04.08.1958 - Wianki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg w Dorset
Brzeg plaży w Weymouth 04 sierpnia 1958
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Nie był na niego zły, nie oczekiwał tłumaczeń. Przerażała go świadomość, że doszło do czegoś strasznego; przerażały go te emocje, które napływały do niego same tuż przed utratą i tuż po tym jak odzyskał świadomość, emocje wszystkich pozostałych, które bardziej kreowały obraz zdarzeń niż faktyczna rzeczywistość. Bał się w wodzie przez chwilę, a potem była przecież tylko ciemność. Ostatnie co pamiętał to jak szarpali się w morskiej toni. Domyślał się do czego doszło i jaki mógł być tego przebieg, ale nie pamiętał niczego potem. Nie był więc zły, nie potrafił mieć też do niego o to pretensji. Czasem się nie zgadzali, czasem się kłócili, a to nie była ich pierwsza szarpanina w życiu. Nie pamiętając finału awantury więcej niż o dokonaniu groźby myślał o tym, że pokłócili się przez dziewczynę; że to tego wszystkiego doszło przez dziewczynę.
Powiedziałeś, że...
— Nie powinienem... nic mówić — Bo to od tego chyba się zaczęło; zdradził Celine coś co było sprawą Marcela, nie jego. Już pamiętał. Mówiąc jej to nie myślał wcale o tym, że chce go chronić. W tych słowach i w tym zarzucie to nie odmowa była najważniejsza, a to towarzyszące mu, niezadane pytanie: Dlaczego mu to zrobiłaś? Dlaczego tak potraktowałaś najbliższą mu osobę. Marcel się zatrzymał, a przekleństwo wybrzmiało Ostro w ciszy. Nim sam się zatrzymał pokonał jeszcze kilka kroków. — Nie powinienem jej mówić — przyznał, mówiąc jeszcze przed siebie. Zawsze prowokował, nigdy nie myślał o konsekwencjach, a czasem tez o ludziach i o tym, co przez to czuli. O tym, co wtedy czuł Marcel powinien był pomyśleć. Musiał myśleć, tak nie robili bracia.— Nie powinienem się potem odzywać.— Odwrócił się za nim, łapiąc jego spojrzenie. Wiedział, że nigdy by mu nie zrobił krzywdy. Ta myśl przecież towarzyszyła mu do ostatnich momentów, które pamiętał. To tylko emocje robiły wszystko, by zachwiać tą pewnością. Świadomość tego, że do tego doszło nawet jeśli nie mógł sobie przypomnieć. Natrętna myśl, że był gotów to zrobić w imię głupiej dziewuchy. Przygryzł policzek od środka i pokiwał głową. Dał ciała, trudno było udawać, że nie. Ale on przecież też. — Nie nienawidź mnie za to— poprosił go cicho i ochryple. Czy to nie nienawiść za te słowa pchnęła go do tego? Czy to nie nienawiść chciała mu zamknąć w ten sposób usta? A on, kretyn, mówił i mówił, nie zważając na jego żądania. — Próbowałem...— pokazać ci prawdę, bo cię zaślepiła, a potem bronić się przed zarzutami. Może mógł to przełknąć; może mógł być inny, lepszy czas na taką rozmowę. Nie kłótnię.
Powiedziałeś, że...
— Nie powinienem... nic mówić — Bo to od tego chyba się zaczęło; zdradził Celine coś co było sprawą Marcela, nie jego. Już pamiętał. Mówiąc jej to nie myślał wcale o tym, że chce go chronić. W tych słowach i w tym zarzucie to nie odmowa była najważniejsza, a to towarzyszące mu, niezadane pytanie: Dlaczego mu to zrobiłaś? Dlaczego tak potraktowałaś najbliższą mu osobę. Marcel się zatrzymał, a przekleństwo wybrzmiało Ostro w ciszy. Nim sam się zatrzymał pokonał jeszcze kilka kroków. — Nie powinienem jej mówić — przyznał, mówiąc jeszcze przed siebie. Zawsze prowokował, nigdy nie myślał o konsekwencjach, a czasem tez o ludziach i o tym, co przez to czuli. O tym, co wtedy czuł Marcel powinien był pomyśleć. Musiał myśleć, tak nie robili bracia.— Nie powinienem się potem odzywać.— Odwrócił się za nim, łapiąc jego spojrzenie. Wiedział, że nigdy by mu nie zrobił krzywdy. Ta myśl przecież towarzyszyła mu do ostatnich momentów, które pamiętał. To tylko emocje robiły wszystko, by zachwiać tą pewnością. Świadomość tego, że do tego doszło nawet jeśli nie mógł sobie przypomnieć. Natrętna myśl, że był gotów to zrobić w imię głupiej dziewuchy. Przygryzł policzek od środka i pokiwał głową. Dał ciała, trudno było udawać, że nie. Ale on przecież też. — Nie nienawidź mnie za to— poprosił go cicho i ochryple. Czy to nie nienawiść za te słowa pchnęła go do tego? Czy to nie nienawiść chciała mu zamknąć w ten sposób usta? A on, kretyn, mówił i mówił, nie zważając na jego żądania. — Próbowałem...— pokazać ci prawdę, bo cię zaślepiła, a potem bronić się przed zarzutami. Może mógł to przełknąć; może mógł być inny, lepszy czas na taką rozmowę. Nie kłótnię.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie chciał, żeby wiedziała. Nie chciał jej tym obciążać. Nie chciał jej za nic winić. Była wolna i mogła dokonywać wyborów, a jej serce nigdy nie należało do niego. Może wyobrażał sobie zbyt wiele. Może był wobec niej nachalny, może smak jej pocałunku, może tamten poranek, może to on nalegał na to zbyt mocno. Na pewno on. Nie chciał jej tym płoszyć, bo nie chciał tracić jej przyjaźni. Czy to nie dlatego cały czas bał się zaryzykować? Słowa Jamesa były jak silny korzeń drzewa, który wrasta pod fundamenty, z wolna wywołując na nich pęknięcia - ucieczka Celine była pęknięciem, którego nie dało się już usunąć, rysą na ich relacji, jej i jego, rysą przeciągniętą dłonią Jima. A może nie, może były bardziej jak gałęzie wierzby bijącej, które burzą lichy szałas wzajemnego zaufania. Sam już nie wiedział. Nie wiedział. Nie wiedział, dlaczego to wszystko bolało go tak bardzo. Nie wiedział, dlaczego Celine w jeden wieczór stała mu się tak obca - czy to na pewno była wina Jima? Nie, oczywiście, że nie. Przecież o tym wiedział. W tamtej chwili chciał za nią biec, Jim go zatrzymał. Teraz pamiętał, że wczorajszego dnia z troską dopadła swojego giganta. Nawet, jeśli go kochała, czy nie darzyła już troską przyjaciela? To on był w złym stanie. To on nie miał noża. To on nie był gigantem. To on się za nią wstawił, jak zawsze, bo zawsze był obok, gdy tego potrzebowała.
Po dłuższej chwili pokręcił przecząco głową. Nie nienawidził go. Nie miał nawet żalu.
- Nie wiem, czemu... - Jego głos zadrżał, wzrok znów umknął na bok. - Myśl, że ją straciłem... że woli jakiegoś obcego faceta... To wcześniej było... - Była tam, była, ale jak nie ona, niezainteresowana nim wcale. Była jak duch, zjawa, ułuda. Była jakby jej nie było. Jakby nie było jego. Ta obojętność ściskała mu serce. - Dopiero kiedy nie mogliśmy dłużej udawać, że nic się nie stało, dopiero wtedy kiedy jej powiedziałeś... Wygodniej było udawać, że będzie jak dawniej. Że ja i ona... - mogli przyjaźnić się jak dawniej? Ten stary gigant nie byłby tym zachwycony, a jej chyba na nim zależało. - Ale miałeś rację - rzucił, błądząc wzrokiem po plaży, jakby szukał rozrzuconych koszul, nie znalazłby ich teraz nawet gdyby się o nie potknął. - A ja musiałem to zrozumieć. - Że to koniec. Że wybrała inną drogę. Że nie wybrała jego.
- Nigdy więcej - obiecał, w myślach przywołując raz jeszcze tamte słowa. - Nigdy więcej ci tego nie zrobię. - Nie mówił o topieniu. Nie o bójce, nie o szarpaninie. Mówił o zaufaniu. Celine poświęciła go dla kochanka, nie chciał nigdy zachować się w ten sposób.
Po dłuższej chwili pokręcił przecząco głową. Nie nienawidził go. Nie miał nawet żalu.
- Nie wiem, czemu... - Jego głos zadrżał, wzrok znów umknął na bok. - Myśl, że ją straciłem... że woli jakiegoś obcego faceta... To wcześniej było... - Była tam, była, ale jak nie ona, niezainteresowana nim wcale. Była jak duch, zjawa, ułuda. Była jakby jej nie było. Jakby nie było jego. Ta obojętność ściskała mu serce. - Dopiero kiedy nie mogliśmy dłużej udawać, że nic się nie stało, dopiero wtedy kiedy jej powiedziałeś... Wygodniej było udawać, że będzie jak dawniej. Że ja i ona... - mogli przyjaźnić się jak dawniej? Ten stary gigant nie byłby tym zachwycony, a jej chyba na nim zależało. - Ale miałeś rację - rzucił, błądząc wzrokiem po plaży, jakby szukał rozrzuconych koszul, nie znalazłby ich teraz nawet gdyby się o nie potknął. - A ja musiałem to zrozumieć. - Że to koniec. Że wybrała inną drogę. Że nie wybrała jego.
- Nigdy więcej - obiecał, w myślach przywołując raz jeszcze tamte słowa. - Nigdy więcej ci tego nie zrobię. - Nie mówił o topieniu. Nie o bójce, nie o szarpaninie. Mówił o zaufaniu. Celine poświęciła go dla kochanka, nie chciał nigdy zachować się w ten sposób.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Trzymała ich mocno. Słyszała ich oddechy, chyba nawet bicie serc, czuła jak i oni ją obejmują. Żywi, obaj żywi. Merlinie, jak dobrze, że żyli!
Mimowolnie uśmiechnęła się, kiedy Neala przetłumaczyła jej słowa, uśmiechnęła się jeszcze szerzej na odpowiedź Jima i tylko słysząc "dzięki, Lidds" Marcela pokręciła nieznacznie głową, którą wciąż w nich wciskała.
- Zrobiłbyś to samo. Dla każdego z nas - odpowiedziała mu cicho, ale nie mniej pewnie. Tylko w momencie, kiedy jej słowa wybrzmiały poczuła jak wstyd niczym ostrze noża wbija jej się w pierś. To nie była prawda - zasyczał głos w jej głowie, ale odepchnęła go od siebie. Nie. Nie chciała o tym myśleć i nie będzie o tym myśleć. Nie teraz.
Teraz chciała się po prostu cieszyć. Skupić na przyjaciołach i zapomnieć o tym jak sama zawaliła. Więc się śmiała, przytulała ich i odpychała nieprzyjemne myśli, które póki co na szczęście były ciche i dość łatwo dawały za wygraną.
Drgnęła i przycichła dopiero, kiedy Marcel zabrał ręce i powiedział, że idzie szukać różdżki Jima. Rzuciła mu badawcze spojrzenie. Był zmęczony, musiał być cholernie zmęczony. Sama była, nie chciała się już podnosić z tego piachu, a on, z trudem, bo trudem, ale wstał i ruszył.
To nieprawda - powtórzył sycząco nieprzyjemny głos wyrzutu sumienia. Powinna za nim pójść i mu to powiedzieć. Powinna...
Jim się poruszył, spojrzała na niego, spojrzała mu w oczy i się zawahała. Wyglądał tak żywo, tak... właściwie tak zwyczajnie, jak gdyby nic się nie wydarzyło, a przecież jeszcze przed chwilą była pewna, że już go z nimi nie ma i już nigdy nie będzie. I to było w tym wszystkim najbardziej przerażające.
Chyba jej oczy znów zwilgotniały. Otarł jej twarz z "paprocha", na co mimowolnie znów się uśmiechnęła, ale zaraz zmarszczyła lekko brwi, kiedy oświadczył, że idzie. No tak, do Marcela... ale na pewno był teraz w stanie? Zmartwiła się, ale w żaden sposób go nie powstrzymywała. Wręcz przeciwnie - pomogła mu w tym pełna podziwu dla jego samozaparcia. Dla ich samozaparcia i siły.
Tym samym straciła swoją okazję... a może wcale nie chciała z niej skorzystać? Nawet gdyby za nim poszła, to co by mu w ogóle powiedziała?
To nieprawda...
To nieprawda, że Marcel zrobiłby to samo, co ona. On zrobiłby i realnie zrobił więcej. On nie stał sparaliżowany strachem jak słup soli becząc jak dziecko, kiedy trzeba było reanimować przyjaciela, tylko ona. Gdyby była sama to Jim by umarł pod jej nogami, a ona nie byłaby go w stanie nawet dotknąć. Nie dałaby mu nawet szansy na przeżycie. Właściwie pozwoliłaby mu umrzeć na swoich oczach. Dlaczego? Bo się bała, bo była śmierdzącym tchórzem, oto dlaczego. To była cała jej wymówka.
Więc jeszcze raz: co by powiedziała Marcelowi, gdyby za nim poszła? Umiałaby mu w ogóle spojrzeć w oczy?
Patrzyła na nich jak odchodzą, kiedy Steff podał jej zioło. W idealnym momencie, bo przejąwszy zapalonego skręta drżącą ręką zaciągnęła się nim zachłannie. Może trochę zbyt zachłannie, bo dym zagryzł ją w gardle aż jej się oczy zaszkliły i wydychając go zaniosła się krótkim, kaszlem niczym nowicjuszka. Dobrze, że Jim i Marcel tego nie widzieli. Nie przekazała zioła od razu jak wypadało, tylko po chwili zaciągnęła się drugi raz już bez żadnej żenującej wtopy. Przesunęła się po piasku do dziewczyn i spróbowała podzielić się z Anią chustą tak, żeby obie się pod nią zmieściły. Ech, może trzeba było ją po prostu powiększyć zaklęciem, to nawet we trzy by się opatuliły? To byłoby pewnie rozsądne, ale...
- Musiałaś za nami bardzo tęsknić - rzuciła do przyjaciółki lekko rozbawionym tonem, jakby sugerowała, że takie "akcje" jak dzisiejsza, to przecież ich chleb powszedni w tym towarzystwie. A kto by nie chciał doświadczać takich imprez jak ta dzisiejsza? Ech, kiepski żart.
- Chcesz? - zapytała podsuwając zioło najpierw Ani. W tej chwili chyba wszystkim im by się przydało.
- Nela, zostawię ci ten podarek w namiocie, ale no... - zerknęła na nią, jakby samym wzrokiem chciała przekazać to krótkie słowo "dzięki". Powinna ich też przeprosić, tak czuła, ale się na to jednak nie zdobyła. Jeszcze nie. Może nigdy się na to nie zdobędzie? Wolałaby udawać, że wcale jej wtedy nie odwaliło. Że po wyciągnięciu Jima z wody, po prostu stała się niewidzialna.
Mimowolnie uśmiechnęła się, kiedy Neala przetłumaczyła jej słowa, uśmiechnęła się jeszcze szerzej na odpowiedź Jima i tylko słysząc "dzięki, Lidds" Marcela pokręciła nieznacznie głową, którą wciąż w nich wciskała.
- Zrobiłbyś to samo. Dla każdego z nas - odpowiedziała mu cicho, ale nie mniej pewnie. Tylko w momencie, kiedy jej słowa wybrzmiały poczuła jak wstyd niczym ostrze noża wbija jej się w pierś. To nie była prawda - zasyczał głos w jej głowie, ale odepchnęła go od siebie. Nie. Nie chciała o tym myśleć i nie będzie o tym myśleć. Nie teraz.
Teraz chciała się po prostu cieszyć. Skupić na przyjaciołach i zapomnieć o tym jak sama zawaliła. Więc się śmiała, przytulała ich i odpychała nieprzyjemne myśli, które póki co na szczęście były ciche i dość łatwo dawały za wygraną.
Drgnęła i przycichła dopiero, kiedy Marcel zabrał ręce i powiedział, że idzie szukać różdżki Jima. Rzuciła mu badawcze spojrzenie. Był zmęczony, musiał być cholernie zmęczony. Sama była, nie chciała się już podnosić z tego piachu, a on, z trudem, bo trudem, ale wstał i ruszył.
To nieprawda - powtórzył sycząco nieprzyjemny głos wyrzutu sumienia. Powinna za nim pójść i mu to powiedzieć. Powinna...
Jim się poruszył, spojrzała na niego, spojrzała mu w oczy i się zawahała. Wyglądał tak żywo, tak... właściwie tak zwyczajnie, jak gdyby nic się nie wydarzyło, a przecież jeszcze przed chwilą była pewna, że już go z nimi nie ma i już nigdy nie będzie. I to było w tym wszystkim najbardziej przerażające.
Chyba jej oczy znów zwilgotniały. Otarł jej twarz z "paprocha", na co mimowolnie znów się uśmiechnęła, ale zaraz zmarszczyła lekko brwi, kiedy oświadczył, że idzie. No tak, do Marcela... ale na pewno był teraz w stanie? Zmartwiła się, ale w żaden sposób go nie powstrzymywała. Wręcz przeciwnie - pomogła mu w tym pełna podziwu dla jego samozaparcia. Dla ich samozaparcia i siły.
Tym samym straciła swoją okazję... a może wcale nie chciała z niej skorzystać? Nawet gdyby za nim poszła, to co by mu w ogóle powiedziała?
To nieprawda...
To nieprawda, że Marcel zrobiłby to samo, co ona. On zrobiłby i realnie zrobił więcej. On nie stał sparaliżowany strachem jak słup soli becząc jak dziecko, kiedy trzeba było reanimować przyjaciela, tylko ona. Gdyby była sama to Jim by umarł pod jej nogami, a ona nie byłaby go w stanie nawet dotknąć. Nie dałaby mu nawet szansy na przeżycie. Właściwie pozwoliłaby mu umrzeć na swoich oczach. Dlaczego? Bo się bała, bo była śmierdzącym tchórzem, oto dlaczego. To była cała jej wymówka.
Więc jeszcze raz: co by powiedziała Marcelowi, gdyby za nim poszła? Umiałaby mu w ogóle spojrzeć w oczy?
Patrzyła na nich jak odchodzą, kiedy Steff podał jej zioło. W idealnym momencie, bo przejąwszy zapalonego skręta drżącą ręką zaciągnęła się nim zachłannie. Może trochę zbyt zachłannie, bo dym zagryzł ją w gardle aż jej się oczy zaszkliły i wydychając go zaniosła się krótkim, kaszlem niczym nowicjuszka. Dobrze, że Jim i Marcel tego nie widzieli. Nie przekazała zioła od razu jak wypadało, tylko po chwili zaciągnęła się drugi raz już bez żadnej żenującej wtopy. Przesunęła się po piasku do dziewczyn i spróbowała podzielić się z Anią chustą tak, żeby obie się pod nią zmieściły. Ech, może trzeba było ją po prostu powiększyć zaklęciem, to nawet we trzy by się opatuliły? To byłoby pewnie rozsądne, ale...
- Musiałaś za nami bardzo tęsknić - rzuciła do przyjaciółki lekko rozbawionym tonem, jakby sugerowała, że takie "akcje" jak dzisiejsza, to przecież ich chleb powszedni w tym towarzystwie. A kto by nie chciał doświadczać takich imprez jak ta dzisiejsza? Ech, kiepski żart.
- Chcesz? - zapytała podsuwając zioło najpierw Ani. W tej chwili chyba wszystkim im by się przydało.
- Nela, zostawię ci ten podarek w namiocie, ale no... - zerknęła na nią, jakby samym wzrokiem chciała przekazać to krótkie słowo "dzięki". Powinna ich też przeprosić, tak czuła, ale się na to jednak nie zdobyła. Jeszcze nie. Może nigdy się na to nie zdobędzie? Wolałaby udawać, że wcale jej wtedy nie odwaliło. Że po wyciągnięciu Jima z wody, po prostu stała się niewidzialna.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Opuścił wzrok. Było mu trochę wstyd za to wszystko; że nie dał mu szansy uporządkować tego samodzielnie i uporać się z tym zanim coś takiego do niej dotrze. A potem przypomniał sobie jak wyglądał, a nazwanie go zbytym psem byłoby cholernym niedopowiedzeniem. Miał jej to za złe, ale nie Marcelowi. Zamiast na niej odbiło się to na nim. Na nich. Podniósł na niego piwne oczy znów. Wiedział, że to musiało boleć; że to wszystko co było wcześniej mogło być tylko namiastką tego, co czuł do Celine. Na to nie miał ani złotej rady ani sposobu na złagodzenie bólu. Dziś nawet nie próbowała tego wyjaśnić; tego co wczoraj zaszło. Tego, że kiedy Marcel stanął w jej obronie mógł zginąć z ręki dwóch drągali. Jednego z nożem, drugiego — kogo właściwie. Chłopaka? Po tym wszystkim co zaszło po prostu stała, egzystowała obok, jakby nic się nie stało. Nie było w niej ani odrobiny woli wyjaśnienia tego. To nieważne, że oni Cszysyc unikali jej wzroku. Wyodnie było zasłonić się czymś takim. Wygodnie było twierdzić, że nie chciało się nikomu narzucać. Wygodnie było stawać w roli ofiary i uciec z plaży, jakby obraził ją czymkolwiek — nie zrobił tego. Powiedział jej jedną, strasznie smutną rzecz. Mogła zareagować. Gdyby jej na kimkolwiek zależało spróbowałaby to wyjaśnić, być, naprawić, nawet jeśli nic nie mogła poradzić na to, że się zakochała. Zwyczajnie go porzuciła z tym wszystkim, i wczoraj i dziś. Celine wiele mówiła, pięknie mówiła, bo cała była piękna, ale jej czyny mówiły ciągle: radź sobie sam, zrób coś, to od ciebie wszystko zależy. A on? On nie mówił wiele, za to każdy jego czyn i każde działanie mówiło więcej niż setki zbędnych słów. Otworzył usta, żeby mu to przypomnieć, ale żadne słowo nie wydostało się z jego gardła, więc patrzył tylko na przyjaciela, słuchając jego zwierzeń. Czuł, że gdyby powiedział mu to, co myślał spróbowałby ją wytłumaczyć. Ugryzł się w język, milcząc jeszcze przez chwilę.
— Nikt nie wie jak to się jeszcze ułoży — odparł w końcu, odciągając spojrzenie w kierunku plaży. — Może obudzisz się jutro na plaży z jakąś syrenką i o wszystkim zapomnisz — o niej, chciał powiedzieć, ale nie przeszło mu to przez gardło. To nie było to, co chciał mu powiedzieć i nie brzmiało jak on i coś co płynęło prosto z serca. Chciał mu powiedzieć o wiele więcej, ale to wszystko dotyczyło Celine. Nie zasłużył na to, co go spotkało. Błądził przez chwilę spojrzeniem po jego załamanej, bladej twarzy, czerwonych oczach. Rozpłatał dłonie ze splotu na piersi i zwrócił dwa kroki w stronę przyjaciela. Wyciągnął rękę i ułożył mu ją na ramieniu, zaciskając palce pomiędzy nim a barkiem.
— Nikt nie wie jak to się jeszcze ułoży — odparł w końcu, odciągając spojrzenie w kierunku plaży. — Może obudzisz się jutro na plaży z jakąś syrenką i o wszystkim zapomnisz — o niej, chciał powiedzieć, ale nie przeszło mu to przez gardło. To nie było to, co chciał mu powiedzieć i nie brzmiało jak on i coś co płynęło prosto z serca. Chciał mu powiedzieć o wiele więcej, ale to wszystko dotyczyło Celine. Nie zasłużył na to, co go spotkało. Błądził przez chwilę spojrzeniem po jego załamanej, bladej twarzy, czerwonych oczach. Rozpłatał dłonie ze splotu na piersi i zwrócił dwa kroki w stronę przyjaciela. Wyciągnął rękę i ułożył mu ją na ramieniu, zaciskając palce pomiędzy nim a barkiem.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
-Ja? - zdziwił się gdy Neala spytała o jego samopoczucie, zapominając, że nadal ma zaschniętą krew pod nosem. Zresztą, część obrażeń zmyły z niego łz...znaczy alergia. -Dobrze! Z nosem to tylko stłuczenie. - pomacał się na wszelki wypadek, był lekko opuchnięty, ale wciąż prosty. -Naprawdę dobra jesteś w tym... wszystkim. - uśmiechnął się do Neali, mając na myśli i pierwszą pomoc i uspokojenie Lidki i w ogóle. Odwrócił wzrok, gdy Lidka podawała Ani skręta, choć niechcący omiótł wzrokiem mokre ubranie Ani. Była naprawdę śliczna, nawet w tej fryzurze.
Obejrzał się przez ramię na chłopaków.
-Idę do nich. Zaraz wracam. - zadecydował, wstał i pobiegł w ich stronę.
-Hej... hej! - wpadł na Jima i Marcela, próbując przytulić obydwoje. -Martwiłem się. - wymamrotał. -Jaką syrenką? One gryzą. Jak całuje Ania? - odsunął się i spojrzał Jimowi w oczy, z ciekawością i powagą.
Obejrzał się przez ramię na chłopaków.
-Idę do nich. Zaraz wracam. - zadecydował, wstał i pobiegł w ich stronę.
-Hej... hej! - wpadł na Jima i Marcela, próbując przytulić obydwoje. -Martwiłem się. - wymamrotał. -Jaką syrenką? One gryzą. Jak całuje Ania? - odsunął się i spojrzał Jimowi w oczy, z ciekawością i powagą.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charakterystyczny zapach ziela wpłynął w przestrzeń, mieszając się z metalicznym posmakiem krwi i słonej wody; obserwowała, jak Jim zaciąga się skrętem, jak podaje go Liddy; ona wyglądała już o wiele lepiej, choć jej widok w stanie, w którym była ledwie przed chwilą zostanie w Anne już na długo. Podobnie jak obraz nieprzytomnego Jima, Marcela ogarniętego furią; na Sallowa podniosła spojrzenie, kiedy ten wstał z piasku i gdzieś ruszył, a Doe, kiedy już wrócił do świata żywych - i absolutnie zignorował polecenie Neali odnośnie leżenia (Anne spodziewała się nadchodzącej zaraz po tym reprymendy) - również dołączył do przyjaciela.
Beddow sunęła za nimi wzrokiem, nieco niepewnie, z pytaniem w spojrzeniu, które nigdy nie padło.
W końcu podniosła się i ona, przesuwając się do Neali i Liddy; Moore objęła ją trochę chustą, gdzieniegdzie mokrą choć przynajmniej chroniącą przed podmuchami chłodnego wiatru.
- Bardzo, Lidds - odpowiedziała przyjaciółce, zmęczony uśmiech pomalował wargi i dosięgnął oczu - Ta, daj - wzdychając nieco, przejęła zapalonego skręta od niej, zerkając jeszcze na Steffa, który zdecydował się dołączyć do chłopaków. Może przemówi im do rozsądku?
Nie wiedziała o jakich podarkach mówią, ale była zbyt zmęczona by o to pytać; zaciągnęła się zielem trzy razy, dość mocno i głęboko, przymykając przekrwione od łez i soli oczy.
Beddow sunęła za nimi wzrokiem, nieco niepewnie, z pytaniem w spojrzeniu, które nigdy nie padło.
W końcu podniosła się i ona, przesuwając się do Neali i Liddy; Moore objęła ją trochę chustą, gdzieniegdzie mokrą choć przynajmniej chroniącą przed podmuchami chłodnego wiatru.
- Bardzo, Lidds - odpowiedziała przyjaciółce, zmęczony uśmiech pomalował wargi i dosięgnął oczu - Ta, daj - wzdychając nieco, przejęła zapalonego skręta od niej, zerkając jeszcze na Steffa, który zdecydował się dołączyć do chłopaków. Może przemówi im do rozsądku?
Nie wiedziała o jakich podarkach mówią, ale była zbyt zmęczona by o to pytać; zaciągnęła się zielem trzy razy, dość mocno i głęboko, przymykając przekrwione od łez i soli oczy.
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Z syrenką, kąciki jego ust uniosły się w niepewnym rozbawieniu, uniósł ku niemu wzrok, gdy poczuł jego dłoń na swoim ramieniu. Oboje wiedzieli, że nie i że wcale tego nie chciał, ale to nie miało już znaczenia. Przeszłość też już nie powinna mieć znaczenia. Co było, to minęło, przed nimi jawiło się jutro. Nowe, świeże. Nieskażone błędem. Jim nie był na niego zły, ale Marcel wcale nie czuł ulgi. Wiedział, że przesadził. Że mógł doprowadzić do nieodwracalnego, w ogłupiałym amoku. Czuł, że go zawiódł i chciał to naprawić, choć przecież musiałby cofnąć czas. Popełniał w życiu wiele błędów, uczył się na niewielu - ten był jednym z nich. Chciałby mu to powiedzieć. Jak bardzo żałował, jak bardzo nie rozumiał, jak bardzo bał się teraz, że go straci. Nie dałby sobie bez niego rady. Już nigdy.
- Napędziłeś nam wszystkim niezłego stracha - rzucił zamiast tego, wciąż z niepewnym uśmiechem. Było po nim widać, że wciąż nie czuł się dobrze, ale przynajmniej był już bezpieczny. Może powinien powiedzieć coś więcej, ale wtedy zjawił się przy nich Steffen, wpadając prosto między nich. Powolnym ruchem zawiesił ramię na jego ramieniu, odwzajemniając jego uścisk. Zaśmiał się bezgłośnie na wspomnienie Anne, przenosząc spojrzenie na Jamesa.
- Steff, przywołaj nasze koszule - poprosił, tylko on miał różdżkę. Ich leżały gdzieś przy ubraniach, jeśli znajdą ubrania, to znajdą też różdżki. Wcale nie chciało mu się ich szukać, już nie.
- Napędziłeś nam wszystkim niezłego stracha - rzucił zamiast tego, wciąż z niepewnym uśmiechem. Było po nim widać, że wciąż nie czuł się dobrze, ale przynajmniej był już bezpieczny. Może powinien powiedzieć coś więcej, ale wtedy zjawił się przy nich Steffen, wpadając prosto między nich. Powolnym ruchem zawiesił ramię na jego ramieniu, odwzajemniając jego uścisk. Zaśmiał się bezgłośnie na wspomnienie Anne, przenosząc spojrzenie na Jamesa.
- Steff, przywołaj nasze koszule - poprosił, tylko on miał różdżkę. Ich leżały gdzieś przy ubraniach, jeśli znajdą ubrania, to znajdą też różdżki. Wcale nie chciało mu się ich szukać, już nie.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Zaległe kości na żebra Jima - bo zapomniałam
1 - Jim ma silne ciało - nic się nie stało
2 - Marcel złamał Jimowi żebro
3 - Jedno z zeber pękło pod uciskiem, ale nie jest złamane
1 - Jim ma silne ciało - nic się nie stało
2 - Marcel złamał Jimowi żebro
3 - Jedno z zeber pękło pod uciskiem, ale nie jest złamane
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Patrzył na Marcela przez chwilę w całej tej mieszaninie emocji. Byli przyjaciółmi. Zadra była bolesna, ale nie mógł dać się jej złamać. Nigdy więcej tego nie zrobi, obiecał mu to. Wierzył. Wierzył, że do tego nigdy nie dojdzie, wierzył jego słowom. Uśmiechnął się po chwili, równie słabo i równie niepewnie co on.
— Ta — mruknął spuszczając wzrok. Nie spytał go o przebieg zdarzeń, ale nie był pewien, czy chciał go sobie uświadamiać. — Wisisz mi piwo — odpowiedział mu poważnie, podnosząc na niego oczy na chwilę. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Steffen rzucił się na nich dwoje, przyciągając ich do siebie. Grymasem mu wpierw odpowiedział; głównie wywołanym bólem, który prędko przerodził się w szerszy uśmiech. — Syreny gryzą? Myślałem, że tylko uwodzą mężczyzn— mruknął, po chwili poważniejąc. Jak to, jak całuje Anne? Uniósł brwi nie do końca pewien, o co właściwie pytał Steff. Przeniósł spojrzenie na Marcela. Całował się z Anne? I nie pamiętał o tym? — Kiedy to się stało? — spytał głupio; to było przed tym wszystkim, tak? Był pijany? Obrócił się przez ramię w stronę dziewczyn i uniósł brew. — Wspaniale – mruknął do Steffena klepiąc go w lędźwie. — Zazdrościsz?
— Ta — mruknął spuszczając wzrok. Nie spytał go o przebieg zdarzeń, ale nie był pewien, czy chciał go sobie uświadamiać. — Wisisz mi piwo — odpowiedział mu poważnie, podnosząc na niego oczy na chwilę. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Steffen rzucił się na nich dwoje, przyciągając ich do siebie. Grymasem mu wpierw odpowiedział; głównie wywołanym bólem, który prędko przerodził się w szerszy uśmiech. — Syreny gryzą? Myślałem, że tylko uwodzą mężczyzn— mruknął, po chwili poważniejąc. Jak to, jak całuje Anne? Uniósł brwi nie do końca pewien, o co właściwie pytał Steff. Przeniósł spojrzenie na Marcela. Całował się z Anne? I nie pamiętał o tym? — Kiedy to się stało? — spytał głupio; to było przed tym wszystkim, tak? Był pijany? Obrócił się przez ramię w stronę dziewczyn i uniósł brew. — Wspaniale – mruknął do Steffena klepiąc go w lędźwie. — Zazdrościsz?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
-Uwodzą, a potem chyba zjadają? - podrapał się po głowie, bezskutecznie usiłując przypomnieć sobie zasłyszane mity. -A może połykają ich w całości, bez gryzienia? - tak, to też miało sens. -Jak to - kiedy? Całowała cię jak ożyłeś. Pewnie z radości. - uzupełnił radośnie lukę w pamięci Jamesa. -Jednak pamiętasz! - ucieszył się, choć zmrużył podejrzliwie oczy. Czemu był taki skołowany, skoro całowała wspaniale? A może zawróciła mu w głowie? -Lepiej żeby Eve nie wiedziała. - o tym wszystkim. Wyszczerzył zęby. -Niby zazdroszczę, ale to ja tańczyłem z Anią! - pochwalił się. -Martwię się o Lidkę. - zwierzył się nagle. -Nie tańczy, rozbeczała się, może ma okres? Myślisz, że Eve też? - zapomniał, że obecny stan Eve to uniemożliwia, niewiele wiedział o okresie. Skinął głową, słysząc praktyczną sugestię Marcela. -Accio koszule!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Pokiwał głową, kiedy wspomniał o piwie. Jemu, im wszystkim, za to, że pomogli. Jemu nawet pięć. Nie opuszczała go dramatyczna myśl - że mógłby już nigdy z nim tego piwa nie wypić. Przez co właściwie? Przez własną głupotę? Nie był pewien, czy Jim mu wybaczył - był gotów zrobić wiele, żeby spróbować odzyskać jego zaufanie - ale wiedział, że Marcel nigdy nie wybaczy samemu sobie.
Pytał, kiedy to się stało, pocałunek. Emocje opadły, stał przed nim żywy. Myśl, że to wszystko było konieczne, że było tak blisko, żeby... nie potrafił o tym ani mówić ani myśleć. Nie interesowało go nic, kiedy walczył o życie Jima, nie wiedział, gdzie był wtedy Steffen, ale - mdły wykwit rumieńca uwidocznił się na jego twarzy - chyba nie widział, kiedy robił to on. Anne go nie całowała, czy chciał go wyprowadzać z błędu? Chyba nie musieli mu o tym mówić - jak mocno musieli o niego walczyć. Wersja z pocałunkiem brzmiała znacznie lepiej. Lepiej dla Jima.
- Wszystkie piękne dziewczyny tak robią - mruknął bez entuzjazmu na wspomnienie syren - chyba właśnie zrozumiał, o czym tak naprawdę były te legendy. Eve. Eve też była jak syrena, czy ktoś jej powie, co tu się dzisiaj wydarzyło? Będzie się martwiła o Jima, czy znowu go ochrzani, że zabija się, kiedy nie może popatrzeć, jak wtedy, w Tower? Może powinien z nią o tym porozmawiać, wytłumaczyć jej. Że Jim nie wskoczył do tej wody sam. Martwił się, że znowu będzie mieliła temat, przy nim. Do niego. Zamiast pozwolić mu iść dalej. Tym razem przez Marcela, nie pozwalając zapomnieć o zadrze między braćmi.
- Jaki okres? Że smutny? - Steffen wyrwał go z zamyślenia, spojrzał na niego zdezorientowany - nie wiedział, czym jest kobiecy okres. Lidds raczej nie miewała melancholijnych nastrojów jak bogate wdowy z za dużą ilością ginu. O tym, że nie chciała z nim zatańczyć, też nie bardzo chciał rozmawiać. - Płakała? - zdziwił się, Steff musiał mówić o innej chwili, niż o tej, kiedy wynurzyła się z wody po walce o życie Jima. I jego też, on pamiętał wszystko, ale z brzegu przecież nie było widać tej rozpaczliwej walki o życie.
- Są - Kiwnął brodą na pokryte piaskiem białe kłębowisko nieopodal, rozsypując piach, białe materiały - trochę wciąż namoknięte, bo leżały zwinięte i zdecydowanie męsko pachnące - natarły prosto na Steffa. Sam zmęczonym krokiem poruszył się do miejsca, z którego się uniosły. Kucnął nad nim, rozgrzebał trochę piasku i znalazł dwie różdżki, bez trudu rozpoznał i swoją i Jima. - Mam - rzucił, wracając do nich od razu.
Pytał, kiedy to się stało, pocałunek. Emocje opadły, stał przed nim żywy. Myśl, że to wszystko było konieczne, że było tak blisko, żeby... nie potrafił o tym ani mówić ani myśleć. Nie interesowało go nic, kiedy walczył o życie Jima, nie wiedział, gdzie był wtedy Steffen, ale - mdły wykwit rumieńca uwidocznił się na jego twarzy - chyba nie widział, kiedy robił to on. Anne go nie całowała, czy chciał go wyprowadzać z błędu? Chyba nie musieli mu o tym mówić - jak mocno musieli o niego walczyć. Wersja z pocałunkiem brzmiała znacznie lepiej. Lepiej dla Jima.
- Wszystkie piękne dziewczyny tak robią - mruknął bez entuzjazmu na wspomnienie syren - chyba właśnie zrozumiał, o czym tak naprawdę były te legendy. Eve. Eve też była jak syrena, czy ktoś jej powie, co tu się dzisiaj wydarzyło? Będzie się martwiła o Jima, czy znowu go ochrzani, że zabija się, kiedy nie może popatrzeć, jak wtedy, w Tower? Może powinien z nią o tym porozmawiać, wytłumaczyć jej. Że Jim nie wskoczył do tej wody sam. Martwił się, że znowu będzie mieliła temat, przy nim. Do niego. Zamiast pozwolić mu iść dalej. Tym razem przez Marcela, nie pozwalając zapomnieć o zadrze między braćmi.
- Jaki okres? Że smutny? - Steffen wyrwał go z zamyślenia, spojrzał na niego zdezorientowany - nie wiedział, czym jest kobiecy okres. Lidds raczej nie miewała melancholijnych nastrojów jak bogate wdowy z za dużą ilością ginu. O tym, że nie chciała z nim zatańczyć, też nie bardzo chciał rozmawiać. - Płakała? - zdziwił się, Steff musiał mówić o innej chwili, niż o tej, kiedy wynurzyła się z wody po walce o życie Jima. I jego też, on pamiętał wszystko, ale z brzegu przecież nie było widać tej rozpaczliwej walki o życie.
- Są - Kiwnął brodą na pokryte piaskiem białe kłębowisko nieopodal, rozsypując piach, białe materiały - trochę wciąż namoknięte, bo leżały zwinięte i zdecydowanie męsko pachnące - natarły prosto na Steffa. Sam zmęczonym krokiem poruszył się do miejsca, z którego się uniosły. Kucnął nad nim, rozgrzebał trochę piasku i znalazł dwie różdżki, bez trudu rozpoznał i swoją i Jima. - Mam - rzucił, wracając do nich od razu.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 28.10.23 12:20, w całości zmieniany 1 raz
Zdjął sobie z twarzy mokre koszule, zmarszczył lekko nos i oddał ubranie Jimowi. Koszulę Marcela miętosił w dłoniach, zbity z tropu trudnym pytaniem.
-No… TEN okres. - zerknął na Jima, czy on potrafił wytłumaczyć to lepiej? -Choć może mają to tylko żony? Są wtedy smutne i nerwowe i….no. - zarumienił się, nagle zakłopotany. -I robią pranie. - wybrnął, chyba. -Lidka płakała nad Jimem - dodał grobowo. -Ale może to faktycznie okres. Albo alergia.
-No… TEN okres. - zerknął na Jima, czy on potrafił wytłumaczyć to lepiej? -Choć może mają to tylko żony? Są wtedy smutne i nerwowe i….no. - zarumienił się, nagle zakłopotany. -I robią pranie. - wybrnął, chyba. -Lidka płakała nad Jimem - dodał grobowo. -Ale może to faktycznie okres. Albo alergia.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— To modliszki, nie syreny — poprawił go. Jak ożyłeś, powiedział. Popatrzył na niego przez chwilę, nie komentując już tego momentu. — Gorzej i tak być nie może — mruknął, w odpowiedzi na Eve. Dla niego nie było różnicy i tak był na straconej pozycji i tak ciągle robił nie to, co trzeba. Gdyby zrobił to świadomie byłaby to po prostu kolejna z rzeczy dopisanych do listy, którą przywiesi mu do płyty nagrobnej. Jeśli kiedykolwiek się takiej dorobi. Anna była dobra i śliczna, bardziej jednak zestresowało go, że to właśnie ona. Zanim pociąg z Celiną ruszył pamiętał, jak Marcel na nią patrzył na tamtej potańcówce. Wpadła mu w oko. Nigdy nie chciał być nielojalny.
Spojrzał na Steffena, kiedy wspomniał, że martwił się o Liddy. Uniósł brew. Ich spojrzenie się spotkało, domyślał się do czego pił, ale głupio mu było o tym mowić inaczej niż pogardliwie. Nie rozmawiał o tym ani z Eve ani z siostrą i nie chciał nawet myślec o tym, że Liddy miewała podobne momenty, to było po prostu obleśne.
— To sól w oczach, ośle — oburzył się, marszcząc brwi, wysuwając się spod objęcia Stefana. — Dajmy już z tym spokój— burknął wyraźnie obruszony. On też płakał. On też się złamał. Musiał zareagować zanim Steffen zacznie się z tego śmiać. W ostateczności Neala powiedziała, że Steff beczał, zawsze mógł mu to wytknąć. Nie był w nastroju, nie chciał do tego wracać. Odebrał od Marcela swój koszulę. Strzepał ją lekko z piachu - była brudna, wilgotna, miejscami oblepiona piachem. — Idę ja przepłukać — mruknął z niezadowoleniem, ruszając w stronę morza.
Spojrzał na Steffena, kiedy wspomniał, że martwił się o Liddy. Uniósł brew. Ich spojrzenie się spotkało, domyślał się do czego pił, ale głupio mu było o tym mowić inaczej niż pogardliwie. Nie rozmawiał o tym ani z Eve ani z siostrą i nie chciał nawet myślec o tym, że Liddy miewała podobne momenty, to było po prostu obleśne.
— To sól w oczach, ośle — oburzył się, marszcząc brwi, wysuwając się spod objęcia Stefana. — Dajmy już z tym spokój— burknął wyraźnie obruszony. On też płakał. On też się złamał. Musiał zareagować zanim Steffen zacznie się z tego śmiać. W ostateczności Neala powiedziała, że Steff beczał, zawsze mógł mu to wytknąć. Nie był w nastroju, nie chciał do tego wracać. Odebrał od Marcela swój koszulę. Strzepał ją lekko z piachu - była brudna, wilgotna, miejscami oblepiona piachem. — Idę ja przepłukać — mruknął z niezadowoleniem, ruszając w stronę morza.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
04.08.1958 - Wianki
Szybka odpowiedź