii, gdyby Druella kiedykolwiek się przy nim rumieniła.
Właściwie, ciekał był też, jak to dziewczę poradzi sobie z tematyką pożądania; po reakcji na jego mniej lub bardziej zawoalowane aluzje śmiał sądzić, że nie posiadała w tej materii większego doświadczenia, jednak – nie sprzeciwiła się, klamka zapadła. Jeśli tylko była dość rozsądna, wiedziała, jak wielką postawił przed nią szansę. Choć zdecydowanie nie miał możliwości samemu zająć się mecenatem, to w świecie blichtru to koneksje wytaczały granice rzeczywistych możliwości.
Tristan obsypał Lyrę komplementami, zdając sobie sprawę z tego, że nie do końca były one prawdą; Lyra ginęła w tłumie dam nieskalanych ciężką pracą, otulonych muślinami, jedwabiami i tiulami, z kunsztownie ułożonymi włosami. Wyróżniała się skromnością, choć być może właśnie tym jednocześnie zwracała na siebie uwagę; jeśli tylko przeboleć brak posagu, nierozkapryszona panna w niektórych kręgach mogła wydawać się rzadka jak złoto. Niewinna, nieskażona intrygą, kłamstwem... lub niezdrowym pociągiem do trucizn, głęboko w duchu aż westchnął. Naturalnie, nie można jej było przy tym odmówić urody, świeżej i wyjątkowo dziewczęcej – zawistne spojrzenia panien nie ciągnęły się za nią na darmo, nawet, jeśli Lyra ich nie dostrzegała. Na jej kolejne słowa jedynie skinął głową, być może nazbyt śmiało wpatrując się w jej szmaragdowe oczy, być może skracając dzielący ich dystans zbyt nieprzyzwoicie.
- Cała przyjemność po mojej stronie - rzekł, mocniej akcentując pierwszy wyraz. - Przyznam, że nie mogę się doczekać efektów pracy. . - Skłonił się raz jeszcze, odsuwając się już o krok od Lyry. - Jestem pewien, że moje zamówienie zostało już przygotowane, powinienem je odebrać. Będę oczekiwać sowy, mam nadzieję, że wybaczy mi panna to nietaktowne zniknięcie. Do zobaczenia, panno Weasley. - Pożegnawszy się z malarką, odszedł wgłąb parku ku ścieżkom, które wychodziły w pobliżu ulicy Pokątnej, pies pognał za nim.
/ zt
- Niezwykle mnie to cieszy, panno Weasley – odparł, choć w rzeczy samej przez moment nie myślał, że skończy się to inaczej. Weasleyom nie można było zarzucić braku ambicji; byli ubodzy na własne życzenie, roztrwoniwszy majątek przodków na pomoc na potrzebujących. Większość z nich ciężko pracowała na swoje życie, a Lyra, siedząc na Pokątnej z obrazami, dawała jego zdaniem tylko pokaz charakteru... i biedy, naturalnie, o tym jednak w tym momencie nie myślał. - Wierzę, że sprosta panna temu wyzwaniu – dodał zaraz, kierując ku dziewczęciu chmurne spojrzenie. Urzekający był ten jej rumieniec, lecz dziwniejszy był czas, w którym ów znikał; być może był to jedynie skutek szlacheckiej choroby, nie wiedział. Być może mógłby się zorientować, że było to kwestią metamorfomagii, gdyby Druella kiedykolwiek się przy nim rumieniła.
Właściwie, ciekał był też, jak to dziewczę poradzi sobie z tematyką pożądania; po reakcji na jego mniej lub bardziej zawoalowane aluzje śmiał sądzić, że nie posiadała w tej materii większego doświadczenia, jednak – nie sprzeciwiła się, klamka zapadła. Jeśli tylko była dość rozsądna, wiedziała, jak wielką postawił przed nią szansę. Choć zdecydowanie nie miał możliwości samemu zająć się mecenatem, to w świecie blichtru to koneksje wytaczały granice rzeczywistych możliwości.
Tristan obsypał Lyrę komplementami, zdając sobie sprawę z tego, że nie do końca były one prawdą; Lyra ginęła w tłumie dam nieskalanych ciężką pracą, otulonych muślinami, jedwabiami i tiulami, z kunsztownie ułożonymi włosami. Wyróżniała się skromnością, choć być może właśnie tym jednocześnie zwracała na siebie uwagę; jeśli tylko przeboleć brak posagu, nierozkapryszona panna w niektórych kręgach mogła wydawać się rzadka jak złoto. Niewinna, nieskażona intrygą, kłamstwem... lub niezdrowym pociągiem do trucizn, głęboko w duchu aż westchnął. Naturalnie, nie można jej było przy tym odmówić urody, świeżej i wyjątkowo dziewczęcej – zawistne spojrzenia panien nie ciągnęły się za nią na darmo, nawet, jeśli Lyra ich nie dostrzegała. Na jej kolejne słowa jedynie skinął głową, być może nazbyt śmiało wpatrując się w jej szmaragdowe oczy, być może skracając dzielący ich dystans zbyt nieprzyzwoicie.
- Cała przyjemność po mojej stronie - rzekł, mocniej akcentując pierwszy wyraz. - Przyznam, że nie mogę się doczekać efektów pracy. . - Skłonił się raz jeszcze, odsuwając się już o krok od Lyry. - Jestem pewien, że moje zamówienie zostało już przygotowane, powinienem je odebrać. Będę oczekiwać sowy, mam nadzieję, że wybaczy mi panna to nietaktowne zniknięcie. Do zobaczenia, panno Weasley. - Pożegnawszy się z malarką, odszedł wgłąb parku ku ścieżkom, które wychodziły w pobliżu ulicy Pokątnej, pies pognał za nim.
/ zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
St. James's Park
Szybka odpowiedź