Wydarzenia


Ekipa forum
Boczna sala
AutorWiadomość
Boczna sala [odnośnik]24.11.23 19:48

Boczna sala


Małe, dość puste pomieszczenie z wysłużoną drewnianą podłogą pokrytą wytartymi śladami. Pod ścianami stoi kilka ław, lecz oprócz nich próżno by szukać innych mebli - poza stoliczkiem z dużym gramofonem, pod którym znajduje się karton z podpisanymi płytami. Sala służy potańcówkom rozkwitającym wieczorami; zbierają się tu goście w każdym wieku, żeby ruszyć do tańca, a ci, którym doskwierają wszelkie opory, mogą pozbyć się ich dzięki mnogości alkoholów oferowanych przy barze.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Boczna sala Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Boczna sala [odnośnik]29.07.24 1:03
25 października, 1958, godzina 20:00

Siedział przy biurku próbując skończyć wiersz, który prześladował go od tygodnia. Słowa nie pasowały, rytm był nie taki i rymy zdawały się zupełnie nie działać tak jak powinny. Wszystko co miał to dwa wersy, które tworzyły razem perfekcję, ale pozostawały bez znaczenia bez pozostałej części wiersza. Wiedział, co chciał przekazać. Czuł jak w jego duszy odzywała się potrzeba przelania na papier skomplikowanego kłębka emocji. Tylko słowa nie chciały współpracować. Dlatego siedząc przy biurku wpatrywał się tępo w przestrzeń przed sobą. W ciemną noc, w której kształty drzew i lawendy rozmywały się wraz ze znikającym za horyzontem słońcem. W niemalże całkowitym bezruchu czekał aż niewidzialna blokada w jego głowie wreszcie się podniesie i brakujące wersy wyleją się z niego potokiem. W poszukiwaniu natchnienia, zdecydowanie zbyt długo zajęło mu uświadomienie sobie, że znowu zaczyna widzieć szczegóły świata za oknem. Cokolwiek tego nie powodowało, przesuwało się w stronę drzwi wejściowych. Kula światła rozganiająca noc dryfowała w jego kierunku. Nie zorientował się kiedy dokładnie pióro wypadło mu z dłoni, ale po chwili trzymał już w niej różdżkę i naciągając na siebie płaszcz, zmierzał w kierunku wyjścia z domu, nie odwracając ani na chwilę oczu od okna, przez które zaczęło wlewać się białe światło.
Kiedy otworzył drzwi, spoglądając na tajemniczą kulę, która wisiała tuż przed nim, dostrzegł, że ma ona kształt ptaka. Caradog patrzył w ciemne i niewątpliwie inteligentne oczy feniksa.
- Co do...?
Jakby w odpowiedzi, Cecil usłyszał najpiękniejszy śpiew, jakiego doświadczył w życiu. Emocje kotłujące się w nim z powodu nienapisanego wiersza były niczym w porównaniu z tymi, które zalały go w odpowiedzi na niemożliwą do opisania pieśń. I po raz pierwszy w swoim życiu, poeta uwierzył, że istnieją rzeczy, którym lepiej nie szukać odpowiednich słów. Zamiast nich, wyciągnął więc w kierunku milczącego, a jednocześnie śpiewającego feniksa dłoń. I kiedy już prawie go dotknął, ten rozpłynął się w powietrzu. Caradog zamrugał zszokowany i zamknął drzwi, kiedy opadające pióro upadło u jego stóp. Spoglądał na nie przez chwilę, zastanawiając się, co właśnie się wydarzyło. Podejmując decyzję, że niewątpliwie jest to temat, który powinien poruszyć z Marcelem, schylił się po ostatnią pozostałość po feniksie z zamiarem odłożenia jej na biurko. Ale kiedy tylko jego palce musnęły pióro, poczuł charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka.
Caradog krzyknął. I ściskając z całych sił tajemniczego świastoklika, bojąc się, co może się wydarzyć, jeśli go wypuści, przez zaciśnięte zęby krzyczał przez całą drogę. Twarde spotkanie stóp z ziemią zatkało go, powstrzymując irytujący dźwięk przed dalszym uciekaniem z jego gardła. Odchrząknął próbując odzyskać swoją godność, niepewny ile z urwanego krzyku usłyszeć mógł ktoś oprócz niego. W prawej dłoni wciąż ściskał różdżkę. Z jednej strony przekonany, że feniks nie doprowadziłby go w niebezpieczne miejsce. Z drugiej przekonany, że zaraz zginie.
- Dobry wieczór? - Spróbował po przełknięciu śliny. Jego obecność na czymś, co wyglądało jak wejście do pubu nie była raczej tajemnicą po huku, jaki wywołało jego niezgrabne lądowanie.


Dream no small dreamsfor they have no power to move the hearts of men.


Caradog Blishwick
Caradog Blishwick
Zawód : poeta, dziennikarz, buntownik
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga — gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
OPCM : 15 +1
UROKI : 10 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12417-caradog-cecil-blishwick https://www.morsmordre.net/t12438-alkmena#382604 https://www.morsmordre.net/t12478-caradog-cecil-blishwick#383918 https://www.morsmordre.net/f476-somerset-dolina-godryka-lawendowy-zakatek https://www.morsmordre.net/t12457-skrytka-bankowa-nr-2658#383059 https://www.morsmordre.net/t12454-caradog-blishwick#382979
Re: Boczna sala [odnośnik]29.07.24 8:34
Tydzień, który upłynął zdołał przyzwyczaić go na nowo do świateł Londynu błyskających poniżej linii jego wzroku, na niektórych ulicach, gdy w innych częściach miasta, tych wciąż nieodbudowanych, zniszczonych i porzuconych zalegał gęsty mrok. Wiatr mierzwił mu włosy, gdy chował stare, nadniszczone czasem skrzypce do równie starego futerału wyściełanego miękkim materiałem. Pod nosem nucił wygrywaną wcześniej melodię — wdzięczną i głęboką. Powrót do gry był dla niego odrodzeniem, którego potrzebował, muzyka na nowo zagościła w jego życiu i sercu, pozwalając by chaotycznie, silne i gwałtowne emocje odnalazły w nowej rzeczywistości własny bieg. Przerwał cichy śpiew, kiedy siedząca na gzymsie Leonora nagle rozpostarła skrzydła i poderwała się do lotu. Obrócił za nią głowę, widząc jak przycupnęła dalej, na krawędzi sąsiedniego dachu i zamarł, kiedy spojrzał znów przed siebie i ujrzał mknąca ku niemu kulę światła. Ostrożnie zatrzasnął wieko, powoli uniósł dłonie niepewnie sięgając w stronę różdżki, choć jednocześnie całe ciało przygotowywało się bardziej do skoku i ucieczki niż świadomej obrony za pomocą magii. Ale to trwało ledwie chwilę, bo paradoksalnie im bliżej niego znajdowała się iskrząca kula ognia, tym spokojniej się czuł, aż w końcu dostrzegł w niej coś, czego się zupełnie nie spodziewał. Osunął się niżej, pozwalając by wiotczejące kolana pociągnęły ciało na sam gzyms dachu kamienicy, powoli z cichym szelestem. Nie odrywał spojrzenia od ognistego ptaka, którego miał przed sobą, czując jak serce wali mu w piersi. Przysiadł na własnych nogach, jedną ręką opierając się o dachówki. Nieruchomo, jak kamienny gargulec na krawędzi budynku doświadczając czegoś takiego pierwszy raz w swoim życiu. Przepełniał go spokój, gdy wzrokiem przemykał po ognistym ogonie mitycznego stworzenia, z zapartym tchem utkwił wzrok w jego mądrych oczach, czując jak stopniowo za gardło ściska go wzruszenie szklące ciemne spojrzenie, kiedy usłyszał jego niezwykłą pieśń. Łatwo przeniknęła przez każdy obszar jego myśli, wrażeń i emocji, na moment władając jego umysłem. W jednej chwili poczuł się dotknięty niecodzienną dobrocią, pewnością i wiarą, że po nadchodzącej nocy nadejdzie świt zupełnie inny od wszystkich do tej pory. Drżącą piersią wziął oddech i w końcu poruszył się, sięgnął do niego dłonią — tak bardzo pragnął go dotknąć, zobaczyć czy to był tylko sen — ale on zniknął, rozmywając się w gęstniejącym wieczorze. Jęknął z zawodem, otrząsając się z chwilowego odrętwienia tym wydarzeniem, ale ulgą okazało się złociste pióro leżące tuż przy rynnie. Sięgnął po nie bez wahania, jakby miał nadzieję, że okaże się najcenniejszą pamiątką, zupełnie nie spodziewając się gwałtownego szarpnięcia w okolicy pępka i wiru, który wciągnął go w ułamku sekundy.
Nieprzyjemne uczucie minęło, a kręcąca się rzeczywistość ustała, wypluwając go prosto przed wejście do pubu. Nie od razu zrozumiał, że podróżował świstoklikiem, nie zdążył się wystraszyć, ani poczuć podniecenia; był zdezorientowany. Nie używał ich zbyt często, nie miał na to możliwości. Zachwiał się na jednej nodze szybko tracąc równowagę, kiedy świat oczami wciąż wirował. Przewrócił się na bruk z jękiem i grymasem na twarzy.
— Kurwa — mruknął pod nosem, powoli otwierając oczy. Leżąc na plecach rozejrzał się z niezadowoleniem, próbując pojąć co się właściwie stało, kiedy ujrzał przed sobą przyjaciela. — Cecil? Co ty...? — Chciał spytać, nie do końca pojmując cokolwiek.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Boczna sala [odnośnik]29.07.24 18:50
To nadal zdawało się odrealnione. Momenty w których znajdowałam się w stajni uświadamiając sobie raz po raz że nie znajdę go tutaj. Wśród siana i koni, które znaliśmy oboje. Czasem zostawałam tutaj dłużej, wieczorem już sama, nie będąc pewną dlaczego. Bo tutaj nikt widział jak cierpi moja dusza? Czy może bo tutaj miało wiele wspomnień, których nie dało się przecież całkiem z głosy odsunąć mimo wszystko.
Dnie były trudne, uciekające przez palce ponownie, dłużące się niemiłosiernie mimo wypełnienia zadaniami w których płaciłam konsewkecje własnych wyborów. Ale nie narzekałam, dzieląc swój czas między Sanatorium i staż u Teda, a właściwie rozdzielając go całkiem, doliczajac naukę, zostawiła chwilę wieczorem zanim miałam położyć się spać.
Może to i lepiej? Że ciągle miałam coś do zrobienia - gdzieś do bycia - co odciągało moje myśli, ale nie zmieniało to samopoczucia, apatii, poczucia stracenia czegoś na zawsze a może najzwyczajniejszego porzucenia całkiem. Bo Jim milczał. Leonora nie odnajdywała mojego prapapetu i wiedziałam, ze po prostu mnie unika, nie mogło być inaczej. Ostani raz przesunęłam po szyi Bibi nim przytulając się do niej nim z krótkim westchnieniem odsunęłam się by ruszyć do domu, najpierw dostrzegając kątem oka płomień, obawiając się pożaru ruszyłam do niego, za stajnie, ale im bliżej się znajdowałam tym wyraźniejszy kształ feniksa przyjmował. Zwolniłam, mimowolnie rozchylając usta. Wsłuchując się w melodię w jakiś sposób już znajomą - słyszałam ją przecież w krysztale, który uratował życie Jima. Krok za krokiem, bliżej i bliżej, dobrą, przyjemną, uderzajacą w sercu po raz pierwszy od dni inną nutą. Wyciągnęła rękę choć niepewna dlaczego - by poczucić jego ciepło, sprawdzić realność istnienia? Ale zniknął, jakby był ledwie wymysłem mojej własnej głowy. Mrugnęłam raz, potem drugim, przy trzecim dostrzegając pióre u moich stóp. Kucnęłam obok niego, odwracając głowę na dom. Wezmę je i pokażę Brendanowi - jeśli w domu był w ogóle. To była ostatnia myśl, nim zawirowało wokół mnie, a ja upadłam na tyłek z niezrozumieniem. Mechanicznie podparłam się dłońmi za sobą, nadal ściskając je w dłoni.
- Caradog? - to jego zobaczyłam jego pierwszego - a bardziej jego twarz, marszcząc brwi czując że mimowolnie czerwienie się odrobinę na wspomnienie tego jak ostatnio zachowywałam się pod antykwariatem. - Gdzie… - zaczęłam rozglądając się wokół, ale nim zdążyłam dotarło do mnie kto był drugą z jednostek. Znałam ten głos dobrze. Podniosłam się, splatając dłonie ze sobą milknąć całkiem. Odchrząknęłam, spoglądając w bok. - Cześć. - powiedziałam w końcu więc, bo to nie uprzejme nie przywitać się wcale. - To wasza sprawka? - zapytałam najpierw marszcząc brwi, ale wątpliwe, bo nie podejrzewałam żadnego z nich o coś takiego. - Dotknęłam pióra. - powiedziałam więc do nich, tęczówki skupiając na Cecilu, jakby miał znać odpowiedź. - Powinniśmy wejść? - postawiłam pytanie, sięgając po różdżkę spoglądając na szyld, byliśmy w Plymouth. Próbując odsunąć od siebie potrzebę o zażądanie od Jima wyjaśnień. Teraz nie było na to dobre, może te nie miały nadejść do mnie wcale.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Boczna sala [odnośnik]29.07.24 19:32
Okres festiwalu i zawieszenia broni był całkiem miłą odskocznią od rzeczywistości. Mogła się wtedy skupić bardziej na ogrodzie, na zwiedzaniu nieznanych zakamarków lasu, na zbieraniu grzybów czy odwiedzaniu krewnych. Do dziś najmilej i najcieplej wspominała spotkania w Weymouth z Celine; pamięć o rozmowach po wróżbach czy tańcu nad wodą, w świetle księżyca, dodawały jej otuchy w chwili, gdy cały świat nagle wywrócił się i stanął na głowie. Zamiast zatem łagodnego powrotu do standardowej ilości pracy – początkiem września po prostu w niej utonęła. Ilość potrzebujących medycznej pomocy czy wspomagających eliksirów przechodziła jej najśmielsze oczekiwania, a Prima – choćby warzyła eliksiry dniami i nocami – nie była w stanie samodzielnie pokryć zapotrzebowania znajomych uzdrowicieli ani Sanatorium. Mimo to – robiła co mogła. Wybywała na dłuższe wyprawy po ingrediencje, powierzając wtedy opiekę nad zwierzętami Edwinowi, zielarzowi zza rzeki. Uciekała się do swoich najsprytniejszych sztuczek, głowiła się nad nowymi skrótami w rtecepturach, porcjowała składniki tak, by wycisnąć z nich jak najwięcej.
Pracoholizm – wróg z dawna niewidziany – znów zawitał do jej domu. Niepostrzeżenie i cicho, jak podstępny lis zakradający się do kurnika, przyniósł ze sobą bezsenność i złudne wrażenie zdolności do pracy ponad siły, skupił jej uwagę na pracowni i na alchemii, na ruchach gwiazd wyznaczających najlepsze pory dojrzewania eliksirów. Zapomniała o świecie. Zapomniała o znajomych i gdyby nie wizyty członków rodziny – zapewne zapomniałaby także o nich.
O dzisiejszym spotkaniu też prawie zapomniała; wspomnienie niedawnej rozmowy z Brendanem o eliksirach nawiedziło ją w pracowni, nad dwoma kociołkami w których jednocześnie warzyła czyścioszka i podstawowe antidotum. Słowa aurora zadźwięczały jej w głowie w chwili odkorkowania fiolki ze sproszkowanym rogiem byka, a skołowana Prima przez chwilę przyglądała się fiolce w sposób prawdziwie podejrzliwy, jakby słowa, czy całe wspomnienie, było tam zamknięte przez cały ten czas. Nerwowo rozejrzała się po pracowni, wytarła przybrudzone dłonie w zapaskę, odnalazła wzrokiem niewielki zegar z drewnianą kukułką. Lada moment powinien się tu pojawić, powinna coś… coś zrobić.
Prima wróciła spojrzeniem do kociołków, upewniła się, czy aby każdy z nich bulgocze z odpowiednim zaangażowaniem i wyszła. W pośpiechu zdjęła z siebie zapaskę przeznaczoną jedynie do pracowni, potem pozbyła się także fartucha, ale zanim dotarła do sypialni, by wyjąć z szafy wełnianą narzutkę na ramiona – zatrzymał ją widok przedziwnej, lewitującej kuli. Prima w pierwszym odruchu odskoczyła jak oparzona, wpadła na pojedynczą komodę z wazonem w przedpokoju i cudem uratowała wazon przed upadkiem.
Kula światła jednak – dość nieproszona – nie rozmyła się, nie zniknęła, a gdy Prima przetarła zmęczone oczy palcami, dotarło do niej, że to nie kula, a feniks. Z wrażenia otworzyła bezwiednie usta, zaraz je zamknęła – nie chciała w końcu wyglądać jak pozbawiona wody ryba – i powoli odstawiła wazon z powrotem na komodę. Czy ten feniks… czy był prawdziwy? Jakie były szanse, że nagle spłonie? Ile z jego popiołu wyszłoby porcji Serum Prawdy?...
Pytania, dość praktyczne i do bólu skupione na pracy, rozmyły się w pokrzepiającej serce melodii, choć wydawało jej się, że ptak nie rozchylił nawet dzioba. Zniknął zaraz, równie niespodziewanie jak się pojawił, pozostawiając Primę z tuzinem pytań i opalizującym w słabym świetle świec piórem. Pochyliła się po nie, ujęła delikatnie w palce i krzyknęła, gdy szarpnęła nią nieznana siła.
Podróż świstoklikiem była dość nisko na drabince rzeczy, których spodziewała się tego wieczoru, tym bardziej, że rzeczona podróż zaprowadziła ją pod drzwi… knajpy? Pubu? Do jakiegoś miasta?... Co to było za… ach, Plymouth. Tam na rogu przecież kupiła ostatnio nową szpulkę nici.
Bez cienia zrozumienia spojrzała na dwóch nieznanych jej chłopców, potem zmierzyła wzrokiem rudowłosą pannę. Wydawało jej się, że widziała ją w Sanatorium raz czy dwa? Chyba tak, chyba tam…
Nie zdążyła zmartwić się o to, czy Brendan zastanie pustą chatę, bo nie minęła chwila, a pojawił się tuż obok. Poświęciła mu krótkie, kontrolne spojrzenie – wiesz co się dzieje? – a potem nagle zbladła, zamarła i przesłoniła usta dłonią. Trwała tak w pozie prawdziwego przerażenia przez parę sekund, nim w końcu wydusiła:
Brendan… ja… zostawiłam płomień pod kociołkami. I… obawiam się, że jeden z nich właśnie eksplodował.


świeć nam żywym, świeć umarłym


Prima Lovegood
Prima Lovegood
Zawód : wiedźma z lasu, alchemiczka
Wiek : 38
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa

śnią mi się wilki
i śni mi się krew

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +8
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11773-prima-howell#363431 https://www.morsmordre.net/t11803-dybuk#364592 https://www.morsmordre.net/t12230-prima-lovegood#376594 https://www.morsmordre.net/f405-lancashire-lisi-bor-chata https://www.morsmordre.net/t11805-skrytka-bankowa-nr-2547#364597 https://www.morsmordre.net/t11804-prima-howell#364594
Re: Boczna sala [odnośnik]30.07.24 14:19
Ostatnie tygodnie spędzał dzieląc czas między rodzinę, a pomoc najbardziej poszkodowanym. Zbiórki odzieży, kocy dawały namiastkę nadziei na lepsze jutro. Nie mógł więcej pomóc, ci co oddawali swoje rzeczy, sami nie posiadali wiele. Nie mógł oczekiwać od nich niczego więcej.
Wieczór spędzał na malowaniu kołyski dla dziecka. Nadal wizja tego, że za parę miesięcy będzie trzymał w ramionach małą istotę była dla niego nierealistyczna. Zdawała się elementem życia, który pasował do innych czasów. Jednocześnie czuł, że nie było lepszego momentu na zostanie ojcem niż właśnie teraz.
Walczył i działał dla lepszego świata, który mógł zostawić swoim dzieciom. Florka patrzyła na niego ze smutkiem kiedy myślała, że on nie dostrzega jej sarnich oczu. Nie prosiła go nigdy o to, aby zaprzestał swoich działań. Nie odwodziła go od Zakonu - rozumiała dlaczego to robi i wspierała go całym sercem. On zaś, odnalazł znów cel w swoim życiu. Walka nie wydawała się całkowicie przegrana i beznadziejna.
Katastrofa przytłoczyła ich wszystkich, odebrała oddech, sprawiła, że nic nie miało sensu, ale kiedy kurz opadł, kiedy zobaczył jak ludzie dalej wyciągają ku sobie pomocne dłonie, nie mógł popaść w marazm.
Przepisując pamiętniki, wracał do tych ważnych spotkań w Amazonii, do mądrości Indian. Pewien wódz, jednego z plemienia, nie chciał walczyć pomimo tego, że biały najeźdźca zbierał im ziemię i domy. Pragnął pokoju, podpisywał traktaty, zawierał umowy - walczył o przetrwanie bez rozlewu krwi. Kiedyś Herbert nazwałby takiego człowieka tchórzem i naiwnym głupcem. Teraz rozumiał jego postępowanie i to co mu przyświecało.
Skłamałby, gdyby powiedział, że nie jest zmęczony wojną i tym co się dzieje w kraju. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie wyczekuje pokoju i jakieś stabilizacji. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że pokój i stabilizacja nie były teraz w ich zasięgu. Druga strona nie będzie honorować zapisów układów lub stworzyłaby takie, aby jak najbardziej im zaszkodzić. Nie łudził się, że pod nowymi rządami mogliby żyć i wieść spokojne życie.
Pojawienie się feniksa oderwało go od pracy, uniósł wzrok znad kołyski i patrzył jak stworzenie do niego przemawia, chociaż nie otwierało dzioba. Rozumiał wezwanie, nie musiał zadawać pytań. Widząc pióro skojarzył fakty, więc kreśląc szybką notkę dla Florki dawał jej znać, aby się nie martwiła.
Wróci.
Zawsze wracał.
Chwytając pióro poczuł jak w okolicy pępka czuka ciągnięcie, niczym szarpnięcie w niewidzialną czeluść.
Opadł na starą, wysłużoną podłogę w knajpie, którą musiał kojarzyć. Jednak chwilę mu zajęło nim dokładnie się zorientował gdzie się znajduje.
-Szykuje się większe zebranie. - Zauważył otrzepując dłonie z kurzu i chowając pióro do kieszeni. Wyglądając przez okno bocznej sali dostrzegł parę innych osób, które kojarzył lub też znał, ponieważ miał przyjemność rozmawiać, działać razem w imię wartości jakie wszyscy wyznawali. Uchylił okno widząc, że wgapiają się w szyld, jakby nie rozumieli co się dzieje. -Zapraszam do środka. - Zawołał w ich stronę mając nadzieję, że nie musi głośno krzyczeć, a machnięcie dłonią i zachęta sprawi, że zaraz do niego dołączą.




Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Boczna sala [odnośnik]30.07.24 19:50
Londyn nie wymagał jej uwagi tej nocy, a sprawy podziemia wciąż trwały, informacje nieustannie spływały do jednostki i nie było już niczego co mogłaby dziś zrobić albo nadgonić by znów nie utonąć w papierologii i raportach. Wróciła do domu nieco wcześniej niż zwykle, przywitała się krótko z Kerrie, a widząc, że szwagierka właśnie rozpoczęła przygotowania do kolacji – odwiesiła płaszcz na wieszak i zajrzała do kuchni. Przejęła talerze i choć mogła nakryć do stołu za pomocą krótkiego ruchu różdżką, wybrała alternatywną, pozbawioną magii drogę, zagadując przy tym Kerstin o to co ciekawego kryje w garnku. Miłą niespodzianką okazał się fakt, że nie była to ryba – ten epizod zdawał się zażegnany, dzięki Merlinowi – a jakaś potrawka, której nazwa zdążyła wylecieć jej z głowy wraz z ułożeniem na stole ostatniego talerza. Gdy rozmowa zeszła na znane im obu gatunki roślin i kwiatów ozdobnych, czas zaczął płynąć zdecydowanie zbyt szybko. Zagadały się, a gorącą rozmowę o nowym kwietniku tuż obok tarasu przerwał stanowczy gwizd imbryka. Adda mimowolnie spojrzała na zegarek – było dobrze po siódmej – i ulotniła się na chwilę, przeszła do sypialni z zamiarem przebrania się. Eleganckie ubrania do pracy zaczynały nieco jej przeszkadzać; ciąża rozwijała się w jak najlepszym porządku, ale jej nieuchronną konsekwencją było stopniowo narastająca niewygoda.
Sypialnia przywitała ją ciszą i zapachem morza wlewającym się przez uchylone okno. Adda przystanęła w progu, przez chwilę obserwując poruszające się na wietrze firany, potem obrzuciła pomieszczenie krótkim, kontrolnym spojrzeniem. Wszystko wyglądało tak, jak rano, jakby tego miejsca w ogóle nie naruszył upływ czasu. Koszula, którą Michael zmieniał rano wciąż leżała na brzegu łóżka, tuż obok zalegał jej szlafrok i jeszcze inna sukienka, którą ostatecznie sobie odpuściła. Flakonik perfum zajmował swoje dumne miejsce na szafce nocnej, tuż przy niewielkim lusterku, a na drugiej – tej należącej do Michaela – leżała nadal ta sama książka. Co teraz czytał? Jeszcze wczoraj przecież go o to podpytywała, nawet przeczytała z pół strony, wygodnie wsparta o jego ramię, nim całkiem niepostrzeżenie zmógł ją sen; kolejna losowa drzemka, choć tym razem szczęśliwie we własnym łóżku.
Odruch przyszedł jej naturalnie; sięgnęła po odłożoną na bok koszulę i odwiesiła ją na wieszak, do szafy. Przez chwilę stała przed skromną kolekcją ubrań, znów przelotnie zerknęła na zegarek. Dochodziła ósma. Nie była pewna jak prezentował się na dziś jego grafik, nie wiedziała także czy nie został posłany na jakąś akcję w terenie, ale i tak przyszykowała mu ładny, porządny sweter na zmianę, na wszelki wypadek.
Czasem, w nielicznych momentach podobnych temu, czuła się naprawdę jak żona, jak pani domu. Czasem, podczas długich godzin poza Przystanią, zastanawiała się czy kiedykolwiek stanie się nią tak naprawdę.
Przejrzała pobieżnie własne stroje, w końcu wyjęła wygodniejszą spódnicę i bluzkę, ale nim zamknęła drzwiczki, jej uwagę zwabiła elegancka marynarka, którą Michael miał na ślubie. Palce musnęły materiał bezwiednie, a nim się zorientowała, już miała ją w dłoniach, przy twarzy. Wydawało jej się – wydawało do złudzenia – że wciąż pachnie tamtym ziołowym dymem. Że pachnie tamtą nocą i tamtym szczęściem. Błękitnymi runami, chabrami i mokrym piaskiem.
Gorejąca kula światła zastała ją przy szafie, jedną nogą w odmętach wspomnień, z twarzą wtuloną w ciemną marynarkę. Nie drgnęła i nie spanikowała, gdy światło przybrało postać feniksa; symbol był zbyt jasny by pomylić go z czymkolwiek innym. Wlana w serce pokrzepiająca melodia niosła ze sobą nową nadzieję, a pozostawione przez niego pióro wzbudziło w niej ognik ciekawości. Czym dokładnie było? Niosło ze sobą jakąś wiadomość? Dotknęła go kompletnie nieprzygotowana i to nieprzygotowanie odbiło się w dość chaotycznej podróży świstoklikiem. Gdy stanęła przed wejściem do pubu, okazało się, że nie jest jedyną osobą wezwaną na miejsce, ale z ich wszystkich najmniej spodziewała się zobaczyć tego złodziejaszka z Londynu. Nie pozwoliła zaskoczeniu odbić się w oczach ani w kładącym się na wargach półuśmiechu; wyrwanie z domu natychmiast wrzuciło ją w tryb pracy. Cokolwiek ją dręczyło, cokolwiek myślała na temat zbiegowiska, pozostawało ukryte.
Jesienny chłód szybko przeniknął materiał sukienki - Adda już chciała sięgnąć dłońmi, by rozetrzeć skórę, kiedy dotarło do niej, że wciąż ściska w ręce marynarkę. Bez skrępowania narzuciła ją na ramiona i splotła ręce na piersi. Kto jeszcze otrzymał wezwanie?


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
I found out
Treasures are always lost
Pleasures are long forgotten
Who are you now?
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Boczna sala [odnośnik]30.07.24 20:12
Rozmowa z Adrianą de Verley, jedynie pozornie przebiegająca bez trwalszego echa, ciążyła mu od tamtej pory na duszy każdego dnia poświęcanego na pracę i obowiązki, które w większej perspektywie zdawały się spektakularnie błahe. Niewiele rozmawiał ze smokologami w rezerwacie, nie spotykał się z przyjaciółmi i coraz częściej pozwalał sobie na branie dodatkowych wolnych dni, które spędzał potem daleko od domu angażując się w odbudowę wciąż dotkliwych zniszczeń. Większość inicjatyw na Półwyspie wychodziła od ludzi, te ziemie, uznawane przez rząd za zagrabione, nie miały dla obecnej władzy takiej wartości jak hrabstwa im poddańczych lordów, więc dowiadywał się o takiej czy innej potrzebie z ogłoszeń na tablicach i pocztą pantoflową na rynkach i w przytułkach. Odłożył na bok nieskoordynowane wcześniej wysiłki odnalezienia Lucindy na własną rękę, wierząc, że - tak jak obiecano - zwrócą się do niego we właściwym czasie. Pozostawał jednak wyczulony na pogłoski i wiadomości w gazetach, nerwy i niecierpliwość zagłuszając robotą, która dawała choć namiastkę poczucia, że robi coś słusznego - że nie jest całkiem bezczynny.
Odsunął od siebie nawet Celine, pod pozorem ofiarowania jej większej swobody w przededniu jej nowego życia. Drażniąca początkowo perspektywa oddania jej ręki Hectorowi Vale'owi stała się z czasem przyczynkiem ulgi i wygodną wymówką. Jego siostra była szczęśliwa, była pod dobrą opieką - a on kierował ją po cichu, na subtelny sposób, na drogę ku samodzielności, by nie dostrzegła, że sam izoluje się od wszystkiego co mogło odwrócić jego uwagę od celu. Co nim było? Pierwotnie myślał tylko o Lucy, tylko o jej bezpieczeństwie, lecz gdy odwiedzał coraz więcej miast i coraz więcej rzeczy widział na własne oczy zamiast tylko o nich płonnie czytać, rodził się w nim bunt, jakiego dotąd nie doświadczył - może poza zwalczaniem kłusowników we wczesnych latach kariery.
Potrzeba, by zrobić dla tych niezliczonych ofiar coś, co pozwoli ulżyć ich cierpieniom. Co da im bezpieczeństwo.
To brzmiało wystarczająco wzniośle, pomagało mu wieczorem zasypiać, gdy w napiętej ciszy szykował się na kolejne koszmary. Na pewno brzmiało lepiej niż zemsta, choć właśnie to słowo, to jedno słowo, wypalało się płomiennie w jego myślach nad ranem, a potem znikało porwane przez powiewy coraz zimniejszego powietrza.
Końcem października wyrzuty sumienia, niecierpliwość i gniew były już trudne do wytrzymania, zaczynał wierzyć, że nigdy nie zdoła się z nich otrząsnąć. Kiedy wieczorem grabił liście przed domem - nie dlatego, że nie mógł zrobić tego paroma machnięciami różdżki, potrzebował po prostu zająć czymś myśli i zmęczyć i tak spięte mięśnie na tyle, by być w stanie zasnąć - gorejąca kula żywego ognia początkiem też wzbudziła w nim wyłącznie defensywną złość. Dopiero rozpoznając w niej feniksa, jego senną melodię, którą słyszał wcześniej tylko raz w życiu, gdzieś w południowej Europie podczas podróży, zadrżał, wypuścił grabie z ręki i wstrzymał odruch sięgnięcia po różdżkę. Przyglądali się sobie przez chwilę, magizoolog i feniks, i nawet smutne świergoczenie Marleny na nadchodzący deszcz zamilkło, jakby i ona zechciała go wysłuchać. Ale stworzenie zniknęło zanim zdążyłby go dotknąć. Na ziemi leżało tylko samotne pióro, które podniósł po dłuższej chwili wahania.
Nie był nawet zaskoczony, gdy okazało się świstoklikiem. Mimowolnie wyprostował plecy i zacisnął pięści, jakby wszystko co robił i myślał przez ostatni miesiąc było zaledwie preludium do dzisiejszego wieczoru. Był gotów stanąć przed Zakonnikami Feniksa z dumą i pewnością, z uniesioną brodą... ale potem zdał sobie sprawę, że stoi tylko przed barem w Plymouth i że towarzyszą mu - niepokojące - także dziewczęta i na oko ledwie pełnoletni chłopcy. Nie tylko, fakt, bo rozpoznał Herberta, rozpoznał Weasleya, znanego aurora i rozpoznał...
- Prima? - To do niej podszedł w pierwszej kolejności i choć miał ochotę złapać ją za łokieć, zatrzymał się w pewnej odległości, krzyżując ramiona na szerokiej piersi. - Co ty tu u diabła robisz? - zreflektował się, złagodniał. - Powinnaś być w domu, powinnaś... - Być bezpieczna.



This is my
home
and you can't
frighten me
Elric Lovegood
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
all of them dreams
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9649-elric-lovegood https://www.morsmordre.net/t9725-vincent#295249 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9724-skrytka-bankowa-nr-2210#295204 https://www.morsmordre.net/t9723-elric-lovegood#295203
Re: Boczna sala [odnośnik]31.07.24 15:10
Stąpał po krawędzi stromego dachu, wyglądając patrolu przemierzającego ulice pod nim. Stopa za stopą, jedna obok drugiej, z ramionami ostrożnie - nieznacznie - odciągniętymi na boki. Godzina policyjna jeszcze nie zapadła, ale lepiej czuł się na górze, niż na dole, jak kot, który w wysoko zajętej pozycji dostrzegał swoją szansę na wolność. Zamierzał zajść do Yulii, a potem do Jima, sprawdzić, czy byli w domu, zająć czymś wieczór, noc dopiero się zaczynała - może przejdą się na jakąś potańcówkę? Może nad wodę? Do knajpy? Nie zaszedł jednak daleko, gdy ponad dachem objawiło się światło, światło już mu znane, światło budzące w sercu żar i płomień rewolucji. Wpatrywał się w nie przez chwilę bez ruchu, nim kącik ust uniósł się w górą, witając stworzenie, które mogło dać tylko nadzieję. Nie mógł bać się przy nim niczego. Po krótkiej chwili zaczął dostrzegać i rozpoznawać jego rysy, jego sylwetkę, jego kształt, ptak patrzył na niego - jakby chciał mu coś powiedzieć. Nie pojawił się tu tylko po to, aby się przywitać, prawda? Kiedy widział go po raz ostatni, feniks przybył, bo Marcel potrzebował jego pomocy - choć jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. Usta uniosły się w wyraźniejszym uśmiechu, gdy dobiegła go jego pieśń, równie piękna jak ostatnio. Pochylił się, kładąc dłonie na stromym dachu i, niewiele myśląc, zaczął wdrapywać się w górę, w kierunku stworzenia - gdy jednak znalazł się na samej górze, zwierzę już zniknęło, pozostawiając po sobie tylko błyszczące złociste pióro. Takie samo jak ostatnio. Przysiadł na szczycie, wyglądając na zamgloną okolicę, szukając znaku, czegokolwiek, do czego feniks mógłby go wołać - lecz nie dostrzegał niczego ani nikogo. Fawkes nie objawił się bez powodu, czegoś oczekiwał. Czego? Zagadka rozwiązała się sama chwilę później, gdy ze ściągniętą bez zrozumienia brwią sięgnął dłonią po pióro, a gdy tylko pochwycił go w dłonie - poczuł szarpnięcie w okolicy pępka...
Opadł miękko na lekko zgięte nogi, prosto między Jamesa i Caradoga - kiedy się wyprostował, zgarnął z oczu złociste włosy, dostrzegł przyjaciół, których powitał ze szczerym uśmiechem, przewieszając się przez ich ramiona własnymi na powitanie. - Cześć! - zawołał do nich z entuzjazmem. - Lady Neala - powitał i ją, z rozbawieniem, kłaniając się przed nią nisko - ukłonem nieeleganckim, ale teatralnym. Pochwycił uwagę Herberta, który wyjrzał za okno i wyciągnął ku niemu rękę gestem przywitania - kiwając brodą przyjaciołom na drzwi wejściowe. - Chodźmy. To musi być coś ważnego - podsunął, oglądając się przez ramię na pozostałych gromadzących się czarodziejów, spoważniał, bo zaczynał zbierać się mały tłum. A to z pewnością nie działo się bez powodu. Odnalazł spojrzeniem wzrok Adriany i z daleka kiwnął jej głową, ale nie podszedł, zamierzając za przyjaciółmi wejść do wnętrza Króliczej Łapki.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Boczna sala [odnośnik]31.07.24 15:53
Mówiła, że tego lasu pilnowały błędne ognie. Błądził między pniakami, był pewien, niedaleko od jej chaty, miał przyjść po eliksiry, gdy nad rozległym bagnem rozgorzał jasny blask płomienia - nie poruszył się, patrząc na to zjawisko z oddali, bez emocji, bez ruchu, bez żadnego gestu. Stał naprzeciw tego, gdy z wolna zaczynał się orientować, że czym rzeczywiście był ten ogień, stworzeniem, zwierzęciem, ptakiem. Fawkes. Tu? Nie zjawił się tu przypadkiem, przybył do niego - dlaczego, tego wiedzieć nie mógł. Stał i patrzył, biorąc głęboki oddech tym świeżym leśnym powietrzem, nie odejmując wzroku od ognia. Słyszał jego pieśń - znajomą, bliską sercu, choć przez ostatnie miesiące dla niego martwe równie mocno, jak martwy był on sam. Gdy ją słyszał, czuł się żywy. Bardziej chyba nawet, niż kiedykolwiek dotąd. Pieśń szarpała zapomnianymi emocjami, sięgała po wspomnienia pogrzebane pod warstwą trudnych przejść niewoli, pieśń nie dawała nadziei, ona była nadzieją - i obietnicą zarazem, przyrzeczeniem lepszych dni. Wiedział, że to osiągną, potrzebowali tylko czasu. Wykonał kilka ostrożnych kroków w kierunku światła, lecz to wkrótce rozmyło się pośród drzew. W powietrzu błysnęło złociste pióro, które, kołysząc się, zaczęło powoli opadać w błoto. Przechwycił je nim zostało zbrudzone - pewnie powinien był to przewidzieć, teleportacja nie mogła wzbudzić czujności ani przerażenia, nie po pieśni, którą usłyszał i której znaczenie tak dobrze znał. Nie po pieści, którą płynęły jego blizny, bezwiednie zacisnął palce zdrowej dłoni w pięść.
- Prima - wypowiedział jej imię, gdy była pierwszą, którą dostrzegł, po przeniesieniu się na miejsce. Wyglądał znacznie zdrowiej, niż gdy widzieli się ostatnim razem - wracał do formy szybko. Zaopiekowała się nim rodzina, a on sam pozostawał pełen niezłomnej determinacji. Cienie pod oczami zanikały, szara skóra zaczynała nabierać koloru, ruchom brakowało słabości. Kościste ciało nabierało masy. Od razu rozejrzał się wokół, dostrzegając Adrianę i Nealę - pierwszej kiwnął głową, na drugiej zogniskował spojrzenie chwile dłuższe, łypiąc okiem na otaczające ją towarzystwo. Przez chwilę taksował wzrokiem Jamesa. Nie wiedział, że działał dla Zakonu Feniksa i po prawdzie wciąż wydawało mu się to raczej nieśmiesznym żartem. - Co zrobiłaś? - Słowa Primy wyrwały go z tego zamyślenia. Poczuł, że robi mu się gorąco. Wybuch kociołka mógł doszczętnie spalić chatę znajdującą się przecież - na domiar złego - pośrodku lasu. Nie mogli tam wrócić teraz, jeśli zostało zebrane spotkanie, czy potrwa długo? Nie mógł wiedzieć. - Nie możemy stąd wyjść teraz, Zakon nas wezwał. Jak... duża mogła być ta eksplozja? - zapytał z zawahaniem, bo nic nie wiedział o alchemii, ale czuł, że wcale nie chciał słyszeć odpowiedzi. Czarodziej w oknie zaprosił ich do środka, kiwnął mu głową - nie wiedział, kim był. Obejrzał się na mężczyznę, który zbliżył się do czarownicy, ignorując jego obecność.
- Ma rację - przyznał na słowa Elrika, kiwając głową, bo gdyby Prima rzeczywiście była w domu, niekontrolowana eksplozja kociołka mogłaby okazać się problemem znacznie mniejszej wagi. Tak czy inaczej, nie wyszła stamtąd z własnej woli. - Usiądźmy w środku. Wrócę z tobą potem i... zajmiemy się tym - rzucił z konsternacją, czy w ogóle będzie się czym zająć, czy pół lasu stanie już w ogniu? Gestem zaprosił ją do środka, przepuszczając przodem.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Boczna sala [odnośnik]31.07.24 16:42
Godzina zamknięcia sklepu zbliżała się nieubłaganie. Ruch tego dnia był dość spory, dzwonek zawieszony nad drzwiami rozbrzmiewał raz za razem, czasami nie pozwalając Oliverowi dokończyć myśli. Cieszył się jednak, że miał co robić — każdy zadowolony klient oznaczał bowiem kolejne knuty i sykle, czasami nawet galeony do sakiewki. Po lecie pozostały tylko wspomnienia — głównie bolesne, z jasnymi przebłyskami. Łapał się czasem na tym, że umyślnie uciekał od nich myślami, ale nie był to pierwszy raz, gdy pozostawiał przeszłość za sobą. Może za którymś razem przyzwyczai się do tego uczucia, patrzenie wyłącznie w przyszłość wejdzie mu w nawyk. Ostatecznie przecież niczego mu nie brakowało — zostawiając za sobą stare, otworzył się na nowe. Gotowy był stawiać kolejne kroki, pozwalać sobie na korzystanie ze zdobywanej mozolnie, ale i sprawnie pewności siebie. Kurze wzbite szokiem opadły, a on nabierał zimnego, wieczornego powietrza w usta, gdy zamknął drzwi sklepu na klucz i obserwował, jak zaklęty sklepowy szyld zmienia swe przesłanie z "otwarte — zapraszamy" na "przepraszamy — zamknięte".
Krzątał się jeszcze po wnętrzu sklepu, przy pomocy ścierki pozbywając się wszystkich — faktycznych i tylko będących wytworem wyobraźni — drobinek z kontuaru, szafek oraz gablot. Mógłby zatrudnić kogoś do sprzątania, miałby na to możliwości, ale nadal nie pomyślał jeszcze nad detalami, które mógł zaproponować odpowiedniemu kandydatowi. Nie chciał bowiem mamić ludzi obietnicą czegoś, czego otrzymać od niego nie mogli. Miał w Dolinie Godryka dobrą reputację, mama i tata się za niego nie wstydzili, szkoda byłoby to tracić, czyż nie?
Ostatecznie przerzucił sobie materiałową ścierkę przez ramię, wychodząc na moment na tyły sklepu. Otworzył tylne drzwi, oparł się czołem o framugę, a oczy zwrócił ku niebu. Do pełni księżyca jeszcze tydzień, miał czas na przygotowania. Rodzina nie wyczuła jeszcze podstępu — nic dziwnego, że alchemik właśnie w pełnię znikał na całe noce, wszyscy wiedzieli, że odpowiednie ułożenie gwiazd wpływa na siłę eliksiru. Nie dziwili się również, że po nocnym warzeniu wracał do domu zmęczony i cały dzień spędzał w łóżku. To przecież zwyczajne następstwa zarwanej nocy, czyż nie?
Dziwił się natomiast Oliver. Nie spodziewał się bowiem, że ciemność wieczoru rozświetli mu gorejąca kula, której kształt rozpoznał niemalże od razu. Feniks ukazywał mu się już któryś raz, a za każdym razem był tak samo piękny. Jego obecność zawsze zwiastowała coś dużego, wielkiego i ważnego. Summers był czuły na znaki, na pewno przez ostatni rok jeszcze bardziej, niż by się tego spodziewał. Jego dłoń uniosła się, niemalże bezwiednie, on sam przestąpił kilka kroków, aby zbliżyć się do feniksa, zobaczyć go z bliska. Czy to mógł być ten malec, którego widzieli w Oazie, jeszcze w maju? Serce mężczyzny zalała niespodziewana fala ciepła. Jeżeli to faktycznie on — cudownie.
Nie miał jednakże czasu na dokończenie rozmyślań, feniks zniknął niemal tak prędko, jak się pojawił, pozostawiając po sobie jedno, złociste pióro. Nauczony doświadczeniem — miał bowiem w swojej kolekcji już dwa takie pióra — schylił się po nie, a gdy tylko palce zetknęły się z piórem, poczuł charakterystyczne i dobrze znane szarpnięcie w okolicy pępka. Zacisnął oczy...
A kiedy je otworzył, odnalazł się w sali pełnej znajomych (i nie) twarzy. Potrzebował chwili, zamrugał kilkukrotnie, nim uznał, że równowaga nie zamierzała sobie robić z niego figli, a wtedy też jego spojrzenie spoczęło na Marcelu, Neali, Jimie i chłopaku, którego kojarzył z Doliny Godryka, ale nigdy nie pamiętał, czy miał na imię Caradog, czy Cecil.
— Hej, dobrze was widzieć — przywitał się z całą czwórką, po czym obejrzał się przez swoje ramię, wskazując na drzwi prowadzące do pubu. — Wchodzicie? — dopytał, ale zanim pozwolił im dojść do głosu, dodał — Jak nie, to zajmę wam najlepsze miejsca — błysnął zębami w uśmiechu, na dłużej spojrzenie zatrzymując na Marcelu, ostatnim razem poradzili sobie całkiem nieźle, no może nie licząc tego, że Oliver umarł, ale ostatecznie nic złego się nie stało. Chciał dopytać, gdzie był Steff, długo go nie widział, ale założył, że pewnie był już w środku. Nawołujący do wejścia Herb zwrócił na siebie uwagę wysokiego blondyna, który w kilku długich krokach dostąpił do okna, w którym dojrzał... Niegdyś kuzyna.
— Już idę, nie musisz tak krzyczeć — rzucił do niego rozbawiony, niedługo później pchając drzwi wejściowe pubu, aby wejść do środka.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Boczna sala [odnośnik]31.07.24 19:49
Po raz pierwszy od tygodni miała wolny wieczór, bo Henry wrócił do pełnej sprawności i mogli podzielić się obowiązkami bardziej po równo. Wieczorne audycje grała teraz co drugi dzień, poranki prowadzili czasem razem, innego dnia przychodziła na popołudnia. Rutyna, którą wypracowała, nagle się zmieniła, próbowała znów w nią wejść pewnym krokiem, ale wcale nie było to łatwe. Dzisiaj jednak było jakoś prościej. Od rana oddech smakował inaczej, audycja z alchemikiem, którego zaprosili, skończyła się niespodziewanie szybko, a popołudniu Wiśniowy Sad pożegnał ostatniego gościa, o którego przez kilka ostatnich dni dbał. Znalazła dla siebie kilka chwil na dobrą książkę, nad którą szybko zaczynała zasypiać. Dopóki nie usłyszała tego... śpiewu. Kładła się na jej uszach niczym najpiękniejsza z kołysanek. Uchyliła powoli powieki, rozkoszując się melodią, ale na jej twarz prędko wstąpił grymas skrzywienia, kiedy jasne światło dostało się do wrażliwych źrenic. Usiadła na łóżku z przestrachem, który szybko okazał się nieuzasadniony - jasne pióra skrzyły niczym żywy ogień, oczy spoglądały na nią tak jasno, napełniając nadzieją, która przepływała przez skórę aż do serca. Wyciągnęła palce, żeby dotknąć zwierzęcia, ale światło nagle zniknęło. Nie rozumiała. To sen? Była zmęczona, to pewne, ale nie aż tak, żeby przeżywać to na jawie. Nawet się uszczypnęła - zabolało. Chciała już wrócić na łóżko i zakopać pod pościelą, ale złoty błysk przykuł jej spojrzenie. To naturalne, że chciała sięgnąć po pióro, przyjrzeć się mu bliżej, sprawdzić.
Nienaturalnym był fakt, że to samo pióro przeniosło ją w czasie i przestrzeni. Pisk ugrzązł w gardle, w czasie lotu czuła wilgotne wciąż loki łaskoczące ją po twarzy. Niemal wpadła na ścianę budynku po wylądowaniu.
- Na zgniłe cukinie! - burknęła pod nosem, rozglądając się natychmiast po okolicy, prawą dłonią szukając specjalnej szlufki przy pasku. Była tam. Ale nic prócz niej nie miała. Nawet książka wypadła jej z dłoni. Wydawało jej się, że usłyszała znajomy głos, głos Herberta, jej kuzyna, a przy drzwiach zobaczyła parę znajomych twarzy, w tym jedną leżącą. Podeszła pewniejszym krokiem, po drodze wychwytując tablicę nad pubem, obwieszczającą, że znajdują się w „Króliczej Łapce”. - Potrzebujesz pomocy, Jimmy? - uśmiechnęła się do niego ciepło, nieco niezręcznie przez jego obecną sytuację, od razu podając mu rękę, żeby się podciągnął. - Cecil? Neala? Wy też... - chciała zapytać o pióro, które miała w dłoni, ale podobne miała Neala. To nie mógł być przypadek. Zobaczyła przy nich również kogoś nieznanego, choć na pewno ich rówieśnika. Jej matula zapewne określiłaby go mianem blondwłosego cherubinka. - Rosemary Sprout, miło mi.
Dosłownie na sekundę zakotwiczyła się w niej myśl, że dzika magia wyrwała ją z ciepłego domu i wrzuciła na młodzieżową potańcówkę, ale uleciała, kiedy dostrzegła znajomą sylwetkę Brendana i przyjemny uśmiech Herberta. Uśmiechnęła się na powitanie.


nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
Rosemary Sprout
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t12268-rosemary-sprout#377422 https://www.morsmordre.net/t12354-pestka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f472-devon-wisniowy-sad-dom-sproutow https://www.morsmordre.net/t12373-szuflada-romy#380862 https://www.morsmordre.net/t12361-rosemary-sprout#379855
Re: Boczna sala [odnośnik]31.07.24 20:39
Choć minął już ponad tydzień od przeprowadzki, wciąż przyzwyczajała się do Szkocji, a także do samej Gajówki. Znała rozkład domu należącego do Adriany, pojawiała się w nim przecież w roli gościa, niekiedy nawet zostawała na noc, lecz teraz – teraz, nie licząc zwiedzającego każdy zakurzony kąt kuguchara Rolanda, była w nim całkiem sama. Brakowało krzątającej się po wnętrzu przyjaciółki, należących do niej bibelotów, pamiątek i zdjęć; również cała kolekcja zdobiących wcześniej wnętrze kwiatów przeniosła się wraz ze świeżo upieczoną panią Tonks do dalekiego Somerset, przez co wnętrze utraciło na wcześniejszej przytulności; sprawiało surowsze, bardziej ascetyczne wrażenie, z którym Maeve nie zamierzała walczyć. Nie miałaby nawet jak. Swoich rzeczy nie miała wiele, znaczną część dobytku zostawiła w Londynie, z którego uciekła podczas Bezksiężycowej Nocy, a niemalże wszystko to, co udało jej się zdobyć w późniejszych miesiącach, podczas trwania wojny, zostało pogrzebane pod ruiną Lisiej Nory. Zmianę otoczenia przyjmowała jednak z niekłamaną ulgą. Odkąd wróciła do kraju i poznała rozmiar sierpniowej tragedii, która pozbawiła ją nie tylko bliskiego sercu czarodzieja, ale i dachu nad głową, nadużywała gościnności Adriany i jej nowej rodziny. Była im wdzięczna za pomoc w tym trudnym, może nawet najtrudniejszym momencie, lecz od samego początku nie planowała zostawać na ich głowach na dłużej. Rozważała wyprowadzę do Menażerii Woolmanów, do Plymouth, nim jednak podjęłaby decyzję, przyjaciółka zaproponowała alternatywne rozwiązanie, napomykając o pustej Gajówce.
Czy kiedykolwiek zdoła jej się za to odwdzięczyć? Za zrozumienie i wsparcie? Wątpliwe. Czuła, że daje jej od siebie mniej niż otrzymuje w zamian, że wciąż skuwająca serce żałoba skutecznie utrudnia bycie taką, jaką być powinna. Ta natrętna myśl kierowała nią, gdy zasiadała przy stole z zamiarem skreślenia choćby krótkiego listu – może w ten sposób łatwiej odnajdzie właściwe słowa. Podziękuje jak należy. Nim jednak zdołałaby napisać wiadomość, którą mogłaby uznać za zadowalającą, kątem oka dojrzała rosnącą za oknem kulę światła; hipnotyzującego, potęgującego ledwie tlącą się na dnie serca nadzieję. Palce wciąż miała brudne od atramentu, nie myślała jednak o tym, nie w takiej chwili, zacisnęła je na drewienku leżącej na blacie różdżki i prędko wyszła do ogrodu, próbując przy tym uważać na sięgające ku niej chaszcze i wykopane przez bezpańskie psy dziury.
Czy to mógł być feniks...? Nigdy nie widziała żadnego na własne oczy. Słyszała opowieści, karmiono ją legendami, lecz nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała, że kiedyś stanie z jednym twarzą w twarz; zamarła w bezruchu, odwzajemniając spojrzenie mitycznego ptaka. Jego pieśń była piękna, chwytała za serce, zachęcała do zapomnienia o tym, co złe – a tego przecież chwilami pragnęła najbardziej, zapomnienia, gdy już stawała nad myślodsiewnią i rozważała pozbycie się chociaż niektórych wspomnień; tych bolesnych i tych, które odzywały się w jej piersi trudną do zniesienia tęsknotą. Bezwiednie wyciągnęła ku feniksowi dłoń, jak gdyby chcąc przekonać się w ten sposób, czy to nie sen, podejrzanie czarowny i piękny.
Ptak zniknął równie szybko co się pojawił, pozostawiając ją z poczuciem niedosytu – nim jednak zdołałaby się na tym odczuciu skupić, na powrót pogrążyć w rozgoryczeniu, impulsywnie sięgnęła do zostawionego na skąpanej w półmroku trawie pióra. Nie zdążyła przygotować się na to, co nastąpiło ledwie ułamek sekundy później; nagłe szarpnięcie, mdłości, niechcianą podróż... gdzie? Dopiero gdy zdążyła rozejrzeć się dookoła, ujrzeć kilka znajomych twarzy, i zaczęła łączyć ze sobą kolejne kropki, panika zelżała, tak samo jak zelżał kurczowy uchwyt na różdżce. „Królicza Łapka”, Plymouth, znała to miejsce.
Unikała kontaktu wzrokowego, nie czując się jeszcze na siłach, by rozpoczynać z kimkolwiek rozmowę; wpierw musiała odzyskać spokój ducha i zrozumieć, co się działo, czy miała powody do zmartwień. Czyżby przegapiła jakąś wiadomość? Doszło do kolejnej tragedii? Katastrofy? Zdanie zmieniła w chwili, w której dojrzała sylwetkę Adriany; przyśpieszyła kroku, by zrównać się z przyjaciółką, móc dojrzeć wyraz jej twarzy.
Rozumiesz coś z tego? – zapytała tylko, bo przecież teraz ważniejsze były konkrety, fakty, niż to, że jeszcze chwilę temu załamywała ręce nad nieudolnie kreślonymi podziękowaniami.


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Boczna sala [odnośnik]31.07.24 20:55
Wyszła na ganek niewielkiej gajówki, zasiadając na drewnianej pozornej niby ławce, schorniona daszkiem przed potencjalnym deszczem, gdyby spadł z nieba, odpalając różdzkę fajkę. Zdobycie ich nie było łatwe. Odchyliła się, opierając plecy o drewno niewielkiego budynku zaciągając papierosem, patrząc przed siebie w zastanowieniu. Zjebało się tyle w tak krótkim czasie, że miała wrażenie że problemów jedynie przybywa zamiast maleć. Nadal nic nie wiedzieli, fakt, że stała się odpowiedzialna za jej pojamanie osiadał jedynie mocniej na jej ramionach ciężarem. Zniknięcie kilku silnych zakonników na pewno nie wpływało dobrze na morale reszty. Jej? Zbyt wiele rzeczy miała do zrobienia, by zastanowić się nad tym bardziej. W biurze aurorów niezmiennie pozostawały rzeczy do zrobienia, nawet taka chwila jak ta, którą złapała teraz nie była częsta, choć przeczuwała podświadomie, że nie będzie trwała długo.
Nie myliła się, kiedy kątem oka dostrzegła kulę światła niedaleko siebie okazująca się feniksem. Mogła być tylko jednym - wezwaniem, nie sądziła by mogła być czymkolwiek innym. Patrzyła na jego sylwetkę krótką chwilę, nadal opierając tył głowy o chatkę nim nabrała powietrza w płuca wypuszczając je powoli, zaciągając się ostatni raz papierosem którego zgasiła w popielniczce obok wchodząc na krótką chwilę do domu by zabrać swój pas z nakładkami i kilka podstawowych rzeczy, które mogły się przydać. Trudno było powiedzieć, czy znajdzie się od razu na miejscu akcji o której wiedział więcej ktoś kogo miała tam spotkać, czy to wezwanie na spotkanie. Przygotowana w ciemnym płaszczu z włosami związanymi w prostą kitkę z tyłu głowy sięgnęła po pióro bez zaskoczenia upewniając się, że jest ono świstoklikiem, który pociągnął ją za sobą.
To nie był jej pierwszy raz, zachowała w jakiś sposób równowagę, wciskając zaraz ręce w kieszenie spodni które miała na biodrach, przy okazji odsuwając do tyłu poły ciemnego płaszcza. Rozglądając się wokół, mierząc spojrzeniem jednostki spod ronda czarnego kapelusza, który miała na głowie. Widocznie nie zebrali się jeszcze wszyscy. Zdąży zapalić jeszcze jednego papierosa nim to się stanie. Bez słowa ruszyła w kierunku wejścia obrzucając krótkim spojrzeniem kilku młodziaków w tym tego, który kiedy ostatnim razem go widziała wykłócał się z jej siostrą i komplementował jej wianek, na chwilę zerkając też na Carringtona. Z początku widząc głównie młodzież zastanawiając się, czy miała dziś przeprowadzić jakieś przysposobienie do życia na wojnie o którym zapomniała, ale widok Brendana i Ady sprawił że odetchnęła odrobinę. Wcisnęła fajkę w wargi odpalając ją wraz z kolejnymi krokami z którymi zbliżała się do pubu. Zatrzymała się przy bratowej.
- Adda, Maeve. - przywitała się, zaciągając papierosem skinając krótko głową. Obróciła w pół kroku tak, by widzieć, kto jeszcze zjawi się przed wejściem do pubu - kogo dzisiaj zabraknie?



