Mniejsza sala
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mniejsza sala
"Biała Wiwerna" podzielona jest na mniejsze i większe salki służące spokojniejszym rozmowom, jak i większym popijawom, czasami nawet i nielegalnym interesom, lecz o tym się nie mówi, obsługa dyskretnie nie zwraca uwagi na podejrzane osoby tak popularne na wiecznie mrocznym Nokturnie. Mniejsza sala znajduje się w podpiwniczeniu o ostro ciosanych kamiennych ścianach i łukowatym stropie. Klimatu dodają jej wiecznie palące się świece na niewielkich, drewnianych stolikach.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Wiele znaczyły dla niego ciepłe słowa brata. Odnaleźć w nich można było pewną dozę uznania, lecz Alphard nijak nie mógł mieć pewności, czy były one szczere. Rzekłby, że całe ich brzmienie raczej wynikało z potrzeby trzymania wspólnego frontu w sytuacji, gdy Burke śmiał wytykać brak obecności ich starszego brata. Cygnus rzeczywiście miało sporo zawodowych zobowiązań, których zwyczajnie zignorować nie mógł. Szlachciców zajmujący stanowiska w Ministerstwie Magii obowiązywał swego rodzaju rygor – nie pozwalano im na najmniejsze błędy, a wszelkie potknięcia były wytykane natychmiastowo. Jednak zasady te obowiązywały również w innych sferach życia. Lupus zdecydował się okazać przychylność, ponieważ innego wyboru nie miał, jeśli nie chciał innym objawić rozłamu pomiędzy nimi. Ale w jego spojrzeniu mimo wszystko kryła się czujność, może też uraza. Takie niuanse dostrzegają jedynie najbliżsi. Czy się od siebie oddalili, skoro Alphard miał pewne wątpliwości przy interpretowaniu zachowania brata?
Chciał zaangażować się jak najszybciej w słuszną sprawę i miał ku temu sposobność. Polityczne zawiłości rozumiał i wiedział jak manewrować pomiędzy różnymi koalicjami. Dlatego też nie zrażało go spojrzenie Deirdre. Skinął jej głową – tylko i aż. Jeden znikomy gest uznania i chęci do współpracy musiał jej wystarczyć. Od ostatniej wymiany korespondencji pomiędzy nimi obiecał sobie w duchu nie szukać u niej posłuchu. Po tym spotkaniu miał do niej tak wiele pytań, lecz spojrzenie uparcie kierował w stronę swego brata. Musiał przede wszystkim porozmawiać z Lupusem. Członkowi rodziny mógł zawierzyć w pełni. Przyjaciółce też zawierzyłby niegdyś w pełni, jednak spojrzenie Rosiera było raz czy dwa podczas tego spotkania zbyt intensywne.
Nadchodził koniec spotkania. W końcu rozpoczęło się przekazywanie ingrediencji i eliksirów. Alphard przyglądał się temu chwilę, jednak w końcu poderwał się ze swego miejsca i ruszył w stronę wyjścia z sali. Nie miał przy sobie żadnych składników, nie wiedział nawet, że powinien takowe przynieść. Lecz to wydawało mu się nieistotne. Chciał jak najszybciej powrócić do rodowej rezydencji, gdzie mógłby zamienić z bratem kilka zdań. Przewidywał jednak, że na początku ich rozmowa będzie niczym innym jak zbiorem wyrzutów kierowanych do siebie wzajemnie. Z wieloma dylematami opuścił Białą Wywernę.
| z tematu
Chciał zaangażować się jak najszybciej w słuszną sprawę i miał ku temu sposobność. Polityczne zawiłości rozumiał i wiedział jak manewrować pomiędzy różnymi koalicjami. Dlatego też nie zrażało go spojrzenie Deirdre. Skinął jej głową – tylko i aż. Jeden znikomy gest uznania i chęci do współpracy musiał jej wystarczyć. Od ostatniej wymiany korespondencji pomiędzy nimi obiecał sobie w duchu nie szukać u niej posłuchu. Po tym spotkaniu miał do niej tak wiele pytań, lecz spojrzenie uparcie kierował w stronę swego brata. Musiał przede wszystkim porozmawiać z Lupusem. Członkowi rodziny mógł zawierzyć w pełni. Przyjaciółce też zawierzyłby niegdyś w pełni, jednak spojrzenie Rosiera było raz czy dwa podczas tego spotkania zbyt intensywne.
Nadchodził koniec spotkania. W końcu rozpoczęło się przekazywanie ingrediencji i eliksirów. Alphard przyglądał się temu chwilę, jednak w końcu poderwał się ze swego miejsca i ruszył w stronę wyjścia z sali. Nie miał przy sobie żadnych składników, nie wiedział nawet, że powinien takowe przynieść. Lecz to wydawało mu się nieistotne. Chciał jak najszybciej powrócić do rodowej rezydencji, gdzie mógłby zamienić z bratem kilka zdań. Przewidywał jednak, że na początku ich rozmowa będzie niczym innym jak zbiorem wyrzutów kierowanych do siebie wzajemnie. Z wieloma dylematami opuścił Białą Wywernę.
| z tematu
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
50 PD za organizację spotkania otrzymują: Deirdre i Craig
10 PD otrzymują: Amadeus, Luke, Edgar, Lyanna, Quentin, Ramsey, Lupus, Tristan, Magnus, Sigrun, Alphard, Drew, Cassandra, Antonia
5 PD otrzymują: Cyneric, Cadan, Morgoth, Valerij, Salazar
Wciąż możecie pisać posty kończące lub kontynuować rozgrywkę.
Nie padły żadne kolejne pytania, nikt nie poruszył niepokojących go kwestii ani nie zaproponował dalszych tematów - Deirdre skinęła więc głową po raz kolejny, w niemym przypieczętowaniu spotkania. Czuła się zmęczona, prawa skroń zaczynała ćmić tępym bólem. Zdążyła przywyknąć do ciszy Białej Willi, niezmąconego spokoju, odpoczynku, i chociaż wracała do normalnego życia, podekscytowana otwierającym się przed nią nowym zawodowym etapem, to potrzebowała chwili by przyzwyczaić się do stałego natłoku intensywnych bodźców. Co nie oznaczało, że spotkanie uznawała za nieudane, wręcz przeciwnie, każda wypowiedź Rycerza Walpurgii była dla niej cenna, udowadniała zaangażowanie, podkreślała wspólnotę, służbę ramię w ramię Temu, Którego Imienia Nie Można Było Wymawiać. Kakofonia głosów oraz poglądów nie sprzyjała koncentracji oraz pedantycznemu porządkowi, jaki tak bardzo lubiła, ale była i tak znacznie lepsza od pełnej napięcia ciszy, niepozwalającej wybrzmieć dobrym pomysłom. Potrzebowali większej otwartości, równowagi, przy zachowaniu szacunku dla hierarchii, lecz tego wieczoru wyłącznie Travers wykazał się skrajną głupotą. Zamierzała udzielić mu odpowiedniej lekcji, w wolnej chwili; teraz ostatni raz przyglądała się powstającym z miejsc zgromadzonym. - Antonio, spodziewaj się mojej sowy - powiedziała tylko, dając znać, że wszelkie szczegóły dotyczące ich wspólnej misji przekaże listownie. Powoli wstała z miejsca, rozprostowując zesztywniałe dłonie - dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak była spięta - i powoli ruszyła wzdłuż stołu, zatrzymując się na moment przy Quentinie, od którego odebrała eliksiry. Skinęła mu głową w niemym podziękowaniu, po czym odwróciła się na moment w stronę Cassandry, delikatnie kładąc dłoń na jej ramieniu. Spisała się doskonale, cierpliwie znosiła wszelkie niedogodności i wyczerpująco opowiadała o dokonaniach jednostki badawczej. Chętnie okazałaby jej więcej wsparcia, ale nie było to odpowiednie miejsce.
Dopiero później skierowała swe kroki w stronę wyjścia, po drodze po raz ostatni rzucając lodowate spojrzenie Traversowi. Jego słaniające się ciało oraz zmęczona mina dawały jej pewną satysfakcję, zbyt małą jednak, by mogła przymknąć oko na szczeniackie zachowanie lorda. Poprawiła czarną suknię i opuściła pomieszczenie, czując pewne ukłucie osamotnienia, gdy spostrzegła, że Rosier zniknął już wcześniej, bez słowa - pochwały lub krytyki - w jej stronę. Ten dystans wywołał w niej natychmiastowy rachunek sumienia, pełen wątpliwości, czy spisała się w tej roli, czy mogła coś poprawić; nie dała jednak po sobie poznać ponownego zdenerwowania. Pożegnała w milczeniu wychodzących z nią Rycerzy i opuściła mniejszą salę a później Białą Wywernę, rozmywając się w pobliskim zaułku w kłąb czarnej mgły.
| zt
| odbieram od Quentina Felix felicis oraz antidotum na niepowszechne trucizny x2
Dopiero później skierowała swe kroki w stronę wyjścia, po drodze po raz ostatni rzucając lodowate spojrzenie Traversowi. Jego słaniające się ciało oraz zmęczona mina dawały jej pewną satysfakcję, zbyt małą jednak, by mogła przymknąć oko na szczeniackie zachowanie lorda. Poprawiła czarną suknię i opuściła pomieszczenie, czując pewne ukłucie osamotnienia, gdy spostrzegła, że Rosier zniknął już wcześniej, bez słowa - pochwały lub krytyki - w jej stronę. Ten dystans wywołał w niej natychmiastowy rachunek sumienia, pełen wątpliwości, czy spisała się w tej roli, czy mogła coś poprawić; nie dała jednak po sobie poznać ponownego zdenerwowania. Pożegnała w milczeniu wychodzących z nią Rycerzy i opuściła mniejszą salę a później Białą Wywernę, rozmywając się w pobliskim zaułku w kłąb czarnej mgły.
| zt
| odbieram od Quentina Felix felicis oraz antidotum na niepowszechne trucizny x2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Najważniejsze kwestie zostały już poruszone, to co miało zostać powiedziane każdy już usłyszał, tak samo jak wiedział, co należało zrobić. Spotkanie chyliło się ku końcowi. Craig w milczeniu obserwował jak poszczególni rycerze podnoszą się i zbierają do wyjścia. Nie zamierzał już komentować słów Morgotha, nie ważne co sobie myślał, sprawą nieobecnych należało się zająć. Przede wszystkim dowiedzieć się, co ich zatrzymało. Ignorancja w tej kwestii mogła narobić ich organizacji bardzo wiele szkód. Yaxleyowi jednak najwyraźniej brakowało wyobraźni, aby to sobie zobrazować. Słowa Tristana tylko to potwierdziły, za co Burke skinął mu głową z podziękowaniem, zanim Rosier opuścił salę.
- Drew, informuj mnie o postępach w tej sprawie. - zwrócił się jeszcze do wychodzącego Macnaira. Chciał wiedzieć, jak szybko będą się posuwać prace nad tymi klątwami, w końcu w grę wchodziło bezpieczeństwo ich wszystkich. - Ty również, bardzo interesuje mnie ten eliksir, który chcesz stworzyć - zwrócił się do Valerija. Chociaż był już świadkiem rzucenia wzmocnionego patronusa, Craig nie sądził, by zobaczył wtedy pełnię jego mocy. I chyba niekoniecznie chciał ją zobaczyć.
Finalnie, był całkiem zadowolony, uniknęli kłótni, niemal wszyscy byli jednogłośni, a poruszone tematy nie koncentrowały się na nieistotnych bzdurach, a na prawdziwie istotnych sprawach. Nawet niespodziewana wizyta kogoś, kto i tak wniósł ze sobą nic ponad odór alkoholu, nie była aż tak wielkim minusem. Choć mimo wszystko, Burke czuł się wyczerpany psychicznie. Stąd też, gdy tylko upewnił się, że nikt nie ma już istotnej sprawy do poruszenia, sam podniósł się z krzesła z zamiarem opuszczenia Wywerny. Gdy jednak przechodził koło kuzynów, przystanął przy Quentinie, podsuwając mu niewielkie zawiniątko - Do rozdysponowania dla was - powiedział, zerkając również na Valerija. Nie było tego wiele, paczuszka zawierała zaledwie trzy składniki - łuskę smoka, bezoar i figę abisyńską. Wierzył, że jeden lub drugi alchemik zrobi z tego dobry użytek. Spośród eliksirów, które do rozdysponowania przekazał jego kuzyn, Craig zdecydował się na agonię. Od Valerija przyjął eliksir grozy, kociego wzroku, ochronny, uspokajający, antidotum i euforię. Posłał zgromadzonym jeszcze jedno szybkie spojrzenie, po czym opuścił salę. Po wyjściu na ulicę i wzięciu głębokiego wdechu, przyjął postać czarnej mgły - i zniknął pośród nocy.
zt
|Tych składników jeszcze mi nie przypisano, ale jak tylko to się stanie, dodam w aktualizacji info, że Kreg wam je przekazał
- Drew, informuj mnie o postępach w tej sprawie. - zwrócił się jeszcze do wychodzącego Macnaira. Chciał wiedzieć, jak szybko będą się posuwać prace nad tymi klątwami, w końcu w grę wchodziło bezpieczeństwo ich wszystkich. - Ty również, bardzo interesuje mnie ten eliksir, który chcesz stworzyć - zwrócił się do Valerija. Chociaż był już świadkiem rzucenia wzmocnionego patronusa, Craig nie sądził, by zobaczył wtedy pełnię jego mocy. I chyba niekoniecznie chciał ją zobaczyć.
Finalnie, był całkiem zadowolony, uniknęli kłótni, niemal wszyscy byli jednogłośni, a poruszone tematy nie koncentrowały się na nieistotnych bzdurach, a na prawdziwie istotnych sprawach. Nawet niespodziewana wizyta kogoś, kto i tak wniósł ze sobą nic ponad odór alkoholu, nie była aż tak wielkim minusem. Choć mimo wszystko, Burke czuł się wyczerpany psychicznie. Stąd też, gdy tylko upewnił się, że nikt nie ma już istotnej sprawy do poruszenia, sam podniósł się z krzesła z zamiarem opuszczenia Wywerny. Gdy jednak przechodził koło kuzynów, przystanął przy Quentinie, podsuwając mu niewielkie zawiniątko - Do rozdysponowania dla was - powiedział, zerkając również na Valerija. Nie było tego wiele, paczuszka zawierała zaledwie trzy składniki - łuskę smoka, bezoar i figę abisyńską. Wierzył, że jeden lub drugi alchemik zrobi z tego dobry użytek. Spośród eliksirów, które do rozdysponowania przekazał jego kuzyn, Craig zdecydował się na agonię. Od Valerija przyjął eliksir grozy, kociego wzroku, ochronny, uspokajający, antidotum i euforię. Posłał zgromadzonym jeszcze jedno szybkie spojrzenie, po czym opuścił salę. Po wyjściu na ulicę i wzięciu głębokiego wdechu, przyjął postać czarnej mgły - i zniknął pośród nocy.
zt
|Tych składników jeszcze mi nie przypisano, ale jak tylko to się stanie, dodam w aktualizacji info, że Kreg wam je przekazał
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Ostatnio zmieniony przez Craig Burke dnia 08.11.18 17:45, w całości zmieniany 2 razy
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spotkanie dobiegało końca, zaś Cyneric odczuwał z tego powodu lekki niedosyt. Spodziewał się raczej, że jego propozycja zostanie wzięta pod uwagę i przynajmniej Winfrid przyda się na coś tej organizacji - niestety, nikt nie podjął tematu. Yaxley starał się sprawiać wrażenie, jakoby nic go to nie obeszło, lecz w środku po prostu nie rozumiał. Może powiedział coś źle? Nie dość dokładnie? Zastanawiał się nad tym dość gorączkowo, lecz nim zdołał wybudzić się z myślowego letargu, temat ucichł, zaś wszyscy zaczęli rozchodzić się do swoich spraw. Rozmowy zostały ostatecznie urwane, wszystko omówiono, zatem nie istniał powód dla którego uczestnicy mieliby zostać na miejscu. Treser przetarł nerwowo bujną brodę prawą ręką i w milczeniu obserwował odchodzące sylwetki.
- Jeżeli któreś z was będzie potrzebować pomocy to wiecie gdzie mnie znaleźć - odezwał się w końcu. Zarówno do Burke'ów jak i Valerija, którym mógł tego trolla użyczyć do ochrony, czy to sklepu czy piwnicy z eliksirami. Skoro pomysł dla Białej Wywerny upadł, zawsze mógł dogadać się z innymi - prywatnie. Miał to na uwadze.
Nie komentował już nic więcej, ponieważ nie ma to żadnego znaczenia. Może innym razem, a może po prostu żadne słowa nie wymagały już komentarza. Część rozstrzygnie się podczas szczytu w Stonehenge, inną częścią zajmą się najwierniejsi słudzy Czarnego Pana - Cyneric w żadnym razie nie należał do organu decyzyjnego, zatem nie zamierzał się wtrącać. Za to żegnał się z każdym, kto opuścił mury lokalu, aż wreszcie sam powstał z cichym szuraniem odsuwając swoje krzesło. Na stole ułożył ingrediencje, które posiadał czyli mandragorę, jad jadowitej tentakuli, krew jednorożca, żądło mantykory oraz kość człowieka. To wszystko w materiałowym woreczku niewzbudzającym niczyich podejrzeń. - Na poczet przyszłych eliksirów - powiedział spokojnie, po czym rozejrzał się za fiolkami, które mogłyby mu pomóc w przyszłości. - Mogę? - spytał, a kiedy uzyskał odpowiedź twierdzącą, zabrał dla siebie parę fiolek. Podziękował alchemikom, po czym zaczekał na Morgotha i razem wrócili do Yaxley's Hall.
Zostawiam: mandragora, jad jadowitej tentakuli, krew jednorożca, żądło mantykory i kość człowieka. Biorę od Quentina eliksir kociego wzroku i od Valerija eliksir Garota jeśli jeszcze ma!
zt
- Jeżeli któreś z was będzie potrzebować pomocy to wiecie gdzie mnie znaleźć - odezwał się w końcu. Zarówno do Burke'ów jak i Valerija, którym mógł tego trolla użyczyć do ochrony, czy to sklepu czy piwnicy z eliksirami. Skoro pomysł dla Białej Wywerny upadł, zawsze mógł dogadać się z innymi - prywatnie. Miał to na uwadze.
Nie komentował już nic więcej, ponieważ nie ma to żadnego znaczenia. Może innym razem, a może po prostu żadne słowa nie wymagały już komentarza. Część rozstrzygnie się podczas szczytu w Stonehenge, inną częścią zajmą się najwierniejsi słudzy Czarnego Pana - Cyneric w żadnym razie nie należał do organu decyzyjnego, zatem nie zamierzał się wtrącać. Za to żegnał się z każdym, kto opuścił mury lokalu, aż wreszcie sam powstał z cichym szuraniem odsuwając swoje krzesło. Na stole ułożył ingrediencje, które posiadał czyli mandragorę, jad jadowitej tentakuli, krew jednorożca, żądło mantykory oraz kość człowieka. To wszystko w materiałowym woreczku niewzbudzającym niczyich podejrzeń. - Na poczet przyszłych eliksirów - powiedział spokojnie, po czym rozejrzał się za fiolkami, które mogłyby mu pomóc w przyszłości. - Mogę? - spytał, a kiedy uzyskał odpowiedź twierdzącą, zabrał dla siebie parę fiolek. Podziękował alchemikom, po czym zaczekał na Morgotha i razem wrócili do Yaxley's Hall.
Zostawiam: mandragora, jad jadowitej tentakuli, krew jednorożca, żądło mantykory i kość człowieka. Biorę od Quentina eliksir kociego wzroku i od Valerija eliksir Garota jeśli jeszcze ma!
zt
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Uśmiechnął się praktycznie niewidocznie na padające kolejne deklaracje, które kompletnie zaprzeczały temu, co było mówione na ostatnim spotkaniu. Najwyraźniej wszyscy wiedzieli o czymś, o czym sam nie miał pojęcia. Nie zamierzał się jednak w tym temacie już odzywać. Wszyscy słyszeli jego opinię za pierwszym razem. Powtarzanie się byłoby marnowaniem czasu - szczególnie jego własnego. Obserwował nieistniejący punkt, nie obserwując wychodzących z Białej Wywerny i nie interesując się zbytnio okolicznościami. Spotkanie, w jakiejkolwiek formie przeprowadzone, przynosiło wiele myśli i zagadnień do przeanalizowania. Morgotha nie interesowały tak naprawdę głosy większości - chciał problematykę zważyć po swojemu, bez ludzkich opinii z zewnątrz. Zdawał sobie sprawę z czym mieli mierzyć. Zdawało mu się jednak że niektórym porzucenie swojego człowieczeństwa przychodziło niezwykle łatwo, a ta zgnilizna rozchodziła się coraz szybciej i zarażała nawet te pozornie suwerenne jednostki. Choroba trawiła nie tylko społeczeństwo i magiczny świat. Oni również byli na nią narażani i najwidoczniej nie zdawali sobie z tego sprawy. Kolejny już papieros dogasał zanim Yaxley otrząsnął się z tak częstego stanu głębokiej zadumy. Wypił do końca zawartość kielicha, czując jak alkohol rozgrzał jego gardło, zostawiając typowy posmak goryczy - symboliczne oddanie zbiegowiska w Białej Wywernie? Nie wyszedł jeszcze z sali, jednak stojąc po drugiej stronie stołu, sięgnął po kilka eliksirów, by spojrzeć jeszcze z wyraźną wdzięcznością na Quentina. Nie tylko uzdrowiciele pracowali w szeregach równie solennie. Skinął braciom Burke głową na pożegnanie, po czym skierował swoje kroki w stronę drzwi wyjściowych, pozwalając sobie na kolejnego papierosa. Który z łatwością odnalazł drogę do ust. Morgoth spojrzał krótko na kuzyna, gdy wymijał go, dając wyraźny znak, że powinni wracać do domu. Mieli wiele do omówienia i nie chodziło wcale o to spotkanie. Zbliżający się szybkimi krokami szczyt nestorów miał być czymś znacznie większym niż jedynie strąceniem Ministra ze stanowiska. Miały się tam rozstrzygnąć losy dalszego egzystowanie czystej krwi.
Zabieram od Quentina eliksiry: ochrony, czuwający, garota, buchorożca, antidotum, amortencja, felix listopadowy
|zt
Zabieram od Quentina eliksiry: ochrony, czuwający, garota, buchorożca, antidotum, amortencja, felix listopadowy
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Odnalezienie dusz, tak, to najistotniejsze. Powtarzał to sobie w głowie, zamierzając sprostać przedstawionym przed nim wyzwaniom. Może faktycznie nie należał do najbardziej okrzesanych osób, może lubił dosadny humor oraz odrobinę luzu, lecz przede wszystkim znał wartość obowiązków - do tej pory przestrzegał ich sumiennie. Jedynie ostatnio dość mocno zdziczał, coraz mocniej negując pozycję ojca, który dotąd był dla Cadana wzorem godnym naśladowania. Czyżby blondyn dorastał? Nie, prawdopodobnie na zawsze miał pozostać wyrośniętym dzieckiem o swoistych przyzwyczajeniach. Może za to przejrzał na oczy? Ostatnie tragedie mające miejsce w jego życiu - włącznie z wizytą w Azkabanie - otworzyły mu dotąd zaślepiony umysł na wiele życiowych prawd. Może stał się nieco wycofany, nieufny, jednakże przy tym odznaczał się typową dla siebie niefrasobliwością. Oczami wyobraźni widział podróż do Danii, która mimo wszystko wzbudzała w nim ukryte dotąd podekscytowanie. Zapewne popłyną tam - i nawet ta świadomość nie zniechęciła Goyle'a do wykonania misji. Zresztą, musiał to uczynić, tego odeń oczekiwano, tego oczekiwał też od siebie. Że dadzą radę i nie zawiodą Czarnego Pana, zaś więzienie na wyspie pozostanie twierdzą w ich rękach. Subtelny posmak potęgi.
Zamyślił się nad tym, co powinien ze sobą zabrać i nim się obejrzał, a czas minął bezpowrotnie. Rozkojarzony uniósł wzrok na pozostałych Rycerzy, lecz ci zaczęli się zbierać. Zerknął na Deirdre - tak, spotkanie zostało zakończone. Drew chyba nic do niego nie powiedział - nie usłyszał swojego imienia ani nazwiska, lecz kto wie? - dlatego Cadan nie przejął się za bardzo ani Salazarem w opałach, ani mniejszymi bądź większymi dramatami rozgrywającymi się już pomiędzy konkretnymi członkami organizacji. Wręcz wzruszył ramionami, po czym powstał wraz z innymi. Ponownie zarzucił na siebie płaszcz, po czym wolnym krokiem podszedł do alchemików. - Zostawiam wam kilka ingrediencji. Chciałbym, żebyście zrobili mi z krwi człowieka oraz włókna ludzkiego serca bazy pod klątwy - odezwał się wreszcie, spoglądając zarówno na Quentina jak i Valerija. - Reszta należy do was - dodał, podając pierwszemu - siedział bliżej - mężczyźnie niewielki pakunek. Miał nadzieję, że uwiną się w miarę szybko, bowiem Goyle zamierzał spróbować swoich sił w naprawdę trudnych klątwach, do tego zaś potrzebował odpowiednich baz. - Na razie - pożegnał się ze wszystkimi, dodając do słów lekkie skinięcie głowy. Wyszedł z Wywerny, a zapaliwszy papierosa powolnym krokiem udał się do domu.
Oddaję: żądło mantykory x2, krew jednorożca x2, krew człowieka x2, włókno z ludzkiego serca, figa abisyńska.
Biorę eliksir kociego wzroku.
zt
Zamyślił się nad tym, co powinien ze sobą zabrać i nim się obejrzał, a czas minął bezpowrotnie. Rozkojarzony uniósł wzrok na pozostałych Rycerzy, lecz ci zaczęli się zbierać. Zerknął na Deirdre - tak, spotkanie zostało zakończone. Drew chyba nic do niego nie powiedział - nie usłyszał swojego imienia ani nazwiska, lecz kto wie? - dlatego Cadan nie przejął się za bardzo ani Salazarem w opałach, ani mniejszymi bądź większymi dramatami rozgrywającymi się już pomiędzy konkretnymi członkami organizacji. Wręcz wzruszył ramionami, po czym powstał wraz z innymi. Ponownie zarzucił na siebie płaszcz, po czym wolnym krokiem podszedł do alchemików. - Zostawiam wam kilka ingrediencji. Chciałbym, żebyście zrobili mi z krwi człowieka oraz włókna ludzkiego serca bazy pod klątwy - odezwał się wreszcie, spoglądając zarówno na Quentina jak i Valerija. - Reszta należy do was - dodał, podając pierwszemu - siedział bliżej - mężczyźnie niewielki pakunek. Miał nadzieję, że uwiną się w miarę szybko, bowiem Goyle zamierzał spróbować swoich sił w naprawdę trudnych klątwach, do tego zaś potrzebował odpowiednich baz. - Na razie - pożegnał się ze wszystkimi, dodając do słów lekkie skinięcie głowy. Wyszedł z Wywerny, a zapaliwszy papierosa powolnym krokiem udał się do domu.
Oddaję: żądło mantykory x2, krew jednorożca x2, krew człowieka x2, włókno z ludzkiego serca, figa abisyńska.
Biorę eliksir kociego wzroku.
zt
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przesuwałem się spojrzeniem po każdym, kto zabierał głos, z najwyższą starannością odnotowując słowa warte uwagi; we własnym umyśle. Cieszyłem się, że było kilkoro chętnych do wzmocnienia swoich różdżek, ale trochę obawiałem się kwestii organizacyjnych tych wypraw. Potrzebowaliśmy przynajmniej trzech badaczy do dopełnienia całego procesu, a to wymagało niezwykle zręcznego operowania czasem. Nie chciałem martwić się na zapas, dlatego potakiwałem wszystkim zainteresowanych tym tematem. Właściwie nie wiedziałem czemu Cassandra miałaby dźwigać to sama; chyba nawet nie mogła, choć nie wiedziałem czy znała równie dobrze astronomię oraz numerologię tak jak magię leczniczą. Mimo to spojrzałem na Magnusa szczerze zdzwiony jego wypowiedzią, nie komentując jej jednak. To nie było teraz tak istotne jak dusze dementorów oraz zabezpieczenie Azkabanu przed Zakonnikami. Niestety nie mogłem dorzucić swojego zdania odnośnie ochrony wszelkich przybytków należących do Rycerzy Walpurgii. Nie znałem się ani na runach, ani na eliksirach, ale na pewno wszyscy wiedzieli, że w razie problemów służyłem pomocą.
- Niestety nie wiemy jeszcze jaki to może mieć wpływ na różdżkę oraz jego właściciela – odpowiedziałem jeszcze na zaległe pytanie skądś wcześniej. Umknęło mi niepotrzebnie. – Nic nie brałem ze sobą – rzuciłem tym razem do Morgotha. Gdybym tylko wiedział, że kuzyn posiadał podobne zdolności, nie omieszkałbym zabrać czegoś z tamtego domu i mogącego służyć za trop. Westchnąłem w irytacji, że nie pomyślałem o tym wcześniej czy raczej, że nie przewidziałem podobnego wydarzenia. Ale teraz było już za późno. Mogłem tylko zagryźć zęby i postanowiłem myśleć w przyszłości w zdecydowanie szerszej perspektywie.
Ostatecznie Deirdre zakończyła spotkanie, więc skinąłem głową jej oraz Craigowi, bo naprawdę całość przeprowadzili sprawnie, nawet pomimo bezczelnego wtargnięcia Traversa do Białej Wywerny. Wreszcie wstałem od stołu zarzucając na siebie wierzchnią szatę. Skierowałem kroki do Valerija, bo był najbliżej, a ja nie musiałem okrążać stołu. – Ja także mam dla was parę składników, mam nadzieję, że na coś się przydadzą – powiedziałem do obu mężczyzn i faktycznie oddałem niewielką paczkę z paroma ingrediencjami. Później pożegnałem się ze wszystkimi i nie oglądając się na spieszącego się Alpharda wróciłem do domu.
z/t, oddaję pędy wnykopieńki, odłamek spadającej gwiazdy x2, jad jadowitej tentakuli, róg dwurożca i korzeń diabelskiego sidła
- Niestety nie wiemy jeszcze jaki to może mieć wpływ na różdżkę oraz jego właściciela – odpowiedziałem jeszcze na zaległe pytanie skądś wcześniej. Umknęło mi niepotrzebnie. – Nic nie brałem ze sobą – rzuciłem tym razem do Morgotha. Gdybym tylko wiedział, że kuzyn posiadał podobne zdolności, nie omieszkałbym zabrać czegoś z tamtego domu i mogącego służyć za trop. Westchnąłem w irytacji, że nie pomyślałem o tym wcześniej czy raczej, że nie przewidziałem podobnego wydarzenia. Ale teraz było już za późno. Mogłem tylko zagryźć zęby i postanowiłem myśleć w przyszłości w zdecydowanie szerszej perspektywie.
Ostatecznie Deirdre zakończyła spotkanie, więc skinąłem głową jej oraz Craigowi, bo naprawdę całość przeprowadzili sprawnie, nawet pomimo bezczelnego wtargnięcia Traversa do Białej Wywerny. Wreszcie wstałem od stołu zarzucając na siebie wierzchnią szatę. Skierowałem kroki do Valerija, bo był najbliżej, a ja nie musiałem okrążać stołu. – Ja także mam dla was parę składników, mam nadzieję, że na coś się przydadzą – powiedziałem do obu mężczyzn i faktycznie oddałem niewielką paczkę z paroma ingrediencjami. Później pożegnałem się ze wszystkimi i nie oglądając się na spieszącego się Alpharda wróciłem do domu.
z/t, oddaję pędy wnykopieńki, odłamek spadającej gwiazdy x2, jad jadowitej tentakuli, róg dwurożca i korzeń diabelskiego sidła
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pomimo iż spotkanie dobiegło końca Dolohov nie śpieszył się z opuszczeniem sali. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że dla niego to nie był jeszcze koniec. Jako alchemik i członek badawczej jednostki musiał się jeszcze skonsultować w kilku kwestiach z Qentinem, który podobnie jak on był głównym, alchemicznym filarem organizacji, a przy tym również rywalem. Siedział więc na krześle i wzrokiem odprowadzał odchodzących od stołu rycerzy, żegnając nieco za nerwowym skinieniem głowy tych, którzy przed wyjściem posłali mu spojrzenia. Niektórzy również podchodzili do niego po eliksiry - wydawał je i tłumaczył w razie potrzeby ich działanie by następnie w krótkiej przerwie pomiędzy jedną, a drugą falą zainteresowania odnotować kto co i ile wziął tak, by móc w swej pracowni potem na spokojnie usiąść i wyliczyć statystyczne zapotrzebowanie na mikstury na przyszłym spotkaniu.
Luźniej zrobiło się nie tylko w torbie Dolohova i jego naniesionych dziś na spotkanie eliksirów, lecz również w sali. Wyszła Dei, wyszedł sir Tristan oraz Mulciberowie. Burke ostał się jeden konkretny i właściwie to już powoli oznaczało, że wypadało się jakoś organizować do małej narady po naradzie. Valerij wstał więc i podniósł swoja pękatą, lecz lżejszą już torbę w której znajdowały się ingrediencje. Oczywiście ładnie upakował tam te które przekazała my Lyanna, sir Magnus oraz Antonina. Niektóre nie były dedykowane specjalnie jemu, lecz to nie robiło różnicy bo miał zaraz dokonać z Qentinem istotnej roszady. Zabierał się za to niechętnie, jak pies za jeża. Dzielenie się wyrobami już gotowymi to było zupełnie co innego niż dzielenie się ingrediencjami ze sprzymierzonym rywalem po fachu. No ale podszedł do Burke.
- Lordzie Burke... - zaczął, pochylając nieco czoła w uznaniu do tytułu. Pierwiastek dumy alchemicznego rzemieślnika utrzymał kręgosłup w naturalnej prostocie - Skoro już mamy bardziej kameralne warunki chciałbym pomówić z lordem o podziale dóbr. Prócz tych przekazanych nam dziś, przyniosłem część z prywatnych zbiorów, które być może przydadzą się lordowi bardziej, niż mnie - gdy skończył rozchełstał torbę i z godnie z wolą Qentina przekazał mu wybrane przez niego ingrediencje. Był to bezoar w dwóch uncjach, jad jadowitej tentakuli, jad smoka, jagody z jemioły, kora z drzewa wiggen, kość człowieka, krew jednorożca w dwóch uncjach, krew reema, łuska smoka, dwa odłameki spadające gwiazdy, piołun, dwa rógi dwurożca, róg garboroga, skrzeloziele, dwie porcje strączków wnykopieńki, włos jednorożca, włosie akromantuli, dwa żądła mantykory.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Luźniej zrobiło się nie tylko w torbie Dolohova i jego naniesionych dziś na spotkanie eliksirów, lecz również w sali. Wyszła Dei, wyszedł sir Tristan oraz Mulciberowie. Burke ostał się jeden konkretny i właściwie to już powoli oznaczało, że wypadało się jakoś organizować do małej narady po naradzie. Valerij wstał więc i podniósł swoja pękatą, lecz lżejszą już torbę w której znajdowały się ingrediencje. Oczywiście ładnie upakował tam te które przekazała my Lyanna, sir Magnus oraz Antonina. Niektóre nie były dedykowane specjalnie jemu, lecz to nie robiło różnicy bo miał zaraz dokonać z Qentinem istotnej roszady. Zabierał się za to niechętnie, jak pies za jeża. Dzielenie się wyrobami już gotowymi to było zupełnie co innego niż dzielenie się ingrediencjami ze sprzymierzonym rywalem po fachu. No ale podszedł do Burke.
- Lordzie Burke... - zaczął, pochylając nieco czoła w uznaniu do tytułu. Pierwiastek dumy alchemicznego rzemieślnika utrzymał kręgosłup w naturalnej prostocie - Skoro już mamy bardziej kameralne warunki chciałbym pomówić z lordem o podziale dóbr. Prócz tych przekazanych nam dziś, przyniosłem część z prywatnych zbiorów, które być może przydadzą się lordowi bardziej, niż mnie - gdy skończył rozchełstał torbę i z godnie z wolą Qentina przekazał mu wybrane przez niego ingrediencje. Był to bezoar w dwóch uncjach, jad jadowitej tentakuli, jad smoka, jagody z jemioły, kora z drzewa wiggen, kość człowieka, krew jednorożca w dwóch uncjach, krew reema, łuska smoka, dwa odłameki spadające gwiazdy, piołun, dwa rógi dwurożca, róg garboroga, skrzeloziele, dwie porcje strączków wnykopieńki, włos jednorożca, włosie akromantuli, dwa żądła mantykory.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Valerij Dolohov dnia 13.11.18 11:05, w całości zmieniany 2 razy
Kolejne spotkanie dobiegło końca. Edgar czuł, że padło na nim wystarczająco dużo słów - dowiedział się wielu interesujących rzeczy, które zapewne będą zaprzątać jego głowę przez najbliższe dni. Tajemnicze dzieci, Gellert Grindelwald, Insygnia Śmierci. Musieli szybko brać się do roboty jeżeli chcieli przechytrzyć swoich wrogów - wierzył, że są w stanie to zrobić, i to szybciej niż wszystkim się wydaje. Zainteresował go również temat wzmocnienia różdżki - żałował, że swoją poprzednią różdżkę utracił, wszak naprawił nią tak wiele anomalii. Zerknął na te lśniące drewno afromosii, na którym nie było na razie widać żadnego śladu użytkowania. Niby poczuł więź z nową różdżką, lecz wciąż nie ufał jej tak samo jak starej. W końcu miał ją przez ponad dwadzieścia lat, a nie przepadał za zmianami, szczególnie tak osobistymi. Cóż, nie miał innego wyjścia, jak wreszcie przetestować ją w walce. Czuł, że niedługo nadarzy się ku temu okazja.
Czytał najnowszy numer Walczącego Maga i, prawdę mówiąc, nieszczególnie zdziwiła go zawartość pierwszej strony. Już nie raz interesowano się ich sklepem, a patrząc na ostatnie działania ministra, kolejna inspekcja wydawała się tylko kwestią czasu. Edgar był pewien, że po raz kolejny uda im się wybronić - może tym razem będzie trudniej (Longbottom udowodnił swoimi działaniami, że jest zdolny do wszystkiego), ale na pewno nie będzie to niemożliwe.
Kiedy zebranie dobiegło końca, Edgar wstał ze swojego miejsca i ruszył w kierunku brata, którego zajmowała rozmowa z Dolohovem. Domyślał się, że niewiele z niej zrozumie, więc nawet nie zamierzał czekać na niego aż skończy. Podszedł tylko po to, by podzielić się zdobytymi ingrediencjami. Jemu nie przyniosą żadnego pożytku; znał się na warzeniu eliksirów niemal tak samo jak na mugolach, czyli w ogóle. - Mam nadzieję, że się przyda - mruknął, stawiając przed mężczyznami cztery rogi dwurożca, figę abisyńską, czułki szczuroszczeta, włosie akromantuli, i, co najważniejsze, krew jednorożca.
- Zobaczymy się w Durham - powiedział bratu na wychodnym, żegnając się z Dolohovem skinieniem głowy. Miał nadzieję, że przemyśli tę szafkę zniknięć - jest zbyt istotny w tej organizacji, żeby mógł narażać się na takie niebezpieczeństwo. Chyba był tego świadomy?
Edgar narzucił na plecy ciemny płaszcz i wyszedł z Białej Wywerny, kierując swe kroki ku rodzinnemu sklepu.
|Przekazuję cztery rogi dwurożca, figę abisyńską, czułki szczuroszczeta, włosie akromantuli, krew jednorożca
zt
Czytał najnowszy numer Walczącego Maga i, prawdę mówiąc, nieszczególnie zdziwiła go zawartość pierwszej strony. Już nie raz interesowano się ich sklepem, a patrząc na ostatnie działania ministra, kolejna inspekcja wydawała się tylko kwestią czasu. Edgar był pewien, że po raz kolejny uda im się wybronić - może tym razem będzie trudniej (Longbottom udowodnił swoimi działaniami, że jest zdolny do wszystkiego), ale na pewno nie będzie to niemożliwe.
Kiedy zebranie dobiegło końca, Edgar wstał ze swojego miejsca i ruszył w kierunku brata, którego zajmowała rozmowa z Dolohovem. Domyślał się, że niewiele z niej zrozumie, więc nawet nie zamierzał czekać na niego aż skończy. Podszedł tylko po to, by podzielić się zdobytymi ingrediencjami. Jemu nie przyniosą żadnego pożytku; znał się na warzeniu eliksirów niemal tak samo jak na mugolach, czyli w ogóle. - Mam nadzieję, że się przyda - mruknął, stawiając przed mężczyznami cztery rogi dwurożca, figę abisyńską, czułki szczuroszczeta, włosie akromantuli, i, co najważniejsze, krew jednorożca.
- Zobaczymy się w Durham - powiedział bratu na wychodnym, żegnając się z Dolohovem skinieniem głowy. Miał nadzieję, że przemyśli tę szafkę zniknięć - jest zbyt istotny w tej organizacji, żeby mógł narażać się na takie niebezpieczeństwo. Chyba był tego świadomy?
Edgar narzucił na plecy ciemny płaszcz i wyszedł z Białej Wywerny, kierując swe kroki ku rodzinnemu sklepu.
|Przekazuję cztery rogi dwurożca, figę abisyńską, czułki szczuroszczeta, włosie akromantuli, krew jednorożca
zt
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powiódł ciężkim wzrokiem po zgromadzonych przy stole Rycerzach, skrzętnie wygłaszających swoje uwagi, dzielących się wiedzą i doświadczeniem. Tego chciał Czarny Pan, tego właśnie od nich oczekiwał. W tej walce dbali nawzajem o swoje plecy, nawet jeśli oznaczało to wpuszczenie wewnątrz kogoś z ludu. Mulciberowie udowodnili swoją przydatność, Deirdre również się wykazywała, będąc w służbie bardziej zapalczywą od niego, Borgin, Rookwood, Dolohov - nie brakło im animuszu, więc Magnus powoli akceptował ten podział miejsc za ciężkim, dębowym, poczerniałym blatem. Popiół z jego papierosa osypał się na stół, kiedy zbyt energicznie otrzepał końcówkę: pora się zbierać. Padły już najbardziej naglące kwestie, również te intrygujące. Badania nad różdżkami nie powinny czekać, rozkazy Czarnego Pana winny być wykonane niezwłocznie, a anomalie ponownie okiełznane. Znali nazwiska niektórych członków Zakonu Feniksa, tożsamości sprzyjających im szlamolubów oraz zdradzieckich szlachciców, a także tchórzy i wymoczków, którzy zlekceważyli swoje obowiązki względem Lorda Voldemorta. A tym samym względem ich wszystkich, świata, przez nieostrożne ręce popychanego ku zagładzie. Moralna degrengolada i paranoiczna relatywność kierowała społeczeństwo na skraj szaleństwa, filozofowie nigdy nie byli zgodni, lecz obecny chaos przekraczał wszelkie hipotetyczne teorie. Nieśpiesznie dźwignął się z krzesła, dotarcie wszelkich informacji sygnalizując już tylko gestami. Robiło się późno - miał dużo do przemyślenia, poza sprawami olbrzymiej wagi, chciał też sprawdzić, czy w trakcie tych kilku godzin nie stał się przypadkiem po raz trzeci ojcem. Lub wdowcem, liczył się z tą opcją, choć kurczowo wbijał paznokcie we wrażliwą skórę dłoni, jakby to mogło go (ich) w jakiś sposób ochronić. Zaprzedał duszę, by zapobiec destrukcji rodziny, a jej podstawa i tak chwiała się w posadach, drżąc przy najlżejszym ruchu. Moira nie miała pojęcia, jak wiele zależy od niej, by była silna, a Magnus uważał, że świadomość tego to brzemię za duże, by kobieta potrafiła je udźwignąć. Krótko, bo ledwie skinieniem pożegnał się ze swymi druhami, nieco więcej uwagi poświęcił Craigowi oraz debiutującej Deirdre, po czym zniknął w jednym z zaułków za Białą Wywerną i zniknął w oparach czarnej mgły.
|zt
|zt
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mogła być jedynie bierną obserwatorką rozmów o politycznym szczycie, nie miała wpływów ani kontaktów, nie miała nazwiska, nie miała też wiedzy o panujących koneksjach, zawsze stała gdzieś obok - poza prawem - nieszczególnie interesując się czymkolwiek, co działo się poza jej prywatną czarną strefą. Polityczne siły rycerzy wydawały się mnogie - to dobrze wróżyło. Znalazła się pośród nich - i miała nadzieję, że odnajdzie się po stronie zwycięzców. Kwestię, którą miała dzisiaj do poruszenia - wraz z Quentinem, Lupusem i Valerijem - mogła uznać za zamkniętą. Czarodzieje nie mieli więcej pytań - a i ona nie miała nic więcej do powiedzenia. Zostało im działać: jeśli wykażą się udolnością, sporządzony przez nich plan nie okaże się porażką. Obejrzała się przez ramię na Deirdre, kiedy poczuła jej dotyk - lecz nie odpowiedziała na niego w żaden sposób, kiedy czarownica odeszła. Nie zamierzała przekazywać alchemikom ingrediencji i nie sądziła też, by ktokolwiek tego od niej oczekiwał, potrzebowała ich przecież na własny użytek, w lecznicy. Jednocześnie - nie zamierzała niczego zabierać. Proste specyfiki potrafiła wykonać samodzielnie, trudniejsze nie były jej potrzebne. Na dłużej utkwiła spojrzenie we fiolce Felix Felicis, po raz pierwszy widząc podobny wywar na własne oczy - z wolna zaczynając rozumieć potęgę, z jaką mieli w tym miejscu do czynienia. Nie zamierzała jednak wtrącać się w posiedzenia alchemików, powstała, zabierając z oparcia krzesła płaszcz i, zarzuciwszy go na ramiona, skierowała się do wyjścia. Dopiero teraz jej dłoń odruchowo przesunęła się po podbrzuszu, dyskomfort doskwierał jej od pewnego czasu, ale nie zamierzała obnażyć się z nim przed wszystkimi, kiedy przemawiała przy stole - teraz, teraz większość już odeszła. Dni zaczynały robić się długie, a nogi coraz cięższe. Do lecznicy nie miała daleko, raptem trzy zakręty; zdecydowała się przejść ten fragment pieszo - nie było jeszcze tak późno, a przechadzka mogła jej pomóc. Zostawiła Lysę samą, nie powinna była tak robić. Winna jeszcze spać, wciąż śnięta eliksirem słodkiego snu, ale w dobie anomalii niczego nie można było być pewnym.
zt
zt
bo ty jesteś
prządką
prządką
W Białej Wywernie pojawiła się jeszcze wcześniej, niż zazwyczaj. W prostej, czarnej sukni z powłóczystą spódnicą i długimi rękawami nie wyróżniała się na tle innych gości baru, którzy w głównej sali świętowali jak gdyby nigdy nic. Nie zwykła się spóźniać, zwłaszcza na zebrania Rycerzy Walpurgii, jednakże to miało dla niej nowością. Po raz pierwszy miała zasiąść pośród nich jako Śmierciożerczyni, wierny sługa, który dostąpił zaszczytu znalezienia się bliżej Niego. Od kilkunastu dni nosiła na przedramieniu Mroczny Znak, czarną czaszkę, przez którą przeplatał się wąż; organizm opuścił już czarny eliksir, nie dręczył ją ból i mdłości, myślała o tym jednak wciąż i wciąż, odtwarzając tamtą noc we własnych myślach - bolesną i trudną, lecz jednocześnie najważniejszą jaką przetrwała.
Zimne, pełne gniewu spojrzenie Czarnego Pana, jakim ją wówczas obdarzył, nie dawało Sigrun spokoju. Powierzył jej wówczas poprowadzenie dzisiejszego spotkania, mającego być jeszcze trudniejszym, nie miała bowiem dla Rycerzy Walpurgii dobrych wieści.
Skłamałaby mówiąc, że nie czuje poddenerwowania. Była wyszczekana, to prawda, wdawała się w karczemne awantury tak często i gęsto, że nie byłaby w stanie tego zliczyć; nie zwykła jednak przemawiać do tłumów, nie potrafiła ich porwać własnym monologiem, czarowała różdżką, a nie słowem. Przygotowała się wcześniej, rozplanowując to, co miała im do przekazania; dotychczasowe ich spotkania miały uporządkowany charakter, nie chciała, aby dzisiejszego wieczora z jej winy doszło do chaotycznych, słownych przepychanek - bo to ostatnie, czego teraz potrzebowali. Burza szalała nieustannie na niebie nad Londynem i nie mogła zakraść się do wnętrza Białej Wywerny, do niewielkiej sali, gdzie wstęp mieli jedynie nieliczni. Była pusta, gdy obraz uchylił się przed Rookwood, wpuszczając ją do środka. Podeszła do jednego z krańców stołu, nie usiadła jednak na krześle, zamiast tego poświęcając kilka chwil samotności na zapalenie papierosa. Akurat gasiła go w popielnicy, kiedy drzwi otworzyły się ponownie. Sigrun stanęła przy jednym z krzeseł u szczytu stołu, spoglądając na kolejne, pojawiające się twarze spod ciężkich, podkreślonych węgielkiem powiek. Przeczesała jeszcze palcami jasne włosy, wciąż wilgotne od deszczu. Burzowe grzmoty były tak potężne, że jego stłumiony huk było słychać nad piwnicach Białej Wywerny. Zdążyła nabrać już podejrzeń, że nieustająca wichura niewiele miała wspólnego ze zwyczajną, brytyjską pogodą.
| Rycerze Walpurgii, przybywajcie! Macie na to czas do niedzieli, 14 kwietnia, godz. 20, wtedy spotkanie rozpocznie się postem Sigrun. Bardzo proszę o dopisek na początku posta, które krzesło zajmujecie. Nie siadajcie sobie na kolanach. <3
- Stół:
She's lost control
again
Ostatnio zmieniony przez Sigrun Rookwood dnia 14.04.19 21:10, w całości zmieniany 4 razy
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Początek nowego miesiąca mimo szalejącej bezustannie burzy mijał w zaskakującym tempie. Morgoth nie wiedział, gdzie dokładnie ani kiedy przeminęły dni od Samhainu — wszystko zdawało się jedyną, niekończącą się nocą. Ciemność panująca nad Wielką Brytanią pochłaniała każdą godzinę, minutę, narzucając ponurą scenerię mieszkańcom. Nie czuł z tego powodu żadnej niezręczności, wszak wychowywał się w podobnej atmosferze i klimacie, dlatego poruszanie się pod osłoną chmur, mgieł i wilgoci unoszącej się w powietrzu było dla niego niczym więcej jak powrotem do domu. Nie mógł czuć się bardziej swobodnie, chociaż kolejne anomalie gromadzące się przy korzystaniu z jakiejkolwiek magii były jeszcze bardziej niebezpieczne od poprzednich. Różdżki zdawały się być teraz jakby magnesem na błyskawice i pioruny. Tej nocy nie było inaczej, gdy z komnat obserwował to, co działo się za oknem. Jedna za drugą jasna struna jasności przecinała niebo, uderzając z zaskoczenia w ziemię i łącząc na moment dwa odseparowane ze sobą światy. Czy nie był to obraz aktualnej sytuacji, którą mieli w świecie polityki? Opuścił Yaxley's Hall w kłębie czarnego dymu, zastanawiając się nad tym, jak daleko miały zajść śmiałe postępowanie wrogich im sił. Byli na przedzie, ścigając się z nimi niczym zaszczute w zaprzęgu psy i czując na plecach bat swoich panów. Różnili się jednym — byli jednością, podczas gdy Rycerze Walpurgii wciąż stawiali na indywidualność.
To pojawienie się na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu nie różniło się od momentów z przeszłości. Tak samo brudny, śmierdzący i ciemny. Nie oferował nic nowego, dlatego Morgoth ruszył znaną sobie niemal na pamięć ścieżką między alejkami, by dotrzeć do miejsca, do którego odbudowy się przyczynił. Mimo że ciemny, zniszczony płaszcz chronił go przed niepowołanymi oczami, barman poznał go od razu i przepuścił do małej sali zgodnie z tradycyjnym torem działania. Yaxley przepłynął przez wnętrze, nie obdarowując nikogo spojrzeniem. Część jak nie większość bywalców Białej Wywerny sięgnęła już dna swojego kielicha i oddawała się stadium delirium. Jego kroki były ciche acz pewne, gdy drzwi odpowiedniego pomieszczenia rozwarły się przed nim bez użycia ludzkiej siły. Wszedł do środka w kłębie papierosowego dymu, zauważając niezbyt zaskoczony, że pomieszczenie było puste. Prawie puste. Rookwood miała najwyraźniej prowadzić spotkanie, bo tkwiła na szczycie stołu, czekając na resztę. Którą rozpoczynał on swoim przybyciem. Zawsze pojawiał się jako jeden z pierwszych i tym razem nie było inaczej. Skierował się ku jednemu z boków stołu, wybierając miejsce pośrodku, chcąc jak najlepiej słyszeć każdego, kto miał się tam zebrać. Gdy tylko usiadł, zsunął się delikatnie z krzesła. Położył wolno, niemal leniwie prawą kostkę na lewym kolanie i oparł jeszcze o blat stołu, usadawiając się w najwygodniejszej dla siebie pozycji. Krzesła, które tu mieli, nie należały do najwygodniejszych, a spotkania nie trwały piętnaście minut. Na razie byli z Rookwood jedynymi postaciami, jednak nie przejmował się tym. Przybędą inni.
|krzesło 17
To pojawienie się na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu nie różniło się od momentów z przeszłości. Tak samo brudny, śmierdzący i ciemny. Nie oferował nic nowego, dlatego Morgoth ruszył znaną sobie niemal na pamięć ścieżką między alejkami, by dotrzeć do miejsca, do którego odbudowy się przyczynił. Mimo że ciemny, zniszczony płaszcz chronił go przed niepowołanymi oczami, barman poznał go od razu i przepuścił do małej sali zgodnie z tradycyjnym torem działania. Yaxley przepłynął przez wnętrze, nie obdarowując nikogo spojrzeniem. Część jak nie większość bywalców Białej Wywerny sięgnęła już dna swojego kielicha i oddawała się stadium delirium. Jego kroki były ciche acz pewne, gdy drzwi odpowiedniego pomieszczenia rozwarły się przed nim bez użycia ludzkiej siły. Wszedł do środka w kłębie papierosowego dymu, zauważając niezbyt zaskoczony, że pomieszczenie było puste. Prawie puste. Rookwood miała najwyraźniej prowadzić spotkanie, bo tkwiła na szczycie stołu, czekając na resztę. Którą rozpoczynał on swoim przybyciem. Zawsze pojawiał się jako jeden z pierwszych i tym razem nie było inaczej. Skierował się ku jednemu z boków stołu, wybierając miejsce pośrodku, chcąc jak najlepiej słyszeć każdego, kto miał się tam zebrać. Gdy tylko usiadł, zsunął się delikatnie z krzesła. Położył wolno, niemal leniwie prawą kostkę na lewym kolanie i oparł jeszcze o blat stołu, usadawiając się w najwygodniejszej dla siebie pozycji. Krzesła, które tu mieli, nie należały do najwygodniejszych, a spotkania nie trwały piętnaście minut. Na razie byli z Rookwood jedynymi postaciami, jednak nie przejmował się tym. Przybędą inni.
|krzesło 17
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pojawił się w Białej Wywernie o wiele wcześniej niż się spodziewał. Tego dnia zaszył się na zapleczu swojego sklepu i pracował w ciszy nad niezwykle kapryśną klątwą. Nie mógł rozszyfrować run, które odnalazł: był pewny, że gdzieś ukryta jest jeszcze jedna, zupełnie zmieniająca działanie badanej klątwy, ale za żadne skarby nie mógł jej zauważyć. Nawet doszedł do wniosku, że mógłby się z kimś skonsultować w tej sprawie, lecz ostatecznie postanowił dać sobie jeszcze jedną szansę. Spróbuje następnego dnia, czasem na świeży umysł przychodziły lepsze pomysły.
Dzień minął mu przy pracy błyskawicznie, stąd pośpiech w dotarciu do Wywerny. Wyszedł na ulicę, uprzednio narzucając na siebie elegancką pelerynę z szerokim kapturem, która miała go ochronić przed deszczem. Zaczął się listopad i lunęło jak z cebra - z każdym miesiącem anomalie zdawały się rosnąć w siłę. Edgar bał się pomyśleć co może się stać pod koniec grudnia na przełomie roku. Wtedy chyba całe niebo runie im na głowę.
Wszedł do lokalu, od razu kierując swe kroki ku mniejszej sali, w której miało odbywać się zebranie. Wyjątkowo nie czuł się do niego przygotowany; jego ostatnia misja zakończyła się fiaskiem i w ogóle w ciągu zeszłego miesiąca nie przysłużył się szczególnie ku chwale Czarnego Pana. Tak nie powinno być, nic innego nie powinno dostawać pierwszeństwa. Obiecał sobie, że popełnił ten błąd tylko ten jeden raz.
Wszedł do sali, zdejmując z siebie wilgotną pelerynę. Zdziwiło go, że stół w zasadzie był pusty - aż zerknął na zegarek, dopiero wtedy zauważając, że jednak udało mu się przyjść dużo wcześniej. Przywitał się z Sigrun, dziwiąc się, że to właśnie ona zajmuje dzisiaj miejsce u szczytu stołu, chociaż jego mina jak zwykle pozostawała niewzruszona. Zazdrościł jej; od pewnego czasu coraz bardziej brakowało mu Mrocznego Znaku na przedramieniu. Skinął również głową Morgothowi, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu, że tak młody człowiek mógł zostać nestorem swojego rodu. Edgar nigdy nie dałby takiej odpowiedzialności sobie samemu sprzed kilkunastu lat. Pamiętał jednak z jaką cierpliwością Morgoth przemieniał zwłoki w inferiusy, ale to dawało mu jedynie kawałek odpowiedzi dlaczego ówczesny nestor Yaxley'ów zdecydował się na tak odważny krok.
Zajął miejsce pośrodku stołu, trochę bliżej drzwi, oczekując na resztę towarzyszy.
Miejsce nr 7
Dzień minął mu przy pracy błyskawicznie, stąd pośpiech w dotarciu do Wywerny. Wyszedł na ulicę, uprzednio narzucając na siebie elegancką pelerynę z szerokim kapturem, która miała go ochronić przed deszczem. Zaczął się listopad i lunęło jak z cebra - z każdym miesiącem anomalie zdawały się rosnąć w siłę. Edgar bał się pomyśleć co może się stać pod koniec grudnia na przełomie roku. Wtedy chyba całe niebo runie im na głowę.
Wszedł do lokalu, od razu kierując swe kroki ku mniejszej sali, w której miało odbywać się zebranie. Wyjątkowo nie czuł się do niego przygotowany; jego ostatnia misja zakończyła się fiaskiem i w ogóle w ciągu zeszłego miesiąca nie przysłużył się szczególnie ku chwale Czarnego Pana. Tak nie powinno być, nic innego nie powinno dostawać pierwszeństwa. Obiecał sobie, że popełnił ten błąd tylko ten jeden raz.
Wszedł do sali, zdejmując z siebie wilgotną pelerynę. Zdziwiło go, że stół w zasadzie był pusty - aż zerknął na zegarek, dopiero wtedy zauważając, że jednak udało mu się przyjść dużo wcześniej. Przywitał się z Sigrun, dziwiąc się, że to właśnie ona zajmuje dzisiaj miejsce u szczytu stołu, chociaż jego mina jak zwykle pozostawała niewzruszona. Zazdrościł jej; od pewnego czasu coraz bardziej brakowało mu Mrocznego Znaku na przedramieniu. Skinął również głową Morgothowi, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu, że tak młody człowiek mógł zostać nestorem swojego rodu. Edgar nigdy nie dałby takiej odpowiedzialności sobie samemu sprzed kilkunastu lat. Pamiętał jednak z jaką cierpliwością Morgoth przemieniał zwłoki w inferiusy, ale to dawało mu jedynie kawałek odpowiedzi dlaczego ówczesny nestor Yaxley'ów zdecydował się na tak odważny krok.
Zajął miejsce pośrodku stołu, trochę bliżej drzwi, oczekując na resztę towarzyszy.
Miejsce nr 7
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mniejsza sala
Szybka odpowiedź