1958 | Rodzina Tonks
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Rozmowy kuchenne
Rodzina Tonks 1958
Kerstin Tonks, Michael Tonks, Gabriel Tonks, Justine Tonks, Vincent Rineheart i spółka
Szafka na rozmowy i rozmówki pomniejsze
Kerstin Tonks, Michael Tonks, Gabriel Tonks, Justine Tonks, Vincent Rineheart i spółka
Szafka na rozmowy i rozmówki pomniejsze
I show not your face but your heart's desire
Wypowiedziała jedynie dwa słowa, po których wrzuciła jedzenie do ust zatrzymując pomiędzy wargami widelec na dłużej. Obróciła go, spoglądając najpierw na Michaela, który odezwał się jako pierwszy. W widocznym szoku. Uniosła jedną z brwi ku górze, mówiła niewyraźnie? Druga z jej brwi powędrowała do góry, kiedy odezwał się Castor i to na niego przeniosła swoje tęczówki. Gratulacje? Naprawdę? - Z trzeci miesiąc. - odpowiedziała mu na zadane pytanie.
- Wyglądam jakbym żartowała? - zapytała Kerrie, chwilę przed tym, jak Gabriel dosłownie zakrztusił się wypluwając to, co miał w ustach. Prawie opuściła nogę, ale Kerrie rzuciła się do niego pierwsza. Została więc na swoim miejscu.
- Jakich rzeczy? - mruknęła już rozdrażniona. Jeszcze nic nie zostało postanowione, a ta chciała już szukać dzieci. Zacisnęła usta na wzmiankę o cioci nie wyprowadzając siostry z tego przekonania. Ostatecznie, na decyzję będą mieli wpływ tylko ona i Vincent. Nikt więcej. Nie musieli więc wiedzieć. Uniosła brwi patrząc na szlochającą siostrę. - Jeśli ktoś przy tym stole miałby płakać, to nie uważasz, że to powinnam być ja? - zapytała jej przekrzywiając trochę głowę na bok.
- Wyglądam jakbym żartowała? - zapytała Kerrie, chwilę przed tym, jak Gabriel dosłownie zakrztusił się wypluwając to, co miał w ustach. Prawie opuściła nogę, ale Kerrie rzuciła się do niego pierwsza. Została więc na swoim miejscu.
- Jakich rzeczy? - mruknęła już rozdrażniona. Jeszcze nic nie zostało postanowione, a ta chciała już szukać dzieci. Zacisnęła usta na wzmiankę o cioci nie wyprowadzając siostry z tego przekonania. Ostatecznie, na decyzję będą mieli wpływ tylko ona i Vincent. Nikt więcej. Nie musieli więc wiedzieć. Uniosła brwi patrząc na szlochającą siostrę. - Jeśli ktoś przy tym stole miałby płakać, to nie uważasz, że to powinnam być ja? - zapytała jej przekrzywiając trochę głowę na bok.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Michael stał z butelką w dłoni, Gabriel się opluł, Kerstin płakała i się cieszyła (chyba), a jedynym mężczyzną zadającym trzeźwe pytanie był Castor.
Trzy miesiące... Luty, styczeń, grudzień, musiał sobie policzyć. Zacisnął lekko usta, wziął głęboki oddech.
-To... polać miodu? - upewnił się, mocniej zaciskając palce na butelce.
-Dlaczego płakać? - spytał Justine, niepewnie. Nieślubne dziecko było pewnie nieplanowane, ale przecież ślub można wziąć i siostra przeżyła już... no, więcej. Azkaban, rebelię, poprzednich chłopaków o których czasem słyszał. Gdyby Kerrie wpadła - to tak, mogłaby płakać. -Gratulacje? - powtórzył jak echo za Castorem, bo ten wydawał się teraz najprzytomniejszy, a Mike potrzebował jakiejś kotwicy.
Trzy miesiące... Luty, styczeń, grudzień, musiał sobie policzyć. Zacisnął lekko usta, wziął głęboki oddech.
-To... polać miodu? - upewnił się, mocniej zaciskając palce na butelce.
-Dlaczego płakać? - spytał Justine, niepewnie. Nieślubne dziecko było pewnie nieplanowane, ale przecież ślub można wziąć i siostra przeżyła już... no, więcej. Azkaban, rebelię, poprzednich chłopaków o których czasem słyszał. Gdyby Kerrie wpadła - to tak, mogłaby płakać. -Gratulacje? - powtórzył jak echo za Castorem, bo ten wydawał się teraz najprzytomniejszy, a Mike potrzebował jakiejś kotwicy.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Najwięcej kłopotu w tym wszystkim sprawiły reakcje pozostałych Tonksów, czego Castor nie omieszkał się zanotować. Najpierw uniesione brwi Justine — nie patrz tak na mnie, nic nie zrobiłem! — potem elokwencja Michaela, ekscytacja Kerrie i...
— Żeś sobie moment wybrał — co prawda Kerrie była blisko, lecz różdżka Castora, zgodnie z pouczeniem Justine była jeszcze bliżej. Odruchowo zacisnął na niej palce lewej ręki, odłożył widelec, przerzucił różdżkę do prawej, wiodącej i kierując ją na Gabriela, powiedział spokojnie. — Anapneo.
Może to załatwi chociaż ten element zamieszania.
Castor miał doświadczenie w postępowaniu z ciężarnymi siostrami, ale Tonksowie nie musieli o tym wiedzieć i lepiej, żeby tak pozostało. Zamilkł na moment, trzeci miesiąc, jeszcze nie było za późno.
— Polewaj, nie pytaj — przeniósł na moment skupione spojrzenie w kierunku Michaela, jakby wyczuwał, że ten potrzebował krótkich komend, powrotu do rzeczywistości, a co ważniejsze: rzeczowości. I to samo zamierzał — pomimo początkowego szoku i ewentualnych protestów ze strony Kerrie, jeżeli miałaby domyślić się, co miał na myśli — ofiarować Justine.
— Odwiedziny cioci tylko do czwartku — mruknął zagadkowo, ale Just, w odróżnieniu od pozostałych siedzących przy stole miała wystarczające wykształcenie magimedyczne, by wiedzieć, o co mu chodzi. Miał nadzieję, że nawet z tym durnym szyfrem. Lewą ręką sięgnął po kubek, upijając łyk herbaty. Oj, namęczy się i nastresuje później. — Ojciec wie? — dopytał później, mając na myśli oczywiście ojca dziecka, nie pana Tonksa...
— Żeś sobie moment wybrał — co prawda Kerrie była blisko, lecz różdżka Castora, zgodnie z pouczeniem Justine była jeszcze bliżej. Odruchowo zacisnął na niej palce lewej ręki, odłożył widelec, przerzucił różdżkę do prawej, wiodącej i kierując ją na Gabriela, powiedział spokojnie. — Anapneo.
Może to załatwi chociaż ten element zamieszania.
Castor miał doświadczenie w postępowaniu z ciężarnymi siostrami, ale Tonksowie nie musieli o tym wiedzieć i lepiej, żeby tak pozostało. Zamilkł na moment, trzeci miesiąc, jeszcze nie było za późno.
— Polewaj, nie pytaj — przeniósł na moment skupione spojrzenie w kierunku Michaela, jakby wyczuwał, że ten potrzebował krótkich komend, powrotu do rzeczywistości, a co ważniejsze: rzeczowości. I to samo zamierzał — pomimo początkowego szoku i ewentualnych protestów ze strony Kerrie, jeżeli miałaby domyślić się, co miał na myśli — ofiarować Justine.
— Odwiedziny cioci tylko do czwartku — mruknął zagadkowo, ale Just, w odróżnieniu od pozostałych siedzących przy stole miała wystarczające wykształcenie magimedyczne, by wiedzieć, o co mu chodzi. Miał nadzieję, że nawet z tym durnym szyfrem. Lewą ręką sięgnął po kubek, upijając łyk herbaty. Oj, namęczy się i nastresuje później. — Ojciec wie? — dopytał później, mając na myśli oczywiście ojca dziecka, nie pana Tonksa...
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
W tym momencie naprawdę się ucieszył, że ma przy stole trzy osoby, które były mu w stanie udzielić pomocy. Przyjął od Kerry chusteczkę i zanosząc się kaszlem, nadal tym dławiącym, starał się jakoś wytrzeć. Niestety uderzenia siostry w plecy praktycznie nie poczuł, ale wiedział, że chciała dobrze. Dopiero zaklęcie Castora sprawiło, że się uspokoił. Odkaszlnął kilka razy i po czym wytarł chusteczką, a po chwili przetarł oczy dłonią, bo aż się popłakał z tego wszystkiego.
W końcu, już ogarnięty (na ile to było możliwe w tym momencie) sięgnął po kubek kawy i upił już na spokojnie łyka i spojrzał na Justine. Informacja była szokująca, nie było co ukrywać i w sumie sam nie wiedział czy się cieszyć czy wręcz przeciwnie. Znał swoją siostrę, wiedział jaki ma charakterek i po jej minie oraz sposobie w jaki przekazała im tą wieść, wcale nie była zadowolona ze swojego błogosławionego stanu.
Na pytanie Michaela podsunął mu tylko swój kubek. Kawa z miodem to będzie bardzo dobry pomysł.
- No cóż ja ci mogę powiedzieć Just. Powiedziałbym gratulacje tak jak Castor, ale sądząc po twojej minie nie ma czego gratulować. - odparł w końcu trochę zachrypnięty - Powiem tylko, że jako twój starszy brat chcę żebyś wiedziała, że cię wspieram i zawsze będę wspierał nie ważne co. - powiedział spokojnie patrząc na młodszą siostrę łagodnie.
Pewnie to wiedziała, ale wychodził z założenia, że nawet jeśli się wie, ma się pewność, że rodzina zawsze będzie cię wspierać, to czasami dobrze to usłyszeć.
W końcu, już ogarnięty (na ile to było możliwe w tym momencie) sięgnął po kubek kawy i upił już na spokojnie łyka i spojrzał na Justine. Informacja była szokująca, nie było co ukrywać i w sumie sam nie wiedział czy się cieszyć czy wręcz przeciwnie. Znał swoją siostrę, wiedział jaki ma charakterek i po jej minie oraz sposobie w jaki przekazała im tą wieść, wcale nie była zadowolona ze swojego błogosławionego stanu.
Na pytanie Michaela podsunął mu tylko swój kubek. Kawa z miodem to będzie bardzo dobry pomysł.
- No cóż ja ci mogę powiedzieć Just. Powiedziałbym gratulacje tak jak Castor, ale sądząc po twojej minie nie ma czego gratulować. - odparł w końcu trochę zachrypnięty - Powiem tylko, że jako twój starszy brat chcę żebyś wiedziała, że cię wspieram i zawsze będę wspierał nie ważne co. - powiedział spokojnie patrząc na młodszą siostrę łagodnie.
Pewnie to wiedziała, ale wychodził z założenia, że nawet jeśli się wie, ma się pewność, że rodzina zawsze będzie cię wspierać, to czasami dobrze to usłyszeć.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Justine nie żartowała - naprawdę nie żartowała. Powaga siostry była porażająca, ale Kerstin była pewna, absolutnie pewna, że pod tym wszystkim kłębi się ogromna ilość niepewności i wrażliwości. Nie było wyjścia - od teraz musieli wszyscy wziąć się w garść i zaopiekować Justine, aby mogła wdrożyć się w bycie mamą w ciepłym, domowym środowisku przy wsparciu całej rodziny.
- No rzeczy! Just, będziesz mamą! - Upewniając się, że Gabriel może już swobodnie oddychać, pozwoliła wszystkim na wypowiedzenie swoich gratulacji (jedynie Castorowi posyłając zagadkowe spojrzenie) a potem otoczyła siostrę od tyłu ramionami, wtulając twarz w jej mięciutkie włosy. - Justine nie nalewajcie miodu, nie powinna pić alkoholu. - Czy Justine powinna płakać? Och, pewnie tak, w końcu Vincent nadal nie obiecał jej ślubu, była wojna, żyli w ciągłym poczuciu niebezpieczeństwa, ale... ale dziecko i tak musiało być cudem, czy nie tak? To mały Tonks! - Nie musisz płakać, Just, nie przejmuj się niczym, o wszystko zadbamy. Będziesz tu bezpieczna aż do porodu, bylebyś wychodziła jak najrzadziej. - Pocałowała siostrę w czubek głowy. - Zaopiekujemy się tobą, myślę, że zostało mi trochę doświadczenia ze studiów. A w Dolinie Godryka znajdę ci dobrą akuszerkę! No i... - Odetchnęła głęboko, drżąco, ocierając łzę. - ...porozmawiam z Vincentem. Musi wziąć odpowiedzialność... nie wyobrażam sobie, że nie weźmie! - Zacisnęła usta. - Och, Just, obiecuję ci, że wszystko się jakoś ułoży!
- No rzeczy! Just, będziesz mamą! - Upewniając się, że Gabriel może już swobodnie oddychać, pozwoliła wszystkim na wypowiedzenie swoich gratulacji (jedynie Castorowi posyłając zagadkowe spojrzenie) a potem otoczyła siostrę od tyłu ramionami, wtulając twarz w jej mięciutkie włosy. - Justine nie nalewajcie miodu, nie powinna pić alkoholu. - Czy Justine powinna płakać? Och, pewnie tak, w końcu Vincent nadal nie obiecał jej ślubu, była wojna, żyli w ciągłym poczuciu niebezpieczeństwa, ale... ale dziecko i tak musiało być cudem, czy nie tak? To mały Tonks! - Nie musisz płakać, Just, nie przejmuj się niczym, o wszystko zadbamy. Będziesz tu bezpieczna aż do porodu, bylebyś wychodziła jak najrzadziej. - Pocałowała siostrę w czubek głowy. - Zaopiekujemy się tobą, myślę, że zostało mi trochę doświadczenia ze studiów. A w Dolinie Godryka znajdę ci dobrą akuszerkę! No i... - Odetchnęła głęboko, drżąco, ocierając łzę. - ...porozmawiam z Vincentem. Musi wziąć odpowiedzialność... nie wyobrażam sobie, że nie weźmie! - Zacisnęła usta. - Och, Just, obiecuję ci, że wszystko się jakoś ułoży!
Westchnęła, kiedy potoczyły się kolejne gratulacje. Nie chciała dziecka ale skinęła lekko głową unosząc kubek do ust i upijając trochę naparu. Spojrzała na Michaela, zastanawiając się chwilę, czy naprawdę to pytanie zadał. Nigdy nie była zbyt ułożona, kulturalna praktycznie wcale, ale wiedziała z czym się wiąże to w co właśnie wpadła. Przesunęła wzrok na Castora na chwilę marszcząc brwi przy wypowiedzianych słowach, by później skinąć krótko głową. To było jedno z rozwiązań, ale nie mogła podjąć decyzji sama. Nie zamierzała.
- Dzisiaj się dowie. - odpowiedziała Castori na kolejne pytanie. Jak to się stało, że jako jedyny zadawał logiczne i konkretne pytania? Nie była pewna, choć to też zdawało się odrobinę zabawne.
- Dziękuję. - powiedziała krótko do Gabriela. Właściwie wiedziała, że może na nich polegać, ale była taka, że przeważnie i tak większość robiła sama. To wcale nie miało być inne.
- Konkretnie Kerstin - jakie rzeczy? - zapytała siostry unosząc jedną brew ku górze. Mimowolnie skrzywiła się na wypowiedziane słowa. Będziesz mamą. Nie powinna nią być. Zrezygnowała z tego, odpuściła, była narzędziem. Nie nadawała się na matkę.
- C-co? - zareagowała na tą wzmiankę o miodzie. Teraz Vincent nie będzie kazał jej palić, a ona się napić?
- Nie zamierzam płakać, Kerrie. - mruknęła zajmując się na nowo swoim jedzeniem. Ale każde kolejne słowo Kerstin mimowolnie działało jej na nerwy. Spięła się na pocałunek w czubek głowy. Milczała do czasu, kiedy powiedziała, że porozmawia z Vincentem. Jej dłoń uderzyła o stół. Wysupłała się z objęcia siostry i wstała. - Kerstin Tonks, nawet się nie waż z nim rozmawiać. - zastrzegła widocznie zła, przesunęła spojrzeniem po trójce mężczyzn. Jeszcze tego jej brakowało, żeby załatwiała za nią sprawy. To, co postanowią było ich decyzją. Znała Vincenta na tyle by wiedzieć - że nie zostawi jej samej. Choć jak się spodziewała ta informacja będzie zaskakująca. A Kerstin nie miała prawa się w to wtrącać. - Ustalmy to sobie. Nie zamierzam przerzucić się na dzierganie. Nie będziecie o tym z nikim rozmawiać, bo JA nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji. Powiedziałam wam to, bo wam ufam. - poza tym, mieszkali razem, jeśli postanowi urodzić i tak w domu ciąża mogła się wydać. - Ale nie życzę sobie, żebyście rozprawiali o tym poza tymi czterema ścianami z kimkolwiek innym. Jeśli Vincent będzie chciał z kimś z was porozmawiać z pewnością to zrobi. Możecie się cieszyć, płakać, gratulować, jednak ostatecznie to moja sprawa. Czy ktoś chce coś jeszcze dodać? - zapytała, łapiąc się pod boki. I spoglądając po każdym który znajdował się w tym momencie w kuchni. Nie podejrzewała ich, ale ostatnie czego potrzebowała to żeby poszła w świat wiadomość o nieślubnym dziecku.
- Dzisiaj się dowie. - odpowiedziała Castori na kolejne pytanie. Jak to się stało, że jako jedyny zadawał logiczne i konkretne pytania? Nie była pewna, choć to też zdawało się odrobinę zabawne.
- Dziękuję. - powiedziała krótko do Gabriela. Właściwie wiedziała, że może na nich polegać, ale była taka, że przeważnie i tak większość robiła sama. To wcale nie miało być inne.
- Konkretnie Kerstin - jakie rzeczy? - zapytała siostry unosząc jedną brew ku górze. Mimowolnie skrzywiła się na wypowiedziane słowa. Będziesz mamą. Nie powinna nią być. Zrezygnowała z tego, odpuściła, była narzędziem. Nie nadawała się na matkę.
- C-co? - zareagowała na tą wzmiankę o miodzie. Teraz Vincent nie będzie kazał jej palić, a ona się napić?
- Nie zamierzam płakać, Kerrie. - mruknęła zajmując się na nowo swoim jedzeniem. Ale każde kolejne słowo Kerstin mimowolnie działało jej na nerwy. Spięła się na pocałunek w czubek głowy. Milczała do czasu, kiedy powiedziała, że porozmawia z Vincentem. Jej dłoń uderzyła o stół. Wysupłała się z objęcia siostry i wstała. - Kerstin Tonks, nawet się nie waż z nim rozmawiać. - zastrzegła widocznie zła, przesunęła spojrzeniem po trójce mężczyzn. Jeszcze tego jej brakowało, żeby załatwiała za nią sprawy. To, co postanowią było ich decyzją. Znała Vincenta na tyle by wiedzieć - że nie zostawi jej samej. Choć jak się spodziewała ta informacja będzie zaskakująca. A Kerstin nie miała prawa się w to wtrącać. - Ustalmy to sobie. Nie zamierzam przerzucić się na dzierganie. Nie będziecie o tym z nikim rozmawiać, bo JA nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji. Powiedziałam wam to, bo wam ufam. - poza tym, mieszkali razem, jeśli postanowi urodzić i tak w domu ciąża mogła się wydać. - Ale nie życzę sobie, żebyście rozprawiali o tym poza tymi czterema ścianami z kimkolwiek innym. Jeśli Vincent będzie chciał z kimś z was porozmawiać z pewnością to zrobi. Możecie się cieszyć, płakać, gratulować, jednak ostatecznie to moja sprawa. Czy ktoś chce coś jeszcze dodać? - zapytała, łapiąc się pod boki. I spoglądając po każdym który znajdował się w tym momencie w kuchni. Nie podejrzewała ich, ale ostatnie czego potrzebowała to żeby poszła w świat wiadomość o nieślubnym dziecku.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
-C..co? - zareagował na słowa Kerrie o miodzie. Znał się trochę na anatomii, ale nad wpływem alkoholu na ciężarne kobiety n i g d y się nie zastanawiał. Podchwycił spojrzenie Justine, nie wyglądała na zachwyconą tą rewelacją. -Nawet odrobinkę? - zaprotestował. -Tak na smaka. - przecież nic się nie stanie...
-To sprawa między Vincentem i Justine. - znów wstawił się za siostrą. -Najwyżej - kiwnął uspokajająco głową do Kerrie, a potem podchwycił spojrzenie Gabriela. -porozmawiamy z nim po wszystkim. - w jego głosie zabrzmiała ostrzegawcza nuta. Cokolwiek Justine nie postanowi, miał nadzieję, że Vincent stanie na wysokości zadania i będzie u jej boku - teoretycznie nie powinien w to wątpić, nie po tym jak ryzykował życie w Azkabanie i pielęgnował ją miesiącami, ale w praktyce nadal nie widział na palcu siostry zaręczynowego pierścionka. A gdyby Vincent się oświadczył a Justine odmówiła, to... chyba by o tym wiedział? Coś mu zresztą mówiło, że by nie odmówiła.
-Musisz być głodna, weź dokładkę. - zaproponował siostrze. Przypomniał mu się list, który dostał rano od Blacka - przesyłka, w ich stałym miejscu. Nie powinien tam iść, nie powinien mu odpisywać, już nigdy. Ale jeśli prezent mógłby wspomóc ich spiżarnię, a Justine jadła za dwojga...
-Jaka ciocia? - zapytał Castora, marszcząc naiwnie brwi. Znał ich ciocię? -Daj spokój, nie rozgłaszajmy całej rodzinie dopóki Justine nie będzie gotowa...
-To sprawa między Vincentem i Justine. - znów wstawił się za siostrą. -Najwyżej - kiwnął uspokajająco głową do Kerrie, a potem podchwycił spojrzenie Gabriela. -porozmawiamy z nim po wszystkim. - w jego głosie zabrzmiała ostrzegawcza nuta. Cokolwiek Justine nie postanowi, miał nadzieję, że Vincent stanie na wysokości zadania i będzie u jej boku - teoretycznie nie powinien w to wątpić, nie po tym jak ryzykował życie w Azkabanie i pielęgnował ją miesiącami, ale w praktyce nadal nie widział na palcu siostry zaręczynowego pierścionka. A gdyby Vincent się oświadczył a Justine odmówiła, to... chyba by o tym wiedział? Coś mu zresztą mówiło, że by nie odmówiła.
-Musisz być głodna, weź dokładkę. - zaproponował siostrze. Przypomniał mu się list, który dostał rano od Blacka - przesyłka, w ich stałym miejscu. Nie powinien tam iść, nie powinien mu odpisywać, już nigdy. Ale jeśli prezent mógłby wspomóc ich spiżarnię, a Justine jadła za dwojga...
-Jaka ciocia? - zapytał Castora, marszcząc naiwnie brwi. Znał ich ciocię? -Daj spokój, nie rozgłaszajmy całej rodzinie dopóki Justine nie będzie gotowa...
Can I not save one
from the pitiless wave?
Atmosfera gęstniała, z każdą mijającą sekundą, ale wydawało się, że tylko z Justine jest w stanie złapać dłuższy, porządny kontakt. Gabriel na całe szczęście nie dusił się już, ale chyba głupie pomysły nie wywietrzały mu z głowy. Hm, może powinien użyć następnego zaklęcia?
Widząc, jak drugi z braci Tonks podstawia kubek z kawą do miodu pitnego, wstał od stołu dość gwałtownie, po czym w kilku susach dobył do szafki, z której wyciągnął kolejny zestaw kubków. Postawił je przed każdym z miejsc, dopiero wtedy podłapał spojrzenie Michaela i skinął głową, że mógłby zacząć zabierać się za rozlewanie.
Skinął głową na słowa Justine, dziś się dowie, całkiem dobrze. W milczeniu obracał kubek z alkoholem, wodząc spojrzeniem pomiędzy wszystkimi zgromadzonymi w pomieszczeniu. Musiał wyłapać nagłe napięcie, które zbiegło się z momentem, w którym Kerrie ucałowała czubek głowy siostry, prawie wziął świszczący wdech, na pewno wyprostował się jak struna na krześle.
— Jedną — odpowiedział Michaelowi szeptem, musiał podtrzymać fasadę, ale za błękitnoszarym spojrzeniem przyjaciela nie widział ani jednej logicznej myśli. Póki co. — Później ci opowiem.
I wybrał idealny moment na zamilknięcie, bowiem Justine wyłożyła karty na stół. Nie zsuwał jednak z niej wzroku, nie odwracał spojrzenia na bok, choć czuł się pod ostrzałem, a w gardle zaczęło go drapać i zrobiło się jakieś takie suche. Łyknął więc, pomimo wczesnej pory, pitnego miodu, kubek odłożył ze szczęknięciem na blat i wreszcie wysunął tułów do przodu, przedramiona na stole, palce splecione przed kubkiem.
— Ja bym chciał — oznajmił wreszcie, korzystając z okazji. — Ale spytać, nie dodać, jeżeli pozwolisz — w jego głosie nie dźwięczały emocje, dużo energii włożył w to, by brzmieć profesjonalnie, prawie tak, jak miał brzmieć dla swych klientów. Nie zamierzał jej przytłaczać, była już wystarczająco nerwowa, może doceni jego starania. — Czego od nas oczekujesz w związku z tym wszystkim? Pomocy, wsparcia, rady, żebyśmy nie wtykali nosa w te sprawy, świadomości, zostawienia cię w spokoju? — była samodzielną kobietą i właśnie ta jej samodzielność sprawiała, że Castor podchodził do niej zupełnie inaczej niż do każdej innej kobiety, która mogłaby znaleźć się w podobnej sytuacji. Nawet w ciąży Just była... na tyle silna, że mogłaby z łatwością wymóc swoje zdanie. Jak nie po dobroci, to po złości. — Czegokolwiek nie postanowisz, to wiesz, że możesz na nas liczyć, prawda? Przecież... — tym razem wybrzmiał łagodniej jakoś, wreszcie oderwał wzrok od Just, spoglądając najpierw na Kerstin, potem na Gabriela i na koniec na Mike'a. — Jesteśmy rodziną, co nie... — to właściwie szepnął, zwieszając wreszcie głowę tak, aby zajrzeć w złotą zawartość kubka z miodem.
Widząc, jak drugi z braci Tonks podstawia kubek z kawą do miodu pitnego, wstał od stołu dość gwałtownie, po czym w kilku susach dobył do szafki, z której wyciągnął kolejny zestaw kubków. Postawił je przed każdym z miejsc, dopiero wtedy podłapał spojrzenie Michaela i skinął głową, że mógłby zacząć zabierać się za rozlewanie.
Skinął głową na słowa Justine, dziś się dowie, całkiem dobrze. W milczeniu obracał kubek z alkoholem, wodząc spojrzeniem pomiędzy wszystkimi zgromadzonymi w pomieszczeniu. Musiał wyłapać nagłe napięcie, które zbiegło się z momentem, w którym Kerrie ucałowała czubek głowy siostry, prawie wziął świszczący wdech, na pewno wyprostował się jak struna na krześle.
— Jedną — odpowiedział Michaelowi szeptem, musiał podtrzymać fasadę, ale za błękitnoszarym spojrzeniem przyjaciela nie widział ani jednej logicznej myśli. Póki co. — Później ci opowiem.
I wybrał idealny moment na zamilknięcie, bowiem Justine wyłożyła karty na stół. Nie zsuwał jednak z niej wzroku, nie odwracał spojrzenia na bok, choć czuł się pod ostrzałem, a w gardle zaczęło go drapać i zrobiło się jakieś takie suche. Łyknął więc, pomimo wczesnej pory, pitnego miodu, kubek odłożył ze szczęknięciem na blat i wreszcie wysunął tułów do przodu, przedramiona na stole, palce splecione przed kubkiem.
— Ja bym chciał — oznajmił wreszcie, korzystając z okazji. — Ale spytać, nie dodać, jeżeli pozwolisz — w jego głosie nie dźwięczały emocje, dużo energii włożył w to, by brzmieć profesjonalnie, prawie tak, jak miał brzmieć dla swych klientów. Nie zamierzał jej przytłaczać, była już wystarczająco nerwowa, może doceni jego starania. — Czego od nas oczekujesz w związku z tym wszystkim? Pomocy, wsparcia, rady, żebyśmy nie wtykali nosa w te sprawy, świadomości, zostawienia cię w spokoju? — była samodzielną kobietą i właśnie ta jej samodzielność sprawiała, że Castor podchodził do niej zupełnie inaczej niż do każdej innej kobiety, która mogłaby znaleźć się w podobnej sytuacji. Nawet w ciąży Just była... na tyle silna, że mogłaby z łatwością wymóc swoje zdanie. Jak nie po dobroci, to po złości. — Czegokolwiek nie postanowisz, to wiesz, że możesz na nas liczyć, prawda? Przecież... — tym razem wybrzmiał łagodniej jakoś, wreszcie oderwał wzrok od Just, spoglądając najpierw na Kerstin, potem na Gabriela i na koniec na Mike'a. — Jesteśmy rodziną, co nie... — to właściwie szepnął, zwieszając wreszcie głowę tak, aby zajrzeć w złotą zawartość kubka z miodem.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Reakcja Kerstin wydała mu trochę zbyt radosna, zwłaszcza jak się patrzyło na Justine. Wyglądała jakby miała zaraz wybuchnąć, co jak się po chwili okazało, doszło do skutku. Obserwował wszystkich w milczeniu, obserwując dokładnie każdą osobę znajdującą się w kuchni. Odsunął pusty kubek, który podał Castor i nalał sobie alkoholu do kawy. Nie był dzieckiem, jego organizm potrafił znieść pomieszanie kofeiny z procentami, z resztą w Irlandii to był drink pity praktycznie codziennie.
- Jeśli masz zamiar mówić jakimś szyfrem, to nie przy stole. Nie wszyscy tutaj znają wasze żargony mogą się poczuć z tym źle. - powiedział poważnie patrząc na Castora.
Nie podobało mu się to. Jeśli chciał o czymś powiedzieć to albo niech mówi tak żeby wszyscy zrozumieli, albo żeby się w ogóle w tym temacie nie odzywał.
- Justine wyraziła się jasno. Przekazała nam informację i na tym ma być koniec. Ciąża to jej sprawa, to sprawa między nią i Vincentem. To oni we dwoje podejmą dalsze decyzje. My będziemy ją wspierać w KAŻDEJ decyzji, która zostanie przez nich podjęta. Nie ważne jaka by nie była. - wypowiadając ostatnie zdanie spojrzał w kierunku najmłodszej siostry.
Rozumiał, że Kerry się cieszy, ale chyba nie do końca do niej docierało, że Justine nie koniecznie. Chyba nie chciała zauważyć, że walka, która się toczy w ich siostrze to walka ciężka, bo ona nie chce, nie jest gotowa i sama nie wie co z tym zrobić.
- Ja tylko, jeśli to nie problem, chciałbym prosić, że dopóki decyzja nie zostanie podjęta, żebyś po prostu na siebie uważała. Bardziej niż zwykle. - odparł spokojnie przenosząc spojrzenie błękitnych tęczówek na Justine.
- Jeśli masz zamiar mówić jakimś szyfrem, to nie przy stole. Nie wszyscy tutaj znają wasze żargony mogą się poczuć z tym źle. - powiedział poważnie patrząc na Castora.
Nie podobało mu się to. Jeśli chciał o czymś powiedzieć to albo niech mówi tak żeby wszyscy zrozumieli, albo żeby się w ogóle w tym temacie nie odzywał.
- Justine wyraziła się jasno. Przekazała nam informację i na tym ma być koniec. Ciąża to jej sprawa, to sprawa między nią i Vincentem. To oni we dwoje podejmą dalsze decyzje. My będziemy ją wspierać w KAŻDEJ decyzji, która zostanie przez nich podjęta. Nie ważne jaka by nie była. - wypowiadając ostatnie zdanie spojrzał w kierunku najmłodszej siostry.
Rozumiał, że Kerry się cieszy, ale chyba nie do końca do niej docierało, że Justine nie koniecznie. Chyba nie chciała zauważyć, że walka, która się toczy w ich siostrze to walka ciężka, bo ona nie chce, nie jest gotowa i sama nie wie co z tym zrobić.
- Ja tylko, jeśli to nie problem, chciałbym prosić, że dopóki decyzja nie zostanie podjęta, żebyś po prostu na siebie uważała. Bardziej niż zwykle. - odparł spokojnie przenosząc spojrzenie błękitnych tęczówek na Justine.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć wciąż była roztrzęsiona, pomału zaczynała brać się w garść - dla siostry, dla Vincenta i dla swojej małej siostrzenicy bądź siostrzeńca. Wciąż tkwiła wiernie przy krześle Justine, przy jej ramieniu, próbując ubrać w słowa kłębiące się w głowie myśli.
- Trzeba będzie zorganizować uzdrowiciela, który będzie cię regularnie badał... pożyczyć od kogoś książki o opiece nad noworodkiem i... i... no wiesz, ubranka, kołyska, to wszystko trzeba zdobyć, kupić, zrobić... ja mogę uszyć ubranka, tym się nie martw! - zaoferowała natychmiast, wzruszona myślą o maleńkich skarpetusiach i czapeczkach.
Było jej przykro, że Justine pozostawała tak sztywna i niepewna, ale starała się ją zrozumieć. Ostatecznie, to przed nią stały teraz największe wyzwania. Była wyrozumiała, do momentu, w którym siostra uderzyła nagle dłonią o stół i wstała. Kerstin momentalnie łzy podeszły do oczu, ale odetchnęła głęboko i utrzymała proste plecy. Pewnie miała humorki. To musiało być to.
- Oczywiście, masz rację, to ty powinnaś z nim rozmawiać - przyznała cienkim, wrażliwym głosem, powstrzymując drżenie wargi zaciśnięciem zębów. Pozostawało jednak ważne pytanie. - Jakiej decyzji? Chcesz je oddać do sierocińca? - jej głos zniżył się prawie do szeptu. Nie rozumiała aluzji Castora, nie rozumiała pokątnych słów i sugestii. Nie chciała rozumieć. Nie chciała myśleć, że Justine mogłoby spotkać to samo co kobiety, które spotykała czasem w mugolskim szpitalu w Londynie: kobiety, które często umierały wkrótce później z powodu własnych tragicznych decyzji. - Nie rozumiem o jakiej decyzji mówicie - wyznała z bólem, choć zmarszczone brwi i ponure, załzawione spojrzenie wyraźnie mówiły, że doskonale się domyśla.
Wszyscy wyrażali swoje wsparcie, wszyscy mówili, że pomogą Justine w każdej decyzji; ale wszyscy też byli mężczyznami i właściwie jakie mogli mieć pojęcie o tym, co się będzie działo? Łatwo było im mówić, dla nich wszystko było machnięciem ręki. Ona chciała, by Just wreszcie zadbała o swoje bezpieczeństwo. Nie o innych, nie o świat, tylko o siebie. Jak miała w spokoju zastanowić się nad własną przyszłością, skoro ciążyło na niej tyle zbędnej odpowiedzialności? Byli inni ludzie, którzy mogli się tym wszystkim zająć - ludzie, którzy nie nosili pod sercem dziecka.
Ten cały ból i wstyd i smutek i żal do siostry, która wciąż i wciąż wybierała wojnę zamiast rodziny wezbrał w Kerstin na tyle, że jej następne słowa - choć ciche - wybrzmiały w kuchni głośniej od krzyku. Były ostre, były raniące. Były jej ostatnią linią obrony przed światem, w którym jej ukochana starsza siostrzyczka musiała skupiać się na wszystkim, tylko nie na własnym szczęściu.
- Nie zamierzasz przerzucać się na dzierganie, rozumiem... powinnaś jednak ostrzec Vincenta nim znów rzucisz się sama na Londyn i dasz zamknąć w więzieniu.
Nie mogła spojrzeć siostrze w oczy. Wybiegła z kuchni i pognała po schodach na górę, zalewając się łzami, od których zapiekły ją policzki.
- Trzeba będzie zorganizować uzdrowiciela, który będzie cię regularnie badał... pożyczyć od kogoś książki o opiece nad noworodkiem i... i... no wiesz, ubranka, kołyska, to wszystko trzeba zdobyć, kupić, zrobić... ja mogę uszyć ubranka, tym się nie martw! - zaoferowała natychmiast, wzruszona myślą o maleńkich skarpetusiach i czapeczkach.
Było jej przykro, że Justine pozostawała tak sztywna i niepewna, ale starała się ją zrozumieć. Ostatecznie, to przed nią stały teraz największe wyzwania. Była wyrozumiała, do momentu, w którym siostra uderzyła nagle dłonią o stół i wstała. Kerstin momentalnie łzy podeszły do oczu, ale odetchnęła głęboko i utrzymała proste plecy. Pewnie miała humorki. To musiało być to.
- Oczywiście, masz rację, to ty powinnaś z nim rozmawiać - przyznała cienkim, wrażliwym głosem, powstrzymując drżenie wargi zaciśnięciem zębów. Pozostawało jednak ważne pytanie. - Jakiej decyzji? Chcesz je oddać do sierocińca? - jej głos zniżył się prawie do szeptu. Nie rozumiała aluzji Castora, nie rozumiała pokątnych słów i sugestii. Nie chciała rozumieć. Nie chciała myśleć, że Justine mogłoby spotkać to samo co kobiety, które spotykała czasem w mugolskim szpitalu w Londynie: kobiety, które często umierały wkrótce później z powodu własnych tragicznych decyzji. - Nie rozumiem o jakiej decyzji mówicie - wyznała z bólem, choć zmarszczone brwi i ponure, załzawione spojrzenie wyraźnie mówiły, że doskonale się domyśla.
Wszyscy wyrażali swoje wsparcie, wszyscy mówili, że pomogą Justine w każdej decyzji; ale wszyscy też byli mężczyznami i właściwie jakie mogli mieć pojęcie o tym, co się będzie działo? Łatwo było im mówić, dla nich wszystko było machnięciem ręki. Ona chciała, by Just wreszcie zadbała o swoje bezpieczeństwo. Nie o innych, nie o świat, tylko o siebie. Jak miała w spokoju zastanowić się nad własną przyszłością, skoro ciążyło na niej tyle zbędnej odpowiedzialności? Byli inni ludzie, którzy mogli się tym wszystkim zająć - ludzie, którzy nie nosili pod sercem dziecka.
Ten cały ból i wstyd i smutek i żal do siostry, która wciąż i wciąż wybierała wojnę zamiast rodziny wezbrał w Kerstin na tyle, że jej następne słowa - choć ciche - wybrzmiały w kuchni głośniej od krzyku. Były ostre, były raniące. Były jej ostatnią linią obrony przed światem, w którym jej ukochana starsza siostrzyczka musiała skupiać się na wszystkim, tylko nie na własnym szczęściu.
- Nie zamierzasz przerzucać się na dzierganie, rozumiem... powinnaś jednak ostrzec Vincenta nim znów rzucisz się sama na Londyn i dasz zamknąć w więzieniu.
Nie mogła spojrzeć siostrze w oczy. Wybiegła z kuchni i pognała po schodach na górę, zalewając się łzami, od których zapiekły ją policzki.
- Zostawicie go w spokoju. - poleciła Michaelowi. Nie potrzebowała, żeby którekolwiek z nich naciskało go w sprawie jakichkolwiek decyzji. Nie miała czternastu lat, a nawet wtedy załatwiała swoje sprawy sama. Nie skarżyła się braciom, tylko podbijała nosy ślizgonom. Uniosła brew na wypowiedziane przez Michaela słowa. Właściwie nie była głodna, wręcz przeciwnie - przynajmniej w tym momencie. Wypowiedziane słowa o rozgłaszaniu rodzinie prawie drgnęły jej kąciki ust. Przeniosła wzrok na Castora słuchając wypowiedzianych słów. - Jesteśmy. - potwierdziła ostatnie stwierdzenie, zawierając w tym też świadomość i wiedzę, że mogła na nich liczyć. - Potrzebuję żebyście nie wtykali nosa i trzymali język za zębami. - odpowiedziała też na zadane pytanie. Z początku milczała kiedy Gabriel odniósł się do wypowiedzianego szyfru. Słuchała jego słów. Żeby uważała, bardziej niż zwykle, jej wargi wygiął grymas, prawie uśmiech uzupełniony przekąsem, ale skinęła krótko głową. A potem słuchała Kerstin, Kerstin nadającej o uzdrowicielach, książkach, ubrankach i kołyskach. I rozmowach. Podniosła się uderzając ręką w stół wypowiadając słowa, spoglądając na siostrę spod zmrużonych powiek.
- O decyzji odnośnie tego, czy donoszę tą ciążę do końca. Zanim ktokolwiek z was coś powie, przestrzegę że wasza opinia nie ma znaczenia. - wytłumaczyła ze spokojem. Czy była to jedna z opcji, tak z pewnością, miała ją w głowie. Ale nie zamierzała podejmować decyzji bez rozmowy z Vincentem. Nie mogła. Nie chciała.
Wypowiedziane przez Kerstin słowa zmarszczyły gniewnie brwi Justine. A podjęta przez nią ucieczka jedynie ją zdenerwowała. Kiedy ją mijała wyciągnęła rękę i zacisnęła chude palce na jej nadgarstku zatrzymując przy wyjściu z kuchni.
- Nie uciekaj teraz. - powiedziała do niej nie zwracając uwagi na zaszklone oczy. - Odpowiem ci, licząc, że więcej nie będę musiała tego powtarzać. - nie zwalniała uścisku na nadgarstku, nie miało znaczenia czy Kerstin na nią patrzy czy nie. - Vincent wie jaka byłam, jaka jestem i jaka będę. Nie zmienię się jak mocno byś tego nie chciała. - dopiero teraz spróbowała ją pociągnąć tak, by zmusić ją żeby spojrzała jej w twarz. - Jestem wojownikiem, narzędziem, dopiero później wszystkim innym. - zbliżyła się o krok. - Tą wojnę, trzeba wygrać. Trzebą ją wygrać dla tych, którzy sami nie są w stanie się postawić i dla tych którzy będą kształtować kolejne pokolenie, my będziemy szczęściarzami, jeśli uda nam się zobaczyć, jak zmienia się świat wokół nas. I poświęcę wszystko Kerstin - Kerstin, nie Kerrie, bo sprawa była poważna. Mówiąc wszystko, miała dosłownie to na myśli. Swoje własne życie, szczęście, dziecko, przyjaciół a nawet rodzinę. Była bezwzględna we własnym postanowieniu. Miała zamiar zrobić ile mogła, by nie musiała, ale wiedziała, że się nie zawaha. - Wszystko. - w jej oczach i głosie dźwięczała powaga. Zatraci duszę, odda każdy skrawek swojej woli. Podejmie się tego, czego nikt inny w stanie nie będzie. Weźmie na siebie ciężar śmierci i wykąpie we krwi ręce. - Jeśli tego będzie wymagała sprawa. - postanowiła to już dawno. Wtedy, kiedy opuszczała dom o niebieskich drzwiach, kiedy odpuszczała swoje własne pragnienie dla dobra świata. Rozplotła palce puszczając jej rękę. Nie zamierzała jej więcej zatrzymać ani gonić. Powiedziała co chciała. Spojrzała po znajdujących się w kuchni mężczyznach.
- Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy… - powiedziemy - ...będę się zbierać. - sięgnęła po stojący na stole kubek. Widocznie zbierając się do wyjścia.
- O decyzji odnośnie tego, czy donoszę tą ciążę do końca. Zanim ktokolwiek z was coś powie, przestrzegę że wasza opinia nie ma znaczenia. - wytłumaczyła ze spokojem. Czy była to jedna z opcji, tak z pewnością, miała ją w głowie. Ale nie zamierzała podejmować decyzji bez rozmowy z Vincentem. Nie mogła. Nie chciała.
Wypowiedziane przez Kerstin słowa zmarszczyły gniewnie brwi Justine. A podjęta przez nią ucieczka jedynie ją zdenerwowała. Kiedy ją mijała wyciągnęła rękę i zacisnęła chude palce na jej nadgarstku zatrzymując przy wyjściu z kuchni.
- Nie uciekaj teraz. - powiedziała do niej nie zwracając uwagi na zaszklone oczy. - Odpowiem ci, licząc, że więcej nie będę musiała tego powtarzać. - nie zwalniała uścisku na nadgarstku, nie miało znaczenia czy Kerstin na nią patrzy czy nie. - Vincent wie jaka byłam, jaka jestem i jaka będę. Nie zmienię się jak mocno byś tego nie chciała. - dopiero teraz spróbowała ją pociągnąć tak, by zmusić ją żeby spojrzała jej w twarz. - Jestem wojownikiem, narzędziem, dopiero później wszystkim innym. - zbliżyła się o krok. - Tą wojnę, trzeba wygrać. Trzebą ją wygrać dla tych, którzy sami nie są w stanie się postawić i dla tych którzy będą kształtować kolejne pokolenie, my będziemy szczęściarzami, jeśli uda nam się zobaczyć, jak zmienia się świat wokół nas. I poświęcę wszystko Kerstin - Kerstin, nie Kerrie, bo sprawa była poważna. Mówiąc wszystko, miała dosłownie to na myśli. Swoje własne życie, szczęście, dziecko, przyjaciół a nawet rodzinę. Była bezwzględna we własnym postanowieniu. Miała zamiar zrobić ile mogła, by nie musiała, ale wiedziała, że się nie zawaha. - Wszystko. - w jej oczach i głosie dźwięczała powaga. Zatraci duszę, odda każdy skrawek swojej woli. Podejmie się tego, czego nikt inny w stanie nie będzie. Weźmie na siebie ciężar śmierci i wykąpie we krwi ręce. - Jeśli tego będzie wymagała sprawa. - postanowiła to już dawno. Wtedy, kiedy opuszczała dom o niebieskich drzwiach, kiedy odpuszczała swoje własne pragnienie dla dobra świata. Rozplotła palce puszczając jej rękę. Nie zamierzała jej więcej zatrzymać ani gonić. Powiedziała co chciała. Spojrzała po znajdujących się w kuchni mężczyznach.
- Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy… - powiedziemy - ...będę się zbierać. - sięgnęła po stojący na stole kubek. Widocznie zbierając się do wyjścia.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
-To chyba nie szyfr. - wtrącił łagodnie i odruchowo, wiedząc, że Castora jeszcze speszy ostry ton brata i wiedząc (mając nadzieję?!) że szyfr by rozumiał. Sprawa szybko zeszła jednak na dalszy plan, bo emocje przy stole eskalowały.
-Kerstin! - wyrwało mu się ze zdumieniem i z wrażenia odłożył aż butelkę miodu. Posłał młodszej siostrze ostre spojrzenie, a choć jej łzy sprawiły, że się zawahał - jak zawsze - to tym razem nie zareagował na jej płacz. Nie mógł. Nie po tym, jak - jako jedyny przy tym stole - zobaczył w jakich warunkach przetrzymywano tam Justine. Jak sam prawie stracił rozum, po zaledwie kilku godzinach w tamtym miejscu. Czasem miał wrażenie, że to siostra trzymała się po Azkabanie lepiej od niego, psychicznie, ale to inie znaczyło, że nie miała emocji - i że te słowa nie były ciosem poniżej pasa.
-Jak śmiesz jej to wypominać. Teraz. Czas na rodzinne rozmowy był w październiku, ale wobec kogoś ledwo żywego już nie byłaś taka wygadana? - warknął, kręcąc z rozczarowaniem głową. Gdy Justine ważyła czterdzieści kilogramów i nie miała języka, jakoś nikt nie miał odwagi wytknąć jej, że nie pochwala działań na Connaught Square. Sam nie pochwalał tamtego ryzyka, a emocje po aresztowaniu siostry kosztowały go przyjaźń z Hannah, ale milczał - a widząc stan Justine postanowił sobie, że milczeć będzie już zawsze. Był mężczyzną, nie rozumiał wywlekania pogrzebanych żalów po kilku miesiącach - rodzinne szkielety powinny trafić do szafy, na zawsze.
Z emocji aż zapomniał, że Justine najlepiej potrafiła się bronić sama. Zamilkł z lekkim wstydem, pozwalając jej się wypowiedzieć - a gdy mówiła, wstyd narastał, wpełzając na policzki. Była gotowa poświęcić własną rodzinę, Vincenta, własne dziecko, a on... Fenrir... on...
Jesień była jednym wielkim błędem. - uświadomił sobie z całą klarownością. Wojownikiem, narzędziem - tym powinien być, powinni oboje, powinni wszyscy przy tym stole poza Kerstin. Powinien chwycić za pióro i właśnie to odpisać, wielki błąd, ale... jedzenie.
Najpierw pojedzie po jedzenie, a potem odpisze - nie było w tym honoru, ale był sens.
-Masz rację, Justine. - przyznał cicho, bezbarwnie. Podchwycił na moment spojrzenie Castora, wymownie. Umiałbyś uwarzyć Rue? Nie znał wielu alchemików poza tym ponurym Ingissonem, może lepiej żeby sprawa została w rodzinie. Potem pomyślał o Justine i Vincencie, o nieistniejącym jeszcze dziecku. Z powrotem przeniósł na nią wzrok. -Nie jesteś jedynym wojownikiem. Sprawa nie załamała się, gdy dochodziłaś do siebie i nie załamie się, jeśli... poświęcisz jeszcze kilka miesięcy. Albo kilka dni. - tyle dochodziło się do siebie po Rue, kilka dni? Nie był pewny. -Cokolwiek nie postanowisz, jestem z tobą. - też chciałby wyjść i odetchnąć świeżym powietrzem, ale - kontrolnie spojrzał na Kerrie - powinien zostać.
-Kerstin! - wyrwało mu się ze zdumieniem i z wrażenia odłożył aż butelkę miodu. Posłał młodszej siostrze ostre spojrzenie, a choć jej łzy sprawiły, że się zawahał - jak zawsze - to tym razem nie zareagował na jej płacz. Nie mógł. Nie po tym, jak - jako jedyny przy tym stole - zobaczył w jakich warunkach przetrzymywano tam Justine. Jak sam prawie stracił rozum, po zaledwie kilku godzinach w tamtym miejscu. Czasem miał wrażenie, że to siostra trzymała się po Azkabanie lepiej od niego, psychicznie, ale to inie znaczyło, że nie miała emocji - i że te słowa nie były ciosem poniżej pasa.
-Jak śmiesz jej to wypominać. Teraz. Czas na rodzinne rozmowy był w październiku, ale wobec kogoś ledwo żywego już nie byłaś taka wygadana? - warknął, kręcąc z rozczarowaniem głową. Gdy Justine ważyła czterdzieści kilogramów i nie miała języka, jakoś nikt nie miał odwagi wytknąć jej, że nie pochwala działań na Connaught Square. Sam nie pochwalał tamtego ryzyka, a emocje po aresztowaniu siostry kosztowały go przyjaźń z Hannah, ale milczał - a widząc stan Justine postanowił sobie, że milczeć będzie już zawsze. Był mężczyzną, nie rozumiał wywlekania pogrzebanych żalów po kilku miesiącach - rodzinne szkielety powinny trafić do szafy, na zawsze.
Z emocji aż zapomniał, że Justine najlepiej potrafiła się bronić sama. Zamilkł z lekkim wstydem, pozwalając jej się wypowiedzieć - a gdy mówiła, wstyd narastał, wpełzając na policzki. Była gotowa poświęcić własną rodzinę, Vincenta, własne dziecko, a on... Fenrir... on...
Jesień była jednym wielkim błędem. - uświadomił sobie z całą klarownością. Wojownikiem, narzędziem - tym powinien być, powinni oboje, powinni wszyscy przy tym stole poza Kerstin. Powinien chwycić za pióro i właśnie to odpisać, wielki błąd, ale... jedzenie.
Najpierw pojedzie po jedzenie, a potem odpisze - nie było w tym honoru, ale był sens.
-Masz rację, Justine. - przyznał cicho, bezbarwnie. Podchwycił na moment spojrzenie Castora, wymownie. Umiałbyś uwarzyć Rue? Nie znał wielu alchemików poza tym ponurym Ingissonem, może lepiej żeby sprawa została w rodzinie. Potem pomyślał o Justine i Vincencie, o nieistniejącym jeszcze dziecku. Z powrotem przeniósł na nią wzrok. -Nie jesteś jedynym wojownikiem. Sprawa nie załamała się, gdy dochodziłaś do siebie i nie załamie się, jeśli... poświęcisz jeszcze kilka miesięcy. Albo kilka dni. - tyle dochodziło się do siebie po Rue, kilka dni? Nie był pewny. -Cokolwiek nie postanowisz, jestem z tobą. - też chciałby wyjść i odetchnąć świeżym powietrzem, ale - kontrolnie spojrzał na Kerrie - powinien zostać.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Wystarczyło, że podniósł powoli wzrok na Gabriela, lecz żaden mięsień jego twarzy nawet nie drgnął. Gdyby nie ten żargon i wiedza, która przed nim szła, dalej krztusiłby się czymkolwiek, co miał dalej w ustach, a Castor był wciąż niedospany i zmęczony na tyle, by nie wdawać się w następne pyskówki. Nie, żeby do czegokolwiek doprowadziły. To tylko marnowanie energii.
Potwierdzenie ze strony Justine mu wystarczyło. Spuścił głowę nieco niżej, już nie patrząc się na blat, ale raczej na własne spodnie, jasne loki, przydługie włosy spłynęły po obu stronach twarzy, kryjąc przez to uśmiech, który właśnie rozciągnął się na jego wargach, przynajmniej dla tych z Tonksów, którzy siedzieli bezpośrednio obok niego. Ci naprzeciwko z pewnością mogli dostrzec, jak szczerze i szeroko właśnie się uśmiechnął, do tego stopnia, że wreszcie pojawiły się dołeczki w policzkach.
Wciąż uśmiechając się, skinął głową, przyjmując wolę Justine. Mógłby znowu sięgnąć do kubka, albo może po widelec i dokończyć śniadanie w spokoju, może nawet zjeść całą małą porcję, którą przed sobą miał. Ostatnimi czasy starał się jeść jakkolwiek, po części z szacunku do pracy, jaką wkładała w przygotowanie posiłków Kerstin, po części ze względu na tych z domowników, którym leżał na sercu jego dalszy los. Wciąż jednak nie czuł się z jedzeniem swobodnie ani komfortowo, jedna zmiana nastroju potrafiła zniszczyć plan żywieniowy całego dnia i...
Właśnie tak stało się teraz.
Więzienie. Żołądek ścisnął się w impulsie, a przed oczami pojawiły się znowu mury Londynu obklejone plakatami z listami gończymi. Widział je przecież na własne oczy, Justine z wielkim napisem "WYELIMINOWANY", z takim samym, jak Pomona. I myślał, wtedy, w listopadzie, że naprawdę nie żyje. Gdy spotkali się piętro wyżej, na korytarzu, przez moment miał wrażenie, że zobaczył ducha. Teraz wyglądała zdecydowanie lepiej, nie zdarzało jej się już seplenić, ale na podstawie strzępków informacji wyobrażał sobie, co musiało się wtedy dziać. Wiedział, jak zareagował Michael, sam mu przecież mówił.
Drgnął w miejscu, prawie ściągnął splecionymi rękoma kubek, który stał przed nim, ale zdołał powstrzymać się w ostatnim momencie. Nad głową leciały gromy, oskarżenia, wyjaśnienia i warknięcia. To ostatnie sprawiło, że poderwał głowę do góry, spojrzenie — przerażone spojrzenie — kierując wprost na Michaela.
Nie, nie teraz..., chciał wyszeptać, poprosić, ale gardło miał zaciśnięte, a na podchwycone spojrzenie z wiszącym w milczeniu pytaniem spuścił smutno wzrok. Nie potrafił, potrzebował poduczyć się z astronomii, kwestie kobiece zawsze łączyły się z księżycem znacznie bardziej skomplikowanie niż pospolite eliksiry, ale przecież znał alchemików, nie było takiej rzeczy, której nie dało się załatwić pieniędzmi. Może mieli ich mało, ale sklep zaczynał działać, gdyby było trzeba...
Nie chciał się odzywać. Wiedział, że to pogorszy sytuacje, choć rozumiał podejście Kerstin. To niemagiczne i kobiece, dała już zresztą popis tego, jak bardzo potrafi być emocjonalna. I właśnie przez to, co stało się tak niedawno, Castor podchodził do niej z większą dozą ostrożności. Gdy było dobrze, było dobrze, a gdy było źle... Wolał nie próbować wchodzić jej w drogę.
W kolejnych słowach Justine było coś motywującego i przeraźliwie smutnego zarazem. Castor słuchał ich tak, jak robił to zawsze i jak zawsze zauważył, że Justine obrała kierunek, którym również chciałby pójść. Z drugiej strony chciał chyba, by nie była dla siebie równie surowa. By — jeżeli będzie chciała — mogła cieszyć się dobrocią, czułością, bo przecież na to zasługiwała.
Jeżeli będzie trzeba, zagryziemy każdego, kto ci zagrozi. Myśl nie rozbrzmiała w kuchni, ale wybrzmiała w sercu Castora szczerze i mocno. To chyba znaczy kochać. Tak zupełnie rodzinnie.
— Muszę iść do sklepu... — oznajmił cicho, powoli odsuwając od siebie talerz i oba kubki. — Dziękuję, że nam powiedziałaś, Just. Nie zawiedziemy twojego zaufania.
Potwierdzenie ze strony Justine mu wystarczyło. Spuścił głowę nieco niżej, już nie patrząc się na blat, ale raczej na własne spodnie, jasne loki, przydługie włosy spłynęły po obu stronach twarzy, kryjąc przez to uśmiech, który właśnie rozciągnął się na jego wargach, przynajmniej dla tych z Tonksów, którzy siedzieli bezpośrednio obok niego. Ci naprzeciwko z pewnością mogli dostrzec, jak szczerze i szeroko właśnie się uśmiechnął, do tego stopnia, że wreszcie pojawiły się dołeczki w policzkach.
Wciąż uśmiechając się, skinął głową, przyjmując wolę Justine. Mógłby znowu sięgnąć do kubka, albo może po widelec i dokończyć śniadanie w spokoju, może nawet zjeść całą małą porcję, którą przed sobą miał. Ostatnimi czasy starał się jeść jakkolwiek, po części z szacunku do pracy, jaką wkładała w przygotowanie posiłków Kerstin, po części ze względu na tych z domowników, którym leżał na sercu jego dalszy los. Wciąż jednak nie czuł się z jedzeniem swobodnie ani komfortowo, jedna zmiana nastroju potrafiła zniszczyć plan żywieniowy całego dnia i...
Właśnie tak stało się teraz.
Więzienie. Żołądek ścisnął się w impulsie, a przed oczami pojawiły się znowu mury Londynu obklejone plakatami z listami gończymi. Widział je przecież na własne oczy, Justine z wielkim napisem "WYELIMINOWANY", z takim samym, jak Pomona. I myślał, wtedy, w listopadzie, że naprawdę nie żyje. Gdy spotkali się piętro wyżej, na korytarzu, przez moment miał wrażenie, że zobaczył ducha. Teraz wyglądała zdecydowanie lepiej, nie zdarzało jej się już seplenić, ale na podstawie strzępków informacji wyobrażał sobie, co musiało się wtedy dziać. Wiedział, jak zareagował Michael, sam mu przecież mówił.
Drgnął w miejscu, prawie ściągnął splecionymi rękoma kubek, który stał przed nim, ale zdołał powstrzymać się w ostatnim momencie. Nad głową leciały gromy, oskarżenia, wyjaśnienia i warknięcia. To ostatnie sprawiło, że poderwał głowę do góry, spojrzenie — przerażone spojrzenie — kierując wprost na Michaela.
Nie, nie teraz..., chciał wyszeptać, poprosić, ale gardło miał zaciśnięte, a na podchwycone spojrzenie z wiszącym w milczeniu pytaniem spuścił smutno wzrok. Nie potrafił, potrzebował poduczyć się z astronomii, kwestie kobiece zawsze łączyły się z księżycem znacznie bardziej skomplikowanie niż pospolite eliksiry, ale przecież znał alchemików, nie było takiej rzeczy, której nie dało się załatwić pieniędzmi. Może mieli ich mało, ale sklep zaczynał działać, gdyby było trzeba...
Nie chciał się odzywać. Wiedział, że to pogorszy sytuacje, choć rozumiał podejście Kerstin. To niemagiczne i kobiece, dała już zresztą popis tego, jak bardzo potrafi być emocjonalna. I właśnie przez to, co stało się tak niedawno, Castor podchodził do niej z większą dozą ostrożności. Gdy było dobrze, było dobrze, a gdy było źle... Wolał nie próbować wchodzić jej w drogę.
W kolejnych słowach Justine było coś motywującego i przeraźliwie smutnego zarazem. Castor słuchał ich tak, jak robił to zawsze i jak zawsze zauważył, że Justine obrała kierunek, którym również chciałby pójść. Z drugiej strony chciał chyba, by nie była dla siebie równie surowa. By — jeżeli będzie chciała — mogła cieszyć się dobrocią, czułością, bo przecież na to zasługiwała.
Jeżeli będzie trzeba, zagryziemy każdego, kto ci zagrozi. Myśl nie rozbrzmiała w kuchni, ale wybrzmiała w sercu Castora szczerze i mocno. To chyba znaczy kochać. Tak zupełnie rodzinnie.
— Muszę iść do sklepu... — oznajmił cicho, powoli odsuwając od siebie talerz i oba kubki. — Dziękuję, że nam powiedziałaś, Just. Nie zawiedziemy twojego zaufania.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
To co się właśnie działo w kuchni to był jakiś Armagedon. Zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie to śniadanie, ten dzień. Wszyscy zaczęli na siebie warczeć, a jego zaczął powoli trafiać szlag. Czy oni wszyscy naprawdę nie potrafili ze sobą normalnie rozmawiać, czy każda ich cholerna rozmowa musiała się tak kończyć, czy nie mogli być do jasnej cholery normalną rodziną? Gdyby tylko rodzice wiedzieli co się dzieje złapaliby się za głowy. Nawet nie myślał aby poinformować ojca o tym jak oni wszyscy się zachowują, umarłby ze wstydu na pewno.
- A on nie ma własnego języka, że za niego odpowiadasz? - spojrzał na Michaela kiedy ten od razu wyrwał się do bronienia ich dodatkowego "domownika".
Po chwili jego cierpliwość również dobiegła końca. Odstawił kubek z kawą na bezpieczną odległość, po czym zanim zdążył się powstrzymać trzasnął otwartą dłonią w stół tak, że wszystko się na nim zatrząsło. Spojrzał na nich wszystkich, ale w jego oczach nie było złości, był spokój, przerażający pusty spokój.
- Ty - spojrzał na Justine - Nie szarp jej, bo nic ci nie zrobiła. A ty - dodał przenosząc wzrok na brata - Nie warcz na nią, bo nie masz do tego prawa po tym co o mało jej nie zrobiłeś. - powiedział dosadnie, po czym spojrzał łagodnie na najmłodszą siostrę - Justine rozważa opcje usunięcia dziecka. Tak jak powiedziała, jest gotowa poświęcić wszystko i ma totalnie w dupie wszystko i wszystkich, bo liczy się tylko cholerna misja i podążanie ślepo za rozkazami. - powiedział ponownie patrząc na Just - Czy ty nie rozumiesz, że ona ma dość? Ma dość wojny, ma dość tego, że siedzi w domu, ma dość tego, że nic jej się w tym domu nie mówi. Tak, jest najmłodsza, tak jest bezbronna w stosunku do magii ale do jasnej cholery nie jest durna i niedouczona, martwi się o nas każdego dnia, dba o nas każdego dnia. Potrzebuje czegoś co da jej szczęście i naprawdę tak bardzo cię dziwi fakt, że ucieszyła się, że zdarzyło się w końcu coś dobrego, coś co może zwiastować jakiś nowy, lepszy początek? - uniósł brew ku górze - Nikt ci się nie będzie wtrącać w twoje decyzje, ale nie masz prawa być na nią zła dlatego, że się cieszy i przejmuje! A ty - tu znowu przeniósł wzrok na Michaela - Pomyślałeś o tym, że bała się o tym rozmawiać w październiku? Wszyscy chodzili najeżeni, wszyscy chodzili spięci, akurat ty powinieneś wiedzieć najlepiej jak to jest dusić w sobie emocje i słowa, które chciałoby się pokazać, powiedzieć, ale się nie da. - powiedział świdrując brata wzrokiem - A tak nawiasem mówiąc, Justine, skoro jesteś gotowa poświęcić WSZYSTKO, po cholerę ratowałaś mnie w marcu zeszłego roku? - uniósł brew ku górze, teraz już z pustką w oczach.
- A on nie ma własnego języka, że za niego odpowiadasz? - spojrzał na Michaela kiedy ten od razu wyrwał się do bronienia ich dodatkowego "domownika".
Po chwili jego cierpliwość również dobiegła końca. Odstawił kubek z kawą na bezpieczną odległość, po czym zanim zdążył się powstrzymać trzasnął otwartą dłonią w stół tak, że wszystko się na nim zatrząsło. Spojrzał na nich wszystkich, ale w jego oczach nie było złości, był spokój, przerażający pusty spokój.
- Ty - spojrzał na Justine - Nie szarp jej, bo nic ci nie zrobiła. A ty - dodał przenosząc wzrok na brata - Nie warcz na nią, bo nie masz do tego prawa po tym co o mało jej nie zrobiłeś. - powiedział dosadnie, po czym spojrzał łagodnie na najmłodszą siostrę - Justine rozważa opcje usunięcia dziecka. Tak jak powiedziała, jest gotowa poświęcić wszystko i ma totalnie w dupie wszystko i wszystkich, bo liczy się tylko cholerna misja i podążanie ślepo za rozkazami. - powiedział ponownie patrząc na Just - Czy ty nie rozumiesz, że ona ma dość? Ma dość wojny, ma dość tego, że siedzi w domu, ma dość tego, że nic jej się w tym domu nie mówi. Tak, jest najmłodsza, tak jest bezbronna w stosunku do magii ale do jasnej cholery nie jest durna i niedouczona, martwi się o nas każdego dnia, dba o nas każdego dnia. Potrzebuje czegoś co da jej szczęście i naprawdę tak bardzo cię dziwi fakt, że ucieszyła się, że zdarzyło się w końcu coś dobrego, coś co może zwiastować jakiś nowy, lepszy początek? - uniósł brew ku górze - Nikt ci się nie będzie wtrącać w twoje decyzje, ale nie masz prawa być na nią zła dlatego, że się cieszy i przejmuje! A ty - tu znowu przeniósł wzrok na Michaela - Pomyślałeś o tym, że bała się o tym rozmawiać w październiku? Wszyscy chodzili najeżeni, wszyscy chodzili spięci, akurat ty powinieneś wiedzieć najlepiej jak to jest dusić w sobie emocje i słowa, które chciałoby się pokazać, powiedzieć, ale się nie da. - powiedział świdrując brata wzrokiem - A tak nawiasem mówiąc, Justine, skoro jesteś gotowa poświęcić WSZYSTKO, po cholerę ratowałaś mnie w marcu zeszłego roku? - uniósł brew ku górze, teraz już z pustką w oczach.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
1958 | Rodzina Tonks
Szybka odpowiedź