04.08.1958 - Wianki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg w Dorset
Brzeg plaży w Weymouth 04 sierpnia 1958
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Żarty żartami z tymi ziemniakami, ale im dłużej Jim o nich mówił - takich upieczonych w ognisku z masłem - to miała na nie coraz większą chęć.
- To tylko ziemniaki, Steff na pewno sobie poradzi w przyniesieniu ich na plażę - zapewniła kumpla. Przecież to nie było jakieś ciężkie zadanie, jej kuzyn na pewno to ogarnie. Może już był z Oliverem i Anią i je piekli?
Niemniej jednak, kiedy ścierała mu krew z twarzy, a on naprawdę robił ślepia smutnego psiaka, to nie potrafiła się nie uśmiechnąć.
- Pomogę - zgodziła się - ale najpierw podejdziemy na plażę i sprawdzimy czy Steff tam już nie dotarł, ok?
Wyglądało na to, że faktycznie żadnego konfliktu już między nimi nie było albo byli tak pijani, że po prostu o nim zapomnieli. Tak czy siak wychodziło na jedno: mogła wyluzować i całe szczęście, bo nie przepadała za rolą trzeźwego stróża, kiedy wszyscy inni dobrze się bawią.
Marcelius się nachylił i już miała zetrzeć mu krew spod nosa, kiedy... no, runęli. Runęli we trójkę, bo nie udało jej się w porę zareagować i utrzymać ich w pionie. Rymsnęła więc plecami na piaskowe podłoże, choć i tak dość twarde, a Jim i Marcel przygwoździli ją do ziemi. Zaniosłaby się kaszlem, bo piach i pył dostały jej się do nosa i ust, ale nawet kaszleć za bardzo nie miała jak.
- Kurwa - jęknęła, bo po pierwszej próbie wydostania się spod nich zrozumiała, że to nie miało sensu. Ledwo mogła ruszyć lewą ręką, głową i prawą stopą. Zamiast podejmowania kolejnej walki o wydostanie się spod nich, odwróciła głowę w bok i splunęła piachem i innym syfem, który chrzęścił jej między zębami. Wtedy też zobaczyła smutną butelczynę, z której wylało się już niemal całe alko. Udało jej się sięgnąć po nią ręką i postawić do pionu. Parę łyków może się jeszcze ostało.
- A wy ciężcy i coś mi wbijacie, ała, w brzuch - odparła jeszcze na to jimowe podsumowanie, że rzekomo była miękka (wcale nie!). Rozkasłała się przez to ponowie, co po chwili przerodziło się w zduszony śmiech z tej komicznej sytuacji. Urwała, kiedy Marcel zawołał, a jak podniosła głowę, okazało się, że faktycznie nad nimi stał jej kuzyn.
- Odpoczywamy - odpowiedziała na jego pytanie. - Tylko ja już mam dość, MOŻECIE ZE MNIE ZLEŹĆ? - poprosiła głośniej, żeby się wreszcie ruszyli.
- To tylko ziemniaki, Steff na pewno sobie poradzi w przyniesieniu ich na plażę - zapewniła kumpla. Przecież to nie było jakieś ciężkie zadanie, jej kuzyn na pewno to ogarnie. Może już był z Oliverem i Anią i je piekli?
Niemniej jednak, kiedy ścierała mu krew z twarzy, a on naprawdę robił ślepia smutnego psiaka, to nie potrafiła się nie uśmiechnąć.
- Pomogę - zgodziła się - ale najpierw podejdziemy na plażę i sprawdzimy czy Steff tam już nie dotarł, ok?
Wyglądało na to, że faktycznie żadnego konfliktu już między nimi nie było albo byli tak pijani, że po prostu o nim zapomnieli. Tak czy siak wychodziło na jedno: mogła wyluzować i całe szczęście, bo nie przepadała za rolą trzeźwego stróża, kiedy wszyscy inni dobrze się bawią.
Marcelius się nachylił i już miała zetrzeć mu krew spod nosa, kiedy... no, runęli. Runęli we trójkę, bo nie udało jej się w porę zareagować i utrzymać ich w pionie. Rymsnęła więc plecami na piaskowe podłoże, choć i tak dość twarde, a Jim i Marcel przygwoździli ją do ziemi. Zaniosłaby się kaszlem, bo piach i pył dostały jej się do nosa i ust, ale nawet kaszleć za bardzo nie miała jak.
- Kurwa - jęknęła, bo po pierwszej próbie wydostania się spod nich zrozumiała, że to nie miało sensu. Ledwo mogła ruszyć lewą ręką, głową i prawą stopą. Zamiast podejmowania kolejnej walki o wydostanie się spod nich, odwróciła głowę w bok i splunęła piachem i innym syfem, który chrzęścił jej między zębami. Wtedy też zobaczyła smutną butelczynę, z której wylało się już niemal całe alko. Udało jej się sięgnąć po nią ręką i postawić do pionu. Parę łyków może się jeszcze ostało.
- A wy ciężcy i coś mi wbijacie, ała, w brzuch - odparła jeszcze na to jimowe podsumowanie, że rzekomo była miękka (wcale nie!). Rozkasłała się przez to ponowie, co po chwili przerodziło się w zduszony śmiech z tej komicznej sytuacji. Urwała, kiedy Marcel zawołał, a jak podniosła głowę, okazało się, że faktycznie nad nimi stał jej kuzyn.
- Odpoczywamy - odpowiedziała na jego pytanie. - Tylko ja już mam dość, MOŻECIE ZE MNIE ZLEŹĆ? - poprosiła głośniej, żeby się wreszcie ruszyli.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Zjadłbym kaszankę — mruknął nieco tęsknie, nabierając powietrza w płuca. Nic go już nie bolało, czuł się wspaniale. Oczy mu błyszczały — choć przekrwione — na chwilę szczęśliwe, błogie. — Ziemniaki z ogniska. Nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłem ziemniaki z ogniska z masłem — wymamrotał rozmarzony, spoglądając na przyjaciela z błogim uśmiechem. Zerknął na Liddy, a jego uśmiech się poszerzył. Czy to nie było piękne? Czy to nie brzmiało cudownie? Czy oni nie byli niepokonani dzisiaj? Wspaniali, wyjątkowi, silni? Potrafili wszystko przetrzymać, wszystko znieść. Byli w tym wszystkim razem. Siarczyste, rynsztokowe przekleństwo dotarło do niego z opóźnieniem.
— Jesteś cała? — spytał z troską; przez narkotyki silnie okazywaną. Współczucie wymalowało się na jego twarzy w ułamku sekundy, ale zniknęło. Obrócił się na nią tak, jak tylko umiał z Marcelem leżącym na jego piersi. — Tak krucha, tak delikatna. Jak maślane ciastko łamiące się podczas pakowania do papierowej torby — wyszeptał i westchnął. Przejęty wyraz twarzy zaraz przerodził się w wilczy, łobuzerski uśmiech.— Och — jęknął, gdy wspomniała, że coś jej się wbijało w brzuch. To musiał być on, Marcel leżał na nim. Zawtórował jej, gdy po serii kaszlu wybuchnęła śmiechem. Trzęsąc się cała, drżała pod nim, a on pod Marcelem. I śmiał się prez chwilę, nie potrafiąc przez tą kaskadę przestać, bo każdy ruch wywoływał w nim łaskotki. Dopiero pojawienie się Steffena go zatrzymało. Spojrzał w górę i otworzył szeroko usta. — To nie moja wina, nawet jej nie dotknąłem — poręczył solennie, wciąż nie podnosząc się z Liddy. Wiedział, że Steffen się o nią przesadnie martwił. — Shhh...— uciszył ją, kiedy kazała z siebie zejść. — Nie możesz tak mówić, nie przy nim. Chcesz żeby nas pozamieniał w karaluchy? — szepnął do niej konspiracyjnie i przytulił do siebie Marcela, spoglądając na Steffena. — Leżmy sobie. Łapiemy ostatnie promienie słońca — powiedział dumnie i wystawił twarz do blasku komety. Marcel wspomniał, że nie ma ziemniaków. — Gdzie są ziemniaki? — spytał szczerze poruszony, powoli podnosząc się do siadu między nogami Liddy. Wciąż trzymał masło w jednej ręce, a drugiej zamkniętą cytrynówkę. — Co? Nie widzę ziemniaków — szepnął Marcelowi na uszko.
— Jesteś cała? — spytał z troską; przez narkotyki silnie okazywaną. Współczucie wymalowało się na jego twarzy w ułamku sekundy, ale zniknęło. Obrócił się na nią tak, jak tylko umiał z Marcelem leżącym na jego piersi. — Tak krucha, tak delikatna. Jak maślane ciastko łamiące się podczas pakowania do papierowej torby — wyszeptał i westchnął. Przejęty wyraz twarzy zaraz przerodził się w wilczy, łobuzerski uśmiech.— Och — jęknął, gdy wspomniała, że coś jej się wbijało w brzuch. To musiał być on, Marcel leżał na nim. Zawtórował jej, gdy po serii kaszlu wybuchnęła śmiechem. Trzęsąc się cała, drżała pod nim, a on pod Marcelem. I śmiał się prez chwilę, nie potrafiąc przez tą kaskadę przestać, bo każdy ruch wywoływał w nim łaskotki. Dopiero pojawienie się Steffena go zatrzymało. Spojrzał w górę i otworzył szeroko usta. — To nie moja wina, nawet jej nie dotknąłem — poręczył solennie, wciąż nie podnosząc się z Liddy. Wiedział, że Steffen się o nią przesadnie martwił. — Shhh...— uciszył ją, kiedy kazała z siebie zejść. — Nie możesz tak mówić, nie przy nim. Chcesz żeby nas pozamieniał w karaluchy? — szepnął do niej konspiracyjnie i przytulił do siebie Marcela, spoglądając na Steffena. — Leżmy sobie. Łapiemy ostatnie promienie słońca — powiedział dumnie i wystawił twarz do blasku komety. Marcel wspomniał, że nie ma ziemniaków. — Gdzie są ziemniaki? — spytał szczerze poruszony, powoli podnosząc się do siadu między nogami Liddy. Wciąż trzymał masło w jednej ręce, a drugiej zamkniętą cytrynówkę. — Co? Nie widzę ziemniaków — szepnął Marcelowi na uszko.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Anne pokiwała energicznie głową, wciąż entuzjastyczna wobec nowej tożsamości Castora. Było w tym coś dziwnie ekscytującego, choć nie potrafiła tego nazwać.
- A rodzina? Mówiłeś o rodzinie. Odnaleźliście się? - zapytała, wciąż z uśmiechem, z nutą rozmarzenia w głosie. Chciała wiedzieć jak to jest.
- Co dziwne, myślałam, że ten indyk prędko ich przyciągnie - zwróciła uwagę z rozbawieniem, zerkając jeszcze przez chwilę w bok w miejsce, w którym nie tak dawno stali chłopaki. Miała tylko nadzieję, że odpuścili już sobie kolejne bójki.
- Całkiem miło. Nawet, no wiesz, romantycznie. Przeprawa przez morze to jedno, znalezienie odpowiedniego wianka to drugie - zauważyła, wzruszając lekko ramionami. Dłonią wciąż bawiła się swobodnym kosmykiem włosów, raz po raz przeskakując spojrzeniem do oczu chłopaka. Nadal nie do końca wiedziała skąd się tu wziął, ale jego obecność była zaskakująco kojąca.
Nazwisko Summers brzmiało tak znajomo; słusznie połączyła je z Alfiem, marszcząc brwi nieco zdziwiona. Nie widziała go już bardzo długo, nie słyszała, poniekąd i dobrze, że tak wyszło, bo wcale nie chciała kontaktu. Czy to było możliwe, żeby Castor - teraz Oliver - był z nim spokrewniony? I już prawie zaczęła wypytywać dalej, kiedy przez brwi Olivera przemknął grymas, kiedy zauważył plamy na koszuli i o nie zapytał.
Sama wolałaby o tym zapomnieć.
To przecież tylko wypadek.
Milczała przez chwilę, nieco skonfundowana przenosząc wzrok na rdzawe ślady, w końcu znów patrząc na Summersa.
- A to trochę krwi, nic takiego, poleciała mi z nosa. To chyba przez tą słoną wodę - nos nie był złamany, tak powiedziała Nela. Nie bolał już, z dziurek nie sączyła się krew. Poza tym, nie mogła powiedzieć, że to Marcel...
- A rodzina? Mówiłeś o rodzinie. Odnaleźliście się? - zapytała, wciąż z uśmiechem, z nutą rozmarzenia w głosie. Chciała wiedzieć jak to jest.
- Co dziwne, myślałam, że ten indyk prędko ich przyciągnie - zwróciła uwagę z rozbawieniem, zerkając jeszcze przez chwilę w bok w miejsce, w którym nie tak dawno stali chłopaki. Miała tylko nadzieję, że odpuścili już sobie kolejne bójki.
- Całkiem miło. Nawet, no wiesz, romantycznie. Przeprawa przez morze to jedno, znalezienie odpowiedniego wianka to drugie - zauważyła, wzruszając lekko ramionami. Dłonią wciąż bawiła się swobodnym kosmykiem włosów, raz po raz przeskakując spojrzeniem do oczu chłopaka. Nadal nie do końca wiedziała skąd się tu wziął, ale jego obecność była zaskakująco kojąca.
Nazwisko Summers brzmiało tak znajomo; słusznie połączyła je z Alfiem, marszcząc brwi nieco zdziwiona. Nie widziała go już bardzo długo, nie słyszała, poniekąd i dobrze, że tak wyszło, bo wcale nie chciała kontaktu. Czy to było możliwe, żeby Castor - teraz Oliver - był z nim spokrewniony? I już prawie zaczęła wypytywać dalej, kiedy przez brwi Olivera przemknął grymas, kiedy zauważył plamy na koszuli i o nie zapytał.
Sama wolałaby o tym zapomnieć.
To przecież tylko wypadek.
Milczała przez chwilę, nieco skonfundowana przenosząc wzrok na rdzawe ślady, w końcu znów patrząc na Summersa.
- A to trochę krwi, nic takiego, poleciała mi z nosa. To chyba przez tą słoną wodę - nos nie był złamany, tak powiedziała Nela. Nie bolał już, z dziurek nie sączyła się krew. Poza tym, nie mogła powiedzieć, że to Marcel...
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dopytki z jej strony były... szczególnie urocze. Może to jej entuzjazm, tak uwypuklony wpływem diablego ziela, może to, że po prostu chciała słuchać. Bez oceniania, bez zbędnych wniosków. Cokolwiek to było, wywołało na jego twarzy szerszy uśmiech.
— Częściowo. Rozpierzchli się po świecie. Pozostałych szukamy już razem — ograniczył się do tego stwierdzenia, próbując zachować resztki dobrego humoru. To nie noc na spowiadanie się ze wszystkiego, ze strachu, że może nigdy nie znajdą się wszyscy w jednym domu, w ósemkę. Już pal licho on sam, obawiał się, że może ją wzruszyć. Nie zasługiwała na płacz w jedyne normalne dni od dawna.
Wzruszył ramionami z bezsilnością, choć na jego twarzy malowało się dokładnie to samo niezrozumienie, co na twarzy Anne. Zazwyczaj chłopcy byli głodomorami jakich mało...
Zaraz jednak — wypychając z głowy myśli o tym, że Anne może znać Alfreda — skupił się na rdzawej plamie, tłumaczeniach dziewczyny. Odrobinę złagodziły one już rozbuchaną troskę, chociaż dalej miał zmarszczone brwi, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
— Nawet niewielki uraz może prowadzić do krwawienia — mruknął, może do siebie, może do niej, nie był do końca pewien. Na pewno jednak mogła dosłyszeć jego słowa dość wyraźnie. — Uważaj na siebie, dobrze? — dodał po chwili, szerzej uśmiechnięty, gdy wypuścił wreszcie z dłoni poplamiony materiał. Zamiast tego samym opuszkiem palca wskazującego dotknął czubka jej nosa z cichym śmiechem. — Byłabyś śliczna nawet z rozbitym nosem i podbitym okiem, ale to niezbyt przyjemne — powiedział rozbawiony, po czym westchnął cicho, choć z nowoodkrytym teatralnym przejęciem. — A poza tym, nie chciałabyś chyba, żebym spędzał dnie martwiąc się o to, czy nie zrobiłaś sobie krzywdy, hm?
— Częściowo. Rozpierzchli się po świecie. Pozostałych szukamy już razem — ograniczył się do tego stwierdzenia, próbując zachować resztki dobrego humoru. To nie noc na spowiadanie się ze wszystkiego, ze strachu, że może nigdy nie znajdą się wszyscy w jednym domu, w ósemkę. Już pal licho on sam, obawiał się, że może ją wzruszyć. Nie zasługiwała na płacz w jedyne normalne dni od dawna.
Wzruszył ramionami z bezsilnością, choć na jego twarzy malowało się dokładnie to samo niezrozumienie, co na twarzy Anne. Zazwyczaj chłopcy byli głodomorami jakich mało...
Zaraz jednak — wypychając z głowy myśli o tym, że Anne może znać Alfreda — skupił się na rdzawej plamie, tłumaczeniach dziewczyny. Odrobinę złagodziły one już rozbuchaną troskę, chociaż dalej miał zmarszczone brwi, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
— Nawet niewielki uraz może prowadzić do krwawienia — mruknął, może do siebie, może do niej, nie był do końca pewien. Na pewno jednak mogła dosłyszeć jego słowa dość wyraźnie. — Uważaj na siebie, dobrze? — dodał po chwili, szerzej uśmiechnięty, gdy wypuścił wreszcie z dłoni poplamiony materiał. Zamiast tego samym opuszkiem palca wskazującego dotknął czubka jej nosa z cichym śmiechem. — Byłabyś śliczna nawet z rozbitym nosem i podbitym okiem, ale to niezbyt przyjemne — powiedział rozbawiony, po czym westchnął cicho, choć z nowoodkrytym teatralnym przejęciem. — A poza tym, nie chciałabyś chyba, żebym spędzał dnie martwiąc się o to, czy nie zrobiłaś sobie krzywdy, hm?
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
-A. Odpoczęliście? - upewnił się, niepewny czy położyć się obok nich, czy może siąść, czy iść dalej. -Bo ja was szukałem. Nie dorwała was ta baba ze szmatą? Uciekłem jej i... - zesztywniał, bezradnie pokazując trzy dorodne ziemniaczki w swojej koszuli. ...ziemniaczki, one się rozsypały. Gonił mnie, ten gość od kiełbasy. Chciał je przepić. I zwiałem, żeby nie zobaczył mnie na ziemi z Jenny, ale podniosłem tylko trzy, one są na polanie, może już poszedł... Wrócę się, albo kupię gdzie indziej! - streścił z rosnącą paniką, zarumieniony na wspomnienie igraszek z Jenny. Wzrok miał zmartwiony, było widać, że potrzebuje rozluźnienia - albo ziemniaczków.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Zjadłbym maślane ciastko - westchnął, kiedy Jim o nim wspomniał. Jego mama czasem piekła, dawno, w czasach, które wydawały się trwać w innej epoce. Śmiali się, śmiali się głośno, Marcel nie śmiał się z nimi, ale uśmiechnął się, trochę ciepło, trochę smętnie, dobrze było mieć ich obok. Dobrze było słyszeć, jak Jim znowu się śmiał. Wygodnie mu było w tej pozycji - wygodnie, bo go nie widzieli. - Lidds tu nie ma. Nic tu nie ma w ogóle - oznajmił Steffenowi, kiedy Jim zaczął ją uciszać, nic nie robiąc sobie z tego, że przed chwilą krzyczała na tyle głosno, że nadopiekuńczy kuzyn z pewnością to usłyszał. Jim miał rację, wkurzony Steffen mógł ich wszystkich pozamieniać w robaki, a tak nigdy nie zje kiełbasy z ogniska i ziemniaczków. Rozłożył ramiona na boki, chcąc zasłonić przygniecioną Liddy. W końcu zgiął ramiona, wyciagnięte do tyłu dłonie składając - na ślepo, najpierw trafił do oka - na policzkach przytulającego go Jima, gestem pocieszenia po ziemniaczkach klepiąc go po policzkach. - Załatwiliśmy ją. Nikomu już nie zagrozi - odparł z powagą, gdy Steff zapytał o babę ze szmatą. - Ktoś przepił nasze ziemniaki? - upewnił się, słuchając historii Steffena. - Czekaj, czekaj, czekaj, jaką Jenny? Na ziemi na polanie? - Jego dłonie znieruchomiały na twarzy Jima. Zaśmiał się teraz on - głośno, choć krótko - bo powrót Steffena do normalności wydawał mu się świętem. - Gdzie byłeś, Steff? Opowiadaj! - dopytał, tracąc zainteresowanie ziemniakami.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Już miała odpowiedzieć Jimowi, że tak, że jest cała, ale zaczął się wiercić aż stęknęła, bo tym razem któreś z nich wbiło jej kość w biodro. A potem zaczął świergotać o tym, że jest krucha i delikatna, a że bardzo fortunnie uwolnił jej drugą rękę przy zmienianiu pozycji, to trzepnęła go otwartą dłonią przez łeb. Może nie mocno, ale dosadnie. Już ona im da ciasteczka.
- Dobra, lalusiu, złaź po… - powtórzyła, ale on bezczelnie ją uciszył. Posłała mu mordercze spojrzenie, którego pewnie i tak nie zauważył, po czym nic nie robiąc sobie z tego, że bardzo nieudolnie próbowali ją pod sobą pogrzebać, zaczęła ich z siebie spychać. Czy chciała, żeby Steff ich pozmieniał w karaluchy? Ha!
- W tej… chwili… bardzo bym… chciała! Byli…byście… dużo… lżejsi – wysapała pchając ich w stronę Steffena. Dzięki temu i odrobinie ich dobrej woli, zsunęli się z niej i usiedli na ziemi między jej nogami, więc oficjalnie była wolna. Chwała Godrykowi.
Steff zaczął coś bardzo chaotycznie opowiadać, więc korzystając z chwili sięgnęła po butelkę, w której uchowała się resztka alkoholu. Zastanawiała się tylko sekundę, po czym wzruszyła ramionami i jednym haustem wypiła zawartość. Tylko syknęła cicho, przełykając palącą w gardle ciecz. Miód ani piwo to z pewnością nie były. Wiśniówka? To miało w ogóle jakiś smak oprócz tego spirytusowego?
- Nie, nie! – zaoponowała, kiedy Marcel zaczął domagać się szczegółów historii z jakąś Jenny, po czym zaczęła się gramolić zza chłopaków i wreszcie się podnosić. Oni niech leżą czy siedzą i słuchają historii, jak chcą.
- Steff, gdzie zgubiłeś te ziemniaki? Daleko stąd? – zapytała otrzepując portki z pyłu i podchodząc do kuzyna. O nie, nie, nie, teraz kiedy zrobili jej smaka na pieczone ziemniaki z ogniska, to nie popuści, nie ma bata. Znajdzie je, zanim ktoś się nimi zainteresuje i zanim faktycznie trafią do obcego brzucha.
- Dobra, lalusiu, złaź po… - powtórzyła, ale on bezczelnie ją uciszył. Posłała mu mordercze spojrzenie, którego pewnie i tak nie zauważył, po czym nic nie robiąc sobie z tego, że bardzo nieudolnie próbowali ją pod sobą pogrzebać, zaczęła ich z siebie spychać. Czy chciała, żeby Steff ich pozmieniał w karaluchy? Ha!
- W tej… chwili… bardzo bym… chciała! Byli…byście… dużo… lżejsi – wysapała pchając ich w stronę Steffena. Dzięki temu i odrobinie ich dobrej woli, zsunęli się z niej i usiedli na ziemi między jej nogami, więc oficjalnie była wolna. Chwała Godrykowi.
Steff zaczął coś bardzo chaotycznie opowiadać, więc korzystając z chwili sięgnęła po butelkę, w której uchowała się resztka alkoholu. Zastanawiała się tylko sekundę, po czym wzruszyła ramionami i jednym haustem wypiła zawartość. Tylko syknęła cicho, przełykając palącą w gardle ciecz. Miód ani piwo to z pewnością nie były. Wiśniówka? To miało w ogóle jakiś smak oprócz tego spirytusowego?
- Nie, nie! – zaoponowała, kiedy Marcel zaczął domagać się szczegółów historii z jakąś Jenny, po czym zaczęła się gramolić zza chłopaków i wreszcie się podnosić. Oni niech leżą czy siedzą i słuchają historii, jak chcą.
- Steff, gdzie zgubiłeś te ziemniaki? Daleko stąd? – zapytała otrzepując portki z pyłu i podchodząc do kuzyna. O nie, nie, nie, teraz kiedy zrobili jej smaka na pieczone ziemniaki z ogniska, to nie popuści, nie ma bata. Znajdzie je, zanim ktoś się nimi zainteresuje i zanim faktycznie trafią do obcego brzucha.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Mhm. ja chyba zjadłbym teraz już cokolwiek — mruknął. Może to rzeczywiście był czas, żeby wrócić na plażę i coś zjeść. Próbowali ukryć za sobą kuzynkę Cattermole'a, ale wyglądał jakby rzeczywiście jej nie zauważył, a to oznaczało tylko, że ich plan się powiódł. Kręcił głową wyraźnie, kiedy i Marcel zaprzeczał, a potem próbował rękami i nogami ją przysłonić. Chyba było jej ciężko, bo zwłoki pod jego plecami drgnęły w pośmiertnych konwulsjach. — Ta, odpoczęliśmy — odpowiedział Steffenowi. Ten spacer nas totalnie wykończył... [/b]— Przetarł dłonią czoło i westchnął, próbując nie słuchać protestów spod siebie. — Lalusiu? — Uniósł brwi wysoko, próbując się odwrócić w stronę Liddy, ale nie miał szans na nią spojrzeć. — Wszystko już słyszałem w życiu, ale tego nigdy. [b]— Najcześciej wyzywali go od brudasów, ale tego by sobie nie wymyślił sam nigdy. Pchała go i wierciła się pod nim jak dogorywająca łanią po wilczym ataku, aż w końcu udało jej się spod nich wydostać. Przykleił się do pleców Marcela, spoglądając na Steffena, nagle niefortunnie dostając palcem prosto w oko. Jęknął i złapał się za twarz. [b]— Na Merlina, moje oko! Szlag! — Łzy pociekły mu z bólu do oczu, poczuł jak się gromadzą w kąciki, jak ból zmienia się w pieczenie. — Moje oko... Chyba... wypływa — szepnął z obawą. Zostanie piratem? Teraz napewno zostanie piratem. — Jaki gość od kiełbasy? Przecież am stały dwie kobiety — nie bardzo rozumiał o co chodzi, zgubił się gdzieś w tej historii. — Byłeś z jakąś Jenny na trawie? Co? — Odjął dłoń od oka i spojrzał na Steffena z jednym zamkniętym i zaczerwienionym. — Znalazłeś sobie pannę?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
-Dlaczego leżycie na Lidce? - zdziwił się, podejrzliwie, gdy rozbrzmiał głos kuzynki. Czy tak wygląda odpoczywanie? Ale to przecież Lidka, ich Lidka, na pewno nie robili z nią tego, co on z Jenny. Tylko odpoczywali. -Złażcie z niej! Jim, trzymam cię! Nie mrugaj, wtedy samo przejdzie i nie wypłynie! - złapał oślepionego przyjaciela za rękę, usiłując pociągnąć go na nogi. Nie przewidział tego, że jest sporo słabszy.
1 - wywalam się i obijam sobie kość ogonową, trzy ziemniaczki spadają na was
2 - Jim może powstać, ale ziemniaczki spadają na głowę Lidki i Marcela
3 - jedną ręką trzymam ziemniaczki, drugą Jima, musi się podeprzeć ale ma to szanse powodzenia
1 - wywalam się i obijam sobie kość ogonową, trzy ziemniaczki spadają na was
2 - Jim może powstać, ale ziemniaczki spadają na głowę Lidki i Marcela
3 - jedną ręką trzymam ziemniaczki, drugą Jima, musi się podeprzeć ale ma to szanse powodzenia
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Zaparł się piętami w ziemię, usiłując zdjąć Jima z Lidki i wsłuchać się w grad pytań. Ziemniaczki, Jenny, pijak, przepite, głodny Marcel, głodny Jim.
-A można tu kupić ciasteczka...? - wysapał, sumienie zaczynało mu doskwierać. -Przepraszam, to nie tak! Ten pijak nie gonił ziemniaczków, goniłby mnie, bo ja i Jenny na trawie no wiecie no trochę się migdaliliśmy! Kazała mi uciekać i zgubiłem ziemniaczki, z niecnej chuci je zgubiłem, i niby mam spotkać Jenny jutro, ale co się stało z ziemniaczkami to nie wiem! W ogóle chciałem ją zaprosić na ognisko z nami, ale nie chciała... - pożalił się, gorączkowo. Nie rozumiał, czemu nie chciała, ale teraz nie miał ani dziewczyny ani ziemniaków. -Zostały tam, na polanie, niedaleko...
-A można tu kupić ciasteczka...? - wysapał, sumienie zaczynało mu doskwierać. -Przepraszam, to nie tak! Ten pijak nie gonił ziemniaczków, goniłby mnie, bo ja i Jenny na trawie no wiecie no trochę się migdaliliśmy! Kazała mi uciekać i zgubiłem ziemniaczki, z niecnej chuci je zgubiłem, i niby mam spotkać Jenny jutro, ale co się stało z ziemniaczkami to nie wiem! W ogóle chciałem ją zaprosić na ognisko z nami, ale nie chciała... - pożalił się, gorączkowo. Nie rozumiał, czemu nie chciała, ale teraz nie miał ani dziewczyny ani ziemniaków. -Zostały tam, na polanie, niedaleko...
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szukamy już razem wybrzmiewało w głowie jeszcze przez chwilę, pomiędzy jednym uśmiechem a drugim, w spojrzeniu które wciąż trwało utkwione w jego oczach. I choć chciała dopytywać dalej, Cas Oliver zwrócił uwagę na zakrwawioną koszulę, a jej zrobiło się jakoś tak jakby słabo.
Przez moment rozbieganym wzrokiem analizowała plamy, nim odpowiedziała mu jedynie częściowo zgodnie z prawdą. Sama nie była pewna kiedy konkretnie Marcel uderzył ją na tyle mocno, że z nosa pociekła krew.
Wolała więc słuchać Summersa z uśmiechem, choć kiedy jego palec dotknął jej nosa, a później Oliver powiedział coś o martwieniu się, nieco się zarumieniła. Nieco bardziej, niż by tego chciała.
Czy to znaczyło, że o niej myślał? Tak w ogóle? Na porządku dziennym?
- To nic takiego, naprawdę. Nie jest złamany ani nic - wytłumaczyła z kłopotliwym uśmiechem, przyglądając się blondynowi jeszcze przez chwilę, nim się nie podniosła, siadając obok niego.
- Powinniśmy robić ognisko, ale Liddy nadal nie ma... - gdzie ją u licha wcięło? - W zasadzie.... nikogo nie ma.
Przez moment rozbieganym wzrokiem analizowała plamy, nim odpowiedziała mu jedynie częściowo zgodnie z prawdą. Sama nie była pewna kiedy konkretnie Marcel uderzył ją na tyle mocno, że z nosa pociekła krew.
Wolała więc słuchać Summersa z uśmiechem, choć kiedy jego palec dotknął jej nosa, a później Oliver powiedział coś o martwieniu się, nieco się zarumieniła. Nieco bardziej, niż by tego chciała.
Czy to znaczyło, że o niej myślał? Tak w ogóle? Na porządku dziennym?
- To nic takiego, naprawdę. Nie jest złamany ani nic - wytłumaczyła z kłopotliwym uśmiechem, przyglądając się blondynowi jeszcze przez chwilę, nim się nie podniosła, siadając obok niego.
- Powinniśmy robić ognisko, ale Liddy nadal nie ma... - gdzie ją u licha wcięło? - W zasadzie.... nikogo nie ma.
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Musiał zauważyć jej rumieńce, przede wszystkim dlatego, że wpatrywał się w nią jak ciele w malowane wrota, nie mogąc po prostu odwrócić spojrzenia gdzieś indziej. Jedną z dłoni cały czas bawił się jej włosami, druga zaś zajęta była rzeczami o wiele bardziej (w jego mniemaniu) istotnymi; krzywdą lub przypadkiem, który zdarzył się, gdy nie patrzył, gdy nie było go obok. Już nie odwróci biegu historii, ale przynajmniej mógł spróbować zasiać ziarno ostrożności w sercu Anne.
Czar, pod którego wpływem musiał być do tej pory, prysł podobny do bańki mydlanej, gdy dziewczyna wstała z jego kolana.
— Ostrożnie — poprosił ją cicho, wystawiając przed siebie dłonie, gotów pomóc jej w powrocie do pionu, gdyby przypadkiem zakręciło jej się w głowie, czy opadła z sił w inny sposób. Usłuchał tego, jak mówiła o pozostałych. Już jakiś czas ich nie było, miała rację.
— Chcemy ich poszukać? — spytał jej, spoglądając przy okazji wymownie w kierunku garnka i jedzenia. Wolałby nie zostawiać tegoż samopas, jeszcze ktoś skuszony zapachem przyszedłby i jak na ironię okradł bandę, w której był więcej niż jeden złodziej. Parszywa wizja. — Jeżeli tak, to trzeba zabezpieczyć jedzenie — dodał, podnosząc się wreszcie na równe nogi. Otrzepał spodnie z piasku, po czym wyciągnął dłoń do Anne, oferując pomoc również jej. — Uważaj, księżniczko — ciekawe tylko, na co miała uważać. Na siebie, aby znów nie poszła jej farba z nosa, czy może na swojego dzisiejszego adoratora, którego przypadkiem mogła na siebie pociągnąć, bo był tak lichej postury?
Czar, pod którego wpływem musiał być do tej pory, prysł podobny do bańki mydlanej, gdy dziewczyna wstała z jego kolana.
— Ostrożnie — poprosił ją cicho, wystawiając przed siebie dłonie, gotów pomóc jej w powrocie do pionu, gdyby przypadkiem zakręciło jej się w głowie, czy opadła z sił w inny sposób. Usłuchał tego, jak mówiła o pozostałych. Już jakiś czas ich nie było, miała rację.
— Chcemy ich poszukać? — spytał jej, spoglądając przy okazji wymownie w kierunku garnka i jedzenia. Wolałby nie zostawiać tegoż samopas, jeszcze ktoś skuszony zapachem przyszedłby i jak na ironię okradł bandę, w której był więcej niż jeden złodziej. Parszywa wizja. — Jeżeli tak, to trzeba zabezpieczyć jedzenie — dodał, podnosząc się wreszcie na równe nogi. Otrzepał spodnie z piasku, po czym wyciągnął dłoń do Anne, oferując pomoc również jej. — Uważaj, księżniczko — ciekawe tylko, na co miała uważać. Na siebie, aby znów nie poszła jej farba z nosa, czy może na swojego dzisiejszego adoratora, którego przypadkiem mogła na siebie pociągnąć, bo był tak lichej postury?
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Wydawało jej się, że zdążyła ledwo kilkukrotnie mrugnąć, co jednocześnie upłynęła cała masa czasu odkąd Liddy wstała i zaczęła szukać drewna, i jeszcze więcej, odkąd Jim z Marcelem ruszyli na poszukiwania koszul. Gdzieś pomiędzy zniknął też Steff, pojawił się Castor; wyjawił swoje nowe imię, ona położyła się na jego kolanach, a niebo wciąż było niebieskie.
- Wiesz, która jest godzina? - zapytała, podnosząc się powoli z kolan chłopaka, jego wyciągniętą dłoń przyjmując z uśmiechem.
- Ale czy ich znajdziemy? Czy nie miniemy się po drodze? - zapytała, unosząc brew. Skoro nadal nie wracali, nie było ich też widać na horyzoncie, może wybrali jakąś inną drogę? - Może poszli jeszcze na stragany, dokupić... - diablego ziela, ale tego już nie powiedziała na głos.
Założyła kosmyki włosów za ucho, drugą dłonią próbując jakoś przygładzić wygniecioną spódnicę.
- Żadna ze mnie księżniczka, Cas... Oliver - poprawiła się, a rozbawienie dźwięczało w jej słowach - Nie mam nawet wianka, o koronie nie mówiąc - w zasadzie, niczego księżniczkowego nie miała - Chyba powinniśmy po prostu zaczekać na nich tutaj. Żeby nie zgubić się jeszcze bardziej - wzruszyła ramionami, zerkając pytająco na Summera - Chyba, że to cię nudzi...
- Wiesz, która jest godzina? - zapytała, podnosząc się powoli z kolan chłopaka, jego wyciągniętą dłoń przyjmując z uśmiechem.
- Ale czy ich znajdziemy? Czy nie miniemy się po drodze? - zapytała, unosząc brew. Skoro nadal nie wracali, nie było ich też widać na horyzoncie, może wybrali jakąś inną drogę? - Może poszli jeszcze na stragany, dokupić... - diablego ziela, ale tego już nie powiedziała na głos.
Założyła kosmyki włosów za ucho, drugą dłonią próbując jakoś przygładzić wygniecioną spódnicę.
- Żadna ze mnie księżniczka, Cas... Oliver - poprawiła się, a rozbawienie dźwięczało w jej słowach - Nie mam nawet wianka, o koronie nie mówiąc - w zasadzie, niczego księżniczkowego nie miała - Chyba powinniśmy po prostu zaczekać na nich tutaj. Żeby nie zgubić się jeszcze bardziej - wzruszyła ramionami, zerkając pytająco na Summera - Chyba, że to cię nudzi...
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zmarszczył lekko nos, gdy na pytanie o godzinę zerknął odruchowo na nadgarstek, na którym nosił zegarek. Zmrużył powieki, próbując wyostrzyć wzrok, nawet przysunął go bliżej oczu, ale nijak nie potrafił powiedzieć nic więcej nad to, że był już wieczór.
— Wiesz co... eee... — zaczął, gdy jeszcze miał nadzieję na jakieś olśnienie, lecz im bardziej dłużyła się pauza, tym mniejsze były na to szanse. Wreszcie opuścił rękę zrezygnowany i z tym samym sentymentem wzruszył ramionami. — Ciężko stwierdzić. Za ciemno jest.
Zagryzł lekko dolną wargę, ledwie powstrzymując się od nerwowego tuptania lewą nogą. Gdy teraz Ania przytomnie przypomniała mu o tym, ile czasu minęło odkąd zostali sami i że poszukiwania na niewiele mogą się znać, zaczął się nieco niepokoić.
— Masz rację, w takiej ciemności to łatwo się zgubić jak jednak poszli gdzieś dalej niż koło głównego ogniska — wolną dłonią potarł szczękę, myśląc nad czymś intensywnie. Cokolwiek zajmowało jego myśli, musiało i tak ustąpić rozczuleniu, które znów spłynęło na niego, przy następnych słowach dziewczyny.
— Nie no, gdzie. Nie nudzisz mnie — odparł bez zastanowienia, pozwalając ustom drżeć w coraz to bardziej poszerzającym się uśmiechu. — Boję się tylko, żebym ja cię nie zanudził — dodał już ciszej, przenosząc wzrok na morskie fale, połyskujące w świetle księżyca. Chyba podświadomie bał się odpowiedzi na to wyznanie.
— Wiesz co... eee... — zaczął, gdy jeszcze miał nadzieję na jakieś olśnienie, lecz im bardziej dłużyła się pauza, tym mniejsze były na to szanse. Wreszcie opuścił rękę zrezygnowany i z tym samym sentymentem wzruszył ramionami. — Ciężko stwierdzić. Za ciemno jest.
Zagryzł lekko dolną wargę, ledwie powstrzymując się od nerwowego tuptania lewą nogą. Gdy teraz Ania przytomnie przypomniała mu o tym, ile czasu minęło odkąd zostali sami i że poszukiwania na niewiele mogą się znać, zaczął się nieco niepokoić.
— Masz rację, w takiej ciemności to łatwo się zgubić jak jednak poszli gdzieś dalej niż koło głównego ogniska — wolną dłonią potarł szczękę, myśląc nad czymś intensywnie. Cokolwiek zajmowało jego myśli, musiało i tak ustąpić rozczuleniu, które znów spłynęło na niego, przy następnych słowach dziewczyny.
— Nie no, gdzie. Nie nudzisz mnie — odparł bez zastanowienia, pozwalając ustom drżeć w coraz to bardziej poszerzającym się uśmiechu. — Boję się tylko, żebym ja cię nie zanudził — dodał już ciszej, przenosząc wzrok na morskie fale, połyskujące w świetle księżyca. Chyba podświadomie bał się odpowiedzi na to wyznanie.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
04.08.1958 - Wianki
Szybka odpowiedź