1958 | Rodzina Tonks
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Rozmowy kuchenne
Rodzina Tonks 1958
Kerstin Tonks, Michael Tonks, Gabriel Tonks, Justine Tonks, Vincent Rineheart i spółka
Szafka na rozmowy i rozmówki pomniejsze
Kerstin Tonks, Michael Tonks, Gabriel Tonks, Justine Tonks, Vincent Rineheart i spółka
Szafka na rozmowy i rozmówki pomniejsze
I show not your face but your heart's desire
A on lubił jej obecność; przypominała mu o prawdziwiej przynależności, skrawku ziemi, który w końcu mógł nazwać swoim domem. Akceptowała go, była tu tylko i wyłącznie dla niego. Nie zauważył, że kubek trzymany w kobiecych dłoniach, skrywał jego ulubione mieszanki. Nie zdążył wyrazić gromkiej aprobaty zaoferowany dokładnymi poszukiwaniami. Każdy, gwałtowniejszy ruch sprawiał przenikający ból; niewidzialny grymas krzywił usta, marszczył czoło ukazując wąskie zmarszczki. Odetchnął cicho, aby uspokoić nadwyrężony organizm, lecz lekki śmiech oderwał go od zajęcia. Odkręcił głowę i zmarszczył brwi zaskoczony: – Oczywiście, że poważnie. – odparł pewnie, nie rozumiejąc dlaczego snuła jakiekolwiek wątpliwości. Każda jednostka, która traktowała ją bez szacunku, z wyraźną dezaprobatą wypowiadała się na temat jej ponadprzeciętnych umiejętności, powinna zostać postawiona do pionu. A on mógłby się tym zająć: – Wiem, że sobie poradzisz, ale jeśli powie jeszcze jedno słowo… Masz mnie poinformować. – nakazał ostrzej. Prawie wyciągnął w jej stronę ostrzegawczy palec, lecz powstrzymał się w odpowiedniej chwili, naciągając materiał swetra. – Można tak powiedzieć. – odpowiedział równie krótko, dostrzegając lekki ruch, przysunięcie w jego stronę. Zamknął drzwiczki i westchnął zrezygnowany. Poszukiwana rzecz musiała mu gdzieś umknąć; może Kerry robiła ostatnio generalne porządki? Dłonie zwinięte w pięści, oparł o biodra obserwując działania blondynki. Zmarszczył brwi nie mając pojęcia dlaczego sięga właśnie tam. Po chwili trzymała w dłoniach jego upragnioną zdobycz: – Jeszcze jakiś czas temu stało na górze… – żachnął niezadowolony. Chciał zabrać pudełeczko i przenieść się dalej, lecz zaskoczyła go swą nadmierną ciekawością. Podszedł do pakunków i najważniejszy z nich przepchnął jeszcze dalej. – To wszystko dla was. – poinformował. – Mieszkając sam nie potrzebuję wiele. Przecież nie wyrzucę, prawda? – co jakiś czas, niektóre produkty dostawał od swoich klientów. Zgromadził zapasy, których nie będzie w stanie zagospodarować. Dzielnie się było teraz na porządku dziennym: – Ostatnio zaniosłem trochę rzeczy Jacqeline. Nie była zadowolona… – przekręcił oczami. – Wysłałem też coś – spojrzał na Justine z dość nietypowym smutkiem i zatrzymał się na moment: – wysłałem trochę ojcu. O dziwo, jeszcze nic mi nie odesłał… – zaśmiał się głupkowato i wzruszył ramionami. Podszedł bliżej, aby wziąć w ręce srebrne opakowanie. – W torbach są jajka, trochę świeżych warzyw, butelka zsiadłego mleka, chleb i trochę kawy dla ciebie. Zaraz to rozpakuję, pójdę tylko na chwilę do łazienki. – poinformował i odkręcił się na pięcie, aby niepostrzeżenie wymknąć się z pomieszczenia i dokonać samotnej operacji. Im dłużej czekał, tym efekt klątwy mógł być gorszy.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Obserwowała go, bo coś zdawało się inne – nie do końca takie. Ale patrząc nie potrafiła dostrzec, jedynie przeczucie nieśmiało trącało ją w ramię, pozostawiając trudne do wyjaśnienia przeczucie. Coś w ruchach było inne, bardziej napięte. Zmarszczone czoło widocznie musiało świadczyć o czymś, o czym nie mówiły usta.
- Żebyś mógł zrobić co? – zapytała przekrzywiając głowę z zastanowieniu mrużąc odrobinę oczy. Connor z pewnością miał powiedzieć jeszcze słowo, a nawet kilka zdań.
Przesunęła się, żeby wyciągnąć wspomnianą puszkę i pokazać swoją zdobyć. Wzruszyła ramionami komunikując, że nie jest pewna jak o dlaczego przedmiot zmienił swoje ulokowanie. Schowała pudełko za plecami, próbując wydobyć z niego odpowiedź po co właściwie go szukał, ale nie otrzymała odpowiedzi. Spojrzała na dziwnie ułożone dłonie na biodrach. Zaraz jednak kierując zainteresowanie na stolik.
- Nie wyrzucisz. – zgodziła się, przesuwając tęczówkami po siatkach. – Dlaczego nie była? – pojawiło się pytanie. – I dlaczego miałby? – zadała kolejne, to dotyczące ojca. Skupiona na siatkach na chwilę straciła uwagę, orientując się, ze odbiera pudełko, kiedy nie była w stanie chwycić go w palce na tyle mocno, by pozostało w jej posiadaniu. – Hej..! – zaprotestowała przenosząc tęczówki na dół, na nie i na jego rękę obserwując szybki ruch w którym też jej coś nie pasowało. Dłonie? Nie była pewna. Nie próbowała jednak odzyskać zdobyczy pudełka. – Mój wybawca. – zażartowała krótko na wzmiankę o kawie. A jej ręka pomknęła do jego, by spróbować złapać za nadgarstek żeby zatrzymać go jeszcze na chwilę zanim zniknie. – Coś się stało? jesteś jakiś... – zaczęła szukając słowa, od samego wejścia coś jej nie pasowało i ostatecznie zdecydowała, ze lepiej zapytać, niż zgadywać.
- Żebyś mógł zrobić co? – zapytała przekrzywiając głowę z zastanowieniu mrużąc odrobinę oczy. Connor z pewnością miał powiedzieć jeszcze słowo, a nawet kilka zdań.
Przesunęła się, żeby wyciągnąć wspomnianą puszkę i pokazać swoją zdobyć. Wzruszyła ramionami komunikując, że nie jest pewna jak o dlaczego przedmiot zmienił swoje ulokowanie. Schowała pudełko za plecami, próbując wydobyć z niego odpowiedź po co właściwie go szukał, ale nie otrzymała odpowiedzi. Spojrzała na dziwnie ułożone dłonie na biodrach. Zaraz jednak kierując zainteresowanie na stolik.
