Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Westmorland
Senna Dolina
AutorWiadomość
Senna Dolina
Pośród szczytów wybijających się znad Krainy Jezior kryje się górska, polodowcowa dolina, otulona specyficzną mgłą, której nie rozwieje nawet najbardziej porywisty fen. Mugole nazywali ten obszar Senną Śmiercią, bo niejeden zbłądził już w tym rejonie - włóczył się bez celu, stracił orientację i majaczył zupełnie tak, jakby zapadł na chorobę wysokościową.
W istocie efekt ten silnie oddziałujący na niemagicznych związany jest z licznie porastającym owe okolice gorejącym krzewem - dyptamem wydzielającym z siebie drobny pył, barwiący powietrze różem i fioletem, charakterystycznymi dla oparów eliksiru senności, który warzy się z korzenia tejże ingrediencji.
Nad stawem znajduje się kilka szałasów, pozostałość po czasach, gdy nie rósł tu dyptam, a mugole wypasali w dolinie owce. Ponoć ostatnio przez nocne opary przebija się czasem gorejąca poświata - mówią, że to ogień przeskakujący z krzewu na krzew, choć bliższe prawdy jest coś innego. Szałasy stanowić zaczęły kryjówkę niemagicznych, punkt przerzutowy umieszczony w miejscu, gdzie uciekających nikt by nie szukał.
Rzut kością k3:
1 - nic się nie dzieje; dziś dyptam nie oddziałuje na ciebie tak, jak powinien.
2 - jeśli posiadasz biegłość zielarstwa przynajmniej na pierwszym poziomie, możesz uniknąć wchodzenia w najbardziej gęstą mgłę. W przeciwnym razie nie udaje ci się to, a opary oddziałują na ciebie silnie i maksymalnie po dwóch kolejkach zatracasz się na kilka chwil we wspomnieniu ostatniego koszmaru.
3 - dopada cię nagłe zmęczenie, które możesz przezwyciężyć rzucając kością k100 na odporność magiczną (uwzględnia się biegłość postaci). Wynik poniżej 30 kończy się omdleniem trwającym jedną turę.
W lokacji znajdują się kości.W istocie efekt ten silnie oddziałujący na niemagicznych związany jest z licznie porastającym owe okolice gorejącym krzewem - dyptamem wydzielającym z siebie drobny pył, barwiący powietrze różem i fioletem, charakterystycznymi dla oparów eliksiru senności, który warzy się z korzenia tejże ingrediencji.
Nad stawem znajduje się kilka szałasów, pozostałość po czasach, gdy nie rósł tu dyptam, a mugole wypasali w dolinie owce. Ponoć ostatnio przez nocne opary przebija się czasem gorejąca poświata - mówią, że to ogień przeskakujący z krzewu na krzew, choć bliższe prawdy jest coś innego. Szałasy stanowić zaczęły kryjówkę niemagicznych, punkt przerzutowy umieszczony w miejscu, gdzie uciekających nikt by nie szukał.
Rzut kością k3:
1 - nic się nie dzieje; dziś dyptam nie oddziałuje na ciebie tak, jak powinien.
2 - jeśli posiadasz biegłość zielarstwa przynajmniej na pierwszym poziomie, możesz uniknąć wchodzenia w najbardziej gęstą mgłę. W przeciwnym razie nie udaje ci się to, a opary oddziałują na ciebie silnie i maksymalnie po dwóch kolejkach zatracasz się na kilka chwil we wspomnieniu ostatniego koszmaru.
3 - dopada cię nagłe zmęczenie, które możesz przezwyciężyć rzucając kością k100 na odporność magiczną (uwzględnia się biegłość postaci). Wynik poniżej 30 kończy się omdleniem trwającym jedną turę.
|12.03.1958
Ledwo świtało nad Senną Doliną w Westmorland, gdy dwójka nieoczekiwanych przybyszów pojawiła się na jej granicy, ledwo oświetleni wschodzącymi promieniami słonecznymi. Nad ziemią unosiła się mgła gęsta niczym mleko, rozganianie jej dłonią nie wiele pomagało, ale mogło dać im przewagę. Gdzieś w oddali zaczaił się Samuel, który miał czekać na sygnał by wkroczyć do akcji gdyby zaszła taka potrzeba. Herbert był świadkiem jego umiejętności i wolał mieć zabezpieczone tyły; zwłaszcza że sam z towarzyszem pchał się bezpośrednio w paszczę lwa. Sięgnął do torby, którą miał przerzuconą przez ramię i wyciągnął apaszkę, którą podał Marceliusowi.
-Mgła powstaje przez rosnący tu dyptam. - Zaczął tłumaczyć. -Ma silne działanie i może powalić olbrzyma w odpowiedniej ilości. Jeżeli będziesz zmuszony zejść z bezpiecznej ścieżki nałóż apaszkę. Nasączona jest silnymi olejkami, nie wystarczy na długo, ale na tyle abyś od razu nie odczuł działania toksyn. - Wyciągnął swoją i zawiązał wokół szyi, by mieć ją w gotowości i móc naciągnąć na nos w każdej chwili. -Nie szarżuj jednak, nie wiem jak długo olejki będą działać. Stworzyłem mieszankę na podstawie lakonicznych opisów tej rośliny.
Dostał dość zawiłe i ciężkie zadanie od Longbottoma, ale nie miał zamiaru z tego powodu marudzić czy narzekać na swój los. Jednak aby misja, która została zlecona miała okazać się sukcesem musiał lepiej poznać roślinę i jej właściwości. Jeżeli zbierze odpowiednią ilość próbek istniała szansa, że opracuje kontr działanie, które umożliwi sprawne poruszanie się poza wytyczonymi ścieżkami, a tym samym zyskają przewagę nad wrogiem. Nie mógł też pozwolić sobie na to, że druga strona go złapie i w najlepszym wypadku sprzątnie na miejscu, celem pozbycia się intruza. Musieli też dowiedzieć się z kim dokładnie mają do czynienia i w jakiej ilości. Rekonesans był wręcz niezbędny i do tego potrzebował Marceliusa. -Bezpieczne ścieżki są oznaczone kamieniami milowymi, każdy z nich ma na wierzchu wyryty krzyż. To nimi poruszali się uchodźcy do punktów przerzutowych. We mgle rozlokowane są budynki. Tam może kryć się wróg. Zorientuj się, zbierz jak najwięcej informacji tylko możesz. - Choć mówił to wciąż co jakiś czas rozglądał się dookoła czujny niczym zwierzę zagonione w kozi róg chcąc uniknąć zaskoczenia ze strony przeciwnika. -Spotkajmy się w tym miejscu za około godzinę. Czy masz jakieś pytania? - Wolał się upewnić, że dobrze się zrozumieli i nie ma żadnych wątpliwości co do ich misji, która miała przebiec jak najciszej. Nie miało po nich pozostać śladu. Mieli stać się jednością z mgłą, przynajmniej próbować. Docelowo Herbert chciał aby ostatecznie stali się mgłą. Niedostrzegalni i nieuchwytni dla wroga, kiedy ten będzie dla nich widoczny i na wyciągnięcie różdżki.
Promienie słoneczne nieśmiało próbowało przebić się przez gęstą mgłę, a mroźne powietrze wdzierało się pod ubrania drażniąc skórę, powodując nieprzyjemne dreszcze.
|zaopatrzenie: nakładka na pas z sakwami, wywar ze szczuroszczeta, różdżka
Czas na odpis: 72 h, 7.01, godz. 21.00
Ledwo świtało nad Senną Doliną w Westmorland, gdy dwójka nieoczekiwanych przybyszów pojawiła się na jej granicy, ledwo oświetleni wschodzącymi promieniami słonecznymi. Nad ziemią unosiła się mgła gęsta niczym mleko, rozganianie jej dłonią nie wiele pomagało, ale mogło dać im przewagę. Gdzieś w oddali zaczaił się Samuel, który miał czekać na sygnał by wkroczyć do akcji gdyby zaszła taka potrzeba. Herbert był świadkiem jego umiejętności i wolał mieć zabezpieczone tyły; zwłaszcza że sam z towarzyszem pchał się bezpośrednio w paszczę lwa. Sięgnął do torby, którą miał przerzuconą przez ramię i wyciągnął apaszkę, którą podał Marceliusowi.
-Mgła powstaje przez rosnący tu dyptam. - Zaczął tłumaczyć. -Ma silne działanie i może powalić olbrzyma w odpowiedniej ilości. Jeżeli będziesz zmuszony zejść z bezpiecznej ścieżki nałóż apaszkę. Nasączona jest silnymi olejkami, nie wystarczy na długo, ale na tyle abyś od razu nie odczuł działania toksyn. - Wyciągnął swoją i zawiązał wokół szyi, by mieć ją w gotowości i móc naciągnąć na nos w każdej chwili. -Nie szarżuj jednak, nie wiem jak długo olejki będą działać. Stworzyłem mieszankę na podstawie lakonicznych opisów tej rośliny.
Dostał dość zawiłe i ciężkie zadanie od Longbottoma, ale nie miał zamiaru z tego powodu marudzić czy narzekać na swój los. Jednak aby misja, która została zlecona miała okazać się sukcesem musiał lepiej poznać roślinę i jej właściwości. Jeżeli zbierze odpowiednią ilość próbek istniała szansa, że opracuje kontr działanie, które umożliwi sprawne poruszanie się poza wytyczonymi ścieżkami, a tym samym zyskają przewagę nad wrogiem. Nie mógł też pozwolić sobie na to, że druga strona go złapie i w najlepszym wypadku sprzątnie na miejscu, celem pozbycia się intruza. Musieli też dowiedzieć się z kim dokładnie mają do czynienia i w jakiej ilości. Rekonesans był wręcz niezbędny i do tego potrzebował Marceliusa. -Bezpieczne ścieżki są oznaczone kamieniami milowymi, każdy z nich ma na wierzchu wyryty krzyż. To nimi poruszali się uchodźcy do punktów przerzutowych. We mgle rozlokowane są budynki. Tam może kryć się wróg. Zorientuj się, zbierz jak najwięcej informacji tylko możesz. - Choć mówił to wciąż co jakiś czas rozglądał się dookoła czujny niczym zwierzę zagonione w kozi róg chcąc uniknąć zaskoczenia ze strony przeciwnika. -Spotkajmy się w tym miejscu za około godzinę. Czy masz jakieś pytania? - Wolał się upewnić, że dobrze się zrozumieli i nie ma żadnych wątpliwości co do ich misji, która miała przebiec jak najciszej. Nie miało po nich pozostać śladu. Mieli stać się jednością z mgłą, przynajmniej próbować. Docelowo Herbert chciał aby ostatecznie stali się mgłą. Niedostrzegalni i nieuchwytni dla wroga, kiedy ten będzie dla nich widoczny i na wyciągnięcie różdżki.
Promienie słoneczne nieśmiało próbowało przebić się przez gęstą mgłę, a mroźne powietrze wdzierało się pod ubrania drażniąc skórę, powodując nieprzyjemne dreszcze.
|zaopatrzenie: nakładka na pas z sakwami, wywar ze szczuroszczeta, różdżka
Czas na odpis: 72 h, 7.01, godz. 21.00
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie wiedział, czego powinien spodziewać się na miejscu, ale dobrze wiedział - że wreszcie robił to, co należało. Tygodnie gnuśności po wypadku w Tower ciągnęły się bez litości, wyciągały godziny i dni o całą wieczność. Marcel powoli wracał wreszcie w dawny rytm. Odzyskiwał równowagę, a przede wszystkim - znów potrafił poczuć słuszny gniew, który cisnął nim w chaos zdarzeń. Bez zawahania wyciągnął dłoń, chwytając między palce materiał ofiarowany mu przez Herberta - w milczeniu i ze skupieniem wsłuchując się w jego słowa. Skinął głową, na znak, że rozumie, po czym, obrzucając go spojrzeniem, jego śladem uczynił to samo - uwiązał ją wokół szyi, by w razie potrzeby móc ją tylko przesunąć na usta i nos. Uniósł spojrzenie oddalony kamień, kiedy zaczął o nich mówić, dokładnie przyglądając się oznakowaniu krzyża. Zdawały się prowadzić dość prostą drogą. Wsunął ręce do kieszeni, z powagą zatrzymując spojrzenie na linii horyzontu, zastanawiając się tak nad dalszymi krokami, jak słowami, które wypowiedział.
Wróg. Serce kołatało w piersi, a adrenalina krążyła w ciele zbyt szybko, strach mu towarzyszył, ale strach go motywował. Pozwalał szerzej otworzyć oczy i skoncentrować myśli wyłącznie na tym, co w tym konkretnym momencie było istotne. Na zadaniu. Miał przy sobie dwa eliksiry, wzięte na szybko, wytrychy, które przydawały się zawsze i nóż, z którym nie rozstawał się z przyzwyczajenia. Miał na sobie czarne spodnie okryte przydługą szarą kurtką zasłaniającą płócienną koszulę, jego strój łatwo było zgubić w leśnym krajobrazie. Różdżka pozostawała na podorędziu. Wykonał nią spokojny, opanowany gest, przywołując zaklęcie Kameleona; nie był w tym mistrzem, ale nie potrzebował więcej, niż potrafił. Bez tej dodatkowej ochrony pewnie też dałby sobie radę, las wydawał się gęsty.
- Tak jest - odpowiedział lakonicznie, na znak, że rozumiał. Zastanawiał się. Potrafił poruszać się po cichu, nie był duży, miał pełną kontrolę nad wyćwiczonymi mięśniami, cechowała go miękkość, lekkość i swoboda ruchów. Gdyby kot byłby człowiekiem, byłby nim. Ukrycie się we mgle nie mogło być trudne, kiedy miał zabezpieczenie od Herberta - podejście pod obóz też nie. Chyba. - Spróbuję przyjrzeć się temu, co tam robią. Sprawdzę liczebność, rozkład budynków, umiejscowienie obozu, coś jeszcze? Mam zwrócić uwagę na coś szczególnego? - zapytał, przenosząc spojrzenie na Herberta. Wiedział najlepiej, jakie informacje będą dla niego przydatne. - Obóz jest we mgle? Dają sobie z nią radę? - zapytał, ostatecznie skinąwszy głową. Zimowe powietrze drażniło policzki.
Godzina, tyle wystarczy. Tyle wystarczyć musiało.
- Te toksyny - dodał po chwili, raz jeszcze wracając do niego spojrzeniem. - Jaki jest właściwie ich efekt? Jak bardzo są niebezpieczne? - Czy chwila bez ochrony będzie dla niego bardzo narażająca? Czy jeśli zatrzyma się w niej o chwilę dłużej, niż pozwolą mu na to olejki, czy popełni wielki błąd?
Wróg. Serce kołatało w piersi, a adrenalina krążyła w ciele zbyt szybko, strach mu towarzyszył, ale strach go motywował. Pozwalał szerzej otworzyć oczy i skoncentrować myśli wyłącznie na tym, co w tym konkretnym momencie było istotne. Na zadaniu. Miał przy sobie dwa eliksiry, wzięte na szybko, wytrychy, które przydawały się zawsze i nóż, z którym nie rozstawał się z przyzwyczajenia. Miał na sobie czarne spodnie okryte przydługą szarą kurtką zasłaniającą płócienną koszulę, jego strój łatwo było zgubić w leśnym krajobrazie. Różdżka pozostawała na podorędziu. Wykonał nią spokojny, opanowany gest, przywołując zaklęcie Kameleona; nie był w tym mistrzem, ale nie potrzebował więcej, niż potrafił. Bez tej dodatkowej ochrony pewnie też dałby sobie radę, las wydawał się gęsty.
- Tak jest - odpowiedział lakonicznie, na znak, że rozumiał. Zastanawiał się. Potrafił poruszać się po cichu, nie był duży, miał pełną kontrolę nad wyćwiczonymi mięśniami, cechowała go miękkość, lekkość i swoboda ruchów. Gdyby kot byłby człowiekiem, byłby nim. Ukrycie się we mgle nie mogło być trudne, kiedy miał zabezpieczenie od Herberta - podejście pod obóz też nie. Chyba. - Spróbuję przyjrzeć się temu, co tam robią. Sprawdzę liczebność, rozkład budynków, umiejscowienie obozu, coś jeszcze? Mam zwrócić uwagę na coś szczególnego? - zapytał, przenosząc spojrzenie na Herberta. Wiedział najlepiej, jakie informacje będą dla niego przydatne. - Obóz jest we mgle? Dają sobie z nią radę? - zapytał, ostatecznie skinąwszy głową. Zimowe powietrze drażniło policzki.
Godzina, tyle wystarczy. Tyle wystarczyć musiało.
- Te toksyny - dodał po chwili, raz jeszcze wracając do niego spojrzeniem. - Jaki jest właściwie ich efekt? Jak bardzo są niebezpieczne? - Czy chwila bez ochrony będzie dla niego bardzo narażająca? Czy jeśli zatrzyma się w niej o chwilę dłużej, niż pozwolą mu na to olejki, czy popełni wielki błąd?
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Nie pierwszy raz już zobaczył jak bardzo członkowie Zakonu, jego sympatycy są zdeterminowani i zawzięci. Skupieni na swojej pracy i misji. Miał teraz okazję działać z kolejnym członkiem, o którym gdzieś już słyszał, a ten teraz wiązał chustkę wokół szyi uważnie słuchając tego co mówił Grey. Mgła wydzielana przez dyptam mogła być ich sprzymierzeńcem i działać na ich korzyść jeżeli dobrze to rozegrają. Dzisiaj mieli się przekonać jak bardzo jest silna substancja wydzielana przez rośliny i jak mocno im zaszkodzi. Rekonesans nigdy nie należał do łatwych zadań, pamiętał jeszcze z czasów życia w Amazonii jak robili to Indianie. Potrafili zaczaić pod krzakiem i nie ruszać się przez parę godzin. Członkowie innego plemienia ich mijali i nawet nie widzieli, a przecież ocierali się niemalże o zaczajonych Indian. Mieszkańcy Amazonii nie posiadali czarów w postaci kameleona, a stawali się niemal niewidoczni w dżungli. Nauczył się wiele od nich, chociaż zawsze nazywali go “gringo”. Na zawsze już nim pozostanie, ale nie miał o to żalu. Nigdy do końca nie pojmie świata Indian, niezależnie jak bardzo będzie się starał. Wiedza, którą u nich zdobył mogła teraz mu się przydać.
-Możesz próbować zorientować się czy gdzieś nie są przetrzymywani ludzie, którzy próbowali tędy przedostać się z Durham lub czy nasi nie są przypadkiem katowani. - W końcu zagineli nie tylko uchodźcy ale też ci, którzy mieli im pomóc przedostać się na bezpieczne tereny. -Obóz raczej jest w tych bezpiecznych strefach gdzie można uchronić się przed oparami. Dlatego bądź ostrożny. Budynki są już poza największymi skupiskami dyptamu dlatego ich nie widać. Mgła uniemożliwia ich zobaczenie, dlatego były dobrym miejscem przerzutowym. Należało tylko do nich trafić ścieżką. - Wyjaśniał dalej na podstawie tego czego się dowiedział nie tylko z listu od Harolda. -Nawdychanie oparów powoduje senność a nawet utratę przytomności na jakiś czas. - Wyjaśnił szybko. -Dlatego staraj się przebywać we mgle najkrócej jak się tylko da. - Dopóki nie wiedział jak walczyć z mgłą inaczej niż olejkami, które stworzył należało minimalizować ryzyko zetknięcia się z mgłą przesyconą zdradliwymi oparami.
Kiedy wszystko zostało powiedziane rozdzielili się. Grey skierował się w stronę skupisk roślin, ale w takim miejscu, że mógł się w miarę szybko wycofać. Musiał być uważny i ostrożny. Istniało ryzyko, że zaraz wyłoni się wróg, który akurat patrolował okolicę licząc, że napotka kolejną grupę uciekinierów. Musieli być praktycznie bezszelestni.
Przykucnął naciągając chustkę na nos i zbliżył się do dyptamu wyciągając ze swojej torby mały sekator. Sięgnął po pierwsze łodygi i odciął je, schował do torby. Podobnie uczynił z kolejnymi, aż w końcu poczuł jak zaczyna mu się kręcić w głowie. W kucki wycofał się na bezpieczną ścieżkę i ściągnął chustkę aby złapać parę głębszych oddechów. Z trudem powstrzymał odruch kaszlu. Trwał chwilę bezruchu nasłuchując niepokojących dźwięków, ale poza delikatnym szumem dyptamu poruszanego przez zimowy wiatr nie usłyszał niczego innego nie usłyszał. Kiedy odzyskał klarowność widzenia na powrót nasunął chustkę na nos i usta, po czym poszedł zebrał kolejne próbki tym razem kwiatostanowe do lnianego woreczka, który również znalazł się w jego torbie. Oprócz tego zabrał ze sobą lornetkę, choć wątpił aby ta się mu przydała w takiej mgle, ale kto wie. Przemieszczając się patrzył pod nogi by nie przeoczyć śladów jeżeli takie ktoś pozostawił na ścieżce. Wtedy też obejrzał się przez ramię widząc, że sam mógłby naprowadzić na siebie wroga. Wyciągnął różdżkę i wycelował w ścieżkę jaką po sobie zostawił.
-Vestitio - powiedział cicho, a zaklęcie zadziałało, choć parę śladów zostało. Najwidoczniej przytłumiony głos przez chustkę sprawił, że nie wszystko poszło po jego myśli. Ale to musiało wystarczyć. Zebrał kolejne próbki.
Nie wiedział gdzie znajduje się jego towarzysz, który postanowił się skryć przed wrogiem za pomocą zaklęcia. Nie słyszał jednak żadnych okrzyków ani wystrzałów, a to oznaczało, że na razie nikt się nie zorientował, że tutaj się właśnie znajdują.
Im głębiej szło się ścieżką pomiędzy narkotycznymi roślinami tym coraz bardziej majaczyły w tle szałasy oraz zabudowania, w których mogli ukrywać się szmalcownicy lub inni rabusie czyhający na nieszczęśników uciekających przed czystkami.
-Możesz próbować zorientować się czy gdzieś nie są przetrzymywani ludzie, którzy próbowali tędy przedostać się z Durham lub czy nasi nie są przypadkiem katowani. - W końcu zagineli nie tylko uchodźcy ale też ci, którzy mieli im pomóc przedostać się na bezpieczne tereny. -Obóz raczej jest w tych bezpiecznych strefach gdzie można uchronić się przed oparami. Dlatego bądź ostrożny. Budynki są już poza największymi skupiskami dyptamu dlatego ich nie widać. Mgła uniemożliwia ich zobaczenie, dlatego były dobrym miejscem przerzutowym. Należało tylko do nich trafić ścieżką. - Wyjaśniał dalej na podstawie tego czego się dowiedział nie tylko z listu od Harolda. -Nawdychanie oparów powoduje senność a nawet utratę przytomności na jakiś czas. - Wyjaśnił szybko. -Dlatego staraj się przebywać we mgle najkrócej jak się tylko da. - Dopóki nie wiedział jak walczyć z mgłą inaczej niż olejkami, które stworzył należało minimalizować ryzyko zetknięcia się z mgłą przesyconą zdradliwymi oparami.
Kiedy wszystko zostało powiedziane rozdzielili się. Grey skierował się w stronę skupisk roślin, ale w takim miejscu, że mógł się w miarę szybko wycofać. Musiał być uważny i ostrożny. Istniało ryzyko, że zaraz wyłoni się wróg, który akurat patrolował okolicę licząc, że napotka kolejną grupę uciekinierów. Musieli być praktycznie bezszelestni.
Przykucnął naciągając chustkę na nos i zbliżył się do dyptamu wyciągając ze swojej torby mały sekator. Sięgnął po pierwsze łodygi i odciął je, schował do torby. Podobnie uczynił z kolejnymi, aż w końcu poczuł jak zaczyna mu się kręcić w głowie. W kucki wycofał się na bezpieczną ścieżkę i ściągnął chustkę aby złapać parę głębszych oddechów. Z trudem powstrzymał odruch kaszlu. Trwał chwilę bezruchu nasłuchując niepokojących dźwięków, ale poza delikatnym szumem dyptamu poruszanego przez zimowy wiatr nie usłyszał niczego innego nie usłyszał. Kiedy odzyskał klarowność widzenia na powrót nasunął chustkę na nos i usta, po czym poszedł zebrał kolejne próbki tym razem kwiatostanowe do lnianego woreczka, który również znalazł się w jego torbie. Oprócz tego zabrał ze sobą lornetkę, choć wątpił aby ta się mu przydała w takiej mgle, ale kto wie. Przemieszczając się patrzył pod nogi by nie przeoczyć śladów jeżeli takie ktoś pozostawił na ścieżce. Wtedy też obejrzał się przez ramię widząc, że sam mógłby naprowadzić na siebie wroga. Wyciągnął różdżkę i wycelował w ścieżkę jaką po sobie zostawił.
-Vestitio - powiedział cicho, a zaklęcie zadziałało, choć parę śladów zostało. Najwidoczniej przytłumiony głos przez chustkę sprawił, że nie wszystko poszło po jego myśli. Ale to musiało wystarczyć. Zebrał kolejne próbki.
Nie wiedział gdzie znajduje się jego towarzysz, który postanowił się skryć przed wrogiem za pomocą zaklęcia. Nie słyszał jednak żadnych okrzyków ani wystrzałów, a to oznaczało, że na razie nikt się nie zorientował, że tutaj się właśnie znajdują.
Im głębiej szło się ścieżką pomiędzy narkotycznymi roślinami tym coraz bardziej majaczyły w tle szałasy oraz zabudowania, w których mogli ukrywać się szmalcownicy lub inni rabusie czyhający na nieszczęśników uciekających przed czystkami.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zatrzymał spojrzenie na Herbrcie, coś w nim drgnęło. Przetrzymywani ludzie to jedno, hasło katowani sprawiło, że zbladł; skóra momentalnie straciła nabranych na mrozie rumieńców, spojrzenie, pełne niepokoju, wpatrywało się w czarodzieja coraz ostrzej, ze zbłąkanym w źrenicach gniewie. Naturalne, że bał się wroga, był jeszcze bardzo młody i, w opozycji do swojego towarzysza, brakowało mu życiowego doświadczenia, mądrości podróżnika i pewnie też paru wiążących się z tym umiejętności przetrwania. Jego dżunglą była od zawsze ta miejska, zamiast tygrysów ścigały go policyjne psy, nie raz, nie dwa, zdecydowanie dłużej, niż mógłby na to wskazywać jego bardzo młody wiek. Ulica potrafiła nauczyć dużo, zwłaszcza kogoś, kto żył jej żywiołem, a cyrkowe umiejętności znacznie ubarwiały ten żywioł. Z dachu na dach, przez mury, pustostany, schody podziemnych przejść, przez mosty i wiaty autobusowe, latarnie, niskie zabudowy, odpowiednie wykorzystanie przestrzeni pozwalało na zgubienie zajadłego pościgu w mniej niż parę minut. Był szybki jak wiatr, poruszał się cicho jak kot, był giętki jak kot. Dziś był w lesie, różnił się od miasta znacznie. W jego oczach był mniej różnorodny i bardziej jednolity. Monotonny. Ale wysokie korony mogły stanowić schronienie nie tylko przed wrogiem.
- Jak wysoko sięgają opary? - zapytał, gdy jego myśli popłynęły w tym kierunku. Wpatrując się w szeleszczące na zimowym wietrze gałęzie. Suche gałęzie może nie dawały dobrej osłony, ale mgła utrudniała widoczność. Przytaknął głową, na znak, że rozumiał jego słowa. To on tu rozdawał karty, Marcel nie miał o roślinach bladego pojęcia: wierzył jednak głęboko w to, że zdanie się na autorytet Zakonnika go nie zawiedzie - nie musieli się znać, by to robił, nie bez powodu to właśnie Herberta oddelegowano do tego zadania. Rozdzielili się, kiedy padły wszystkie istotne informacje: nie czekał, aż Herbert zniknie za Horyzontem, wchodząc prosto w leśne gęstwiny, we wskazanym kierunku. Z uwagą przyglądał się śniegowi, sam szedł blisko drzew, lekko stawiając stopy, na niepełnej podeszwie, by ominąć odbicie się w śniegu własnych butów. Wypatrywał jednak śladów innych - tych należących do zwierząt było niewiele, ruchem musieli je stąd przepłoszyć, te ludzkie prowadziły prosto do postawionego obozu. Szedł blisko konarów drzew, zaklęcie pomagało wtopić mu się w krajobraz, ale mimo to nie tracił czujności; poruszał się bezszelestne, trzymając się bliskich konarów, drobna i wyjątkowo chuda sylwetka nie mogły rzucać się w oczy. Jego ruchy były zwinne, lekkie, w pełni panował nad całym ciałem; wyćwiczone katorżniczymi treningami bez trudu pozwalało sobą manipulować w sytuacjach takich jak ta. Nasączoną olejem chustę nałożył na twarz dopiero w ostatniej chwili, gdy wchodził we mgłę oddzielającą go od obozowiska. Pokonał tę mglistą zasłonę, wyłaniając się po drugiej stronie, w gęstych oparach, które opuścił czujnie; rozglądał się bacznie na boki, w przód i w tył, upewniając się, że wróg nie obserwował tego terenu. Zsunął chustę z twarzy, pamiętał przestrogę Herberta. Prowizorycznie poustawiane w oddali budynki, chyba szopy, były już widoczne, poruszające się przy nich ludzkie sylwetki również. Atmosfera wydawała się senna, spokojna, był sam. I potrafił być cicho. Naturalnie, że nie zostali zaalarmowani.
Zbliżył się do tego terenu powoli, chyląc głowę nisko, bacząc, by nie był widoczny zza zarośli, naciągnął na głowę kaptur, którego szarość lepiej maskowała jego osłonięte zaklęciem ciało. Wędrował wokół, obserwując czarodziejów: dwójkę mówiącą przy wykarczowanej polanie, uważnie przyjrzał się ich profilom. Wtem stanął na kruchą gałązkę, której trzask musiał zaalarmować ich obu, natychmiast padł na ziemię, w panice chwytając różdżkę, którą skierował w korony drzew, przywołując świst wydawany przez kukułkę.
- Caneteria Ficta - wymamrotał pod nosem, szeptem, cicho, w ziemię. Trwał w bezruchu jeszcze chwilę, czekając, aż czujność opadnie. Stąd nie widział ich reakcji - a nie mógł podnieść głowy, póki czujność wzmagała poruszenie.
skradanie +30 - rzut 26 - 56
zaklęcie - rzut - wyszło
- Jak wysoko sięgają opary? - zapytał, gdy jego myśli popłynęły w tym kierunku. Wpatrując się w szeleszczące na zimowym wietrze gałęzie. Suche gałęzie może nie dawały dobrej osłony, ale mgła utrudniała widoczność. Przytaknął głową, na znak, że rozumiał jego słowa. To on tu rozdawał karty, Marcel nie miał o roślinach bladego pojęcia: wierzył jednak głęboko w to, że zdanie się na autorytet Zakonnika go nie zawiedzie - nie musieli się znać, by to robił, nie bez powodu to właśnie Herberta oddelegowano do tego zadania. Rozdzielili się, kiedy padły wszystkie istotne informacje: nie czekał, aż Herbert zniknie za Horyzontem, wchodząc prosto w leśne gęstwiny, we wskazanym kierunku. Z uwagą przyglądał się śniegowi, sam szedł blisko drzew, lekko stawiając stopy, na niepełnej podeszwie, by ominąć odbicie się w śniegu własnych butów. Wypatrywał jednak śladów innych - tych należących do zwierząt było niewiele, ruchem musieli je stąd przepłoszyć, te ludzkie prowadziły prosto do postawionego obozu. Szedł blisko konarów drzew, zaklęcie pomagało wtopić mu się w krajobraz, ale mimo to nie tracił czujności; poruszał się bezszelestne, trzymając się bliskich konarów, drobna i wyjątkowo chuda sylwetka nie mogły rzucać się w oczy. Jego ruchy były zwinne, lekkie, w pełni panował nad całym ciałem; wyćwiczone katorżniczymi treningami bez trudu pozwalało sobą manipulować w sytuacjach takich jak ta. Nasączoną olejem chustę nałożył na twarz dopiero w ostatniej chwili, gdy wchodził we mgłę oddzielającą go od obozowiska. Pokonał tę mglistą zasłonę, wyłaniając się po drugiej stronie, w gęstych oparach, które opuścił czujnie; rozglądał się bacznie na boki, w przód i w tył, upewniając się, że wróg nie obserwował tego terenu. Zsunął chustę z twarzy, pamiętał przestrogę Herberta. Prowizorycznie poustawiane w oddali budynki, chyba szopy, były już widoczne, poruszające się przy nich ludzkie sylwetki również. Atmosfera wydawała się senna, spokojna, był sam. I potrafił być cicho. Naturalnie, że nie zostali zaalarmowani.
Zbliżył się do tego terenu powoli, chyląc głowę nisko, bacząc, by nie był widoczny zza zarośli, naciągnął na głowę kaptur, którego szarość lepiej maskowała jego osłonięte zaklęciem ciało. Wędrował wokół, obserwując czarodziejów: dwójkę mówiącą przy wykarczowanej polanie, uważnie przyjrzał się ich profilom. Wtem stanął na kruchą gałązkę, której trzask musiał zaalarmować ich obu, natychmiast padł na ziemię, w panice chwytając różdżkę, którą skierował w korony drzew, przywołując świst wydawany przez kukułkę.
- Caneteria Ficta - wymamrotał pod nosem, szeptem, cicho, w ziemię. Trwał w bezruchu jeszcze chwilę, czekając, aż czujność opadnie. Stąd nie widział ich reakcji - a nie mógł podnieść głowy, póki czujność wzmagała poruszenie.
skradanie +30 - rzut 26 - 56
zaklęcie - rzut - wyszło
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
-Potrafią unosić się na wysokość wzrostu średniego mężczyzny, ale bywają momenty kiedy ich opary sięgają ledwo pasa. - Tyle mógł odpowiedzieć. Nie wiedział z czego wynika ta zależność oraz czym jest powodowana. Musiał to zbadać i właśnie po to przyszedł. Im więcej próbek zbierze tym większe prawdopodobieństwo, że lepiej przebada roślinę, a tym samym pozna jej właściwości i opracuje odpowiedni plan. Skupiony na swojej pracy nie zauważył nawet kiedy przybliżył się do obozowiska. Zamarł w bezruchu uświadamiając sobie, że każdy błędny ruch może kosztować go niepowodzenie misji lub co gorsza życie. Rozejrzał się ostrożnie wokół siebie gotów naciągnąć chustkę na nos i zanurkować pomiędzy dyptam narażając się na jego zdradzieckie właściwości. Schował sekator do torby i powoli zaczął się wycofywać. Co jakiś czas przystawał i nasłuchiwał. Wtedy też z oddali doszedł go trzask gałązki. Czy to Marcelius czy wróg?
-Zaraza… - Mruknął pod nosem i zaczął wracać na bezpieczniejszą odległość, ale wtedy jego wzrok przykuła leżąca na chusteczka z grawerunkiem. Podniósł ją szybko i schował do kieszeni kurtki. Nie wiedział do kogo należała, ale być może będzie przydatną wskazówką. Nasłuchiwał, niczym czujne zwierzę, czy gdzieś nie ma jego towarzysza.
-Kto tam jest? - Odezwał się nagle szmalcownik na warcie. Odwrócił się niemalże natychmiast gdy usłyszał trzaśnięcie gałązki i wyciągnął różdżkę w gotowości. Głos kukułki zdawał się uspokajać wartownika, który jeszcze przez chwilę czujny teraz powoli opuszczał różdżkę i nie kierował swoich kroków w stronę ukrytego Zakonnika. Powoli odwrócił się i szedł bezpieczną ścieżką, którą umożliwia oddychanie bez narażania się na działanie dyptamu. Zdawało się, że to właśnie w tym miejscu opary sięgają do pasa, a nawet trochę niżej i nie oddziałują tak na człowieka. Mężczyzna stawiał ostrożnie kroki i powoli, równie czujny co Marcelius oraz Herbert, który dalej szedł do tyłu aby znaleźć się w bezpiecznej odległości. Nie chciał teraz rzucać kameleona obawiając się wykrycia. Zacieranie śladów powinno na razie wystarczyć.
Wtedy też dostrzegł szmalcownika, który zmierzał w jego stronę. Zrozumiał, że musi się mocno wycofać jeżeli nie chce być złapany. Skulony w pół aby nie wystawać ponad wyrastający dyptam szybko skierował swoje kroki ku polanie, na której wcześniej rozdzielili się z Marceliusem. Przylgnął do wilgotnej ziemi tuż za drzewem, która zamieniła się w breję i teraz brudziła jego ubranie, ale nie to było ważne. Szmalcownik zatrzymał się na skraju i nie dostrzegając nikogo zawrócił w stronę gdzie przebywał ukryty chłopak. A przynajmniej jeszcze przed chwilą był.
|Czas na odpis 72 h, tj do 13.01 do godz. 18.00
-Zaraza… - Mruknął pod nosem i zaczął wracać na bezpieczniejszą odległość, ale wtedy jego wzrok przykuła leżąca na chusteczka z grawerunkiem. Podniósł ją szybko i schował do kieszeni kurtki. Nie wiedział do kogo należała, ale być może będzie przydatną wskazówką. Nasłuchiwał, niczym czujne zwierzę, czy gdzieś nie ma jego towarzysza.
-Kto tam jest? - Odezwał się nagle szmalcownik na warcie. Odwrócił się niemalże natychmiast gdy usłyszał trzaśnięcie gałązki i wyciągnął różdżkę w gotowości. Głos kukułki zdawał się uspokajać wartownika, który jeszcze przez chwilę czujny teraz powoli opuszczał różdżkę i nie kierował swoich kroków w stronę ukrytego Zakonnika. Powoli odwrócił się i szedł bezpieczną ścieżką, którą umożliwia oddychanie bez narażania się na działanie dyptamu. Zdawało się, że to właśnie w tym miejscu opary sięgają do pasa, a nawet trochę niżej i nie oddziałują tak na człowieka. Mężczyzna stawiał ostrożnie kroki i powoli, równie czujny co Marcelius oraz Herbert, który dalej szedł do tyłu aby znaleźć się w bezpiecznej odległości. Nie chciał teraz rzucać kameleona obawiając się wykrycia. Zacieranie śladów powinno na razie wystarczyć.
Wtedy też dostrzegł szmalcownika, który zmierzał w jego stronę. Zrozumiał, że musi się mocno wycofać jeżeli nie chce być złapany. Skulony w pół aby nie wystawać ponad wyrastający dyptam szybko skierował swoje kroki ku polanie, na której wcześniej rozdzielili się z Marceliusem. Przylgnął do wilgotnej ziemi tuż za drzewem, która zamieniła się w breję i teraz brudziła jego ubranie, ale nie to było ważne. Szmalcownik zatrzymał się na skraju i nie dostrzegając nikogo zawrócił w stronę gdzie przebywał ukryty chłopak. A przynajmniej jeszcze przed chwilą był.
|Czas na odpis 72 h, tj do 13.01 do godz. 18.00
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Momentami opary unosiły się na tyle nisko, że dało się przez nie przejść; przy odpowiednio korzystnych warunkach pewnie dało się to wykorzystać, ale teraz musiał przede wszystkim zająć się tym, do czego go oddelegowano: Herbert prosił go o rekonesans, a zwiad nie mógł być dla niego żadnym problemem - tak mu się przynajmniej wydawało, bo rzeczywistość kolejny raz zrewidowała te plany. Trzask gałązki położył go od razu, wzmagając zbędną czujność przeciwnika; czy Greyowi szło lepiej, czy zdążył już zebrać próbki roślin? Żałował, że nie mieli żadnej możliwości komunikacji - powinien go ostrzec przed tym, co zrobił. Twarz przyłożona do ziem, czuł znajomy smak błota, niósł najgorsze wspomnienia. Nie podniósł głowy, nasłuchując : ruchów, kroków, szelestu liści określających kierunek pewnego wartkiego kroku mężczyzny chroniącego obozowisko, słyszał przecież: słyszał, że odszedł. Słyszał jego głos. Oddalał się. Dopiero wtedy się podniósł - spojrzał na pobliski budynek, z głową chyloną nisko podchodząc bliżej jego ścian. Myślał, że zdoła wkraść się do środka, ale dobiegało do niego zbyt dużo głosów, w środku panował gwar. Przemknął dalej, przed siebie, wychylając się zza osłony. Przyjrzał się układowi budynków, nie poruszając się jednak z miejsca. Gdyby tylko był w stanie przekraść się do środka - ale jego nieostrożne zachowanie rozbudziło już czujność wroga, nie było takiej możliwości, żeby przemknął się obok nich niezauważenie. Ruszył przed siebie, obchodząc obozowisko wokół, nisko położoną głowę dodatkowo maskowało zaklęcie Kameleona, zgrabnie stawiane kroki były lekkie, nawet słysząc go łatwo było go pomylić z leśnym zwierzęciem, jego ruchy były zdecydowanie lżejsze od ruchów przeciętnego człowieka. Dobrze wiedział też, jak ważne jest nie zostawać w miejscu: kiedy zainteresowany Herbertem strażnik wrócił do obozu, jego nie było już na miejscu. Znajdował się parę budynków dalej, tuż pod strzechą, obserwując przez zasłonięte skrzyniami okno wnętrze jednego z nich. W prowizorycznej szopie spała trójka ludzi, zmarszczył brew, ktoś wszedł do nich z paroma naczyniami... - czego? Nie wyglądało to jak wywar ani posiłek, susz? Czy eksperymentowali na nich działanie tajemniczych roślin? Oddech mimowolnie zatrzymał się w piersi, ale Marcel nie mógł się zatrzymać. Przemknął dalej, pośrodku obozowiska kilkoro czarodziejów siedziało przy tlącym się ogniu paleniska, zbyt zajęci sobą, by móc go dostrzec, przez kolejne oko spostrzegł coś, co przypominało koszary: rzędy dwupiętrowych łóżek ciągnęły się pod ścianą, mknął dalej, nie podniósł głowy, ciepło bijące od ścian i zapachy posiłków zdradzały, że tam musiała być kuchnia, nie ryzykował wykrycia. Niewielka szopa, żeby zajrzeć do środka, musiałby wyjść bliżej obozowiska - nie znalazł ku temu odpowiedniej pozycji. Druga szopa, pachniała ziołami. Dyptamem, takim jak na łące? Zapach był podobny, ale nie potrafił umiejscowić jego źródła. Jego powieki nagle stały się cięższe, ruszył dalej, nim się temu poddał. W kolejnym zabudowaniu musiał sypiać dowódca, na ławie leżały plany, zapisane kartki. Z daleka nie był w stanie się im przyjrzeć, pchnął szybę, chcąc otworzyć okno, ale zrobił to nieostrożnie: wewnątrz usłyszał hałas, kogoś zaalarmował. Nim czarodziej zdążył podejść pod okno, jego tam już nie było; i tak okrążył obozowisko wokół, wychodząc za plecy wędrującego strażnika, który powracał właśnie na swoją pozycję. To on miał szansę być prawdziwą skarbnicą wiedzy. Mogli wyciągnąć z niego zeznania, wystarczyło go... otworzyć. Może Gray sobie z tym poradzi, jego trucizny były pewnie niezłym elementem przetargowym. Gdzieś w okolicy był też Skamander.
Serce załomotało mu w piersi mocniej, pochylił głowę, maskując się za sękatymi gałązkami bezlistnych zimowych krzewów i, zgięty w pół, przymknął do przodu, podążając parę kroków przed nim. Jeden udany cios i będzie leżał - wtedy wystarczy wyciągnąć go do Herberta. Jeden udany cios. Wspiął się w górę usypu, z którego miał lepszy widok; stopa mu podjechała, strąciła kamień. Leśne odgłosy, mogło je wywołać zwierzę - a jednak ponownie sprawiły, że strażnik stanął prosto, czujnie rozglądając się wokół. Napiął mięśnie twarzy i szczęki, czuł coraz silniej kołaczące serce. Niewiele myślał, chwytając w zaciśniętą pięść kolejny kamień i ciskając go, niskim rzutem, w krzaki głębiej nisko pylącego dyptamu, ściągając jego uwagę w tamto miejsce. Kamień miał lecieć nisko, ale ominąć liście po drodze, miał w ręce precyzję ruchu, która mu na to pozwalała. A wybieg zakończył się pełnym sukcesem, mężczyzna, zaalarmowany hałasem, ruchem w miejscu gdzieś przed sobą, ruszył w tym kierunku.
Gdzieś tam powinien być Herbert, zabierze go, zanim roślinne opary obezwładnią go całkiem. Zdąży. Na pewno zdąży. Musiał tylko zmusić go wcześniej do konfrontacji z oparami. Zaciągnął na twarz chustę od Herberta, ostrożnie zaplótł palce wokół większego kamienia, który znalazł pod nogami i wolnym krokiem, wciąż ostrożnie stawiając kroki, zbliżył się do strażnika. Chciał zajść go od tyłu, w oparach dyptamu, bezszelestnym krokiem, który aż tak bezszelestnym się nie okazał; zaciskał palce mocniej na kamieniu w chwili, w której ten odwrócił się w jego stronę - ale było już za późno. Co sił uderzył w tył skroni mężczyzny; element zaskoczenia zadziałał, czarodziej nie był w stanie się obronić - i upadł, Marcel rzucił się za nim, korzystając z tej słabości; przysiadł mu na plecach, zakrywając dłońmi usta, nie mógł krzyczeć, kopnięciem odrzucił jego różdżkę. Musiał działać szybko. Olejki ochronne pod jego chustą lada moment się wyczerpią - ile czasu minie, nim dyptam powali tego osiłka? Był większy od niego, ale najwyraźniej nie miał żadnej ochrony. Spojrzał przed siebie, Herbert? Jesteś tam?
skradanie: II - 30 + 8 z k100 = 38 (+ słabe zaklęcie kameleona)
rzut do celu: 22 ( k100) +80 (40x2) = 102 (ST było 75) - udany
rzuty
atak z zaskoczenia - rzuty; ukrywanie się 44 (+kameleon), atak udany 40 z k100 + 20 x 2 (sprawność) = 80; atak udany, strażnik upada
Serce załomotało mu w piersi mocniej, pochylił głowę, maskując się za sękatymi gałązkami bezlistnych zimowych krzewów i, zgięty w pół, przymknął do przodu, podążając parę kroków przed nim. Jeden udany cios i będzie leżał - wtedy wystarczy wyciągnąć go do Herberta. Jeden udany cios. Wspiął się w górę usypu, z którego miał lepszy widok; stopa mu podjechała, strąciła kamień. Leśne odgłosy, mogło je wywołać zwierzę - a jednak ponownie sprawiły, że strażnik stanął prosto, czujnie rozglądając się wokół. Napiął mięśnie twarzy i szczęki, czuł coraz silniej kołaczące serce. Niewiele myślał, chwytając w zaciśniętą pięść kolejny kamień i ciskając go, niskim rzutem, w krzaki głębiej nisko pylącego dyptamu, ściągając jego uwagę w tamto miejsce. Kamień miał lecieć nisko, ale ominąć liście po drodze, miał w ręce precyzję ruchu, która mu na to pozwalała. A wybieg zakończył się pełnym sukcesem, mężczyzna, zaalarmowany hałasem, ruchem w miejscu gdzieś przed sobą, ruszył w tym kierunku.
Gdzieś tam powinien być Herbert, zabierze go, zanim roślinne opary obezwładnią go całkiem. Zdąży. Na pewno zdąży. Musiał tylko zmusić go wcześniej do konfrontacji z oparami. Zaciągnął na twarz chustę od Herberta, ostrożnie zaplótł palce wokół większego kamienia, który znalazł pod nogami i wolnym krokiem, wciąż ostrożnie stawiając kroki, zbliżył się do strażnika. Chciał zajść go od tyłu, w oparach dyptamu, bezszelestnym krokiem, który aż tak bezszelestnym się nie okazał; zaciskał palce mocniej na kamieniu w chwili, w której ten odwrócił się w jego stronę - ale było już za późno. Co sił uderzył w tył skroni mężczyzny; element zaskoczenia zadziałał, czarodziej nie był w stanie się obronić - i upadł, Marcel rzucił się za nim, korzystając z tej słabości; przysiadł mu na plecach, zakrywając dłońmi usta, nie mógł krzyczeć, kopnięciem odrzucił jego różdżkę. Musiał działać szybko. Olejki ochronne pod jego chustą lada moment się wyczerpią - ile czasu minie, nim dyptam powali tego osiłka? Był większy od niego, ale najwyraźniej nie miał żadnej ochrony. Spojrzał przed siebie, Herbert? Jesteś tam?
skradanie: II - 30 + 8 z k100 = 38 (+ słabe zaklęcie kameleona)
rzut do celu: 22 ( k100) +80 (40x2) = 102 (ST było 75) - udany
rzuty
atak z zaskoczenia - rzuty; ukrywanie się 44 (+kameleon), atak udany 40 z k100 + 20 x 2 (sprawność) = 80; atak udany, strażnik upada
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Przez chwilę trwał nieruchomo niczym Indianie z Amazonii; wdzięczny, że nauczyli go podstaw tej umiejętności. Paru godzin by nie wytrzymał, ale tych parę minut sprawiło, że Szmalcownik poszedł dalej nie dostrzegając Greya. Ten zaś odetchnął cicho kiedy wróg oddalił się na odpowiednią odległość.
Wychylił się ze swojej kryjówki starając się dostrzec jakiś ruch, który by sugerował, że właśnie jego towarzysz wraca z rekonesansu. Dyptam zdawał się być całkowicie nieruchomy, zupełnie nie poruszany przez podmuchy zimowego wiatru. Nieprzyjemna wilgoć wdzierała się pod ubranie, ale starał się ignorować dreszcze skupiając całą swoją uwagę w tym nieruchomym obrazie. Obrazie, który był zaburzany przez sylwetkę Szmalcownika, który dalej patrolował swój teren. Dostrzegł jak ten nagle stał się na powrót czujny, a potem nagle zniknął cicho i prawie bezszelestnie w gęstwinie dyptamu. Botanik zerwał się na równe nogi chcąc dostrzec coś więcej. Potknął się? Upadł i zaraz wstanie? Czy to jego wspólnik właśnie powalił wroga i sam się naraził na działanie dyptamu. Minuta zdawała się trwać całą wieczność, ale gdy Szmalcownik nie wstał z ziemi Grey rzucił się w stronę gdzie przed chwilą zniknął. Biegnąc naciągnął chustkę na nos i poczuł charakterystyczny zapach olejków, które drażniły w nosie. Ściskając różdżkę wbiegł w dyptam dostrzegając powalonego na ziemi Szmalcownika, którego Marcelius przytrzymywał. Ten szarpał się, ale dyptam powoli zaczął na niego działać i osłabiać ruchy oraz opór jaki stawiał. Grey podniósł odrzuconą różdżkę i schował za paskiem spodni, po czym dał znak towarzyszowi, że zamienią się miejscami, a ten ma uciekać z dyptamu i złapać oddech. Usiadł na plecach wroga, przejmując chwyt chłopaka i sam mocno przytrzymał osiłka, który stawiał coraz mniej oporu. Zaciągnął się mocniej olejkami z chusty choć czuł, że ich siła zaczyna słabnąć. Minusowa temperatura nie sprzyjała olejkom osłabiając je, a tym samym dając mężczyznom mniejszą ochronę na dyptam. Potrząsnął głową czując jak nieprzyjemne zmęczenie zaczyna go ogarniać. Osiłek przestał stawiać opór poddając się snom i koszmarom jakie zsyłał na niego dyptam. Grey zszedł z jego pleców i chwycił mocno wroga za ramiona by wyciągnąć go z gęstwiny roślin. Nie było to łatwe zadanie i czuł jak zaczyna mu się kręcić w głowie.
-Szlag by to… - Sapnął wychodząc już poza dyptam. W końcu udało mu się ściągnąć chustkę i złapać oddech. Cieszył się, że mroźne powietrze dostaje się do płuc, a z ust uchodził kłąb pary. Trzeźwe myślenie powoli wracało.
-Esposas -Wycelował różdżkę w obalonego przeciwnika, ale nic się nie zadziało. Odkaszlnął cicho czując, że jeszcze opary dyptamu na niego działają. -Esposas. - Tym razem magia go nie zawiodła. Cichy dźwięk, zamykających się na nogach i rękach wroga, kajdanek dał im pewność, że ten nie ucieknie i nie będzie próbował ich powalić. Następnie zdjął chustkę z szyi i skinął na Marceliusa, aby mu pomógł. -Przytrzymaj jego głowę. - Z pomocą towarzysza nałożył na nieprzytomnego knebel. Wyprostował się i zagwizdał cicho imitując pohukiwania sowy, tym samym dając znać Samuelowi, że jest dla niego zadanie. Grey nie czuł się na tyle pewnie aby przesłuchiwać samemu pojmanego. Spojrzał na Sallowa. -Dobra robota. - Pochwalił go z uznaniem w głosie. Zdecydował się chłopak na śmiały ruch i to mu się opłaciło. Mogli wyciągnąć informacje od wroga.
|Rzut na Esposas - nieudany, drugi rzut na Esposas - udany. Czas na odpis 72h, tj. 20.01 g.22.00
Wychylił się ze swojej kryjówki starając się dostrzec jakiś ruch, który by sugerował, że właśnie jego towarzysz wraca z rekonesansu. Dyptam zdawał się być całkowicie nieruchomy, zupełnie nie poruszany przez podmuchy zimowego wiatru. Nieprzyjemna wilgoć wdzierała się pod ubranie, ale starał się ignorować dreszcze skupiając całą swoją uwagę w tym nieruchomym obrazie. Obrazie, który był zaburzany przez sylwetkę Szmalcownika, który dalej patrolował swój teren. Dostrzegł jak ten nagle stał się na powrót czujny, a potem nagle zniknął cicho i prawie bezszelestnie w gęstwinie dyptamu. Botanik zerwał się na równe nogi chcąc dostrzec coś więcej. Potknął się? Upadł i zaraz wstanie? Czy to jego wspólnik właśnie powalił wroga i sam się naraził na działanie dyptamu. Minuta zdawała się trwać całą wieczność, ale gdy Szmalcownik nie wstał z ziemi Grey rzucił się w stronę gdzie przed chwilą zniknął. Biegnąc naciągnął chustkę na nos i poczuł charakterystyczny zapach olejków, które drażniły w nosie. Ściskając różdżkę wbiegł w dyptam dostrzegając powalonego na ziemi Szmalcownika, którego Marcelius przytrzymywał. Ten szarpał się, ale dyptam powoli zaczął na niego działać i osłabiać ruchy oraz opór jaki stawiał. Grey podniósł odrzuconą różdżkę i schował za paskiem spodni, po czym dał znak towarzyszowi, że zamienią się miejscami, a ten ma uciekać z dyptamu i złapać oddech. Usiadł na plecach wroga, przejmując chwyt chłopaka i sam mocno przytrzymał osiłka, który stawiał coraz mniej oporu. Zaciągnął się mocniej olejkami z chusty choć czuł, że ich siła zaczyna słabnąć. Minusowa temperatura nie sprzyjała olejkom osłabiając je, a tym samym dając mężczyznom mniejszą ochronę na dyptam. Potrząsnął głową czując jak nieprzyjemne zmęczenie zaczyna go ogarniać. Osiłek przestał stawiać opór poddając się snom i koszmarom jakie zsyłał na niego dyptam. Grey zszedł z jego pleców i chwycił mocno wroga za ramiona by wyciągnąć go z gęstwiny roślin. Nie było to łatwe zadanie i czuł jak zaczyna mu się kręcić w głowie.
-Szlag by to… - Sapnął wychodząc już poza dyptam. W końcu udało mu się ściągnąć chustkę i złapać oddech. Cieszył się, że mroźne powietrze dostaje się do płuc, a z ust uchodził kłąb pary. Trzeźwe myślenie powoli wracało.
-Esposas -Wycelował różdżkę w obalonego przeciwnika, ale nic się nie zadziało. Odkaszlnął cicho czując, że jeszcze opary dyptamu na niego działają. -Esposas. - Tym razem magia go nie zawiodła. Cichy dźwięk, zamykających się na nogach i rękach wroga, kajdanek dał im pewność, że ten nie ucieknie i nie będzie próbował ich powalić. Następnie zdjął chustkę z szyi i skinął na Marceliusa, aby mu pomógł. -Przytrzymaj jego głowę. - Z pomocą towarzysza nałożył na nieprzytomnego knebel. Wyprostował się i zagwizdał cicho imitując pohukiwania sowy, tym samym dając znać Samuelowi, że jest dla niego zadanie. Grey nie czuł się na tyle pewnie aby przesłuchiwać samemu pojmanego. Spojrzał na Sallowa. -Dobra robota. - Pochwalił go z uznaniem w głosie. Zdecydował się chłopak na śmiały ruch i to mu się opłaciło. Mogli wyciągnąć informacje od wroga.
|Rzut na Esposas - nieudany, drugi rzut na Esposas - udany. Czas na odpis 72h, tj. 20.01 g.22.00
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Świt nie witał go przemocą budzenia. Sen odrzucił jeszcze jeszcze w nocy, by po krótkim odpoczynku, ruszyć do sennej doliny. Nie tylko zgodnie z odpowiedzią na prośbę Herberta o wsparcie w misji, jaką otrzymał od Ministra. Skamander miał dodatkowy cel, a fakt, że mógł wesprzeć towarzysza, którego zapamiętał po wydarzeniach z końca lutego - bardzo pozytywnie. Satysfakcjonował go fakt, ze mieli w swoich szeregach kogoś takiego. O młodym, ale bardzo zdolnym zakonniku - Marceliusie, zdążył usłyszeć wiele obiecujących relacji. Pozostawił jednak obu czarodziejom wolność doboru środków, jakie mogli wykorzystać w działaniu. Sam, skupił się na dodatkowym zdaniu, pozostając czujnym na ewentualne wezwanie. Ci jakiś czas skanował okolicę zaklęciem, ale nie pozostawał obojętny na spostrzeżenia, jakie zbierał zmysłami. Zdążył się przekonać zbyt wiele razy, jak łatwo było przeoczyć coś, czego nie byłą w stanie wykryć magia.
Oblicze krył pod cieniem kaptura, ale na szyi zgodnie z zaleceniem zielarza, trzymał nasączoną czymś chustę, by w razie potrzeby osłonić się przed oparami dyptamu. Zastanawiał się, czy okolica z tak niebezpiecznym zjawiskiem, mogła być celowym wyborem wroga, który czaił się gdzieś w okolicy, czy sprawiał to tylko przypadek. Nie potrzebował wielu raportów, żeby zrezygnować z możliwości otrzymania kilku odpowiedzi. Aktualnie, stricte w rozeznaniu sytuacji, a było nim dosyć nietypowe miejsce zbrodni. Bliskość miejsca przerzutowego, niestety szybko przyciągała potencjalne kłopoty. A szmalcownicy sięgali po coraz bardziej wymyślne sposoby, by dopaść ofiary, na jakie polowali.
Powstała od oparów mgła, nawarstwiała się i podnosiła zgodnie ze słowami, jakie wcześniej otrzymał, wiec gdy znalazł cel wędrówki, musiał naciągnąć chustę, chroniąc się przed skutkami trucizny. Ciała już nie było, ale to co znalazł w płytkim i rozkopanym grobie, nie napawało optymizmem. Ciało, które wcześniej zbadali, miało ślady użycia czarnej magii, ale samo miejsce kaźni nosiło ślady czegoś innego. Zupełnie tak, jakby ktoś chciał odciągnąć uwagę od rzeczywistego źródła śmierci. Chłód i rozmarznięta już ziemia, nie ułatwiały zadania, ale o dziwo, zagłębienie w ziemi, kryło coś jeszcze. Kogoś. Mniejsze, sztywno przykurczone, dziecięce ciało. Skrzywił się krótko, niechętnie, podciągając do góry. Akurat w porę, by uchwycić poruszenie w tle. Wysunął z rękawa różdżkę, nasłuchując, by w razie konieczności, posłać zaklęcie w stronę zbliżającego się celu. ten jednak umilkł i mimo czujnej obserwacji, nie wydarzyło się nic więcej.
Wolał nie przeciągać, traktując przeczucie, jako sygnał do zmniejszenia odległości dzielącej go od miejsca, w którym zostawił towarzyszy. Cichy gwizd, przypominający pohukiwanie sowy, st5anowiły bardziej niż wyraźni znak, że jego obecność stała się konieczna. Różdżka była gotowa do natychmiastowego użycia, aczkolwiek fakt, że nie wezwały go żadne krzyki inkantacji, ani szum zaklęć, znaczyły, że potrzebowali go w mniej drastycznej formie pomocy.
Zsunął z ust chustę, gdy na horyzoncie pojawiły się trzy sylwetki. Jedna w pozycji leżącej. Szybko rozeznał się w tożsamości, chociaż na język już cisnęło mu się zaklęcie petryfikujące, które traktował ostatnio, niemal jak powitanie. Wyłonił się zza kryjącej go linii drzew, płytkiej mgły i zarośli, możliwe, że przypominając nieco jednego z upiorów - W okolicy może być jeszcze jeden - rzucił na powitanie, śledząc czujnie najpierw zakonników, potem spoglądając na powalonego osiłka. Udało im się zdobyć bogate źródło informacji, a to nie był tak prosty wyczyn. Z uznaniem skinął głową - Macie wszystko? - zwrócił się do Herberta - który go złapał? - tym razem wzrok przeniósł na Marceliusa, jednocześnie od razu nachylając się nad nieprzytomnym i na szczęście unieruchomionym osiłku - musimy go nieco ocucić - rzucił w stronę mężczyzn, metodycznie zajmując się w pierwszej kolejności przeszukaniem - macie jego różdżkę? Trzeb sprawdzić ostatnie zaklęcie, jakie używał - rzucił kolejną dyspozycję, przyzwyczajony, do rzucania podobnymi podczas akcji. Przynajmniej w momentach, gdy wymagała tego sytuacja, misja i profesja. W innych dziedzinach, ufał specjalistom.
Wyciągnął z kieszeni szmalcownika, klucze, zawiniątko z papierosami i kilka monet. To jednak co bardziej go zainteresowało, to całkiem liczna kolekcja obrączek, na prostym rzemyku. Trofeum? Zmarszczył brwi. A wiec zdecydowanie szmalcownik. Dokumentów nie znalazł, ale nie przeszkadzało mu to we wstępnej identyfikacji tego - z kim miał do czynienie i co właściwie zastał. Czarna magia zawsze pozostawała ślady swojej plugawej obecności. odbijała się brzydkim sińcem pod oczami, cieniem w źrenicach, pulsującymi brudno żyłami zbyt widocznymi na ciele i niemal namacanej czerni, która sączyła się, szpecąc wszystko czym był. Ten, którego przeszukiwał, miał ich niewiele. Ale miał - Szmalcownik. Początkujący, albo mało zdolny czarnoksiężnik - odezwał się mając świadomość, że towarzysze nie czytali mu w myślach. Splunął, czując zbierającą się na język suchość - Najlepiej, jakby któryś z was cały czas go przytrzymywał. Gdyby chciał krzyczeć, jak odsłonimy mu gębę - bo ruszać się aktualnie nie miał szans.
| Korzystam z zakonnej mocy, by ocenić poziom zaawansowania w czarnoksięstwie
Oblicze krył pod cieniem kaptura, ale na szyi zgodnie z zaleceniem zielarza, trzymał nasączoną czymś chustę, by w razie potrzeby osłonić się przed oparami dyptamu. Zastanawiał się, czy okolica z tak niebezpiecznym zjawiskiem, mogła być celowym wyborem wroga, który czaił się gdzieś w okolicy, czy sprawiał to tylko przypadek. Nie potrzebował wielu raportów, żeby zrezygnować z możliwości otrzymania kilku odpowiedzi. Aktualnie, stricte w rozeznaniu sytuacji, a było nim dosyć nietypowe miejsce zbrodni. Bliskość miejsca przerzutowego, niestety szybko przyciągała potencjalne kłopoty. A szmalcownicy sięgali po coraz bardziej wymyślne sposoby, by dopaść ofiary, na jakie polowali.
Powstała od oparów mgła, nawarstwiała się i podnosiła zgodnie ze słowami, jakie wcześniej otrzymał, wiec gdy znalazł cel wędrówki, musiał naciągnąć chustę, chroniąc się przed skutkami trucizny. Ciała już nie było, ale to co znalazł w płytkim i rozkopanym grobie, nie napawało optymizmem. Ciało, które wcześniej zbadali, miało ślady użycia czarnej magii, ale samo miejsce kaźni nosiło ślady czegoś innego. Zupełnie tak, jakby ktoś chciał odciągnąć uwagę od rzeczywistego źródła śmierci. Chłód i rozmarznięta już ziemia, nie ułatwiały zadania, ale o dziwo, zagłębienie w ziemi, kryło coś jeszcze. Kogoś. Mniejsze, sztywno przykurczone, dziecięce ciało. Skrzywił się krótko, niechętnie, podciągając do góry. Akurat w porę, by uchwycić poruszenie w tle. Wysunął z rękawa różdżkę, nasłuchując, by w razie konieczności, posłać zaklęcie w stronę zbliżającego się celu. ten jednak umilkł i mimo czujnej obserwacji, nie wydarzyło się nic więcej.
Wolał nie przeciągać, traktując przeczucie, jako sygnał do zmniejszenia odległości dzielącej go od miejsca, w którym zostawił towarzyszy. Cichy gwizd, przypominający pohukiwanie sowy, st5anowiły bardziej niż wyraźni znak, że jego obecność stała się konieczna. Różdżka była gotowa do natychmiastowego użycia, aczkolwiek fakt, że nie wezwały go żadne krzyki inkantacji, ani szum zaklęć, znaczyły, że potrzebowali go w mniej drastycznej formie pomocy.
Zsunął z ust chustę, gdy na horyzoncie pojawiły się trzy sylwetki. Jedna w pozycji leżącej. Szybko rozeznał się w tożsamości, chociaż na język już cisnęło mu się zaklęcie petryfikujące, które traktował ostatnio, niemal jak powitanie. Wyłonił się zza kryjącej go linii drzew, płytkiej mgły i zarośli, możliwe, że przypominając nieco jednego z upiorów - W okolicy może być jeszcze jeden - rzucił na powitanie, śledząc czujnie najpierw zakonników, potem spoglądając na powalonego osiłka. Udało im się zdobyć bogate źródło informacji, a to nie był tak prosty wyczyn. Z uznaniem skinął głową - Macie wszystko? - zwrócił się do Herberta - który go złapał? - tym razem wzrok przeniósł na Marceliusa, jednocześnie od razu nachylając się nad nieprzytomnym i na szczęście unieruchomionym osiłku - musimy go nieco ocucić - rzucił w stronę mężczyzn, metodycznie zajmując się w pierwszej kolejności przeszukaniem - macie jego różdżkę? Trzeb sprawdzić ostatnie zaklęcie, jakie używał - rzucił kolejną dyspozycję, przyzwyczajony, do rzucania podobnymi podczas akcji. Przynajmniej w momentach, gdy wymagała tego sytuacja, misja i profesja. W innych dziedzinach, ufał specjalistom.
Wyciągnął z kieszeni szmalcownika, klucze, zawiniątko z papierosami i kilka monet. To jednak co bardziej go zainteresowało, to całkiem liczna kolekcja obrączek, na prostym rzemyku. Trofeum? Zmarszczył brwi. A wiec zdecydowanie szmalcownik. Dokumentów nie znalazł, ale nie przeszkadzało mu to we wstępnej identyfikacji tego - z kim miał do czynienie i co właściwie zastał. Czarna magia zawsze pozostawała ślady swojej plugawej obecności. odbijała się brzydkim sińcem pod oczami, cieniem w źrenicach, pulsującymi brudno żyłami zbyt widocznymi na ciele i niemal namacanej czerni, która sączyła się, szpecąc wszystko czym był. Ten, którego przeszukiwał, miał ich niewiele. Ale miał - Szmalcownik. Początkujący, albo mało zdolny czarnoksiężnik - odezwał się mając świadomość, że towarzysze nie czytali mu w myślach. Splunął, czując zbierającą się na język suchość - Najlepiej, jakby któryś z was cały czas go przytrzymywał. Gdyby chciał krzyczeć, jak odsłonimy mu gębę - bo ruszać się aktualnie nie miał szans.
| Korzystam z zakonnej mocy, by ocenić poziom zaawansowania w czarnoksięstwie
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Facet wciąż się wierzgał; nic dziwnego, powalić powietrzem tak wielkiego byka nie było wcale łatwo, był od niego mniejszy, znacznie mniejszy, powoli zaczynało brakować mu powietrza, szczęśliwie w tej chwili na miejscu pojawił się Herbert: gdy tylko czarodziej dał znak, zszedł z pochwyconego, oddając mu pole i łapczywie nabrał powietrza w usta, już stojąc, odchodząc kilka kroków w bok, gdzie opary były rzadsze. Herbart znacznie lepiej od niego rozpoznawał oznaki zatrucia, znacznie lepiej od niego wiedział też, czego można spodziewać się po dyptamie: z daleka obserwował, jak czarodziej z wyczuciem upewnia się, że pył roślin obezwładnił tego człowieka, dołączając do niego chwiejnym i niepewnym krokiem. Czul, że oleje, którymi została nasączona jego chusta, zdążyły wywietrzeć, czuł też, że zbyt długo przebywał w dyptamie na łące - ale w żadnym razie nie mógł się temu poddać. Nie zamykaj oczu.
Kiedy dołączył do Herberta, przed jego oczyma błąkały się czarne mroczki; słyszał inkantację, dostrzegał silny błysk zaklęcia, która miała skuć mężczyznę: obezwładniony kajdanami nie mógł już stanowić większego zagrożenia; wciąż pozostawał osiłkiem, ale byli we dwoje - łańcuchy musiały ułatwić zapanowanie nad agresorem - w razie takiej potrzeby. Wciąż jak z oddali słyszał słowa Herberta, ale je usłyszał - skinął głową i bez zawahania wykonał polecenie, przejmując jego ciężar; wyciągnął chude ramię, przyciskając nim, od tyłu, krtań szmalcownika - mocno, lecz nie na tyle mocno, by odebrać mu dech, jeśli się nie poruszy. Drugą dłoń wplótł w jego włosy, mocno zaciskając na nich palce, unieruchomioną głowę Herbert mógł zakneblować bez trudu. Spętany, unieruchomiony, zakneblowany, odciągnięty od obozowiska, wyglądało na to, że największa robota była zrobiona - nie wstał, podciągając kolana bliżej ciała, wsparł na nich łokcie, próbując zapanować nad wciąż niespokojnym, z trudem łapanym oddechem. Czuł się trochę jak na haju. Bez słowa skinął mu głową, w podziękowaniu za pochwałę. Miał chwilę, żeby odpocząć, nim na wezwanie Herberta pojawił się Skamander.
Kolejna twarz z plakatów - widział go po raz pierwszy w życiu. Samuel Skamander, jeden z bohaterów, waleczny auror, ten, w którym widział nadzieję na długo przed tym, nim przyjęto go w szeregi Zakonu Feniksa. To wielki zaszczyt móc go poznać - powstał, nie chcąc potraktować go bez szacunku, choć zatrucie dyptamem sprawiało, że jego ruchy wciąż były chwiejne.
- Jest sam - odpowiedział na słowa aurora, najpierw ostrożność, Tonks był taki sam. Zbadał okolicę dokładnie, zbyt często unikał policji w Londynie, by nie wiedzieć, jak to działa. Skinął głową, gdy poczuł na sobie wzrok Skamandera, ale nie odpowiedział na jego pytanie, pozostawiając tę rozmowę Greyowi. To on miał różdżkę. Przeniósł spojrzenie na Samuela, który przeszukiwał ubranie szmalcownika. Coś go zmroziło, kiedy dostrzegł pęk obrączek. Wbił w niego spojrzenie, otępione i zniesmaczone. Mimowolnie wrócił myślami do tamtego dnia, kiedy podobny człowiek pastwił się nad jego matką. Obrzydliwi ludzie. Obrzydliwe czasy. Kobiety, mężczyźni, starzy, młodzi, nie robiło im różnicy. Nie zostało w nich nic z człowieczeństwa, liczyła się tylko pełna sakwa. Patrzył dalej: jak Skamander na niego pluje, czując, że to było jedyne, czego ten śmieć był wart.
Na zawołanie aurora podszedł bliżej, bez słowa kucając za jego plecami, powtarzając wcześniejszy chwyt, chude żylaste, ale zaskakująco silne ramię przyłożył do jego krtani, zakleszczając go w mocnym uścisku, druga dłoń sięgnęła włosów, przez jego ramię spoglądał to na pierwszego, to na drugiego z mężczyzn, pozostając wykonawcą ich poleceń.
- Byli we dwójkę przy polanie, ale się rozeszli. Jeśli nie będzie go zbyt długo, może powiadomić pozostałych - uzupełnił wcześniejszą wypowiedź. Facet wciąż nie został ocucony, więc mógł mówić bez obaw. Wydawało mu się to istotne, że powinni wiedzieć to, co on, nim przystąpią do... rozmowy. - Budynki ułożone na planie koła. Nie udało mi się wykraść planów. Widziałem niewielką... szopę, niewielki budynek, w którym chyba trzymali więźniów. Widziałem trzech. Przyszedł do nich strażnik, niósł naczynia. Zbyt wymyślne, żeby to był posiłek, eliksiry albo wywary. Pachniały słodko, coś jak cytryna. Albo cynamon. I czymś ostrym, jak papryka. - Przeniósł wzrok na Herberta, czy to mógł być dyptam z polany? Inna roślina? - Są skoszarowani, w jednym z budynków były piętrowe łóżka. Podawali tam też posiłki - mówił dalej, ściągając jasną brew w zastanowieniu. Co mu umknęło? - Składują suszony dyptam w innej chacie. Czułem od niego... to co od tego na łące, usypiało - Mówił szybko, chcąc powiedzieć wszystko, czego udało mu się dowiedzieć - nie tracąc przy tym czasu. - W obozie nie ma więcej, niż piętnastu strażników - zakończył, powracając spojrzeniem na Skamandera. Teraz już czternastu.
Kiedy dołączył do Herberta, przed jego oczyma błąkały się czarne mroczki; słyszał inkantację, dostrzegał silny błysk zaklęcia, która miała skuć mężczyznę: obezwładniony kajdanami nie mógł już stanowić większego zagrożenia; wciąż pozostawał osiłkiem, ale byli we dwoje - łańcuchy musiały ułatwić zapanowanie nad agresorem - w razie takiej potrzeby. Wciąż jak z oddali słyszał słowa Herberta, ale je usłyszał - skinął głową i bez zawahania wykonał polecenie, przejmując jego ciężar; wyciągnął chude ramię, przyciskając nim, od tyłu, krtań szmalcownika - mocno, lecz nie na tyle mocno, by odebrać mu dech, jeśli się nie poruszy. Drugą dłoń wplótł w jego włosy, mocno zaciskając na nich palce, unieruchomioną głowę Herbert mógł zakneblować bez trudu. Spętany, unieruchomiony, zakneblowany, odciągnięty od obozowiska, wyglądało na to, że największa robota była zrobiona - nie wstał, podciągając kolana bliżej ciała, wsparł na nich łokcie, próbując zapanować nad wciąż niespokojnym, z trudem łapanym oddechem. Czuł się trochę jak na haju. Bez słowa skinął mu głową, w podziękowaniu za pochwałę. Miał chwilę, żeby odpocząć, nim na wezwanie Herberta pojawił się Skamander.
Kolejna twarz z plakatów - widział go po raz pierwszy w życiu. Samuel Skamander, jeden z bohaterów, waleczny auror, ten, w którym widział nadzieję na długo przed tym, nim przyjęto go w szeregi Zakonu Feniksa. To wielki zaszczyt móc go poznać - powstał, nie chcąc potraktować go bez szacunku, choć zatrucie dyptamem sprawiało, że jego ruchy wciąż były chwiejne.
- Jest sam - odpowiedział na słowa aurora, najpierw ostrożność, Tonks był taki sam. Zbadał okolicę dokładnie, zbyt często unikał policji w Londynie, by nie wiedzieć, jak to działa. Skinął głową, gdy poczuł na sobie wzrok Skamandera, ale nie odpowiedział na jego pytanie, pozostawiając tę rozmowę Greyowi. To on miał różdżkę. Przeniósł spojrzenie na Samuela, który przeszukiwał ubranie szmalcownika. Coś go zmroziło, kiedy dostrzegł pęk obrączek. Wbił w niego spojrzenie, otępione i zniesmaczone. Mimowolnie wrócił myślami do tamtego dnia, kiedy podobny człowiek pastwił się nad jego matką. Obrzydliwi ludzie. Obrzydliwe czasy. Kobiety, mężczyźni, starzy, młodzi, nie robiło im różnicy. Nie zostało w nich nic z człowieczeństwa, liczyła się tylko pełna sakwa. Patrzył dalej: jak Skamander na niego pluje, czując, że to było jedyne, czego ten śmieć był wart.
Na zawołanie aurora podszedł bliżej, bez słowa kucając za jego plecami, powtarzając wcześniejszy chwyt, chude żylaste, ale zaskakująco silne ramię przyłożył do jego krtani, zakleszczając go w mocnym uścisku, druga dłoń sięgnęła włosów, przez jego ramię spoglądał to na pierwszego, to na drugiego z mężczyzn, pozostając wykonawcą ich poleceń.
- Byli we dwójkę przy polanie, ale się rozeszli. Jeśli nie będzie go zbyt długo, może powiadomić pozostałych - uzupełnił wcześniejszą wypowiedź. Facet wciąż nie został ocucony, więc mógł mówić bez obaw. Wydawało mu się to istotne, że powinni wiedzieć to, co on, nim przystąpią do... rozmowy. - Budynki ułożone na planie koła. Nie udało mi się wykraść planów. Widziałem niewielką... szopę, niewielki budynek, w którym chyba trzymali więźniów. Widziałem trzech. Przyszedł do nich strażnik, niósł naczynia. Zbyt wymyślne, żeby to był posiłek, eliksiry albo wywary. Pachniały słodko, coś jak cytryna. Albo cynamon. I czymś ostrym, jak papryka. - Przeniósł wzrok na Herberta, czy to mógł być dyptam z polany? Inna roślina? - Są skoszarowani, w jednym z budynków były piętrowe łóżka. Podawali tam też posiłki - mówił dalej, ściągając jasną brew w zastanowieniu. Co mu umknęło? - Składują suszony dyptam w innej chacie. Czułem od niego... to co od tego na łące, usypiało - Mówił szybko, chcąc powiedzieć wszystko, czego udało mu się dowiedzieć - nie tracąc przy tym czasu. - W obozie nie ma więcej, niż piętnastu strażników - zakończył, powracając spojrzeniem na Skamandera. Teraz już czternastu.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Miał okazję już współpracować z Samuelem, a misja ta zakończyła się tymczasową utratą wzroku oraz ucieczka z miejsca zdarzenia nie wiedząc co się stało z towarzyszami broni, którzy zniknęli w innym budynku. Teraz jednak sytuacja wyglądała zgoła inaczej i mieli inne zdanie do wykonania. Olejki praktycznie nie działały więc dobrze, że znaleźli się w miarę daleko od zdradliwych pyłków dyptamu. Kaszlnął jeszcze cicho wyciągając różdżkę Szmalcownika.
-Marcelius go powalił. - Wskazał na Zakonnika samemu przykładając palisander do broni przeciwnika -Prior Incantato. - Powiedział cicho, a magia wokół zawibrowała mocno powoli ukazując ostatnie rzucone zaklęcie. Była nim Drętwota, dość mocna i silna, zapewne Szmalcownik miał w sobie wiele woli skrzywdzenia drugiej osoby, ale nie zdecydował się na zaklęcie uśmiercające. Z tego co właśnie mówił Sallow przetrzymywali jakiś ludzi. On sam przecież znalazł również apaszkę, która wskazywała na to, że jakiś czas temu przechodzili tędy ludzie, którzy mieli czuć się bezpiecznie na tym terenie. Ponownie różdżkę schował za paskiem tym razem patrząc na to co znajdywał Skamander i zmarszczył brwi na widok obrączek zbieranych niczym trofeum. Brzydził się takimi ludźmi, którzy wzbudzali w nim wewnętrzną chęć mordu i odwetu. Nie chciał jednak stać się takimi jak oni; musiał powstrzymywać te pragnienia i skupić się na zadaniu jakie zostało mu powierzone. Kucnął obok Sallowa i wyciągnął ze swojej torby notatnik i rysik. Zaczął rysować rzeczony plan miejsca na podstawie słów chłopaka. Na planie koła pojawiły się kwadraty imitujące budynki. Notował dokładnie wszystko to co mówił, nie pomijając najmniejszego szczegółu. Wyraźnie go zaintrygowały rzeczone zapachy, ponieważ kojarzyło mu się to z mieszanką, którą sam przygotowywał aby oni mogli przetrwać wśród zdradzieckich oparów roślinnych. Nie ukrywał, że był pod wrażeniem informacji jakie ten zdążył zebrał w tak krótkim czasie i jeszcze rzucił się na przeciwka aby go powalić. Zakonnik miał w sobie wiele zapału i odwagi, którą mógł inspirować innych. -Zebrałem wszystko do próbek, zauważyłem też którego najczęściej wędrują, gdzie dyptam nie rośnie zbyt wysoko. Muszą jakoś sobie radzić jak tu koczują już od jakiegoś czasu. - Schował notatnik do torby i wyciągnął swoją różdżkę celując ją w stronę drzew. -Herbarius Nuntius - Ponownie magia go nie zawiodła, a wiązka zaklęcia poszybowała w górę tym samym sprawiając, że okoliczna roślinność będzie teraz ich sprzymierzeńcem. Wystarczyło uważnie słuchać, a teraz tym bardziej musieli być czujni kiedy jeniec został unieruchomiony dodatkowo przez Marceliusa, a Herbert otwartą dłonią zdzielił jeńca w twarz. Mógł użyć zaklęcia, mógł w sumie podać mu resztki olejków, które by go ocuciły, ale jakaś wewnętrzna, dzika satysfakcja sprawiła, że użył do tego własnej dłoni. Szmalcownik jęknął głucho, ale knebel wyraźnie tłumił jego głos. Grey ściągnął mocno materiał w dół, a gest był na tyle gwałtowny, że Szmalcownik otworzył zaskoczony oczy.
-Co do kurwy? - Wychrypiał czując, że jest skrępowany nie tylko za pomocą kajdan, ale również siłą mięśni człowieka, którego twarzy teraz nie widział. Grey mierzył do osiłka różdżką gotów zaatakował byle uciszyć zdrajcę. Dla niego każdy Szmalcownik by gnidą, którą należało tępić.
-Jak długo już tu jesteście? - Zapytał od razu Grey, ale Szmalcownik zarechotał bezczelnie i nabierał powietrza aby krzyknąć do swoich towarzyszy. Botanik zareagował natychmiast i zdzielił jeńca pięścią w splot słoneczny. A przynajmniej w jego okolice. Jeniec szarpnął się w kajdanach wypuszczając z głośnym sykiem powietrze z płuc. Szarpnął się mocniej, ale działanie dyptamu nadal ograniczało jego możliwości. Jego oprawcy wydawali mu się zamazani tak jakby ktoś na akwareli rozlał wodę ze szklanki. -Odpowiadaj. - Warknął Herbert. Szmalcownik zacisnął mocno usta tym samym odmawiając współpracy.
|Udany rzut na Prior Incantato oraz na Herbarius Nuntius, sprawność 10.
-Marcelius go powalił. - Wskazał na Zakonnika samemu przykładając palisander do broni przeciwnika -Prior Incantato. - Powiedział cicho, a magia wokół zawibrowała mocno powoli ukazując ostatnie rzucone zaklęcie. Była nim Drętwota, dość mocna i silna, zapewne Szmalcownik miał w sobie wiele woli skrzywdzenia drugiej osoby, ale nie zdecydował się na zaklęcie uśmiercające. Z tego co właśnie mówił Sallow przetrzymywali jakiś ludzi. On sam przecież znalazł również apaszkę, która wskazywała na to, że jakiś czas temu przechodzili tędy ludzie, którzy mieli czuć się bezpiecznie na tym terenie. Ponownie różdżkę schował za paskiem tym razem patrząc na to co znajdywał Skamander i zmarszczył brwi na widok obrączek zbieranych niczym trofeum. Brzydził się takimi ludźmi, którzy wzbudzali w nim wewnętrzną chęć mordu i odwetu. Nie chciał jednak stać się takimi jak oni; musiał powstrzymywać te pragnienia i skupić się na zadaniu jakie zostało mu powierzone. Kucnął obok Sallowa i wyciągnął ze swojej torby notatnik i rysik. Zaczął rysować rzeczony plan miejsca na podstawie słów chłopaka. Na planie koła pojawiły się kwadraty imitujące budynki. Notował dokładnie wszystko to co mówił, nie pomijając najmniejszego szczegółu. Wyraźnie go zaintrygowały rzeczone zapachy, ponieważ kojarzyło mu się to z mieszanką, którą sam przygotowywał aby oni mogli przetrwać wśród zdradzieckich oparów roślinnych. Nie ukrywał, że był pod wrażeniem informacji jakie ten zdążył zebrał w tak krótkim czasie i jeszcze rzucił się na przeciwka aby go powalić. Zakonnik miał w sobie wiele zapału i odwagi, którą mógł inspirować innych. -Zebrałem wszystko do próbek, zauważyłem też którego najczęściej wędrują, gdzie dyptam nie rośnie zbyt wysoko. Muszą jakoś sobie radzić jak tu koczują już od jakiegoś czasu. - Schował notatnik do torby i wyciągnął swoją różdżkę celując ją w stronę drzew. -Herbarius Nuntius - Ponownie magia go nie zawiodła, a wiązka zaklęcia poszybowała w górę tym samym sprawiając, że okoliczna roślinność będzie teraz ich sprzymierzeńcem. Wystarczyło uważnie słuchać, a teraz tym bardziej musieli być czujni kiedy jeniec został unieruchomiony dodatkowo przez Marceliusa, a Herbert otwartą dłonią zdzielił jeńca w twarz. Mógł użyć zaklęcia, mógł w sumie podać mu resztki olejków, które by go ocuciły, ale jakaś wewnętrzna, dzika satysfakcja sprawiła, że użył do tego własnej dłoni. Szmalcownik jęknął głucho, ale knebel wyraźnie tłumił jego głos. Grey ściągnął mocno materiał w dół, a gest był na tyle gwałtowny, że Szmalcownik otworzył zaskoczony oczy.
-Co do kurwy? - Wychrypiał czując, że jest skrępowany nie tylko za pomocą kajdan, ale również siłą mięśni człowieka, którego twarzy teraz nie widział. Grey mierzył do osiłka różdżką gotów zaatakował byle uciszyć zdrajcę. Dla niego każdy Szmalcownik by gnidą, którą należało tępić.
-Jak długo już tu jesteście? - Zapytał od razu Grey, ale Szmalcownik zarechotał bezczelnie i nabierał powietrza aby krzyknąć do swoich towarzyszy. Botanik zareagował natychmiast i zdzielił jeńca pięścią w splot słoneczny. A przynajmniej w jego okolice. Jeniec szarpnął się w kajdanach wypuszczając z głośnym sykiem powietrze z płuc. Szarpnął się mocniej, ale działanie dyptamu nadal ograniczało jego możliwości. Jego oprawcy wydawali mu się zamazani tak jakby ktoś na akwareli rozlał wodę ze szklanki. -Odpowiadaj. - Warknął Herbert. Szmalcownik zacisnął mocno usta tym samym odmawiając współpracy.
|Udany rzut na Prior Incantato oraz na Herbarius Nuntius, sprawność 10.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wojna wyciągała na wierzch skrajności. Także, albo szczególnie - w ludziach. Tej dobrej strony. Niepozorny z pozoru urzędnik, sięgał po najbardziej obrzydliwe sztuczki, by wzbogacić się - kosztem tych słabszych i niewinnych. Widział okropieństwa, masakry i podłe sztuczki w imieniu przesiąkniętej trucizną idei ciemno panującej władzy. I jeśli w pokrętny sposób potrafił zrozumieć tych walczących w imię nawet źle zrozumiałej idei, tak największym ścierwem była banda szlacowniczego robactwa w różnym wydaniu. Zbyt wielu czerpało przyjemność z zadawania cierpienia, wybierając sobie ofiary najsłabsze. Z zderzeniu z kimś silniejszym, albo przynajmniej równym, kulili ogony, jak hieny, gdy w kalkulacji sił nie miały przewagi. Podobny rys dostrzegał w schwytanym szlacowniku. I być może opierał się na stereotypie, ale tych kilka informacji, na podstawie samego przeszukania, dawało obraz wroga, który spadał na liście jego szacunku do mułu. Bezmyślni, zachłanni, brutalni, z tendencją przeceniania swoich możliwości. Głupi. I nie wierzył w tłumaczenia, jakie czasem słyszał, ze zmusiła ich do tego wojna. Ulegali najniższym instynktom. Jak zwierzęta.
Oparł kolano o wciąż zmarzniętą ziemię, słuchając kolejno obu czarodziei. Z Herbetem zdążył już pracować i potrafił powiedzieć, że podobał mu się sposób działań, jaki dotychczasowo stosował. Z Marceliusem miał styczność po raz pierwszy. Mimowolnie więc, pozwolił sobie na szybką lustrację, na dłużej zatrzymując się na jasnych źrenicach. Tak, jakby z nich chciał sczytać więcej. Wiedział, ze był młody, ale posturą, chociaż chudy, prawdopodobnie bił na głowę wielu z jego towarzyszy. Silny uścisk, w jakim zakleszczył więźnia, też mówił wiele o możliwościach. Miał sobie to zapamiętać. I dlatego z niemą satysfakcją, skinął głową w stronę młodzieńca, gdy Herbert przedstawił mu pierwotny ciąg zdarzeń. W myśli notował, czy pod drodze, nie zgubił czegoś, co mogłoby jeszcze ułatwić im rozeznanie w sytuacji - Dobrze. Zastanawiam się jeszcze, czy pojawili się tu z ramienia "władzy", czy jest to coś mniej zasięgowego - roiło się od samozwańczych "szmalownikow", przestępców wśród przestępców, którzy wykorzystywali przykrywkę woli władzy, by zarobić. Zbyt jednak często, podobne działania ostatecznie i tak były wspierane przez nici wyżej postawionych.
Na zielarskiej stronie misji znał się jedynie w postawach. Wierzył w zdolności towarzysza i ufał, że wszystko, czego potrzebowali, było już na miejscu. To, czego jeszcze potrzebowali to uzupełnienie informacji, które, dzięki Mraceliusowi mogli wyciągnąć. Z uwagą więc chłonął treści, które otrzymywał, kreśląc w pamięci i porównując z informacjami, które zbiegały się z jego dodatkowym działaniem. Ciało znalezionej kobiety musiało należeć do jednego z ich więźniów.
Wzrok oraz uwagę przeniósł ze szmalcownika na młodszego czarodzieja, korzystając jeszcze z momentu, nim nieprzytomny miał wrócić do zmysłów - Dobrze. Trzeba to potwierdzić, ale ułatwi działanie, gdy tu wrócimy - czarne brwi wciąż miał ściągnięte, słuchając kolejnych rekonesansowych słów - Czyli nie jesteś pewien, czy oprócz strażników był tam ktoś inny? Żywy? ...Cokolwiek słyszałeś? - zapauzował glos - i czy cokolwiek z tego wydało się mniej prawdziwe? Iluzja? - nie mógł wymagać by w tak krótkim czasie, zdążył wyciągnąć wszystko. Wiedział jednak, że czasem z pozoru błahe spostrzeżenia, stanowiły klucz do rozwiązania zagadki. Tym bardziej gdy mieli do czynienie z czymś bardziej zorganizowanym - Piętnastu - kalkulował już na głos, a coś na kształt niebezpiecznego błysku, zakołysało się w jego oczach. Gdyby wykorzystać element zaskoczenia i mieli pewność co do lokalizacji i obecności więźniów, mogliby nawet próbować zdziałać więcej. I chociaż znał swoje możliwości, a obaj towarzysze wykazali się już, musiał tymczasowo wykluczyć element walki z aktualnego repertuaru działań - Wyciągniemy ile się da, zbierzemy ludzi i wrócimy - zakomunikował, by odsunąć się na moment, bliżej boku, tymczasowo poza zasięg wzroku osiłka, gdy Herbert przejął inicjatywę. Skamander patrzył na więźnia beznamiętnie, chłodno oceniając, na ile silnej woli mu starczy, by zdradzić towarzyszy. Nie dawał mu wiele szans.
- Warci są twojego życia? - odezwał się po chwili milczenia, obserwując działania Greya i wchodząc w pole widzenia więźnia. Obrócił różdżkę w palcach raz, potem drugi i trzeci, by zatrzymać jej kraniec skierowany w pierś więźnia - Możliwe, że wiesz kim jestem. Kim jesteśmy. Jeśli tak, pójdzie szybciej. Zakładam, że rozumiesz do czego jestem zdolny. Szczególnie w przypadku jak twoim - mówił zimno - Jeśli nie - sprawa wygląda tak. Nasze pytanie i twoja odpowiedź. Za każdy jej brak, albo, durną, obrywasz zaklęciem. Jestem w tym precyzyjny - przechylił głowę, pozwalając, by kaptur płaszcza zsunął się nieco z czoła, odsłaniając twarz - Masz na koncie jedną durną. Timoria - coś zakołysało się na końcu różdżki, ale nie zadziało się nic - Cóż, pech, nie wyszło - zakpił, wykorzystując kapryśność magii, do pierwszej partii zastraszenia. Patrzył, jak mężczyzna szarpnął się, prawdopodobnie powoli rozumiejąc sytuację. To oni byli w przewadze. Trzymany w silnym uścisku, nie był w stanie krzyknąć, gdy kolejne, już precyzyjne zaklęcie Timoria, sięgnęło celu - Przytrzymajcie go mocniej - rzucił do mężczyzn, by po kilku spazmach, w końcu cofnąć efekty czaru - A teraz. Kontynuujemy - zakomunikował więźniowi i spojrzał sugestywnie, na Herberta, kątem oka spoglądając też na młodszego zakonnika.
| Tutaj oba zaklęcia.
Oparł kolano o wciąż zmarzniętą ziemię, słuchając kolejno obu czarodziei. Z Herbetem zdążył już pracować i potrafił powiedzieć, że podobał mu się sposób działań, jaki dotychczasowo stosował. Z Marceliusem miał styczność po raz pierwszy. Mimowolnie więc, pozwolił sobie na szybką lustrację, na dłużej zatrzymując się na jasnych źrenicach. Tak, jakby z nich chciał sczytać więcej. Wiedział, ze był młody, ale posturą, chociaż chudy, prawdopodobnie bił na głowę wielu z jego towarzyszy. Silny uścisk, w jakim zakleszczył więźnia, też mówił wiele o możliwościach. Miał sobie to zapamiętać. I dlatego z niemą satysfakcją, skinął głową w stronę młodzieńca, gdy Herbert przedstawił mu pierwotny ciąg zdarzeń. W myśli notował, czy pod drodze, nie zgubił czegoś, co mogłoby jeszcze ułatwić im rozeznanie w sytuacji - Dobrze. Zastanawiam się jeszcze, czy pojawili się tu z ramienia "władzy", czy jest to coś mniej zasięgowego - roiło się od samozwańczych "szmalownikow", przestępców wśród przestępców, którzy wykorzystywali przykrywkę woli władzy, by zarobić. Zbyt jednak często, podobne działania ostatecznie i tak były wspierane przez nici wyżej postawionych.
Na zielarskiej stronie misji znał się jedynie w postawach. Wierzył w zdolności towarzysza i ufał, że wszystko, czego potrzebowali, było już na miejscu. To, czego jeszcze potrzebowali to uzupełnienie informacji, które, dzięki Mraceliusowi mogli wyciągnąć. Z uwagą więc chłonął treści, które otrzymywał, kreśląc w pamięci i porównując z informacjami, które zbiegały się z jego dodatkowym działaniem. Ciało znalezionej kobiety musiało należeć do jednego z ich więźniów.
Wzrok oraz uwagę przeniósł ze szmalcownika na młodszego czarodzieja, korzystając jeszcze z momentu, nim nieprzytomny miał wrócić do zmysłów - Dobrze. Trzeba to potwierdzić, ale ułatwi działanie, gdy tu wrócimy - czarne brwi wciąż miał ściągnięte, słuchając kolejnych rekonesansowych słów - Czyli nie jesteś pewien, czy oprócz strażników był tam ktoś inny? Żywy? ...Cokolwiek słyszałeś? - zapauzował glos - i czy cokolwiek z tego wydało się mniej prawdziwe? Iluzja? - nie mógł wymagać by w tak krótkim czasie, zdążył wyciągnąć wszystko. Wiedział jednak, że czasem z pozoru błahe spostrzeżenia, stanowiły klucz do rozwiązania zagadki. Tym bardziej gdy mieli do czynienie z czymś bardziej zorganizowanym - Piętnastu - kalkulował już na głos, a coś na kształt niebezpiecznego błysku, zakołysało się w jego oczach. Gdyby wykorzystać element zaskoczenia i mieli pewność co do lokalizacji i obecności więźniów, mogliby nawet próbować zdziałać więcej. I chociaż znał swoje możliwości, a obaj towarzysze wykazali się już, musiał tymczasowo wykluczyć element walki z aktualnego repertuaru działań - Wyciągniemy ile się da, zbierzemy ludzi i wrócimy - zakomunikował, by odsunąć się na moment, bliżej boku, tymczasowo poza zasięg wzroku osiłka, gdy Herbert przejął inicjatywę. Skamander patrzył na więźnia beznamiętnie, chłodno oceniając, na ile silnej woli mu starczy, by zdradzić towarzyszy. Nie dawał mu wiele szans.
- Warci są twojego życia? - odezwał się po chwili milczenia, obserwując działania Greya i wchodząc w pole widzenia więźnia. Obrócił różdżkę w palcach raz, potem drugi i trzeci, by zatrzymać jej kraniec skierowany w pierś więźnia - Możliwe, że wiesz kim jestem. Kim jesteśmy. Jeśli tak, pójdzie szybciej. Zakładam, że rozumiesz do czego jestem zdolny. Szczególnie w przypadku jak twoim - mówił zimno - Jeśli nie - sprawa wygląda tak. Nasze pytanie i twoja odpowiedź. Za każdy jej brak, albo, durną, obrywasz zaklęciem. Jestem w tym precyzyjny - przechylił głowę, pozwalając, by kaptur płaszcza zsunął się nieco z czoła, odsłaniając twarz - Masz na koncie jedną durną. Timoria - coś zakołysało się na końcu różdżki, ale nie zadziało się nic - Cóż, pech, nie wyszło - zakpił, wykorzystując kapryśność magii, do pierwszej partii zastraszenia. Patrzył, jak mężczyzna szarpnął się, prawdopodobnie powoli rozumiejąc sytuację. To oni byli w przewadze. Trzymany w silnym uścisku, nie był w stanie krzyknąć, gdy kolejne, już precyzyjne zaklęcie Timoria, sięgnęło celu - Przytrzymajcie go mocniej - rzucił do mężczyzn, by po kilku spazmach, w końcu cofnąć efekty czaru - A teraz. Kontynuujemy - zakomunikował więźniowi i spojrzał sugestywnie, na Herberta, kątem oka spoglądając też na młodszego zakonnika.
| Tutaj oba zaklęcia.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Spoglądał na plan kreślony przez Herberta, prowadząc jego ołówek we właściwą stronę; korygował ruchy dłoni, gdy wyrażał się nieprecyzyjnie, tak, by plan jak najlepiej oddawał to, co udało mu się zapamiętać. Pamięć miał dobrą, podobnie jak rozeznanie przestrzenne, nie było się czym chwalić - ale kradł zbyt wiele razy, żeby pomylić się w sprawie tak oczywistej. W milczeniu słuchał słów Herberta, niewiele z tego rozumiał - ale powodzenie jego wyprawy oznaczało niewątpliwy sukces. Poczuł na sobie spojrzenie Samuela - i odwzajemnił je, nawet jeśli go nie do końca rozumiał. Obecność aurora z listów gończych go oniesmielała - podziwiał go, na długo zanim udało mu się nawiązać kontakt z Zakonem Feniksa. Na długo przed tym dniem. Nie ufał mu w pełni, chciał potwierdzenia jego słów - Marcelius nie mógł mu dać innego, niż słowa. Innego, niż to, co widział. Ufał swoim oczom, ale Skamander wolał odnaleźć te informacje samemu - miał nadzieję, że przyda się im bardziej. Czy był arogancki? Nie odpowiedział nic, kornie przyjmując jego rozkazy.
Pokręcił głową na pytanie o słowa: stał zbyt daleko.
- Okna były zamknięte - Nie przeszedł przez nie żaden głos. Pokręcił też głową na pytanie o iluzję - po dłuższej chwili zastanowienia. Nie sądził, by był w stanie je przejrzeć, nawet, gdyby na nie trafił, nie pamiętał jednak niczego, co wyglądałoby podejrzanie.
Nie do końca wiedział też, jak powinien się zachować, gdy przytrzymywany przez niego szmalcownik wychrypiał przekleństwo, uniósł pytające spojrzenie na Herberta i Samuela, wydawało mu się, że powinien w tym momencie przyszpilić go mocniej, ale jednocześnie - coś paraliżowało mięśnie, stawiając opór przed skrzywdzeniem tego człowieka. Nigdy wcześniej tego nie robił. Herbert mierzył w niego różdżką - czy to wystarczy, czy powinien zrobić coś jeszcze? Zamknął oczy, gdy poczuł uderzenie w jego pierś, zacisnął mięśnie, nie zwalniając uścisku. Czuł, że jego oddech zaczyna przyśpieszać, otwórz oczy. Otwórz oczy i patrz. I patrzył, na Samuela kierującego różdżkę naprzeciw szmalcownika. Timoria przeniknęła do ciała mężczyzny, a na jego twarzy pojawił się blady strach; szeroko otwarte oczy graniczyły z obłędem, nad którym nie był w stanie zapanować. Marcel czuł, jak jego serce bije coraz mocniej, oddech przyśpiesza, czuł puloswanie w skroniach, w krtani, gdy jak zahipnotyzowany wpatrywał się w pół w szmalcownika, w pół w zakapturzoną twarz aurora. Na jego polecenie zacisnął ramię mocniej, przyciskając mężczyznę do swojej piersi.
Pokręcił głową na pytanie o słowa: stał zbyt daleko.
- Okna były zamknięte - Nie przeszedł przez nie żaden głos. Pokręcił też głową na pytanie o iluzję - po dłuższej chwili zastanowienia. Nie sądził, by był w stanie je przejrzeć, nawet, gdyby na nie trafił, nie pamiętał jednak niczego, co wyglądałoby podejrzanie.
Nie do końca wiedział też, jak powinien się zachować, gdy przytrzymywany przez niego szmalcownik wychrypiał przekleństwo, uniósł pytające spojrzenie na Herberta i Samuela, wydawało mu się, że powinien w tym momencie przyszpilić go mocniej, ale jednocześnie - coś paraliżowało mięśnie, stawiając opór przed skrzywdzeniem tego człowieka. Nigdy wcześniej tego nie robił. Herbert mierzył w niego różdżką - czy to wystarczy, czy powinien zrobić coś jeszcze? Zamknął oczy, gdy poczuł uderzenie w jego pierś, zacisnął mięśnie, nie zwalniając uścisku. Czuł, że jego oddech zaczyna przyśpieszać, otwórz oczy. Otwórz oczy i patrz. I patrzył, na Samuela kierującego różdżkę naprzeciw szmalcownika. Timoria przeniknęła do ciała mężczyzny, a na jego twarzy pojawił się blady strach; szeroko otwarte oczy graniczyły z obłędem, nad którym nie był w stanie zapanować. Marcel czuł, jak jego serce bije coraz mocniej, oddech przyśpiesza, czuł puloswanie w skroniach, w krtani, gdy jak zahipnotyzowany wpatrywał się w pół w szmalcownika, w pół w zakapturzoną twarz aurora. Na jego polecenie zacisnął ramię mocniej, przyciskając mężczyznę do swojej piersi.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Nie mieli zbyt dużo czasu. Im dłużej osiłka nie było na terenie tym zwiększało się prawdopodobieństwo, że jego kamraci to zauważą rosło z każdą minutą.
Prowadził rysik zgodnie ze słowami Marceliusa, nanosząc poprawki tam gdzie wskazał, a kiedy mieli pełen obraz terenu schował kartkę i skupiał się już wyłącznie na złamanym Szmalcowniku. Musieli wydobyć od jeńca jak najwięcej nim go wypuszczą.
Kucnął obok Sallowa aby pomóc mu z przytrzymanie mężczyzny, który się szarpał i podejmował próby uwolnienia. W momencie kiedy uderzyła w niego Timoria znieruchomiał otwierając szerzej oczy, a zimny pot oblał całe ciało.
Otrzymując sygnał od Samuela Herbert kucnął naprzeciwko Szmalcownika.
-Słyszałeś go i już wiesz jak to jest gdy się zirytuje. Wkurzony jeszcze nie jest. - Ta gadka mogła nic nie zdziałać, a mogła pogłębić strach lub zirytować jeńca. Nie ważne co, ważne aby zadziałało. Ten co jakiś czas zerkał na Samuela, który zniknął mu z pełnego pola widzenia. Grey dostrzegł, że spodziewa się ataku i chciałby wiedzieć skąd nadejdzie. Przestał się też szarpać tak mocno jak wcześniej i napinać mięśnie tym samym nie siłował się już z Marceliusem. Nadal pozostawał jednak czujny niczym zwierzę zagonione w kozi róg.
Herbert nadal trzymał w pogotowiu różdżkę, ale nie celował nią już w Szmalcownika.
-Powtórzę moje pytanie. Jak długo już tu jesteście? - Mężczyzna nadal uparcie milczał, ale wzrok miał rozbiegany. Grey westchnął wymownie i spojrzał w bok jakby właśnie chciał przywołać Samuela i wtedy ten pękł.
-Miesiąc.- Wychrypiał.
-Kto was wysłał?
-Nie wiem. - A gdy Grey spojrzał na niego powątpiewająco wyprostował się mocniej na tyle na ile mocny uścisk Marceliusa mu pozwalał. -Wykonuję tylko rozkazy. Kazali przyjść tu, to jestem.
-Co robicie z tymi, którzy próbują się przedostać? - Musiał znać odpowiedź na to pytanie, jeżeli właśnie kogoś przetrzymywali to musiał wiedzieć czy mają czas na działanie, czy będę musieli podjąć ciężką decyzję. Szmalcownik zarechotał cicho.
-To zależy czy kobieta czy mężczyzna.- Prowokował ich. Skoro już dał się złapać mógł sam trochę podręczyć drugą stronę.
-Aktualnie przetrzymujecie ludzi. Gdzie trafią? - Starał nie dać się wyprowadzić z równowagi, ale dłoń zacisnął mocniej na różdżce walcząc z ochotą przywalenia mu z pięści po raz drugi.
-Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Zostaną przekazani za parę dni dalej. A potem wyłapiemy następnych. Jak nie będą uciekać, to trafią w prawie nienaruszonym stanie. - Powoli strach przestał z niego schodzić. Herbert zaś usłyszał jak w koronach drzew wiatr zaczął mocniej śpiewać, a gałęzie uginały się w jedną stronę. W stronę pól dyptamu.
-Zaraza. - Mruknął i spojrzał na Samuela a potem Marceliusa. - Kończy nam się czas. - Dał znać Samuelowi, że jeżeli chce sam o coś zapytać to ma swoje pięć minut, a potem muszą wyczyścić mu pamięć i puścić. Oni zaś jak najszybciej muszą opuścić to miejsce.
|Czas na odpis 72 h, tj. do 14.02 do godz. 14.00
Prowadził rysik zgodnie ze słowami Marceliusa, nanosząc poprawki tam gdzie wskazał, a kiedy mieli pełen obraz terenu schował kartkę i skupiał się już wyłącznie na złamanym Szmalcowniku. Musieli wydobyć od jeńca jak najwięcej nim go wypuszczą.
Kucnął obok Sallowa aby pomóc mu z przytrzymanie mężczyzny, który się szarpał i podejmował próby uwolnienia. W momencie kiedy uderzyła w niego Timoria znieruchomiał otwierając szerzej oczy, a zimny pot oblał całe ciało.
Otrzymując sygnał od Samuela Herbert kucnął naprzeciwko Szmalcownika.
-Słyszałeś go i już wiesz jak to jest gdy się zirytuje. Wkurzony jeszcze nie jest. - Ta gadka mogła nic nie zdziałać, a mogła pogłębić strach lub zirytować jeńca. Nie ważne co, ważne aby zadziałało. Ten co jakiś czas zerkał na Samuela, który zniknął mu z pełnego pola widzenia. Grey dostrzegł, że spodziewa się ataku i chciałby wiedzieć skąd nadejdzie. Przestał się też szarpać tak mocno jak wcześniej i napinać mięśnie tym samym nie siłował się już z Marceliusem. Nadal pozostawał jednak czujny niczym zwierzę zagonione w kozi róg.
Herbert nadal trzymał w pogotowiu różdżkę, ale nie celował nią już w Szmalcownika.
-Powtórzę moje pytanie. Jak długo już tu jesteście? - Mężczyzna nadal uparcie milczał, ale wzrok miał rozbiegany. Grey westchnął wymownie i spojrzał w bok jakby właśnie chciał przywołać Samuela i wtedy ten pękł.
-Miesiąc.- Wychrypiał.
-Kto was wysłał?
-Nie wiem. - A gdy Grey spojrzał na niego powątpiewająco wyprostował się mocniej na tyle na ile mocny uścisk Marceliusa mu pozwalał. -Wykonuję tylko rozkazy. Kazali przyjść tu, to jestem.
-Co robicie z tymi, którzy próbują się przedostać? - Musiał znać odpowiedź na to pytanie, jeżeli właśnie kogoś przetrzymywali to musiał wiedzieć czy mają czas na działanie, czy będę musieli podjąć ciężką decyzję. Szmalcownik zarechotał cicho.
-To zależy czy kobieta czy mężczyzna.- Prowokował ich. Skoro już dał się złapać mógł sam trochę podręczyć drugą stronę.
-Aktualnie przetrzymujecie ludzi. Gdzie trafią? - Starał nie dać się wyprowadzić z równowagi, ale dłoń zacisnął mocniej na różdżce walcząc z ochotą przywalenia mu z pięści po raz drugi.
-Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Zostaną przekazani za parę dni dalej. A potem wyłapiemy następnych. Jak nie będą uciekać, to trafią w prawie nienaruszonym stanie. - Powoli strach przestał z niego schodzić. Herbert zaś usłyszał jak w koronach drzew wiatr zaczął mocniej śpiewać, a gałęzie uginały się w jedną stronę. W stronę pól dyptamu.
-Zaraza. - Mruknął i spojrzał na Samuela a potem Marceliusa. - Kończy nam się czas. - Dał znać Samuelowi, że jeżeli chce sam o coś zapytać to ma swoje pięć minut, a potem muszą wyczyścić mu pamięć i puścić. Oni zaś jak najszybciej muszą opuścić to miejsce.
|Czas na odpis 72 h, tj. do 14.02 do godz. 14.00
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie był pewien, czy więzień był ignorantem w kwestii własnego bezpieczeństwa i zagrożenia, czy należał do jednych z tych o silnej woli, skrywanej pod gruboskórną naturą. Nie zagłębiał się jednak w moralne dywagacje decyzji, jakie popełniali. Musieli wyciągnąć możliwie najwięcej ze schwytanego osiłka. Opierali się na zebranych przez Marceliusa informacji. I chociaż zakłada, że wiele ze wskazanych kwestii mogło wymagać potwierdzenia, nie negował ich prawdziwości. Był ostrożny, doszukując się praktycznego podstępu. W miarę zbieranych odpowiedzi, wykluczał podobne pomysły drogą praktycznej eliminacji - W porządku - potwierdził tylko krótko, nie przerzucając na zakonnika ciężaru przesłuchania. Sprawił się dziś świetnie. A fakt, że ktoś tak młody chciał działać, była w pewien sposób pokrzepiająca. Być może to sprawiało, że nieco przenikliwiej obserwował chłopaka, nim ich więzień został zmuszony do szybkiej pobudki.
Zaklęcie i kilka nakreślonych czynników przekonujących, ruszyło sprawę w dobrym kierunku. Więzień bardziej przedstawiał obraz osoby skorej do rozmowy, mniej bezsensownej walki. Odchylił się na odległość wystarczającą, by dać pole do popisu Greya. To on znał szczegóły zadania. Skamander miał stanowić dziś tylko wsparcie, gdyby sytuacja obróciła się w nieoczekiwaną eskalację problemów.
Kto was wysłał?
-Nie wiem. - niemal od razu skontrował odpowiedź osiłka - wiesz przechylił głowę, na moment pojawiając się w polu widzenia - może nie tych bezpośrednio odpowiadających, ale w obozie macie dowództwo, osoby decydujące - naciskał - kim oni są - ciężki do zweryfikowania spazm, jakby zapowietrzenia, został przerwany silnym ramieniem.
Wykonuję tylko rozkazy. Kazali przyjść tu, to jestem - tylko połowa prawdy. Czarodziej wił się pod świdrującymi go spojrzeniami. A kłamstwo, zbyt szybko było widoczne na opuchniętej, możliwe że od alkoholu, twarzy. Cuchnął. Potem. Agresją. Strachem. Nieważne - Malcolm Vanity. On tutaj rządzi, ale nie wiem z kim się kontaktuje. Przekazuje nam kolejne cele - prawie wypluł kolejne wyrazy, wściekły.
Auror milczał przez chwilę, bez wyrazu słuchając stłumionego rechotu i padających odpowiedzi. Zastanawiał się, czy już gdzieś słyszał podobne dane tożsamości. Ale szmalcowego robactwa robiło się coraz więcej. Niestety równie często zorganizowanej z ramienia władz - Nie martw się, też trafisz w prawie nienaruszonym stanie - odezwał się zimno, parafrazując padające brudne wyrazy. Chwycił spojrzenie Greya, gdy ten kończył pytanie, a więzień próbował posłużyć się prowokacją. Niezależnie od tego, co chciał osiągnąć, musieli kończyć - Jak tylko skończę, musi na moment stracić przytomność. Wtedy się ulotnimy rzucił w stronę towarzyszy , po czym skupił się na osiłku - Teraz, pan grzecznie o wszystkim zapomni - Obliviate - zakomunikował sucho, wzmacniając zacisk na różdżce, której koniec przytknął do głowy więźnia, skupiając się, by magia skumulowała się na czyszczeniu pamięci, aby cała ich rozmowa została zapomniana, łącznie z obecnością jego samego, Greya i Marceliusa. Wszystko to co mogło być skojarzone z ich misją.
- Wrócimy tu - zakończył, gdy wszystkie czynności zostały dopełnione, na wpół przytomny szmalcownik został pozostawiony w miejscu, a on i jego towarzysze znikali z zebranymi informacjami i materiałami, zniknęli z sennej doliny. Nim opuścili polanę, Skamander rzucił jeszcze ostatnie zaklęcie - Vestitio - całkowicie pozbywając okolicy śladów ich obecności.
Czego oczy nie widzą... to skonfrontują jutro. Tego był pewien.
Tu i tu oba udane zaklęcia.
| zt x3
Zaklęcie i kilka nakreślonych czynników przekonujących, ruszyło sprawę w dobrym kierunku. Więzień bardziej przedstawiał obraz osoby skorej do rozmowy, mniej bezsensownej walki. Odchylił się na odległość wystarczającą, by dać pole do popisu Greya. To on znał szczegóły zadania. Skamander miał stanowić dziś tylko wsparcie, gdyby sytuacja obróciła się w nieoczekiwaną eskalację problemów.
Kto was wysłał?
-Nie wiem. - niemal od razu skontrował odpowiedź osiłka - wiesz przechylił głowę, na moment pojawiając się w polu widzenia - może nie tych bezpośrednio odpowiadających, ale w obozie macie dowództwo, osoby decydujące - naciskał - kim oni są - ciężki do zweryfikowania spazm, jakby zapowietrzenia, został przerwany silnym ramieniem.
Wykonuję tylko rozkazy. Kazali przyjść tu, to jestem - tylko połowa prawdy. Czarodziej wił się pod świdrującymi go spojrzeniami. A kłamstwo, zbyt szybko było widoczne na opuchniętej, możliwe że od alkoholu, twarzy. Cuchnął. Potem. Agresją. Strachem. Nieważne - Malcolm Vanity. On tutaj rządzi, ale nie wiem z kim się kontaktuje. Przekazuje nam kolejne cele - prawie wypluł kolejne wyrazy, wściekły.
Auror milczał przez chwilę, bez wyrazu słuchając stłumionego rechotu i padających odpowiedzi. Zastanawiał się, czy już gdzieś słyszał podobne dane tożsamości. Ale szmalcowego robactwa robiło się coraz więcej. Niestety równie często zorganizowanej z ramienia władz - Nie martw się, też trafisz w prawie nienaruszonym stanie - odezwał się zimno, parafrazując padające brudne wyrazy. Chwycił spojrzenie Greya, gdy ten kończył pytanie, a więzień próbował posłużyć się prowokacją. Niezależnie od tego, co chciał osiągnąć, musieli kończyć - Jak tylko skończę, musi na moment stracić przytomność. Wtedy się ulotnimy rzucił w stronę towarzyszy , po czym skupił się na osiłku - Teraz, pan grzecznie o wszystkim zapomni - Obliviate - zakomunikował sucho, wzmacniając zacisk na różdżce, której koniec przytknął do głowy więźnia, skupiając się, by magia skumulowała się na czyszczeniu pamięci, aby cała ich rozmowa została zapomniana, łącznie z obecnością jego samego, Greya i Marceliusa. Wszystko to co mogło być skojarzone z ich misją.
- Wrócimy tu - zakończył, gdy wszystkie czynności zostały dopełnione, na wpół przytomny szmalcownik został pozostawiony w miejscu, a on i jego towarzysze znikali z zebranymi informacjami i materiałami, zniknęli z sennej doliny. Nim opuścili polanę, Skamander rzucił jeszcze ostatnie zaklęcie - Vestitio - całkowicie pozbywając okolicy śladów ich obecności.
Czego oczy nie widzą... to skonfrontują jutro. Tego był pewien.
Tu i tu oba udane zaklęcia.
| zt x3
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Senna Dolina
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Westmorland