04.08.1958 - Wianki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg w Dorset
Brzeg plaży w Weymouth 04 sierpnia 1958
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
-Och! Mogłaby nałożyć Nierusz na szufladę... albo ja bym mógł, gdyby sprzedała mi kiełbasę. - podrapał się po głowie, a potem niby mimowolnie przeczesał włosy palcami, poprawiając fryzurę. -Znam się na zabezpieczeniach, wiesz? - posłał Jenny promienny uśmiech. Może mógłby ją spotkać znowu? Do Belli też poszedł najpierw niby z powodu pracy, a potem całowali się za obrazem...
...zamrugał, gdy spytała o Caer, uśmiech zrzedł.
-Miałem. Ale odfrunęła. - westchnął. -Chyba nie chciała być z...bohaterem. - uśmiechnął się do Jennifer samymi kącikami ust, a czy jej podobali się bohaterowie? Jenny, Jennifer... -Ładnie... - wyrwało mu się, nie wiedzieć, czy na dźwięk jej imienia czy na widok jej dekoltu. Jej piersi były krąglejsze niż ziemniaki, które trzymał w koszuli. Ziemniaki... spróbował przytrzymać je wolną ręką, palce drugiej splatając z dłonią Jenny.
-Co tu robisz sama, nocą? - zdziwił się. -Oglądasz gwiazdy? - widywał w Hogwarcie Bellę pod gwieździstym niebem, latającą na miotle i nieświadomą, że obserwuje ją szczur.
1 - przestaję trzymać koszulę i ziemniaki się rozsypują
2 - gubię dwa ziemniaczki, jeden upada pod stopy Jenny
3 - jestem dzielny, trzymam!!!
...zamrugał, gdy spytała o Caer, uśmiech zrzedł.
-Miałem. Ale odfrunęła. - westchnął. -Chyba nie chciała być z...bohaterem. - uśmiechnął się do Jennifer samymi kącikami ust, a czy jej podobali się bohaterowie? Jenny, Jennifer... -Ładnie... - wyrwało mu się, nie wiedzieć, czy na dźwięk jej imienia czy na widok jej dekoltu. Jej piersi były krąglejsze niż ziemniaki, które trzymał w koszuli. Ziemniaki... spróbował przytrzymać je wolną ręką, palce drugiej splatając z dłonią Jenny.
-Co tu robisz sama, nocą? - zdziwił się. -Oglądasz gwiazdy? - widywał w Hogwarcie Bellę pod gwieździstym niebem, latającą na miotle i nieświadomą, że obserwuje ją szczur.
1 - przestaję trzymać koszulę i ziemniaki się rozsypują
2 - gubię dwa ziemniaczki, jeden upada pod stopy Jenny
3 - jestem dzielny, trzymam!!!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Uśmiech powoli zaczynał kwitnąć na jego twarzy, ale nie zawał sobie do końca z tego sprawy.— Okej, po pół? — spojrzał na niego ostrożnie, nie miał pojęcia, czy to powinno działać od razu, tak czy z opóźnieniem. Odebrał od niego zawinięty rulon, przystawił do nosa i wciągnął jeszcze raz. — Szlag, nie ta dziura — jęknął, przyciskając dłoń do nosa i odchylił głowę, czując, że napływają mu łzy do oczu. — Daj do drugiej — wyszeptał. — Ale tylko pół, tylko pół! — bo umówili się na pół, nie więcej. Nie zamierzał się tu zrzygać, czy jakiekolwiek miały być tego skutki. No bo co mogło się zdarzyć? Przytrzymując się za nos, który go trochę zapiekł zaśmiał się pod nosem. — Wygląda na takiego. Chudy, kościsty szczur z jedną nogą na tamtym świecie, który piszczy jak panienka. Potrafi machać różdżką tylko jak ktoś mu przytrzyma. Ma jakąś babę? Myślisz, że tez musi mu przytrzymać? — Prychnął, kręcąc głową. — Jak to zniknął? Tak, o? — Uniósł brwi. Kim była Zlata? A, srał Zlatę pies. Spojrzał na Marcela poważnie, udało im się wyjść z namiotu, ale nigdzie dalej. To będzie długa droga. — Tylko jeśli ty tego nie zrobisz — Uniósł brwi i zadał prowokacyjnie brodę. — Jeśli zrobisz, dorwę cię i powyrywam ci nogi z dupy. — I dalej już nie pójdzie nigdzie. — Chodź. Wciągaj i chodź — ponaglił go, robiąc kolejny krok, ale zaraz wrócił się po butelkę i woreczek, rulon, żeby Marcel mógł się sztachnąć.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Tylko pół, luz! - odpowiedział od razu, rzeczywiście próbując wziąć pół. - Coś ty - roześmiał się, kiedy zapytał o kobietę jego taty. - Kiedy znalazłem go pierwszy raz, był sam. Sam jak palec. Nikogo nie ma. Nikt go nie lubi. Nikt go nie kocha. Nie żeby to było dziwne, przecież to cholerny psychol. Jakiś czas temu zaczął się prowadzać z jakąś gwiazdką muzyki. Kumasz, zdzierać sobie kolana dla takiego dziada? Babka jest od niego dużo młodsza, obrzydliwe. Na pewno mu trzyma, w jego wieku już nie staje - prychnął. - Pewnie porobił jakieś czar-mary. Nie wiem, nie znalazłem po nim żadnego śladu. Może już się szykuje do dezercji jak te wszystkie rycerskie szczury zostaną pokonane, ha! - mówił nieco głośniej i nieco szybciej, wydawał się nieco bardziej zadowolony. - Nigdy, stary. Kocham cię. - oznajmił, zarzucając ramię o jego ramię - z tej pozycji pociągnął nosem swoją porcję. Pół porcji, tylko pół. Potrząsnął głową, znów to dziwne uczucie, jakby ten pył lepił się do wszystkiego. - W złą stronę idziemy - zatrzymał się w pół kroku. - Tam! Tam? Tam, pachnie chlebem, za zapachem chleba!
