Bar
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Bar
Kontuar w "Białej Wiwernie" wiecznie pokryty jest pozostałościami rozlanego piwa, mocniejszych alkoholi odbieranych przez klientelę upojoną różnorodnymi trunkami. Bar zabudowany jest w charakterystyczny sposób: pomiędzy drewnianymi kolumienkami wycięto arkady stanowiące jedyne pozostałości zadbania lokalu. Pomimo to bar jest zaskakująco dobrze zaopatrzony jak na taki przybytek, chociaż towarzystwo z natury ponurego barmana może odstraszać osoby wkraczające po raz pierwszy do Białej Wywerny.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Podzielał podejście do relacji między Rycerzami i Śmierciożercami, za którym opiewała się Tsagairt. Nie należał do organizacji w celach towarzyskich, dostrzegając w nich siłę jako jednostki spojonej, nie bliskimi kontaktami, a ideą. To ona prowadziła ich do wspólnego celu. Bez niego nikt nie stawałby ramię w ramię z kimś, kogo nie szanował lub kim pogardzał. Do niedawna wszak w ich szeregach znajdował się najpospolitszy kundel, który kalał swoją obecnością nie tylko kierunek Rycerzy Walpurgii, ale również i dobre imię szlachty. Weasley, zdrajca zarówno tradycji swoich przodków jak i motta, pod którym jednoczyli się ci, którzy pragnęli oczyścić czarodziejski świat z nieczystej krwi. Nie czuł rozgoryczenia czy zawodu, gdy okazało się, że zawiodła. Miała to wpisane w naturę i błędem było przyjęcie jej do czegoś tak wielkiego. Gdyby nie jej tchórzostwo, być może Craig nigdy nie trafiłby do Azkabanu... Ciężko było stwierdzić. Fakt faktem, że jeśli ktoś miałby do nich przystać, licząc na towarzyskie pogadanki i ustępstwa, mylił się. Nic więc dziwnego, że Morgoth od swoich kuzynów wymagał więcej niż od innych i często przypominał im o tym, dlaczego pojawili się przy stole na zebraniu. Stali krótko pod sztandarem Riddle'a, lecz i Cyneric i Lupus dołożyli wszelkich starań, by być odpowiedzialnymi członkami ich jednostki. Nie musiał znać Tsagairt, by musieć ocenić ją jako przydatną. Jej znajomość czarnej magii przewyższała go kilkukrotnie, swoją niezawodnością i gotowością do poświęceń ukazała siłę większą niż niejeden mężczyzna. Była wyjątkiem wśród kobiet organizacji - jak dotąd spora ich część nie spisywała się w powierzonych im zadaniach. W celu nie mieli luksusu dobierania sobie sojuszników - silniejsi pożerali słabszych i mógł przetrwać jedynie godny. Faworyta Tristana póki co unosiła się twardo na powierzchni, nie bacząc na szarpiącą nią fale. Nie odezwał się na jej słowa i chociaż minął prawie miesiąc od wypadków w więzieniu, wciąż odczuwał chłód i wzmożoną czujność w wietrzne dni, gdy powiew poruszał zasłonami, sprawiając, że nawet delikatny atłas był szatą strażnika Azkabanu. To były paskudne chwile których nie chciał przeżywać na powrót, ale pomimo strachu i niepokoju, wzmacniały go pod pewnymi względami. Nie dał swoim zmysłom odlecieć, nie stracił rozumu, nie oszalał. Żadne z nich tego nie zrobiło. Mruknął jedynie na potwierdzenie i przyjęcie do wiadomości, że kobieta wciąż się trzymała. W końcu ojciec nauczył go, że starczyło jedno słabe ogniwo i łańcuch pękał. Nie odnosił tego w przypadku Tsagairt, lecz względne obserwowanie towarzyszy miało sens. - Wejście jest wykończone. Sali nie widziałem - odparł zdawkowo, przechodząc głębiej barowego pomieszczenia, by kucnąć w odpowiednim miejscu i przejechać dłonią po pierwszym stopniu prowadzącym do piwnicy. Nim się odezwał ponownie, odwrócił się w stronę kobiety wspominającej okiennice. To prawda - tańczyły tu półcienie, ale światło dzienne przebijało się bez trudu do wnętrza. - Nikt nie zadbał o wzmocnienie schodów - mruknął pod nosem niezadowolony. - Trzeba będzie je zrobić raz jeszcze - dodał, podnosząc się i podchodząc do jednego z robotników. - Kto miał odpowiadać za okiennice i schody? - spytał, patrząc wyczekująco na mężczyznę. Jeśli zaraz miał usłyszeć jakiś typowy nokturnowy bełkot, niech i tak będzie. Nasłuchał się go wystarczająco, ale nie oznaczało to, że temat miał pozostać bez odpowiedzi.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kurz, unoszący się z świeżo ułożonych podłóg, osiadał na czarnym płaszczu Deirdre, lśniąc nagłą siwizną na długich kosmykach. Powietrze pozostawiało wiele do życzenia, ale nikt raczej nie będzie dbał tu o przyjemny zapach i rozstawianie świeczek o intensywnym aromacie. Czasy spotkań w należącej do Tristana Fantasmagorii niedługo odejdą w niepamięć, co zapewne część Rycerzy, przyzwyczajonych do szlacheckich luksusów, nieco martwiło. Nowa Wywerna miała być jednak nieco wygodniejsza, luksusami, rzecz jasna, nie mogąc równać się w żaden sposób z przybytkiem baletu. Wtapiała się w nokturnowe tło brudu, szarości i mroku, dając im - na co miała wielką nadzieję - bezpieczne schronienie. Powstałe z gruzów, wzniesione na ciałach zmarłych aurorów, stanowiące pomnik siły Czarnego Pana. Tsagairt miała wątpliwości, czy nie rozsądniej byłoby przenieść się w inne, nie spalone już, także dosłownie, miejsce, gwarantujące większą dyskrecję, ale nie zamierzała kwestionować rozkazów Lorda Voldemorta. Skoro podjął taką a nie inną decyzję, miał w tym cel, a ona zrobi wszystko, by wypełnić jego wolę.
Co do joty. Sama nie nadawała się do dźwigania ciężarów czy prac malarskich, ale dyrygowanie pracownikami szło jej całkiem nieźle. Pod jej czujnym spojrzeniem zabrali się w końcu za prawdziwą robotę, nie obijając się i przykładając do równiejszego układania boazerii. Ściana dość szybko zaczęła wyglądać tak, jak powinna, wzmacniana odpowiednimi zaklęciami, przyśpieszającymi doprowadzanie pomieszczenia do porządku. Drewniane panele powinny wytłumić wnętrze oraz zapewnić niezbędny klimat - mogły się także w nich kryć tajne przejścia do mniej zbadanych rewirów Białej Wywerny. Tsagairt kiwnęła głową pracownikom kończącym układanie ozdoby ścian. - Nowe balustrady? Wzmocnienie i wyciszenie stopni? - dopytała Yaxleya, zastanawiając się, czy nie jest za późno na tak intensywne poprawki. Nie mieli jednak litości dla swych pracowników, niezbyt obchodziło Rycerzy ich zdrowie, i tak większość miała dokonać żywota wraz z końcem prac. Wiedzieli za dużo, widzieli za dużo, by było to bezpieczne. - Kiedy poprawicie arkady, możecie zacząć wnosić meble. Krzesła oraz stoły znajdują się w bocznym korytarzu - poleciła, przechodząc pod drewniany bar, by przejechać po nim bladą ręką. Dalej lepił się od brudu oraz pyłu - dobrze. Nie mieli jeść tu ze złotych półmisków i kwestie higieny nie były aż tak palące jak ostatnie prace wykończeniowe, mające przyśpieszyć otworzenie podwojów przybytku. - Dopiero potem dopilnujcie okiennic i przyniesienia skrzyń z alkoholem oraz zastawą - o ile dumnym mianem zastawy można było nazwać setki poobtłukiwanych kufli i zakamienionych szklanek. Deirdre i tak nie zamierzała nic tutaj pić. Odwróciła się w stronę Morgotha. - Znajdowało się tu coś jeszcze? - spytała wieloznacznie: Yaxley dłużej niż ona przebywał wśród sług Czarnego Pana, zapewne częściej też odwiedzał Białą Wywernę. Lepiej znał więc szczegóły, które mogła przeoczyć; obrazy, ustawienie mebli bądź udogodnienia dla barmanów.
Co do joty. Sama nie nadawała się do dźwigania ciężarów czy prac malarskich, ale dyrygowanie pracownikami szło jej całkiem nieźle. Pod jej czujnym spojrzeniem zabrali się w końcu za prawdziwą robotę, nie obijając się i przykładając do równiejszego układania boazerii. Ściana dość szybko zaczęła wyglądać tak, jak powinna, wzmacniana odpowiednimi zaklęciami, przyśpieszającymi doprowadzanie pomieszczenia do porządku. Drewniane panele powinny wytłumić wnętrze oraz zapewnić niezbędny klimat - mogły się także w nich kryć tajne przejścia do mniej zbadanych rewirów Białej Wywerny. Tsagairt kiwnęła głową pracownikom kończącym układanie ozdoby ścian. - Nowe balustrady? Wzmocnienie i wyciszenie stopni? - dopytała Yaxleya, zastanawiając się, czy nie jest za późno na tak intensywne poprawki. Nie mieli jednak litości dla swych pracowników, niezbyt obchodziło Rycerzy ich zdrowie, i tak większość miała dokonać żywota wraz z końcem prac. Wiedzieli za dużo, widzieli za dużo, by było to bezpieczne. - Kiedy poprawicie arkady, możecie zacząć wnosić meble. Krzesła oraz stoły znajdują się w bocznym korytarzu - poleciła, przechodząc pod drewniany bar, by przejechać po nim bladą ręką. Dalej lepił się od brudu oraz pyłu - dobrze. Nie mieli jeść tu ze złotych półmisków i kwestie higieny nie były aż tak palące jak ostatnie prace wykończeniowe, mające przyśpieszyć otworzenie podwojów przybytku. - Dopiero potem dopilnujcie okiennic i przyniesienia skrzyń z alkoholem oraz zastawą - o ile dumnym mianem zastawy można było nazwać setki poobtłukiwanych kufli i zakamienionych szklanek. Deirdre i tak nie zamierzała nic tutaj pić. Odwróciła się w stronę Morgotha. - Znajdowało się tu coś jeszcze? - spytała wieloznacznie: Yaxley dłużej niż ona przebywał wśród sług Czarnego Pana, zapewne częściej też odwiedzał Białą Wywernę. Lepiej znał więc szczegóły, które mogła przeoczyć; obrazy, ustawienie mebli bądź udogodnienia dla barmanów.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Póki co odbudowa stała na zaawansowanym etapie, a poziom, chociaż daleki od tego, który znał, był solidny i wystarczający, by zapewnić im porządną budowlę. Biała Wywerna nie miała być żadną atrakcją dla gości i mieszkańców okolicznych kamienic, dlatego styl architektoniczny wciąż pozostawał takim, jakim go zastali na początku przed pożarem. Yaxley nie pojawiał się tutaj, gdy wydobywano ciała poległych pracowników Ministerstwa Magii, lecz podskórnie mógł później wyczuwać śmierć, która otaczała to miejsce. Nie miał również zapomnieć krzyków Averyego unoszącego się nad stołem niczym marionetka, będącego w całkowitym władaniu Riddle'a. Jego ciało i umysł były pogrążone w cierpieniu. Pod pewnymi względami żałował, że najmłodsi stażem Rycerze Walpurgii nie byli świadkami tej potęgi. Wszak gdyby widzieli jaką siłą i potęgą posługuje się czarnoksiężnik, nie byliby równie... Lekkomyślni i nie działaliby powierzchownie, zdając sobie sprawę z konsekwencji, które miały na nich ciążyć w wypadku niepowodzenia. Czy Goshawk i Blythe zachowałyby się w ten sam sposób w obecności ich przywódcy? Szczerze w to powątpiewał, a jednak pozwalały sobie na zachowanie godne pożałowania. Jego myśli na szczęście mogły się skupić na czymś innym niż brak kompetencji czy perspektywizmu niektórych członków organizacji. Praca w rezerwacie przynosiła mu spokój, lecz rychłe zaręczyny i sprawy organizacji nie pozwoliły mu go utrzymać. Dlatego chwila w Białej Wywernie była również odgonieniu niepokoju na rzecz czegoś praktycznego. Konkretnego.
- Dolne umocnienie to fuszerka. Ktoś postawi stopę i schody się zapadną - wytłumaczył, zdając sobie sprawę z tego, że było już późno, lecz musieli to zmienić. Nie chodziło o wygląd, a solidność. - Balustrady będą niepotrzebne, przejście jest wąskie, ale wyciszenie na pewno się przyda - zgodził się z kobietą, nie dodając póki co nic więcej. Ich sala spotkań znajdowała się wszak w piwnicy, a żeby do niej dotrzeć w jednym kawałku musieli zadbać o odpowiednio wyłożone stopnie. Gdy Tsagairt wydawała kolejne polecenia, zajrzał do dalszego części karczmy, badając spojrzeniem różnice i braki. Bywał tu wcześniej, lecz nie przyglądał się tej dziurze zbyt szczegółowo. - Lampy wiszące i ścienne - dodał, słysząc pytanie skierowane w jego stronę. - Trzeba również odbudować komin, który znajdował się dokładnie w tym miejscu - wskazał prawą stronę od baru głównego. - Cały ceglany tworzył całość, aż do belki - mówił, patrząc na nośnik w tylnej części pomieszczenia. - Ustawienie stołów równoległe pod ścianą. Chyba że masz lepszą koncepcję - zakończył, przenosząc na chwilę spojrzenie na kobietę. One zawsze miały lepszy gust, jeśli chodziło o takie rzeczy. Praktyczne. Biała Wywerna nie musiała być wszak kapka w kapkę identyczna z poprzednią.
- Dolne umocnienie to fuszerka. Ktoś postawi stopę i schody się zapadną - wytłumaczył, zdając sobie sprawę z tego, że było już późno, lecz musieli to zmienić. Nie chodziło o wygląd, a solidność. - Balustrady będą niepotrzebne, przejście jest wąskie, ale wyciszenie na pewno się przyda - zgodził się z kobietą, nie dodając póki co nic więcej. Ich sala spotkań znajdowała się wszak w piwnicy, a żeby do niej dotrzeć w jednym kawałku musieli zadbać o odpowiednio wyłożone stopnie. Gdy Tsagairt wydawała kolejne polecenia, zajrzał do dalszego części karczmy, badając spojrzeniem różnice i braki. Bywał tu wcześniej, lecz nie przyglądał się tej dziurze zbyt szczegółowo. - Lampy wiszące i ścienne - dodał, słysząc pytanie skierowane w jego stronę. - Trzeba również odbudować komin, który znajdował się dokładnie w tym miejscu - wskazał prawą stronę od baru głównego. - Cały ceglany tworzył całość, aż do belki - mówił, patrząc na nośnik w tylnej części pomieszczenia. - Ustawienie stołów równoległe pod ścianą. Chyba że masz lepszą koncepcję - zakończył, przenosząc na chwilę spojrzenie na kobietę. One zawsze miały lepszy gust, jeśli chodziło o takie rzeczy. Praktyczne. Biała Wywerna nie musiała być wszak kapka w kapkę identyczna z poprzednią.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Niedopilnowanie pracowników mogło doprowadzić do wielu nieprzyjemności. Deirdre z natury nie ufała mężczyznom, a to oni stanowili całość ekipy budowlanej, podchodząc do pewnych kwestii dość niefrasobliwie. Ci spętani Imperiusem sprawowali się znacznie lepiej, rozkazy, które wydali im zaangażowani w naprawę Rycerze Walpurgii okazały się na tyle konkretne, by nie dochodziło do większych zaniedbań. Reszta, posiadająca wolną wolę i podobno większe doświadczenie, jednak nie prezentowała podobnego oddania sprawie, stąd drobne problemy, pojawiające się już na finiszu prac, mających doprowadzić Białą Wywernę do dawnej - dość specyficznej - glorii i chwały. Na szczęście zarówno ona jak i Morgoth dokładnie śledzili poczynania pracowników, patrząc im na ręce i oceniając działania. Może i zwracali przesadną uwagę na szczegóły, drobiazgi, które na pewno umkną ludziom odwiedzającym ten przybytek, ale wrodzony perfekcjonizm Deirdre nie pozwalał na przymknięcie oczu nawet na niedopasowane detale. Cierpliwie czekała, aż zostaną naprawione, zastanawiając się jednocześnie nad kwestią schodów.
- Ekipa z południowej sali może zająć się schodami, tam zostało tylko wniesienie ław - zdecydowała, machając ręką na jednego z brygadzistów, który dość nieporadnie próbował zniknąć z oczu rozdzielającej zadania dwójki Śmierciożerców. Spojrzała na niego ostro, widząc, że zamierza odpowiedzieć jej coś krytycznego i paskudnego, lecz obecność Yaxleya powstrzymała ten odruch. Mruknął coś tylko pod nosem i zwoławszy swych współpracowników, zniknął za drzwiami, prowadzącymi w stronę korytarza i wymagających dopracowania schodów. - Nie było tu żadnych obrazów ani innych, wątpliwie zachwycających, ozdób, prawda? - dopytała Yaxleya, słusznie niezapominającego o oświetleniu. Ceglany komin także stanowił nieodłączny element barowej części Białej Wywerny: rozbiło się o niego wiele kielichów i głów, stanowił też dobry element łączności, o którego zabezpieczenie przed niechcianymi gośćmi należało zadbać już później, odpowiednimi zaklęciami - o ile kominek zostanie w ogóle dopuszczony do jakiegokolwiek użytku. Ponownie ruszyła przez środek pomieszczenia, rozglądając się uważnie i przesuwając się w bok dopiero przy wejściu, by przepuścić kilku mężczyzn, lewitujących meble. Ustawili je na parkiecie, niezbyt równo, przesuwając je tuż nad ziemią właściwie bezgłośnie. Dopiero gdy drewniane nogi dotykały podłoża, wzbudzając tumany kurzu, pomieszczenie wypełniło się nieprzyjemnymi zgrzytami. - Nie, tak jest dobrze. I tak poprzestawiają się po pierwszej burdzie - odparła Morgothowi, nie kłopocząc się za bardzo aranżacją wystroju. Powinni wyposażyć pomieszczenia w niezbędne meble i relikty przeszłości, stanowiące o charakterze tej słynnej, nokturnowskiej spelunki. Reszta nie była aż tak istotna, ostatnie prace były już na wykończeniu i niedługo będą mogli zameldować Czarnemu Panu o zakończeniu jednego z zadań.
- Ekipa z południowej sali może zająć się schodami, tam zostało tylko wniesienie ław - zdecydowała, machając ręką na jednego z brygadzistów, który dość nieporadnie próbował zniknąć z oczu rozdzielającej zadania dwójki Śmierciożerców. Spojrzała na niego ostro, widząc, że zamierza odpowiedzieć jej coś krytycznego i paskudnego, lecz obecność Yaxleya powstrzymała ten odruch. Mruknął coś tylko pod nosem i zwoławszy swych współpracowników, zniknął za drzwiami, prowadzącymi w stronę korytarza i wymagających dopracowania schodów. - Nie było tu żadnych obrazów ani innych, wątpliwie zachwycających, ozdób, prawda? - dopytała Yaxleya, słusznie niezapominającego o oświetleniu. Ceglany komin także stanowił nieodłączny element barowej części Białej Wywerny: rozbiło się o niego wiele kielichów i głów, stanowił też dobry element łączności, o którego zabezpieczenie przed niechcianymi gośćmi należało zadbać już później, odpowiednimi zaklęciami - o ile kominek zostanie w ogóle dopuszczony do jakiegokolwiek użytku. Ponownie ruszyła przez środek pomieszczenia, rozglądając się uważnie i przesuwając się w bok dopiero przy wejściu, by przepuścić kilku mężczyzn, lewitujących meble. Ustawili je na parkiecie, niezbyt równo, przesuwając je tuż nad ziemią właściwie bezgłośnie. Dopiero gdy drewniane nogi dotykały podłoża, wzbudzając tumany kurzu, pomieszczenie wypełniło się nieprzyjemnymi zgrzytami. - Nie, tak jest dobrze. I tak poprzestawiają się po pierwszej burdzie - odparła Morgothowi, nie kłopocząc się za bardzo aranżacją wystroju. Powinni wyposażyć pomieszczenia w niezbędne meble i relikty przeszłości, stanowiące o charakterze tej słynnej, nokturnowskiej spelunki. Reszta nie była aż tak istotna, ostatnie prace były już na wykończeniu i niedługo będą mogli zameldować Czarnemu Panu o zakończeniu jednego z zadań.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wkrótce ten etap miał się zakończyć - pełen obserwowania osób przewalających się przez każde z pomieszczeń, poświęcając mu więcej lub mniej pracy w celu przywrócenia dawnego wyglądu rozrywkowego centrum na Nokturnie. Pył powoli opadał, a wkrótce pustki miały zostać zapełnione meblami i innymi przedmiotami mającymi w przyszłości przydać się nie tylko właścicielowi, ale i klientom. Morgoth wiedział, że nie będą się przecież spotykać w głównej sieni, dlatego wykończenie samego baru nie było priorytetem, chociaż nie było zepchnięte na daleki plan i nikt nie zamierzał przyzwolić na zaniedbania. Wprawne oko Deirdre wychwytywało detale, które umykały Yaxleyowi, a on skupiał się na większych elementach wymagających poświęcenia uwagi tam, gdzie wcześniej jej komuś zabrakło. Czekał, przystając przy boku Śmierciożerczyni, gdy machnęła na jednego z mężczyzn, by zajął się wzmacnianiem schodów. Chociaż Morgoth doskonale wiedział, że kobieta doskonale potrafiła odnaleźć się w męskim gronie tak przez myśl przemknęło mu, co czuła znajdując się między nokturnową hałastrą, gdzie mało kto liczył się z jej statusem. Budowniczy jednak usłuchał, burcząc coś pod nosem, ale przynajmniej nie sprawiał problemów. Gdy dopytała się o ozdoby i obrazy, Morgoth spojrzał na nią tylko wymownie, potwierdzając jedynie jej słowa. Ozdoby w takim miejscu jak to i tak były czymś zdecydowanie innym od tego, co znali. Szare i brudne zlewały się z tłem, więc jeśli nawet były jakieś obrazy, opiekun smoków ich nie zauważył jak zapewne każdy kto tutaj wchodził. W milczeniu obserwował jak zaczęto wnosić wyposażenie sali, nie ruszając się i pozwalając, by dokoła niego unosiły się stare meble i naczynia. Próbował przypomnieć sobie coś jeszcze istotnego, lecz bar zawsze miał pozostać we władaniu barmana, który wiedział najlepiej czego potrzebował. Szafki, oświetlenie, stoły... Wszystko zaczynało zajmować swoje miejsca, a kominek miał również podtrzymywać sklepienie, które w pierwszej Białej Wywernie zawsze go niepokoiło. Nowa wersja miała uzupełnić braki i wzmocnić słabsze miejsca. Usłyszał za plecami szuranie wnoszonego asortymentu i przesunął się, by zrobić miejsce wpychanym beczkom z alkoholami. - Gdy skończysz, wyszlifuj jeszcze blat. Pełno w nim odprysków - mruknął do, o dziwo, kobiety, która jednak bardziej przypominała mu trolla, którymi zajmował się Cyneric. - To chyba wszystko - dodał głośniej, prostując się i patrząc w stronę Deirdre. - Prócz tego o czym mówiliśmy wcześniej, niczego nie braknie - zastanowił się, wyszukując we wspomnieniach odpowiedni obraz Wywerny. Ale niczego specjalnego w nim nie dostrzegł.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na jednoznaczną minę Morgotha, stanowiącą niewerbalną odpowiedź na zadane przez nią, skądinąd retoryczne, pytanie, zareagowała tylko cichym westchnieniem. No tak, na co liczyła; nie znajdowali się w Fantasmagorii a w podłej spelunie, cieszącej się złą sławą. Wynajmowanie projektanta wnętrz byłoby marnotrawieniem galeonów, przekazanych od szlacheckich rodów, związanych ze sprawą. Liczyło się bezpieczeństwo oraz ponura monumentalność budynku, wnętrze nie musiało przyćmiewać: nabierze charakteru z czasem, pokryje się czarnomagiczną patyną, wzbogaci się o blizny, udowadniające trwałość pomieszczenia, posiadającego już własną duszę. Wzniesione na zgliszczach przypomnienie potęgi, przestroga dla tych, którzy ponownie chcieliby postawić swoją stopę na brudnym bruku Śmiertelnego Nokturnu. Deirdre rozumiała to, pozostając jednocześnie skupiona na jak najdokładniejszym wykonywaniu powierzonych jej zadań, których być może nikt inny nie doceni. Ważne, że miała czyste sumienie, pewna, że zadbała o każdy szczegół, nawet uznawany według innych za nieistotny.
Jeszcze kilka razy zwróciła uwagę pracującym mężczyznom, surowo oceniając ich pracę, przejrzała też machinalnie pożółkłe etykiety alkoholi, głównie niewiadomego pochodzenia i jakości. Barowa sala Białej Wywerny powoli, acz nieustępliwie zapełniała się meblami, krzywymi krzesłami, okrągłymi stolikami, ciężkimi ławami. Wzmocniono bar i arkady, wymierzono także komin, a część ekipy wyszła na zewnątrz. Głuchy stukot magicznych młotków sygnalizował, że zabrano się za umieszczanie drewnianych, wytrzymałych okiennic. Ostatnie prace były na ukończeniu: Morgoth wypowiedział na głos jej myśli. Podeszła do niego, kiwając lekko głową. - Zostańmy jeszcze chwilę, by dopilnować końcówki - zaproponowała, sięgając do kieszeni peleryny, by wyjąć z niej papierosa. Odpaliła go szybko, zaciągając się dymem - przyjemna odmiana po wdychaniu pozbawionego aromatu opium kurzu. Mężczyźni znacznie sprawniej i efektywniej pracowali pod czujnym spojrzeniem swych przełożonych. Nie mieli czasu ani ochoty na kolejne fuszerki, dlatego Deirdre śledziła kolejne poczynania budowlańców, upewniając się, że wykonują swe obowiązki z odpowiednią dozą zaangażowania. Wydała ostatnie dyspozycje dotyczące ustawienia baru oraz zaopatrzenia go w konkretne trunki, po czym powróciła do Yaxleya, zerkając na niego pytająco. Spędzili tu wystarczająco dużo czasu, by dopilnować ostatnich poprawek, pomieszczenie wyglądało tak, jak powinno.
Jeszcze kilka razy zwróciła uwagę pracującym mężczyznom, surowo oceniając ich pracę, przejrzała też machinalnie pożółkłe etykiety alkoholi, głównie niewiadomego pochodzenia i jakości. Barowa sala Białej Wywerny powoli, acz nieustępliwie zapełniała się meblami, krzywymi krzesłami, okrągłymi stolikami, ciężkimi ławami. Wzmocniono bar i arkady, wymierzono także komin, a część ekipy wyszła na zewnątrz. Głuchy stukot magicznych młotków sygnalizował, że zabrano się za umieszczanie drewnianych, wytrzymałych okiennic. Ostatnie prace były na ukończeniu: Morgoth wypowiedział na głos jej myśli. Podeszła do niego, kiwając lekko głową. - Zostańmy jeszcze chwilę, by dopilnować końcówki - zaproponowała, sięgając do kieszeni peleryny, by wyjąć z niej papierosa. Odpaliła go szybko, zaciągając się dymem - przyjemna odmiana po wdychaniu pozbawionego aromatu opium kurzu. Mężczyźni znacznie sprawniej i efektywniej pracowali pod czujnym spojrzeniem swych przełożonych. Nie mieli czasu ani ochoty na kolejne fuszerki, dlatego Deirdre śledziła kolejne poczynania budowlańców, upewniając się, że wykonują swe obowiązki z odpowiednią dozą zaangażowania. Wydała ostatnie dyspozycje dotyczące ustawienia baru oraz zaopatrzenia go w konkretne trunki, po czym powróciła do Yaxleya, zerkając na niego pytająco. Spędzili tu wystarczająco dużo czasu, by dopilnować ostatnich poprawek, pomieszczenie wyglądało tak, jak powinno.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Spojrzenie, którym ją uraczył nie było w żadnym wypadku naganą, lecz czystym stwierdzeniem faktu. Ciężko było sobie wyobrazić, by w Wywernie znajdowało się coś... Prozaicznego bądź wyjątkowo pięknego i przykuwającego wzrok. Karczma była brudna, ciemna i ponura. Podobnie jak klientela na co dzień przelewająca się po ulicach Śmiertelnego Nokturnu. Oni mieli się tu pojawiać raz na miesiąc. Może nawet rzadziej, ale pod pewnymi względami byli odpowiedzialni za to miejsce. Nikt zresztą specjalnie się teraz Białą Wywerną nie interesował - może stąd też pewność, że jej odbudowa była bezpieczną i rozsądną decyzją. Morgoth jak już skupiłby swoją uwagę na nowym miejscu spotkań, ale najwidoczniej Riddle miał swój plan, a oni nie byli od myślenia. A przynajmniej nie, gdy wydawał rozkazy, które mieli spełnić. Kwestionowanie nie leżało w jego naturze. Sam oddawał się trawieniu wiadomości i gdy ktoś go o to poprosił, wyrażał swoją opinię. To wszystko. Dlatego też dzisiejszego popołudnia zjawił się właśnie tutaj, a nie nigdzie indziej. Ostatnie elementy gry w budowanie nowego azylu chyliły się ku końcowi, lecz ten moment był tak samo ważny jak każdy inny. Gdyby Deirdre nie dopilnowała pracowników, zapewne wszedłby do jeszcze gorzej wyglądającej sieni. Skinął jej głową w milczeniu, by zostali do końca. Zasłony musiały jeszcze znaleźć odpowiednie miejsce, podobnie jak okiennice, które, chociaż zasłaniały i tak już brudne okna, odgradzały wnętrze od strony ulicy. Morgoth uważniej zerkał w stronę schodów, będąc zadowolonym dopiero gdy bez problemu mógł zejść na dół do piwnicy i nie wyczuwać żadnych zmian pod butami. Oświetlenie choć nikłe oddawała nastrój miejsca, a meble i zaopatrzenie stały już na swoich miejscach. Pracujący mężczyźni kończyli ostatnie dociągnięcia i też mieli wrócić do domów. Yaxley przeniósł spojrzenie na pytający wyraz twarzy Tsagairt.
- Chodźmy - powiedział krótko, czekając, aż kobieta ruszy przodem i wspólnie opuszczą lokal, by poza jego granicami iść jeszcze przez chwilę ramię w ramię i później się rozdzielić. Każde poszło w swoją stronę, wiedząc, że ten etap był już zakończony. Wykonali zadanie i mogli skupić się na następnych.
|zt x2
- Chodźmy - powiedział krótko, czekając, aż kobieta ruszy przodem i wspólnie opuszczą lokal, by poza jego granicami iść jeszcze przez chwilę ramię w ramię i później się rozdzielić. Każde poszło w swoją stronę, wiedząc, że ten etap był już zakończony. Wykonali zadanie i mogli skupić się na następnych.
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
15.09?
Obrócił szklankę w dłoni po raz setny odkąd tu się spotkali. Wpatrywał się w bursztynowy płyn w szkle, zastanawiając się w jaki sposób mogą dostać się na wyspę Coquet. Teleportacja odpadała, biorąc pod uwagę anomalię i zagrożenie rozszczepienia, były jeszcze miotły, jednak problem stanowiła pogoda. Wieczne burze i wyładowania atmosferyczne górujące nad wyspą powodowały, że mogło to być bardzo ryzykowane.
- Chyba zostaje nam statek… - westchnął cicho, przenosząc wzrok na swojego towarzysza.
Zaprosił go tutaj w sumie z jednego powodu. Klient chciał za wszelką cenę odzyskać pewien przedmiot, który należał do jego rodziny mieszkającej na wyspie zanim wystąpiły anomalie pogodowe. Początkowo zastanawiał się dlaczego sam się tam nie uda i go nie odzyska, ale okazało się, że jest to mało legalna rzecz, ponadto sam mężczyzna miał jakieś chore urojenia, że śledzą go aurorzy, chcąc go zamknąć. Twierdził też, że jeśli sam uda się na wyspę, dostarczy w ten sposób obciążających go dowodów, jeśli aurorzy złapią go z tym przedmiotem. Larson przed spotkaniem z nim musiał go naprawdę dokładnie sprawdzić i sam śledził jegomościa przez kilka dni, by zweryfikować jego słowa odnośnie obserwowania go przez aurorów. Przekonał się jednak, że to tylko pobożne życzenia, jednak mężczyzna oferował wysokie wynagrodzenie. Grzechem byłoby odmówić, nawet jeśli to wariat. Rodzina jego klienta zginęła pod gruzami ich własnego domu podczas jednego z trzęsień ziemi, które nawiedziły wyspę i nie zdążyli przesłać mu tego przedmiotu. Nie wnikał już do czego on służy lub ma służyć, największym problemem dla niego było to, że miejsce, w którym został ukryty, a klient wierzył, że z pewnością przetrwało trzęsienie ziemi, zostało zabezpieczone klątwą. Nie znał się ani na klątwach, ani na runach, więc potrzebował z tym pomocy. I właśnie w tym celu zaprosił tutaj Drew Macnaira. Pierwszy raz spotkał się z nim na zebraniu, które miało miejsce na początku września i to właśnie tam dowiedział się, co jest jego specjalizacją. W ich organizacji co prawda było jeszcze kilka osób, które zajmowały się tego typu rzeczami, jednak współpraca akurat podczas tego zlecenia nie widziała mu się z Lyanną, czy Antonią, definitywnie wolał pracować z mężczyznami. Dlatego zwrócił się do Drew z prośbą o spotkanie, a kiedy ten się pojawił, przedstawił mu sytuację od razu, zaznaczając, że dostanie połowę jego zapłaty, jeśli uda się z nim na wyspę. Nie było opcji, by mógł zaproponować coś innego. Pracował w tym biznesie wystarczająco długo, by wiedzieć, że należy utrzymywać z wspólnikami i współpracownikami dobre relacje, płacić na czas i być słownym. W przeciwnym wypadku mogło się skończyć jako przekąska dla szczurów w porcie lub innym miejscu. I choć Luke starał się zostać jak najbardziej anonimowy przy jak największej ilości kontaktów, to ci, którzy go znali, wiedzieli doskonale jak kończą osoby, które próbują go okantować. Sam zawsze stosował się do swoich zasad, co sprawiało, że wszystkie jego dotychczasowe zlecenia wykonywał bez żadnych komplikacji. Nigdy nie pozwolił by ktoś go podejrzewał o przestępczy proceder, zawsze dokładnie zacierał za sobą wszelkie ślady.
Obrócił szklankę w dłoni po raz setny odkąd tu się spotkali. Wpatrywał się w bursztynowy płyn w szkle, zastanawiając się w jaki sposób mogą dostać się na wyspę Coquet. Teleportacja odpadała, biorąc pod uwagę anomalię i zagrożenie rozszczepienia, były jeszcze miotły, jednak problem stanowiła pogoda. Wieczne burze i wyładowania atmosferyczne górujące nad wyspą powodowały, że mogło to być bardzo ryzykowane.
- Chyba zostaje nam statek… - westchnął cicho, przenosząc wzrok na swojego towarzysza.
Zaprosił go tutaj w sumie z jednego powodu. Klient chciał za wszelką cenę odzyskać pewien przedmiot, który należał do jego rodziny mieszkającej na wyspie zanim wystąpiły anomalie pogodowe. Początkowo zastanawiał się dlaczego sam się tam nie uda i go nie odzyska, ale okazało się, że jest to mało legalna rzecz, ponadto sam mężczyzna miał jakieś chore urojenia, że śledzą go aurorzy, chcąc go zamknąć. Twierdził też, że jeśli sam uda się na wyspę, dostarczy w ten sposób obciążających go dowodów, jeśli aurorzy złapią go z tym przedmiotem. Larson przed spotkaniem z nim musiał go naprawdę dokładnie sprawdzić i sam śledził jegomościa przez kilka dni, by zweryfikować jego słowa odnośnie obserwowania go przez aurorów. Przekonał się jednak, że to tylko pobożne życzenia, jednak mężczyzna oferował wysokie wynagrodzenie. Grzechem byłoby odmówić, nawet jeśli to wariat. Rodzina jego klienta zginęła pod gruzami ich własnego domu podczas jednego z trzęsień ziemi, które nawiedziły wyspę i nie zdążyli przesłać mu tego przedmiotu. Nie wnikał już do czego on służy lub ma służyć, największym problemem dla niego było to, że miejsce, w którym został ukryty, a klient wierzył, że z pewnością przetrwało trzęsienie ziemi, zostało zabezpieczone klątwą. Nie znał się ani na klątwach, ani na runach, więc potrzebował z tym pomocy. I właśnie w tym celu zaprosił tutaj Drew Macnaira. Pierwszy raz spotkał się z nim na zebraniu, które miało miejsce na początku września i to właśnie tam dowiedział się, co jest jego specjalizacją. W ich organizacji co prawda było jeszcze kilka osób, które zajmowały się tego typu rzeczami, jednak współpraca akurat podczas tego zlecenia nie widziała mu się z Lyanną, czy Antonią, definitywnie wolał pracować z mężczyznami. Dlatego zwrócił się do Drew z prośbą o spotkanie, a kiedy ten się pojawił, przedstawił mu sytuację od razu, zaznaczając, że dostanie połowę jego zapłaty, jeśli uda się z nim na wyspę. Nie było opcji, by mógł zaproponować coś innego. Pracował w tym biznesie wystarczająco długo, by wiedzieć, że należy utrzymywać z wspólnikami i współpracownikami dobre relacje, płacić na czas i być słownym. W przeciwnym wypadku mogło się skończyć jako przekąska dla szczurów w porcie lub innym miejscu. I choć Luke starał się zostać jak najbardziej anonimowy przy jak największej ilości kontaktów, to ci, którzy go znali, wiedzieli doskonale jak kończą osoby, które próbują go okantować. Sam zawsze stosował się do swoich zasad, co sprawiało, że wszystkie jego dotychczasowe zlecenia wykonywał bez żadnych komplikacji. Nigdy nie pozwolił by ktoś go podejrzewał o przestępczy proceder, zawsze dokładnie zacierał za sobą wszelkie ślady.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|17.09 byłby idealny
-Zapomnij, użyjemy świstoklika nawet jeśli mielibyśmy stać po niego tydzień w kolejce.- rzucił niechętnie wracając wspomnieniami do jego ostatniej przygody na otwartym morzu. W końcu zaledwie dwa dni temu obudził się w łodzi na samym środku błękitnego pustkowia i tylko dzięki umiejętnościom Traversa udało mu się wrócić na ląd. Do tej pory nie rozumiał, jak mogli w barze urżnąć się tak mocno, że powitała ich morska bryza i paskudnie zimny deszcz. Tak jak Salazar stwierdził – znaleźli się w krakeniej dupie, lecz całe szczęście, że rzutem na taśmę z powodzeniem się stamtąd wydostali.
Lot na miotle także odpadał, jeśli Luke planował dotrzeć na miejsce z wciąż żywym Macnairem. Jego umiejętności związane z ów sportem były równe szydełkowaniu, czyli żadne. Utrudnienia pogodowe zwiększały trudność zadania, a wątpliwym było czy samodzielnie doleciałby chociażby do własnego mieszkania.
-Pieprzona teleportacja.- burknął dopijając do dna zawartość szkła. Początkowo nie był świadom jak jej brak niekorzystnie wpłynie na interesy. Mówiono o wielu środkach transportu, jednak ten był najszybszy i zdecydowanie najmniej problematyczny.
-Nie ma czasu do stracenia, ruszajmy.- stwierdził podnosząc się z krzesła. Poprawiając swą szatę upewnił się, że wciąż w wewnętrznej kieszeni spoczywała różdżka oraz rzecz jasna solidnie wypełniona piersiówka. Były to dwa, niezbędne elementy wyposażenia, bez których nie wyruszyłby na żadne zlecenie tudzież wyprawę.
Fakt, iż Larson zaproponował mu fuchę zdecydowanie korzystnie wpłynęło na ich relację. Macnair lubił rzeczowych ludzi, szanował takowych oraz zawsze o nich pamiętał, kiedy i jemu pomoc miała okazać się niezbędna. W końcu logicznym było, że czym więcej zadań przed nim stawiano, tym większe miał z nich korzyści, a sakiewka galeonów nie była w stanie – a szkoda – wypełnić się sama. Zważywszy na ostatnie plany potrzebował zdecydowanie więcej złotych monet, dlatego każda, nawet najmniejsza robota wprawiała go w lepszy nastrój.
-Opowiedział Ci o jakiś cechach charakterystycznych owego przedmiotu? Wspominał coś o nałożonej klątwie, jej efektach?- spytał konspiracyjnie, kiedy szli alejką wzdłuż brudnej, starej kamienicy, aby dostać się do świstoklika.
-Zapomnij, użyjemy świstoklika nawet jeśli mielibyśmy stać po niego tydzień w kolejce.- rzucił niechętnie wracając wspomnieniami do jego ostatniej przygody na otwartym morzu. W końcu zaledwie dwa dni temu obudził się w łodzi na samym środku błękitnego pustkowia i tylko dzięki umiejętnościom Traversa udało mu się wrócić na ląd. Do tej pory nie rozumiał, jak mogli w barze urżnąć się tak mocno, że powitała ich morska bryza i paskudnie zimny deszcz. Tak jak Salazar stwierdził – znaleźli się w krakeniej dupie, lecz całe szczęście, że rzutem na taśmę z powodzeniem się stamtąd wydostali.
Lot na miotle także odpadał, jeśli Luke planował dotrzeć na miejsce z wciąż żywym Macnairem. Jego umiejętności związane z ów sportem były równe szydełkowaniu, czyli żadne. Utrudnienia pogodowe zwiększały trudność zadania, a wątpliwym było czy samodzielnie doleciałby chociażby do własnego mieszkania.
-Pieprzona teleportacja.- burknął dopijając do dna zawartość szkła. Początkowo nie był świadom jak jej brak niekorzystnie wpłynie na interesy. Mówiono o wielu środkach transportu, jednak ten był najszybszy i zdecydowanie najmniej problematyczny.
-Nie ma czasu do stracenia, ruszajmy.- stwierdził podnosząc się z krzesła. Poprawiając swą szatę upewnił się, że wciąż w wewnętrznej kieszeni spoczywała różdżka oraz rzecz jasna solidnie wypełniona piersiówka. Były to dwa, niezbędne elementy wyposażenia, bez których nie wyruszyłby na żadne zlecenie tudzież wyprawę.
Fakt, iż Larson zaproponował mu fuchę zdecydowanie korzystnie wpłynęło na ich relację. Macnair lubił rzeczowych ludzi, szanował takowych oraz zawsze o nich pamiętał, kiedy i jemu pomoc miała okazać się niezbędna. W końcu logicznym było, że czym więcej zadań przed nim stawiano, tym większe miał z nich korzyści, a sakiewka galeonów nie była w stanie – a szkoda – wypełnić się sama. Zważywszy na ostatnie plany potrzebował zdecydowanie więcej złotych monet, dlatego każda, nawet najmniejsza robota wprawiała go w lepszy nastrój.
-Opowiedział Ci o jakiś cechach charakterystycznych owego przedmiotu? Wspominał coś o nałożonej klątwie, jej efektach?- spytał konspiracyjnie, kiedy szli alejką wzdłuż brudnej, starej kamienicy, aby dostać się do świstoklika.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Że też wcześniej na to nie wpadł, przecież były jeszcze świstokliki. Pokiwał głową na jego słowa zgadzając się jak najbardziej na ten pomysł, po czym opróżnił swoją szklankę, odstawiając ją na blat baru z lekkim stukiem.
Zgadzał się z nim, brak teleportacji był uciążliwy. Nigdy wcześniej tego tak nie postrzegał, bo do pracy z domu przeważnie chodził piechotą, nie mając stosunkowo daleko. Jednak teraz, kiedy musiał się gdzieś udać, czy chociażby nie chciało mu się łazić w deszcz...no cóż, delikatnie mówiąc to zadowolony nie był. Dużo to utrudniało i tyle.
- Taa… im szybciej to załatwimy, tym lepiej. - pokiwał głową, po czym rzucił odpowiednią ilość pieniędzy na blat baru, dając jednocześnie barmanowi jakiś napiwek.
Najważniejsze to żyć z takimi ludźmi w zgodzie. A jak się dawało napiwek to zawsze było się lepiej zapamiętanym...zwłaszcza, że Larson pracował w tym samym fachu i był obdarowywany napiwkami za chwilę rozmowy czy lekki uśmiech. Jako napiwek również traktował przydatną informację.
Zebrał z blatu jeszcze swoją kurtkę i wyszli z przybytku na ulice. Od razu się ubrał, bo jedna poranki, pomimo że potem było ciepło bywały chłodne...tak jak ten. A oni pół nocy spędzili w ciepłej Wywernie.
- Powiem ci, że wyciągniecie z gościa czegokolwiek było mega ciężkie. Wariat cały czas twierdził, że ktoś nas obserwuje, że śledzi go Ministerstwo. - przewrócił oczyma odpalając papierosa, a drugą dłoń wciskając do kieszeni kurtki – Tak naprawdę nawet jeśli by go ktoś śledził, nie byłby w stanie tego zauważyć. Śledziłem go przez dwa dni by się upewnić i nie wpaść przy spotkaniu. - odparł kręcąc głową z niedowierzaniem – Ale płaci, a to najważniejsze. Ogólnie powiedział, że powinno to być zamknięcie w skrzyni, która z pewnością jest gdzieś pod gruzami budynku. Wiem przynajmniej gdzie stał ten budynek. Jednak nie potrafił nic powiedzieć o efektach klątwy… wspomniał jednak, że jak wcześniej ktoś miał mu ją dostarczyć to po dotarciu na wyspę już nie wrócił. - wyjaśnił na spokojnie zaciągając się papierosem. - Myślę jednak, że tamtej ktoś po prostu stwierdził, że szkoda jego czasu i nawet się tam nie wybrał… - dodał spokojnie.
Wcale by się nie zdziwił, ostatnio miał do czynienia z samymi wariatami. Najpierw ta cała uzdrowicielka naskoczyła na niego w Kotle, a potem ten koleś. Czy Merlin nie mógł się nad nim zlitować i zesłać normalnych ludzi na jego drogę?
Zgadzał się z nim, brak teleportacji był uciążliwy. Nigdy wcześniej tego tak nie postrzegał, bo do pracy z domu przeważnie chodził piechotą, nie mając stosunkowo daleko. Jednak teraz, kiedy musiał się gdzieś udać, czy chociażby nie chciało mu się łazić w deszcz...no cóż, delikatnie mówiąc to zadowolony nie był. Dużo to utrudniało i tyle.
- Taa… im szybciej to załatwimy, tym lepiej. - pokiwał głową, po czym rzucił odpowiednią ilość pieniędzy na blat baru, dając jednocześnie barmanowi jakiś napiwek.
Najważniejsze to żyć z takimi ludźmi w zgodzie. A jak się dawało napiwek to zawsze było się lepiej zapamiętanym...zwłaszcza, że Larson pracował w tym samym fachu i był obdarowywany napiwkami za chwilę rozmowy czy lekki uśmiech. Jako napiwek również traktował przydatną informację.
Zebrał z blatu jeszcze swoją kurtkę i wyszli z przybytku na ulice. Od razu się ubrał, bo jedna poranki, pomimo że potem było ciepło bywały chłodne...tak jak ten. A oni pół nocy spędzili w ciepłej Wywernie.
- Powiem ci, że wyciągniecie z gościa czegokolwiek było mega ciężkie. Wariat cały czas twierdził, że ktoś nas obserwuje, że śledzi go Ministerstwo. - przewrócił oczyma odpalając papierosa, a drugą dłoń wciskając do kieszeni kurtki – Tak naprawdę nawet jeśli by go ktoś śledził, nie byłby w stanie tego zauważyć. Śledziłem go przez dwa dni by się upewnić i nie wpaść przy spotkaniu. - odparł kręcąc głową z niedowierzaniem – Ale płaci, a to najważniejsze. Ogólnie powiedział, że powinno to być zamknięcie w skrzyni, która z pewnością jest gdzieś pod gruzami budynku. Wiem przynajmniej gdzie stał ten budynek. Jednak nie potrafił nic powiedzieć o efektach klątwy… wspomniał jednak, że jak wcześniej ktoś miał mu ją dostarczyć to po dotarciu na wyspę już nie wrócił. - wyjaśnił na spokojnie zaciągając się papierosem. - Myślę jednak, że tamtej ktoś po prostu stwierdził, że szkoda jego czasu i nawet się tam nie wybrał… - dodał spokojnie.
Wcale by się nie zdziwił, ostatnio miał do czynienia z samymi wariatami. Najpierw ta cała uzdrowicielka naskoczyła na niego w Kotle, a potem ten koleś. Czy Merlin nie mógł się nad nim zlitować i zesłać normalnych ludzi na jego drogę?
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Nie brzmi to jak wyjątkowe wyzwanie, więc uważam, że powinno pójść gładko.- skwitował słowa kolegi wysunąwszy z wewnętrznej kieszeni szaty papierosa, kiedy byli już na zewnątrz. Doceniał gest Larsona, sam wiele lat przesiadywał za barem na wschodnich ziemiach, stąd doskonale wiedział jak każdy dodatkowy galeon wpływał na jakość obsługi i samą chęć do pracy. Wbrew pozorom serwowanie ognistej nie należało do najprostszych zważywszy na fakt, iż pijani klienci – szczególnie w tych mniej przyjemnych okolicach – lubowali się w bójkach i awanturach, a nie kulturalnym delektowaniu ów wyśmienitym trunkiem.
Wypuściwszy dym z ust zerknął na towarzysza unosząc nieznacznie brew. Starał się poddawać analizie każdą usłyszaną informację, jednak w pewnym momencie przyszło mu zderzyć się ze ścianą. To ów artefakt tam faktycznie był, czy stanowiło to jedynie przypuszczenie szajbniętego arystokraty? -Jest on pewny, że pamiątka spoczywa w gruzowisku? Nie zdziwiłbym się jeśli chce po prostu to sprawdzić marnując jednocześnie nasz czas. Zapewne kieszeń mu się nie otworzy, gdy wrócisz z pustymi rękami, ale liczę, iż masz na podobnych oszustów sposoby.- rzucając Larsonowi wymowne spojrzenie uniósł nieznacznie kącik ust w kpiącym uśmieszku. Nokturn niejednokrotnie pokazał mu swe prawdziwe oblicze jednocześnie ucząc, że tylko głupiec odpuszczał, kiedy na szali znajdowały się należące do niego profity.
-Wspominał jak otworzyć skrzynię?- spytał przekraczając progi budynku, w którym znaleźć można było wiele różnych świstoklików. Szukając wzrokiem tego odpowiedniego ruszył wzdłuż ściany mijając istne tłumy czarodziejów – odkąd teleportacja przestała działać ów środek transportu wyjątkowo zyskał na popularności mimo mało komfortowej podróży. -Jak artefakt może wyglądać? Cokolwiek charakterystycznego?- dodał licząc, że Larson wyciągnął z klienta każdą możliwą informację, albowiem czym szybciej uda im się odnaleźć pamiątkę, tym prędzej będą mogli sięgnąć po kolejne zadanie. Macnair potrzebował gotówki – o dziwo nie na ognistą.
Chwyciwszy świstoklik upewnił się, że towarzysz także mocno złapał zaczarowany przedmiot i już po chwili ukazały się przed nimi zakątki wyspy Coquet, celu dzisiejszej wyprawy.
----> Coquet
/ztx2
Wypuściwszy dym z ust zerknął na towarzysza unosząc nieznacznie brew. Starał się poddawać analizie każdą usłyszaną informację, jednak w pewnym momencie przyszło mu zderzyć się ze ścianą. To ów artefakt tam faktycznie był, czy stanowiło to jedynie przypuszczenie szajbniętego arystokraty? -Jest on pewny, że pamiątka spoczywa w gruzowisku? Nie zdziwiłbym się jeśli chce po prostu to sprawdzić marnując jednocześnie nasz czas. Zapewne kieszeń mu się nie otworzy, gdy wrócisz z pustymi rękami, ale liczę, iż masz na podobnych oszustów sposoby.- rzucając Larsonowi wymowne spojrzenie uniósł nieznacznie kącik ust w kpiącym uśmieszku. Nokturn niejednokrotnie pokazał mu swe prawdziwe oblicze jednocześnie ucząc, że tylko głupiec odpuszczał, kiedy na szali znajdowały się należące do niego profity.
-Wspominał jak otworzyć skrzynię?- spytał przekraczając progi budynku, w którym znaleźć można było wiele różnych świstoklików. Szukając wzrokiem tego odpowiedniego ruszył wzdłuż ściany mijając istne tłumy czarodziejów – odkąd teleportacja przestała działać ów środek transportu wyjątkowo zyskał na popularności mimo mało komfortowej podróży. -Jak artefakt może wyglądać? Cokolwiek charakterystycznego?- dodał licząc, że Larson wyciągnął z klienta każdą możliwą informację, albowiem czym szybciej uda im się odnaleźć pamiątkę, tym prędzej będą mogli sięgnąć po kolejne zadanie. Macnair potrzebował gotówki – o dziwo nie na ognistą.
Chwyciwszy świstoklik upewnił się, że towarzysz także mocno złapał zaczarowany przedmiot i już po chwili ukazały się przed nimi zakątki wyspy Coquet, celu dzisiejszej wyprawy.
----> Coquet
/ztx2
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
|10 października?
Zazwyczaj nie zajmował się takimi sprawami, ale tym razem na tyle mierził go fakt odejścia Botta ze sklepu, że postanowił załatwić to osobiście. Szczególnie, że ta cała sytuacja wynikła przez chroniczny brak czasu, na który cierpiał przez ostatnie miesiące - w jego życiu prywatnym i zawodowym nazbierało się wystarczająco dużo innych problemów, które zdecydowanie przewyższały rangą problem z Matthew Bottem. Tak czy inaczej nie zapomniał o nim, bo Burkowie zawsze zamykają wszystkie sprawy do końca. Wiedział, że Bott nie odważy się postawić stopy w sklepie, dlatego postanowił zaskoczyć go podczas (prawdopodobnie jednego z wielu) wieczoru w Białej Wywernie.
Zamierzał załatwić tę sprawę wyjątkowo szybko - Bott nie był wart strzępienia języka. W związku z tym miał nadzieję, że nie będzie stawiał niepotrzebnego oporu. Wszedł do środka, omiatając wzrokiem klientów przy stolikach. Wnętrze było dość zadymione papierosami, fajkami i cygarami, ale wreszcie zauważył sylwetkę Botta przy barze. Zdjął jesienny płaszcz, w którym było mu tutaj zdecydowanie za gorąco, zarzucając go na niewysokie oparcie barowego krzesła. Usiadł obok, wyjmując z kieszeni grawerowaną papierośnicę. Wsadził sobie papierosa do ust, po czym podsunął ją Mattowi. - Mam nadzieję, że wypocząłeś na tym urlopie - westchnął, chowając papierośnicę z powrotem do kieszeni, po czym zamówił u barmana szklankę koniaku. Już przestała go zadziwiać bogata oferta tego miejsca, silnie kontrastująca z zapchlonym wyglądem. Zdecydowanie zbyt często tu bywał, lecz było to jedno z jego ulubionych miejsc do przeprowadzania interesów. Tych szybszych, mniej ważnych - te istotne rozmowy zazwyczaj przeprowadzał w palarni opium rodzinnego sklepu, wszak szczególnych gości należało zapraszać w odpowiednie miejsca.
Spojrzał na Botta, oczekując na jakąkolwiek odpowiedź - byle tylko nie postanowił teraz zwiać, ale chyba nawet on nie był na tyle głupi i rozumiał powagę sytuacji. Edgar naprawdę nie chciał siedzieć tutaj dłużej niż pół godziny - taki wyznaczył sobie cel, a Bott nie miał prawa go niszczyć. W zasadzie żadnych innych praw też nie miał.
Zazwyczaj nie zajmował się takimi sprawami, ale tym razem na tyle mierził go fakt odejścia Botta ze sklepu, że postanowił załatwić to osobiście. Szczególnie, że ta cała sytuacja wynikła przez chroniczny brak czasu, na który cierpiał przez ostatnie miesiące - w jego życiu prywatnym i zawodowym nazbierało się wystarczająco dużo innych problemów, które zdecydowanie przewyższały rangą problem z Matthew Bottem. Tak czy inaczej nie zapomniał o nim, bo Burkowie zawsze zamykają wszystkie sprawy do końca. Wiedział, że Bott nie odważy się postawić stopy w sklepie, dlatego postanowił zaskoczyć go podczas (prawdopodobnie jednego z wielu) wieczoru w Białej Wywernie.
Zamierzał załatwić tę sprawę wyjątkowo szybko - Bott nie był wart strzępienia języka. W związku z tym miał nadzieję, że nie będzie stawiał niepotrzebnego oporu. Wszedł do środka, omiatając wzrokiem klientów przy stolikach. Wnętrze było dość zadymione papierosami, fajkami i cygarami, ale wreszcie zauważył sylwetkę Botta przy barze. Zdjął jesienny płaszcz, w którym było mu tutaj zdecydowanie za gorąco, zarzucając go na niewysokie oparcie barowego krzesła. Usiadł obok, wyjmując z kieszeni grawerowaną papierośnicę. Wsadził sobie papierosa do ust, po czym podsunął ją Mattowi. - Mam nadzieję, że wypocząłeś na tym urlopie - westchnął, chowając papierośnicę z powrotem do kieszeni, po czym zamówił u barmana szklankę koniaku. Już przestała go zadziwiać bogata oferta tego miejsca, silnie kontrastująca z zapchlonym wyglądem. Zdecydowanie zbyt często tu bywał, lecz było to jedno z jego ulubionych miejsc do przeprowadzania interesów. Tych szybszych, mniej ważnych - te istotne rozmowy zazwyczaj przeprowadzał w palarni opium rodzinnego sklepu, wszak szczególnych gości należało zapraszać w odpowiednie miejsca.
Spojrzał na Botta, oczekując na jakąkolwiek odpowiedź - byle tylko nie postanowił teraz zwiać, ale chyba nawet on nie był na tyle głupi i rozumiał powagę sytuacji. Edgar naprawdę nie chciał siedzieć tutaj dłużej niż pół godziny - taki wyznaczył sobie cel, a Bott nie miał prawa go niszczyć. W zasadzie żadnych innych praw też nie miał.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
13 maj
Przez te całe zamieszki zaczynałem się robić wygodny, leniwy. Tak jak dziś, po tym jak dociągnąłem się do mieszkania z niemałymi perypetiami wiążącymi się z robieniem powietrznych akrobacji na miotle wypędziłem w poszukiwaniu barowych wrażeń na swoim własnym podwórku nie chcąc kusić losu. Nokturn zresztą rządził się swoimi prawami i nawet w czasie politycznych przewrotów te jakoś względnie omijały ulice. Trup się tu się co prawda ścielił i bywało niebezpiecznie tak jednak jak już ktoś w kogoś celował różdżką to raczej nie mieszał w sprawę wszystkich mieszkańców przypadkowej kamienicy wiedząc, że ci mogli się też odpłacić pięknym za nadobne.
Idąc brukowanymi, ciemnymi uliczkami czułem się więc względnie bezpiecznie chociaż czujne spojrzenie niemalże pełnej tarczy księżyca wiszącej na niebie pilnowała bym za bardzo pewny swego nie był. Skrzywiłem się ku niej chowając się pod dachem ponurego lokalu. Zaraz za wejściem, przy stoliku obok dojrzałem twarz znajomego - skinąłem mu na powitanie pozostawiając go zaraz sam na sam z kimś kogo nie rozpoznawałem. Nie zamierzałem się wpierdzielać na siłę w cudzy interes. Tym sposobem zbliżyłem się do barowej lady. Z przyjemnością rozsiadłem się na niewygodnym, chybotliwym, wysokim taborecie jakby ten był pieprzonym tronem samej królowej Anglii. Podparłem łokciem niedomyty blat, a na zwiniętej w pięść dłoni polik. Drugą postukałem w blat prosząc barmana o jakieś najtańsze kopiące wypłuczyny bo zamierzałem trochę tu posiedzieć, a to wymagało odpowiedniego rozplanowania pieniądza. Normalnie pewnie o tej porze leciałbym do mugolskiej części Londynu, do Lil ale teraz nie miało to już znaczenia. Nie wiedziałem czy z tą myślą mi lepiej czy gorzej. Trochę mnie to irytowało, a raczej tą moją dzikszą stronę iskającą od wewnątrz kości w wyjątkowo drażniący sposób. Być może dlatego też udało mi się pokłócić z przyjacielem, który po pewnym czasie się do mnie dosiadł. Niestety musiało mu iść lepiej w karty co też się stało swoistą kością niezgody sprawiającą, że po kilku godzinach znów siedziałem przy ladzie sam. Dla ukojenia szarganych nerwów zacząłem sobie skręcać diable ziele.
Przez te całe zamieszki zaczynałem się robić wygodny, leniwy. Tak jak dziś, po tym jak dociągnąłem się do mieszkania z niemałymi perypetiami wiążącymi się z robieniem powietrznych akrobacji na miotle wypędziłem w poszukiwaniu barowych wrażeń na swoim własnym podwórku nie chcąc kusić losu. Nokturn zresztą rządził się swoimi prawami i nawet w czasie politycznych przewrotów te jakoś względnie omijały ulice. Trup się tu się co prawda ścielił i bywało niebezpiecznie tak jednak jak już ktoś w kogoś celował różdżką to raczej nie mieszał w sprawę wszystkich mieszkańców przypadkowej kamienicy wiedząc, że ci mogli się też odpłacić pięknym za nadobne.
Idąc brukowanymi, ciemnymi uliczkami czułem się więc względnie bezpiecznie chociaż czujne spojrzenie niemalże pełnej tarczy księżyca wiszącej na niebie pilnowała bym za bardzo pewny swego nie był. Skrzywiłem się ku niej chowając się pod dachem ponurego lokalu. Zaraz za wejściem, przy stoliku obok dojrzałem twarz znajomego - skinąłem mu na powitanie pozostawiając go zaraz sam na sam z kimś kogo nie rozpoznawałem. Nie zamierzałem się wpierdzielać na siłę w cudzy interes. Tym sposobem zbliżyłem się do barowej lady. Z przyjemnością rozsiadłem się na niewygodnym, chybotliwym, wysokim taborecie jakby ten był pieprzonym tronem samej królowej Anglii. Podparłem łokciem niedomyty blat, a na zwiniętej w pięść dłoni polik. Drugą postukałem w blat prosząc barmana o jakieś najtańsze kopiące wypłuczyny bo zamierzałem trochę tu posiedzieć, a to wymagało odpowiedniego rozplanowania pieniądza. Normalnie pewnie o tej porze leciałbym do mugolskiej części Londynu, do Lil ale teraz nie miało to już znaczenia. Nie wiedziałem czy z tą myślą mi lepiej czy gorzej. Trochę mnie to irytowało, a raczej tą moją dzikszą stronę iskającą od wewnątrz kości w wyjątkowo drażniący sposób. Być może dlatego też udało mi się pokłócić z przyjacielem, który po pewnym czasie się do mnie dosiadł. Niestety musiało mu iść lepiej w karty co też się stało swoistą kością niezgody sprawiającą, że po kilku godzinach znów siedziałem przy ladzie sam. Dla ukojenia szarganych nerwów zacząłem sobie skręcać diable ziele.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Hep!
Zniknął zapach morskiej bryzy i drewna na statku. Chwila zawirowania i kościsty tyłek Shannon wylądował w zupełnie innym miejscu... Przez moment miała mroczki przed oczami, ta cała czkawka teleportacyjna zwyczajnie ją męczyła, a miała wrażenie, że od pierwszego czknięcia minęła cała wieczność. Burza czarnych włosów rozsypała się na drobną twarz kobiety. Wylądowała całkiem nieźle, choć zapewne nie dla osoby, której zakłóciła porządek bytu, a już na pewno przestrzeń osobistą. Czknięcie sprawiło, że wylądowała w barze, którego nie znała, na kolanach mężczyzny, którego całkiem dobrze znała. Przecież razem chodzili do Hogwartu, należeli do jednego domu, jeden rocznik i nieraz wspólnie się uczyli! A do tego, o ile ją pamięć nie myliła - Matthew miał dzisiaj urodziny.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - rzuciła, obejmując jego szyję i dając mu buziaka w policzek. Nie to, że akcja była zaplanowana od samego początku, nie... Totalnie improwizowała i zdecydowanie trzeba było rozegrać to jak najlepiej. Nie sądziła, żeby Matthew się pogniewał albo był zły, bo Shannon wtargnęła w jego przestrzeń osobistą dość brutalnie. Z drugiej strony, musiała objąć jego szyję, żeby nie zjechać kościstym tyłkiem z jego kolan, to byłoby zdecydowanie nie na miejscu!
- Mam czkawkę teleportacyjną, ostrzegam. - zaśmiała się lekko. Dobrze wspominała znajomość z nim, szkoda, że po Hogwarcie drogi każdego się rozeszły, każdy chciał ułożyć swoje życie jak było mu wygodnie, a to nie zawsze oznaczało zacieśnienie więzi ze znajomymi z Hogwartu na dłuższą metę. Nie zmieniało to jednak faktu, że to niespodziewane spotkanie było zaskakujące i w jej odbiorze... o wiele bardziej wolała wylądować na kolanach Matta niż jakiegoś przypadkowego Lorda albo innego brutalna, gorzej, mogła wylądować w gabinecie szefa, tyłkiem prosto na kolanach Lestrange'a. To byłoby dopiero krępujące.
- Czemu pijesz samotnie w swoje urodziny? - spytała, marszcząc lekko brwi. Teraz to już nie miał wyjścia i dopóki Shannon nie czknie ponownie, był na nią zwyczajnie skazany. Czasem było i tak - niestety. Może umili mu te kilka chwil i nie będzie źle.
Zniknął zapach morskiej bryzy i drewna na statku. Chwila zawirowania i kościsty tyłek Shannon wylądował w zupełnie innym miejscu... Przez moment miała mroczki przed oczami, ta cała czkawka teleportacyjna zwyczajnie ją męczyła, a miała wrażenie, że od pierwszego czknięcia minęła cała wieczność. Burza czarnych włosów rozsypała się na drobną twarz kobiety. Wylądowała całkiem nieźle, choć zapewne nie dla osoby, której zakłóciła porządek bytu, a już na pewno przestrzeń osobistą. Czknięcie sprawiło, że wylądowała w barze, którego nie znała, na kolanach mężczyzny, którego całkiem dobrze znała. Przecież razem chodzili do Hogwartu, należeli do jednego domu, jeden rocznik i nieraz wspólnie się uczyli! A do tego, o ile ją pamięć nie myliła - Matthew miał dzisiaj urodziny.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - rzuciła, obejmując jego szyję i dając mu buziaka w policzek. Nie to, że akcja była zaplanowana od samego początku, nie... Totalnie improwizowała i zdecydowanie trzeba było rozegrać to jak najlepiej. Nie sądziła, żeby Matthew się pogniewał albo był zły, bo Shannon wtargnęła w jego przestrzeń osobistą dość brutalnie. Z drugiej strony, musiała objąć jego szyję, żeby nie zjechać kościstym tyłkiem z jego kolan, to byłoby zdecydowanie nie na miejscu!
- Mam czkawkę teleportacyjną, ostrzegam. - zaśmiała się lekko. Dobrze wspominała znajomość z nim, szkoda, że po Hogwarcie drogi każdego się rozeszły, każdy chciał ułożyć swoje życie jak było mu wygodnie, a to nie zawsze oznaczało zacieśnienie więzi ze znajomymi z Hogwartu na dłuższą metę. Nie zmieniało to jednak faktu, że to niespodziewane spotkanie było zaskakujące i w jej odbiorze... o wiele bardziej wolała wylądować na kolanach Matta niż jakiegoś przypadkowego Lorda albo innego brutalna, gorzej, mogła wylądować w gabinecie szefa, tyłkiem prosto na kolanach Lestrange'a. To byłoby dopiero krępujące.
- Czemu pijesz samotnie w swoje urodziny? - spytała, marszcząc lekko brwi. Teraz to już nie miał wyjścia i dopóki Shannon nie czknie ponownie, był na nią zwyczajnie skazany. Czasem było i tak - niestety. Może umili mu te kilka chwil i nie będzie źle.
Shannon Lyon
Shannon Lyon
Zawód : Szukam szczęścia
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And hand in hand, on the edge of the sand,
They danced by the light of the moon.
They danced by the light of the moon.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jak w jednej chwili nadąsany siedziałem garbiąc się nad sprawnie rolowaną w palcach bibułką z suszem tak w drugiej aż mnie w żyłach adrenalina zamrowiła, a oczy wyszły ze swych orbit z zaskoczenia kiedy to na moich kolanach znikąd pojawiła się kobieta! Trochę to wszystko było chaotyczne, zadziało się nagle i niespodziewanie toteż pierwszą rzeczą jaką instynktownie zrobiłem to ramieniem podparłem drobne plecy, a drugą ręką chwyciłem za krawędź barowego blatu by, naszą już teraz dwójkę, taboret nie wyhuśtał na podłogę. przymykając powieki odetchnąłem z ulgą kiedy to w przeciągu kolejnych sekund oboje trzymaliśmy pion. Dopiero po tym czasie zwróciłem większą uwagę na niespodziankę, która zatoczyła wokół mnie ramię i ćwierkając składała mi urodzinowe życzenia. Głos należał zdecydowanie do tych których się nie zapominało tak jak zresztą przyjemne ciepło czekoladowych oczu których chętnie się poszukiwało. Nie było wątpliwości co do tego, kto mi sprawił dziś swoją osobą niespodziankę.
- Shanon! - wypaliłem z ekscytacją wciąż będąc mimo wszystko oszołomiony. Zaraz jednak słysząc jej śmiech sam rozciągnąłem usta w zadowolonym, rozbawionym uśmiechu - Nie miałbym nic przeciwko dzieleniu jej z tobą - zawyrokowałem pewny swego. Pozwoliłem sobie też pewniej ją przygarnąć tak by jej i mi wygodniej się siedziało. Uniosłem wyżej jedną z brwi w zamyśleniu - Samotnie...? - mruknąłem teatralnie jakbym nie rozumiał - Przecież jest już nas dwójka! Barman! Szklanki dla tej czarnej wili i dolewka dla solenizanta - zarządziłem poklepując wytarte miejscami drewno z rozbawieniem podsuwając mu i moją pustą już szklankę z sugestią by się pośpieszył i ją uzupełnił - Musimy wykorzystać chwilę zanim cię trzepnie gdzieś dalej chociaż szczerze to trzymam kciuki za to, że jak popijesz to ci przejdzie. Nie często się zdarza by mi z nieba ktokolwiek spadał więc pozwolisz, że będę improwizował kombinując jak tu cie wykurować i zachować twoje towarzystwo na dłużej dla siebie. Jeśli pozwolisz - puściłem jej psotne oczko chcąc kupić jej towarzystwo przy barowej ladzie na dłużej. A nuż może jeszcze przy tej wyleczymy ją wspólnie z czkawki - I o rety, w sumie gdyby nie ty to bym zapomniał, że się w ogóle urodziłem. Co to byłaby za strata...
- Shanon! - wypaliłem z ekscytacją wciąż będąc mimo wszystko oszołomiony. Zaraz jednak słysząc jej śmiech sam rozciągnąłem usta w zadowolonym, rozbawionym uśmiechu - Nie miałbym nic przeciwko dzieleniu jej z tobą - zawyrokowałem pewny swego. Pozwoliłem sobie też pewniej ją przygarnąć tak by jej i mi wygodniej się siedziało. Uniosłem wyżej jedną z brwi w zamyśleniu - Samotnie...? - mruknąłem teatralnie jakbym nie rozumiał - Przecież jest już nas dwójka! Barman! Szklanki dla tej czarnej wili i dolewka dla solenizanta - zarządziłem poklepując wytarte miejscami drewno z rozbawieniem podsuwając mu i moją pustą już szklankę z sugestią by się pośpieszył i ją uzupełnił - Musimy wykorzystać chwilę zanim cię trzepnie gdzieś dalej chociaż szczerze to trzymam kciuki za to, że jak popijesz to ci przejdzie. Nie często się zdarza by mi z nieba ktokolwiek spadał więc pozwolisz, że będę improwizował kombinując jak tu cie wykurować i zachować twoje towarzystwo na dłużej dla siebie. Jeśli pozwolisz - puściłem jej psotne oczko chcąc kupić jej towarzystwo przy barowej ladzie na dłużej. A nuż może jeszcze przy tej wyleczymy ją wspólnie z czkawki - I o rety, w sumie gdyby nie ty to bym zapomniał, że się w ogóle urodziłem. Co to byłaby za strata...
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Bar
Szybka odpowiedź