Wydarzenia


Ekipa forum
Większa sala boczna
AutorWiadomość
Większa sala boczna [odnośnik]21.09.15 22:40
First topic message reminder :

Większa sala boczna

★★
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.

Możliwość gry w kościanego pokera
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Większa sala boczna - Page 14 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Większa sala boczna [odnośnik]09.09.20 22:07
Obowiązek wzywał.
Ani przez chwilę nie wahał się nad pojawieniem w progach Białej Wywerny. Spotkania z Rycerzami Walpurgii zawsze były owocne, niezależnie od tego jaki nastrój im przyświecał — niezależnie od tego, czy towarzyszyła im złość z powodu poniesionych porażek, czy satysfakcja z odniesionych sukcesów. Teraz mogli się radować. Londyn był im podporządkowany, był im podległy. Dumnie kroczyli ulicami, jako zwycięzcy, którzy przegnali ze stolicy wszystkich niegodnych. Przewagę musieli utrzymać, a może nawet posunąć się jeszcze dalej, wyciągając ręce po nie tak odległe miasta, wciąż splugawione szlamem. Dlaczego mieli się ograniczyć do Londynu? Jeśli udało im się opanować tak zaludnione miasto, inne nie będą stanowić problemu. Przy pomocy olbrzymów, wilkołaków, dementorów — i innych istot, które staną po stronie zwycięzcy; Czarnego Pana.
Skinięciem głowy powitał Vigo, który polerował kufle za barem. Spieszył się, dochodziła godzina spotkania, a jego zatrzymały sprawy Ministerstwa. Od razu skierował się do większej sali bocznej, która była już praktycznie zapełniona. Niewiele pozostało wolnych krzeseł. Cassandra dziś z nimi nie zasiądzie. Nie było też jego ojca, ale temu przestał się już dziwić. Zdumiał go jedak widok Tristana, za którym wszedł, a raczej Francisa, którego przyjaciel prowadził do stołu. Chyba nie był na tyle lekkomyślny, by mu się opierać Powstrzymał się przed powiedzeniem czegokolwiek, skrzyżował jedynie na moment spojrzenie z Rosierem i skierował w stronę rzędu, w którym zasiadał Drew. Nie umknęła mu obecność siedzącej obok niego znajomej już blondynki. Spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się przebiegle; tak, by Macnair dostrzegł ten uśmiech, kryjący w sobie żart z puentą, której nie chciał słyszeć tu dziś publicznie. Rozpiął guzik szaty, jednocześnie odsuwając sobie krzesło pomiędzy Alphardem i Mathieu. W ciszy zasiadł przy stole, zamiast papierosa sięgając do kieszeni po paczkę cytrynowych landrynek. Cukierka włożył do ust, rozsiadł się wygodnie, z ciekawością przyglądając nowym twarzom. Jego oczy w pierwszej kolejności zatrzymały się na Cillianie. Zogniskował na nim wzrok, powstrzymując cisnący na usta kpiący uśmiech. Twarz pozostała bez wyrazu, również wtedy, gdy spojrzał na siedzącego obok Theo Claude'a. Nie powinien być zaskoczony jego obecnością, a jednak nie podobało mu się, że siedzieli dziś przy jednym stole.
Na dzień dobry powitał go zapach mięty. Tak nietypowy dla tego miejsca, świeży, przyjemy. Wstrzymał się z sięgnięciem po alkohol, kusiły go jednak zielonkawe, błyszczące winogrona. Splótł ręce przed sobą, łokcie oparł na podłokietnikach.

| siadam na 7, między Mathieu i Alphardem



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Większa sala boczna - Page 14 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Większa sala boczna [odnośnik]10.09.20 19:34
Wskazówki starego zegara przesuwały się mozolnie, coraz bardziej zbliżając się do wyznaczonej godziny spotkania. Wraz z momentem wybicia godziny dwudziestej po lewej przy ścianie zaczęła kłębić się mgła. Unosiła się i rozrastała, by w końcu opaść, pozostawiając po sobie sylwetkę Czarnego Pana. Ten niespieszenie przeszedł kilka kroków by znaleźć się przy zastawionym stole.
- Witajcie… przyjaciele. - zaczął rozkładając dłonie, unosząc kąciki warg, tworząc uśmiech, mimo że jego spojrzenie pozostało ostre. Przesunął nim po zgromadzonych przy stole osobach, każda z nich mogła poczuć ciężar jego spojrzenia - przechodzącego na wskroś, zdającego się posiąść zdolność zajrzenia prosto w samą duszę. Kilka chwil dłużej poświęcił nowym twarzom - Elvirze, Cillianowi, Francisowi, Theodore'owi, Helli i Claude'owi.
- Wznieśmy toast. - zdecydował, by kilkoma machnięciami czarnej różdżki rozstawić między zgromadzonymi wypełnione alkoholem kielichy. Jeden z nich znalazł się też przed nim. Ujął go lewą dłonią i podniósł ku górze. - Za Londyn. - miasto które należało do nich, które było świadkiem przebudzenia się mocy. Miasto w którym kierowali ci, co powinni. Czarodzieje, więksi i silniejsi, niż motłoch w których porastało. - Za olbrzymy. - nowych sojuszników w naszej sprawie. - kontynuował. Dobre wieści dotarły do niego. Był rad, że Rycerze wypełnili powierzone im zadanie, zyskując poparcie tej magicznej rasy. - I za nowego Śmierciożercę - Drew - mam wobec ciebie wysokie oczekiwania. - po tych słowach spojrzał mężczyźnie prosto w oczy, by unieść kielich i wypić z niego trochę cierpkiego alkoholu. Naczynie wylądowało na stole, a Czarny milczał chwilę, nim zaczął mówić ponownie.
- Widzę też kilka nowych twarzy, chcę dowiedzieć się o was więcej. - polecił, a jego ton widocznie wskazywał, że nie znosił sprzeciwu. W samej jego postawie, sylwetce spojrzeniu widać było potęgę, którą władał. Tylko głupiec spróbowałby sprzeciwić się jego i jego sile.
- Zanim przejdziemy do powodu, dla którego was tutaj zebrałem, chętnie dowiem się, czego udało wam się dokonać w ostatnim czasie. Jak postępują nasze sprawy? - pytanie zawisło nad stołem oczekując, a Czarny Pan przesuwał spojrzeniem po zebranych oczekując od nich odpowiedzi.

| czas na odpis 12.09.20 godz: 19:00
nie obowiązuje kolejka - tą zaczyna i kończy Czarny Pan
taka prośba ode mnie - postarajcie się nie zostawiać odpisu na ostatnią chwilę i zmieścić w czasie. Pamiętajcie, że was jest prawie 20, Czarny Pan tylko jeden <3

jednocześnie przypominam, że wraz z ogłoszeniem weszły w życie nowe zasady dotyczące profitów organizacji. Wmocnienia opisanie się w temacie Rycerzy Wlapurgii. Stare zasady nie będą obowiązywać, co za tym idzie, by skorzystać z profitów organizacji, należy je uaktualnić przed rozpoczęciem eventu. Jednocześnie dodam tylko, że wzmocnienia, muszą zostać zaakceptowane - więc lepiej wysłać je trochę wcześniej. A samego zgłoszenia wzmocnień dokonujemy poprzez wysłanie swoich propozycji drogą prywatnej wiadomości do dowolnego Mistrza Gry ( nie na konto ogólne)

w razie pytań zapraszam do Justine


stół:


Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich

Czarny Pan
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Większa sala boczna - Page 14 Tumblr_mmbuhtLKK11r3r73mo1_500
Konta specjalne
Konta specjalne
https://www.morsmordre.net/t3051-r-tom-riddle#50095 http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f303-piwnica https://www.morsmordre.net/f303-piwnica
Re: Większa sala boczna [odnośnik]10.09.20 22:08
Sala zapełniała się ludźmi, a proporcjonalnie do zajmowanych przy stole miejsc wzrastała niepewność Elviry. Przykazała sobie, że będzie uważna, ale nie natarczywa, zdystansowana, lecz nie obojętna. Z tego pierwszego spotkania chciała przede wszystkim wyciągnąć jak najwięcej obserwacji - przyjrzeć się pozostałym Rycerzom, rozpoznać znajome twarze i zapamiętać te, których nie widziała nigdy dotąd. Wysłuchać ich historii, bo choć każdego dnia w Londynie miała okazję podziwiać efekty władzy nowego reżimu, nie miała jeszcze pojęcia o ich rzeczywistych działaniach dokonywanych poza wielką sceną. Brakowało jej wiedzy z pewnego źródła - dość miała rzucanych przez Drew ogólników i urywanych opowieści Lyanny, nie mogła działać ani się wykazywać bez posiadania konkretów.
Oglądała twarze, lekko kiwała głową w odpowiedzi na milczące powitania i tylko od czasu do czasu rzucała Drew spojrzenia z ukosa. Nie chciała okazywać zależności, sama myśl o niej była upokarzająca, nie mogła jednak w pełni wyzbyć się iluzji, że znajduje się tutaj jakoby pod jego opieką. Od niego w każdym razie otrzymała długo wyczekiwane zaproszenie.
Wszystko wydawało się być w porządku, przyzwyczajała się do miłego aromatu mięty i co rusz zaglądających na nią czarodziejów. Nie cierpiała zresztą z powodu nadmiernej uwagi, mało kogo najwidoczniej interesowali nowicjusze. I dobrze, w tym stresogennym momencie ciekawość nie byłaby jej na rękę.
Jak mogłaby zapomnieć, że gdy rzeczy zaczynały w końcu iść po jej myśli, zazwyczaj krył się w tym jakiś haczyk. W tym wypadku okazało się nim przybycie kobiety, której twarz pamiętała doskonale - lepiej nawet niż twarze swoich najdłuższych pacjentów, widywała ją bowiem ciągle we własnej głowie, w złych wspomnieniach i w koszmarach. Zauważyła wiedźmę pierwsza, zanim ona mogłaby wypatrzyć ją.
Te pierwsze sekundy były najgorsze; wstrząsnęło nią niedowierzanie i lęk tak silny, że nie zdążyła pohamować wzdrygnięcia. Przez krótki moment przyszło jej do głowy, by wstać, odejść, uciec - albo wręcz przeciwnie, rzucić się na tę kurwę, która po tylu miesiącach wciąż nie dawała jej spokoju. Nawet zaparła się stopami, prawie odepchnęła od krzesła. Dopiero, gdy ich spojrzenia się spotkały (na ułamek chwili, gdyż Elvira prędko opuściła wzrok na własne, zaciśnięte do białości dłonie), a z ust kobiety padło upokarzające pytanie, dotarło do niej wreszcie, że nie ma już wyboru. Gdyby teraz wyszła, straciłaby szansę na udział w tej wojnie i to za jaką cenę? Przez emocje, które czuła wobec jednej, żałosnej wiedźmy. Nie mogła pozwolić jej sobie tego odebrać, zachowała więc milczenie, choć policzki miała wściekle różowe, a zęby zaciskała tak mocno, że niemal rozerwała sobie dolną wargę. Ignorując Drew i resztę przybywających, zamaszyście sięgnęła po czerwone wino i nalała go sobie po brzegi, ostentacyjnie odwracając głowę w stronę przeciwległego krańca stołu. W uszach słyszała szum własnego pulsu, nie wiedziała, czy to z wściekłości, czy ze strachu. Nie chciała myśleć o tym teraz, musiała zachować trzeźwy umysł. Zachować godność. Później będzie próbowała przetrawić to, że ta parszywa baba tu była i musiała należeć do nich od dawna. W tym momencie było to dla Elviry zbyt wiele.
Nie znała nawet jej imienia, a czuła, że nigdy wobec nikogo nie czuła większej nienawiści.
Na przybywających później nie zwracała już uwagi, nie mogła się bowiem skupić. Roztrzęsiona strzelała spojrzeniem między lewitującymi nad blatem świecami a własnym pucharem, z którego upijała niewielkie, za to rozkosznie cierpkie łyki. Przychodząc tu, nie miała w zamiarze pić wiele, może kieliszek lub dwa, ale tę walkę już najwyraźniej przegrała.
Wolnych miejsc przy stole było coraz mniej, niecierpliwiła się. Chciała wysłuchać, co mieli do powiedzenia, chłonąć ich idee - liczyła na to, że jeszcze będzie w stanie.
Gdy wybiła godzina spotkania, obejrzała się wreszcie na Drew z lekko uniesionymi brwiami. On jednak na nią nie patrzył, a gdy powiodła za jego spojrzeniem, zamarła raz jeszcze, tym razem nie czerwieniąc się, tylko blednąc. Widziała podobną mgłę już kilka razy, wszyscy z obecnych przybyli jednak pieszo. Kim był wyjątkowy gość?
Nie rozpoznawała tego mężczyzny. Po reakcjach pozostałych zgromadzonych domyśliła się jednak, że jest to człowiek ważny. Atmosfera zgęstniała wyraźnie, cisza była ogłuszająca, podszczypywała, jakby powietrze wypełniła czysta magia. Milczała, zdezorientowana, gdy obchodził stół. Kiedy spojrzał w jej stronę, opuściła wzrok nawet szybciej niż wcześniej przed kobietą. Przyniosło jej to wątły cień upokorzenia, jednakże w jego oczach było coś, co mroziło ją do kości. Dopiero na widok rozstawionych przed nimi alkoholi, zarządzenie toastu, uświadomiła sobie wreszcie, kim może być nieznajomy. Myśl ta była tak abstrakcyjna, że westchnęła cicho, instynktownie wyciągając rękę i łapiąc Drew za nadgarstek. Przyszpilała go przydługimi paznokciami jedynie przez chwilę, szybko bowiem zawstydziła się tego przebłysku słabości, złożyła spoconą dłoń na własnym kolanie, a drugą złapała puchar. Nie potrzebowała go, by czuć się pewnie. Nikogo nie potrzebowała.
Wzniosła toast jak wszyscy, zrobiła to jednak milcząco, a gdy przyłożyła wreszcie kielich do zimnych warg, wypiła cały alkohol jednym haustem.
Była zszokowana. Zaintrygowana. Splątana. Nie chowała już twarzy za włosami, lecz chłonęła spojrzeniem wysokiego mężczyznę, próbując ułożyć sobie w głowie, że to właśnie był czarnoksiężnik, o którym wszyscy ciągle mówili. Człowiek, dzięki któremu Londyn był magiczny i bezpieczny. Który nie obawiał się wprowadzać w życie zasad korzystnych dla czarodziejskich tradycji. Ten, o którym Rycerze mówili "Panie", koncept do tej pory zupełnie dla Elviry obcy, prawie śmieszny. Gdy na niego patrzyła, przyszła jej jednak do głowy irracjonalna myśl, że być może... może mogła ich zrozumieć.
Postukała nerwowo paznokciami o blat, kiedy zażądał od nich - od niej - informacji o sobie. Co mogła powiedzieć? Nie była na to przygotowana.
- Nazywam się Elvira Multon, mam dwadzieścia osiem lat - powiedziała w cichy, wyważony sposób. Nigdy do nikogo nie odzywała się tak mdło i potulnie, obawiała się jednak, że jeśli spróbuje podnieść ton do zwyczajnego, oschłego profesjonalizmu, nie będzie w stanie utrzymać go do końca. Żałosne załamanie głosu to ostatnie, czego potrzebowała. - Jestem uzdrowicielem. Do marca pracowałam na oddziale wewnętrznym w Mungu, teraz zatrudniają mnie Selwynowie dla lady Wendeliny. - Nie wiedziała, z czego jeszcze powinna się zwierzać. Czuła podświadomie, że powinna podejść do tego pytania poważnie, równocześnie jednak frustrowała ją niemiłosiernie myśl, że naprzeciwko niej siedzi i słucha ta wywłoka. - Poza uzdrowicielstwem uczę się czarnej magii - wyznała cicho, zdając sobie sprawę, że jest to dla niej dziedzina nowa. Nie powiedziała jednak niczego, co nie byłoby prawdą; studiowała mroczną magię pilnie od pół roku, przykładała się do tego z pełnią wysiłku. Nie widziała sensu w opowiadaniu o swoim życiu osobistym. Nie wydawało jej się, by miały znaczenie jej zainteresowania, relacje z rodzicami, marzenia. Opowiadając o takich bzdurach wyłącznie by się ośmieszyła. - To dla mnie zaszczyt. Że mogę tu być - zakończyła niezręcznie, częściowo z poczucia obowiązku, częściowo z prawdziwego pragnienia.
Nie spodziewała się, że spotkanie obierze taki tor. Gdyby wiedziała... nie, nie zamierzała się nad tym zastanawiać. Najważniejsze, że była tutaj teraz. Nie miała już dłużej szans na wątpliwości.
[bylobrzydkobedzieladnie]


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Większa sala boczna [odnośnik]11.09.20 1:15
Chociaż do swojego powrotu w szeregi Rycerzy Walpurgii ani przez moment nie podchodził lekko – nie mógłby, zbyt poważnie traktował kredyt zaufania, którego udzielił mu Caelan – to i tak z każdą mijającą minutą, i każdym zajmowanym krzesłem, coraz mocniej odczuwał wagę faktu, że było mu dane znaleźć się przy tym stole. Przyglądał się pojawiającym się twarzom, niektóre z nich rozpoznając, inne widząc po raz pierwszy – ale bez względu na to wszystkim jednakowo odpowiadając na milczące powitania. Gdy w sali pojawiła się Lyanna, z trudem opanował odruch wstania z miejsca, nie poruszył się jednak, jedynie mocniej zaciskając palce na nóżce stojącego przed nim kielicha. Jeszcze przed wyruszeniem na spotkanie zdawał sobie sprawę z tego, że z całą pewnością zobaczy ją wśród zgromadzonych, ale z jakiegoś powodu i tak wciąż trudno mu było ją tutaj umiejscowić: dumną, z uniesioną wysoko brodą, zasiadającą obok czarodziejów zdolnych i potężnych, przed którymi drżeli inni. Podążył za nią spojrzeniem tylko przez sekundę, zaraz potem zmuszając się do skierowania wzroku w innym kierunku; jego uwagę, na szczęście, odwróciło pojawienie się Caelana – skinął kuzynowi głową, odwzajemniając ledwie widoczny uśmiech. To dzięki niemu znalazł się w Białej Wywernie – i było to coś, czego długo nie miał mu zapomnieć.
Czas rozpoczęcia spotkania nadszedł i minął, a mimo to w środku wciąż pojawiali się kolejni czarodzieje; uniósł nieco wyżej brwi na widok Francisa, nie tyle zdziwiony jego obecnością, co sposobem, w jaki wszedł do pomieszczenia, najpierw w obrażonej pozie zatrzymując się pod ścianą, a dopiero później siadając na jednym z ostatnich krzeseł. Mężczyzna, który pojawił się razem z nim, wydał mu się znajomy, a gdy usiadł naprzeciwko, zrozumiał, skąd – w ciągu ostatniego roku niejednokrotnie widywał go na fotografiach w czarodziejskich gazetach. Tuż za nim zauważył Ramseya, skinął mu głową – jego widok rzecz jasna nie stanowił zaskoczenia.
O dziwo, to nie kłąb czarnej mgły, która zmaterializowała się w sali, jako pierwszy poinformował go o tym, kto pojawił się wśród nich; zanim jeszcze uniósł głowę, żeby spojrzeniem odszukać stojącą u szczytu stołu sylwetkę, wyczuł bez trudu nagłą zmianę w panującej wewnątrz atmosferze. Chociaż nikt się nie poruszył, nie wykonał żadnego gestu, ani nie zaanonsował w żaden sposób przybycia Czarnego Pana, przesycone zapachem mięty powietrze zdawało się zgęstnieć – a Theodore niespodziewanie zrozumiał, dlaczego przewodzący Rycerzom Walpurgii czarodziej budził taki respekt i strach, że większość wzbraniała się przed używaniem jego tytułu. Mimo że teoretycznie wiedział, kim był w przeszłości – w udostępnionej przez Slughorna klasie spędzili wiele późnych wieczorów, snując wizje wolnego od mugoli świata – to nic w Czarnym Panu nie przypominało młodzieńca, którego znał w Hogwarcie. Od jego postaci, bez zawahania zajmującej należne jej miejsce, promieniowała aura potęgi tak wielkiej, że zdawała się przyćmiewać wszystko inne, sprawiając, że nie sposób było nie schylić przed nim głowy; nie dziwiło go już to, że temu człowiekowi udało się dokonać dotąd nieosiągalnego: wyplenić z Londynu mugoli, odsunąć od władzy przyklaskujących im zdrajców.
Nie ośmielił się odwrócić spojrzenia, kiedy Lord Voldemort na niego spojrzał, zdjęty nieprzyjemnym wrażeniem, że bez trudu przedzierał się przez wszystkie wznoszone latami iluzje – oddychając swobodniej dopiero, gdy spojrzenie czarnoksiężnika zwróciło się w inną stronę. Wzniósł toast razem ze wszystkimi, po raz pierwszy od początku spotkania upijając łyk alkoholu; wcześniej go nie ruszał, woląc zachować pełną trzeźwość umysłu – a gdy uwaga Czarnego Pana ponownie skierowała się ku niemu, oraz ku kilku innym czarodziejom, którzy najwidoczniej również niedawno zasilili szeregi organizacji, podziękował sobie za tę decyzję. Nie zabrał głosu jako pierwszy, oddając go najpierw Elvirze – i dopiero kiedy skończyła mówić, podniósł się z miejsca; z jakiegoś powodu wydawało mu się to odpowiednie. Odchrząknął. – Theodore Wilkes, Panie – przedstawił się, niepewny, czy stojący naprzeciwko człowiek go pamiętał; jeszcze chwilę temu wydawałoby mu się to oczywiste, nagle poczuł się jednak mały, nieistotny; na tyle, że tytuł spłynął z jego ust naturalnie, całkowicie należny temu, do którego się zwracał. – Wierzę, że znajduję się wśród czarodziejów godnych zaufania, będę więc mówił otwarcie – powiedział, wahając się jedynie przez sekundę, szukając w niej potwierdzenia; ufał jednak Caelanowi, oraz temu, że nie znalazł się tutaj bez powodu. – Od lat jestem członkiem wiedźmiej straży. Jestem też metamorfomagiem. Operuję głównie w porcie – pod inną tożsamością. Marcus jest marynarzem, przemytnikiem i człowiekiem, którego nikt nie powiąże z tą, ani inną sprawą. Jest też w pełni do twojej, Panie, dyspozycji, jeżeli potrzebne będą jego oczy i uszy. – Skinął lekko głową, podkreślając w ten sposób własne słowa, starając się odepchnąć od siebie wrażenie, że każde z nich poddawane było surowej ocenie. – Moje własne mogę skierować ku bojówkom Longbottoma. Znam osobiście wielu z tych, którzy po rozłamie porzucili ministerstwo, z wieloma pracowałem. Większość nie wie, że wróciłem do kraju, ani po której stronie się opowiedziałem. – Był niemal pewien, że był w stanie przekonać niektórych o własnym zagubieniu w sytuacji; ze swoimi poglądami nie afiszował się w końcu otwarcie – a już na pewno nie w sposób, który jednoznacznie klasyfikowałby go jako poplecznika nowej władzy. – Moja różdżka także należy do ciebie, Panie. Pójdę tam, dokąd wskażesz – zakończył, po czym usiadł – lecz dopiero wtedy, gdy w lodowatym, przenikliwym spojrzeniu dopatrzył się przyzwolenia.
Później już tylko słuchał – ciekaw tego, co do powiedzenia mieli inni.


it's a small crime
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

count my cards
watch them fall
blood on a marble wall

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t8204-theodore-wilkes https://www.morsmordre.net/t8449-aurora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-old-woolwich-road-55 https://www.morsmordre.net/t8383-skrytka-bankowa-nr-1979#243577 https://www.morsmordre.net/t8450-theodore-wilkes
Re: Większa sala boczna [odnośnik]11.09.20 21:20
Nie spodziewał się tego, co nastąpiło równo z wybiciem godziny dwudziestej. Przewidywał, że jak zwykle jeden ze Śmierciożerców – w tym wypadku najpewniej Drew, pojawił się na miejscu jako pierwszy – powstanie z zajmowanego do tej pory miejsca, bezzwłocznie zamknie drzwi, następnie rozpocznie obrady. Dlatego też w chwili, gdy pod ścianą zaczęła kłębić się na swój sposób znajoma, lecz jednocześnie obca, inna mgła, jego ciało zareagowało w sposób odruchowy, jeszcze zanim myśli podążyły właściwym tropem; żeglarz napiął mięśnie, przelotnie zamierając w bezruchu, poświęcając całą swą uwagę tylko i wyłącznie temu, który materializował się na ich oczach. Atmosfera gęstniała z każdą kolejną chwilą. Zarówno Rycerze Walpurgii, jak i dopiero co dołączający do nich sojusznicy musieli zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji. Goyle spuścił wzrok, nie będąc przyzwyczajonym do obecności Czarnego Pana; nie należał do grona jego najbliższych, informacje na temat planów i pragnień spijał do tej pory z ust Śmierciożerców. Zaś pojawienie się wśród nich najpotężniejszego czarnoksiężnika wszech czasów sprawiło, że nie miał już czasu czy ochoty, by zastanowić się nad pojawieniem się w ich progach Francisa – zachowującego się jak przymuszone do tego dziecko – czy niewybrednego komentarza, który padł z ust Rookwood, a który skierowany był do najpewniej jednej z nowych. Zaszczytowi temu towarzyszył jednak strach. Oczyścili Londyn ze szlamu, zdobyli poparcie olbrzymów, ugruntowali swą pozycję w porcie… Lecz przy tym rzucili Szatańską Pożogę na środku miasta. Czekała ich pochwała czy kara?
Posłusznie ujął kielich w dłoń, gdy tylko zostali zachęceni do wzniesienia toastu za ich ostatnie sukcesy. Zamoczył usta w alkoholu, zerkając kątem oka ku siedzącemu obok krewniakowi; zapewne nie przewidział, że jego powrót na łono Rycerzy będzie aż tak emocjonujący. Nie zwykł wyrywać się przed szereg, zwłaszcza w sytuacji, gdy ich Pan wyraził szczególne zainteresowanie nowoprzybyłymi. W milczeniu, powoli rozluźniając się kolejnymi łykami alkoholu, wysłuchał krótkiego wywodu nieznajomej blondynki; jego uwadze nie umknął przy tym poufały gest czarownicy, którym uraczyła siedzącego obok Macnaira. Nie musiał się już dłużej zastanawiać, kto zaprosił ją na spotkanie – pozostawało mieć nadzieję, że naprawdę znała się na uzdrowicielstwie i jej rola nie miała ograniczyć się do bycia kolejną prywatną opieką medyczną świeżo upieczonego Śmierciożercy. Później głos zabrał Theodore, wpierw zbierając się z zajmowanego do tej pory miejsca. Przemawiał z należytym szacunkiem, zwięźle przedstawiając swe cenne talenty, dzięki którym mogli dopaść wielu ministerialnych zdrajców lub dowiedzieć się czegoś więcej o bojówce Longbottoma. Kiedy jednak skończył się przedstawiać, w sali zapadła cisza. Wyglądało na to, że nikt nie kwapił się, by pochwalić się swymi ostatnimi dokonaniami. Caelan odchrząknął cicho, po czym z całą odwagą – i opanowaniem – na jakie było go stać, zaczął streszczać wydarzenia sprzed kilku miesięcy. – Pod koniec czerwca zajęliśmy się wraz z Ramseyem ówczesnym zarządcą londyńskiego portu, Pichardem, który przymykał oko na działania rebeliantów, Panie. Najwygodniej i najbezpieczniej było nie tyle przekonywać go do zmiany dotychczasowego postępowania, ale się go pozbyć. Od tej pory to ja piastuję stanowisko zarządcy, powoli porządkując zaniedbywane wcześniej sprawy. Zwiększyliśmy kontrole statków, zadbaliśmy też o to, by wszyscy zrozumieli, z czym wiąże się nie tylko stawanie przeciwko nam, ale i obojętność na toczący się konflikt. – Zapewne większość z zebranych przy rycerskim stole wiedziała już o tej zmianie, wszak wieść o wystawionym na pokaz truchle Picharda poniosła się po całym mieście, a nawet i poza jego granicami. Mimo to uważał, że lepiej będzie poruszyć ten temat w trakcie spotkania, z kolei Big Bena – przemilczeć.



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Większa sala boczna [odnośnik]12.09.20 0:07
Jesteśmy ostatni, ale jeszcze się nie zaczęło. Atmosfera jest gęsta, jak owsianka, gdyby zanurzyć w niej łyżkę, ustałaby pionowo bez większych trudności. Pod ścianą mi dobrze - łapię dystans - ale długo jej nie podpieram, bo Tristan najwyraźniej za punkt honoru bierze sobie bycie moją niańką. Popycha mnie w kierunku stołu, a ja instynktownie rozcieram ucho. Wracają wspomnienia fizycznych upomnień z beztroskiego dzieciństwa i szczerze, wolałbym to szczypanie i pieczenie, niż tkwienie w budzie z typami spod ciemnej gwiazdy. Którzy, niespodzianka, w dużej części są moimi znajomymi. Bystrzak ze mnie, powiecie. Kogo miałbym się spodziewać, jeśli nie ich? Uczono nas tego w domach, kładziono nam to do głowy, jeszcze nim nasze maleńkie rozumki ogarnęły posługiwanie się jako-taką angielszczyzną. Czego Frankie się nie nauczy, tego Francis nie będzie umiał... No i nie umiem, od tego targania uszy mi się rozciągnęły, prawdy objawione jednym wleciały, drugim wyleciały i o. Masz ci babo placek. Siedzę teraz między nimi i czuję się jak w pułapce, bo jeśli mnie wyczują, to jeden z drugim się rzucą, jak szczury. Oblizuję usta, starając kryć się z nerwowością i wbijam wzrok w blat stołu, powoli, jakby od niechcenia przesuwając spojrzeniem wzdłuż niego. Nieśpieszna penetracja wnętrz, teraz te twarze mogę już nazwać po imieniu. Drew. Caelan. Mathieu. Zachary. Alphard. Craig. Theodore. Deirdre. Przełykam ślinę, a otwartą dłoń kładę na blacie, poszukując czegoś, do wbicia weń palców. Nie jestem głodny, ale boję się, że otworzę sobie skórę i zadrapię się do krwi - nigdy wcześniej tego nie robiłem. Pochylam lekko głowę, podbródkiem ocierając się o własne ramię i myślę, jak cudownie by było rozpłynąć się w powietrzu. Zanosi się na coś niedobrego, potrafię to poznać, a Tristan - proszę, proszę, trafia na przeciwległy koniec stołu, gdzie siada między Blackiem a Deirdre.
Drobny szczegół, a na tyle wytrąca mnie z równowagi, że niemal przestaję czuć strach. Pojawia się za to podejrzliwość, marszczę brwi - bliżej stoją wolne krzesła. Dlaczego poszedł tam, dlaczego do niej? Nieufność zasiana, ale przypominam sobie w ostatniej chwili, że lepiej się nie gapić i utrzymywać taktykę nieco zastrachanego wymoczka. Nie, żeby to nie była prawda. Jak coś się zaraz nie wydarzy, to literalnie się tu posram, bo nie pamiętam podobnego napięcia od czasu, gdy matka była ze mną w ciąży i miała skurcze. Stosuję więc te rady, które uzdrowiciel jej dawał, gdy rodziła Evandrę. Lubiłem być przy tych wizytach - myślałem, że dzięki temu poznam siostrę, jeszcze nim pojawi się na świecie. Przyszła pora, żeby odklepać za to jakąś zdrowaśkę, bo te techniki oddechowe to normalnie złoto i to one teraz ratują mi życie. Pieprzyć obronę przed czarną magią, wszyscy proszę uczyć się wdechach, wydechach i przeponach.
Ja to jednak niereformowalny jestem, no ale przynajmniej faktycznie pomaga. Uśmiecham się blado do kobiety po mojej prawej stronie - dobrego wrażenia już raczej nie zrobię, ale nie zaszkodzi być uprzejmym, to może nie skopie mnie pod stołem. Nie wiem, w co oni tu pogrywają, wolę nie ryzykować. Psychicznie i tak wyjdę stąd poharatany, więc dbam o to, co mi zostaje. Ładnej buźki wiecznie też mieć nie będę. Tik-tak.
Robi się coraz zimniej - a nie siedzimy przecież w piwnicy i zaczynam powoli rozumieć, czemu Tristan nalegał na płaszcz. Durny, nie posłuchałem, to teraz mam: oczywiście rozważam tylko ten scenariusz, w którym tu jestem i żałuję tego, w którym mnie tu nie ma. Wybija dwudziesta, a wtedy, wraz z ostatnim uderzeniem zegara, u szczytu stołu zaczyna kłębić się mgła. Gdybym coś pił, to bym się zachłysnął, ale że w gardle nic nie zalega, to tylko wybałuszam oczy, czując, jak serce mi przyśpiesza. Z kłębów czarnego dymu wyłania się mężczyzna i jak wcześniej mówiłem, że atmosfera przypomina owsiankę, tak teraz to bardziej niewymieszany beton. Machinalnie obejmuję się ramionami, a gdy jego oczy napotykają moje, uciekam wzrokiem i wbijam spojrzenie w wyszorowany blat stołu. Nie rozumiem dlaczego, ale nie tylko lękam się tego, a z jakiegoś dziwnego powodu mam wrażenie, że to po prostu niestosowne. Gdy pada rozkaz, prawie bezrozumnie zaciskam dłoń na pucharze i unoszę go do ust, by upić nieco wina. To toast za cierpienie, nie za zdrowie.
Kiedy to się zmieniło?
Kiedy j a się zmieniłem?
Drżącą dłonią odsuwam od siebie naczynie, starczy. Dopełniam formalności i nade wszystko staram się nie zerkać w lewo i myśleć, co będzie jeśli. O Czarnym Panie już krążą legendy i opowieści, naprawdę nie chcę, żeby pojawiło się w nich moje imię. Po stołem wbijam paznokcie w lewe udo, ponoć ból jest gwarantem otrzeźwienia, a ja przecież przed wyjściem już trochę wypiłem. Nie tyle, żeby podłożyć łeb pod ostrze gilotyny, lecz dość, żeby wziąć i się potknąć. Poruszam się lekko, gdy Czarny Pan zwraca się do Drew - a więc i on jest jednym z nich, też ma ten paskudny znak na przedramieniu, też służy śmierci. Nie oszukuję się: tutaj wszyscy jej służą, chętnie i dumnie. Dlaczego?
Dlaczego też przypada mi rola wezwanego do tablicy uczniaka, odruchowo kulę się w sobie, raz, że zwykłem się garbić od zawsze, dwa, że to nawyk nastoletniego chłystka, chowającego się w klasie w ostatnich ławkach za plecami barczystego kolegi. Elvira i Theodore - ich nikt nie wziął tu siłą. Słucham tych dwóch wystąpień, osuwając się lekko na krześle, wiedząc, że zaraz moja kolej. Że nie mogę zgłosić nieprzygotowania. Myślę, że zaraz umrę, ale na szczęście Caelan kupuje mi jeszcze kilka chwil. Powinienem mu dziękować? Gratulować nowej, ciepłej posadki? Po nim akurat nie spodziewałem się takiego radykalizmu, ale widać mało go znam. Albo to on bardzo się zmienił.
Wstaję z miejsca, niechętnie - co staram się ukryć - i niezgrabnie, co niestety widać. Zahaczam o krzesło, ono się chwieje, lecz w ostatniej chwili łapię je, nim walnie o podłogę. Robi mi się gorąco. Cudownie.
-Francis Lestrange, Panie - mamroczę cicho, jak ognia unikając wzroku czarnoksiężnika. Sam nie wiem, czy z szacunku, czy ze strachu. W sumie, why not both? Coś mi podpowiada, że gdybym bez pozwolenia spojrzał mu w oczy, to ten wyjebałby mi oba z gałek jednym zaklęciem. Co mam mu o sobie opowiedzieć? Że jestem szlachcicem i jak na takiego przystało, gówno potrafię? - jestem właścicielem Wenus - nic lepszego nie wymyślę, więc chociaż się pochwalę, że mam burdel - znam sporo różnych ludzi, słucham co mówią - dodaję miękko, bezpiecznie, licząc na to, że kolana mi się nie trzęsą albo chociaż, że tego nie widać. Oblewam się potem, co teraz? Deklaracja Elviry, a później i Theodore'a są jak kopniak w krocze. Też muszę coś powiedzieć. Otwieram usta, a potem je zamykam. Może jednak lepiej nie kłamać?
-Nie spodziewałem się, że dostąpię zaszczytu stanięcia przed twym obliczem, Panie - wazeliniarstwo pierwsza klasa, ale wytłumaczenie logiczne moich nerwowych ruchów i ogólnego spięcia. Zresztą, to co dla jednych jest zaszczytem, dla innych, cóż... Kluczę, bo chcę dożyć wieczora. Mam ustawionego pokera i ta irracjonalna myśl mnie pokrzepia, oby Czarny Pan respektował skórzane kalendarzyki. Mam chęć wyłamać sobie palce i strzelić kostkami, lecz cisza brzmi zbyt wyraziście, by ją przerywać. Gdy dostaję przyzwolenie, siadam. Już bez potknięć.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Większa sala boczna - Page 14 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Większa sala boczna [odnośnik]12.09.20 0:59
Mgła przemieniła się w ciało, już to widział, a jednak tym razem było to o wiele bardziej zaskakujące, kiedy miał okazję ujrzeć Czarnego Pana na własne oczy. Wcześniej mógł co najwyżej usłyszeć o nim od innych, zwłaszcza o tym jak niezmierzony może być jego gniew. Biła od niego aura siły, ogrom determinacji, co mogło wprawić w osłupienie. Nie tak łatwo było przyzwyczaić się do obecności najpotężniejszego czarnoksiężnika, nawet jeśli był wyraźnie zadowolony z efektów ich działań. Ledwo wytrzymał to ostre spojrzenie przesuwające się po jego twarzy,  jednak nie spuścił wzroku. Ostrożnie pochwycił puchar, który pojawił się przed nim i zgodnie z wyrażonym poleceniem uniósł naczynie do toastu, aby potem upić łyk trunku. Cierpki posmak wina osiadł na języku, ale ostatecznie zanikł całkowicie, gdy w międzyczasie nowi sojusznicy podczas autoprezentacji mogli zaświadczyć o swojej przydatności w słusznej sprawie. Black wiedział, że nie jemu decydować kto ma prawo zasiadać przy tym stole, a jednak przyglądał się z dużą dawką sceptycyzmu Francisowi, z którego wypływała wzmożona nerwowość.
Nadeszła pora, aby to osoby działające już z pełną świadomością w imię Lorda Voldemorta przemówiły. Czekał z zabraniem głosu, choć nie miał się czego wstydzić. Podejmował się działań, które miały zadbać o przyszłość czarodziejskiej nacji. Dobór środków podczas starć z wrogiem bywał czasem nieadekwatny do sytuacji, co pragnął przykryć zasłoną milczenia, ale w politycznych intrygach sprawdzał się znakomicie. Już w dużej części kontrolował przepływ informacji pomiędzy urzędnikami w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, nacisk kładąc na wieści tyczące się międzynarodowego handlu.
Panie – zaczął ostrożnie, nie chcąc przypadkiem uderzyć w zbyt śmiałe nuty podczas swojej wypowiedzi. – Po ujawnieniu dawnych win sędziego Jamesa Bradleya poparcie dla Pierwszej Czarownicy Wizengamotu zmalało. Budowany wokół Elizabeth Abbott ruch opozycyjny rozdrobnił się i sam siebie pozbawił siły przebicia – taki obrót spraw mocno go cieszył, kiedy przyczynił się do rozpadu jedności pośród przeciwników administracji Malfoya. Również jego działania przy boku Komisji Handlu Magicznego były sensowne. – Brytyjscy ambasadorowie otrzymali wytyczne odnośnie utrzymywania stosunków dyplomatycznych, które opieramy na wspólnym handlu. Europejskie ministerstwa nie są skore wtrącać się do naszych spraw póki mają gwarancję, że ich ekonomiczne interesy nie zostaną naruszone.
Angażowanie własnych sił w wewnętrzny konflikt innego państwa nikomu się nie podobało. Czasem destabilizacja w leżącym kraju była korzystna, lecz w tym przypadku wielu stronom zależało na tym, aby sytuację w miarę możliwości zamieść pod dywan. Choćby w Hiszpanii, gdzie czystokrwiści czarodzieje dość mieli mugolskiej dyktatury, starano się dystansować do kwestii prowadzonych w Londynie działań wojennych.
Black zdecydował się pominąć kwestię zadania związanego z zyskaniem przychylności kumbryjskich olbrzymów, jakie przypadło mu w udziale z Tristanem. Szczegóły nie miały wielkiego znaczenia w obliczu osiągniętego sukcesu. Jeśli jednak należało coś na ten temat jeszcze powiedzieć, bardziej kompetentnym do zabrania głosu był niewątpliwie Śmierciożerca.
Alphard Black
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5607-alphard-black https://www.morsmordre.net/t5622-tezeusz#131593 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t5636-skrytka-bankowa-nr-1378 https://www.morsmordre.net/t5637-a-r-black
Re: Większa sala boczna [odnośnik]12.09.20 2:04
- Theooo... - odpowiedział w rewanżu szeptem skierowanym tylko i wyłącznie do uszu kuzyna mającym go powitać, lecz coś poszło nie tak. Jego krtań się jak gdyby zawężała, blokując ujście jakimkolwiek dźwiękom zaś uwaga została brutalnie przekierowana na osobliwy obrazek nestora (jego nestora!) prowadzącego do sali sir Francisa. Nie byłoby to nic zaskakującego gdyby nie fakt, że Lestrange musiał być, cóż... właśnie - tak bardzo l'étrange. Cuningham odczuł niemal fizyczny ścisk wnętrzności widząc całą scenę kończącą się niemal ojcowskim usadzeniem starszego lorda przy stole. Rozchylone w zmieszaniu usta zacisnął w wąską kreskę upominając siebie, że mimo wszystko dziś zasiadał przy tym stole przede wszystkim jako sojusznik będący sługą Czarnego Pana. Musiał hamować się w zawodowych zapędach. Przychodziło mu to z niezwykłym trudem. Zwłaszcza, że sir Tristan również zasiadał przy tym samym stole co on. Dysonans, który odczuwał był znaczący i wzmagany przez obecność Deidry, jak i Ramseya. Wszystko to jednak zblakło w momencie kiedy to w sali pojawił się sam Czarny Pan. Wszystkie myśli rozpierzchły się czyniąc głowę dziwnie pustą, ciężką, odrętwiała z niepokoju i strachu. Czując na sobie spojrzenie najpotężniejszego czarnoksiężnika ulegle, w służelniczym geście pochylił głowę kładąc własne spojrzenie po stole. Roztaczana wokół aura niebezpiecznej, wręcz śmiertelnej powagi sprawiła, że następujące po tym ujęcie oraz wzniesienie do toastu kielicha zdawało się być czynem niemalże heroicznym. Szczęśliwie jednak - wykonalnym.
- Claude Cunningham, sir - wyartykułował z napięciem w chwili w której nastała jego kolej - Biegle operuję magią defensywną i jestem gotowy bronić za jej pomocą twojej woli, Panie, jakąkolwiek ta by nie była - zarzekł się wiedząc, że nie mógł postąpić inaczej z chwilą z którą się tu pojawił - Dobrze radzę sobie również z realizacją zadań wymagających dyskrecji, uwagi - delikatnych. Takimi się na co dzień zajmuję - był sługą, lokajem; rzadko kiedy zajmował się innymi - Mam nadzieję, że będę miał możliwość okazania się użytecznym, Panie - na koniec złożył płytki pokłon z przyłożoną do piersi dłonią - jak mu się po chwili zaczęło wydawać - chyba tylko po to by utrzymać w klatce własne serce.
Claude Cunningham
Claude Cunningham
Zawód : lokaj
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8368-budowa#243098 https://www.morsmordre.net/t8512-do-rak-wlasnych#248065 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t8595-claude-cunningham#252888
Re: Większa sala boczna [odnośnik]12.09.20 2:43
Minuty mijały, miejsca przy stole były stopniowo zajmowane, a on ze spokojem obserwował kolejne zjawiające się osoby. Większość okazała się obca, co było dość oczywiste, gdy tyle lat postanowił spędzić poza krajem i niekoniecznie osobiście zawierać znajomości w samej Anglii. Ignorował rzucane mu spojrzenia, bo na miejscu każdego zachowałby się podobnie. Naturalne było, że oceniało się nowych. Trzeba było to przetrwać i liczyć, że szybko przestanie się być tym świeżakiem, którego umiejętności nie były jeszcze pewne dla pozostałych. Zamierzał to udowodnić przy najbliższej okazji, nie akceptując, że może być inaczej skoro już tu przyszedł. Przekraczając próg sali, sam sobie odebrał możliwość odwrotu i zamierzał się tego z uporem trzymać. Wiedział, że powinien tą decyzję podjąć o wiele wcześniej, jeszcze kilka miesięcy temu, ale nie mógł już nic na to poradzić. Wtedy się wahał, teraz wątpliwości zniknęły. Skoro jeszcze raz chciał spróbować pozostać w Anglii na stałe, łaknął, aby to, co stało się w stolicy rozeszło się po całym kraju. Jego interes okazywał się taki sam jak każdej osoby siedzącej przy tym stole i wydawało się to realne. Służba jednemu człowiekowi mogła dać wiele i może jeszcze więcej niż przypuszczał. Był tego szczerze ciekaw, ale wiedział, że musiał sobie na to zapracować, nic nie przychodziło za darmo.
Cierpliwie czekał, aż wybije odpowiednia godzina, próbując ignorować powolnie upływający czas. Z każdą chwilą wydawało mu się, że wszystko się dłuży wręcz nieznośnie. Kiedy obok usiadła dziewczyna, rzucił jej tylko krótkie spojrzenie, nie wypowiadając ani słowa. Miejsce i tak było wolne, a wybór wśród pozostały niezbyt wielki. Poza tym już po chwili przestała być jakkolwiek interesującą jednostką, kiedy do pomieszczenia wszedł Mulciber. Powstrzymał grymas, kiedy spojrzeli na siebie, postanawiając pozostać obojętnym. Jego opanowanie czasami było beznadziejnie słabe, a już zwłaszcza przy tym typie, ale dziś widać nie zawiodło go. Jedynie minimalne zmrużenie oczu, zdradzało negatywne emocje, ale trwało to krótko, bo w końcu nadeszła wyczekiwana godzina.
Kiedy wybiła dwudziesta, miał wrażenie, że szlag trafił i tak napiętą atmosferę, która teraz stała się zwyczajnie ciężka. Spoglądał z uwagą na mężczyznę, który pojawił się, gdy tylko opadła mgła. Błękitne tęczówki śledziły drogę, którą ten pokonał do szczytu stołu.
Więc to On, Czarny Pan.
Nie odwrócił wzroku, zwalczając z trudem odruch i mimo że wytrzymał spojrzenie, nie było w tym ani grama arogancji, nawet pewność siebie została mu wydarta. Dziwny niepokój osłabł dopiero po paru długich sekundach, ale nie znikł całkowicie. Rozluźnił nieco spięte mięśnie, ale nie poczuł się wcale lepiej ani tym bardziej pewnie, co było nieprzyjemną nowością. Dołączył do toastu, prawie machinalnie upijając alkoholu i ignorując cierpkość, jaką pozostawił po sobie. Przysłuchiwał się słowom, jakie padały i chociaż nie przepadał za taką formą prezentowania, nie zamierzał się sprzeciwiać. Instynkt samozachowawczy odpychał na bok wszelkie emocje, które mogły okazać się zgubne.
W tym przypadku nie zamierzał wyrwać się pierwszy, dlatego obserwował kolejne osoby, które zabierały głos. Fakt, że pierwsza zdecydowała się na to dość niepozorna blondynka, Elvira, siedząca obok Drew, wzbudziło odrobinę ciekawości. Kolejny Theodore, później chwila przerwy od nowych i ponownie. Wiedział, że nie było sensu tego przeciągać nadal, czas przełamać niechęć, dlatego wstał z miejsca, gdy Claude skończył mówić i usiadł.
- Cillian Macnair.- podjął, z pewną ulgą zauważając, że w głosie pobrzmiewał spokój. Ani grama drżenia, którego podświadomie obawiał się.- Jestem łowcą. Pewnie posługuję się magią defensywną, nie obca jest mi również czarna magia oraz ofensywna. Prawie dziesięć lat spędziłem poza granicami Anglii, posiadając jednak w kraju grono kontaktów, których część pozostała wraz z informacjami, jakie mogą nadal dostarczać o tym, co się dzieje, a czego nie widać na pierwszy rzut oka.- musiał o nich zadbać, uświadomić, że współpraca z nim nadal jest opłacalna, ale na całe szczęście byli.- Jestem również zwierzęcoustym, mogę nakłonić do współpracy i posłuszeństwa wszelkie psowate. Nie jednokrotnie wykorzystywałem je jako przewagę i broń, dodatkowych kompanów, dodatkowe zmysły, często niezauważalne przez innych.- dodał, zdradzając to, co dotąd pozostawało jego tajemnicą dzieloną z niewielkim gronem. Teraz miało zostać szerzej poznane, przestać być asem w rękawie, gdy przeważnie nie zwracano uwagi na towarzyszące mu czworonogi i to co robiły.
- Wszelkie moje umiejętności oraz różdżka, należą do Ciebie, Panie.- umilkł po wypowiedzeniu ostatniego słowa. Brzmiało obco, dziwnie, ale padło bez problemu, gdy wiedział, kim ów czarodziej jest. Usiadł na miejscu, aby nie zajmować więcej czasu.


W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew

Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair
Re: Większa sala boczna [odnośnik]12.09.20 10:33
Spodziewała się zawiązania paru słów, lecz od siedzącego obok mężczyzny nic nie dostała, tylko jedno spojrzenie, które nie miało znaczenia. Może to i dobrze, bo dalej mogła się czuć zupełnie samą pośród obcych twarzy. Po chwili wpadło jeszcze parę osób do środka, atmosfera była taka sobie, aż w końcu wszystko przyćmiło zjawienie się osoby najważniejszej. Hella nie czuła jakiegoś wielkiego zafascynowania jego postacią ani też nie zdawała sobie tak naprawdę sprawy z jego mocy. Podchodziła sceptycznie do jego osobistości, bo zwyczajnie nie miała z nim do czynienia. Do teraz. A teraz wino pozwalało jej spojrzeć szerzej, choć może mniej klarownie. I jeszcze ten toast - uniosła puchar i przełknęła parę łyków. Zerkała ukradkiem w jego stronę, bo chciała się po prostu przyjrzeć jemu i jego twarzy, by poznać się na... Panu? Chyba tak winnam się zwracać.
 Jego słowa były dla Helli czymś podniosłym. Może były zwykłe, wygłaszane bez wielkiej ceremonii, lecz z góry określony jako ten Najważniejszy miał prawo mówić cokolwiek, a i tak w jej głowie stawało się to wielką przemową.
 Następnie każdy coś mówił, albo o tym co zrobił, albo o tym, kim jest. Hella chciała z tego cokolwiek zapamiętać, ale przy tylu zebranych osobach zdecydowała się tylko na łapaniu najważniejszych rzeczy i próbie zlokalizowania tych osób, które najpewniej tak jak ona, były tu po raz pierwszy. Liczyła na to, że gdy spotkanie dobiegnie końca, będzie mogła spróbować złapać kontakt z jedną z takich osób.
 Gdy osoba obok niej zaczęła przemawiać, czuła, że teraz dobry moment będzie na jej kolej. Ułożyła już sobie w głowie formułkę, wiedziała, co chce powiedzieć. Powstała.
 - Jestem Hella Borgin - przedstawiła się, wzrokiem krążąc po wszystkich zgromadzonych. - Zajmuję się klątwami - rozdaję je lub zabieram. Na co dzień pracuję w Banku Gringotta. Czarna Magia od dłuższego czasu ma moją uwagę, choć kryję się z tym umiłowaniem, rzecz jasna, przed współbratymcami. Na dzisiejsze spotkanie trafiłam przez Sigrun - przedstawiła swoje dobre strony i powód, przez który się tu znalazła. Na koniec zaś, gdy już czuła, że pora skończyć, rzekła - Moja różdżka na Twoje rozkazy, Panie - i powtórnie zajęła miejsce przy stole. Ta krótka przemowa ją trochę spięła, sięgnęła więc po swój kieliszek z winem, niby po to by zwilżyć wargi, choć raczej główną myślą było uskutecznienie działania alkoholu.
Hella Borgin
Hella Borgin
Zawód : klątwołamaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Dziś jestem jak ten, którego imienia nie wolno wymawiać
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8464-hella-borgin#246366 https://www.morsmordre.net/t8678-hella#256443 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8677-skrytka-bankowa-nr-1941#256441 https://www.morsmordre.net/t8676-hella-borgin#256438
Re: Większa sala boczna [odnośnik]12.09.20 13:05
Dziwnie było ze świadomością, że Theo tu był – ale z drugiej strony, zdawała sobie sprawę, że skoro wrócił do kraju, to słuszne poglądy, które żywił, prędzej czy później go tu doprowadzą. A ona będzie musiała zaakceptować to, że były będzie przewijać się w jej życiu częściej i będą musieli czasem współpracować. Jakoś to przełknie, najważniejsze było w końcu dobro organizacji i zadowolenie Czarnego Pana, dla osiągnięcia tych celów mogła zrobić wiele, również działać ramię w ramię z mężczyzną, który przed laty ją zranił i porzucił, nawet jeśli nie będzie to łatwe – ale kto powiedział, że życie jest proste? W każdym razie dobrze, że Theodore opowiedział się po właściwej stronie, pamiętała że zawsze był bardzo zdolnym czarodziejem o nietuzinkowych umiejętnościach, a takich potrzebowali. Ciekawe, co skrywali w sobie inni sojusznicy? Czy byli równie zdolni jak Theo? Jej uwagę przyciągnął na chwilę mężczyzna, którego przyprowadził Rosier i usadził na miejscu po drugiej stronie Sigrun, a który zachowywał się jak nadąsane dziecko. Nie rozumiał powagi dzisiejszego spotkania, w którym udział był zaszczytem, zwłaszcza dla tych, którzy zjawiali się tu po raz pierwszy? Dlaczego się tu znalazł?
Przy stole pozostało kilka pustych miejsc, paru osób zabrakło. Nie było Cassandry i Eddarda, z którym w maju wykonywała misję, a który popisał się na niej nieudolnością. Nadeszła jednak godzina rozpoczęcia spotkania i w tym momencie zaczęło się dziać coś dziwnego. Pod jedną ze ścian zaczęła kłębić się mgła, która następnie opadła, odsłaniając sylwetkę Czarnego Pana. Choć Lyanna widziała go po raz pierwszy, nie miała wątpliwości, że to był on, czarodziej któremu od ponad roku służyła i o którego potędze tyle słyszała. Jego obecności nie dało się przeoczyć, emanował tak przytłaczającą aurą mocy i autorytetu, że nagle poczuła się mała i nic nie znacząca. Gdy przesuwał wzrokiem po zgromadzonych przy stole miała wrażenie, jakby siłą samego spojrzenia był zdolny przeniknąć przez nią na wskroś i dotrzeć do najgłębszych zakamarków jej duszy – i niewątpliwie potrafiłby to zrobić. Całkowicie rozumiała już, jak to się działo, że podążało za nim tylu zwolenników, w tym potomków wielkich rodów.
Dołączyła do toastu, chwytając w dłoń kielich, który zmaterializował się przed nią za wolą Czarnego Pana. Napiła się alkoholu, razem z innymi pijąc za Londyn, nad którym władzę przejęli i za olbrzymów, których udało się przeciągnąć na ich stronę, dzięki czemu ich pan był z nich zadowolony. Lyanna naprawdę nie chciałaby nigdy być świadkiem jego gniewu.
Później zaczęli odzywać się sojusznicy wezwani przez pana do opowiedzenia o sobie, dzięki czemu i Zabini mogła dowiedzieć się czegoś o tych, których jeszcze nie poznała. Ze szczególną uwagą słuchała słów Theo, wbrew rozsądkowi chcąc wiedzieć, czy coś się zmieniło w stosunku do tego, co odnośnie niego pamiętała sprzed lat, z czasów ich związku. Bo przecież przez lata mogło zmienić się wiele – najwyraźniej jednak jej były wciąż spełniał się jako wiedźmi strażnik, dzięki darowi metamorfomagii potrafiąc przenikać w różne miejsca i tworząc sobie alter ego. Pamiętała Marcusa, zresztą to on ukazał jej się najpierw podczas majowego spotkania, nim Theo przywrócił sobie prawdziwą twarz.
Miała pewne opory przed odezwaniem się, wiedziała że będzie musiała uważać na słowa, Czarny Pan budził w niej ogromny respekt, może nawet cień lęku przed zawiedzeniem go. Bała się tego, że mógłby uznać ją za niewystarczającą, że może wciąż robiła za mało.
- W maju udałam się do olbrzymów, Panie – odezwała się. – Odzyskałam włócznię skradzioną gurgowi Kobgarowi i dostarczyłam mu ją, dzięki czemu zyskaliśmy przychylność jego i jego plemienia. – Sama musiała odnaleźć ją na wraku statku, ponieważ Eddard zaniemógł w trakcie wykonywania zadania. Lyanna, wiedząc że nie może kolejny raz zawieść, podjęła ryzyko samotnego zanurzenia i odnalazła włócznię, by potem ofiarować ją olbrzymom, którym niegdyś została odebrana, a którzy z jej zwrotu uczynili warunek służby dla Czarnego Pana. – I nieustannie rozwijam się w zakresie czarnej i białej magii, klątw i starożytnych run, a moja różdżka niezmiennie pozostaje na twoje rozkazy, Panie – dodała, po czym z ulgą umilkła, oddając głos innym. Miała nadzieję, że Czarny Pan nie miał powodów, by być nią rozczarowany, choć wiedziała, że mogła zrobić więcej. Powinna zrobić więcej. I nie wiedziała, że coś więcej było, bowiem wymazano jej pamięć pewnego zdarzenia. Pozbyła się też ze świata kilku mugolek, z egoistycznych pobudek co prawda, ale liczył się efekt końcowy: kilku mugoli mniej na świecie, więc poniekąd przysłużyła się i większej sprawie.
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Większa sala boczna [odnośnik]12.09.20 13:11
Nie mógł uwierzyć, że już drugi raz z rzędu spóźnia się na spotkanie. Średnio pocieszał go fakt, że tym razem za jego spóźnieniem naprawdę stoi ważny powód, chociaż wciąż czuł się zaszczycony zaufaniem jakim obdarzył go Czarny Pan. Dobrze wiedział, że wśród Rycerzy nie było lepszej osoby do wykonania tego zadania niż Burke. Sieć kontaktów jego rodziny była imponująca, a pociągnąwszy za odpowiednie sznurki, można było się wiele dowiedzieć. Z tymi informacjami szedł na spotkanie, jak zwykle idąc przez Nokturn aż nazbyt odważnie, bo nestorski pierścień wcale nie gwarantował bezpieczeństwa przed czarodziejami, którzy znaleźli się na samym dnie. Mimo wszystko dotarł na miejsce bez żadnych przygód, zatrzymując się na chwilę przed zamkniętymi drzwiami. Tak jak się spodziewał, spotkanie już się zaczęło. Zerknął na zegarek, próbując ocenić czy dużo go ominęło. Pchnął ciężkie drzwi, wchodząc do środka.
Nie spodziewał się ujrzeć w środku Czarnego Pana. To Śmierciożercy od dłuższego czasu prowadzili spotkania, ale najwidoczniej to miało się okazać dużo ważniejsze od pozostałych. Starał się nie okazać na swojej twarzy zdziwienia, co nie było dla niego szczególnie trudne. - Panie - przywitał się, pochylając przed nim głowę. Zajął miejsce najbliżej drzwi, żeby nie przeszkadzać w spotkaniu – najwyraźniej nowi członkowie mówili czego są warci. Edgar nie kojarzył większości twarzy, tym bardziej z ciekawością wsłuchiwał się w ich słowa. - Panie, wraz z Alphardem pracujemy nad przejęciem transportów Macmillanów. Na razie nie napotkaliśmy żadnych problemów - powiadomił zwięźle, nie sądząc, by opisywanie dokładnego planu miało jakikolwiek sens – ważniejsze okażą się rezultaty ich pracy, a na te nie powinni już długo czekać. Wciąż ciekawił go jednak prawdziwy powód tego spotkania. Z niecierpliwością czekał na wieści Czarnego Pana – byle tylko okazały się pomyślne, ale Edgar odnosił wrażenie, że ostatnio wszystko idzie według planu.

Miejsce 14


We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens

Edgar Burke
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3108-edgar-burke#51071 https://www.morsmordre.net/t3159-nie-stac-mnie-na-wlasna-sowe#52274 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t4912-skrytka-bankowa-nr-811#106945 https://www.morsmordre.net/t3160-edgar-burke#52278
Re: Większa sala boczna [odnośnik]12.09.20 14:29
Zaraz po tym, jak zajął miejsce, wokół atmosfera stężała. Nie było już ciekawszego widoku od kłębów pojawiających się pod ścianą. Nie przyglądał się więc ani lojajowi Tristana, ani kuzynowi Drew. Sama mgła nie była dla niego zaskoczeniem — wiedział doskonale, co to oznaczało i czyje nadejście zapowiedziało. Nie sądził jednak, że na dzisiejszym spotkaniu go znów ujrzy. Spojrzał w jego stronę, powoli zadzierając oczy na jego oblicze, z trudem doszukując się w nim człowieka, którego niegdyś znał. Właściwie nie było już po nim śladu, choć sam był pewien, że poznałby go w najciemniejszej alejce i w najmroczniejszym lesie, zmienił się nie do poznania — zmieniał się ciągle, jakby dokonania oddziaływały na jego aparycję silniej niż na kogokolwiek innego.
Na jego słowa odpowiedział od razu, bez niepotrzebnej zachęty chwytając kielich, który pojawił się przy nim, by wznieść toast za ostatnie wielkie sukcesy. Mieli co świętować, z czego się cieszyć, czym chełpić. Po pasmach porażek, które tylko wzbudzały w Czarnym Panu gniew nadszedł czas satysfakcji. Może właśnie temu zawdzięczali tę wyjątkową wizytę. Lord Voldemort nie pojawiałby się tu bez powodu — musiał mieć im do przekazania bardzo ważne wieści i ta myśl sprawiła, że jego żołądek skurczył się w niepewności. Podejrzeniami wybiegał już dalej, nie mogąc wyraźnie doczekać się meritum. Upił jednak łyk; wino, w połączeniu ze słodko-kwaśną landrynką, którą miał w ustach zdawało się gorzkie. Przegryzł więc cukierka, towarzyszyło temu ciche strzyknięcie, wsłuchując się w pierwsze słowa.
Caelan przeszedł do konkretów, informując o sytuacji z portu. Ten należał już do nich. Zakon Feniksa nie mógł bezczelnie pałętać się w tamtych stronach. Nie musiał więc już nic dodawać. Teraz wszystko należało do Goyle'a i tego, jak sobie poradzi z pozostawionym przez Picharda bajzlem.
— Panie, wraz z Drew odbyliśmy podróż do Irlandii, by odwiedzić dwa dotknięte anomaliami plemiona olbrzymów. Udało nam się połączyć je w jedno, lojalne i wierne tobie. Jego przedstawiciel znajdzie się w Londynie, by strzec dla ciebie miasta.— Z powodzeniem załatwili konflikt zaistniały pomiędzy gurgami, pozbywając się jednego z nich — oddając władzę obu grup jednemu. Temu, z którym przyszło im się porozumieć w sprawie sojuszu. Przeciągnęli ich na swoją stronę. — Ponadto od przeszło roku pracuję nad wyzwoleniem dla ciebie tłumionej w dzieciach magii, przeistoczonej w pasożytniczą energię, zdolną do niszczenia i zabijania. Proces jest żmudny, wcześniej nie dawał zbyt wyraźnych przejawów sukcesu. Dlatego dopiero dziś o tym wspominam i mogę przyznać, że zapowiada się obiecująco. Wszystko wskazuje na to, że eksperymenty się powiodą. O wynikach, mam nadzieję, będę mógł poinformować cię już wkrótce.— Ukłonił się lekko, nim spojrzał na Czarnego Pana z zadowoleniem wspominając o prowadzonych przez siebie od dawna badaniach. Dzieci zamknięte w piwnicy Gwiezdnego Proroka zaczynały wykazywać pierwsze sygnały. Wszystko szło w dobrym kierunku, wierzył, że może mu się udać.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Większa sala boczna - Page 14 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Większa sala boczna [odnośnik]12.09.20 16:22
Drzwi finalnie zatrzaśnięto - był to dobitny znak świadczący o tym, że spotkanie miało się rozpocząć. Zanim jednak ktokolwiek zabrał głos, Burke'a spotkało zaskoczenie. Choć Craig chełpił się rangą śmierciożercy, nie był świadom jak ważny gość[/] miał dziś do nich dołączyć. Do tej pory spodziewał się, że to najmłodszemu stażem przypadnie obowiązek poprowadzenia dzisiejszego zgromadzenia. Zamiast tego jednak - wszystkich ich spotkał ogromny zaszczyt. Czarna mgła, która pojawiła się w końcu stołu, była mu po części znajoma... jednak znacznie bardziej mroczna i złowieszcza. Burke wyprostował się, jednocześnie skłaniając głowę przed Czarnym Panem. Pospiesznie zgaszony papieros zasyczał cicho, gdy mężczyzna zdusił żar w popielniczce. Niespodziewane pojawienie się lorda Voldemorta wywołało w jego sercu radość - to przecież jemu służyli, pod jego przewodnictwem oczyszczali kraj z brudu. Cieszył się więc, nawet jeśli atmosferę, jaka zapanowała, ciąć można było sztyletem.
Bez zawahania chwycił za szklane naczynie, aby przyłączyć się do toastu. Jeśli wznosił go sam Czarny Pan, grzechem było odmówić. Jeśli [i]on
był zadowolony, także i oni mieli powód do świętowania. Choćby z jednej tylko niewielkiej rzeczy - Za Londyn - zawtórował, wznosząc swój kielich. Nie powtórzył na głos pozostałych toastów, uznając że i tak wystarczy. Wypił jednak za nie, naturalnie.
Nie był pewny, czy którykolwiek ze świeżaków był świadom, jak ogromnego zaszczytu doznali. Stanięcie twarzą w twarz z Czarnym Panem nie należało do częstych przyjemności, nawet dla śmierciożerców. Craig po kolei przenosił wzrok z jednego na drugiego. Nie ufał im. Oczywiście że im nie ufał, bo przecież ich nie znał. Ufał jednak tym, którzy przyprowadzili swoich krewnych i znajomych, stąd pokładał w nowych towarzyszach pewną wiarę. Nie dawał po sobie jednak tego poznać, obserwując wszystkich po kolei w ciszy i skupieniu. Będą się musieli wykazać w działaniu, jak wszyscy.
- Wioska olbrzymów ze szkockich wzgórz Highlands, gdzie udaliśmy się z Zacharym, okazała się bardzo osłabiona. Olbrzymy potruły się jakimiś toksynami. Lord Shafiq poświęcił mnóstwo sił i starań, aby im pomóc, a dzięki podarkowi zdobyliśmy ich dodatkową sympatię. Są nam przychylne i myślę, że miały już dość czasu, by wyzdrowieć. - oznajmił. Burke także, podobnie jak Caelan, postanowił póki co przemilczeć kwestie związane z Big Benem - nie mieli się czym w tym wypadku chwalić. Fakt, że pozbyli się szyderczego plakatu, który wyśmiewał ministra Malfoya, nie był zbyt wielkim osiągnięciem. Tym bardziej zasługa zniszczenia podobizny malała, kiedy porównało się ją do niebezpieczeństwa, na które narazili miasto. Jeśli mieli zostać za to ukarani, Czarny Pan na pewno o tym nie zapomni. Tego Craig mógł być pewny bardziej niż faktu, że do życia potrzebował oddychać.


monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3810-craig-maddox-burke https://www.morsmordre.net/t3814-blanche#70697 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t6332-skrytka-bankowa-nr-965#159559 https://www.morsmordre.net/t3842-craigowe#71823
Re: Większa sala boczna [odnośnik]12.09.20 17:24
Uchwycił spojrzenie Ramseya, jednak nie zjawił się w Wywernie ostatni - Mulciber wszedł do środka krótko po nim. Ledwo zajął miejsce, a u szczytu stołu zaczął kłębić się czarny dym - na krzesłach siedzieli już wszyscy śmierciożercy, to musiał być on: Czarny Pan we własnej osobie. Jego obecność zawsze budziła grozę, grozę z mieszaniną mistycyzmu i szacunku, oddania, autorytet czarnoksiężnika był niepodważalny, samo to, że się im dzisiaj objawiło - było zaszczytem. Bez słowa wzniósł toast zaintonowany przez swego pana, czując nieprzyjemny uścisk przy sercu, gdy czarnoksiężnik nakazał przedstawić się tym, którzy siedzieli u stołu po raz pierwszy; zostawił Francisa obok Sigrun - siedział tuż obok niego - a Tristanowi pozostawało żywić się szczerą nadzieję, że dla odmiany jego szwagier nie zrobi dzisiaj niczego głupiego.
Ciągnął wzrokiem po kolejnych twarzach z tych, których nie rozpoznawał - Elvira, wyglądała na młodszą, niż wskazywał na to jej wiek. Siedziało wśród niewiele czarownic i nie działo się to bez powodu - musiały udowodnić swoją wartość mocniej, niż czyli to mężczyźni i po prawdzie rzadko im się to udawało. Jak będzie z panną Multon, pokaże tylko czas. Wilkes, wiedźmi strażnik - nie musieli weryfikować jego umiejętności, uczyniła tego jego profesja. Francis - zamarł, przyglądając się jego profilowi, szczęśliwie nie musząc się wstydzić. Tym razem sobie poradził. Claude, ku któremu przeniósł wzrok, nie stępiony ni trochę - Claude, profesjonalny jak zawsze - nie spodziewał się po nim niczego innego. Cillian, nazwisko Macnair nie było mu już obce - Drew wytyczył mu już szlak, a wyjątkowy talent mógł świadczyć o potencjale. I Hella: druga czarownica, runistka. Podejrzewał, że najwyżej jedna z nich uchowa się dłużej, choć na ten moment trudno było stwierdzić, która.
Z wolna zaczęły pojawiać się konkrety - przejęcie portu dobrze wróżyło tak rycerzom, jak jego prywatnym interesom, zależało mu na stabilności wokół Fantasmagorii. Alphard zgrabnie poruszał się na politycznej szachownicy, co przyjmował z rosnącym zainteresowaniem. Eksperymenty Mulcibera na dzieciach brzmiały równie interesująco, co przerażająco, a z pewnością - obiecująco.
- Panie - podobnie jak inni, zaczął od jego tytułu, wobec Lorda Voldemorta przejawiając pokorę, jakiej niedane było ujrzeć nikomu innemu. - Podczas walk w Londynie natrafiłem na Bertiego Botta - chłopca z plakatów, o którym wiemy, że był długoletnim członkiem Zakonu Feniksa. Nie żyje, a jego ciało - przelotnie obejrzał się na Drew, który tamtego dnia użyczył mu swoich umiejętności - pozostało pułapką dla przyjaciół Botta. Jeśli szczęście dopisze, Zakonników zginąć może więcej. Musiał być dla nich kimś ważnym - zaprezentował mi wachlarz swoich umiejętności, potrafił zawładnąć czasem i przywołać z nieba gromy. Więcej tego jednak nie uczyni. - Szczerze wątpił, by śmierć Bertiego Botta miała szansę zachwiać strukturami Zakonu Feniksa, ale jednocześnie Bertie Bott, choć niepozorny, władał niezwykłą mocą. Jego największym atutem była jednak młodość - a ta miała pociągnąć za sobą gniew, żal i łzy i zachwiać przede wszystkim morale ich wroga. Wypowiedź zwieńczył przepełnionym szacunkiem ukłonem, oddając głos dalej.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Większa sala boczna - Page 14 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier

Strona 14 z 35 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15 ... 24 ... 35  Next

Większa sala boczna
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach