Morsmordre :: Devon :: Plymouth :: Pub "Królicza Łapka"
Boczna sala
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
Boczna sala
Małe, dość puste pomieszczenie z wysłużoną drewnianą podłogą pokrytą wytartymi śladami. Pod ścianami stoi kilka ław, lecz oprócz nich próżno by szukać innych mebli - poza stoliczkiem z dużym gramofonem, pod którym znajduje się karton z podpisanymi płytami. Sala służy potańcówkom rozkwitającym wieczorami; zbierają się tu goście w każdym wieku, żeby ruszyć do tańca, a ci, którym doskwierają wszelkie opory, mogą pozbyć się ich dzięki mnogości alkoholów oferowanych przy barze.
Zadania zostały rozdzielone, grupy się uformowały, a Minister zamknął spotkanie. Choć mieli przyzwolenie by jeszcze pozostać w sali – Adda nie zamierzała z niego skorzystać. Nagła teleportacja wyrwała ją z domu tuż przed kolacją, miała przecież tylko się przebrać i wrócić pomóc Kerstin; po tak długim czasie pewnie już zaczęła zastanawiać się co się stało, ba, pewnie nawet zaczęła się martwić. Musiała wrócić choćby po to by ją uspokoić i w dwóch słowach wyjaśnić co się stało. Potem… – Adda westchnęła krótko i zamknęła teczkę, gdy z Maeve już przeleciały treść wzrokiem – potem będzie musiała się zebrać do Londynu, sprawdzić teren przy Salonie Luster, rozeznać się lepiej w sytuacji. Szczególnie teraz, w nocy, gdy rozkład patroli będzie inny.
Wyglądało na to, że po raz kolejny nie będzie jej w domu dłużej niż zakładała.
– Widzimy się w kwaterze – rzuciła do Maeve na odchodne; rankiem zamierzała się z nią spotkać w Plymouth, w siedzibie Demimozów, i omówić zebrane informacje. Musiały się odpowiednio przygotować.
Podniosła się z zajmowanego siedzenia i zamknęła trzymaną w dłoniach teczkę – będzie to musiała jeszcze raz przeczytać, na spokojnie – zwinnie wymknęła się spomiędzy ławy i stołu, przy okazji zabierając także jedną z pozostawioną przez Ministra świec. Przedmiot wciąż wydawał jej się nierealny, dziwny, przesiąknięty do cna magią.
Tuż przed wyjściem spostrzegła Justine przekazującą Marcelowi jakąś fiolkę – pewnie eliksir – ale szwagierka zaraz potem zniknęła za drzwiami. Adda wykorzystała moment na złapanie chłopaka sam na sam.
– Postaraj się nie umrzeć, hm? – rzuciła pół-żartem, pół-serio w stronę Marcela i ścisnęła go za ramię. – Mamy z Maeve parę planów wobec ciebie. Trudno będzie je zrealizować z duchem. Powodzenia – dodała jeszcze na odchodne, ale nim zniknęła za drzwiami, jeszcze obróciła się w progu. – Ach, i Marcel? – Odczekała moment aż na nią spojrzy, po czym uśmiechnęła się lisio. – Kolegom też nie pozwól umrzeć. Będą mi za niedługo potrzebni.
Nie czekając na odpowiedź ruszyła dalej, prosto w korytarz, potem w stronę głównego wyjścia. Nie spodziewała się tam spotkać Ministra w towarzystwie Jamesa – sądziła, że nie zdążył go dogonić. Fakt, że Harold Longbottom poszukiwał karty z czekoladowych żab wydawał jej się zabawnie miły, wręcz niepasujący do surowej postaci przywódcy rebelii.
– Lordzie Ministrze – zwróciła się do czarodzieja i pochyliła z szacunkiem głowę – James – spojrzała na złodziejaszka z ukosa, mrugnęła do niego z rozbawieniem – dobranoc.
Gdy opuściła pub, powitał ją świeży zapach ziemi i deszczu. Noc była jeszcze młoda, a wschodzący na niebie księżyc dopiero co wyłonił się zza ciemnych chmur, skąpo oświetlając uliczkę. Adda rozejrzała się, ale okolica pozostawała pusta, boleśnie pozbawiona znajomej, wysokiej sylwetki.
Musiała wrócić do domu. Czy Michael też już tam był?...
|zt
Wyglądało na to, że po raz kolejny nie będzie jej w domu dłużej niż zakładała.
– Widzimy się w kwaterze – rzuciła do Maeve na odchodne; rankiem zamierzała się z nią spotkać w Plymouth, w siedzibie Demimozów, i omówić zebrane informacje. Musiały się odpowiednio przygotować.
Podniosła się z zajmowanego siedzenia i zamknęła trzymaną w dłoniach teczkę – będzie to musiała jeszcze raz przeczytać, na spokojnie – zwinnie wymknęła się spomiędzy ławy i stołu, przy okazji zabierając także jedną z pozostawioną przez Ministra świec. Przedmiot wciąż wydawał jej się nierealny, dziwny, przesiąknięty do cna magią.
Tuż przed wyjściem spostrzegła Justine przekazującą Marcelowi jakąś fiolkę – pewnie eliksir – ale szwagierka zaraz potem zniknęła za drzwiami. Adda wykorzystała moment na złapanie chłopaka sam na sam.
– Postaraj się nie umrzeć, hm? – rzuciła pół-żartem, pół-serio w stronę Marcela i ścisnęła go za ramię. – Mamy z Maeve parę planów wobec ciebie. Trudno będzie je zrealizować z duchem. Powodzenia – dodała jeszcze na odchodne, ale nim zniknęła za drzwiami, jeszcze obróciła się w progu. – Ach, i Marcel? – Odczekała moment aż na nią spojrzy, po czym uśmiechnęła się lisio. – Kolegom też nie pozwól umrzeć. Będą mi za niedługo potrzebni.
Nie czekając na odpowiedź ruszyła dalej, prosto w korytarz, potem w stronę głównego wyjścia. Nie spodziewała się tam spotkać Ministra w towarzystwie Jamesa – sądziła, że nie zdążył go dogonić. Fakt, że Harold Longbottom poszukiwał karty z czekoladowych żab wydawał jej się zabawnie miły, wręcz niepasujący do surowej postaci przywódcy rebelii.
– Lordzie Ministrze – zwróciła się do czarodzieja i pochyliła z szacunkiem głowę – James – spojrzała na złodziejaszka z ukosa, mrugnęła do niego z rozbawieniem – dobranoc.
Gdy opuściła pub, powitał ją świeży zapach ziemi i deszczu. Noc była jeszcze młoda, a wschodzący na niebie księżyc dopiero co wyłonił się zza ciemnych chmur, skąpo oświetlając uliczkę. Adda rozejrzała się, ale okolica pozostawała pusta, boleśnie pozbawiona znajomej, wysokiej sylwetki.
Musiała wrócić do domu. Czy Michael też już tam był?...
|zt
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Zakonnicy zaczynali opuszczać salę, na stole wciąż leżała teczka z jego imieniem, ale nie sięgnął po nią, nim nie stanął przed Justine. Bał się tego, czego od niego chciała - widział, wiedział, że dla Tonksów nie był pożądanym towarzystwem, ale prawowity Minister Magii powierzył mu misję, która miała przecież znaczenie. Czy nie wiedział jeszcze, nie powiedzieli mu o tym, co zrobił? Najwidoczniej nie, nie podzielał powątpiewania w jego zdolności, wyrażonego kilka chwil temu przez Justine - choć wiedział, że miała swoje powody, jej słowa nie bolały przez to mniej. Nie odezwał się jako pierwszy, bo niewiele mógł mieć jej do powiedzenia, rozmawiać chciała ona. Założone na piersi ręce pomagały utrzymać je w ryzach, inaczej nie wiedział, co z nimi zrobić, kiedy się denerwował. Ale Justine wyciągnęła w jego kierunku fiolkę, którą przechwycił bez zrozumienia, przyglądając się podpisowi. Co to, trucizna? Miał to wypić? Nie, wyjaśniła wkrótce, a on kiwnął głową, choć rozumiał jeszcze mniej.
- Dziękuję - odpowiedział zaskoczony, w pierwszej chwili nie potrafiąc zebrać innych słów. Uniósł ku niej spojrzenie, gdy zażartowała ze swojej siostry. Nie potrafił się zaśmiać, nie po tym, co przeszedł, ale jej słowa sprawiły, że dostrzegł szczelinę w murze, jaki Tonksowie przed nim postawili. Zależało mu - zależało mu na tym, co o nim myśleli. I naprawdę nie chciał, żeby myśleli o nim źle. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale zaraz obok znalazła się Adriana - przeniósł spojrzenie ku niej, jednakowo pozbawione zrozumienia. Nie wsparła go, gdy Justine chciała odsunąć go od jego terenu. Maeve też nie, pobieżnie sięgnął ku niej wzrokiem.
- Spróbuję - odpowiedział Adrianie markotnie, ale jej uścisk go otrzeźwił. Zebrał myśli, kiwając głową z większym zdecydowaniem. Miały wobec niego plany - więc nie skreśliły go jeszcze. Może przynajmniej nie całkiem. Przyglądał się jej zagadkowemu uśmiechowi o chwilę zbyt długo, walcząc z myślami, które przywoływał. - Nie dam - zapewnił ją, ze szczerym przekonaniem. Nigdy nie naraziłby Jima ani Cecila, nigdy nie pozwoliłby ich skrzywdzić - czy potrafił temu zapobiec, nie mógł tego wiedzieć, ale mógł obiecać sobie, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby do tego nie dopuścić. Adriana wyglądała, jakby - mimo wszystko - w to wierzyła. Może nie było aż tak źle. Stał tak przez chwilę jeszcze, nim rzucił się biegiem za wychodzącymi Zakonnikami, żeby dopaść Justine już przed pubem. Miał nadzieję, że Cecil zabierze teczkę z opisem ich zadania.
- Czekaj... proszę zaczekać! - prosiła, żeby zwracał się do niej per ty, ale szacunek, jaki do niej czuł, połączony z dystansem budowanym przez to, co zrobił i przez to, co powiedziała, nie do końca mu na to pozwalał. Odsunął się na bok, kiedy zgodziła się zatrzymać, schodząc razem z nią z drogi - nie chciał, tarasować przejścia, ale nie chciał też, żeby inni słyszeli tę rozmowę.
- Ja... ja naprawdę nie chciałem zrobić jej krzywdy. To było głupie, wiem, nieodpowiedzialne, ale... - To nie miało znaczenia, wiedział. Przecież mówił to Tonksowi. Był za nią odpowiedzialny, bo był tam z nią. Może i była dużo starsza od niego, ale była kobietą i ich siostrą. Nie myślał o tym w ten sposób, Tonks wytłumaczył mu, że powinien. Nie chciał myśleć o niej jako o słabszej przez to, że była mugolką, wiedział, że niemagiczni nie byli mniej mądrzy od czarodziejów. - Przyszła do nas, wracając z dyżuru w lecznicy. Proponowałem jej, że ją odwiozę, bo było późno, ale chciała z nami zostać. Trochę się bała towarzystwa, ale... ale zapewnialiśmy ją, że będzie przy nas bezpieczna. Na miejscu byli sami nasi. I... jedna przyjaciółka, opowiedziałem jej dokładnie o tym, kim była, ostrzegłem, żeby nie mówiła przy niej za dużo. Zapewniłem ją, że mogę odwieźć ją w każdej chwili. Potem... potem to wyciągnąłem, zaproponowałem jej, ale odmówiła, nie wzięła, miała mi za złe.... Przyznałem się, przeprosiłem ją... Michael mówił, że płakała, ale nie wiem dlaczego, myślałem, że... Właściwie to nie myślałem, wiem, po prostu... Naprawdę próbowałem o nią zadbać. Więcej tego nie zrobię. Nie że nie zadbam, nie wyciągnę pyłu. To znaczy nie będę go miał... nieważne, po prostu... chciałem przeprosić. Źle zrobiłem, chciałbym móc to jakoś naprawić - wyrzucił w końcu, bez przekonania unosząc ku niej spojrzenie, Kerstin i Michael byli też jej rodzeństwem. Auror uwięził go w ciemnym lesie, ale to nie wymazało przecież żadnej winy. Nie chciał, żeby patrzyła na niego w ten sposób. Jak na nieudacznika, agresora, niebezpieczeństwo dla jej rodziny. - Poradzę sobie w Londynie - wtrącił zaraz, nie chciał mówić o tym przy stole przy wszystkich. Wolał spróbować się obronić na osobności, kiedy inni nie mieli z niego jak zakpić. - Mieszkam tam od urodzenia. Znam je jak nikt, wiem, którędy i o której chodzą patrole. Znam skróty, podziemne przejścia lepiej niż oni. Wiem, które budynki są puste, a w których mieszkają czarodzieje. Wiem też, w których mieszkają bandyci, za którymi zaułkami śpią bezdomni. Potrafię sobie poradzić - powtórzył z przekonaniem, spoglądając w jej oczy z napięciem.
- Dziękuję - odpowiedział zaskoczony, w pierwszej chwili nie potrafiąc zebrać innych słów. Uniósł ku niej spojrzenie, gdy zażartowała ze swojej siostry. Nie potrafił się zaśmiać, nie po tym, co przeszedł, ale jej słowa sprawiły, że dostrzegł szczelinę w murze, jaki Tonksowie przed nim postawili. Zależało mu - zależało mu na tym, co o nim myśleli. I naprawdę nie chciał, żeby myśleli o nim źle. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale zaraz obok znalazła się Adriana - przeniósł spojrzenie ku niej, jednakowo pozbawione zrozumienia. Nie wsparła go, gdy Justine chciała odsunąć go od jego terenu. Maeve też nie, pobieżnie sięgnął ku niej wzrokiem.
- Spróbuję - odpowiedział Adrianie markotnie, ale jej uścisk go otrzeźwił. Zebrał myśli, kiwając głową z większym zdecydowaniem. Miały wobec niego plany - więc nie skreśliły go jeszcze. Może przynajmniej nie całkiem. Przyglądał się jej zagadkowemu uśmiechowi o chwilę zbyt długo, walcząc z myślami, które przywoływał. - Nie dam - zapewnił ją, ze szczerym przekonaniem. Nigdy nie naraziłby Jima ani Cecila, nigdy nie pozwoliłby ich skrzywdzić - czy potrafił temu zapobiec, nie mógł tego wiedzieć, ale mógł obiecać sobie, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby do tego nie dopuścić. Adriana wyglądała, jakby - mimo wszystko - w to wierzyła. Może nie było aż tak źle. Stał tak przez chwilę jeszcze, nim rzucił się biegiem za wychodzącymi Zakonnikami, żeby dopaść Justine już przed pubem. Miał nadzieję, że Cecil zabierze teczkę z opisem ich zadania.
- Czekaj... proszę zaczekać! - prosiła, żeby zwracał się do niej per ty, ale szacunek, jaki do niej czuł, połączony z dystansem budowanym przez to, co zrobił i przez to, co powiedziała, nie do końca mu na to pozwalał. Odsunął się na bok, kiedy zgodziła się zatrzymać, schodząc razem z nią z drogi - nie chciał, tarasować przejścia, ale nie chciał też, żeby inni słyszeli tę rozmowę.
- Ja... ja naprawdę nie chciałem zrobić jej krzywdy. To było głupie, wiem, nieodpowiedzialne, ale... - To nie miało znaczenia, wiedział. Przecież mówił to Tonksowi. Był za nią odpowiedzialny, bo był tam z nią. Może i była dużo starsza od niego, ale była kobietą i ich siostrą. Nie myślał o tym w ten sposób, Tonks wytłumaczył mu, że powinien. Nie chciał myśleć o niej jako o słabszej przez to, że była mugolką, wiedział, że niemagiczni nie byli mniej mądrzy od czarodziejów. - Przyszła do nas, wracając z dyżuru w lecznicy. Proponowałem jej, że ją odwiozę, bo było późno, ale chciała z nami zostać. Trochę się bała towarzystwa, ale... ale zapewnialiśmy ją, że będzie przy nas bezpieczna. Na miejscu byli sami nasi. I... jedna przyjaciółka, opowiedziałem jej dokładnie o tym, kim była, ostrzegłem, żeby nie mówiła przy niej za dużo. Zapewniłem ją, że mogę odwieźć ją w każdej chwili. Potem... potem to wyciągnąłem, zaproponowałem jej, ale odmówiła, nie wzięła, miała mi za złe.... Przyznałem się, przeprosiłem ją... Michael mówił, że płakała, ale nie wiem dlaczego, myślałem, że... Właściwie to nie myślałem, wiem, po prostu... Naprawdę próbowałem o nią zadbać. Więcej tego nie zrobię. Nie że nie zadbam, nie wyciągnę pyłu. To znaczy nie będę go miał... nieważne, po prostu... chciałem przeprosić. Źle zrobiłem, chciałbym móc to jakoś naprawić - wyrzucił w końcu, bez przekonania unosząc ku niej spojrzenie, Kerstin i Michael byli też jej rodzeństwem. Auror uwięził go w ciemnym lesie, ale to nie wymazało przecież żadnej winy. Nie chciał, żeby patrzyła na niego w ten sposób. Jak na nieudacznika, agresora, niebezpieczeństwo dla jej rodziny. - Poradzę sobie w Londynie - wtrącił zaraz, nie chciał mówić o tym przy stole przy wszystkich. Wolał spróbować się obronić na osobności, kiedy inni nie mieli z niego jak zakpić. - Mieszkam tam od urodzenia. Znam je jak nikt, wiem, którędy i o której chodzą patrole. Znam skróty, podziemne przejścia lepiej niż oni. Wiem, które budynki są puste, a w których mieszkają czarodzieje. Wiem też, w których mieszkają bandyci, za którymi zaułkami śpią bezdomni. Potrafię sobie poradzić - powtórzył z przekonaniem, spoglądając w jej oczy z napięciem.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Młody Carringtton zdawał się nerwowy, kiedy stanął przed nią, ale nie próbowała decydować czy domyślać się dlaczego konkretnie. Zrobiła to, co zamierzała, przekazała mu eliksir który posiadała i rzucając krótkim żartem ruszyła do wyjścia. Musiała się przyszykować i możliwie jak najszybciej wyruszyć do Zakazanego Lasu.
Wołanie za nią odwróciło głowę skrytą pod czanym kapeluszem zwalaniając kroku w końcu zatrzymując całkiem unosząc odrobinę brwi w oczekiwaniu. Przesunęła się z Carringtonem na bok oczekując na to, co chciał jeszcze powiedzieć. Ale padające słową drgnęły jedną z jej brwi unosząc ją wyżej. Naprawdę o tym chciał gadać? Nie przerwała mu jednak, ani nie zaczęła sama mimo że Marcelius przerwał w przenym momencie widocznie szukając słów. Wracając do swojej opowieści - a może zaczynając ją od początku. Słuchała chotycznego streszczenia wieczoru, który nie skończył się dla żadnego z nich zbyt przyjemnie. A potem uniosła rękę, żeby przetrzeć nią po karku, spojrzała w bok, w bliżej nieokreślonym kierunku. Wróciła do młodego chłopaka wzrokiem, kiedy zapewnił, że poradzi sobie w Londynie. Jej brwi drgnęły odrobinę, czemu to robił? Jeśli został wyznaczony na ten kierunek, musiało tak być - wiedziała, że Longbottom nie posłałaby tam kogoś, kto niemiałby szans sprostać wyznaczonemu zadaniu. W końcu westchnęła opuszczając rękę.
- Posłuchaj, Carrginton - zaczęła spoglądając mu prosto w oczy. - Nie wątpię, że znasz Londyn. Kiedy Minister wspomniał o możliwych gościach, założyłam, że prawdopodobnie to właśnie tam mogą pojawić się najsilniejsze jednostki wroga. Nie próbowałam ujmować ani twoim przymiotom i zaletom, ani zaangażowaniu - poszukiwałam rozwiązania, które przyniesie nam sukces w działaniu. Jak się okazało niepotrzebnie - bo miejsca i zadania zostały określone wcześniej. - wzruszyła ramionami wsadzając dłonie w kieszenie ciemnego płaszcza. - Wszyscy tej nocy, położymy swoje życia na szali - to pewne. I każdy z nas ma obowiązek nie oddać się śmierci. Podstawową zasadą Pogotowia Ratunkowego zawsze był fakt, że martwi, nikomu nie będziemy w stanie pomóc. Jesteś odpowiedzialny za tych, którzy pójdą z tobą. Zróbcie co możecie i zadbajcie o to, by wyjść z tego cało. Walka nie skończy się po tym, jak pokonamy cienie. Poza tym, chcę żebyś znalazł dla mnie kogoś - podobnego wzrostu, najlepiej kobietę z zarejestrowaną różdżką. Kogoś pod kogo będzie łatwo się podszyć. Dasz radę? - zapytała go mierząc spojrzeniem. Potrzebowali więcej możliwości wejścia na Londyn. Mogłaby spróbować skorzystać z różdżki Daisy, ale jej dokumenty przepadły, kiedy złapano ją na placu. Wróg mógł już wiedzieć, że używała właśnie jej twarzy.
- Co zaś się tyczy mojej siostry - podjęła z lekkim westchnieniem. - Pewnie płakała. Widzisz, Carrington, Kerstin nawinie uważa, że może wychodzić sama w czasie kryzysu w którym się znajdujemy - że dałaby sobie radę. Wiem, że brakuje jej znajomych, że chciałaby by jej świat wyglądał inaczej. Ale zapomina, że jest naszą największą słabością i najsłabszym punktem - zapomina też o tym, że sama zgodziła się na te warunki. Jeśli umówiła się na konkretnie zachowania z Michaelem, powinna ich przestrzegać bo to niweluje potencjalne niebezpieczeństwa po drodze. Ale, ostatecznie, nie widzę sensu, żeby to rozpamiętywać dłużej. Sądziłam, że załatwiliście tą sprawę z Michaelem. - przyznała, wyciągając ręce z kieszeni i zasuwając je za uszy pod kapeluszem. - Oddzielam sprawy prywatne, od zawodowych. Czy spieprzyliście z tym pyłem? Tak. Pomijając Kerstin, będąc w Zakonie i żyjąc w Londynie możesz znaleźć się w nieciekawej sytuacji przez jedno nieuważne zdanie. Nie jestem twoją matką, żeby mówić ci, jakich podejmować wyborów, ale kiedy zaczną zagrażać Zakonowi zadbam abyś więcej się tu nie znalazł.- powiedziała poważnie. Zakonowi - nie Kerstin. - Przyszło wam żyć w marnych czasach, przez co i dorosnąć musicie szybko tracąc własną młodość. Może to niesprawiedliwe, ale wykazałeś się wcześniej, więc oczekuje od ciebie więcej niż od innych w twoim wieku. Niż sama zmuszona byłam prezentować kilka lat temu. - orzekła, wsadzając ręce na swoje miejsce. - Wszyscy kiedyś dokonaliśmy złych decyzji. - mruknęła, uśmiechając się, choć była to jedynie karykatura uśmiechu. Wiedziała o tym aż za dobrze. - O tym jacy naprawdę jesteśmy, decyduje to, co zrobimy po nich. Przyjmuje twoje przeprosiny, ale nie były potrzebne - twój konflikt z moją siostrą nie ma związku z tym co robimy tutaj. - dodała przesuwając spojrzeniem po jego twarzy. - Pogadaj z Primą, Carrignton, niech podpowie ci, co może się wam przydać. Przygotujcie się. - rzuciła na zakończenie. - To wszystko? - upewniła się, nie ruszając jeszcze z miejsca.
Wołanie za nią odwróciło głowę skrytą pod czanym kapeluszem zwalaniając kroku w końcu zatrzymując całkiem unosząc odrobinę brwi w oczekiwaniu. Przesunęła się z Carringtonem na bok oczekując na to, co chciał jeszcze powiedzieć. Ale padające słową drgnęły jedną z jej brwi unosząc ją wyżej. Naprawdę o tym chciał gadać? Nie przerwała mu jednak, ani nie zaczęła sama mimo że Marcelius przerwał w przenym momencie widocznie szukając słów. Wracając do swojej opowieści - a może zaczynając ją od początku. Słuchała chotycznego streszczenia wieczoru, który nie skończył się dla żadnego z nich zbyt przyjemnie. A potem uniosła rękę, żeby przetrzeć nią po karku, spojrzała w bok, w bliżej nieokreślonym kierunku. Wróciła do młodego chłopaka wzrokiem, kiedy zapewnił, że poradzi sobie w Londynie. Jej brwi drgnęły odrobinę, czemu to robił? Jeśli został wyznaczony na ten kierunek, musiało tak być - wiedziała, że Longbottom nie posłałaby tam kogoś, kto niemiałby szans sprostać wyznaczonemu zadaniu. W końcu westchnęła opuszczając rękę.
- Posłuchaj, Carrginton - zaczęła spoglądając mu prosto w oczy. - Nie wątpię, że znasz Londyn. Kiedy Minister wspomniał o możliwych gościach, założyłam, że prawdopodobnie to właśnie tam mogą pojawić się najsilniejsze jednostki wroga. Nie próbowałam ujmować ani twoim przymiotom i zaletom, ani zaangażowaniu - poszukiwałam rozwiązania, które przyniesie nam sukces w działaniu. Jak się okazało niepotrzebnie - bo miejsca i zadania zostały określone wcześniej. - wzruszyła ramionami wsadzając dłonie w kieszenie ciemnego płaszcza. - Wszyscy tej nocy, położymy swoje życia na szali - to pewne. I każdy z nas ma obowiązek nie oddać się śmierci. Podstawową zasadą Pogotowia Ratunkowego zawsze był fakt, że martwi, nikomu nie będziemy w stanie pomóc. Jesteś odpowiedzialny za tych, którzy pójdą z tobą. Zróbcie co możecie i zadbajcie o to, by wyjść z tego cało. Walka nie skończy się po tym, jak pokonamy cienie. Poza tym, chcę żebyś znalazł dla mnie kogoś - podobnego wzrostu, najlepiej kobietę z zarejestrowaną różdżką. Kogoś pod kogo będzie łatwo się podszyć. Dasz radę? - zapytała go mierząc spojrzeniem. Potrzebowali więcej możliwości wejścia na Londyn. Mogłaby spróbować skorzystać z różdżki Daisy, ale jej dokumenty przepadły, kiedy złapano ją na placu. Wróg mógł już wiedzieć, że używała właśnie jej twarzy.
- Co zaś się tyczy mojej siostry - podjęła z lekkim westchnieniem. - Pewnie płakała. Widzisz, Carrington, Kerstin nawinie uważa, że może wychodzić sama w czasie kryzysu w którym się znajdujemy - że dałaby sobie radę. Wiem, że brakuje jej znajomych, że chciałaby by jej świat wyglądał inaczej. Ale zapomina, że jest naszą największą słabością i najsłabszym punktem - zapomina też o tym, że sama zgodziła się na te warunki. Jeśli umówiła się na konkretnie zachowania z Michaelem, powinna ich przestrzegać bo to niweluje potencjalne niebezpieczeństwa po drodze. Ale, ostatecznie, nie widzę sensu, żeby to rozpamiętywać dłużej. Sądziłam, że załatwiliście tą sprawę z Michaelem. - przyznała, wyciągając ręce z kieszeni i zasuwając je za uszy pod kapeluszem. - Oddzielam sprawy prywatne, od zawodowych. Czy spieprzyliście z tym pyłem? Tak. Pomijając Kerstin, będąc w Zakonie i żyjąc w Londynie możesz znaleźć się w nieciekawej sytuacji przez jedno nieuważne zdanie. Nie jestem twoją matką, żeby mówić ci, jakich podejmować wyborów, ale kiedy zaczną zagrażać Zakonowi zadbam abyś więcej się tu nie znalazł.- powiedziała poważnie. Zakonowi - nie Kerstin. - Przyszło wam żyć w marnych czasach, przez co i dorosnąć musicie szybko tracąc własną młodość. Może to niesprawiedliwe, ale wykazałeś się wcześniej, więc oczekuje od ciebie więcej niż od innych w twoim wieku. Niż sama zmuszona byłam prezentować kilka lat temu. - orzekła, wsadzając ręce na swoje miejsce. - Wszyscy kiedyś dokonaliśmy złych decyzji. - mruknęła, uśmiechając się, choć była to jedynie karykatura uśmiechu. Wiedziała o tym aż za dobrze. - O tym jacy naprawdę jesteśmy, decyduje to, co zrobimy po nich. Przyjmuje twoje przeprosiny, ale nie były potrzebne - twój konflikt z moją siostrą nie ma związku z tym co robimy tutaj. - dodała przesuwając spojrzeniem po jego twarzy. - Pogadaj z Primą, Carrignton, niech podpowie ci, co może się wam przydać. Przygotujcie się. - rzuciła na zakończenie. - To wszystko? - upewniła się, nie ruszając jeszcze z miejsca.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Dobrze rozumiał, że podczas takiego spotkania w większej grupie muszą zostać poruszone różne wątki. Badania nad naturą cieni zrodzonych z czarnej magii zdawały się priorytetową kwestią, w której niestety pomóc za bardzo nie mógł, choć chęci było w nim sporo. Tęższe głowy musiały przysiąść nad tym problemem, z niego więcej pożytku będzie na polu walki. Miał sporo do nadrobienia, dlatego nie wtrącał się, próbując na własną rękę dokonać selekcji tych wszystkich zasłyszanych informacji. Ogień, światło, biała magia w postaci patronusów – te właśnie elementy do tej pory najlepiej sprawdzały się w walce z cieniami. Zagrożeń było zdecydowanie więcej, o różnej naturze: braki zaopatrzeniowe, wyszkolone siły wrogiego reżimu pod wodzą Malfoya, a także Rycerze Walpurgii ślepo oddani swojemu Lordowi oraz rozszalałe plugawe moce. Zakon Feniksa miał po swojej stronie Ministra Harolda Longbottoma i stworzone przez niego struktury Podziemnego Ministerstwa Magii, ale przed nimi jeszcze zima, która może stanowić wielką próbę dla obu stron konfliktu.
Paradoksalnie odczuł ulgę, kiedy Tonks przystanęła na jego prośbę i włączyła go w szeregi swojej drużyny. To było dla niego pocieszające, że pomimo długiej nieobecności wydawał się wciąż pożyteczny w walce. Cóż, bagażu doświadczeń nikt mu nie odbierze, a ma się czym dzielić. Z dużym spokojem przyjął decyzję, że będzie im także towarzyszyć Blake, któremu momentalnie przyjrzał się uważniej, wyjątkowo nie doszukując się w nim przejawów zdrady czy słabego punktu. Ufał osądowi Justine, musiał. Zarówno ona jak i Blake przeszli swoje, choć o ich trudach tak naprawdę nie wiedział wiele, raczej ogólniki. Nie zapomniał, że to właśnie ten czarodziej pewnego razu pomógł Jackie wrócić do domu, w pamięci miał jeszcze słowa córki o jego talencie do uroków.
Jego uwagę i spojrzenie natychmiast przyciągnął Brendan, gdy zaoferował wsparcie w misji jego synowi. Kolejny raz nikłe uczucie ciepła rozeszło się po klatce piersiowej Kieran, to znów był cień ulgi, który dodał mu odwagi, aby przelotnie zerknąć na Vincenta. To krótkie spojrzenie może nie zostało wyłapane, bo znów przemówił Minister Longbottom, a po dokonaniu podsumowania oficjalnie zakończył spotkanie. Siedząca obok Prima podniosła się z miejsca, Kieran również wstał i odpowiedział na jej pożegnanie niezręcznym skinieniem, w pamięci mając jeszcze kanapkę, jaką go uraczyła pewnego sierpniowego dnia. Odczekał jeszcze chwilę, może jakąś minutę, zanim zbliżył się do Jackie. Wierzył, że Justine na pewno się z nim skontaktuje później, gdy nadejdzie konieczność omówienia ich planu działania bardziej szczegółowo.
– Widzimy się w Opoce – zwrócił się do córki ostrożnie, nie potrafiąc określić wspólnego miejsca zamieszkania domem, kiedy oboje tak długo przebywali poza nim, na różne sposoby próbując dojść do siebie. – Gdyby Vincent chciał wpaść… – zaczął jedną z kłopoczących go myśli, lecz nie był w stanie jej dokończyć. – Miło będzie wspólnie napić się herbaty.
W innych okolicznościach wspomniałby o grzańcu, jednak obecnie głowił się nad tym w którym kącie i której szafki kuchennej znajdzie jeszcze jakieś herbaciane liście. Pożegnał jeszcze wszystkich jednym zbiorczym skinieniem głowy i opuścił gospodę.
| z tematu
Paradoksalnie odczuł ulgę, kiedy Tonks przystanęła na jego prośbę i włączyła go w szeregi swojej drużyny. To było dla niego pocieszające, że pomimo długiej nieobecności wydawał się wciąż pożyteczny w walce. Cóż, bagażu doświadczeń nikt mu nie odbierze, a ma się czym dzielić. Z dużym spokojem przyjął decyzję, że będzie im także towarzyszyć Blake, któremu momentalnie przyjrzał się uważniej, wyjątkowo nie doszukując się w nim przejawów zdrady czy słabego punktu. Ufał osądowi Justine, musiał. Zarówno ona jak i Blake przeszli swoje, choć o ich trudach tak naprawdę nie wiedział wiele, raczej ogólniki. Nie zapomniał, że to właśnie ten czarodziej pewnego razu pomógł Jackie wrócić do domu, w pamięci miał jeszcze słowa córki o jego talencie do uroków.
Jego uwagę i spojrzenie natychmiast przyciągnął Brendan, gdy zaoferował wsparcie w misji jego synowi. Kolejny raz nikłe uczucie ciepła rozeszło się po klatce piersiowej Kieran, to znów był cień ulgi, który dodał mu odwagi, aby przelotnie zerknąć na Vincenta. To krótkie spojrzenie może nie zostało wyłapane, bo znów przemówił Minister Longbottom, a po dokonaniu podsumowania oficjalnie zakończył spotkanie. Siedząca obok Prima podniosła się z miejsca, Kieran również wstał i odpowiedział na jej pożegnanie niezręcznym skinieniem, w pamięci mając jeszcze kanapkę, jaką go uraczyła pewnego sierpniowego dnia. Odczekał jeszcze chwilę, może jakąś minutę, zanim zbliżył się do Jackie. Wierzył, że Justine na pewno się z nim skontaktuje później, gdy nadejdzie konieczność omówienia ich planu działania bardziej szczegółowo.
– Widzimy się w Opoce – zwrócił się do córki ostrożnie, nie potrafiąc określić wspólnego miejsca zamieszkania domem, kiedy oboje tak długo przebywali poza nim, na różne sposoby próbując dojść do siebie. – Gdyby Vincent chciał wpaść… – zaczął jedną z kłopoczących go myśli, lecz nie był w stanie jej dokończyć. – Miło będzie wspólnie napić się herbaty.
W innych okolicznościach wspomniałby o grzańcu, jednak obecnie głowił się nad tym w którym kącie i której szafki kuchennej znajdzie jeszcze jakieś herbaciane liście. Pożegnał jeszcze wszystkich jednym zbiorczym skinieniem głowy i opuścił gospodę.
| z tematu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zakomunikowała gotowość do odwiedzenia Londynu, po czym umilkła, wodząc wzrokiem między kolejnymi zabierającymi głos czarodziejami. Słuchała ich z uwagą, zapamiętując wszelkie padające z ich ust wskazówki, rady, wątpliwości. Nie mogli zignorować tematu leża cieni, oczywiście, to ono stanowiło końcowy cel planowanej akcji, lecz jednocześnie nie chciała przesadnie martwić się tym, co w nim zastaną, już teraz, kiedy wejścia do wspomnianego miejsca wciąż broniła potężna magia. W pierwszej kolejności musieli przygotować się na Noc Duchów, stawić czoła nie tylko tym czarnomagicznym bestiom, ale i mogącym zostać zwabionymi ich aktywnością wrogom.
Pochyliła się do przodu, garbiąc przy tym ramiona, i skorzystała z niemej zachęty Adriany do wspólnego zapoznania się z zwartością otrzymanej teczki. Przez chwilę wędrowała spojrzeniem po odnalezionych w niej papierach, po czym westchnęła cicho, pod nosem. Dostanie się do stolicy, na ulicę Pokątną, to jedno, zaś poradzenie sobie z pilnującymi salonu policjantami – drugie. Wymiana zaklęć stanowiła ostateczność, pielęgnowana od długich miesięcy przykrywka przyjaciółki była zbyt cenna, by spisać ją na straty nieostrożną decyzją czy podejrzanym zachowaniem. Wierzyła jednak, że wspólnie stworzą taki plan działania, który pozwoli im na odniesienie sukcesu, a także pozostawi reputację Tonks bez szwanku.
– Do zobaczenia niebawem – odpowiedziała, kiedy już spotkanie zostało oficjalnie zakończone, sir Longbottom zniknął za drzwiami, zaś druga Demimozka również zaczęła zbierać się do wyjścia. Najpewniej zamierzała rozpocząć przygotowania możliwie jak najwcześniej, co doskonale rozumiała, choć ona sama nie była jeszcze pewna, w co powinna włożyć ręce najpierw.
Wstała z zajmowanego do tej pory miejsca niewiele później; dopiła coraz słabiej parujący napój, uraczyła otrzymaną od Ministra świecę zamyślonym spojrzeniem i ostrożnie wsunęła ją do kieszeni marynarki. Rozejrzała się dookoła po raz ostatni, nie czuła się na siłach, by rozpoczynać z kimkolwiek rozmowę, choć dobrze było zobaczyć ich wszystkich, wciąż całych i zdrowych, po czym zogniskowała spojrzenie na twarzy siedzącej obok aurorki. – Powodzenia – mruknęła oszczędnie, lecz szczerze, próbując zmusić kąciki ust do złożenia się w czymś przypominającym uśmiech. Następnie powoli ruszyła do wyjścia, nieznacznie kiwając głową tym, którzy chcieli się z nią pożegnać.
| zt
Pochyliła się do przodu, garbiąc przy tym ramiona, i skorzystała z niemej zachęty Adriany do wspólnego zapoznania się z zwartością otrzymanej teczki. Przez chwilę wędrowała spojrzeniem po odnalezionych w niej papierach, po czym westchnęła cicho, pod nosem. Dostanie się do stolicy, na ulicę Pokątną, to jedno, zaś poradzenie sobie z pilnującymi salonu policjantami – drugie. Wymiana zaklęć stanowiła ostateczność, pielęgnowana od długich miesięcy przykrywka przyjaciółki była zbyt cenna, by spisać ją na straty nieostrożną decyzją czy podejrzanym zachowaniem. Wierzyła jednak, że wspólnie stworzą taki plan działania, który pozwoli im na odniesienie sukcesu, a także pozostawi reputację Tonks bez szwanku.
– Do zobaczenia niebawem – odpowiedziała, kiedy już spotkanie zostało oficjalnie zakończone, sir Longbottom zniknął za drzwiami, zaś druga Demimozka również zaczęła zbierać się do wyjścia. Najpewniej zamierzała rozpocząć przygotowania możliwie jak najwcześniej, co doskonale rozumiała, choć ona sama nie była jeszcze pewna, w co powinna włożyć ręce najpierw.
Wstała z zajmowanego do tej pory miejsca niewiele później; dopiła coraz słabiej parujący napój, uraczyła otrzymaną od Ministra świecę zamyślonym spojrzeniem i ostrożnie wsunęła ją do kieszeni marynarki. Rozejrzała się dookoła po raz ostatni, nie czuła się na siłach, by rozpoczynać z kimkolwiek rozmowę, choć dobrze było zobaczyć ich wszystkich, wciąż całych i zdrowych, po czym zogniskowała spojrzenie na twarzy siedzącej obok aurorki. – Powodzenia – mruknęła oszczędnie, lecz szczerze, próbując zmusić kąciki ust do złożenia się w czymś przypominającym uśmiech. Następnie powoli ruszyła do wyjścia, nieznacznie kiwając głową tym, którzy chcieli się z nią pożegnać.
| zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Boczna sala
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Plymouth :: Pub "Królicza Łapka"