04.08.1958 - Wianki
Strona 31 z 31 • 1 ... 17 ... 29, 30, 31
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg w Dorset
Brzeg plaży w Weymouth 04 sierpnia 1958
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Marcel chyba znów odpłynął, bo przestał reagować na jej słowa. Szarpnął się za to na tą próbę podniesienia go przez Freda. Wprawdzie za słabo, żeby mu się wyrwać, ale i tak zmartwiło ją to jeszcze bardziej.
- Pomożemy ci, Marcel, spokojnie - mimo, że jej gadanie nie przynosiło póki co większych skutków, to i tak próbowała. Bo może cokolwiek z tego do niego dotrze, jeśli nawet nie sens jej słów, to choćby jej głos. Żeby choćby podświadomie wiedział, że są przy nim przyjaciele...? A nawet jeśli nie, to może ją samą to trochę uspokoi.
Dobrze, że był z nią Freddy, bo sama niewiele mogłaby zdziałać w tej sytuacji. Nawet nie wiedziałaby co robić i wciąż miała mętlik w głowie. Fred mówił, żeby zabrać Marcela na plażę. Też tak uważała. Wprawdzie wcześniej Sallow wyraźnie się przeciwko temu zbuntował… Ale w tej chwili był w takim stanie, że chyba i tak nie zauważyłby różnicy między namiotami a plażą. Zostać tu w każdym razie nie mogli. Kiwnęła więc tylko głową na słowa Freda.
- Poczekaj – powstrzymała go jednak jeszcze na chwilę. Bardzo liczyła na to, że Blue, który właśnie wyłonił się z chaszczy, jakoś pomoże, ale niestety, nie przytargał ze sobą koszuli właściciela. Za to wyraźnie próbował Marcela polizać po twarzy, ale nawet na to ich przyjaciel nie reagował. Kiepski znak.
Podniosła się i wyciągnęła jeszcze różdżkę w jakimś ostatecznym akcie desperacji, licząc na to, że chociaż magia będzie dziś po ich stronie.
– Accio koszula – mruknęła celując w leśny mrok, ale nic się nie wydarzyło. Uch! A może Marcel wcale nie miał tu tej koszuli? Może jej się tak wydawało? Już sama nie wiedziała. Wypuściła powietrze ze zrezygnowaniem i schowała różdżkę, a potem schyliła się po kilka rozrzuconych przez Freda ziemniaków i wepchnęła je w kieszenie swoich spodni. Trudno, wszystkich nie zmieści, ale to zawsze coś, nie?
- Dobra, zabieramy go stąd - potwierdziła gotowość, po czym mocniej złapała Marcela pod ramię i spróbowała pomóc Fredowi w dźwignięciu go do pionu.
- Chodź... Marcel... - wysapała jeszcze, kiedy udało im się go podnieść na tyle, żeby wsunęła się pod pachę Marcela i mogła złapać go za goły bok. Wprawdzie wciąż była obolała po bitce i zmęczona tym przeklętym dniem, ale była zdecydowana dowlec Marcela do plaży za wszelką cenę.
- Chyba tam - wskazała brodą kierunek, z którego wcześniej wypadł na nich Marcel. A przynajmniej tak jej się wydawało, że to ten kierunek.
Kierunek, który wskazuje Lidka to:
1 - środek lasu
2-3 - jarmark
4-5 - namioty
6 - plaża
- Pomożemy ci, Marcel, spokojnie - mimo, że jej gadanie nie przynosiło póki co większych skutków, to i tak próbowała. Bo może cokolwiek z tego do niego dotrze, jeśli nawet nie sens jej słów, to choćby jej głos. Żeby choćby podświadomie wiedział, że są przy nim przyjaciele...? A nawet jeśli nie, to może ją samą to trochę uspokoi.
Dobrze, że był z nią Freddy, bo sama niewiele mogłaby zdziałać w tej sytuacji. Nawet nie wiedziałaby co robić i wciąż miała mętlik w głowie. Fred mówił, żeby zabrać Marcela na plażę. Też tak uważała. Wprawdzie wcześniej Sallow wyraźnie się przeciwko temu zbuntował… Ale w tej chwili był w takim stanie, że chyba i tak nie zauważyłby różnicy między namiotami a plażą. Zostać tu w każdym razie nie mogli. Kiwnęła więc tylko głową na słowa Freda.
- Poczekaj – powstrzymała go jednak jeszcze na chwilę. Bardzo liczyła na to, że Blue, który właśnie wyłonił się z chaszczy, jakoś pomoże, ale niestety, nie przytargał ze sobą koszuli właściciela. Za to wyraźnie próbował Marcela polizać po twarzy, ale nawet na to ich przyjaciel nie reagował. Kiepski znak.
Podniosła się i wyciągnęła jeszcze różdżkę w jakimś ostatecznym akcie desperacji, licząc na to, że chociaż magia będzie dziś po ich stronie.
– Accio koszula – mruknęła celując w leśny mrok, ale nic się nie wydarzyło. Uch! A może Marcel wcale nie miał tu tej koszuli? Może jej się tak wydawało? Już sama nie wiedziała. Wypuściła powietrze ze zrezygnowaniem i schowała różdżkę, a potem schyliła się po kilka rozrzuconych przez Freda ziemniaków i wepchnęła je w kieszenie swoich spodni. Trudno, wszystkich nie zmieści, ale to zawsze coś, nie?
- Dobra, zabieramy go stąd - potwierdziła gotowość, po czym mocniej złapała Marcela pod ramię i spróbowała pomóc Fredowi w dźwignięciu go do pionu.
- Chodź... Marcel... - wysapała jeszcze, kiedy udało im się go podnieść na tyle, żeby wsunęła się pod pachę Marcela i mogła złapać go za goły bok. Wprawdzie wciąż była obolała po bitce i zmęczona tym przeklętym dniem, ale była zdecydowana dowlec Marcela do plaży za wszelką cenę.
- Chyba tam - wskazała brodą kierunek, z którego wcześniej wypadł na nich Marcel. A przynajmniej tak jej się wydawało, że to ten kierunek.
Kierunek, który wskazuje Lidka to:
1 - środek lasu
2-3 - jarmark
4-5 - namioty
6 - plaża
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Liddy Moore' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Nie czuł się dobrze. Las wokól był wysoki, zły i straszny. I trwał - trwał w przestrzeni - jak jego migoczące paciorkowate oczy, rozwarte w ciemności jak szczeliny zaglądające w bezkresną otchłań. Liddy wydała mu się mniej delikatna. Freddie nie był delikatny, a jego ręce, jego ręce jeszcze chwilę temu były długie i czarne, czemu teraz nie były? Wtedy minęło, istniało teraz, teraz ciasne jak więzienie, choc za kraty miał wysokie drzewa. Kręciło mu się w głowie. Drzewa się ruszały. Zamieniały miejscami, zasłaniały drogę. A las był coraz głębszy. Coraz ciemniejszy. Coraz mniej przyjazny. Wyślizgnął się spod ramienia Liddy, idąc samemu, bez słowa; oplótł się ramionami, zmarszczona brew zdradzała niepokój. Odsuwał się od nich. Odsuwał się od nich, bo przestawał rozumieć, kim byli. Nagle - gwałtownie - zebrał się do biegu, gnając gdzieś w pobliskie chaszcze, w krzewy, w gęste zarośla, uciec, schować się, zniknąć, las był straszny. Straszny i wielki. A on w nim trwał, trwać będzie wiecznie, pomiędzy tymi paciorkowatymi oczami. Patrzyły na niego, oceniały go. Za całe zło, które wyrządził. Za wszystkie krzywdy, których dokonał. Gonili go? Nie wiedział. Biegł szybciej, bo nie mogli go dogonić. Ukrył się w krzakach, w oddali, ścisnął skronie dłonie, ściągnął głowę między kolana, schować się uciec, zniknąć. Zniknąć, zniknąć, zniknąć.
/zt
/zt
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Strona 31 z 31 • 1 ... 17 ... 29, 30, 31
04.08.1958 - Wianki
Szybka odpowiedź