Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Westmorland
Senna Dolina
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Senna Dolina
Pośród szczytów wybijających się znad Krainy Jezior kryje się górska, polodowcowa dolina, otulona specyficzną mgłą, której nie rozwieje nawet najbardziej porywisty fen. Mugole nazywali ten obszar Senną Śmiercią, bo niejeden zbłądził już w tym rejonie - włóczył się bez celu, stracił orientację i majaczył zupełnie tak, jakby zapadł na chorobę wysokościową.
W istocie efekt ten silnie oddziałujący na niemagicznych związany jest z licznie porastającym owe okolice gorejącym krzewem - dyptamem wydzielającym z siebie drobny pył, barwiący powietrze różem i fioletem, charakterystycznymi dla oparów eliksiru senności, który warzy się z korzenia tejże ingrediencji.
Nad stawem znajduje się kilka szałasów, pozostałość po czasach, gdy nie rósł tu dyptam, a mugole wypasali w dolinie owce. Ponoć ostatnio przez nocne opary przebija się czasem gorejąca poświata - mówią, że to ogień przeskakujący z krzewu na krzew, choć bliższe prawdy jest coś innego. Szałasy stanowić zaczęły kryjówkę niemagicznych, punkt przerzutowy umieszczony w miejscu, gdzie uciekających nikt by nie szukał.
Rzut kością k3:
1 - nic się nie dzieje; dziś dyptam nie oddziałuje na ciebie tak, jak powinien.
2 - jeśli posiadasz biegłość zielarstwa przynajmniej na pierwszym poziomie, możesz uniknąć wchodzenia w najbardziej gęstą mgłę. W przeciwnym razie nie udaje ci się to, a opary oddziałują na ciebie silnie i maksymalnie po dwóch kolejkach zatracasz się na kilka chwil we wspomnieniu ostatniego koszmaru.
3 - dopada cię nagłe zmęczenie, które możesz przezwyciężyć rzucając kością k100 na odporność magiczną (uwzględnia się biegłość postaci). Wynik poniżej 30 kończy się omdleniem trwającym jedną turę.
W lokacji znajdują się kości.W istocie efekt ten silnie oddziałujący na niemagicznych związany jest z licznie porastającym owe okolice gorejącym krzewem - dyptamem wydzielającym z siebie drobny pył, barwiący powietrze różem i fioletem, charakterystycznymi dla oparów eliksiru senności, który warzy się z korzenia tejże ingrediencji.
Nad stawem znajduje się kilka szałasów, pozostałość po czasach, gdy nie rósł tu dyptam, a mugole wypasali w dolinie owce. Ponoć ostatnio przez nocne opary przebija się czasem gorejąca poświata - mówią, że to ogień przeskakujący z krzewu na krzew, choć bliższe prawdy jest coś innego. Szałasy stanowić zaczęły kryjówkę niemagicznych, punkt przerzutowy umieszczony w miejscu, gdzie uciekających nikt by nie szukał.
Rzut kością k3:
1 - nic się nie dzieje; dziś dyptam nie oddziałuje na ciebie tak, jak powinien.
2 - jeśli posiadasz biegłość zielarstwa przynajmniej na pierwszym poziomie, możesz uniknąć wchodzenia w najbardziej gęstą mgłę. W przeciwnym razie nie udaje ci się to, a opary oddziałują na ciebie silnie i maksymalnie po dwóch kolejkach zatracasz się na kilka chwil we wspomnieniu ostatniego koszmaru.
3 - dopada cię nagłe zmęczenie, które możesz przezwyciężyć rzucając kością k100 na odporność magiczną (uwzględnia się biegłość postaci). Wynik poniżej 30 kończy się omdleniem trwającym jedną turę.
|4.04.1958
Przygotowania do ponownej wyprawy trwały od dobrych paru tygodni. Od momentu gdy z kuzynem stworzyli mieszankę pozwalającą na swobodne poruszanie się pośród dyptamu. Nie było to łatwe ani proste, a sam Grey testował na sobie składniki i ich proporcje aż w końcu metodą prób i błędów doszedł do stworzenia idealnej receptury. Gdyby nie pomoc Castora nigdy by mu się to nie udało. Zakonnik znał się na ziołach, znał się na roślinach, ale do eliksirów było mu daleko.
Na podstawie informacji od Marceliusa stworzył poglądową mapę terenu oraz plan działania, który mógł się powieść. Do tego potrzebował odpowiednich ludzi, którym mógł zaufać i powierzyć tak ważne zadanie.
Nie mieli bowiem tylko pokonać wroga i przejąć miejsce, ale również odbić ludzi, których przetrzymywali.
Senna Dolina była miejscem, którym uciekali pokrzywdzeni przez wojnę. Mogli się na chwilę schronić, przegrupować siły i ruszać dalej ku ziemiom Sojuszu. Niestety, Szmalcownicy dość szybko się zorientowali jak sytuacja wygląda więc wkroczyli do akcji i przejęli teren. Teraz zajmowali się przechwytywaniem uciekinierów przekazując ich w ręce Rycerzy Walpurgii. Wtedy ślad się urywał. Wiele istnień z tego powodu ucierpiało więc musieli działać sprawnie, ale sam Grey wiedział, że bez odpowiedniego przygotowania więcej stracą niż zyskają.
Rozpuścił wici wśród Zakonników i nie musiał długo czekać na odzew z ich strony. Zarówno sojusznicy jak i członkowie organizacji szybko odpowiedzieli oferując swoją pomoc. Z częścią już miał szansę współpracować, a część znał jeszcze z czasów kiedy żyli we względnym pokoju.
Każdemy przekazał wytyczne gdzie mają się spotkać i określonego dnia kiedy już dzień zaczynał się kończyć udał się na miejsce zbiórki.
Było nim to samo drzewo, w którym zaczynali z Sallowem swoją misję, a więc w miarę bezpieczny punkt. Każdy otrzymał hasło jakie miał podać kiedy zobaczyć kogoś z Zakonu, a brzmiało ono:
-Non omnis moriar - Powiedział zbliżając się do wyznaczonego miejsca. Dostrzegł parę sylwetek, a gdy ci opuścili różdżki zbliżył się do nich. - Podejdźcie bliżej. - Poprosił ich i sięgnął do swojej torby, w której miał nasączone eliksirem chusty. -Jak wejdziecie między dyptam naciągnijcie je na nos. Uchronią was przed działaniem oparów rośliny. Nie używajcie żadnych zaklęć związanych z ogniem. - Ostrzegł na samym końcu dosadnie podkreślając ostatnie słowo. -Roślina jest łatwopalna, nawet jak w powietrzu jest wilgoć tak jak dzisiaj. - Na szczęście nie padało, ale niebo było zasnute gęstymi, pierzastymi chmurami, które coraz mocniej kłębiły się nad ich głowami. Każdemu podał chustę. -Gdybyście czuli, że ogarnia was senność, że jesteście zmęczeni wyjdźcie z kłębowisk rośliny i nasącznie chustę ponownie eliksirem. - Każdej osobie podał chustę oraz fiolkę. Swoją obwiązał wokół szyi. -Nasz cel jest prosty. Mamy obezwładnić szmalcowników i wyprowadzić więźniów. Bardzo możliwe, że są w szopie. - Kiedy mówił korzystając z kamieni, szyszek i patyków układał im rozlokowanie budynków w oparciu o wcześniejszy wywiad. - Cztery budynki. Składzik, koszary gdzie mają swoje łóżka Szmalcownicy, budynek, w którym nie wiemy co jest oraz szopa, gdzie są więźniowie. Wstępnie wrogów może być nawet ponad dziesięciu. Mają wielu strażników, regularnie przemieszczających się po terenie i pilnujących okolicy. - Wskazał na plan ułożony przed nimi. -Volans, Lucinda, Thalia, Roratio, Vincent oraz ja idziemy i obezwładniamy ich. Następnie do akcji wkracza Aurora i Aurelia jako pomoc dla rannych. - Na każdego patrzył pokolei upewniając się, że wiedzą jaka jest ich rola. Na dłużej wzrok zatrzymał na kuzynce oraz drugiej kobiecie. -Rory, Aurelio, może być sytuacja, w której będziecie musiały wkroczyć do akcji. Może być tak, że będziemy potrzebować waszej pomocy. Czy jesteście na to gotowe? - Wolał się upewnić, bo choć miał nadzieję, że kobiety nie zostaną wciągnięte w krzyżowy ogień zaklęć to taka sytuacja mogła się zdarzyć. Po tym wrócił spojrzeniem na resztę ekipy. -Czy chcecie się podzielić? Macie pomysł na plan? Dobra by była dywersja, ktoś kto ich dezorientuje ściąga na siebie uwagę, kiedy reszta przemyka i atakuje znienacka.
Miał swoje pomysły, ale być może ktoś po zobaczeniu rozkładu budynków miał swoją wizję na całe działanie.
|Cześć,
Witam was na misji sojuszniczej Herberta, etap III.
Walka będzie odbywać się w szafce, gdy do niej dojdzie zostanie specjalnie utworzona, Szmalcownicy będą ruszać się z lusterka.
Na razie zapraszam do wątku głównego i rozpoczęcia gry.
Czas na odpis 72h, termin upływa dnia 23.04
Przygotowania do ponownej wyprawy trwały od dobrych paru tygodni. Od momentu gdy z kuzynem stworzyli mieszankę pozwalającą na swobodne poruszanie się pośród dyptamu. Nie było to łatwe ani proste, a sam Grey testował na sobie składniki i ich proporcje aż w końcu metodą prób i błędów doszedł do stworzenia idealnej receptury. Gdyby nie pomoc Castora nigdy by mu się to nie udało. Zakonnik znał się na ziołach, znał się na roślinach, ale do eliksirów było mu daleko.
Na podstawie informacji od Marceliusa stworzył poglądową mapę terenu oraz plan działania, który mógł się powieść. Do tego potrzebował odpowiednich ludzi, którym mógł zaufać i powierzyć tak ważne zadanie.
Nie mieli bowiem tylko pokonać wroga i przejąć miejsce, ale również odbić ludzi, których przetrzymywali.
Senna Dolina była miejscem, którym uciekali pokrzywdzeni przez wojnę. Mogli się na chwilę schronić, przegrupować siły i ruszać dalej ku ziemiom Sojuszu. Niestety, Szmalcownicy dość szybko się zorientowali jak sytuacja wygląda więc wkroczyli do akcji i przejęli teren. Teraz zajmowali się przechwytywaniem uciekinierów przekazując ich w ręce Rycerzy Walpurgii. Wtedy ślad się urywał. Wiele istnień z tego powodu ucierpiało więc musieli działać sprawnie, ale sam Grey wiedział, że bez odpowiedniego przygotowania więcej stracą niż zyskają.
Rozpuścił wici wśród Zakonników i nie musiał długo czekać na odzew z ich strony. Zarówno sojusznicy jak i członkowie organizacji szybko odpowiedzieli oferując swoją pomoc. Z częścią już miał szansę współpracować, a część znał jeszcze z czasów kiedy żyli we względnym pokoju.
Każdemy przekazał wytyczne gdzie mają się spotkać i określonego dnia kiedy już dzień zaczynał się kończyć udał się na miejsce zbiórki.
Było nim to samo drzewo, w którym zaczynali z Sallowem swoją misję, a więc w miarę bezpieczny punkt. Każdy otrzymał hasło jakie miał podać kiedy zobaczyć kogoś z Zakonu, a brzmiało ono:
-Non omnis moriar - Powiedział zbliżając się do wyznaczonego miejsca. Dostrzegł parę sylwetek, a gdy ci opuścili różdżki zbliżył się do nich. - Podejdźcie bliżej. - Poprosił ich i sięgnął do swojej torby, w której miał nasączone eliksirem chusty. -Jak wejdziecie między dyptam naciągnijcie je na nos. Uchronią was przed działaniem oparów rośliny. Nie używajcie żadnych zaklęć związanych z ogniem. - Ostrzegł na samym końcu dosadnie podkreślając ostatnie słowo. -Roślina jest łatwopalna, nawet jak w powietrzu jest wilgoć tak jak dzisiaj. - Na szczęście nie padało, ale niebo było zasnute gęstymi, pierzastymi chmurami, które coraz mocniej kłębiły się nad ich głowami. Każdemu podał chustę. -Gdybyście czuli, że ogarnia was senność, że jesteście zmęczeni wyjdźcie z kłębowisk rośliny i nasącznie chustę ponownie eliksirem. - Każdej osobie podał chustę oraz fiolkę. Swoją obwiązał wokół szyi. -Nasz cel jest prosty. Mamy obezwładnić szmalcowników i wyprowadzić więźniów. Bardzo możliwe, że są w szopie. - Kiedy mówił korzystając z kamieni, szyszek i patyków układał im rozlokowanie budynków w oparciu o wcześniejszy wywiad. - Cztery budynki. Składzik, koszary gdzie mają swoje łóżka Szmalcownicy, budynek, w którym nie wiemy co jest oraz szopa, gdzie są więźniowie. Wstępnie wrogów może być nawet ponad dziesięciu. Mają wielu strażników, regularnie przemieszczających się po terenie i pilnujących okolicy. - Wskazał na plan ułożony przed nimi. -Volans, Lucinda, Thalia, Roratio, Vincent oraz ja idziemy i obezwładniamy ich. Następnie do akcji wkracza Aurora i Aurelia jako pomoc dla rannych. - Na każdego patrzył pokolei upewniając się, że wiedzą jaka jest ich rola. Na dłużej wzrok zatrzymał na kuzynce oraz drugiej kobiecie. -Rory, Aurelio, może być sytuacja, w której będziecie musiały wkroczyć do akcji. Może być tak, że będziemy potrzebować waszej pomocy. Czy jesteście na to gotowe? - Wolał się upewnić, bo choć miał nadzieję, że kobiety nie zostaną wciągnięte w krzyżowy ogień zaklęć to taka sytuacja mogła się zdarzyć. Po tym wrócił spojrzeniem na resztę ekipy. -Czy chcecie się podzielić? Macie pomysł na plan? Dobra by była dywersja, ktoś kto ich dezorientuje ściąga na siebie uwagę, kiedy reszta przemyka i atakuje znienacka.
Miał swoje pomysły, ale być może ktoś po zobaczeniu rozkładu budynków miał swoją wizję na całe działanie.
|Cześć,
Witam was na misji sojuszniczej Herberta, etap III.
Walka będzie odbywać się w szafce, gdy do niej dojdzie zostanie specjalnie utworzona, Szmalcownicy będą ruszać się z lusterka.
Na razie zapraszam do wątku głównego i rozpoczęcia gry.
Czas na odpis 72h, termin upływa dnia 23.04
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Czuła, jak drżą jej ręce, ale po raz pierwszy od dawna nie było to spowodowane tym, że źle się czuła. Spotkanie, na które się wybierała, miało w sobie coś z czasów, gdy musiała na lekcji uroków rzucać zaklęcia przy całej klasie. Słowa mieszały jej się wtedy w głowie, a różdżka zamiast płynnych ruchów wykonywała niezgrabne obroty. Dzisiaj też czuła tremę, chociaż tak naprawdę nikt nie miał wystawiać jej oceny. A przynajmniej miała nadzieję, że nie.
Poproszona przez kuzyna o pomoc w pewnej sprawie, zgodziła się niemal natychmiast. Zupełnie jakby siedzenie w domu, któremu w ostatnim czasie oddawała się niemal zupełnie, nie służyło jej zdrowiu psychicznemu. Chciała działać, ale jej ciału zdawało się brakować sił i jakiegoś popchnięcia. Ale udało się wreszcie. I chociaż ogarniał ją lęk, bo większości ludzi, do których się zbliżała, nie znała, to jednak chyba mogła przypuszczać, że łączy ich jakiś wspólny cel.
Zatrzymała się przy nielicznej grupce i dość niewyraźnie wymamrotała podane hasło. Powtórzyła je zaraz, żeby nie mieli wątpliwości, że jest z nimi. Niedługo po niej nadszedł Herbert i to na nim skupiła całą uwagę. Niemal nie zauważyła, jak dołączyli pozostali. Przemknęła wzrokiem i natrafiła na znajomą twarz — Volans. Powinna się była tego spodziewać. Niemniej jednak nie był to czas na przyjacielskie pogawędki. Nie powstrzymała jednak leciutkiego rumieńca na jego widok. Nie czas. Skupiła wzrok na krawędzi swojej szaty i butów. Dopiero gdy zaczął powstawać plan działania, zmontowany z szyszek i patyków, rozbudziła się nieco. Nie odzywała się niemal wcale, a przynajmniej nie do momentu, aż została zagadnięta przez kuzyna. Spojrzała najpierw na niego, a potem na Aurelię i ostrożnie skinęła głową, dając znak, że wszystko rozumie, a cały plan akceptuje. Otrzymaną chustkę, na wzór kuzyna, przewiązała wokół szyi.
- Jestem gotowa. - Potwierdziła. Jej dłoń zacisnęłaby się z pewnością na różdżce, gdyby nie fakt, że miała jeszcze coś do oddania innym. - Nie wiem, czy do czegoś to się przyda, ale na wszelki wypadek przygotowałam trzy eliksiry. - Powiedziała, zbierając w sobie całą siłę, by jej głos drżał jak najmniej. Jednocześnie sięgnęła do torby, żeby wyciągnąć przed siebie trzy fiolki. - To Gwieździsty pył, Eliksir Banshee i nieco słabszy Migotek. Jeśli komuś może się któryś z nich przydać, to korzystajcie śmiało. - Leczniczy zostawiła dla siebie. Wymagał pewnej wprawy do podania, ale może Aurelia mogłaby go użyć? Pomyśli nad tym w razie potrzeby.
Jeśli ktoś był zainteresowany którąś z fiolek, Aurora dokładnie objaśniła jego działanie.
- Gwieździsty pył przylega do ubrań i utrudni ukrycie się, nawet jeśli kryje się pod magiczną szatą. Eliksir Banshee ogłuszy cię krzykiem. Należy z nim obchodzić się bardzo ostrożnie, bo może ogłuszyć również tego, kto będzie za blisko. Migotek, chociaż nie do końca się udał, przynajmniej częściowo powinien spełnić swoją funkcję. Po rzuceniu go zasłońcie oczy możliwie najszybciej, żeby samemu nie oberwać wiązką światła. - Stwierdziła z zupełną powagą.
Nie znała się na planach bojowych, nie znała się na dywersji, więc chociaż w ten sposób mogła pomóc. Dodała jeszcze, gdy znalazła chwilę.
- Nie jestem najlepsza w rzucaniu zaklęć obronnych, ani uroków, ale jeśli potrzeba zrobić dywersję, to mogę spróbować pomóc. - Ale byli pośród nich czarodzieje zdolniejsi, szybsi i zdolniejsi. Znali się też na takich akcjach zdecydowanie bardziej, więc im zostawiła ewentualne przydzielenie jej do którejś z grup. Zerknęła jeszcze przelotnie na Volansa i posłała mu wreszcie leciutki uśmiech. Dobrze było go zobaczyć.
Mam ze sobą: różdżkę, Eliksir Banshee (1 porcja), Eliksir Migotek (1 porcja), Gwieździsty pył (1 porcja) oraz Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
Poproszona przez kuzyna o pomoc w pewnej sprawie, zgodziła się niemal natychmiast. Zupełnie jakby siedzenie w domu, któremu w ostatnim czasie oddawała się niemal zupełnie, nie służyło jej zdrowiu psychicznemu. Chciała działać, ale jej ciału zdawało się brakować sił i jakiegoś popchnięcia. Ale udało się wreszcie. I chociaż ogarniał ją lęk, bo większości ludzi, do których się zbliżała, nie znała, to jednak chyba mogła przypuszczać, że łączy ich jakiś wspólny cel.
Zatrzymała się przy nielicznej grupce i dość niewyraźnie wymamrotała podane hasło. Powtórzyła je zaraz, żeby nie mieli wątpliwości, że jest z nimi. Niedługo po niej nadszedł Herbert i to na nim skupiła całą uwagę. Niemal nie zauważyła, jak dołączyli pozostali. Przemknęła wzrokiem i natrafiła na znajomą twarz — Volans. Powinna się była tego spodziewać. Niemniej jednak nie był to czas na przyjacielskie pogawędki. Nie powstrzymała jednak leciutkiego rumieńca na jego widok. Nie czas. Skupiła wzrok na krawędzi swojej szaty i butów. Dopiero gdy zaczął powstawać plan działania, zmontowany z szyszek i patyków, rozbudziła się nieco. Nie odzywała się niemal wcale, a przynajmniej nie do momentu, aż została zagadnięta przez kuzyna. Spojrzała najpierw na niego, a potem na Aurelię i ostrożnie skinęła głową, dając znak, że wszystko rozumie, a cały plan akceptuje. Otrzymaną chustkę, na wzór kuzyna, przewiązała wokół szyi.
- Jestem gotowa. - Potwierdziła. Jej dłoń zacisnęłaby się z pewnością na różdżce, gdyby nie fakt, że miała jeszcze coś do oddania innym. - Nie wiem, czy do czegoś to się przyda, ale na wszelki wypadek przygotowałam trzy eliksiry. - Powiedziała, zbierając w sobie całą siłę, by jej głos drżał jak najmniej. Jednocześnie sięgnęła do torby, żeby wyciągnąć przed siebie trzy fiolki. - To Gwieździsty pył, Eliksir Banshee i nieco słabszy Migotek. Jeśli komuś może się któryś z nich przydać, to korzystajcie śmiało. - Leczniczy zostawiła dla siebie. Wymagał pewnej wprawy do podania, ale może Aurelia mogłaby go użyć? Pomyśli nad tym w razie potrzeby.
Jeśli ktoś był zainteresowany którąś z fiolek, Aurora dokładnie objaśniła jego działanie.
- Gwieździsty pył przylega do ubrań i utrudni ukrycie się, nawet jeśli kryje się pod magiczną szatą. Eliksir Banshee ogłuszy cię krzykiem. Należy z nim obchodzić się bardzo ostrożnie, bo może ogłuszyć również tego, kto będzie za blisko. Migotek, chociaż nie do końca się udał, przynajmniej częściowo powinien spełnić swoją funkcję. Po rzuceniu go zasłońcie oczy możliwie najszybciej, żeby samemu nie oberwać wiązką światła. - Stwierdziła z zupełną powagą.
Nie znała się na planach bojowych, nie znała się na dywersji, więc chociaż w ten sposób mogła pomóc. Dodała jeszcze, gdy znalazła chwilę.
- Nie jestem najlepsza w rzucaniu zaklęć obronnych, ani uroków, ale jeśli potrzeba zrobić dywersję, to mogę spróbować pomóc. - Ale byli pośród nich czarodzieje zdolniejsi, szybsi i zdolniejsi. Znali się też na takich akcjach zdecydowanie bardziej, więc im zostawiła ewentualne przydzielenie jej do którejś z grup. Zerknęła jeszcze przelotnie na Volansa i posłała mu wreszcie leciutki uśmiech. Dobrze było go zobaczyć.
Mam ze sobą: różdżkę, Eliksir Banshee (1 porcja), Eliksir Migotek (1 porcja), Gwieździsty pył (1 porcja) oraz Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lucinda starała się pomagać wszystkim jak tylko mogła. Szła tam gdzie była potrzebna jej różdżka bez względu na rodzaj zadania jakiego miała się podjąć. Wciąż było ich zbyt mało by można było ze śmiałością przebierać w misjach i zadaniach. Na szczęście Lucinda potrafiła szybko dostosować się do sytuacji. Nauczyło ją tego ciągłe życie na walizkach i szlak, którym się poruszała. Oczywiście nie była urodzonym wojownikiem. Właściwie chyba nawet teraz nie nazwałaby siebie wojownikiem. Wciąż wiedziała zbyt mało by za takiego uchodzić, ale walczyła, bo musiała. Bo wierzyła, że podejmowane ryzyko pewnego dnia się opłaci i przyniesie im wszystkim coś dobrego. Lepsze życie.
Dotarła w umówione miejsce i wypowiedziała hasło, które wcześniej przekazał jej Grey. Już wcześniej mieli okazje kilkukrotnie ze sobą współpracować i Lucinda wiedziała, że mężczyzna jest bardzo zaangażowany w działania na rzecz słabszych i potrzebujących. To też zdawała sobie sprawę z tego, że misja, do której ją zaangażował była ważna i na pewno miała przynieść wiele dobrego. Przywitała się skinieniem głowy ze wszystkimi. Niektóre twarze całkiem dobrze znała, jedną nawet za dobrze, były jednak osoby, które widziała po raz pierwszy. Cieszyła się, że Zakon zdobywa sojuszników, że może ich poznawać nawet w takich okolicznościach. Hensley rozumiała doskonale tych, którzy jawnie nie chcieli przynależeć do struktur Zakonu. Po części było to jak wyrok i Lucinda doskonale znała skutki tego wyroku. Na szczęście istniały sposoby na ochronę takich osób. To i tak było ryzyko, ale na pewno mniejsze.
Blondynka wsłuchała się dokładnie w słowa Herberta. Plan wydawał się prosty chociaż chyba ilość przeciwników ją trochę zaniepokoiła. Znała swoje umiejętności, wiedziała na ile może sobie pozwolić, wiedziała też, że czasami to nie umiejętności decydowały o rozstrzygnięciu sporu. Zbyt dużo czynników zewnętrznych decydowało o przebiegu starcia. Lucinda spojrzała na przedstawioną przez Greya mapę i w skupieniu zaczęła ją analizować. – Czy istnieje możliwość, że przyjdą inni? Mogą wszcząć alarm i przywołać jakieś inne jednostki z okolicy? To miejsce wydaje się dalekie od wszelkich zabudowań, ale… wolałabym wiedzieć na ilu przeciwników mamy się nastawić. – zapytała analizując ich plan działania. Zastanawiała się czy lepiej iść w dywersje czy atakować partiami. Strateg też był z niej żaden, ale kilka starć miała już za sobą i element zaskoczenia był dobry tylko wtedy gdy samemu nie zostanie się zaskoczonym. – Może powinniśmy zacząć od patroli? Powiedźmy, że patrolujących będzie czterech, wtedy grupa dywersyjna mogłaby odciągnąć ich w jedno miejsce reszcie robiąc wolną przestrzeń. Grupa uderzeniowa miałaby wtedy większe szanse przy znacznej ilości przeciwników. – dodała. Oczywiście nie mogli zakładać w jakich konfiguracjach szmalcownicy będą patrolować przestrzeń. Stwierdziła jednak, że muszą ograniczyć przede wszystkim ilość przeciwników.
Lucinda przejęła chustę od Herberta i założyła ją sobie na szyję. Musiała też wbić sobie do głowy by nie używać zaklęć z ogniem. To będzie ciężkie zważywszy na to, że to jedna z jej ulubionych grup zaklęć. Nie bez powodu urodziła się Selwynem. – Podzielmy się równomiernie. Tak by żadna z grup nie pozostawała wyraźnie słabsza. Nie wiemy na kogo natrafimy. – dodała. Gdyby wiedzieli kogo napotkają na swojej drodze, to mogliby zaplanować konkretny podział grup. Tak się jednak nie stanie. Ryzyko nie było tu jednak potrzebne.
Czarownica przeniosła jeszcze spojrzenie na przyjaciela. Dawniej sama wkładała mu do głowy, że Zakon nie jest dobrą opcją. Teraz była po części wdzięczna za to, że jest obok. Może gdyby tylko bardziej na siebie uważał. Łapiąc spojrzenie Vincenta uśmiechnęła się delikatnie, podejrzewała, że nie będą w jednej grupie.
Dotarła w umówione miejsce i wypowiedziała hasło, które wcześniej przekazał jej Grey. Już wcześniej mieli okazje kilkukrotnie ze sobą współpracować i Lucinda wiedziała, że mężczyzna jest bardzo zaangażowany w działania na rzecz słabszych i potrzebujących. To też zdawała sobie sprawę z tego, że misja, do której ją zaangażował była ważna i na pewno miała przynieść wiele dobrego. Przywitała się skinieniem głowy ze wszystkimi. Niektóre twarze całkiem dobrze znała, jedną nawet za dobrze, były jednak osoby, które widziała po raz pierwszy. Cieszyła się, że Zakon zdobywa sojuszników, że może ich poznawać nawet w takich okolicznościach. Hensley rozumiała doskonale tych, którzy jawnie nie chcieli przynależeć do struktur Zakonu. Po części było to jak wyrok i Lucinda doskonale znała skutki tego wyroku. Na szczęście istniały sposoby na ochronę takich osób. To i tak było ryzyko, ale na pewno mniejsze.
Blondynka wsłuchała się dokładnie w słowa Herberta. Plan wydawał się prosty chociaż chyba ilość przeciwników ją trochę zaniepokoiła. Znała swoje umiejętności, wiedziała na ile może sobie pozwolić, wiedziała też, że czasami to nie umiejętności decydowały o rozstrzygnięciu sporu. Zbyt dużo czynników zewnętrznych decydowało o przebiegu starcia. Lucinda spojrzała na przedstawioną przez Greya mapę i w skupieniu zaczęła ją analizować. – Czy istnieje możliwość, że przyjdą inni? Mogą wszcząć alarm i przywołać jakieś inne jednostki z okolicy? To miejsce wydaje się dalekie od wszelkich zabudowań, ale… wolałabym wiedzieć na ilu przeciwników mamy się nastawić. – zapytała analizując ich plan działania. Zastanawiała się czy lepiej iść w dywersje czy atakować partiami. Strateg też był z niej żaden, ale kilka starć miała już za sobą i element zaskoczenia był dobry tylko wtedy gdy samemu nie zostanie się zaskoczonym. – Może powinniśmy zacząć od patroli? Powiedźmy, że patrolujących będzie czterech, wtedy grupa dywersyjna mogłaby odciągnąć ich w jedno miejsce reszcie robiąc wolną przestrzeń. Grupa uderzeniowa miałaby wtedy większe szanse przy znacznej ilości przeciwników. – dodała. Oczywiście nie mogli zakładać w jakich konfiguracjach szmalcownicy będą patrolować przestrzeń. Stwierdziła jednak, że muszą ograniczyć przede wszystkim ilość przeciwników.
Lucinda przejęła chustę od Herberta i założyła ją sobie na szyję. Musiała też wbić sobie do głowy by nie używać zaklęć z ogniem. To będzie ciężkie zważywszy na to, że to jedna z jej ulubionych grup zaklęć. Nie bez powodu urodziła się Selwynem. – Podzielmy się równomiernie. Tak by żadna z grup nie pozostawała wyraźnie słabsza. Nie wiemy na kogo natrafimy. – dodała. Gdyby wiedzieli kogo napotkają na swojej drodze, to mogliby zaplanować konkretny podział grup. Tak się jednak nie stanie. Ryzyko nie było tu jednak potrzebne.
Czarownica przeniosła jeszcze spojrzenie na przyjaciela. Dawniej sama wkładała mu do głowy, że Zakon nie jest dobrą opcją. Teraz była po części wdzięczna za to, że jest obok. Może gdyby tylko bardziej na siebie uważał. Łapiąc spojrzenie Vincenta uśmiechnęła się delikatnie, podejrzewała, że nie będą w jednej grupie.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Można było uznać za fakt jej odczucia dotyczące tego spotkania. Stresowała się, co nie było raczej niczym nadzwyczajnym, choć współpraca z bratem, ale i innymi osobami powodowała, że czuła niepokój w środku. Volans nie był za bardzo zadowolony z faktu, że siostra idzie na spotkanie, ale co zrobisz, jak się na coś uprze, to chciałaby dotrzymać słowa. Dlatego też dzięki pomocy brata wiedziała jakie hasło powinna podać będąc już na miejscu spotkania.
Wzrokowo nie znała zbyt dużej ilości osób, jednak to ją nie martwiło, bo w końcu powinna być w dobrych rękach, co nie? Czasami jedynie zamartwiała się tym, że może bardziej przeszkadzać niż pomagać, ale i te myśli natrętne starała się wyrzucić z głowy.
Chwilę jej zajęło dotarcie na miejsce jak i podanie samego hasła. Aurelia przyglądała się planom, choć pewnie jako jedna z niewielu stała gdzieś z boku niepewnie obserwując grupkę ludzi. Wzięła chustę i zawiesiła ją sobie na szyi tak, by w razie co mogła ją użyć.
Gdy zostało wypowiedziane jej imię nieco się rozbudziła i skinęła głową na zgodę, że plan rozumie i w razie co może pomóc innym. Z drugiej strony, nie miała za bardzo co mówić, nie znała się kompletnie na układaniu planów związanych z atakami dlatego też wolała zostawić to w rękach bardziej doświadczonych ludzi. Jedynie Volansa próbowała wzrokiem wyszukać, a tak to raczej do rozmowy nawet nie próbowała się wtrącać, bo nie miała tam nic sensownego do dodania. Ale za to przysłuchiwała sie rozmowom innych chcąc wyciągnąć z nich jak najwięcej informacji, które może później wykorzysta, albo i nie. Trochę przerażał ją fakt ilość rzeciwników z jakimi się mierzą, ale powinni sobie poradzić. Najbardziej zaciekawił ją fakt gdzie są przetrzymywani więźniowie i to w jaki sposób się do niego dostać, ale te plany były aż nadto za dalekie, więc się na nich za mocno nie skupiała. Poradzą sobie, na pewno.
Ekwipunek Aurelii: nóż, szmaciana torba przepasana przez ramię, jakieś gumki do włosów i butelka z wodą. Różdżka. Pęczek dziko rosnących roślin, które można zebrać ręką. Służą do tamowania krwi i znieczulenia rany.
Wzrokowo nie znała zbyt dużej ilości osób, jednak to ją nie martwiło, bo w końcu powinna być w dobrych rękach, co nie? Czasami jedynie zamartwiała się tym, że może bardziej przeszkadzać niż pomagać, ale i te myśli natrętne starała się wyrzucić z głowy.
Chwilę jej zajęło dotarcie na miejsce jak i podanie samego hasła. Aurelia przyglądała się planom, choć pewnie jako jedna z niewielu stała gdzieś z boku niepewnie obserwując grupkę ludzi. Wzięła chustę i zawiesiła ją sobie na szyi tak, by w razie co mogła ją użyć.
Gdy zostało wypowiedziane jej imię nieco się rozbudziła i skinęła głową na zgodę, że plan rozumie i w razie co może pomóc innym. Z drugiej strony, nie miała za bardzo co mówić, nie znała się kompletnie na układaniu planów związanych z atakami dlatego też wolała zostawić to w rękach bardziej doświadczonych ludzi. Jedynie Volansa próbowała wzrokiem wyszukać, a tak to raczej do rozmowy nawet nie próbowała się wtrącać, bo nie miała tam nic sensownego do dodania. Ale za to przysłuchiwała sie rozmowom innych chcąc wyciągnąć z nich jak najwięcej informacji, które może później wykorzysta, albo i nie. Trochę przerażał ją fakt ilość rzeciwników z jakimi się mierzą, ale powinni sobie poradzić. Najbardziej zaciekawił ją fakt gdzie są przetrzymywani więźniowie i to w jaki sposób się do niego dostać, ale te plany były aż nadto za dalekie, więc się na nich za mocno nie skupiała. Poradzą sobie, na pewno.
Ekwipunek Aurelii: nóż, szmaciana torba przepasana przez ramię, jakieś gumki do włosów i butelka z wodą. Różdżka. Pęczek dziko rosnących roślin, które można zebrać ręką. Służą do tamowania krwi i znieczulenia rany.
Mowa - #755353
Zjawiła się na miejscu – nie było mowy o tym, aby pominęła możliwość pomocy, zwłaszcza kiedy ostatnio rozsyłała listy z obietnicą pomocy jeżeli ktoś by chciał albo potrzebował. A skoro była potrzeba, to właśnie zjawiała się, przygotowana na to, co miało się wydarzyć…mniej bądź bardziej. Westchnęłaby jeszcze nad rozważaniem, że może wypadało aby odpoczęła nieco bardziej, ale jak widać, siedzenie w jednym miejscu nie było jej przeznaczone. A teraz zjawiała się w sumie z hasłem, nie wiedząc kogo spotka, ale zamierzając pomóc innym jak mogła. Nie powstrzymała się jednak przed zmienieniem swojej formy, przyjmując chwilę na to aby jednak przykryć to, jak dokładnie wyglądała – niekoniecznie przez wzgląd na sojuszników, ale przeciwników właśnie. Zresztą, co to byłby z niej za metamorfomag gdyby wszędzie pchałaby się pod własną postacią?
Podała hasło zbliżając się w stronę grupy, spoglądając jeszcze na wszystkich znajdujących się dookoła. Nie było osoby, której by nie kojarzyła i nie wiedziała, czy to dobrze, bo byli w zaufanym gronie, czy jednak źle, że kojarzyła wszystkich a przez to mogła odczytywać sytuację tak, że zamykali się w małym gronie. Teraz jednak nie był na to czas, a i ona sama powinna skupić się na przedstawianym im właśnie przez Herberta planie, spoglądając uważnie na wszystko aby zapamiętać szczegóły, tak by w razie pytań bądź wątpliwości od razu móc je zadać.
Odebraną chustę odebrała, zawiązując ją sprawnie na własnej szyi, mając nadzieję że w późniejszym etapie będzie się sprawdzać. Zaufała w tej kwestii Herbertowi, ale nie zmieniło to problemu tego, że teraz zastanawiała się, czy to ona nie popsuje czegoś z tym związanego. No cóż, oby nie, miała szczerą nadzieję że wszystko będzie w porządku. Spoglądając na plan, wszystko wydawało jej się jasno – teraz też musiała zapamiętać, że nie powinno się używać konkretnego rodzaju zaklęć.
- Tylko ogniste, czy jednak może coś innego? – Jeżeli było coś, z czym jeszcze powinni się wstrzymać przed rzucaniem zaklęć, było lepiej dowiedzieć się teraz, zwłaszcza że nie zakładała aby było coś jeszcze, mimo wszystko woląc nie rzucać zaklęć związanych z elektrycznością jeżeli mogła przez to skrzywdzić kogoś jeszcze. Fiolkę wsunęła jeszcze do kieszeni, upewniając się, że będzie miała do niej łatwy dostęp gdyby nagle potrzebowała wyjść i na nowo nasączyć chustę.
- Na pewno możemy wykorzystać moje możliwości przemiany, na przykład w jednego ze strażników. Jeżeli podkradnę się wystarczająco blisko, mogę też spróbować podpatrzeć jak wygląda jeden i przemienić się w niego, aby potem część grupy zagonić w konkretne miejsce albo wysłać ich tam, gdzie przygotowana będzie zasadzka. To luźna propozycja. Ale chyba lepiej ja niż uzdrowiciele. – Uśmiechnęła się, doceniając ofiarność Aurory, ale jeżeli już na początku coś stanie się ich uzdrowicielom, późniejsze etapy będą bardziej problematyczne.
- Jeżeli to nie problem, wzięłabym eliksir Banshee. O ile nikt inny nie chce. – Nie chciała komuś zabierać, ale wiedziała, że przed nią jeszcze długa droga do wyćwiczenia się w kwestii zaklęć. Uniosła jeszcze brwi, widząc jak Lucinda spogląda na dłużej w stronę Vincenta, nie wiedząc, że ta dwójka jakkolwiek się kojarzy, a już tym bardziej nie będąc przekonana, czy obecność Rinehearta była tutaj dobra, biorąc pod uwagę że ledwie parę dni temu zwiozła jego wymiętolone przez morze prawie-zwłoki z Islandii, ale znając życie pewnie by się uparł i nic by się nie wlało do jego głowy, więc niech robi co chce.
Ekwipunek: różdżka, szata, dobrze wyważony nóż, kryształ, świstoklik typu I
Podała hasło zbliżając się w stronę grupy, spoglądając jeszcze na wszystkich znajdujących się dookoła. Nie było osoby, której by nie kojarzyła i nie wiedziała, czy to dobrze, bo byli w zaufanym gronie, czy jednak źle, że kojarzyła wszystkich a przez to mogła odczytywać sytuację tak, że zamykali się w małym gronie. Teraz jednak nie był na to czas, a i ona sama powinna skupić się na przedstawianym im właśnie przez Herberta planie, spoglądając uważnie na wszystko aby zapamiętać szczegóły, tak by w razie pytań bądź wątpliwości od razu móc je zadać.
Odebraną chustę odebrała, zawiązując ją sprawnie na własnej szyi, mając nadzieję że w późniejszym etapie będzie się sprawdzać. Zaufała w tej kwestii Herbertowi, ale nie zmieniło to problemu tego, że teraz zastanawiała się, czy to ona nie popsuje czegoś z tym związanego. No cóż, oby nie, miała szczerą nadzieję że wszystko będzie w porządku. Spoglądając na plan, wszystko wydawało jej się jasno – teraz też musiała zapamiętać, że nie powinno się używać konkretnego rodzaju zaklęć.
- Tylko ogniste, czy jednak może coś innego? – Jeżeli było coś, z czym jeszcze powinni się wstrzymać przed rzucaniem zaklęć, było lepiej dowiedzieć się teraz, zwłaszcza że nie zakładała aby było coś jeszcze, mimo wszystko woląc nie rzucać zaklęć związanych z elektrycznością jeżeli mogła przez to skrzywdzić kogoś jeszcze. Fiolkę wsunęła jeszcze do kieszeni, upewniając się, że będzie miała do niej łatwy dostęp gdyby nagle potrzebowała wyjść i na nowo nasączyć chustę.
- Na pewno możemy wykorzystać moje możliwości przemiany, na przykład w jednego ze strażników. Jeżeli podkradnę się wystarczająco blisko, mogę też spróbować podpatrzeć jak wygląda jeden i przemienić się w niego, aby potem część grupy zagonić w konkretne miejsce albo wysłać ich tam, gdzie przygotowana będzie zasadzka. To luźna propozycja. Ale chyba lepiej ja niż uzdrowiciele. – Uśmiechnęła się, doceniając ofiarność Aurory, ale jeżeli już na początku coś stanie się ich uzdrowicielom, późniejsze etapy będą bardziej problematyczne.
- Jeżeli to nie problem, wzięłabym eliksir Banshee. O ile nikt inny nie chce. – Nie chciała komuś zabierać, ale wiedziała, że przed nią jeszcze długa droga do wyćwiczenia się w kwestii zaklęć. Uniosła jeszcze brwi, widząc jak Lucinda spogląda na dłużej w stronę Vincenta, nie wiedząc, że ta dwójka jakkolwiek się kojarzy, a już tym bardziej nie będąc przekonana, czy obecność Rinehearta była tutaj dobra, biorąc pod uwagę że ledwie parę dni temu zwiozła jego wymiętolone przez morze prawie-zwłoki z Islandii, ale znając życie pewnie by się uparł i nic by się nie wlało do jego głowy, więc niech robi co chce.
Ekwipunek: różdżka, szata, dobrze wyważony nóż, kryształ, świstoklik typu I
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
I tym razem nie mógł przejść obojętnie obok ludzkiego nieszczęścia. A też miał już pewne doświadczenie w rozprawianiu się ze szmalcownikami i przekazywaniu ich w ręce mugolskich władz, które doskonale wiedziały, co robić z takimi szumowinami. Do tej pory miał na swoim koncie kilka całkiem udanych akcji z odbijaniem ofiar wojny z rąk szmalcowników. Dotąd nie miał szansy walczyć z Rycerzami Walpurgii. Czwartego kwietnia o umówionej godzinie stawił się na miejsce spotkania. Sam niekiedy stosował takie hasła. Przy większej grupie to było wskazane.
— Non omnis moriar — Powiedział gdy dostrzegł nieopodal niego to drzewo, w którego pobliżu gromadzili się członkowie Zakonu Feniksa i sojusznicy tej organizacji. Widok znajomych twarzy i podane hasło wystarczyły by opuścił różdżkę. Herbert, Thalia, Vincent, jego siostra Aurelia oraz Aurora. Skinął lekko głową każdej znanej mu osobie, potem tym których nie poznał osobiście. Nie kwestionował ich obecności, gdyż wszyscy zebrali się tutaj w słusznej sprawie. Aurorze przyglądał się nieco dłużej, niż wypadało w obecnej sytuacji. Pozwolił sobie na dyskretny półuśmiech. Nie mieli teraz sposobności do rozmowy. Podszedł bliżej Herberta, wyciągając rękę po jedną z tych chust i fiolek, które on rozdawał. Tę drugą wsunął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, zaś chustę zawiązał na szyi.
— Zrozumiałem. Zasłonić nos, nie używać zaklęć związanych ogniem i w razie senności wyjść z roślin i użyć eliksiru — Powtórzył dla utrwalenia sobie tego wszystkiego. Nie posiadał się z radości na myśl o łażeniu wśród tych roślin, ale to było poświęcenie, na które był gotowy.
Słuchając Herberta, przyglądał się wykorzystywanym przez czarodzieja kamieniom, szyszkom i patykom odpowiadającym rozkładowi budynków. Zapamiętywał go. — Elektryczne? — Zapytał na uwagę ze strony Thalii. Często rzucał zaklęcia z tej grupy. Wychodziły mu nad wyraz dobrze.
— Herbercie, posiadasz jakiekolwiek informacje o posiadanych przez szmalcowników magicznych stworzeniach? Napotkałem takich, którzy wykorzystywali psidwaki podczas patrolów — Zwrócił się do Greya. Była to kwestia, którą warto było poruszyć. Te stworzenia posiadały czułe nosy, zdolne ich wywęszyć i szybciej zaalarmować o ich obecności strażników.
— Ja chętnie przekażę kolejnych szmalcowników w ręce mugolskich władz — Zapewnił bez wahania. Nie od dzisiaj wiadomo, że unikał odbierania życia nawet takim szumowinom jak szmalcownicy na rzecz przekazywania ich w ręce władz. To działało i podkreślało rolę mugoli w tym konflikcie, ich niezależność od czarodziejów.
— Zawsze jest taka możliwość. Nie można tego wykluczyć — Odniósł się do słów Zakonniczki. Nawet najlepszy plan musiał być elastyczny. Zawsze mogło pójść nie tak. — Zaczęcie od patroli to dobry pomysł. Nie można jednak zakładać, że ci szmalcownicy dadzą się ściągnąć w jedno miejsce. Prościej będzie obezwładniać ich z zajmowanych przez nich pozycji i unikać bezpośredniej walki. Dyptam może stanowić dla nas naturalną zasłonę i posłużyć do ukrywania obezwładnionych przeciwników. Możemy używać zaklęcia Homenum Revelio, by nie wyjść prosto na szmalcowników i przejść do otwartego pojedynku. Nie mówisz robić tego sama, Thalio. Niemniej możesz spróbować wywiedzieć się, co jest w tym budynku — Przedstawił swój punkt widzenia na tę całą sprawę. Był on warty zastanowienia się, a może ostatecznie uznania. Zwłaszcza przez wzgląd na więźniów i uzdrowicieli, którzy powinni trzymać się z daleka od walki. Popierał jednak równomierne podziały. Nie negował tego co Thalia chciała zrobić. Jako jedyna mogła też zajrzeć tam, gdzie oni nie dadzą rady. Przynajmniej nie od razu.
O ile znał swoją rolę i nie zamierzał jej kwestionować, tak podszedł sceptycznie do bezpośredniego narażania jego siostry i Aurory. To była ich decyzja, nie jego. Na obu kobietach mu zależało i trudno było mu zachowywać kamienną twarz, ukryć swoje obawy i przekonać siebie, że to nie wpłynie na jego zaangażowanie. Nie chciał wybierać między większą grupą, a jednostką, dobrem ogółu a dobrem bliskich. Z trudem przełknął słowa protestu, będące gorzką pigułką. Wiedział, że potrzebowali uzdrowicieli, ale świadomość, że może nie będzie w stanie ich obronić nie pomagała. Ciążyła mu niemożebnie. Było oczywiste, że tym razem wolał żeby obie kobiety nie pchałyby się w to. Nie umniejszał im w niczym. Miał na uwadze ich bezpieczeństwo i swój spokój ducha oraz swoje oddanie sprawie. Posłany mu leciutki uśmiech nie pomagał. Mógłby przysiąc, że Aurora od dawna się tak nie uśmiechała. Przez swoje myśli starał się robić dobrą minę do złej gry i ponownie się uśmiechnąć.
— Już teraz wykonałaś dużo roboty. Te eliksiry bardzo nam się przydadzą — Docenił jednak pracę, którą włożyła w udzielenie im wsparcia i sporządzenie tych eliksirów oraz udzielone wsparcie medyczne. Nie mógł jednak poradzić na swój stosunek do bezpośredniego udziału Aurelii i Aurory.
Ekwipunek: różdżka, kryształ, szata (komplet ze skóry smoka, wełny kudłonia i skóry tebo (dwa dodatkowe miejsca na przedmioty, +14 do żywotności, +15% redukcji obrażeń od ognia, odporność na poślizg (buty), wytrzymałość 301)
— Non omnis moriar — Powiedział gdy dostrzegł nieopodal niego to drzewo, w którego pobliżu gromadzili się członkowie Zakonu Feniksa i sojusznicy tej organizacji. Widok znajomych twarzy i podane hasło wystarczyły by opuścił różdżkę. Herbert, Thalia, Vincent, jego siostra Aurelia oraz Aurora. Skinął lekko głową każdej znanej mu osobie, potem tym których nie poznał osobiście. Nie kwestionował ich obecności, gdyż wszyscy zebrali się tutaj w słusznej sprawie. Aurorze przyglądał się nieco dłużej, niż wypadało w obecnej sytuacji. Pozwolił sobie na dyskretny półuśmiech. Nie mieli teraz sposobności do rozmowy. Podszedł bliżej Herberta, wyciągając rękę po jedną z tych chust i fiolek, które on rozdawał. Tę drugą wsunął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, zaś chustę zawiązał na szyi.
— Zrozumiałem. Zasłonić nos, nie używać zaklęć związanych ogniem i w razie senności wyjść z roślin i użyć eliksiru — Powtórzył dla utrwalenia sobie tego wszystkiego. Nie posiadał się z radości na myśl o łażeniu wśród tych roślin, ale to było poświęcenie, na które był gotowy.
Słuchając Herberta, przyglądał się wykorzystywanym przez czarodzieja kamieniom, szyszkom i patykom odpowiadającym rozkładowi budynków. Zapamiętywał go. — Elektryczne? — Zapytał na uwagę ze strony Thalii. Często rzucał zaklęcia z tej grupy. Wychodziły mu nad wyraz dobrze.
— Herbercie, posiadasz jakiekolwiek informacje o posiadanych przez szmalcowników magicznych stworzeniach? Napotkałem takich, którzy wykorzystywali psidwaki podczas patrolów — Zwrócił się do Greya. Była to kwestia, którą warto było poruszyć. Te stworzenia posiadały czułe nosy, zdolne ich wywęszyć i szybciej zaalarmować o ich obecności strażników.
— Ja chętnie przekażę kolejnych szmalcowników w ręce mugolskich władz — Zapewnił bez wahania. Nie od dzisiaj wiadomo, że unikał odbierania życia nawet takim szumowinom jak szmalcownicy na rzecz przekazywania ich w ręce władz. To działało i podkreślało rolę mugoli w tym konflikcie, ich niezależność od czarodziejów.
— Zawsze jest taka możliwość. Nie można tego wykluczyć — Odniósł się do słów Zakonniczki. Nawet najlepszy plan musiał być elastyczny. Zawsze mogło pójść nie tak. — Zaczęcie od patroli to dobry pomysł. Nie można jednak zakładać, że ci szmalcownicy dadzą się ściągnąć w jedno miejsce. Prościej będzie obezwładniać ich z zajmowanych przez nich pozycji i unikać bezpośredniej walki. Dyptam może stanowić dla nas naturalną zasłonę i posłużyć do ukrywania obezwładnionych przeciwników. Możemy używać zaklęcia Homenum Revelio, by nie wyjść prosto na szmalcowników i przejść do otwartego pojedynku. Nie mówisz robić tego sama, Thalio. Niemniej możesz spróbować wywiedzieć się, co jest w tym budynku — Przedstawił swój punkt widzenia na tę całą sprawę. Był on warty zastanowienia się, a może ostatecznie uznania. Zwłaszcza przez wzgląd na więźniów i uzdrowicieli, którzy powinni trzymać się z daleka od walki. Popierał jednak równomierne podziały. Nie negował tego co Thalia chciała zrobić. Jako jedyna mogła też zajrzeć tam, gdzie oni nie dadzą rady. Przynajmniej nie od razu.
O ile znał swoją rolę i nie zamierzał jej kwestionować, tak podszedł sceptycznie do bezpośredniego narażania jego siostry i Aurory. To była ich decyzja, nie jego. Na obu kobietach mu zależało i trudno było mu zachowywać kamienną twarz, ukryć swoje obawy i przekonać siebie, że to nie wpłynie na jego zaangażowanie. Nie chciał wybierać między większą grupą, a jednostką, dobrem ogółu a dobrem bliskich. Z trudem przełknął słowa protestu, będące gorzką pigułką. Wiedział, że potrzebowali uzdrowicieli, ale świadomość, że może nie będzie w stanie ich obronić nie pomagała. Ciążyła mu niemożebnie. Było oczywiste, że tym razem wolał żeby obie kobiety nie pchałyby się w to. Nie umniejszał im w niczym. Miał na uwadze ich bezpieczeństwo i swój spokój ducha oraz swoje oddanie sprawie. Posłany mu leciutki uśmiech nie pomagał. Mógłby przysiąc, że Aurora od dawna się tak nie uśmiechała. Przez swoje myśli starał się robić dobrą minę do złej gry i ponownie się uśmiechnąć.
— Już teraz wykonałaś dużo roboty. Te eliksiry bardzo nam się przydadzą — Docenił jednak pracę, którą włożyła w udzielenie im wsparcia i sporządzenie tych eliksirów oraz udzielone wsparcie medyczne. Nie mógł jednak poradzić na swój stosunek do bezpośredniego udziału Aurelii i Aurory.
Ekwipunek: różdżka, kryształ, szata (komplet ze skóry smoka, wełny kudłonia i skóry tebo (dwa dodatkowe miejsca na przedmioty, +14 do żywotności, +15% redukcji obrażeń od ognia, odporność na poślizg (buty), wytrzymałość 301)
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie potrafił dać sobie ani chwili wytchnienia. Nie umiał zatrzymać się na krótką, determinującą chwilę dokonując pełnego rachunku sumienia obejmującego ostatnie, zatrważające i rewolucyjne zdarzenia. Nie zdołał przepracować traum przywiezionych z gorących tropików. Nie zdążył pogodzić się z obłudnym kłamstwem zamieszczonym w publicznej gazecie, wskazującej na śmierć zagorzałych przedstawicieli czynnej rebelii – stanowiących siatkę najbliższych przyjaciół. Nie spotkał się z ukochaną, zatroskaną kobietą, której paniczny strach spisał go na straty. Dlaczego pozostali nie dawali znaku życia? Znał oblicze nieposkromionego żywiołu, lecz wierzył w jego sprawiedliwą łaskawość. Przemierzając rozległe, falujące tonie niespokojnych wód, stykał się z potwornymi tragediami, które nie zawsze kończyły się bolesną ostatecznością. Czy tak mogło być i tym razem? Współtowarzysze badawczej eskapady, nie zasłużyli na tak okrutny los. Odważne serca obijane o ciasną klatkę żeber pragnęły przetrwać, działać, poznać prawdę zakorzenioną między piaszczystymi urwiskami, skalnymi szpikulcami, rosłymi krzewami o nieznajomej nazwie. Jak do tego doszło? Pierzasta kreatura powracała bez odpowiedzi. List przywiązany do pomarszczonej nóżki pozostawał nienaruszony – nieme wezwanie, prośba o znak, niewielki odzew, nie zaznał reakcji. Nie umiał popadać w bezczynność. I choć moc fizyczna, a przede wszystkim psychiczna nie wskazywała na pełną regenerację, postanowił wspomóc słuszną sprawę, angażując się w wymagające wydarzenie. Nikt nie mógł go przecież powstrzymać, prawda? Odpowiadał jedynie przed samym sobą. Kreował własną rzeczywistość, podejmując niekiedy dość lekkomyślne decyzje.
Biała powłoka zmniejszała swą powierzchnię odkrywając wilgotne, pożółknięte ździebła wymęczonej trawy. Świat powoli budził się do życia, nie zważając na nieustające uciemiężenie. Drzewa odzyskiwały świeży koloryt, ptaki rozśpiewywały się w przejmujących pieśniach, a coraz dłuższe promienie słońca, wybudzały z niespokojnego snu przyjemnym, wczesnym porankiem. Namiastka normalności wkraczała pomiędzy bolesną rzeczywistość, wypełnioną wojenną zawieruchą, cierpieniem drugiego człowieka. Problemy ze snem wydawały się nasilone. Kręcąc się niespokojnie, przesypiał jedynie wybiórcze godziny. Od dawna krzątał się między pomieszczeniami, odczuwając dziwny niepokój; czyżby o czymś zapomniał? Nie załatwił istotnej sprawy? Nie potrafił przypomnieć sobie, ów istotnego faktu. Biały zwierz nie odstępował na krok – śledził niezdecydowanego gospodarza, który w nienaturalnym roztargnieniu, pogubił podstawowe przedmioty. Głowa pulsowała nieprzyjemnym, bolesnym rytmem, a oczy piekły od ciągłej niedyspozycji. Szarawe cienie zwiększały swój obszar rozciągając się na powierzchni szorstkiej twarzy. Ogromne westchnięcie, połączone z ziewnięciem, przemknęło przez zwyczajną gestykulację. Pakował skórzaną torbę, nieprzemyślanie, w wyraźnym roztargnieniu. Czy jego obecny stan okaże się przydatny? Zmarszczone brwi wskazywały rozdrażnienie. W ostatniej chwili złapał rozrzucone ubrania. Zgarnął ten sam, gruby, zimowy płaszcz, którym okrywał się przez większość sezonu i przyspieszonym krokiem opuścił irlandzkie domostwo. Zapomniał nakarmić Jean, zapomniał własnoręcznych notatek porzuconych na salonowym stoliku. Zapomniał o przygotowaniu zamówienia i porąbaniu sosnowych drewien. Nie był sobą, lecz skutecznie wybierał ten niemożliwy i niepoznany stan rzeczy. Zjawił się na miejscu, odrobinę po czasie. Podeszwy uderzyły o rozmiękczoną powłokę, a miotła zarzucona na plecy, utkwiła między grubym pasem torby. Z oddali przyjrzał się sylwetkom, które w większości kojarzył. Wnętrzności wykręciły się w nieprzyjemnym geście przywołując niedawne wspomnienia. Spotkanie z blondynką szlacheckiego pochodzenia, uśmierconą na kartach propagandowego czasopisma. Starcie z rudowłosą pogromczynią morskiej żeglugi, która prawdopodobnie, po raz kolejny uratowała mu życie; czy był w stanie okazać jej choć odrobinę wdzięczności? Odetchnął krótko podchodząc bliżej, czując, iż przejmujący wzrok, na krótką chwilę koncentruje się na jego przygarbionej, nieswojej sylwetce. Kiwnął głową w uprzejmym geście, nie pomijając żadnej kobiety. Z męską częścią załogi, wymienił krótkie uściski dłoni, szeptając wskazane hasło. Głos był zachrypnięty, nienaturalny, o dziwnej tonacji. Wsłuchiwał się w słowa organizacji. Kiwał głową ze zrozumieniem, gdyż jako zielarz, znał właściwości i konsekwencje dyptamu. Maseczka skonstruowana z silnych materiałów, znajdowała się w okolicy brody, gotowa do użytku. Zastanawiał się, czy będzie w stanie dopełnić charakterystykę rośliny, jednakże Grey o niczym nie zapomniał. Gdy tematyka przeniosła się na kwestię podziału, nadmienił koncentrując się na sojuszniczkach wyznaczonych do medycznego wsparcia: – Mam ze sobą kilka eliksirów leczniczych. Zawsze zabieram je ze sobą w razie najgorszego. Jeśli będą potrzebne, mogę je wam zostawić. – dokończył i odchrząknął niebezpiecznie. Jasne, rozmyte tęczówki były utkwione w blondwłosej Sprout, którą kojarzył z listownych korespondencji oraz rodzinnych powiązań z młodym twórcą talizmanów. Po chwili, lekko zamroczony wzrok przesuwał się po pozostałych. Bezpośredni, zbyt szybki atak na szajkę szmalcowników, był zbyt niebezpieczny: – Najlepiej byłoby zadziałać jak najwięcej z odległości. Wybadać liczebność przeciwników, zbadać otoczenie pod względem plugastw i pułapek. Niestety jest tego coraz więcej… – wyjaśnił, pamiętając incydenty z ostatnich zdarzeń. – Możemy podkraść się poprzez zaklęcie kameleona, stworzyć rozpraszającą iluzję nas samych. Dzięki temu wywabimy ich z kryjówki i zaatakujemy na przykład zaklęciem obszarowym. Mogę pobudzić do pomocy rośliny… – zasugerował spokojnie opierając się o pobliskie drzewo. Jego głos ledwo przebijał się przez tłum. Płuca rozdarły się przenikliwym kaszlem, który zaraz opanował. Pochwycił roziskrzony wzrok Hensley, starając się odwzajemnić uspokajający uśmiech. Dostrzegał też niezadowoloną minę Wellers, która na szczęście oszczędziła karcącego przemówienia. To prawda robił co chciał.. Myśli znów powędrowały w inną stronę. Walczył z dostatecznym skupieniem.
Ekwipunek:
- różdżka;
- miotła;
- zaczarowana torba;
- maska na twarz ze skóry wsiąkiewki i skóry ognistej salamandry (+7 do skradania, +3 do efektów magii maskującej, +18% redukcji obrażeń od ognia);
- Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, moc +14)
- Eliksir znieczulający (1 porcja)
- świstoklik typ I (oprawiona gałązka wrzosu)
Biała powłoka zmniejszała swą powierzchnię odkrywając wilgotne, pożółknięte ździebła wymęczonej trawy. Świat powoli budził się do życia, nie zważając na nieustające uciemiężenie. Drzewa odzyskiwały świeży koloryt, ptaki rozśpiewywały się w przejmujących pieśniach, a coraz dłuższe promienie słońca, wybudzały z niespokojnego snu przyjemnym, wczesnym porankiem. Namiastka normalności wkraczała pomiędzy bolesną rzeczywistość, wypełnioną wojenną zawieruchą, cierpieniem drugiego człowieka. Problemy ze snem wydawały się nasilone. Kręcąc się niespokojnie, przesypiał jedynie wybiórcze godziny. Od dawna krzątał się między pomieszczeniami, odczuwając dziwny niepokój; czyżby o czymś zapomniał? Nie załatwił istotnej sprawy? Nie potrafił przypomnieć sobie, ów istotnego faktu. Biały zwierz nie odstępował na krok – śledził niezdecydowanego gospodarza, który w nienaturalnym roztargnieniu, pogubił podstawowe przedmioty. Głowa pulsowała nieprzyjemnym, bolesnym rytmem, a oczy piekły od ciągłej niedyspozycji. Szarawe cienie zwiększały swój obszar rozciągając się na powierzchni szorstkiej twarzy. Ogromne westchnięcie, połączone z ziewnięciem, przemknęło przez zwyczajną gestykulację. Pakował skórzaną torbę, nieprzemyślanie, w wyraźnym roztargnieniu. Czy jego obecny stan okaże się przydatny? Zmarszczone brwi wskazywały rozdrażnienie. W ostatniej chwili złapał rozrzucone ubrania. Zgarnął ten sam, gruby, zimowy płaszcz, którym okrywał się przez większość sezonu i przyspieszonym krokiem opuścił irlandzkie domostwo. Zapomniał nakarmić Jean, zapomniał własnoręcznych notatek porzuconych na salonowym stoliku. Zapomniał o przygotowaniu zamówienia i porąbaniu sosnowych drewien. Nie był sobą, lecz skutecznie wybierał ten niemożliwy i niepoznany stan rzeczy. Zjawił się na miejscu, odrobinę po czasie. Podeszwy uderzyły o rozmiękczoną powłokę, a miotła zarzucona na plecy, utkwiła między grubym pasem torby. Z oddali przyjrzał się sylwetkom, które w większości kojarzył. Wnętrzności wykręciły się w nieprzyjemnym geście przywołując niedawne wspomnienia. Spotkanie z blondynką szlacheckiego pochodzenia, uśmierconą na kartach propagandowego czasopisma. Starcie z rudowłosą pogromczynią morskiej żeglugi, która prawdopodobnie, po raz kolejny uratowała mu życie; czy był w stanie okazać jej choć odrobinę wdzięczności? Odetchnął krótko podchodząc bliżej, czując, iż przejmujący wzrok, na krótką chwilę koncentruje się na jego przygarbionej, nieswojej sylwetce. Kiwnął głową w uprzejmym geście, nie pomijając żadnej kobiety. Z męską częścią załogi, wymienił krótkie uściski dłoni, szeptając wskazane hasło. Głos był zachrypnięty, nienaturalny, o dziwnej tonacji. Wsłuchiwał się w słowa organizacji. Kiwał głową ze zrozumieniem, gdyż jako zielarz, znał właściwości i konsekwencje dyptamu. Maseczka skonstruowana z silnych materiałów, znajdowała się w okolicy brody, gotowa do użytku. Zastanawiał się, czy będzie w stanie dopełnić charakterystykę rośliny, jednakże Grey o niczym nie zapomniał. Gdy tematyka przeniosła się na kwestię podziału, nadmienił koncentrując się na sojuszniczkach wyznaczonych do medycznego wsparcia: – Mam ze sobą kilka eliksirów leczniczych. Zawsze zabieram je ze sobą w razie najgorszego. Jeśli będą potrzebne, mogę je wam zostawić. – dokończył i odchrząknął niebezpiecznie. Jasne, rozmyte tęczówki były utkwione w blondwłosej Sprout, którą kojarzył z listownych korespondencji oraz rodzinnych powiązań z młodym twórcą talizmanów. Po chwili, lekko zamroczony wzrok przesuwał się po pozostałych. Bezpośredni, zbyt szybki atak na szajkę szmalcowników, był zbyt niebezpieczny: – Najlepiej byłoby zadziałać jak najwięcej z odległości. Wybadać liczebność przeciwników, zbadać otoczenie pod względem plugastw i pułapek. Niestety jest tego coraz więcej… – wyjaśnił, pamiętając incydenty z ostatnich zdarzeń. – Możemy podkraść się poprzez zaklęcie kameleona, stworzyć rozpraszającą iluzję nas samych. Dzięki temu wywabimy ich z kryjówki i zaatakujemy na przykład zaklęciem obszarowym. Mogę pobudzić do pomocy rośliny… – zasugerował spokojnie opierając się o pobliskie drzewo. Jego głos ledwo przebijał się przez tłum. Płuca rozdarły się przenikliwym kaszlem, który zaraz opanował. Pochwycił roziskrzony wzrok Hensley, starając się odwzajemnić uspokajający uśmiech. Dostrzegał też niezadowoloną minę Wellers, która na szczęście oszczędziła karcącego przemówienia. To prawda robił co chciał.. Myśli znów powędrowały w inną stronę. Walczył z dostatecznym skupieniem.
Ekwipunek:
- różdżka;
- miotła;
- zaczarowana torba;
- maska na twarz ze skóry wsiąkiewki i skóry ognistej salamandry (+7 do skradania, +3 do efektów magii maskującej, +18% redukcji obrażeń od ognia);
- Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, moc +14)
- Eliksir znieczulający (1 porcja)
- świstoklik typ I (oprawiona gałązka wrzosu)
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Pewnie jedynie sam Merlin wiedział co sprawiło zmianę zdania w przypadku Archibalda, ale kiedy ten przestał łypać na niego nestorsko-braterskim spojrzeniem o surowym zabarwieniu i oficjalnie przychylił się do działań Roratio w terenie, młody lord miał kuć żelazo, póki gorące, a okazało się, że okazja ku niesieniu pomocy nadarzyła się całkiem szybko. Wiedział, że nigdy nie będzie w pełni gotowy, ale w tym momencie, kiedy udawał się na miejsce, był pewien, że nie stanie się zbędnym balastem. Adrenalina powoli zaczynała się uwalniać, pompując krew w żyłach Roratio. A jednocześnie nie wychylał się, znając swoje miejsce w szeregu. Spośród zebranych kojarzył jedynie swoją drogą kuzynkę – przebłysk rozsądku i dobrego serca, którego Selwynowie się bezmyślnie pozbyli – Lucindę, którą nie pamiętał, kiedy ostatni raz miał okazję spotkać oraz Thalię, kobietę, która wciąż pozostawała dla niego zagadką.
Na dzisiejszą akcję zabrał ze sobą prezent od Archibalda, trzy fiolki wypełnione eliksirami, które na własne szczęście wiedział, jak dawkować. Wsłuchał się w słowa Herberta, chociaż raz dziękując Archibaldowi – naturalnie nie na głos – za nudne wykłady z zielarstwa przez co była szansa, że przypadkowo nie właduje się w skupisko szkodliwych roślin.
Nie zabierał głosu – czuł, że powinien oddać przewodnictwo starszym stażem i z większym doświadczeniem niż on. Nawet jeżeli musiał nieco gryźć się w język. Jednakże nie znał większości tutaj zebranych i nie chciał – nieważne jak głupio to zabrzmi – sprawić złego, pierwszego wrażenia. Bo przecież wszyscy pojawili się tutaj po to, aby pomóc i odbić niewinnych ludzi z rąk szmalcowników. Zadarł głowę do góry. Zastanawiał się nad tym czy zwiad, a może nawet działania dywersyjne z powietrza, mogłyby się na coś zdać przy pierzastych chmurach zasnuwających niebo i mgle wytwarzaną przez rośliny. I on postanowił podzielić się informacją na temat posiadanych eliksirów, idąc śladem bruneta.
- Też mam ze sobą kilka eliksirów leczniczych i ochronnych, które mogą się przydać w czasie pojedynku – a przynajmniej tak twierdził Archibald, który chyba musiał się znać na rzeczy. Sądził, że warto o tym wspomnieć, aby osoby będące wspólnie na polu bitwy wiedziały jakimi zasobami dysponują i co mają pod ręką.
ze sobą mam:
- różdżka
- miotła dobrej jakości
- eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 7)
- eliksir ochronny (1 porcja)
- wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, moc +122)
Na dzisiejszą akcję zabrał ze sobą prezent od Archibalda, trzy fiolki wypełnione eliksirami, które na własne szczęście wiedział, jak dawkować. Wsłuchał się w słowa Herberta, chociaż raz dziękując Archibaldowi – naturalnie nie na głos – za nudne wykłady z zielarstwa przez co była szansa, że przypadkowo nie właduje się w skupisko szkodliwych roślin.
Nie zabierał głosu – czuł, że powinien oddać przewodnictwo starszym stażem i z większym doświadczeniem niż on. Nawet jeżeli musiał nieco gryźć się w język. Jednakże nie znał większości tutaj zebranych i nie chciał – nieważne jak głupio to zabrzmi – sprawić złego, pierwszego wrażenia. Bo przecież wszyscy pojawili się tutaj po to, aby pomóc i odbić niewinnych ludzi z rąk szmalcowników. Zadarł głowę do góry. Zastanawiał się nad tym czy zwiad, a może nawet działania dywersyjne z powietrza, mogłyby się na coś zdać przy pierzastych chmurach zasnuwających niebo i mgle wytwarzaną przez rośliny. I on postanowił podzielić się informacją na temat posiadanych eliksirów, idąc śladem bruneta.
- Też mam ze sobą kilka eliksirów leczniczych i ochronnych, które mogą się przydać w czasie pojedynku – a przynajmniej tak twierdził Archibald, który chyba musiał się znać na rzeczy. Sądził, że warto o tym wspomnieć, aby osoby będące wspólnie na polu bitwy wiedziały jakimi zasobami dysponują i co mają pod ręką.
ze sobą mam:
- różdżka
- miotła dobrej jakości
- eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 7)
- eliksir ochronny (1 porcja)
- wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, moc +122)
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Roratio J. Prewett' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Wszyscy się zebrali, zwarci i gotowi do działania, świadomi ryzyka jakie podejmują i z czym się to będzie wiązało. Chustki naciągnięte na twarz będą dawać anonimowość, na co akurat Grey liczył. Nie chciał za szybko trafić na listy gończe, to by znacznie utrudniło mu działanie w terenie, w którym ostatnio się całkiem nieźle odnajdywał. Nie miał zdolności Thalii do przemian, a eliksir wielosokowy nie był czymś co można było zakupić w każdym sklepie. Tym bardziej w czasie wojny.
Chcieli działać więc Grey wysłuchał każdego z osobna widząc ich przygotowanie. Uśmiechnął się nieznacznie do kuzynki i następnie sięgnął po jeden z eliksirów.
-Skorzystam z Migotka. Już miałem przyjemność odczuć na sobie jego działanie. - Schował fiolkę w kieszeni kurtki. Potoczył wzrokiem po zebranych wokół niego. Mniej więcej znał ich możliwości, z częścią już walczył ramię w ramię oraz działał przy innych misjach Mógł na nich śmiało polegać. Vincent wyglądał jak z krzyża zdjęty, ale za każdym razem stawał na wysokości zadania, nigdy nie narzekał na swój los. Thalia impulsywna, chcąca wziąć najwięcej na siebie tym samym chroniąc innych, miał syndrom bohatera, ale wielu wśród Zakonników się z tym zmagało. Chronić innych za wszelką cenę, nawet cenę własnego życia. A od kiedy Grey śmiało pozwalał sobie na snucie planów zrozumiał, że ta postawa jest błędna, ponieważ w domach, w kryjówkach najczęściej czekały na nich rodziny lub przyjaciele. Poświęcając swoje życie zostawiali ich. Bardzo samolubne działanie.
Przeniósł spojrzenie na Lucindę, z która co rusz spotykali się w akcji.
-Istnieje szansa, że jest ich więcej i raczej znajdują się w budynkach. - Wskazał na szyszki. -Dlatego dywersja w postaci dwójki, która będzie odwracać uwagę wydaje się być dobrym pomysłem. Podział ma duży sens. - Kobieta już wcześniej wykazywała się zdrowym rozsądkiem więc botanik mógł polegać na jej zdrowej ocenie sytuacji.
-Ogniste. - Powtórzył kiwając głową nieznacznie. -Roślina wydziela olejki, które pod wpływem ciepła zaczynają się spalać. Na razie jest zimno więc dyptam nie wytwarza ich tak dużo, jednak mimo wszystko lepiej nie ryzykować. - Mężczyzna przeczesał ciemna czuprynę na głowie, a następnie pogładziła się po niedogolonych policzkach. Pokręcił głową patrząc teraz na Volansa -Nic nam na ten temat nie wiadomo. Ostatni zwiad nie wykazał żadnych stworzeń. To bardziej grupa, która wyłapuje jak ktoś się pojawi. Nie szykują sami skoków. - Zebranie pomysłów sprawiało, że w głowie Greya powstawał całkiem sprawny plan działania. -Kameleon zwykle się sprawdza, a zaklęcie wspomagające od strony roślin potrafiły mnie uchronić przed niezapowiedzianymi posiłkami wroga. - Wskazała na Vincenta, a następnie zerknął na Rory i Aurelię, które dzięki Vincentowi i młodemu Prewettowi dysponowały całkiem sporym zapasem eliksirów. Kaszel Rinehearta nie wróżył niczego dobrego, miał nadzieję, że misja nie wykończy czarodzieja. Nie chciał teraz wyciągać na wierzch stan jego zdrowia, oby tylko nie przeszarżował. Milczał przez chwilę analizując dokładnie wszystkie propozycje jakie padły. W końcu zabrał ostateczny głos. -Lucinda i Roratio, wy pójdziecie razem jako grupa uderzeniowa. Vincent ty udasz się wraz z Volansem, ja z Thalią będziemy waszą dywersją. - Zapadła ostateczna decyzja. -Użyjemy kameleona i spróbujemy podejść jak najbliżej budynków i zrobimy zamieszanie. To wam da czas aby ukryć się wśród roślin i zaatakowanie szmalcowników, którzy skupią się na nas.
Zapadła ostateczna decyzja.
-Rory i Aurelia przygotujcie eliksiry, leki do ratowania. Jak tylko szlak będzie czysty udacie się do budynku, w którym są przetrzymywani więźniowie. Bądźcie ostrożne.
Popatrzył po każdym na dłużej zatrzymując na nich niebieskie i uważne spojrzenie. To był ostatni moment aby się wycofali i nie ryzykowali życiem. Wątpił aby ktoś się na to zdecydował, ale przestrzeń musiał dać. Nikogo nie oceniał. Wojna była paskudną sprawą i każdego dnia testowała ich wytrzymałość.
Wyciągnął swoją różdżkę, którą wycelował wprost na Thalię, magia zaklęcia zadziałała niemal natychmiast gdy czarownica zaczęła znikać, wtapiać się idealnie w tło, aż całkowicie zniknęła.
-Czy ktoś jeszcze potrzebuje kameleona?
|Udane zaklęcie kameleona
|Proszę abyście każdy w swoim poście dali znać, na których Szmalcowników się szykujcie i w jakim kierunku idziecie. Zdjęcie poglądowe niżej.
Czas na odpis 72h, 29.04
Mapa poglądowa
Chcieli działać więc Grey wysłuchał każdego z osobna widząc ich przygotowanie. Uśmiechnął się nieznacznie do kuzynki i następnie sięgnął po jeden z eliksirów.
-Skorzystam z Migotka. Już miałem przyjemność odczuć na sobie jego działanie. - Schował fiolkę w kieszeni kurtki. Potoczył wzrokiem po zebranych wokół niego. Mniej więcej znał ich możliwości, z częścią już walczył ramię w ramię oraz działał przy innych misjach Mógł na nich śmiało polegać. Vincent wyglądał jak z krzyża zdjęty, ale za każdym razem stawał na wysokości zadania, nigdy nie narzekał na swój los. Thalia impulsywna, chcąca wziąć najwięcej na siebie tym samym chroniąc innych, miał syndrom bohatera, ale wielu wśród Zakonników się z tym zmagało. Chronić innych za wszelką cenę, nawet cenę własnego życia. A od kiedy Grey śmiało pozwalał sobie na snucie planów zrozumiał, że ta postawa jest błędna, ponieważ w domach, w kryjówkach najczęściej czekały na nich rodziny lub przyjaciele. Poświęcając swoje życie zostawiali ich. Bardzo samolubne działanie.
Przeniósł spojrzenie na Lucindę, z która co rusz spotykali się w akcji.
-Istnieje szansa, że jest ich więcej i raczej znajdują się w budynkach. - Wskazał na szyszki. -Dlatego dywersja w postaci dwójki, która będzie odwracać uwagę wydaje się być dobrym pomysłem. Podział ma duży sens. - Kobieta już wcześniej wykazywała się zdrowym rozsądkiem więc botanik mógł polegać na jej zdrowej ocenie sytuacji.
-Ogniste. - Powtórzył kiwając głową nieznacznie. -Roślina wydziela olejki, które pod wpływem ciepła zaczynają się spalać. Na razie jest zimno więc dyptam nie wytwarza ich tak dużo, jednak mimo wszystko lepiej nie ryzykować. - Mężczyzna przeczesał ciemna czuprynę na głowie, a następnie pogładziła się po niedogolonych policzkach. Pokręcił głową patrząc teraz na Volansa -Nic nam na ten temat nie wiadomo. Ostatni zwiad nie wykazał żadnych stworzeń. To bardziej grupa, która wyłapuje jak ktoś się pojawi. Nie szykują sami skoków. - Zebranie pomysłów sprawiało, że w głowie Greya powstawał całkiem sprawny plan działania. -Kameleon zwykle się sprawdza, a zaklęcie wspomagające od strony roślin potrafiły mnie uchronić przed niezapowiedzianymi posiłkami wroga. - Wskazała na Vincenta, a następnie zerknął na Rory i Aurelię, które dzięki Vincentowi i młodemu Prewettowi dysponowały całkiem sporym zapasem eliksirów. Kaszel Rinehearta nie wróżył niczego dobrego, miał nadzieję, że misja nie wykończy czarodzieja. Nie chciał teraz wyciągać na wierzch stan jego zdrowia, oby tylko nie przeszarżował. Milczał przez chwilę analizując dokładnie wszystkie propozycje jakie padły. W końcu zabrał ostateczny głos. -Lucinda i Roratio, wy pójdziecie razem jako grupa uderzeniowa. Vincent ty udasz się wraz z Volansem, ja z Thalią będziemy waszą dywersją. - Zapadła ostateczna decyzja. -Użyjemy kameleona i spróbujemy podejść jak najbliżej budynków i zrobimy zamieszanie. To wam da czas aby ukryć się wśród roślin i zaatakowanie szmalcowników, którzy skupią się na nas.
Zapadła ostateczna decyzja.
-Rory i Aurelia przygotujcie eliksiry, leki do ratowania. Jak tylko szlak będzie czysty udacie się do budynku, w którym są przetrzymywani więźniowie. Bądźcie ostrożne.
Popatrzył po każdym na dłużej zatrzymując na nich niebieskie i uważne spojrzenie. To był ostatni moment aby się wycofali i nie ryzykowali życiem. Wątpił aby ktoś się na to zdecydował, ale przestrzeń musiał dać. Nikogo nie oceniał. Wojna była paskudną sprawą i każdego dnia testowała ich wytrzymałość.
Wyciągnął swoją różdżkę, którą wycelował wprost na Thalię, magia zaklęcia zadziałała niemal natychmiast gdy czarownica zaczęła znikać, wtapiać się idealnie w tło, aż całkowicie zniknęła.
-Czy ktoś jeszcze potrzebuje kameleona?
|Udane zaklęcie kameleona
|Proszę abyście każdy w swoim poście dali znać, na których Szmalcowników się szykujcie i w jakim kierunku idziecie. Zdjęcie poglądowe niżej.
Czas na odpis 72h, 29.04
Mapa poglądowa
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Aurora wysłuchała innych, przyznając rację. Znali się lepiej, wiedzieli, jak należy postępować w chwilach takiego zagrożenia. Ona miała tylko sprawić, że wszyscy w miarę bezpiecznie i w jednym kawałku wrócą do domu. Eliksirów na miejscu, nie miała specjalnie jak przygotować, ale wierzyła, że razem z Aurelią i ich zdolnościami do magii leczniczej, dadzą radę wszystko ogarnąć. Zwłaszcza że inni też przynieśli eliksiry.
Przekazała Thalii Banshee, a kuzynowi Migotka, a potem gotowa była już na wypełnienie poleceń kuzyna. Zaniepokoiła się jedynie stanem zdrowia Vincenta, z którym wymieniła kilka listów. Zanotowała sobie w głowie, że musi po całej akcji zapytać, czy nie potrzebuje może pomocy z upiornym kaszlem, jaki go dusił, ale zaraz też przypomniało jej się coś jeszcze. Ares Carrow właśnie za niego podawał się podczas wizyt na Wrzosowisku. Co prawda państwo Sprout nigdy nikomu o tym nie wspomnieli, ale może Aurora powinna? Niemniej jednak to również zostawiła na czas po całej akcji.
Powróciła spojrzeniem do Volansa, który wydawał się zmartwiony obecnością jego i Aurelii w trakcie takiego wydarzenia. Chciała mu powiedzieć, że nic im nie będzie, że otoczy młodszą pannę Moore opieką, ale czy naprawdę była w stanie dawać aż tak wielkie obietnice? Wolała nie.
Zwróciła się za to do kuzyna, wpatrując się w niego poważnie.
- Wy wszyscy też bądźcie ostrożni. My zaczekamy tutaj nieopodal. Został mi eliksir z pyłem. Jak zobaczę, że ktoś ucieka w naszą stronę, postaram się rzucić w niego, żeby nie uciekł. Lub od razu i zaklęciem. - Bo nie można było wykluczyć, że może temacie też będą próbować uniknąć otwartej walki. No albo przynajmniej Aurora miała taką naiwną nadzieję. Niemniej jednak miała nadzieję, że wszystko pójdzie sprawnie i bezkrwawo. W każdym razie miała, nawet dla siebie, z tyłu głowy przygotowany plan. Nie była najlepsza w defensywnych ani ofensywnych zaklęciach, ale może chociaż, w razie konieczności, spowolniłaby napastnika na tyle, by ktoś sprawniejszy się nim zajął.
Zerknęła na Aurelię, żeby upewnić się, że wszystko, co właśnie powiedziała, jej także pasuje, bo nie zamierzała nikomu wydawać poleceń. Była gotowa wypatrywać znaków, jeśli mieli im jakieś znać, ale też sama obserwować rozwój sytuacji. Jeśli bowiem, ktoś zostanie poważnie ranny, to nie było czasu, żeby czekać na jakieś znaki.
Czuła, że z powodu braku jej doświadczenia w podobnych akacjach, może nie zrozumiała czegoś w pierwszej chwili, ale była pewna, że sobie poradzą. Wszyscy.
Przekazuje Thalii eliksir Banshee, a Herbertowi eliksir Migotek.
Przekazała Thalii Banshee, a kuzynowi Migotka, a potem gotowa była już na wypełnienie poleceń kuzyna. Zaniepokoiła się jedynie stanem zdrowia Vincenta, z którym wymieniła kilka listów. Zanotowała sobie w głowie, że musi po całej akcji zapytać, czy nie potrzebuje może pomocy z upiornym kaszlem, jaki go dusił, ale zaraz też przypomniało jej się coś jeszcze. Ares Carrow właśnie za niego podawał się podczas wizyt na Wrzosowisku. Co prawda państwo Sprout nigdy nikomu o tym nie wspomnieli, ale może Aurora powinna? Niemniej jednak to również zostawiła na czas po całej akcji.
Powróciła spojrzeniem do Volansa, który wydawał się zmartwiony obecnością jego i Aurelii w trakcie takiego wydarzenia. Chciała mu powiedzieć, że nic im nie będzie, że otoczy młodszą pannę Moore opieką, ale czy naprawdę była w stanie dawać aż tak wielkie obietnice? Wolała nie.
Zwróciła się za to do kuzyna, wpatrując się w niego poważnie.
- Wy wszyscy też bądźcie ostrożni. My zaczekamy tutaj nieopodal. Został mi eliksir z pyłem. Jak zobaczę, że ktoś ucieka w naszą stronę, postaram się rzucić w niego, żeby nie uciekł. Lub od razu i zaklęciem. - Bo nie można było wykluczyć, że może temacie też będą próbować uniknąć otwartej walki. No albo przynajmniej Aurora miała taką naiwną nadzieję. Niemniej jednak miała nadzieję, że wszystko pójdzie sprawnie i bezkrwawo. W każdym razie miała, nawet dla siebie, z tyłu głowy przygotowany plan. Nie była najlepsza w defensywnych ani ofensywnych zaklęciach, ale może chociaż, w razie konieczności, spowolniłaby napastnika na tyle, by ktoś sprawniejszy się nim zajął.
Zerknęła na Aurelię, żeby upewnić się, że wszystko, co właśnie powiedziała, jej także pasuje, bo nie zamierzała nikomu wydawać poleceń. Była gotowa wypatrywać znaków, jeśli mieli im jakieś znać, ale też sama obserwować rozwój sytuacji. Jeśli bowiem, ktoś zostanie poważnie ranny, to nie było czasu, żeby czekać na jakieś znaki.
Czuła, że z powodu braku jej doświadczenia w podobnych akacjach, może nie zrozumiała czegoś w pierwszej chwili, ale była pewna, że sobie poradzą. Wszyscy.
Przekazuje Thalii eliksir Banshee, a Herbertowi eliksir Migotek.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na szczęście wszyscy trafili na miejsce, bo było o wiele łatwiej gdy nie trzeba było jeszcze szukać zagubionego członka misji albo martwić się o to, aby teraz zastanawiać się, czy ktoś nie dotarł bo nie mógł, czy jednak coś mu się stało po drodze. Wszyscy też podali hasło, czyli była raczej opcja, że wszyscy dotarli i misja potoczy się zgodnie z planem. Thalia sięgnęła jeszcze do kieszeni, ostrożnie wyjmując jej czarne skórzane rękawiczki, pomagające w tym, by śladów nie pozostawiać. Uśmiech posłała w stronę Lucindy, która również znajdowała się na miejscu, a kiedy do grupy dołączył Roratio, uśmiechnęła się w jego stronę, chociaż mógł nie poznać jej kiedy tak stała pod metamorfomagią. Mimo to nie narzekała, musząc pilnować swojej prywatności nawet w tym względzie – nie bez powodu każdy z przeciwników, z którym miała styczność pod prawdziwą postacią, zapominał kim była bądź już nie żył.
Słuchała dokładnie planu, przypatrując się to zgromadzonym, to wszystkiemu przedstawionemu przez Herberta, to okolicy, chociaż z tą ostatnią nie było najłatwiej ze względu na okolicę. Na tym jednak mieli się dość szybko zorientować, zwłaszcza jeżeli mieli ten teren przemierzyć. Spojrzała jeszcze na Herberta kiedy tłumaczył dokładnie, co i jak jeżeli mowa była o planie. Na pewno wzięła sobie do serca to, aby jednak unikać ognistych zaklęć, zapamiętując też że na zwierzęta się raczej nie natkną, ale większym problemem mogą być ludzie. Zrobienie przejścia dla uzdrowicielek też brzmiało sensownie.
- W takim razie, skoro jesteśmy grupą dywersyjną, najlepiej będzie jeżeli odciągniemy uwagę grup znajdujących się przy budynkach – to da przestrzeń dla ewentualnych działań w tamtym rejonie. Jak również kontrolę nad tym, co się dzieje dookoła. – Gdyby ktoś nadchodził a uzdrowicielki znajdowałyby się przy terenie, gdzie ktoś zmierzał wychodząc nagle, najlepiej by było aby tam znajdujący się obok Herbert i Thalia mogli taką osobę zawrócić. Wskazała na grupę niedaleko koszar i szopy, tak aby nikt nie miał wątpliwości kogo miała na myśli.
Uśmiechnęła się, kiedy wyczuła, jak jej sylwetka powoli znikała, dopasowując się do okolicy. Uniosła różdżkę, to samo zaklęcie posyłając w stronę Herberta, czując się rozbawiona, że w nawyk weszło im wzajemne rzucanie na siebie zaklęcia Kameleona. Ciekawe, czy zostanie to ich tradycją.
- W takim razie na wstępie możemy wyruszyć i wybadać jak są zajęci.– Czekała również na Herberta i na to, czy wszyscy mają już ustalony plan – bo bez swojego partnera na misji nie mogła przecież ruszyć. Dopiero kiedy wszyscy byli gotowi, Thalia ruszyła ostrożnie, próbując zbliżyć się do grupy bliżej koszar, tak aby wybadać o czym obecnie mówią.
- Jest w razie czego Caneteria Ficta, możemy nią wywołać jakiś odgłos aby zwrócić uwagę ich w konkretnym kierunku. – Szepnęła jeszcze do Herberta, uznając że warto rozważyć parę różnych opcji zanim dowiedzą się jak wygląda sytuacja. Poza tym starała się iść jak najciszej, próbując poruszać się bezszelestnie jak to tylko było możliwe.
Udany kameleon na Herberta tutaj
Rzut na skradanie, Thalia skradanie I, +20 z szaty
1-30 – mężczyźni stojący przed koszarami stali przy sobie, rozmawiając cicho i na tyle spokojnie, by hałas nadchodzących osób od razu zwrócił ich uwagę. Jeden z nich od razu odwrócił się w kierunku, z którego nadchodzili Thalia z Herbertem, a chociaż nie dostrzegł nikogo przy zaklęciu kameleona, powoli zaczął się zbliżać.
31-70 – mężczyźni stojący przed koszarami byli skupieni na sobie, co jakiś czas rozglądając się. Coś podczas skradania się w ich kierunku nie wyszło najszczęśliwiej, bo hałas przyciągnął ich uwagę, przez co grupa nerwowo zaczęła rozglądać się po okolicy, nie umieli natomiast określić kierunku z którego hałas dobiegał.
71-100 – mężczyźni stojący przed koszarami byli tak skupieni na własnej rozmowie, co jakiś czas podnosząc ton głosu, że nawet nie zwracali uwagi na to, co dzieje się dookoła, a podkradnięcie się do nich nie stanowiło problemu.
Słuchała dokładnie planu, przypatrując się to zgromadzonym, to wszystkiemu przedstawionemu przez Herberta, to okolicy, chociaż z tą ostatnią nie było najłatwiej ze względu na okolicę. Na tym jednak mieli się dość szybko zorientować, zwłaszcza jeżeli mieli ten teren przemierzyć. Spojrzała jeszcze na Herberta kiedy tłumaczył dokładnie, co i jak jeżeli mowa była o planie. Na pewno wzięła sobie do serca to, aby jednak unikać ognistych zaklęć, zapamiętując też że na zwierzęta się raczej nie natkną, ale większym problemem mogą być ludzie. Zrobienie przejścia dla uzdrowicielek też brzmiało sensownie.
- W takim razie, skoro jesteśmy grupą dywersyjną, najlepiej będzie jeżeli odciągniemy uwagę grup znajdujących się przy budynkach – to da przestrzeń dla ewentualnych działań w tamtym rejonie. Jak również kontrolę nad tym, co się dzieje dookoła. – Gdyby ktoś nadchodził a uzdrowicielki znajdowałyby się przy terenie, gdzie ktoś zmierzał wychodząc nagle, najlepiej by było aby tam znajdujący się obok Herbert i Thalia mogli taką osobę zawrócić. Wskazała na grupę niedaleko koszar i szopy, tak aby nikt nie miał wątpliwości kogo miała na myśli.
Uśmiechnęła się, kiedy wyczuła, jak jej sylwetka powoli znikała, dopasowując się do okolicy. Uniosła różdżkę, to samo zaklęcie posyłając w stronę Herberta, czując się rozbawiona, że w nawyk weszło im wzajemne rzucanie na siebie zaklęcia Kameleona. Ciekawe, czy zostanie to ich tradycją.
- W takim razie na wstępie możemy wyruszyć i wybadać jak są zajęci.– Czekała również na Herberta i na to, czy wszyscy mają już ustalony plan – bo bez swojego partnera na misji nie mogła przecież ruszyć. Dopiero kiedy wszyscy byli gotowi, Thalia ruszyła ostrożnie, próbując zbliżyć się do grupy bliżej koszar, tak aby wybadać o czym obecnie mówią.
- Jest w razie czego Caneteria Ficta, możemy nią wywołać jakiś odgłos aby zwrócić uwagę ich w konkretnym kierunku. – Szepnęła jeszcze do Herberta, uznając że warto rozważyć parę różnych opcji zanim dowiedzą się jak wygląda sytuacja. Poza tym starała się iść jak najciszej, próbując poruszać się bezszelestnie jak to tylko było możliwe.
Udany kameleon na Herberta tutaj
Rzut na skradanie, Thalia skradanie I, +20 z szaty
1-30 – mężczyźni stojący przed koszarami stali przy sobie, rozmawiając cicho i na tyle spokojnie, by hałas nadchodzących osób od razu zwrócił ich uwagę. Jeden z nich od razu odwrócił się w kierunku, z którego nadchodzili Thalia z Herbertem, a chociaż nie dostrzegł nikogo przy zaklęciu kameleona, powoli zaczął się zbliżać.
31-70 – mężczyźni stojący przed koszarami byli skupieni na sobie, co jakiś czas rozglądając się. Coś podczas skradania się w ich kierunku nie wyszło najszczęśliwiej, bo hałas przyciągnął ich uwagę, przez co grupa nerwowo zaczęła rozglądać się po okolicy, nie umieli natomiast określić kierunku z którego hałas dobiegał.
71-100 – mężczyźni stojący przed koszarami byli tak skupieni na własnej rozmowie, co jakiś czas podnosząc ton głosu, że nawet nie zwracali uwagi na to, co dzieje się dookoła, a podkradnięcie się do nich nie stanowiło problemu.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Thalia Wellers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
Aurelia przysłuchiwała się wszystkiemu w dziwnej ciszy i zarazem niepokojem, który odczuwała. Miała obawy co do całej tej sytuacji, ale w końcu to nie ona była od wybuchów ani ataków, a mimo to zamartwiała się widząc Volansa i zapewne on też się o nią martwił, a mimo to stanęła tutaj i nie zamierzała się wycofać z tego. Słowo się rzekło. Spojrzała na Vincenta i skinęła głową, wszystko czego potrzebowała miała w torbie, więc była przygotowana na tyle ile potrafiła.
- Wzajemnie też bądźcie ostrożni - odrzekła z dziwnym spokojem w głosie, a jej ciało nie wskazywało na to kompletnie, bo mimo wszystko czuła się zdenerwowana, a jej głos tego nie okazywał, ciekawe. Spojrzała na Aurore i skinęła głową. - W razie co mogę użyć jakiegoś zaklęcia obronnego, nie jestem w nich dobra, ale lepsze to niż nic - dodała do słów dziewczyny. Jej konikiem zdecydowanie było uzdrawianie, a nie uroki, ale w końcu skoro były albo będą zdane na siebie, to lepiej mieć jakiś sposób na obronę, nawet jeżeli procent wykonania jest dość niski.
Spojrzała na Volansa z niepokojem w oczach, miała ochotę wstać i go przytulić i powiedzieć by się o nią nie martwił, ale to mogłoby się źle skończyć. Sądziła, że to by zadziałało w drugą stronę i brat martwiłby się mocniej niż to jest potrzebne, a tego wolała na tą chwilę unikać jak ognia. Dlatego też jedyne co stała i patrzyła na niego, a potem powoli wzrokiem przesuwała po każdym tutaj obecnym, większości z nich nawet nie znała z imienia, ale wierzyła w to, że spotkali się tutaj w dobrej sprawie. Po raz ostatni zajrzała do swojej torby sprawdzając jej zawartość. Upewniła się, że przyniosła ze sobą wszystko to co może jej się przydać, nawet jeśli są to rzeczy niemagiczne, a nie wiadomo było co ich spotka. Zamknęła torbę szczelnie i jedyne co mogła teraz zrobić to trzymać za nich kciuki, oby wszystko się udało jak należy i by polało się jak najmniej krwi. Wolałaby w ogóle jej nie było, ale to były tylko mrzonki, świat w którym żyje i wojna która jest, posiada dla nich całkowicie inny scenariusz.
- Wzajemnie też bądźcie ostrożni - odrzekła z dziwnym spokojem w głosie, a jej ciało nie wskazywało na to kompletnie, bo mimo wszystko czuła się zdenerwowana, a jej głos tego nie okazywał, ciekawe. Spojrzała na Aurore i skinęła głową. - W razie co mogę użyć jakiegoś zaklęcia obronnego, nie jestem w nich dobra, ale lepsze to niż nic - dodała do słów dziewczyny. Jej konikiem zdecydowanie było uzdrawianie, a nie uroki, ale w końcu skoro były albo będą zdane na siebie, to lepiej mieć jakiś sposób na obronę, nawet jeżeli procent wykonania jest dość niski.
Spojrzała na Volansa z niepokojem w oczach, miała ochotę wstać i go przytulić i powiedzieć by się o nią nie martwił, ale to mogłoby się źle skończyć. Sądziła, że to by zadziałało w drugą stronę i brat martwiłby się mocniej niż to jest potrzebne, a tego wolała na tą chwilę unikać jak ognia. Dlatego też jedyne co stała i patrzyła na niego, a potem powoli wzrokiem przesuwała po każdym tutaj obecnym, większości z nich nawet nie znała z imienia, ale wierzyła w to, że spotkali się tutaj w dobrej sprawie. Po raz ostatni zajrzała do swojej torby sprawdzając jej zawartość. Upewniła się, że przyniosła ze sobą wszystko to co może jej się przydać, nawet jeśli są to rzeczy niemagiczne, a nie wiadomo było co ich spotka. Zamknęła torbę szczelnie i jedyne co mogła teraz zrobić to trzymać za nich kciuki, oby wszystko się udało jak należy i by polało się jak najmniej krwi. Wolałaby w ogóle jej nie było, ale to były tylko mrzonki, świat w którym żyje i wojna która jest, posiada dla nich całkowicie inny scenariusz.
Mowa - #755353
Odczekał na ewentualne pytania i następnie poprawił chustę wokół szyi, upewnił się, że wszystko ze sobą zabrał.
-Postaramy się zakraść i następnie sprawić, że skupią na nas swoją uwagę. To wam da pole działania. - Zwrócił się do reszty. -Myślę, że jak zobaczycie poruszenie to oznacza, że zaczęliśmy działać. - Patrzył jak Thalia znika i wtapia się w tło wręcz idealnie. Od razu przypomniał sobie ich poprzednią misję pod wodospadem. Tam też zaszaleli z wrogiem wdając się w prawdziwą bójkę korzystając z możliwości zaklęcia Kameleona. Niedługo on sam zaczął znikać dzięki działaniom Thalii. -Powodzenia i pamiętajcie, żeby pilnować swojego partnera. Mamy wrócić cali do domu. -Dodał jeszcze nim całkowicie zniknął i dało się słyszeć tylko jego głos. -Ruszajmy.
Udał się w kierunku zabudowań omijając szerokim łukiem połacie dyptamu. Nie chciał na razie wchodzić między rośliny i powodować niepokój potencjalnych szmalcowników. Kiedy przemykali z Thalią zdawało mu się, że naliczył co najmniej trzech.
Obejrzał się przez ramię aby ostatni raz rzucić okiem na drzewo spod którego zaczęli się rozdzielać. Wiedział, że może polegać na tych czarodziejach i czarownicach. Byli to ludzie utalentowani i silni, każdy na swój sposób. Determinacja nie była im obca, ani tym bardziej chęć niesienia pomocy.
-Zorientujemy się najpierw ilu ich jest… - Odparł ale pomysł z zaklęciem, które ma odwrócić uwagę było całkiem niezłe i warte wykorzystania gdy zajdzie taka potrzeba. Czuł lekko słodkawy zapach dyptamu gdy się zbliżali do zabudowań, ale nie było na tyle niebezpiecznie aby musieć zasłaniać jeszcze nos i usta.
Starał się poruszać jak najciszej aby jak najpóźniej zaskoczyć wroga. Wiele nauczyły go wyprawy do Amazonii. Obserwowanie Indian jak się sprawnie poruszali po dżungli było fascynujące i wiele się nauczył. Potrafili siedzieć bez ruchu przez parę godzin, a człowiek przechodził obok i nawet ich nie spostrzegł. On sam nie osiągnął takiej perfekcji chociaż udało mu się stać bez ruchu prawie godzinę. Musiał znosić owady pełzające po nodze czy dłoni, ale nie drgnął choć miał ochotę strącać z siebie każde żyjątko dzikiej amazonii.
|Ostatni post rzucę z Ain Eingarp podsumowujące wasze działania + przeniosę nas do szafki.
Rzut na skradanie, Herbert skradanie I
1-30 – mężczyźni stojący przed koszarami stali przy sobie, rozmawiając cicho i na tyle spokojnie, by hałas nadchodzących osób od razu zwrócił ich uwagę. Jeden z nich od razu odwrócił się w kierunku, z którego nadchodzili Thalia z Herbertem, a chociaż nie dostrzegł nikogo przy zaklęciu kameleona, powoli zaczął się zbliżać.
31-70 – mężczyźni stojący przed koszarami byli skupieni na sobie, co jakiś czas rozglądając się. Coś podczas skradania się w ich kierunku nie wyszło najszczęśliwiej, bo hałas przyciągnął ich uwagę, przez co grupa nerwowo zaczęła rozglądać się po okolicy, nie umieli natomiast określić kierunku z którego hałas dobiegał.
71-100 – mężczyźni stojący przed koszarami byli tak skupieni na własnej rozmowie, co jakiś czas podnosząc ton głosu, że nawet nie zwracali uwagi na to, co dzieje się dookoła, a podkradnięcie się do nich nie stanowiło problemu.
-Postaramy się zakraść i następnie sprawić, że skupią na nas swoją uwagę. To wam da pole działania. - Zwrócił się do reszty. -Myślę, że jak zobaczycie poruszenie to oznacza, że zaczęliśmy działać. - Patrzył jak Thalia znika i wtapia się w tło wręcz idealnie. Od razu przypomniał sobie ich poprzednią misję pod wodospadem. Tam też zaszaleli z wrogiem wdając się w prawdziwą bójkę korzystając z możliwości zaklęcia Kameleona. Niedługo on sam zaczął znikać dzięki działaniom Thalii. -Powodzenia i pamiętajcie, żeby pilnować swojego partnera. Mamy wrócić cali do domu. -Dodał jeszcze nim całkowicie zniknął i dało się słyszeć tylko jego głos. -Ruszajmy.
Udał się w kierunku zabudowań omijając szerokim łukiem połacie dyptamu. Nie chciał na razie wchodzić między rośliny i powodować niepokój potencjalnych szmalcowników. Kiedy przemykali z Thalią zdawało mu się, że naliczył co najmniej trzech.
Obejrzał się przez ramię aby ostatni raz rzucić okiem na drzewo spod którego zaczęli się rozdzielać. Wiedział, że może polegać na tych czarodziejach i czarownicach. Byli to ludzie utalentowani i silni, każdy na swój sposób. Determinacja nie była im obca, ani tym bardziej chęć niesienia pomocy.
-Zorientujemy się najpierw ilu ich jest… - Odparł ale pomysł z zaklęciem, które ma odwrócić uwagę było całkiem niezłe i warte wykorzystania gdy zajdzie taka potrzeba. Czuł lekko słodkawy zapach dyptamu gdy się zbliżali do zabudowań, ale nie było na tyle niebezpiecznie aby musieć zasłaniać jeszcze nos i usta.
Starał się poruszać jak najciszej aby jak najpóźniej zaskoczyć wroga. Wiele nauczyły go wyprawy do Amazonii. Obserwowanie Indian jak się sprawnie poruszali po dżungli było fascynujące i wiele się nauczył. Potrafili siedzieć bez ruchu przez parę godzin, a człowiek przechodził obok i nawet ich nie spostrzegł. On sam nie osiągnął takiej perfekcji chociaż udało mu się stać bez ruchu prawie godzinę. Musiał znosić owady pełzające po nodze czy dłoni, ale nie drgnął choć miał ochotę strącać z siebie każde żyjątko dzikiej amazonii.
|Ostatni post rzucę z Ain Eingarp podsumowujące wasze działania + przeniosę nas do szafki.
Rzut na skradanie, Herbert skradanie I
1-30 – mężczyźni stojący przed koszarami stali przy sobie, rozmawiając cicho i na tyle spokojnie, by hałas nadchodzących osób od razu zwrócił ich uwagę. Jeden z nich od razu odwrócił się w kierunku, z którego nadchodzili Thalia z Herbertem, a chociaż nie dostrzegł nikogo przy zaklęciu kameleona, powoli zaczął się zbliżać.
31-70 – mężczyźni stojący przed koszarami byli skupieni na sobie, co jakiś czas rozglądając się. Coś podczas skradania się w ich kierunku nie wyszło najszczęśliwiej, bo hałas przyciągnął ich uwagę, przez co grupa nerwowo zaczęła rozglądać się po okolicy, nie umieli natomiast określić kierunku z którego hałas dobiegał.
71-100 – mężczyźni stojący przed koszarami byli tak skupieni na własnej rozmowie, co jakiś czas podnosząc ton głosu, że nawet nie zwracali uwagi na to, co dzieje się dookoła, a podkradnięcie się do nich nie stanowiło problemu.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Senna Dolina
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Westmorland