Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Westmorland
Senna Dolina
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Senna Dolina
Pośród szczytów wybijających się znad Krainy Jezior kryje się górska, polodowcowa dolina, otulona specyficzną mgłą, której nie rozwieje nawet najbardziej porywisty fen. Mugole nazywali ten obszar Senną Śmiercią, bo niejeden zbłądził już w tym rejonie - włóczył się bez celu, stracił orientację i majaczył zupełnie tak, jakby zapadł na chorobę wysokościową.
W istocie efekt ten silnie oddziałujący na niemagicznych związany jest z licznie porastającym owe okolice gorejącym krzewem - dyptamem wydzielającym z siebie drobny pył, barwiący powietrze różem i fioletem, charakterystycznymi dla oparów eliksiru senności, który warzy się z korzenia tejże ingrediencji.
Nad stawem znajduje się kilka szałasów, pozostałość po czasach, gdy nie rósł tu dyptam, a mugole wypasali w dolinie owce. Ponoć ostatnio przez nocne opary przebija się czasem gorejąca poświata - mówią, że to ogień przeskakujący z krzewu na krzew, choć bliższe prawdy jest coś innego. Szałasy stanowić zaczęły kryjówkę niemagicznych, punkt przerzutowy umieszczony w miejscu, gdzie uciekających nikt by nie szukał.
Rzut kością k3:
1 - nic się nie dzieje; dziś dyptam nie oddziałuje na ciebie tak, jak powinien.
2 - jeśli posiadasz biegłość zielarstwa przynajmniej na pierwszym poziomie, możesz uniknąć wchodzenia w najbardziej gęstą mgłę. W przeciwnym razie nie udaje ci się to, a opary oddziałują na ciebie silnie i maksymalnie po dwóch kolejkach zatracasz się na kilka chwil we wspomnieniu ostatniego koszmaru.
3 - dopada cię nagłe zmęczenie, które możesz przezwyciężyć rzucając kością k100 na odporność magiczną (uwzględnia się biegłość postaci). Wynik poniżej 30 kończy się omdleniem trwającym jedną turę.
W lokacji znajdują się kości.W istocie efekt ten silnie oddziałujący na niemagicznych związany jest z licznie porastającym owe okolice gorejącym krzewem - dyptamem wydzielającym z siebie drobny pył, barwiący powietrze różem i fioletem, charakterystycznymi dla oparów eliksiru senności, który warzy się z korzenia tejże ingrediencji.
Nad stawem znajduje się kilka szałasów, pozostałość po czasach, gdy nie rósł tu dyptam, a mugole wypasali w dolinie owce. Ponoć ostatnio przez nocne opary przebija się czasem gorejąca poświata - mówią, że to ogień przeskakujący z krzewu na krzew, choć bliższe prawdy jest coś innego. Szałasy stanowić zaczęły kryjówkę niemagicznych, punkt przerzutowy umieszczony w miejscu, gdzie uciekających nikt by nie szukał.
Rzut kością k3:
1 - nic się nie dzieje; dziś dyptam nie oddziałuje na ciebie tak, jak powinien.
2 - jeśli posiadasz biegłość zielarstwa przynajmniej na pierwszym poziomie, możesz uniknąć wchodzenia w najbardziej gęstą mgłę. W przeciwnym razie nie udaje ci się to, a opary oddziałują na ciebie silnie i maksymalnie po dwóch kolejkach zatracasz się na kilka chwil we wspomnieniu ostatniego koszmaru.
3 - dopada cię nagłe zmęczenie, które możesz przezwyciężyć rzucając kością k100 na odporność magiczną (uwzględnia się biegłość postaci). Wynik poniżej 30 kończy się omdleniem trwającym jedną turę.
The member 'Aurora Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Czuła jak odpływają z niej siły. Wiedziała, że ma ich już niewiele dlatego była wdzięczna Aurorze za reakcję i pomoc. Blondynka nie spodziewała się, że przyjdzie im tak szybko zmierzyć się z kolejną istotą. Usłyszała również głos Herberta, który namawiał ich do ucieczki, ale Lucinda nie mogła tego zrobić. Nie dopóki wszyscy inni tego nie zrobią. - Zabierzcie go - ponowiła słowa Greya myśląc o Volansie. - Zabierzcie kogo się da - dodała. Było ich sporo, mieli szansę jeszcze pomóc tym ludziom. Sama wiedziała, że te szanse kończą się wraz z przewagą przeciwnika. Niewiele mogli już tu zrobić. Po chwili uniosła różdżkę i rzuciła w stronę cienia - Aeris - bez względu na skutek zaklęcia ponownie skierowała różdżkę. - Caeruleusio - rzuciła w skupieniu. Jej wzrok padł na Herberta. Jeżeli mieli stąd zniknąć, a to był już najwyższy czas na to potrzebowali furtki. - Świstokliki? - krzyknęła do mężczyzny w formie pytania. Nie zabiją ich, nie wygrają tej misji. Na to straciła już nadzieje.
atakuje Zybszka
1. k100 na aeris
2. k8 na aeris
3. k100 na caeruleusio
4. k8 na caeruleusio
atakuje Zybszka
1. k100 na aeris
2. k8 na aeris
3. k100 na caeruleusio
4. k8 na caeruleusio
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 26
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 1, 8, 5, 6
--------------------------------
#3 'k100' : 89
--------------------------------
#4 'k8' : 1, 6, 2, 6, 7
#1 'k100' : 26
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 1, 8, 5, 6
--------------------------------
#3 'k100' : 89
--------------------------------
#4 'k8' : 1, 6, 2, 6, 7
Bariera nie przestawała działać. Nie mieli pojęcia jak wydostać się z ochrony. Sytuacja wyglądała coraz gorzej, wszystko wymykało się spod kontroli, a on pozostawał bierny. Załamał ręce, niewidocznie, w przenośni, czując jak ciało buntuje się w niemym bólu. Był przerażony, rozżalony i zdenerwowany. Substancja rozlana na wilgotnej ziemi zamknęła współtowarzyszy w niewidzialnej zaporze. Mógł jedynie patrzeć na okrutne zmagania pozostałych, zaklęcia omijające mroczne widmo, które nagle podwoiło swoje oblicze. Mężczyzna rozszerzył powieki spoglądając na pobojowisko w największy niedowierzaniu: - Na Merlina... - wyszeptał pod nosem, aby po chwili rozkasłać się na dobre. Był sobą rozczarowany. Ne mógł winić młodego czarodzieja reagującego pod presją chwili. Powinien przewidzieć ów konsekwencje. Nie wiedział czy pozostali słyszą jego głos, nie odpowiedział szlachcicowi. Przesunął się o kilka, drobnych kroków, starając się krzyknąć do najbliższych jednostek: - Uciekajcie! - bo co innego mogli zrobić w tak osłabionym składzie?
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zdawaliście sobie sprawę, że walka wymykała się spod kontroli; sięganie po magię sprawiało coraz więcej trudności, zwłaszcza Herbertowi i Lucindzie – którzy zaczynali czuć, że nie będą w stanie atakować ani bronić się w nieskończoność. Wokół was działy się rzeczy trudne do wyjaśnienia: wszyscy widzieliście, jak w miejscu, nad którym przeleciał atakujący cień, rozlała się czarna kałuża bulgoczącej cieczy, skroplonego mroku, materialnego i niematerialnego jednocześnie – z którego wystrzeliły w górę wijące się macki. Nie byliście w stanie ich prześcignąć, owijały się wokół rąk, nóg i szyi, ciągnąc was w dół, w pustkę; jedynie Volans, nieprzytomny, pozostawał nieświadomy rozgrywającej się sceny – reszta z was miała wrażenie, że to koniec, że wlewająca się do ust i nosa czerń was udusi. Czuliście się tak, jakby przykryła was głęboka woda, choć było to niemożliwe – walka z żywiołem była wyczerpująca, dotyk macek pozostawiał na skórze piekące ślady jak po oparzeniach, a gdy wreszcie zdołaliście zaczerpnąć powietrza i się rozejrzeć, nie potrafiliście pozbyć się przekonania, że minęło wiele godzin – mimo że wystarczyło jedno spojrzenie na pole bitwy, by zrozumieć, że były to zaledwie sekundy. Atakujący cień zdążył jedynie zatoczyć szerokie półkole, warcząc i rozglądając się w poszukiwaniu kolejnej ofiary, drugi – pozostawał uwięziony w wyczarowanej przez Lucindę klatce. Otrząsnąwszy się z otępienia, zaczął atakować magiczne pręty, ale był osłabiony – nie był w stanie się wydostać.
Czym było to, co przed chwilą przeżyliście? Halucynacją? Czarne ślady na skórze wydawały się temu przeczyć, ale rozglądając się, od razu zauważyliście, że nigdzie dookoła nie było ani czarnej kałuży, ani macek. Nie mieliście pewności, co było prawdą, a co fałszem – kręciło wam się w głowach, mieliście problemy z ułożeniem planu działania. Sięganie po magię również okazało się zdradliwe: Thalia zrozumiała to jako pierwsza, gdy wiązka rzuconego przez nią czaru niespodziewanie przybrała zupełnie inną barwę – zielonkawa i jaśniejsza niż na ogół, pomknęła w stronę cienia, rozbiła się jednak o pręty magicznej klatki, w której nadal się znajdował. Drugi z promieni chybił, posłany zbyt wysoko.
Herbert raz jeszcze spróbował nadać cieniowi materialnych kształtów, ale był zmęczony: rzucone przez niego zaklęcie chybiło, a choć drugie odpowiedziało charakterystycznym drżeniem różdżki i celnie pomknęło w stronę przeciwnika, to ciemnoczerwona barwa jaśniejącej w półmroku wiązki nie pozostawiała wątpliwości co do tego, że był to znany wszystkim expelliarmus, a nie inkantacja, którą wybrał Herbert. Uderzając w cienistą istotę, nie miał szans jej rozbroić – sprawił jednak, że czarny jak smoła pies ponownie zwrócił ślepia w stronę czarodzieja, po raz kolejny bohatersko ściągającego na siebie uwagę – i dającego w ten sposób szansę na ewakuację dla pozostałych. Istota, pochyliwszy łeb, wybiła się z tylnych łap, a później zaatakowała – tak samo, jak poprzednio, w locie zmieniając formę na mglistą, nieuchwytną – mknąc szybko przez powietrze, poleciała prosto w stronę Herberta.
Magia okazała się kapryśna również względem Aurory; chociaż uzdrowicielka, pochylając się nad nieprzytomnym Volansem, była pewna, że wybrała właściwą inkantację – to ledwie wypowiedziała ostatnie sylaby, poczuła, że przepływająca przez jej palce energia wydaje się inna, obca. Nie zdążyła powstrzymać wiązki, która wydostała się z końca jej różdżki: uderzyła prosto w Volansa, rozlegając się w przestrzeni głośnym trzaskiem – i sprawiając, że potężna siła odrzuciła czarodzieja w tył. Jego ciało, obracając się niczym bezwładna lalka, przecięło powietrze i ciężko upadło kilka metrów dalej, lądując z dala od pola walki, ale jednocześnie sprawiając, że na powrót otwarły się zasklepione przez Aurorę rany. Silne uderzenie bólu ocuciło Volansa, wyrywając go brutalnie z nieświadomości – odzyskał przytomność, w każdym centymetrze ciała czuł jednak ból, koncentrujący się zwłaszcza na klatce piersiowej. Leżał na brzuchu, nie mając pojęcia, jak właściwie się tam znalazł; ze swojej pozycji, unosząc głowę, mógł dostrzec, co działo się wokół jego towarzyszy; mógł spróbować też się poruszać, ale każde drgnięcie mięśnia rozlewało się falą nowego cierpienia. Przód szaty miał mokry od własnej krwi.
Drugie z zaklęć Aurory uderzyło w cień, utonęło w nim jednak, mieszając się z czarnymi oparami; nic się nie stało.
Lucinda, podobnie jak Herbert, starała się skoordynować działania na polu walki, ale oszołomienie wywołane halucynacjami jej nie ominęło: pierwsze z rzuconych przez nią zaklęć chybiło celu, drugie go sięgnęło – lecz zamiast migotliwej, lodowatej mgiełki, spowodowało pojawienie się pod łapami cienia ruchomych piasków. Przez moment mogłoby się wydawać, że potężna bestia w nich ugrzęźnie, ale pozbawiona własnego ciężaru, nie mogła się w nich zapaść.
Vincent i Roratio mogli jedynie bezsilnie oglądać rozgrywającą się w Sennej Dolinie scenę zza bariery stworzonej przez rozlany na ziemi eliksir, chociaż spoglądając w stronę gruntu dostrzegli, że ciemniejszy ślad wilgoci zniknął – być może pochłonięty rozlewającą się kałużą czerni, a może zwyczajnie wyparowując.
Musieliście zdecydować, czy – i kogo – chcieliście ewakuować z obozowiska – mając świadomość, że jeśli będziecie chcieli uwolnić innych ludzi, ktoś będzie musiał osłaniać ich przed atakami cienistej istoty.
Cień w tej turze atakuje Herberta z mocą 108 oczek (rzut). Przed atakiem chroni Protego Maxima.
Zgodnie z opisem kości, wszyscy utracili 10 punktów żywotności (psychiczne).
Zaklęcie Aurory odebrało Volansowi 15 punktów żywotności (tłuczone) i tymczasowo przywróciło go do przytomności. Volans - możesz wykonać w tej turze dowolne akcje, uwzględniając swoje obrażenia i minus do kości.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Silvia - Herbert
Nigre Extremos - cienie
Muscipulia - cień Franek (nr 1)
Cień Franek (nr 1):
czarna magia: 25
zwinność: 38
sprawność: 13
żywotność: 41/158 (-50)
Cień Zbyszek (nr 2):
czarna magia: 25
zwinność: 38
sprawność: 13
żywotność: 158
Herbert:
200/220
EM: 12/50
Thalia:
194/241 (-10)
EM: 21/50
Lucinda:
161/181 (-5)
EM: 13/50
Roratio:
215/235
EM: 23/50
Vincent:
161/207 (-10)
EM: 24/50
Volans:
103/223 (-30)
EM: 30/50
Aurora:
175/205 (-5)
EM: 35/50
Czym było to, co przed chwilą przeżyliście? Halucynacją? Czarne ślady na skórze wydawały się temu przeczyć, ale rozglądając się, od razu zauważyliście, że nigdzie dookoła nie było ani czarnej kałuży, ani macek. Nie mieliście pewności, co było prawdą, a co fałszem – kręciło wam się w głowach, mieliście problemy z ułożeniem planu działania. Sięganie po magię również okazało się zdradliwe: Thalia zrozumiała to jako pierwsza, gdy wiązka rzuconego przez nią czaru niespodziewanie przybrała zupełnie inną barwę – zielonkawa i jaśniejsza niż na ogół, pomknęła w stronę cienia, rozbiła się jednak o pręty magicznej klatki, w której nadal się znajdował. Drugi z promieni chybił, posłany zbyt wysoko.
Herbert raz jeszcze spróbował nadać cieniowi materialnych kształtów, ale był zmęczony: rzucone przez niego zaklęcie chybiło, a choć drugie odpowiedziało charakterystycznym drżeniem różdżki i celnie pomknęło w stronę przeciwnika, to ciemnoczerwona barwa jaśniejącej w półmroku wiązki nie pozostawiała wątpliwości co do tego, że był to znany wszystkim expelliarmus, a nie inkantacja, którą wybrał Herbert. Uderzając w cienistą istotę, nie miał szans jej rozbroić – sprawił jednak, że czarny jak smoła pies ponownie zwrócił ślepia w stronę czarodzieja, po raz kolejny bohatersko ściągającego na siebie uwagę – i dającego w ten sposób szansę na ewakuację dla pozostałych. Istota, pochyliwszy łeb, wybiła się z tylnych łap, a później zaatakowała – tak samo, jak poprzednio, w locie zmieniając formę na mglistą, nieuchwytną – mknąc szybko przez powietrze, poleciała prosto w stronę Herberta.
Magia okazała się kapryśna również względem Aurory; chociaż uzdrowicielka, pochylając się nad nieprzytomnym Volansem, była pewna, że wybrała właściwą inkantację – to ledwie wypowiedziała ostatnie sylaby, poczuła, że przepływająca przez jej palce energia wydaje się inna, obca. Nie zdążyła powstrzymać wiązki, która wydostała się z końca jej różdżki: uderzyła prosto w Volansa, rozlegając się w przestrzeni głośnym trzaskiem – i sprawiając, że potężna siła odrzuciła czarodzieja w tył. Jego ciało, obracając się niczym bezwładna lalka, przecięło powietrze i ciężko upadło kilka metrów dalej, lądując z dala od pola walki, ale jednocześnie sprawiając, że na powrót otwarły się zasklepione przez Aurorę rany. Silne uderzenie bólu ocuciło Volansa, wyrywając go brutalnie z nieświadomości – odzyskał przytomność, w każdym centymetrze ciała czuł jednak ból, koncentrujący się zwłaszcza na klatce piersiowej. Leżał na brzuchu, nie mając pojęcia, jak właściwie się tam znalazł; ze swojej pozycji, unosząc głowę, mógł dostrzec, co działo się wokół jego towarzyszy; mógł spróbować też się poruszać, ale każde drgnięcie mięśnia rozlewało się falą nowego cierpienia. Przód szaty miał mokry od własnej krwi.
Drugie z zaklęć Aurory uderzyło w cień, utonęło w nim jednak, mieszając się z czarnymi oparami; nic się nie stało.
Lucinda, podobnie jak Herbert, starała się skoordynować działania na polu walki, ale oszołomienie wywołane halucynacjami jej nie ominęło: pierwsze z rzuconych przez nią zaklęć chybiło celu, drugie go sięgnęło – lecz zamiast migotliwej, lodowatej mgiełki, spowodowało pojawienie się pod łapami cienia ruchomych piasków. Przez moment mogłoby się wydawać, że potężna bestia w nich ugrzęźnie, ale pozbawiona własnego ciężaru, nie mogła się w nich zapaść.
Vincent i Roratio mogli jedynie bezsilnie oglądać rozgrywającą się w Sennej Dolinie scenę zza bariery stworzonej przez rozlany na ziemi eliksir, chociaż spoglądając w stronę gruntu dostrzegli, że ciemniejszy ślad wilgoci zniknął – być może pochłonięty rozlewającą się kałużą czerni, a może zwyczajnie wyparowując.
Musieliście zdecydować, czy – i kogo – chcieliście ewakuować z obozowiska – mając świadomość, że jeśli będziecie chcieli uwolnić innych ludzi, ktoś będzie musiał osłaniać ich przed atakami cienistej istoty.
Zgodnie z opisem kości, wszyscy utracili 10 punktów żywotności (psychiczne).
Zaklęcie Aurory odebrało Volansowi 15 punktów żywotności (tłuczone) i tymczasowo przywróciło go do przytomności. Volans - możesz wykonać w tej turze dowolne akcje, uwzględniając swoje obrażenia i minus do kości.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Silvia - Herbert
Nigre Extremos - cienie
Muscipulia - cień Franek (nr 1)
Cień Franek (nr 1):
czarna magia: 25
zwinność: 38
sprawność: 13
żywotność: 41/158 (-50)
Cień Zbyszek (nr 2):
czarna magia: 25
zwinność: 38
sprawność: 13
żywotność: 158
Herbert:
200/220
EM: 12/50
Thalia:
194/241 (-10)
EM: 21/50
Lucinda:
161/181 (-5)
EM: 13/50
Roratio:
215/235
EM: 23/50
Vincent:
161/207 (-10)
EM: 24/50
Volans:
103/223 (-30)
EM: 30/50
Aurora:
175/205 (-5)
EM: 35/50
Krzyczeli, żeby uciekać i mieli rację - było bardziej niż niebezpiecznie a większość z nich opadała już z sił. Pewnym było, że prędzej się wymęczą jak rzucą się całkiem na cienie, a chociaż nie chciała tego przyznać, to przy tak niestabilnej magii groziło im tylko dalsze narażanie się na obrażenia. Pamiętała, co Herbert mówił o dyptamie i chyba nikt nie chciał umrzeć z uduszenia. A mieli jeszcze zadbać o ludzi, po to w końcu tu przyszli. W pierwszej chwili spoglądała, jak Herbert sobie radzi, po czym skinęła głową na jego wołania, wzrokiem szybko omiatając pozostałych.
- Wy dwoje, ze mną! - Słowa skierowała patrząc na Roratio a potem na Aurorę, mając nadzieję, że usłyszeli i zrozumieli, że do nich właśnie woła. Sama puściła się za to w biegu, w jakiś sposób radując się w umyśle, że oddala się od zagrożenia, chociaż wiedziała, że potem będzie się tego wstydzić, chociaż teraz liczyło się jedynie dopadnięcie do drzwi szopy aby szarpnąć je, mając nadzieję, że ustąpią.
- Wszyscy, w stronę lasu, z dala od cieni! - Niech kto może biegnie jak najszybciej.
- Wy dwoje, ze mną! - Słowa skierowała patrząc na Roratio a potem na Aurorę, mając nadzieję, że usłyszeli i zrozumieli, że do nich właśnie woła. Sama puściła się za to w biegu, w jakiś sposób radując się w umyśle, że oddala się od zagrożenia, chociaż wiedziała, że potem będzie się tego wstydzić, chociaż teraz liczyło się jedynie dopadnięcie do drzwi szopy aby szarpnąć je, mając nadzieję, że ustąpią.
- Wszyscy, w stronę lasu, z dala od cieni! - Niech kto może biegnie jak najszybciej.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zacisnął zęby mocno kiedy magia go zawiodła, kiedy macki puściły i wieczność okazała się ledwo sekundami. Przegrali, wiedział to. Liczyło się teraz życie innych, a nie odbicie miejsca. Musieli uciekać i należało dać innym szansę ucieczki.
Jeden cień nadal był unieruchomiony, drugi ponownie skupił się na nim i tak miało zostać jak najdłużej.
Wciąż trzymał się na nogach, chociaż czuł zmęczenie.
-Idźcie! - Zawołał do Aurory i Roratio widząc jak Thalia pędzi do szopy. Cień nie mógł za nią podążyć. -Protego Maxima! - Zawołała widząc jak potwór nasadza się w jego stronę gotów do ataku.
|Protego Maxima, st.75, + 15 OPCM, II
Jeden cień nadal był unieruchomiony, drugi ponownie skupił się na nim i tak miało zostać jak najdłużej.
Wciąż trzymał się na nogach, chociaż czuł zmęczenie.
-Idźcie! - Zawołał do Aurory i Roratio widząc jak Thalia pędzi do szopy. Cień nie mógł za nią podążyć. -Protego Maxima! - Zawołała widząc jak potwór nasadza się w jego stronę gotów do ataku.
|Protego Maxima, st.75, + 15 OPCM, II
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Magia nie była po jego stronie, a lecącego potwora widziała jakby w zwolnionym tempie. Nie mógł się jednak poddać. Musiał utrzymać się tak długo, póki wszyscy nie uciekną, nie znikną z pola dyptamu, a wtedy podpali to wszystko i sam ucieknie. Nie był to najlepszy plan, ale jeżeli nie odbili miejsca to zniszczy je aby wróg nie mógł sam ponownie tu osiąść. Znajdzie inną drogę ucieczki, inne miejsce, do którego mogą udać się uciekający.
Senna Dolina i tak była stracona.
-Protego Maxima! - Zawołał ponownie czując, że tym razem może spotkać się z atakiem istoty, pytanie czy kolce jakie miał na sobie choć trochę go uchronią.
|Protego Maxima, st.75, + 15 OPCM, II
Senna Dolina i tak była stracona.
-Protego Maxima! - Zawołał ponownie czując, że tym razem może spotkać się z atakiem istoty, pytanie czy kolce jakie miał na sobie choć trochę go uchronią.
|Protego Maxima, st.75, + 15 OPCM, II
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
Co to było?
Chociaż ciemność opadła, to nie mógł pozbyć się uczucia macek oplatających jego ciało. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł go dreszcz. To wszystko sprawiło, że nie zorientował się od razu iż bariera, która do tej pory czyniła go biernym opadła. Dopiero ostre zawołanie Thalii przywołało go do porządku i niepewnie postawił pierwszy krok, a nie czując oporu, popędził w ślad za rudowłosą żeglarką, oglądając się jedynie czy druga wezwana przez nią osoba również zmierzała w tym samym kierunku. Mętlik w głowie sprawiał, że nie do końca umiał odnaleźć się w tej sytuacji i jednoznacznie określić co czuł. Zresztą na takie rozmyślania nie było teraz czasu. Dopadł do drzwi, które Thalia otworzyła i zajrzał do środka.
- Myślisz, że to coś widzi? - zagadnął Wellers gorączkowo, jednocześnie obracając się w stronę toczących walkę. Niewiedza na temat dziwnych stworzeń frustrowała, a Roratio czuł się bezradny, nie mając pojęcia jak mógłby pomóc. - Poprowadzisz ich? - zwrócił się w stronę bardziej doświadczonej koleżanki. Kto wiedział co mogło czekać na nic w lesie. Zacisnął mocniej palce na różdżce.
Chociaż ciemność opadła, to nie mógł pozbyć się uczucia macek oplatających jego ciało. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł go dreszcz. To wszystko sprawiło, że nie zorientował się od razu iż bariera, która do tej pory czyniła go biernym opadła. Dopiero ostre zawołanie Thalii przywołało go do porządku i niepewnie postawił pierwszy krok, a nie czując oporu, popędził w ślad za rudowłosą żeglarką, oglądając się jedynie czy druga wezwana przez nią osoba również zmierzała w tym samym kierunku. Mętlik w głowie sprawiał, że nie do końca umiał odnaleźć się w tej sytuacji i jednoznacznie określić co czuł. Zresztą na takie rozmyślania nie było teraz czasu. Dopadł do drzwi, które Thalia otworzyła i zajrzał do środka.
- Myślisz, że to coś widzi? - zagadnął Wellers gorączkowo, jednocześnie obracając się w stronę toczących walkę. Niewiedza na temat dziwnych stworzeń frustrowała, a Roratio czuł się bezradny, nie mając pojęcia jak mógłby pomóc. - Poprowadzisz ich? - zwrócił się w stronę bardziej doświadczonej koleżanki. Kto wiedział co mogło czekać na nic w lesie. Zacisnął mocniej palce na różdżce.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To niemożliwe. Grupa doświadczonych czarodziejów, władająca potężnymi zaklęciami z dziedziny uroków oraz białej magii nie była w stanie przebić się przez hebanowy pancerz istoty zrodzonej z kłębiastego cienia oraz wszechobecnego strachu, którym karmiła się niczym najgroźniejszy pasożyt. Czym byli? Za jakie grzechy, wojenny wszechświat zesłał ich na rozmiękczony skraj matki ziemi? Czy byli wysłannikami wroga, przekraczającego kolejne granice? Z czego się składali, jak mogli ich pokonać? Mężczyzna ukryty za ochronną kotarą walczył z gęstwiną nieposkromionych myśli. Błękit tęczówek pozostawał rozwarty w pełnej szerokości. Skronie pulsowały od nadmiaru wrażeń, stymulowane przez coraz gorszą dyspozycyjność, fizyczny ból, przeszywające zimno, odór siarki unoszący się w zachmurzonym powietrzu. Był ruchomy, poruszał się mobilnie, pozostawiając za sobą niezidentyfikowaną, bulgoczącą substancję. Rozwarta otchłań wydobywała z siebie obślizgłe macki, pragnące owinąć się wokół bezbronnych ciał walczących. Chciał krzyczeć, ostrzec przed niebezpieczeństwem, puścić się do przodu rozrywając ciemną powłokę. Zadrżał – z przerażenia, bezsilności, obawy, która nie napawała optymizmem traktując dalsze losy samozwańczej rebelii. Zaciągnął głęboki wdech, próbując doprowadzić się do porządku. Bariera, która uwięziła ich w bezczynnej klatce, zaczynała obadać, znikać, rozpadać się na kawałki. Odrzucająca powłoka, powoli wdzierała się przez zasłonę, chcąc dotknąć uciekających stóp, zmiażdżyć ludzkie kończyny. Wzdrygnął się i odskoczył, mówiąc do młodego szlachcica: – Uciekaj jak najszybciej! – warknął, rozglądając się wokoło, starając się ocenić sytuację. Nie mieli czasu! Musieli natychmiast ewakuować się z pola bitwy. Czy powinni zostawić niewinnych ludzi? Czy zdawał sobie sprawę z ich bezradności, niewinności, ofiarności losu? Przełykając ślinę, zatrzymał się na wymownym punkcie: kobiecy profil pochylał się nad nieruchomą postacią wyciągniętą wśród gnijącej trawy i resztki dyptamu. On sam czuł jak ciało odmawia posłuszeństwa: osłabione, zmęczone, trawione stanem przedchorobowym oraz psychicznymi halucynacjami. Bez zawahania, wedle ruchowych możliwości opóźnianych przez miotłę przewieszoną przez skórzany pasek torby, puścił się w stronę Smokologa, aby zabrać go z tej piekielnej przestrzeni. Nie wypuścił zaklęcia; ręce broniły się przed nadlatującymi mackami, kłębami ciemności wirującymi wokół ciała. Przeszłość budziła się do życia. Oddychał niespokojnie, przemierzał kolejne centymetry, aby po dłuższej chwili znaleźć się tuż przy postaciach. Natychmiastowo zrzucił z siebie miotłę oraz torbę. Spojrzał na przemęczoną i zaangażowaną blondynkę z wyrazem zaniepokojenia, prawdziwego strachu. Volans wydawał z siebie chrapliwe dźwięki; miał nadzieję, że nie pokusi się na gwałtowne ruchy, lub jakąkolwiek akcje. Był osłabiony, ledwo trzymał się na nogach, stracił naprawdę dużo krwi… – Uciekaj stąd! – zwrócił się do kobiety, a jasne źrenice, na ten jeden moment stały się wymowne. – Zabiorę go ze sobą. Jedynie miotłą będziemy w stanie bezpiecznie przetransportować go poza Dolinę. – wyjaśnił szybko i zaraz potem nachylił się w stronę cierpiącego: – Da radę? – rzucił w eter, zastanawiając się czy otwartość ran oraz fizyczny stan, nie utrudni niebezpiecznego powrotu. Nie miał wyjścia, musiał ryzykować. Różdżka poszkodowanego czarodzieja, choć w zaroślach, pozwalała na znalezienie. Spostrzegawcze oko wyłapało podłużny trzonek, łapiąc go pospiesznie i wkładając do podręcznej torby. Następnie, zarzucając sobie ramię mężczyzny, z niewielką pomocą, postarał się dźwignąć go do góry: – No dalej Moore, dasz radę… – wyjąkał siłowo, chcąc wykorzystać ostatki przytomnych sił współtowarzysza. Postarał się, aby specjalista znalazł się tuż przed nim. Jego lewa ręka ściskała połę skórzanego płaszcza, a ciało Zakonnika, szczelnie przywierało do okolic klatki piersiowej. Postarał się, aby prawa dłoń Volansa objęła drewniany trzonek, zapierając pozostałe kończyny. Gdy unormowali stabilność, zaczepił stopy w miękkości ziemi i po raz ostatni odezwał się w stronę kobiety: – Jeśli będziesz w stanie, powiedź innym, że zabrałem go w bezpieczne miejsce. Uważajcie na siebie, proszę. – ostatnie słowo wypowiedział cicho, niemo. Skinął głową i szybko wzbił się w zadymione przestworza. Może zauważyli go w oddali, a może byli zbyt zajęci, aby przeżyć. Pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy, to Oaza, jednakże w głośnej przestrzeni głos blondynki wyrzucił znany zakątek Wrzosowisko, dlatego tam, finalnie skierował swoją miotłę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 27.07.22 1:15, w całości zmieniany 4 razy
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Lucinda poczuła jak w zakamarki jej świadomości wdziera się ciemność. Nie miała szans na ucieczkę, nie mogła przed tym walczyć. To uczucie ogarnęło ją całą wspierając w niej poczucie bezsilności. Wiedziała, że zostało jej niewiele czasu, nie mogła być kolejnym ciężarem i czuła, że to ostatni moment by się wycofać. Tym bardziej, że zaklęcie, które wypuściła z różdżki nie było tym, które posłała. Zaklęła głośno przerażona tym co zobaczyła. Cień na chwile jakby zapadł się w piaskach, ale jego niematerialność wygrała z magią. – Moje zaklęcie… nie rzucałam tego, uważajcie! – krzyknęła chcąc ostrzec innych. Może to był to jej błąd, może była już zbyt zmęczona by poprawnie rzucać czary, a może dotyczyło to wszystkich. Tego nie wiedziała. Patrzyła jak ich towarzysze oddalają się. Nie wiedziała czy uda im się uratować ludzi, po których w końcu tutaj przyszli, ale jeżeli Herbert miał zamiar spróbować, to Lucinda nie mogła go zostawić samego. Uniosła różdżkę w stronę cienia wiedząc jak wiele ryzykuje. Chciała wierzyć, że magia ją posłucha. Chciała wierzyć, że wyjdą z tego cało. – Deprimo – rzuciła mając nadzieje, że wiatr przegoni niematerialną postać. Szybkim krokiem ruszyła też w stronę Herberta bo choć stała niedaleko to chciała też zakryć stworowi przejście do przemieszczających się i uciekających Zakonników.
Rzucam w Zbyszka i staje obok Herberta tak by odgrodzić drogę.
Rzucam w Zbyszka i staje obok Herberta tak by odgrodzić drogę.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 5, 4, 1, 3
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 5, 4, 1, 3
Pozostając przez tak długi czas nieprzytomny miał ten komfort, że nie czuł bólu. Gwałtownie wybudzenie pod tym względem nie było czymś, czego mógł się spodziewać. Nie wiedział, co dokładnie działo się tuż po tym, jak stracił przytomność i jak do tego dokładnie doszło. Powrócił dotąd nieodczuwany ból obejmujący całe ciało, a zwłaszcza klatkę piersiową. Uniesienie głowy pozwoliło mu dostrzec swoich towarzyszy i dwa cienie... albo dosłownie dwoiło mu się przed oczami albo tamten, który tak go urządził, wezwał sobie kolegę. Pierwszy ruch, na który się zdecydował, wywołał u niego silny ból. To wystarczyło, aby zaprzestał jakiejkolwiek próby przemieszczania się. Gdzie była jego różdżka? W zasięgu jego wzroku albo na wyciągnięcie ręki, tam, gdzie padł po raz pierwszy? Próbował ją zlokalizować wzrokiem. Nie mogła gdzieś się zapodziać w ferworze walki. Zawsze czuł się bezpieczniej, mając możliwość po sięgnięcia po różdżkę. To było istotne w takiej sytuacji, jak ta.
Znów dotarły do niego głosy. Znajome. Vincent i przemęczona i zaniepokojona Aurora... tak mu się wydawało. Upewnił się co do tego, gdy został podniesiony z ziemi. To również wiązało się z odczuwaniem tego bólu, z fizycznym cierpieniem. Nie chciał tego odczuwać. Znów zmagał się z tym wrażeniem, że jego ciało jest ciężkie niczym z ołowiu. A on sam czuł się bardzo słaby, aby zrobić to, co od niego oczekują. Dać radę. A jednak to miało miejsce i został posadzony na miotle przed Vincentem, prawą ręką na trzonku miotły i zanim odpłynął, dotarło do niego, że opuszczają to miejsce. W tym towarzyszy na polu walki.
[zt x 2 - Vincent i Volans?]
Znów dotarły do niego głosy. Znajome. Vincent i przemęczona i zaniepokojona Aurora... tak mu się wydawało. Upewnił się co do tego, gdy został podniesiony z ziemi. To również wiązało się z odczuwaniem tego bólu, z fizycznym cierpieniem. Nie chciał tego odczuwać. Znów zmagał się z tym wrażeniem, że jego ciało jest ciężkie niczym z ołowiu. A on sam czuł się bardzo słaby, aby zrobić to, co od niego oczekują. Dać radę. A jednak to miało miejsce i został posadzony na miotle przed Vincentem, prawą ręką na trzonku miotły i zanim odpłynął, dotarło do niego, że opuszczają to miejsce. W tym towarzyszy na polu walki.
[zt x 2 - Vincent i Volans?]
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Senna Dolina
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Westmorland