Witryna (wejście)
Od czasu, gdy Albus Dumbledore zginął, do Munga trafia coraz więcej pacjentów z magicznymi obrażeniami, których nabawili się w tajemniczych okolicznościach. Często zdarza się tak, że ranni nie chcą, bądź nie mogą opowiadać o swoim wypadku. Nie oznacza to jednak, że nie zostają przyjęci do szpitala. Tutaj nie odmawia się pomocy żadnemu potrzebującemu.
Szpital Świętego Munga jest chroniony potężnymi zaklęciami uniemożliwiającymi bezpośrednią teleportację do jego wnętrza.
[bylobrzydkobedzieladnie]
W godzinach porannych na jednym z oddziałów szpitala św. Munga pojawili się funkcjonariusze policji antymugolskiej, poszukując swojego podejrzanego. Niechętnie udzielono im informacji, gdzie się znajduje, a gdy do niego dotarli okazało się, że nie zamierzali go przesłuchiwać w szpitalnej sali. Pomimo protestów personelu, biedaka zaciągnięto siłą do Tower of London, pozostawiając na korytarzach panikę i chaos. Nawet w takim miejscu jak to, czarodzieje o promugolskich poglądach i stosunkach ze światem niemagicznym nie mogli czuć się bezpieczni.
Spokojny powrót do domu uniemożliwiły Samaelowi drobne zamieszki przy wejściu. Kilku przeciwników obecnej polityki wszczęło awanturę o to, co wydarzyło się tego dnia na jednym z oddziałów. Policja antymugolska pojawiła się przed właściwymi służbami bezpieczeństwa, zamierzając odpowiednio zająć się atakiem na ich instytucję. Przepychanki zmieniły się w walkę, a jako pierwsi czarów użyli funkcjonariusze, z góry zakładając, że wybronią się argumentem o obronie koniecznej. Dwóch czarodziejów zostało rannych, a jeden stracił zupełnie przytomność, będąc w ciężkim stanie. Samael, który właśnie rezygnował z opuszczenia budynków drzwiami, został zatrzymany przez jednego z funkcjonariuszy, który najwyraźniej uznał, że trup pod szpitalem będzie przyczyną kolejnych awantur.
— Pan jest uzdrowicielem— stwierdził bez pytania, nie znając nawet tożsamości Avery'ego. — Trzeba mu pomóc natychmiast — rozkazał, wyciągając Samaela na zewnątrz i wskazując czarodzieja w ciężkim stanie. Stanął obok, jak służbista, nie zamierzając odpuścić. Wydał polecenie i trzeba było je spełnić, o ile Avery chciał uniknąć problemów.
Zupełnym przypadkiem w zamieszkach udział wzięła Rowan Yaxley, która w przeciwieństwie do Samaela próbowała dostać się do środka. Jeden ze służbistów pracujących w policji antymugolskiej okazał się być jej znajomym, a właściwie jednym z cichych wielbicieli pani koroner. Szybko wyciągnął ją z tłumu, ale gdy udało się opanować sytuację, wypchnął ją na środek tłumu wyraźnie rozzłoszczonego stanem nieprzytomnego człowieka.
— Będziesz musiała mu pomóc — powiedział, nie spuszczając z niej wzroku. Trudno było stwierdzić, czy chodziło mu o umierającego czarodzieja, czy Avery'ego, który już nad nim stał. — Ale on nie zasługuje na to, by przeżyć, rozumiesz?— szepnął jej na ucho, zaciskając mocno palce na jej przedramieniu. — Powinien umrzeć. Powinniśmy się pozbyć problemu. Musisz pozbyć się szlamu— wycedził, na krótko wtapiając twarz w jej pachnące włosy. Stanął przy niej, niewzruszony wynikiem cierpiących. Zamierzał patrzyć jej na ręce, pilnując by wykonała swoje zadanie.
Samael i Rowan muszą podjąć decyzję, czy uratować rannego czarodzieja, czy ukrócić jego męki(zamordować go). Otrzymali sprzeczne ze sobą komendy od dwóch różnych pracowników policji antymugolskiej, którzy stali obok, pilnując, by wypełnili rozkaz. Nie mogli jednak słyszeć cichych rozmów, wciąż panował względny hałas.
Sytuacja może zakończyć się na różne sposoby. Samael oraz Rowan mogą zdecydować się na współpracę bądź działać wyłącznie na własną korzyść. Jeżeli zdecydujecie się uleczyć lub zabić czarodzieja, decydujący jest rzut osoby, która jako pierwsza osiągnie sukces.
1. Czarodziej może zostać uratowany (na korzyść Samaela).
- opis opcji 1:
- Aby uratować czarodzieja należy poprawnie rzucić zaklęcie Renervate, na co oboje macie tylko jedną próbę. Po nieudanym rzuceniu zaklęcia możecie próbować udzielić szybkiej pierwszej pomocy (ST 60, do rzutu dodawana jest biegłość anatomii). Nieudany rzut skutkuje jego śmiercią.
- rozwiązanie opcji 1:
- Jeśli czarodziej przeżyje, Samael będzie mógł wrócić do domu i nikt nie będzie nawet wiedział, że brał udział w awanturze, zaś Rowan spotka się z gniewem adoratora, który postanowi się zemścić na niej za nieodwzajemnione zaloty i zlekceważenie cicho wydanego polecenia. Rozpuści paskudne plotki o tym jak zaciekle lady Yaxley walczyła o pomoc szlamom i mugolakom pod szpitalem św. Munga, przeciwstawiając się władzy.
2. Czarodziej może zginąć (na korzyść Rowan).
- opis opcji 2:
- Aby zabić czarodzieja niepostrzeżenie i nie zostać oskarżonym przez tłum o morderstwo, należy pozornie wykonać czynności pierwszej pomocy, w rzeczywistości odcinając rannego od tlenu. ST takiego działania to 60, do rzutu dodawana jest biegłość anatomii. Nieudany rzut sprawia, że pacjent otwiera oczy i ST pozornego morderstwa rośnie o 10 co każdą kolejną turę.
- rozwiązanie opcji 2:
- Jeśli czarodziej umrze, Rowan Yaxley będzie mogła wrócić do swoich obowiązków, spotykając się z aprobatą swojego wielbiciela, a przede wszystkim bezwzględnego pracownika policji. Samaela jednak spotkają nieprzyjemności ze strony człowieka, który kazał mu ratować umierającego. Resztę wieczoru spędzi przetrzymywany w Tower w oczekiwaniu na przesłuchanie, które w ogóle nie nastąpi, a plotki o jego zatrzymaniu rozniosą się po personelu szpitala.
UWAGA, jeżeli jedno z was zdecyduje się na opcję 1, a drugie na opcję 2, przed podjęciem jakiegokolwiek działania należy wykonać test sporny.
- test sporny:
- Możecie wykonać test sporny na retorykę, który zwycięży osoba, która osiągnie większy wynik (rzut kością + wartość biegłości), podając argumenty podważające kompetencje drugiej osoby. Zwycięzca przekona policję, by odciągnęła od rannego drugą osobę i wtedy sam zajmie się nią po swojemu. Ma pierwszeństwo rzutu, lecz w razie niepowodzenia, policja dopuszcza do rannego również odsuniętą wcześniej stronę.
3. Możecie podjąć próbę przejęcia kontroli nad sytuacją za pomocą rozmowy.
- opis opcji 3:
- Możecie spróbować przemówić, do siebie nawzajem, tłumu oraz policji, przejmując kontrolę nad sytuacją, co umożliwi wam przyszłe wykpicie się od nieprzyjemnych plotek i pomówień, które mogłyby narazić na szwank wasze dobre imiona. ST takiego rzutu wynosi 70, do rzutu dodaje się biegłość retoryki. ST spada do 60, jeżeli powołacie się na arystokratyczne rodowody i do 50 dla Samaela, jeżeli powoła się na swoje stanowisko.
- rozwiązanie opcji 3:
- W przypadku powodzenia policja odchodzi z miejsca zdarzenia i zostawia was z rannym oraz tłumem, który wciąż jest rozzłoszczony i będzie wymagał od was udzielenia mu pomocy. Wówczas możecie wydać rozkaz, by zrobił to ktokolwiek z personelu medycznego szpitala.
Jeżeli rzut się nie powiedzie, policja antymugolska wpada w furię, że próbowaliście podważyć jej autorytet i wszyscy w trójkę, Samael, Rowan i ranny, trafiacie do jednej celi w Tower of London, z której Wasze rodziny wyciągną Was następnego dnia. Ranny, o ile mu nie pomożecie, już tam zostanie.
Datę spotkania możecie założyć sami. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Brakowało mu eleganckich określeń na to, co wyprawiało się w Świętym Mungu, który powoli zaczynał przypominać prędzej szpital polowy niż normalną placówkę. A przecież wojna j e s z c z e się nie toczyła, nie rozgorzała na dobre, a to, co działo się obecnie, stanowiło ledwie przedsmak, słodko-mdłe preludium dla prawdziwego chaosu, jaki miał zapanować wkrótce. Ministerialne decyzje, pozornie dobre, odbijały się rykoszetem, zaprowadzając wyłącznie panikę. Avery miał przykre wrażenie, że do nowo powołanej policji antymugolskiej zaciągnięto wyłącznie pozbawionych mózgu rębajłów tudzież byłych kryminalistów, usiłujących wykpić się od więzienia pracami społecznymi. Nienawidził takich rewolucji, jeśli brali się do nich ludzie skrajnie nieodpowiedzialni. Szybka, krwawa akcja i natychmiastowe efekty: taki rozwój wypadków najwyraźniej dotyczył wyłącznie historii, bo w teraźniejszości brakowało wodzów tak charyzmatycznych, by udźwignąć na swych barkach ciężar swoich własnych decyzji. I tutaj jak się potwierdzało: brzemiennych w skutkach. Samael doskonale wiedział, że stara Tuft nie panowała w ogóle nad sytuacją polityczną, ale póki decyzje żałosnej góry pozwalały mu na spokojny sen, krytykował ją wyłącznie w salonowych kuluarach. Bliskie spotkanie z rzeczywistym i namacalnym dowodem nieudolności rządu wyłącznie rozsierdziło Avery'ego, doprowadzając go do stanu skrajnego poirytowania. Słyszał od innych pracowników Munga (plotki roznosiły się zawsze z szybkością błyskawicy), że funkcjonariusze wtargnęli dziś do szpitala i aresztowali kilkoro pacjentów - idioci. Podejrzewał grupę nadambitnych młodzików, ścigających się po zaszczyty i uznania. Nadgorliwość w tym wypadku wypadała żałośnie, lecz Avery wiedział, że takich ludzi lekceważyć nie należy. Mimo że raczej nie grzeszyli inteligencją, to fanatyczne wypełnianie obowiązków czyniło ich niebezpiecznymi i nieprzewidywalnymi.
Zamierzał wrócić prosto do domu, jak najszybciej, unikając zbędnych pogaduszek i kłopotów. Julienne już na niego czekała: uśmiechnął się z rozczuleniem, kiedy rozrywał kopertę z listem od guwernantki dziewczynki, która pisała, że jego córeczka od dłuższego czasu siedzi przy wielkim oknie w salonie i uporczywie wypatruje, kiedy się pojawi. Miał dla kogo się śpieszyć, więc zgrabnie lawirując między grupą petentów czekających na swoje przyjęcie, przedostał się do wyjścia. Przy czym natrafił na jakże obiecujący spektakl, zwiastujący jedynie kłopoty. Funkcjonariusze ulubionego organu i trzech rannych, w tym jeden wyjątkowo poważnie. Obok tego, Rowan Yaxley odbierająca instrukcje od wysokiego bruneta w uniformie. Tyle zanotował na pierwszy rzut oka, zanim jeden z umundurowanych mężczyzn nie zwrócił się bezpośrednio do niego. Tonem pozostawiającym wiele do życzenia.
-Lordzie Avery - poprawił go głośno, donośnie, starając się chłodnym, wyważonym tonem zaprowadzić ciszę. Wszyscy powinni go słyszeć. Młodzik, co przyjął z dyskretnym uśmiechem, wybałuszył oczy i nieco spokorniał. A powinien zgiąć się w pas i przepraszać na kolanach - jestem ordynatorem, a tych ludzi trzeba natychmiast przenieść do szpitala. Trzeba im pomóc, ale fachowo, nie byle jak. Podejrzewam, że nie chcecie państwo kłopotów za nieumyślne spowodowanie śmierci? I nadużywanie swego stanowiska? - zakpił, unosząc lekko brew i skinął głową Rowan, aby go wsparła.
'Twas death and death indeed.
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
'k100' : 18
Wychodziła właśnie zza rogu z zamiarem wejścia do budynku tym samym wchodząc w sam środek przepychającego się i wzburzonego tłumu. Wystarczyła jej chwila by zorientować się z tego co zauważyła i zasłuchała w aktualnej sytuacji, która za dobrze się nie prezentowała. Wielka Policja Antymugolska... więcej z niej problemów, niż użytku, ale zresztą tak samo jest ze wszystkimi pomysłami nie do końca zrównoważonej Pani Minister.
Nie było jej dane długo rozwodzić się nad tą sytuacją gdyż już po chwili poczuła mocne szarpnięcie za ramię. Przeniosła wzrok na napastnika rozpoznając w nim jednego z funkcjonariuszy, który wyprowadził ją z tłumu. Miała być mu wdzięczna? Dość szybko dostała swoją odpowiedź gdy mężczyzna zauważając, że zamieszki na chwilę ustały, a w środku grupy ludzi byli ranni z powrotem razem z nią przedarł się przez tłum. Przekląć go, czy uderzyć?
Przeleciała wzrokiem po rannych zaniepokojona szczególnie stanem jednego z nim. Chciała do niego podejść, ale wciąż czuła zakleszczoną na swym ramieniu rękę mężczyzny. Zapewne w tamtym miejscu zostanie jej siniak. Wciąż wpatrując się w rannego słuchała słów funkcjonariusza wzdrygając się na niechciany, zbyt bliski kontakt namolnego mężczyzny.
Nie miała zamiaru nikogo zabijać! Nie obchodziły ją aktualnie poglądy mężczyzny, był ranny i bezbronny, a ona przysięgała takim ludziom pomagać. Zresztą, co przyniosłaby jej jego śmierć? Satysfakcję? Na pewno nie. Zabicie kogoś w takim stanie nie mogło przynosić choćby jej odrobiny. Pozbycie się szlamu? To nie było jej zadaniem, a już na pewno nie w tym momencie.
Wyrwała swą rękę z uścisku mężczyzny odsuwając się od niego i patrząc w jego stronę z oburzeniem. Jakim prawem jej rozkazywał? Jakim prawem jej dotykał? Gdyby nie ważniejsze sprawy tak łatwo by tego nie zostawiła.
Przeniosła wzrok na wybijający się spośród innych głos. Avery. Przynajmniej jedna osoba, która starała się to wszystko w jakiś sposób uporządkować. Pochwyciła jego wzrok odpowiadając mu również skinieniem głowy.
-Rowan Yaxley. - Przedstawiła się podchodząc bliżej Samaela oraz stojących tam funkcjonariuszy i innych osób podkreślając przy tym dobitnie swoje nazwisko.
-Czy naprawdę tego typu metody są konieczne? Utrudniacie funkcjonowanie Świętego Munga, nie dajecie nam pracować, a ci ludzie wymagają natychmiastowej pomocy, której ani my, ani inni pracownicy przez was nie są w stanie im udzielić. - Kiedyś ci sami funkcjonariusze mogą być na miejscu tych rannych i kto im wtedy pomoże? Na pewno nie ona. Mung to nie miejsce na na toczenie tego typu waśni, czy wyciąganie z łóżek chorych, bądź rannych osób, aby móc zabrać ich na przesłuchanie do Tower. Takie rzeczy niech załatwiają gdzie indziej, a nie w miejscu przeznaczonym do leczenia i rekonwalescencji.
- Proponuje załagodzić tą sytuację, rozejść się i zająć się tymi, którzy wymagają natychmiastowej pomocy.- Nie miała zamiaru z nimi dyskutować, czy się przepychać tym bardziej, że niektórzy nie mieli czasu aby czekać na efekt tego starcia, gdyż mogłoby być już dla nich za późno.
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
'k100' : 98
- Proszę o spokój i rozejście się. Uzdrowiciele potrzebują miejsca - zaczęła spokojnie, ale pewnie. No i nie chciała, żeby ktoś zobaczył jej zaczynające trząść się kolana. Nie lubiła takich spojrzeń. A na pewno jeszcze nie czuła się pewnie przy ordynatorze oddziału magipsychiatrii.
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 28.07.17 16:08, w całości zmieniany 1 raz
Może i problemu ze strony funkcjonariuszy już się pozbyli, ale co z tym całym tłumem? Z kamienną twarzą rozejrzała się po otaczającą ją wściekłych, zniecierpliwionych i wystraszonych ludziach. Nie pomoże im wszystkim, a już szczególnie gdy będą jej to utrudniać. Właśnie wtedy zobaczyła wystrzelony płomyk z różdżki jakiejś kobiety. Sądząc po jej ubraniu jest pracowniczką Munga. Korzystając z okazji, że uwaga wszystkich skupiła się na kimś innym przeniosła wzrok ponownie na najbardziej poszkodowanego.
Nie czekając dłużej uklęknęła przy leżącym na ziemi mężczyźnie pobieżnie sprawdzając jego stan. Nie wyglądało to za dobrze...
- Surgito - Kierując różdżkę na mężczyznę wypowiedziała cicho słowo mając nadzieję, że zaklęcie powiedzie się i mu pomoże. Jeśli uda jej już się go trochę poskładać trzeba będzie przenieść go do Munga. Oby do tej pory cała ta chora sytuacja się uspokoiła. Jeśli tłum będzie dalej sprawiał problemy Uzdrowiciele nie będą mogli pracować.
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
'k100' : 5
- Fluctus - rzuciła nieco zlękniona. Podłoże pod stopami nadchodzącego zaczęło falować i uniemożliwiło mu utrzymanie się na nogach. Ten zachwiał się i ciężko upadł na pośladki, ale Cher zaraz skierowała różdżkę w stronę tłumu i dodała:
- Cofnąć się powiedziałam!
Pozbyła się już miłego wyrazu twarzy i niepewnego głosu. Jej włosy nabrały czarnego koloru i falowały, chociaż wiatru jako takiego nie było w okolicy. Do tego oczy nabrały głębi, a źrenice rozszerzyły się. Zdolność metamorfagii jednak się przydała, bo napierający tłum cofnął się i obserwował uważnie pielęgniarkę.
Ścisnęła mocniej różdżkę obserwując ze zmarszczonym czołem mężczyznę przed sobą. Niestety jej zaklęcie na nic się zdało. Co prawda wydobyło się ono z jej różdżki, ale nie przyniosło żadnych skutków. Dlaczego magia musi ją zawodzić właśnie w takich momentach? Zupełnie jak z ludźmi... Gdy jest najbardziej potrzebna, po prostu znika. Może to nie koniecznie magia zawiodła, a ona sama? Nerwy nie pomagają się skupić, a rozjuszony tłum nijak nie pomagał. Cieszyła się, że chociaż on nie był na jej głowie. Jeszcze tego by jej brakowało. Nie zmieniało to jednak faktu, że był uciążliwy i zdecydowanie nie ułatwiał jej pracy.
Nie była uzdrowicielką. Co prawda uczyła się podstaw magii leczniczej, ale na własne życzenie w życiu nie postawiłaby się w sytuacji takiej jak teraz. Życie tego mężczyzny zależało wyłącznie od niej, a to było bardziej, niż przytłaczające. Co miała jednak robić? Stać bezczynnie? Czekać na bardziej wykwalifikowane osoby, które aktualnie próbowały przebić się przez mur niepotrzebnie stojących tu ludzi? Bezsilność jest uczuciem, którego szczerze nienawidziła, dlatego też wolała choć spróbować mu pomóc, zrobić coś, aniżeli po prostu odejść. Gdyby tak zrobiła równie dobrze mogłaby skazać go na pewną śmierć. Ale czy już teraz nie jest na nią skazany?
Widząc, że zaklęcie nie przyniosło oczekiwanych efektów nie czekała dłużej. Od razu przystąpiła do udzielenia mężczyźnie pierwszej pomocy. Oby chociaż to odniosło jakiś skutek...
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
'k100' : 29
- Tak, ja... - zaczęła, patrząc na mężczyznę, którego starano się jakoś uratować. Stała jak wryta, chociaż głównie spowodowane to było dramaturgią całego zajścia. Taka walka... Po nic. - Pójdę do pomoc! - rzuciła, po czym zniknęła w witrynie, mając tylko jedno w głowie - zlokalizować odpowiedniego uzdrowiciela, który może zdołałby coś poradzić w tej sytuacji. Cokolwiek. Serce pracowało jej jak oszalałe, gdy krzątała się po korytarzach. Jak na złość wszyscy gdzieś zniknęli lub byli zajęci. W końcu dorwała któregoś i wszystko mu opowiedziała. Ten jedynie przyjął informację i kazał jej iść na oddział zatruć eliksiralnych i roślinnych. Cher nie przyjęła tego za dobrze, ale co miała zrobić? Była tylko pielęgniarką.
|zt
Teraz naprawdę będzie mogła się nim profesjonalnie zająć. W kostnicy, jako jednym z jej denatów. Cóż... bywa. Każdy z nas kiedyś umrze, żałowała jednak, że mężczyzna ten musiał zginąć na jej oczach, bez względu na jej pomoc.
Nie miała jednak zamiaru użalać się nad sobą. Zadawać puste pytania: Czy zrobiłam wszystko, aby go uratować? czy gdzieś popełniłam błąd?
Nie uratowała go i koniec. Starała się, ale to zdało się na nic. Nie cofnie już czasu. Zapewne myślałaby o tym wszystkim inaczej gdyby leżały przed nią zwłoki kogoś bliskiego, a nie nieznajomego mężczyzny. Ale tak nie było... Po raz pierwszy widziała go na oczy, więc jakkolwiek to okrutnie mogłoby nie zabrzmieć jego śmierć jakoś szczególnie jej nie dotknęła. Stało się... Wstała oglądając się naokoło po pomału rozchodzącym się tłumie. Najwyższy czas... szkoda, że wcześniej nie pomyśleli o tym, aby się rozejść i dopuścić choć jednego Uzdrowiciela do rannego mężczyzny, teraz już nieżywego.
Wytarła swoje dłonie poplamione krwią w chustkę przenosząc swój wzrok ponownie na denata. Przynajmniej już wie jakie posiada obrażenia. To w czasie autopsji znacznie ułatwi jej sprawę.
Okrutne, lecz prawdziwe. Rowan jest bardziej praktyczną osobą, a przynajmniej w odniesieniu do obcych. Jeśli ktoś spodziewał się, że wpadnie w lament, bądź z nieogarniętym smutkiem będzie spoglądać na zwłoki mężcyzny, którego nie była w stanie uratować, to był w błędzie.
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
- Co się stało? - Zapytał spokojnie starając się uspokoić młodszą od niego kobietę, która szukała jakby kogoś wzrokiem.
- Tak! - Stwierdziła szybko spanikowanym głosem. - Ludzie potrzebują pomocy Uzdrowicieli, szczególnie jeden mężczyzna. Leży na bruku, kilka metrów przed wejściem. - Opisała dokładnie w skupieniu na niego spoglądając.
- W porządku. Zajmę się tym - Zapewnił ją zdecydowanie za długo spoglądając jej w oczy. - Idź po pomoc. Przyda się każda para rąk. - Mówiąc to wyminął ją i otworzył drzwi prowadzące do wyjścia. Tłum zdecydowanie zmalał i stał się dużo bardziej potulniejszy. Bez większego problemu wyminął pozostałe zbiorowisko dochodząc do miejsca wyznaczonego przez Cher.
Wystarczyło mu jedne spojrzenie, aby domyśleć się co musiało się tu wydarzyć.
- Wszystko w porządku? - Zapytał podchodzący do rudowłosej kobiety i patrząc na nią z troską. Nie znał jej za dobrze. W zasadzie wcale. Wiedział tylko, że jest koronerem i niejednokrotnie widział ją na Szpitalnych korytarzach. Stanął obok nie, aby móc przenieść wzrok na leżącego na bruku mężczyźnie. Eiwdentny brak funkcji życiowych.
|zt