Wydarzenia


Ekipa forum
04.08.1958 - Wianki
AutorWiadomość
04.08.1958 - Wianki [odnośnik]09.10.23 21:58
First topic message reminder :

Brzeg w Dorset
Brzeg plaży w Weymouth04 sierpnia 1958
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.

Szafka zniknięć


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
04.08.1958 - Wianki  - Page 12 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]25.10.23 21:25
Zignorował krzyczącego Steffena, Lidds sobie poradzi, nie dziwiło go, że Neala pominęła go w niesieniu pomocy i najpierw zajęła się szlochem przyjaciółki; przeraźliwy ból rozsadzał mu czaszkę, a im bardziej był zmęczony po wszystkim, co przeszedł, tym dotkliwszym mu się wydawał - ale przecież na to zasłużył, na to cierpienie i na znacznie więcej. Nie spodziewał się, że Neala w ogóle się nim po tym wszystkim zainteresuje - a jednak w końcu znalazła się naprzeciw niego i zajęła się jego twarzą. W załzawionych oczach nie dało się dostrzec łez bólu, kiedy przystąpiła do nastawiania żuchwy, nie spojrzał jej w oczy, nie potrafiąc. Nie mówił nic - bolało zbyt mocno. Trwało to chwilę, nim oswoił się z tym, że ból przeminął - nim odważył się otworzyć szczękę - w cichym - Dziękuję - rzuconym bardziej w bok, niż do niej.
Ale wtedy usłyszał jego głos, ciche przeprosiny, jak sparaliżowany, tknięty klątwą za sprawą jego głosu, przeniósł wzrok na niego, na twarz, na którą wracały kolory, w oczy, w które wracało zrozumienie. Żył. Zył i był cały. Żył, ale mogł zginąć. Przez niego. Nie przez ludzką zawiść, nie przez wojnę, która miała sę nigdy nie skończyć, nie przez bezdusznych szmalcowników. Przez niego i tylko przez niego - co więcej, wydawało mu się, że naprawdę chce to zrobić. Naprawdę? Czy wierzył, że do tego dojdzie? Wtedy, na głębinie, nie mieli odpłynąć tak daleko, nie wiedział, kiedy to się stało, ani dlaczego. Wtedy, na głębinie, nie zamierzał ciągnąć go w dół tak długo. Kochał go, kohcał go jak brata, bardziej niż kogokolwiek innego. Zależało mu na nim, nie tylko na jego życiu, na jego szczęściu, bardziej, niż na własnym. Jak mógł być tak głupi?
Ledwie podniósł się, wsparł na ramionach, Marcel się na neigo rzucił, obejmując ramionami i ściskając go mocno. - Przepraszam - mamrotał rozpaczliwie, gdy do oczu nie przestawały cisnąć się łzy. - Przepraszam - powtarzał, nie wypuszczając go z uścisku, żywego, całego, prawdziwego. Realnego. Mógł go nigdy więcej nie zobaczyć, przez własną głupotę, dlaczego zachował się tak głupio? Teraz już wiedział - dlatego i tylko dlatego, że Jim od początku miał rację. Że nie pozwalał dotrzeć do siebie ani emocjom, które czuł, ani prawdzie, która była tak bolesna. Ale to nie była przecież jego wina. Tylko on sam mógł być odpowiedzialny za decyzje, które podjął.
Nie wypuścił go z objęć, ni po chwili, ni po dwóch, wciąż przerażony - po części jego stanem, po części tym, co sie wydarzyło, a co z wolna, wraz ze spadkiem adrenaliny, zaczynało do niego docierać, ale przede wszystkim chyba samym sobą i własną głupotą. I nie chciał wypuszczać go z objęć, bo wiedział, że gdy to zrobi, będzie musiał spojrezć w oczy wpierw jemu, a potem im wszystkim - świadkom jego kretyńskiego amoku - w którym prawie zabił swojego najlepszego przyjaciela.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]25.10.23 21:30
Udało jej się zabrać ze sobą kawałki materiału - biegnąc z powrotem do reszty, zdała sobie sprawę, że wcale-nie-ukradzione znalezisko składało się na obszerną, wielobarwną chustę i sweter, nieco zniszczony i skulkowany. Kiedy dobiegła w końcu do Jima i Marcela i Neli, upadła znów kolanami na piasek.
- Przykryj go tym - poleciła Marcelowi, wkładając mu do rąk chustę, dostrzegając, że Jim zaczyna się poruszać. Poruszać. Oddychać.
Żył.
Całe szczęście żył.
Włożenie swetra było już bardziej problematyczne, więc ściskając materiał w dłoniach rozglądała się wciąż na boki, gorączkowo szukając czegoś, co mogłoby jej poradzić co dalej - jak mogli o niego zadbać, co zrobić - najważniejsze było to, że się ocknął, że zaczynał kontaktować.
W tle słyszała płacz; szloch, później głos Steffena, a potem... widok trzęsającej się Liddy był tak surrealistyczny, jednocześnie druzgocący, że znów miała wrażenie, że na moment stanęło jej serce.
Lidds.
Liddy, on żyje.
Poruszyła ustami, bezgłośnie wypowiadając jej imię, kiedy Neala z różdżką w dłoni poderwała się w kierunku Moore; Anne podążyła za nią wzrokiem, z charakterystycznym przestrachem w piersi obserwując, jak Weasley pomaga Lidce.
Później James znów kaszlnął, podrywając się na bok i w końcu... mówiąc coś. Położyła sweter zaraz obok jego ręki, próbując jego granicami objąć wyziębione ciało, częściowo przykryte chustą.
Długie westchnięcie na granicy ulgi i wycieńczenia uszło z jej ust, ręką niedbale obtarła brudną od wody, piasku i krwi twarz, z kolan po prostu siadając na piasku ciężko, jakby jakiś balast przygniótł całe jej ciało. Marcel objął Jima w smutku i przeprosinach.
I jej chciało się płakać, choć zaciskała mocno zęby, na moment zamykając oczy i próbując się uspokoić.
Już po wszystkim.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]25.10.23 22:21
To wszystko było tak abstrakcyjne... jego śmierć była tak irracjonalna. Przecież jeszcze chwilę temu z nimi był, kotłował się na mieliźnie z Marcelem. Walczył, mówił, oddychał, żył. Jeszcze nie tak dawno dzielił się z nią swoim ziołem, szykował wyprawę na Londyn, śmiał się z jej miny, kiedy Steff rzucił głupim tekstem. Wcześniej utrzymał na grzbiecie dwójkę przyjaciół(!) pozując do zdjęcia, tańczył z Nealą, wbiegał do wody, żeby wyłowić jeden z wianków. JAK MOGŁO GO JUŻ NIE BYĆ?! Przecież to głupie. To była tylko woda, tylko morze, przecież umiał pływać, przecież...!
"Liddy" - usłyszała szept w huku swoich myśli.
Jak niewiele zabrakło? Pół minuty? Dwóch minut?
"Liddy" - tym razem jej imię zabrzmiało silniej, ale wciąż jakby z oddali stłumione magiczną barierą. A może tylko jej się wydawało, że ktoś do niej mówi? Może to część jakiegoś wspomnienia?
"Liddy" - znów to usłyszała. Wyraźniej, pewniej. Neala... to był głos Neali!
Zamrugała, jakby próbując się uwolnić z jakiegoś snu, ale wciąż nie do końca potrafiąc. Spróbowała zaczerpnąć powietrza, ale znów nie na tyle, żeby móc się odezwać.
Nie mogę... - poruszyła bezgłośnie zdrętwiałymi wargami. Ostrość widzenia wracała jej najwolniej, ale słyszała głos przyjaciółki, żeby oddychała. Spróbowała dostosować oddech do jej instrukcji. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe, całym ciałem jej telepało, za plecami szumiało morze, ale skupiała się na głosie Neali. Na jej dotyku. Była tu. Była przy niej.
Chciała powiedzieć, że dziękuje, ale wciąż nie odzyskała władzy nad własnym struchlałym ciałem i skołatanymi myślami, które wcale nie chciały dać tak łatwo za wygraną.
Na szczęście potem przyszło zaklęcie, a z nim wszystko wokół i wewnątrz niej się uspokoiło i uciszyło.
Wciąż jeszcze się trzęsła, ale znacznie mniej, może to było po prostu z zimna, które nagle poczuła. Wszystko inne docierało do niej wolniej.
Powolny oddech wreszcie napełniał płuca przyjemnym, nadmorskim powietrzem. Myśli odpłynęły. Ciemność znikła. Neala coś powiedziała i odeszła, ale to nic, już było dobrze...
Znów znajdowała się na plaży, z oddali dobiegał ją śmiech uczestników Festiwalu Lata, gorące promienie słońca próbowały wysuszyć jej przemoczony materiał koszuli i spodni. Było tak spokojnie...
Przynajmniej do momentu, w którym nie spojrzała w dół. Jej przyjaciele zgromadzili się wokół leżącego ciała. I płakali. Już go nie reanimowali. Marcel się nad nim pochylał i go obejmował. Obejmował Jima. Wiedziała, że to Jim, bo choć go nie widziała, zasłaniali jej widok, to myśli i wspomnienia znów zaczęły do niej wracać. Dobrze, że go zasłaniali. Nie chciała znów go widzieć takiego, ten obraz i tak zbyt mocno wbił jej się w pamięć i miał z nią już zostać na zawsze, była tego pewna.
Wszystko wróciło. To jak się szamotał w wodzie walcząc o każdy haust powietrza i to jak go potem bezwładnego transportowali z Marcelem do brzegu. A potem...
Łzy znów napłynęły jej do oczu, zmęczone wysiłkiem i stresem mięśnie puściły i Lidka padła bezwładnie na kolana w piach.
- J-J-Jim... O-on... On... - wyjęczała cicho, bezradnie, a broda jej się zatrzęsła, jakby Liddy znów miała się rozpłakać i wpaść w kolejną histerię, ale nie miała na to siły, a może to zaklęcie wciąż działało. - On nie...
Pozwoliła bezradnie opaść swojej głowie i ramionom.


OK, so now what?

we'll fight

Liddy Moore
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Cause that is what friends are supposed to do, oh yeah
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11536-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t11607-do-liddy#359106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t11627-szuflada-lydii#359479 https://www.morsmordre.net/t11609-liddy-moore#359138
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]25.10.23 22:47
Otarł z oczu alergię, widząc jak Marcel tuli Jima - zazdrościł im czasem tej więzi, głębokiej i braterskiej, której nie zaznał nigdy z własnym bratem (ale tłumaczył sobie, że z nim dzielą równie głęboką, choć inną, bo był starszy) - i uśmiechnął się blado do Anne o szklistych oczach. A potem... usłyszał szloch... Liddy?
-Liddy? Liddy, co ci? Z Jimem wszystko w porządku! - opadł na kolana obok niej, ułożył dłonie na jej ramionach. -Liddy, co ci...? - nigdy jej takiej nie widział, nawet gdy Ted wrócił po ośmiu latach...


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]25.10.23 22:51
Byłam zmęczona. Zmoczona. Wyglądałam fatalnie. Ale to nic. Fatalnie wyglądałam zawsze - teraz fatalniej jedynie. Z wianka zostało chyba niewiele, ale nie on był najważniejszy. Włosy zmoczone, sukienka też, ja zmęczona byłam. Znaczy nie to, że kiedyś ładnie, ale w tym piachu i wszystkim, a potem w tej grozie.
- Walnęłabym cię, Jim, jakbym miała siłę. - powiedziała nie robiąc sobie nic z tego ich przepraszania. Drugi raz mi to zrobił. Pociągnęłam nosem. Drugi raz serce stanęła mi w gardle. Drugi raz byłam pewna, że to tylko jakieś szczęście - albo może mój pech pchnęło go tam właśnie. Szczęścia to ja na pewno nie przynoszę. Spojrzałam na Liddy, która nadal wyglądała blado. Przeniosłam się na kolana, bo nie miałam siły iść doczłapując się do niej. - Wszyscy żyją, Liddy. - powiedziałam do niej, wyciągając ręce, żeby ją objąć w ramiona. - Anne? Jak się czujesz? - zapytałam jej ale nie puszczałam Lidki. W takim stanie nie widziałam jej nigdy. NIGDY. A to znaczyło już wiele, już wszystko. - Muszę się położyć. Użyłam dużo magii. - mruknęłam do siebie. Nie do niej. - Chcesz jeszcze jedno zaklęcie uspokające, Liddy? - zapytałam jej. Rzuciłabym jeszcze jedno. Jedno dałabym radę na pewno. W końcu ją puściłam, opadając na plecy. Unosząc rękę, zakrywając nią twarz. - Nie możecie nas tak straszyć chłopaki. Nawet Steffen się popłakał. - powiedziałam głośniej. Musiałam się podnieść, musiałam iść po Celine, ale na razie łapałam oddech, czując ogarniające zmęczenie. - I sobie tak robić, duszy nie macie bratnich? - dorzuciłam oddychając ciężko. - Powinniśmy się położyć w namiotach. - dodałam jeszcze, ale wiedziałam, że tego nie zrobię. Musiałam znaleźć Celine. Ale oni powinni. Wszyscy odpocząć. Mówiłam przed siebie, do nich, ale nie spodziewając się, że właściwie zwracają na mnie uwagę. Głosem czasem zirytowanym, czasem drżącym dalej.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]26.10.23 1:05
Przycisnął dłoń do twarzy, próbując za nią ukryć to, że się rozpadał i nic, absolutnie nic nie mógł na to poradzić. Nie chciał tego robić, nie chciał być taki widziany przez wszystkich. Rozklejony, jakby wydarzyła się tragedia. Nic się nie stało, nikt nie umarł. I on też żył, powinien odczuć ulgę — nie był pewien, czy tak powinna wyglądać. Była dziwnie ciężka, dotkliwa — bolącą pierś przynajmniej przypominała mu o tym, ale ciężar z ramion nie potrafił spaść. A może to nie był żaden bagaż, tylko spięte ramiona, spięte mięśnie. Nie miał prawa się tak łamać. Słyszał głos Steffena, ale nie umiał zatrzymać zalewającej go fali, tym razem wewnątrz siebie. Bezlitosny potok popłynął korytem jak najstraszliwsza powódź. Trzymał się, zaciskając zęby i wargi, tak długo póki nie objął go Sallow. Runął na niego, zamykając go w mocnym uścisku. Od razu zrobił to samo, w zagłębieniu jego ramienia kryjąc twarz, zaciśnięte powieki przez które już cisnęły się łzy. Jakby mógł się schować, jakby mógł się ukryć na moment. Docierało do niego już to wszystko, pojął także to, co próbował od siebie odepchnąć, zagłuszyć pytania, które się w nim rodziły, a których nie chciał zadać, nie chcąc naprawdę słyszeć odpowiedzi. Nie był pewien, czy chciał na niego patrzeć, spojrzeć mu w oczy, czy nie peknie mu serce. Trzymał się go kurczowo — teraz, wczoraj, miesiąc temu, pól roku, rok. Zawsze. Bał się w tej chwili, że jutro mogło być już inne, a wcale tego nie chciał. Koc, którym częściowo okryła go Anne zsunął się nieco z pleców. Był jej wdzięczny, wdzięczny im wszystko, choć nawet w połowie nie był świadom za co tak naprawdę. Nie było go tu,  nie duchem — od dłuższej już chwili. Gdyby wiedział, podziękowałby, ale teraz mógł tylko przeprosić.
Słysząc Nealę, uniósł głowę, by znad ramienia Marcela na nią spojrzeć. Czerwonymi, wstydliwie dla niego, załzawionymi oczami. Zsunął dłonie z pleców Marcela, puścił go powoli. Nie odpowiedział jej nic. Należało mu się. Powinna to zrobić, jeśli poczułaby się lepiej. Zasłużył. Gardło go bolało, nie miał sił mówić. Obrócił głowę w stronę Steffena, kiedy Neala zarzuciła mu płacz. I o dziwo, to była prawda. Płakał. W pierwszym odruchu uśmiechnął się, choć próbował parsknąć. Zaraz potem zdał sobie sprawę, że to musiało być trudne. Dla nich wszystkich.
— Lids? — spytał ochryple, obracając bardziej głowę ku niej. Zobaczył ją klęczącą, bezradną o wzroku tak pustym jak nigdy. Spoważniał, zawieszając na niej ciężki, zmęczony wzrok. — Lids — powtórzył, próbując włożyć nieco więcej sił, by go usłyszała. Przeniósł spojrzenie na Steffena. — Zapalimy? — spytał niewyraźnie, powoli przesuwając wzrok po każdym jakby z nadzieją, że ktokolwiek miał wciąż puszkę po szprotkach. W końcu odsunął się od Marcela i spojrzał na niego, naciągając na ramiona chustę. Potrzebowali ukojenia, wszyscy, każde z nich.
Robiło się coraz chłodniej, a słońce znajdowało się już blisko horyzontu.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]26.10.23 9:26
Nie płakała, nie miała już siły. Była tak cholernie zmęczona i wyprana ze wszystkich emocji, prócz smutku. Już nie przerażenia i rozpaczy, tylko spokojnego, wypełniającego ją sennie smutku. A może to wciąż wina zaklęcia? Nie wiedziała.
Ze zwieszoną głową, przymkniętymi oczami nie zauważyła nadciągającego Steffa. Dopiero kiedy kuzyn do niej dopadł i zaczął zadawać (nomen omen durne) pytania, podniosła głowę i powieki.
Jak to: "co jej?" Przecież Jim... Ich Jim...
- C-co...? - wyjąkała niemrawo i z niezrozumieniem wbiła w kuzyna bezbrzeżnie smutne oczy, w których teraz zatliła się jakaś iskra nadziei. Czy to możliwe, że dobrze usłyszała? Co on w ogóle mówił?
A potem odezwała się Neala i Liddy spojrzała na nią. Wszyscy żyją. Jak to "wszyscy"?
A Jim? - chciała zapytać, ale nie przeszło jej to przez gardło. Przyjaciółka ją objęła, a Liddy się temu bezwolnie poddała opierając jej głowę na ramieniu. Tak dobrze, że tutaj z nią była... tak dobrze... Przymknęła na moment oczy i zaczęłaby odpływać jak nic, ale głos Neali ją ocucił. Całe szczęście. Przecież coś mówili. Że wszystko dobrze i że wszyscy żyją i...
- N-nie - wyszeptała na zadane jej przez przyjaciółkę pytanie o zaklęcie. To ją uspokoiło wystarczająco, aż za bardzo, bo nie wiedziała czy to wszystko jej się śni czy nie. Czy na pewno wszystko słyszy jak trzeba, czy jednak ma jakieś omamy.
Neala ją puściła, a padając w piasek odsłoniła jej widok na Jima.
Liddy nie spojrzała na niego od razu, zatrzymała spojrzenie na piasku przed sobą, bo zupełnie irracjonalnie na jedno czy dwa uderzenia serca zlękła się, że znów go ujrzy bez życia. To było głupie i bezsensu, bo przecież widziała, że przyjaciele jednak nie rozpaczają, słyszała co mówią, choć chaotycznie i wciąż nie do końca składnie na jej zamroczony umysł... Nie mniej jednak potrzebowała zebrać się w sobie i przełamać ten idiotyczny lęk.
Proszę... błagam, zaklinam... na najpotężniejsze czary świata... zrobię wszystko... oddam wszystko, tylko niech żyje. Niech Jim żyje, błagam - pomyślała gorączkowo, a potem od razu i zdecydowanie uniosła wzrok na chłopaków. Dokładnie w momencie, kiedy Jim wymówił jej imię. Wciąż w objęciach Marcela patrzył na nią. Oddychał. Mówił. Żył.
Oczy znów zaszkliły jej się od łez, broda jej zadrżała, ale wargi same wygięły się w koślawym uśmiechu. A potem, sama nie wiedziała jak i skąd znalazła na to siły, ale pokonała dzielącą ich odległość i objęła ich obu tak mocno, jakby nie chciała ich już nigdy puścić. Nieważne, że jej mokra i zimna koszula właśnie przyklejała im się do ciał, co zapewne było niezbyt przyjemne. Nieważne, że Jim jeszcze przed chwilą… i może powinna być delikatniejsza. Nieważne, wszystko nieważne. Najważniejsze, że byli cali. Wszyscy byli cali.
- Idioci – jęknęła tuląc ich i wtulając się w nich cała jednocześnie. Choćby teraz protestowali, choćby się wyrywali, to nie miała zamiaru ich puścić. Zadrżała, teraz już chyba tylko z wszechogarniającej jej ulgi, po czym dodała tak miękko i czule i przepełnionym wzruszeniem głosem, jak chyba jeszcze nigdy w życiu do nikogo:
- Jak ja was kurwa nienawidzę…
„Jak ja was kurwa kocham” – mówił jej ton, mówiły obejmujące ich ręce, mówiły jej oczy, mówiła całą sobą.
A potem znów zadrżała, ale już nie z płaczu czy zmęczenia, tym razem od budzącego się w jej trzewiach cichego chichotu, który z każdą chwilą nabierał na sile. Wcześniejszy stres, cała radość i ulga, które uderzyły w nią falą, teraz wydostawały się na zewnątrz głośnym śmiechem.
Tak dobrze, że byli cali.


OK, so now what?

we'll fight

Liddy Moore
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Cause that is what friends are supposed to do, oh yeah
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11536-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t11607-do-liddy#359106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t11627-szuflada-lydii#359479 https://www.morsmordre.net/t11609-liddy-moore#359138
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]26.10.23 17:16
Przejął od Anne chustę, pozwalając nią zakryć się Jamesowi. Zaciśnięte powieki odgradzały go od wszystkich, nie słyszał, nie chciał ich słyszeć, głosy w jego wyobraźni brzmiały oceniająco, brzmiały zawodem, były zniesmaczone jego zachowaniem, były pełne żalu - że wypłynął stamtąd cały, choć nie powinien, bo powinien zostać tam, gdzie próbował wciągnąć Jima. Cokolwiek by mówił, o kimkolwiek by mówił, nigdy naprawdę nie chciał go skrzywdzić. Co sobie wyobrażał? O czym myślał? Wcale nie myślał, ból wywoływał żal, a żal gniew, zbierany nie od odejścia Celine, ale od jej nagłego zniknięcia zeszłej nocy, podlewane alkoholem całą noc. Ale przecież musiał zrozumieć - że to wydarzyło się naprawdę. Że Jim miał rację, a on powinien przestać stawać naprzeciwko rzeczywistości. Strach, zagubienie, zaprzeczenie, wszystko ulatywało jak zły sen. Jim zaczął się odsuwać, on nie chciał, przerażony tym, co napotka, gdy odwróci się przez ramię - wszyscy wiedzieli, że to wydarzyło się przez niego. Słyszał kroki Liddy - nigdy już nie spojrzy jej w oczy - ale ona nie chciała go strofować, wkrótce oboje znaleźli się w jej uścisku. Wtedy dopiero odjął jedno ramię od Jima, mocno ściskając i ją.
Ją - to ona rzuciła się w morskie fale. To ona ocaliła Jima, wiedział, że nie dałby rady bez niej. Byli za daleko, nie dopłynąłby do brzegu sam, nie z Jimem. Gdyby nie Lidds - utonąłby tam razem z przyjacielem, rozpaczliwie próbując dociągnąć go do brzegu - mimo obolałego ciała - potwornie go szarpali - mimo nieprzespanej nocy, mimo zmęczenia, mimo bólu głowy wywołanego przetrąconą szczęką. W końcu jego usta uniosły się we wzruszonym uśmiechu na jej wyznanie.
- Dzięki, Lidds - Jak dziękuje się komuś, kto ocalił życie? Dwa życia. Jego własne i to, na którym zależało mu najbardziej. Nie potrafił, jeszcze nie teraz, śmiać się razem z nią, ale skinął głową na propozycję Jima, choć najpewniej przytaknąłby mu teraz na wszystko. Jego twarz wydawała się zmęczona - wciąż spłoszona, bo nie przestał być gotów na ocenę, unikał patrzenia w oczu komukolwiek. - Ja... pójdę poszukać różdżki Jima - I swojej. - Będą przy ubraniach - Je też gdzieś rzucili. Powinni je znaleźć zanim zrobi się ciemno. Probował wstać - znów opadł na miękkich nogach - ale wsparłszy się dłonią o piasek odnalazł równowagę pomimo zmęczenia. Nie obejrzał się na nikogo, powoli odchodząc w kierunku, z którego przyszli.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]26.10.23 17:25
-Zapalimy! - proste pytanie pomogło mu nakierunkować myśli, znaleźć cel w faerii emocji. Puszkę po szprotkach upchnął odruchowo do zbyt szerokiej spodni, nie chcąc rozstawać się ze skarbem Jima - z dumą wyjął znalezisko, odpalił skręta i w pierwszej kolejności dał potrzebującemu i do niedawna umierającemu przyjacielowi.
-Odpręż się, stary. - poszukał wzrokiem Marcela, ale ten szedł po różdżki, okej. Dziewczyny wzrokiem ominął, niepewny czy może oferować im to pocieszenie, ale potem spojrzał łagodniej na do-niedawna-roztrzęsioną Liddy. -Też możesz sztachnąć, Lidds. To uspokaja. - zaoferował łaskawie.


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]26.10.23 17:45
Oddychała wolniej, choć serce nadal tłukło się w piersi, a ciało pokrył zimny dreszcz. Piasek przyklejał się do mokrego ubrania, równie mokre pasma włosów założyła za ucho, starając się uspokoić. Kiedy Nela zwróciła się w jej stronę, pokiwała kilkukrotnie głową, przymykając oczy, dając jej znać, że było w porządku. Stabilnie.
Dużo gorzej było z Liddy, która trzęsła się potwornie i płakała; podobnie jak Marcel i Jim. Marcel i Jim spleceni w uścisku, złączone ciała dygoczace w żalu i nieopisanej uldze - patrzyła na nich przez cały czas, czując ten dziwaczny ucisk w sercu. Doe powoli - powoli - dochodził do siebie, wypowiadał coraz więcej słów i chyba nawet się... uśmiechnął?
Kamień z serca.
I na jej wargach mignął uśmiech, bardziej nerwowy niż rzeczywiście szczęśliwy, Liddy zaniosła się tym dziwnym śmiechem - choć na swój sposób był niepokojący, chyba rokował dobrze. Anne podkuliła nogi i objęła je rękoma, zakrywając przemoczony tors i prześwitującą koszulę. Marcel się podniósł, a Steff... odpalił ziele skręcone w bibułce.
To był taki dziwaczny dzień.
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]26.10.23 18:25
Jej oczy były pełne łez, a jego aż ukłuło serce. Nie powiedział nic więcej, nie był w stanie. Patrzył jak z prędkością światła pokonuje dzielącą ich odległość, będąc pewnym, że z wściekłością, frustracją i żalem za to wszystko zepchnie ich do parteru. Był gotowy. Zasłużyli na to obaj. Ona zamiast tego objęła ich i zamknęła w uścisku, który znów zbliżył go do Marcela. I w tej jednej chwili, pomimo tego wszystkiego co się wydarzyło i co mogło jeszcze zdarzyć, wiedział, że czuł się jak w domu. Jak wśród bliskich, przy rodzinie. Objął jedną ręką znów Marcela, a drugą Liddy, trwając tak przy chwilę.
— My...ciebie też — odpowiedział jej w podobnym tonie, znad ramienia przyjaciela spoglądając na Nealę, Anne i Steffena. Ich też kochali, a przynajmniej on. Dziś był tego pewien bardziej niż czegokolwiek innego. Kiedy Marcel jej podziękował przeniósł wzrok na piach. On też powinien? Nie pamiętał. Nie pamiętał, co się zdarzyło, co zaszło odkąd zszedł pod wodę. Mógł się tylko domyślać. Zaśmiał się razem z nią, ochryple, wdzięcznie, chcąc by to wszystko się już skończyło — to, co wisiało w powietrzu. By mogli zapomnieć, bawić się. Chciał zapomnieć, choć wciąż coś gryzło go wewnątrz. Poruszył się, zaczynajac czuć ból jednego z pośladków; nie był świadom dlaczego go bolał, ale pamiętał, że coś ugryzło go w wodzie.
Zmęczenie dawało się we znaki, ale jednocześnie był pewien, że nie będzie mógł spać. Nie chciał wracać do namiotu, pewien, że będzie leżał i patrzył w jego szczyt zupełnie bez celu. Najchętniej zostałby tu, najchętniej nie ruszałby się wcale, kładąc policzek na piachu jak wcześniej, leżąc i czując przyjemny grunt pod sobą każdym skrawkiem własnego ciała. Woda miała zacząć go paraliżować, ale o tym miał się dopiero przekonać.
Nie zareagował od razu na słowa Marcela. Patrzył na niego jak próbował wstać, jak upadł — był słaby, zmęczony i zmarznięty. I nagle nie był pewien, co zrobić. Patrzył jak odchodzi, jak zaczyna się od nich oddalać i spojrzał na Liddy, zsuwając z ramion chustę, którą przyniosła Anne. Ona też była zziębnięta, trzęsła się, miała przemoczone włosy, które kleiły jej się do twarzy. Otoczył ją tą chustą powoli, obejmując ją też z drugiej strony, a potem spojrzał jej w oczy, czerwone od łez, teraz rozśmiane i chyba pełne ulgi. Przetarł palcami jej policzek, na którym została smuga po łzach; nie potrafił nic powiedzieć; starł ją jak brud, bo nie chciałaby aby pozostał po tym ślad.
— Miałaś... coś...paoproch — wychrypiał, wskazując na jej twarz i powoli, chwiejnie spróbował wstać. — Pójdę też... Pomogę... Znaczy...— pójdzie szukać swojej różdżki. Pomaganie komuś w takim zadaniu brzmiał idiotycznie, ale stracił równowagę w tej samej chwili, nim zdołał się poprawić. Podparł się ramienia Liddy i wstał; nogi miał jak z waty. Obejrzał się za Marcelem, nie będąc pewnym czy zdąży się z nim zrównać bo w tej jednej chwili wykonanie kroku wydawało się czymś niemożliwym; jakby zapomniał jak się chodzi. To trwało jednak chwilę, lekki zawrót głowy. Zrobił wdech, głęboki, a klatka piersiowa zabolała go okropnie. Ruszył jednak za przyjacielem. — Zaraz wrócimy — powiedział do reszty, chcąc w tej krótkiej obietnicy zawrzeć prośbę, by nigdzie nie szli, nie odchodzili. Spojrzał na Steffena, kiedy podawał zioło kuzynce, a potem na Anne.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]26.10.23 19:00
Słysząc, że Jim wstaje - zwolnił, zatrzymał się w pół kolejnego kroku. Odwrócił się dopiero po chwili, stając bokiem między kierunkiem drogi a przyjaciółmi, wciąż patrząc w piasek, nie na nich, choć kątem oka dostrzegł zakrwawioną bluzeczkę Anne. To też jego wina? Uniósł spojrzenie dopiero, kiedy James znalazł się obok. Łatwiej było nic nie mówić, kiedy byli z całą resztą. Teraz cisza wydała mu się ciężka.
- W porządku? - spytał, powoli idąc dalej. Stawiał kroki powoli, ciężko. Był zmęczony. I było mu zimno, miał nadzieję że jego koszula wyschła. Wciąż było mu wstyd. Ich przyjaciele, wszyscy, zadbali o to, żeby wrócili na brzeg bezpiecznie. Steffen - ta woda to musiała być jego robota - Neala, Anne, Liddy. Wszyscy im pomogli. Jimowi. Tak dobrze było ich mieć, przyjaciół. Prawdziwych, na których zawsze można było liczyć. Ale czy James - czy wciąż mógł liczyć na Marcela? Pociągnął nosem, wciąż czuł słoną wodę w ustach, otarł twarz wierzchem dłoni.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]27.10.23 0:34
Powoli dołączył do przyjaciela, dłonią przejechał po ramieniu i piersi, jakby fakt, że był bez koszuli nagle zaczął mu przeszkadzać. Spojrzał przed siebie, na rozległą plażę przed nimi — koszula powinna być gdzieś tu, rzucił ją w piach w miejscu, w którym się bawili, a jednak nie rozglądał się za nią. Otworzył usta, by powiedzieć machinalnie, że tak, ale przecież nic się nie zmieniło. Nie musiał tego robić.
— Nie wiem — odpowiedział w końcu zgodnie z prawdą. — Zależy o co pytasz — wzruszył ramionami, wciąż na niego nie patrząc; mówił wciąż z chrypą, która całkowicie zmieniała jego głos; mówiło mu się ciężko, oddychało podobnie. Poza tym czuł tylko zmęczenie. — Ty mi powiedz— mruknął, splatając ręce na piersi. Czy to chłodna bryza, czy coś innego?



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]27.10.23 1:10
- Nienawidzę, to synonim Liddy do kocham. - wytłumaczyłam usłużnie jakby ktoś jeszcze nie zrozumiał, nie ściągając ręki z twarzy. Oddychając nadal ciężko. Podwijając nogi żeby zawinąć je w kolanach. Przerażenie powoli schodziło ze mnie, czułam się zmęczona bo użyłam dużo magii - a do tego nie byłam przyzwyczajona tak bardzo. Co prawda pomagałam Tedowi, ale on zawsze kazał się oszczędzać. Teraz się nie oszędzałam. Jak mogłabym? Byłam mokra, brzydka - ale to nic nowego - zmęczona tym strachem, który mnie ogarnął, kiedy pomyślałam, że to mógłby być naprawdę koniec. Po raz kolejny koniec.
- Mnie podarki możecie zostawić w namiocie. - rzuciłam z lekkim przekąsem, bo tak dziękowali sobie jedno po drugim, jakby nie uważali, że tak się po prostu dla przyjaciół robi. Robi, robi się wszystko co się może i co się umie i co się da. Tak po prostu, nie po coś ani za coś. Poza tym, miałam już dość tej grobowej atmosfery znikąd. Przesunęłam lekko rękę, odnajdując spojrzeniem Steffena - ale ostatnie na co miałam ochotę to drapiący dym papierosa. Przesunęłam spojrzenie na nich. Patrząc jak Jim przeciera policzek Lidki. Coś mi się ścisnęło, ale coś też ulżyło. Więc tak robił, po prostu, nie mnie tylko. - Mówiłam żebyś leżał! - fuknęłam na Jima, ale z mniejszą mocą. Na chwilę unosząc głowę. Ale nie miałam siły, żeby za nimi pobiec i ich zatrzymać. Zresztą, musieli sobie coś wyjaśnić. Powinni przynajmniej. A ja znaleźć Celine. Ale jeszcze chwilę poleżę, tą chwilę mi wybaczy, prawda? - Anne, Lid, chodźcie do mnie. - zwołałam je wyciągając w górę ręce, chciałam żeby były bliżej. A Lidkę to przytulić w takim stanie nie widziałam jej wcześniej i był to widok zaskakujący. - Steffen a ty jak się czujesz? - zapytałam, przekręcając tęczówki na niego.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: 04.08.1958 - Wianki [odnośnik]27.10.23 9:52
Nie był w tym dobry - w szczerych rozmowach - ale nie mógł przecież udawać, że to nie on to wszystko zaczął. Pokiwał głową, słysząc nie wiem, jego wzrok też nie szukał ni koszul ni różdżek. Nie wiedział, oczywiście, że nie - jak mógł wiedzieć po tym, co mu zrobił? Głupie pytanie - to i głupia odpowiedź. A o co pytał? O wszystko chyba. Przecież wiedział, o co. Początkowo nie odpowiedział, kiedy adrenalina opadła mocniej czuł zmęczenie ciała i chłód wywołany zbyt długim przebywaniem w wodzie. Kątem oka dostrzegł skrzyżowane na piersi ramiona, ale nie spojrzał na niego, cisza przeciągała się coraz bardziej boleśnie.
- Myślałem, że- - Że masz jeszcze powietrze. Że nie jesteśmy tak daleko. Że zdążysz mnie odepchnąć, zanim naprawdę zdarzy się coś strasznego. Dużo działo się wtedy jednocześnie, wszyscy się na niego rzucili, a przez to widział jeszcze mniej. Urwane w poł zdania słowa nie doczekały się kontynuacji. Wcale nie myślał wtedy o żadnej z tych rzeczy. Chyba naprawdę czuł, że chce go utopić. Jak mógłby chcieć? Czy był potworem jak jego ojciec? - Powiedziałeś, że- - spróbował jeszcze raz, ale tak wcale nie było łatwiej. Powiedziałeś, że robię ci to drugi raz, to chyba te słowa zabolały go najmocniej. Celine była jego przyjaciółką, od wielu lat. Może Jim miał rację. Może pomógł mu zrozumieć, że ją kochał. Ale to nie był powód, żeby zawodzić jego. - Cholera, James - zatrzymał się w końcu, zbierając się na odwagę, żeby na niego spojrzeć. - Przecież wiesz, że nigdy bym cię nie- - nie skrzywdził? nie utopił? to czemu miał taki zachrypnięty głos, czemu jego oczy były takie czerwone? - Dałem ciała.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 12 z 31 Previous  1 ... 7 ... 11, 12, 13 ... 21 ... 31  Next

04.08.1958 - Wianki
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach