04.08.1958 - Wianki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg w Dorset
Brzeg plaży w Weymouth 04 sierpnia 1958
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
-Zatańczysz ze mną, Jenny? - nachylił się bliżej. -Jak zostawię ziemniaczki i zagra muzyka...- Jim świetnie grał na skrzypcach, mieli je? Ale nie będzie jej straszył towarzystwem . Mogą być przecież sami, przy ognisku.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jenny położyła dłoń na ramieniu Steffa zgodnie z jego prośbą, twarz przy twarzy, wciąż uśmiechając się do niego słodko.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Steffen rozsypał wszystkie ziemniaczki i objął Jenny w talii.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Coś z nimi było bardzo nie halo. Mimo zakrwawionych twarzy humory im dopisywały. Może dali sobie po mordach porządnie i już się pogodzili? Dokładnie tak jak myślała, że będzie poprzednio, a skończyło się w morzu.
Ale potem Jim jej odpowiedział, że jeszcze nie skończyli. Nie skończyli kłótni? Jej spojrzenie prześlizgnęło się z jednego na drugiego. Marcel podał jej butelkę, ale nawet nie drgnęła wciąż rozeźlona, choć możliwe, że niepotrzebnie? Nic nie rozumiała z ich paplaniny, więc wyjaśnienie było jedno:
- Zdążyliście się uchlać – skwitowała, ale ostatecznie się rozluźniła. Nie na tyle, żeby wziąć butelkę od Marcela, bo krew zdążyła jej zabuzować w żyłach i… wolała wybadać sytuację i upewnić się, że nie wrócą do bójki. Bo jeśli mieliby się znów na siebie rzucić, to powinna być trzeźwa, żeby ich rozdzielić.
- Chodźcie. Steff trafi, a wy powinniście coś w końcu zjeść – dodała już łagodniej. Była zmęczona nerwami i zaczynało ją denerwować, że wszyscy się porozłazili po całym festiwalu i nie miała ich na oku. Nie mogła się wyluzować, kiedy z tyłu głowy tłukło jej się natarczywe pytanie czy nic złego się nikomu nie stało.
- Tędy – wskazała drogę, bo chyba chcieli iść jakoś dziwacznie na około, zamiast prosto na plażę. Wyciągnęła jeszcze chustkę z kieszeni i podała Jimowi.
- Macie całe twarze umorusane krwią. Naprawdę nie możecie skończyć z tą durną kłótnią? - westchnęła. Martwiła się o nich.
Ale potem Jim jej odpowiedział, że jeszcze nie skończyli. Nie skończyli kłótni? Jej spojrzenie prześlizgnęło się z jednego na drugiego. Marcel podał jej butelkę, ale nawet nie drgnęła wciąż rozeźlona, choć możliwe, że niepotrzebnie? Nic nie rozumiała z ich paplaniny, więc wyjaśnienie było jedno:
- Zdążyliście się uchlać – skwitowała, ale ostatecznie się rozluźniła. Nie na tyle, żeby wziąć butelkę od Marcela, bo krew zdążyła jej zabuzować w żyłach i… wolała wybadać sytuację i upewnić się, że nie wrócą do bójki. Bo jeśli mieliby się znów na siebie rzucić, to powinna być trzeźwa, żeby ich rozdzielić.
- Chodźcie. Steff trafi, a wy powinniście coś w końcu zjeść – dodała już łagodniej. Była zmęczona nerwami i zaczynało ją denerwować, że wszyscy się porozłazili po całym festiwalu i nie miała ich na oku. Nie mogła się wyluzować, kiedy z tyłu głowy tłukło jej się natarczywe pytanie czy nic złego się nikomu nie stało.
- Tędy – wskazała drogę, bo chyba chcieli iść jakoś dziwacznie na około, zamiast prosto na plażę. Wyciągnęła jeszcze chustkę z kieszeni i podała Jimowi.