jakie pół mi się udało?
1 - trochę mniejsze
2 - w sam raz
3 - trochę większe
+ konsekwencje na podrażniony nos
1 - przekrwione oczy
2 - krew z nosa
3 - przekrwione oczy i krew z nosa
JENNY
- Znasz się na zabezpie... - powtórzyła za nim, zarumieniona, z okrągłymi oczami, ale urwała w pół słowa i zachichotała. - Niemądra! Myślałam, że mówisz... że mówisz o... - cichy chichot urwał słowa i nie pozwolił jej dokończyć zedania, ale spojrzenie wydało się wystarczająco sugestywne. - Jesteś taki zabawny - pochwaliła go z uśmiechem.
- Naprawdę? - zmartwiła się - Z profilu jesteś taki podobny do lorda Harolda Longbottoma. Jak mogła nie chcieć bohatera? Bardzo... podziwiam... bohaterow... - szepnęła nieśmiało, uśmiechając się do niego przez zarumienione policzki. - Uważasz, że jestem ładna? - podchwyciła jego komplement, na pewno nie celowo go przekręcając. Z perlistym śmiechem odsunęła się od Steffena, okręciła się w koło na łące, a jej długa spónica, żółta jak serce stokrotki, zatańczyła razem z nią. Z chichotem wsparła się plecami o pobliskie drzewo, gestem dłoni przywołując go ku sobie.
- Opowiesz mi, co lubisz, Steff? Oprócz... ziemniaków?
jakie pół mi się udało?
1 - trochę mniejsze
2 - w sam raz
3 - trochę większe
+ konsekwencje na podrażniony nos
1 - przekrwione oczy
2 - krew z nosa
3 - przekrwione oczy i krew z nosa
JENNY
- Znasz się na zabezpie... - powtórzyła za nim, zarumieniona, z okrągłymi oczami, ale urwała w pół słowa i zachichotała. - Niemądra! Myślałam, że mówisz... że mówisz o... - cichy chichot urwał słowa i nie pozwolił jej dokończyć zedania, ale spojrzenie wydało się wystarczająco sugestywne. - Jesteś taki zabawny - pochwaliła go z uśmiechem.
- Naprawdę? - zmartwiła się - Z profilu jesteś taki podobny do lorda Harolda Longbottoma. Jak mogła nie chcieć bohatera? Bardzo... podziwiam... bohaterow... - szepnęła nieśmiało, uśmiechając się do niego przez zarumienione policzki. - Uważasz, że jestem ładna? - podchwyciła jego komplement, na pewno nie celowo go przekręcając. Z perlistym śmiechem odsunęła się od Steffena, okręciła się w koło na łące, a jej długa spónica, żółta jak serce stokrotki, zatańczyła razem z nią. Z chichotem wsparła się plecami o pobliskie drzewo, gestem dłoni przywołując go ku sobie.
- Opowiesz mi, co lubisz, Steff? Oprócz... ziemniaków?
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
kosci
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1, 1
'k3' : 1, 1
— Tylko pół — przypomniał mu, dla potwierdzenia. — Nic dziwnego. Ci co porzucają ludzi, którzy ich kochają zawsze ostatecznie, koniec końców zostają sami. Smutni i żałośni. Myślą, że łapią szansę, odwracając się od świata, ale przychodzi czas kiedy to świat odwraca się od nich na dobre — westchnął — Gwiazda muzyki? — Kolejna sprzedajna dupa? — Jak się nazywa? Pewnie nie kojarzę, gdyby go nie potrzebowała i była dobra to napewno by się pod nim nie kładła dobrowolnie. Zawsze po coś, żałosne. Myślałem, że w tym wieku to już się myśli o tym napisie na nagrobku, a nie o żonie, ale chyba twój stary się łudzi, że jeszcze wytrzyma. Jedyne co mu może stanąć to serce i dobrze by było.
Objął Marcela w pasie, próbując podzielić siebie między jego masło i dwie butelki z bimbrem. Dopiro z bliska zobaczył, że krew sączyła mu się z nosa. Nie zdążył spytać, czy wszystko ok, bo wtedy wciągnął do drugiej dziurki.
— Masz śpiki pod nosem — mruknął, nie miał ręki by zetrzeć krew. Jak dom mógł zniknąć? Musi zapytać Steffa.
— Właśnie, Steff, ty, jego to chyba wcięło! A co jeśli ma go ten babon ze straganu i zamknął go w piwnicy i katuje go teraz jak psa? A nasze ziemniaki? — Spojrzał na Marcela, przypominając sobie o tym. — Musimy go odbić. Przygotować plan, znaleźć jakąś tarczę, różdżkę, zasłonę dymną. Weźmiemy ją z zaskoczenia.
Ruszył przed siebie, w stronę, w która pokierował go Marcel.
Objął Marcela w pasie, próbując podzielić siebie między jego masło i dwie butelki z bimbrem. Dopiro z bliska zobaczył, że krew sączyła mu się z nosa. Nie zdążył spytać, czy wszystko ok, bo wtedy wciągnął do drugiej dziurki.
— Masz śpiki pod nosem — mruknął, nie miał ręki by zetrzeć krew. Jak dom mógł zniknąć? Musi zapytać Steffa.
— Właśnie, Steff, ty, jego to chyba wcięło! A co jeśli ma go ten babon ze straganu i zamknął go w piwnicy i katuje go teraz jak psa? A nasze ziemniaki? — Spojrzał na Marcela, przypominając sobie o tym. — Musimy go odbić. Przygotować plan, znaleźć jakąś tarczę, różdżkę, zasłonę dymną. Weźmiemy ją z zaskoczenia.
Ruszył przed siebie, w stronę, w która pokierował go Marcel.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
Ostatnio zmieniony przez James Doe dnia 31.10.23 11:59, w całości zmieniany 1 raz
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Zamyślił się nad jego słowami. Celine go porzuciła. Zostanie sama i smutna? Nie chciał tego dla niej, ale wiedział, ze tak nie będzie. Że to on zostanie sam i smutny. Właściwie to jego mama tez była sama i...
- Jak świat mu nie nakopie, to sam to zrobię - prychnął. - Nie pamiętam, Melanie? Solarie? Violet? Valerie...? Valentine... Ma córkę. Córkę, Jim. Wiesz, co ten psychol może zrobić małej dziewczynce? - Wiedział. Oboje wiedzieli. - Poznałem ją. Wpadła kiedyś do cyrku. Jej mama się przedstawiła, szukała chusteczki, którą jej ukradliśmy. To wszystko było trochę... dziwne - Że na siebie wpadli, że patrzł w oczy tej małej. Żałował jej. - Celestyna nie potrzebuje starego zagrzybiałego męża żeby być sławną. Nie musi nawet popierać systemu żeby być sławną! Ciekawe, jaki walnie sobie pomnik na cmentarzu. Z tym swoim ego, będzie pewnie większy od Olliego - roześmiał się głośno. - On nie ma serca. Nic mu nie stanie, może siwy włos na głowie - dodał z rozbawieniem. - Ty też masz... Czekaj, pomogę - obiecał, wyciągając łokieć w kierunku jego nosa, ręce miał zajęte. Otarł krew, ale zamiast wytrzeć jego nos, rozmazał ją na pół twarzy. Sam wytarł swój nos o ramię.
- Steff? Eee, przecież może się zeszczurzyć i uciec. Każda baba się boi szczura, nic mu nie zrobią. Jak go nie będzie przy ognisku to go poszukamy, co? - zapytał, z wahaniem. - Wrzucimy do piwnicy palącą się gałąź z ogniska - którego jeszcze nie mamy. - Wszystko zadymi i wtedy wkroczymy do boju. Załatwimy tę babę. Słyszałeś jak nas wyzywała od złodziei?! Stara prukwa, jeszcze tego pożałuje. - Wziął głębszy łyk wiśniówki i oddał Jimowi butelkę, gdy znów weszli między stragany otoczyła go mnogość bodźców. Głośne dźwięki, silne zapachy, jaskrawe barwy, a pośród tego wszystkiego był on. Szybki, silny, wszechmocny.
- Jak świat mu nie nakopie, to sam to zrobię - prychnął. - Nie pamiętam, Melanie? Solarie? Violet? Valerie...? Valentine... Ma córkę. Córkę, Jim. Wiesz, co ten psychol może zrobić małej dziewczynce? - Wiedział. Oboje wiedzieli. - Poznałem ją. Wpadła kiedyś do cyrku. Jej mama się przedstawiła, szukała chusteczki, którą jej ukradliśmy. To wszystko było trochę... dziwne - Że na siebie wpadli, że patrzł w oczy tej małej. Żałował jej. - Celestyna nie potrzebuje starego zagrzybiałego męża żeby być sławną. Nie musi nawet popierać systemu żeby być sławną! Ciekawe, jaki walnie sobie pomnik na cmentarzu. Z tym swoim ego, będzie pewnie większy od Olliego - roześmiał się głośno. - On nie ma serca. Nic mu nie stanie, może siwy włos na głowie - dodał z rozbawieniem. - Ty też masz... Czekaj, pomogę - obiecał, wyciągając łokieć w kierunku jego nosa, ręce miał zajęte. Otarł krew, ale zamiast wytrzeć jego nos, rozmazał ją na pół twarzy. Sam wytarł swój nos o ramię.
- Steff? Eee, przecież może się zeszczurzyć i uciec. Każda baba się boi szczura, nic mu nie zrobią. Jak go nie będzie przy ognisku to go poszukamy, co? - zapytał, z wahaniem. - Wrzucimy do piwnicy palącą się gałąź z ogniska - którego jeszcze nie mamy. - Wszystko zadymi i wtedy wkroczymy do boju. Załatwimy tę babę. Słyszałeś jak nas wyzywała od złodziei?! Stara prukwa, jeszcze tego pożałuje. - Wziął głębszy łyk wiśniówki i oddał Jimowi butelkę, gdy znów weszli między stragany otoczyła go mnogość bodźców. Głośne dźwięki, silne zapachy, jaskrawe barwy, a pośród tego wszystkiego był on. Szybki, silny, wszechmocny.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Długo nie wracali. Liddy uzbierała już cały stos drewna wyrzuconego dawno temu przez morze, a teraz porozrzucanego po całej plaży. Przytachała nawet dwie spore kłody i porzuciła obok nie będąc pewna czy lepsze były do spalenia na potem czy jednak do siedzenia. Nieważne, potem się zdecydują.
Oliverowi i Ani starała się przy tym nie przeszkadzać. Wyglądali razem uroczo, to prawda, i jakoś Lidce było głupio, że im się tam plącze i łazi tam i z powrotem z patykami.
Gdzie podziała się reszta? Chyba nic złego się nie wydarzyło? Ale co mogłoby ich zatrzymać taki czas, skoro wołała ich na jedzenie? Może nie słyszeli?
Stos urósł jeszcze, niemal całkiem zasłaniając Olivera i Anię, nim Liddy stwierdziła, że wystarczy tego. Drewna. I czekania. Zgarnęła jeszcze jeden kawałek mięsa i chleba i rzuciwszy do przyjaciół, że zaraz wraca ruszyła na poszukiwania przeżuwając jedzenie.
Do głowy wpadł jej pomysł, że może szukają tych różdżek w namiocie, więc kiedy pochłonęła porcję, potruchtała w tamtą stronę. I miała gorącą nadzieję, że tak właśnie było, a nie, że znów się pożarli.
Szczęśliwie sylwetki Jima i Marcela dostrzegła w półmroku niedługo później. Żyli, nie wyglądali na rannych, ani zwaśnionych, więc chyba wszystko było pod kontrolą. To znaczy…
- Hej! Gdzieżeście byli? Jedzenie już całkiem wystygło, ognisko gotowe… - rozejrzała się wokół – i gdzie jest Steff? – zapytała, nigdzie nie dostrzegając swojego kuzyna. To było niepokojące, to on ponoć miał jej aparat.
- Znaleźliście różdżki? – dodała podchodząc jeszcze bliżej i wreszcie zatrzymując spojrzenie na nich. Coś… coś było w nich innego, choć na pierwszy rzut oka nie umiała określić co. Zaraz... moment, widziała co!
- Kurwa - przeklnęła z niedowierzaniem patrząc na ich zakrwawione twarze. Zastygła na moment w bezruchu patrząc najpierw na Jima, a potem wbijając wzrok w Marcela. Dłonie same jej się zacisnęły w pięści, a brwi zmarszczyły gniewnie.
Mogła ich nie zostawiać. Mogła pójść z tymi debilami. Cokolwiek.
- Kurwa! Jeszcze wam mało?! - krzyknęła na nich robiąc gwałtowny krok w ich stronę, jakby chciała się na nich rzucić i ich rozszarpać. Bo chciała, tylko ostatkiem sił trzymała nerwy na wodzy.
Oliverowi i Ani starała się przy tym nie przeszkadzać. Wyglądali razem uroczo, to prawda, i jakoś Lidce było głupio, że im się tam plącze i łazi tam i z powrotem z patykami.
Gdzie podziała się reszta? Chyba nic złego się nie wydarzyło? Ale co mogłoby ich zatrzymać taki czas, skoro wołała ich na jedzenie? Może nie słyszeli?
Stos urósł jeszcze, niemal całkiem zasłaniając Olivera i Anię, nim Liddy stwierdziła, że wystarczy tego. Drewna. I czekania. Zgarnęła jeszcze jeden kawałek mięsa i chleba i rzuciwszy do przyjaciół, że zaraz wraca ruszyła na poszukiwania przeżuwając jedzenie.
Do głowy wpadł jej pomysł, że może szukają tych różdżek w namiocie, więc kiedy pochłonęła porcję, potruchtała w tamtą stronę. I miała gorącą nadzieję, że tak właśnie było, a nie, że znów się pożarli.
Szczęśliwie sylwetki Jima i Marcela dostrzegła w półmroku niedługo później. Żyli, nie wyglądali na rannych, ani zwaśnionych, więc chyba wszystko było pod kontrolą. To znaczy…
- Hej! Gdzieżeście byli? Jedzenie już całkiem wystygło, ognisko gotowe… - rozejrzała się wokół – i gdzie jest Steff? – zapytała, nigdzie nie dostrzegając swojego kuzyna. To było niepokojące, to on ponoć miał jej aparat.
- Znaleźliście różdżki? – dodała podchodząc jeszcze bliżej i wreszcie zatrzymując spojrzenie na nich. Coś… coś było w nich innego, choć na pierwszy rzut oka nie umiała określić co. Zaraz... moment, widziała co!
- Kurwa - przeklnęła z niedowierzaniem patrząc na ich zakrwawione twarze. Zastygła na moment w bezruchu patrząc najpierw na Jima, a potem wbijając wzrok w Marcela. Dłonie same jej się zacisnęły w pięści, a brwi zmarszczyły gniewnie.
Mogła ich nie zostawiać. Mogła pójść z tymi debilami. Cokolwiek.
- Kurwa! Jeszcze wam mało?! - krzyknęła na nich robiąc gwałtowny krok w ich stronę, jakby chciała się na nich rzucić i ich rozszarpać. Bo chciała, tylko ostatkiem sił trzymała nerwy na wodzy.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-O czym? - zdziwił się niewinnie, bo Jim nie wytłumaczył mu jeszcze żartów o zabezpieczeniach. Czemu patrzyła na niego tak... dziwnie? Jak Bella, jeszcze w zimie, zanim Alex zniknął i przestała się uśmiechać? Konsternacja szybko rozpłynęła się w słodkich słowach słodkiej Jenny. Uśmiech też miała słodki. Zabawny, dla niej mógł być zabawny, choć wolałby być odważny i męski. Zaraz okazało się, że jeszcze lepszy...!
-Co? - z wrażenia aż odwrócił się profilem, by Jenny mogła przyjrzeć się lepiej. -Naprawdę tak myślisz? - ziemniaczek wypadł mu na ziemię i potoczył się pod stopy blondynki, ale nawet tego nie zauważył, płoniąc się rumieńcem wzruszenia i satysfakcji. -Chciałbym być jak on. Najodważniejszy z bohaterów. - wyznał konspiracyjnym szeptem, myśląc o tym, jak Sir Minister Lord Harold Longbottom na niego spojrzał. Może nie licząc zmarłej rodziny ani blizn, albo nie, blizny jednak mógłby nosić w ramach ceny za bohaterstwo. -Jesteś bardzo ładna. - komplement spłynął na jego usta gładko, naturalniej niż przy innych dziewczynach, może dlatego, że sama Jenny go podpuściła - czego oczywiście nie zauważył. -Masz takie... wielkie oczy. - zielone, jak Bella, ale to nie przeszło mu przez gardło. -Lubię runy! - zapalił się, sądząc, że ona pyta serio. -I robienie z nich takich pozytywnych zabezpieczeń, znajdowanie bardziej konstruktywnych zastosowań niż klątwy. I lubię kiedy magia się zwija w przegięciu krzywizny budynku, kiedy myśl moja nią kieruje skrzydlata, w nieskończone przestrzenie runicznych kombinacji... - podzielił się z emfazą, mając nadzieję, że to jej nie nudzi. -I lubię imprezy, a właśnie miałem rozpalić z kolegami ognisko. Będą tańce i o... ziemniaczki, no i miała być kiełbasa... ale z tobą będzie zabawniej niż z kiełbasą! - była taka miła i patriotyczna i śliczna i brakowało im partnerek do tańca. -Pójdziesz ze mną? - poprosił, pamiętając, że Jim jest pewnie głodny i że nie zostawił mu dość kasy, by kupił więcej ziemniaków. A przecież ich nie ukradnie, co nie?
-Co? - z wrażenia aż odwrócił się profilem, by Jenny mogła przyjrzeć się lepiej. -Naprawdę tak myślisz? - ziemniaczek wypadł mu na ziemię i potoczył się pod stopy blondynki, ale nawet tego nie zauważył, płoniąc się rumieńcem wzruszenia i satysfakcji. -Chciałbym być jak on. Najodważniejszy z bohaterów. - wyznał konspiracyjnym szeptem, myśląc o tym, jak Sir Minister Lord Harold Longbottom na niego spojrzał. Może nie licząc zmarłej rodziny ani blizn, albo nie, blizny jednak mógłby nosić w ramach ceny za bohaterstwo. -Jesteś bardzo ładna. - komplement spłynął na jego usta gładko, naturalniej niż przy innych dziewczynach, może dlatego, że sama Jenny go podpuściła - czego oczywiście nie zauważył. -Masz takie... wielkie oczy. - zielone, jak Bella, ale to nie przeszło mu przez gardło. -Lubię runy! - zapalił się, sądząc, że ona pyta serio. -I robienie z nich takich pozytywnych zabezpieczeń, znajdowanie bardziej konstruktywnych zastosowań niż klątwy. I lubię kiedy magia się zwija w przegięciu krzywizny budynku, kiedy myśl moja nią kieruje skrzydlata, w nieskończone przestrzenie runicznych kombinacji... - podzielił się z emfazą, mając nadzieję, że to jej nie nudzi. -I lubię imprezy, a właśnie miałem rozpalić z kolegami ognisko. Będą tańce i o... ziemniaczki, no i miała być kiełbasa... ale z tobą będzie zabawniej niż z kiełbasą! - była taka miła i patriotyczna i śliczna i brakowało im partnerek do tańca. -Pójdziesz ze mną? - poprosił, pamiętając, że Jim jest pewnie głodny i że nie zostawił mu dość kasy, by kupił więcej ziemniaków. A przecież ich nie ukradnie, co nie?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Pomogę ci. Weźmiesz mnie, co? — Miał niezałatwione sprawy z jego ojcem. — Solarie? To od soli? — Dziwne imię. — Może trzeba tej małej pomóc? Jakoś ją, no wiesz, wyzwolić? Przecież on... — Był potworem. Zarz jednak parsknął śmiechem, coś sobie przypomniał. — Opowiadałem ci, jak wpadłem z nim do grobu? Okropny wypadek, ale miałem tą czkawkę telemedytacyjną i nagle po prostu trafiłem do grobu. Wielkiego, jak willa, grobu, całego w marmurach, obrazach, rzeźbach. Cholerne muzeum! Utknąłem za jakimś grobowcem, ale rozpoznałem jego głos, nie widział mnie, ukryłem się pod kameleonem. Płakał, twój stary płakał i gadał do siebie. To znaczy nie do końca do siebie, gadał do grobu, więc... mu odpowiedziałem. I wyobraź sobie jego minę! MYŚLAŁ, ŻE TO NAPRAWDĘ TEN NIEBOSZCZYK! Wystraszył się! A potem się skapnął i powiedział, że jest... d z i e d z i c e m rodziny — parsknął śmiechem. — Trochę go postraszyłem, a potem zwaliłem się ze schodów wychodząc, zobaczył mnie i zaczął ciskać zaklęciami. Solas. Tak miał na imię ten nieboszczyk. Solas.
Skrzywił się, słysząc, że ma też smarki pod nosem.
— Dz...dzięki — mruknął, czując, że ma wszystko na policzku, ale potem zerknął na ramię Marcela. — Wyglądasz jak Windianin. Taki cygan z Ameryki. Widziałem kiedyś na obrazku. Oni też mieli takie znaki na ciele.— Wskazał ruchem brody na jego umazane krwią ramię. Na jarmarku nagle zrobiło się jakoś... tłoczno? Wszędzie byli ludzie? I światła? I świece? Jakiś hałas, czemu oni tak krzyczeli? — Zapomniałem, że Steff jest szczurem. Ale jako szczur nie weźmie ziemniaków ze sobą. Chyba, że będzie turlał pojedynczo— zamyślił się, patrząc z lekkim niepokojem po ludziach. Pokiwał głową w zgodzie, plan był dobry. Już miał mu odpowiedzieć, kiedy wyrosła przed nimi postać jakiegoś parobka. Myślał przez chwilę, że go miną, ale się odezwał i zdał sobie prawa, że to jednak Liddy.
— Szukaliśmy cię! — wyjaśnił z entuzjazmem, choć to nie było prawdą, powinno załatwić sprawę. Ale ona miała groźną minę. I wyglądała na złą. Spojrzał po ludziach, którzy nagle odwrócili się w jej stronę patrząc na nią z niesmakiem i oburzeniem. Szczególnie jedna starsza kobieta, która jeszcze chwilę temu śmiała się z jakiejś plotki nagle zamieniła się w kamień. — Co? Nie! Nie, jeszcze nie! Jeszcze nie skończyliśmy, słowo! — Wzięli tylko pół. Nie wiedział ile tych pół było, ale dołożyli tylko pół, napewno w woreczku jeszcze coś zostało.
Skrzywił się, słysząc, że ma też smarki pod nosem.
— Dz...dzięki — mruknął, czując, że ma wszystko na policzku, ale potem zerknął na ramię Marcela. — Wyglądasz jak Windianin. Taki cygan z Ameryki. Widziałem kiedyś na obrazku. Oni też mieli takie znaki na ciele.— Wskazał ruchem brody na jego umazane krwią ramię. Na jarmarku nagle zrobiło się jakoś... tłoczno? Wszędzie byli ludzie? I światła? I świece? Jakiś hałas, czemu oni tak krzyczeli? — Zapomniałem, że Steff jest szczurem. Ale jako szczur nie weźmie ziemniaków ze sobą. Chyba, że będzie turlał pojedynczo— zamyślił się, patrząc z lekkim niepokojem po ludziach. Pokiwał głową w zgodzie, plan był dobry. Już miał mu odpowiedzieć, kiedy wyrosła przed nimi postać jakiegoś parobka. Myślał przez chwilę, że go miną, ale się odezwał i zdał sobie prawa, że to jednak Liddy.
— Szukaliśmy cię! — wyjaśnił z entuzjazmem, choć to nie było prawdą, powinno załatwić sprawę. Ale ona miała groźną minę. I wyglądała na złą. Spojrzał po ludziach, którzy nagle odwrócili się w jej stronę patrząc na nią z niesmakiem i oburzeniem. Szczególnie jedna starsza kobieta, która jeszcze chwilę temu śmiała się z jakiejś plotki nagle zamieniła się w kamień. — Co? Nie! Nie, jeszcze nie! Jeszcze nie skończyliśmy, słowo! — Wzięli tylko pół. Nie wiedział ile tych pół było, ale dołożyli tylko pół, napewno w woreczku jeszcze coś zostało.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Pewnie, że wezmę! Razem mu pokażemy! Próbowałem do niej zagadać, ale matka jej pilnuje jak oka w głowie. Nie wiem, co o niej myśleć. To, że kładzie się pod moim beznadziejnym ojcem jeszcze niby nie znaczy, że sama jest krwiożercza jak on, ale kto normalny gadałby z nim jak z człowiekiem? W sumie nie wiem, czy gadają - Nie widział ojca w jakimkolwiek normalnym związku. Wątpił, by był do tego zdolny. - Co? - Roześmiał się głośno. - Kto trzyma obrazy w grobie - śmiał się dalej. - Beczał? Stary, powiedz mi więcej! - Śmiał się, śmiał się tak mocno, że aż uronił łzy; starł je butelką. - Dziedzicem! Jakby miał pałac i wielką ziemię, co za frajer - Kręcił głową z niedowierzaniem. - Solas to chyba jego brat... cośtam o nim chrzanił. Pewnie sam go zabił - Chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, ale urwał nagle; czy naprawdę miał to po ojcu? - Co o nim mówił? Może wyślemy mu list z zaświatów? - śmiał się dalej, ale nie mógł doczekać się realizacji pomysłu.
- To ci co mieli pióra? I rzucali lasso? Może uprowadzimy dziewczyny z ogniska jak indianie? Trzeba tylko znaleźć Betty, bo bez wierzchowca to się nie uda. - westchnął, bo przypomniał sobie, że to Eve ją wzięła. - Auu! - zawył jak - mu się wydawało - Indianin. - Żeby tylko nie zeżarł wszystkich ziemniaków sam - skrzywił się. - Są takie żuki... co tak turlają, kojarzysz? jak żuki to potrafią, to czemu on nie? - Szczur może nie był ładniejszy od żuka, ale przecież żuk nie był chyba mądrzejszy.
- Liddy! - zawołał z podobnym entuzjazmem, co Jim, na widok jej wkurzonej miny. Co znowu zrobili? - Steff się zgubił - odparł zdezorientowany. - Ale go szukamy? - dodał, bez przekonania. Pokiwał głową na znak zgody ze słowami Jima. Nie było im mało. Nie skończyli. Wszystko było pod kontrolą. - Nie pieniaj, skosztuj tego - Wyciągnął do niej rękę z wiśniówką.
JEN
Uśmiechała się do Steffena ślicznie , radośnie, kiedy ją skomplementował, kiwała głową, gdy chciał, by potwierdziła wszystkie piękne słowa, którymi go obdarowała. I chichotała cicho, kiedy zagadał się o runach i innych rzeczach, któryh nie bardzo rozumiała.
- Jesteś taki mądry - westchnęła, prawdopodobnie niewiele rozumiejąc z jego wywodu. Schyliła się po ziemniaczka, który wypadł Steffowi, podnosząc go wysoko w górę. - Coś ci wypadło - podsunęła, chcąc, by po ziemniaczka podszedł. - Nie wolisz, żebyśmy zostali sami? - spytała, gdy pytał o kolegów. Chyba nie chciała widzieć się z jego kolegami, nie lubiła przyćpanych blondynów.
- To ci co mieli pióra? I rzucali lasso? Może uprowadzimy dziewczyny z ogniska jak indianie? Trzeba tylko znaleźć Betty, bo bez wierzchowca to się nie uda. - westchnął, bo przypomniał sobie, że to Eve ją wzięła. - Auu! - zawył jak - mu się wydawało - Indianin. - Żeby tylko nie zeżarł wszystkich ziemniaków sam - skrzywił się. - Są takie żuki... co tak turlają, kojarzysz? jak żuki to potrafią, to czemu on nie? - Szczur może nie był ładniejszy od żuka, ale przecież żuk nie był chyba mądrzejszy.
- Liddy! - zawołał z podobnym entuzjazmem, co Jim, na widok jej wkurzonej miny. Co znowu zrobili? - Steff się zgubił - odparł zdezorientowany. - Ale go szukamy? - dodał, bez przekonania. Pokiwał głową na znak zgody ze słowami Jima. Nie było im mało. Nie skończyli. Wszystko było pod kontrolą. - Nie pieniaj, skosztuj tego - Wyciągnął do niej rękę z wiśniówką.
JEN
Uśmiechała się do Steffena ślicznie , radośnie, kiedy ją skomplementował, kiwała głową, gdy chciał, by potwierdziła wszystkie piękne słowa, którymi go obdarowała. I chichotała cicho, kiedy zagadał się o runach i innych rzeczach, któryh nie bardzo rozumiała.
- Jesteś taki mądry - westchnęła, prawdopodobnie niewiele rozumiejąc z jego wywodu. Schyliła się po ziemniaczka, który wypadł Steffowi, podnosząc go wysoko w górę. - Coś ci wypadło - podsunęła, chcąc, by po ziemniaczka podszedł. - Nie wolisz, żebyśmy zostali sami? - spytała, gdy pytał o kolegów. Chyba nie chciała widzieć się z jego kolegami, nie lubiła przyćpanych blondynów.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Mądry i dzielny, chciał taki być. Spoglądał na Jenny maślanym wzrokiem, ale znienacka sprowadziła go na ziemię. Coś było na ziemi. Ziemniaczek. Podszedł bliżej. -Ojej, wrzucisz go tu? - poprosił, podsuwając improwizowany koszulo-worek. Czuł jej zapach, pachniała malinami. Jej usta też były malinowe.
-Sami? - zamrugał, powoli. Utkwił w niej pytające spojrzenie czekoladowych oczu. Mógłby zatonąć w jej oczach, spokojnych jako korony drzew. Rozdarty, spuścił wzrok i zerknął na ziemniaczki. -Ale... obiecałem kumplowi, że przyniosę żarcie. A on o mało nie uto... o mało nie oberwał od tamtego Bułgara.
-Sami? - zamrugał, powoli. Utkwił w niej pytające spojrzenie czekoladowych oczu. Mógłby zatonąć w jej oczach, spokojnych jako korony drzew. Rozdarty, spuścił wzrok i zerknął na ziemniaczki. -Ale... obiecałem kumplowi, że przyniosę żarcie. A on o mało nie uto... o mało nie oberwał od tamtego Bułgara.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jenny ostrożnie położyła ziemniaczka w fartuszku Steffa.
- Samiuteńcy... - szepnęła smutno, trzepocząc rzęsami.
- Samiuteńcy... - szepnęła smutno, trzepocząc rzęsami.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
04.08.1958 - Wianki
Szybka odpowiedź