Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot
Salon
Ostatnim czasem upierał się, aby zajmować się więcej i Marsem, i Dynią, bo ani jeden, ani drugi zwierzak się go nie słuchał na tyle, na ile on by tego chciał. Nie pojmował tego! Psiak przy Sheili na smyczy chodził jak w zegarku, ale wystarczyło żeby to on ją przejął i już próbował się zrywać i wyrywać, zaczepiać go… No ale nic, bo w gruncie rzeczy już na samym wejściu do domu, do którego zmierzał wraz z Castorem, spuścił Marsa ze smyczy, pozwalając mu wbiec do ogrodu wesoło i zacząć biegać dookoła.
Nie przejmował się też, ze Dynia jakoś podejrzliwie wąchał jego kolegę. Do Steffka, i do Belli też miał jakieś dziwne ciągoty… może dziwnie pachnieli i tyle?
- Absolutnie, potwierdzam ci w dwustu procentach, były tam trupy. Co innego? Wiesz, dokładnie tak jak na ulotce było napisane, a wiem bo sam ją pisałem. Na tym placu były trupy - zapewnił, nie bardzo przejmując się ostrożnością, kiedy wchodzili już po chwili przez drzwi do domu zmarłej, czy zaginionej, właścicielki. James i Eve ładnie oczyścili drogę, więc mogli korzystać z domu ile tylko chcieli. Przynajmniej dopóki ktoś się nie zorientuje.
Weszli do zakurzonego korytarza, a Tomek puścił kota na podłogę, żeby mógł zaznajomić się z miejscem. Pamiętał też o zamknięciu bramy, aby przypadkiem Mars gdzieś nie wybiegł… Ale na razie nie zabierał go do środka.
- No i patrz, szkielo-wzro się przydało… Ale nie żartowałeś z tym, że jest wstrętne. Ugh… Naprawdę, dlaczego leki nie mogą smakować jak słodycze? Ach, słodkie bułeczki… Albo czekolada… Ciasteczka z lukrem… - wspominał zaraz z adowoleniem, głodny na samą myśl o tym, do czego miał dostęp za dziecka w Hogwarcie. Może i Steffen później musiał go prowadzić do skrzydła szpitalnego, bo stanowczo jedzenie cukru garściami do młodego Doe nie skończyło się za dobrze, ale nie było co żałować.
Zaraz złapał też różdżkę, chcąc rzucić zaklęcie lumos, ale przez moment się zawahał. Może… lepiej byłoby po prostu odsunąć zasłony? Poszukać świeczek… Wciąż nie reagował zbyt dobrze na nagłe światło. Yvette wspominała mu o światłowstręcie, a ten nie dawał mu żyć momentami. W ciągu dnia zazwyczaj było w porządku, kiedy jego wzrok się przyzwyczaił… Ale poza? Nie, wtedy było różnie.
W końcu schował ją, kierując się raczej do okien zajmując się zasłonami, żeby te nie blokowały światła.
Wciąż nieco kuśtykał, wciąż dokuczał mu światłowstręt, a dodatkowo… nie przepadał za ciemnościami. Nie za wieczorami czy nocą, kiedy było pochmurnie, kiedy można było z oddali zerknąć na jakieś światła. Nie przepadał za ciemnością. Tą obezwładniającą, której nie można było rozgonić. Bał się w tych chwilach, że… może naprawdę tracił wzrok? Było dla niego w tym coś niezwykle niepokojącego, czego nie potrafił wyjaśnić.
Podszedł zaraz do regałów z książkami. Ach, tak… Może mógł kilka z nich wynieść, zabrać z powrotem do Londynu? O ile będą wracali do Londynu. Mogły mu się przydać do pracy, chociaż z pewnością James za sam pomysł go wyśmieje. Chociaż czy on w ogóle zauważył magazyny i książki na mieszkaniu? Pewnie ominął je szerokim wzrokiem i krokiem - i Thomas wcale mu się nie dziwił pod tym względem!
Chociaż już wyjaśnił ze Steffenem kwestię, co oznacza darmowy staż i że nie są w to zaangażowane żadne pieniądze, to wciąż czuł ekscytację na myśl o pracy w Czarownicy. O ile tę darmową można było nazwać pracą, a nie wyzyskiem.
Zaczął zerkać na grzbiety książek, czytając ich tytuły. Jeśli coś mu wpadnie ciekawego to przecież mógł to wynieść. Nieboszczka się nie pogniewa, prawda?
- Sheila powinna przyjść z dodatkową pomocą niedługo. Znaczy, możemy już zacząć sprzątać, ale szczerze powiedziałbym, że lepiej na nią zaczekać, bo dostaniemy po głowie, że do czegoś zabraliśmy się nie w ten sposób co powinniśmy - powiedział, odkładając jedną z książek i sięgając po stanowczo grubszą i cięższą, ważąc ją przez chwilę w dłoni. Nadawałaby się jako pocisk…
- A u ciebie coś ciekawego? Czy siedzisz i się chowasz na wrzosowisku? - rzucił z uśmiechem, wesoło. Nie miał niczego złego na myśli w końcu. - Znalazłeś babcię Wilhelminę czy nagrobek już nie wrócił na miejsce? - dopytał po chwili, odkładając kolejną książkę na bok, w kompletnie inne miejsce niż to, z którego ją podniósł i już dłoń skierował na kolejną, otwierając ją i wertując kartki, zaglądając do środka.
Fakt, było to nietypowe zachowanie dla Tomka, ale chyba ostatnie przygotowania na rozmowę do Czarownicy już stale się na nim odbiły.
Ostatnio zmieniony przez Thomas Doe dnia 15.08.21 19:31, w całości zmieniany 2 razy
A energii zawsze miałam sporo.
Co prawda, wrócić jeszcze dzisiaj na Ottery musiałam, ale to dostatecznie dużo czasu było, żeby posprzątać i trochę przystroić tym wszystkim, co ze sobą zabrałam. W każdym razie, kogo to dom był nie wiedziałam dokładnie, no ale dobrze, że ktoś nam w nim pozwolił przebywać i spotkanie takie zorganizować. Cioteczka dała się przebłagać, kiedy Aidan zapowiedział jej, że mnie z oka nie spuści a i Sheila będzie na miejscu. Na dotarcie mieliśmy mieć obstawę na powrót zresztą też. Wszystko ustalone było.
- Oh, She, nawet nie wiesz jak się cieszę, że w rok nowy przyjedzie nam razem wchodzić. - powiedziałam, zbliżając się ścieżką którą wskazała mi przyjaciółka, na chwilę odwracając się i idąc tyłem, żeby posłać w jej kierunku uśmiech rozciągający się po całej twarzy. Rozglądałam się po okolicy. Dolinę tak mniej niż bardziej znałam, a ostatni rok spędziłam w Devon i to je znałam najlepiej. Nie można jej jednak było odmówić uroku. Ale chyba każde miasto czy miasteczko jakiś ten urok posiadało. W każdym razie w końcu zwolniłam, żeby zrównać się z nią krokiem i złapać pod ramię. - Słyszałam, że jaki pierwszy dzień roku, taki cały rok. Myślisz że prawdy w tym jest coś? - chciałam znać jej zdanie. Właściwie nie z konkretnego powodu, po prostu chciałam je znać. W jakiś sposób trochę słuchałam się jej i wierzyłam w to co mówi. Dobrze, że mnie przed tą miłością całą i zakochiwaniem w czas ostrzegła, zanim do tragedii doszło, bo tak mogłam powziąć swoje postanowienia i nie dać się ranić czy zwodzić za nos. Nadal byłam przekonana, że wtedy niedaleko Kents Cavern dobrą decyzję podjęłam i zmieniać jej nie zamierzałam. - No i wiesz... postanowienia! - wypowiedziałam mimowolnie podskakując na piętach na chwilę się zatrzymując. - Masz już jakieś? Będziesz robić? - wiedzieć chciałam, bo sama wcześniej w sumie żadnych nie robiłam. - Ja w sumie jeszcze nie wymyśliłam, może mi poradzisz co postanowić można? - bo przecież więcej wiedziała niż ja. No i miała dużo wiedzy od tej babci swojej. Miałam nadzieję, że los i przeznaczenie trochę łagodniejsze dla mnie będą w tym roku co nadchodził, bo w tym co mijał już dość mi na nosie pograć zdążyły - nie potrzebowałam więcej. Naprawdę.
- Od czego zaczniemy? - chciałam wiedzieć, układając dłonie na biodrach jeszcze w płaszczu, czekając na to, aż nie wyda pierwszych dyspozycji, bo naturalnie tutaj to jej oddałam prowadzenie, bo ona zdawała mi się jakoś lepiej orientować niż ja. Co powie, to zrobię. A we dwie szybciej nam pójdzie, jak kończyć będzie to się strojeniem zajmę i akurat zdążę w powrotną drogę się udać.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
- Ja się zdecydowanie cieszę! - Prawda była taka, że entuzjazm już się w niej obudził a i sama Sheila co raz ostrożnie łapała Nelę pod ramię, to jednak zaraz puszczając ją aby poprawić coś z własnego stroju. Cieszyła się, że wcielenie królowej Maeve było tu dziś razem z nią, bo w końcu skoro mieli taki świetny patronat nad tym przyjęciem, to przecież musiało pójść idealnie. Chociaż musiała przyznać, że sama miała swój własny, mały plan i szczerze chciała go zrealizować.
- Hm, no mam nadzieję, że niekoniecznie. Bo my jeszcze tego pierwszego dnia będziemy musieli się jakoś pomieścić, potem posprzątać, a potem w końcu wstać i się rozstać. Wyobrażasz to sobie, myśleć potem o całym roku w perspektywie rozstawania się! - To nie napawało optymizmem ani jej, ani chyba samej panny Weasley, stąd i skupienie zaraz też przeniosła na inne materie, przekładając jeszcze koszyk ze śpiworami i materiałami, który do domu Castora przyniosła Demelza. Skoro już i tak kierowali się w tamtą stronę, łatwiej było to zanieść od razu i zostawić na następny dzień, tak by wszystko było już przygotowane. Schowana w kieszeni kula ze świeciorkami również miała pozostać na miejscu, tak aby następnego dnia mogli już bez przeszkód przyjść na gotowe. Tylko jedzenie trzeba będzie przenieść, ale od Castora to w sumie niedaleko, więc nie było co się martwić.
Na pytanie o postanowienia potrząsnęła ostrożnie głową, samej nie mając pojęcia, co by swojej przyjaciółce w tym momencie podpowiedzieć.
- Powiem ci, Nelciu, pojęcia nie mam nawet najmniejszego. Naprawdę chciałabym coś więcej sobie wyobrazić na ten temat, ale prawda jest taka, że nawet nie wiem, co będę robić za parę dni, a co dopiero na cały rok! W końcu wiesz też, że ja jestem całkiem słowna i naprawdę nie lubię brać pod uwagę tego, że mogłabym czegoś nie spełnić tylko dlatego, że po prostu wzięłam złe postanowienie. - A przecież i tak wiele jej decyzji zależało od Thomasa i Jamesa. Na szczęście to rozmyślanie mogła odłożyć na później, bo dotarły na miejsce a jej mignął znajomy ciemny kształt.
- Najpierw, moja droga, poznasz szczególnego gościa! - Odkładając koszyk na miejsce, Sheila zawołała Marsa, z uśmiechem obserwując jak pies unosi głowę by zaraz po tym przybiec, stając przed nimi i z zaciekawieniem obwąchując stojącą obok Sheili Nealę. - To jest Mars. Możesz go pogłaskać jeżeli chcesz!
Sama poklepała psa po boku, spoglądając na niego z zachwytem i śmiejąc się cicho, kiedy polizał ją po twarzy. Miała nadzieję, że jej przyjaciółka również zachwyci się Marsem i chętnie skorzysta okazji do pogłaskania.
Do czasu, aż znów nie usłyszał o trupach, zupie, jedzeniu zwłok i innych rzeczach, które każdego normalnego czarodzieja wprowadziłyby w stan uzasadnionego niepokoju, a jego zmusiły do szukania komfortu w wykręcaniu sobie palców prawej dłoni.
— Thomasie Doe, na litość Merlina... — jęknął żałośnie, nie wiedząc, co powinien właściwie zrobić. Syknąć na niego, by nie gadał o tym głośno? Upomnieć o towarzystwie młodych dziewcząt, przy których nie wypadało rozmawiać na takie tematy? Skomentować może jakoś słowa o pisaniu ulotek i wiedzeniu? Ostatecznie opcja trzecia wydała się najskładniejsza, toteż zgarbione w nagłym odruchu plecy wyprostowały się, dłoń Castora zacisnęła się pewnie, choć niezbyt mocno na ramieniu przyjaciela, którego przysunął bliżej siebie, by szepnąć wreszcie — Co ty w ogóle wygadujesz? To ty zrobiłeś te ulotki? Przecież to...
Mały zamach stanu?
— Proszenie się o kłopoty. Mało ci jednego razu w Tower? — te zdania syknął już prawie, choć niewiele w nim było złości, znacznie więcej rozczarowania, strachu i mimo wszystko troski. Thomas mógł udawać starszego brata, ile chciał, mógł chować się za maskami wesołka, który nigdy w życiu nie zaznał szczególnych problemów, jednakże Castor zaczynał wyczuwać, że coś nie jest w porządku. Pierwsze przebłyski pamiętał jak przez mgłę, mgłę alkoholową z pewnością, bo wydawało mu się, że na cmentarzu, gdy wspominał o żonie, był jakiś... Inny. Jednakże po usłyszeniu wiadomości, że był aresztowany, Castor poprzysiągł sobie, że jeżeli będzie taka konieczność, zaciągnie go do Doliny Godryka za fraki. Bez większych sentymentów.
Mimo wszystko nie chciał, by stała mu się krzywda. Nie chciał go stracić z oczu.
Puścił wreszcie ramię przyjaciela z uścisku i skupił się na kocie, tak dla oczyszczenia myśli. Zabawny był to zwierzak, który podchodził do niego nieufnie, choć kot Kerstin na przykład był względem niego całkiem miły i nawet dał się brać na ręce.
Gdy przeszli przez bramę, która została później zamknięta, wsłuchiwał się w jego słowa o eliksirze z nieukrywaną dumą. Ech, jednak te wszystkie lata zarwane nad książkami do czegoś się przydały i przyjaciel mógł wreszcie cieszyć się pełną klawiaturą zębów. Na jego słowa o smaku pokiwał lekko głową, by wtrącić się momentalnie, jeszcze przed zmienieniem tematu na słodkości:
— Widzisz, starałem się wsadzić tam jak najlepsze rzeczy. Dostałeś suszone poziomki i prawoślaz, wiesz? Ale jak to może smakować, jak jest tam jeszcze kora drzewa wiggen i pióra białego gołębia... Najważniejsze, że zadziałało — a po tym miłym podsumowaniu, ruszył za przyjacielem do salonu.
Gdy Thomas babrał się z zasłonami, poruszając jednocześnie drobinki kurzu, wyczulony węch Castora musiał zwariować i właśnie to zrobił. Potężne kichnięcie wstrząsnęło jego chuderlawym ciałem i nie brzmiało wcale jak coś, co mogło z niego uciec. Zdecydowanie za dużo siły włożył też w późniejsze pociągnięcie nosem, bo kończące przedstawienie przepraszam już tylko wymamrotał.
Podszedł za to do kanapy, po której powierzchni przesunął palcem wskazującym. Zebrany na nim kurz nie nastroił go szczególnie dobrze, ale wyciągnięta prędko zza pazuchy różdżka tylko czekała na możliwość wykazania się. Sprout nie miał zamiaru odmawiać jej odrobiny rozrywki.
— Evanesco — powiedział, celując w sofę, chcąc pozbyć się z niej wszystkich plam, jakie tylko mogły się tam nagromadzić od ostatnich gości odwiedzających to miejsce. Jego oczy uniosły się jednak wreszcie w kierunku obrazów z kolejnym kotem, którego widok uwiecznionego w tak majestatycznej pozie zadziałał jeszcze lepiej na jego humor.
— Tak, tak, idą z Nealą, dziewczyny kończą jeszcze gotować, ale zostawiłem je na Wrzosowisku, by wszystkiego dopilnowały — mruknął w odpowiedzi, po czym podszedł raz jeszcze do przyjaciela, tym razem stojącego przy półce z książkami i wskazał różdżką w kierunku jednego z obrazów przedstawiającego Ptysia. — Zamówmy taki Dyni, będzie super.
Tymczasowo postanowił nie poruszać tematu kuśtykania, stwierdzając, że pewnie i to jest pozostałością po Tower. Rzadko kiedy wychodziło się z tego miejsca żywym, a co dopiero we względnie jednym kawałku... Thomas miał co prawda więcej szczęścia niż rozumu, ale mimo to blondyn obawiał się, że i szczęścia może mu kiedyś zbraknąć. Oby nie prędko.
— Co u mnie? Za kilka dni wybieram się do Puddlemere, mam rozmowę o pracę — odpowiedział, jakby była to najzwyklejsza w świecie nowina. Ot, młody człowiek szuka sobie porządniejszego zajęcia w niepewnych czasach. Nic przecież nie było w tym dziwnego, czyż nie? Chociaż na wspomnienie babci Wilhelminy szturchnął go lekko łokciem, kręcąc głową z lekkim zażenowaniem. Wspomnienia Nocy Duchów należały do tych szczególnie intensywnych pod wieloma względami, więc dla własnego bezpieczeństwa i komfortu psychicznego wolał do nich nie wracać. Lecz gdy przyjaciel pyta... — Odnalazła się. Tata ją znalazł dwa tygodnie później, była trzy sektory dalej. Chcesz ją odwiedzić?
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
Pojawił się spóźniony. Nie doglądał już zagrody w Oazie, ale wciąż miał sporo obowiązków. Ostatnio nawet nieco zarobił przy ścince drzew. Nie było to wiele, ale w ich sytuacji każdy knut się liczył. Znalezienie jakiekolwiek pracy było ciężkie, niebezpieczne. Najlepiej więc było szukać takiej pracy, z której znikało się tak szybko jak się pojawiło. Nawet jeśli ktoś nabrałby jakichkolwiek podejrzeń byłoby już za późno. Chciałby znaleźć stałą pracę, tym bardziej teraz gdy nie tkwił już w Oazie. W ten sposób pomógłby bardziej braciom w utrzymaniu, usamodzielniłby się tak jak na mężczyznę w jego wieku przystało. No i Volans może by się w końcu od niego odczepił, choć z tym to nigdy nic nie wiadomo. Tak źle, tak niedobrze, ciężko tu takiemu dogodzić, choć wiedział dobrze, że zachowanie najstarszego Moore brało się z czystej troski.
Ostatnie metry pokonał szybkim krokiem w obawie, że reszta na niego czeka nie wiadomo jak długo. Chyba musi zacząć nosić zegarek, ten taty leżał i tylko kurzył się w szufladzie. Uspokoił się jednak widząc z daleka dziewczyny, które dopiero miały wchodzić do domu. - Jestem! Przepraszam, ale nie mogłem szybciej. - Zawołał z daleka machając im, gdy te skierowały swój wzrok w jego kierunku. Stanowiły ciekawy kontrast stojąc tak obok siebie. Nelcia ze swoimi płomiennymi włosami, jasną skórą i niebieskimi oczami i Sheila z brązowymi kosmykami, ciemniejszą cerą i zielono-piwnymi oczami, w które wpatrywał się o chwilę za długo, co jak zawsze skończyło się pojawieniem się na jego policzkach gorącego rumieńca. Prócz Sheili i Nealii był tam też pewien inny jegomość, spotkania z którym wyczekiwał już od dłuższego czasu. - Czy to on? Przystojniak z niego. - Zwrócił się z głupkowatym uśmiechem do szatynki, po czym od razu pochylił się by przywitać czteronoga. Był piękny, zupełnie taki jakim Sheila opisywała w listach. - Dotarłyście bez problemów? - Zapytał dziewcząt jak zawsze zatroskany, że ktoś o złych zamiarach mógłby stanąć na ich drodze. Wstał na równe nogi ostatni raz pieszczotliwie drapiąc Marsa za uchem, po czym ruszył do domu wpuszczając dziewczyny jako pierwsze. Nie przepadał za sprzątaniem, ale chciał pomóc, a lepiej żeby robił to niż jakby miał gotować. Planowali przeżyć sylwestrową noc.
[bylobrzydkobedzieladnie]
turn the life around
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
Zerknął na niego czując uścisk na swoim ramieniu.
- Nie podobały ci się? Musisz mi przyznać, że świetnie się spisałem. Zupa z trupa, ha! A później podłożenie zębów na placu do tej zupy. Znaczy, wtedy się zrobiło gorąco z tymi psami, ale… - urwał, zerkając na swojego przyjaciela, a widząc jego przerażenie na twarzy, uśmiechnął się tylko wesoło, obracając do niego przodem. Rozłożył ramiona, jakby chciał mu się zaprezentować. Oczywiście, że przez większość życia tylko udawał wesołego gościa. Było tyle sytuacji, kiedy chciał płakać, kiedy się po prostu bał - ale za każdym razem wtedy się chował, bo nie mógł tego dać po sobie poznać.
Był starszym bratem. Musiał być silny, musiał pokazać Jamesowi i Sheili, że nie mają się czego bać, prawda? Takie było jego zadanie. Musiał im pokazać, że mogli na nim polegać - że zawsze wróci. Chociaż stanowczo te dwie ostatnie rzeczy wychodziły mu znacznie trudniej w ostatnim czasie.
- Jestem tutaj cały, okej? Widzisz? I żywy. Nie było żadnego Tower i nie będzie, nic na mnie nie mają - może poza tym, że sam mam się tam stawić za tydzień, ale o to będę się martwił po imprezie.
Nie znał się na eliksirach, nie pamiętał wiele z tego czego się uczył na zajęciach. Co prawda chyba pamiętał, że jego babcia czasem używała kory do… czego? Zupy, herbaty? Coś z tego gotowała, ale nie był w stanie sobie przypomnieć, co dokładnie. Zawsze miał problem ze spamiętaniem takich rzeczy za dziecka. Tracił wtedy uwagę okropnie szybko, a dzisiaj nie było to wcale lepsze.
- Kora i pióra Leonory, nie brzmi jak coś smacznego - rzucił spokojnie, mając na myśli rzecz jasna gołębia pocztowego należącego do młodszego Doe, chociaż czy Castor mógł o tym w ogóle wiedzieć? Zresztą, raczej wątpił, żeby James utrzymywał kontakt ze Sproutami… choć kto go tam wie, skoro Marcel wyraźnie miał ciągotki do starszych blondynek, a też by go nie podejrzewał o utrzymywanie znajomości z tą rodziną. W tych czasach nie można było być niczego pewnym.
Słysząc o czymś dla Dyni, pierw skierował wzrok od książek w stronę różdżki, a później w obraz i lekko się uśmiechnął. Zaraz wyciągnął swoją różdżkę, wpatrując się chwilę i szukając właściwego zaklęcia w pamięci, a po tym już wykonując odpowiedni ruch.
- Prastigiatio - rzucił, a kot na obrazie zaczął przypominać Dynię. Uśmiechnął się wesoło do Castora. - Po co zamawiać jak masz magię? Czasem myślisz jak mugol - rzucił wesoło, odkładając książkę na bok i rozglądając się zza czymś, co mógłby posprzątać zamiast się wygłupiać. W końcu te obowiązki zawsze przejmowała Sheila, a nie on… chociaż powinien się jakoś wykazać w tej kwestii, prawda?
- Puddlemere? Jak ty się z domu wyprowadzisz, co? - rzucił z uśmiechem, bo w końcu dla niego mieszkanie z rodzicami w wieku Castora było… dziwne. No i nie był wciąż żonaty. Ale może to u nich było po prostu rodzinne? W końcu Aurora również była starą panną. Brytyjczycy mieli dziwne podejście do takich kwestii. - Co będziesz robił? Ja dostałem ostatnio staż… Ale nie powiem ci gdzie. Tajemnica. Steffen mi załatwił - pochwalił się spokojnie, bo co to on - miał być gorszy?!
- Możemy chyba się przejść… O, słyszysz? Chyba przyszli, idę do Paprotki - zaraz rzucił, chowając różdżkę do kieszeni i ruszając w pośpiechu do drzwi, wcale nie przejmując się swoim kolanem w tym momencie. Z uśmiechem dopadł do Sheili, przytulając ją do siebie.
- Jak było na Wrzosowisku? - rzucił z uśmiechem, bo w końcu tam ją zostawił rano. Dopiero po przywitaniu się z siostrą zerknął na dziewczynkę obok, zaraz wykonując zamaszysty skłon. - Lady Nealo Weasley - rzucił, odsuwając się na wszelki wypadek, gdyby dziewczyna zaraz chciała na niego nakrzyczeć czy go zdeptać, a po tym jego spojrzenie trafiło na chłopaka, którego już wcześniej spotkał - chociaż miało to miejsce w październiku.
Znów przesunął wzrokiem po Nelce i po swojej siostrze, a później utkwił wzrok właśnie w nim. Co on tutaj robił? Cóż, Castor poczuwał się za gospodarza i przewodnika po dolinie, a do tego był jego kolegą, więc jego obecność go tutaj nie dziwiła. No i miał dziewczynę. Nelka za to przyjaźniła się z Sheilą, raczej odniósł wrażenie, że jest bardziej niż mniej pracowita, co jednak ceniło się - szczególnie że wcześniej lady z podobnym podejściem nie spotkał! - więc jej obecność tutaj była również uzasadniona.
Ale on? Co tutaj robił? Chociaż może robił dokładnie to, co Thomas ślepo podążający za Jeanie do biblioteki i książek? Wszystko, żeby tylko spędzić z nią odrobinę więcej czasu, żeby lepiej ją poznać - i patrząc jak potoczyło się ich życie, nie żałował ani sekundy spędzonej z nią w tych nudnych miejscach czy na nauce, nawet jeśli w tamtych latach oddałby wiele, żeby zająć się czymkolwiek innym.
Teraz w głowie Tomka pojawiło się tylko jedno pytanie - która była jego Jeanie?
Zaraz z uśmiechem podszedł do Aidana, obejmując go ramieniem jak dobrego kolegę i wskazał pierw na Nelkę, a później na swoją siostrę.
- Dobra, znam te triki, nie udawaj po co tu przyszedłeś, bo na pewno nie sprzątać. Która ci się podoba? Piękna rudowłosa i pracowita lady czy jeszcze piękniejsza moja młodsza siostrzyczka? - rzucił z uśmiechem. - Tylko nie kłam. Znam te zaloty, sam je stosowałem. No, śmiało. Nie ma co ukrywać. Do lady Weasley? Nie mogę powiedzieć, żebym był zaskoczony, bo to niesamowita młoda dama… - mówił, bezwstydnie się wtrącając i stanowczo naginając to, na co powinien sobie pozwolić w stosunku do młodszego kolegi. Ale co poradzi na to, że był wścibski? I od razu wolałby uciąć takie podchody jeśli były one kierowane w stosunku do jego młodszej siostry! Ostrożności nigdy za wiele.
- Możemy powziąć, moja droższa, że kolejny rok dalej będzie sprzyjał naszym duszom i nie pozwolimy, żeby coś rozłączyło przyjaźń, która nas łączy. - zaproponowałam w kilku krokach znajdując się obok niej, i zaplatając dłoń pod jej rękę. Bo nie przewidywałam też, że stać się może jakoś nie tak, czy inaczej w ogóle i nie będę mogła listu do niej posłać, czy spotkać się co jakiś czas chociaż znów.
- Gości? - powtórzyłam zaskoczona, spoglądając na nią. - Oh. - powiedziałam, kiedy pies znalazł się już przy nas unosząc ręce najpierw zaskoczona. Wielki był. Zdecydowanie. Ale wyciągnęłam dłoń, żeby pozwolić mu ją powąchać, a później dość nieśmiało przesunęłam palcami po jego łebie. - Nela jestem, miło mi Cię poznać, Mars. - powiedziałam w końcu, a zaraz uwagę moją odciągnął głos Aidana, który swoją obecność obwieszczał. Uniosłam swoją rękę, żeby mu pomachać nią kilka razy a uśmiech od razu mi się na ustach pojawił.
- Ważne, że jesteś. - zapewniłam go spokojnie, oddając uwagę Marsa Aidanowi, on się na zwierzętach znał lepiej. Przekroczyłam przez drzwi kiedy nas przepuszczał w progu - z Aidana to jednak zawsze był gentelman i odłożyłam na bok płócienną torbę w której miałam trochę ozdób na później, jak już wszystko będzie sprzątnięte.
Trudno powiedzieć kiedy, ale zaraz She była w objęciach kogoś i gdy tylko ją wziął i zostawił moje brwi mimowolnie uniosły się ku górze a usta wykrzywiły odrobinę niechętnie. Nie spodziewałam się go - to było pewne. Głupia taka, przecież to nie było takie znów dziwne, prawda? Z jednej strony niby nazwisko dobre z drugiej imię całkowicie ukradnięte. Przeklęty, feralny Thomas Doe. Drugi raz się nie dam nabrać, tego jednego byłam pewna. Jedna z brwi jeszcze wyżej drgnęła kiedy wziął i skłonił się przede mną. Mimowolnie pół kroku do tyłu zrobiłam. - Neala wystarczy. - wyburczałam przez zaciśnięte wargi, mrużąc trochę oczy. Nie dam się, nie zaskoczy mnie. Patrzyłam więc jak podchodzi do Aidana i obejmuje go ramieniem. Spojrzenie zawierające pytanie posłałam przyjacielowi. Znał go? A potem jak wskazuje na mnie i na Sheile. Coś kombinował, to było pewne. Mrużyłam więc oczy patrząc i słuchając jak mówi o tym że sprzątać nie przyszedł. Oczywiście, że właśnie po to przyszedł. Przecież nie stać i się przyglądać..
Która Ci się podoba?
No i tu nawiedziło mnie zdziwienie. Podoba? Co? Ale jak to? Kto? Mówił o mnie? To było pewne, poczułam zdradzieckie ciepło na szyi, które wpinać zaczęło się w górę niebezpiecznie. Przeklęty Doe. Jeden i drugi - pomyślałam, a drugiego nawet nie było obok. Choć to zdawało się niekonieczne.
Złość mnie zalała, zażenowanie i uraza trochę też. Bo niby to o pięknie mówił, a jednak nie takie piękne. Padalec okrutny. Sama wiedziałam dokładnie, nie musiał nikt tego na głos mówić, że przyjaciółce w urodzie dorównywać nie będę. Zresztą żadnej nie miałam, wiedziałam się w lustrze codziennie. Kpił ze mnie. I nim zdążyłam powiedzieć w kilku krokach znalazłam się przy nim unosząc dłoń i zasłaniając mu usta zanim zdoła powiedzieć coś więcej.
- Zamilcz! - zażądałam, dociskając dłoń do jego twarzy mocniej. - Okrutny jesteś, Thomasie Doe. - powiedziałam, cała czerwona już pewnie i to było jeszcze okropniejsze, bo czerwony tak źle współgrał z rudym niezmiennie. Pchnęłam mocniej rękę raz jeszcze zabierając ją z jego twarzy i cofając się o kilka kroków. Splotłam dłonie na piersi spoglądając na niego z byka. - Nie masz pojęcia jaka jestem. - dodałam jeszcze. - She, zacznijmy sprzątać, wolałabym się czymś zająć, bo w złości mogę powiedzieć więcej niż pozwala mi serce. - poprosiłam, chcąc skupić się na czymś innym, najszybciej jak to było możliwe.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
Gdzieś między głoskami pobrzękiwała duma, której nie mógł schować za zasłoną rozsądku koniecznego do poprawnego sprawowania obowiązków prefekta, którym już nie był. Thomas wykonywał kawał dobrej roboty, zwłaszcza bezinteresownie — jak wydawało się Sproutowi — ostrzegając ludność cywilną stolicy przed podstępem prowadzonym smukłą ręką lady Aquili. Ale nie mógł przecież pochwalić go efektownie i w samych superlatywach, bo jeszcze załapałby bakcyla, poszedł o krok dalej i Merlin tylko jeden wie, dokąd może to go doprowadzić.
Przeszedł do kolejnego kąta pokoju, raz jeszcze wprawiając różdżkę w ruch.
— Chłoszczyść — zaklęcie pomogło w uporządkowaniu kolejnego fragmentu pokoju, a w głowie dźwięczały mu znów słowa Demelzy, która złożyła na jego barkach ciężar pozbycia się z miejsca ich zabawy każdej, nawet najdrobniejszej cząstki kurzu. Nie mogli się przecież obijać, wyczułaby powierzchowne tylko porządki od razu!
— Kim jest Leonora? — założył, że pewnie jakimś ptakiem. Gołębiem, bo po co Thomas wspominałby jakąś sowę o takim imieniu, skoro rozmawiali o gołębich piórach? A może tajemnicza Leonora była w posiadaniu gołębnika i Thomas jakimś cudem został o tym poinformowany? Ten chłopak miał nosa do wszelkiego rodzaju wiadomości — tajnych i tych powszechnie znanych, przypominał nawet trochę Steffena, choć Castor nie był pewien, czy podzielał jego upór w dążeniu do najpewniejszych źródeł podobnych rewelacji. Tak samo jak nie wiedział, czy bardziej cieszyłby się z tego, że Thomas wierzył w plotki na słowo i przekazywał je dalej, czy z tego, że sprawdzałby ich wiarygodność.
Myśl o dwóch plotkarach w tak bliskim towarzystwie wysłała dreszcz przestrachu w dół jego kręgosłupa.
Ale wtedy kot zmarłej właścicielki unieśmiertelniony na obrazie wiszącym w salonie nie wyglądał już jak on, tylko jak znana Sproutowi jeszcze sprzed chwili Dynia. Krótki uśmiech uznania wykwitł na wargach młodego mężczyzny, który pokiwał tylko głową z uznaniem. Ech, jednak coś z niego wyrosło. Coś nieprzewidywalnego, pełnego sprzeczności, ale c o ś. Ta myśl z kolei nosiła na sobie wyraźne ślady pocieszenia. Może nie będzie z nim tak najgorzej, skoro zarzekał się, że żadnego Tower nie będzie?
— Jeszcze nie wiem jak, tak szczerze. W sumie nie wiem, czy w ogóle będzie taka konieczność. Ale mam jeszcze podpytać, czy w Puddlemere byłaby jakaś kwatera, wiesz... pracownicza. Nawet niekoniecznie w samym dworku, bo to już wielki zaszczyt, ale tak po prostu, gdzieś w okolicy. W karczmie na przykład? Nie powinni mieć tam jakiegoś pokoju na wynajem? — snuł swoje rozważania na temat przyszłego zakwaterowania, dalej zajmując się przesuwaniem, ścieraniem, zaglądaniem w różne dziwne kąty. Ostatecznie pomieszczenie nie wyglądało nawet na bardzo zaniedbane, wręcz przeciwnie. Utrzymywało się w całkiem niezłym stanie, a oni, jak na młodych ludzi przystało, postanowili jeszcze w tym dopomóc.
Może powinien powiedzieć im, kto wcześniej w tym domu mieszkał?
Ale... czy ostatecznie coś by to zmieniło?
— Mam być osobistym asystentem lorda. To wszystko i nic. Ale ooo, to skoro nie powiesz gdzie, powiedz przynajmniej, co będziesz robił! Bo odrzucam od razu bezpłatny staż w Gringotcie, gobliny nie miałyby dla ciebie litości — zaśmiał się krótko, bo wizja Thomasa pracującego w banku była równie prawdopodobna co Castora wygrywającego Puchar Świata w Quidditcha. Pewne rzeczy nie były nawet wiarygodnym materiałem na senne majaki, co dopiero na ziszczenie się w rzeczywistości.
Skinął głową, zgadzając się na opuszczenie salonu. Ruszył więc za Thomasem, a gdy dojrzał dwie znajome twarze dziewcząt powracających z Wrzosowiska, skinął w ich kierunku głową.
— Sheila, zapomniałem spytać wcześniej, byłabyś w stanie zapleść sieć? Taką rybacką. To nic pilnego, ale chciałbym po prostu zasięgnąć języka — miał jeszcze nadzieję spytać się ich o to, czy wszystko poszło dobrze, lecz obecność Aidana, któremu posłał rozweselone spojrzenie — Kiedy on tak urósł do licha? Jeszcze trochę i będzie musiał Sprout pożegnać się ze swoją pozycją najwyższego mężczyzny w towarzystwie, na co nie był gotowy... — prędko zsunęła jego myśli nawet nie w kierunku młodszego blondyna, tylko ponownie na Thomasa.
— Tommy — syknął cicho, szturchając go łokciem dla przywołania do porządku. — Daj mu spokój. Żoną się zajmij, a nie wtykasz nos w cudze sprawy. Co ja się z tobą mam.
Przewrócił oczami i nawet gotów był złapać go za rękaw, gdyby nie to, że do jego mózgu wreszcie doszła inna informacja.
Lady. Neala. Weasley.
— Lady Nealo... — zaczął więc wyraźnie skruszony; do tego stopnia, że znów zgarbił się nieco, próbując utrzymać falujący w nerwowości uśmiech. — Gdybym wiedział... To przygotowałbym Wrzosowisko bardziej, mam nadzieję, że nie będzie mi to brane za złe?
Tak. Castor Sprout właśnie kajał się przed nowoodkrytym szlacheckim autorytetem, jak to czystokrwisty czarodziej wychowany od małego w przekonaniu, że dobrzy szlachcice zasługują na cały szacunek zebrany na tym świecie. [bylobrzydkobedzieladnie]
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
Zawsze miała nadzieję, że chociaż jeden dzień pozwoli jej oderwać się od kłopotów, nie zastanawiając się, co mogłaby zrobić, gdyby na głowie nie miała zmartwień o Thomasa, Eve czy Jamesa. O to, co robią, czy w ogóle zajmują się tym, czym powinni i czy nie zaczepiają nikogo nieodpowiedniego, co na pewno miało wesprzeć jej spokój ducha, sprawić, że nie musiałaby się stresować.
JEDEN DZIEŃ, CZY MIAŁA LICZYĆ NA TAK WIELE?!
Oczywiście, idąc na miejsce wiedziała, że miał tu być Thomas, bo w końcu Castor wyszedł nieco wcześniej, a dodatkowo miała informację na temat obecności Aidana. Wiedziała, że Neala miała jakąś nieprzyjemną sytuację odnośnie najstarszego z braci Doe. Oczywiście liczyła na to, że w tym momencie Thomas będzie mógł się zachować, dlatego nie miałaby nic przeciwko temu, że chwilowo stali w ogrodzie, poświęcając się wzajemnej rozmowie i opiekując się Marsem. Cieszyła się, że pies zainteresował się zarówno Nealą jak i Aidanem, na tyle jednak, że mogłaby po prostu cieszyć się dniem i nie przejmować żadnymi bzdurnymi kwestiami.
ALE OCZYWIŚCIE NIE MOGŁO BYĆ PROSTO!
Jej brwi zmarszczyły się kiedy tyko Thomas pojawił się przed jej oczyma, wiedząc, że ten szelmowski uśmiech nie mógł przejść niezauważony. Wiedziała, że gdy tylko otworzy usta, palnie coś głupiego i proszę bardzo, informacje te nie były idiotyczne. Miała szczerą nadzieję, że przynajmniej ona będzie mogła odetchnąć i nie skupić się na jego słowach, ale nieeee, nieeee….
Zamorduje go i zakopie w ogródku, tu i teraz.
- Thomasie Doe, kretynie i draniu, czy ty chociaż raz możesz zastanowić się przed tym, zanim cokolwiek powiesz?! Uwielbiasz obrażać moich przyjaciół czy po prostu uparłeś się na to, żeby zepsuć mi humor przy każdym spotkaniu? Nie mógłbyś przestać zachowywać się jak idiota przy moich przyjaciołach? Czy po prostu masz do mnie tak mało szacunku, że uważasz że możesz na równi zgnębić wszystkich, z którymi mam jakiś cień sympatii? – Wypluwała z siebie słowa tak szybko, jak to tylko możliwe, zbliżając się do brata i łapiąc go za ucho, ściągając w dół. Długa dłoń powędrowała w górę, bijąc go raz po raz po głowie. Dopiero później go puściła, przestając mówić pomiędzy sobą po romsku, odsuwając się od nich i na koniec jeszcze kopiąc Thomasa w kostkę.
- Oczywiście Cassie, będzie w stanie upleść sieć bez problemu. Wyślę ci ją po nowym roku! - Uśmiechnęła się jeszcze, bo Sporut niczemu winien nie był, zaraz zmarszczyła jednak brwi aby obrócić się w kierunku drzwi.
Ze złością weszła do domu, rozglądając się po okolicy. Wiedziała, że czeka ich sporo pracy, dlatego piętro zostawiła do pracy dla Castora i Thomasa, oddając im koszyk aby odnieśli wszystko do jednego z mniejszych pokoi. Sama poprosiła Aidana o przyniesienie drewna, Nealę zaś prosząc aby najpierw uporządkowała mniejsze przedmioty, odkładając je tak, że nie miałby by być uszkodzone w żaden sposób. Wspomagając się zaklęciami wyczyściła kominek, potem rozpalając go aby nieco przyzwyczaić dom do ponownego ciepła. Razem z Nealą i Aidanem zmietli oraz wyczyścili podłogi, meble również przeczyszczając na tyle, ile się dało, tak aby nie lepić się do niczego. Ustawili wszystko w odpowiedni sposób, tak aby można było poruszać się swobodnie ale i gdzie będzie można sięgnąć spokojnie po coś do jedzenia przy okazji siedzenia.
Łazienka również została odświeżona, tak żeby żadna pleśń i pajęczyny nikogo nie straszyły. Wszystko tylko po to, aby nie strach było z niej korzystać. Wszystko musiało zostać zadbane, podobnie jak kuchnie, gdzie pewnie na początek imprezy postawią jedzenie i alkohol. Filiżanki zostały naprawione a zastawa odświeżona, tak samo jak wyczyszczony został piec i naprawione drobne rzeczy odpadające od szafek i
Ogród miał zostać przygotowany późniejszą porą za pomocą świeciorków, dlatego teraz jeszcze z nim nic nie robiła, uważając, że mają w sobie sporo uroki zdziczałe rośliny. Miała nadzieję, że w razie czego teraz będą mogli wynieść rzeczy przygotowane do wyrzucenia na przestrzeni sprzątania. Odetchnęła lekko, po czym spojrzała na resztę.
- I co, wydaje wam się w porządku?
|zt wszyscy
turn the life around
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
Dzięki wojnie to krzyki bólu, rozpaczy i niewyobrażalnego strachu najczęściej rozbrzmiewały wokół. Błagania o litość, prośby o ratunek stały się codziennością. Cisza nie była wcale lepsza, wzbudzała niepokój i tęsknotę za beztroską. I właśnie dlatego tego wieczoru w domu Bathildy Bagshot nie mogło zabraknąć muzyki. I tej skocznej, wesołej, i rewolucjonistycznej, i pełnej nadziei i miłości. Finley zdobyła gramofon, który odtwarzał zarówno najsławniejsze czarodziejskie kawałki, jak i zdobyte przez Jamesa z opuszczonego sklepu mugolskie winyle. Muzyka miała roznieść się po całym domu, jednocześnie dzięki zaklęciom być niesłyszalna dla sąsiadów. Zachęcała do tańców w każdym miejscu w domu.
W salonie wszystkie meble znalazły się pod ścianami i oknami, by znalazło się miejsce na parkiet. Nie był duży, ale wystarczający, by pomieścić kilka par jednocześnie. Muzyka rozprzestrzeniała się jednak po większości domu, była też słyszalna na piętrze, choć znacznie słabiej. Tańczyć (i losować utwory) można było wszędzie, gdzie tylko znalazł się skrawek wolnej podłogi. Gramofon gra nieprzerwanie. Aby wylosować aktualnie rozbrzmiewający utwór należy rzucić dwoma kośćmi: 1k3 (pierwsza cyfra, gdzie 3=0) i 1k10 (druga cyfra, gdzie 10=0).
0.We belong together - Ritchie Valens
1. Jailhouse Rock - Elvis Presley
2. Zmiatajcie na parkiet - Rick Charlie i Jego Zmiatacze
3. Good Golly Miss Molly - Little Ritchard
4. Uciekasz mi jak znicz - Rick Charlie i Jego Zmiatacze
5.Love potion N9 - The Clovers
6.Great balls of fire - Jerry Lee Lewis
7.Szalone Czary-mary - Rick Charlie i Jego Zmiatacze
8.Rock around the clock - Bill Haley & His Comets
9.To właśnie ta noc- Rick Charlie i Jego Zmiatacze
10.Come on lets go - Ritchie Valens
11.Fever - Little Willie John
12.Long tall Sally - Little Ritchard
13.Czy mogę panią prosić? - Rick Charlie i Jego Zmiatacze
14.Diana - Paul Anka
15. Kociołek pełen gorącej miłości - Celestyna Warbeck i Fatalne Jędze
16.Dream a little dream of me - Ella Fitzgerald & Louis Armstrong
17.Silencio - Fatalne Jędze
18.Roll over Bethover - Chuck Berry
19.Za autorem wiedźmy sznurem - Celestyna Warbeck i Fatalne Jędze
20.Tutti frutti - Little Ritchard
21.Podarowałeś mi psidwaka- Celestyna Warbeck i Fatalne Jędze
22.Love me tender - Elvis Presley
23.Zjednoczeni - Celestyna Warbeck i Fatalne Jędze
24.I've got a woman - Ray Charles
25. Noc maxima - Rick Charlie i Jego Zmiatacze
26.Magic moments - Perry Como
27.Płachta na byka - Rick Charlie i Jego Zmiatacze
28.Rip it up - Little Ritchard
29.Pierścionek ze spadającą gwiazdą - Celestyna Warbeck i Fatalne Jędze
30.We belong together - Ritchie Valens
Czas nie był dla nich łaskawy, a wprowadzona godzina policyjna rujnowała wszystkim plany dotyczące świętowania nadchodzącego Nowego Roku. Wszystkim, ale nie im. Byli młodzi, a młodym ludziom łatwiej przychodziło zapomnienie o problemach tego świata. Spragnieni odrobiny beztroski, stęsknieni za uciechami i niepohamowaną radością zdecydowali się spędzić tę noc razem. Tak było bezpieczniej. Tak było raźniej. Nie wiedział w końcu, jak wiele osób ma się zjawić. Przyjaciele, przyjaciele przyjaciół i jeszcze ich przyjaciele. Każdy brał ze sobą kogoś bliskiego, kogoś, na kim mu zależało. Dom teoretycznie stał dla nich wszystkich otworem — teoretycznie, nie licząc tych wszystkich pułapek, które Cattermole przygotował dla ewentualnego patrolu egzekucyjnego, który zamierzał wejść na krzywy ryj. Wszyscy się zaangażowali. Sheila wspominała o tym, ile pracy i wysiłku włożyli w przygotowanie jedzenia, a o żywność ostatnio było naprawdę trudno. Szybko okazało się, że dla nich wszystkich nie było rzeczy niemożliwych. Wspólnymi siłami mieli zapewnić sobie dziś naprawdę wyborną kolację. Thomas mówił o tym, jak wielu pojawiło się w domu tej starszej pani, by doprowadzić go do porządku. Kiedy wspomniał o czyszczeniu sofy odchrząknął niemrawo i zmienił temat. Nie dało się ukryć, że to miejsce jemu i Eve spadło niemalże z nieba i dzięki temu dziś wszyscy mogli się tu bawić. Pojawili się tu jako pierwsi już wcześniej — teraz pozostało mu rozłożenie alkoholi w odpowiednim miejscu. Postawił butelki z piwem w kuchni, by zaraz potem przejść przez salon i upewnić się, że zaczarowany gramofon, który grał zarówno czarodziejskie, jak i mugolskie hity z płyt, które zwędził z dawno opuszczonego sklepu w Londynie, zapewni im dzisiaj niezapomnianą muzycznie noc. Kiedy ostatnim razem tańczyli? Kiedy ostatnim razem śmiali się w gronie przyjaciół? Kiedy mieli okazje wznieść toast za samych siebie i przyszłość, za jutro — pełne nadziei i światła?
— Gdzie Eve?— spytał siostrę, zatrzymując się w holu. — Zaraz przyjdę, została mi tylko pigwówka do przyniesienia.— Ta, którą uwarzyli z Marcellem; ta, do której musiał tak bezwstydnie ukraść prawie dwa kilogramy cukru, który przyjaciel ofiarnie przypłacił krwią. — Zaraz będę— rzucił jeszcze na szybko do brata i wyszedł z domu.
| Otwieram biforek. Proponuję rozgrzewkę dla rozruszania paluszków. Niech będą zwarte posty, sprawne odpisy. Poznajmy się wszyscy, wypijmy po piwku na powitanie. Gramy bez kolejki, powiedzmy, że pierwsza tura mija w środę o 20:00, do tej pory możecie napisać tyle postów ile macie ochotę. Ja znikam, wychodzę, ale zaraz wrócę z Mocarzem.
maladilem baxtale Romensa
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
Całe szczęście, że Aidan wujaszka i ciocię wziął i zapewnił, że wszystko w porządku będzie. No bo co tak właściwie miało w porządku nie być? Już po prostu czułam, jak energia rozpiera mnie całą i kiedy szliśmy ścieżką w kierunku domu w którym już byłam wcześniej co któryś krok zdarzało mi się zupełnie niekontrolowanie podskoczyć.
- Oh, ależ jestem zniecierpliwiona.- powiedziałam do Fleamonta i Aidana, przyśpieszając kilka kroków, żeby znaleźć się przed nimi. Odwróciłam się idąc przez chwilę tyłem do przodu, splatając dłonie za sobą przesuwając spojrzeniem od jednego, do drugiego. - A wy? - chciałam wiedzieć rozpościerając dłonie, obracając się, żeby znów przodem iść tak jak to się normalnie chodzi. Mroźne powietrze nie było mi straszne, policzki zaszły rumieńcem od zimna, na ramionach znajdował się zielony płaszcz, a na głowie czarny beret. Kreacja na dziś skrywała się pod spodem. Jedyną oznaką, że to coś specjalnego mogły być niewielkie ozdoby, które znajdowały się przy brwiach. Już w środku domu chciałam się znajdować! Ale nie przez zimno, a przez tą rosnącą ciekawość. Poznam kogoś nowego? Jak właściwie wygląda taka impreza. Ostatnie wymknięcie się na potańcówkę nie skończyło się za dobrze. Ale cóż tam, dzisiaj było inne, nowe, całkowicie czyste.
- Ollie, prawda? - przywitała się, kiedy napotkała na sylwetkę mężczyzny, na którego natknęła się kiedyś w lecznicy kiedy odwiedzała Isabellę. Uniosła usta w uśmiechu. - Ależ cudownie, chodźmy ciekawe kto już jest. - powiedziałam się teraz spostrzeżeniami, a może pytaniem z całą trójką najpierw pukając, a potem popychając drzwi wejściowe po wcześniejszym zawiadomieniu o swojej obecności. W korytarzy zrzuciłam płaszcz wieszając go na wyznaczonym miejscu, ukazując czerwoną kreację.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
I nikt, absolutnie nikt nie przeszkodzi im w zabawie, bo porządnie zabezpieczył cały dom. To znaczy, porządniej byłoby z Duną i wielkim dołem Orcumortem, ale po pierwsze granice były przecież chronione przez lorda Abbotta i tą całą koalicję lorda Prewetta, a po drugie James przytomnie (zaskakujące!) przypomniał mu, że wciąż może zajść tutaj ktoś postronny. A Steffen nie chciałby przecież nigdy nikogo skrzywdzić, chciał po prostu bezpiecznie się bawić.
Przybył pieszo, najpierw udawszy się do Kurnika po Isabellę. Wyglądała prześlicznie, o czym przypomniał jej kilka razy podczas spaceru, trzymając ją za dłoń i zwalczając pokusę szpanowania zaklęciami transmutacyjnymi, które zwiększyłyby temperaturę na ścieżce do domu Profesor Bagshot. Zresztą, przy narzeczonej i tak było mu gorąco.
-Czeeeść! - wpadł radośnie do środka, wprowadzając do domu również Bellę. -Neala, dobrze cię widzieć! - uśmiechnął się promiennie, rad, że Bella zna gości równie dobrze, jak on. No, Nealę nawet lepiej. -Aidan, no wreszcie przybyłeś z tej Irlandii! Cześć, jestem Steffen! - przywitał się z ciemnowłosym kompanem Neali (Monty), a Olliemu uścisnął rękę i posłał przyjazny uśmiech, bo już kojarzyli się z lecznicy i lat szkolnych.
-A gdzie James? - spytał Tomka, zastanawiając się, czy wszystko gotowe. -Finnie przyjdzie wtedy, co Marcel? - dodał, na pozór nonszalancko, ale przyjrzał się Tomkowi bardzo uważnie. Planował pewien chytry plan, wiążący się z Finnie, ciastkami i tajemniczym spotkaniem i bardzo chciał zobaczyć, jak Doe reaguje na wzmiankę o tej ślicznej pannie.
witam wszystkich, przybyłem z narzeczoną, a teraz trzymam się już nieobecki i pomijajcie mnie do czwartku!
spostrzegawczość III, próbuję zoabserwować i zgadnąć czy Tomkowi podoba się Finnie (niestety nie zmieni to mojej decyzji w sprawie randki w ciemno...)
little spy
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot