Witryna (wejście)
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Witryna (wejście)
Szpital dla czarodziejów pod patronatem świętego Munga został umieszczony w obszernym budynku wzniesionym z czerwonej cegły. Przypomina będący w ciągłej budowie dom handlowy, nad którym widnieje tablica z ozdobnym napisem Purge & Dowse Ltd. - dla odwrócenia uwagi niepożądanych oczu. Za obszerną, nieco brudną i zakurzoną witryną, stoi manekin; to jemu należy zdradzić cel swojej wizyty. Jeżeli przytaknie, wejście do placówki stanie otworem, szyba na ułamek sekundy rozpłynie się w powietrzu. Powszechnie wiadomym jest, iż nie zostanie przepuszczony nikt, kto mógłby znaleźć się w szpitalu przypadkiem, bądź kto przybywa z nieszczerymi intencjami. Zabezpieczenia medycznej placówki zostały wykonany przez najznamienitszych aurorów naszych czasów.
Od czasu, gdy Albus Dumbledore zginął, do Munga trafia coraz więcej pacjentów z magicznymi obrażeniami, których nabawili się w tajemniczych okolicznościach. Często zdarza się tak, że ranni nie chcą, bądź nie mogą opowiadać o swoim wypadku. Nie oznacza to jednak, że nie zostają przyjęci do szpitala. Tutaj nie odmawia się pomocy żadnemu potrzebującemu.
Szpital Świętego Munga jest chroniony potężnymi zaklęciami uniemożliwiającymi bezpośrednią teleportację do jego wnętrza.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.Od czasu, gdy Albus Dumbledore zginął, do Munga trafia coraz więcej pacjentów z magicznymi obrażeniami, których nabawili się w tajemniczych okolicznościach. Często zdarza się tak, że ranni nie chcą, bądź nie mogą opowiadać o swoim wypadku. Nie oznacza to jednak, że nie zostają przyjęci do szpitala. Tutaj nie odmawia się pomocy żadnemu potrzebującemu.
Szpital Świętego Munga jest chroniony potężnymi zaklęciami uniemożliwiającymi bezpośrednią teleportację do jego wnętrza.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Uśmiechnął się łagodniej (choć samymi kącikami ust), gdy uzdrowicielka zwróciła się do niego z większą dozą szacunku. Rozpoznała go, wreszcie. Ku jego satysfakcji, spotulniała także względem Sigrun - w nazywaniu Śmierciożerczyni lady było coś szalenie przewrotnego, ale nie zamierzał poprawiać rozmówczyni (o ile nie zrobi tego lord Bulstrode, stojąc na straży tytułów arystokracji).
Słuchał wyjaśnień - szczegółowych i obszernych, jak na jego gust może nawet zbyt obszernych - i przeniósł pytający wzrok na Maghnusa. To on był umówiony tutaj z lordem Shafiq, to on wiedziałby, czy ten zapomniałby o ich spotkaniu, to on oczekiwał na eliksiry i wiedział, gdzie je znaleźć.
Spiorunował uzdrowicielkę wzrokiem dopiero, gdy porównała się do skrzata. Czy to dziwne poczucie humoru?
-Szanowna pani, naprawdę cofa pani nas na recepcję? Jak mówiłem, nasze służbowe sprawy nie cierpią zwłoki, zakładanie z góry, że fatygowalibyśmy panią do sprawy lżejszego kalibru niż potrzebujący pacjenci jest nieuprzejme. - pouczył uzdrowicielkę z lekką przyganą, albowiem - choć szanował życie poszkodowanych policjantów - powinna respektować autorytet bezpośrednich reprezentantów Ministra. Skoro pani Rookwood działała dziś w imię Czarnego Pana, Cornelius uznał własną misję za najważniejszą i tchnął w swoje słowa odpowiednią dawkę niezbitej pewności siebie. Odgonił z głowy wyobrażenie o umierających pracownikach Ministerstwa - nie było w stanie zachwiać jego przekonaniem i pośpiechem.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, gdy...
...usłyszał huk, zobaczył pył, a potem trzon miotły, wystający ze ściany.
-Co...? - uniósł wysoko brwi, bo sytuacja ewidentnie wyglądała na nienormalną, zwłaszcza w szpitalu. Magiczny wypadek? Anomalia? Zamach, taki jak na Connaught Square (wątpliwe, by terroryści zapuścili się tutaj, ale czasem sam wierzył we własną propagandę)? Czymkolwiek to nie było...
-Proszę tu wezwać straż, natychmiast! - zwrócił się ostro do uzdrowicielki, jakby wydawał jej rozkaz - bowiem właśnie to robił, korzystając z ministerialnego autorytetu i własnej charyzmy. Zarazem nie mógł oprzeć wrażeniu, że uzdrowicielka jest nieco zbyt uparta aby od razu go posłuchać, więc wziął sprawę we własne ręce.
Miał nadzieję, że szpital miał porządną straż, bo akurat dysponowanie ochroną miasta nie leżało w jego politycznych kompetencjach.
-STRAAAAAAAAAAŻ!!!! - rozdarł się na cały korytarz. -WYPADEK, SALA... - zerknął na numer. Trzy? Dwa? -DWA!
perswazja III do uzdrowicielki, ale głównie krzyczę
Słuchał wyjaśnień - szczegółowych i obszernych, jak na jego gust może nawet zbyt obszernych - i przeniósł pytający wzrok na Maghnusa. To on był umówiony tutaj z lordem Shafiq, to on wiedziałby, czy ten zapomniałby o ich spotkaniu, to on oczekiwał na eliksiry i wiedział, gdzie je znaleźć.
Spiorunował uzdrowicielkę wzrokiem dopiero, gdy porównała się do skrzata. Czy to dziwne poczucie humoru?
-Szanowna pani, naprawdę cofa pani nas na recepcję? Jak mówiłem, nasze służbowe sprawy nie cierpią zwłoki, zakładanie z góry, że fatygowalibyśmy panią do sprawy lżejszego kalibru niż potrzebujący pacjenci jest nieuprzejme. - pouczył uzdrowicielkę z lekką przyganą, albowiem - choć szanował życie poszkodowanych policjantów - powinna respektować autorytet bezpośrednich reprezentantów Ministra. Skoro pani Rookwood działała dziś w imię Czarnego Pana, Cornelius uznał własną misję za najważniejszą i tchnął w swoje słowa odpowiednią dawkę niezbitej pewności siebie. Odgonił z głowy wyobrażenie o umierających pracownikach Ministerstwa - nie było w stanie zachwiać jego przekonaniem i pośpiechem.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, gdy...
...usłyszał huk, zobaczył pył, a potem trzon miotły, wystający ze ściany.
-Co...? - uniósł wysoko brwi, bo sytuacja ewidentnie wyglądała na nienormalną, zwłaszcza w szpitalu. Magiczny wypadek? Anomalia? Zamach, taki jak na Connaught Square (wątpliwe, by terroryści zapuścili się tutaj, ale czasem sam wierzył we własną propagandę)? Czymkolwiek to nie było...
-Proszę tu wezwać straż, natychmiast! - zwrócił się ostro do uzdrowicielki, jakby wydawał jej rozkaz - bowiem właśnie to robił, korzystając z ministerialnego autorytetu i własnej charyzmy. Zarazem nie mógł oprzeć wrażeniu, że uzdrowicielka jest nieco zbyt uparta aby od razu go posłuchać, więc wziął sprawę we własne ręce.
Miał nadzieję, że szpital miał porządną straż, bo akurat dysponowanie ochroną miasta nie leżało w jego politycznych kompetencjach.
-STRAAAAAAAAAAŻ!!!! - rozdarł się na cały korytarz. -WYPADEK, SALA... - zerknął na numer. Trzy? Dwa? -DWA!
perswazja III do uzdrowicielki, ale głównie krzyczę
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uzdrowicielka ostatecznie zmieniła swą śpiewkę, najwidoczniej dostrzegając w Corneliusie ministerialny autorytet, a w Sigrun - o zgrozo - lady. Coś we wnętrzu Maghnusa zawrzało na tak jawne pogwałcenie zasad tytułowania i używania ich tam, gdzie nie przynależały oraz pomijania ich tam, gdzie obecne były od dnia narodzin. Obie jego brwi drgnęły minimalnie, gdy odnalazł pytające spojrzenie Corneliusa, jego nozdrza zafalowały, dając upust narastającemu rozdrażnieniu, ale zbył tę nieznajomość elementarnych zasad milczeniem, a na twarz przybrał wystudiowaną maskę obojętności, uznając, że mieli ważniejsze sprawy na głowie i w związku z tym nie był to czas ani miejsce na lekcję etykiety. Chociaż ile trudu go to kosztowało - pozostanie to tajemnicą Bulstrode'a.
- Faktycznie, skrzatem pani nie jest, te biją panią na głowę w przydatności - oznajmił oschle, nie dowierzając własnym uszom. Odsyłała ich do recepcji? Proponowała kontakt listowny? Zerknął pobieżnie ku wpiętemu w jej mundurek imiennikowi, odnotowując w pamięci, by zgłosić jej niedopuszczalne zachowanie odpowiednim osobom. - Czy nie rozumie pani znaczenia słowa pilne? Nie mamy czasu na wymienianie korespondencji, pomoc jest nam potrzebna tu i teraz i jeśli ordynator faktycznie opuścił szpital - w co wątpił wysoce, wszak lord Shafiq był niezwykle słownym człowiekiem o umyśle ostrym jak brzytwa i z całą pewnością nie cierpiał na zaniki pamięci krótkotrwałej. - proszę oddelegować nam innego kompetentnego pracownika - czyli nie panią - do pomocy - kontynuował dawanie upustu swej irytacji, w myślach pytając samego siebie, dlaczego akurat dzisiaj, gdy chciał jak najszybciej załatwić swoje sprawy i wrócić do domu, wszystko musiało iść nie tak. Głośny huk szybko jednak przerwał jego sesję użalania się nad sobą, a za plecami uzdrowicielki w kłębach opadającego tynku i kurzu pojawił się... trzonek miotły?
Dość niecodzienny widok, na pewno w szpitalu Świętego Munga, na pewno w takim położeniu, w obecnych okolicznościach. Czy to możliwe, że ktoś był na tyle bezczelny, by próbować się włamać do szczelnie zabezpieczonej, najprężniej działającej placówki medycznej w samym sercu Londynu? Myśli Sallowa musiały biec w tym samym kierunku (a może nie?), skoro zaczął wzywać straż, a sam Maghnus ruszył w kierunku uszkodzonej ściany i przyjrzał się uważnie smukłemu kawałkowi drewna, który przebił się na wylot. Zdecydowanie trzonek miotły. Nim podjęli się sprawdzania co dokładnie wydarzyło się po drugiej stronie ściany albo kto okazał się podjąć tak szaleńczych działań, Bulstrode postanowił sprawić, by ten środek transportu, a zarazem środek potencjalnej ucieczki, pozostał w stałej, unieruchomionej pozycji. Dobył różdżki z kieszeni szaty.
- Impervius - zainkantował zaklęcie, a zitan świsnął w powietrzu, gdy nadgarstek szlachcica wykonał zamaszysty gest, celując w trzonek miotły.
- Faktycznie, skrzatem pani nie jest, te biją panią na głowę w przydatności - oznajmił oschle, nie dowierzając własnym uszom. Odsyłała ich do recepcji? Proponowała kontakt listowny? Zerknął pobieżnie ku wpiętemu w jej mundurek imiennikowi, odnotowując w pamięci, by zgłosić jej niedopuszczalne zachowanie odpowiednim osobom. - Czy nie rozumie pani znaczenia słowa pilne? Nie mamy czasu na wymienianie korespondencji, pomoc jest nam potrzebna tu i teraz i jeśli ordynator faktycznie opuścił szpital - w co wątpił wysoce, wszak lord Shafiq był niezwykle słownym człowiekiem o umyśle ostrym jak brzytwa i z całą pewnością nie cierpiał na zaniki pamięci krótkotrwałej. - proszę oddelegować nam innego kompetentnego pracownika - czyli nie panią - do pomocy - kontynuował dawanie upustu swej irytacji, w myślach pytając samego siebie, dlaczego akurat dzisiaj, gdy chciał jak najszybciej załatwić swoje sprawy i wrócić do domu, wszystko musiało iść nie tak. Głośny huk szybko jednak przerwał jego sesję użalania się nad sobą, a za plecami uzdrowicielki w kłębach opadającego tynku i kurzu pojawił się... trzonek miotły?
Dość niecodzienny widok, na pewno w szpitalu Świętego Munga, na pewno w takim położeniu, w obecnych okolicznościach. Czy to możliwe, że ktoś był na tyle bezczelny, by próbować się włamać do szczelnie zabezpieczonej, najprężniej działającej placówki medycznej w samym sercu Londynu? Myśli Sallowa musiały biec w tym samym kierunku (a może nie?), skoro zaczął wzywać straż, a sam Maghnus ruszył w kierunku uszkodzonej ściany i przyjrzał się uważnie smukłemu kawałkowi drewna, który przebił się na wylot. Zdecydowanie trzonek miotły. Nim podjęli się sprawdzania co dokładnie wydarzyło się po drugiej stronie ściany albo kto okazał się podjąć tak szaleńczych działań, Bulstrode postanowił sprawić, by ten środek transportu, a zarazem środek potencjalnej ucieczki, pozostał w stałej, unieruchomionej pozycji. Dobył różdżki z kieszeni szaty.
- Impervius - zainkantował zaklęcie, a zitan świsnął w powietrzu, gdy nadgarstek szlachcica wykonał zamaszysty gest, celując w trzonek miotły.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Maghnus Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Najwyraźniej Rycerze Walpurgii mieli nieszczęście trafić na kogoś kto miał w sobie silniejsze poczucie obowiązki niż instynkt samozachowawczy, skoro mimo świadmości z kim ma do czynienia, uzdrowicielka nadal próbowała ich spławić i pozostawić bez żadnej pomocy, której oczekiwali. Do Sallowa zwróciła sie potulniejszym tonem, lecz do blondynki wciąż mówiła tonem cierpkim i nieprzyjemnym - Sigrun miała wrażenie, że szlachecki tytuł padł z jej ust wręcz ironicznie.
- Mam ochotę napić się eliksiru, którego potrzebuję od ordynatora - odpowiedziała Rookwood stanowczo, czując, że traci do tej wywłoki cierpliwość. Powstrzymała prychnięcie jakie cisnęło jej się na usta, gdy uzdrowicielka oceniła powierzchownie jej stan, orzekając, że nie jest umierająca. - Twoje imię i nazwisko? - spytała stanowczo Sigrun, podchodząc bliżej i zastępując kobiecie drogę. - Z chęcią porozmawiam później z lordem Shafiq o tym w jaki sposób go zastępujesz i jak poważnie podchodzisz do swoich obowiązków, kiedy masz świadomość, że chodzi o pilne sprawy Ministerstwa - ostrzegła ją, spoglądając kobiecie w oczy i umyślnie wplatając w swoje słowa nutę groźby - nie zamierzała się z nią cackać. Sigrun nie miała też cierpliwości. - Jeśli ci mówię, że masz go natychmiast wezwać, to masz go natychmiast wezwać albo gorzko tego pożałujesz - wyrzekła ściszając głos, tak, by nikt poza uzdrowicielką i dwójką Rycerzy Walpurgii nie mógł jej usłyszeć. - Czy ja, lady, wyraziłam się wystarczająco jasno, czy może mówię po chińsku i potrzebujesz bardziej jasnych i klarownych instrukcji?
Na uzdrowicielkę nie działał ani czar Sallowa, gdy mówił grzecznie, ani obecność szlachetnie urodzonego lorda, postanowiła więc przemówić bardziej stanowczo - a wtedy coś huknęło, a z pobliskiej ściany wysunął się nagle... trzonek miotły? Sigrun zmrużyła oczy, patrząc na to, jak ściana drży, czując niepokój. Zanim zdążyła zareagować, uczynił to Sallow, który zaczął się wydzierać, wzywając straże szpitala świętego Munga.
- Widzę, że nasza obecność nie jest najwyraźniej jedynym co zakłóca spokój umierających pacjentów - wyrzekła kąśliwie w stronę uzdrowicielki i podążyła za Maghnusem - z czystej ciekawości. Czy to jakiś stażysta-kretyn nie potrafił uporządkować mioteł? Z drugiej strony - po co komu miotła na oddziale zatruć eliksiralnych? Podeszła do ściany, gdzie wystawał trzonek miotły, wysunęła różdżkę z rękawa i machnęła nią w odpowiedni sposób, aby wyczarować tuż obok jednostronne lustro, które pozwoliłoby jej podejrzeć źródło hałasu za ścianą.
- Abspectus - wyrzekła Sigrun pewnym tonem.
- Mam ochotę napić się eliksiru, którego potrzebuję od ordynatora - odpowiedziała Rookwood stanowczo, czując, że traci do tej wywłoki cierpliwość. Powstrzymała prychnięcie jakie cisnęło jej się na usta, gdy uzdrowicielka oceniła powierzchownie jej stan, orzekając, że nie jest umierająca. - Twoje imię i nazwisko? - spytała stanowczo Sigrun, podchodząc bliżej i zastępując kobiecie drogę. - Z chęcią porozmawiam później z lordem Shafiq o tym w jaki sposób go zastępujesz i jak poważnie podchodzisz do swoich obowiązków, kiedy masz świadomość, że chodzi o pilne sprawy Ministerstwa - ostrzegła ją, spoglądając kobiecie w oczy i umyślnie wplatając w swoje słowa nutę groźby - nie zamierzała się z nią cackać. Sigrun nie miała też cierpliwości. - Jeśli ci mówię, że masz go natychmiast wezwać, to masz go natychmiast wezwać albo gorzko tego pożałujesz - wyrzekła ściszając głos, tak, by nikt poza uzdrowicielką i dwójką Rycerzy Walpurgii nie mógł jej usłyszeć. - Czy ja, lady, wyraziłam się wystarczająco jasno, czy może mówię po chińsku i potrzebujesz bardziej jasnych i klarownych instrukcji?
Na uzdrowicielkę nie działał ani czar Sallowa, gdy mówił grzecznie, ani obecność szlachetnie urodzonego lorda, postanowiła więc przemówić bardziej stanowczo - a wtedy coś huknęło, a z pobliskiej ściany wysunął się nagle... trzonek miotły? Sigrun zmrużyła oczy, patrząc na to, jak ściana drży, czując niepokój. Zanim zdążyła zareagować, uczynił to Sallow, który zaczął się wydzierać, wzywając straże szpitala świętego Munga.
- Widzę, że nasza obecność nie jest najwyraźniej jedynym co zakłóca spokój umierających pacjentów - wyrzekła kąśliwie w stronę uzdrowicielki i podążyła za Maghnusem - z czystej ciekawości. Czy to jakiś stażysta-kretyn nie potrafił uporządkować mioteł? Z drugiej strony - po co komu miotła na oddziale zatruć eliksiralnych? Podeszła do ściany, gdzie wystawał trzonek miotły, wysunęła różdżkę z rękawa i machnęła nią w odpowiedni sposób, aby wyczarować tuż obok jednostronne lustro, które pozwoliłoby jej podejrzeć źródło hałasu za ścianą.
- Abspectus - wyrzekła Sigrun pewnym tonem.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Alexander rzucił zaklęcie i cóż to był za pokaz magii...
Najpierw usłyszeli świst. Oczy Farleya otworzyły się nieco szerzej, spojrzał w stronę Reggiego, lecz nie do końca był to wzrok szukający winnego, a raczej taki przepełniony konsternacją i nieco podszyty cieniem wątpliwości. I gdy Alexander spojrzał za okno to zbladł: przyzwana magiczną formułą miotła mknęła przez przestrzeń, lecz mknęła z zatrważającą prędkością. Czy to był jego błąd? Kaprys magii? A może nieposłuszeństwo miotły? Chyba że...
Dłoń Farleya zadrżała lekko. Czyżby w poszukiwaniu mocy i potęgi zapędził się tak daleko, że ta zaczęła go przerastać, wylewać się strumieniem zbyt silnym i nieokiełznanym? Nie, to przecież było niemożliwe. A na pewno wysoce nieprawdopodobne, przecież kontrolował się i swoje umiejętności naprawdę dobrze. Gdyby tylko okoliczności nie były na tyle niesprzyjające wielkim zadumom, a ta miotła nie pędziła tak prędko to niewątpliwie spróbowałby zacząć bardziej analizować tę teorię, lecz nie było na to czasu. Miał tylko krótką chwilę by uciec z toru lotu rozszalałego środka transportu, rzucił się więc by ukryć się za ścianą, zejść z zabójczej trajektorii i... obserwować, jak miotła z hukiem wbija się w ścianę.
Z jednej strony chciał Weasleyowi pogratulować naprawdę wytrzymałej miotły – czyżby robota panny Wright? – a z drugiej miał ochotę zakląć soczyście. Nieco pobladły Alexander spojrzał na Reginalda – to imię jakoś zawsze wiązało się z kłopotami dla młodego zdrajcy, jego ojciec w końcu też takie nosił – i momentalnie podjął decyzję. Byli tu uwięzieni, za drzwiami już trwało poruszenie i jedyna droga ucieczki znajdowała się dosłownie przy nim.
– Wyskakujemy stąd – zadecydował. Skrewił, okrutnie skrewił, zawalając tą miotłą wszystko. Mieli nie zwrócić na siebie uwagi, a teraz cała uwaga będzie na nich. I nawet jeżeli wyglądali całkiem niepodejrzanie to okoliczności w postaci pomniejszanej szafy, otwartego okna i tej cholernej miotły były co najmniej szemrane. Dlatego też Alexander wdrapał się na parapet i z różdżką w dłoni, a szybko bijącym sercem w piersi, wyskoczył przez otwarte okno.
– Lento! – wymówił inkantację zaklęcia, nie do końca mogąc zdobyć się na zamknicie oczu.
| Unik, dodatek humorystyczny
Najpierw usłyszeli świst. Oczy Farleya otworzyły się nieco szerzej, spojrzał w stronę Reggiego, lecz nie do końca był to wzrok szukający winnego, a raczej taki przepełniony konsternacją i nieco podszyty cieniem wątpliwości. I gdy Alexander spojrzał za okno to zbladł: przyzwana magiczną formułą miotła mknęła przez przestrzeń, lecz mknęła z zatrważającą prędkością. Czy to był jego błąd? Kaprys magii? A może nieposłuszeństwo miotły? Chyba że...
Dłoń Farleya zadrżała lekko. Czyżby w poszukiwaniu mocy i potęgi zapędził się tak daleko, że ta zaczęła go przerastać, wylewać się strumieniem zbyt silnym i nieokiełznanym? Nie, to przecież było niemożliwe. A na pewno wysoce nieprawdopodobne, przecież kontrolował się i swoje umiejętności naprawdę dobrze. Gdyby tylko okoliczności nie były na tyle niesprzyjające wielkim zadumom, a ta miotła nie pędziła tak prędko to niewątpliwie spróbowałby zacząć bardziej analizować tę teorię, lecz nie było na to czasu. Miał tylko krótką chwilę by uciec z toru lotu rozszalałego środka transportu, rzucił się więc by ukryć się za ścianą, zejść z zabójczej trajektorii i... obserwować, jak miotła z hukiem wbija się w ścianę.
Z jednej strony chciał Weasleyowi pogratulować naprawdę wytrzymałej miotły – czyżby robota panny Wright? – a z drugiej miał ochotę zakląć soczyście. Nieco pobladły Alexander spojrzał na Reginalda – to imię jakoś zawsze wiązało się z kłopotami dla młodego zdrajcy, jego ojciec w końcu też takie nosił – i momentalnie podjął decyzję. Byli tu uwięzieni, za drzwiami już trwało poruszenie i jedyna droga ucieczki znajdowała się dosłownie przy nim.
– Wyskakujemy stąd – zadecydował. Skrewił, okrutnie skrewił, zawalając tą miotłą wszystko. Mieli nie zwrócić na siebie uwagi, a teraz cała uwaga będzie na nich. I nawet jeżeli wyglądali całkiem niepodejrzanie to okoliczności w postaci pomniejszanej szafy, otwartego okna i tej cholernej miotły były co najmniej szemrane. Dlatego też Alexander wdrapał się na parapet i z różdżką w dłoni, a szybko bijącym sercem w piersi, wyskoczył przez otwarte okno.
– Lento! – wymówił inkantację zaklęcia, nie do końca mogąc zdobyć się na zamknicie oczu.
| Unik, dodatek humorystyczny
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Nieoczekiwany obrót akcji, bo czymże innym nazwać moment, w którym zaklęcie spod różdżki rudego właściciela wychodzi, a jego towarzysza niekoniecznie nie może być zbiegiem okoliczności. Nawet nie próbował rozmyślać, czy możliwe było, aby przenosił omen niepowodzenia, czy też porażki, choć cień takiej myśli przemknął gdzieś w jego głowie. Obserwował, jak przemieniony Alex stara się umknąć wiernej miotle, którą zdążył nawet ochrzcić imieniem Margaret z lekkim szokiem, bo przecież dotychczas wszystko szło tak łatwo, a tutaj? Miało wyjść jak zwykle...
Nie czekając, złapał wzrok Farleya, a raczej Zacharego, którego nawet nie zdołał w życiu nigdy poznać osobiście i bez zbędnych pytań przytaknął szybkim kiwnięciem głowy. Miał w głosie autorytet, bo przecież to on poprosił o towarzystwo, musiał być mu posłuszny, niezależnie od tego, jak bardzo przeczyło to wszystkim zasadom instynktu przetrwania; na szczęście tego nie miał wystarczająco dużo by zatrzymać nieswoją-swoją sylwetkę przed kilkoma krokami i wyskokiem. Oparł się wolną dłonią o framugę okna, podpierając się przy przeskoku, jakby była to jedynie przeszkoda, za którą szykował się grunt, o ile bardziej mógł się mylić? Zanim umysł opętała przeraźliwa myśl dotycząca kuriozalności i niepoprawności całego zajścia, wycelował różdżką, inkantując ściśniętym głosem - Lento - ciekawe czy Asbjornowi spodobałby się ten rozpaczliwy i wysoki ton. Typowym mruknięciem z pewnością to nie było, nieważne jak bardzo rudzielec starał się nie wprawiać Alexa we wrażenie, że się boi. Był zwyczajnie przerażony, ale wszystko skończy się dobrze, prawda?
| Lento, ST 45-22=23
Nie czekając, złapał wzrok Farleya, a raczej Zacharego, którego nawet nie zdołał w życiu nigdy poznać osobiście i bez zbędnych pytań przytaknął szybkim kiwnięciem głowy. Miał w głosie autorytet, bo przecież to on poprosił o towarzystwo, musiał być mu posłuszny, niezależnie od tego, jak bardzo przeczyło to wszystkim zasadom instynktu przetrwania; na szczęście tego nie miał wystarczająco dużo by zatrzymać nieswoją-swoją sylwetkę przed kilkoma krokami i wyskokiem. Oparł się wolną dłonią o framugę okna, podpierając się przy przeskoku, jakby była to jedynie przeszkoda, za którą szykował się grunt, o ile bardziej mógł się mylić? Zanim umysł opętała przeraźliwa myśl dotycząca kuriozalności i niepoprawności całego zajścia, wycelował różdżką, inkantując ściśniętym głosem - Lento - ciekawe czy Asbjornowi spodobałby się ten rozpaczliwy i wysoki ton. Typowym mruknięciem z pewnością to nie było, nieważne jak bardzo rudzielec starał się nie wprawiać Alexa we wrażenie, że się boi. Był zwyczajnie przerażony, ale wszystko skończy się dobrze, prawda?
| Lento, ST 45-22=23
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Uzdrowicielka, jeszcze nim spróbowała pożegnać dziwnie zachowujących się czarodziejów, spojrzała na Corneliusa, a jej mina sugerowała, że darzyła go umiarkowanym szacunkiem - na tyle, na ile musiała jako człowieka wysoko postawionego i wpływowego. Nie wyglądała, aby za to darzyła go sympatią (ani nikogo z obecnych) a już na pewno zrozumieniem. W jej spojrzeniu było coś, co sugerowało, że nie do końca poważnie traktuje trójkę czarodziejów.
— Panie Sallow, stoimy tu na korytarzu już dobre... — wyciągnęła kieszonkowy zegarek z kieszonki. — Osiem minut. Stracił pan dokładnie tyle na rozmowie z uzdrowicielem, który próbuje wyjaśnić, że lorda Shafiqa nie ma już w szpitalu. Nie wiem, jak inaczej mogę panu pomóc, skoro to sprawa niecierpiąca zwłoki. Nie chciałabym być nieuprzejmą, ale mówiliście Państwo, że są tu z ramienia Ministerstwa Magii, ale lady, że m a o c h o t ę napić się eliksirów, a lord, że lord Shafiq miał dla pana eliksiry, o których pierwsze słyszę. — Spojrzała na cała trójkę jak na stażystów pierwszego roku, którzy uznali, że wywołanie krwotoku u pacjenta z zatruciem jest najlepszym sposobem na pozbycia się toksyn z organizmu. — To są sprawy najwyższej państwowej wagi? Czy robią sobie państwo ze mnie żarty?— spytała bardzo poważnie, wciąż uprzejmym tonem. Zdawało się, że na końcu języka miała coś jeszcze. — Odsyłam Państwa na recepcję, ponieważ to tam mogą państwo otrzymać szybką i kompetentną pomoc. Usiłuję Państwu powiedzieć, że ja tego uczynić nie jestem w stanie.
Kiedy głos zabrał lord Bulstrode, czarownica zadarła wyżej brodę i zacisnęła mocno zęby. Nie odezwała się jednak, niemalże pokornie przyjmując na siebie ostre słowa krytyki ze strony czarodzieja.
— Lordzie Bulstrode. Przed sekundą odesłałam Państwa do innego, k o m p e t e n t n e g o pracownika— wycedziła jadowicie. Zaklęcie rzucone przez Maghnusa na miotłę zadziałało od razu, bez większych trudności. — Marianne Blythe— odpowiedziała Sigrun bez zająknięcia, z dumą i pewnością. — Lady mi wybaczy opieszałość, ale na końcu tego korytarza, w sali numer dziesięć w ciężkim stanie jest w tej chwili pan Gregor Volkov, niewymowny z Departamentu Tajemnic, na którego napadł zwolennik Zakonu Feniksa. Jestem pewna, że ordynator potwierdzi, że pani kaprys picia eliksirów w tej chwili jest mniej istotny niż moja obecność przy chorym. Chorym pracowniku Ministerstwa Magii. — Zerknęła znów na zegarek, odliczając kolejne minuty, ale nie odezwała się. Pozwoliła sobie, by jej zachowanie nie było już sugestywne, ale całkiem niegrzeczne. Kiedy jednak Sigrun zwerbalizowała groźbę, spojrzała na nią z przestrachem i cofnęła się, dłonią sięgając w stronę rękawa. Rookwood podeszła do ściany i Maghnusa, wycelowała różdżką w ścianę i w jednej chwili, pojawił się obraz wnętrza. Ujrzała rząd regałów z magicznymi specyfikami, fiolki, których zawartości nie była w stanie ocenić, a przywieszonych do nich karteczek odczytać. Ujrzała także otwarte okno i dwie sylwetki przez nie wyskakujące, jedna po drugiej. Nie rozpoznała żadnej z nich — była jednak pewna, że pierwszy z mężczyzn miał ciemne, prawdopodobnie czarne włosy, a drugi był rudy.
Wrzask, który poniósł się echem po korytarzu sprawił, że na korytarzu pojawiły się pielęgniarki, uzdrowiciel i alchemik. Opuściwszy sale dwa i trzy spojrzały z przerażeniem, na Corneliusa, następnie Rookwood i Blustrode'a, ostatecznie spoglądając na uzdrowicielkę, która pokręciła głową, nic nie mówiąc. W przeciwieństwie do trójki czarodziejów, którzy zareagowali co najmniej tak, jakby horda mugoli rozbiegła się po szpitalu z widłami, ruszyła do drzwi szybkim, energicznym krokiem.
— W szpitalu nie ma żadnych straży, panie Sallow... To szpital, nie Tower of London. — Otwarła je, naciskając na klamkę i weszła do środka. — Kto tu jest?
Alexander i Reggie, po tym, jak dokonali małego zamieszania w szpitalu, podjęli ryzykowną, ale prawdopodobnie jedyną rozważną decyzję dzisiejszego dnia. Słyszeli głosy za drzwiami, w końcu słyszeli krzyki — wśród nich byli w stanie rozpoznać konkretne słowa wzywające straż, a także głos. Wspiąwszy się na parapet rzucili się z okna. Jeden po drugim. Zaklęcie zadziałało jednak u nich obu. Nie wziąwszy ze sobą eliksirów, uratowali jednak się przed starciem, do którego niewątpliwie mogło dojść już po chwili. Obaj byli bezpieczni na dole.
| Na odpis macie 48h. Przypominam, że w wątku obowiązuje eksperymentalna mechanika energii magicznej. Reggie, Alex, jesteście w stanie rozpoznać głos Corneliusa, jeśli się znacie, a jeśli nie — będziecie w stanie go rozpoznać gdy usłyszycie go następnym razem (podczas krzyku), o ile nastąpi to w tym okresie fabularnym. Później wasze wspomnienia się zatrą.
Wszyscy mogą rozpoczynać kolejne wątki po tej dacie. Zagrożenie ustało (raczej).
Alexander: 46/50
Reggie: 48/50
Maghnus: 49/50
Sigrun: 49/50
— Panie Sallow, stoimy tu na korytarzu już dobre... — wyciągnęła kieszonkowy zegarek z kieszonki. — Osiem minut. Stracił pan dokładnie tyle na rozmowie z uzdrowicielem, który próbuje wyjaśnić, że lorda Shafiqa nie ma już w szpitalu. Nie wiem, jak inaczej mogę panu pomóc, skoro to sprawa niecierpiąca zwłoki. Nie chciałabym być nieuprzejmą, ale mówiliście Państwo, że są tu z ramienia Ministerstwa Magii, ale lady, że m a o c h o t ę napić się eliksirów, a lord, że lord Shafiq miał dla pana eliksiry, o których pierwsze słyszę. — Spojrzała na cała trójkę jak na stażystów pierwszego roku, którzy uznali, że wywołanie krwotoku u pacjenta z zatruciem jest najlepszym sposobem na pozbycia się toksyn z organizmu. — To są sprawy najwyższej państwowej wagi? Czy robią sobie państwo ze mnie żarty?— spytała bardzo poważnie, wciąż uprzejmym tonem. Zdawało się, że na końcu języka miała coś jeszcze. — Odsyłam Państwa na recepcję, ponieważ to tam mogą państwo otrzymać szybką i kompetentną pomoc. Usiłuję Państwu powiedzieć, że ja tego uczynić nie jestem w stanie.
Kiedy głos zabrał lord Bulstrode, czarownica zadarła wyżej brodę i zacisnęła mocno zęby. Nie odezwała się jednak, niemalże pokornie przyjmując na siebie ostre słowa krytyki ze strony czarodzieja.
— Lordzie Bulstrode. Przed sekundą odesłałam Państwa do innego, k o m p e t e n t n e g o pracownika— wycedziła jadowicie. Zaklęcie rzucone przez Maghnusa na miotłę zadziałało od razu, bez większych trudności. — Marianne Blythe— odpowiedziała Sigrun bez zająknięcia, z dumą i pewnością. — Lady mi wybaczy opieszałość, ale na końcu tego korytarza, w sali numer dziesięć w ciężkim stanie jest w tej chwili pan Gregor Volkov, niewymowny z Departamentu Tajemnic, na którego napadł zwolennik Zakonu Feniksa. Jestem pewna, że ordynator potwierdzi, że pani kaprys picia eliksirów w tej chwili jest mniej istotny niż moja obecność przy chorym. Chorym pracowniku Ministerstwa Magii. — Zerknęła znów na zegarek, odliczając kolejne minuty, ale nie odezwała się. Pozwoliła sobie, by jej zachowanie nie było już sugestywne, ale całkiem niegrzeczne. Kiedy jednak Sigrun zwerbalizowała groźbę, spojrzała na nią z przestrachem i cofnęła się, dłonią sięgając w stronę rękawa. Rookwood podeszła do ściany i Maghnusa, wycelowała różdżką w ścianę i w jednej chwili, pojawił się obraz wnętrza. Ujrzała rząd regałów z magicznymi specyfikami, fiolki, których zawartości nie była w stanie ocenić, a przywieszonych do nich karteczek odczytać. Ujrzała także otwarte okno i dwie sylwetki przez nie wyskakujące, jedna po drugiej. Nie rozpoznała żadnej z nich — była jednak pewna, że pierwszy z mężczyzn miał ciemne, prawdopodobnie czarne włosy, a drugi był rudy.
Wrzask, który poniósł się echem po korytarzu sprawił, że na korytarzu pojawiły się pielęgniarki, uzdrowiciel i alchemik. Opuściwszy sale dwa i trzy spojrzały z przerażeniem, na Corneliusa, następnie Rookwood i Blustrode'a, ostatecznie spoglądając na uzdrowicielkę, która pokręciła głową, nic nie mówiąc. W przeciwieństwie do trójki czarodziejów, którzy zareagowali co najmniej tak, jakby horda mugoli rozbiegła się po szpitalu z widłami, ruszyła do drzwi szybkim, energicznym krokiem.
— W szpitalu nie ma żadnych straży, panie Sallow... To szpital, nie Tower of London. — Otwarła je, naciskając na klamkę i weszła do środka. — Kto tu jest?
Alexander i Reggie, po tym, jak dokonali małego zamieszania w szpitalu, podjęli ryzykowną, ale prawdopodobnie jedyną rozważną decyzję dzisiejszego dnia. Słyszeli głosy za drzwiami, w końcu słyszeli krzyki — wśród nich byli w stanie rozpoznać konkretne słowa wzywające straż, a także głos. Wspiąwszy się na parapet rzucili się z okna. Jeden po drugim. Zaklęcie zadziałało jednak u nich obu. Nie wziąwszy ze sobą eliksirów, uratowali jednak się przed starciem, do którego niewątpliwie mogło dojść już po chwili. Obaj byli bezpieczni na dole.
| Na odpis macie 48h. Przypominam, że w wątku obowiązuje eksperymentalna mechanika energii magicznej. Reggie, Alex, jesteście w stanie rozpoznać głos Corneliusa, jeśli się znacie, a jeśli nie — będziecie w stanie go rozpoznać gdy usłyszycie go następnym razem (podczas krzyku), o ile nastąpi to w tym okresie fabularnym. Później wasze wspomnienia się zatrą.
Wszyscy mogą rozpoczynać kolejne wątki po tej dacie. Zagrożenie ustało (raczej).
Alexander: 46/50
Reggie: 48/50
Maghnus: 49/50
Sigrun: 49/50
Chętnie dyskutowałby z pielęgniarką dłużej, jej ton bardzo mu się nie podobał - ale kolejne wydarzenia skutecznie odciągnęły jego uwagę od bezczelnej pani Blythe.
Zmarszczył brwi i spojrzał na panią Rookwood.
-Coś pani widzi? Mico! - zwrócił różdżkę na Sigrun, chcąc wesprzeć Śmierciożerczynię - wszak ona tu dowodziła - a następnie skierował się do środka za panią Blythe.
Przepraszamzajakosc#nieobeckatelefon
Rzucam zaklęcie jako akcję, a do sali wchodzę jeśli mogę.
Zmarszczył brwi i spojrzał na panią Rookwood.
-Coś pani widzi? Mico! - zwrócił różdżkę na Sigrun, chcąc wesprzeć Śmierciożerczynię - wszak ona tu dowodziła - a następnie skierował się do środka za panią Blythe.
Przepraszamzajakosc#nieobeckatelefon
Rzucam zaklęcie jako akcję, a do sali wchodzę jeśli mogę.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Uzdrowicielka i Śmierciożerczyni najwyraźniej wzajemnie mocno działały sobie na nerwy. Pierwsza irytowała się na niezrozumiałe polecenia pracownika Ministerstwa Magii, lorda Bulstrode i nieznajomej kobiety, druga zaś zaczynała tracić cierpliwość przez brak posłuchu. Zaczynała przywykać do czego innego. Dowodziła grupą łowców, dowodziła Rycerzami Walpurgii, wydawanie poleceń i rozkazów wchodziło jej w krew - i coraz gorzej tolerowała odmowę. Do uzdrowicielki zaś wciąż nie docierało, że powinna była okazać im więcej szacunku
- Nie chcesz być nieuprzejma, a póki co tracisz nasz czas. Czy wyglądam jakbym stroiła sobie z ciebie żarty, głupia kwoko? Nie będę wracać na recepcję. Masz zrobić to, co powiedziałam - fuknęła na nią w końcu, głośniejszym i zdecydowanie mniej spokojnym tonem, bo palce zaczynały ją świerzbić, żeby rzucić na tę kretynkę Larynx depopulo, to może wreszcie przestałaby mielić ozorem, zamiast zrobić to, co do niej należało.
- Pani Blythe raczy wybaczyć, ale zdradzanie tożsamości Niewymownego łamie chyba tajemnicę lekarską, a może się mylę? - wycedziła przez zaciśnięte zęby, nie mniej jadowicie, zerkając jeszcze na uzdrowicielkę. - Skoro jesteś na tyle głucha, bądź głupia, że nie dociera do ciebie to, o czym mówię, to chyba był twój ostatni dzień pracy. Lord Shafiq o wszystkim się dowie. O tym, że jego niekompetentna pracownica podważała każde nasze słowo i odmówiła udzielenia nam niezbędnej pomocy, choć podkreśliliśmy, że chodzi o sprawy wagi państwowej - zagroziła uzdrowicielce niezmiennie jadowitym tonem, a nie rzucała słów na wiatr. Marianne Blythe zaszła jej za skórę i zamierzała rozmówić się z Zacharym - powinien się zastanowić kogo zatrudnia na swoim oddziale.
Chwilowo jednak od uzdrowicielki uwagę Sigrun odwróciła miotła i hałas. Wyczarowane okno pozwoliło jej sprawdzić co się dzieje - a wtedy ujrzała rząd regałów z eliksirami, najpewniej był to magazyn, ale to nie one najbardziej ją zainteresowały.
Z okna wyskakiwało dwóch mężczyzn. Jeden ciemnowłosy, drugi rudy. To nie było normalne. Sallow miał rację, że zaczął się wydzierać o straże - działo się tu coś podejrzanego
- To najwyraźniej powinny być, bo właśnie ktoś próbował obrabować magazyn. Nie macie tu nawet, do cholery, ochroniarza? Dwie osoby właśnie wyskoczyły przez okno - huknęła na uzdrowicielkę, rzucając się biegiem w stronę otwieranych przez nią drzwi; przepchnęła się przed nią i starała jak najszybciej dobiec do okna, przez które wyskoczyło dwóch mężczyzn, żeby wychylić się przez nie i odnaleźć spojrzeniem skoczków - chciała ich zatrzymać, wymierzyła w ziemię pomiędzy nimi rózżdżką:
- Orcumiano.
- Nie chcesz być nieuprzejma, a póki co tracisz nasz czas. Czy wyglądam jakbym stroiła sobie z ciebie żarty, głupia kwoko? Nie będę wracać na recepcję. Masz zrobić to, co powiedziałam - fuknęła na nią w końcu, głośniejszym i zdecydowanie mniej spokojnym tonem, bo palce zaczynały ją świerzbić, żeby rzucić na tę kretynkę Larynx depopulo, to może wreszcie przestałaby mielić ozorem, zamiast zrobić to, co do niej należało.
- Pani Blythe raczy wybaczyć, ale zdradzanie tożsamości Niewymownego łamie chyba tajemnicę lekarską, a może się mylę? - wycedziła przez zaciśnięte zęby, nie mniej jadowicie, zerkając jeszcze na uzdrowicielkę. - Skoro jesteś na tyle głucha, bądź głupia, że nie dociera do ciebie to, o czym mówię, to chyba był twój ostatni dzień pracy. Lord Shafiq o wszystkim się dowie. O tym, że jego niekompetentna pracownica podważała każde nasze słowo i odmówiła udzielenia nam niezbędnej pomocy, choć podkreśliliśmy, że chodzi o sprawy wagi państwowej - zagroziła uzdrowicielce niezmiennie jadowitym tonem, a nie rzucała słów na wiatr. Marianne Blythe zaszła jej za skórę i zamierzała rozmówić się z Zacharym - powinien się zastanowić kogo zatrudnia na swoim oddziale.
Chwilowo jednak od uzdrowicielki uwagę Sigrun odwróciła miotła i hałas. Wyczarowane okno pozwoliło jej sprawdzić co się dzieje - a wtedy ujrzała rząd regałów z eliksirami, najpewniej był to magazyn, ale to nie one najbardziej ją zainteresowały.
Z okna wyskakiwało dwóch mężczyzn. Jeden ciemnowłosy, drugi rudy. To nie było normalne. Sallow miał rację, że zaczął się wydzierać o straże - działo się tu coś podejrzanego
- To najwyraźniej powinny być, bo właśnie ktoś próbował obrabować magazyn. Nie macie tu nawet, do cholery, ochroniarza? Dwie osoby właśnie wyskoczyły przez okno - huknęła na uzdrowicielkę, rzucając się biegiem w stronę otwieranych przez nią drzwi; przepchnęła się przed nią i starała jak najszybciej dobiec do okna, przez które wyskoczyło dwóch mężczyzn, żeby wychylić się przez nie i odnaleźć spojrzeniem skoczków - chciała ich zatrzymać, wymierzyła w ziemię pomiędzy nimi rózżdżką:
- Orcumiano.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Bulstrode znał doskonale gest wymownego zerkania na zegarek kieszonkowy, sam często się nim posiłkował, by mniej interesującym delikwentom dobitnie dać znać, że stracili już za dużo jego cennego czasu i nie był zainteresowany dalszą interakcją. Teraz jednak gest ten został użyty przeciwko niemu samemu, w dodatku przez zwyczajną pracownicę, uzurpującą sobie prawo do zadzierania nosa - a ta świadomość wygrywała mu na nerwach kankana.
- Jeśli pojęcie wielozadaniowości jest pani obce, powinna pani być pomywaczką w barze, a nie uzdrowicielką - sarknął w odpowiedzi, nie pojmując kompletnie tego, jakim cudem ma czelność podważać ich wiarygodność. I najwidoczniej nie jemu jedynemu zaczynało już prawdziwie brakować cierpliwości. Sigrun nie przebierając w słowach skomentowała absurdalność zachowań rzeczonej Blythe, która chwilę później... chlapnęła nazwiskiem Niewymownego, zdradzając tożsamość, której miał nie znać nikt? Oczy Maghnusa rozszerzyły się w niedowierzaniu, a twarz przybrała jeszcze bardziej zaciętego wyrazu. - Co pani sobie w ogóle wyobraża, mieląc ozorem jak krowa na pastwisku i wyjawiając utajone personalia ministerialnych pracowników? Wszystkim odwiedzającym zdradza pani podobne tajemnice? - nie miał już żadnych wątpliwości co do tego, że lord Shafiq otrzyma o dzisiejszym zajściu nie jeden, a dwa listy. Czy sytuacja w szpitalu Munga była naprawdę aż tak opłakana, czy to tylko jedna niekompetentna jednostka burzyła cały misternie budowany obraz? Rookwood wyjawiła ostatecznie co działo się w środku, potwierdzając ich przypuszczenia o bezczelnym włamaniu.
- Czym by pani leczyła tych wszystkich biednych pacjentów, do których tak pani spieszno, jeśli nie potraficie nawet upilnować magazynu? - skomentował oschle informację o braku straży; jak to możliwe, że w tak kluczowym punkcie na mapie Londynu nikt nie dbał o to, by panował porządek? Nie czekał już dłużej, gdy uzdrowicielka otworzyła drzwi, wpadł do środka za Sigrun i próbował również dopaść jak najszybciej do otwartego na oścież okna, by odnaleźć ich spojrzeniem i oprócz starania się, by wychwycić jakieś szczegóły ich wyglądu, wycelować różdżkę pomiędzy nich i nieco przed nimi i rzucić: - Expulso!
- Jeśli pojęcie wielozadaniowości jest pani obce, powinna pani być pomywaczką w barze, a nie uzdrowicielką - sarknął w odpowiedzi, nie pojmując kompletnie tego, jakim cudem ma czelność podważać ich wiarygodność. I najwidoczniej nie jemu jedynemu zaczynało już prawdziwie brakować cierpliwości. Sigrun nie przebierając w słowach skomentowała absurdalność zachowań rzeczonej Blythe, która chwilę później... chlapnęła nazwiskiem Niewymownego, zdradzając tożsamość, której miał nie znać nikt? Oczy Maghnusa rozszerzyły się w niedowierzaniu, a twarz przybrała jeszcze bardziej zaciętego wyrazu. - Co pani sobie w ogóle wyobraża, mieląc ozorem jak krowa na pastwisku i wyjawiając utajone personalia ministerialnych pracowników? Wszystkim odwiedzającym zdradza pani podobne tajemnice? - nie miał już żadnych wątpliwości co do tego, że lord Shafiq otrzyma o dzisiejszym zajściu nie jeden, a dwa listy. Czy sytuacja w szpitalu Munga była naprawdę aż tak opłakana, czy to tylko jedna niekompetentna jednostka burzyła cały misternie budowany obraz? Rookwood wyjawiła ostatecznie co działo się w środku, potwierdzając ich przypuszczenia o bezczelnym włamaniu.
- Czym by pani leczyła tych wszystkich biednych pacjentów, do których tak pani spieszno, jeśli nie potraficie nawet upilnować magazynu? - skomentował oschle informację o braku straży; jak to możliwe, że w tak kluczowym punkcie na mapie Londynu nikt nie dbał o to, by panował porządek? Nie czekał już dłużej, gdy uzdrowicielka otworzyła drzwi, wpadł do środka za Sigrun i próbował również dopaść jak najszybciej do otwartego na oścież okna, by odnaleźć ich spojrzeniem i oprócz starania się, by wychwycić jakieś szczegóły ich wyglądu, wycelować różdżkę pomiędzy nich i nieco przed nimi i rzucić: - Expulso!
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Witryna (wejście)
Szybka odpowiedź