04.08.1958 - Wianki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg w Dorset
Brzeg plaży w Weymouth 04 sierpnia 1958
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
—Uuuuhuhuhu — zaśmiał się, widząc bojową, agresywną, śmiertelnie wrogą postawę Liddy. Spojrzał na Marcela, przyciskając dłoń do ust, by nie wybuchnąć gromkim śmiechem. Otępienie zmieszane z przyjemną błogością i rozluźnieniem znów zaczęło ogarniać jego ciało, a przede wszystkim umysł. Kiedy wstał i ruszył przed siebie był pełen mobilizacji. Teraz mógłby przysiąc, że nogi poniosą go same w którąkolwiek stronę się nie obróci. Dlatego, gdy dołączyła do niego Lidds, powiódł ku niej wzrokiem i wyszczerzył się leniwie, czekając na pozostałych. — Okej, okej. Jego też weźcie — poprosił, kiedy Marcel znalazł się tuż przy nim.Nie spodziewał się tak szybkiej i gwałtownej reakcji, szczególnie, że Celinę zmaterializowała się przy nim rozmazana niczym senna mara. Jej dotyk był lekki, nienachalny. Dotknęła jego ramienia tak jakby chciała go przed czymś ostrzec, o czymś zapewnić, a on spojrzał na jej piękną twarz; serce zabiło mu szybciej i wiedział, ze miała rację. Dopiero jej głos - ostry, kontrastujący, zdecydowany, wywołał w nim wewnętrzny sprzeciw. Jim szepnęła, spoglądając zaraz spod firany gęstych rzęs.
— Tak? — odpowiedział szeptem, pewien, że w tej chwili byli tu tylko we dwoje. — Ja... Ja... Nie mogę... Złamałaś mu serce — odpowiedział jej ledwie słyszalnie. W jego głosie nie było ani siły ani zdecydowania. — Co? — Dopiero po chwili usłyszał głos Anne. James brzmiało tak stanowczo. Tak ostro. — Tak? — spytał żywiej i energiczniej, szukając spojrzeniem drugiej blondynki. Pokiwał głową na znak zgody, a potem przy nim odezwał się Marcel.— Tu jesteś— mruknął. Niewielka ilość snu, jedzenia i spora dawka alkoholu i zioła zaczynała mu dawać się we znaki. Ale było tak przyjemnie. Tak błogo. — A może zostawimy przy wejściu do ministerstwa? — spytał go, unosząc brwi. — To będzie mocne. Niech żyje rewolucja — pokiwał głową dumny z tego pomysłu. Nie spodziewał się, że plany się tak prędko zmienią. Neala wszystko popsuła. Uniósł brwi, widząc, jak prosi Marcela do tańca; coś ścisnęło go w żołądku. Zacisnął usta w wąską kreskę i uniósł brwi. — Świetnie. Bawcie się tu do rana. My idziemy robić imprezę gdzie indziej — zawrócił się do Liddy. — Cuchnące tchórze — rzucił z niechęcią za siebie i ruszył dalej. — Idziesz Lids? Czy też wymiękasz? — Spojrzał na nią przez ramię wyczekująco.
— Tak? — odpowiedział szeptem, pewien, że w tej chwili byli tu tylko we dwoje. — Ja... Ja... Nie mogę... Złamałaś mu serce — odpowiedział jej ledwie słyszalnie. W jego głosie nie było ani siły ani zdecydowania. — Co? — Dopiero po chwili usłyszał głos Anne. James brzmiało tak stanowczo. Tak ostro. — Tak? — spytał żywiej i energiczniej, szukając spojrzeniem drugiej blondynki. Pokiwał głową na znak zgody, a potem przy nim odezwał się Marcel.— Tu jesteś— mruknął. Niewielka ilość snu, jedzenia i spora dawka alkoholu i zioła zaczynała mu dawać się we znaki. Ale było tak przyjemnie. Tak błogo. — A może zostawimy przy wejściu do ministerstwa? — spytał go, unosząc brwi. — To będzie mocne. Niech żyje rewolucja — pokiwał głową dumny z tego pomysłu. Nie spodziewał się, że plany się tak prędko zmienią. Neala wszystko popsuła. Uniósł brwi, widząc, jak prosi Marcela do tańca; coś ścisnęło go w żołądku. Zacisnął usta w wąską kreskę i uniósł brwi. — Świetnie. Bawcie się tu do rana. My idziemy robić imprezę gdzie indziej — zawrócił się do Liddy. — Cuchnące tchórze — rzucił z niechęcią za siebie i ruszył dalej. — Idziesz Lids? Czy też wymiękasz? — Spojrzał na nią przez ramię wyczekująco.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wyprawa na Londyn właściwie już się rozpoczęła, choć od razu została zatrzymana przez dziewczyny. Liddy z mieszaniną ciekawości i rozbawienia obserwowała jak Celina, Ania i Nela protestują i próbują odwieść głównie Jima i Marcela od pomysłu rozwalenia pomnika Sralfoya. Najbardziej bawiło ją, że wzięły tą sprawę naprawdę na poważnie i się tak bardzo przejmowały, jakby były przekonane, że faktycznie uda im się dostać jeszcze dziś i w tym stanie i bez różdżek do Londynu paląc po drodze zioło i jeszcze mieć tyle siły, żeby w jakiś sposób zniszczyć monument. Nie żeby wątpiła w ich zdolności, ale…
Zresztą to nie było istotne czy tego dokonają czy nie. Istotna była przygoda! Która chyba właśnie kończyła się zanim się na dobre zaczęła. Dziewczyny były mocno zdesperowane, żeby ich zatrzymać, a Liddy… Liddy im w tym nie przeszkadzała.
Steff na szczęście oddał jej aparat bez większych problemów i coś tam jeszcze do niej mówił, ale zignorowała go po całości i po prostu postąpiła tych kilka kroków w stronę Jima, zgarniając po drodze puszkę po sardynkach wciąż leżącą spokojnie na piasku. Tak naprawdę nie było znaczenia w czyją stronę by podeszła, po prostu nie chciała stać przy Steffie, bo irytował ją w tej chwili samym swoim jestestwem. Traktowanie jej jak dziecka (i/lub uroczą panienkę, którą nie była) przez niewiele starszego kuzyna to jedno, często to po prostu zlewała, ale traktowanie jej tak przy kumplach... nagrabił sobie.
- Razem z łajnobombą – dorzuciła do pomysłów Marcela i Doe co do zostawienia gdzieś głowy pomnika. Szczerze mówiąc pod wejściem do ministerstwa to byłoby coś.
Właściwie to trochę się zdziwiła, że Jim nie odpuścił wyprawy, kiedy Celina go o to prosiła i mówiła o tańcu. Sama Lidka miałaby problem, żeby jej czegoś odmówić, a Doe? W dodatku tańca? Dziwna sprawa, ale skoro tak, to przecież nie puści go samego, bez kitu.
Czy wymiękała? Uniosła jedną brew z niedowierzaniem, że o to jeszcze pyta.
- Jasne, że idę – odparła zaraz i wyciągnęła do niego rękę z jego ziołowo-rybną puszką. Różdżki nigdzie nie widziała, ale o ile ona prędzej czy później do niego wróci, to z ziołem nie było to takie oczywiste. A szkoda by było.
Zresztą to nie było istotne czy tego dokonają czy nie. Istotna była przygoda! Która chyba właśnie kończyła się zanim się na dobre zaczęła. Dziewczyny były mocno zdesperowane, żeby ich zatrzymać, a Liddy… Liddy im w tym nie przeszkadzała.
Steff na szczęście oddał jej aparat bez większych problemów i coś tam jeszcze do niej mówił, ale zignorowała go po całości i po prostu postąpiła tych kilka kroków w stronę Jima, zgarniając po drodze puszkę po sardynkach wciąż leżącą spokojnie na piasku. Tak naprawdę nie było znaczenia w czyją stronę by podeszła, po prostu nie chciała stać przy Steffie, bo irytował ją w tej chwili samym swoim jestestwem. Traktowanie jej jak dziecka (i/lub uroczą panienkę, którą nie była) przez niewiele starszego kuzyna to jedno, często to po prostu zlewała, ale traktowanie jej tak przy kumplach... nagrabił sobie.
- Razem z łajnobombą – dorzuciła do pomysłów Marcela i Doe co do zostawienia gdzieś głowy pomnika. Szczerze mówiąc pod wejściem do ministerstwa to byłoby coś.
Właściwie to trochę się zdziwiła, że Jim nie odpuścił wyprawy, kiedy Celina go o to prosiła i mówiła o tańcu. Sama Lidka miałaby problem, żeby jej czegoś odmówić, a Doe? W dodatku tańca? Dziwna sprawa, ale skoro tak, to przecież nie puści go samego, bez kitu.
Czy wymiękała? Uniosła jedną brew z niedowierzaniem, że o to jeszcze pyta.
- Jasne, że idę – odparła zaraz i wyciągnęła do niego rękę z jego ziołowo-rybną puszką. Różdżki nigdzie nie widziała, ale o ile ona prędzej czy później do niego wróci, to z ziołem nie było to takie oczywiste. A szkoda by było.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słowa Jima, ciche i niepewne, wyrwały duszę z jej ciała i cisnęły ją na ziemię. Złamała serce? O czym on mówił? Przecież Marcel jej nie kochał, jeszcze jakiś czas temu modliła się, by pewnego dnia odwzajemnił jej uczucia, chociaż wiedziała, że była dla niego zbyt brudna, zbyt zniszczona, zbyt. Nie miała śmiałości ubiegać się o to uczucie, ale marzyła o nim i czekała, mając nadzieję, że odezwie się do niej po imprezie w Ottery St. Catchpole. Wypatrywała jego sowy na parapecie, w myślach tkała zaproszenia brzmiące jego głosem, ale to nigdy nie nastąpiło. Walczył o nią, jak walczyłby o wszystkich przyjaciół, nie była wyjątkowa, nie było takiej możliwości. Bo gdyby była, czy nie zaprosiłby jej na spacer? Na potańcówkę w Plymouth? W końcu zrozumiała, że musiała się poddać. Że to nieśmiałe, płomienne życzenie wtłaczające do serca tyle ciepła, nigdy nie zostanie spełnione - poddała się, bo i on się poddał. A teraz okazało się, że wcale tego nie zrobił? Cofnęła się o krok, jakby uwaga Jima fizycznie ją oparzyła, a spojrzenie sarnich oczu przeskoczyło między nim i Marcelem. Ile minęłoby czasu, zanim Carrington zdobyłby się na odwagę i wyznał jej, że coś, jeśli cokolwiek, do niej czuje? Teraz to już bez znaczenia, jej emocje mknęły w innym kierunku. Było za późno. - To... - urwała, nie wiedząc co tak naprawdę chciała powiedzieć. Niemożliwe? Gardło zdawało się wyschnięte na wiór, jak ziemia zbyt długo palona słońcem. Czuła, że musi stąd uciec; niezdrowa czerwień poczęła rozlewać się po twarzy, która zbladła jak kartka papieru na wcześniejszą wieść o ich planowanej wyprawie. - Ja muszę już iść... - powiedziała słabo, z sercem rozszalałym w piersi i szumem krwi dźwięczącym w uszach. Do tej pory wierzyła, że dziś Marcel nie odzywał się do niej, bo nie ruszyła za nim od razu po bijatyce na jarmarku, tylko została z Benem, nie dlatego, że... Że kochał ją skrycie, a teraz nie mógł już na nią patrzeć, równocześnie nie próbując pokazać, że to, co jeszcze do niedawna roiła sobie w głowie w pełnych nadziei scenariuszach, mogło się ziścić. - Dzięki za wianki - zwróciła się do pozostałych, mając nadzieję, że nikt nie dojrzał trzęsących się kolan i dłoni miętoszących materiał spódnicy, nagle oblanych zimnym potem. Oddechu, który drżał w piersi, wyrywając się z niej jak z klatki, niestały, chwiejny. - Bawcie się dobrze! - rzuciła prędko, wysoko, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła, dopiero po kilku krokach puszczając się biegiem przez nabrzeże. Musiała biec. Uciec. Od myśli, od rwanej na strzępy duszy, od łez, które rozmazywały widok świata przed oczyma, od dyskretnego wyznania Doe, musiała zostać z tym sama.
zt
zt
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Neala prędko dołączyła do protestujących wobec durnego pomysłu obalenia malfoyowego pomnika; przeskakując spojrzeniem po chłopcach, a później też zerkając na Liddy, która entuzjatycznie zareagowała na pokaz buntu, Anne zastanawiała się początkowo czy to był żart, później, kiedy faktycznie dotarło do niej, że mówili poważnie, dywagowała ile w tym wszystkim udziału miała duma, ile diable ziele, ile alkohol a ile ich specyficzna brawura.
Skrzyżowała ręce na piersi, obserwując całą scenkę, w której Jim i Marcel ze zdecydowaniem gotowi byli ruszyć na Londyn, w której Celine zdawała się sparaliżowana - z troski lub ze strachu, bądź z powodu tego i tego.
Przeniosła spojrzenie na Marcela, a długie westchnięcie spotęgowało surowy wyraz jej twarzy.
- Marcel, to Londyn. Nie możecie wybrać sobie innej głowy? - skoro już tak bardzo chcieli jej pozbawić jakiegoś brutala - Zostańmy tu. Proszę - głos nieco jej zmiękł, choć nadal patrzyła na niego nieco uparcie, raz po raz przeskakując spojrzeniem na wystraszoną Celine. Nie mogli sobie z tego żartować.
Obróciła głowę kiedy z ust Steffa padło jej imię, unosząc nieco pytająco brew - chyba on też nie zamierzał maszerować na stolicę w imię rebelii?
- Czego wam tutaj brakuje? Jeśli znudziły was tańce, możemy iść na jarmark, albo do namiotu, zagramy w coś... - nie była pewna w co, ale na pewno mieli w zanadrzu jakieś karty czy gry słowne zbudowane na wyobraźni.
Zwłaszcza, że James z całą dozą swojej buńczuczności nadal hardo trwał przy pomyśle, a Liddy podzielała jego pogląd - do tego stopnia, że Celine coś szepnęła, a później... żegnała się z nimi?
Bardzo łatwo było się w tym wszystkim pogubić.
Skrzyżowała ręce na piersi, obserwując całą scenkę, w której Jim i Marcel ze zdecydowaniem gotowi byli ruszyć na Londyn, w której Celine zdawała się sparaliżowana - z troski lub ze strachu, bądź z powodu tego i tego.
Przeniosła spojrzenie na Marcela, a długie westchnięcie spotęgowało surowy wyraz jej twarzy.
- Marcel, to Londyn. Nie możecie wybrać sobie innej głowy? - skoro już tak bardzo chcieli jej pozbawić jakiegoś brutala - Zostańmy tu. Proszę - głos nieco jej zmiękł, choć nadal patrzyła na niego nieco uparcie, raz po raz przeskakując spojrzeniem na wystraszoną Celine. Nie mogli sobie z tego żartować.
Obróciła głowę kiedy z ust Steffa padło jej imię, unosząc nieco pytająco brew - chyba on też nie zamierzał maszerować na stolicę w imię rebelii?
- Czego wam tutaj brakuje? Jeśli znudziły was tańce, możemy iść na jarmark, albo do namiotu, zagramy w coś... - nie była pewna w co, ale na pewno mieli w zanadrzu jakieś karty czy gry słowne zbudowane na wyobraźni.
Zwłaszcza, że James z całą dozą swojej buńczuczności nadal hardo trwał przy pomyśle, a Liddy podzielała jego pogląd - do tego stopnia, że Celine coś szepnęła, a później... żegnała się z nimi?
Bardzo łatwo było się w tym wszystkim pogubić.
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- A proszę, a co to tylko chłopak może? Wy się jakoś nie wyrywacie. - orzekłam wzruszając ramionami. Jeszcze nie czując tragedii wiszącej w powietrzu. Rozciągnęłam wargi w uśmiechu, kiedy Marcel złapał moją rękę. Śmiech potoczył mi się w zaskoczeniu z warg, kiedy Marcel od razu z zaproszenia skorzystał zaskakując mnie tym obrotem. Jeden, drugi przy trzecim zachwiałam się, lądując na tyłku, ale zaśmiałam się jakoś tak próbując trochę odnaleźć humor, a nie gniewać się na los tylko bo każdy zdawał się w tym poszukiwaniu gubić. Podałam mu znów rękę, żeby wstać mi pomógł. Zamarłam. - Naprawdę zamierzają…? - zawiesiłam pytanie w kierunku Marcela chyba rozszerzając w zdumieniu oczy. - Celine?! - krzyknęłam za nią, dopiero teraz zauważając że odchodziła. Co się stało? Kiedy to się stało? - Gdzie idziesz?! Zaraz przyjdę, Cellie! - krzyknęłam jeszcze za nią, bo obok przelewały się pomysły na głowę Ministra. Chaotycznie przeniosłam się na kolana kilka razy ryjąc nogami w piachu by podnieść się a potem podbiec do Jima próbując złapać za ucho jego i osobę, którą miałam zaraz obok.
- Sidać. WSZYYYYYYYYYYYYSCY SIADAĆ. Cała czwórka. - nakazałam im układając dłonie na biodrach. Czwórka, bo nie Anne. Bo Celina odeszła a ja czułam, że nie bez powodu. Bo sama zniknęłam z rytuału nagle z marnym kłamstwem na ustach. Ale nie miałam pojęcia co się stało - a zostawienie ich z tą myślą, że na Londyn jakiś ruszają wydawało mi się nadchodzącą tragedią. Dlatego pozostawiłam za nią obietnicę odnalezienia licząc, że znajdę ją za chwilę w namiotach. Próbowałam zająć się wszystkim, nie wiedząc, że wszystkim na raz się nie da. - Czy wam gnębiwtryski rozum wyżarły do końca? - zapytała ich widocznie zaniepokojona. - Pomysł? GENIALNY. - pochwaliła ich potakując głową. - Ale czas? TRAGICZNY! - zgłoski zadrżały jej na końcu. - Jeśli tamte łachudry uznają to za akt walki, to zawieszenie zostanie zerwane Z NASZEJ WINY. Rozumiecie? - zapytała mając nadzieję, że rozsądek do nich trafi. - Koniec nocy bez dziewczyn, koniec tańców, koniec darmowego piwa. KONIEC. - zaznaczyła energicznie machając dłońmi tak, że na końcu przecięły się w znak krzyża. - Jeszcze pogubiliście różdżki! - oburzyła się nie na żarty. - A ty, Liddy?! LONDYN? SERIO? - zapytałam jej kręcąc głową z niechęcią. - Pijcie. - powiedziałam odnajdując dzban który wcześniej leżał gdzieś wciskając go w ręce Jima. - Palcie. - dodałam palcem kilka razy wskazując na zwitek. - I się bawcie. Proszę? - zawiesiłam na końcu przesuwając po nich wszystkich spojrzeniem.
| upadam od tych obrotów, rzucam na złapanie za ucho Jima i tego co stoi obok. Bo już kompletnie nie wiem kto jest koło kogo
- Sidać. WSZYYYYYYYYYYYYSCY SIADAĆ. Cała czwórka. - nakazałam im układając dłonie na biodrach. Czwórka, bo nie Anne. Bo Celina odeszła a ja czułam, że nie bez powodu. Bo sama zniknęłam z rytuału nagle z marnym kłamstwem na ustach. Ale nie miałam pojęcia co się stało - a zostawienie ich z tą myślą, że na Londyn jakiś ruszają wydawało mi się nadchodzącą tragedią. Dlatego pozostawiłam za nią obietnicę odnalezienia licząc, że znajdę ją za chwilę w namiotach. Próbowałam zająć się wszystkim, nie wiedząc, że wszystkim na raz się nie da. - Czy wam gnębiwtryski rozum wyżarły do końca? - zapytała ich widocznie zaniepokojona. - Pomysł? GENIALNY. - pochwaliła ich potakując głową. - Ale czas? TRAGICZNY! - zgłoski zadrżały jej na końcu. - Jeśli tamte łachudry uznają to za akt walki, to zawieszenie zostanie zerwane Z NASZEJ WINY. Rozumiecie? - zapytała mając nadzieję, że rozsądek do nich trafi. - Koniec nocy bez dziewczyn, koniec tańców, koniec darmowego piwa. KONIEC. - zaznaczyła energicznie machając dłońmi tak, że na końcu przecięły się w znak krzyża. - Jeszcze pogubiliście różdżki! - oburzyła się nie na żarty. - A ty, Liddy?! LONDYN? SERIO? - zapytałam jej kręcąc głową z niechęcią. - Pijcie. - powiedziałam odnajdując dzban który wcześniej leżał gdzieś wciskając go w ręce Jima. - Palcie. - dodałam palcem kilka razy wskazując na zwitek. - I się bawcie. Proszę? - zawiesiłam na końcu przesuwając po nich wszystkich spojrzeniem.
| upadam od tych obrotów, rzucam na złapanie za ucho Jima i tego co stoi obok. Bo już kompletnie nie wiem kto jest koło kogo
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Westchnął, kiedy Steffen znowu zaczął o romantycznych darach. Czy musiał do tego wszystko sprowadzać? Do miłości - nie istniała - była krucha jak szkło i zmienna jak chorągiew. Długo szukał akceptacji, minionej nocy pojął, że nigdy jej nie znajdzie. Że mamili się tylko myślami o czymś, w co kazano im wierzyć, ale przecież istniały inne wielkie idee, dla których warto było żyć i za które warto było umrzeć. A dziś - pijany i mocno wczorajszy - szczerze wierzył, że mógłby umrzeć za londyński pomnik jak bohater.
- Żadnych różdżek Steff! - Był jednak dość trzeźwy, żeby pamiętać, że Steff na imprezach miał ciągoty, żeby grzebać kumpli w piasku lub zamieniać ich w karaluchy. Bez różdżki nie miał się jak bronić, ale i jego musiała leżeć gdzieś obok koszuli - gdzie? Trochę kręciło mu się w głowie. Steff miał wątpliwości, Anne stała okoniem. - Gdzie indziej znajdziemy głowę? - spytał jej niechętnie, nie widząc alternatywy.
A potem - potem wszystko wydarzyło się zbyt szybko. Nie złapał Neali, choć w każdej innej sytuacji by to zrobił, nie zrobił tego, bo dotarł do niego szept Jima, a te ciche słowa sparaliżowały go na wskroś. Blady na twarzy nie śmiał się jak Neala, gdy wstawała, wpatrzony w ślady odbite na piasku znieruchomiał, nie potrafiąc się poruszyć. Nigdy nie mówił o tym, co czuł do Celine, ale Jim go znał dobrze, może nawet lepiej, niż on sam znał siebie. Może i dziś - lepiej od Marcela wiedział, co czuł. Uciekał od tych emocji, nie chciał się z nimi konfrontować, choć przecież pamiętał, pamiętał smak jej ust i pamiętał, jak delikatną miała skórę, czasem, gdy nocą otworzył oczy przebudzony ze złego snu przypominał sobie jej zapach, szukał pretekstów, by się z nią spotkać, jakby wstydził się sam przed sobą, że pretekstu szukać nie musi. I pamiętał ten ból - ból, kiedy jej szukał - kiedy gotów był walczyć do upadłego w imię jej zgniecionego honoru. Głupi. Tak bardzo głupi. I nie podniósł wzroku, nie podniósł głowy, nie potrafiąc spojrzeć Celine w oczy.
Neala krzyczała, na nią też nie patrzył. Krzyczała, bo znowu miał durny pomysł. Krzyczała, bo znowu chciał być bohaterem, którego nikt nie potrzebował.
Pamiętał strach, kiedy zniknęła. Jego wnętrzności splatały się w ciasny supeł, kiedy zabierano ją z Parszywego Pasażera, i w pętle, gdy ujrzał ją wtedy w pociągu. Za pierwszym razem to Jim powstrzymał go przed samobójczą gonitwą za jej wolnością. Za drugim nie miał kto, ale cudem - z pomocą sił, których nie rozumiał, a które służyły Zakonowi - przeżyli to oboje. I pamiętał radość, szczęście, że znów była wolna, bezpieczna, zaopiekowana, nawet jeśli tak długo musieli szukać dla niej schronienia. Cieszyło go, że jej życie zaczęło się układać, dlaczego nie potrafił cieszyć się teraz? Znalazła kogoś, w jego ramionach czuła się pewnie bezpieczniej. Był trzy razy większy od niego i pewnie tyle samo starszy. Marcel nigdy nie dałby jej tego, co mógł dać jej tamten facet, wiedział o tym. Więc dlaczego, dlaczego nie potrafił się cieszyć?
Pamiętał tamtą noc, poranek, z którego uciekł, nie odezwawszy się ni słowem. Pamiętał swój strach, czy miał prawo do niej napisać, strach, że między nimi coś zaszło, że tego żałowała, że bezpowrotnie zniszczył ich piękną przecież przyjaźń. Nie mógł wybaczyć sobie, że mógłby ją skrzywdzić. Że mógłby zniszczyć to, co między nimi powstało. Czy to dlatego - przez cały czas się bał?
Złamała mu serce, mówił Jim, a on chciał zakopać się głębiej pod ten piasek, schować głowę do głębokiego dołu jak struś i nigdy z niego nie wyjść.
- Celine - mruknął za nią, ale nie mogła go już usłyszeć. Kiedy uniósł spojrzenie, biegła już wybrzeżem. - CELINE! - krzyknął głośniej, zbierając się na odwagę, ale i na to było przecież już za późno. Zawsze był spóźniony. Stał tak przez chwilę - patrząc na nią niknącą w oddali - nim ze zmarszczoną brwią odwrócił się w kierunku Jamesa. - Czy ty naprawdę nigdy nie możesz się zamknąć?! - Rzucił się na niego, pchnął jego pierś rękoma. - Miałeś spieprzać do Londynu, co tu jeszcze robisz?!
wyważony cios w klatkę piersiową
- Żadnych różdżek Steff! - Był jednak dość trzeźwy, żeby pamiętać, że Steff na imprezach miał ciągoty, żeby grzebać kumpli w piasku lub zamieniać ich w karaluchy. Bez różdżki nie miał się jak bronić, ale i jego musiała leżeć gdzieś obok koszuli - gdzie? Trochę kręciło mu się w głowie. Steff miał wątpliwości, Anne stała okoniem. - Gdzie indziej znajdziemy głowę? - spytał jej niechętnie, nie widząc alternatywy.
A potem - potem wszystko wydarzyło się zbyt szybko. Nie złapał Neali, choć w każdej innej sytuacji by to zrobił, nie zrobił tego, bo dotarł do niego szept Jima, a te ciche słowa sparaliżowały go na wskroś. Blady na twarzy nie śmiał się jak Neala, gdy wstawała, wpatrzony w ślady odbite na piasku znieruchomiał, nie potrafiąc się poruszyć. Nigdy nie mówił o tym, co czuł do Celine, ale Jim go znał dobrze, może nawet lepiej, niż on sam znał siebie. Może i dziś - lepiej od Marcela wiedział, co czuł. Uciekał od tych emocji, nie chciał się z nimi konfrontować, choć przecież pamiętał, pamiętał smak jej ust i pamiętał, jak delikatną miała skórę, czasem, gdy nocą otworzył oczy przebudzony ze złego snu przypominał sobie jej zapach, szukał pretekstów, by się z nią spotkać, jakby wstydził się sam przed sobą, że pretekstu szukać nie musi. I pamiętał ten ból - ból, kiedy jej szukał - kiedy gotów był walczyć do upadłego w imię jej zgniecionego honoru. Głupi. Tak bardzo głupi. I nie podniósł wzroku, nie podniósł głowy, nie potrafiąc spojrzeć Celine w oczy.
Neala krzyczała, na nią też nie patrzył. Krzyczała, bo znowu miał durny pomysł. Krzyczała, bo znowu chciał być bohaterem, którego nikt nie potrzebował.
Pamiętał strach, kiedy zniknęła. Jego wnętrzności splatały się w ciasny supeł, kiedy zabierano ją z Parszywego Pasażera, i w pętle, gdy ujrzał ją wtedy w pociągu. Za pierwszym razem to Jim powstrzymał go przed samobójczą gonitwą za jej wolnością. Za drugim nie miał kto, ale cudem - z pomocą sił, których nie rozumiał, a które służyły Zakonowi - przeżyli to oboje. I pamiętał radość, szczęście, że znów była wolna, bezpieczna, zaopiekowana, nawet jeśli tak długo musieli szukać dla niej schronienia. Cieszyło go, że jej życie zaczęło się układać, dlaczego nie potrafił cieszyć się teraz? Znalazła kogoś, w jego ramionach czuła się pewnie bezpieczniej. Był trzy razy większy od niego i pewnie tyle samo starszy. Marcel nigdy nie dałby jej tego, co mógł dać jej tamten facet, wiedział o tym. Więc dlaczego, dlaczego nie potrafił się cieszyć?
Pamiętał tamtą noc, poranek, z którego uciekł, nie odezwawszy się ni słowem. Pamiętał swój strach, czy miał prawo do niej napisać, strach, że między nimi coś zaszło, że tego żałowała, że bezpowrotnie zniszczył ich piękną przecież przyjaźń. Nie mógł wybaczyć sobie, że mógłby ją skrzywdzić. Że mógłby zniszczyć to, co między nimi powstało. Czy to dlatego - przez cały czas się bał?
Złamała mu serce, mówił Jim, a on chciał zakopać się głębiej pod ten piasek, schować głowę do głębokiego dołu jak struś i nigdy z niego nie wyjść.
- Celine - mruknął za nią, ale nie mogła go już usłyszeć. Kiedy uniósł spojrzenie, biegła już wybrzeżem. - CELINE! - krzyknął głośniej, zbierając się na odwagę, ale i na to było przecież już za późno. Zawsze był spóźniony. Stał tak przez chwilę - patrząc na nią niknącą w oddali - nim ze zmarszczoną brwią odwrócił się w kierunku Jamesa. - Czy ty naprawdę nigdy nie możesz się zamknąć?! - Rzucił się na niego, pchnął jego pierś rękoma. - Miałeś spieprzać do Londynu, co tu jeszcze robisz?!
wyważony cios w klatkę piersiową
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
obrażenia
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k8' : 3, 2, 5, 2
'k8' : 3, 2, 5, 2
—Inna głowa nie jest tyle warta. Jeśli umrzemy, zostaniemy bohaterami!— odpowiedział Anne, nim zrobil to Marcel. Nie mówił poważnie. Nigdy nie chciał umierać. Ani za rewolucję ani za nic i nikogo, był tchórzem, ale zupełnie poddał się tej wizji, która miała go otrzeźwić dopiero na miejscu. W Londynie. Do którego pewnie itak by nie dotarli upici gdzieś po drodze.
— Chcesz? – spytał solidarnie Liddy, kiedy ta podawała mu puszkę po szprotkach. — To sobie weź — rzucił luźno. Chciała iść z nim szturmować Londyn to potrzebowała sił i wiary w to, że im się powiedzie. To była zasłużona porcja dla żołnierza.
A potem patrzył na Celinę, jeszcze przez chwilę czując jak serce wali mu w piersi. Była taka piękna, tak trudno było się jej oprzeć, ale nie zapomniał. Nie mógł wyrzucić z głowy, co zrobiła z Marcelem. Cierpiał. Od wczoraj potwornie cierpiał, a on wciąż był zły, że mu to zrobiła. Z chwilowej zadumy wytrąciła go dopiero Neala, która złapała go za ucho, nie protestował, poddał się z niej na granicy rozbawienia i żałości, pochylając głowę w jej stronę posłusznie, jak skarcone dziecko. Puściła go, by ułożyć ręce na biodrach, spojrzał więc na nią z niezadowoleniem, masując ucho. Miał mieszane uczucia względem jej ataku, ale jej wybuch go wystraszył i gotów był zostać i usiąść jak bezwolne dziecko. Gotów był to zrobić, dopóki Marcel się nie odezwał z pretensjami.— Co?— spytał bez zrozumienia, patrząc na niego. Czy powiedział to na głos? To sercu? Naprawdę? Krew momentalnie odpłynęła mu z twarzy, ale kiedy przyjaciel zareagował wściekłością i w nim zawrzało. — Ktoś jej musiał powiedzieć.— Tylko tyle zdążył mu powiedzieć, zanim oberwał. Silne pchnięcie nie tylko popchnęło go w tył, a całkiem zwaliło z nóg. Poleciał na plecy, w piach, lądując w nim i tłukąc sobie tył. Pomimo grymasu, który zastąpił krótką dezorientację, nie jęknął. Podniósł się na łokciach, by spojrzeć na Marcela. — O, nie, biedna, płacząca dziewczynka! — zadrwił z irytacją. Bo to przez nią. Tow wszystko było przez nią ciągle.— Nie dam jej robić z ciebie jakiegoś złamanego szmaciarza!— krzyknął do Marcela, podnosząc się na równe nogi szybko, żeby mu oddać, tak samo i pchnąć go prosto w pierś z wyrzutem. — Jasne, już idę! A ty leć za nią w podskokach, niech sobie jeszcze wytrze tobą jak szmatą tą śliczną buzie!
| nie bronię się ani przed Nealą ani Marcelem; lekki cios w pierś (-16 obrażenia tłuczone)
— Chcesz? – spytał solidarnie Liddy, kiedy ta podawała mu puszkę po szprotkach. — To sobie weź — rzucił luźno. Chciała iść z nim szturmować Londyn to potrzebowała sił i wiary w to, że im się powiedzie. To była zasłużona porcja dla żołnierza.
A potem patrzył na Celinę, jeszcze przez chwilę czując jak serce wali mu w piersi. Była taka piękna, tak trudno było się jej oprzeć, ale nie zapomniał. Nie mógł wyrzucić z głowy, co zrobiła z Marcelem. Cierpiał. Od wczoraj potwornie cierpiał, a on wciąż był zły, że mu to zrobiła. Z chwilowej zadumy wytrąciła go dopiero Neala, która złapała go za ucho, nie protestował, poddał się z niej na granicy rozbawienia i żałości, pochylając głowę w jej stronę posłusznie, jak skarcone dziecko. Puściła go, by ułożyć ręce na biodrach, spojrzał więc na nią z niezadowoleniem, masując ucho. Miał mieszane uczucia względem jej ataku, ale jej wybuch go wystraszył i gotów był zostać i usiąść jak bezwolne dziecko. Gotów był to zrobić, dopóki Marcel się nie odezwał z pretensjami.— Co?— spytał bez zrozumienia, patrząc na niego. Czy powiedział to na głos? To sercu? Naprawdę? Krew momentalnie odpłynęła mu z twarzy, ale kiedy przyjaciel zareagował wściekłością i w nim zawrzało. — Ktoś jej musiał powiedzieć.— Tylko tyle zdążył mu powiedzieć, zanim oberwał. Silne pchnięcie nie tylko popchnęło go w tył, a całkiem zwaliło z nóg. Poleciał na plecy, w piach, lądując w nim i tłukąc sobie tył. Pomimo grymasu, który zastąpił krótką dezorientację, nie jęknął. Podniósł się na łokciach, by spojrzeć na Marcela. — O, nie, biedna, płacząca dziewczynka! — zadrwił z irytacją. Bo to przez nią. Tow wszystko było przez nią ciągle.— Nie dam jej robić z ciebie jakiegoś złamanego szmaciarza!— krzyknął do Marcela, podnosząc się na równe nogi szybko, żeby mu oddać, tak samo i pchnąć go prosto w pierś z wyrzutem. — Jasne, już idę! A ty leć za nią w podskokach, niech sobie jeszcze wytrze tobą jak szmatą tą śliczną buzie!
| nie bronię się ani przed Nealą ani Marcelem; lekki cios w pierś (-16 obrażenia tłuczone)
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 44
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 2, 5
#1 'k100' : 44
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 2, 5
Oszołomiony diablim zielem, przyjął pretensje dziewcząt z pewną obojętnością: błogim uśmiechem, wzruszeniem ramion, skinieniem głowy. Żadna nie chciała z nim tańczyć, krzyki nie były przyjemne, ale nie były gorsze od wyjców mamy, ale tak naprawdę nie chciało mu się dzisiaj iść na Londyn. Nic mu się nie chciało. Wlepił wzrok w chmury, które wyglądały jak Bella i mógłby tak sobie po prostu poleżeć - słowa padające obok wpadały mu do ucha by zaraz wypaść, nie chciało mu się słuchać kazania Neali, na rozmowie Jima i Celine też się nie skupił, choć słyszał, że Doe coś do niej mówi. Z marzeń o Belli w obłokach wyrwał go dopiero krzyk Marcela. Podniósł się na łokciach i podniósł głowę.
-Celine poszła do Londynu? - zdziwił się sennie. -Nie powinna iść sama. - ziewnął, a gdy skończył ziewać, przyjaciele już się popychali.
-Ejejeej! - zerwał się na równe nogi i lekko zatoczył. -Przestańcie! - spróbował wejść między Marcela i Jima, wznosząc ręce w geście frustracji albo pokoju. Eve zniknęła, Celine zniknęła, a Steff posłał Jimowi zaskoczone spojrzenie. -Może on wcale nie znasz się na dziewczynach, ale to nie powód by się na niego wkurzać! - wpadło mu do głowy w przebłysku ziołowego geniuszu.
gadam i próbuję wejść między was, zwinność???
-Celine poszła do Londynu? - zdziwił się sennie. -Nie powinna iść sama. - ziewnął, a gdy skończył ziewać, przyjaciele już się popychali.
-Ejejeej! - zerwał się na równe nogi i lekko zatoczył. -Przestańcie! - spróbował wejść między Marcela i Jima, wznosząc ręce w geście frustracji albo pokoju. Eve zniknęła, Celine zniknęła, a Steff posłał Jimowi zaskoczone spojrzenie. -Może on wcale nie znasz się na dziewczynach, ale to nie powód by się na niego wkurzać! - wpadło mu do głowy w przebłysku ziołowego geniuszu.
gadam i próbuję wejść między was, zwinność???
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Złamanego szmaciarza. Wytrzeć sobie nim twarz - jak szmatą. Tyle o nim myślała? Czy w ogóle o nim myślała, kiedy... szukał jej, wszyscy widzieli, szukał jej wieczorem, szukał jej nad ranem, nigdzie jej nie było. Szukał jej, aż znalazł, w ramionach giganta, większego, silniejszego od niego. Słowa Jima bolały. Wsiąkały w ciało jak trucizna, krążyły w ciele jak jad, jątrząc wewnątrz każdego kolejnego mięśnia. Jego oczy zeszkliły się żałośnie, brew nie opadła, rozchylone usta skrzywiły się we wściekłym grymasie.
- Przestań! Zamknij się! - powtarzał, nie chcąc słyszeć z jego ust drwiny, nie kierowaną do niej. Nie obnażającą prawdę tak brutalną - że dla Celine nie znaczył tak naprawdę nic. - Nie mów tak o niej! - Widział wczoraj na własne oczy - a mimo to nie wierzył. - Tobie zaraz mordę wytrę! Ja się szmacę? Gdzie jest twoja żona?! - krzyknął, wypychając pięść, żeby uderzyć jego nos; nie mógł wiedzieć, że cios natrafi na nos Steffena, który nagle - znikąd - wziął się między nimi.
- Przestań! Zamknij się! - powtarzał, nie chcąc słyszeć z jego ust drwiny, nie kierowaną do niej. Nie obnażającą prawdę tak brutalną - że dla Celine nie znaczył tak naprawdę nic. - Nie mów tak o niej! - Widział wczoraj na własne oczy - a mimo to nie wierzył. - Tobie zaraz mordę wytrę! Ja się szmacę? Gdzie jest twoja żona?! - krzyknął, wypychając pięść, żeby uderzyć jego nos; nie mógł wiedzieć, że cios natrafi na nos Steffena, który nagle - znikąd - wziął się między nimi.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
04.08.1958 - Wianki
Szybka odpowiedź