Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
Uliczki prowadzące do kamienic mieszkalnych. Okolica jest zamieszkała, wobec czego stanowi jeden z najbezpieczniejszych rejonów Nokturnu, pomimo że wiadomo, jakie osoby decydują się na wynajem. Często słychać tutaj mało wyszukane przekleństwa, na przybyszy łypią ponuro zakapturzone postacie, które doskonale orientują się, kto jest mieszkańcem, a kto tylko gościem - idealnym materiałem do szybkiego zarobku. Wejście w te okolice stróżów prawa jest ryzykowną grą - margines społeczeństwa skrupulatnie szczerze swojej prywatności. W rynsztoku w porze deszczowej zbiera się cały brud z ulicy. Ponure, brudne, z ciemności pojedynczych uliczek można usłyszeć odgłosy walki bezpańskich zwierząt... Dobrze, że masz tyle szczęścia, że to tylko one.
Miał nadzieję, że odpędzi się od Burke'a. Że ten uda się w stronę Wywerny, zostawiając rudzielcowi parę zaskórniaków i rozstaną się w pokojowej sytuacji. Nic bardziej mylnego. Rudzielec musiał wytężyć swą wyobraźnię, by pomyśleć, w jaki sposób ujdzie stąd żywy. Pod każdym względem, chociaż nie wydaje się jemu, by rozejm miał się zakończyć jego śmiercią. To byłoby zbyt ryzykowne.
Na pierwszą pulę pytań wzruszył bezradnie ramionami. Nie wiedział, jak tamten mężczyzna był ubrany. Żeby tylko się jemu nie oberwało.
- Nie interesuje mnie, jak on chodzi ubrany.- mówił nadal gardłowym tonem, choć już czuł małą chrypkę. Należało stąd się ulotnić i to jak najszybciej. A on jeszcze chciał wziąć jego do wywerny. Cholera, jak teraz wybrnąć się z tego? Z jednej strony wie, gdzie jest poszukiwany przez Burke'a osoba, a z drugiej strony ta sakiewka galeonów tak kusiła. Puścił rękę, w której trzymał swe drewienko i przełknął ciężko ślinę. I tak wie, że zostanie rozpoznany, teraz czy później. Zaraz jednak znalazł jakieś rozwiązanie.
- Obscuro- sięgnął po różdżkę i rzucił w stronę Burke'a cicho wymawiając inkantację, lecz nastąpił zwrot akcji. Zaklęcie nie wyszło tak jak oczekiwał, bo zamiast ujrzeć czarną przepaskę na jego oczach, sam zastał ciemność. Nawet mruganie powiekami nic nie dawało. Był niczym ślepiec. Szlag. Stał zdekoncentrowany tak przez moment przeklinając w myślach swoją różdżkę. Nie wiedział, czemu odwróciła czar, czemu w ten sposób postąpiła. Nieco cofnął się, pod ścianę budynku chcąc odczuć jakąś barierę, która by jemu podpowiedziała, jakie ma ograniczenia teraz. Trzymał różdżkę wyciągniętą przed siebie nawet nie wiedząc, w kogo lub w co celuje.
Na pierwszą pulę pytań wzruszył bezradnie ramionami. Nie wiedział, jak tamten mężczyzna był ubrany. Żeby tylko się jemu nie oberwało.
- Nie interesuje mnie, jak on chodzi ubrany.- mówił nadal gardłowym tonem, choć już czuł małą chrypkę. Należało stąd się ulotnić i to jak najszybciej. A on jeszcze chciał wziąć jego do wywerny. Cholera, jak teraz wybrnąć się z tego? Z jednej strony wie, gdzie jest poszukiwany przez Burke'a osoba, a z drugiej strony ta sakiewka galeonów tak kusiła. Puścił rękę, w której trzymał swe drewienko i przełknął ciężko ślinę. I tak wie, że zostanie rozpoznany, teraz czy później. Zaraz jednak znalazł jakieś rozwiązanie.
- Obscuro- sięgnął po różdżkę i rzucił w stronę Burke'a cicho wymawiając inkantację, lecz nastąpił zwrot akcji. Zaklęcie nie wyszło tak jak oczekiwał, bo zamiast ujrzeć czarną przepaskę na jego oczach, sam zastał ciemność. Nawet mruganie powiekami nic nie dawało. Był niczym ślepiec. Szlag. Stał zdekoncentrowany tak przez moment przeklinając w myślach swoją różdżkę. Nie wiedział, czemu odwróciła czar, czemu w ten sposób postąpiła. Nieco cofnął się, pod ścianę budynku chcąc odczuć jakąś barierę, która by jemu podpowiedziała, jakie ma ograniczenia teraz. Trzymał różdżkę wyciągniętą przed siebie nawet nie wiedząc, w kogo lub w co celuje.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kolejne minuty mijają, stoimy na nokturnowej uliczce. Tylko patrzeć jak przypałęta się zaraz jakiś obdartus. Raz, dwa, trzy. Głęboki wdech. Chcę się rozejrzeć, ale to nieroztropne kiedy mężczyzna stojący tak blisko, pod osłoną nocy, trzyma rękę w kieszeni. Patrzę więc uporczywie w miejsce, gdzie powinna być twarz. Skąpana w mroku, przysłonięta każdymi możliwymi sposobami. Oddycham ciężko. Przyciskam ręce mocniej do płaszcza, do tułowia. Ciepło znika. Cztery, pięć, sześć. Sekunda urasta do rangi wieczności. Przychodzi mi na myśl, że to bezowocne. Podejrzany typ się nie ujawni, moja intuicja zawiodła. Zabawne. Nie wygląda na szczęśliwego z powodu mojej propozycji. Nie widzę skinienia głową, powolnego marszu w kierunku Wywerny. Do moich uszu nie docierają słowa aprobaty oblewające miodem skołatane serce. Zaczynam się poddawać. Siedem, osiem, dziewięć. Uginać jak trzcina pod naporem ciężkiej masy powietrza. Rozplatam skrzyżowane ręce na znak uległości. Przyznania się do porażki. Mam machnąć lekceważąco dłonią każąc mu zapomnieć o tym co usłyszał. Chcę skryć się we własnych czterech ścianach, opatulić zbawiennym ciepłem ognia z kominka, rozgrzać przełyk gorącą herbatą, a noc zwieńczyć oddaniem się w ramiona snu. Zawczasu układam cały misterny plan. Zweryfikowany brutalnie przez rzeczywistość dziejącą się na moich oczach.
Mężczyzna wyciąga różdżkę, rzuca zaklęciem. W tym samym czasie zdołałem zrobić połowę tego co on. Mocno trzymam w garści kawałek magicznego drewna, wyciągniętego przed siebie, celującego w napastnika. Nie zdążyłem się obronić zdenerwowany takim obrotem sytuacji. Marszczę gniewnie prawie do cna przemarznięte czoło z wyraźną dezaprobatą. Otóż nie dzieje się nic poza maską oblepiającą ślepia nieznajomego. Krew wrze.
- Z zaklęciami? Na mnie?! - Unoszę się. Nigdzie nie można być bezpiecznym, nawet na własnym terenie. Przeklinam w myślach na tysiąc sposobów tego gagatka. - Expelliarmus - mówię najpierw, łapiąc w drugą dłoń różdżkę przeciwnika. - Esposas - dodaję, patrząc na jego nowe błyskotki okalające nadgarstki. Własność zakapturzonej postaci ląduje w kieszeni płaszcza, moją cały czas trzymam ręką, drugą pociągając chłopaka za ramię. Idziemy z powrotem do sklepu szarpiąc się po drodze.
zt.
Mężczyzna wyciąga różdżkę, rzuca zaklęciem. W tym samym czasie zdołałem zrobić połowę tego co on. Mocno trzymam w garści kawałek magicznego drewna, wyciągniętego przed siebie, celującego w napastnika. Nie zdążyłem się obronić zdenerwowany takim obrotem sytuacji. Marszczę gniewnie prawie do cna przemarznięte czoło z wyraźną dezaprobatą. Otóż nie dzieje się nic poza maską oblepiającą ślepia nieznajomego. Krew wrze.
- Z zaklęciami? Na mnie?! - Unoszę się. Nigdzie nie można być bezpiecznym, nawet na własnym terenie. Przeklinam w myślach na tysiąc sposobów tego gagatka. - Expelliarmus - mówię najpierw, łapiąc w drugą dłoń różdżkę przeciwnika. - Esposas - dodaję, patrząc na jego nowe błyskotki okalające nadgarstki. Własność zakapturzonej postaci ląduje w kieszeni płaszcza, moją cały czas trzymam ręką, drugą pociągając chłopaka za ramię. Idziemy z powrotem do sklepu szarpiąc się po drodze.
zt.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
29 lutego odpisu od Barry'ego trochę nie ma, więc zaczynam
Nienawidził tego miejsca. Nienawidził osób, które go mijały i kiwały głowami lub wręcz nie zwracały na niego uwagi. Patrzył na znane mu ciemne uliczki jakby wprawiały go w mdłości. Każdy kamień w ścianie budynku, każda cegła jakby emanowały wręcz obrzydzeniem. Świat był zdecydowanie paskudniejszy niż mogło się wydawać. Nie patrzył nigdy, aż tak klarownie. A teraz klapki opadły mu już do końca. Zupełnie jakby czuł się oszukiwany przez te dwadzieścia dwa lata. Sądził, że wiedział jak wygląda prawdziwy świat, ale przeliczył się. Usłyszał gdzieś swoje nazwisko, a zaraz zobaczył znajomą twarz któregoś z rodu Blacków. Obrzydliwi ludzie. Wszyscy tak samo wyschnięci, czarni i bladzi. Haczykowate nosy sięgały praktycznie podbródka i oni uważali się za arystokrację? W ich żyłach płynęła czysta chęć zysku. Nic więcej. Morgoth przeszedł dalej, nie zaszczycając tamtego czarodzieja już ani jednym spojrzeniem. Chciał się wydostać jak najdalej od ludzi. Chciał, by wszyscy zniknęli i poszli do stu diabłów. Byle najdalej od niego. Nie miał zamiaru ruszać się z domu, zważając na wydarzenia, które wstrząsnęły nim w ciągu ostatniego czasu. Chciał, żeby po prostu wszystko zniknęło, a on mógł zostać sam ze swoimi zapasami whisky siedząc w ulubionym fotelu i patrząc się w pustkę przed sobą. Dlaczego więc postanowił teleportować się na Nokturn? Dobre pytanie, a tej decyzji pożałował tak szybko jak poczuł charakterystyczny smród brudnych uliczek. Wykręciło mu żołądek boleśnie, gdy zdał sobie sprawę, że nie chciał być ani tutaj, ani w domu. Postanowił jednak zostać tutaj, na Ulicy Śmiertelnego Nokturny bez większego powodu. Nie zauważył jakiejś grupy obszarpańców, którzy szli za nim od jakiegoś czasu. I tak by się nimi nie przejął. Może specjalnie chciał ryzykować? A może nic go to nie obchodziło?
Nienawidził tego miejsca. Nienawidził osób, które go mijały i kiwały głowami lub wręcz nie zwracały na niego uwagi. Patrzył na znane mu ciemne uliczki jakby wprawiały go w mdłości. Każdy kamień w ścianie budynku, każda cegła jakby emanowały wręcz obrzydzeniem. Świat był zdecydowanie paskudniejszy niż mogło się wydawać. Nie patrzył nigdy, aż tak klarownie. A teraz klapki opadły mu już do końca. Zupełnie jakby czuł się oszukiwany przez te dwadzieścia dwa lata. Sądził, że wiedział jak wygląda prawdziwy świat, ale przeliczył się. Usłyszał gdzieś swoje nazwisko, a zaraz zobaczył znajomą twarz któregoś z rodu Blacków. Obrzydliwi ludzie. Wszyscy tak samo wyschnięci, czarni i bladzi. Haczykowate nosy sięgały praktycznie podbródka i oni uważali się za arystokrację? W ich żyłach płynęła czysta chęć zysku. Nic więcej. Morgoth przeszedł dalej, nie zaszczycając tamtego czarodzieja już ani jednym spojrzeniem. Chciał się wydostać jak najdalej od ludzi. Chciał, by wszyscy zniknęli i poszli do stu diabłów. Byle najdalej od niego. Nie miał zamiaru ruszać się z domu, zważając na wydarzenia, które wstrząsnęły nim w ciągu ostatniego czasu. Chciał, żeby po prostu wszystko zniknęło, a on mógł zostać sam ze swoimi zapasami whisky siedząc w ulubionym fotelu i patrząc się w pustkę przed sobą. Dlaczego więc postanowił teleportować się na Nokturn? Dobre pytanie, a tej decyzji pożałował tak szybko jak poczuł charakterystyczny smród brudnych uliczek. Wykręciło mu żołądek boleśnie, gdy zdał sobie sprawę, że nie chciał być ani tutaj, ani w domu. Postanowił jednak zostać tutaj, na Ulicy Śmiertelnego Nokturny bez większego powodu. Nie zauważył jakiejś grupy obszarpańców, którzy szli za nim od jakiegoś czasu. I tak by się nimi nie przejął. Może specjalnie chciał ryzykować? A może nic go to nie obchodziło?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lord Bulstrode zmierzał do sklepu z czarnomagicznymi przedmiotami. Parę dni temu usłyszał, że nadeszła nowa dostawa pełna ciekawych artefaktów. Wcześniej jedynie wzruszyłby ramionami na podobną nowinę. Nie interesował się zbytnio wytworami magicznymi, ale teraz postanowił poszerzać nieco swoje horyzonty. A nuż coś zakupi? Wszak pieniędzy i sposobności do używania podobnych wytworów nie brakowało.
Głupcem jest ten, który czuje się pewnie, sunąc przez ulice Śmiertelnego Nokturnu. Nie istniały w Londynie bardziej obskurne i niebezpieczne terenu. Naturalnym jest więc, iż Lorne wolał unikać tych wilgotnych terenów. Jednak często i interesy i interesujące sprawunki przywodziły go tutaj, niczym zapach wspaniałej strawy. Tak było i dzisiaj. Kroczył szybko i pewnie, wypinając pierś, by nie wyglądać na kogoś, kto może paść ofiarą neandertalczyków. Próbował też nie tonąć w myślach, które od zawsze i chyba na zawsze zatruwały jego umysł w ilości co najmniej przytłaczającej. Na jego barkach ciążyło zbyt wiele problemów, ale troski musiały być odłożone na bok. Zasada numer jeden: nie rozmyślać, nie odpływać w takim miejscu, jak to.
Morgoth Yaxley popełnił ten błąd. Lorne dostrzegł go przed sobą, ale jego sylwetkę przysłaniali inni. Obszarpane kloszardy, obleśne istoty, które były wyjątkowo zainteresowane młodym lordem. Bulstrode nie spuszczał wzroku z nich i chciałby wierzyć, że po prostu rozpłyną się, znikając w wątpliwych uliczkach. Ale oni bez wątpienia szykowali atak na Yaxleya.
Nagle ruszyli w pościg. Po prostu zerwali się ku niemu, a z gardła Lorna, nim sięgnął po swoją różdżkę, wyrwał się krzyk:
- Morgoth, uważaj!
Głupcem jest ten, który czuje się pewnie, sunąc przez ulice Śmiertelnego Nokturnu. Nie istniały w Londynie bardziej obskurne i niebezpieczne terenu. Naturalnym jest więc, iż Lorne wolał unikać tych wilgotnych terenów. Jednak często i interesy i interesujące sprawunki przywodziły go tutaj, niczym zapach wspaniałej strawy. Tak było i dzisiaj. Kroczył szybko i pewnie, wypinając pierś, by nie wyglądać na kogoś, kto może paść ofiarą neandertalczyków. Próbował też nie tonąć w myślach, które od zawsze i chyba na zawsze zatruwały jego umysł w ilości co najmniej przytłaczającej. Na jego barkach ciążyło zbyt wiele problemów, ale troski musiały być odłożone na bok. Zasada numer jeden: nie rozmyślać, nie odpływać w takim miejscu, jak to.
Morgoth Yaxley popełnił ten błąd. Lorne dostrzegł go przed sobą, ale jego sylwetkę przysłaniali inni. Obszarpane kloszardy, obleśne istoty, które były wyjątkowo zainteresowane młodym lordem. Bulstrode nie spuszczał wzroku z nich i chciałby wierzyć, że po prostu rozpłyną się, znikając w wątpliwych uliczkach. Ale oni bez wątpienia szykowali atak na Yaxleya.
Nagle ruszyli w pościg. Po prostu zerwali się ku niemu, a z gardła Lorna, nim sięgnął po swoją różdżkę, wyrwał się krzyk:
- Morgoth, uważaj!
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zapewne w ogóle by nie zareagował, gdyby zrozumiał, że coś jest nie tak. owszem. Na Nokturnie zawsze coś nie grało i zdawał sobie z tego stuprocentową sprawę. Ale może właśnie dlatego przeniósł się w to miejsce. I tak nic nie mogło go tak naprawdę zranić. Może właśnie tego szukał? Kolejnego powodu, żeby sprawdzić czy naprawdę nic nie czuł. A Ulica Śmiertelnego Nokturnu była do tego idealnym miejscem. Można było być cholernym mugolem, półkrwiakiem lub szlachcicem. Nigdy nie można było czuć się dostatecznie bezpiecznie. Wiedział o tym i jak na razie nikt nie zainteresował się młodym dzieciakiem z arystokratycznej rodziny. Do czasu aż wszedł między uliczki przy kamienicach należących do mieszkańców tej ulicy. Smród był nie do wytrzymania. Szczególnie teraz gdy dzień był cieplejszy od pozostałych. Mgła unosiła się nad drogą, niosąc ze sobą wszystkie jej zanieczyszczenia. Od brudów z rynsztoków, aż po obrzydliwy odór ludzi poutykanych w ciasnych alejkach. Właśnie wtedy go usłyszał. Wołającego jego imię.
Znał ten głos, chociaż nie mógł jeszcze go przypasować do żadnej twarzy. Jeszcze nie. Gdy obejrzał się przez ramię i zrozumiał, o co chodziło, odetchnął. Było to coś pomieszanego z niecierpliwością i nudą. Przez szumiący mu nieco alkohol w głowie inaczej postrzegał rzeczywistość. Do tego ciągle niósł ze sobą doświadczenia ostatnich dni. Tak czy inaczej psychicznie i fizycznie nie był trzeźwy.
- Expulso - mruknął, nie zastanawiając się nawet jak rzucić to zaklęcie. Po prostu wypowiedział je pod nosem, kierując różdżkę we właściwym kierunku. Gdyby mu się nie udało... Liczył się z tym, że tak czy inaczej szajka obszarpańców go dopadnie. Chodziło jedynie o czas. Nic więcej. Szybciej czy później mieli do niego dotrzeć. Skrzywił się, rzucając zaklęcie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Znał ten głos, chociaż nie mógł jeszcze go przypasować do żadnej twarzy. Jeszcze nie. Gdy obejrzał się przez ramię i zrozumiał, o co chodziło, odetchnął. Było to coś pomieszanego z niecierpliwością i nudą. Przez szumiący mu nieco alkohol w głowie inaczej postrzegał rzeczywistość. Do tego ciągle niósł ze sobą doświadczenia ostatnich dni. Tak czy inaczej psychicznie i fizycznie nie był trzeźwy.
- Expulso - mruknął, nie zastanawiając się nawet jak rzucić to zaklęcie. Po prostu wypowiedział je pod nosem, kierując różdżkę we właściwym kierunku. Gdyby mu się nie udało... Liczył się z tym, że tak czy inaczej szajka obszarpańców go dopadnie. Chodziło jedynie o czas. Nic więcej. Szybciej czy później mieli do niego dotrzeć. Skrzywił się, rzucając zaklęcie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 25.08.16 8:39, w całości zmieniany 3 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Coś gryzło Morgotha, bez wątpienia. Wyglądał na roztargnionego i jakby wcale nie zaskoczyła go zasadzka kloszardów. Pewnikiem chcieli go obrabować, wszak młody Yaxley odznaczał się tutaj nieprzeciętnym strojem. I sama twarz była zbyt czysta, jak na to miejsce. Gdyby Lorne szedł przed nim, na pewno sam stałby się ofiarą tych przeżartych biedą i głupotą mężczyzn.
Dziwny stan Morgotha nie pozwolił mu na prawidłowe rzucenie zaklęcia. Lorne wyciągnął różdżkę, widząc jak smrodliwą chmarą zmierzają ku młodzikowi. Właściwie nie powinien mu pomagać - zwróci na siebie niepotrzebną uwagę. Może też dostrzegą go ci, którzy ukrywają się w ciemnych uliczkach. Lecz Lorne nigdy nie grzeszył zdrowym rozsądkiem - emocje zawsze biorą górę.
- Orcumiano! - mruknął w skupieniu, na jaki tylko go było w tej chwili stać.
Napastnicy stali blisko siebie, a siła rażenia zaklęcia obszarowego, jeśli rzecz jasna się uda, nie dotknie Morgotha. Chyba że ten zrobi zdradziecki krok ku przeciwnikom. Nie wyglądał jednak na takiego, który chciałby okładać się pięściami.
To niestety nie był koniec zasadzki - kolejnych trzech wątpliwych typów zachodziło Morgotha Yaxleya z drugiej strony.
- Za tobą! - zawołał raz jeszcze.
Dziwny stan Morgotha nie pozwolił mu na prawidłowe rzucenie zaklęcia. Lorne wyciągnął różdżkę, widząc jak smrodliwą chmarą zmierzają ku młodzikowi. Właściwie nie powinien mu pomagać - zwróci na siebie niepotrzebną uwagę. Może też dostrzegą go ci, którzy ukrywają się w ciemnych uliczkach. Lecz Lorne nigdy nie grzeszył zdrowym rozsądkiem - emocje zawsze biorą górę.
- Orcumiano! - mruknął w skupieniu, na jaki tylko go było w tej chwili stać.
Napastnicy stali blisko siebie, a siła rażenia zaklęcia obszarowego, jeśli rzecz jasna się uda, nie dotknie Morgotha. Chyba że ten zrobi zdradziecki krok ku przeciwnikom. Nie wyglądał jednak na takiego, który chciałby okładać się pięściami.
To niestety nie był koniec zasadzki - kolejnych trzech wątpliwych typów zachodziło Morgotha Yaxleya z drugiej strony.
- Za tobą! - zawołał raz jeszcze.
Ostatnio zmieniony przez Lorne Bulstrode dnia 25.08.16 12:35, w całości zmieniany 1 raz
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Lorne Bulstrode' has done the following action : rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Zaklął pod nosem, gdy zaklęcie stało się jedynie jakimś żałosnym błyskiem z końca cisowego drewna. Cóż. Musiał się przygotować na bliższe starcie. Może głos wołający jego imię był jedynie wymysłem jego wyobraźni? Która zdecydowanie płatała mu teraz okrutne figle. Już miał machnąć różdżką raz jeszcze, gdy wytrzeźwiał. Chwilowo. Dopiero po chwili zrozumiał co się stało. Zaklęcie świsnęło, a po chwili napastnicy zniknęli w dziurze w ziemi. Morgoth uniósł w górę brwi i zrozumiał, że człowiek, którego słyszał nie należał do kolejnego pijackiego wymysłu. Widział przed sobą w oddali uliczki lorda Lorne’a Bulstrode’a. Jakkolwiek dziwnie to brzmiało, ten człowiek próbował mu pomóc. Krzyknął coś, co chyba miało być ostrzeżeniem.
- Caeruleusio - mruknął bez zastanowienia, obracając się i mierząc w nadchodzących ludzi różdżką. Trójka wyglądała na zmobilizowaną i gotową na wszystko. Yaxley jak już zaczął się bronić, poddać się nie miał zamiaru. Nigdy w życiu! Pozwolić, żeby jakieś obszarpańce zaczęły nim targać na prawo i lewo? Może i był w beznadziejnym stanie, ale razem z odsieczą Lorne’a coś jakby się w nim wzburzyło i postanowił jeszcze trochę porzucać zaklęciami. Nawet jeśli miały być nieudane. Oczyścił umysł na tyle na ile było to możliwe i skupił się na słowach, które wypowiadał. Nie chciał zawdzięczać wszystkiego Bulstrode'owi. A na pewno nie w takim miejscu jak to.
- Caeruleusio - mruknął bez zastanowienia, obracając się i mierząc w nadchodzących ludzi różdżką. Trójka wyglądała na zmobilizowaną i gotową na wszystko. Yaxley jak już zaczął się bronić, poddać się nie miał zamiaru. Nigdy w życiu! Pozwolić, żeby jakieś obszarpańce zaczęły nim targać na prawo i lewo? Może i był w beznadziejnym stanie, ale razem z odsieczą Lorne’a coś jakby się w nim wzburzyło i postanowił jeszcze trochę porzucać zaklęciami. Nawet jeśli miały być nieudane. Oczyścił umysł na tyle na ile było to możliwe i skupił się na słowach, które wypowiadał. Nie chciał zawdzięczać wszystkiego Bulstrode'owi. A na pewno nie w takim miejscu jak to.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 25.08.16 14:12, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Młody Yaxley wyraźnie otrzeźwiał, widząc i czując zagrożenie nadchodzące z obu stron. Drugie z podjętych przez niego zaklęć udało się. Wcześniej jednak zatrzęsła się ziemia pod wpływem ingerencji Lorna, a podłoże pod pierwszymi z napastników zapadło się. Runęli z hukiem, czekając już tylko na ostatnie słowo Rycerzy Walpurgii. Ale to zaraz, za moment, wszak nie stanowili już zagrożenia! Jeszcze tamci trzej próbują zaleźć za skórę szlachcicowi, którego powinni omijać szerokim łukiem. Lorne odetchnął z ulgą, gdy dobrze wymierzył Orcumiano. Morgoth stał tam, gdzie powinien. Jednak wciąż nie był bezpieczny.
Z różdżki Yaxleya zaiskrzyła błękitna energia, która w mig dopadła kloszardów. Nie była wystarczająco potężna, by zupełnie ich zamrozić, ale na tyle silna, by przystanęli w zaskoczeniu. Ich oblicze stało się blade, kąciki ust sine, a tłuste kłaki okalał szron. Zdecydowanie spowolniło to ruchy, czyniąc prawie bezbronnymi. Cholerni idioci, którzy bez pomyślunku atakują kogo popadnie! Lorne chciał wykorzystać tę okazję i podsumować wszystko zaklęciem:
- Locuste!
Skierował różdżkę w stronę najbliższego mu przeciwnika.
Z różdżki Yaxleya zaiskrzyła błękitna energia, która w mig dopadła kloszardów. Nie była wystarczająco potężna, by zupełnie ich zamrozić, ale na tyle silna, by przystanęli w zaskoczeniu. Ich oblicze stało się blade, kąciki ust sine, a tłuste kłaki okalał szron. Zdecydowanie spowolniło to ruchy, czyniąc prawie bezbronnymi. Cholerni idioci, którzy bez pomyślunku atakują kogo popadnie! Lorne chciał wykorzystać tę okazję i podsumować wszystko zaklęciem:
- Locuste!
Skierował różdżkę w stronę najbliższego mu przeciwnika.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Lorne Bulstrode' has done the following action : rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Odgarnął dość szybkim ruchem włosy, które opadły mu na twarz, zdając sobie sprawę z niesmakiem, że jego zaklęcia w tym momencie były żałosne. Akurat teraz gdy ich najbardziej potrzebował. Zakląłby pod nosem, gdyby miał czas. Zamiast tego ktoś złapał go za gardło, najwyraźniej próbując poddusić, ale Yaxley dalej był w swoim wrogim humorze i nie miał zamiaru poddawać się tak łatwo. Zerknął na tyle na ile pozwalał mu uchwyt, by sprawdzić wyrwę wyczarowaną przez nadciągającego lorda. Odepchnął się nogą w tamtą stronę, by pociągnąć za sobą napastnika. Wbił mu w dłoń różdżkę, gdy byli praktycznie nad krawędzią. Tamten instynktownie uciekł dłonią przed bólem i to właśnie wykorzystał blondyn. Uderzył go łokciem, patrząc po chwili jak tamten traci równowagę i ląduje w dziurze na środku ulicy. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Zresztą nie miał na to czasu. Wiedział, że był to dopiero początek. Jego pół zamrożeni obszarpańce powoli wracali do siebie mimo że dalej wyglądali jakby wrócili z Antarktydy. Słysząc zaklęcie Lorne’a, niestety nieskuteczne, przypomniało mu o kolejnym niezbyt przyjemnym i mającym też związek z owadami.
- Luis cimex - rzucił, machając różdżką w stronę stojącego najbliższego zbira. - Bulstrode! Co ty tu robisz?! - krzyknął, nie zdając sobie zbytnio sprawy z tego, że chciał mu pomóc. Zrozumiał to dopiero po chwili, gdy pozostali mieszkańcy brudnych uliczek Nokturnu wyszli im naprzeciw. Stojąc już ramię w ramię z Rycerzem Walpurgii, Morgoth wydawał się już bardziej trzeźwy. Chociaż tamta chwila jasności umysłu zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
- Luis cimex - rzucił, machając różdżką w stronę stojącego najbliższego zbira. - Bulstrode! Co ty tu robisz?! - krzyknął, nie zdając sobie zbytnio sprawy z tego, że chciał mu pomóc. Zrozumiał to dopiero po chwili, gdy pozostali mieszkańcy brudnych uliczek Nokturnu wyszli im naprzeciw. Stojąc już ramię w ramię z Rycerzem Walpurgii, Morgoth wydawał się już bardziej trzeźwy. Chociaż tamta chwila jasności umysłu zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Kolejne z zaklęć nie powiodło się. Niefortunnie się to wszystko układało, nawet mimo tego, że kolejny z napastników wpadł do wyczarowanej przez Lorna dziury. I to takim prostym zagraniem; brawo Yaxley! Dobrze, że różdżka się nie złamała.
Ci w dole próbowali się stamtąd wydostać, ale współpraca nie szła im najlepiej. Byli tak samo głupi, jak i brzydcy, a do tego smród ich niemytych szczęk dochodził aż na powierzchnię. Krzyczeli coś, prawdopodobnie najgorsze z wyzwisk. Zrobił się nieprawdopodobny harmider, ale nikt nie wychodził ze swych domostw. Ulica była jakby martwa.
Lord Bulstrode miał ochotę zabić tych, którzy odważyli się podnieść rękę na szlachetnie urodzonego. Niczego niewarte szczurzyska, które chełpią się grabieżą i gwałtem. Nie mieli prawa bytu. Ale opanował się, by nie użyć zaklęć niewybaczalnych. Nie chciałby w tym stanie trafić do Azkabanu.
Nim jednak zdołał w jakikolwiek sposób zareagować, Morgoth dostał prosto w twarz lepką od brudu (czy to były odchody!?) dechą, która odcisnęła się na czerwono. To niewątpliwie zabolało, a sam czarodziej stracił równowagę. Zaczął balansować na krawędzi i jedynie niewielki powiew wiatru dzielił go od upadku w dół pełen rozwścieczonych złodziei. W tym samym czasie Lorne musiał rozprawić się z dwoma, którzy wciąż stanowili niebezpieczeństwo. Po raz kolejny postanowił użyć zaklęcia obszarowego i musiał nieźle się nagimnastykować, by nie trafić młodego Yaxleya.
- Expulso! - krzyknął, celując w punkt pomiędzy rozbójnikami.
Morgoth - musisz wykazać się równowagą i opanowaniem - rzut kością sumuj ze statystyką sprawności.
Ci w dole próbowali się stamtąd wydostać, ale współpraca nie szła im najlepiej. Byli tak samo głupi, jak i brzydcy, a do tego smród ich niemytych szczęk dochodził aż na powierzchnię. Krzyczeli coś, prawdopodobnie najgorsze z wyzwisk. Zrobił się nieprawdopodobny harmider, ale nikt nie wychodził ze swych domostw. Ulica była jakby martwa.
Lord Bulstrode miał ochotę zabić tych, którzy odważyli się podnieść rękę na szlachetnie urodzonego. Niczego niewarte szczurzyska, które chełpią się grabieżą i gwałtem. Nie mieli prawa bytu. Ale opanował się, by nie użyć zaklęć niewybaczalnych. Nie chciałby w tym stanie trafić do Azkabanu.
Nim jednak zdołał w jakikolwiek sposób zareagować, Morgoth dostał prosto w twarz lepką od brudu (czy to były odchody!?) dechą, która odcisnęła się na czerwono. To niewątpliwie zabolało, a sam czarodziej stracił równowagę. Zaczął balansować na krawędzi i jedynie niewielki powiew wiatru dzielił go od upadku w dół pełen rozwścieczonych złodziei. W tym samym czasie Lorne musiał rozprawić się z dwoma, którzy wciąż stanowili niebezpieczeństwo. Po raz kolejny postanowił użyć zaklęcia obszarowego i musiał nieźle się nagimnastykować, by nie trafić młodego Yaxleya.
- Expulso! - krzyknął, celując w punkt pomiędzy rozbójnikami.
Morgoth - musisz wykazać się równowagą i opanowaniem - rzut kością sumuj ze statystyką sprawności.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
Szybka odpowiedź