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Boczna sala 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Boczna sala [odnośnik]01.08.24 14:51
To był z pewnością długi dzień. Przywykła już do tego, że praca zarówno jej, ale i Teda nie zamykała się w granicach ośmiu godzin na etacie. Oboje musieli być zawsze gotowi na wezwanie, czasami musieli żegnać się ze sobą w środku nocy albo nad ranem, ale tak długo, jak do siebie wracali — ona do niego, on do niej — mogła to akceptować. To przecież trwać będzie tylko tyle, ile to konieczne. Tylko tyle, ile trwać będzie wojna. Później będą mogli ze spokojnym sumieniem kontynuować swoje, o wiele spokojniejsze, życie zawodowe. Odłożą wystarczająco pieniędzy, aby kupić mały domek, który wypełnią ciepłem, a z czasem także śmiechem dzieci. To piękne marzenie pozwalało Iris wykrzesać z siebie jeszcze więcej siły, nawet wtedy, kiedy wydawało jej się, że nie pozostało jej wiele.
Właśnie przechodziła przez jedną z nieuczęszczanych często alejek parku. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności, dlatego w momencie, w którym pojawiła się przed nią gorejąca kula, musiała wznieść ramię w górę, próbując osłonić się przed niespodziewanym źródłem światła. Dopiero po chwili spróbowała powoli podnieść powieki, jednocześnie opuszczając ramię. Im bardziej wyostrzało się jej pole widzenia, tym bardziej nie wierzyła w to, co zastała przed sobą. Feniks, co do tego nie miała wątpliwości. Ale co on tutaj robił? Czekał na nią, aż będzie tędy przechodzić? To była jej zwyczajowa droga powrotna, ptak musiał mieć jakiś cel w pojawieniu się akurat tutaj. Był piękny. Zaskakująco piękny, jeszcze nigdy nie widziała feniksa na własne oczy, a na pewno nie tak blisko. W głowie zajaśniała myśl, że powinna pobiec do Menażerii, po Teda. Pokazać mu to piękne stworzenie, na pewno podzieliłby jej entuzjazm. Ręka wzniosła się w górę, przestąpiła krok do przodu, aby spróbować dotknąć stworzenia, lecz nim zdołała zetknąć opuszki palców z ognistymi piórami, stworzenie zniknęło, pozostawiając po sobie tylko jedno z piór.
— Szkoda, że nie mogliśmy cię zobaczyć... — szepnęła z żalem, tylko do siebie, bowiem pozostała na ścieżce sama. Ukucnęła jednakże przed piórem, debatując, czy powinna je ze sobą zabrać. Ostatecznie wygrała myśl, że byłoby ono piękną pamiątką. Dowodem, w razie jakby Ted jej nie uwierzył. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mógłby, ale wolała być przygotowana na każdą ewentualność. Nie myśląc więcej, chwyciła za pióro, lecz nie spodziewała się tego, co stanie się dalej. Szarpnięcie w okolicy pępka i przeniesienie — niedaleko, bowiem dalej w Plymouth, na całe szczęście. Jednakże nie udało jej się utrzymać równowagi i z niepewnej pozycji w kuckach, upadła już zupełnie na pupę. — Ała — mruknęła, podnosząc się na równe nogi, gdy tylko zauważyła, że wcale nie była w okolicy sama. Właściwie wokół roiło się od ludzi, niektórych znała z Ministerstwa, niektórych widziała pierwszy raz w życiu. Otrzepawszy płaszcz (który uchronił spódnicę od ubrudzenia), zagarnęła kosmyk włosów za ucho, uśmiechając się promiennie. Nic się przecież nie stało, prawda? Skinęła głową mijanym pracownikom ministerstwa, chociaż rozglądała się za kilkoma znajomymi twarzami. Skoro byli tu pracownicy podziemia, czy mogła spodziewać się zobaczyć tu Billa? Zawsze to raźniej, gdyby znaleźć się w tym miejscu z kimś znajomym.


It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946

Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Boczna sala
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach