Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
Uliczki prowadzące do kamienic mieszkalnych. Okolica jest zamieszkała, wobec czego stanowi jeden z najbezpieczniejszych rejonów Nokturnu, pomimo że wiadomo, jakie osoby decydują się na wynajem. Często słychać tutaj mało wyszukane przekleństwa, na przybyszy łypią ponuro zakapturzone postacie, które doskonale orientują się, kto jest mieszkańcem, a kto tylko gościem - idealnym materiałem do szybkiego zarobku. Wejście w te okolice stróżów prawa jest ryzykowną grą - margines społeczeństwa skrupulatnie szczerze swojej prywatności. W rynsztoku w porze deszczowej zbiera się cały brud z ulicy. Ponure, brudne, z ciemności pojedynczych uliczek można usłyszeć odgłosy walki bezpańskich zwierząt... Dobrze, że masz tyle szczęścia, że to tylko one.
The member 'Mia Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Wiedział, że jego wzrok, głos i alkoholowy odór przypominał jej o owym miejscu – o złowieszczo cichych, mrożących krew w żyłach uliczkach, których przemierzanie rzadko wiązało się ze zdrowym rozsądkiem. Nie szukano tutaj szczęścia, nie zwiedzano w poszukiwaniu nadziei, bowiem ów część miasta była najbardziej znana w swej mrocznej tajemnicy, a nie radosnej pieśni. Rzadko widział nowe twarze, a jeśli już do tego dochodziło to najczęściej byli to młodzi ludzie pozbawieni wyobraźni, przepełnieni pewnością siebie nic nie mającej się do woli przetrwania. Na Nokturnie należało umieć się poruszać, więc brak dobrego przewodnika często prowadził do sytuacji mającej miejsce wówczas, kiedy to rzekomy napastnik znęcał się nad swoją ofiarą. Obraz był bezsprzeczny i dla zewnętrznych „widzów” wymownie klarowny, jednak jak wszystko, co działo się we mgle osadzonej po szczyty starych gmachów, nieprawdziwy. Mulciber zaatakowała pierwsza, szatyn jedynie bronił się szybko doprowadzając do zamiany parszywych ról. Czy jednak na długo?
Każdy dzierżył za sobą przeszłość. Każdy dźwigał paskudne brzemię własnych błędów i kajdany wspomnień, które uderzały do drzwi pragnąc na nowo przedostać się do codzienności. One były bronią, cholerną maszyną do autodestrukcji, która niczym pasożyt atakowała od środka pozostając na długie lata w człowieczej mentalności. Lubiły powracać – najczęściej w najmniej oczekiwanych momentach. Wyprowadzały działa nie szukając sojuszy, nie prowadząc przestarzałej dyplomacji. Były bezlitosne celując sztyletami niczym najperfidniej i najstaranniej wypowiedziane lumino, choć z tą różnicą, że ich celem była psychika – często najsłabsza z punktów każdego „wojownika”. Tajemnica od lat była najgroźniejszym arsenałem, ale ludzie i tak nieustannie popełniali ten sam błąd – dzieląc się nią.
Wpatrując się w oczy wpół sparaliżowanej kobiety nie zamierzał podawać jej ręki, przez myśl nawet mu nie przeszło, aby ulżyć jej w cierpieniach ściągając nałożoną magię. Sama była sobie winna; rozkapryszona, rzucająca się na każdego przechodnia i przede wszystkim cholernie opryskliwa. Spodziewał się wszystkiego, ale nie mógł sam przed sobą ukryć, iż ów atak totalnie go zaskoczył, bowiem codzienne pijaństwo rzadko kończyło się napaścią, częściej on sam odpowiadał za rozboje. Mógł wybaczyć, potrafił zrozumieć, gdyż dostrzegł i zaatakował pędzącą trójkę, ale jaki miał ku temu powód? Po co miał mieszać się w sprawy, które w żaden sposób nie angażowały jego samego? Powstrzymał ich, bowiem przyszła jego kolej, żeby pobawić się i sprawić, że stanie się jej koszmarem – zapewne nie pierwszym ani ostatnim.
Dziki, niepokojący warkot uleciał z jego ust powoli kształtując się w śmiech na dźwięk słów dziewczyny, która patrząc na niego z dołu wyglądała słodko, nie niebezpiecznie. Jeśli ów groźba miała być przemyślana podobnie jak pewny był jej głos, to czy zaklęcie nie sprawiło, że nieco pomieszało się jej w głowie? Była na przegranej pozycji, ale dalej walczyła i tylko dzięki temu jeszcze się jej nie pozbył. -Ciekawe. Naprawdę ciekawe panno…- kąciki jego ust powędrowały jeszcze wyżej, kiedy wypowiedziała swoje nazwisko, a dosłyszalna rosyjska nuta zagłuszyła wszystkie inne dźwięki. -Nie sądziłem, że trafił mi się taki cukiereczek.- zrewanżował się podtrzymując wschodni język, bowiem operowanie nim nie sprawiało mu żadnych problemów; dekada podróży była wystarczająca, aby wyćwiczyć akcent i zapanować nad słownictwem.
-Faktycznie, zło nigdy nie śpi. Moje faux pas.- zachował zimną postawę nieustannie celując różdżką wprost w, wydawałoby się bezbronne, ciało. Miał świadomość powodzenia zaklęcia, lecz wraz z ów siłą zadziałało jej sprawiając, iż zmrużył zniecierpliwiony oczy, gdyż nie miał ochoty bawić się w kotka i myszkę. Znikła, rozpłynęła się w powietrzu pozostawiając za sobą jedynie dwójkę napastników, których przepite głosy można było usłyszeć wzdłuż całej ulicy oraz zirytowanego szatyna niezamierzającego nader szybko odpuścić.
-Nie każ mi siebie szukać kwiatuszku.- zawołał ruszając przed siebie w pełnej gotowości do ataku. Kątem oka zerkał za plecy w poszukiwaniu szczurów goniących chwilę wcześniej kobietę, gdyż chciał ich powstrzymać przed kolejnymi próbami pojmania ofiary. -Jestem Twoją jedyną nadzieją, zawdzięczasz mi życie.- zaśmiał się na ów słowa i wcale nie starał się tego ukryć. Alkohol dawał się we znaki podobnie jak adrenalina będąca jednak już tylko słodkim dodatkiem – wisienką na torcie. - Homenum Revelio!
Każdy dzierżył za sobą przeszłość. Każdy dźwigał paskudne brzemię własnych błędów i kajdany wspomnień, które uderzały do drzwi pragnąc na nowo przedostać się do codzienności. One były bronią, cholerną maszyną do autodestrukcji, która niczym pasożyt atakowała od środka pozostając na długie lata w człowieczej mentalności. Lubiły powracać – najczęściej w najmniej oczekiwanych momentach. Wyprowadzały działa nie szukając sojuszy, nie prowadząc przestarzałej dyplomacji. Były bezlitosne celując sztyletami niczym najperfidniej i najstaranniej wypowiedziane lumino, choć z tą różnicą, że ich celem była psychika – często najsłabsza z punktów każdego „wojownika”. Tajemnica od lat była najgroźniejszym arsenałem, ale ludzie i tak nieustannie popełniali ten sam błąd – dzieląc się nią.
Wpatrując się w oczy wpół sparaliżowanej kobiety nie zamierzał podawać jej ręki, przez myśl nawet mu nie przeszło, aby ulżyć jej w cierpieniach ściągając nałożoną magię. Sama była sobie winna; rozkapryszona, rzucająca się na każdego przechodnia i przede wszystkim cholernie opryskliwa. Spodziewał się wszystkiego, ale nie mógł sam przed sobą ukryć, iż ów atak totalnie go zaskoczył, bowiem codzienne pijaństwo rzadko kończyło się napaścią, częściej on sam odpowiadał za rozboje. Mógł wybaczyć, potrafił zrozumieć, gdyż dostrzegł i zaatakował pędzącą trójkę, ale jaki miał ku temu powód? Po co miał mieszać się w sprawy, które w żaden sposób nie angażowały jego samego? Powstrzymał ich, bowiem przyszła jego kolej, żeby pobawić się i sprawić, że stanie się jej koszmarem – zapewne nie pierwszym ani ostatnim.
Dziki, niepokojący warkot uleciał z jego ust powoli kształtując się w śmiech na dźwięk słów dziewczyny, która patrząc na niego z dołu wyglądała słodko, nie niebezpiecznie. Jeśli ów groźba miała być przemyślana podobnie jak pewny był jej głos, to czy zaklęcie nie sprawiło, że nieco pomieszało się jej w głowie? Była na przegranej pozycji, ale dalej walczyła i tylko dzięki temu jeszcze się jej nie pozbył. -Ciekawe. Naprawdę ciekawe panno…- kąciki jego ust powędrowały jeszcze wyżej, kiedy wypowiedziała swoje nazwisko, a dosłyszalna rosyjska nuta zagłuszyła wszystkie inne dźwięki. -Nie sądziłem, że trafił mi się taki cukiereczek.- zrewanżował się podtrzymując wschodni język, bowiem operowanie nim nie sprawiało mu żadnych problemów; dekada podróży była wystarczająca, aby wyćwiczyć akcent i zapanować nad słownictwem.
-Faktycznie, zło nigdy nie śpi. Moje faux pas.- zachował zimną postawę nieustannie celując różdżką wprost w, wydawałoby się bezbronne, ciało. Miał świadomość powodzenia zaklęcia, lecz wraz z ów siłą zadziałało jej sprawiając, iż zmrużył zniecierpliwiony oczy, gdyż nie miał ochoty bawić się w kotka i myszkę. Znikła, rozpłynęła się w powietrzu pozostawiając za sobą jedynie dwójkę napastników, których przepite głosy można było usłyszeć wzdłuż całej ulicy oraz zirytowanego szatyna niezamierzającego nader szybko odpuścić.
-Nie każ mi siebie szukać kwiatuszku.- zawołał ruszając przed siebie w pełnej gotowości do ataku. Kątem oka zerkał za plecy w poszukiwaniu szczurów goniących chwilę wcześniej kobietę, gdyż chciał ich powstrzymać przed kolejnymi próbami pojmania ofiary. -Jestem Twoją jedyną nadzieją, zawdzięczasz mi życie.- zaśmiał się na ów słowa i wcale nie starał się tego ukryć. Alkohol dawał się we znaki podobnie jak adrenalina będąca jednak już tylko słodkim dodatkiem – wisienką na torcie. - Homenum Revelio!
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Mgielna ciemność, która tak przerażała społeczność poza-nokturnową potrafiła chronić swoje dzieci. Chociaż bywała (albo zazwyczaj była) okrutna bez litości rozprawiając się z bezmyślnością, czy naiwności, ofiarowała dom. Każdemu z wyrzutków, którzy nie wpisywali się w wyznaczony, społeczny rejestr normalności. Mia nigdy sie w nim nie mieściła, nawet jako pięciolatka, gdy przybyła do Londynu wraz z bratem i matką. Już wtedy ścieżka prowadziła na Nokturn, który przygarnął ją z otwartymi brutalnie ramionami. Z równa brutalnością nauczyła się witać obcych. Szorstko, bez naiwnej wiary, że można komuś zaufać. Deficytowy towar w ciemnych, śmierdzących krwią uliczkach.
I tak witała nieznajomego, który paskudnym trafem (świadomie czy też nie) zagrodził jej drogę ucieczki. Atakowała nie zastanawiając się kim był i co robił, a najbliższa odpowiedź sunęła za nią niebezpieczeństwem, z którym igrała. I wpadła w jego kleszcze.
Nie liczyła na pomoc, do głowy jej nawet nie przychodziła absurdalna możliwość, że ktokolwiek - nieznajomy - chciałby dobrowolnie wejść pomiędzy łowców, a ich ofiarę. Czasem tylko wywrotna ciemność przekręcała pionki i ścigana stawała się drapieżcą. Zabawne, nieprawdaż Drew? Śmiałbyś się tak samo dumnie. I ta pewność sprawiała, że stawałeś się bardziej intrygujący. Nokturnowa sylwetka, jedna z wielu, ale mimo brutalności, nie oddał jej ścigającym śmieciom. Nawet jeśli trofeum chciał zachować dla siebie. Ironia. Kto czyim będzie zdobywcą i czy ktokolwiek będzie?
Powietrze wydawało się oscylować wokół sprzeczności. Parne, mdłe gdy chwytała je w usta i przeraźliwie zimne, gdy przenikało pierś unoszącą się wyraźnie. Wzywała niebezpieczeństwo, wołała o ból i ten przyszedł, wytrącając z odrętwienia, które ją więziło. Niebezpieczeństwo nie miało mdłego zapachu ścigających ją opryszków, za to tliły się w zgaszonej zieleni męskich źrenic.
Rodzime tony i słowa wytrącił (znowu?) ją ze sztywnej, gniewnej emocji, która napinała ciało i napędzała dudniącą po skórą adrenaliną. Niewielu rozumiało język, który dla niej kojarzył się z domem. Szare ślepia rozszerzyły się bardziej, intensywniej przecinając przestrzeń, łapiąc obraz wciąż nieznajomego. Umysł zeskoczył na tor szybkiej analizy, wertując twarze i informacje, które spotkała, ale tożsamość nie wychyliła się z odmętów wspomnień. Wycelowana różdżka przestała być tylko zbrodnią wymierzoną w jej wolność, wyznacznik, który budował obraz mężczyzny - Po prostu nie lubi spać - odpowiedziała w tym samym tonie i byłaby się uśmiechnęła, nieprzytomnie, rozpaczliwie? Ale w jednej chwili zadziało się kilka rzeczy. Smuga światła uderzyła w nią, unieruchamiając ciało wraz zaciskająca się na różdżce dłonią. Ale dokładnie w tej samej sekundzie jej wola buchnęła werbalizacją mocy, która pociągnęła już spetryfikowane ciało w ciemność, do góry, na dach jednej z walących się kamienic.
Nie poczuła uderzenia, ale ból przyszedł ze zdwojoną mocą, gdy pęta zaklęcia puściły ciało. Zacisnęła zęby, gdy rozdarte ramię zalśniło krwią. Udało się. Oddychała ciężko, głęboko, przygryzając wargi, by żadne dźwięk nie wydobył się z ust. Wyrwała się ze - zdawałoby się sytuacji bez wyjścia. Nogi wciąż miała niewładne, ale wystarczyło...być cicho. Skryć się w ciemności, która przysłoniła widok bystrych oczu. Słyszała inkantacje zaklęcie i znieruchomiała, ale odchyliła się ostrożnie w stronę brzegu. Nawet jeśli zaklęcie mu wyszło, nawet jeśli magia ujawniała jej obecność, wokół było wystarczająco starych kamienic i kryjówek, by moc odsłoniła fałszywe ślady.
Oddech powoli zwolnił szaleńczy bieg, a spojrzenie skupiła na mężczyźnie na dole. Nie odzywała się, chociaż gniewny strach, który wcześniej ją ogarniał, ustępował miejsca...czemuś zupełnie innemu. Podciągnęła się bliżej krawędzi, ale nie na tyle by można ją było dostrzec przynajmniej bez pomocy magii). Różdżkę wciąż zaciskała w dłoni, a gniewna rysa przecięła czoła, gdy z góry spojrzała na dwie gnidy, które ruszyły - tym razem w stronę szatyna. Brudny filet zaklęcia, który wystrzelił z jednej z różdżek wywołał zimny dreszcz - Orcumiano - warknęła, tym samym odsłaniając swoją obecność. Walka walką, ale ciskanie klątwą w plecy było... niedopuszczalne. Nie w niego. Jeśli już ktoś miał rzucać w niego klątwami, mogła być to tylko ona. A teraz, gdy dwóch idiotów runęło w dół, a promień zaklęcia minął sylwetkę szatyna... - Rachunek wyrównany - wiedziała, że już widział, gdzie jest. Odsunęła sie od krawędzie nasłuchując. Z różdżką gotową do użycia.
(Jasny umysł na lvl II więc nie rzucam, bo pozwala na przełamanie drętwoty)
I tak witała nieznajomego, który paskudnym trafem (świadomie czy też nie) zagrodził jej drogę ucieczki. Atakowała nie zastanawiając się kim był i co robił, a najbliższa odpowiedź sunęła za nią niebezpieczeństwem, z którym igrała. I wpadła w jego kleszcze.
Nie liczyła na pomoc, do głowy jej nawet nie przychodziła absurdalna możliwość, że ktokolwiek - nieznajomy - chciałby dobrowolnie wejść pomiędzy łowców, a ich ofiarę. Czasem tylko wywrotna ciemność przekręcała pionki i ścigana stawała się drapieżcą. Zabawne, nieprawdaż Drew? Śmiałbyś się tak samo dumnie. I ta pewność sprawiała, że stawałeś się bardziej intrygujący. Nokturnowa sylwetka, jedna z wielu, ale mimo brutalności, nie oddał jej ścigającym śmieciom. Nawet jeśli trofeum chciał zachować dla siebie. Ironia. Kto czyim będzie zdobywcą i czy ktokolwiek będzie?
Powietrze wydawało się oscylować wokół sprzeczności. Parne, mdłe gdy chwytała je w usta i przeraźliwie zimne, gdy przenikało pierś unoszącą się wyraźnie. Wzywała niebezpieczeństwo, wołała o ból i ten przyszedł, wytrącając z odrętwienia, które ją więziło. Niebezpieczeństwo nie miało mdłego zapachu ścigających ją opryszków, za to tliły się w zgaszonej zieleni męskich źrenic.
Rodzime tony i słowa wytrącił (znowu?) ją ze sztywnej, gniewnej emocji, która napinała ciało i napędzała dudniącą po skórą adrenaliną. Niewielu rozumiało język, który dla niej kojarzył się z domem. Szare ślepia rozszerzyły się bardziej, intensywniej przecinając przestrzeń, łapiąc obraz wciąż nieznajomego. Umysł zeskoczył na tor szybkiej analizy, wertując twarze i informacje, które spotkała, ale tożsamość nie wychyliła się z odmętów wspomnień. Wycelowana różdżka przestała być tylko zbrodnią wymierzoną w jej wolność, wyznacznik, który budował obraz mężczyzny - Po prostu nie lubi spać - odpowiedziała w tym samym tonie i byłaby się uśmiechnęła, nieprzytomnie, rozpaczliwie? Ale w jednej chwili zadziało się kilka rzeczy. Smuga światła uderzyła w nią, unieruchamiając ciało wraz zaciskająca się na różdżce dłonią. Ale dokładnie w tej samej sekundzie jej wola buchnęła werbalizacją mocy, która pociągnęła już spetryfikowane ciało w ciemność, do góry, na dach jednej z walących się kamienic.
Nie poczuła uderzenia, ale ból przyszedł ze zdwojoną mocą, gdy pęta zaklęcia puściły ciało. Zacisnęła zęby, gdy rozdarte ramię zalśniło krwią. Udało się. Oddychała ciężko, głęboko, przygryzając wargi, by żadne dźwięk nie wydobył się z ust. Wyrwała się ze - zdawałoby się sytuacji bez wyjścia. Nogi wciąż miała niewładne, ale wystarczyło...być cicho. Skryć się w ciemności, która przysłoniła widok bystrych oczu. Słyszała inkantacje zaklęcie i znieruchomiała, ale odchyliła się ostrożnie w stronę brzegu. Nawet jeśli zaklęcie mu wyszło, nawet jeśli magia ujawniała jej obecność, wokół było wystarczająco starych kamienic i kryjówek, by moc odsłoniła fałszywe ślady.
Oddech powoli zwolnił szaleńczy bieg, a spojrzenie skupiła na mężczyźnie na dole. Nie odzywała się, chociaż gniewny strach, który wcześniej ją ogarniał, ustępował miejsca...czemuś zupełnie innemu. Podciągnęła się bliżej krawędzi, ale nie na tyle by można ją było dostrzec przynajmniej bez pomocy magii). Różdżkę wciąż zaciskała w dłoni, a gniewna rysa przecięła czoła, gdy z góry spojrzała na dwie gnidy, które ruszyły - tym razem w stronę szatyna. Brudny filet zaklęcia, który wystrzelił z jednej z różdżek wywołał zimny dreszcz - Orcumiano - warknęła, tym samym odsłaniając swoją obecność. Walka walką, ale ciskanie klątwą w plecy było... niedopuszczalne. Nie w niego. Jeśli już ktoś miał rzucać w niego klątwami, mogła być to tylko ona. A teraz, gdy dwóch idiotów runęło w dół, a promień zaklęcia minął sylwetkę szatyna... - Rachunek wyrównany - wiedziała, że już widział, gdzie jest. Odsunęła sie od krawędzie nasłuchując. Z różdżką gotową do użycia.
(Jasny umysł na lvl II więc nie rzucam, bo pozwala na przełamanie drętwoty)
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nokturn nie był dla niego domem z powszechnych powodów. Macnair lubował się w owym miejscu ze względu na – o dziwo – względny spokój i tajemnicę, której brakowało w przyległych, londyńskich dzielnicach. Ludzie rozmawiali, ściany miały uszy, a on nie tolerując tego typu postępowań po prostu mijał je szerokim łukiem starając się nie wystawiać na pożarcie plotkarskim lwom. Oziębłość w relacjach nie poprawiałaby sąsiedzkich stosunków podobnie jak nocne rozbijanie się o bary, na które większość nie potrafiła spojrzeć z przymrużeniem oka. Oczywiście nie był na tyle popularny, aby jego temat nie schodził z ust, jednak same krzywe, złośliwe przyglądanie się i szeptanie na ucho wystarczająco nadszarpnęłoby stalowe nerwy.
Mroczne uliczki nie zapraszały swym wyglądem, nie koiły zapachem i przede wszystkim nie były nader gościnne z uwagi na notorycznie obijających się o ściany okolicznych oprychów, ale mimo to posiadały swe odstępy od reguły. Faktycznie prościej było tu spotkać pijanego, brutalnego zachlejmordę, niżeli rozsądnego i pomocnego czarodzieja, jednakże błędem było mierzenie wszystkich jedną miarą. Szatyn w tym wypadku nie chciał źle i reagując agresją na agresję zachował jedynie podstawy samoobrony, która w ów dzielnicy była na wagę złota. Mógł winić los – w końcu znalazł się w złym miejscu i czasie, ale gdyby tak się nie stało, czy dziewczyny jedynym problemem byłby paraliż obu kończyn dolnych? W zasadzie można było prawić o szczęściu, cholernym i nieprzewidywalnym darze, który wyrwał ją z sideł nakręconych, nokturnowskich szczurów. Takowi mieli różne pomysły, a zwykle okaleczenie było najdelikatniejszym z ich wszystkich.
Wschodni język budził w nim same pozytywne emocje. Zdradzając swoje pochodzenie, bądź iście perfekcyjnie wyuczony akcent zdobyła kilka plusów niwelujących plan przedwczesnej śmierci w katuszach. Zaintrygowała go na tyle, że nie zamierzał dłużej się znęcać, jednak nim cała zła aura miałaby odejść w niepamięć oczekiwał przeprosin – długich i szczerych. Pięść odciśnięta na skraju jego nosa nieustannie pulsowała tępym bólem przypominającym o mniej lub bardziej przykrym zajściu, który wówczas sprawiał, iż jego wargi wykrzywiały się już tylko w ironicznym uśmieszku. -Widzę znasz je osobiście i bardzo wnikliwie.- rzucił w odpowiedzi lustrując wzrokiem jej zacięty i pewny siebie wyraz twarzy. Przypominała mu zwierzę walczące o swą leże i niezbędne pożywienie, bez którego nie byłoby w stanie przetrwać długiej, srogiej zimy. Może faktycznie tak było? Może naprawdę negował powierzchowność, a sam takową się teraz wykazał? Miało to znaczenie, ale chodziło o zasady – surowe i niepodważalne. Trofeum było jedną z długiej ich listy.
Różdżka słuchała się go, magia stała za nim. Zaklęcia docierały do przeciwnika z ogromną mocą, jakoby pragnienie otrzymania tego, co oczekiwał wzmacniało jego siłę oraz precyzję. Nigdy nie był perfekcyjny, ale owego wieczora wszystko szło po jego myśli potęgując pewność siebie oraz świadomość, że dziewczyna nie mogła mu tak szybko uciec. Mia wcale nie była gorsza. Wypowiedziane słowa w końcu przyniosły zamierzony efekt, a jasny umysł pomógł w wydostaniu się z sieci trudnej do poskromienia drętwoty. Początkowo nie mógł tego wiedzieć, jednak kiedy tylko rozbłysnęła intensywnym blaskiem i uratowała mu skórę przed oprychami zrozumiał, że poskromienie jej wymagało więcej, jak zwykłych uroków. Czyżby czarna magia miała stać się kluczem do sukcesu?
W chwili gdy smugi światła przecięły powietrze tuż nad jego ramieniem momentalnie odwrócił się za siebie odskakując do tyłu, aby wielka dziura nie porwała i jego w swą „otchłań”. Warknąwszy gniewnie pod nosem zapragnął już tylko wrócić do swojego mieszkania, aby uniknąć dalszej walki – która naciągała – zważywszy, że zbliżał się ranek, a wraz z nim większa liczba gapiów i przypadkowych przechodniów. Nie lubił zamieszania, unikał takowe.
-Szkoda, że nie mój nos.- rzucił donośnie, aby mogła go usłyszeć. -Niedługo sprawdzę, czy wymyśliłaś dobry sposób na te trudne i bolesne przeprosiny.- zażartował nie dając tego po sobie poznać, a następnie ściągnął z niej klątwę i ulotnił się teleportując wprost pod drzwi własnego mieszkania.
/zt
Mroczne uliczki nie zapraszały swym wyglądem, nie koiły zapachem i przede wszystkim nie były nader gościnne z uwagi na notorycznie obijających się o ściany okolicznych oprychów, ale mimo to posiadały swe odstępy od reguły. Faktycznie prościej było tu spotkać pijanego, brutalnego zachlejmordę, niżeli rozsądnego i pomocnego czarodzieja, jednakże błędem było mierzenie wszystkich jedną miarą. Szatyn w tym wypadku nie chciał źle i reagując agresją na agresję zachował jedynie podstawy samoobrony, która w ów dzielnicy była na wagę złota. Mógł winić los – w końcu znalazł się w złym miejscu i czasie, ale gdyby tak się nie stało, czy dziewczyny jedynym problemem byłby paraliż obu kończyn dolnych? W zasadzie można było prawić o szczęściu, cholernym i nieprzewidywalnym darze, który wyrwał ją z sideł nakręconych, nokturnowskich szczurów. Takowi mieli różne pomysły, a zwykle okaleczenie było najdelikatniejszym z ich wszystkich.
Wschodni język budził w nim same pozytywne emocje. Zdradzając swoje pochodzenie, bądź iście perfekcyjnie wyuczony akcent zdobyła kilka plusów niwelujących plan przedwczesnej śmierci w katuszach. Zaintrygowała go na tyle, że nie zamierzał dłużej się znęcać, jednak nim cała zła aura miałaby odejść w niepamięć oczekiwał przeprosin – długich i szczerych. Pięść odciśnięta na skraju jego nosa nieustannie pulsowała tępym bólem przypominającym o mniej lub bardziej przykrym zajściu, który wówczas sprawiał, iż jego wargi wykrzywiały się już tylko w ironicznym uśmieszku. -Widzę znasz je osobiście i bardzo wnikliwie.- rzucił w odpowiedzi lustrując wzrokiem jej zacięty i pewny siebie wyraz twarzy. Przypominała mu zwierzę walczące o swą leże i niezbędne pożywienie, bez którego nie byłoby w stanie przetrwać długiej, srogiej zimy. Może faktycznie tak było? Może naprawdę negował powierzchowność, a sam takową się teraz wykazał? Miało to znaczenie, ale chodziło o zasady – surowe i niepodważalne. Trofeum było jedną z długiej ich listy.
Różdżka słuchała się go, magia stała za nim. Zaklęcia docierały do przeciwnika z ogromną mocą, jakoby pragnienie otrzymania tego, co oczekiwał wzmacniało jego siłę oraz precyzję. Nigdy nie był perfekcyjny, ale owego wieczora wszystko szło po jego myśli potęgując pewność siebie oraz świadomość, że dziewczyna nie mogła mu tak szybko uciec. Mia wcale nie była gorsza. Wypowiedziane słowa w końcu przyniosły zamierzony efekt, a jasny umysł pomógł w wydostaniu się z sieci trudnej do poskromienia drętwoty. Początkowo nie mógł tego wiedzieć, jednak kiedy tylko rozbłysnęła intensywnym blaskiem i uratowała mu skórę przed oprychami zrozumiał, że poskromienie jej wymagało więcej, jak zwykłych uroków. Czyżby czarna magia miała stać się kluczem do sukcesu?
W chwili gdy smugi światła przecięły powietrze tuż nad jego ramieniem momentalnie odwrócił się za siebie odskakując do tyłu, aby wielka dziura nie porwała i jego w swą „otchłań”. Warknąwszy gniewnie pod nosem zapragnął już tylko wrócić do swojego mieszkania, aby uniknąć dalszej walki – która naciągała – zważywszy, że zbliżał się ranek, a wraz z nim większa liczba gapiów i przypadkowych przechodniów. Nie lubił zamieszania, unikał takowe.
-Szkoda, że nie mój nos.- rzucił donośnie, aby mogła go usłyszeć. -Niedługo sprawdzę, czy wymyśliłaś dobry sposób na te trudne i bolesne przeprosiny.- zażartował nie dając tego po sobie poznać, a następnie ściągnął z niej klątwę i ulotnił się teleportując wprost pod drzwi własnego mieszkania.
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nad dachami kamienic mieszkalnych błąkały się gwiazdy Wielkiego Wozu. Lśniły pośród innych blado, niemal niezauważalnie; przez pomarańczową łunę sztucznych świateł mugolskiego Londynu i nielicznych magicznych lamp Nokturnu trudno było dostrzec ciała niebieskie na granatowym niebie, za wyjątkiem coraz bardziej pełnego księżyca. Za kilka dni miał zaokrąglić się w pełni, a wówczas znów będzie miała noc pełną roboty. Zastanawiała się, czy nie powinna odpuścić tej konkretnej pełni. Po tak długim wyjeździe, ponad rocznym, gdzie pracowała niemal na okrągło, z dala od własnego kraju, rodziny i domu, miała przecież prawo zażądać kilku wolnych dni - choć jednego miesiąca bez stawiania czoła krwiożerczym bestiom. Nie dlatego, że się bała, oczywiście. Naturalnie, czuła niepokój przed tym, że anomalie mogą wzmocnić lyknatropów, uczynić ich jeszcze bardziej agresywnymi, jedynie głupiec lekceważy siłę przeciwnika. Miała na tyle doświadczenia i wiedzy o tych bestiach, by być spokojną o własne umiejętności. Wiedziała jednak jak wysokie jest ryzyko, że coś może się stać, że nie wyjdzie z tego cało - a nie mogła sobie pozwolić na niedyspozycję. Nie teraz, nie na dwa dni przez samobójczą misją, z którą mieli wyruszyć do prawdziwego piekła na tym padole łez - do Azkabanu. Rookwood wiedziała, że musi być przygotowana, skoncentrowana i pełna sił, aby tam przeżyć i stamtąd wrócić; nie mogła sobie pozwolić na kontuzję i obolałe mięśnie, czy inne słabości.
Zanim jednak wyruszą, by rzucić się w ramiona śmierci, mieli sporo innych zajęć. Odbudowa Białej Wywerny ruszyła pełną parą, surowce w dużej części zostały zgromadzone, lecz nie wszystkie. Prace szły wolno, mozolnie wolno, zdecydowanie zbyt wolno; budynek dawnej tawerny powinien stać już gotowy, mijało półtorej miesiąca od wydania rozkazu od Czarnego Pana, a mieli ledwie szkielet - tym samym narażali się na gniew swego Pana. Sigrun nie chciała do tego dopuścić; ubiegłego dnia sama wzięła nawet udział w pracach, lecz to za mało. Nie miała dość krzepy w mięśniach, by naprawdę coś wznieść; posiadała jednak różdżkę i wiedziała jak jej użyć. Wiedziała też, że pracowników było zbyt niewielu - lecz na to mogli coś poradzić.
Spojrzenie miała utkwione w niebie, stała oparta o ścianę jakiejś kamienicy, pogrążonej w ciszy i śnie, paląc papierosa. Miała na sobie czarną szatę, ciężkie buty i gruby płaszcz, podszyty futrem i takim też kołnierzem, który naciągnęła mocniej na policzki, gdy mroźne powietrze jęło je szczypać. Czekała tak na Lyannę Zabini, której nazwisko coś jej mówiło - lecz by przypomniała sobie kim ta dziewczyna była, najpierw musiała ujrzeć twarz.
She's lost control
again
Ostatnio zmieniony przez Sigrun Rookwood dnia 01.05.18 23:08, w całości zmieniany 1 raz
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Maj i czerwiec przyniosły w życiu Lyanny sporo zmian. W wyniku wybuchu anomalii zginął jej ojciec i sama też prawie zginęła pod walącym się sufitem. Wróciła do dawnego domu ojca, z niepokojem obserwując sytuację i wielokrotnie zastanawiając się nad naturą i przyczyną tych dziwnych zjawisk. Czym były anomalie? Co je spowodowało? Kiedy (i czy w ogóle) znikną? Choć nie opłakiwała ojca tak, jak powinna robić to dobra córka, chciała poznać przyczyny tych wydarzeń. Nurtowały ją nie tylko dlatego, że sama ucierpiała, ale odczuwała też czysto naukową ciekawość, która domagała się zaspokojenia.
Bardzo możliwe, że to był jeden z powodów, dla których zainteresowała się organizacją zwaną Rycerzami Walpurgii, która walczyła o godne, czystokrwiste wartości, w które sama też wierzyła. Może i była półkrwi, ale za sprawą wpojonych w rodzinie poglądów zawsze wierzyła w wyższość krwi czystej nad brudną. Pogardzała w duchu własną matką, która nie dała jej absolutnie nic poza skazą, bo za jej sprawą nie mogła zostać uznana za pełnoprawną czarownicę czystej krwi, nawet nosząc nazwisko szanowanej rodziny takiej jak Zabini.
Nie wiedziała jeszcze zbyt wiele o życiu organizacji i jej członkach. Byli skupieni wokół Czarnego Pana, o którym zaczynało być słychać także poza szeregami organizacji odkąd spalił pierwszy budynek Białej Wywerny, którą teraz należało odbudować. Oczywiście słyszała o tym pożarze już wcześniej, wieści rozchodziły się szerokim echem, zwłaszcza jeśli to zdarzenie pociągnęło za sobą ofiary wśród aurorów, którzy natrafili na ślad kryjówki rycerzy.
Zdawała sobie sprawę, że to działalność wyjęta spod prawa, ale uczestniczyło jej wielu czarodziejów o pozycjach i nazwiskach o wiele bardziej znakomitszych niż jej. Ona sama miała być tylko pionkiem, ale dowiedziawszy się o tej wzniosłej idei oraz o tym, że popiera ją jej brat, osoba którą darzyła zaufaniem, zdecydowała się dołączyć i zaoferować im swoje umiejętności w zakresie łamania i od niedawna też nakładania klątw.
Ale na razie należało pozyskać ludzi, którzy pomogą w odbudowie miejsca spotkań. Lyanna kilkukrotnie bywała w Wywernie w czasach, kiedy jeszcze nie wiedziała o istnieniu organizacji. Był to przybytek interesujący z tego względu, że parę razy mogła tu dyskretnie nabyć lub sprzedać rzadki przedmiot, który poza Nokturnem budziłby podejrzenia. Musiała sobie jakoś radzić, skoro nigdy nie była pupilką ojca ani rodziny. A teraz dodatkowo miała stać się częścią czegoś większego i musiała być gotowa na poświęcenia i zaangażowanie.
Teraz znów przesuwała się alejką Nokturnu od stóp do głów odziana w czerń. Jej ulubiony kolor pozwalał jej skuteczniej wtopić się w tło i dopasować do mrocznej aury tego miejsca. Po Nokturnie trzeba było umieć się poruszać, żeby mieć szansę wychodzić stąd w jednym kawałku.
Miała się spotkać z Sigrun Rookwood; oczywiście pamiętała ją z Hogwartu, w końcu przez parę lat grały w jednej drużynie quidditcha i niekiedy dzieliły pokój wspólny Ślizgonów. Była prawdopodobnie jedną wielu osób znanych jej z tamtego okresu, z którymi teraz, po latach, miała połączyć ją wspólna idea.
Gdy tylko zobaczyła kobiecą sylwetkę w umówionym miejscu, skinęła jej głową, tylko na moment odsuwając kaptur, by kobieta mogła zobaczyć jej twarz; niezwykle bladą, otoczoną burzą falowanych ciemnych włosów i z subtelnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi.
- Masz na oku kogoś konkretnego? – zapytała, rozglądając się. Nieopodal było widać jedną z podrzędnych spelun; może tam miały szansę znaleźć odpowiedni materiał na budowniczego Wywerny. – Może wystarczy chwilę zaczekać, aż ktoś odpowiedni sam stamtąd wyjdzie.
Lyanna nie zamierzała ryzykować otwartym używaniem czarnej magii na środku ulicy, nawet Nokturnu. Musiały wypatrzeć odpowiedni cel i nakłonić go, by wszedł w jeden z bocznych zaułków. Sigrun zapewne miała już jakiś plan; tak przynajmniej zakładała Lyanna.
Bardzo możliwe, że to był jeden z powodów, dla których zainteresowała się organizacją zwaną Rycerzami Walpurgii, która walczyła o godne, czystokrwiste wartości, w które sama też wierzyła. Może i była półkrwi, ale za sprawą wpojonych w rodzinie poglądów zawsze wierzyła w wyższość krwi czystej nad brudną. Pogardzała w duchu własną matką, która nie dała jej absolutnie nic poza skazą, bo za jej sprawą nie mogła zostać uznana za pełnoprawną czarownicę czystej krwi, nawet nosząc nazwisko szanowanej rodziny takiej jak Zabini.
Nie wiedziała jeszcze zbyt wiele o życiu organizacji i jej członkach. Byli skupieni wokół Czarnego Pana, o którym zaczynało być słychać także poza szeregami organizacji odkąd spalił pierwszy budynek Białej Wywerny, którą teraz należało odbudować. Oczywiście słyszała o tym pożarze już wcześniej, wieści rozchodziły się szerokim echem, zwłaszcza jeśli to zdarzenie pociągnęło za sobą ofiary wśród aurorów, którzy natrafili na ślad kryjówki rycerzy.
Zdawała sobie sprawę, że to działalność wyjęta spod prawa, ale uczestniczyło jej wielu czarodziejów o pozycjach i nazwiskach o wiele bardziej znakomitszych niż jej. Ona sama miała być tylko pionkiem, ale dowiedziawszy się o tej wzniosłej idei oraz o tym, że popiera ją jej brat, osoba którą darzyła zaufaniem, zdecydowała się dołączyć i zaoferować im swoje umiejętności w zakresie łamania i od niedawna też nakładania klątw.
Ale na razie należało pozyskać ludzi, którzy pomogą w odbudowie miejsca spotkań. Lyanna kilkukrotnie bywała w Wywernie w czasach, kiedy jeszcze nie wiedziała o istnieniu organizacji. Był to przybytek interesujący z tego względu, że parę razy mogła tu dyskretnie nabyć lub sprzedać rzadki przedmiot, który poza Nokturnem budziłby podejrzenia. Musiała sobie jakoś radzić, skoro nigdy nie była pupilką ojca ani rodziny. A teraz dodatkowo miała stać się częścią czegoś większego i musiała być gotowa na poświęcenia i zaangażowanie.
Teraz znów przesuwała się alejką Nokturnu od stóp do głów odziana w czerń. Jej ulubiony kolor pozwalał jej skuteczniej wtopić się w tło i dopasować do mrocznej aury tego miejsca. Po Nokturnie trzeba było umieć się poruszać, żeby mieć szansę wychodzić stąd w jednym kawałku.
Miała się spotkać z Sigrun Rookwood; oczywiście pamiętała ją z Hogwartu, w końcu przez parę lat grały w jednej drużynie quidditcha i niekiedy dzieliły pokój wspólny Ślizgonów. Była prawdopodobnie jedną wielu osób znanych jej z tamtego okresu, z którymi teraz, po latach, miała połączyć ją wspólna idea.
Gdy tylko zobaczyła kobiecą sylwetkę w umówionym miejscu, skinęła jej głową, tylko na moment odsuwając kaptur, by kobieta mogła zobaczyć jej twarz; niezwykle bladą, otoczoną burzą falowanych ciemnych włosów i z subtelnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi.
- Masz na oku kogoś konkretnego? – zapytała, rozglądając się. Nieopodal było widać jedną z podrzędnych spelun; może tam miały szansę znaleźć odpowiedni materiał na budowniczego Wywerny. – Może wystarczy chwilę zaczekać, aż ktoś odpowiedni sam stamtąd wyjdzie.
Lyanna nie zamierzała ryzykować otwartym używaniem czarnej magii na środku ulicy, nawet Nokturnu. Musiały wypatrzeć odpowiedni cel i nakłonić go, by wszedł w jeden z bocznych zaułków. Sigrun zapewne miała już jakiś plan; tak przynajmniej zakładała Lyanna.
Maj tysiąć dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku zmienił wiele także i w życiu Sigrun Rookwood. Po półtora rocznej nieobecności powróciła do kraju, by wstąpić w szeregi Rycerzy Walpurgii. Tak, jak i Lyanna była więc ich częścią od niedawna, bardzo krótko, aż zbyt krótko. Zaledwie miesiąc dłuzej od niej, to niewiele, obie były właściwie nowicjuszkami. Tyle, że Sigrun nie mogła sobie tego przebaczyć, pluła sobie nieustannie w brodę, że zgodziła się w ogóle wyjechać do pieprzonej Rumunii - inaczej zjawiłaby się u boku Czarnego Pana odkąd tylko pojawił się w Anglii i jął werbować dawnych, szkolnych przyjaciół i stworzyć organizację, którą nazwał Rycerzami Walpurgii. Byłaby w zdecydowanie innym miejscu niż teraz (we własnych wyobrażeniach miałaby teraz na swoim przedramieniu Mroczny Znak, lecz co się odwlecze, to nie uciecze...) i władałaby potężniejszymi mocami, niż te, które posiadała. W przeciwieństwie do Lyanny wiedziała kim jest Czarny Pan, znała jego prawdziwe nazwiski, znała jego - jedynie pozornie, bo nikt tak naprawdę go nie znał. W latach szkolnych była częścią świty Toma Riddle'a, mogła się od niego uczyć i go podziwiać - był niezwykłym młodzieńcem i czarodziejem. O wiele bardziej utelntowanym niż ktokolwiek z nich, niezrównanie bystrym i inteligentnym.
A teraz posiadł moce, o których Sigrun nawet nie śniła.
Zaszczytem było móc mu służyć i Rookwood miała zamiar czynić to wiernie i z zapałem. Zdecydowała się więc na bardzo czynny udział w procesie odbudowy Białej Wywerny, bo taki był jego rozkaz. Mieli do tego za mało ludzi, musiała więc zrobić co w jej mocy, by na placu budowy pojawiło się ich więcej. Dlatego też spotkała się z Lyanną Zabini.
Dziewczyna zjawiła się prędko, przyciągając do siebie spojrzenie Rookwood: była tak drobna i delikatna, zbyt wątła jak na gust Sigrun. Połączyła jednak nazwisko z twarzą i przypomniała sobie skąd ją zna. Obie zostały w Hogwarcie przydzielone do domu Węża i grały w drużynie Squidditcha Slytherinu. Pamiętała jednak jak Zabini była zwinna i szybka na boisku, dobrze spisywała się jako szukająca. Miała nadzieję, że ten spryt tkwił w niej do dziś. Nie za dobrze zapadła jej w pamięć, stosunki miały raczej obojętne, pomijając awantury, kiedy Zabini nie złapała znicza. Taki juz los kapitana.
- Tak. Mieszka tutaj - odpowiedziała jedynie, brodą wskazując na sąsiednie drzwi. - Właśnie to robimy - wyjaśniła Sigrun, wciąż paląc papierosa, zdawała się nieco znużona. - Jeśli go nie ma, to trudno. Mężczyzn tu nie brakuje - dodała jeszcze, by rozwiać wszelkie wątpliwości Zabini.
Trwały w tym miejscu jeszcze kilka minut. Rookwood cierpliwie ćmiła papierosa, jednego za drugim, lecz gdy skrzypnęły drzwi rzuciła niedopałek w zaspę śniegu i kiwnęła głową na Zabini, by przygotowała różdzkę. Mogła nie zdecydować się na czarną magię, lecz winna była wspomóc ją czarami - jeśli zajdzie taka potrzeba. Zza drzwi wyłoniła się męska, barczysta sylwetka. Czarodziej zamknął za sobą drzwi zaklęciem, nawet nie spojrzał na czarownice stojące kilka metrów dalej i ruszył w przeciwną stronę - spokojny o swoje bezpieczeństwo pod własnym domem.
Rookwood uniosła różdzkę, wycelowała w nią w męskie plecy i szepnęła pewnie: - Imperio.
A teraz posiadł moce, o których Sigrun nawet nie śniła.
Zaszczytem było móc mu służyć i Rookwood miała zamiar czynić to wiernie i z zapałem. Zdecydowała się więc na bardzo czynny udział w procesie odbudowy Białej Wywerny, bo taki był jego rozkaz. Mieli do tego za mało ludzi, musiała więc zrobić co w jej mocy, by na placu budowy pojawiło się ich więcej. Dlatego też spotkała się z Lyanną Zabini.
Dziewczyna zjawiła się prędko, przyciągając do siebie spojrzenie Rookwood: była tak drobna i delikatna, zbyt wątła jak na gust Sigrun. Połączyła jednak nazwisko z twarzą i przypomniała sobie skąd ją zna. Obie zostały w Hogwarcie przydzielone do domu Węża i grały w drużynie Squidditcha Slytherinu. Pamiętała jednak jak Zabini była zwinna i szybka na boisku, dobrze spisywała się jako szukająca. Miała nadzieję, że ten spryt tkwił w niej do dziś. Nie za dobrze zapadła jej w pamięć, stosunki miały raczej obojętne, pomijając awantury, kiedy Zabini nie złapała znicza. Taki juz los kapitana.
- Tak. Mieszka tutaj - odpowiedziała jedynie, brodą wskazując na sąsiednie drzwi. - Właśnie to robimy - wyjaśniła Sigrun, wciąż paląc papierosa, zdawała się nieco znużona. - Jeśli go nie ma, to trudno. Mężczyzn tu nie brakuje - dodała jeszcze, by rozwiać wszelkie wątpliwości Zabini.
Trwały w tym miejscu jeszcze kilka minut. Rookwood cierpliwie ćmiła papierosa, jednego za drugim, lecz gdy skrzypnęły drzwi rzuciła niedopałek w zaspę śniegu i kiwnęła głową na Zabini, by przygotowała różdzkę. Mogła nie zdecydować się na czarną magię, lecz winna była wspomóc ją czarami - jeśli zajdzie taka potrzeba. Zza drzwi wyłoniła się męska, barczysta sylwetka. Czarodziej zamknął za sobą drzwi zaklęciem, nawet nie spojrzał na czarownice stojące kilka metrów dalej i ruszył w przeciwną stronę - spokojny o swoje bezpieczeństwo pod własnym domem.
Rookwood uniosła różdzkę, wycelowała w nią w męskie plecy i szepnęła pewnie: - Imperio.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Lyanna i wcześniej słyszała o pewnych zdarzeniach, jak pożar w Białej Wywernie czy tajemnicze zgony i zaginięcia, ale dopiero kilka dni temu dowiedziała się, że za wieloma z tych zdarzeń stali oni – Rycerze Walpurgii, czarodzieje o radykalnych poglądach, którzy nie chcieli kryć się jak myszy po kątach przed pleniącymi się wszędzie mugolami. Którzy chcieli zadbać o czystość rasy czarodziejów i o to, by czarodzieje po wiekach ukrycia wyszli z cienia i sięgnęli po to, co im zależne. Sama zawsze wyznawała antymugolskie poglądy, wpojone jej jeszcze przez ojca. Mugole zawsze jawili jej się jako istoty prymitywne i nie dostrzegające prawdziwego oblicza świata, wolące wmawiać sobie, że magia nie istnieje, by nie psuć sobie własnej wizji świata w którym dla czarodziejów i magicznych istot nie ma miejsca.
Sama Lyanna dopiero starała się odnaleźć w organizacji oraz w tym zmieniającym się, owładniętym anomaliami świecie. Obserwowała, starając się zachować czujność, bo jeszcze nie wiedziała, komu może zaufać. Wiedziała już, że dla sprawy będzie musiała być gotowa na wiele, że prawdopodobnie nie raz będzie musiała przekroczyć moralnie akceptowalne granice.
Dzisiejsza akcja mająca na celu pozyskanie budowniczych Wywerny miała być zaledwie początkiem, jej pierwszym zadaniem na rzecz organizacji, pierwszym sprawdzianem jej determinacji i chęci pomocy sprawie.
Choć jej umiejętności miotlarskie nie były już tak dobre jak w Hogwarcie, nadal pozostała spostrzegawcza i zwinna. Oczy, które kiedyś wypatrywały znicza, teraz czujnie obserwowały ponurą ulicę w towarzystwie dawnej kapitan szkolnej drużyny Ślizgonów. Jakoś nie dziwiło jej, że Sigrun Rookwood też została rycerzem.
Skinęła głową na jej słowa.
- Na pewno znajdziemy kogoś odpowiedniego do naszych celów – przytaknęła. Na Nokturnie nie brakowało silnych, zaradnych ludzi wyjętych spod prawa, którzy mogli dobrze się spisać przy pracach budowlanych. Te wciąż nie były na dostatecznie zaawansowanym poziomie z tego, co było jej wiadomo. Budynek nadal nie był całkowicie ukończony.
Stała spokojnie, prawie się nie poruszając. Obserwowała otoczenie spod kaptura, dłoń zaciskając na schowanej w kieszeni różdżce, gotowa wyjąć ją gdy tylko zajdzie konieczność użycia magii. Po kilku minutach oczekiwania drzwi skrzypnęły; dostrzegła lekki ruch Rookwood i dyskretnie dobyła różdżki, dostrzegając barczystą sylwetkę mężczyzny. W ciemności nie widziała wyraźnie jego twarzy, ale z pewnością był wysoki oraz szeroki jak one dwie razem wzięte. Idealnie.
Usłyszała szeptaną inkantację i uniosła lekko brwi; Rookwood zdecydowała się na zaklęcie bardzo potężnego kalibru, musiała czuć się tutaj bardzo pewnie. Lyanna do tej pory zawsze była bardzo ostrożna, jeśli chodzi o czarną magię i ukrywała fakt jej znajomości, bo nie spieszyło jej się za kratki, ale ostatecznie na Nokturnie każdy miał coś na sumieniu, a aurorzy raczej nie byli tu częstym zjawiskiem. Kiedy ostatnim razem naszli społeczność Nokturnu, zapłacili za to bardzo wysoką cenę.
Ale zaklęcie Imperius było nie tylko potężnym, ale i trudnym zaklęciem. Z pewnością przekraczającym wciąż początkujące umiejętności Lyanny, choć czytała o nim w teorii. Ta jednak nie gwarantowała umiejętności praktycznych; nawet zaklęcie Rookwood, z pewnością bieglejszej w czarnej magii, nie powiodło się, bo mężczyzna wciąż szedł jak gdyby nigdy nic, nieświadomy tego, czego właśnie uniknął.
Lyanna postanowiła zatrzymać go w inny sposób, zanim im ucieknie.
- Servio – wyszeptała ledwie słyszalnie. – Stój.
Mogła się tylko zastanawiać, jak Sigrun zmusi go do współpracy. Imperiusem? Czy może będą zmuszone użyć perswazji? Nie wiedziała, jak do tej pory Rookwood załatwiała tego typu sprawy, ani jak robili to inni. Skądś musieli przecież pozyskać surowce i ludzi, by zbudować nową Wywernę. Wątpiła, by wszyscy pomagali im ot tak.
Sama Lyanna dopiero starała się odnaleźć w organizacji oraz w tym zmieniającym się, owładniętym anomaliami świecie. Obserwowała, starając się zachować czujność, bo jeszcze nie wiedziała, komu może zaufać. Wiedziała już, że dla sprawy będzie musiała być gotowa na wiele, że prawdopodobnie nie raz będzie musiała przekroczyć moralnie akceptowalne granice.
Dzisiejsza akcja mająca na celu pozyskanie budowniczych Wywerny miała być zaledwie początkiem, jej pierwszym zadaniem na rzecz organizacji, pierwszym sprawdzianem jej determinacji i chęci pomocy sprawie.
Choć jej umiejętności miotlarskie nie były już tak dobre jak w Hogwarcie, nadal pozostała spostrzegawcza i zwinna. Oczy, które kiedyś wypatrywały znicza, teraz czujnie obserwowały ponurą ulicę w towarzystwie dawnej kapitan szkolnej drużyny Ślizgonów. Jakoś nie dziwiło jej, że Sigrun Rookwood też została rycerzem.
Skinęła głową na jej słowa.
- Na pewno znajdziemy kogoś odpowiedniego do naszych celów – przytaknęła. Na Nokturnie nie brakowało silnych, zaradnych ludzi wyjętych spod prawa, którzy mogli dobrze się spisać przy pracach budowlanych. Te wciąż nie były na dostatecznie zaawansowanym poziomie z tego, co było jej wiadomo. Budynek nadal nie był całkowicie ukończony.
Stała spokojnie, prawie się nie poruszając. Obserwowała otoczenie spod kaptura, dłoń zaciskając na schowanej w kieszeni różdżce, gotowa wyjąć ją gdy tylko zajdzie konieczność użycia magii. Po kilku minutach oczekiwania drzwi skrzypnęły; dostrzegła lekki ruch Rookwood i dyskretnie dobyła różdżki, dostrzegając barczystą sylwetkę mężczyzny. W ciemności nie widziała wyraźnie jego twarzy, ale z pewnością był wysoki oraz szeroki jak one dwie razem wzięte. Idealnie.
Usłyszała szeptaną inkantację i uniosła lekko brwi; Rookwood zdecydowała się na zaklęcie bardzo potężnego kalibru, musiała czuć się tutaj bardzo pewnie. Lyanna do tej pory zawsze była bardzo ostrożna, jeśli chodzi o czarną magię i ukrywała fakt jej znajomości, bo nie spieszyło jej się za kratki, ale ostatecznie na Nokturnie każdy miał coś na sumieniu, a aurorzy raczej nie byli tu częstym zjawiskiem. Kiedy ostatnim razem naszli społeczność Nokturnu, zapłacili za to bardzo wysoką cenę.
Ale zaklęcie Imperius było nie tylko potężnym, ale i trudnym zaklęciem. Z pewnością przekraczającym wciąż początkujące umiejętności Lyanny, choć czytała o nim w teorii. Ta jednak nie gwarantowała umiejętności praktycznych; nawet zaklęcie Rookwood, z pewnością bieglejszej w czarnej magii, nie powiodło się, bo mężczyzna wciąż szedł jak gdyby nigdy nic, nieświadomy tego, czego właśnie uniknął.
Lyanna postanowiła zatrzymać go w inny sposób, zanim im ucieknie.
- Servio – wyszeptała ledwie słyszalnie. – Stój.
Mogła się tylko zastanawiać, jak Sigrun zmusi go do współpracy. Imperiusem? Czy może będą zmuszone użyć perswazji? Nie wiedziała, jak do tej pory Rookwood załatwiała tego typu sprawy, ani jak robili to inni. Skądś musieli przecież pozyskać surowce i ludzi, by zbudować nową Wywernę. Wątpiła, by wszyscy pomagali im ot tak.
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Wieści o dziwnych zgonach i zaginięciach, czaszkach, przez które prześlizgiwał się wąż, do Rookwood nie dotarły. Była zbyt daleko. Listy ojca czytała niezbyt uważnie, tym bardziej nie czytywała gazet - nie znała na języka rumuńskiego choćby na poziomie podstawowym, aby mogła zrozumieć co jest w nich napisane. Wszystkiego dowiedziała się z opowieści Mulcibera, juz po powrocie do kraju. Mogłaby się nawet na niego gniewac, że tak długo zwlekał z powiadomieniem jej, lecz przecież nie miał takiego obwiązku - mogła nie wyjeżdżać. Lepiej późno, niż później, albo i wcale. Wiedział, że Rookwood ma jedyne odpowiednie poglądy na sprawę czystości krwi. Wierzyła w jej wyższość nad brudną, nad mugolami, których nienawidziła szczerze. Nienwiść tę, niczym jad, wsączył w jej serce ojciec, podobnie jak w przypadku Lyanny. Rookwoodowie, choć nie mogli poszczycić się szlachectwem krew mieli czystą i od wieków dbali, by członkowie rodziny nie mieszali się z mugolami. Mugolacy byli jednak niczym plaga szarańczy, czarodzieje się z nimi bratali, więc i w ich krwi pojawiła się nieznaczna skaza.
Nie zamierzali jednak pozwolić na dalsze mieszanie się kwi.
Dzięki Czarnemu Panu nadejdzie jednak temu kres. Skończy się panowanie mugoli nad światem, który był należny czarodziejem. Skończy się żywot w ich cieniu, gdzie skrępowani kodeksem tajności, musieli ukrywać swe istnienie. Rookwood zawsze świadomość, że muszą żyć niczym szczury w świecie, który im się nalezał, zawsze doprowadzała do szału. Nie wahała się więc przed dołączeniem do Rycerzy Walpurgii. Decyzję podjęła natychmiast. Chciała walczyć. Pragnęła triumfu czarodziejów nad szlamem.
Pragnęła rozlewu krwi. Tego zwłaszcza.
- No tak - mruknęła jedynie na słowa Lyanny, wypuszczając kłąb szarego dymu spomiędzy warg. - Musimy znaleźć - dodała jeszcze. Choćby miały błąkać się po uliczkach Śmiertelnego Nokturnu aż do rana w poszukiwaniu budowniczych, próbując trafić ich zaklęciem Imperio - uczynią to. Miały obowiązek stanąć na głowie, a wykonać rozkaz wydany przez Czarnego Pana.
W przeciwieństwo do Zabini Sigrun nie wahała się przed sięgnięciem po czarną magię. Nie władała nią na tyle biegle, jakby sobie tego życzyła, zaklęcia niewybaczalne stanowiły dla niej wyzwanie, lecz praktyka czyni mistrza, czyż nie? Skrzywiła się znacznie, gdy kraniec jej różdżki rozbłysł i zgasł - promień klątwy nie pomknął mężczyźnie. A przynajmniej nie ten czerwony, niewybaczalny, Lyanna bowiem zdecydowała się rzucić własne zaklęcie, ułatwiając im zadanie.
Mężczyzna przystanął w miejscu, posłusznie, w bezruchu.
- Imperio - spróbowała znów, szepcząc inkantację niewybaczalnego zaklęcia.
Nie zamierzali jednak pozwolić na dalsze mieszanie się kwi.
Dzięki Czarnemu Panu nadejdzie jednak temu kres. Skończy się panowanie mugoli nad światem, który był należny czarodziejem. Skończy się żywot w ich cieniu, gdzie skrępowani kodeksem tajności, musieli ukrywać swe istnienie. Rookwood zawsze świadomość, że muszą żyć niczym szczury w świecie, który im się nalezał, zawsze doprowadzała do szału. Nie wahała się więc przed dołączeniem do Rycerzy Walpurgii. Decyzję podjęła natychmiast. Chciała walczyć. Pragnęła triumfu czarodziejów nad szlamem.
Pragnęła rozlewu krwi. Tego zwłaszcza.
- No tak - mruknęła jedynie na słowa Lyanny, wypuszczając kłąb szarego dymu spomiędzy warg. - Musimy znaleźć - dodała jeszcze. Choćby miały błąkać się po uliczkach Śmiertelnego Nokturnu aż do rana w poszukiwaniu budowniczych, próbując trafić ich zaklęciem Imperio - uczynią to. Miały obowiązek stanąć na głowie, a wykonać rozkaz wydany przez Czarnego Pana.
W przeciwieństwo do Zabini Sigrun nie wahała się przed sięgnięciem po czarną magię. Nie władała nią na tyle biegle, jakby sobie tego życzyła, zaklęcia niewybaczalne stanowiły dla niej wyzwanie, lecz praktyka czyni mistrza, czyż nie? Skrzywiła się znacznie, gdy kraniec jej różdżki rozbłysł i zgasł - promień klątwy nie pomknął mężczyźnie. A przynajmniej nie ten czerwony, niewybaczalny, Lyanna bowiem zdecydowała się rzucić własne zaklęcie, ułatwiając im zadanie.
Mężczyzna przystanął w miejscu, posłusznie, w bezruchu.
- Imperio - spróbowała znów, szepcząc inkantację niewybaczalnego zaklęcia.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'k10' : 9
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'k10' : 9
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Zabini też unikali mieszania się z nieczystą krwią, a jej ojciec uczynił to zupełnie niechcący – został podle oszukany przez Francuzkę podającą się za czarownicę czystej krwi, a prawda wyszła na jaw zbyt późno, kiedy Lyanna już była na świecie. To właśnie dlatego nigdy nie potrafił jej pokochać i w pełni zaakceptować, nawet jeśli nie odprawił jej wraz z matką, a zatrzymał, dał nazwisko i start w życie, a także wpoił odpowiednie wartości. Lyanna nigdy nie identyfikowała się z innymi czarodziejami półkrwi, którzy byli bardzo zróżnicowani, jeśli chodzi o poglądy czy proporcje magicznej krwi. Nie zamierzała stawiać się w jednym szeregu z tymi, których jedno z rodziców było mugolem lub mugolakiem. Może i była półkrwi, ale wierzyła, że konfiguracja krwi czystej i półkrwi nadal jest czymś lepszym, niż konfiguracja z krwią mugolską. Patrzyła na szlam i mieszańców z góry, aspirowała do grona tych lepszych, obracała się wśród czystokrwistych. Była prawdziwą Ślizgonką, choć jej poglądy ograniczały się dotychczas głównie do myśli i słów. Nigdy nikogo nie zabiła, rozlew krwi jej nie pociągał. O wiele bardziej nęciła ją wizja wywyższenia się i dominacji rasy czarodziejów aniżeli zabijania, w gruncie rzeczy nie była okrutna, choć często wyobrażała sobie, co zrobiłaby tamtemu mugolowi, który lata temu ją zranił, gdyby wtedy była dorosła i potrafiła to, co teraz. Chciała czuć moc i nie musieć się bać ani kryć po kątach. Chciała, by bycie czarodziejem było powodem do dumy, nie czymś, co dla dobra mugoli spychano na margines i pętano zasadami tajności. Nie chciała, żeby szlam kalał dobrą magiczną krew.
- Znajdziemy – zapewniła. – Już prawie mamy. – Skoncentrowała uwagę na mężczyźnie, którego próbowała trafić zaklęciem, by zatrzymał się w miejscu i nie uciekł im zbyt prędko. Nawet nie zauważył, kiedy trafiło go jej Servio, ale wiedziała, że było udane, bo nieznajomy natychmiast przystanął, czując wewnętrzny przymus wykonania rozkazu. Niestety za użycie czarnej magii zapłaciła wysoką cenę; nagle poczuła nieznośną słabość, zakręciło jej się w głowie i zachwiała się, odczuwając ćmiący ból w skroniach oraz wyraźny ubytek sił. Niestety tak często kończyło się korzystanie z tej magii. Wysysała siły i nie była obojętna dla czarodzieja, który próbował posiąść tę zakazaną sztukę.
Ale nie zamierzała przyznawać się do tej słabości. Ciemności i kaptur z pewnością dodatkowo maskowały to, że jeszcze bardziej pobladła. Zmusiła się jednak, by zignorować tę niedogodność i pozostać całkowicie skupioną na zadaniu; mogła zauważyć, że Rookwood znów nie udał się Imperius, ale choćby miały próbować do rana, musiały zdobyć budowniczego Wywerny.
- Może jak go unieruchomię pójdzie ci lepiej? – zapytała szeptem, a kącik jej ust lekko drgnął. Może była odrobinę uszczypliwa, ale nie różniło się to od ich dawnych relacji w drużynie quidditcha, gdzie to głównie Rookwood była tą, która wypominała zawodnikom ewentualne porażki podczas meczów i treningów. – Petryficus totalus – wyszeptała, próbując skuteczniej powalić i unieruchomić mężczyznę, zanim wyrwie się spod władzy Servio i zacznie uciekać.
| 204-45=159 (-10 do rzutu)
- Znajdziemy – zapewniła. – Już prawie mamy. – Skoncentrowała uwagę na mężczyźnie, którego próbowała trafić zaklęciem, by zatrzymał się w miejscu i nie uciekł im zbyt prędko. Nawet nie zauważył, kiedy trafiło go jej Servio, ale wiedziała, że było udane, bo nieznajomy natychmiast przystanął, czując wewnętrzny przymus wykonania rozkazu. Niestety za użycie czarnej magii zapłaciła wysoką cenę; nagle poczuła nieznośną słabość, zakręciło jej się w głowie i zachwiała się, odczuwając ćmiący ból w skroniach oraz wyraźny ubytek sił. Niestety tak często kończyło się korzystanie z tej magii. Wysysała siły i nie była obojętna dla czarodzieja, który próbował posiąść tę zakazaną sztukę.
Ale nie zamierzała przyznawać się do tej słabości. Ciemności i kaptur z pewnością dodatkowo maskowały to, że jeszcze bardziej pobladła. Zmusiła się jednak, by zignorować tę niedogodność i pozostać całkowicie skupioną na zadaniu; mogła zauważyć, że Rookwood znów nie udał się Imperius, ale choćby miały próbować do rana, musiały zdobyć budowniczego Wywerny.
- Może jak go unieruchomię pójdzie ci lepiej? – zapytała szeptem, a kącik jej ust lekko drgnął. Może była odrobinę uszczypliwa, ale nie różniło się to od ich dawnych relacji w drużynie quidditcha, gdzie to głównie Rookwood była tą, która wypominała zawodnikom ewentualne porażki podczas meczów i treningów. – Petryficus totalus – wyszeptała, próbując skuteczniej powalić i unieruchomić mężczyznę, zanim wyrwie się spod władzy Servio i zacznie uciekać.
| 204-45=159 (-10 do rzutu)
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Uliczki przy kamienicach mieszkalnych
Szybka odpowiedź