- Macie całe twarze umorusane krwią. Naprawdę nie możecie skończyć z tą durną kłótnią? - westchnęła. Martwiła się o nich.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— To, że rozkłada przed nim nogi to jej sprawa, ale żeby córce pozwalała się z nim zadawać. Absurd — potwierdził jego słowa z silnym niedowierzaniem. Pokręcił głową. — Nie wiem, no, twój stary. Widocznie chce się czuć jak w domu — wzruszył ramionami. — Beczał, coś tam mruczał do tego... — Niezręcznie mu się mówiło o nieboszczkach. Wśród swoich zawsze pilnowali, by ich nie wzywać jeśli nie ma potrzeby, nie zakłócać ich spokoju głupotami. — Powinieneś tu ze mną być — modulował głosem, obniżając jego brzmienie i zachlipał parę razy teatralnie.— Może był dziedzicem tego grobowca, to też jakaś... wiesz, ziemia, nie? Próbowałem z nim rozmawiać udając ducha, ale potem się zirytował. Tak! Tak! To ci! — powiedział od razu, ożywiając się. Niewiele o nich wiedział, ale ponoć byli Romami. — A uprowadzimy dokąd? Do namiotu? — Zaśmiał się od razu, a potem spoważniał nagle. Miał już po dziurki głowie dziewczyn w takim sensie. — Mogę iść po Betty, napewno gdzieś tu trawę żuje. A potem, co? Na konia i cwałem po plaży? — Uśmiechnął się pod nosem. Ich porwania też tak wyglądały, ale zwykle były już wyrazem sympatii, nie zabawą. — Auuu — zawył, wtórując przyjacielowi. — Gdzie tam, gdzie miałyby mu się zmieścić te wszystkie ziemniaki. Przecież to jak kamienie, nie wylazłby z piwnicy, gdyby je wszystkie połknął. Ale swoją drogą, trochę go nie ma. Jesteś pewien, że go coś nie zjadło? — Spojrzał na niego podejrzliwie, przechylając się bliżej niego.
— Uchlać? — spytał i wybuchnął śmiechem. Przekrwione oczy go zapiekła, chciał je przetrzeć dłonią, ale nie miał wolnej. — Jesteśmy trzeźwi jak świnie! Patrz, mamy masło, kiełby, ziemniaki, aaaaa ziemniaki przyturla Steff... Znaczy no, jak się znajdzie — dodał zaraz. Wyciągnęła chusteczkę, niespodziewanie. Zapatrzył się na nią przez chwilę, a potem spojrzał na Liddy, poważnie choć nieobecnie. A potem się otrząsnął nagle. — A mogłabyś? — spytał, uśmiechając się przy tym niewinnie. Jedną ręką obejmował Marcela i trzymał masło, w drugiej trzymał cytrynówkę. Bez wątpienia potrzebował pomocy. — Kłótnię? Jaką kłótnię? — spytał spoglądając na Marcela, ale Liddy zdążyła już skręcić na plażę a oni poszli prosto. Próbował za nią zakręcić i pociągnął Marcela w swoją stronę. — Wszyscy na lewą burtęęęęęę!!!!!! — krzyknął chwiejąc się przy tym. — Lidds! — ryknął za nią, by ich złapała zanim runą na zakręcie na ziemię.
| rzucam na siłę ciążenia na lewo, ciągnę Marcela
— Uchlać? — spytał i wybuchnął śmiechem. Przekrwione oczy go zapiekła, chciał je przetrzeć dłonią, ale nie miał wolnej. — Jesteśmy trzeźwi jak świnie! Patrz, mamy masło, kiełby, ziemniaki, aaaaa ziemniaki przyturla Steff... Znaczy no, jak się znajdzie — dodał zaraz. Wyciągnęła chusteczkę, niespodziewanie. Zapatrzył się na nią przez chwilę, a potem spojrzał na Liddy, poważnie choć nieobecnie. A potem się otrząsnął nagle. — A mogłabyś? — spytał, uśmiechając się przy tym niewinnie. Jedną ręką obejmował Marcela i trzymał masło, w drugiej trzymał cytrynówkę. Bez wątpienia potrzebował pomocy. — Kłótnię? Jaką kłótnię? — spytał spoglądając na Marcela, ale Liddy zdążyła już skręcić na plażę a oni poszli prosto. Próbował za nią zakręcić i pociągnął Marcela w swoją stronę. — Wszyscy na lewą burtęęęęęę!!!!!! — krzyknął chwiejąc się przy tym. — Lidds! — ryknął za nią, by ich złapała zanim runą na zakręcie na ziemię.
| rzucam na siłę ciążenia na lewo, ciągnę Marcela
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Miała wrażenie, że jej głowa była jednocześnie niesamowicie lekka, co niemal zatapiała się w castorowych kolanach. Było to uczucie na tyle dziwne, że wszystko nagle wydawało jej się swobodnie zabawne; więc leżała tak, bez zwyczajowego skrępowania spoglądając na Sprouta z dołu, przeskakując spojrzeniem między jego oczami, nosem i ustami, wyłapując pojedyncze pasma włosów kontrastujących miodową barwą z ciemnoniebieskim niebem.
To było bardzo miłe, że dołączył do nich i przyniósł coś ciepłego do zjedzenia.
Miłe też było, kiedy uniósł dłoń i zatrzymał ją przy jej włosach - Anne lekko uniosła brew, pytająco, choć nie przestała się uśmiechać i powoli pokiwała głową w formie zgody.
- Oliver Summers. Ładnie - skomentowała, roziskrzonymi oczami odnajdując te należące do chłopaka - Pasuje. Może nawet bardziej niż Castor? Nie wiem, jak ty sądzisz? To prawie tak, jakbyś pewnego dnia obudził się jako ktoś inny. Jakie to uczucie? - zapytała ciekawsko. Chyba nawet z nutą rozmarzenia - jak dobrze byłoby pewnego dnia obudzić się jako ktoś inny.
Liddy się podniosła i zaczęła poszukiwania drewna - ognisko było idealnym pomysłem. Anne skinęła głową na jej słowa, a kiedy Moore zniecierpliwiona porwała kawałek mięsa i ruszyła na poszukiwania Jima, Marcela i Steffa, uśmiechneła się pod nosem.
- Chłopaki pewnie zaraz wrócą. Zrobimy ognisko i w ogóle. A w ogóle... - mówiła lekko, jakby cała sytuacja sprzed kilkunastu minut była już tylko jakimś dawnym wspomnieniem - A tak w ogóle to jak ci się tu podoba? Tu, w sensie że na Festiwalu. Łowiłeś już wianki? Ja nie wiem do końca jak to wygląda, ale dziewczyny mi mówiły, że ponoć się łowi. To znaczy chłopcy łowią. To jak, łowiłeś? - dopytywała, mimowolnie unosząc jedną dłoń, której palec subtelnie musnął kosmyk jego włosów wymykających się gdzieś na czoło.
- Czekaj.... Ale że Summers? Jak na przykład.... na przykład Alfie Summers? - czy było możliwe, że to tylko zbieżność nazwisk?
To było bardzo miłe, że dołączył do nich i przyniósł coś ciepłego do zjedzenia.
Miłe też było, kiedy uniósł dłoń i zatrzymał ją przy jej włosach - Anne lekko uniosła brew, pytająco, choć nie przestała się uśmiechać i powoli pokiwała głową w formie zgody.
- Oliver Summers. Ładnie - skomentowała, roziskrzonymi oczami odnajdując te należące do chłopaka - Pasuje. Może nawet bardziej niż Castor? Nie wiem, jak ty sądzisz? To prawie tak, jakbyś pewnego dnia obudził się jako ktoś inny. Jakie to uczucie? - zapytała ciekawsko. Chyba nawet z nutą rozmarzenia - jak dobrze byłoby pewnego dnia obudzić się jako ktoś inny.
Liddy się podniosła i zaczęła poszukiwania drewna - ognisko było idealnym pomysłem. Anne skinęła głową na jej słowa, a kiedy Moore zniecierpliwiona porwała kawałek mięsa i ruszyła na poszukiwania Jima, Marcela i Steffa, uśmiechneła się pod nosem.
- Chłopaki pewnie zaraz wrócą. Zrobimy ognisko i w ogóle. A w ogóle... - mówiła lekko, jakby cała sytuacja sprzed kilkunastu minut była już tylko jakimś dawnym wspomnieniem - A tak w ogóle to jak ci się tu podoba? Tu, w sensie że na Festiwalu. Łowiłeś już wianki? Ja nie wiem do końca jak to wygląda, ale dziewczyny mi mówiły, że ponoć się łowi. To znaczy chłopcy łowią. To jak, łowiłeś? - dopytywała, mimowolnie unosząc jedną dłoń, której palec subtelnie musnął kosmyk jego włosów wymykających się gdzieś na czoło.
- Czekaj.... Ale że Summers? Jak na przykład.... na przykład Alfie Summers? - czy było możliwe, że to tylko zbieżność nazwisk?
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdy tylko Anne kiwnęła głową na zgodę, Oliver ostrożnie ułożył dłoń na jej jasnych włosach. Pozwolił instynktowi działać — początkowo tylko gładził pasma, słuchając jej miłego dla ucha tonu głosu. Nie musiała nawet mówić do niego, mogła mówić tak po prostu i byłoby równie idealnie. Nie zauważył nawet, kiedy na jego wargach pojawił się rozmarzony uśmiech — nienachalny w swej naturze, ale skupiony na jej osobie. Wywołany przez nią.
— Trochę tak było... To... Dziwne uczucie, nie mogę się jeszcze przyzwyczaić. I właściwie dlatego niewiele osób wie — mówił ściszonym głosem, jakby każde podniesienie głosek mogło spłoszyć ją z jego kolana, sprawić, że zniknie podobna do snu nad ranem. Poczuł delikatne ukłucie gdzieś w klatce piersiowej, dobrze znane ukłucie tęsknoty.
Nie wiedział tylko, za czym. Za nią, za spokojem, który przy jej udziale na niego spłynął, zupełnie przypadkiem i bez żadnych wspomagaczy, za ciemniejącym niebem, na którym zaraz pojawią się gwiazdy, za ciepłem drugiego człowieka tuż obok?
Powrócił do niej całym sobą, dopiero gdy znów zabrała głos.
— Znając ich, nie wrócą za prędko — odpowiedział delikatnie rozbawiony; nie musiał chyba tłumaczyć, że kłopoty łapały się ich przyjaciół chętniej niż owoce ostu do ubrania. Nie zauważył, kiedy począł nawijać sobie kosmyki jej włosów na palec. Były przyjemnie miękkie i niespodziewanie sprężyste, układały się dokładnie tak, jak tego chciał. — Jest taka tradycja, że chłopiec powinien wyłowić wianek panny, a taka panna, w nagrodę za jego bohaterstwo, winna oddać mu przynajmniej jeden taniec — nie wiedział czemu, ale ogarnęła go olbrzymia radość, gdzieś na granicy śmiechu. Nie było w tej radości nic ze złych pobudek. Po prostu towarzystwo Beddow, jej udzielający się spokój sprawiał, że przez chwilę zapominał i o swoich problemach. — Ale przyznam ci się, że nie umiem pływać. Ani tańczyć. Więc jeszcze nic nie łowiłem, może później spróbuję — nachylił się nieco, jakby chciał wyjść naprzeciw jej dłoni, ułatwić jej zadanie odgarnięcia kosmyków nachodzących mu na czoło. Otwierał już usta, gotów odpowiedzieć na pytanie o brata — skąd się znali? Czy Alfred zostawił na niej dobre wrażenie? — lecz w tej samej chwili wreszcie dostrzegł rdzawe plamy, których nie powinno być na jej ubraniu.
Znał je wystarczająco dobrze, by odgadnąć, że to krew.
Wolną dłonią, którą wcześniej opierał się za plecami, sięgnął ostrożnie do fragmentu materiału, chwytając go dwoma palcami.
— Annie... Co się stało? — spytał z troską, powoli przenosząc spojrzenie znów wprost w jej oczy. Serce zabiło nerwowo — nie wyglądało to co prawda na bardzo stary ślad, ale może panikował bez powodu... A co jeżeli powinien zareagować? Najwyżej go wyśmieje i wytknie wtrącanie nosa w nie swoje sprawy. Wolał upewnić się, że wszystko było z nią w porządku.
— Trochę tak było... To... Dziwne uczucie, nie mogę się jeszcze przyzwyczaić. I właściwie dlatego niewiele osób wie — mówił ściszonym głosem, jakby każde podniesienie głosek mogło spłoszyć ją z jego kolana, sprawić, że zniknie podobna do snu nad ranem. Poczuł delikatne ukłucie gdzieś w klatce piersiowej, dobrze znane ukłucie tęsknoty.
Nie wiedział tylko, za czym. Za nią, za spokojem, który przy jej udziale na niego spłynął, zupełnie przypadkiem i bez żadnych wspomagaczy, za ciemniejącym niebem, na którym zaraz pojawią się gwiazdy, za ciepłem drugiego człowieka tuż obok?
Powrócił do niej całym sobą, dopiero gdy znów zabrała głos.
— Znając ich, nie wrócą za prędko — odpowiedział delikatnie rozbawiony; nie musiał chyba tłumaczyć, że kłopoty łapały się ich przyjaciół chętniej niż owoce ostu do ubrania. Nie zauważył, kiedy począł nawijać sobie kosmyki jej włosów na palec. Były przyjemnie miękkie i niespodziewanie sprężyste, układały się dokładnie tak, jak tego chciał. — Jest taka tradycja, że chłopiec powinien wyłowić wianek panny, a taka panna, w nagrodę za jego bohaterstwo, winna oddać mu przynajmniej jeden taniec — nie wiedział czemu, ale ogarnęła go olbrzymia radość, gdzieś na granicy śmiechu. Nie było w tej radości nic ze złych pobudek. Po prostu towarzystwo Beddow, jej udzielający się spokój sprawiał, że przez chwilę zapominał i o swoich problemach. — Ale przyznam ci się, że nie umiem pływać. Ani tańczyć. Więc jeszcze nic nie łowiłem, może później spróbuję — nachylił się nieco, jakby chciał wyjść naprzeciw jej dłoni, ułatwić jej zadanie odgarnięcia kosmyków nachodzących mu na czoło. Otwierał już usta, gotów odpowiedzieć na pytanie o brata — skąd się znali? Czy Alfred zostawił na niej dobre wrażenie? — lecz w tej samej chwili wreszcie dostrzegł rdzawe plamy, których nie powinno być na jej ubraniu.
Znał je wystarczająco dobrze, by odgadnąć, że to krew.
Wolną dłonią, którą wcześniej opierał się za plecami, sięgnął ostrożnie do fragmentu materiału, chwytając go dwoma palcami.
— Annie... Co się stało? — spytał z troską, powoli przenosząc spojrzenie znów wprost w jej oczy. Serce zabiło nerwowo — nie wyglądało to co prawda na bardzo stary ślad, ale może panikował bez powodu... A co jeżeli powinien zareagować? Najwyżej go wyśmieje i wytknie wtrącanie nosa w nie swoje sprawy. Wolał upewnić się, że wszystko było z nią w porządku.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
- Tylko świr taki jak on mógłby chcieć się czuć w grobowcu jak w domu. Dziedzic grobowca, ha! To nawet do niego pasuje - władca trupów i popiołów. Wysadzimy mu ten zasrany grób jeszcze za jego życia, żeby sobie nie myślał, że będzie leżał w tych obrazach. Smutny, samotny i zapomniany, bez nagrobka, tyle mu się należy! Zostawmy dziewczyny - mruknął, kiedy Jim wspomniał o uprowadzaniu do namiotów. - Weźmy samego konia na jazdę po plaży! Ale najpierw zjedzmy coś wreszcie, bo umieram z głodu - Czuł to coraz mocniej, z chwili na chwilę, jego żołądek ssał coraz mocniej. - Nigdy nie mozna mieć pewności, czy coś nie zjadło Steffena. Zwykle, kiedy jest dostępny, to cały czas gada. Tu go zostawiliśmy, nie? - Spojrzał głową na problematyczny stragan, handlarka obsługiwała gości, ale po Steffenie nie było ani śladu. - Tej dziewczyny też nie ma - zauważył, spoglądając na Jima znacząco. - Nie - dodał zaraz. - To chyba nie jest ta baba.
Pokiwał energicznie głową na deklarację Jima - byli trzeźwi. Oczywiście, że byli.
- Czemu prowadzisz nas dookoła? - zdziwił się, kiedy wskazała im właściwą drogę. - Ktoś się pokłócił przy ognisku? Pewnie Neala z Castorem się wymądrzają, które przeczytało najwięcej książek, co? - spytał, kręcąc głową. - Hej... hej! Aaaa! - zawołał, straciwszy równowagę zaczął spadać w kierunki Jima.
Jenny objęła Steffena za szyję i ucałowała jego usta z czułością. Pociągnęła go na trawkę. Może minęła chwila, może dwie, może dziesięć, gdy z oddali rozległ się głos:
- Jenny! Jesteś tu?!
- Już idę, tatku! - odrzyknęła od razu, zarumieniona. Odepchnęła pierś Steffena i zgrabnym ruchem dłoni zaczeła zapinać guziczki swojej bluzeczki. - Idź! No idź już! Spotkamy się jutro, o tej samej porze w tym samym miejscu! Uciekaj, tatko cię zabije!
Pokiwał energicznie głową na deklarację Jima - byli trzeźwi. Oczywiście, że byli.
- Czemu prowadzisz nas dookoła? - zdziwił się, kiedy wskazała im właściwą drogę. - Ktoś się pokłócił przy ognisku? Pewnie Neala z Castorem się wymądrzają, które przeczytało najwięcej książek, co? - spytał, kręcąc głową. - Hej... hej! Aaaa! - zawołał, straciwszy równowagę zaczął spadać w kierunki Jima.
Jenny objęła Steffena za szyję i ucałowała jego usta z czułością. Pociągnęła go na trawkę. Może minęła chwila, może dwie, może dziesięć, gdy z oddali rozległ się głos:
- Jenny! Jesteś tu?!
- Już idę, tatku! - odrzyknęła od razu, zarumieniona. Odepchnęła pierś Steffena i zgrabnym ruchem dłoni zaczeła zapinać guziczki swojej bluzeczki. - Idź! No idź już! Spotkamy się jutro, o tej samej porze w tym samym miejscu! Uciekaj, tatko cię zabije!
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Ech, była kiepska w gniewaniu się na nich. Kiedy obaj, jak jeden mąż, zaczęli ją zapewniać, że są absolutnie trzeźwi, wewnątrz niej zadrgało rozbawienie. Starała się je jeszcze ukryć posyłając im przeciągłe, badawcze spojrzenie. A potem znów zmarszczyła brwi, kiedy Jimmy zaczął wymieniać ile jedzenia ogarnęli.
- Skąd... - zaczęła, ale znów spojrzała to na jednego, to na drugiego i czuła, że nie musi dokańczać pytania ani słyszeć odpowiedzi, żeby ją znać. Ostatecznie pokręciła tylko głową z niedowierzaniem, ale i rosnącym uśmiechem, którego nijak nie mogła opanować.
- Dzielnie się spisaliście - pochwaliła ich, a jakże - Ale ja was wołałam NA jedzenie, a nie żebyście przynieśli więcej - poinformowała ich tłumiąc cichy śmiech. No i tyle było z jej poważnej pozy, ale chyba faktycznie niepotrzebnie się o nich martwiła... obejmowali się, śmiali... tylko skąd ta krew?
Lidka podała Jimowi chustkę w marszu, ale nie wziął jej od niej, więc zdziwiona się odwróciła. Ach tak, faktycznie, kumpel miał straszliwie zajęte ręce i nie mógł sobie wytrzeć twarzy. Wcale nie wystarczyłoby, żeby przełożył masło z jednej dłoni do drugiej. Spojrzała na niego przymrużonymi oczami i normalnie coś by mu pewnie nagadała, ale dziś... jak się tak uśmiechał... To znaczy był dziś umierający, tak? Mogła choć tyle dla niego zrobić.
- Ech - westchnęła cicho, ale tak, podeszła do niego i zaczęła ścierać te ślady z zaschniętej już właściwie krwi na jego twarzy. Nawet się nie zawahała przed popluciem na chustkę, żeby ją zwilżyć i żeby krew się łatwiej zmywała.
- Waszą kłótnię - doprecyzowała. - Stąd ta krew, tak? - zapytała znów spoglądając to na jednego, to na drugiego, a że już skończyła z Jimem, a chustkę wciąż miała w uniesionej ręce, to zatrzymała spojrzenie na Marcelu.
- Tobie też otrzeć twarz? - zapytała, bo przecież doskonale wiedziała, że w tym wszystkim wcale nie chodziło o "zajęte ręce", ale... niech już mają. Ten jeden raz mogła być dla nich milsza.
- Wcale nie dookoła, to jest najszybsza droga - odpowiedziała Marcelowi, kiedy ruszyli dalej - I nie - nikt się nie pokłócił - właściwie to Cas jest bardzo zajęty A... - dodała, ale nie skończyła, bo nagle te głupki zaczęły się przewracać.
- Nienienienie! - zawołała doskakując do Jima, żeby go podeprzeć i zapobiec wielkiej katastrofie tego okrętu z zapasami jedzenia.
rzucam... na co? na siłę czy mi się uda was doprowadzić do pionu
- Skąd... - zaczęła, ale znów spojrzała to na jednego, to na drugiego i czuła, że nie musi dokańczać pytania ani słyszeć odpowiedzi, żeby ją znać. Ostatecznie pokręciła tylko głową z niedowierzaniem, ale i rosnącym uśmiechem, którego nijak nie mogła opanować.
- Dzielnie się spisaliście - pochwaliła ich, a jakże - Ale ja was wołałam NA jedzenie, a nie żebyście przynieśli więcej - poinformowała ich tłumiąc cichy śmiech. No i tyle było z jej poważnej pozy, ale chyba faktycznie niepotrzebnie się o nich martwiła... obejmowali się, śmiali... tylko skąd ta krew?
Lidka podała Jimowi chustkę w marszu, ale nie wziął jej od niej, więc zdziwiona się odwróciła. Ach tak, faktycznie, kumpel miał straszliwie zajęte ręce i nie mógł sobie wytrzeć twarzy. Wcale nie wystarczyłoby, żeby przełożył masło z jednej dłoni do drugiej. Spojrzała na niego przymrużonymi oczami i normalnie coś by mu pewnie nagadała, ale dziś... jak się tak uśmiechał... To znaczy był dziś umierający, tak? Mogła choć tyle dla niego zrobić.
- Ech - westchnęła cicho, ale tak, podeszła do niego i zaczęła ścierać te ślady z zaschniętej już właściwie krwi na jego twarzy. Nawet się nie zawahała przed popluciem na chustkę, żeby ją zwilżyć i żeby krew się łatwiej zmywała.
- Waszą kłótnię - doprecyzowała. - Stąd ta krew, tak? - zapytała znów spoglądając to na jednego, to na drugiego, a że już skończyła z Jimem, a chustkę wciąż miała w uniesionej ręce, to zatrzymała spojrzenie na Marcelu.
- Tobie też otrzeć twarz? - zapytała, bo przecież doskonale wiedziała, że w tym wszystkim wcale nie chodziło o "zajęte ręce", ale... niech już mają. Ten jeden raz mogła być dla nich milsza.
- Wcale nie dookoła, to jest najszybsza droga - odpowiedziała Marcelowi, kiedy ruszyli dalej - I nie - nikt się nie pokłócił - właściwie to Cas jest bardzo zajęty A... - dodała, ale nie skończyła, bo nagle te głupki zaczęły się przewracać.
- Nienienienie! - zawołała doskakując do Jima, żeby go podeprzeć i zapobiec wielkiej katastrofie tego okrętu z zapasami jedzenia.
rzucam... na co? na siłę czy mi się uda was doprowadzić do pionu
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Liddy Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
- Wysadzimy!- przytaknął z werwa, unosząc butelkę z cytrynowka wysoko. - A, ej, a wiesz, gdzie on jest? - ten grób znaczy. Jego porwała czkawka, je miał zielonego pojęcia, gdzie znajdowała się krypta. Na chwile zapomniał o tym, z jakim szacunkiem i jaka czcią podchodziło się u niego do zmarłych, nawet tych złych. Poddał się wizji toczonej przez marcela. - Ja tez - umierał z głodu. Wcześniej tego nie. Zul, ale teraz… - Daj ta kiełbasę, zjemy kiełbasę - zaproponował, przyciskając rękę z masłem do boku Marcela. - Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawda. Jarmark zlewał mu się cały w barwach i światłach, ludzie mieli podobne twarze. Jak zaczął im się przyglądać stwierdził, ze niektóre były nawet straszne. - Wszystkie wyglądają tak samo. Steffen poszedł w tango? - spytał, patrząc na Marcela, a potem na Liddy. - Musimy uratować nasze ziemniaki - ponowił propozycje.- On sobie poradzi, ale ziemniaki? A jak zostaną tam same? Samiutkie? Ez opieki, bez ognia i masełka? - zrobił szczerze zbolała i zleknieta minę. Spojrzał na dziewczynę, szukając u niej poparcia - A jak trafia do obcego brzuszka? Dalibyśmy im Znacznie więcej miejsca… - Jej pochwała podniosła go na duchu, ale nie był pewien czy to wystarczy. Martwił się o kartofelki. Patrzył na nia jak zbity pies, gdy ścierała mokra ze śliny chusteczka krew z jego policzka. - Pomożesz nam je odszukać? Potrzebują cie… - szepnął poważnie. Zaraz jednak zmarszczył brwi i się zdziwił - Jaka kłótnie? Mamy cytrynówkę i wiśniówkę, co wolisz? I koło…i… i… masz to? - spytał konspiracyjnym szeptem Marcela i puścił mu bardzo konspiracyjne perskie oko. - Czym jest zajęty? - zainteresował się Castorem, a potem zakręt ich poniósł. Pociagnawszy Marcela, nie zatrzymany przez Liddy, zwalił się na dziewczynę, aż wszyscy upadli na piach. Tumany kurzu uniosły się wokół nich. Trzymał butelkę z dała od ziemi, leżąc na Moore, a marcel leżał na nim. Nie było zbyt wygodnie. - Ale jesteś miękka - mruknął do Lidki, leżąc na niej na boku. Spróbował się podnieść ale wciąż miał obie ręce zajęte, wiec zrezygnował. - Mnie tu dobrze, może u zostać - zaproponował
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ucałowała go! Upuściłby ziemniaczki jeszcze raz, gdyby było co upuszczać. Zamiast tego dał się pociągnąć na trawę i zatonął w jej miękkim, złotych włosach i w słodkich ustach. Całował ją delikatnie, choć niewprawnie, po policzkach i szyi i ustach i objął ją lekko w pasie i w słońcu lśniły jej jasne loki i zielone oczy i...
-Jesteś taka piękna, Bella... - szepnął ledwo słyszalnie, czując, że chciałaby coś usłyszeć. Zamarł, orientując się, że nie to chciała usłyszeć, ale może nie dosłyszała, a śpiew słowików miłosiernie zagłuszył jego pomyłkę? Belli tu nie było, był tu z Jenny, czemu zawsze musiał wszystko zepsuć?! Cofnął się jak oparzony, gdy usłyszał czyiś głos — choć możliwe, że porażony wstydem cofnąłby się i tak.
-Ja... tak, tak! - zgodził się z rozpędu. -Przepraszam! - nie chciał ginąć. Puścił się biegiem w stronę jarmarku, ale po drodze schylił się po kilka ziemniaczków.
Gdzie właściwie zostawił Jima i Marcela? Spróbował wrócić w tamto miejsce, aż znalazł ich na ziemi.
-Cowyrobicie? - stanął nad trójką w plachu, nerwowo oglądając się za siebie.
ile ziemniaczków uratowałem?
1. jeden
2. trzy
3. cztery
-Jesteś taka piękna, Bella... - szepnął ledwo słyszalnie, czując, że chciałaby coś usłyszeć. Zamarł, orientując się, że nie to chciała usłyszeć, ale może nie dosłyszała, a śpiew słowików miłosiernie zagłuszył jego pomyłkę? Belli tu nie było, był tu z Jenny, czemu zawsze musiał wszystko zepsuć?! Cofnął się jak oparzony, gdy usłyszał czyiś głos — choć możliwe, że porażony wstydem cofnąłby się i tak.
-Ja... tak, tak! - zgodził się z rozpędu. -Przepraszam! - nie chciał ginąć. Puścił się biegiem w stronę jarmarku, ale po drodze schylił się po kilka ziemniaczków.
Gdzie właściwie zostawił Jima i Marcela? Spróbował wrócić w tamto miejsce, aż znalazł ich na ziemi.
-Cowyrobicie? - stanął nad trójką w plachu, nerwowo oglądając się za siebie.
ile ziemniaczków uratowałem?
1. jeden
2. trzy
3. cztery
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
- Myślałem że ty wiesz - Gdzie jest grób, był tam czy nie? - Nienienie, żadnej kiełbasy. Dopiero z ziemniaczkami z ogniska, tak jak należy. Mam, mam! Pewnie, że mam...
Zasalutował Liddy, ręką trzymającą bimber, kiedy uznała, że dobrze się spisali, ze zdumieniem spojrzał na nią, gdy zaproponowała mu przetarcie twarzy. Od kiedy była taka uprzejma?
- Poproszę - stwierdził, z konsternacją i pewną nieufnością, bo mógł tą szmatką oberwać, wyciągając twarz w przód; krople krwi wylały się za pierwszym razem, za drugim drobiny błyszczącego pyłu tylko przykleiły się do tej krwi - mogła je dostrzec, jeśli tylko przyjrzała się wystarczająco mocno. Lecz juz nie zatrzeć, bo Jim pociągnął ich wszystkich na ziemię - Marcel poleciał za nim jak bezwolna lalka, nie szukając oparcia ani nie próbując się z nim siłować; wylądowawszy na plecach, by ochronić cenne zdobycze, a przede wszystkim kruche butelki, spojrzał w wirujące gwiazdy, błyszczące tak mocno, jak chyba nigdy jeszcze dotąd. Migotały. Jedna po drugiej migotały, może przesyłały sekretną wiadomość? Ale nagle, zamiast gwiazd, błysnęły oczy. Znajome, choć w pierwszej chwili nie mógl zrozumieć, kto...
- Steffen? - Zmarszczył brew. - Steffen się znalazł! - krzyknął reszcie, na której wciąż leżał. - Ale nie ma ziemniaków - zauważył ze zdziwieniem. -Zaniosłeś je już na ognisko, Steff? - To dobrze. Nad ogniskiem skończą całą resztę i będą mogli zatańczyć, miał na to nawet większą ochotę niż wcześniej, bo zaczynał czuć ten napływ energii. Tak, tak, jak zjedzą ziemniaczka z masełkiem i zatańczą, wszystko będzie dobrze.
Zasalutował Liddy, ręką trzymającą bimber, kiedy uznała, że dobrze się spisali, ze zdumieniem spojrzał na nią, gdy zaproponowała mu przetarcie twarzy. Od kiedy była taka uprzejma?
- Poproszę - stwierdził, z konsternacją i pewną nieufnością, bo mógł tą szmatką oberwać, wyciągając twarz w przód; krople krwi wylały się za pierwszym razem, za drugim drobiny błyszczącego pyłu tylko przykleiły się do tej krwi - mogła je dostrzec, jeśli tylko przyjrzała się wystarczająco mocno. Lecz juz nie zatrzeć, bo Jim pociągnął ich wszystkich na ziemię - Marcel poleciał za nim jak bezwolna lalka, nie szukając oparcia ani nie próbując się z nim siłować; wylądowawszy na plecach, by ochronić cenne zdobycze, a przede wszystkim kruche butelki, spojrzał w wirujące gwiazdy, błyszczące tak mocno, jak chyba nigdy jeszcze dotąd. Migotały. Jedna po drugiej migotały, może przesyłały sekretną wiadomość? Ale nagle, zamiast gwiazd, błysnęły oczy. Znajome, choć w pierwszej chwili nie mógl zrozumieć, kto...
- Steffen? - Zmarszczył brew. - Steffen się znalazł! - krzyknął reszcie, na której wciąż leżał. - Ale nie ma ziemniaków - zauważył ze zdziwieniem. -Zaniosłeś je już na ognisko, Steff? - To dobrze. Nad ogniskiem skończą całą resztę i będą mogli zatańczyć, miał na to nawet większą ochotę niż wcześniej, bo zaczynał czuć ten napływ energii. Tak, tak, jak zjedzą ziemniaczka z masełkiem i zatańczą, wszystko będzie dobrze.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
04.08.1958 - Wianki
Szybka odpowiedź