Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot
Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Każdy kto znał Bathildę Bagshot wiedział, że jej dom mieścił w sobie niewyobrażalną ilość książek. Każdy regał, każdy kąt obudowany był rzędem półek z woluminami. Niektóre z nich były magiczne — nie dało się ich otworzyć i przeczytać, umykały niegodnym kartkowania stron osobom, by na koniec każdemu kto nie zna się na literaturze zatrzasnąć się na nosie. Pokój jest duży i przestronny. Mieści się w nim zielona, welurowa kanapa, i dwa niedopasowane do niej fotele naprzeciw kominka, w którym od dawna nie trzaskał ogień. Na ścianach pokoju widnieją obrazy przedstawiające ukochanego kota Ptysia.
- Annie, śliczne imię - odpowiedziała Dem ciepłym tonem, po czym uśmiechnęła się szerzej, wygładzając materiał ciemnego materiału, kiedy nowopoznana dziewczyna od razu skomplementowała jej sukienkę. - Bardzo dziękuję. Cieszę się, że ci się podoba, sama ją uszyłam - pochwaliła się, nie mogąc się powstrzymać; mało które komplementy cieszyły Fancourt tak bardzo jak te pod adresem dzieł jej rąk. Miała wrażenie, że młódka wydaje się nieco onieśmielona. - Skąd znacie się z Jamesem? Czy może... - spytała z ciekawości. Czy może zaprosił cię ktoś inny?
Nie do końca wiedziała na kogo wciąż czekają, kto miał się jeszcze pojawić, kogo kto zaprosił. Za całą tą prywatką stał chyba głównie James, a jego plany były w głównej mierze tajemnicą, któż to mógł wiedzieć co siedziało mu w głowie. Dem chyba wolała nie dowiadywać się o wszystkim. Na pewno brakowało Marceliusa i Finley, blondynki, którą poznała poprzedniego dnia w domu Castora, tego była pewna. Ona też występowała w cyrku Carringtonów, Dem przypuszczała więc, że mogą pojawić się w Dolinie Godryka razem, tak byłoby na pewno bezpieczniej.
- James! - odparła, odwracając się ku skrzypkowi, kiedy usłyszała obok jego głos. Nie od razu zauważyła, że pojawił się w salonie, zdążyło pojawić się już kilka osób. Komplement chłopaka odebrała jednak nieco inaczej. - Przesadziłam z tą sukienką? - spytała z obawą. Może jednak trzeba było założyć coś skromniejszego? Nie pomyślała o tym. Jak zwykle.
Teraz zaś było już za późno, aby wyjść i się przebrać w tamtą sukienkę, którą zostawiła w domu Castora. Dochodziło coraz więcej osób. Przywitała się i przedstawiła Aidanowi - znów myśląc, że jest chyba najstarsza w całym tym towarzystwie - po czym uściskała Eve. - Nie ma sprawy, kochana, wyglądasz zjawiskowo jak zawsze - odparła, odwzajemniając uśmiech. Eve od pierwszego spotkania wywarła na Demelzie duże wrażenie - przywodziła jej na myśl rajskiego, kolorowego ptaka.
- Ty się za to niewiele zmieniłeś, Thomas, wciąż czarujący bawidamek - zaśmiała się Demelza, lecz bez ironii i z uśmiechem. Zrobiło jej się bardzo milo. - Tylko zwróć ją całą - przestrzegła go, kiedy porwał na parkiet uroczą blondynkę o imieniu Anne.
- A tak poza tym - gdzie nasza dzisiejsza gwiazda? James, gdzie zgubiłeś Marceliusa? - spytała z rozbawieniem. Na jego propozycję, aby spróbować alkoholowego wytworu ich rąk pokręciła póki co głową. - Chyba zacznę od czegoś... lżejszego - przyznała z obawą.
Zamiast Marceliusa w salonie, obok Castora, pojawił się ktoś, kogo się tu zupełnie nie spodziewała.
- Ojejku, Ollie, ja ciebie też nie. Sto lat cię nie widziałam! - niemal pisnęła Demelza, rozkładając ręce, aby serdecznie wyściskać byłego Puchona. Szczerze ucieszyła się na jego widok. - Martwiłam się o ciebie. Mogłam napisać list, wybacz, ze tego nie zrobiłam, ale miałam tyle roboty... Świetnie wyglądasz, Ollie. Musisz mi wszystko opowiedzieć co się u ciebie działo - mówiła rozentuzjazmowana. Zaraz potem spojrzała na Castora i wygładziła dłonią niewidzialną zmarszczkę na jego koszuli. - Ty też wyglądasz świetnie, Castor - wyrzekła; nie chciała przecież, aby poczuł się zignorowany.
Nie do końca wiedziała na kogo wciąż czekają, kto miał się jeszcze pojawić, kogo kto zaprosił. Za całą tą prywatką stał chyba głównie James, a jego plany były w głównej mierze tajemnicą, któż to mógł wiedzieć co siedziało mu w głowie. Dem chyba wolała nie dowiadywać się o wszystkim. Na pewno brakowało Marceliusa i Finley, blondynki, którą poznała poprzedniego dnia w domu Castora, tego była pewna. Ona też występowała w cyrku Carringtonów, Dem przypuszczała więc, że mogą pojawić się w Dolinie Godryka razem, tak byłoby na pewno bezpieczniej.
- James! - odparła, odwracając się ku skrzypkowi, kiedy usłyszała obok jego głos. Nie od razu zauważyła, że pojawił się w salonie, zdążyło pojawić się już kilka osób. Komplement chłopaka odebrała jednak nieco inaczej. - Przesadziłam z tą sukienką? - spytała z obawą. Może jednak trzeba było założyć coś skromniejszego? Nie pomyślała o tym. Jak zwykle.
Teraz zaś było już za późno, aby wyjść i się przebrać w tamtą sukienkę, którą zostawiła w domu Castora. Dochodziło coraz więcej osób. Przywitała się i przedstawiła Aidanowi - znów myśląc, że jest chyba najstarsza w całym tym towarzystwie - po czym uściskała Eve. - Nie ma sprawy, kochana, wyglądasz zjawiskowo jak zawsze - odparła, odwzajemniając uśmiech. Eve od pierwszego spotkania wywarła na Demelzie duże wrażenie - przywodziła jej na myśl rajskiego, kolorowego ptaka.
- Ty się za to niewiele zmieniłeś, Thomas, wciąż czarujący bawidamek - zaśmiała się Demelza, lecz bez ironii i z uśmiechem. Zrobiło jej się bardzo milo. - Tylko zwróć ją całą - przestrzegła go, kiedy porwał na parkiet uroczą blondynkę o imieniu Anne.
- A tak poza tym - gdzie nasza dzisiejsza gwiazda? James, gdzie zgubiłeś Marceliusa? - spytała z rozbawieniem. Na jego propozycję, aby spróbować alkoholowego wytworu ich rąk pokręciła póki co głową. - Chyba zacznę od czegoś... lżejszego - przyznała z obawą.
Zamiast Marceliusa w salonie, obok Castora, pojawił się ktoś, kogo się tu zupełnie nie spodziewała.
- Ojejku, Ollie, ja ciebie też nie. Sto lat cię nie widziałam! - niemal pisnęła Demelza, rozkładając ręce, aby serdecznie wyściskać byłego Puchona. Szczerze ucieszyła się na jego widok. - Martwiłam się o ciebie. Mogłam napisać list, wybacz, ze tego nie zrobiłam, ale miałam tyle roboty... Świetnie wyglądasz, Ollie. Musisz mi wszystko opowiedzieć co się u ciebie działo - mówiła rozentuzjazmowana. Zaraz potem spojrzała na Castora i wygładziła dłonią niewidzialną zmarszczkę na jego koszuli. - Ty też wyglądasz świetnie, Castor - wyrzekła; nie chciała przecież, aby poczuł się zignorowany.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Słowa Thomasa wzmogły pewność siebie, zdławiły cień obawy, który tkwił gdzieś z tyłu głowy. Mimo wszystkiego, co wydarzyło się dawniej, odrobina zaufania do jego słów pozostała w niej niezachwiana.
Kąciki jej ust uniosły się mocniej, kiedy usłyszała słowa Demelzy.
- Tym razem to głównie twoja zasługa.- odparła, chociaż speszyły ją słowa dziewczyny. Nawet jeśli wyglądała świetnie, nie czuła się tak zjawiskowo.
Etap poznania nowych osób przechodził szybko. Nie straciła tej typowej dla siebie otwartości na innych, a łagodnym wygięciem ust i pogodnym tonem, jednała sobie innych. Przynajmniej tych, których było warto, a w tym towarzystwie nie chciała pominąć nikogo.
- Mi również.- odparła, pozostając jeszcze chwilę obok Olliego, lecz milknąc, kiedy ktoś wybił się ponad rozmowy. Zawiesiła ciemne tęczówki na Thomasie, gdy wrócił na siebie uwagę wszystkich, a co wcale jej nie zdziwiło. Zawsze miał swoje pięć minut i przyciągał wszelkie spojrzenia, będąc tak bardzo sobą. Mimo to przewróciła lekko oczami, gdy znów próbował bajerować dziewczyny już od początku. Z cieniem współczucia przyjrzała się Annie, która padła pierwszą ofiarą.
Spojrzała w bok, wyłapując na moment sylwetki Sheili i Aidana, zanim zniknęli w kuchni. Dopiero wtedy zerknęła na psa, który przysiadł obok niej i dopraszał się chwili uwagi. Pogłaskała Marsa, będąc ciągle pod wrażeniem, jak szybko ten szczeniak rósł, pozornie wydając się coraz groźniejszy. Mimo że był przekochany, nie chciała teraz zostawać przy nim zbyt długo.- Idź do Sheili.- rzuciła cicho po romsku, zanim odwróciła się, by przejść nieco na bok.
Gdzieś w tle usłyszała, że ktoś przywitał się z Jamesem, dlatego rozejrzała się za nim, by z lekkim zaskoczeniem zobaczyć chłopaka, praktycznie przed sobą. Usta wykrzywił zadziorny uśmiech, lecz oczy zdradzały cień niepewności względem jego reakcji. Wiedziała, jaki jest i ile można się po nim spodziewać, chociaż wątpiła, aby zrobił dziś coś głupiego. Uniosła lekko brew, kiedy to jedno słowo, okazało się wszystkim, co z siebie wydusił. Tego zdecydowanie nie przewidziała, zwłaszcza że przez tą krótką chwilę zdawał się nieco obdarty z pewności siebie. Może dlatego nie dała rady ukryć rozbawienia tym, co właśnie miało miejsce. Założyła ręce na wysokości piersi, nie odwracając od niego uważnego spojrzenia ciemnych tęczówek.- Hej.- odparła miękko w ten sam sposób, nie decydując się na nic więcej. Rzuciła okiem na spory słoik z pigwówką, była ciekawa czy udała się taka, jaką chcieli chłopaki. Nie zamierzała wyrywać się, aby tego spróbować. Odprowadziła go wzrokiem, póki nie zniknął na piętrze. Nie miała pojęcia czy tak będzie wyglądać cała noc, ale dała mu spokój. Niech robi, co chce.
Podeszła do Sheili, znów zauważając jej obecność w salonie. Uwagę przykuł drobny bukiecik przy nadgarstku dziewczyny.- Ładny.- mruknęła pogodnie. Zerknęła zaraz na Aidana.- A On całkiem uroczy. Coś mi umknęło?- nie widziała problemu w płynnym przejściu na romski, nawet jeśli w danej chwili tylko druga cyganka mogła ją zrozumieć.- Jakbyś potrzebowała pomocy z tymi dwoma, powiedz.- dodała zaraz, bo obie dobrze wiedziały, jak nadgorliwi potrafili być bracia Doe. Mówiąc to, złapała ją delikatnie za dłoń, by nieco ścisnąć w jawnym zapewnieniu, że cokolwiek by się działo była po jej stronie, i puściła zaraz.
Kąciki jej ust uniosły się mocniej, kiedy usłyszała słowa Demelzy.
- Tym razem to głównie twoja zasługa.- odparła, chociaż speszyły ją słowa dziewczyny. Nawet jeśli wyglądała świetnie, nie czuła się tak zjawiskowo.
Etap poznania nowych osób przechodził szybko. Nie straciła tej typowej dla siebie otwartości na innych, a łagodnym wygięciem ust i pogodnym tonem, jednała sobie innych. Przynajmniej tych, których było warto, a w tym towarzystwie nie chciała pominąć nikogo.
- Mi również.- odparła, pozostając jeszcze chwilę obok Olliego, lecz milknąc, kiedy ktoś wybił się ponad rozmowy. Zawiesiła ciemne tęczówki na Thomasie, gdy wrócił na siebie uwagę wszystkich, a co wcale jej nie zdziwiło. Zawsze miał swoje pięć minut i przyciągał wszelkie spojrzenia, będąc tak bardzo sobą. Mimo to przewróciła lekko oczami, gdy znów próbował bajerować dziewczyny już od początku. Z cieniem współczucia przyjrzała się Annie, która padła pierwszą ofiarą.
Spojrzała w bok, wyłapując na moment sylwetki Sheili i Aidana, zanim zniknęli w kuchni. Dopiero wtedy zerknęła na psa, który przysiadł obok niej i dopraszał się chwili uwagi. Pogłaskała Marsa, będąc ciągle pod wrażeniem, jak szybko ten szczeniak rósł, pozornie wydając się coraz groźniejszy. Mimo że był przekochany, nie chciała teraz zostawać przy nim zbyt długo.- Idź do Sheili.- rzuciła cicho po romsku, zanim odwróciła się, by przejść nieco na bok.
Gdzieś w tle usłyszała, że ktoś przywitał się z Jamesem, dlatego rozejrzała się za nim, by z lekkim zaskoczeniem zobaczyć chłopaka, praktycznie przed sobą. Usta wykrzywił zadziorny uśmiech, lecz oczy zdradzały cień niepewności względem jego reakcji. Wiedziała, jaki jest i ile można się po nim spodziewać, chociaż wątpiła, aby zrobił dziś coś głupiego. Uniosła lekko brew, kiedy to jedno słowo, okazało się wszystkim, co z siebie wydusił. Tego zdecydowanie nie przewidziała, zwłaszcza że przez tą krótką chwilę zdawał się nieco obdarty z pewności siebie. Może dlatego nie dała rady ukryć rozbawienia tym, co właśnie miało miejsce. Założyła ręce na wysokości piersi, nie odwracając od niego uważnego spojrzenia ciemnych tęczówek.- Hej.- odparła miękko w ten sam sposób, nie decydując się na nic więcej. Rzuciła okiem na spory słoik z pigwówką, była ciekawa czy udała się taka, jaką chcieli chłopaki. Nie zamierzała wyrywać się, aby tego spróbować. Odprowadziła go wzrokiem, póki nie zniknął na piętrze. Nie miała pojęcia czy tak będzie wyglądać cała noc, ale dała mu spokój. Niech robi, co chce.
Podeszła do Sheili, znów zauważając jej obecność w salonie. Uwagę przykuł drobny bukiecik przy nadgarstku dziewczyny.- Ładny.- mruknęła pogodnie. Zerknęła zaraz na Aidana.- A On całkiem uroczy. Coś mi umknęło?- nie widziała problemu w płynnym przejściu na romski, nawet jeśli w danej chwili tylko druga cyganka mogła ją zrozumieć.- Jakbyś potrzebowała pomocy z tymi dwoma, powiedz.- dodała zaraz, bo obie dobrze wiedziały, jak nadgorliwi potrafili być bracia Doe. Mówiąc to, złapała ją delikatnie za dłoń, by nieco ścisnąć w jawnym zapewnieniu, że cokolwiek by się działo była po jej stronie, i puściła zaraz.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Bardzo dobrze. - pochwaliłam Olliego z uśmiechem. - I proszę mi nie panienkować. - dodałam jeszcze, bo panienek żadnych mi nie trzeba było. - Steffen, Isabello. - przywitała się ze znajomymi twarzami obejmując kobietę i nie szczędząc jej komplementów na temat urody. - Anne!! - ucieszyła się, łapiąc w ramiona blondynkę, ściskając ją z całych sił. - Czujesz ją też, ekscytację taką? - zapytałam zniżając trochę głos, bo to pytanie do niej w sumie było. Sheilę też złapałam, kiedy tylko ją zauważyć zdołałam. - Pięknie wyglądasz, a ten strój jest idealnym miejscem dla wyobraźni. - pochwaliłam przyjaciółkę przygryzając na krótką chwilę dolną wargę. She wyglądała ślicznie, ale ja pewnie wyglądałabym po prostu śmiesznie. - Oh, oh na Rowenę, ale jesteś śliczna. - zachwyciłam się, na kilka chwil rozwierając w zdumieniu oczy kiedy przy nich pojawiła się Eve. Zamrugałam kilka razy - A tak, Neala, wybacz. - przedstawiłam się zaraz, mimowolnie spódnicę sukienkę którą miałam na sobie. Ale prawda była jedna, wypadałam zwyczajnie blado. Cóż za różnica, męża szukać nie zamierzałam - miłości też nie.
Zaraz jednak moje spojrzenie przyciągnął Thomas, który na krzesło wskakiwał. Brew mi się mimowolnie uniosła ku górze. Spojrzałam na niego podejrzliwie i podejrzliwie patrzyłam kiedy mówił o tej piękności całej. Wzrok pomknął do Sheili, a później przesunął na Eve w niezrozumieniu. Zanim jednak zdążyłam zastanowić się nad tym domem, to z jego ust padło moje imię. Drgnęłam, wracając wzrokiem do niego. Zmarszczyłam trochę nos, czyli że co, normalnie nie wyglądałam elegancko? Wolałabym pięknie i zachwycająco niż pasująco. Ale nic nie powiedziałam, unosząc jedną z brwi wyżej, kiedy zabronił mi pracować. Wcale nie zamierzałam przecież. piękne, olśniewające i ja pasująca. Jego obecność obok i prośba skierowana do Anne włożyła na moją twarz jeszcze większe zdumienie. Ale zanim zdążyłam słowo powiedzieć, sytuacja się już stała.
- C-co? - zapytałam kiedy Aidan nagle o zostawaniu powiedział. Ale i teraz zanim więcej zdążyła powiedzieć, on już odchodził i to z Sheilą razem. Splotłam dłonie przed sobą. Co dalej? - zastanowiłam się w głowie, przesuwając spojrzeniem po otoczeniu. Dłoń mimowolnie uniosła mi się ku górze. Ale opuściłam ją słysząc głos obok trafiając na znajome tęczówki, które przesunęły się po mojej pasującej kreacji. - Cześć. - wypowiedziałam, mimowolnie unosząc brew ku górze na zdziwienie. Kusiło, żeby zapytać Jamesa, ale odpuściłam w końcu odprowadzając go spojrzeniem. Przysunęłam się trochę w stronę Demelzy. - Czy życie jest prostsze, gdy jest się tak zachwycająco pięknym? - zastanowiłam się w jakiś sposób oczekując od niej odpowiedzi. Powinna wiedzieć prawda?
- Co to tak właściwie jest? - zapytałam wskazując brodą na to, co trzymał James w rękach z pewną niepewnością, ale i ciekawością. Byłam odważna, ale lepiej się ryzykowało wiedząc z czym przyjdzie się zmierzyć.
Zaraz jednak moje spojrzenie przyciągnął Thomas, który na krzesło wskakiwał. Brew mi się mimowolnie uniosła ku górze. Spojrzałam na niego podejrzliwie i podejrzliwie patrzyłam kiedy mówił o tej piękności całej. Wzrok pomknął do Sheili, a później przesunął na Eve w niezrozumieniu. Zanim jednak zdążyłam zastanowić się nad tym domem, to z jego ust padło moje imię. Drgnęłam, wracając wzrokiem do niego. Zmarszczyłam trochę nos, czyli że co, normalnie nie wyglądałam elegancko? Wolałabym pięknie i zachwycająco niż pasująco. Ale nic nie powiedziałam, unosząc jedną z brwi wyżej, kiedy zabronił mi pracować. Wcale nie zamierzałam przecież. piękne, olśniewające i ja pasująca. Jego obecność obok i prośba skierowana do Anne włożyła na moją twarz jeszcze większe zdumienie. Ale zanim zdążyłam słowo powiedzieć, sytuacja się już stała.
- C-co? - zapytałam kiedy Aidan nagle o zostawaniu powiedział. Ale i teraz zanim więcej zdążyła powiedzieć, on już odchodził i to z Sheilą razem. Splotłam dłonie przed sobą. Co dalej? - zastanowiłam się w głowie, przesuwając spojrzeniem po otoczeniu. Dłoń mimowolnie uniosła mi się ku górze. Ale opuściłam ją słysząc głos obok trafiając na znajome tęczówki, które przesunęły się po mojej pasującej kreacji. - Cześć. - wypowiedziałam, mimowolnie unosząc brew ku górze na zdziwienie. Kusiło, żeby zapytać Jamesa, ale odpuściłam w końcu odprowadzając go spojrzeniem. Przysunęłam się trochę w stronę Demelzy. - Czy życie jest prostsze, gdy jest się tak zachwycająco pięknym? - zastanowiłam się w jakiś sposób oczekując od niej odpowiedzi. Powinna wiedzieć prawda?
- Co to tak właściwie jest? - zapytałam wskazując brodą na to, co trzymał James w rękach z pewną niepewnością, ale i ciekawością. Byłam odważna, ale lepiej się ryzykowało wiedząc z czym przyjdzie się zmierzyć.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kiedy Dem spytała o sukienkę spoważniał momentalnie, otwierając szerzej oczy.
— Co? Nie! Skąd, absolutnie nie— zaprzeczył od razu, spoglądając na nią z czymś w rodzaju politowania zmieszanego z rozczuleniem. Jak mogła w ten sposób w ogóle pomyśleć? Lata temu nie mógł zignorować jej, idącej korytarzem w towarzystwie tych wszystkich dobrze urodzonych, dystyngowanych panien. Nie miała w sobie ich wyniosłości, była urocza i cudowna i wciąż nic się nie zmieniło. Uśmiechnął się ciepło po chwili. — Wyglądasz…— nie dokończył jednak, przytrzymał jedną ręką mocno słój, by drugą na sekundę unieść do ust, gdzie cmoknął złączony palec wskazujący z kciukiem na znak „perfekcyjnie”. — Masz ze sobą może…?— To co powinna mieć? Uniósł jedną brew, konspiracja pełną parą. Miał nadzieję, że nie ma mu za złe, że przybył do niej ze wszystkim tak późno. — Marcello jest chyba w pracy — mruknął bez szczególnego przekonania. Uniósł brew, szukając wzrokiem siostry, ale szybko zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie był wciąż najlepiej poinformowaną w tej sprawie osobą. — Finley go przyprowadzi. Mam nadzieję, że nie każą na siebie czekać zbyt długo.— Zastanowił się chwilę, szukając wzrokiem brata podświadomie. Lada moment będą musieli się wymknąć na parę chwil, mieli włam do zrobienia, najlepiej, żeby nikt nie zauważył ich zniknięcia.
To, jak prezentowała się dziś Eve zupełnie zbiło go z pantałyku. Czuł się jak głupek, z myślą, że po prostu jej nie poznał, ale wyszła z domu w innej sukience i nie była tak umalowana. Na moment poczuł rozlewające się po jego ciele gorąco, ale musiał się skoncentrować na paru rzeczach, nie dać rozproszyć, a to udawało jej się zaskakująco prosto. Przystanął jeszcze przy schodach, by odezwać się głośniej do towarzystwa stojącego wciąż przy salonie.— Dem, nie dajcie się prosić! Coś lżejszego, mamy piwo, wino, laudanum, do wyboru do koloru. Chyba nie zamierzacie tu tak stać i czekać aż przyjdą? — Oparł się na moment o barierkę, po czym przeniósł wzrok na Nealę. — Porter też jest — uniósł brwi, wymownie. — A toooo, to jest eliksir mocy. Napój dla najpotężniejszych i najbardziej nieustraszonych czarodziejów. Słodki jak miód, daje lekkiego kopa i zapewnia doskonałą zabawę — zareklamował na wyrost, właściwie nie miał pojęcia, czy to w ogóle było zdatne do picia. Ani on, ani Marcel wciąż tego nie kosztowali. — Podejmiesz się ryzyka? Czy się boisz?— Uniósł brew, zerkając wciąż na Nealę, po czym z tajemniczym uśmiechem ruszył na górę, gdzie znajdowały się wszystkie alkohole. Pozostawił słoik w odpowiednim miejscu, sprawdził, czy w kieszeni miał jeszcze trochę przyniesionego z domu tytoniu — był, nie wypadł. Miał też bibułki przy sobie. Zgarnął z góry butelkę wina i trzy piwa, dwa ale i jednego portera. Tyle, ile był w stanie ze sobą zabrać i ruszył z powrotem na dół, do salonu, gdzie jego brat wywijał do muzyki z Anne. Butelki wręczył towarzystwu, wino Castorowi, wiedząc, że obsłuży dziewczyny (poza tym wyglądał na takiego, który wolał od piwa wino), piwo i Olliemu i Aidanowi, którego minął, by stanąć przy Eve i Sheili. Akurat oglądała jej bukiecik, coś świergotały, uniósł brwi wymownie, najpierw spoglądając na jedną, a potem na drugą. —Powinienem coś wiedzieć?— spytał, ostatecznie koncentrując wzrok na starszej dziewczynie, wciąż milcząc o kilka sekund za długo. — Chcecie się czegoś napić? Zatańczysz ze mną?