- Nie wyrzucisz. – zgodziła się, przesuwając tęczówkami po siatkach. – Dlaczego nie była? – pojawiło się pytanie. – I dlaczego miałby? – zadała kolejne, to dotyczące ojca. Skupiona na siatkach na chwilę straciła uwagę, orientując się, ze odbiera pudełko, kiedy nie była w stanie chwycić go w palce na tyle mocno, by pozostało w jej posiadaniu. – Hej..! – zaprotestowała przenosząc tęczówki na dół, na nie i na jego rękę obserwując szybki ruch w którym też jej coś nie pasowało. Dłonie? Nie była pewna. Nie próbowała jednak odzyskać zdobyczy pudełka. – Mój wybawca. – zażartowała krótko na wzmiankę o kawie. A jej ręka pomknęła do jego, by spróbować złapać za nadgarstek żeby zatrzymać go jeszcze na chwilę zanim zniknie. – Coś się stało? jesteś jakiś... – zaczęła szukając słowa, od samego wejścia coś jej nie pasowało i ostatecznie zdecydowała, ze lepiej zapytać, niż zgadywać.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Czuł, że spogląda na niego podejrzliwe, wyczuwa zmienione zachowanie, spięcie mięśni rysujące się pod płachtą hebanowego swetra. Zerknął na nią przelotnie, asekuracyjnie, brnąc w niewielkie kłamstwo, którego nie musiała poznawać. Nie potrzebowała na swej drodze kolejnych, zdecydowanie zbyt błahych zmartwień. Zmarszczył brwi zaskoczony, analizując pytanie, które wypadło z jej słodkich ust: – Żebym mógł ustawić go do pionu… I żeby w końcu się od ciebie odczepił. – zakomunikował oczywistość, choć odrobinę niechętnie. Przekręcił jasne tęczówki; jego postawa wyrażała zazdrość, której za żadne skarby świata nie potrafił utemperować. Potencjalni przeciwnicy czaili się na każdym kroku. Westchnął krótko, gdy blondynka schowała pudełko; zamierzała się z nim droczyć? Ręce oparte na biodrach poruszyły się miarowo, a ramiona powędrowały do góry w delikatnym ruchu: – Bo przecież jest zbyt dumna, żeby przyjmować jakąkolwiek pomoc… – wyrzucił z rozczarowaną pretensją kręcąc głową z dezaprobatą. Siostra nie zrozumiała jego bezinteresownych intencji, próby odnowienia relacji, zbliżenia w dość niezobowiązujący sposób. – Bo to Kieran… – żachnął niezadowolony i korzystając z chwili dziewczęcej nieuwagi, przesunął się zwinnie i ukradł zagubione pudełko trzymane w dłoniach wybawczyni. Uśmiechnął się kącikiem ust rejestrując jej reakcje i odchodząc na bezpieczną odległość. Prezentując produkty, już odwracał się na pięcie, kiedy ta szybko ujęła go za nadgarstek. Nie zamierzał się wyrywać. Uniósł wzrok krzyżując go z bliźniaczymi tęczówkami. Mina, która jeszcze przed chwilą ukazywała zadowolenie, wykrzywiła się w bolesnym grymasie, gdyż jej palce musnęły skrawek oparzonej rany. Wypuścił powietrze bezgłośnie – nie zamierzał oszukiwać, był złapany w potrzasku. Spojrzał w jej oczy i powoli odsłonił rękawy swetra, zakrywające dłonie czerwone od ciężkich oparzeń, pełne podrażnień oraz białych bąbli. Nie był to zbyt przyjemny widok: – Nie chciałem cię martwić… – zaczął ciszej. – To nic takiego. Nałożę tylko kilka specyfików i przejdzie… – nie był pewny jak długo lecznicze zioła będą rozprawiać się ze skutkami czarnej magii. O tej kwestii wolał jej nie mówić.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Lustrowała go z przekrzywioną głową, czekając na odpowiedź który dźwignęła odrobinę jej brew ku górze. Wyprostowała głowę a wargi oblekła w łagodny uśmiech. - Tak mi nie pomożesz. Mężczyzna stający w moim imieniu tylko utwierdzi go w przekonaniu, że sama nie potrafię. - wyjaśniła ze spokojem podchodząc do szafki, która miała znajdować to, czego szukał. Zanim do niej zajrzała, odwróciła się podpierając na chwilę dłońmi o blat. - Ale… to miłe. - przyznała po krótkim zawahaniu, jakby zastanawiając się, czy wypowiedzieć na głos te słowa. Zaraz odwróciła się, odnajdując pudełeczko, wypuszczając krótkie pytania, drocząc się chwilę. Spoważniała jednak na wypowiedziane słowa. - A może musi na nowo przywyknąć, do twojej obecności i opiekuńczości? - odpowiedziała pytaniem. Nie posłała pocieszającego uśmiechu, po prostu podsuwała jedną z możliwości. Na temat Kierana nie zdążyła już odpowiedzieć. Coś chciała, na chwilę zamilkła i skupiła się za mocno na dobrze słów w tej… delikatnej sprawie, że zwyczajnie dała się zaskoczyć.
Wyciągnęła dłoń, szczęśliwie zdążając palcami ująć męski nadgarstek. Jasne spojrzenie szukało tego tak podobnego do jej, a wykrzywione usta jedynie potwierdziły przypuszczenia. Opuściła spojrzenie unosząc w zaskoczeniu brwi na widok nieciekawych poparzeń. - Nie chciałeś… - powtórzyła po nim łapiąc w płuca powietrze w jednoczesnym zaskoczeniu ale i oburzeniu. Zmarszczyła na chwilę nos widocznie niezadowolona. - Siadaj. - poleciła krótko, brodą wskazując na krzesło. Uniosła rękę, dotykając nią ramienia i pilnując żeby zajął miejsce. Łagodnie ujęła za zewnętrzną część dłoni, układając je na kuchennym stole. - Co właściwie zamierzałeś z tym zrobić? - zapytała, wyciągając różdżkę. Nie unosząc na niego tęczówek, a przekrzywiając odrobinę głowę i przykładając różdżkę do prawej dłoni. - Cauma Sanavi Maxima. - zaczęła wypowiadać inkarnacje, przesuwając różdżką wzdłuż obrażeń. Nie zawsze różdżka posłuchała, ale po którymś razie poddawała się jej woli. Kiedy skończyła uniosła tęczówki, a potem przeniosła wzrok na niego. Wolna, lewa dłoń uniosła się ku górze, żeby przesunąć po policzku mężczyzny. - Blizny się zagoją i zregenerują. Nie będzie po nich śladu. - zapewniła. - Następnym razem Cię stłukę najpierw. - mruknęła przysuwając się bliżej. - Pozwól mi też się martwić. - poprosiła krótko.
Wyciągnęła dłoń, szczęśliwie zdążając palcami ująć męski nadgarstek. Jasne spojrzenie szukało tego tak podobnego do jej, a wykrzywione usta jedynie potwierdziły przypuszczenia. Opuściła spojrzenie unosząc w zaskoczeniu brwi na widok nieciekawych poparzeń. - Nie chciałeś… - powtórzyła po nim łapiąc w płuca powietrze w jednoczesnym zaskoczeniu ale i oburzeniu. Zmarszczyła na chwilę nos widocznie niezadowolona. - Siadaj. - poleciła krótko, brodą wskazując na krzesło. Uniosła rękę, dotykając nią ramienia i pilnując żeby zajął miejsce. Łagodnie ujęła za zewnętrzną część dłoni, układając je na kuchennym stole. - Co właściwie zamierzałeś z tym zrobić? - zapytała, wyciągając różdżkę. Nie unosząc na niego tęczówek, a przekrzywiając odrobinę głowę i przykładając różdżkę do prawej dłoni. - Cauma Sanavi Maxima. - zaczęła wypowiadać inkarnacje, przesuwając różdżką wzdłuż obrażeń. Nie zawsze różdżka posłuchała, ale po którymś razie poddawała się jej woli. Kiedy skończyła uniosła tęczówki, a potem przeniosła wzrok na niego. Wolna, lewa dłoń uniosła się ku górze, żeby przesunąć po policzku mężczyzny. - Blizny się zagoją i zregenerują. Nie będzie po nich śladu. - zapewniła. - Następnym razem Cię stłukę najpierw. - mruknęła przysuwając się bliżej. - Pozwól mi też się martwić. - poprosiła krótko.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Domykając szafkę opuścił ręce zrezygnowany, spoglądając w jej stronę z odrobiną zdziwienia, a także zażenowania; przecież wiedział, że mógł spodziewać się właśnie takiej odpowiedzi. Wszystko musiała robić sama, zabierając i zabraniając jakiejkolwiek inicjatywy: – Wątpisz, że zastraszyłbym go wystarczająco? – zapytał poważnym tonem, przyglądając się jej pobieżnie. On widział te sytuację z zupełnie innej strony. Mogła być najsilniejszą, niepokonaną, najgroźniejszą wojowniczką w całym, czarodziejskim wszechświecie, jednakże świadomość, iż nie stąpa po tej ziemi samotnie, mogła skutecznie odstraszyć zbyt pewnego siebie przeciwnika. Był gotowy ruszyć mu naprzeciw – choćby zaraz. Ścisnął usta w ciasną kreskę i wzruszył ramionami odpowiadając ciszej: – Nie miłe, a prawdziwe. – jasne tęczówki zaświeciły się niemą ulgą, gdy ukazane znalezisko spoczęło w drobnych dłoniach blond oblubienicy. Odetchnął spokojniej, a gdy odpowiedziała dość dziwnym pytaniem, uniósł brwi w niezrozumiałym geście i zastanowił się nad wypowiedzią: – To co mam zrobić, tak po prostu przychodzić z pustymi rękami? – zapytał zaraz, dość wyrywnie, odrobinę bezmyślnie, nie rozumiejąc stwierdzenia gospodyni. Ciemnowłosa miała przecież czas, wiedziała, że stara się naprawić każdy najmniejszy błąd. Podchodzi coraz bliżej, zwraca na siebie uwagę, dopomaga, wspiera w tak trudnych i niemożliwych czasach. On sam nie wiedział jednak żadnej poprawy. Powoli tracił też nadzieję. Udało jej się unieruchomić jego nadgarstek. Nie miał wyjścia, nie chciał udawać, a może zwyczajnie nie potrafił? Podciągając rękawy zauważył niezadowoloną minę, wstrzymany oddech, złość krążącą między jaśniejącym błękitem. Nie protestował. Usiadł na drewnianym krześle, posłusznie, bez słowa. Wzrok utkwiony w poranionych kończynach nie przenosił się na kobietę; napawał się jej bliskością i wywarzonym dotykiem. Wiedziała co robi, miała przecież doświadczenie: – Chciałem zaparzyć kilka ziół; żywokost, dziurawiec, trochę rumianku. – westchnął głośno. – Miałem je w tym pudełku. Zrobiłbym opatrunek. – wyjaśnił zgodnie z prawdą zerkając na przedmiot pozostawiony na stole. Nie musiałaby tracić swojego cennego czasu. Musiał tylko przeboleć błędy, których dopuścił się z samego rana. Nieznane inkantacje rozbłyskały nad jego dłońmi czyniąc niesamowite cuda. Skóra mrowiła, rozciągała się, bolała w najgorszych miejscach powodując skrzywienie. Zamknął powieki, aby nie skupiać się na dyskomforcie. Kiedy skończyła rozchylił je powolnie, widząc przed sobą te drugie, tak bardzo podobne źrenice. Dłoń gładziła zarośnięty policzek, a kącik ust wykrzywił się nieznacznie: – To groźba czy obietnica? – zapytał zaczepnie, aby po chwili złapać ją za przedramię z wyważoną lekkością, zmusić do opadnięcia na jego kolana. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Przysunął się bliżej twarzy z odpowiedzią wyrzuconą praktycznie w jej usta: – Zastanowię się. – po czym pocałował ją czule w ramach nieocenionych podziękowań. Prawa, wolna dłoń przesunęła się po bladych kosmykach oraz linii szczęki. Po krótkiej chwili niestabilnego upojenia, ożywił się nieznacznie, przypominając sobie o istotnym fakcie: – Mam coś dla ciebie. – fioletowa zdobycz, przez cały czas spoczywała między papierowymi torbami. Musiała prezentować się nienagannie podczas nieokazyjnego wręczenia.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Kiedy pytanie wydobyło się z jego ust jej brew mimowolnie uniosła się do góry, mierząc się z nim spojrzeniem. Zaraz jednak na jej usta wpłynął krótki, filuterny uśmiech.
- Oh, myślę widziałam już namiastkę tego, co potrafisz. - przyznała ze spokojem myślami wracając do ich wspólnej wizyty w Londyńskich kanałach. - I nie zamierzam zawahać się w prośbie o pomoc - gdy zajdzie potrzeba. - przyznała ze spokojem na chwilę splatając dłonie na ramionach. - Ale biuro to specyficzne miejsce, muszę wypracować swoją pozycję sama i zasłużyć na nią. Nie ma innej drogi. To tak jak z twoimi klientami, ufają ci, bo masz już pewną renomę, prawda? - zapytała retorycznie, powracając do krótkich poszukiwań. Wyprostowana spojrzała na niego łagodnie, kręcąc lekko głową w zaprzeczeniu. - Przychodź tak jak zawsze i bądź taki jak jesteś. Nic więcej, poza czasem nie trzeba - moim zdaniem. - przyznała ze spokojem. Rozumiała niecierpliwość, może wątpliwości - a może bardziej domyślała się ich. Jackie jedenaście lat polegała głównie na sobie, możliwe, że miała wokół siebie jeszcze szczelniejszy mur niż ona.
- Chciałeś zaparzyć je w łazience? - zapytała, uśmiechając się półgębkiem, spoglądając na niego spod kotary włosów, kiedy te zsunęły się w dół. Na chwilę przerwała leczenie, żeby unieść je i założyć charakterystycznym gestem za ucho. Trochę czasu zajęło zaleczenie ran, blizny miały zejść, a ból nie doskwierać tak, jak do tej pory. Choć do zagojenia miało minąć trochę czasu. Dłoń uniosła się, obejmując męski policzek, mimowolnie szukając kontaktu. Wywróciła oczami, na padające z jego ust pytanie. - Może oba. - odpowiedziała na zaczepkę, już mając odchodzić, kiedy poczuła lekki dotyk na ramieniu, pozwoliła się przyciągnąć. Otworzyła już usta, mając w zamiarze oburzyć się na padające słowa, ale rozkojarzył ją dość szybko złączając ich wargi. Zamrugała kilka razy na nagłe stwierdzenie. - No kawę, tak? - spytała głupkowato, zerkając w kierunku pakunków, które ze sobą przyniósł.
- Oh, myślę widziałam już namiastkę tego, co potrafisz. - przyznała ze spokojem myślami wracając do ich wspólnej wizyty w Londyńskich kanałach. - I nie zamierzam zawahać się w prośbie o pomoc - gdy zajdzie potrzeba. - przyznała ze spokojem na chwilę splatając dłonie na ramionach. - Ale biuro to specyficzne miejsce, muszę wypracować swoją pozycję sama i zasłużyć na nią. Nie ma innej drogi. To tak jak z twoimi klientami, ufają ci, bo masz już pewną renomę, prawda? - zapytała retorycznie, powracając do krótkich poszukiwań. Wyprostowana spojrzała na niego łagodnie, kręcąc lekko głową w zaprzeczeniu. - Przychodź tak jak zawsze i bądź taki jak jesteś. Nic więcej, poza czasem nie trzeba - moim zdaniem. - przyznała ze spokojem. Rozumiała niecierpliwość, może wątpliwości - a może bardziej domyślała się ich. Jackie jedenaście lat polegała głównie na sobie, możliwe, że miała wokół siebie jeszcze szczelniejszy mur niż ona.
- Chciałeś zaparzyć je w łazience? - zapytała, uśmiechając się półgębkiem, spoglądając na niego spod kotary włosów, kiedy te zsunęły się w dół. Na chwilę przerwała leczenie, żeby unieść je i założyć charakterystycznym gestem za ucho. Trochę czasu zajęło zaleczenie ran, blizny miały zejść, a ból nie doskwierać tak, jak do tej pory. Choć do zagojenia miało minąć trochę czasu. Dłoń uniosła się, obejmując męski policzek, mimowolnie szukając kontaktu. Wywróciła oczami, na padające z jego ust pytanie. - Może oba. - odpowiedziała na zaczepkę, już mając odchodzić, kiedy poczuła lekki dotyk na ramieniu, pozwoliła się przyciągnąć. Otworzyła już usta, mając w zamiarze oburzyć się na padające słowa, ale rozkojarzył ją dość szybko złączając ich wargi. Zamrugała kilka razy na nagłe stwierdzenie. - No kawę, tak? - spytała głupkowato, zerkając w kierunku pakunków, które ze sobą przyniósł.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Popatrzył na nią podejrzliwe, odrobinę udając, iż nie ma pojęcia jaką sytuację przedstawiła jako znakomity przykład: – Co masz na myśli? – rzucił krótko, zdając sobie sprawę, że jego druga natura, czasami przejmowała całkowitą kontrolę. Wysłuchał jej wypowiedzi ze skupieniem, odkładając absorbujące poszukiwania. Słoik trzymany w dłoniach zawisł w powietrzu, a głowa kiwała się z w miarowym rytmie. Nabrał pokaźny haust powietrza i powiedział: – Wydaje mi się, że to odrobinę inna sytuacja. Twój kolega dopuszcza się do jawnej dyskryminacji, nie ze względu na renomę, a inne przeszkadzające mu czynniki… Czy nie powinnaś zgłosić tego – odchrząknął krótko nie zapominając, iż głównym przewodniczącym całej jednostki był przecież jego ojciec. – do Kierana? Co z tego, że biuro jest specyficzne, ale chyba są tam jakieś zasady… – żachnął poddenerwowany nie rozumiejąc tej dziwnej hierarchii, podchodów, przyzwalania na nieodpowiednie traktowanie. Skrzywiona mina wyrażała niesmak; nie posunął się do szerszego komentarza, który nie zmienił się od jedenastu, długich i bardzo mozolnych lat. Znów popatrzył na nią wymownie, przeciągając spojrzenie. A jeśli to nie wystarczy? – Tylko, że ten czas upływa, a nic się nie zmienia… A co jeśli w końcu go zabraknie? Nie wiem czy tak powinno być. – wątpliwość rozdrgała struny głosowe, a słoik z czerwoną zawartością powędrował na swoje miejsce. Posmutniał lekko, gdyż sprawy rodzinne od miesięcy nie dawały mu spokoju. Były rozgrzebane, niespójne, niekompletne. Ich relacje nie posunęły się nawet o krok. – Chciałem… W sumie, eee, nie wiem co chciałem. – wyjaśnił zagubiony robiąc zmieszaną minę. Twarz zniknęła w kotarze jasnych włosów, mógł poczuć ich zapach, przyjemne łaskotanie na zarośniętym policzku. Nie przemyślał tak sprytnego, odkrytego planu. Westchnął tylko kręcąc lekko głową, lecz doprowadzony do porządku, mierzył się z bólem i karcącym gestem. Gdy skończyła, pozwolił na czuły gest, skrzyżowanie tęczówek, przysunięcie do siebie, zamknięcie w szczelnym uścisku, którego nie zamierzał rozluźniać. Jedną ręką przytrzymywał jej talię, druga zaś spoczywała w okolicy uda, głaszcząc je w jednostajnym, powolnym ruchu. Roześmiał się, gdy zapytała o kawę: – To później… – rzucił zaoferowany. Delikatnie zsunął ją ze swoich kolan. Wstał pospiesznie podchodząc do toreb i jak najbardziej niewidzialnie, wciągnął pęczek fioletowych, ciężkich do zdobycia wrzosów. Schował je za plecami, podszedł do blondynki i z grymasem unoszącym kącik ust, wyrzucił odpowiednie sylaby w patetycznym tonie: - Justine Tonks, czy zostaniesz moją partnerką na weselu Steffena i Isabelii? – zbieranina wonnych kwiatów pojawiła się tuż przed jej sylwetką, siedzącą na drewnianym krześle. Miał nadzieję, że nie odmówi. Ostatnia uroczystość, zakończyła się dość niefortunnym zdarzeniem.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- To, co widziałam. – odpowiedziałam, wzruszając łagodnie ramionami. Łapiąc na kilka chwil znajome spojrzenie w którym nie niosło ze sobą żadnych karcących nut, wręcz przeciwnie, wydawało się spokojnie, a przy wargach zdawało się nadal krążyć echo łagodnego uśmiechu.
- Nie jest ani pierwszym, ani jedynym, ani ostatnim. – odpowiedziała mu nie tracąc spokoju. Brew jednak drgnęła łagodnie kiedy wspomniał Kierana, a to prawie ją rozbawiło. – Nie łamie zasad wyrażając własne zdanie, czy nie przepadając za mną – niezależnie z jakich powód. – upomniała Vincenta wzruszając łagodnie ramionami. – Mamy być w stanie wspólnie skutecznie współpracować. Prywatne animozje nie mają znaczenia. Ja potrafię odłożyć niechęć na bok i skupić się na zadaniu – jeśli on nie będzie potrafił, nie skończy kursu. Uwierz mi, obserwują nas na tyle uważnie, że wątpię, aby jego zachowanie zostało niezauważone. – zakończyła na krótką chwilę odciągając od niego tęczówki. By unieść je, kiedy przenieśli się na inny z tematów. - Jest jak jest Vinnie, jeśli zaczniesz naciskać, możesz uzyskać odmienny efekt od tego na którym ci zależy. – bo tak też sądziła. Jackie potrzebowała czasu, widocznie jeszcze i więcej, by na nowo zaufać bratu. Kącik ust drgnął kiedy przyznał, że ten misterny plan który posiadał, wcale nie był tak… misterny. Po leczeniu pozwoliła się przyciągnąć i złączyć ich usta korzystając z chwili samotności w kuchni. By niewiele później pozwalać się podnieść i usadzać na krześle, które sam zajmował wcześniej. Przesuwała za nim tęczówkami, unosząc jedną z brwi ku górze, a kiedy zjawił się przed nią – a może pojawił przed nią bukiet wrzosów uniosła w krótkim zaskoczeniu brwi i przeniosła spojrzenie z kwiatów na niego.
- Tylko na nim? – zawadiacko uniosła kącik ust ku górze, zaraz unosząc rękę, żeby odebrać kwiaty. – Zostanę. – zgodziła się zaraz podnosząc kwiaty do nosa i zaciągając się ich zapachem, na kilka krótkich chwil przymykając powieki. Uwielbiała ich zapach. – Nie musiałeś się kłopotać z kwiatami. – dodała jeszcze krótko, podnosząc się, żeby unieść rękę i objąć nią delikatnie jego brodę za którą pociągnęła go ku sobie by cmoknąć krótko. – Dziękuję. – powiedziała cicho, zakładając kosmyk jasnych włosów za ucho.
- Nie jest ani pierwszym, ani jedynym, ani ostatnim. – odpowiedziała mu nie tracąc spokoju. Brew jednak drgnęła łagodnie kiedy wspomniał Kierana, a to prawie ją rozbawiło. – Nie łamie zasad wyrażając własne zdanie, czy nie przepadając za mną – niezależnie z jakich powód. – upomniała Vincenta wzruszając łagodnie ramionami. – Mamy być w stanie wspólnie skutecznie współpracować. Prywatne animozje nie mają znaczenia. Ja potrafię odłożyć niechęć na bok i skupić się na zadaniu – jeśli on nie będzie potrafił, nie skończy kursu. Uwierz mi, obserwują nas na tyle uważnie, że wątpię, aby jego zachowanie zostało niezauważone. – zakończyła na krótką chwilę odciągając od niego tęczówki. By unieść je, kiedy przenieśli się na inny z tematów. - Jest jak jest Vinnie, jeśli zaczniesz naciskać, możesz uzyskać odmienny efekt od tego na którym ci zależy. – bo tak też sądziła. Jackie potrzebowała czasu, widocznie jeszcze i więcej, by na nowo zaufać bratu. Kącik ust drgnął kiedy przyznał, że ten misterny plan który posiadał, wcale nie był tak… misterny. Po leczeniu pozwoliła się przyciągnąć i złączyć ich usta korzystając z chwili samotności w kuchni. By niewiele później pozwalać się podnieść i usadzać na krześle, które sam zajmował wcześniej. Przesuwała za nim tęczówkami, unosząc jedną z brwi ku górze, a kiedy zjawił się przed nią – a może pojawił przed nią bukiet wrzosów uniosła w krótkim zaskoczeniu brwi i przeniosła spojrzenie z kwiatów na niego.
- Tylko na nim? – zawadiacko uniosła kącik ust ku górze, zaraz unosząc rękę, żeby odebrać kwiaty. – Zostanę. – zgodziła się zaraz podnosząc kwiaty do nosa i zaciągając się ich zapachem, na kilka krótkich chwil przymykając powieki. Uwielbiała ich zapach. – Nie musiałeś się kłopotać z kwiatami. – dodała jeszcze krótko, podnosząc się, żeby unieść rękę i objąć nią delikatnie jego brodę za którą pociągnęła go ku sobie by cmoknąć krótko. – Dziękuję. – powiedziała cicho, zakładając kosmyk jasnych włosów za ucho.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
– Nie wiem co widziałaś. – odpowiedział bez żadnych emocji, wzruszając ramionami, podkreślając fakt, iż nie było to przecież nic znaczącego. Przyglądał się jej z uwagą, słuchając dalszych odpowiedzi dotyczących nieprzyjemnego kolegi. Brwi marszczyły się w niezadowoleniu, lekkim niezrozumieniu tej całej, pokręconej instytucji. Pokręcił głową przecząco, dając sygnał, że nie zrozumiała go do końca: – To nie jest wyrażanie własnego zdania Justine, tylko jawne dyskryminowanie i obrażanie współpracownika. – zauważył unosząc brew. – Czy jeśli wróg, ma czelność wyzywać was od szlam, to też wyraża swoje zdanie? – zapytał zaraz dość retorycznie, podając kontrowersyjny i niezbyt przyjemny przykład. Jasne tęczówki zawiesiły się na twarzy kobiety, domagając się choć delikatnego zrozumienia. Miał wrażenie, że traktuję te sprawę zbyt błaho, przyzwyczaja się do standardów, które nie powinny mieć miejsca nigdzie. Na kolejne wyjaśnienie, zmarszczył tylko rysy twarzy. Nie podchodził do kolejnych, głębokich przemyśleń, przypominających spór. Wzruszył jedynie ramionami, odstawił wyciągnięte produkty i rzucił: – Skoro tak uważasz. Pewnie nie znam się na aurorach. – sfinalizował zamykając szafkę i wzdychając ciężko. Jednostka, od której uciekał tak zawzięcie, pojawiała się w jego życiu niemalże codziennie. Może faktycznie nie rozumiał niektórych postępowań i źle je interpretował? – Nie powiedziałbym, że naciskam… – odpowiedział z lekkim zażaleniem, zerkając na nią przelotnie. Chciał jedynie odbudować relacje, znaleźć właściwe porozumienie. Czas kurczył się nieubłaganie; nie miał pojęcia, czy przeżyją kolejny dzień. Czyżby naprawdę stał się zbyt nachalnym? Zdążył podnieść się z miejsca, oddając jej wygodę krzesła. Podszedł bliżej wręczając jej bukiet świeżych wrzosów i zadając dwuznaczne pytanie. Na jej odpowiedź zawahał się na moment, a wnętrzności wykręciły się we wszystkie strony. Co miała na myśli? Zmieszał się, zdobył na jedynie wątły cień uśmiechu odpowiadając gwałtownie: – No wszędzie. – patrzył jak odbiera bukiet, sprawdza jego zapach, przygląda się ulubionym łodygom. – Cieszę się, a kwiaty to drobiazg. – dla niego coś bardzo znaczącego. Przyjął aprobatę i wątłego całusa. Westchnął ponownie, machając rękami, zastanawiając się co robić dalej: – Rozpakuję zakupy. – rzucił nagle wracając do blatu. Zapomniał już o swoich dłoniach pokrytych białymi, gojącymi się bliznami.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Jej wargi rozciągnęły się - w nadal jeszcze wątłym - ale mimo to odrobinę kokieteryjnym uśmiechu. Jedno z bioder uniosło się wyżej, kiedy rozstawiała nogi i układała na nim rękę. Lewa brew uniosła się. - Nawet cię lubię, Rineheart. - odpowiedziała więc kompletnie bez związku, a kiedy temat wszedł na mniej przyjemne tory pozwoliła sobie na lekkie westchnienie. - Słowa mają moc wtedy, kiedy im na to pozwolimy. To czyny staram się sądzić. Znam swoją wartość i kilka słów gówniarza jej nie zmieni. - odpowiedziała podchodząc bliżej. Przysunęła się wsuwając palce w szlufki spodni, przyciągając go lekko bliżej. Kolejne słowa sprawiły, że uniosła znów brwi zabierając ręce. Zaśmiała się krótko, żeby palcem wskazującym lekko dotknąć go w nos. - Pewnie nie, paradoksalnie przebywając z nimi od dzieciaka. - z uniesionymi wargami przesunęła się, żeby odnaleźć poszukiwane pudełko, przesunąć się do tematu przyjaciółki. Rozchyliła wargi, żeby odpowiedzieć, zaraz je zamykając żeby zmarszczyć lekko brwi. - Pamiętasz…? Ja też uciekałam. - przed tobą, przed emocjami, przed samą sobą. Nie dodała nic więcej już w tym temacie. Rozumiała frustracje Vincenta, ale rozumiała też nie przyzwyczajenie Jackie, obawy która mogła posiadać i przez które oboje musieli przejść.
- Wszędzie brzmi odpowiednio. - posłała mu krótki uśmiech znad bukietu kwiatów, który trzymała. - Siadaj. - poleciła układając dłonie na jego barkach i czekając aż się nie podda, żeby mogła poprowadzić go z powrotem na krzesło na którym siedział wcześniej. - Miałeś cięższy dzień i masz ręce, którym masz dać odpocząć. - wyszła na chwilę na korytarz, żeby zgarnąć jego torbą. - Na pewno masz jakąś książkę, poczytaj, zrobię ci ten napar Twój. - powiedziała, jeszcze raz pozwalając, żeby jej dłoń przesunęła się po męskim policzku. - Najlepiej w ogóle idź do salonu, przyjdę tam jak tu skończę. - zapowiedziała, wyganiając go z kuchni. A kiedy się podniósł chwilę popychając go, układając ręce na męskich plecach. Kiedy wszystkie zakupy odnalazły swoje miejsce sama przeniosła się do salonu, poprawiając nałożony na ramiona sweter. Usiadła obok, podciągając nogi pod siebie i odnajdując swoją własną książek. Ten wieczór, miał być spokojny.
| zt x2
- Wszędzie brzmi odpowiednio. - posłała mu krótki uśmiech znad bukietu kwiatów, który trzymała. - Siadaj. - poleciła układając dłonie na jego barkach i czekając aż się nie podda, żeby mogła poprowadzić go z powrotem na krzesło na którym siedział wcześniej. - Miałeś cięższy dzień i masz ręce, którym masz dać odpocząć. - wyszła na chwilę na korytarz, żeby zgarnąć jego torbą. - Na pewno masz jakąś książkę, poczytaj, zrobię ci ten napar Twój. - powiedziała, jeszcze raz pozwalając, żeby jej dłoń przesunęła się po męskim policzku. - Najlepiej w ogóle idź do salonu, przyjdę tam jak tu skończę. - zapowiedziała, wyganiając go z kuchni. A kiedy się podniósł chwilę popychając go, układając ręce na męskich plecach. Kiedy wszystkie zakupy odnalazły swoje miejsce sama przeniosła się do salonu, poprawiając nałożony na ramiona sweter. Usiadła obok, podciągając nogi pod siebie i odnajdując swoją własną książek. Ten wieczór, miał być spokojny.
| zt x2
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
2 lutego 1958
Coś w skrzypnięciu schodów, gdy stawało się w jednym, konkretnym miejscu pewnego stopnia sprawiało, że Castor czuł się prawdziwie jak w domu. Minęły dwa tygodnie odkąd wraz z całym swoim dobytkiem przeniósł się na Wybrzeże Exmoor. Był to czas poprzetykany tęsknotą i radością, czas niezwykły i obfitujący w nowe. Do tego stopnia, że czujne oko Michaela zezujące co jakiś czas na jego talerz pozwoliło Castorowi wreszcie jeść przynajmniej trochę. A jeżeli o jedzeniu mowa, schodząc po schodach, słyszał, że ktoś krząta się w kuchni. Idealna okazja, by napełnić nieco żołądek.
Widok Kerstin ucieszył go, ale jednocześnie przypomniał o temacie, przed którego poruszaniem wzbraniał się już... kawał czasu. Właściwie od listów słanych przez Steffena i Thomasa, o zawirowaniach miłosnych Aidana nie wspominając. Miał wrażenie, że jego własne rozstanie z Finley zbiegło się z wielkim boomem na miłość u reszty jego znajomych. Szkoda tylko, że kosztem serca biednej panny Tonks.
— Hej Kerrie — rzucił od progu, ściskając w chudych palcach jeden z kubków, który przyniósł ze sobą na dół. — Byłem wczoraj na zakupach, nie wiem, czy już zaglądałaś do spiżarki — dodał po chwili, rozglądając się nieco nieobecnym wzrokiem za czymś, w czym mógłby podgrzać sobie wodę na herbatę. — Nie jest tego szczególnie dużo, ale znalazłem, wyobraź sobie, indyka i kiełbasę! Mike narzekał ostatnio, że nie może nigdzie mięsa znaleźć, ale mówię ci, że po prostu nie wie, gdzie szukać. W każdym razie częstujcie się do woli.
Nigdy nie pytał, jak Kerstin spędza swe dnie; Thomas wspomniał mu, że sprzedaje jajka na placu w Dolinie Godryka. Dzisiaj też tam była?
— Właśnie, mówił też, że twoje kurki znoszą jajka? Robisz z nimi coś później? Z jajkami, nie kurami oczywiście. Znaczy... z kurami pewnie też, ale wiesz, o co mi chodzi!
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Chyba zaczynała przyzwyczajać się do gości, którzy ostatecznie zostawali w dodatkowej sypialni na długie tygodnie. Nie wypadało nie przyjąć człowieka w potrzebie, zwłaszcza podczas wojny, więc nie przejmowała się zanadto, każdemu ofiarując ciepły uśmiech, ciepłe posiłki i ciepłe koce, pod którymi mogli zakopywać się w zimę.
Z Castorem było na początku nieco niezręcznie, bo nie znali się dobrze, jak z Vincentem i Hannah. Zanim przyzwyczaiła się do obecności chłopca, Kerstin była cichsza, uprzejma nad wyrost i wycofana. Dziś jednak, krzątając się w kuchni podczas przygotowywania smażonych jajek i ziemniaków z omastą, miała na tyle pogodny humor, że nie oglądała się ostrożnie, gdy pojawił się blisko ani nie wzbraniała się przed dziarskim tonem:
- Cześć, Castor! Wszystko widziałam, codziennie robię wieczorem oglądny inwentarz spiżarki, mam do tego notesik specjalny. Żebyśmy się nie obrócili któregoś dnia z pustymi słoikami i brzuchami. - Uśmiechnęła się sama do siebie, nie odrywając rąk od pracy. - Bardzo Ci dziękuję, naprawdę! Indyka włożyłam w lód, ale kiełbaski chyba wrzucę do gulaszu na jutro. Mam nadzieję, że będzie ci smakował - Schowała kostkę masła do drewnianej maselniczki i odstawiła ją na chłodny parapet. Za oknem wesoło prószył śnieg, wszystkie kurki pochowały się w kurniku. Odwróciła się zaskoczona, gdy Castor zapytał o nie akurat w chwili, gdy sama o nich pomyślała. - Hmm, tak, znoszą jajka. Trzymam je tylko dla jajek, nie zamierzam żadnej ubijać - podkreśliła surowo. - Sporo zjadamy, ale część też sprzedaję na targu. A co, znasz kogoś, kto potrzebuje? Teraz na zimę kury mniej się niosą, ale możemy coś zorganizować. - Poprawiła robocze upięcie chusty na włosach.
Z Castorem było na początku nieco niezręcznie, bo nie znali się dobrze, jak z Vincentem i Hannah. Zanim przyzwyczaiła się do obecności chłopca, Kerstin była cichsza, uprzejma nad wyrost i wycofana. Dziś jednak, krzątając się w kuchni podczas przygotowywania smażonych jajek i ziemniaków z omastą, miała na tyle pogodny humor, że nie oglądała się ostrożnie, gdy pojawił się blisko ani nie wzbraniała się przed dziarskim tonem:
- Cześć, Castor! Wszystko widziałam, codziennie robię wieczorem oglądny inwentarz spiżarki, mam do tego notesik specjalny. Żebyśmy się nie obrócili któregoś dnia z pustymi słoikami i brzuchami. - Uśmiechnęła się sama do siebie, nie odrywając rąk od pracy. - Bardzo Ci dziękuję, naprawdę! Indyka włożyłam w lód, ale kiełbaski chyba wrzucę do gulaszu na jutro. Mam nadzieję, że będzie ci smakował - Schowała kostkę masła do drewnianej maselniczki i odstawiła ją na chłodny parapet. Za oknem wesoło prószył śnieg, wszystkie kurki pochowały się w kurniku. Odwróciła się zaskoczona, gdy Castor zapytał o nie akurat w chwili, gdy sama o nich pomyślała. - Hmm, tak, znoszą jajka. Trzymam je tylko dla jajek, nie zamierzam żadnej ubijać - podkreśliła surowo. - Sporo zjadamy, ale część też sprzedaję na targu. A co, znasz kogoś, kto potrzebuje? Teraz na zimę kury mniej się niosą, ale możemy coś zorganizować. - Poprawiła robocze upięcie chusty na włosach.
Uczucie było właściwie wzajemne — Castor znał się bardzo dobrze wyłącznie z Michaelem, choć z Gabrielem również szybko złapał wspólny język. Przed Justine trząsł się w dalszym ciągu jak trusia i szukał jej uznania przy każdej możliwej okazji (jak gdyby uznanie to było najważniejsze na świecie), zaś Kerstin stanowiła dla niego zagadkę, którą bał się właściwie poruszyć. Grzeczne uśmiechy, nieprzeciąganie kurtuazyjnych rozmów i wszystko było we względnym porządku.
Tak chciał myśleć.
— Jakby czegoś jeszcze było mało to mów od razu. Znam się trochę z okolicznymi dostawcami, więc warto z tego skorzystać — uśmiechnął się grzecznie, próbując nie zaciągnąć się zapachem przygotowywanej potrawy. Michael wziął go pod but dość prędko, Castor ostatnimi czasy narzekał na mniejszy brak apetytu niż wcześniej i choć wciąż dziwnie czuł się jedząc, tak zauważał, że jego organizm coraz mocniej domagał się energii.
Gdy Kerstin odwróciła się, w dodatku z miną wskazującą na zaskoczenie, sam zamrugał kilkukrotnie, jakby i jego nagle zbiło z tropu.
— Znaczy... znam, pewnie, kto by nie chciał zjeść sobie jajek, zwłaszcza takich dobrych — zaplątał się we własnym planie, a próbując rozładować napięcie, uniósł pusty kubek do ust, jakby chciał się z niego napić. Znów zauważył, że herbata skończyła się mu już dawno temu. — Powiedz mi tylko, nie kręci się tam taki jeden? Niższy ode mnie, opalony, zielone oczy ma i ciemne włosy. Uśmiecha się zawsze i gra na harmonijce. Kojarzysz?
Pytające spojrzenie zawiesił na kilka sekund na jasnej twarzy Kerstin, mając nadzieję, że tak przedstawiony jej opis Thomasa Doe zadziała. Zazwyczaj był na tyle charakterystyczny, że zapadał w pamięć bez problemu...
Tylko nawet jeżeli go kojarzyła, jak przeprowadzić rozmowę dalej?!
Tak chciał myśleć.
— Jakby czegoś jeszcze było mało to mów od razu. Znam się trochę z okolicznymi dostawcami, więc warto z tego skorzystać — uśmiechnął się grzecznie, próbując nie zaciągnąć się zapachem przygotowywanej potrawy. Michael wziął go pod but dość prędko, Castor ostatnimi czasy narzekał na mniejszy brak apetytu niż wcześniej i choć wciąż dziwnie czuł się jedząc, tak zauważał, że jego organizm coraz mocniej domagał się energii.
Gdy Kerstin odwróciła się, w dodatku z miną wskazującą na zaskoczenie, sam zamrugał kilkukrotnie, jakby i jego nagle zbiło z tropu.
— Znaczy... znam, pewnie, kto by nie chciał zjeść sobie jajek, zwłaszcza takich dobrych — zaplątał się we własnym planie, a próbując rozładować napięcie, uniósł pusty kubek do ust, jakby chciał się z niego napić. Znów zauważył, że herbata skończyła się mu już dawno temu. — Powiedz mi tylko, nie kręci się tam taki jeden? Niższy ode mnie, opalony, zielone oczy ma i ciemne włosy. Uśmiecha się zawsze i gra na harmonijce. Kojarzysz?
Pytające spojrzenie zawiesił na kilka sekund na jasnej twarzy Kerstin, mając nadzieję, że tak przedstawiony jej opis Thomasa Doe zadziała. Zazwyczaj był na tyle charakterystyczny, że zapadał w pamięć bez problemu...
Tylko nawet jeżeli go kojarzyła, jak przeprowadzić rozmowę dalej?!
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Kerstin, jak na pielęgniarkę przystało, miała uważne oko i zauważyła, że Castor przy stole zdawał się czasem smętny, niechętnie przyjmował kopiaste porcje na talerzu i wymigiwał się od przekąsek między posiłkami, które Kerry podrzucała każdemu, kto się napatoczył. Była podejrzliwa, ale starała się tego nie okazywać, miast tego oferując grzeczną, nienachalną troskę.
Sprout był taki chudy.
- Jesteś przeuroczy - powiedziała z prawdziwie matczynym ciepłem (tak jakby nie dzielił ich zaledwie rok różnicy wieku!) i rozbiła kolejne jajko na krawędzi patelni, z sykiem posyłając je na smalec. Posiłek szykował się dziś pożywny; zdarzało się już przecież, że smażyła na wodzie. Przy odrobinie inwencji twórczej dało się zrobić coś z niczego. - Możesz powiedzieć, że w każdy weekend bywam na targu w Dolinie, zwykle we wczesne południe. Długo nie siedzę, bo szybko robi się ciemno, poza tym w zimę mało kto wychodzi już spacerować na targ. - Zerknęła na chłopca ukradkiem. Czy tylko jej się wydawało, że jest zmieszany? - No chyba, że to specjalne zamówienie. Ale trochę zajmie, zanim odłożę dziesięć czy dwadzieścia sztuk. Tydzień na pewno. - Miała przecież w domu trzech głodnych, dorosłych facetów... i jednego dorosłego, ale niezbyt głodnego. Jeśli dodać do tego Justine i ją samą, zjadali całkiem sporo.
Unosiła właśnie solniczkę, żeby doprawić rumieniące się jajka, ale słysząc opis zaserwowany przez Castora z nieuwagą posypała solą po blacie, podłodze i własnym fartuszku.
- Kurka wodna! - rzuciła, bo marnowanie cennych przypraw było ostatnim co powinna robić. Odstawiła solniczkę i zaczęła się starannie otrzepywać. Może dzięki temu choć trochę zamaskuje wściekły rumieniec na policzkach? - Może i widziałam. Widuję... znaczy, nie wiem, dużo tam jest takich opalonych, z harmonijkami... - zełgała, zaplątała się, a potem westchnęła, przyciskając spoconą dłoń do czoła. - A co się stało? Coś potrzebujesz od niego? On ode mnie? Może o mnie pytał? - Jej głos mimowolnie stał się tęskny. Brawo, Kerstin, tak właśnie zachowuje się pozory!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sprout był taki chudy.
- Jesteś przeuroczy - powiedziała z prawdziwie matczynym ciepłem (tak jakby nie dzielił ich zaledwie rok różnicy wieku!) i rozbiła kolejne jajko na krawędzi patelni, z sykiem posyłając je na smalec. Posiłek szykował się dziś pożywny; zdarzało się już przecież, że smażyła na wodzie. Przy odrobinie inwencji twórczej dało się zrobić coś z niczego. - Możesz powiedzieć, że w każdy weekend bywam na targu w Dolinie, zwykle we wczesne południe. Długo nie siedzę, bo szybko robi się ciemno, poza tym w zimę mało kto wychodzi już spacerować na targ. - Zerknęła na chłopca ukradkiem. Czy tylko jej się wydawało, że jest zmieszany? - No chyba, że to specjalne zamówienie. Ale trochę zajmie, zanim odłożę dziesięć czy dwadzieścia sztuk. Tydzień na pewno. - Miała przecież w domu trzech głodnych, dorosłych facetów... i jednego dorosłego, ale niezbyt głodnego. Jeśli dodać do tego Justine i ją samą, zjadali całkiem sporo.
Unosiła właśnie solniczkę, żeby doprawić rumieniące się jajka, ale słysząc opis zaserwowany przez Castora z nieuwagą posypała solą po blacie, podłodze i własnym fartuszku.
- Kurka wodna! - rzuciła, bo marnowanie cennych przypraw było ostatnim co powinna robić. Odstawiła solniczkę i zaczęła się starannie otrzepywać. Może dzięki temu choć trochę zamaskuje wściekły rumieniec na policzkach? - Może i widziałam. Widuję... znaczy, nie wiem, dużo tam jest takich opalonych, z harmonijkami... - zełgała, zaplątała się, a potem westchnęła, przyciskając spoconą dłoń do czoła. - A co się stało? Coś potrzebujesz od niego? On ode mnie? Może o mnie pytał? - Jej głos mimowolnie stał się tęskny. Brawo, Kerstin, tak właśnie zachowuje się pozory!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gdyby tylko miał czym się zakrztusić, pewnie w tej chwili nabrałby wody w usta i próbował jakoś nie wpuścić cieczy tam, gdzie płynąć nie powinna. Tymczasem wyjątkowo ciepłe stwierdzenie Kerstin spotkało się z szerszym otwarciem oczu i intensywnym mruganiem. Zupełnie tak, jakby to jedno proste zdanie zupełnie go rozbroiło, wytrąciło wszystkie mądrości świata z rąk i pozostawiło zupełnie bezbronnego, z myślą, do której nigdy jakoś nie przywykł.
On i przeuroczy?
Zacisnął wreszcie powieki dość mocno, pokręcił energicznie głową na boki, wprawiając przydługie, miodowe loki w ruch. Tak, zaczęła znów mówić o Dolinie, to dobrze, to dobrze, skupmy się na tym.
— Przekażę, komu trzeba — powiedział z gorącą pewnością, przypominając sobie, ilu ludzi w Dolinie Godryka mogłoby zechcieć takich jajek. Pierwsza do głowy przyszła mu Trixie, bowiem była jego najbliższą sąsiadką. Później, w trakcie wyimaginowanego spaceru wyszedł kawałek dalej, do starszej pani mieszkającej gdzieś w połowie drogi między placem głównym a Warsztatem i do matki, której mąż poległ niestety na wojnie, a która mieszkała trzy domy dalej od sklepu pani Giddery. Kerstin prędko ograniczyła jego kupieckie zapędy, przypominając o ograniczonych możliwościach produkcyjnych jej kurnika.
A później...
— Wszystko w porządku? — odruchowo doskoczył do blondynki, choć gdy wreszcie znalazł się bliżej, okazało się, że ofiarą stała się wyłącznie sól. Bał się, że mogła oparzyć się od czegokolwiek, na czym smażyła jajka, ale na całe szczęście uniknęli poważnej kontuzji.
Chociaż... czy widział rumieńce?
Na brodę Merlina, oby tylko z przestrachu...
— Że on od ciebie to nie mam wątpliwości... — zaczął, przeczesując nerwowo włosy. Dużo opalonych z harmonijkami?! — Ale Kerrie... Powiedz mi, dobrze go znasz? Wiesz, jak się nazywa? — zaniepokojony ton głosu mógł zwiastować nadciągające kłopoty. A Castor... niekoniecznie potrafił ukrywać, gdy coś leżało mu na sercu.
On i przeuroczy?
Zacisnął wreszcie powieki dość mocno, pokręcił energicznie głową na boki, wprawiając przydługie, miodowe loki w ruch. Tak, zaczęła znów mówić o Dolinie, to dobrze, to dobrze, skupmy się na tym.
— Przekażę, komu trzeba — powiedział z gorącą pewnością, przypominając sobie, ilu ludzi w Dolinie Godryka mogłoby zechcieć takich jajek. Pierwsza do głowy przyszła mu Trixie, bowiem była jego najbliższą sąsiadką. Później, w trakcie wyimaginowanego spaceru wyszedł kawałek dalej, do starszej pani mieszkającej gdzieś w połowie drogi między placem głównym a Warsztatem i do matki, której mąż poległ niestety na wojnie, a która mieszkała trzy domy dalej od sklepu pani Giddery. Kerstin prędko ograniczyła jego kupieckie zapędy, przypominając o ograniczonych możliwościach produkcyjnych jej kurnika.
A później...
— Wszystko w porządku? — odruchowo doskoczył do blondynki, choć gdy wreszcie znalazł się bliżej, okazało się, że ofiarą stała się wyłącznie sól. Bał się, że mogła oparzyć się od czegokolwiek, na czym smażyła jajka, ale na całe szczęście uniknęli poważnej kontuzji.
Chociaż... czy widział rumieńce?
Na brodę Merlina, oby tylko z przestrachu...
— Że on od ciebie to nie mam wątpliwości... — zaczął, przeczesując nerwowo włosy. Dużo opalonych z harmonijkami?! — Ale Kerrie... Powiedz mi, dobrze go znasz? Wiesz, jak się nazywa? — zaniepokojony ton głosu mógł zwiastować nadciągające kłopoty. A Castor... niekoniecznie potrafił ukrywać, gdy coś leżało mu na sercu.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
1958 | Rodzina Tonks
Szybka odpowiedź