1958 | Rodzina Tonks
AutorWiadomość
Kerstin Tonks, Michael Tonks, Gabriel Tonks, Justine Tonks, Vincent Rineheart i spółka
Szafka na rozmowy i rozmówki pomniejsze
I show not your face but your heart's desire
03.01 - wieczór
Długo zastanawiała się nad tym, czy powinna poruszać ten temat z siostrą. Nie nawykła do tego, żeby rozmawiać z nią o sprawach takiej wagi, przynajmniej nie sam na sam i bez ani jednego kieliszka czegoś na osłodę. Kiedy ostatnim razem po głowie Kerry plątała się twarz jednego mężczyzny, Justine świeżo wyszła z więzienia, w tamtym czasie nie mogły rozmawiać o niczym, ponieważ leczyła sponiewierany język. Teraz... czy było inaczej? Czy mogła jej z tym zaufać, czy może zgani ją tak samo jak Gabriel?
Wyczekała na moment, kiedy zostały w kuchni same, Vincenta nie było, a Gabriel i Michael kręcili się gdzieś po plaży. Marynowała paprykę koło piecyka, a Justine czytała coś przy stole z kubkiem naparu.
Teraz albo nigdy.
- Just... czy ty i Vincent...? - urwała. Chyba nie tak powinna to zacząć. - Nie chodzi o to, tylko... Zanim wy... Chodziłaś na randki? - palnęła wreszcie, nie odwracając się do niej przodem, nie chcąc, żeby zobaczyła jej żałosny wyraz twarzy. Matko Boska, tak jakby nie wiedziała... Justine zawsze miała powodzenie.
Długo zastanawiała się nad tym, czy powinna poruszać ten temat z siostrą. Nie nawykła do tego, żeby rozmawiać z nią o sprawach takiej wagi, przynajmniej nie sam na sam i bez ani jednego kieliszka czegoś na osłodę. Kiedy ostatnim razem po głowie Kerry plątała się twarz jednego mężczyzny, Justine świeżo wyszła z więzienia, w tamtym czasie nie mogły rozmawiać o niczym, ponieważ leczyła sponiewierany język. Teraz... czy było inaczej? Czy mogła jej z tym zaufać, czy może zgani ją tak samo jak Gabriel?
Wyczekała na moment, kiedy zostały w kuchni same, Vincenta nie było, a Gabriel i Michael kręcili się gdzieś po plaży. Marynowała paprykę koło piecyka, a Justine czytała coś przy stole z kubkiem naparu.
Teraz albo nigdy.
- Just... czy ty i Vincent...? - urwała. Chyba nie tak powinna to zacząć. - Nie chodzi o to, tylko... Zanim wy... Chodziłaś na randki? - palnęła wreszcie, nie odwracając się do niej przodem, nie chcąc, żeby zobaczyła jej żałosny wyraz twarzy. Matko Boska, tak jakby nie wiedziała... Justine zawsze miała powodzenie.
Leniwy czas przy kuchennym stole zdawał się jej ciążyć. Ale czasem pozwalała sobie na chwilę, głównie dlatego, że co rusz słyszała że powinna. Chociaż nawet wtedy pochylała się nad woluminami traktującymi o białej magii była tak blisko, żeby zrozumieć do końca zabezpieczanie z tej dziedziny, że mimowolnie ciągnęło ją, żeby spróbować jej zrozumieć raz jeszcze.
Imię w ustach siostry uniosło jej spojrzenie ku górze, prosto na jej plecy, a kiedy wspomniała ją i Vincenta jej brew drgnęła do góry. Chyba nie zamierzała pytać… o to. Na Marlina. Odchrząknęła jednak poprawiając się na krześle. Uniosła rękę, łokieć pozostawiając na stole. Odetchnęła w duchu, kiedy okazało się, że jednak nie o to. A sprostowanie sprawiło, że mimowolnie na jej usta wstąpił łagodny uśmiech.
- Z Vincentem, czy ogólnie? - zapytała, opierając głowę na rozłożonej dłoni i pod kątem spoglądając na siostrę. - W jednym i drugim przypadku odpowiedź brzmi tak.
Imię w ustach siostry uniosło jej spojrzenie ku górze, prosto na jej plecy, a kiedy wspomniała ją i Vincenta jej brew drgnęła do góry. Chyba nie zamierzała pytać… o to. Na Marlina. Odchrząknęła jednak poprawiając się na krześle. Uniosła rękę, łokieć pozostawiając na stole. Odetchnęła w duchu, kiedy okazało się, że jednak nie o to. A sprostowanie sprawiło, że mimowolnie na jej usta wstąpił łagodny uśmiech.
- Z Vincentem, czy ogólnie? - zapytała, opierając głowę na rozłożonej dłoni i pod kątem spoglądając na siostrę. - W jednym i drugim przypadku odpowiedź brzmi tak.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Dostała odpowiedź, cóż jednak z tego, skoro doskonale się jej domyślała? Zerknęła na siostrę przez ramię, uśmiechając się niezręcznie i licząc na to, że Just nie dostrzega przygryzionej wargi i rumieńca na jej karku. Nie wiedząc, co ma odpowiedź, jak rozwinąć swoje pytanie tak, żeby choć zahaczyło o to, co naprawdę ją interesowało, Kerstin zachichotała dziwnie, gwałtownym ruchem wyłupując pestki z papryki.
- I jak było? Jak cię chłopiec zapraszał, to szłaś? Skąd wiedziałaś, że to dobry pomysł? Czułaś to? Nie bałaś się? - Odłożony na blat nóż wydał nieprzyjemny, metaliczny dźwięk. Kerstin klasnęła w dłonie i odwróciła się z wymuszonym, bardzo wymuszonym uśmiechem. - Jakbyś miała, hipotetycznie, napisać list do Hani i w tym liście... - urwała, poprawiła luźnego koka, który zaczynał z nerwów wysuwać jej się z frotki. - ...odpowiadałabyś na pytanie, co zrobić, jeśli nowo poznany chłopiec chce cię zaprosić na spotkanie... nawet nie randkę, spotkanie - podkreśliła szybko, to było ważne. - To co byś odpowiedziała? Hani. Chodzi o Hanię. Jestem ciekawa, wiesz, sprawdzam cię. Musisz mieć jakieś doświadczenie, prawda? - Nerwowo zakołysała się na piętach.
- I jak było? Jak cię chłopiec zapraszał, to szłaś? Skąd wiedziałaś, że to dobry pomysł? Czułaś to? Nie bałaś się? - Odłożony na blat nóż wydał nieprzyjemny, metaliczny dźwięk. Kerstin klasnęła w dłonie i odwróciła się z wymuszonym, bardzo wymuszonym uśmiechem. - Jakbyś miała, hipotetycznie, napisać list do Hani i w tym liście... - urwała, poprawiła luźnego koka, który zaczynał z nerwów wysuwać jej się z frotki. - ...odpowiadałabyś na pytanie, co zrobić, jeśli nowo poznany chłopiec chce cię zaprosić na spotkanie... nawet nie randkę, spotkanie - podkreśliła szybko, to było ważne. - To co byś odpowiedziała? Hani. Chodzi o Hanię. Jestem ciekawa, wiesz, sprawdzam cię. Musisz mieć jakieś doświadczenie, prawda? - Nerwowo zakołysała się na piętach.
Trochę jej ulzyło, że jednak Kerrie zdawała się bardziej zainteresowana randkami, niż tym o czym porządna dziewczyna nie myślała przed ślubem. Cóż, jej do wzoru cnót było daleko i pewnie zgodnie wszyscy by uznali, że Kerrie biła ich wszystkich na głowę w tym względzie.
- No, zależy na której… - odpowiedziała niepewnie, zabierając rękę spod twarzy, zamiast tego podciągnęła nogę na krzesło. Przekrzywiła trochę głowę w bok. - Oh, hm… - zaczęła kupując sobie trochę czasu pod gradem pytań który się pojawił. Zmarszczyła brwi, żeby odnaleźć odpowiedzi. - Jeśli mi się podobał. - wzruszyła ramionami. - Nie wiedziałam. - po następnych dwóch uniosła rękę i założyła włosy za uszy mrużąc trochę oczy. - Czułam co? - przekrzywiła głowę, chyba jednak nie nadążając za siostrą. - W miejscach publicznych trudniej o strach, zwłaszcza, jak masz ze sobą przyjaciółkę. - wzruszyła ramionami raz jeszcze już myśląc, że to koniec. Ale klaśnięcie sprawiło, że prawie podskoczyła na krześle. Wzięła oddech w płuca i wypuściła powietrze. - O Hanię. - powtórzyła po niej a na jej twarzy widać było małą ilość wiary w to, że naprawdę o nią chodzi. - Cóż, teraz poradziłabym jej, żeby sobie dała spokój. Zależy jeszcze po co to spotkanie.- odpowiedziała zgodnie z prawdą i posiadanymi na ten moment informacjami o Billym. Trochę wątpiła, że Wright w ogóle rozważałaby spotkanie z kimś, ale skoro to wszystko było hipotetyczne odpowiedziała.
- No, zależy na której… - odpowiedziała niepewnie, zabierając rękę spod twarzy, zamiast tego podciągnęła nogę na krzesło. Przekrzywiła trochę głowę w bok. - Oh, hm… - zaczęła kupując sobie trochę czasu pod gradem pytań który się pojawił. Zmarszczyła brwi, żeby odnaleźć odpowiedzi. - Jeśli mi się podobał. - wzruszyła ramionami. - Nie wiedziałam. - po następnych dwóch uniosła rękę i założyła włosy za uszy mrużąc trochę oczy. - Czułam co? - przekrzywiła głowę, chyba jednak nie nadążając za siostrą. - W miejscach publicznych trudniej o strach, zwłaszcza, jak masz ze sobą przyjaciółkę. - wzruszyła ramionami raz jeszcze już myśląc, że to koniec. Ale klaśnięcie sprawiło, że prawie podskoczyła na krześle. Wzięła oddech w płuca i wypuściła powietrze. - O Hanię. - powtórzyła po niej a na jej twarzy widać było małą ilość wiary w to, że naprawdę o nią chodzi. - Cóż, teraz poradziłabym jej, żeby sobie dała spokój. Zależy jeszcze po co to spotkanie.- odpowiedziała zgodnie z prawdą i posiadanymi na ten moment informacjami o Billym. Trochę wątpiła, że Wright w ogóle rozważałaby spotkanie z kimś, ale skoro to wszystko było hipotetyczne odpowiedziała.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
W chwilach takich jak ta Kerstin przypominała sobie o ile dojrzalsza była od niej starsza siostra - choć, może dojrzalsza było złym słowem. Bardziej doświadczona; to adekwatne. Just miała na karku masę różnych wspomnień, zarówno tych dobrych, jak złych i na dobrą sprawę, gdyby tylko ośmieliły się częściej rozmawiać szczerze, Kerry naprawdę mogła skorzystać z wiedzy, jaką mogła przekazać jej siostra.
No właśnie, tylko czy się odważy? Wysłuchała z uwagą krótkich odpowiedzi, a potem westchnęła głęboko i odeszła od słoików z przygotowaną marynatą, żeby zająć miejsce przy stole naprzeciw Just i poważnie spojrzeć jej w oczy; a trochę to wymagało, żeby tak patrzeć i zaraz wzrokiem nie uciekać.
- Czy czułaś tę energię, rozumiesz... Takie duchowe zrozumienie - starała się to jakoś wyjaśnić, ale nie umiała ubrać tego uczucia w słowa. - Jakby to po chłopsku powiedzieć, że komuś dobrze z oczu patrzy. - Położyła łokcie na stole i podparła brodę na dłoniach. - Czyli mówisz, że spotykałaś się w miejscach publicznych i z koleżanką, żeby było przyzwoicie? To mądre - pokiwała głową, cała różowa, tak jakby tylko o tym chciała podyskutować. Ale nie mogła ciągnąć tej gierki długo: taktyka na Hanię tym razem nie podziałała. - No tak, w przypadku Hani tak... ale chodzi o to, że tę hipotetyczną sytuację powinnaś teraz odnieść do... no do mnie - Wzruszyła ramionami, wydymając usta jak najbardziej niewinna istota pod słońcem. - Spotkałam chłopca i jest miły. I chce się ze mną zobaczyć. A ja nie wiem, czy jestem... Nie chcę odmawiać każdemu ładnemu chłopcu tylko dlatego, że się boję - wyznała wreszcie smętnie. Absurdalnie, nie miała nawet na myśli wojny. Tym razem nie.
No właśnie, tylko czy się odważy? Wysłuchała z uwagą krótkich odpowiedzi, a potem westchnęła głęboko i odeszła od słoików z przygotowaną marynatą, żeby zająć miejsce przy stole naprzeciw Just i poważnie spojrzeć jej w oczy; a trochę to wymagało, żeby tak patrzeć i zaraz wzrokiem nie uciekać.
- Czy czułaś tę energię, rozumiesz... Takie duchowe zrozumienie - starała się to jakoś wyjaśnić, ale nie umiała ubrać tego uczucia w słowa. - Jakby to po chłopsku powiedzieć, że komuś dobrze z oczu patrzy. - Położyła łokcie na stole i podparła brodę na dłoniach. - Czyli mówisz, że spotykałaś się w miejscach publicznych i z koleżanką, żeby było przyzwoicie? To mądre - pokiwała głową, cała różowa, tak jakby tylko o tym chciała podyskutować. Ale nie mogła ciągnąć tej gierki długo: taktyka na Hanię tym razem nie podziałała. - No tak, w przypadku Hani tak... ale chodzi o to, że tę hipotetyczną sytuację powinnaś teraz odnieść do... no do mnie - Wzruszyła ramionami, wydymając usta jak najbardziej niewinna istota pod słońcem. - Spotkałam chłopca i jest miły. I chce się ze mną zobaczyć. A ja nie wiem, czy jestem... Nie chcę odmawiać każdemu ładnemu chłopcu tylko dlatego, że się boję - wyznała wreszcie smętnie. Absurdalnie, nie miała nawet na myśli wojny. Tym razem nie.
Obserwowała jak siostra odchodzi od słoików i zasiada naprzeciw. Jej brew mimowolnie drgnęła ku górze na duchowe zrozumienie. Ta rozmowa wcale nie miała być prostsza niż ta, której się obawiała. Energie, porozumienia, dobre z oczu patrzenie. Zostawiła to na chwilę. Uniosła kawę i napiła się z niej, kiedy Kerstin podsumowywała jej przyzwoitość. I prawie się zakrztusiła.
- Ekhm powiedzmy. - stwierdziła krótko. Odkładając jednak kubek na stół, może lepiej było nie pić w tej chwili. Brwi drgnęły jej do góry, kiedy z Hani przeszły na Kerrie.
- Oni wszyscy są zawsze mili. - mruknęła marszcząc nos odrobinę. Miała już zadać kolejne pytania ale ostatnie stwierdzenie ją powstrzymało. - Czego się boisz? - zapytała marszcząc odrobinę nos. Westchnęła krótko i odchyliła się na krześle opierając plecy wygodniej. - Nic nie wiem o energiach i duchowych porozumieniach, Kerrie. - przyznała w końcu zgodnie z prawdą. - Spotykałam się z wieloma, bo szukałam kogoś, kto będzie w stanie… mnie nie znudzić. Kto będzie potrafił mnie okiełznać. Ze mną wytrzymać. Poza tym, to była dobra zabawa, adrenalina, oczekiwanie. Czasem kompletna klapa. Ale to wcale nie znaczy że każdy szuka tego samego.- wzruszyła łagodnie ramionami unosząc dłonie, łokcie układając na kolanach, a dłonie splatając przed sobą. Mało rozmawiały wcześniej, może dlatego że Kerrie z nią dzieliła spora przepaść wieku. - A ty? Chcesz się z nim zobaczyć? Przystojny? - zapytała unosząc leniwie kącik ust ku górze. - powinna zapytać prawda? O to gdzie i jak i kiedy. Przypomnieć o wojnie i wszystkich tych upierdliwościach, które nie ułatwiały życia jej młodszej siostrze.
- Ekhm powiedzmy. - stwierdziła krótko. Odkładając jednak kubek na stół, może lepiej było nie pić w tej chwili. Brwi drgnęły jej do góry, kiedy z Hani przeszły na Kerrie.
- Oni wszyscy są zawsze mili. - mruknęła marszcząc nos odrobinę. Miała już zadać kolejne pytania ale ostatnie stwierdzenie ją powstrzymało. - Czego się boisz? - zapytała marszcząc odrobinę nos. Westchnęła krótko i odchyliła się na krześle opierając plecy wygodniej. - Nic nie wiem o energiach i duchowych porozumieniach, Kerrie. - przyznała w końcu zgodnie z prawdą. - Spotykałam się z wieloma, bo szukałam kogoś, kto będzie w stanie… mnie nie znudzić. Kto będzie potrafił mnie okiełznać. Ze mną wytrzymać. Poza tym, to była dobra zabawa, adrenalina, oczekiwanie. Czasem kompletna klapa. Ale to wcale nie znaczy że każdy szuka tego samego.- wzruszyła łagodnie ramionami unosząc dłonie, łokcie układając na kolanach, a dłonie splatając przed sobą. Mało rozmawiały wcześniej, może dlatego że Kerrie z nią dzieliła spora przepaść wieku. - A ty? Chcesz się z nim zobaczyć? Przystojny? - zapytała unosząc leniwie kącik ust ku górze. - powinna zapytać prawda? O to gdzie i jak i kiedy. Przypomnieć o wojnie i wszystkich tych upierdliwościach, które nie ułatwiały życia jej młodszej siostrze.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Kerry i Just zupełnie inaczej zapatrywały się na sprawy damsko-męskie, ale zrzuciła to na karb bogatych doświadczeń siostry oraz tego, że była od niej kilka lat starsza. Machinalnie miętosiła swój kuchenny fartuch w palcach, zastanawiając się, jak odpowiedzieć, żeby ani Just nie obrazić ani nie zdradzić zbyt wielu szczegółów, które, cóż, nie były konieczne. Mógłbym porwać cię daleko, pokazać samo Schiehallion, a może i inne zakątki?
- Co masz na myśli zawsze? - Przygryzła wargę, czerwoną już od tego ciągłego przygryzania. - Spotkałam wielu chłopców, którzy byli niemili. Więcej nawet niż tych miłych. - Opuściła wzrok na dłonie, gdy przyszło do odpowiadania na trudne pytanie. - Boję się, że będzie zawiedziony - wymamrotała. - Że będzie żałował, że mnie zaprosił, bo jestem... - Nie wydusiła kim jest, ale sądziła, że Just będzie w stanie się domyślić. Długo zresztą nie wytrzymała taka smutna, bo siostra zawsze wiedziała, jak wytrącić ją z równowagi. - Adrenalina? Dobra zabawa? Okiełznać? Nie jesteś dzikim zwierzęciem, Just... - podkreśliła marudnym tonem. - Jesteś wspaniałą, piękną kobietą, która zasługuje na dżentelmena. - Czy Kerstin też na niego zasługiwała? Zaczerwieniła się, gdy na stół rzucono słowo przystojny. - Mhm... - mruknęła, zbyt zawstydzona, by zdobyć się na więcej. - Chcę - dodała pewniej. - Ale Gabriel nie chce, żebym szła. Jest uparty! W ogóle go nie zna, a my chcemy spotkać się na targu w Dolinie Godryka! To najbardziej zatłoczone miejsce w całym miasteczku. - No chyba, że mnie porwie.
Uśmiechnęła się słabo sama do siebie.
- Co masz na myśli zawsze? - Przygryzła wargę, czerwoną już od tego ciągłego przygryzania. - Spotkałam wielu chłopców, którzy byli niemili. Więcej nawet niż tych miłych. - Opuściła wzrok na dłonie, gdy przyszło do odpowiadania na trudne pytanie. - Boję się, że będzie zawiedziony - wymamrotała. - Że będzie żałował, że mnie zaprosił, bo jestem... - Nie wydusiła kim jest, ale sądziła, że Just będzie w stanie się domyślić. Długo zresztą nie wytrzymała taka smutna, bo siostra zawsze wiedziała, jak wytrącić ją z równowagi. - Adrenalina? Dobra zabawa? Okiełznać? Nie jesteś dzikim zwierzęciem, Just... - podkreśliła marudnym tonem. - Jesteś wspaniałą, piękną kobietą, która zasługuje na dżentelmena. - Czy Kerstin też na niego zasługiwała? Zaczerwieniła się, gdy na stół rzucono słowo przystojny. - Mhm... - mruknęła, zbyt zawstydzona, by zdobyć się na więcej. - Chcę - dodała pewniej. - Ale Gabriel nie chce, żebym szła. Jest uparty! W ogóle go nie zna, a my chcemy spotkać się na targu w Dolinie Godryka! To najbardziej zatłoczone miejsce w całym miasteczku. - No chyba, że mnie porwie.
Uśmiechnęła się słabo sama do siebie.
- Największe szuje potrafią zmienić się w urokliwych byle dopiąć swego – dlatego trzeba uważać. Samo bycie miłym to nie wszystko. – wzruszyła łagodnie ramionami. Co prawda mówiły o chłopcach – czy może już mężczyznach? W którym momencie ta granica się zmieniała? Ale nie potrafiła nie mieć z tyłu głowy ostrzeżenia, jak zwodniczy niektórzy potrafią być – nie tylko mężczyźni, ale ludzie w ogóle.
- Głupia. – zganiła siostrę, ale głos miała łagodny. – Nigdy Kerrie, nie wstydź się tego kim jesteś. Nie jesteś gorsza – nie jesteś też lepsza. Jesteś po prostu sobą. Jeśli dla jakiegoś pacana liczy się krew albo zdolności, to niech znika. – zbyt wiele razy słyszała zbyt wiele irracjonalnych głupot. Nigdy nie pozwoliła, by te dotarły dalej niż do skóry, od której się odbijały.
- Adrenalina, dobra zabawa. – potwierdziła ze spokojem. Kolejne słowa sprawiły, że zaśmiała się odrzucając głowę. Piękna. Tak. Zwłaszcza z tatuażami z Azkabanu i bliznami na twarzy i rękach. - Co jeśli nigdy nie chciałam dżentelmena? Powinnam go znaleźć, bo na niego zasługuje, czy poszukać kogoś, kto odpowiada temu jaka jestem? I co z Vincentem, dżentelmen czy nie? – zapytała siostry przekrzywiając odrobine głowę w bok. Trochę się z nią droczyła, trochę chciała żeby sama się nad tym zastanowiła. – Gabriel się martwi, Kerrie. – przypomniała jej poważniejąc na chwilę. – Nawet Dolina nie jest bezpieczna - nie posiadasz magii a na dodatek za głowę moją i Michała można dostać niebotyczne sumy. Pamiętasz co się stało na cmentarzu? – przypomniała jej pochmurniejąc trochę. – Ale zamykanie Cię i tak nie pomoże. Jedynie nas od siebie odsunie a ty uschniesz – w tym względzie jesteś podobna do mnie. Potrzebujesz działać. – stwierdziła zastanawiając się chwilę. – Może zabierz kogoś kogo obecność go jakoś uspokoi? Chciałam zaproponować by pójść z tobą, ale jednak siostra na randce to dość dziwne. – westchnęła przeciągle unosząc rękę, żeby podrapać się po karku. - Musimy wymyślić jakiś system bezpieczeństwa.
- Głupia. – zganiła siostrę, ale głos miała łagodny. – Nigdy Kerrie, nie wstydź się tego kim jesteś. Nie jesteś gorsza – nie jesteś też lepsza. Jesteś po prostu sobą. Jeśli dla jakiegoś pacana liczy się krew albo zdolności, to niech znika. – zbyt wiele razy słyszała zbyt wiele irracjonalnych głupot. Nigdy nie pozwoliła, by te dotarły dalej niż do skóry, od której się odbijały.
- Adrenalina, dobra zabawa. – potwierdziła ze spokojem. Kolejne słowa sprawiły, że zaśmiała się odrzucając głowę. Piękna. Tak. Zwłaszcza z tatuażami z Azkabanu i bliznami na twarzy i rękach. - Co jeśli nigdy nie chciałam dżentelmena? Powinnam go znaleźć, bo na niego zasługuje, czy poszukać kogoś, kto odpowiada temu jaka jestem? I co z Vincentem, dżentelmen czy nie? – zapytała siostry przekrzywiając odrobine głowę w bok. Trochę się z nią droczyła, trochę chciała żeby sama się nad tym zastanowiła. – Gabriel się martwi, Kerrie. – przypomniała jej poważniejąc na chwilę. – Nawet Dolina nie jest bezpieczna - nie posiadasz magii a na dodatek za głowę moją i Michała można dostać niebotyczne sumy. Pamiętasz co się stało na cmentarzu? – przypomniała jej pochmurniejąc trochę. – Ale zamykanie Cię i tak nie pomoże. Jedynie nas od siebie odsunie a ty uschniesz – w tym względzie jesteś podobna do mnie. Potrzebujesz działać. – stwierdziła zastanawiając się chwilę. – Może zabierz kogoś kogo obecność go jakoś uspokoi? Chciałam zaproponować by pójść z tobą, ale jednak siostra na randce to dość dziwne. – westchnęła przeciągle unosząc rękę, żeby podrapać się po karku. - Musimy wymyślić jakiś system bezpieczeństwa.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wiedziała, że Just ma rację, ale jak zawsze była to prawda trudna do przełknięcia - ludzie bywali fałszywi, źli. Oszukiwali i udawali kogoś, kim nie są, dla osiągnięcia korzyści. Jak bardzo jednak chciałaby wierzyć, że - choć ten jeden raz - jej przeczucie nie okazało się mylne.
- To miłe, co mówisz. Bardzo. Chyba masz rację - wstydliwie opuściła głowę, pod stołem postukując kapciami o drewnianą podłogę. W chwilach takich jak ta dobrze było przypomnieć sobie o czarodziejach, którzy kochali ją i szanowali bez względu na wszystko; nie tylko tych z rodziny, ale również przyjaciół. Trudniej było natomiast zaakceptować Kerstin ciągoty siostry do adrenaliny, nawet po tylu latach, tylu niefortunnych przygodach, o których słyszała. - Vincent jest dżentelmenem - powiedziała, ale bez przekonania. Istniały pewne... epizody, które wolałaby wyrzucić z pamięci. - Mimo wszystko... dla mnie najważniejsze, że go kochasz - Uśmiechnęła się, sięgając przez stół i łapiąc Just za dłoń, na krótki moment splatając ich palce. Spodziewała się, że za chwilę powróci temat wojny, choćby nie wiem co nie byli w stanie się od niego uwolnić, zaskoczyło ją jednak, gdy siostra przyznała, po raz pierwszy od dawna, że nie zamierzali zamykać jej w domu. - Potrzebuję działać - przyznała szeptem, spoglądając w bok i zastanawiając się, na ile tak naprawdę były w tej sprawie podobne. - Myślisz, że powinnam? Znaczy, zabrać kogoś? - zmieszała się, bo sama myśl o obserwujących ją oczach w czasie rozmowy z chłopcem przyprawiała o ból głowy. No ale prawda, tak było bezpieczniej. Dla dziewcząt, które nie chciały zostać porwane. - Mogłabym poprosić kogoś, żeby kręcił się przy straganach... - zastanowiła się. - Kogoś, kto by was znał. Co o tym myślisz?
- To miłe, co mówisz. Bardzo. Chyba masz rację - wstydliwie opuściła głowę, pod stołem postukując kapciami o drewnianą podłogę. W chwilach takich jak ta dobrze było przypomnieć sobie o czarodziejach, którzy kochali ją i szanowali bez względu na wszystko; nie tylko tych z rodziny, ale również przyjaciół. Trudniej było natomiast zaakceptować Kerstin ciągoty siostry do adrenaliny, nawet po tylu latach, tylu niefortunnych przygodach, o których słyszała. - Vincent jest dżentelmenem - powiedziała, ale bez przekonania. Istniały pewne... epizody, które wolałaby wyrzucić z pamięci. - Mimo wszystko... dla mnie najważniejsze, że go kochasz - Uśmiechnęła się, sięgając przez stół i łapiąc Just za dłoń, na krótki moment splatając ich palce. Spodziewała się, że za chwilę powróci temat wojny, choćby nie wiem co nie byli w stanie się od niego uwolnić, zaskoczyło ją jednak, gdy siostra przyznała, po raz pierwszy od dawna, że nie zamierzali zamykać jej w domu. - Potrzebuję działać - przyznała szeptem, spoglądając w bok i zastanawiając się, na ile tak naprawdę były w tej sprawie podobne. - Myślisz, że powinnam? Znaczy, zabrać kogoś? - zmieszała się, bo sama myśl o obserwujących ją oczach w czasie rozmowy z chłopcem przyprawiała o ból głowy. No ale prawda, tak było bezpieczniej. Dla dziewcząt, które nie chciały zostać porwane. - Mogłabym poprosić kogoś, żeby kręcił się przy straganach... - zastanowiła się. - Kogoś, kto by was znał. Co o tym myślisz?
- Na pewno. Nie mówię tego, żeby cię pocieszyć. Taka jest prawda. Masz wady i zalety - jak każdy. - wzruszyła lekko ramionami. - I wadą, żeby była jasność, nie jest brak zdolności magicznych, czy fakt, że nasz ojciec też ich nie posiada. - wskazała na nią palcem, dla utrwalenia tej wiadomości. - A co do samego strachu, Młoda. - zsunęła łokcie z kolan i nachyliła się trochę do niej. - Każdy go czuje. Kwestia, żeby go oswoić i nie pozwolić, żeby powstrzymał cię przed działaniem. - przyznała bo tak naprawdę czasem sama się bała. Nauczyła się już tego uczucia, może nawet przywykła w jakiś sposób. zrozumiała jak z nim funkcjonować.
- Potrafi nim być. - zgodziła się odchylając znów znów na krześle, jej usta rozchyliły się. - Ale potrafi też nie. Potrafi się wzruszyć i nie kryć z emocjami, które czuje, ale potrafi też pozostać niewzruszonym i statecznym. Jego spokój dobrze działa na moje szaleństwo. Ale gdyby był tylko dżentelmenem, już dawno przestałabyś go widywać obok mnie, Kerrie. Dasz wiarę, że kiedyś namówił mnie na wymknięcie się na potańcówkę?- zapewniła siostrę ściskając trochę jej dłoń. Przytaknęła głową. Potrzebowała, wiedziała że tak.
- Powinnaś zrobić jak czujesz. - powiedziała wzruszając łagodnie ramionami. - Wolałabym, żeby ktoś był na tyle blisko, żeby mógł zareagować w razie potrzeby, ale dał wam też możliwość na swobodną rozmowę. Ale to ja. - przyznała ze spokojem i szczerością. - I nie dlatego, że nie ufam Tobie. Nie ufam jemu, wszystkim obcym. W najgorszym wypadku. Cóż jego zostawmy. Ale w tym nienajgorszym, rzucimy wszystko żeby dotrzeć do ciebie. A ty, mimo że trudno w to uwierzyć, jesteś już dorosła. Nie mogę mówić ci jak żyć, choć z troski bym chciała.- zaśmiała się, zaraz wzdychając ciężko. Nie mogła jej niczego zabronić, właściwie - nawet nie chciała.
- Potrafi nim być. - zgodziła się odchylając znów znów na krześle, jej usta rozchyliły się. - Ale potrafi też nie. Potrafi się wzruszyć i nie kryć z emocjami, które czuje, ale potrafi też pozostać niewzruszonym i statecznym. Jego spokój dobrze działa na moje szaleństwo. Ale gdyby był tylko dżentelmenem, już dawno przestałabyś go widywać obok mnie, Kerrie. Dasz wiarę, że kiedyś namówił mnie na wymknięcie się na potańcówkę?- zapewniła siostrę ściskając trochę jej dłoń. Przytaknęła głową. Potrzebowała, wiedziała że tak.
- Powinnaś zrobić jak czujesz. - powiedziała wzruszając łagodnie ramionami. - Wolałabym, żeby ktoś był na tyle blisko, żeby mógł zareagować w razie potrzeby, ale dał wam też możliwość na swobodną rozmowę. Ale to ja. - przyznała ze spokojem i szczerością. - I nie dlatego, że nie ufam Tobie. Nie ufam jemu, wszystkim obcym. W najgorszym wypadku. Cóż jego zostawmy. Ale w tym nienajgorszym, rzucimy wszystko żeby dotrzeć do ciebie. A ty, mimo że trudno w to uwierzyć, jesteś już dorosła. Nie mogę mówić ci jak żyć, choć z troski bym chciała.- zaśmiała się, zaraz wzdychając ciężko. Nie mogła jej niczego zabronić, właściwie - nawet nie chciała.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Uśmiechnęła się, zmieszana i zawstydzona, kiedy Just nazwała ją "młoda". Ostatnio miały tak niewiele czasu na to, żeby usiąść i porozmawiać na spokojnie, że prawie zapomniała o tym, jaka siostra potrafiła być opiekuńcza. Czasem tęskniła za latami wczesnego dzieciństwa, gdy jeszcze żadna z nich nie miała tak poważnych zmartwień.
- Czyli to nic złego, że się boję? To może nawet... dobrze? - wymamrotała z zastanowieniem, zastanawiając się, ile by mogła wyciągnąć z tego lęku, jeżeli udałoby jej się, tak jak Just mówiła, oswoić go i uczynić towarzyszem. - Chyba powinnam zaryzykować. Zobaczyć, co się stanie. To nie będzie koniec świata, jeśli coś pójdzie nie tak, a żałowałabym, gdybym nie spróbowała - wypowiedziała wreszcie to, co najbardziej siedziało jej na sercu, wyraźnie oczekując reakcji starszej siostry, potwierdzenia tego, że to, co mówi, jest słuszne. Być może Kerry matkowała rodzeństwu w domu, ale gdy przychodziło do życia, wciąż szukała u nich wskazówek. Zachichotała na myśl o Justine wymykającej się dyskretnie, żeby potańczyć. - To dobry rodzaj szaleństwa. Zasługujemy, żeby czasem się zabawić. Ty zwłaszcza. - Przesunęła kciukiem po dłoni siostry. Może Vincent nie był jednak dla niej taki zły? Gdyby tylko utemperować niektóre jego zapędy, mogłoby z nich być udane małżeństwo. - Dziękuję, że to mówisz. Dziękuję, że ci zależy na moim bezpieczeństwie - Szeptała, coraz bardziej przekonana. Fakt, że Justine przyznała jej dorosłość i prawo do podejmowania własnych decyzji zrzucił ogromny ciężar z jej piersi. Obejrzała się na okno, aby upewnić się, że nikt nie podsłuchuje. - Dobra, to teraz powiedz. Jak imponowałaś chłopcom? Czego nie wolno mówić? Co wypada o sobie zdradzić? - Podparła brodę na piąstkach, jakby miała zamiar wysłuchać dobrej historii.
- Czyli to nic złego, że się boję? To może nawet... dobrze? - wymamrotała z zastanowieniem, zastanawiając się, ile by mogła wyciągnąć z tego lęku, jeżeli udałoby jej się, tak jak Just mówiła, oswoić go i uczynić towarzyszem. - Chyba powinnam zaryzykować. Zobaczyć, co się stanie. To nie będzie koniec świata, jeśli coś pójdzie nie tak, a żałowałabym, gdybym nie spróbowała - wypowiedziała wreszcie to, co najbardziej siedziało jej na sercu, wyraźnie oczekując reakcji starszej siostry, potwierdzenia tego, że to, co mówi, jest słuszne. Być może Kerry matkowała rodzeństwu w domu, ale gdy przychodziło do życia, wciąż szukała u nich wskazówek. Zachichotała na myśl o Justine wymykającej się dyskretnie, żeby potańczyć. - To dobry rodzaj szaleństwa. Zasługujemy, żeby czasem się zabawić. Ty zwłaszcza. - Przesunęła kciukiem po dłoni siostry. Może Vincent nie był jednak dla niej taki zły? Gdyby tylko utemperować niektóre jego zapędy, mogłoby z nich być udane małżeństwo. - Dziękuję, że to mówisz. Dziękuję, że ci zależy na moim bezpieczeństwie - Szeptała, coraz bardziej przekonana. Fakt, że Justine przyznała jej dorosłość i prawo do podejmowania własnych decyzji zrzucił ogromny ciężar z jej piersi. Obejrzała się na okno, aby upewnić się, że nikt nie podsłuchuje. - Dobra, to teraz powiedz. Jak imponowałaś chłopcom? Czego nie wolno mówić? Co wypada o sobie zdradzić? - Podparła brodę na piąstkach, jakby miała zamiar wysłuchać dobrej historii.
- Nic dziwnego. Czasem nie złego. Czasem nie dobrego. Są różne rodzaje strachu, Kerrie. A czasem myślę, że posiadanie go czyni nas bardziej ludzkimi. To kiedy nie boisz się niczego i nikogo, tracisz coś ze swojego człowieczeństwa. A kiedy pozwalasz, żeby ogarnął cię całkowicie stajesz się niebezpieczeństwem nawet dla siebie. Ostatecznie chyba jak we wszystkim i z nim potrzeba równowagi. - stwierdziła w końcu decydując się sięgnąć po kubek z kawą. Tym razem chyba było… dość bezpiecznie.
- Nie będzie. - zgodziła się z siostrą. - Więc postanowiłaś. - pochwaliła ją krótko, a może podsumowała dźwigając lekko kącik ust ku górze. Wewnętrznie nie była zadowolona ze spotkań siostry z obcym facetem. - Kiedy w ogóle to spotkanie? - zapytała zawieszając tęczówki na siostrze.
- To dawno było, na wakacjach chyba przed piątą klasą u Rineheartów. - zastanowiła się głośno. - Kieran nam wtedy nieźle zmył głowy. - zmarszczyła odrobinę głos na wspomnienie tej konkretnej nocy.
Przytaknęła siostrze lekko głową i wywróciła oczami.
- Oczywiście, że mi zależy. Chyba nie pomyślałaś że nie? - zapytała unosząc jedną z brwi ku górze. Kolejne słowa sprawiły że uniosła znów rękę, żeby przesunąć nią po karku.
- Trudno mi ci poradzić, bo mówiłam zawsze to, co chciałam powiedzieć. Kokietowałam jeśli miałam ochotę, ręka na ramieniu, odsunięcie włosów. - wzruszyła łagodnie ramionami. - W twoim przypadku jest trudniej bo już przy nazwisku musisz zastanowić się kilka razy. Znalazłaś jakieś, którym mogłabyś się posługiwać? Co powiesz na Wilde? - nazwisko panieńskie ich matki. Dostatecznie bliskie do niej samej, ale bez znaczenia dla większości. - Jeśli poprosił cię o spotkanie, to już musiałaś mu jakoś zaimponować. Ale sądzę Kerrie, że wystarczy, żebyś była sobą. - zastanowiła się na głos, na nowo podciągając nogi na krzesło. - Bo ostatecznie, to ciebie chce poznać, nie?
- Nie będzie. - zgodziła się z siostrą. - Więc postanowiłaś. - pochwaliła ją krótko, a może podsumowała dźwigając lekko kącik ust ku górze. Wewnętrznie nie była zadowolona ze spotkań siostry z obcym facetem. - Kiedy w ogóle to spotkanie? - zapytała zawieszając tęczówki na siostrze.
- To dawno było, na wakacjach chyba przed piątą klasą u Rineheartów. - zastanowiła się głośno. - Kieran nam wtedy nieźle zmył głowy. - zmarszczyła odrobinę głos na wspomnienie tej konkretnej nocy.
Przytaknęła siostrze lekko głową i wywróciła oczami.
- Oczywiście, że mi zależy. Chyba nie pomyślałaś że nie? - zapytała unosząc jedną z brwi ku górze. Kolejne słowa sprawiły że uniosła znów rękę, żeby przesunąć nią po karku.
- Trudno mi ci poradzić, bo mówiłam zawsze to, co chciałam powiedzieć. Kokietowałam jeśli miałam ochotę, ręka na ramieniu, odsunięcie włosów. - wzruszyła łagodnie ramionami. - W twoim przypadku jest trudniej bo już przy nazwisku musisz zastanowić się kilka razy. Znalazłaś jakieś, którym mogłabyś się posługiwać? Co powiesz na Wilde? - nazwisko panieńskie ich matki. Dostatecznie bliskie do niej samej, ale bez znaczenia dla większości. - Jeśli poprosił cię o spotkanie, to już musiałaś mu jakoś zaimponować. Ale sądzę Kerrie, że wystarczy, żebyś była sobą. - zastanowiła się na głos, na nowo podciągając nogi na krzesło. - Bo ostatecznie, to ciebie chce poznać, nie?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Michael powiedział jej kiedyś, że z nich wszystkich najbardziej przypomina matkę. Nie zamierzała oponować, ale czasem - tylko czasem, pomiędzy jednym zaczepnym uśmieszkiem a drugim - Kerstin dostrzegała mamę w Justine. W jej spokoju, w ciepłych słowach, w mądrości, który wypływała na wierzch zupełnie nieoczekiwanie.
- Jeśli tak, mam nadzieję, że wszyscy będziemy pamiętać o równowadze - powiedziała cicho, bo nie wiedziała, co rozsądnego może dodać, a nie chciała wyciągać teraz wszystkich tych momentów, gdy równowagi nie zachowywali. - W sobotę. Kiedy pójdę sprzedawać jajka i trochę powideł z jesieni. - Opuściła wzrok na blat stołu, wygładzając zagięcia na obrusie. - Och - skwitowała tylko historię o panu Kieranie besztającym Just i Vincenta, ponieważ nie spodziewała się, że to zdarzenie sięgnie tak daleko wstecz. Kiedy przeszły do porad i wskazówek, pobladłe przed momentem policzki Kerry nabrały koloru. - Na swoim ramieniu, prawda? O... tak? - Uniosła dłoń i strzepnęła włosy z ramienia takim ruchem, jakby strzepywała kurz z sukienki. - Oczywiście, nie powiedziałam nazwiska - Przygryzła wargę. - Wilde. Kerstin Wilde. Kerry Wilde. Chyba brzmi w porządku. - Uśmiechnęła się blado na wspomnienie mamy.
Rzuciła Just wymowne spojrzenie rezygnacji, gdy siostra podciągnęła stopy na krzesło. Czyste, powycierane krzesło. Na stół je od razu wsadź, przemknęło jej przez myśl, ale nie zmieniła tematu.
- Może wystarczy, może nie... - urwała, a potem wychyliła się przez stół, jakby miała zamiar wyjawić tajemnicę. - Nazywa się Thomas. Thomas Doe. Mówi ci to coś? - Wydęła usta, częściowo ciekawa, a częściowo niepewna.
- Jeśli tak, mam nadzieję, że wszyscy będziemy pamiętać o równowadze - powiedziała cicho, bo nie wiedziała, co rozsądnego może dodać, a nie chciała wyciągać teraz wszystkich tych momentów, gdy równowagi nie zachowywali. - W sobotę. Kiedy pójdę sprzedawać jajka i trochę powideł z jesieni. - Opuściła wzrok na blat stołu, wygładzając zagięcia na obrusie. - Och - skwitowała tylko historię o panu Kieranie besztającym Just i Vincenta, ponieważ nie spodziewała się, że to zdarzenie sięgnie tak daleko wstecz. Kiedy przeszły do porad i wskazówek, pobladłe przed momentem policzki Kerry nabrały koloru. - Na swoim ramieniu, prawda? O... tak? - Uniosła dłoń i strzepnęła włosy z ramienia takim ruchem, jakby strzepywała kurz z sukienki. - Oczywiście, nie powiedziałam nazwiska - Przygryzła wargę. - Wilde. Kerstin Wilde. Kerry Wilde. Chyba brzmi w porządku. - Uśmiechnęła się blado na wspomnienie mamy.
Rzuciła Just wymowne spojrzenie rezygnacji, gdy siostra podciągnęła stopy na krzesło. Czyste, powycierane krzesło. Na stół je od razu wsadź, przemknęło jej przez myśl, ale nie zmieniła tematu.
- Może wystarczy, może nie... - urwała, a potem wychyliła się przez stół, jakby miała zamiar wyjawić tajemnicę. - Nazywa się Thomas. Thomas Doe. Mówi ci to coś? - Wydęła usta, częściowo ciekawa, a częściowo niepewna.
- Włosy na swoim, ręka na jego. - popatrzyła na siostrze przez chwilę zdumiona, żeby zaraz uśmiechnąć się krótko. - Dokładnie tak. Możesz go dotknąć zupełnie przypadkiem, całkowicie nieświadomie. W podekscytowaniu czy rozbawieniu na chwilę ścisnąć ramię jak sytuacja pomoże. - wzruszyła ramionami. - Dostrzeżesz okazję, jak się pojawi. Ale możesz po prostu dać jemu prowadzić. - zawyrokowała krótko mrużąc na chwilę oczy. Sobota. Może jednak powinna być gdzieś z oculusem pod kameleonem? Westchnęła trochę ciężko do siebie nie potrafiąc odsunąć zmartwienia mimo wszystko. Kerrie nie była w stanie nic zdziałać przeciwko magii. A jej osobę ktoś mógł spróbować wykorzystać by złapać ich. Co by zrobiła, gdyby ją pojmali?
- Brzmi świetnie. - uśmiechnęła się, skinąwszy krótko głową podciągając nogi na krzesło. Wyłapując spojrzenie siostry przekręciła lekko oczami. Ciesz się, że nie położyłam ich na stół pomyślała, nie zmieniając pozycji. Zawsze dziwnie siadała. Ale stopy miała bose więc nie musiała się martwić o błoto czy coś.
- Kerrie, nie zaangażuj się w coś, co będzie kazało ci się zmienić. - powiedziała po krótkim komentarzu. - Byłam tam i to była głupota. Vincent chce mnie taką, pełną wad i niedoskonałości, pozwala mi być sobą. I wiele lat zajęło mi zrozumienie, że warto się zmieniać, tylko jeśli zmiany przychodzą naturalnie przez doświadczenie i mijający czas, nawet przez ludzi którzy nas otaczają - jeśli te przychodzą nie dlatego że ktoś ich oczekuje. Nie dla kogoś. - niebieskie spojrzenie zrównało się z tak podobnym do jej. Wydęła usta kiedy Kerrie podała jej nazwisko i pokręciła krótko głową. - Nie znam. Ale z dobrych wiadomości nie przypominam sobie, żeby któryś z naszych przeciwników nosił takie nazwisko. - zmarszczyła brwi. - Oczywiście, mógł kłamać. W co się ubierzesz?
- Brzmi świetnie. - uśmiechnęła się, skinąwszy krótko głową podciągając nogi na krzesło. Wyłapując spojrzenie siostry przekręciła lekko oczami. Ciesz się, że nie położyłam ich na stół pomyślała, nie zmieniając pozycji. Zawsze dziwnie siadała. Ale stopy miała bose więc nie musiała się martwić o błoto czy coś.
- Kerrie, nie zaangażuj się w coś, co będzie kazało ci się zmienić. - powiedziała po krótkim komentarzu. - Byłam tam i to była głupota. Vincent chce mnie taką, pełną wad i niedoskonałości, pozwala mi być sobą. I wiele lat zajęło mi zrozumienie, że warto się zmieniać, tylko jeśli zmiany przychodzą naturalnie przez doświadczenie i mijający czas, nawet przez ludzi którzy nas otaczają - jeśli te przychodzą nie dlatego że ktoś ich oczekuje. Nie dla kogoś. - niebieskie spojrzenie zrównało się z tak podobnym do jej. Wydęła usta kiedy Kerrie podała jej nazwisko i pokręciła krótko głową. - Nie znam. Ale z dobrych wiadomości nie przypominam sobie, żeby któryś z naszych przeciwników nosił takie nazwisko. - zmarszczyła brwi. - Oczywiście, mógł kłamać. W co się ubierzesz?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
1958 | Rodzina Tonks
Szybka odpowiedź