Witryna (wejście)
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Witryna (wejście)
Szpital dla czarodziejów pod patronatem świętego Munga został umieszczony w obszernym budynku wzniesionym z czerwonej cegły. Przypomina będący w ciągłej budowie dom handlowy, nad którym widnieje tablica z ozdobnym napisem Purge & Dowse Ltd. - dla odwrócenia uwagi niepożądanych oczu. Za obszerną, nieco brudną i zakurzoną witryną, stoi manekin; to jemu należy zdradzić cel swojej wizyty. Jeżeli przytaknie, wejście do placówki stanie otworem, szyba na ułamek sekundy rozpłynie się w powietrzu. Powszechnie wiadomym jest, iż nie zostanie przepuszczony nikt, kto mógłby znaleźć się w szpitalu przypadkiem, bądź kto przybywa z nieszczerymi intencjami. Zabezpieczenia medycznej placówki zostały wykonany przez najznamienitszych aurorów naszych czasów.
Od czasu, gdy Albus Dumbledore zginął, do Munga trafia coraz więcej pacjentów z magicznymi obrażeniami, których nabawili się w tajemniczych okolicznościach. Często zdarza się tak, że ranni nie chcą, bądź nie mogą opowiadać o swoim wypadku. Nie oznacza to jednak, że nie zostają przyjęci do szpitala. Tutaj nie odmawia się pomocy żadnemu potrzebującemu.
Szpital Świętego Munga jest chroniony potężnymi zaklęciami uniemożliwiającymi bezpośrednią teleportację do jego wnętrza.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.Od czasu, gdy Albus Dumbledore zginął, do Munga trafia coraz więcej pacjentów z magicznymi obrażeniami, których nabawili się w tajemniczych okolicznościach. Często zdarza się tak, że ranni nie chcą, bądź nie mogą opowiadać o swoim wypadku. Nie oznacza to jednak, że nie zostają przyjęci do szpitala. Tutaj nie odmawia się pomocy żadnemu potrzebującemu.
Szpital Świętego Munga jest chroniony potężnymi zaklęciami uniemożliwiającymi bezpośrednią teleportację do jego wnętrza.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie spodziewał się żadnych przeszkód, choć te mogły wystąpić niemal na każdym kroku. Wyprostowaną, postawną sylwetką przemierzał kolejne mile, cały czas starając się iść na równi z Farleyem. Nie wiedział wprawdzie jakie relacje łączyły Zacharego i Asbjorna, ale w tym konkretnym momencie nawet nie zamierzał zaprzątać sobie tym głowy. Miał zadanie, które polegało na nieodzywaniu się i w takim też postanowieniu trwał, cały czas obserwując głównie to, co działo się przed nimi. Kątem oka zauważył przy wejściu, jak przemieniony Alex się zatrzymuje i jedynie fakt, że czekało przed nimi kilka schodków uratował go do wejścia do środka bez pardonu. Zwolnił nieco kroku, rzucając mu krótkie spojrzenie, w którym czaiło się pytanie. Nie to wejście? Zaraz postać Zacharego ruszyła do przodu, a on nie próbując nawet formować zdania, przestąpił przez próg równo z nim.
Bywał w szpitalu nie raz, choć zwykle działo się to jeszcze przed jego wyjazdem. Zdarzało się nawet, że pod postacią jednego z portowych zbirów trafił na oddział, choć zwykle miał okazję być na siłach utrzymać się w odpowiedniej formie. Wydawało się, że minęły długie lata, a były to przecież tylko miesiące, tak dokładnie to pięć. Starał się nie rozglądać i w sumie przychodziło mu to nawet naturalnie, bo nie widział zbyt dużych zmian, a nawet jeśli, to nie mógł się zdradzić. Zadanie i polecenia były jasne. Wchodzą, pakują i wychodzą. Zaskoczył go głos ze strony przemienionego Farleya. Zwrócił na niego swoje miodowe tęczówki, które nie przeszły niebieskim kolorem. Na szczęście nikt nie miał okazji podchodzić na tyle blisko. Być może Asbjorn nie miał szczególnie głębokich więzi w miejscu pracy? Pracownicza szata lekko powiewała przy jego krokach, choć ani na sekundę się tym nie zrażał. Musiał wyglądać pewnie, rzeczowo, choć kiedy stali za rogiem słuchał ze skupieniem tego, co szeptał drugi czarodziej. Kiwnął mu głową, przyjmując sobie do serca ostrzeżenie o nieodzywaniu się. Wychylił się delikatnie, zauważając to, o czym mówił. Pracownia alchemiczna to tam na pewno były wszystkie interesujące ich rzeczy. Miał wejść pierwszy. Cholera... żeby tylko nikt nie szedł z drugiej strony! Przytaknął jedynie kolejnym gestem głowy, praktycznie od razu proponując wyjście zza rogu. Musieli przecież wyglądać należycie. Na twarzy utrzymywał obojętność, choć czuł buzującą w ciele krew. Nawet nie zwracał uwagi na postacie dyżurujące poszczególne sale. Każdy przecież miał swoją robotę. Przez myśl przebiegła mu zagwozdka o tym, co Farley schował do kieszeni.
Bywał w szpitalu nie raz, choć zwykle działo się to jeszcze przed jego wyjazdem. Zdarzało się nawet, że pod postacią jednego z portowych zbirów trafił na oddział, choć zwykle miał okazję być na siłach utrzymać się w odpowiedniej formie. Wydawało się, że minęły długie lata, a były to przecież tylko miesiące, tak dokładnie to pięć. Starał się nie rozglądać i w sumie przychodziło mu to nawet naturalnie, bo nie widział zbyt dużych zmian, a nawet jeśli, to nie mógł się zdradzić. Zadanie i polecenia były jasne. Wchodzą, pakują i wychodzą. Zaskoczył go głos ze strony przemienionego Farleya. Zwrócił na niego swoje miodowe tęczówki, które nie przeszły niebieskim kolorem. Na szczęście nikt nie miał okazji podchodzić na tyle blisko. Być może Asbjorn nie miał szczególnie głębokich więzi w miejscu pracy? Pracownicza szata lekko powiewała przy jego krokach, choć ani na sekundę się tym nie zrażał. Musiał wyglądać pewnie, rzeczowo, choć kiedy stali za rogiem słuchał ze skupieniem tego, co szeptał drugi czarodziej. Kiwnął mu głową, przyjmując sobie do serca ostrzeżenie o nieodzywaniu się. Wychylił się delikatnie, zauważając to, o czym mówił. Pracownia alchemiczna to tam na pewno były wszystkie interesujące ich rzeczy. Miał wejść pierwszy. Cholera... żeby tylko nikt nie szedł z drugiej strony! Przytaknął jedynie kolejnym gestem głowy, praktycznie od razu proponując wyjście zza rogu. Musieli przecież wyglądać należycie. Na twarzy utrzymywał obojętność, choć czuł buzującą w ciele krew. Nawet nie zwracał uwagi na postacie dyżurujące poszczególne sale. Każdy przecież miał swoją robotę. Przez myśl przebiegła mu zagwozdka o tym, co Farley schował do kieszeni.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Nieczęsto Farley miał okazję współpracować z innym metamorfomagiem w taki sposób. Przeważnie przekręty tego pokroju wykonywał samotnie, lecz próba samotnego wejścia do Munga byłaby właściwie misją samobójczą. Im dłużej jednak tkwił w tej maskaradzie z Weasleyem tym coraz bardziej miał wrażenie, jakby obaj właśnie brali udział w spektaklu, nie znając ani scenariusza, ani samych siebie. Dwójka aktorów wyrzuconych na scenę, zmuszonych do improwizacji przy stawce będącej ich własnym życiem. Droga, którą Alex przebył w swoim życiu do tego momentu była niezwykle długa, ale nie chciałby znajdować się gdziekolwiek indziej.
Najcięższą częścią okazało się jednak nie przejście korytarzem, a spokojne przejście korytarzem. Jakaś część młodego czarodzieja chciała bowiem zerwać się do biegu, jak najszybciej znaleźć się za drzwiami pracowni, wepchnąć do toreb tyle eliksirów ile tylko pomieszczą i wynieść się stąd aż się tak prędko żeby się za nimi kurzyło. Był jednak jeszcze ten drugi głos, najprawdopodobniej należący do rozsądku, który kazał mu być opanowanym, na płonący stos Wendeliny. Pochopne działania przeważnie kończyły się dość tragicznie.
Ten krótki odcinek zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a kiedy w końcu dotarli pod pracownie Farley miał wrażenie, że w przeciągu ostatnich kilkudzisięciu sekund zestarzał się ze dwa lata, jeśli nie lepiej. Weasley w nie swojej skórze sięgał już do klamki, kiedy niespodziewanie głos uzdrowiciela prowadzącego w sali obok obchód obwieścił, że idą dalej. Alex otworzył na moment szerzej oczy i ponaglająco spojrzał na Regiego, zaraz biorąc głęboki oddech i przyjmując jak najbardziej neutralny wyraz twarzy.
Nie wiedział jakim cudem, ale drzwi do pracowni zamknęły się za nimi praktycznie bezgłośnie na ułamek sekundy przed tym, jak obchód wyszedł z sąsiedniej sali i poszedł dalej.
Farley wypuścił oddech, który nie wiedział że wstrzymywał, przeczesując palcami włosy. Zaraz potem machnął różdżką, mamrocząc Lumos Maxima, a nad ich głowami rozbłysnęła kula światła. Wcześniej ciemne pomieszczenie zalała jasność, a oczom dwójki włamywaczy ukazała się mnogość fiolek i alchemicznych przyrządów, z wysłużonym kociołkiem na czele. Alexandra najbardziej interesowała jednak szafa na tyłach. Jedną Alohomorę później metamorfomagowie patrzyli na półki uginające się od medykamentów, a im dłużej wzrok Farleya błądził po tych zasobach, tym bardziej jedna myśl uporczywie pchała się mu na usta.
– Zapominamy o torbach. Chcę całą szafę – powiedział cicho, a jego oczy zabłyszczały w ten sposób, który mógł być albo oznaką geniuszu, albo wstępem do szaleństwa. – Zmniejszamy rozmiar i wagę – powiedział, po czym na powrót zamknął drzwi i raz jeszcze uniósł różdżkę. – Reducio – Farley wymówił inkantację, a hikorowa różdżka z cichuteńkim świstem przecięła powietrze, ruch kończąc na szafie.
Najcięższą częścią okazało się jednak nie przejście korytarzem, a spokojne przejście korytarzem. Jakaś część młodego czarodzieja chciała bowiem zerwać się do biegu, jak najszybciej znaleźć się za drzwiami pracowni, wepchnąć do toreb tyle eliksirów ile tylko pomieszczą i wynieść się stąd aż się tak prędko żeby się za nimi kurzyło. Był jednak jeszcze ten drugi głos, najprawdopodobniej należący do rozsądku, który kazał mu być opanowanym, na płonący stos Wendeliny. Pochopne działania przeważnie kończyły się dość tragicznie.
Ten krótki odcinek zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a kiedy w końcu dotarli pod pracownie Farley miał wrażenie, że w przeciągu ostatnich kilkudzisięciu sekund zestarzał się ze dwa lata, jeśli nie lepiej. Weasley w nie swojej skórze sięgał już do klamki, kiedy niespodziewanie głos uzdrowiciela prowadzącego w sali obok obchód obwieścił, że idą dalej. Alex otworzył na moment szerzej oczy i ponaglająco spojrzał na Regiego, zaraz biorąc głęboki oddech i przyjmując jak najbardziej neutralny wyraz twarzy.
Nie wiedział jakim cudem, ale drzwi do pracowni zamknęły się za nimi praktycznie bezgłośnie na ułamek sekundy przed tym, jak obchód wyszedł z sąsiedniej sali i poszedł dalej.
Farley wypuścił oddech, który nie wiedział że wstrzymywał, przeczesując palcami włosy. Zaraz potem machnął różdżką, mamrocząc Lumos Maxima, a nad ich głowami rozbłysnęła kula światła. Wcześniej ciemne pomieszczenie zalała jasność, a oczom dwójki włamywaczy ukazała się mnogość fiolek i alchemicznych przyrządów, z wysłużonym kociołkiem na czele. Alexandra najbardziej interesowała jednak szafa na tyłach. Jedną Alohomorę później metamorfomagowie patrzyli na półki uginające się od medykamentów, a im dłużej wzrok Farleya błądził po tych zasobach, tym bardziej jedna myśl uporczywie pchała się mu na usta.
– Zapominamy o torbach. Chcę całą szafę – powiedział cicho, a jego oczy zabłyszczały w ten sposób, który mógł być albo oznaką geniuszu, albo wstępem do szaleństwa. – Zmniejszamy rozmiar i wagę – powiedział, po czym na powrót zamknął drzwi i raz jeszcze uniósł różdżkę. – Reducio – Farley wymówił inkantację, a hikorowa różdżka z cichuteńkim świstem przecięła powietrze, ruch kończąc na szafie.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Pierwsza połowa grudnia upływała Sigrun wyjątkowo nieprzyjemnie przez dolegliwości jakie ciągnęło za sobą przeziębienie. Potrzebowała kolejnych eliksirów, aby szybko dojść do siebie - musiała być w formie. Zazwyczaj zaopatrywała się u Cassandry, to jej ufała najbardziej, lecz uzdrowicielce akurat zabrakło zapasów - opuściła więc lecznicę, by udać się do szpitala świętego Munga z nadzieją, że zastanie tam drugiego, zaufanego uzdrowiciela Rycerzy Walpurgii. Shafiq, jako ordynator oddziału od zatruć eliksiralnych, z pewnością mógł udostępnić jej naprawdę wiele wywarów, które postawią ją na nogi.
Nie zamierzała wdzierać się do szpitala pod postacią czarnej mgły. Przekroczyła jego próg jak każdy inny pacjent, obleczona w czarny płaszcz i prostą, ciemną suknię pod spodem; jasne włosy, splecione w warkocz opadały rozpuszczone wokół bladej twarzy. Na korytarzach oddziałów nie było wielu pacjentów i odwiedzających. W porównaniu z przeszłością - wydawało się wręcz pustawo, lecz kiedy znalazła się na odpowiednim piętrze, zwróciła uwagę na kogoś, kto kontrastował z prostym wnętrzem: rzadko widywało się w szpitalu arystokratę.
- Maghnus Bulstrode, cóż za niespodzianka - odezwała się głośno wiedźma, zwracając na siebie uwagę eleganckiego czarodzieja, którego profil dobrze kojarzyła jeszcze z czasów szkolnych - choć lat mu trochę przybyło. Bezceremonialnie położyła dłoń na jego ramieniu i uśmiechnęła się szeroko jak gdyby dobrze się znali, po czym przeniosła wzrok na jego rozmówcę, na którego dotychczas nie zwróciła uwagi - chwilę musiała gmerać w pamięci, by odnaleźć w myślach właściwe nazwisko. - Pan Sallow. Doskonale się składa - wyrzekła, niemal mrukliwie, z zadowoleniem, kiedy w jej głowie zaświtała myśl; miała zamiar po wizycie w Mungu odwiedzić Tatianę i zabrać ją ze sobą w dalszą drogę, lecz skoro trafiła już na tę dwójkę... - Co wy na to, panowie, by podać damie pomocną dłoń? Potrzebowałabym was dziś. Nie przyjmuję odmowy i to właściwie nie jest prośba - oznajmiła, uśmiechając się promiennie, spoglądając to na jednego, to na drugiego. W głosie Sigrun zabrzmiała władcza nuta - i wierzyła, że choć obaj są sojusznikami, to mają już świadomość działania hierarchii Rycerzy Walpurgii.
Nie czekając na nich odpowiedź okrążyła ich, ściągając dłoń z ramienia Maghnusa, aby ruszyć dalej - w kierunku oddziału, którym zarządzał lord Shafiq. Odnalazłszy pierwszą lepszą czarownicę w limonkowej szacie, starała się ją zatrzymać.
- Gdzie jest ordynator? Potrzebuję rozmawiać w z lordem Shafiq. Natychmiast - zwróciła się do niej, zawieszając na kobiecie badawcze spojrzenie.
bążur
przy sobie mam różdżkę, amulet z runą krwi trolla i oko ślepego na palcu
no i zapraszam MG chyba?
Nie zamierzała wdzierać się do szpitala pod postacią czarnej mgły. Przekroczyła jego próg jak każdy inny pacjent, obleczona w czarny płaszcz i prostą, ciemną suknię pod spodem; jasne włosy, splecione w warkocz opadały rozpuszczone wokół bladej twarzy. Na korytarzach oddziałów nie było wielu pacjentów i odwiedzających. W porównaniu z przeszłością - wydawało się wręcz pustawo, lecz kiedy znalazła się na odpowiednim piętrze, zwróciła uwagę na kogoś, kto kontrastował z prostym wnętrzem: rzadko widywało się w szpitalu arystokratę.
- Maghnus Bulstrode, cóż za niespodzianka - odezwała się głośno wiedźma, zwracając na siebie uwagę eleganckiego czarodzieja, którego profil dobrze kojarzyła jeszcze z czasów szkolnych - choć lat mu trochę przybyło. Bezceremonialnie położyła dłoń na jego ramieniu i uśmiechnęła się szeroko jak gdyby dobrze się znali, po czym przeniosła wzrok na jego rozmówcę, na którego dotychczas nie zwróciła uwagi - chwilę musiała gmerać w pamięci, by odnaleźć w myślach właściwe nazwisko. - Pan Sallow. Doskonale się składa - wyrzekła, niemal mrukliwie, z zadowoleniem, kiedy w jej głowie zaświtała myśl; miała zamiar po wizycie w Mungu odwiedzić Tatianę i zabrać ją ze sobą w dalszą drogę, lecz skoro trafiła już na tę dwójkę... - Co wy na to, panowie, by podać damie pomocną dłoń? Potrzebowałabym was dziś. Nie przyjmuję odmowy i to właściwie nie jest prośba - oznajmiła, uśmiechając się promiennie, spoglądając to na jednego, to na drugiego. W głosie Sigrun zabrzmiała władcza nuta - i wierzyła, że choć obaj są sojusznikami, to mają już świadomość działania hierarchii Rycerzy Walpurgii.
Nie czekając na nich odpowiedź okrążyła ich, ściągając dłoń z ramienia Maghnusa, aby ruszyć dalej - w kierunku oddziału, którym zarządzał lord Shafiq. Odnalazłszy pierwszą lepszą czarownicę w limonkowej szacie, starała się ją zatrzymać.
- Gdzie jest ordynator? Potrzebuję rozmawiać w z lordem Shafiq. Natychmiast - zwróciła się do niej, zawieszając na kobiecie badawcze spojrzenie.
bążur
przy sobie mam różdżkę, amulet z runą krwi trolla i oko ślepego na palcu
no i zapraszam MG chyba?
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zdrowie Laisreana od pewnego czasu zaczęło dziwnie podupadać i w tym najgorszym możliwym okresie, w okresie zbliżających się Świąt i sabatu u lady Nott, w okresie najbardziej widowiskowych i najbardziej wymagających uwagi występów w Piórku Feniksa, Bulstrode musiał rozpocząć mozolną i czasochłonną krucjatę od jednego, do drugiego uzdrowiciela, szukając drugiego dna i powodów, dla których pełen witalności chłopiec zaczął nagle opadać z sił. Pierwsze wizyty zakończyły się wstępnymi badaniami, te z kolei wykluczyły najbardziej prawdopodobne scenariusze chorób dziecięcych, nakazując tym samym szukać dalej. Kolejne wycieczki po szpitalach i prywatnych praktykach przyniosły tylko większą ilość pytań i żadnych odpowiedzi, a tęgie umysły głowiły się bez końca nad niemającymi sensu objawami. Czyżby do głosu dochodziły słabe geny, których mieć nie powinien, bo za zdrowie Callisto Malfoy przed ślubem oficjalnie ręczył lord nestor Wiltshire? Ale jednak, z jakiegoś powodu wyzionęła ducha, wydając na świat potomka, może więc Bulstrode został oszukany, a teraz łańcuszek nieszczęść miał rozgorzeć na nowo? W trakcie oczekiwania na ostateczną diagnozę Laisreanowi zalecono zażywanie eliksirów wzmacniających, a gdy poprzedni flakon powoli się kończył, Maghnus postanowił udać się do Świętego Munga po kolejne porcje. A że cenił swój czas wysoce, wcześniej umówił się na spotkanie z Corneliusem, by przy okazji jednej wyprawy do Londynu omówić z nim planowane działania w jego hrabstwach. Pan Sallow łaskawie się zgodził na towarzyszenie mu na szpitalnych korytarzach.
- Wybacz raz jeszcze niecodzienne miejsce spotkania, Corneliusie. Obiecuję ci to wynagrodzić przy okazji - uśmiechnął się przepraszająco, zatapiając się w oślepiającą szpitalną biel. Zaskoczyła go zbliżająca się doń sylwetka, lecz i ją uraczył uśmiechem.
- Droga Sigrun, miło cię widzieć, choć zaiste, jest to dość niespodziewane spotkanie - powitał ją przyjaźnie - mieli za sobą wiele lat historii, jeszcze ze szkolnej ławki i pokoju wspólnego Ślizgonów. - Wiesz, że zawsze chętnie służę pomocą - odpowiedział krótko, nie zagłębiając się nawet w hierarchię organizacji, w której działała cała trójka; ona na najwyższym szczeblu, oni zaledwie raczkując u podnóży drabiny. - Tak się składa, że sam wybieram się do lorda Shafiqa. Chodźmy zatem - dodał jeszcze, nim skierowali swe kroki w dół korytarza, a władcze słowa Sigrun wybrzmiały echem. Spojrzał na pracownicę szpitala wyczekująco: Śmierciożerczyni, arystokrata i rzecznik Ministerstwa, jak często widywano tu taki zestaw?
mam przy sobie różdżkę i dużo RIGCZu
- Wybacz raz jeszcze niecodzienne miejsce spotkania, Corneliusie. Obiecuję ci to wynagrodzić przy okazji - uśmiechnął się przepraszająco, zatapiając się w oślepiającą szpitalną biel. Zaskoczyła go zbliżająca się doń sylwetka, lecz i ją uraczył uśmiechem.
- Droga Sigrun, miło cię widzieć, choć zaiste, jest to dość niespodziewane spotkanie - powitał ją przyjaźnie - mieli za sobą wiele lat historii, jeszcze ze szkolnej ławki i pokoju wspólnego Ślizgonów. - Wiesz, że zawsze chętnie służę pomocą - odpowiedział krótko, nie zagłębiając się nawet w hierarchię organizacji, w której działała cała trójka; ona na najwyższym szczeblu, oni zaledwie raczkując u podnóży drabiny. - Tak się składa, że sam wybieram się do lorda Shafiqa. Chodźmy zatem - dodał jeszcze, nim skierowali swe kroki w dół korytarza, a władcze słowa Sigrun wybrzmiały echem. Spojrzał na pracownicę szpitala wyczekująco: Śmierciożerczyni, arystokrata i rzecznik Ministerstwa, jak często widywano tu taki zestaw?
mam przy sobie różdżkę i dużo RIGCZu
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prośba lorda Bulstrode o spotkanie niezmiernie go ucieszyła - wspólna praca w Markyate była sporym (i ekscytującym) sukcesem, a choćby skrawki sympatii arystokratów były bezcenne. Cenił swój czas, ale bardziej cenił czas lorda Bulstrode - dlatego od razu zgodził się akompaniować mu podczas wyprawy do szpitala. Zwłaszcza, że odkąd pojedynkował się w Yorkshire u boku Deirdre, męczyły go dziwne napady zimna. Zbyt długo zwlekał z zadbaniem o własne zdrowie i zaczynał hipochondryzować - w październiku wahania nastrojów, teraz wahania magii i dreszcze i niedawne przeziębienie… nie zaszkodzi porozmawiać ze specjalistą.
-Lordzie Bulstrode. Jak nastroje w Markyate? Czy targ nadal będzie odbywał się w sezonie zimowym? - zapytał kurtuazyjnie, choć doskonale wiedział, że powinni omówić inne miasteczka.
Nie liczył ani na spotkanie z samym ordynatorem ani na spotkanie ze Śmierciożerczynią, ale widząc Sigrun - nie mógł odmówić. Uśmiechnął się z przymilnym szacunkiem, na dno duszy spychając złość na Marceliusa. Durny gówniarz, chodzenia z donosicielką mu się zachciało.
Był na tyle roztropny, by już nigdy - bez potrzeby - nie poruszać tematu zmarłego przed laty Marceliusa Sallow, przodka po kądzieli, ani Frances Wroński. Fakt, że pani Rookwood prosiła go o pomoc w czymkolwiek innym, był znakomitą wieścią. Jako specjalista od propagandy wiedział wszak, że w miejsce niewygodnych tematów najlepiej znaleźć nowe tematy. Jak… to, w czymkolwiek Sigrun potrzebowała pomocy. Nagle poczuł się mniej przeziębiony, hipochondria ustała. Musiał się wykazać.
Poza tym, szczerze podziwiał panią Rookwood i chyba darzył ją cieniem sympatii. Wolał być pod jej komendą niż pracować z własną byłą narzeczoną. Dobrze, że Deirdre nie była jedyną kobietą w szeregach Czarnego Pana, bo byłoby to podwójnie upokarzające.
-Zawsze znajdę dla pani czas, pani Rookwood. - zapowiedział ze służalczym uśmiechem, rad, że i lord Maghnus chętnie odstawi na bok rozmowę o propagandzie.
Dbanie o odpowiednie znajomości w szpitalu było naprawdę opłacalne. Zwłaszcza, że nie znał jeszcze samego ordynatora. Nie zawracałby nigdy głowy lordowi Shafiqowi, ale może zna się on na anomalicznych przeziębieniach po nieudanym zaklęciu?
Ruszył za towarzyszami.
-Lordzie Bulstrode. Jak nastroje w Markyate? Czy targ nadal będzie odbywał się w sezonie zimowym? - zapytał kurtuazyjnie, choć doskonale wiedział, że powinni omówić inne miasteczka.
Nie liczył ani na spotkanie z samym ordynatorem ani na spotkanie ze Śmierciożerczynią, ale widząc Sigrun - nie mógł odmówić. Uśmiechnął się z przymilnym szacunkiem, na dno duszy spychając złość na Marceliusa. Durny gówniarz, chodzenia z donosicielką mu się zachciało.
Był na tyle roztropny, by już nigdy - bez potrzeby - nie poruszać tematu zmarłego przed laty Marceliusa Sallow, przodka po kądzieli, ani Frances Wroński. Fakt, że pani Rookwood prosiła go o pomoc w czymkolwiek innym, był znakomitą wieścią. Jako specjalista od propagandy wiedział wszak, że w miejsce niewygodnych tematów najlepiej znaleźć nowe tematy. Jak… to, w czymkolwiek Sigrun potrzebowała pomocy. Nagle poczuł się mniej przeziębiony, hipochondria ustała. Musiał się wykazać.
Poza tym, szczerze podziwiał panią Rookwood i chyba darzył ją cieniem sympatii. Wolał być pod jej komendą niż pracować z własną byłą narzeczoną. Dobrze, że Deirdre nie była jedyną kobietą w szeregach Czarnego Pana, bo byłoby to podwójnie upokarzające.
-Zawsze znajdę dla pani czas, pani Rookwood. - zapowiedział ze służalczym uśmiechem, rad, że i lord Maghnus chętnie odstawi na bok rozmowę o propagandzie.
Dbanie o odpowiednie znajomości w szpitalu było naprawdę opłacalne. Zwłaszcza, że nie znał jeszcze samego ordynatora. Nie zawracałby nigdy głowy lordowi Shafiqowi, ale może zna się on na anomalicznych przeziębieniach po nieudanym zaklęciu?
Ruszył za towarzyszami.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Recepcjonistka Matylda obrzuciła spieszącego arystokratę nieco ospałym spojrzeniem, by zaraz potem nieco się wyprostować i zacząć szybciej skrobać piórem po pergaminie. Nie wyglądało, aby cokolwiek miało wzbudzić jej szczególną czujność. Poprawiła jasne jak siano, puszące się włosy upięte w wysoki kok i wróciła do skubania kromki chleba po kryjomu. Zachary i Asbjorn szybkim, ale nie budzącym podejrzeń krokiem ruszyli prosto na czwarte piętro, nie mijając po drodze nikogo. Alexander, który doskonale orientował się w rozkładzie szpitalnych pomieszczeń, a także tego, co i kto mogło się za nimi znaleźć przekazał instrukcję milczącemu koledze, by ostatecznie obaj rozpoczęli misję, gdy obchod składający się z uzdrowiciela, alchemika i pielęgniarki zniknął za drzwiami jednej z sal. Cel, pracownia alchemiczna znajdowała się pomiędzy dwoma pomieszczeniami, salą z numerem dwa i trzy. Obaj czarodzieje dotarli do niej bez żadnych trudności, wchodząc do środka niezauważeni. Jasna kula rozbłysła tuż pod sufitem w reakcji na rzucone przez Farleya zaklęcie. Różdżka drgnęła jeszcze dwukrotnie, wpierw otwierając szafę, a potem, odrobinę zmniejszając szafę.
W tym czasie trzyosobowy obchód opuścił sale na czwartym piętrze i ruszył dalej.
Po drugiej stronie korytarza doszło do wyjątkowego i niecodziennego spotkania. Po wymianie uprzejmości pomiędzy śmierciożerczynią, a dwójką czarnoksiężników wydała szybkie dyspozycje i ruszyła przed siebie. W tej chwili z sali numer dwa wyszła uzdrowicielka, która zmierzyła nieprzychylnym wzrokiem Sigrun — wzrokiem, który sugerował, że nie podobała jej się jej obecność choć trudno było określić z jakich względów.
— Dzień dobry — powitała ją cierpkim tonem, zatrzymując się przed czarownicą. Dłonie wsunęła w dwie kieszonki limonkowego kitla i zadarła brodę wyżej. — Ordynator już wyszedł do domu, nie ma go. A to jest szpital, a nie bar. Tu przebywają chorzy, umierający i potrzebują spokoju. Jeśli chcą państwo pogawędzić na siódmym piętrze jest herbaciarnia. A teraz przepraszam, obowiązki wzywają.— Już bez większego pożegnania ruszyła dalej, przed siebie.
| Waszym Mistrzem Gry jest Ramsey i witam was w tą przemiłą północ. Kolejka na ten moment dowolna. Na odpis macie 48h. Przypominam, że w wątku obowiązuje eksperymentalna mechanika energii magicznej.
Alexander: 47/50
W tym czasie trzyosobowy obchód opuścił sale na czwartym piętrze i ruszył dalej.
Po drugiej stronie korytarza doszło do wyjątkowego i niecodziennego spotkania. Po wymianie uprzejmości pomiędzy śmierciożerczynią, a dwójką czarnoksiężników wydała szybkie dyspozycje i ruszyła przed siebie. W tej chwili z sali numer dwa wyszła uzdrowicielka, która zmierzyła nieprzychylnym wzrokiem Sigrun — wzrokiem, który sugerował, że nie podobała jej się jej obecność choć trudno było określić z jakich względów.
— Dzień dobry — powitała ją cierpkim tonem, zatrzymując się przed czarownicą. Dłonie wsunęła w dwie kieszonki limonkowego kitla i zadarła brodę wyżej. — Ordynator już wyszedł do domu, nie ma go. A to jest szpital, a nie bar. Tu przebywają chorzy, umierający i potrzebują spokoju. Jeśli chcą państwo pogawędzić na siódmym piętrze jest herbaciarnia. A teraz przepraszam, obowiązki wzywają.— Już bez większego pożegnania ruszyła dalej, przed siebie.
| Waszym Mistrzem Gry jest Ramsey i witam was w tą przemiłą północ. Kolejka na ten moment dowolna. Na odpis macie 48h. Przypominam, że w wątku obowiązuje eksperymentalna mechanika energii magicznej.
Alexander: 47/50
Na szczęście po drodze nie minęli nikogo poza panią w rejestracji tuż przy wejściu, którą minąć musiał każdy. Była niczym radar, który niespytany pozostawał niemym niczym Niewymowny, choć czujne oczy obserwowały. Każda ze ścian szpitala wydawała się emanować tym samym, dlatego, kiedy tylko drzwi zamknęły się za nimi na tyle delikatnie, by obchód piętra przeszedł do kolejnych, odetchnął cicho. Nie do końca wiedział, w jaki sposób należy się zachowywać, ale wierząc w jakiś plan Alexa, podążał przez cały czas za instrukcjami. Teraz chodziło o milczenie, a to był w stanie utrzymywać bez specjalnego wysiłku, choć wydawało się, że przez cały czas wszyscy mogli usłyszeć jego szybko bijące serce.
Minione zagrożenie w postaci trójki patrolujących pracowników nie było jedyną przeszkodą, która stanęła na ich drodze. Były to chore ambicje przemienionego właściciela kręconych włosów, który stwierdził, że zamiast próbować rozciągnąć ich pobyt w czasie przez poszczególne wybieranie eliksirów, lepiej jest zabrać ze sobą całą szafę. Kiedy tamten rzucał zaklęcie pomniejszające, do umysłu Weasleya powoli dochodziło, jak świetny był to pomysł. Bez zbędnych pytań wyciągnął własną różdżkę, kierując ją w stronę tego samego przedmiotu, który czarował chwilę temu Farley. Ewidentnie miał dobre obeznanie w terenie, a może zwyczajne zdolności alchemiczne, bo przecież któż mógłby spamiętać te wszystkie nazwy eliksirów? Podążając za nim krok w krok, starał się uspokoić nerwy i pulsację w skroniach. Wszystko szło dobrze, przez drzwi nie miał prawa przejść nikt niepowołany, bo przecież cała śmietanka patrolujących postaci przeszła do kolejnych pomieszczeń, a sama struktura grubego drewna nie pozwalała na przeniknięcie żadnego z błysków. Byli głęboko w porządnie zaopatrzonym pomieszczeniu. Jeśli to właśnie było miejsce pracy Asbjorna, to zdecydowanie stawiało go w świetle bardzo schludnego i porządnego naukowca. Weasley nigdy wcześniej nie widział tak wielu eliksirów w jednym pomieszczeniu.
- Libramuto – spróbował małym pomrukiem pod nosem, cały czas zastanawiając się, czy nie będzie to zbyt podejrzane, jeśli wyjdą po dziesięciu sekundach w tej samej konfiguracji? – Może powinniśmy wyjść jakoś inaczej? Trochę podejrzane, że przyszliśmy tylko na chwilę razem. Na parterze nas widziała. – rzucił do towarzysza, starając się utrzymać konspiracyjny szept, którym uraczył go również Farley.
| Libramuto ( <100kg ), ST 60-13=47
Minione zagrożenie w postaci trójki patrolujących pracowników nie było jedyną przeszkodą, która stanęła na ich drodze. Były to chore ambicje przemienionego właściciela kręconych włosów, który stwierdził, że zamiast próbować rozciągnąć ich pobyt w czasie przez poszczególne wybieranie eliksirów, lepiej jest zabrać ze sobą całą szafę. Kiedy tamten rzucał zaklęcie pomniejszające, do umysłu Weasleya powoli dochodziło, jak świetny był to pomysł. Bez zbędnych pytań wyciągnął własną różdżkę, kierując ją w stronę tego samego przedmiotu, który czarował chwilę temu Farley. Ewidentnie miał dobre obeznanie w terenie, a może zwyczajne zdolności alchemiczne, bo przecież któż mógłby spamiętać te wszystkie nazwy eliksirów? Podążając za nim krok w krok, starał się uspokoić nerwy i pulsację w skroniach. Wszystko szło dobrze, przez drzwi nie miał prawa przejść nikt niepowołany, bo przecież cała śmietanka patrolujących postaci przeszła do kolejnych pomieszczeń, a sama struktura grubego drewna nie pozwalała na przeniknięcie żadnego z błysków. Byli głęboko w porządnie zaopatrzonym pomieszczeniu. Jeśli to właśnie było miejsce pracy Asbjorna, to zdecydowanie stawiało go w świetle bardzo schludnego i porządnego naukowca. Weasley nigdy wcześniej nie widział tak wielu eliksirów w jednym pomieszczeniu.
- Libramuto – spróbował małym pomrukiem pod nosem, cały czas zastanawiając się, czy nie będzie to zbyt podejrzane, jeśli wyjdą po dziesięciu sekundach w tej samej konfiguracji? – Może powinniśmy wyjść jakoś inaczej? Trochę podejrzane, że przyszliśmy tylko na chwilę razem. Na parterze nas widziała. – rzucił do towarzysza, starając się utrzymać konspiracyjny szept, którym uraczył go również Farley.
| Libramuto ( <100kg ), ST 60-13=47
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Farley poniekąd słynął z tej nieznacznej iskry szaleństwa, czy też geniuszu: ostateczna ocena tego czegoś co siedziało w byłym Selwynie była jednak dość subiektywna i najprawdopodobniej łączyło ono w sobie części obu.
Ściągnął jednak brwi – nie swoje, lecz wciąż – kiedy jego zaklęcie okazało się nie na tyle udane jak by sobie tego życzył. Momentalnie wróciło do niego wspomnienie z przygotowań do ślubu, kiedy to poległ z kretesem przy wydłużaniu stołów. Sue zrównała go wtedy z poziomem podłogi i zniósł to źle, ale był bogatszy o to jedno doświadczenie i poniekąd wiedział, że przyzwyczajony do swojej zatrważającej biegłości w białej magii czasem przekładał te ambicje na nieco zaniedbaną przez niego sztukę transmutacji: choć ostatnio ćwiczył ją zapalczywie to wciąż zdarzały mu się takie właśnie potknięcia. Wziął więc spokojny oddech, śledząc wzrokiem poczynania Weaslya, zaraz obrzucając go badawczym spojrzeniem. Kiwnął głową, bo przeszło mu to przez myśl: jeżeli mieli zabrać całą szafę to nie powierzyłby jej sowie, a nawet pomniejszona może być ciężka do ukrycia przed recepcjonistką. Widziała już nie jeden numer i Alexander obawiał się, że mogliby w ten sposób zwrócić na siebie zbędną uwagę.
Podszedł więc do okna i odsunął grubą kotarę, a następnie otworzył szeroko okno. Chłodne powietrze uderzyło go w pożyczoną twarz, a Alexander odetchnął głębiej, raz jeszcze wyciągając przed siebie różdżkę. Zostawione za rogiem miotły tylko czekały na jego gest.
– Accio miotła Reggiego – wymamrotał pod nosem, skupiając się myślami na ukrytej przez Weasleya miotle. Na dobrą sprawę nie musieliby nawet wracać do szpitala żeby przejść znów przez recepcję, bo i po co. Nie do końca interesowało go jak Shafiq się wytłumaczy, a zniknięcie szafy i tak nie przejdzie niezauważone. Alchemik nie miał pojęcia co tu dzisiaj robili, więc właściwie nie było żadnych przeciwwskazań. Farley uśmiechnął się nieznacznie pod nosem: w sumie to współpraca z Weasleyem była całkiem całkiem. Jak dobrze, że Tonks się co do niego nie mylił.
Ściągnął jednak brwi – nie swoje, lecz wciąż – kiedy jego zaklęcie okazało się nie na tyle udane jak by sobie tego życzył. Momentalnie wróciło do niego wspomnienie z przygotowań do ślubu, kiedy to poległ z kretesem przy wydłużaniu stołów. Sue zrównała go wtedy z poziomem podłogi i zniósł to źle, ale był bogatszy o to jedno doświadczenie i poniekąd wiedział, że przyzwyczajony do swojej zatrważającej biegłości w białej magii czasem przekładał te ambicje na nieco zaniedbaną przez niego sztukę transmutacji: choć ostatnio ćwiczył ją zapalczywie to wciąż zdarzały mu się takie właśnie potknięcia. Wziął więc spokojny oddech, śledząc wzrokiem poczynania Weaslya, zaraz obrzucając go badawczym spojrzeniem. Kiwnął głową, bo przeszło mu to przez myśl: jeżeli mieli zabrać całą szafę to nie powierzyłby jej sowie, a nawet pomniejszona może być ciężka do ukrycia przed recepcjonistką. Widziała już nie jeden numer i Alexander obawiał się, że mogliby w ten sposób zwrócić na siebie zbędną uwagę.
Podszedł więc do okna i odsunął grubą kotarę, a następnie otworzył szeroko okno. Chłodne powietrze uderzyło go w pożyczoną twarz, a Alexander odetchnął głębiej, raz jeszcze wyciągając przed siebie różdżkę. Zostawione za rogiem miotły tylko czekały na jego gest.
– Accio miotła Reggiego – wymamrotał pod nosem, skupiając się myślami na ukrytej przez Weasleya miotle. Na dobrą sprawę nie musieliby nawet wracać do szpitala żeby przejść znów przez recepcję, bo i po co. Nie do końca interesowało go jak Shafiq się wytłumaczy, a zniknięcie szafy i tak nie przejdzie niezauważone. Alchemik nie miał pojęcia co tu dzisiaj robili, więc właściwie nie było żadnych przeciwwskazań. Farley uśmiechnął się nieznacznie pod nosem: w sumie to współpraca z Weasleyem była całkiem całkiem. Jak dobrze, że Tonks się co do niego nie mylił.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Spotkanie ze Śmierciożerczynią na korytarzach Munga było dość niecodzienne, ale ostatnim czego się spodziewał, była reprymenda od jakiejś bezczelnej przedstawicielki klasy średniej. Cornelius nie znał się na medycznych mundurkach, nie umiał nawet oszacować, czy ma do czynienia z mniej lub bardziej ważną uzdrowicielką, czy jedynie z salową, która zagalopowała się nieco w swoich obowiązkach. Przystanął ze zdziwieniem, gdy kobieta zaczęła prawić kazanie Sigrun Rookwood, a następnie otrząsnął się i samemu zastąpił uzdrowicielce drogę. Skoro to sprawy Czarnego Pana, to mieli czasu na bawienie się w szpitalu w chowanego ani na pyskówki z pracownikami. Skoro kobieta sama się im nawinęła, to wskaże im drogę do lorda Shafiqa. Już.
Już wyszedł do domu, dobre sobie - pomyślał z irytacją. Sam kazał Silke mówić to petentom, gdy nie chciał rozmawiać z byle kim, ale był w szczerym szoku, że uzdrowicielka nie rozpoznała z kim ma do czynienia. Nie byli byle plebsem, miała przed sobą polityka, lorda i Śmierciożerczynię. O ile tej ostatniej nie musiała nigdzie widzieć, a lord Bulstrode był bardziej znany na swoich ziemiach, to dumę Corneliusa nieprzyjemnie ukłuło, że kobieta nawet się z nim nie przywitała. Był w końcu rozpoznawalny, a za swoją ciężką pracę na rzecz państwa zasługiwał na odrobinę więcej szacunku.
Poskromił nieco własną irytację, przezornie wyczuwając, że pani Rookwood może być bardziej zirytowana, a lordowi Bulstrode nie wypada wyjaśniać podstawowych spraw tej prostej pracownicy Munga. Najlepiej sam to załatwi.
-Dzień dobry. Doceniamy dbałość o spokój pacjentów, ale niech zachowa pani te rady dla kogoś innego niż przedstawiciele Ministerstwa Magii. Ma pani przed sobą lorda Northamptonshire, Bedfordshire i Hertfordshire, Rzecznika Ministra Magii czyli mnie i... - nie wiedział do końca, jak opisać Sigrun, więc wybrnął -damę, do której zdecydowanie nie powinna się pani zwracać w taki sposób. Jesteśmy tutaj w pilnych sprawach Ministerstwa Magii, proszę natychmiast zaprowadzić nas do ordynatora. - zaproponował z pozoru kurtuazyjnie, ale dźwięcząca w głosie lodowata nuta nie pozostawiała uzdrowicielce żadnego wyboru. Wyprostował się dumnie, mierząc kobietę władczym spojrzeniem. Był politykiem i sługą Czarnego Pana, powinna być wdzięczna, że gdy naprawi swój błąd, nie będzie miał jej za złe tej arogancji.
Chyba. Pamiętliwy też bywał.
perswazja III, rozpoznawalność III
Już wyszedł do domu, dobre sobie - pomyślał z irytacją. Sam kazał Silke mówić to petentom, gdy nie chciał rozmawiać z byle kim, ale był w szczerym szoku, że uzdrowicielka nie rozpoznała z kim ma do czynienia. Nie byli byle plebsem, miała przed sobą polityka, lorda i Śmierciożerczynię. O ile tej ostatniej nie musiała nigdzie widzieć, a lord Bulstrode był bardziej znany na swoich ziemiach, to dumę Corneliusa nieprzyjemnie ukłuło, że kobieta nawet się z nim nie przywitała. Był w końcu rozpoznawalny, a za swoją ciężką pracę na rzecz państwa zasługiwał na odrobinę więcej szacunku.
Poskromił nieco własną irytację, przezornie wyczuwając, że pani Rookwood może być bardziej zirytowana, a lordowi Bulstrode nie wypada wyjaśniać podstawowych spraw tej prostej pracownicy Munga. Najlepiej sam to załatwi.
-Dzień dobry. Doceniamy dbałość o spokój pacjentów, ale niech zachowa pani te rady dla kogoś innego niż przedstawiciele Ministerstwa Magii. Ma pani przed sobą lorda Northamptonshire, Bedfordshire i Hertfordshire, Rzecznika Ministra Magii czyli mnie i... - nie wiedział do końca, jak opisać Sigrun, więc wybrnął -damę, do której zdecydowanie nie powinna się pani zwracać w taki sposób. Jesteśmy tutaj w pilnych sprawach Ministerstwa Magii, proszę natychmiast zaprowadzić nas do ordynatora. - zaproponował z pozoru kurtuazyjnie, ale dźwięcząca w głosie lodowata nuta nie pozostawiała uzdrowicielce żadnego wyboru. Wyprostował się dumnie, mierząc kobietę władczym spojrzeniem. Był politykiem i sługą Czarnego Pana, powinna być wdzięczna, że gdy naprawi swój błąd, nie będzie miał jej za złe tej arogancji.
Chyba. Pamiętliwy też bywał.
perswazja III, rozpoznawalność III
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na uprzejme - ze strony Corneliusa niemal służalcze - powitania znajomych czarodziejów Sigrun odpowiedziała skinięciem głowy. Nie zastanawiała się nad powodami ich spotkania akurat w takim miejscu, nad tym jak dobrze się znali i czy mieli wspólne plany - cokolwiek to nie było musiało zostać przesunięte w czasie. W ułamku chwili zdecydowała, że potrzebuje ich obecności, a służba nie drużba. Musieli to wiedzieć, skoro bez oporów i wahania podążyli za Śmierciożerczynią, aby odnaleźć na odpowiednim oddziale lorda Shafiq.
Natknięcie się na innego pracownika szpitala zajęło mniej czasu, niż wiedźma się spodziewała, lecz nie wyglądało to tak jakby sobie tego życzyła. Uzdrowicielka niemal zastąpiła jej drogę, zadzierając brodę i odzywając się do niej opryskliwie. Sigrun wzięła głęboki oddech, otwierając już usta, Sallow odezwał się jednak pierwszy, przejmując pałeczkę. Może to i lepiej. Zawodowo czarował słowem, reprezentując Ministerstwo Magii; zdziwiła się więc, że uzdrowicielka nie kojarzy jego twarzy z gazet, a do tego pozostaje obojętna na obecność kogoś wysoko urodzonego.
Kącik ust drgnął, kiedy Sallow przeszedł do przedstawienia jej osoby - Rookwood nie miała tytułów, nie miała reprezentacyjnej funkcji w Ministerstwie Magii, za to wypalony na przedramieniu Mroczny Znak.
- Nie zakłócamy spokoju chorych, a o tym czego potrzebujemy już pani usłyszała. Potrzebujemy lorda Shafiq. Sprawdziła pani w ogóle, czy jest obecny? Może na początek niech pani zacznie od tego. Ewentualnie proszę go wezwać, natychmiast. Przekazać, że Sigrun go potrzebuje. Na pewno macie jakiś system pilnego powiadamiania uzdrowicieli, czyż nie? - odezwała się po Corneliusie, ogniskując spojrzenie na twarzy uzdrowicielki, nieustępliwe i intensywne. Szpital świętego Munga pozostawał wszak jednym z najbezpieczniejszych miejsc w Wielkiej Brytanii. Z całą pewnością mieli sposoby, aby zabezpieczyć się przed kryzysową sytuacją - i wchodziło tu w grę także pilne wezwanie potrzebnego uzdrowiciela.
Natknięcie się na innego pracownika szpitala zajęło mniej czasu, niż wiedźma się spodziewała, lecz nie wyglądało to tak jakby sobie tego życzyła. Uzdrowicielka niemal zastąpiła jej drogę, zadzierając brodę i odzywając się do niej opryskliwie. Sigrun wzięła głęboki oddech, otwierając już usta, Sallow odezwał się jednak pierwszy, przejmując pałeczkę. Może to i lepiej. Zawodowo czarował słowem, reprezentując Ministerstwo Magii; zdziwiła się więc, że uzdrowicielka nie kojarzy jego twarzy z gazet, a do tego pozostaje obojętna na obecność kogoś wysoko urodzonego.
Kącik ust drgnął, kiedy Sallow przeszedł do przedstawienia jej osoby - Rookwood nie miała tytułów, nie miała reprezentacyjnej funkcji w Ministerstwie Magii, za to wypalony na przedramieniu Mroczny Znak.
- Nie zakłócamy spokoju chorych, a o tym czego potrzebujemy już pani usłyszała. Potrzebujemy lorda Shafiq. Sprawdziła pani w ogóle, czy jest obecny? Może na początek niech pani zacznie od tego. Ewentualnie proszę go wezwać, natychmiast. Przekazać, że Sigrun go potrzebuje. Na pewno macie jakiś system pilnego powiadamiania uzdrowicieli, czyż nie? - odezwała się po Corneliusie, ogniskując spojrzenie na twarzy uzdrowicielki, nieustępliwe i intensywne. Szpital świętego Munga pozostawał wszak jednym z najbezpieczniejszych miejsc w Wielkiej Brytanii. Z całą pewnością mieli sposoby, aby zabezpieczyć się przed kryzysową sytuacją - i wchodziło tu w grę także pilne wezwanie potrzebnego uzdrowiciela.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Nastroje w Markyate dopisują jak nigdy, Corneliusie. Zdaje się, że zwrot chleba i igrzysk jest wciąż nad wyraz aktualny - w przeciwieństwie do zdrajców, których wypatroszone truchła zdjęto ostatecznie z głównego placu miasteczka, które nie tak dawno wspólnie odwiedzili. - Oczywiście, dzień targowy to tradycja, która musi trwać. Mieszkańcy z pewnością miło cię powitają, jeśli postanowisz odwiedzić te okolice ponownie - odpowiedział po chwili, a na jego ustach zatańczył drobny uśmiech. Tak, pan Sallow wraz ze swoją płomienistą przemową z pewnością dobrze zapadł w pamięć niewielkiej społeczności, która była świadkiem pierwszej egzekucji, jaka odbyła się w Hertfordshire od wieków. Z pewnością nie ostatniej.
Nie musieli daleko wędrować korytarzem, już po chwili tuż obok pojawiła się sylwetka uzdrowicielki, jednak jej osoba okazała się być wysoce rozczarowująca. Niedość, że nie rozpoznała albo udawała, że nie rozpoznaje, żadnego osobnika z tej osobliwej trójki przybyszy, to jeszcze wykazała się skrajną opryskliwością - a do tej nie przywykło żadne z nich. Lewa brew Maghnusa drgnęła w górę w wyrazie konsternacji wymieszanej z niezadowoleniem, lecz nigdy nie był jednym z tych, którzy momentalnie sięgali po werbalny oręż; milczał chwilę, pozwalając Corneliusowi i Sigrun odwoływać się do różnych motywatorów, by uzyskać pomoc ze strony kobiety i sam w tym czasie analizował sytuację, w której się znaleźli i która była co najmniej dziwna. A to jest szpital, a nie bar. Czy wyglądał na kogoś, kto był zainteresowany kuflem ciemnego piwa w pubie?
- Tak się składa, że nas również wzywają obowiązki, dlatego szanujmy wzajemnie swój czas - odezwał się miękkim barytonem, chociaż tęczówki jego piwnych oczu zalśniły chłodno, a w głosie zawibrowała nuta sygnalizująca, że nie zwykł przyjmować do wiadomości słowa "nie". - Lord Shafiq umówił się ze mną właśnie na dzisiaj, właśnie na tę godzinę. To zapracowany człowiek, doskonale o tym wiem, ale nie wyszedłby ze szpitala, nie przekazując podwładnym dyspozycji co do eliksirów, które miał mi przekazać. Proszę więc go wezwać - zawtórował Sigrun, uznając to za dobre rozwiązanie. - albo samodzielnie wręczyć mi eliksiry, które miały na mnie czekać - dokończył zdecydowanym głosem, nie mając zamiaru wracać do domu z pustymi rękoma, nie teraz, kiedy kwestię przedłużających się tajemniczych problemów zdrowotnych Laisreana zamierzał rozwiązać jeszcze przed świętami.
Nie musieli daleko wędrować korytarzem, już po chwili tuż obok pojawiła się sylwetka uzdrowicielki, jednak jej osoba okazała się być wysoce rozczarowująca. Niedość, że nie rozpoznała albo udawała, że nie rozpoznaje, żadnego osobnika z tej osobliwej trójki przybyszy, to jeszcze wykazała się skrajną opryskliwością - a do tej nie przywykło żadne z nich. Lewa brew Maghnusa drgnęła w górę w wyrazie konsternacji wymieszanej z niezadowoleniem, lecz nigdy nie był jednym z tych, którzy momentalnie sięgali po werbalny oręż; milczał chwilę, pozwalając Corneliusowi i Sigrun odwoływać się do różnych motywatorów, by uzyskać pomoc ze strony kobiety i sam w tym czasie analizował sytuację, w której się znaleźli i która była co najmniej dziwna. A to jest szpital, a nie bar. Czy wyglądał na kogoś, kto był zainteresowany kuflem ciemnego piwa w pubie?
- Tak się składa, że nas również wzywają obowiązki, dlatego szanujmy wzajemnie swój czas - odezwał się miękkim barytonem, chociaż tęczówki jego piwnych oczu zalśniły chłodno, a w głosie zawibrowała nuta sygnalizująca, że nie zwykł przyjmować do wiadomości słowa "nie". - Lord Shafiq umówił się ze mną właśnie na dzisiaj, właśnie na tę godzinę. To zapracowany człowiek, doskonale o tym wiem, ale nie wyszedłby ze szpitala, nie przekazując podwładnym dyspozycji co do eliksirów, które miał mi przekazać. Proszę więc go wezwać - zawtórował Sigrun, uznając to za dobre rozwiązanie. - albo samodzielnie wręczyć mi eliksiry, które miały na mnie czekać - dokończył zdecydowanym głosem, nie mając zamiaru wracać do domu z pustymi rękoma, nie teraz, kiedy kwestię przedłużających się tajemniczych problemów zdrowotnych Laisreana zamierzał rozwiązać jeszcze przed świętami.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przebywający w pomieszczeniu czarodzieje mogli czuć się bezpieczni przez pewien czas. Reggie wycelował różdżką w szafę, która częściowo zmniejszyła swoje rozmiary. Wciąż jednak była zbyt duża, żeby ją wziąć w ręce i przenieść, nie mówiąc już o przerzuceniu ją na miotłę i transporcie, chociaż jego zaklęcie skutecznie zredukowało jej wagę o połowę. Gabaryty szafy były mocno nieporęczne, fiolki i flakony postawiane na regałach przy najmniejszej próbie przechylenia z pewnością zaczną się przesuwać. Niezabezpieczone w odpowiedni sposób były nie tylko zagrożone stłuczeniem, ale przede wszystkim mogły być niebezpieczne dla samego transportującego. W tym czasie Alexander otworzył okno i wypowiedział inkantację... A za drzwiami dobiegła ich głośniejsza rozmowa — nie byli jednak w stanie rozpoznać żadnego głosu.
Nim zdążył się zorientować, że coś poszło nie tak, obaj czarodzieje usłyszeli świst. Głośny, piskliwy, dynamiczny i wyraźnie zbliżający się w ich stronę. Miotła z nieprawdopodobną szybkością wystrzeliła w ich kierunku, lecz zamiast do ręki Alexandra, z olbrzymim impetem leciała w światło okna. Wpadła do środka, bez szkód, bez rozbijania się o regały i z olbrzymią siłą wbiła się w ścianę. A ta zadrżała lekko.
Uzdrowicielka już miała odejść, gdy drogę zastąpił jej przystojny czarodziej. Zatrzymała się w ostatniej chwili, nieznacznie unosząc na niego spojrzenie. Była od niego trochę niższa.
— Najmocniej przepraszam, panie Sallow. Rozumiem, że przybył tu pan w sprawach służbowych, ale to wciąż szpital, pełen rannych pracowników ministerstwa, umierających członków patrolu egzekucyjnego. Mówię to z czystej, ludzkiej przyzwoitości, jako uzdrowiciel mam obowiązek stawiać nad wszystko dobro moich pacjentów— odpowiedziała mu znacznie grzeczniejszym i potulniejszym tonem niż chwilę temu Sigrun, której ewidentnie w ogóle nie rozpoznała. — Zwróciłam tylko uwagę, że jeśli lady ma ochotę, może napić się herbaty.— Spojrzała na Rookwood cierpko, po chwili znów przenosząc wzrok na Sallowa. — Naprawdę, panie Sallow, ordynatora już nie ma. Skończył pracę. Może pan sprawdzić jego grafik, jeśli moje słowo jest niewystarczające. Droga lady — zaczęła, zwracając się po chwili do Sigrun. — Zapewniam, że lord Shafiq skończył dyżur dzisiaj, bo sama go zastępuję — powtórzyła zniecierpliwionym już tonem, biorąc przy tym głęboki wdech. — Z całym szacunkiem, ale jestem uzdrowicielem, a nie skrzatem, proszę spytać o to na recepcji. Moją rolą tutaj jest leczenie pacjentów. Nie widzę, żeby lady była umierająca, ale jeśli źle się pani czuję to chętnie panią zbadam. — W połowie zdania głos jej się zmienił na niższy, jakby to nie było to, co chciała naprawdę powiedzieć. Kobieta wysila się na uśmiech, ale zaczynała powoli tracić cierpliwość. — Jeśli państwo byliście umówieni z lordem Shafiqiem, proszę się z nim skontaktować listownie. Po raz kolejny powtarzam, że nie ma go w tym budynku, wyszedł, a ja nie wiem dokąd. Być może mu coś wypadło, może zapomniał. Nie chcę zakładać, co jeszcze, bo naprawdę nie wiem. Niczego mi nie zostawił, niczego mi nie przekazał, żadnych eliksirów ani dyspozycji. Nie mogą mieć państwo do mnie o to pretensji, proszę się kontaktować z ordynatorem— podkreśliła dosadnie, ale jednocześnie, patrząc na nich przepraszająco, wyciągając dłonie z kieszonek. — Jeśli to wszystko, państwo wybaczą, ale muszę wrócić do pracy. Pacjenci czekają.— Spróbowała wyminąć Corneliusa i ruszyć dalej, przed siebie korytarzem.
Wtedy jednak za jej plecami rozległ się huk, a z pomieszczenia między salą dwa i trzy wyłonił się trzon miotły. Tynk i kamień posypał się na świeżo umytą posadzkę.
| Na odpis macie 48h. Przypominam, że w wątku obowiązuje eksperymentalna mechanika energii magicznej.
Alexander, jeśli chcesz uniknąć zahaczenia o miotłę, musisz spróbować wykonać unik. Jego ST wynosi 60. Nie traktujesz tego jako akcji angażującej i możesz rzucić w szafce.
Alexander: 47/50
Reggie: 49/50
Nim zdążył się zorientować, że coś poszło nie tak, obaj czarodzieje usłyszeli świst. Głośny, piskliwy, dynamiczny i wyraźnie zbliżający się w ich stronę. Miotła z nieprawdopodobną szybkością wystrzeliła w ich kierunku, lecz zamiast do ręki Alexandra, z olbrzymim impetem leciała w światło okna. Wpadła do środka, bez szkód, bez rozbijania się o regały i z olbrzymią siłą wbiła się w ścianę. A ta zadrżała lekko.
Uzdrowicielka już miała odejść, gdy drogę zastąpił jej przystojny czarodziej. Zatrzymała się w ostatniej chwili, nieznacznie unosząc na niego spojrzenie. Była od niego trochę niższa.
— Najmocniej przepraszam, panie Sallow. Rozumiem, że przybył tu pan w sprawach służbowych, ale to wciąż szpital, pełen rannych pracowników ministerstwa, umierających członków patrolu egzekucyjnego. Mówię to z czystej, ludzkiej przyzwoitości, jako uzdrowiciel mam obowiązek stawiać nad wszystko dobro moich pacjentów— odpowiedziała mu znacznie grzeczniejszym i potulniejszym tonem niż chwilę temu Sigrun, której ewidentnie w ogóle nie rozpoznała. — Zwróciłam tylko uwagę, że jeśli lady ma ochotę, może napić się herbaty.— Spojrzała na Rookwood cierpko, po chwili znów przenosząc wzrok na Sallowa. — Naprawdę, panie Sallow, ordynatora już nie ma. Skończył pracę. Może pan sprawdzić jego grafik, jeśli moje słowo jest niewystarczające. Droga lady — zaczęła, zwracając się po chwili do Sigrun. — Zapewniam, że lord Shafiq skończył dyżur dzisiaj, bo sama go zastępuję — powtórzyła zniecierpliwionym już tonem, biorąc przy tym głęboki wdech. — Z całym szacunkiem, ale jestem uzdrowicielem, a nie skrzatem, proszę spytać o to na recepcji. Moją rolą tutaj jest leczenie pacjentów. Nie widzę, żeby lady była umierająca, ale jeśli źle się pani czuję to chętnie panią zbadam. — W połowie zdania głos jej się zmienił na niższy, jakby to nie było to, co chciała naprawdę powiedzieć. Kobieta wysila się na uśmiech, ale zaczynała powoli tracić cierpliwość. — Jeśli państwo byliście umówieni z lordem Shafiqiem, proszę się z nim skontaktować listownie. Po raz kolejny powtarzam, że nie ma go w tym budynku, wyszedł, a ja nie wiem dokąd. Być może mu coś wypadło, może zapomniał. Nie chcę zakładać, co jeszcze, bo naprawdę nie wiem. Niczego mi nie zostawił, niczego mi nie przekazał, żadnych eliksirów ani dyspozycji. Nie mogą mieć państwo do mnie o to pretensji, proszę się kontaktować z ordynatorem— podkreśliła dosadnie, ale jednocześnie, patrząc na nich przepraszająco, wyciągając dłonie z kieszonek. — Jeśli to wszystko, państwo wybaczą, ale muszę wrócić do pracy. Pacjenci czekają.— Spróbowała wyminąć Corneliusa i ruszyć dalej, przed siebie korytarzem.
Wtedy jednak za jej plecami rozległ się huk, a z pomieszczenia między salą dwa i trzy wyłonił się trzon miotły. Tynk i kamień posypał się na świeżo umytą posadzkę.
| Na odpis macie 48h. Przypominam, że w wątku obowiązuje eksperymentalna mechanika energii magicznej.
Alexander, jeśli chcesz uniknąć zahaczenia o miotłę, musisz spróbować wykonać unik. Jego ST wynosi 60. Nie traktujesz tego jako akcji angażującej i możesz rzucić w szafce.
Alexander: 47/50
Reggie: 49/50
Witryna (wejście)
Szybka odpowiedź