— Co? Nie! Skąd, absolutnie nie— zaprzeczył od razu, spoglądając na nią z czymś w rodzaju politowania zmieszanego z rozczuleniem. Jak mogła w ten sposób w ogóle pomyśleć? Lata temu nie mógł zignorować jej, idącej korytarzem w towarzystwie tych wszystkich dobrze urodzonych, dystyngowanych panien. Nie miała w sobie ich wyniosłości, była urocza i cudowna i wciąż nic się nie zmieniło. Uśmiechnął się ciepło po chwili. — Wyglądasz…— nie dokończył jednak, przytrzymał jedną ręką mocno słój, by drugą na sekundę unieść do ust, gdzie cmoknął złączony palec wskazujący z kciukiem na znak „perfekcyjnie”. — Masz ze sobą może…?— To co powinna mieć? Uniósł jedną brew, konspiracja pełną parą. Miał nadzieję, że nie ma mu za złe, że przybył do niej ze wszystkim tak późno. — Marcello jest chyba w pracy — mruknął bez szczególnego przekonania. Uniósł brew, szukając wzrokiem siostry, ale szybko zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie był wciąż najlepiej poinformowaną w tej sprawie osobą. — Finley go przyprowadzi. Mam nadzieję, że nie każą na siebie czekać zbyt długo.— Zastanowił się chwilę, szukając wzrokiem brata podświadomie. Lada moment będą musieli się wymknąć na parę chwil, mieli włam do zrobienia, najlepiej, żeby nikt nie zauważył ich zniknięcia.
To, jak prezentowała się dziś Eve zupełnie zbiło go z pantałyku. Czuł się jak głupek, z myślą, że po prostu jej nie poznał, ale wyszła z domu w innej sukience i nie była tak umalowana. Na moment poczuł rozlewające się po jego ciele gorąco, ale musiał się skoncentrować na paru rzeczach, nie dać rozproszyć, a to udawało jej się zaskakująco prosto. Przystanął jeszcze przy schodach, by odezwać się głośniej do towarzystwa stojącego wciąż przy salonie.— Dem, nie dajcie się prosić! Coś lżejszego, mamy piwo, wino, laudanum, do wyboru do koloru. Chyba nie zamierzacie tu tak stać i czekać aż przyjdą? — Oparł się na moment o barierkę, po czym przeniósł wzrok na Nealę. — Porter też jest — uniósł brwi, wymownie. — A toooo, to jest eliksir mocy. Napój dla najpotężniejszych i najbardziej nieustraszonych czarodziejów. Słodki jak miód, daje lekkiego kopa i zapewnia doskonałą zabawę — zareklamował na wyrost, właściwie nie miał pojęcia, czy to w ogóle było zdatne do picia. Ani on, ani Marcel wciąż tego nie kosztowali. — Podejmiesz się ryzyka? Czy się boisz?— Uniósł brew, zerkając wciąż na Nealę, po czym z tajemniczym uśmiechem ruszył na górę, gdzie znajdowały się wszystkie alkohole. Pozostawił słoik w odpowiednim miejscu, sprawdził, czy w kieszeni miał jeszcze trochę przyniesionego z domu tytoniu — był, nie wypadł. Miał też bibułki przy sobie. Zgarnął z góry butelkę wina i trzy piwa, dwa ale i jednego portera. Tyle, ile był w stanie ze sobą zabrać i ruszył z powrotem na dół, do salonu, gdzie jego brat wywijał do muzyki z Anne. Butelki wręczył towarzystwu, wino Castorowi, wiedząc, że obsłuży dziewczyny (poza tym wyglądał na takiego, który wolał od piwa wino), piwo i Olliemu i Aidanowi, którego minął, by stanąć przy Eve i Sheili. Akurat oglądała jej bukiecik, coś świergotały, uniósł brwi wymownie, najpierw spoglądając na jedną, a potem na drugą. —Powinienem coś wiedzieć?— spytał, ostatecznie koncentrując wzrok na starszej dziewczynie, wciąż milcząc o kilka sekund za długo. — Chcecie się czegoś napić? Zatańczysz ze mną?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nim starszy z braci Doe porwał ją do tańca, posłała Demelzie szczery uśmiech, nieco zawstydzony; młoda kobieta miała w sobie coś imponującego, sprawiając że Anne czuła się odrobinę speszona, równocześnie bardzo zafascynowana wyglądem i prezencją starszej koleżanki.
– Och, jako tako ze szkoły? Podobnie z Sheilą, i Nealą, i Aidanem... – dopiero przy wyliczaniu zdawała sobie sprawę, że wcale nie jest tutaj tak pogubiona; znajome twarze migały w niemal każdym kącie, dodając otuchy.
Barwne ornamenty i dźwięki rytmicznej muzyki prędko wciągnęły ją w swój wir; największy udział w tym wszystkim miał oczywiście Thomas i jego wyciągnięta dłoń, którą przyjęła, gdzieś na skraju rozbawienia i małego zakłopotania. Ale chłopak miał rację – dzisiejszej nocy chodziło przede wszystkim o zabawę. O odrzucenie trosk na bok, zapomnienie na krótką chwilę o tym, co nie pozwalało im na co dzień być sobą; jeden wieczór, jedna noc, w której mogli faktycznie być tymi dzieciakami, przyjąć role, z których ich obdarto.
– Dziękuję, to nic takiego, nie mam ze sobą wielu rzeczy... – przyjęła komplement, odrobinę speszona choć wciąż uśmiechnięta; nie miała tak barwnych ubrań jak Sheila, ani środków czy fachu, który chwilę temu zaprezentowała śliczna dziewczyna imieniem Demelza – Och, nie przejmuj się, nie zamierzam...iść spać – odpowiedziała, nieco rozbawiona, kręcąc głową i odpowiadając bezustannie na stawiane przez niego kroki. Dzisiaj coś takiego jak zmęczenie nawet nie przyszłoby jej na myśl; chciała wykorzystać ten wieczór, jak gdyby był ostatnim na jaki mogli sobie pozwolić.
– Niezbyt... – odpowiedziała wprost, marszcząc nieco nos. W sierocińcu nie urządzano tego typu zabaw, jedynie święta były wypełnione muzyką i gwarem, tańce zdarzały się bardzo rzadko, zazwyczaj w sypialni dziewcząt przy bardzo, bardzo niespotykanej okazji – Och, zazdroszczę wam tego, musiało być cudownie! – bo choć dzieliła ich niemalże przepaść kulturowa, potrafiła wyobrazić sobie to wszystko niemal na zawołanie; barwne światła, intensywne kolory, zapach ogniska i piękne śpiewy – Ja nie pamiętam zbyt wielu...imprez. Jasne, zdarzyła się jedna czy dwie, ale na takowe...należało się wymknąć – powiedziała nieco rozbawiona, między następnym a kolejnym obrotem, który sprawił, że głośno zachichotała – Ale dzisiaj będzie inaczej – zapewniła, przytakując głową jak gdyby chciała przypieczętować własne słowa – Taką, która leci w radiu. Lubię Elvisa, ale...nie jest zbyt popularny wśród czarodziejów, co? – na pewno nie tak jak w mugolskim świecie. Dziwacznie nawet w czymś tak zwyczajnym jak czerpanie z popkultury, tkwiła między dwoma skrajnymi światami.
Kolejne kilka kroków, następny obrót, krótka zadyszka okraszona śmiechem; kiedy utwór się skończył, teatralnie, niemal jak prawdziwa dama skłoniła się przed Thomasem.
– Dziękuję serdecznie – z powagą wypowiedziała słowa, nim nie przeszli w kierunku pozostałych, teraz zajętych...debatą nad alkoholami, chyba.
Wzrok podążył za Jamesem, później osiadł na misternej butelce, zawędrował kontrolnie na twarz Neali, nim wrócił finalnie do Doe.
– Już deprawujesz moją lady?
– Och, jako tako ze szkoły? Podobnie z Sheilą, i Nealą, i Aidanem... – dopiero przy wyliczaniu zdawała sobie sprawę, że wcale nie jest tutaj tak pogubiona; znajome twarze migały w niemal każdym kącie, dodając otuchy.
Barwne ornamenty i dźwięki rytmicznej muzyki prędko wciągnęły ją w swój wir; największy udział w tym wszystkim miał oczywiście Thomas i jego wyciągnięta dłoń, którą przyjęła, gdzieś na skraju rozbawienia i małego zakłopotania. Ale chłopak miał rację – dzisiejszej nocy chodziło przede wszystkim o zabawę. O odrzucenie trosk na bok, zapomnienie na krótką chwilę o tym, co nie pozwalało im na co dzień być sobą; jeden wieczór, jedna noc, w której mogli faktycznie być tymi dzieciakami, przyjąć role, z których ich obdarto.
– Dziękuję, to nic takiego, nie mam ze sobą wielu rzeczy... – przyjęła komplement, odrobinę speszona choć wciąż uśmiechnięta; nie miała tak barwnych ubrań jak Sheila, ani środków czy fachu, który chwilę temu zaprezentowała śliczna dziewczyna imieniem Demelza – Och, nie przejmuj się, nie zamierzam...iść spać – odpowiedziała, nieco rozbawiona, kręcąc głową i odpowiadając bezustannie na stawiane przez niego kroki. Dzisiaj coś takiego jak zmęczenie nawet nie przyszłoby jej na myśl; chciała wykorzystać ten wieczór, jak gdyby był ostatnim na jaki mogli sobie pozwolić.
– Niezbyt... – odpowiedziała wprost, marszcząc nieco nos. W sierocińcu nie urządzano tego typu zabaw, jedynie święta były wypełnione muzyką i gwarem, tańce zdarzały się bardzo rzadko, zazwyczaj w sypialni dziewcząt przy bardzo, bardzo niespotykanej okazji – Och, zazdroszczę wam tego, musiało być cudownie! – bo choć dzieliła ich niemalże przepaść kulturowa, potrafiła wyobrazić sobie to wszystko niemal na zawołanie; barwne światła, intensywne kolory, zapach ogniska i piękne śpiewy – Ja nie pamiętam zbyt wielu...imprez. Jasne, zdarzyła się jedna czy dwie, ale na takowe...należało się wymknąć – powiedziała nieco rozbawiona, między następnym a kolejnym obrotem, który sprawił, że głośno zachichotała – Ale dzisiaj będzie inaczej – zapewniła, przytakując głową jak gdyby chciała przypieczętować własne słowa – Taką, która leci w radiu. Lubię Elvisa, ale...nie jest zbyt popularny wśród czarodziejów, co? – na pewno nie tak jak w mugolskim świecie. Dziwacznie nawet w czymś tak zwyczajnym jak czerpanie z popkultury, tkwiła między dwoma skrajnymi światami.
Kolejne kilka kroków, następny obrót, krótka zadyszka okraszona śmiechem; kiedy utwór się skończył, teatralnie, niemal jak prawdziwa dama skłoniła się przed Thomasem.
– Dziękuję serdecznie – z powagą wypowiedziała słowa, nim nie przeszli w kierunku pozostałych, teraz zajętych...debatą nad alkoholami, chyba.
Wzrok podążył za Jamesem, później osiadł na misternej butelce, zawędrował kontrolnie na twarz Neali, nim wrócił finalnie do Doe.
– Już deprawujesz moją lady?
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wszyscy goście zgromadzeni w domu Bathildy Bagshot tworzyli ciekawą zbieraninę osobowości. Bardzo młodzi i gniewni, nieco starsi i przejęci, piękne panie, przystojni panowie... Gdyby użyć odrobiny wyobraźni, możnaby z powodzeniem stwierdzić, że nie wyglądali jak dzieci wtrącone w wojnę. Wyglądali po prostu jak młode pokolenie, stawiające pierwsze kroki w dorosłości lub jeszcze dorosłość goniące. Wszystko wydawało się być na miejscu, nawet to drgnięcie brwi Jamesa, które normalnie spowodowałoby dreszcz przestrachu próbujący przeskoczyć pomiędzy kręgami jego kręgosłupa. A dziś dało zalążek pierwszego rozbawienia.
— Cześć — odpowiedział mu nawet wesoło, kiwając przy okazji głową w milczącym porozumieniu. Chuda dłoń blondyna odnalazła się przy ustach, palce wykonały gest zamykanego zamku, a później wyrzucanego w niebyt klucza. Dzisiejsza zabawa pozostanie tajemnicą.
Pojawienie się Thomasa nie mogło ujść uwadze Castora. Głośno i z przytupem, dokładnie tak jak zawsze i dokładnie tak samo oddziałujące na blondyna, który zmarszczył prędko jasne brwi i zacisnął nieco palce u stóp, byleby tylko utrzymać nerwy na wodzy. Nie jesteś prefektem, nie dzisiaj — powtarzał sobie w myślach, gdy nabierał głębszy oddech. A jednak było coś w tym namolnym komplementowaniu kobiet, co rozdrażniło Castora na tyle, że grymas delikatnej irytacji utrzymał się na jego twarzy odrobinę za długo.
Na całe szczęście obok był Ollie i to Ollie nie byle jaki, bo z kurtką, która trzymała się naprawdę dobrze jak na staroć, za który się podawała.
— Apaszka to prezent. Finley mi ją dała, poznam was, jak wróci z pracy — uśmiechnął się na tyle szeroko, że w bladym, lewym policzku uformował się niewielki dołeczek. Apaszka faktycznie pachniała nieco inaczej. niż pachniał Castor zazwyczaj, bowiem nosiła w sobie aromat ogniskowego dymu, nieodłącznie związanego z jego sympatią.
— Ach, faktycznie... Pierwsze tony mnie zmyliły, ale przecież to Celestyna Warbeck! — nie mieli w domu radia, słuchał muzyki raczej okazjonalnie, a pracować wolał w ciszy, więc... może zostanie mu wybaczone? Dopiero później dotarł do niego sens pierwszych słów blondyna. Castor szturchnął go lekko ramieniem, w przyjacielskiej manierze oczywiście, po czym zniżył głos do szeptu. — Jesteś jednym z nas, Marlowe. Myślałem, że zrozumiałeś to już w szkole — ach, był Castor w humorze na tajemnice.
Odsunął się jednak od przyjaciela, gdy do salonu wkroczyła... Eve Vause? Tak, to chyba ona, choć przeszła wyjątkowo dużą przemianę od małej dziewczynki błąkającej się w nocy po zamkowych korytarzach do... właściwie młodej kobiety w bardzo odważnej sukni. Ale kim on był, by dyskutować o najnowszych trendach ubioru... Demelza musiała znać się na nich najlepiej i tak się akurat zdarzyło, że pojawiła się niedaleko. Poczekał chwilę, pozwalając swoim najbliższym chyba Puchonom poudawać nadrabianie zaległości bez drobnych wtrąceń, ożywił się nieco, dopiero gdy do jego uszu trafił komplement wypowiedziany przez pannę Fancourt.
— Może i świetnie, ale nie tak zjawiskowo jak ty, Demi — odparł od razu, przeczesując dłonią przydługie, miodowe kosmyki.
Uwagę Castora znów przykuł James, tym razem ze słoikiem z czymś, co mogło być jednocześnie najlepszym doświadczeniem na świecie i powodem prędkiego zgonu. Nikt nie kwapił się szczególnie do rozpoczęcia alkoholowej konsumpcji, co sprawiło, że Sprout poczuł się w obowiązku spróbowania tegoż... wyrobu.
— James, zaczekaj na mnie. Dem, Ollie? Chcecie coś? — jak zabawa, to zabawa! Marlowe i Fancourt będą mieli moment na pogadanie, a Castor sprawdzi, cóż to była za sprawdzona receptura i czy przypadkiem nie była to...
— Thomas mówił, że kiedyś piliście Pięść Hagrida, czy coś w tym stylu. To to? — spytał konspiracyjnym szeptem, gdy zrównał już się z młodszym z braci Doe na schodach. — W każdym razie, wezmę... Kieliszek. A potem zobaczmy.
Gdy wrócił ze swoim szkłem i ewentualnie zamówionym przez Marlowe i Fancourt alkoholem, zerknął jeszcze na moment na Olliego, odrobinę przepraszająco, że zamierza pozbawić go towarzystwa pięknej damy, jednak... No cóż, na wszystko było czas i miejsce! Z tą myślą ukłonił się teatralnie przed Demelzą, wyciągając w jej kierunku dłoń. — Uczynisz mi ten zaszczyt? — spytał rozbawiony, mając nadzieję, że taka wyolbrzymiona grzeczność może nie tyle stopi ewentualne opory panny Fancourt przed tańcem z nim (w końcu była zupełnie świadoma braku jego umiejętności tanecznych), ale chociaż utrudni odmowę.
— Cześć — odpowiedział mu nawet wesoło, kiwając przy okazji głową w milczącym porozumieniu. Chuda dłoń blondyna odnalazła się przy ustach, palce wykonały gest zamykanego zamku, a później wyrzucanego w niebyt klucza. Dzisiejsza zabawa pozostanie tajemnicą.
Pojawienie się Thomasa nie mogło ujść uwadze Castora. Głośno i z przytupem, dokładnie tak jak zawsze i dokładnie tak samo oddziałujące na blondyna, który zmarszczył prędko jasne brwi i zacisnął nieco palce u stóp, byleby tylko utrzymać nerwy na wodzy. Nie jesteś prefektem, nie dzisiaj — powtarzał sobie w myślach, gdy nabierał głębszy oddech. A jednak było coś w tym namolnym komplementowaniu kobiet, co rozdrażniło Castora na tyle, że grymas delikatnej irytacji utrzymał się na jego twarzy odrobinę za długo.
Na całe szczęście obok był Ollie i to Ollie nie byle jaki, bo z kurtką, która trzymała się naprawdę dobrze jak na staroć, za który się podawała.
— Apaszka to prezent. Finley mi ją dała, poznam was, jak wróci z pracy — uśmiechnął się na tyle szeroko, że w bladym, lewym policzku uformował się niewielki dołeczek. Apaszka faktycznie pachniała nieco inaczej. niż pachniał Castor zazwyczaj, bowiem nosiła w sobie aromat ogniskowego dymu, nieodłącznie związanego z jego sympatią.
— Ach, faktycznie... Pierwsze tony mnie zmyliły, ale przecież to Celestyna Warbeck! — nie mieli w domu radia, słuchał muzyki raczej okazjonalnie, a pracować wolał w ciszy, więc... może zostanie mu wybaczone? Dopiero później dotarł do niego sens pierwszych słów blondyna. Castor szturchnął go lekko ramieniem, w przyjacielskiej manierze oczywiście, po czym zniżył głos do szeptu. — Jesteś jednym z nas, Marlowe. Myślałem, że zrozumiałeś to już w szkole — ach, był Castor w humorze na tajemnice.
Odsunął się jednak od przyjaciela, gdy do salonu wkroczyła... Eve Vause? Tak, to chyba ona, choć przeszła wyjątkowo dużą przemianę od małej dziewczynki błąkającej się w nocy po zamkowych korytarzach do... właściwie młodej kobiety w bardzo odważnej sukni. Ale kim on był, by dyskutować o najnowszych trendach ubioru... Demelza musiała znać się na nich najlepiej i tak się akurat zdarzyło, że pojawiła się niedaleko. Poczekał chwilę, pozwalając swoim najbliższym chyba Puchonom poudawać nadrabianie zaległości bez drobnych wtrąceń, ożywił się nieco, dopiero gdy do jego uszu trafił komplement wypowiedziany przez pannę Fancourt.
— Może i świetnie, ale nie tak zjawiskowo jak ty, Demi — odparł od razu, przeczesując dłonią przydługie, miodowe kosmyki.
Uwagę Castora znów przykuł James, tym razem ze słoikiem z czymś, co mogło być jednocześnie najlepszym doświadczeniem na świecie i powodem prędkiego zgonu. Nikt nie kwapił się szczególnie do rozpoczęcia alkoholowej konsumpcji, co sprawiło, że Sprout poczuł się w obowiązku spróbowania tegoż... wyrobu.
— James, zaczekaj na mnie. Dem, Ollie? Chcecie coś? — jak zabawa, to zabawa! Marlowe i Fancourt będą mieli moment na pogadanie, a Castor sprawdzi, cóż to była za sprawdzona receptura i czy przypadkiem nie była to...
— Thomas mówił, że kiedyś piliście Pięść Hagrida, czy coś w tym stylu. To to? — spytał konspiracyjnym szeptem, gdy zrównał już się z młodszym z braci Doe na schodach. — W każdym razie, wezmę... Kieliszek. A potem zobaczmy.
Gdy wrócił ze swoim szkłem i ewentualnie zamówionym przez Marlowe i Fancourt alkoholem, zerknął jeszcze na moment na Olliego, odrobinę przepraszająco, że zamierza pozbawić go towarzystwa pięknej damy, jednak... No cóż, na wszystko było czas i miejsce! Z tą myślą ukłonił się teatralnie przed Demelzą, wyciągając w jej kierunku dłoń. — Uczynisz mi ten zaszczyt? — spytał rozbawiony, mając nadzieję, że taka wyolbrzymiona grzeczność może nie tyle stopi ewentualne opory panny Fancourt przed tańcem z nim (w końcu była zupełnie świadoma braku jego umiejętności tanecznych), ale chociaż utrudni odmowę.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
- Obiecuję być gwarantem miło spędzonego czasu, nie pogryzę jej - zapewnił Demlezę z uśmiechem, kiedy porywał pannę Beddow. W końcu nigdy nie był znany z tego, że łamał damą serca lub traktował je jakoś gorzej… a nawet jeśli to starał się, żeby nie dochodziło to do szerszego grona. Zresztą, to nie tak że robił niewiadomo jak okropne rzeczy!
A tym bardziej nie założył takich rzeczy robić tutaj. Też po części wciąż miał nadzieję, ze uda mu się spotkać Norę, ale nie był już do końca pewny. W końcu Finnie miała przyprowadzić Marcela, i był niemalże pewny, że charakteryzatorka przyjdzie z nimi, ale… nikt o niej w końcu nie wspominał.
- Hej, i tak wyglądasz pięknie. Ale jeśli chcesz… to nie tak, że jestem jakimś wybitnym czarodziejem, nie? Ale transmutacja jest bardziej niż mniej moim konikiem. Mogę ci coś wyczarować, albo zmienić… tak tylko na dzisiaj - zaproponował Anne, bo dlaczeg dziewczyna miała się czuć gorzej przez coś, na co mogli zaradzić? Sam swoją koszulę dzisiaj transmutował, aby miała tak żywe kolory, bo większość jego ubrań stanowczo była bardziej… nijaka. Ludzie by się źle na niego patrzyli, gdyby ubierał żywsze kolory - no i zwracałby na siebie uwagę na mieście, a stanowczo z Jamesem chcieli raczej wykorzystywać okazje w tłumie niż się na jego tle wybijać i być łatwymi do zapamiętania.
- Trzeba nadrobić. Może na następną potańcówkę będzie okazja podczas czyichś urodzin? - rzucił z uśmiechem, nie przerywając tańca z dziewczyną. - Ah…. Nie wiem jak wśród czarodziejów, wśród cyganów chyba średnio. Ale jak byłem w Szkocji, trochę na niego natrafiłem - stwierdził, ale utwór który leciał, powoli już dobiegał końca, a także ich taniec.
Z uśmiechem zaraz skłonił się pięknie.
- Cała przyjemność po mojej stronie, dziękuję - powiedział, a po tym i sam ruszył dalej, wzrokiem rozglądając się po zebranych. Kilka twarzy kojarzył nieco mniej, zauważył też strachliwego Aidana, jakiegoś innego dzieciaka, Nelkę rozmawiającą z Anne. Wszyscy wydawali się mniej czy bardziej skupiać na sobie. Och, no i swojego brata, do którego zaraz podszedł, klepiąc go w plecy.
- Jak tam, wszystko gotowe? - rzucił do Jamesa, ale zamiast mieć na myśli alkohole czy inne niespodzianki, miał na myśli ich włam - czy chłopak był przygotowany, czy mieli wszystko czego potrzebowali…
Zerknął zaraz znów po zgromadzonych. Castor wyciągał Demi do tańca, dobrze. Niech tańczą i piją, będą mieli z Jamesem lepszą opcję do wyjścia niezauważanymi.
Chociaż jego wzrok z sali, przesunął się do siostry.
- Ładne kwiatki. Prezent? - zapytał z uśmiechem, bo przecież wiedział doskonale, że Sheila wychodząc z domu, nie posiadała czegoś podobnego.
A tym bardziej nie założył takich rzeczy robić tutaj. Też po części wciąż miał nadzieję, ze uda mu się spotkać Norę, ale nie był już do końca pewny. W końcu Finnie miała przyprowadzić Marcela, i był niemalże pewny, że charakteryzatorka przyjdzie z nimi, ale… nikt o niej w końcu nie wspominał.
- Hej, i tak wyglądasz pięknie. Ale jeśli chcesz… to nie tak, że jestem jakimś wybitnym czarodziejem, nie? Ale transmutacja jest bardziej niż mniej moim konikiem. Mogę ci coś wyczarować, albo zmienić… tak tylko na dzisiaj - zaproponował Anne, bo dlaczeg dziewczyna miała się czuć gorzej przez coś, na co mogli zaradzić? Sam swoją koszulę dzisiaj transmutował, aby miała tak żywe kolory, bo większość jego ubrań stanowczo była bardziej… nijaka. Ludzie by się źle na niego patrzyli, gdyby ubierał żywsze kolory - no i zwracałby na siebie uwagę na mieście, a stanowczo z Jamesem chcieli raczej wykorzystywać okazje w tłumie niż się na jego tle wybijać i być łatwymi do zapamiętania.
- Trzeba nadrobić. Może na następną potańcówkę będzie okazja podczas czyichś urodzin? - rzucił z uśmiechem, nie przerywając tańca z dziewczyną. - Ah…. Nie wiem jak wśród czarodziejów, wśród cyganów chyba średnio. Ale jak byłem w Szkocji, trochę na niego natrafiłem - stwierdził, ale utwór który leciał, powoli już dobiegał końca, a także ich taniec.
Z uśmiechem zaraz skłonił się pięknie.
- Cała przyjemność po mojej stronie, dziękuję - powiedział, a po tym i sam ruszył dalej, wzrokiem rozglądając się po zebranych. Kilka twarzy kojarzył nieco mniej, zauważył też strachliwego Aidana, jakiegoś innego dzieciaka, Nelkę rozmawiającą z Anne. Wszyscy wydawali się mniej czy bardziej skupiać na sobie. Och, no i swojego brata, do którego zaraz podszedł, klepiąc go w plecy.
- Jak tam, wszystko gotowe? - rzucił do Jamesa, ale zamiast mieć na myśli alkohole czy inne niespodzianki, miał na myśli ich włam - czy chłopak był przygotowany, czy mieli wszystko czego potrzebowali…
Zerknął zaraz znów po zgromadzonych. Castor wyciągał Demi do tańca, dobrze. Niech tańczą i piją, będą mieli z Jamesem lepszą opcję do wyjścia niezauważanymi.
Chociaż jego wzrok z sali, przesunął się do siostry.
- Ładne kwiatki. Prezent? - zapytał z uśmiechem, bo przecież wiedział doskonale, że Sheila wychodząc z domu, nie posiadała czegoś podobnego.
Słuchałam słów wypowiadanych przez Jamesa. Jeszcze zanim zadałam pytanie o to, co właściwie w tym słoiku się znajdowało. Wymieniał kolejne alkohole a ja właściwie ze wszystkich to wino byłam kiedyś razem z Rią. Jego tęczówki znów znalazły się na mnie. Skrzyżowałam z nim spojrzenie a kiedy wspomniał portera mimowolnie wywróciłam oczami. Uśmiechnęłam się zaraz jednak lekko łagodnie unosząc rękę, żeby odrzucić z prawego ramienia rude włosy na plecy. Eliksir mocy? Brwi aż mi się do góry uniosły. Najpotężniejszych i najbardziej nieustraszonych? Żartował, czy mówił prawdę? Nigdy nie widziałam, ale już dostałam próbkę przy tych kąpielach w strumieniu. Doskonała zabawa? Nos zmarszczył się trochę.
Zaraz jednak brwi znów się uniosły wyzwanie? Na twarzy prawie oburzenie mi się pojawiło, kiedy o to banie się pytał. Otworzyłam usta już mając się odezwać, kiedy Anne znalazła się obok.
- Anne! - wypowiedziałam w jej kierunku czując jak się czerwienić zaczynam. Przeniosłam jasne tęczówki na Jamesa. Mrużąc na krótką chwilę oczy. - Nie boję się. - powiedziałam do niego wskazanego palcem. - I podejmę. - stwierdziłam unosząc brodę ku górze. - Ale ty też to pijesz. - postawiłam swój warunek mrużąc w wyzwaniu odrobinę oczy. A bo tak, nie przez strach, ale skoro odważni to on też taki był, to przecież sam też się napić mógł i strach go nie obleci przed tym napojem bogów, który tak zachwalał niebotycznie właśnie stojąc tutaj i patrząc na nią. Uniosła jeszcze trochę wyżej brodę i zmrużyła oczy. Sam chyba się tego ryzyka o którym mówił nie obawiał nie?
I wtedy dostrzegłam jeszcze inny słoik z kartkami który zwrócił moją uwagę. Odrzuciłam włosy i przesunęłam się w jego kierunku przez chwilę na niego patrząc. Cóż, raz kozie śmierć czy jakoś tak. Stwierdziłam unosząc rękę, żeby wziąć i włożyć ja do niego z zamiarem wylosowania tego, co tam się znajdowało. Ciekawa nawet dość, bo w sumie to zawsze ciekawość najmocniej ciągnęła mnie, żeby coś sprawdzić i zrobić. Może jeśli nie piękna, to chociaż mądra się kiedyś okaże. Zawsze to coś, ale jakbym wybierać miała - albo mogła już dobrze wiedziałam co by wybrała.
| losuje zadanie! - #1 k60
i zmieniam nam piosenkę
#2 k3 #3 10
edit: i gra nam Dream a little dream of me - Ella Fitzgerald & Louis Armstrong
Zaraz jednak brwi znów się uniosły wyzwanie? Na twarzy prawie oburzenie mi się pojawiło, kiedy o to banie się pytał. Otworzyłam usta już mając się odezwać, kiedy Anne znalazła się obok.
- Anne! - wypowiedziałam w jej kierunku czując jak się czerwienić zaczynam. Przeniosłam jasne tęczówki na Jamesa. Mrużąc na krótką chwilę oczy. - Nie boję się. - powiedziałam do niego wskazanego palcem. - I podejmę. - stwierdziłam unosząc brodę ku górze. - Ale ty też to pijesz. - postawiłam swój warunek mrużąc w wyzwaniu odrobinę oczy. A bo tak, nie przez strach, ale skoro odważni to on też taki był, to przecież sam też się napić mógł i strach go nie obleci przed tym napojem bogów, który tak zachwalał niebotycznie właśnie stojąc tutaj i patrząc na nią. Uniosła jeszcze trochę wyżej brodę i zmrużyła oczy. Sam chyba się tego ryzyka o którym mówił nie obawiał nie?
I wtedy dostrzegłam jeszcze inny słoik z kartkami który zwrócił moją uwagę. Odrzuciłam włosy i przesunęłam się w jego kierunku przez chwilę na niego patrząc. Cóż, raz kozie śmierć czy jakoś tak. Stwierdziłam unosząc rękę, żeby wziąć i włożyć ja do niego z zamiarem wylosowania tego, co tam się znajdowało. Ciekawa nawet dość, bo w sumie to zawsze ciekawość najmocniej ciągnęła mnie, żeby coś sprawdzić i zrobić. Może jeśli nie piękna, to chociaż mądra się kiedyś okaże. Zawsze to coś, ale jakbym wybierać miała - albo mogła już dobrze wiedziałam co by wybrała.
| losuje zadanie! - #1 k60
i zmieniam nam piosenkę
#2 k3 #3 10
edit: i gra nam Dream a little dream of me - Ella Fitzgerald & Louis Armstrong
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Ostatnio zmieniony przez Neala Weasley dnia 11.09.21 23:12, w całości zmieniany 1 raz
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k60' : 26
--------------------------------
#2 'k3' : 1
--------------------------------
#3 'k10' : 6
#1 'k60' : 26
--------------------------------
#2 'k3' : 1
--------------------------------
#3 'k10' : 6
Tłoczno się robiło, ludzie się jakoś rozpraszali po miejscach, migali jej przed oczyma, poruszając się w to jedną, to w drugą stronę, przenosząc rzeczy, witając się…robiło się jakoś dziwacznie tłoczno i chyba nic dziwnego, że po chwili w kuchni znów uderzyła ją tłoczność pomieszczenia. Mimo to, uśmiechnęła się ciepło, kucając zaraz przy Marsie, który podszedł również i do niej na zachętę Eve, delikatnie tarmosząc psa za uszami. Wiedziała, że dla niego towarzystwo tym bardziej było problematyczne – dużo obcych oznaczało dużo obcych zapachów, a jego rasa nie przepadała za takimi wydarzeniami.
- Idź na górę, co Mars? Odpoczniesz! Kochany ty mój! – Cmoknęła psa w czoło, pozwalając jeszcze, aby Aidan mógł się przywitać z Marsem, zanim nie zachęcając psa do przejścia w inną część domu. Przyda mu się cisza i spokój, może znajdzie sobie spokojny kącik gdzieś na górze, gdzie będzie mógł zwinąć się w kłębek i po prostu zasnąć. Dopiero kiedy przestała się skupiać na psie, poczuła przy sobie obecność Neali i Eve – tę pierwszą zresztą wyściskała zaraz, przytulając ją jednak na tyle lekko, aby i jej stroju nie pognieść.
- Nela! Ah te twoje komplementy! Sama wyglądasz ślicznie, ale chwalisz mnie, oczywiście! Nic dziwnego, że cię kocham! – Zamilkła na chwilę, zaraz też śmiejąc się lekko, wiedząc, że dziwacznie to wyszło. – No, takie trochę przejęzyczenie, wybacz. W sensie takiego uczucia przyjacielskiego, prawda? Czy takich przyjaciół też się kocha? – Zastanowiła się, zaraz też zerkając na stojącą obok całego towarzystwa Eve. – Bukiecik? Jest prześliczny, prawda? A co do dzisiaj…to jeszcze pomyślimy! Zostawisz dla mnie chwilę? Jak będziemy za bardzo zmęczone to pójdziemy na kadzidło, jeżeli oczywiście tylko chcesz! – Złapała ją za dłoń, a chociaż jej spojrzenie pytająco powędrowało na sukienkę bratowej, nie powiedziała nic. Na pewno ciężko było jej akceptować niektóre rzeczy i nie wszystko była w stanie przełknąć, ale też chciała aby ta dobrze się bawiła. Dopiero po chwili wzrokiem wróciła do przyjaciółki.
- Wy się chyba nie znacie, prawda? Mogłam ci o niej wspominać, ale to czas na odpowiednią prezentację. To jest Neala Weasley, dobry duch Devon, moja przyjaciółka, która przez dwa lata była mi jednym z najmilszych towarzyszy i mam nadzieję, że to się nie zmieni. Nealo, masz przed sobą najbardziej utalentowaną tancerkę, najśliczniejszą cygankę i najbardziej opiekuńczą istotę, Eve- urwała, kiedy nagle nie wiadomo skąd pojawił się przy nich James, zerkając to na jedną, to na drugą. Była pewna, że teraz coś wypomni jej o tym pomalowaniu się…ale nic o tym nie powiedział. Na szczęście! – Ten alkohol, co go przyniosłeś…co to jest? – Zmarszczyła brwi, wiedząc, że wyglądał…dziwnie. W sensie koloru rzecz jasna. Na kwestię o bukieciku uśmiechnęła się szeroko, nie tylko do Jamesa, ale i Thomasa, który również zapytał o to, kiedy tylko pojawił się przy nich.
- Dostałam bukiecik! Prawda, że jest przepiękny? Jak tam taniec, Thomas? Nie marnujesz czasu? – Uniosła lekko brwi, zaraz też puszczając dłoń Eve by ta mogła pochwycić rękę Jamesa. Powinni ruszyć na parkiet! Spojrzeniem powędrowała jeszcze do Anne, która właśnie stanęła obok, zwracając się do Jamesa.
- Idź na górę, co Mars? Odpoczniesz! Kochany ty mój! – Cmoknęła psa w czoło, pozwalając jeszcze, aby Aidan mógł się przywitać z Marsem, zanim nie zachęcając psa do przejścia w inną część domu. Przyda mu się cisza i spokój, może znajdzie sobie spokojny kącik gdzieś na górze, gdzie będzie mógł zwinąć się w kłębek i po prostu zasnąć. Dopiero kiedy przestała się skupiać na psie, poczuła przy sobie obecność Neali i Eve – tę pierwszą zresztą wyściskała zaraz, przytulając ją jednak na tyle lekko, aby i jej stroju nie pognieść.
- Nela! Ah te twoje komplementy! Sama wyglądasz ślicznie, ale chwalisz mnie, oczywiście! Nic dziwnego, że cię kocham! – Zamilkła na chwilę, zaraz też śmiejąc się lekko, wiedząc, że dziwacznie to wyszło. – No, takie trochę przejęzyczenie, wybacz. W sensie takiego uczucia przyjacielskiego, prawda? Czy takich przyjaciół też się kocha? – Zastanowiła się, zaraz też zerkając na stojącą obok całego towarzystwa Eve. – Bukiecik? Jest prześliczny, prawda? A co do dzisiaj…to jeszcze pomyślimy! Zostawisz dla mnie chwilę? Jak będziemy za bardzo zmęczone to pójdziemy na kadzidło, jeżeli oczywiście tylko chcesz! – Złapała ją za dłoń, a chociaż jej spojrzenie pytająco powędrowało na sukienkę bratowej, nie powiedziała nic. Na pewno ciężko było jej akceptować niektóre rzeczy i nie wszystko była w stanie przełknąć, ale też chciała aby ta dobrze się bawiła. Dopiero po chwili wzrokiem wróciła do przyjaciółki.
- Wy się chyba nie znacie, prawda? Mogłam ci o niej wspominać, ale to czas na odpowiednią prezentację. To jest Neala Weasley, dobry duch Devon, moja przyjaciółka, która przez dwa lata była mi jednym z najmilszych towarzyszy i mam nadzieję, że to się nie zmieni. Nealo, masz przed sobą najbardziej utalentowaną tancerkę, najśliczniejszą cygankę i najbardziej opiekuńczą istotę, Eve- urwała, kiedy nagle nie wiadomo skąd pojawił się przy nich James, zerkając to na jedną, to na drugą. Była pewna, że teraz coś wypomni jej o tym pomalowaniu się…ale nic o tym nie powiedział. Na szczęście! – Ten alkohol, co go przyniosłeś…co to jest? – Zmarszczyła brwi, wiedząc, że wyglądał…dziwnie. W sensie koloru rzecz jasna. Na kwestię o bukieciku uśmiechnęła się szeroko, nie tylko do Jamesa, ale i Thomasa, który również zapytał o to, kiedy tylko pojawił się przy nich.
- Dostałam bukiecik! Prawda, że jest przepiękny? Jak tam taniec, Thomas? Nie marnujesz czasu? – Uniosła lekko brwi, zaraz też puszczając dłoń Eve by ta mogła pochwycić rękę Jamesa. Powinni ruszyć na parkiet! Spojrzeniem powędrowała jeszcze do Anne, która właśnie stanęła obok, zwracając się do Jamesa.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Jej spojrzenie, jeszcze przez moment spoczywało na Jamesie, gdy podpuszczał towarzystwo, aby sięgnęli po alkohol, a odważniejsi spróbowali niepewnej zawartości słoja. Rozbawiło ją, że najwyżej nie przekonał większości i tylko Castor poszedł z nim. Czyżby Jamie nie budził zaufania znajomych?
Przeniosła swą uwagę na Sheilę, kiedy ta odpowiadała Neali, dość pokracznie i w słowach, które zabrzmiały zabawnie. W uszach ciągle dźwięczały jej słowa rudowłosej dziewczyny, wywołujące nieco speszenia. Była świadoma własnej urody, ale mimo to nadal nie czuła się pewnie, słysząc podobnie żywe komplementy.
Uśmiechnęła się wyraźnie do młodej Doe.
- Prawda, jest naprawdę śliczny.- zgodziła się z nią. Bukiecik był naprawdę uroczy, chociaż ciekawiło ją, co szło za tym gestem. Jednak nie dociekała teraz, ale później lub w innych okolicznościach, planowała delikatnie ruszyć temat.- Zawsze znajdę dla Ciebie czas, Paprotko.- zapewniła ją pogodnie. Sheila była jedną z niewielu osób, której nie mogłaby odmówić, gdy czegokolwiek od niej chciała. Z nawet najbardziej zabieganego dnia potrafiła wyciągnąć chwilę czasu dla szwagierki, tak było wcześniej jeszcze w taborze i obecnie nic się w tej kwestii nie zmieniało. Widząc, jak spojrzenie Doe prześlizguje się po jej sukience, delikatnie ścisnęła dłoń dziewczyny. Później jej to wyjaśni, ale teraz nie chciała skupiać na tym uwagi.
Przemilczała, że zdążyła poznać się z Nealą i dobrze zrobiła, dowiadując się nagle więcej o młodszej dziewczynie.- Cieszę się, że byłaś przy Sheili. Dobrze jest mieć przyjaciół, którzy są obok, gdy ich potrzeba.- kąciki jej ust ponownie uniosły się ku górze. Poczuła, jak lekki rumieniec wkrada się na jej policzki, co na szczęście nie było zbyt widoczne.- Najpiękniejszą cygankę? Nie zgodzę się, patrząc na Ciebie, zdecydowanie odbierasz mi ten tytuł.- odparła z rozbawieniem. Paprotka była śliczniejsza, urocza do bólu. Nie mogła jej dorównać i nawet nie próbowała.
Spojrzała w bok, gdy stanął przy nich James. Złapała jego wzrok na dłuższą chwilę, próbując rozgryźć, co się z nim działo. Wydawał się dziwny i nie wiedziała, czy coś jej się ubzdurało, czy coś było na rzeczy.
- Nie wydaje mi się.- odpowiedziała z lekkim wzruszeniem ramion, a brew delikatnie powędrowała do góry.- Coś konkretnego Cię ciekawi?- spytała jeszcze, nieco zadziornie.
Zerknęła na Thomasa, kiedy i on zjawił się obok.
- Już się natańczyłeś? – domyślała się, że wcale nie, a to był jedynie przedsmak. Sama zamierzała później wyciągnąć szwagra na parkiet, lecz najpierw zatańczyć chciała z młodszym z braci Doe, zwłaszcza kiedy spytał o to.
- Zatańczę.- przytaknęła mu i puszczona przez Sheilę, wsunęła palce w dłoń Jamesa. Zdążyła zrobić jednak tylko krok bliżej niego i w kierunku parkietu, kiedy podeszła Anne.- Chyba później, co? – spytała cicho, dając mu wybór, gdyby chciał jednak porozmawiać. Miała go dla siebie na co dzień, więc mogła odpuścić na jedną noc i dlatego nie próbowała nawet uczepiać się go.
Przeniosła swą uwagę na Sheilę, kiedy ta odpowiadała Neali, dość pokracznie i w słowach, które zabrzmiały zabawnie. W uszach ciągle dźwięczały jej słowa rudowłosej dziewczyny, wywołujące nieco speszenia. Była świadoma własnej urody, ale mimo to nadal nie czuła się pewnie, słysząc podobnie żywe komplementy.
Uśmiechnęła się wyraźnie do młodej Doe.
- Prawda, jest naprawdę śliczny.- zgodziła się z nią. Bukiecik był naprawdę uroczy, chociaż ciekawiło ją, co szło za tym gestem. Jednak nie dociekała teraz, ale później lub w innych okolicznościach, planowała delikatnie ruszyć temat.- Zawsze znajdę dla Ciebie czas, Paprotko.- zapewniła ją pogodnie. Sheila była jedną z niewielu osób, której nie mogłaby odmówić, gdy czegokolwiek od niej chciała. Z nawet najbardziej zabieganego dnia potrafiła wyciągnąć chwilę czasu dla szwagierki, tak było wcześniej jeszcze w taborze i obecnie nic się w tej kwestii nie zmieniało. Widząc, jak spojrzenie Doe prześlizguje się po jej sukience, delikatnie ścisnęła dłoń dziewczyny. Później jej to wyjaśni, ale teraz nie chciała skupiać na tym uwagi.
Przemilczała, że zdążyła poznać się z Nealą i dobrze zrobiła, dowiadując się nagle więcej o młodszej dziewczynie.- Cieszę się, że byłaś przy Sheili. Dobrze jest mieć przyjaciół, którzy są obok, gdy ich potrzeba.- kąciki jej ust ponownie uniosły się ku górze. Poczuła, jak lekki rumieniec wkrada się na jej policzki, co na szczęście nie było zbyt widoczne.- Najpiękniejszą cygankę? Nie zgodzę się, patrząc na Ciebie, zdecydowanie odbierasz mi ten tytuł.- odparła z rozbawieniem. Paprotka była śliczniejsza, urocza do bólu. Nie mogła jej dorównać i nawet nie próbowała.
Spojrzała w bok, gdy stanął przy nich James. Złapała jego wzrok na dłuższą chwilę, próbując rozgryźć, co się z nim działo. Wydawał się dziwny i nie wiedziała, czy coś jej się ubzdurało, czy coś było na rzeczy.
- Nie wydaje mi się.- odpowiedziała z lekkim wzruszeniem ramion, a brew delikatnie powędrowała do góry.- Coś konkretnego Cię ciekawi?- spytała jeszcze, nieco zadziornie.
Zerknęła na Thomasa, kiedy i on zjawił się obok.
- Już się natańczyłeś? – domyślała się, że wcale nie, a to był jedynie przedsmak. Sama zamierzała później wyciągnąć szwagra na parkiet, lecz najpierw zatańczyć chciała z młodszym z braci Doe, zwłaszcza kiedy spytał o to.
- Zatańczę.- przytaknęła mu i puszczona przez Sheilę, wsunęła palce w dłoń Jamesa. Zdążyła zrobić jednak tylko krok bliżej niego i w kierunku parkietu, kiedy podeszła Anne.- Chyba później, co? – spytała cicho, dając mu wybór, gdyby chciał jednak porozmawiać. Miała go dla siebie na co dzień, więc mogła odpuścić na jedną noc i dlatego nie próbowała nawet uczepiać się go.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Skruszył się nieco za uwagę Neali o "panienkowaniu", będzie musiał jeszcze popracować nad tytułowaniem. Z zaciekawieniem przyglądał się Jamesowi niosącemu pokaźnych rozmiarów słoik o podejrzanej zawartości, aż uniósł brwi ze zdumienia że udało im się coś takiego... uważyć? Wyhodować? Ciężko mu było określić skład dziwacznego płynu, nie mówiąc już o potencjalnych funkcjach życiowych kryjących się gdzieś w czeluściach mętu. Gdyby tak jeszcze wziąć pod uwagę biedę i to, jakie słabej jakości produkty, czy wręcz odpadki, zdarzało im się zdobywać w ostatnich miesiącach, miał szczere wątpliwości czy chociażby jednorazowe skosztowanie trunku do posiłku, "na trawienie", nie miałoby druzgocących skutków dla wątroby. I głowy... następnego dnia, oczywiście. Nim jeszcze jeden z braci Doe uciekł na górę, zatrzymał się na chwilę przy ich grupce witając się ze wszystkimi.
- Cześć. Ollie. - odpowiedział Jamesowi niespecjalnie pamiętając, czy mieli kiedykolwiek okazję poznać się osobiście, ale być może chłopak kojarzył uzdrowiciela z opowieści Sheili, której trochę pomagał lepiej zrozumieć czarodziejski świat. A przynajmniej zrozumieć na tyle, ile sam jako mugolak był w stanie ogarnąć.
Przyjrzał się omawianej apaszce na szyi Castora, zdając sobie sprawę że w istocie była to bardziej kobieca niż męska część garderoby, w dodatku prezent. Trochę go to zaskoczyło, nie mniej jak imię, które wydawało mu się całkiem znajome, choć dobrze owo zaskoczenie ukrywał. Ile musiało go ominąć przez ostatnie lata, kiedy się nie widzieli?
- Pasuje ci. Nie mogę się doczekać aż ją poznam. - uśmiechnął się, ale wewnętrznie nie potrafił poczuć aż takiej ekscytacji na to spotkanie. Chyba nie był na nie jeszcze gotowy, choć wydawałoby się, że gotowy powinien być, może nawet trochę się tego spotkania bał? Zaczął uciekać gdzieś myślami, na szczęście szybko został sprowadzony z powrotem przez kolejne słowa Castora. - Tak, dokładnie, to ona! - rzucił z entuzjazmem, by po chwili oberwać lekkim szturchnięciem. Było na szczęście jedynie symboliczne i nie zachwiał się, nie wydał nawet żadnego zająknięcia, ale trochę się speszył uciekając wzrokiem na najbliższe elementy umeblowania pomieszczenia, aby w końcu zetknąć się spojrzeniem z Castorem. Miał w tym względzie całkowitą rację, jednak... - ...czasem mi się zapomina, wybacz. Musisz mi czasem przypomnieć jak się znowu zapędzę. - dodał szeptem, utrzymując wytworzoną przez blondyna atmosferę konspiracji. Na swój sposób, było to całkiem zabawne.
Uścisk Demi był nie tylko niespodziewany, ale również wyjątkowo miły i przyjemny. Namalował na jego twarzy szczery i pokaźny uśmiech, w duchu zaś odetchnął że z dziewczyną jest wszystko w porządku. - Tak starzy jeszcze nie jesteśmy. - nawet zaśmiał się mimowolnie, nie ukrywając swojej radości. - Martwiłaś? Niepotrzebnie, wiesz że zawsze jakoś znajdę wyjście z sytuacji. - tutaj się trochę zawstydził, nie chcąc przyznać się że uważał jej troskę na uroczą i miłą. Twarz o mało nie zrobiła mu się nieco czerwona, a wzrok zaczął uciekać gdzieś na bok byle nie dopuścić skrępowania do świadomości. - Nie przepraszaj, ja też mogłem napisać, dać jakikolwiek znak życia... Ty też wyglądasz olśniewająco. Mamy dużo do nadrobienia, może pójdziemy... - zaczynał ochoczo zapraszać Demi na bok, aby mieli chwilę prywatności, nie musząc ujawniać swoich prywatnych spraw przed całym zbiorowiskiem, ale nie zdołał dokończyć zdania kiedy Castor postanowił zaprosić pannę Fancourt na parkiet. Ollie spojrzał na blondyna pytająco, jakby wyrażał w tym spojrzeniu pobłażliwe "Serio? Teraz?". Nie zamierzał jednak w żaden sposób im przeszkadzać, zabawy rządziły się swoimi prawami i Marlowe musiał się z tym liczyć.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Demi, pogadamy później. - obdarzył ich lekkim uśmiechem i skinieniem głowy, po rzecz jasna wolałby prowadzić teraz przyjemniejszą rozmowę z kimś, kogo znał, niż zostać na lodzie i podpierać ścianę, jak to się właśnie wydarzyło. Odebrał zamówione przez siebie piwo i postanowił, że rozejrzy się trochę po domu, w wystrojenie którego (prawie) wszyscy włożyli dużo pracy. Jego uwagę przykuł wazon, z którego niektórzy wyciągali już jakieś karteczki i bardzo go ciekawiło, co w nim jest.
- Cześć. Ollie. - odpowiedział Jamesowi niespecjalnie pamiętając, czy mieli kiedykolwiek okazję poznać się osobiście, ale być może chłopak kojarzył uzdrowiciela z opowieści Sheili, której trochę pomagał lepiej zrozumieć czarodziejski świat. A przynajmniej zrozumieć na tyle, ile sam jako mugolak był w stanie ogarnąć.
Przyjrzał się omawianej apaszce na szyi Castora, zdając sobie sprawę że w istocie była to bardziej kobieca niż męska część garderoby, w dodatku prezent. Trochę go to zaskoczyło, nie mniej jak imię, które wydawało mu się całkiem znajome, choć dobrze owo zaskoczenie ukrywał. Ile musiało go ominąć przez ostatnie lata, kiedy się nie widzieli?
- Pasuje ci. Nie mogę się doczekać aż ją poznam. - uśmiechnął się, ale wewnętrznie nie potrafił poczuć aż takiej ekscytacji na to spotkanie. Chyba nie był na nie jeszcze gotowy, choć wydawałoby się, że gotowy powinien być, może nawet trochę się tego spotkania bał? Zaczął uciekać gdzieś myślami, na szczęście szybko został sprowadzony z powrotem przez kolejne słowa Castora. - Tak, dokładnie, to ona! - rzucił z entuzjazmem, by po chwili oberwać lekkim szturchnięciem. Było na szczęście jedynie symboliczne i nie zachwiał się, nie wydał nawet żadnego zająknięcia, ale trochę się speszył uciekając wzrokiem na najbliższe elementy umeblowania pomieszczenia, aby w końcu zetknąć się spojrzeniem z Castorem. Miał w tym względzie całkowitą rację, jednak... - ...czasem mi się zapomina, wybacz. Musisz mi czasem przypomnieć jak się znowu zapędzę. - dodał szeptem, utrzymując wytworzoną przez blondyna atmosferę konspiracji. Na swój sposób, było to całkiem zabawne.
Uścisk Demi był nie tylko niespodziewany, ale również wyjątkowo miły i przyjemny. Namalował na jego twarzy szczery i pokaźny uśmiech, w duchu zaś odetchnął że z dziewczyną jest wszystko w porządku. - Tak starzy jeszcze nie jesteśmy. - nawet zaśmiał się mimowolnie, nie ukrywając swojej radości. - Martwiłaś? Niepotrzebnie, wiesz że zawsze jakoś znajdę wyjście z sytuacji. - tutaj się trochę zawstydził, nie chcąc przyznać się że uważał jej troskę na uroczą i miłą. Twarz o mało nie zrobiła mu się nieco czerwona, a wzrok zaczął uciekać gdzieś na bok byle nie dopuścić skrępowania do świadomości. - Nie przepraszaj, ja też mogłem napisać, dać jakikolwiek znak życia... Ty też wyglądasz olśniewająco. Mamy dużo do nadrobienia, może pójdziemy... - zaczynał ochoczo zapraszać Demi na bok, aby mieli chwilę prywatności, nie musząc ujawniać swoich prywatnych spraw przed całym zbiorowiskiem, ale nie zdołał dokończyć zdania kiedy Castor postanowił zaprosić pannę Fancourt na parkiet. Ollie spojrzał na blondyna pytająco, jakby wyrażał w tym spojrzeniu pobłażliwe "Serio? Teraz?". Nie zamierzał jednak w żaden sposób im przeszkadzać, zabawy rządziły się swoimi prawami i Marlowe musiał się z tym liczyć.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Demi, pogadamy później. - obdarzył ich lekkim uśmiechem i skinieniem głowy, po rzecz jasna wolałby prowadzić teraz przyjemniejszą rozmowę z kimś, kogo znał, niż zostać na lodzie i podpierać ścianę, jak to się właśnie wydarzyło. Odebrał zamówione przez siebie piwo i postanowił, że rozejrzy się trochę po domu, w wystrojenie którego (prawie) wszyscy włożyli dużo pracy. Jego uwagę przykuł wazon, z którego niektórzy wyciągali już jakieś karteczki i bardzo go ciekawiło, co w nim jest.
Ollie Marlowe
Zawód : uzdrowiciel i magipsychiatra w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Wszyscy byliście razem na roku? - zdążyła spytać jeszcze Anne, nim starszy Doe porwał ją do tańca. Wyglądało na to, że byli młodsi niż sądziła. Skinęła Thomasowi głową, jakby była matką pozwalającą córce iść w tany z kawalerem.
Trochę się uspokoiła na słowa Jamesa. Nie chciała przesadzić i przyjść tu wystrojona jak szczur na otwarcie kanału. Kolejne komplementy sprawiły, że zarumieniła się nieco, zawstydzona, skłamałaby jednak mówiąc, że nie było to miłe. No i że nie po to spędziła tyle czasu przed lustrem w domu... Niekiedy wychodziła z Demelzy zwykła, kobieca próżność.
- Oczywiście, że mam. Schowałam to w szafce w jednym z pokojów. Raczej nikt tam nie powinien grzebać. Chcesz zobaczyć, czy dasz mi znać kiedy mam przynieść? - odparła Demelza ściszonym głosem, jakby ktoś mógł ich podłuchiwać i zepsuć cały plan. - W pracy? - zdziwiła się, a właściwie nie powinna. Całkiem prawdopodobne, że i cyrk Carringtonów przygotował specjalne widowisko na tę wyjątkową noc. - Oby dotarli, póki jeszcze wszyscy będą trzeźwi... - mruknęła brunetka.
Zauważyła jak James przygląda się Eve, która do niej podeszła i uścisnęła ją lekko. Właściwie wcale się temu nie dziwiła. Dziewczyna wyglądała zjawiskowo i wbrew jej słowom - to nie była zasługa Fancourt. - Wy też się znacie? - spytała z ciekawością, wskazując najpierw Jamesa, potem Eve. - Och, daj spokój, to tylko kilka poprawek - żachnęła się Demelza. Nie mogła zgodzić się ze stwierdzeniem, że to nie szata zdobiła człowieka, bo jako estetka i miłośniczka mody wiedziała, że odpowiedni strój podkreśla urodę, osobowość i tego charakteru dodaje, najważniejsze jednak tkwiło wewnątrz - a Eve miała coś w sobie.
Zwróciła zaraz spojrzenie w stronę Neali, która pojawiła się obok; dobrze, że udało jej się dotrzeć do Doliny Godryka w tę noc.
- Może ty mi odpowiesz na to pytanie, hm? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, uśmiechając się do rudowłosej ciepło, bo przecież i Neala nie mogła narzekać na swoje odbicie w lustrze. - Jesteś słodka - przyznała szczerze, a w pod wpływem emocji pogładziła piegowaty policzek nastolatki opuszkami palców.
-Kim jest Elvis? - spytała, gdy Anne wspomniała to imię. Demelza była czarownicą czystej krwi i nie miała pojęcia o mugolskim świecie. Niektóre piosenki, które grał stary gramofon brzmiały dla niej obco - ale podobały jej się.
Spotkanie z dawnym przyjacielem odwróciło jednak uwagę Demelzy od muzyki i tańców. Uwagę skupiła na Olliem i Castorze.
- Może nie jesteśmy tacy starzy, ale ja się czuję jakby minęło tyle czasu, tyle się wydarzyło... - zaśmiała się Demelza, choć w jej glosie zabrzmiała nuta smutku. Zerknęła przelotnie na Castora, bo on jako jedyny w tym domu wiedział o wszystkim, co miało miejsce w jej życiu przez cały ten czas. - Dobrze to słyszeć, że sobie radzisz, ale wiesz jak jest z dziewczynami - to silniejsze od nas - przyznała. Kobiety były po prostu emocjonalne i martwiły się na zapas, nawet wtedy, kiedy nie trzeba było. A nie do końca wierzyła, ze o Marlowe nie trzeba było - zawsze wydawał się raczej nieśmiały i wycofany, a teraz... Cóż, trzeba było mieć nerwy i cztery litery ze stali, by przetrwać. Na komplement Castora uśmiechnęła się promiennie. - To zaczekaj na Finley. Myślisz, że nie widziałam wczoraj jak na nią patrzysz? Ja już cię znam, Cas - powiedziała z przekąsem, pochylając się ku przyjacielowi konspiracyjnie; jednocześnie zerknęła na Olliego i puściła mu perskie oczko.
- No przecież napiję się, James, dopiero przyszłam... - odparła z uśmiechem. - Mamy całą noc, chyba nie chcesz skończyć jej za szybko, co? - spytała podchwytliwie. Miała świadomość, że nie ma najmocniejszej głowy i rzadko piła. Coś co nazywali Mocarzem mogło ją zwalić nóg na długo przed północą... Albo mogło się to skończyć dużo gorzej. - Wino poproszę, jeśli można, Cas - odpowiedziała Sproutowi, składając przy tym dłonie w wymownym geście.
Widząc i słysząc jednak jak James rzuca wyzwanie Neali, aby spróbowała tego całego Mocarza, ona zaś chyba przystaje na tę propozycję Demelza wsparła dłonie o biodra i odezwała się głośniej.
- Ejże. Nie chcę zabrzmieć jak stare babsko, ale czy wszyscy są tutaj pełnoletni aby to pić? Nie chcę mieć nikogo na sumieniu - powiedziała, próbując surowo spojrzeć na Jamesa, ale w jej wykonaniu wychodziło to raczej niepoważnie. Po chwili ten wzrok przeniosła na Nealę i Anne, jakby chcąc dziewczętom przypomnieć, że trzeba zachowywać się r o z s ą d n i e.
Nie dane było jej powrócić do rozmowy z Olliem, bo Castor nieoczekiwanie poprosił ją do tańca. W takiej chwili? Spojrzała na niego z ukosa, lecz piosenka brzmiała tak, że nogi aż same rwały się do tańca.
- No dobrze, ale tylko jedną piosenkę, rozmawiałam z Olliem, mamy tyle do obgadania... Ollie, nie gniewaj się, zaraz wrócę dobrze? - obiecała mu z przepraszająca miną, podając Sproutowi dłoń.
Trochę się uspokoiła na słowa Jamesa. Nie chciała przesadzić i przyjść tu wystrojona jak szczur na otwarcie kanału. Kolejne komplementy sprawiły, że zarumieniła się nieco, zawstydzona, skłamałaby jednak mówiąc, że nie było to miłe. No i że nie po to spędziła tyle czasu przed lustrem w domu... Niekiedy wychodziła z Demelzy zwykła, kobieca próżność.
- Oczywiście, że mam. Schowałam to w szafce w jednym z pokojów. Raczej nikt tam nie powinien grzebać. Chcesz zobaczyć, czy dasz mi znać kiedy mam przynieść? - odparła Demelza ściszonym głosem, jakby ktoś mógł ich podłuchiwać i zepsuć cały plan. - W pracy? - zdziwiła się, a właściwie nie powinna. Całkiem prawdopodobne, że i cyrk Carringtonów przygotował specjalne widowisko na tę wyjątkową noc. - Oby dotarli, póki jeszcze wszyscy będą trzeźwi... - mruknęła brunetka.
Zauważyła jak James przygląda się Eve, która do niej podeszła i uścisnęła ją lekko. Właściwie wcale się temu nie dziwiła. Dziewczyna wyglądała zjawiskowo i wbrew jej słowom - to nie była zasługa Fancourt. - Wy też się znacie? - spytała z ciekawością, wskazując najpierw Jamesa, potem Eve. - Och, daj spokój, to tylko kilka poprawek - żachnęła się Demelza. Nie mogła zgodzić się ze stwierdzeniem, że to nie szata zdobiła człowieka, bo jako estetka i miłośniczka mody wiedziała, że odpowiedni strój podkreśla urodę, osobowość i tego charakteru dodaje, najważniejsze jednak tkwiło wewnątrz - a Eve miała coś w sobie.
Zwróciła zaraz spojrzenie w stronę Neali, która pojawiła się obok; dobrze, że udało jej się dotrzeć do Doliny Godryka w tę noc.
- Może ty mi odpowiesz na to pytanie, hm? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, uśmiechając się do rudowłosej ciepło, bo przecież i Neala nie mogła narzekać na swoje odbicie w lustrze. - Jesteś słodka - przyznała szczerze, a w pod wpływem emocji pogładziła piegowaty policzek nastolatki opuszkami palców.
-Kim jest Elvis? - spytała, gdy Anne wspomniała to imię. Demelza była czarownicą czystej krwi i nie miała pojęcia o mugolskim świecie. Niektóre piosenki, które grał stary gramofon brzmiały dla niej obco - ale podobały jej się.
Spotkanie z dawnym przyjacielem odwróciło jednak uwagę Demelzy od muzyki i tańców. Uwagę skupiła na Olliem i Castorze.
- Może nie jesteśmy tacy starzy, ale ja się czuję jakby minęło tyle czasu, tyle się wydarzyło... - zaśmiała się Demelza, choć w jej glosie zabrzmiała nuta smutku. Zerknęła przelotnie na Castora, bo on jako jedyny w tym domu wiedział o wszystkim, co miało miejsce w jej życiu przez cały ten czas. - Dobrze to słyszeć, że sobie radzisz, ale wiesz jak jest z dziewczynami - to silniejsze od nas - przyznała. Kobiety były po prostu emocjonalne i martwiły się na zapas, nawet wtedy, kiedy nie trzeba było. A nie do końca wierzyła, ze o Marlowe nie trzeba było - zawsze wydawał się raczej nieśmiały i wycofany, a teraz... Cóż, trzeba było mieć nerwy i cztery litery ze stali, by przetrwać. Na komplement Castora uśmiechnęła się promiennie. - To zaczekaj na Finley. Myślisz, że nie widziałam wczoraj jak na nią patrzysz? Ja już cię znam, Cas - powiedziała z przekąsem, pochylając się ku przyjacielowi konspiracyjnie; jednocześnie zerknęła na Olliego i puściła mu perskie oczko.
- No przecież napiję się, James, dopiero przyszłam... - odparła z uśmiechem. - Mamy całą noc, chyba nie chcesz skończyć jej za szybko, co? - spytała podchwytliwie. Miała świadomość, że nie ma najmocniejszej głowy i rzadko piła. Coś co nazywali Mocarzem mogło ją zwalić nóg na długo przed północą... Albo mogło się to skończyć dużo gorzej. - Wino poproszę, jeśli można, Cas - odpowiedziała Sproutowi, składając przy tym dłonie w wymownym geście.
Widząc i słysząc jednak jak James rzuca wyzwanie Neali, aby spróbowała tego całego Mocarza, ona zaś chyba przystaje na tę propozycję Demelza wsparła dłonie o biodra i odezwała się głośniej.
- Ejże. Nie chcę zabrzmieć jak stare babsko, ale czy wszyscy są tutaj pełnoletni aby to pić? Nie chcę mieć nikogo na sumieniu - powiedziała, próbując surowo spojrzeć na Jamesa, ale w jej wykonaniu wychodziło to raczej niepoważnie. Po chwili ten wzrok przeniosła na Nealę i Anne, jakby chcąc dziewczętom przypomnieć, że trzeba zachowywać się r o z s ą d n i e.
Nie dane było jej powrócić do rozmowy z Olliem, bo Castor nieoczekiwanie poprosił ją do tańca. W takiej chwili? Spojrzała na niego z ukosa, lecz piosenka brzmiała tak, że nogi aż same rwały się do tańca.
- No dobrze, ale tylko jedną piosenkę, rozmawiałam z Olliem, mamy tyle do obgadania... Ollie, nie gniewaj się, zaraz wrócę dobrze? - obiecała mu z przepraszająca miną, podając Sproutowi dłoń.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zastanawiał się jak dzisiejszy wieczór spędzali jego bracia. Znaczy no, plany znał, ale ciekawiło go czy ich "imprezy" były choć nieco podobne do tej. W sumie, to nie wiadomo jak się starsi bawią. Potańcówkę, alkohol i jedzenie pewnie też mają, ale czy takie wyzwania, czy kadzidełka, z którymi on dalej nie wiedział co i jak, świeciorki? Chyba z wiekiem staje się człowiek nieco mniej rozrywkowy. - Cieszę się, że ci się podoba. - Odpowiedział nie mogąc powstrzymać się od odwzajemnienia uśmiechu. - Cóż, mam podobny. - Zaśmiał się krótko podnosząc lewą dłoń, aby zademonstrować apaszkę od niej zawiązaną na jego nadgarstku. Zarumienił się uświadamiając sobie dopiero teraz jak to mogło wyglądać, prawie tak jakby on należał do niej, a ona do niego. Nawet w liście napisał jej "Twój", no i tak było. Był cały jej. Równie delikatnie co ona odwzajemnił jej uścisk niepewnie kładąc dłonie zamiast powyżej jej talii to na niej, zaledwie ją muskając opuszkami palców, czego pewnie nie mogła nawet wyczuć przez materiał sukienki. Dziś było inaczej. Był zdeterminowany. Zawsze mu się wydawało, że był, ale dziś był był. Nowy rok przynosił zmiany, a on był na nie gotowy, chciał zaryzykować. W duchu błagał jedynie samego siebie żeby wystarczyło mu na to odwagi. - Dziękuję. - Odpowiedział odsuwając się od niej nieco, żeby zaraz później dać jej ująć się pod ramię. Lekki rumieniec postanowił nie opuszczać jego policzków, ale nic nie szkodzi. Już się tym nie przejmował. Idąc śladem dziewczyny i on sięgnął do wazonu, aby wylosować karteczkę z wyzwaniem. Przechodząc dalej napotkali na swej drodze Marsa, na którego widok rozpromienił się jeszcze bardziej. Przykucnął przy psiaku witając się z nim, chwaląc i głaszcząc zanim dał mu w końcu wysłuchać polecenie Sheili. Będą musieli później wypuścić go na zewnątrz. Może nawet przeszliby się z nim kawałek? Podobnie jak i Sheilę i jego ilość obecnych tu osób nieco przytłaczała. Powinien być przyzwyczajony mieszkając w tyle osób na małym metrażu w Oazie, ale z rodziną to co innego. Tu nie znał połowy osób, bądź nie znał za dobrze.
Rozglądnął się w poszukiwaniu Neali, którą znalazł po chwili i zaczął iść w jej stronę, ale wyciągnięta w jego kierunku dłoń z piwem zatrzymała go. - Dzięki. - Odparł przyjmując butelkę od Jamesa. - Chyba nie mieliśmy prawdziwej okazji. - Zaczął wyciągając przed siebie prawą, wolną dłoń. - Aidan. - Przedstawił się tak jakby chciał dodać jeszcze coś więcej, lecz ostatecznie skwitował to przyjacielskim uśmiechem. Nie wiedział czy James kojarzył rozczochraną blond czuprynę łażącą wszędzie za jego młodszą siostrą. W szkole nieszczególnie chciał się wychylać. Napatoczenie się Gryfonowi czasem mogło okazać się gorsze niż Ślizgonowi. No i w końcu to był brat Sheili. Wiedział jacy są bracia jeśli chodziło o ich siostry. Wiedział też, że w sprawie Sheili byli w pewnym sensie decyzyjni biorąc pod uwagę hierarchię w taborze. Nie powinno więc nikogo dziwić, że wolał tego spotkania, no cóż, nie uniknąć, ale może nieco odciągnąć w czasie? Następnie idąc śladami chłopaka odnalazł swoje miejsce znów wśród dziewcząt akurat napataczając się na rozmowę o bukieciku Sheili nieśmiało wsłuchując się w odpowiedź dziewczyny próbując ukryć głupkowaty uśmiech, a już zwłaszcza prze Thomasem. - Może spróbujesz coś słabszego? - Zaproponował Nelce oferując jej butelkę piwa wcześniej podanego mu przez Jamesa nie chcąc jej w żadnym wypadku dyktować co ma robić, po prostu martwił się, że rano może pewnych decyzji srogo żałować. Już się na tym sam zdążył przejechać. Z drugiej strony jednak, druga taka okazja szybko się nie zdarzy, więc kiedy ma imprezować jak nie teraz? Dobrze by było jednak "przetrwać" jakoś do północy.
Rozglądnął się w poszukiwaniu Neali, którą znalazł po chwili i zaczął iść w jej stronę, ale wyciągnięta w jego kierunku dłoń z piwem zatrzymała go. - Dzięki. - Odparł przyjmując butelkę od Jamesa. - Chyba nie mieliśmy prawdziwej okazji. - Zaczął wyciągając przed siebie prawą, wolną dłoń. - Aidan. - Przedstawił się tak jakby chciał dodać jeszcze coś więcej, lecz ostatecznie skwitował to przyjacielskim uśmiechem. Nie wiedział czy James kojarzył rozczochraną blond czuprynę łażącą wszędzie za jego młodszą siostrą. W szkole nieszczególnie chciał się wychylać. Napatoczenie się Gryfonowi czasem mogło okazać się gorsze niż Ślizgonowi. No i w końcu to był brat Sheili. Wiedział jacy są bracia jeśli chodziło o ich siostry. Wiedział też, że w sprawie Sheili byli w pewnym sensie decyzyjni biorąc pod uwagę hierarchię w taborze. Nie powinno więc nikogo dziwić, że wolał tego spotkania, no cóż, nie uniknąć, ale może nieco odciągnąć w czasie? Następnie idąc śladami chłopaka odnalazł swoje miejsce znów wśród dziewcząt akurat napataczając się na rozmowę o bukieciku Sheili nieśmiało wsłuchując się w odpowiedź dziewczyny próbując ukryć głupkowaty uśmiech, a już zwłaszcza prze Thomasem. - Może spróbujesz coś słabszego? - Zaproponował Nelce oferując jej butelkę piwa wcześniej podanego mu przez Jamesa nie chcąc jej w żadnym wypadku dyktować co ma robić, po prostu martwił się, że rano może pewnych decyzji srogo żałować. Już się na tym sam zdążył przejechać. Z drugiej strony jednak, druga taka okazja szybko się nie zdarzy, więc kiedy ma imprezować jak nie teraz? Dobrze by było jednak "przetrwać" jakoś do północy.
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aidan Moore' has done the following action : Rzut kością
'k60' : 3
'k60' : 3
Salon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot