Wydarzenia


Ekipa forum
Główne ognisko
AutorWiadomość
Główne ognisko [odnośnik]26.09.15 22:23
First topic message reminder :

Główne ognisko

Stos beli otoczony kamieniami na piasku jest miejscem, w którym co roku na cały tydzień rozpala się jedno z największych ognisk w Anglii  - podczas otwarcia organizowanego przez rodzinę Prewettów tygodniowego festiwalu celebrującego lato, miłość oraz płodność natury. Celebracje w tym okresie rozpoczynają się wieczorami i trwają aż do białego rana. W okół ogniska odbywają się nieskrępowane tańce; bose stopy, zwiewne stroje, podczas święta każdemu wolno więcej. Przy głównym ognisku śpiewają najwięksi artyści, przypominając słowa dawno zapomnianych irlandzkich ballad. 

Główne ognisko

Główne ognisko w Weymouth jak co roku rozpalone zostało na stosie złożonym z drewien wszystkich gatunków drzew rosnących w całej Wielkiej Brytanii; od wieków podkreślało rolę matki ziemi, matki wielkiego Lugha, strzegącej całej Wyspy, dziś miało wymiar podwójny - symbolizowało także jedność kraju zagrabionego przez oszalałych z nienawiści zbrodniarzy, oddawało cześć każdemu zakątkowi zranionemu przez kolejne bezmyślne rzezie urządzane w imię nierealnych idei. To na jego tle przemówić miał nestor rodu Prewett, sir Archibald, otwierając uroczyste świętowanie.

W kolejne dni, gdy tylko zaczynało zmierzchać, rozpoczynano kolejne obrzędy od próśb wznoszonych do pogrzebanej w zaświatach pięknej Caer - próśb o pokój dla kraju, o rozsądek dla tych, którzy go utracili i odwagę dla tych, którzy się bali. O jedność, która miała uchronić świat przed szaleństwem. Każdego dnia rozpoczynał je kto inny, za każdym razem była to jednak osoba zasłużona dla czarodziejskiego świata. Pierwszy dzień otwarty został przez Archibalda Prewetta, kolejne przez starą wiedźmę ze starszyzny jego rodu, wypędzonych sędziów Wizengamotu, którzy do końca pozostali na straży sprawiedliwości, dawnych mówców i polityków, filiozofów, naukowców i mędrców. Każda przemowa kończyła się ciśnięciem w sięgające nieba płomienie wieńca złożonego z innych kwiatów, symbolizujących kolejne ważne wartości: miłość, nadzieję, wiarę, sprawiedliwość, pokój, radość, współczucie, gościnność, uczynność, odwagę, poświęcenie, rodzinę, mądrość i szacunek. Wieniec nasączony specjalnym wywarem wywoływał widowiskowy wybuch i taniec płomieni, a tuż po nim z płomieni wylatywał śniący za dnia Fawkes, zachwycając swoim widokiem zgromadzonych gości. Wielki ptak wydawał się w tym okresie u szczytu swojej formy, przypominał złotego łabędzia. Lśniące ogniste pióra mieniły się na czerniejącym niebie, a jego pieśń pomagała odpocząć zmęczonym, zmężnieć wystraszonym i powstać niepocieszonym.

O zmierzchu, na rozpoczęcie, czarodzieje tańczyli wokół głównego ogniska w kręgu, trzymając się za dłonie. O świcie taniec ten powtarzano, lecz zamiast wzajemnych uścisków mieli w rękach pochodnie, które symbolicznie rozganiały nocne mroki i przywoływały słońce. Tańce i zabawy przy ognisku odbywały się całą noc nieprzerwanie.

Wśród świętujących czarodziejów krążyły ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.

Polowania
Do przygotowania rozdawanej przy jarmarku strawy wykorzystuje się mięso dziczyzny ustrzelonej w trakcie polowań urządzanych tuż przed świtem. Dzień w dzień urządzane są zbiorowe pościgi za zwierzyną, w trakcie których czarodzieje rywalizują o tytuł króla polowania. Tytuł przypada czarodziejowi, który dopadnie największą lub najrzadszą, w obu przypadkach najcenniejszą zdobycz. Codziennie o zmierzchu przy głównym ognisku następuje koronacja zwycięzcy z dnia poprzedniego. Jego skronie zdobi się wieńcem z plecionych liści laurowych, pozostali uczestnicy otrzymują sosnową gałązkę.

Jeżeli gracz wybranego przez siebie dnia uda się na polowanie w jakimkolwiek temacie w trakcie i w obrębie festiwalu i upoluje zwierzynę rozpoczyna w ten sposób rywalizację o tytuł króla polowania. Pozostali gracze udający się na polowanie w przeciągu realnych dwóch tygodni od momentu zgłoszenia udanego polowania w niniejszym temacie (tryumfalnego powrotu postaci ze zwierzyną z wyraźnym oznaczeniem daty) muszą przybrać tą samą datę. Rywalizacja kończy się po upływie dwóch realnych tygodni. Postać, która upoluje najrzadszą zwierzynę przyjmuje tytuł króla polowania i zostaje koronowana w trakcie kolejnego zmierzchu wieńcem plecionym z liścia laurowego.

Jednego dnia można wyruszyć na polowanie tylko raz.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:45, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Główne ognisko - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Główne ognisko [odnośnik]22.10.20 19:36
Cienie ślizgały się po kamieniach otaczających potężne palenisko. W tym roku brakowało dziewcząt tańczących wokół, brakowało wianków splatanych z marzeń i łowionych przez silne dłonie nadziei. Pamiętała melodie tych śpiewów, zapach rozkwitających kwiatów i moc fantazji snutych długo, długo aż do świtu. Wczorajsze pragnienia nie miały jednak nic wspólnego z dzisiejszymi. Czy stała się inną postacią? Możliwe, że dorosła, że delikatne ciało wzmocniły nowe wejrzenia duszy. Kruchość stała się pozorna, kiedy tkwiące głęboko w sercu pożary nagle okazały się prawdziwe. Realnie parzące. Dawne beztroski w niczym nie przypominały grozy ostatnich miesięcy. Dla niej czas ten stał się wyjątkowo przełomowy, niemożliwe wręcz oczyszczający. Rytualne przeżywanie bliskości żywiołu ognia nie miało być pożegnaniem z pogwałconym dziedzictwem. Nie miało też być żadną tradycyjną celebracją słonecznej pory i miłości. Zgłębiała siebie, te nowe odsłony, które jeszcze zeszłego lata wydawały się kuriozalną, oburzającą wizją. Miała być teraz żoną lorda, a stała się buntowniczką. Choć płaszcz lęku ciężko spływał po jej plecach, wreszcie zdołała pojąć, że nie żałuje. Chciała więc trwać przy ognisku dalej, czuwać, rozmawiać z żywiołem, ogrzewać się zupełnie nową formą energii. Albo właśnie poznaną do samej głębi, bo przecież dorastała, oswajając się z płomieniem. I nim też się stała. Nikt nie musiał znać tych spojrzeń, nikt nie musiał pojmować klucza, który otwierał właściwie ścieżki interpretacji. Potrzebowała poznać się z samą sobą. Rozgromić niepewności i wznieść się wyżej. Bliscy jej potrzebowali, więc pragnęła rozdmuchać czas płaczu i wszelkiej niepewności. Wysłuchała również tej słodkiej nostalgii. Musiała tu wrócić i oparzyć oczy. Czuła, że to kolejny krok, który pomoże jej widzieć to, czego dotąd nie mogła. Kolejny krok do rozpętania prawdziwego piekła.
Zaczarowanym okiem podglądała niesłychanego gościa. Skądkolwiek przybywał, ciągnęła się za nim przygoda, którą zdradziło zagubienie. Nie wyglądał jednak na szczęśliwego profesora, który właśnie przeżył wspaniałe astronomiczne doświadczenie. Ani też nie był ranny. Resztki liści, poszukujące spojrzenie. Ogień znaczył się światłem na jego twarzy, poruszał się cieniem, jakby próbował go pochwycić. Jayden Vane nie podchodził jednak zbyt blisko. Niemądra.
Westchnęła w uldze, choć może powinna opuścić głowę i poczuć wstyd, kiedy wytknął jej głupotę. Kiedy jednak doświadczała tak mistycznego spotkania ze swą mocą, swymi płomieniami, nie do końca chętnie pojmowała świat w ten najbardziej oczywisty, jakże trywialny sposób.
– Zdaje mi się, że i duchy gdzieś tutaj krążą. Dobrze pana widzieć, choć… choć przyznaję, że wygląda pan niepokojąco –
odparła zamyślona i lekko przyłożyła palec do brody. Czujne oko obejmowało go dość szerokimi, niewypowiedzianymi jeszcze pytaniami. Targał ze sobą jakąś historię. – A więc to czkawka! Jak wspaniale. Byłabym gotowa uwierzyć, że przygnało tutaj pana coś wielce przykrego. Potworniejszego od tej czkawki. Tymczasem Weymouth jest tak pogodne, promienne, ognisko wspina się do gwiazd – zaczęła mówić, zbliżając się do profesora na krok, może dwa. Szanowała go, widziała w nim niesamowitego człowieka nauki. Skoro był świadomy, czym jest doświadczenie czkawki, to najpewniej nie musiała go uspokajać. Mimo to wydawało jej się, że… – Och, czy potrzebuje pan czegoś? Proszę, może pan usiąść przy palenisku i odpocząć. Domyślam się, że czkawka jest wyjątkowo uciążliwym doświadczeniem – zaproponowała szybko, dłonią wskazując na dość szeroki kamień, na którym mógł spocząć. Nie przeszkadzałby jej w odprawianiu tak dziwacznej, legendarnej magii, w przeżywaniu ognia. – Czy odwiedzał pan już wcześniej te okolice? – zapytała zupełnie nieświadoma jego myśli. – Odkąd… – urwała i wzięła głęboki wdech, topiąc ratunkowo oczy w niezbyt jeszcze widocznych gwiazdach. – Wciąż tutaj wracam. Pachnie płomieniem, cudownymi kwiatami paproci, pachnie marzeniem. Czy czuje pan to, profesorze? – zapytała, mając nadzieję, że nie przytłacza go nadmiarem słów. Nie wiedziała, jak wiele miejsc pozwoliła mu zwiedzić czkawka, nim dotarł tutaj. Możliwe, że od wielu godzin błąkał się, wyklinając kapryśną teleportację. Czy nie byłoby wspaniale móc przez chwilę porozmawiać o czymś całkiem odmiennym? Przywołać dobre wspomnienie, pamięć o łaskotaniu słońca i falach zaczepiających stopy zanurzone w miękkich piaskach.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Główne ognisko - Page 11 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Główne ognisko [odnośnik]23.10.20 5:15
Każdy miał prawo czuć się w tych czasach zagubiony, jednak od Jaydena oczekiwano czegoś więcej. On sam oczekiwał od siebie właściwych wyborów i twardego podłoża, na którym mógł ustać i na którym mogli się oprzeć jego bliscy. Uczniowie. Przypadkowi ludzie spotkani na drodze. Nie chciał szukać wymówek, dlaczego nie potrafił się wzmocnić ani stanąć silnie za tymi, którzy nie potrafili lub nie byli w stanie się obronić. Równocześnie też nie chciał popadać w całkowitą hipokryzję zalewającą Wielką Brytanię - nie postrzegał się jako kogoś, kto miał nieść zbawienie. Służył w najwłaściwszy dla siebie sposób, walcząc o pokój, a nie uznanie w oczach ludzi. Nie tylko jako ojciec i przyjaciel, lecz jako niezależna ludzka jednostka zdolna do samodzielnego myślenia oraz wyciągania wniosków. Mądrość polegała wszak na tym, żeby uśpić zmysły, a obudzić rozum. Cokolwiek ich stworzyło, nie chciało, aby człowiek zapomniał używania intelektu - niestety im dłużej profesor patrzył na rodzące się słowa konfliktu, tym silniej uzmysławiał sobie, jak daleko odeszli od tej podstawowej prawdy. Wiedział jednak, że skoro przechodzili przez piekło, nie mogli się zatrzymywać. Pozostanie w miejscu, równało się zniszczeniu wszystkiego, co zostawało za plecami - cokolwiek dobrego tam było i udało się osiągnąć, ulegało spopieleniu bez żadnego powodu. Bez celu. Nie chciał, żeby się to działo ani nie chciał, żeby inni musieli nieść na swoich barkach świadomość zaprzepaszczenia swoich działań, lecz również i działań tych, którzy znajdowali się przed nimi. Dlatego też zawsze patrzył na bycie nauczycielem w tak bezpośredni sposób, jakim była ochrona oraz edukacja nie tylko naukowa, lecz również moralna młodszego pokolenia. Chronił ich przed zniszczeniem dorosłych, jak i siebie samych - zdawał sobie sprawę, że w dzieciach i młodzieży leżała przyszłość. By stanąć na wysokości zadania, wcześniej samemu musiał osiągnąć pełnię dojrzałości. Wiele zła i wiele dobra musiało jeszcze pojawić się w jego życiu, by mógł stwierdzić, że chłopiec w jego wnętrzu umarł na rzecz formowania się figury czegoś więcej. Kogoś więcej. Kogoś, kto był w stanie przynieść więcej pożytku, niż wcześniej zagubiony w przestrzeni marzyciel, który wciąż na oczach nosił klapki i nie widział rzeczywistości w jej prawdziwych barwach. Może i był niepoprawnym optymistą, umiejącym rozśmieszyć lub podeprzeć każdego spotkanego na swojej drodze człowieka - jaką jednak wartość to wnosiło, skoro nie opierało się na szczerości? Jako ktoś, kto we wszystkim dostrzegał jakieś dobre strony, Jayden oszukiwał sam siebie. Wszak racjonalizował sobie te złe działania i nie doceniał tych dobrych. Teraz to widział, lecz nie był w stanie cofnąć czasu, mimo że bardzo by tego chciał. Zamierzał jednak robić wszystko, co tylko mógł, w miejscu, w jakim był i z tym, co miał. Zbyt wiele wszak już utracił, patrząc wstecz. Widział, jak sprawa Zakonu Feniksa odbiła się na Pomonie, która porzuciła przez to swoją rodzinę. Czy postąpiła właściwie? Czy miała odzyskać zerwane zaufanie wobec mężczyzny, któremu przysięgała wierność i szczerość? Czy okłamując go, osiągnęła cokolwiek, co wydawało dobre owoce? Czy komukolwiek z nich było teraz lepiej? Vane liczył jednak, że tam, gdzie się skierowała, wiodła szczęśliwe życie i że porzucenie ich za sobą, było tego warte...
- To była długa droga - odpowiedział Isabelli, nie precyzując, co konkretnie miał na myśli, bo przecież czkawka dopiero co wyrwała go z drugiego miejsca, by cisnąć w nieznane. Ponownie. Dziewczyna odpowiedziała, myśli astronoma jednak znajdowały się gdzieś indziej - pomiędzy tym światem a przeszłością, która pchała się w próbujący odnaleźć spokój umysł profesora. Obserwując znajomą, znamienną dla jego aktualnego życia okolicę, z każdej strony bombardowały go wspomnienia. Które oczywiście, że wzbudzały wiele emocji. Jayden mógł być wściekły na to, czego już nie miał, ale równocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że tym bardziej powinien był być wdzięczny za to, co posiadał. Za to, że związek z Pomoną przeprowadził go przez tak wiele nowych doświadczeń - od tych czysto zmysłowych, przez bolesne, po te związane z nową rolą związaną z rodzicielstwem. Miał dzieci; synów, którymi miał się zająć i na których wychowaniu miał się skupić. Nigdy by tego nie doświadczył, gdyby nie...
Czy odwiedzał pan już wcześniej te okolice?
Odetchnął, nie ruszając się jednak z miejsca. Był zmęczony, czuł to zmęczenie w ciele, lecz nie zamierzał siadać. Przesiedział większość swojego życia i nie zamierzał pozwalać na to, by ta chwila słabości wygrała. Nawet w tak błahym znaczeniu, jakim było zregenerowanie ciała. W tym momencie potrzebował jedynie ciepła - niczego więcej. Nie wiedział, co widziała młoda czarownica, patrząc na niego, ale gdy ostatni raz go widziała, był w podobnym, zgubnym nastroju. Czy czuje pan to, profesorze? - Nie - wydobyło się z jego ściśniętego od chłodu i bólu gardła. Nic nie czuję, przemknęło mu przez myśl, lecz nie wypowiedział tego na głos. Wpatrywał się w ciszy w skaczące po drewnie płomieniach, zastanawiając się, jak to się stało, że ostatni Festiwal Lata zdawał się być w innym życiu? Tak daleko odległy, tak inny... Tamta rzeczywistość była niczym dawno zapomniany, piękny sen. Zamknął na chwilę oczy, nie chcąc dopuścić do tego, by pojawiły się w nich łzy, po czym przejechał palcami przez włosy, chcąc jakoś przenieść napięcie na coś innego. Nie miał pojęcia, ile trwało to zawieszenie, nim ponownie się odezwał. - Co tu robisz? - spytał, nie odrywając początkowo spojrzenia od ognia i dopiero po chwili przenosząc je na dziewczynę stojącą obok.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Główne ognisko [odnośnik]01.11.20 18:01
Nieświadoma myśli, udręki, swoistej nieobecności duszy zamkniętej w ciele znajdującym się niedaleko niej mogła brnąć w to dalej. Obejmować go spojrzenie, zagadywać aurę, czarować mocą płomieni nie tylko tych wytryskających z potężnego paleniska, ale i tych zatrzaśniętych od pierwszego oddechu w głębi jej oczu i w sercu. Profesor pozostawał zaszyfrowany, nigdy nie dostrzegała w nim postaci prostej, możliwej do przejrzenia, przezroczystej w myśli i westchnieniu. Zbliżanie się do niego nie wydawało się jej ani stosowne, ani im obojgu potrzebne, ale oszukać własnej natury nie potrafiła. Stąd potoki słów, stąd zaczepne promienie żaru, próbujące go dosięgnąć, rozświetlić. Zdawało jej się, że w jego ponurości jest ból, jest ogrom tajemnic, które nie były przeznaczone dla niej. Kapryśny los zechciał połączyć znów ich ścieżki i zaoferował całkiem osobliwe spotkanie. Przewodnik, znawca granatowych krain mógł chować w sobie proroctwo. Mógł stanąć tego wieczoru w roli zwiastuna czegoś wyjątkowego. Isabella bez trudu dopisywała przyziemnym zdarzeniom gwiezdne moce. Wyobraźnia rzadko przemawiała głosem rozsądku. Nigdy nie bywała spokojna, nie bywała racjonalna. Iskrzyła się niemniej niż palenisko dumnie zawstydzające niebo. Nieznane jej więc były rozterki tajemniczej postaci, choć kusiło ją, by poznać cel tej podróży, by dowiedzieć się, jaką przebył drogę i czego potrzebował. Co takiego dawało mu Weymouth? Jakże długie byłyby jej chwalebne litanie do tej krainy. W nieskończoność mogła opowiadać o pięknie i niezwykłości wybrzeża, lasów, kwiatowych polan i ognisk. Namiastkę jej młodzieńczego entuzjazmu zdołał już poznać. Wydawało jej się, że obiła się jednak ona o niewidzialne mury wokół profesora. Krótkie, niewiele mówiące wypowiedzi nie rozjaśniały jej obrazu, który widział wokół siebie mężczyzna i który pozostawał wciąż niewidzialny dla niej. Powinna prosić o więcej? Powinna ofiarować mu tych parę jasnych, pogodnych spojrzeń, czy pozwolić mu przeżywać swą refleksję? Po jego pierwszych słowach zastanawiała się nad tym przez chwilę. Z czymkolwiek przychodził, był to moment dla niego i dla Weymouth. Nie pogodziłaby się jednak z tym, że jest w tym wszystkim całkiem niepotrzebna, że jej obecność nie miała żadnego znaczenia. Ogień lubił towarzystwo, lubił działanie. Poszukiwał spojrzeń i zachwytów. Nie chował się w cieniu, on ten cień stwarzał, dając pozostałym kryjówkę w cieple, w mroku. Ani Bella ani pożar nie umieli trwać jak nieruchome, wieczne posągi. Potrzebowali ruchu.
– Proszę mi zdradzić, dokąd magia pana zaprowadziła. Czy dane było panu ujrzeć coś naprawdę pięknego? – oznajmiła, podejmując jednak ponowną próbę zachęcenia go do opowieści. Mógł zareagować ciszą, mógł odejść i potem znów rozpłynąć się w teleportacyjnej mgle. Tym mocniej chciała dowiedzieć, się, jak wyglądała jego podróż. Zmęczenie profesora nie było już tajemnicą, sam to przyznał, ale Isa wierzyła, że myśli zachęcone do skierowania się w zupełnie inną stronę, odpoczną przy miłej rozmowie.
Gdyby była świecą, poczułaby ulatujący żar, cuchnącą smugę, która pozostała po lodowatym zaprzeczeniu. Przygasł wyraźnie jej entuzjazm. Spodziewała się, że pojmował aurę tych krajobrazów, że również i dla niego stanowiły pewien urok, o którym nie dało się tak po prostu zapomnieć. Tymczasem Jayden Vane nie czuł nic. Cicho westchnęła, odwracając lekko głowę, by popatrzeć w ciemniejące pasma natury. Dawno temu wydawało jej się, że rozkwitło między nimi porozumienie. Być może tortury czkawkowe całkiem zniechęciły go do czyjegokolwiek towarzystwa. Rzadko zdarzało jej się trafiać na tak milczące postacie. Żyła raczej w otoczeniu hałasu i mnóstwa głosów. Rytuał ognia również wypełniony był krzykami, ale akurat o tym mogła wiedzieć tylko ona.
Z pewnym zaskoczeniem popatrzyła mu w oczu, kiedy zadał pytanie. Przelotnie zerknęła w bezwstydne płomienie, ale później znów poszukała twarzy astronoma. Światło bijące od paleniska malowało na jego sylwetce nieokreślone kształty. – Obserwuję ogień. Jest dla mnie ważny, jest świętym symbolem, czuję go w sobie. I tęsknię za dawnymi świętami, za śpiewem radosnych czarownic i czarodziejów – wyznała lekko, beztrosko, bez podniosłości, która towarzyszyła jej, zanim się zjawił. – Chciałby pan już wrócić, czyż nie? Czekają na pana – odparła, zdradzając mu to przedziwne przeczucie. Skoro przebył długą drogę, czkawka wkrótce miała zakończyć kapryśne podróże. Ofiarowała mu pocieszający uśmiech. Bezgłośnie mówiła o tym, że jeszcze chwila i będzie mógł wrócić. Do domu.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Główne ognisko - Page 11 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Główne ognisko [odnośnik]03.11.20 18:59
Nie chciał już skupiać się na tym, co przeżył w Dorset. Było tego tak wiele, wiązało się z tym miejscem nie tylko niezliczona gama uczuć, lecz również wspomnień. Tych całkowicie niewinnych, jak i tych, które miały naznaczyć przyszłość jednego czarodzieja i jednej czarownicy. Związani na zawsze nigdy nie mieli pozwolić sobie na rozłam - zewnętrze warunki nie miały ich zniszczyć, jednak czy nie skupili się aż zanadto na obcym wrogu, nie dostrzegając, że ich samych trawiła gorączka? Jayden już do końca życia miał sobie wyrzygiwać winę za ślepotę i ograniczenie. Za to, że nie był wystarczający dla Pomony, by poczuła się na tyle pewnie i bezpiecznie, by zostać. Za to, że nie był wystarczająco silnym mężczyzną, by zapewnić swoim synom obecność matki. Za to, że pozwalał, by jego uczucia przepływały również na innych ludzi... Roselyn... Wciąż miał w głowie ich bolesny spór spowodowany niczym innym jak jej naciskiem i jego utratą kontroli. Tak wiele rzeczy chciał powiedzieć na głos, lecz nie jej. Nie swojej najlepszej, ukochanej przyjaciółce, która nie powinna nigdy doznać od niego takiej krzywdy. Ale tęsknota za żoną i żal spowodowany brakiem możliwość szczerej z nią rozmowy spowodowały odbicie się rykoszetem małżeńskiej waśni wprost w kogoś, kto nie miał z tym nic wspólnego. Zapędzony w kozi róg zamierzał zrobić wszystko, by przegonić od siebie bombardujące go z każdej strony bodźce - a w tamtym wypadku było to bolesne odrzucenie nikogo innego, jak właśnie Wright. Powiedział jej coś w tej całej złości, czego nie miał prawa powiedzieć, a teraz nie mógł tego cofnąć... Powinien był kłócić się z Pomoną. Czy gdyby pokłóciliby się, gdy opublikowano listy gończe, wciąż byliby razem? Czy gdyby Jayden nie zaakceptował cichych dni narzuconych przez żonę, nie musiałby się liczyć aktualnie z jej odejściem? Czy gdyby nie zasnął z chłopcami, powstrzymałby ją? Czy gdyby odpowiednio dopieścił rozdygotane kobiece ciało, cokolwiek by się zmieniło? Umysł mężczyzny nawiedzały coraz to nowe oraz cyrkulujące myśli, na które nigdy nie miał znaleźć odpowiedzi. Kobieta odeszła, nie kontaktowała się z nim, a on już bez końca miał kwestionować własne działania. W tym również i własną męskość, bo czy jego płeć nie winna być silna, konkretna, asymilująca się od uczuć? Działająca zamiast emocjonująca. Często w chwilach rozpaczy wątpił nawet w to, że Pomona kiedykolwiek go kochała. Na szczęście szybko uciszał ów głosy, wiedząc, że mogła go zdradzić swoimi działaniami, lecz nigdy nie mógł wątpić w to, co się między nimi wydarzyło. Byli wszak przyjaciółmi, którzy wcześniej poznali znaczenia słów przywiązanie, oddanie, miłość pod zupełnie innymi kryteriami, zanim cokolwiek przerodziło się w czystą, damsko-męską relację na podłożu romantycznym i cielesnym. Może teraz wiedząc to wszystko, postąpiłby inaczej w niektórych sytuacjach, ale nie żałował żadnych z decyzji, które koniec końców dały początek życia tym istotom, którym nadał imiona. Które otrzymały również jego nazwisko. Które były nim, lecz zarówno jak i Pomoną. Już zawsze.
Proszę mi zdradzić, dokąd magia pana zaprowadziła.
- Trafiłem do Sussex. Teraz tutaj. - Nie miał bladego pojęcia, co jeszcze miało go czekać. Dokąd miał się udać, co zobaczyć, czego doświadczyć. Podróż wszak dopiero się rozpoczynała, a z każdym kolejnym skokiem miało być coraz intensywniej. Pojedynek o dobro innych, rozmowa pełna bólu zwieńczona wyznaniem miłosnym, a na koniec spotkanie z potworem w szafie i wybawienie przez kobietę obleczoną w czerń? Wydawałoby się surrealistyczne i nierealne, a jednak słońce całkowicie nie schowało się za horyzontem - magiczna czkawka miała mieć więc kontrolę nad życiem Jaydena jeszcze jakiś dłuższy czas. - I uważasz to za rozsądne? Samej tak tu przebywać? - spytał, gdy jego towarzyszka wyznała powód swojego bytowania. Nie wiedział nic o jej dotychczasowym życiu, nie wiedział, że została wydziedziczona, nie wiedział, czym miała się zajmować w przyszłości. Kiedyś być może zajmowałoby to go silniej, jednak aktualnie Isabella była jedynie kobietą na pustkowiu. Nie dostrzegał dokoła żadnych oznak obecności innych ludzi, wojna wisiała nad ich głowami i toczyła się coraz szybciej, nabierając tempa. Ona natomiast wybrała samotne palenie ogniska, widząc w tym dla siebie większy sens. Gdy spytała go kolejny raz, zagadując o potrzebę powrotu, nie odpowiedział od razu. Przypatrywał się jakąś dłuższą chwilę płomieniom, nim zabrał głos. - Chyba każdy zabrany siłą człowiek chce wrócić - odparł tylko. I chociaż dla niej chodziło o fizyczne miejsce, on myślał o tym, co dla niego znaczył dom. Pamiętał doskonale swoje słowa kierowane ku Pomonie, jeszcze zanim wyznał jej swoje uczucia. Wróć do domu. Ze mną. Nie mówił o jej mieszkaniu, w którym czaili się we dwójkę odcięci od świata. Nie mówił o Szkocji. Ani nawet o Hogwarcie. Mówił o niej i o nim, wspólnie i razem. Zrobiłby wszystko, żeby znów ją poczuć. Blisko siebie, dotknąć, objąć, zanurzyć twarz w ciemnych, miękkich włosach. Pachniała miłością. Zawsze - zrozumiał to dopiero później, gdy zaczął patrzeć na nią inaczej. Gdy z przyjaciółki zmieniła się w tę, za którą podążał spojrzeniem na hogwarckich korytarzach, szukając jej wzrokiem częściej, niż powinien. A teraz jedyną pamiątką jaką miał, było jej zdjęcie z listu gończego... Odetchnął ciężko, splatając ramiona na klatce piersiowej. - W herbie twojej rodziny jest salamandra, prawda? - spytał, zerkając na uśmiechającą się do niego dziewczynę.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Główne ognisko [odnośnik]07.11.20 17:35
Między tymi roztańczonymi smugami żaru, między wijącymi się do nieba łodygami pożarów dostrzegała twarze, słowa, wydarzenia aż nazbyt mocno utrwalające się w pamięci. Migały w ogrodzie iskier kształty dostojników, szerokości ramion wujów i śmiechy małych lordów. Poruszały się u szczytu paleniska groźne sylwetki obiecujące jej zemstę, wyzywające brak pokory, nawołujące do opamiętania. Żadna z tych ruchomych impresji nie potrafiła utrwalić się dłużej, znikały natychmiast po oślepiającej przestrodze, opadały jak fale na morzu, opadały w nieustannym pędzie żywiołu. Były jak zadeptane odważnie niepewności, musiały się rozproszyć pod mocą jej ciepłego serca, w zderzeniu z rozkwitającą świadomością. Przecież wreszcie czuła, kim jest, ujrzała słuszne drogi i sojusznicze oczy, w które wpatrywać się mogła z największym zaufaniem. Ogień nie gasł, ogień nie parzył, wybuchał, rósł, rozkwitał i wnikał w duszę stworzoną z legend o nim, dorastającą pośród idei palącego żywiołu. Tego, co teraz czuła, nie dało się tak po prostu objaśnić. Tego, co czuła, nie mógłby doświadczyć nikt obcy, nikt żyjący poza uwielbieniem dla wiecznego ciepła. Wiedziała, kto mógłby okazać zrozumienie jej przeżyciom, tej niesłychanej potrzebie połączenia się z mocą pożaru w jedno. Tyle razy śniła o tym, że jej suknia tkana jest z potoków ognia, że niesamowity strój pozwala jej unieść się ponad ziemię, zbliżyć do spalającego się w sobie słońca i zalśnić, oślepić wrogów, przypiec zło, zamknąć je w zwęglonych formach. Fantazja śmiało przekraczająca granice przyzwoitości, śmiało wspinająca się do niemożliwej, nieoczywistej potęgi przecież nie mogła być zła. Ona ją wykreowała. Iskra nie była cicha, nie płoszyła się, nie dawała się zepchnąć w kąt. Chciała atencji. Ciemność i szloch pozwoliłyby narodzić się w niej wstrętnym emocjom, których nie potrafiła zaakceptować. Dobrze wiedziała, że w chwili wojny zło czaiło się, byleby tylko móc wreszcie brutalnie zacisnąć łapska na delikatnej szyi, by zerwać z niej różowe falbany i pozwolić smutkowi wkraść się do dotąd pogodnych oczu.
Rytuały ognia oczyszczały. Pozwalały na odnalezienie równowagi, uczucia porządkowały się, dobry żar rósł, a w nią wstępowały zupełnie nowe siły. Zdawało jej się, że powinna tych tajemnic głęboko strzec. Wcale nie dlatego, że nie chciała się dzielić – to nieprawda. Rozmyślania doprowadziły do nieprzyjemnego wniosku, do ryzyka, bo przecież tak łatwo było zepchnąć niezrozumiałe treści na dno szafy wypchanej wariactwem. Nie była szalona. Strzegła ognia, chroniła go, a on odpowiadał jej podobną troską. Echo niedawnych przeżyć nie gasło, więc moment taki jak ten stawał się nieocenioną podporą. Zupełnie inną niż bliskość ukochanego i kuzynów. Czasem chciałaby móc im o tym wszystkim powiedzieć. Być może wspólna krew ułatwiłaby Alexandrowi pojęcie magii tego przeżycia. Choć życie zakonowe, życie żołnierza, życie z dala od salamandrowych legend wyraźnie go odmieniło. Mimo to wciąż chował się w nim ten żar. Czy i ją czeka taka przemiana?
– Sussex? – zapytała pogodnie. – Czy i tam pan kogoś spotkał, profesorze? Czy to nie dziwny psikus magii? Wolałby pan, by stał tutaj w Weymouth ktoś obcy zamiast mnie? – Albo ktoś inny? O to miała ochotę zapytać, ale powstrzymała i tak już nieco długawy język. Vane nie zdradzał irytacji, wydawał się taki przygaszony, zupełnie senny. Może czkawka odebrała mu o wiele więcej sił, niż mogłoby się wydawać? A może to nawet nie była jej sprawka? – Uważam, że czasami potrzebujemy przełknąć w samotności niektóre nasze myśli. Pobyć przez chwilę tylko ze sobą. Znam te tereny, nie rozpalam tego paleniska pierwszy raz. Czuję się tutaj bezpieczna. Nawet przy tylu niepewnościach, w tych ponurych dniach – oznajmiła otwarcie, hacząc ciepłym spojrzeniem po zupełnie przypadkowych punktach przestrzeni. Trudno było przyznawać się do drobnej potrzeby izolacji osobie, która uwielbiała iskrzyć się w gronie ludzi, która nie chowała się w cichych zakątkach świata, która nie uciekała przed mniej lub bardziej przychylnymi spojrzeniami. O tym wszystkim jednak profesor mógł nie wiedzieć. – A co jeśli magia nie zaciągnęła tu pana tak całkiem bez powodu? Co jeśli jest w tym sens? Co jeśli miał się pan znaleźć właśnie tu? – zapytała retorycznie, unosząc wyżej głowę, jakby chciała oddać głos gwiazdom, choć tak naprawdę zwróciła się do niego. Blask płomienia stał się jego drogowskazem. Stał tu, przed jego wielkim obliczem.
– Nie należę do mojej rodziny. Nie do tej, ale salamandra zawsze odnajduje schronienie w moim sercu – przyznała miękko, nie czując wstydu, nie pozwalając, by głos zadrżał. Nie był to ktoś, komu bała się o tym opowiedzieć. Tym bardziej, że najpewniej nie wiedział. – Widział pan kiedyś, profesorze, salamandry wygrzewające się na słońcu?
Były zachwycające. Wspomnienie tego obrazu przyjemnie połaskotało jej duszę.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Główne ognisko - Page 11 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Główne ognisko [odnośnik]10.11.20 12:30
Vane nie pojmował dziewczęcego spojrzenia na życie, a usłyszenie myśli przelatujących przez umysł stojącej obok czarownicy wpędziłyby go na tereny zupełnie niezrozumiałe. Przyprawiające być może o zawroty głowy, ale najprawdopodobniej był to przywilej dzieci oraz osób dopiero wchodzących w dorosły świat - mogły być niefrasobliwe, naiwne i nie pojmować całej pełni zdarzeń. Tkwiące we własnej wizji rzeczywistości, udoskonalonej, być może poetycko przerysowanej. Znał tę niewinność - wszak sam do niedawna był w podobnym stanie zamknięcia we własnej kuli śnieżnej, jednak nawet mimo to nigdy nie angażował się w przesadnie wydumane spostrzeżenia. Widział świat oczami dość prostolinijnych uwag i mimo że miał duszę pełną emocji, chciał postrzegać rzeczywistość najprościej, najpiękniej. Już i tak ludzkość zbytnio ją komplikowała, jakby zamazując jej prawdziwą twarz. I chociaż Jayden dostrzegał okrucieństwo, ból i cierpienie, pamiętał oraz widział miłość, ciepło i nadzieję. Dostrzegał to każdego dnia w twarzach swoich synów, w ich nieporadnym dotyku, widział odbicie wdzięczności oraz spokoju w oczach podopiecznych, którymi przyszło się mu zajmować. To nie było nic nadzywczajnego - to było proste, a jednak... Niesamowite. Nieupiększane i sztucznie zabarwione. W tym świecie pełnym krwi, nieszczęścia, wciąż było na to miejsce i wystarczyło się zatrzymać, by to dostrzec. Dobro i zło egzystowały na równym poziomie, będąc siłami, które nie pchały w żadnym kierunku ludzkości - to ludzie je wykorzystywali, nie rozumiejąc, że mogli zatrzymać samonapędzającą się spiralę nienawiści. Jednak czy chcieli? Czy patrząc po czynach dokonywanych nawet przez tych nazywających się obrońcami, widziało się chęć zmiany? Zmiany na lepsze? Vane raz po raz musiał mierzyć się z okrutnym przypomnieniem, że człowiek uwielbiał dostosowywać prawdę pod siebie.
Czy i tam pan kogoś spotkał, profesorze?
- Spotkałem. Dawną uczennicę - przytaknął, wybiegając wspomnieniami ku postaci Evandry, która towarzyszyła mu u boku jeszcze chwilę temu. Początkowo wydawała się taka jak dawniej, ale po chwili rozmowy... No, właśnie. Astronom nie był mistrzem spostrzegawczości, ale potrafił wyczuć zmiany, które nastąpiły u tych, których dobrze znał - nie trzeba było być specjalistą, by to dostrzec. Niestety... Zaraz jednak zmarszczył brwi, gdy z zamyślenia wyrwały go kolejne słowa dziewczęcia. - Do czego zmierzasz? - spytał, zerkając na Isabellę i nie bardzo rozumiejąc zasadność zadanego pytania. Zaraz jednak tylko westchnął, pozostawiając to bez komentarza i zapominając na moment o tej dziwnej chwili. Całej tej, która go tu przywiodła, o czkawce i paskudnej świadomości tego, co miało jeszcze nadejść. Myśli profesora skierowały się gdzieś indziej - do zdania sobie sprawy, że pobyt w Weymouth zabolał go dotkliwiej, niż podejrzewał. Nie czuł wszak takiego obciążenia od odejścia Pomony, a teraz to miejsce, które miało być niejako już na zawsze wpisane w ich relację, w nich samych, miejsce szczęścia i miłości, stało się upiorem śmiejącym się mężczyźnie wprost w twarz. Co jeśli miał się pan znaleźć właśnie tu?
- Chyba tylko po to, by mnie dręczyć. - Słowa Jaydena były ciche, niemal wyszeptane i porwane przez nagły powiew wiatru. Zniekształcone mogły dotrzeć do uszu dziewczyny lub w ogóle rozmazały się, zanim mogła cokolwiek usłyszeć. Cokolwiek jednak to było, Vane na powrót zamknął oczy, chcąc, chociażby przez chwilę, przestać czuć to dojmujące zimno. Po co miałby się tam znaleźć, jeśli nie po to, by pozwolić sobie na tortury tęsknoty, wspomnień przeszłości, która nie miała żadnej przyszłości? Drwin losu, który obrzucał go kolejnymi wizjami chwil spędzonych z ukochaną kobietą, by zaraz też je odebrać? To, co było, nie miało mieć już kontynuacji, ale najgorsze były obrazy tego, co mogło się dziać z Pomoną w aktualnym momencie. Czy była bezpieczna? Czy potrzebowała pomocy? Czy otaczała się ludźmi, którym ufała? Wśród których działała? Niewiadoma. Niewiadoma. Niewiadoma... Zrobiłby wszystko, żeby wiedzieć, co się z nią działo i chociaż wynajął prywatnego śledczego mającego podążać jej tropem, czuł, że to za mało. On sam powinien jej szukać, ale nie mógł zostawić dzieci... Nie chciał ich zostawiać i tak bardzo przez to nienawidził swojej niemocy. Nienawidził siebie.
Widział pan kiedyś, profesorze, salamandry wygrzewające się na słońcu?
Delikatny, bardzo smutny uśmiech na chwilę pojawił się na męskiej twarzy, bo chociaż myśli dziewczyny uciekły w kierunku stworzenia, jego pognały do czegoś innego. Kogoś innego. Jego pytanie w pierwszej kolejności było pokierowane właśnie ów myślą - w końcu kiedyś rozmawiali z Pomoną o swoich patronusach oraz kształcie, który przybierały. Kto by się zresztą spodziewał, że wilk zakocha się w salamandrze? A ona nie ucieknie, lecz wyjdzie mu naprzeciw... Wzrok czarodzieja uciekł w kierunku polany, gdy wiatr przyniósł jego własne słowa. Zawsze będę przy tobie i nieważne, jak daleki dystans będzie nas dzielił, nieważne, ile czasu mi zajmie powrót do domu, wrócę do ciebie. Bo tylko wspólnie mieli być kompletni...
Hep!

|zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Główne ognisko [odnośnik]11.11.20 20:32
W ułamku tej chwili, w deszczu tych iskier duch Isabelli był podsycony. Natchniona pozwalała sobie na jeszcze większe wariacje, przełamywała wewnętrzne blokady, płomieniem topiła mury, uwalniała się z ponurych kajdan, które owijały się wokół niej w czasie decyzji. Moment przejścia wiązał się z odwagą, z wyzwoleniem energii, która pozwoli podążyć do przodu i nigdy więcej nie oglądać się za siebie. To, co widział tej nocy profesor, to nieposkromiona, przyłapana młodość, to słodki moment przyjemnego szaleństwa, dzikość, którą tłumiły lata złotego więzienia. Od kilku tygodni uczyła się, co to znaczy być wolną, jak naprawdę smakują łąki, miasteczka, obce twarze i słowa, których właściwie nie muszą wypowiadać. Poza ostrą, szorstką tradycją istniały pożary miłości, które ratowały ten świat w chwili największego zalewu mroku. Powiadają przecież, że ogień nigdy nie będzie miał szansy w starciu z niezmierzonym wodospadem. Tylko że ogień potrafił się odradzać. Rozkwitał w słońcu i rósł w niesłychanym tempie. Isabella czuła, że cokolwiek się stanie, jakkolwiek boleśnie przyjdzie jej upaść, podniesie się i będzie też wyciągać dłonie po wszystkich tych, którzy jej potrzebowali. Wydostała się z twierdzy fałszu, powtarzanych bez przemyślenia modlitw, dawno nieaktualnych definicji sprzed wieków. Fale płomyków, natrafiwszy na jej postać, wywoływały szeroki cień. Poruszała nim, tak mogła objąć dłońmi całą magię, lawinę emocji, które już nigdy więcej nie chciały być zadeptywane. Pozwoliła, by przejął nad nią kontrolę ten nowy rodzaj naiwności, ta zupełnie idealistyczna wiara, piękne marzenie – nie mogła przecież trafić do jeszcze gorszego świata. Dopiero jednak teraz, znalazłszy się po przeciwnej stronie, pojmowała, jak bardzo błądziła, jak bardzo próbowała uwierzyć w coś, z czym nigdy nie zgadzało się jej serce.
Cisza profesora Vane’a w zderzeniu z jej wewnętrznym krzykiem wydawała się tak przykra. Czy jednak wyglądał na kogoś, kto cierpiał? Nie potrzebował jej. Wymienili ledwie kilka słów – on dwa zdania, a ona całe pożary wołających myśli. Bella pojmowała, że wcale nie miał ochoty na zwierzenia, że przygniatały go trudy bezcelowej podróży, kaprysy magii, która porzucała go wedle woli. I wciąż nie dotarł tam, gdzie chciałby teraz być. Świadomość ta ścisnęła jej serce, chyba zbyt mocno. – A teraz i drugą – dopełnia jego słowa już z większym spokojem. Choć niezmiernie ciekawiło ją, kim była owa uczennica, powstrzymała się przed kolejnym atakiem. Mężczyzna nie okazał niechęci, nie był wściekły, ale jej żary nie współgrały z jego harmonią. A może nie harmonią? Może właśnie to chaos odbierał mu głos? Wydał jej się nagle jeszcze bardziej intrygujący.
– Rozmyślam, poszukuję odpowiedzi. Prowadzi mnie intuicja, podążam śladem płomienia. Jeszcze nie wiem, co jest po drugiej stronie – tam, gdzie rozmywa się światło ognia –
objaśniła, utwierdzając się tylko w przekonaniu, że profesor gubił się w jej słowach. Ale czy i sama również świadomie nie plątała własnych myśli? Przecież potrzebowała wszystkiego jednocześnie, gwałtowne bywały jej rozważania, zbyt ochoczo wyciągała serce po odpowiedzi, które mogły potrzebować nowych przygód, miesięcy i lat przemyśleń. Doświadczeń, których z pewnością miała o wiele mniej od profesora.
Te słowa, wypuszczone z tak nikłą mocą spomiędzy mentorskich ust, musiały utknąć gdzieś między nimi, roztopić się pod mocą paleniska jeszcze zanim zdołała je usłyszeć. Spoglądała na niego uważnie, jakby zaklęta, prawie nieruchoma. Próbowała ujrzeć coś w oczach drugiego człowieka, poznać choćby namiastkę jego zagadki, jego bólu i szczęścia. Choć nie miała prawa się tam zakradać, spróbowała zrobić krok – stopy pozostały nieruchome. Niewidzialne salamandry stanęły pomiędzy nimi, żar ich kolorowych grzbietów odbił się w spojrzeniu Jaydena Vane’a. A może to tylko złudzenie? Lekko przechyliła głowę, część rozgrzanych loków spłynęła po ramieniu. Zastanawiała się, czy ta postać nie jest jej snem, czy ofiarowane mu opowieści nie są rozpaczliwym monologiem wytrąconej z gniazda jaszczurzej królewny. Zdawało się, że duch towarzyszącej jej sylwetki pozostawał nieobecny, nieprzebudzony, zaklęty może przez zdziwienie, w jakie wpędzić go mogła teleportacyjna złośliwość. Czuła znów jego zmęczenie i w myśli poprosiła troskliwą Wendelinę, by pozwoliła mu rozproszyć się w powietrzu. Wrócić do domu. Weymouth, choć zwykle przyjazne, najwyraźniej nie służyło mu dobrze, ale uwierzyła, że jest miejsce, które pozwoli profesorowi wreszcie odetchnąć. Tylko gdzie?
A kiedy zniknął, jeszcze długo wpatrywała się opuszczony kawałek zielonej przestrzeni. Dopiero później odważyła się spojrzeć w płomienie. Ogień przygasał. Rytuał należało zakończyć.

zt
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Główne ognisko - Page 11 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Główne ognisko [odnośnik]28.04.21 14:23
zaraz data


Tęskniła za wiatrami Dorset, za pięknymi łąkami i krainami ukochanych Prewettów. Tęskniła z chwilą, gdy tylko je opuściła, do nich wyglądała zza delikatnej, bielutkiej firanki przy małym okienku w Kurniku. Choć przez szybę podglądać mogła właściwie tylko to jesienne podwórze i dachy oddalonych domów, oczami wyobraźni widziała piękne wybrzeże, albo imponujące cieplarnie wypełnione kwiatami paproci, słyszała śmiechy malutkich szlachciców, wyglądała za dumnym spojrzeniem Archibalda. Zawsze dobrze było móc z nim porozmawiać, jeszcze raz poczuć niesamowite wsparcie i obecność tego, który pozostał przy niej w chwili, gdy utraciła tak wiele, który wspierał ją na samym początku tej drogi, tych realizowanych marzeń. Marzeń dotąd pozostających tak daleko poza jej zasięgiem. Na tamtych ścieżkach, pośród tamtych drzew czuła się wolna i spełniona, podziwiała wszystkie zakamarki, dotykała innego rodzaju magii. To wszystko zdawała się przeżywać aż nazbyt wyjątkowo.
Płonął w niej żar, kiedy wędrowała na spotkanie z uroczą artystką. Na palcach rąk mogła wyliczyć osoby z przeszłości, do których bezpiecznie było podejść w tym nowym życiu. Musiała bardzo uważać, opanować żarzące się emocje, rozsądnie uporządkować myśli. Jakże jednak mogła być po prostu czujna i opanowana, kiedy wewnątrz niej fruwały niezmącone pokłady energii, gdy ciepło popychało do kolejnych kroków? Trudno o balans. Do uzyskanej kilka miesięcy temu wolności doklejała się bowiem czujność, świadomość, że nierozwaga mogłaby sprowadzić niebezpieczeństwo do bliskich. Tkwiła w otoczeniu związanym z prowadzonymi na terytorium kraju walkami. Z jednej strony barykady sama nagle przeszła na drugą, mniejszą, osłabioną w poszerzających się nieustannie wpływach znamienitych czarodziejskich rodzin. W tym próbowała się jakoś odnaleźć. Zrzucenie tytułów nie oznaczało końca drogi, nie ustał pęd, a świat wydawał się jeszcze bardziej dynamiczny niż wcześniej. Wyklęta z polityki tak naprawdę znalazła się jeszcze bliżej wielkich konfliktów. Wspierała sprawy, budowała siebie, rozwijała skrzydła. I nigdy nie zgasła, nie wyrzekła się wiary w dawnych patronów i ogniste idee.
To one prowadziły ją do symbolicznego paleniska, miejsca tak ściśle związanego z festiwalem Prewttów i miejscem letniej uciechy. Pośrodku polan i czarujących krajobrazów ustawiony był olbrzymi stos. Goszcząc u kuzyna, potrafiła zabłądzić tutaj wieczorem i rozproszyć iskrę w cieniu licznych gałęzi. Ogień rozjaśniał ciemną noc, ogień odbijał się w jej głębokim spojrzeniu. Myślała zawsze wtedy o wspaniałej Wendelinie Dziwacznej i legendach, które prowadziły ród Selwynów przez wiele wieków. Wciąż była częścią tego wszystkiego. Nie chciała tracić tej tożsamości, ale szła do przodu, oczarowana wizjami przyszłości, zupełnie niesamowitymi fantazjami, które stawały się coraz bardziej prawdziwe. Nęciła ją jednak wizja spotkań, zamruganie w stronę tego, co pozornie znajdowało się daleko za nią. Co przecież utraciła. Łamało się serce na myśl o wszystkich przyjaciółkach, dla których była przecież martwa. Finley jednak nie była damą, miała ten nietypowy rodzaj wolności, który przygnał serce Belli, bo przecież już jedna iskra wywołuje pożary, a przy dwóch… powstaje prawdziwa pożoga. Nawet w jaśniejących promykach poranka. Wyobrażała sobie, że mogłyby zatańczyć, zgodnie z tradycją, mogłyby przysiąść nad uśpionym ogniem i rozprawiać bez końca o niedopowiedzianych wątkach i możliwościach, o przedstawieniu, którego młodziutka artystka jeszcze nie ujrzała. Isabella już z samych listów domyślała się, że wieści jednak nie rozeszły się tak prędko, że może dziewczę nie bywało w murach Beaulieu w ostatnim czasie. Albo nikt nie wspomniał o kimś, kto przecież nigdy nie istniał w gnieździe salamander. Powinny nadrobić, powinny spróbować połączyć się w jedno, w dwa serca kryjące się w bliskim zderzeniu. Zrozumiałaby, prawda? Zrozumiałaby na pewno! Zakleszczona w gorsecie pierś zawibrowała, gdy obawy zaczęły dominować myśli. Intuicja podpowiadała jej, że spędzony razem czas okaże się największą miłostką – nie krzywdą i wstępem do kataklizmu. Wiedziała jednak, że jej rozsądek i czujność lubiły szwankować Czy i tym razem wchodziła w ramiona ognia, który parzył? Czy wspomnienie serdecznych oczu i wspaniałego porozumienia nie było dostatecznie wspaniałe? Prawdziwe?
Na przyjaznych jej ziemiach, przy wysokim symbolu bogów słońca i pożarów zatrzymała się. Wiatr porywał do tańca suknie wciąż piękną, choć nie tak nieskazitelną, noszącą drobne oznaki zużycia. Błękitna tkanina spleciona z bielą przypominała spokojne tafle obłoków porzuconych na niebie. Jasny włos grzecznie, zwinięty w warkoczu spoczywał na ramieniu. Przypominała anioła, niepozorny spokój, w którym nikt nie poszukiwałby ognia. Tylko w oczach czaiły się iskry. Teraz nieco spętane, trochę senne. Przebudzić się mogły w każdej chwili.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Główne ognisko - Page 11 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Główne ognisko [odnośnik]06.05.21 15:55

2 XI 1957 (?)

Jest świat, co się tylko w nadziei mieści
Dla jednych w życiu bywa pociechą
Dla niego niejeden już stał się lepszy

Woła ją. Przyciąga nieustannie, szumem fal szepcąc opowieści z dalekiego brzegu, równie jasnych piaszczystych plaż, nieujarzmionej tafli wód burzącej się pod ciężarem nieruchomego spojrzenia. Wiatr niesie niewypowiedziane słowa, bawiąc się barwionymi na blond kosmykami, zmuszając zziębnięte dłonie do skrycia się w kieszeniach przepastnego płaszcza, do przymknięcia z lekko zaszklonych pod wpływem zimna oczu. Mogłaby mu odpowiedzieć, rozchylić pełne wargi, ku niebu nieść skargi zagnieżdżone głęboko w sercu, którego metaforyczne znaczenie rozpadło się przecież wiele miesięcy temu, pozostawiając po sobie li jedynie organ utrzymujący ją przy życiu. Ukazać strach, niepewność, bezradność, jaka kierowała każdym kolejnym jej krokiem, ale nie może. Nie potrafi wydać z siebie nawet najcichszego dźwięku, zawieszona gdzieś pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, z przyszłością, która zdaje się nie nadejść nigdy. Czasem potrafi zrozumieć, dlaczego madame Viner wznosi głos nad nią, zmusza wąskie ramiona do skulenia się, zarzucając pustkę, głupotę, brak wyrazu, brak uczucia, jaki wyziera z czynionego tańca. Technika nie jest wszystkim, ale Finley ma wrażenie, iż posiada tylko ją, nic więcej. Częściej jednak zdaje się sądzić, iż starsza kobieta ma po prostu ze sobą jakiś nieszczęsny problem, który nakazuje swoich podopiecznych trzymać w ryzach, stąpać wokół niej na samych czubkach palców stóp, kruszyć i tak niewielkie pokłady pewności siebie, jakie zdołali zgromadzić. Nie musiała obnażać się całkowicie, by móc przekazać emocje, jakie drzemały w danym występie, nie musiała zdradzać się z niewygodnymi faktami o sobie, wszak nie tego pragnęła publika. Chcieli poczuć pląsający na języku smak niebezpieczeństwa, ryzyko bliskości śmiercionośnego żywiołu niemal muskającego bladą skórę, ujrzeć niemożliwą zdawałoby się próbę ujarzmienia kąsających płomieni w oprawie artystycznych ruchów, muzyki kierującej drobnym ciałem. Nie potrzebowali tanich problemów nastolatek, które nie miały pojęcia, co robią, a jeśli już coś robiły, to zdecydowanie wychodziło to gorzej niż w obranym zamiarze. Nie planowali wszak nigdy widzieć w niej człowieka, a li jedynie rozrywkę, która, chociaż na chwilę odbierze im oddech z łasej piersi, przyciągnie wzrok na dłużej niźli przeczytanie tytułu pierwszej stronicy gazet. Tylko tyle i aż tyle. A jednak bywały wyjątki i to ich zdawała się obawiać najbardziej, tej łagodności wyzierającej z oczu, pewności, iż są w stanie przebić się poprzez wzniesione mury, dotrzeć tam, gdzie nie powinien dotrzeć nikt. Nie wiedziała jeszcze, czy osoba, z którą przyszło jej się spotkać tego ranka, była jedną z nich. Czy faktycznie skry, jakie kryła w swej duszy gotowe były płonąć razem z niziutką artystką, czy ogień szczerością chciał sięgnąć jej ognia. Nie miało to zresztą znaczenia, bo Jones poddawała się jej słowom, pozwalała porywać się kwiecistej mowie, elegancji gnieżdżącej się w każdym geście bez oporu, lgnąc do ciepła głosu, do czegoś, co paradoksalnie tchnęło bezpieczeństwem dzięki niemożności splecenia wspólnie ścieżek z poprzedniego życia. Isabella na przestrzeni ostatnich lat była jednym z jaśniejszych punktów i niech niezręczność Fin będzie przeklęta po wieki, jeśli kiedykolwiek swym brakiem taktu zagrozi temu światłu. Z odchyloną buzią, wzdycha po raz ostatni morską bryzę, milczącą modlitwę do gwiazd śląc siłą przyzwyczajenia, tradycją krążącą w błękitnych liniach żył.
- Nil sa saol seo ach ceo... - zanuciła cichutko, posyłając tym samym ku słonej toni swe pożegnanie. Nic poza mgłą, powtórzyła w zmęczeniu, odwracając się, podążając w stronę paleniska, gdzie zetknąć się miała na nowo po miesiącach rozłąki ze śliczną arystokratką. Noc Duchów rzeczywiście zatarła wszelkie granice i ci, którzy dotąd pogrążeni byli w zapomnieniu, na nowo witali w jej życiu, niespodziewanie, z dziwnym drgnięciem gdzieś w środku, ocierającym się niemalże o tęsknotę. Krok za krokiem, czasem zdobionym podskokiem, czasami obrotem wokół własnej osi, jakby niezrozumiałe oczekiwanie nie potrafiło osiąść grzecznie w ciele, tylko zmuszało do wyrwania się na wolność, do ukazania swoistej niecierpliwości, zbliżała się do celu. Co powinna powiedzieć? Jak skrócić dystans niedopowiedzeń? Czy w ogóle musiała cokolwiek mówić? Belli wychodziło to lepiej, ładniej, zgrabniej przekazywała swe intencje, bez lęku - a może zwykłej świadomości - iż może kogokolwiek urazić. Palenisko było już tuż tuż a przed nim stała istota wyrwana z kart baśni, nierealna w swym złocistym blondzie splotów malowniczo muskanych przez niepoprawnie czuły wobec niej wiatr, w niewinnym błękicie materiałów sukni, której koszt przyprawiłby o ściśnięcie się skąpego serca. Co rzec? Co uczynić? Zawołać ją? Finley stąpała zbyt miękko, by móc ją usłyszeć, zbyt kocio, żeby można było dostrzec tak niewiele znaczącą prezencję. Ale była coraz bliżej, niekoniecznie spóźniona, niekoniecznie na czas. Czy to wystarczyło?
- Lady - odzywa się, lekko pochylona, z prawą ręką na sercu, nogą odsuniętą do tyłu w karykaturalnym ukłonie, z lewą dłonią wyciągniętą, jakby właśnie prosiła pannę już nie-do-końca-Selwyn do tańca, do wspólnego zajęcia wskazanego miejsca. Nieistotne. I tylko popiół spojrzenia mówił miękko, niemal prosząco, by po prostu płonęły tu wspólnie, niepomne na okrutną rzeczywistość, jaka powoli otulała sobą dziewczęce sylwetki.


Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Finley Jones
Finley Jones
Zawód : Tancerka Ognia
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

it's courage and fear
not courage or fear

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Główne ognisko - Page 11 IYOfLg4
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9481-finley-jones https://www.morsmordre.net/t9564-finleyowe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f351-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-9 https://www.morsmordre.net/t9667-skrytka-nr-2188 https://www.morsmordre.net/t9568-finley-jones
Re: Główne ognisko [odnośnik]22.05.21 20:16
Wysuszone palenisko błagało o iskrę. Ułożone kawałki drzew składały poskręcane gałęzie do modlitwy. Ku niebu, ku niewidocznym w świetle poranka gwiazdom. Dziwna to była pora, dość nieśmiała jak dla odważnych podrygów dziewczęcego serca. Dopiero co budziła się ukołysana nocną wilgocią trawa, dość jednak blada, jakby letnie spacery wytarły z jej smukłych pasm cały kolor. Jesień zdzierała z natury świeżość, czyniąc krajobraz dość mętnym i chłodnym. Podsłuchiwała, jak świszczący wiatr komentował te dwa pierwiosnki wychodzące sobie na spotkanie – chyba pomyliły światy i pory roku, chyba powinny płonąć, a przecież pod tkaniną skóra była boleśnie ostygła. Oczekiwały. Isabella z trudem oparła się pokusie przyłożenia dłoni do stosu. Gdyby dotykiem można było malować pożary, to nawet w tym nieprzyjaznym spojrzeniu pogody rozpoczęłaby wielki rytuał. Taniec, śpiew, opowiadana z dumą historia o niesamowitej kobiecie. O twórczyni, o tej pierwszej i tej, która już na zawsze pozostanie symbolem. Pomiędzy obietnicą ciepła i światła a czubkami nieco przytartych pantofelków znajdowały się przy ziemi już tylko srebrzyste nitki z gładkiego kamienia. Wciąż mogła jednak odtwarzać dawną scenerię, te wszystkie pieśni i radosne podskoki, uśmiechy, a w nich najpiękniejsze marzenia tuzina niewinnych dusz, rozkwitających w słońcu kwiatów. Teraz pod innym przydomkiem odświeżała przykurzone czary, w Dorset bywając znacznie częściej niż przez ostatnie kilka lat. Gdyby tylko mogła, zamieszkałaby na włościach Archibalda. O poranku mogłaby doglądać dojrzewających paproci i pielęgnować mnożące się co sezon korytarze zieleni, a wieczorami nuciłaby pieśni o płonącej na stosie przodkini. Czy tak właśnie widziałaby swą przyszłość? Topiło się z żalu jej serce, kiedy tylko pomyślała, że tam w domu o złotych oknach i kryształowych drzwiach nikt już nie celebruje narodzin i świetlistych świąt tej jedynej. Nikt nie tańczy do ognia, choć o ogniu w swej duszy mówi z tak wielkim przekonaniem. Nikt nie pielęgnuję tradycji, w imię której tworzyć się mają opowieści o kolejnym pokoleniu. Jakże umierała, jakże trzęsły się jej ramiona i zawieszało się serce, jak blokował się w piersi oddech za każdym razem, gdy tylko pomyślała. Ona, niegodna, niedopasowana, wypalona gałąź, wyrzucony kawałek. I jeszcze ci drudzy, ci, którzy pozostali. Po zapudrowanym licu przesuwały się leniwie palce, wciąż dość gładkie, pamiętające. Przesuwały się, muskajac złośliwe iskry przebijające się od środka. Isabello, już dość. Przestań o tym myśleć. Odeszła więc na krok od charakterystycznego paleniska. Dla bezpieczeństwa zaraz przeszła kolejne trzy kroki. Z niegroźnej aury niewinności tak łatwo mogło powstać coś o wiele gorszego. Tyle razy śniła o tym, że jest… inna. Nikomu o tym nie powiedziała.
Lady.
Nadeszła, po drodze zyskując uwagę każdego jesiennego promienia słońca. Dla niej chciały one migać jaśniej. Dla niej kolory wyblakłego otoczenia stawały się żywe. Odpędzała smutki, ona, wróżka pląsających płomyków. Presley wyruszyła w jej stronę, ale zatrzymała się, kiedy młoda czarownica skłoniła się, jakby co najmniej stado dostojników wołało o pozy godne porcelanowych salonów. Nie, dość! Przestań. To nie ja. To zawsze, zawsze już będę ja. Krzyk utknął w lekko rozchylonych ustach. Zawahała się. Na nowo wygłaskała ją zielonymi spojrzeniami, na nowo podliczyła nadzieje i ryzyko. Finley, kim jesteś? Kim stajemy się razem? Więc nie wiedziała. Treściwy, powitalny przydomek rozwiewał zagadkę, która dręczyła Isabellę od pierwszego pokreślonego listu. Informacje nie rozwiały się jak żar po kominku. Selwynowie nie chwalili się tym, to oczywiste. Ale i artystka najwyraźniej nie bywała ich gościem od czasu ostatniego występu. Zamyślona długo milczała, masując w myśli wszystkie wahania tak, by stały się bardziej miękkie i plastyczne, by pozwoliły jej działać razem z nią. Przecież łączyły się w pasji i czystej dziewczęcości. Mogły zatem dopełnić pradawnych rytuałów. Nawet przy dziennych lampionach najjaśniejszej z gwiazd. Dłoń ubrana w aksamitną rękawiczkę wysunęła się w stronę cyrkowej czarodziejki. Dłoń jak most między dwoma światami, jak obietnica zjednoczenia, słodycz harmonii.
– Podaruj mi dłoń –
wymówiła jeszcze przez chwilę jak ta, której ktoś dał prawo kierować innymi. Która urodziła się lepsza i do czynów też większych stworzona. Ostatni raz. – A potem zapomnij, kim byłam. – Nie: kim jestem. – Miejmy tylko nasz ogień, nadajmy sobie nowe imiona i wzniećmy pierwszą iskrę. Zanim zaczniemy tańczyć. Naucz mnie twojego tańca. Bez ram i wysokich partnerów zadeptujących kryształowe pantofelki – poprosiła z miękkim, rozmarzonym spojrzeniem. Cokolwiek miało się stać później, warto zadbać o właściwy początek. Może nowy. Może dopiero teraz wolny. Jak one dwie. Pod mocą wysuwającej się z falban różdżki buchnęło ciepło potrafiące rozdmuchać każdą grudniową klątwę.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Główne ognisko - Page 11 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Główne ognisko [odnośnik]27.07.21 16:52
Piach przyjmuje lekkie kroki z westchnieniem tysiąca ziarenek, pozostawiając po niej niewielkie ślady, które zetrze wiatr, które ulegną zapomnieniu jak wszystko inne, co zwykło ją otaczać, nakładać się na obecne ja. Ale wciąż jeszcze były, jeszcze potwierdzały dziewczęce istnienie, jeszcze wołały, że oto ta, która z ogniem tańczy i dla ognia płonie, spędziła tu chwilę ze wzrokiem tęsknie zwróconym ku morskiej toni, z sercem trzepocącym niby ptak zamknięty w kościanej klatce. Nadal trwała, acz zdawało się, iż w tym trwaniu w bezruchu pozostawała wiecznie nie taka, jakaś zagubiona, przytłoczona bezradnością, skryta w codzienności dnia, nawet jeśli porankom wychodziła z brawurą naprzeciw, bo przecież nikt nie zauważy, nie dostrzeże, że w rzeczywistości nie ma pojęcia, co czyni. Że nie ma w niej pewności, jaka drzemała w liniach błękitnych żył niewiast znacznie odważniejszych niż ona kiedykolwiek, tych, które na szali swe istnienie stawiały, które w tańcu ukazywały swój niekończący się ból, cierpienie niemożliwe, aż wreszcie nadzieję w duszy gorejącą. Były wolne w swych wielobarwnych emocjach, tak jak zamknięta we własnym wnętrzu była blondynka, więżąc swe pragnienia i potrzeby zawzięcie, wynosząc się na pozycję, tej, która katusze za własne czyny przyjmuje. Czy czuły wstyd? Te, których szkocka ziemia nosiła na swej powierzchni dumnie, magią opowieści znacząc ich sylwetki, zapisując w historii, by mogły oczarować sobą kolejne pokolenia? Eilidh Tańcząca, ta, która waśnie wszelkie pogrzebać chciała, jednocząc lud osiadły na wyspach swoją miłością, ukazując, iż wspólnie przeszłość i teraźniejszość trwać ze sobą zgonie mogły. Ginny of the Oldstones, co w rude kosmyki włosów mnogość kwiecia wplątywała, pociechą po śmierci dla skrzywdzonych panien będąc, za życia zaś symbolem lojalności się stając. Czy czuły wstyd? Tak patrząc na nią z gwiazd wysokich, jeśli rodzinne teorie rację miały, a dusza gotowa odejść na dobre nie rozpadała się w cząsteczkach magii dookoła krążących. Że ona, córa klanu porzuciła wszystko, co znane, pragnąc zadośćuczynić, a mimo to w tym kierunku nie robiąc nic, poza szamotaniem się na oślep. Czy widziały, jak małą, żałosną osobą była, pozbawioną tożsamości, tonącą w dniu codziennym, uparcie odmawiającą ugięcia karku i przyjęcia na siebie kary? Oby nie, niech wzrok ich tylko Skye sięga, niech opieka tylko do Hebryd się ogranicza. Bo Finnie sama nie była szczęśliwa, z tym czymś, co sama stworzyła, a co niekoniecznie nią samą było. Ale kiedyś, może kiedyś jeszcze będzie dumna, może odzyska to co zaginione i powróci wszystko, co wydawało się stracone. Co jednak z tymi, które wrócić do domu nie mogą? Które podjąwszy decyzję jedną, odcięły się od wszystkiego, co znane, a mimo to wciąż z odwagą spozierały przed siebie? Wieści niczym snop iskier znad płonącego ogniska nie zajęły sobą w zatrważającym tempie umysłów złaknionych tanich sensacji, ni jadowite języki słów dalej jak wiatr jaki nie przekazywały, zaproszenia do pięknego pałacyku o marmurowych posadzkach oraz kryształowych żyrandoli przestały napływać. I Finley zastanawiała się czasem, ze wzrokiem wpatrzonym w lampiony na suficie wymalowane, czy to było jej winą. Ta cisza, to milczenie. Czy coś uczyniła straszliwego tej łagodnej duszy, która potrafiła wyrzucić z siebie najpiękniejszą wiązankę zdań, niby świeżo zakwitłe kwiecie? Uraziła ją? Na śmieszność naraziła podczas któregoś występu, że rodzina wielkich lordów oraz wspaniałych lady nie życzyła sobie gościć na swych włościach byle cyrkowej przybłędy? Czy zmuszona przez przyjaciółki, których sukienki były więcej warte niż życie artystki, postanowiła urwać kontakt? Nie pytała, nie odważyła się nawet pisać. Przyzwyczajona do odrzucenia, do zapomnienia, jakby była byle okruszkiem na materiale istnienia, który należało strzepać czym prędzej. Kiedy odchodzili, a zawsze to robili, nie zasypywała ich listami, zawierającymi jedno smutne dlaczego? Bo przecież wiedziała, że jeśli ktoś odwracał się odeń plecami, to miał powód. A Isabella Selwyn powodów podobnych mogła mieć tysiące. Ale odezwała się, niedawno, teraz, nieśmiało, inaczej jednak tak znajomo. A zagubiona dziewczynka tęskniła, do tych ślicznych wizji roztaczanych przez ładnie skrojone wargi i spojrzenia rozmarzonego, które kryło tyle dobra w swej zieleni. Czy naprawdę wciąż mogłaby być? Tuż obok niej, cichutko, żeby nikt przypadkiem się nie przyczepił, drobna dłoń w drobnej dłoni. Chłód oraz ciepło, jakie płynęło z płonących dusz. Więc podarowała jej swą rękę, niepewnie w pewności, jak szczenię, które nie wie, czy zostanie ciepło przyjęte, czy też kolejne uderzenie na siebie przyjmie.
- Tego pragniesz? Zapomnienia? - odzywa się, nie do końca rozumiejąc. Czy Isabella nie była już Isabellą? Co się wydarzyło? Dlaczego pragniesz być kimś innym, kiedy miałaś wszystko, włączając to pierścionek na zgrabnym palcu? - To trudny taniec, nie ma w nim zasad, za to dużo improwizacji. Wysiłku, czasem i cierpienia. Ale jest w nim wolność, wspanialsza nawet od kryształowych pantofelków - i śmieje się, patrząc na buchające płomienie, na moc ognistych języków pochłaniających wymarznięte drewno. Jeśli chcesz tańczyć Bello, to będziemy tańczyć. Do utraty tchu, do samego końca świata.


Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Finley Jones
Finley Jones
Zawód : Tancerka Ognia
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

it's courage and fear
not courage or fear

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Główne ognisko - Page 11 IYOfLg4
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9481-finley-jones https://www.morsmordre.net/t9564-finleyowe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f351-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-9 https://www.morsmordre.net/t9667-skrytka-nr-2188 https://www.morsmordre.net/t9568-finley-jones
Re: Główne ognisko [odnośnik]03.08.21 18:49
– Nie, droga Finley. Najbardziej na świecie nie chciałabym być zapomniana – wyjawiła z patosem, powagą, w iskrzących słowach, w rozpadających się od ognia spojrzeniach. W powadze obcej, ale dobitnie szczerej, w kulejących półsensach, których towarzyszka mogła nie znieść. Za wcześnie i za późno, by rozsupływać poprzypalane węzły i odpowiadać wszystkie historie od nowa i od końca. Nie teraz, proszę. Na niepojęciu przyłapała ognistą wróżkę. Pulsujące za ich plecami serce parsknęło, wypalając naturę tej soczystej gałęzi – wypalając do cna. Rząd pośpiesznych iskier wytrącił się z ramion pożaru i pomknął nieco wyżej, by wkrótce rozmyć się i zniknąć. Tak zniknąć, jak Isabella nigdy zniknąć nie chciała. Każda iskra miała odnaleźć swój komin, swoje źródło mocy. Żadna nie mogła błądzić samotnie. We dwie były silniejsze. Dwie wysłanniczki złocistej energii opowiedzieć mogły o tej magii w sposób głębszy. Poprowadzone do tańca stopy, palce i rwące się płomieniem końcówki włosów rysować miały wkrótce symbole, dzięki którym ów rytuał stanie się pełniejszy. – Poprowadzę cię, schronie pod skrzydłami Wenedliny Dziwaczej. W jej stosie jest miejsce dla nas obu. Przy niej jesteśmy bezpieczne. Nic i nikt tego nie zmieni. To my. My jesteśmy córkami ognia, żarzymy się jak salamandry w południowym słońcu. Nie zamarzamy w zimie i nie lękamy się wiatrów. Chodź, proszę, tańczmy, tańczmy – zawołała, ściskając mocniej jej palce.
Niezbyt znała ruchy i technikę, którą Finley czarowała salony, ale mogła spróbować ją naśladować. Znała tylko nudne, sztywne tańce z sabatów. Nie wiedziała, jak tańczą ludzie na londyńskim skwerku i mugolskiej zabawie. Nie musiała jednak tego umieć. Zależało jej na energii ognia, na przywołaniu parujących duchów, na rozgrzaniu ich serc. Hołd Wendelinie należało składać, nawet jeśli wiele przemądrzałych głów uważało, że nie miała już do tego prawa. Wiara, oddanie, podległość, misja. Mogła ją mieć, nie będąc jednocześnie tam, na dworze. Mogła, prawda? Chaos wirował jak te włosy wymykające się na wietrze z misternego uczesania, jak plączące się w łydkach falbany i blade resztki zimowych traw łaskoczące zdobną klamerkę przy pantofelku. Oddychała ogniem, wciągała do płuc charakterystyczny zapach paleniska. To nie o bycie kimś innym chodziło, a o pozostanie wciąż tą samą postacią, lecz w innym domu, przy innym nazwisku. Z nowym pierścieniem na palcu. Zauważyła to? Finley? Czy kiedykolwiek widziała tamten poprzedni? Kryształową różę, czerwoną, drogocenną, zawieszoną na palcu salamandry jako nagrodę, jak ukoronowanie misternych negocjacji między władczymi głowami. Bella prędko postarała się wrócić na ziemię. Charakterystyczna woń ogniska połaskotała ją w nos, ale zignorowała to. Drapanie po nosie wcale nie było mile widziane. Nawet poza salonami.
– Jak w ogniu. Improwizacja, lekkość, niepowtarzalność. Pragnienie wolności, pnące się do nieba płomyki. Radość. Potęga. I nic, nic ponad to. Nie lękam się. Prowadź mnie, Finley. Zacznij, a ja dopełnię. Wybacz niezgrabności, jestem natchniona, lecz brak mi twej wprawy – wyjawiła, przekrzykując wypalające się w stosie drzewa, przekrzykując szumy wiatrów i odległe skrzeczenie ptaszysk. Tu były tylko one, one dwie i żar kolorujący nieskazitelne, młodzieńcze policzki pasją. – Tańczmy, tańczmy. Wezwijmy ją, oddajmy się tej magii. Jesteśmy dla niej, a ona jest dla nas - kontynuowała, oczekując już pierwszych ruchów. Gdy stały tu, zima nie mogła ich pochwycić. Śniegi nie mogły zapuścić korzeni, mróz nigdy nie poszczypie tych cieplutkich twarzy i rozgrzanych dusz. Dłonie Isabelli coraz śmielej wznosiły się, palce u stóp próbowały w butach poukładać się do niesłyszalnych rytmów. Dymem pachniały włosy i suknie, ale mgły ze spojrzeń wypełniały czające się w głębi błyski. Wielki ogień, wieczne światła, których przecież nie można było powstrzymać. – I ty się nie lękaj i ty nie daj się krokom zatrzymać - szepnęła, zbliżając się nagle do niej. Słowa te, jak zaklęcia, zachęcić miały ciało artystki do ruchu. Obrządek musiał się bowiem rozpocząć. Obrządek, taniec, spotkanie dwóch sióstr, iskier i dobrych duchów.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Główne ognisko - Page 11 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Główne ognisko [odnośnik]31.01.23 19:45
Główne ognisko

Główne ognisko w Weymouth jak co roku rozpalone zostało na stosie złożonym z drewien wszystkich gatunków drzew rosnących w całej Wielkiej Brytanii; od wieków podkreślało rolę matki ziemi, matki wielkiego Lugha, strzegącej całej Wyspy, dziś miało wymiar podwójny - symbolizowało także jedność kraju zagrabionego przez oszalałych z nienawiści zbrodniarzy, oddawało cześć każdemu zakątkowi zranionemu przez kolejne bezmyślne rzezie urządzane w imię nierealnych idei. To na jego tle przemówić miał nestor rodu Prewett, sir Archibald, otwierając uroczyste świętowanie.

W kolejne dni, gdy tylko zaczynało zmierzchać, rozpoczynano kolejne obrzędy od próśb wznoszonych do pogrzebanej w zaświatach pięknej Caer - próśb o pokój dla kraju, o rozsądek dla tych, którzy go utracili i odwagę dla tych, którzy się bali. O jedność, która miała uchronić świat przed szaleństwem. Każdego dnia rozpoczynał je kto inny, za każdym razem była to jednak osoba zasłużona dla czarodziejskiego świata. Pierwszy dzień otwarty został przez Archibalda Prewetta, kolejne przez starą wiedźmę ze starszyzny jego rodu, wypędzonych sędziów Wizengamotu, którzy do końca pozostali na straży sprawiedliwości, dawnych mówców i polityków, filiozofów, naukowców i mędrców. Każda przemowa kończyła się ciśnięciem w sięgające nieba płomienie wieńca złożonego z innych kwiatów, symbolizujących kolejne ważne wartości: miłość, nadzieję, wiarę, sprawiedliwość, pokój, radość, współczucie, gościnność, uczynność, odwagę, poświęcenie, rodzinę, mądrość i szacunek. Wieniec nasączony specjalnym wywarem wywoływał widowiskowy wybuch i taniec płomieni, a tuż po nim z płomieni wylatywał śniący za dnia Fawkes, zachwycając swoim widokiem zgromadzonych gości. Wielki ptak wydawał się w tym okresie u szczytu swojej formy, przypominał złotego łabędzia. Lśniące ogniste pióra mieniły się na czerniejącym niebie, a jego pieśń pomagała odpocząć zmęczonym, zmężnieć wystraszonym i powstać niepocieszonym.

O zmierzchu, na rozpoczęcie, czarodzieje tańczyli wokół głównego ogniska w kręgu, trzymając się za dłonie. O świcie taniec ten powtarzano, lecz zamiast wzajemnych uścisków mieli w rękach pochodnie, które symbolicznie rozganiały nocne mroki i przywoływały słońce. Tańce i zabawy przy ognisku odbywały się całą noc nieprzerwanie.

Wśród świętujących czarodziejów krążyły ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.

Polowania
Do przygotowania rozdawanej przy jarmarku strawy wykorzystuje się mięso dziczyzny ustrzelonej w trakcie polowań urządzanych tuż przed świtem. Dzień w dzień urządzane są zbiorowe pościgi za zwierzyną, w trakcie których czarodzieje rywalizują o tytuł króla polowania. Tytuł przypada czarodziejowi, który dopadnie największą lub najrzadszą, w obu przypadkach najcenniejszą zdobycz. Codziennie o zmierzchu przy głównym ognisku następuje koronacja zwycięzcy z dnia poprzedniego. Jego skronie zdobi się wieńcem z plecionych liści laurowych, pozostali uczestnicy otrzymują sosnową gałązkę.

Jeżeli gracz wybranego przez siebie dnia uda się na polowanie w jakimkolwiek temacie w trakcie i w obrębie festiwalu i upoluje zwierzynę rozpoczyna w ten sposób rywalizację o tytuł króla polowania. Pozostali gracze udający się na polowanie w przeciągu realnych dwóch tygodni od momentu zgłoszenia udanego polowania w niniejszym temacie (tryumfalnego powrotu postaci ze zwierzyną z wyraźnym oznaczeniem daty) muszą przybrać tą samą datę. Rywalizacja kończy się po upływie dwóch realnych tygodni. Postać, która upoluje najrzadszą zwierzynę przyjmuje tytuł króla polowania i zostaje koronowana w trakcie kolejnego zmierzchu wieńcem plecionym z liścia laurowego.

Jednego dnia można wyruszyć na polowanie tylko raz.

Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Główne ognisko - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Główne ognisko [odnośnik]05.03.23 23:43
31 lipca
Odkąd pamiętał każde lato odbywało się pod znakiem festiwalu. W dzieciństwie uwielbiał ten czas przygotowań: zawsze biegał pomiędzy rozstawianymi straganami handlarzy z całego kraju i zaglądał co ciekawego przywieźli tym razem. Później pół asortymentu lądowało w jego pokoju, mimo że nie wiedział jak korzystać z większości przedmiotów, ale czuł ogromną potrzebę posiadania ich na własność. Wtedy siadał ze starszym bratem na środku komnaty i próbował każdy po kolei rozpracować, co czasem kończyło się interwencją ojca i jego magomedycznych umiejętności.
Z czasem przygotowania do festiwalu wzbudzały w nim coraz większą irytację, kiedy zamiast korzystać z wakacji musiał wypisywać zaproszenia czy przygotowywać miejsca pod ogniska. Wówczas najczęściej szedł do szklarni, gdzie chował się przed wścibskim spojrzeniem krewnych. Dopiero w dorosłym życiu na nowo pokochał festiwal z całą jego otoczką, a praca przy organizacji – choć momentami męcząca – napawała go entuzjazmem. Cudownie było na kilka dni oddać się zabawie i nie myśleć o problemach dnia codziennego, a w tym roku było dla niego szczególnie ważne, żeby zapewnić gościom tę chwilę odpoczynku.
Przygotowania do festiwalu zaczęły się później niż zwykle. Przez niepewność wojny Archibald do ostatniej chwili nie był pewny czy powinien organizować tak duże wydarzenie – nie wybaczyłby sobie, gdyby w trakcie imprezy doszło do tragedii przez jego własne ambicje. Dopiero spotkanie z Corneliusem Sallowem i wypracowane na nim zawieszenie broni sprawiło, że zaczął brać festiwal poważnie pod uwagę. Niepokój wciąż pełzał mu po plecach, ale nie potrafił sobie wyobrazić sytuacji, w której poplecznicy obecnej władzy dostają zabawę w Londynie, a wierni sojusznicy Zakonu zostają z niczym. Powziął sobie za punkt honoru, żeby zapewnić im chwilę wytchnienia, która doda im sił do dalszej walki – przynajmniej tyle był w stanie zrobić.
Tym sposobem cały lipiec Archibald biegał. Biegał po pałacu, wokół pałacu, wzdłuż brzegu oceanu, po klifie i okolicznych pagórkach: wszędzie tam, gdzie trwały przygotowania. Napisał dziesiątki listów i drugie tyle listów przeczytał, uzgadniając wystawców, artystów i wodzirejów. Zużył kilka rolek pergaminu, rozrysowując plan festiwalu i potrzebne zabezpieczenia. Analiza tabel z wydatkami przyprawiła go o zawroty głowy i zmusiła do szybkiej drzemki na szezlongu. I choć nie robił tego wszystkiego sam, bo miał pod sobą sztab równie zaangażowanych pracowników i pomocników, nie dało się ukryć, że pracy było dużo. W połączeniu z resztą obowiązków, których nie mógł na ten czas po prostu rzucić w kąt, pozostałych planów i zobowiązań, większość lipcowych wieczorów spędzał zamknięty w swoim gabinecie.
Dzień festiwalu wyjątkowo powitał go ulgą, a nie stresem – wystąpienia publiczne wywoływały w nim coraz mniej emocji, poza tym był już zmęczony oczekiwaniem. Błogi stan nie utrzymał się jednak długo, bo ciężkie powieki opadły raz jeszcze, przez co obudził się zdecydowanie za późno. Zerwał się z łóżka na równe nogi, psiącząc pod nosem na wszystkich członków rodziny ze służbą włącznie, że nikt nie śmiał go wcześniej obudzić. Poranną toaletę przyspieszył magią, gdzie tylko było to możliwe, a śniadanie zjadł w biegu, jednocześnie się ubierając. Na dzisiaj miał przygotowaną elegancką szatę wyjściową z silnymi niebieskimi akcentami na marynarce, rezonującymi z rudością jego włosów. Chciał odważnie stanąć przed tłumem, dając wszystkim do zrozumienia, że czuje się bezpiecznie we własnym hrabstwie, nawet jeżeli nie do końca była to prawda. Ostatni raz spojrzał na siebie w lustrze, biorąc kilka głębokich wdechów na uspokojenie rozszalałych myśli zanim pomknął na teren festiwalu.

***

Przed ogniskiem został postawiony nieduży podest, ozdobiony świeżymi polnymi kwiatami. Wokół zebrała się spora grupa ludzi, oczekująca na rozpoczęcie festiwalu. Archibald pojawił się na miejscu spóźniony o kilka minut, ale miał nadzieję, że ludzie nie zwrócą na to uwagi. Przyłożył swoją różdżkę do szyi, rzucając ciche – Sonorus – żeby mieć pewność, że usłyszą go również goście w tylnych rzędach. Odczekał chwilę aż szum rozmów przycichnie, przyglądając się z ciekawością zebranym czarodziejom. Kiedy większość z nich skupiła na nim swoją uwagę, wyciągnął rękę w powitalnym geście, rozpoczynając przemówienie.
Moi drodzy! To zaszczyt móc powitać was na tegorocznym festiwalu – uśmiechnął się. Mówił spokojnie, ale z pewnością w głosie. – Cieszę się, że zebraliście się tutaj tak licznie. Ognisko, które widzicie za moimi plecami, nie jest przypadkowe. Rozpalono je z drzew rosnących w całej Wielkiej Brytanii, by symbolizowało jedność naszego kraju, a także siłę, która się w nas tli. Każdy z nas toczy własną bitwę, wielu być może czuje zmęczenie i zniechęcenie, więc mówię – odpocznijcie. Bawcie się. Korzystajcie z atrakcji, które dla was przygotowaliśmy. Tańczcie do późnej nocy, pływajcie w oceanie, jedzcie i pijcie. Poświęćcie ten czas swoim przyjaciołom, ale otwórzcie się też na nowe znajomości – wszyscy jesteśmy tutaj sobie bliscy – powiedział, robiąc krótką pauzę. Omiótł spojrzeniem twarze zebranych czarodziejów, spoważniał. – A potem wróćcie do walki jeszcze silniejsi, jeszcze bardziej solidarni i zdeterminowani, żebyśmy mogli ponownie spotkać się w tym miejscu i świętować zwycięstwo. Straciliśmy wystarczająco wiele dachów nad głową, zrezygnowaliśmy z wystarczająco wielu marzeń, pożegnaliśmy wystarczająco wielu bliskich nam ludzi – zamilkł, podnosząc przygotowany wcześniej wieniec. Nie bez powodu znajdowały się w nim niebieskie irysy, symbol nadziei i sprawiedliwości, która wkrótce miała dopaść ich oprawców.
Zanim się rozejdziemy, chcę wam jeszcze przypomnieć legendę o Aenghusie i Caer. Choć można o nich długo opowiadać, dzisiaj najważniejsza jest historia ich miłości – zaczął, czując jak jego ciało się rozluźnia. Najcięższe tematy już miał za sobą, a to na nich zależało mu najbardziej. – Pewnego wieczora zmęczony walką Aenghus ułożył się do snu. Wówczas ukazała mu się młoda kobieta, a jej piękno było dla niego tak wielkie i czarujące, że aż wywołało u niego gorączkę i poty. Przeleżał w swoim łożu kilka dni, głowiąc się nad tożsamością swojej wybranki. Okazało się, że to Caer, córka Ethala, króla Sidhe Uamuin. Aenghus z wielką pasją próbował przekonać go do oddania ręki swojej córki, ale król pozostawał nieugięty. W końcu przystał na prośbę zdeterminowanego czarodzieja, ale postawił jeden warunek – miał rozpoznać Caer spośród 150 dziewcząt zaklętych w łabędzie. Był pewny, że to się nie uda, ale nie docenił sprytu młodego Aenghusa, który sam zamienił się w łabędzia. W ten sposób bez problemu rozpoznał swoją wyśnioną miłość i we dwoje odlecieli daleko od królestwa. Lecąc, śpiewali do siebie piękne pieśni, które uśpiły wszystkich na ziemi na trzy dni i trzy noce. Po tym czasie wrócili do ludzkich postaci i przypieczętowali swoje uczucie małżeństwem. Spotykamy się dzisiaj, żeby uczcić ich lot, celebrować lato, miłość i szczęście – celowo zakończył historię na pozytywnej nucie, rezygnując ze wspominania tragedii, która ich rozdzieliła – tego wszyscy zapewne mieli dość w prawdziwym życiu.
O, piękna Caer! – Podniósł głos, odwracając się twarzą do ogniska. – Proszę cię o pokój, o szczęśliwy powrót bliskich, którzy zaginęli, i opiekę dla tych, którzy już nie mogą wrócić. Proszę o przychylność dla próśb składanych po mnie – skłonił głowę, w myślach składając jeszcze prośby bardziej personalne, o zdrowie swoich najbliższych, o bezpieczeństwo, o powrót dla Alexa, o opiekę dla poległych kuzynów. Potem cisnął wieniec w ognisko, przez co płomienie niecierpliwie zawrzały, aż w końcu wybuchły, niosąc ze sobą feniksa. Fawkes rozłożył skrzydła, zachwycając wszystkich swoim majestatem. Archibald przyglądał się jego tańcom na niebie – były wręcz hipnotyzujące. Dopiero po chwili odwrócił się z powrotem do zebranych. Wziął misę z piwnym miodem i uniósł ją nieco w ramach toastu. – Tegoroczny Festiwal Lata uważam za rozpoczęty! – Uśmiechnął się, po czym upił łyk i przekazał misę czarodziejowi po swojej prawicy.
Przy ognisku na nowo podniósł się gwar rozmów, kiedy Archibald schodził z podestu. Ludzie zaczęli się kręcić, jedni podchodzili bliżej ogniska, inni rozchodzili się w dalsze miejsca. Dopiero teraz Archibalda ogarnął stres: czy na pewno wszystko będzie w porządku, czy nie naraził ludzi na niebezpieczeństwo, czy wszystko odpowiednio przygotował, czy jego przemowa została dobrze zrozumiana. Zachował te myśli dla siebie, kiedy podchodził do stojącego nieopodal sędziego Wizengamotu, który miał w późniejszym czasie wygłosić swoją przemowę na tle ogniska. Archibald zamienił z nim kilka słów, wyrażając swój podziw dla jego nieugiętej postawy. Miał zamiar porozmawiać dzisiejszego wieczoru z większą liczbą pracowników Ministerstwa – chciał, żeby każdy z nich poczuł się zauważony i doceniony, bo niezmiennie uważał ich opór za odwagę.
Po owocnej rozmowie, która zakończyła się zaproszeniem na obiad, by móc podyskutować w bardziej sprzyjających ku temu warunkach, Archibald postanowił na chwilę dołączyć do tańców wokół ogniska. Nie chciał być uważany za terrorystę – ostatnie przeżycia dały mu do zrozumienia, że decyzje podejmowane w zaciszu pałacu mogą nie być wystarczające. Że nadszedł najwyższy czas, żeby wyjść do ludzi i pokazać jak wyglądają ci groźni przeciwnicy rządu – że brakuje kontrpropagandy. Dołączył do rytualnego tańca, łapiąc za dłonie sąsiadujące osoby. Chciał wierzyć, że w przyszłym roku nie będzie musiał się niczym martwić, a Festiwal Lata nie będzie znowu odpoczynkiem od niekończącej się walki, a co najwyżej od odbudowy kraju. Czuł się zmotywowany jak nigdy, żeby zrobić wszystko co w jego mocy, żeby właśnie tak się stało.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Główne ognisko [odnośnik]26.03.23 20:08
Wszystkie wspomnienia związane z festiwalem lata były przyjemne i lekkie. Lubiła patrzeć jak szara rzeczywistość zmienia się pod wpływem tego wydarzenia. Płonęły ogniska, rozbrzmiewała muzyka, ludzie z zaangażowaniem brali udział w tradycyjnych rytuałach. Sama zwykle była jedynie obserwatorem. Wbrew swojemu zamiłowaniu względem ludzi miała własne granice, które niechętnie przekraczała. Plecenie wianków, tańce przy ognisku, głośne śpiewy… to zdecydowanie nie było w jej stylu. Od dziecka lubiła patrzeć na bawiących się ludzi, słuchać podniesionych głosów, niesamowitych historii opowiadanych przy ognisku. To była piękna tradycja i czasami żałowała, że mogą się nią cieszyć jedynie przez jeden miesiąc, kilka dni i nocy. W tym roku festiwal lata wywoływał w niej mieszane uczucia tak samo jak zawieszenie broni. Nie wiedziała czy ludzie będą potrafili poczuć się bezpiecznie, bawić się tak jakby wojna cofnęła wszystkie swe wyroki. Miała nadzieje, że tak będzie. Na Merlina, naprawdę chciała ujrzeć na twarzach tych wszystkich ludzi uśmiech, spokój i radość. Może właśnie dlatego planowała wyzbyć się dziś własnych granic. Plecenie wianków? Dobrze. Taniec przy ognisku? Dlaczego właściwie nie? Głośne śpiewy do samego rana? Cóż… jeśli pozbawienie wszystkich słuchu jest tego warte. Cieszył ją również fakt, że będzie mogła ujrzeć znajome twarze. Niewiele było okazji do tego by spotkać się w tak licznym gronie.
Nie lubiła się spóźniać, ale los chciał, że zwykle to robiła. Czas nie był po jej stronie. Albo było go zbyt wiele, albo zbyt mało. Wybiegła z sypialni w popłochu szukając wzrokiem lewego buta. Zamiast tego znalazła pogrążonego w błogim śnie Rinehearta. No chyba sobie żartował. Podniosła leżącą na podłodze poduszkę i rzuciła nią w niego nie zważając na delikatność. Wiedziała, że cios spełnił swoją rolę, bo po chwili usłyszała pełen irytacji jęk. – Może przestaniesz być taki żałosny? – zapytała podchodząc do kanapy. – Jeśli będziesz gnił na tej kanapie jeszcze tydzień to obiecuje ci, że popełnię samobójstwo. – zagroziła. Oczywiście jej słowa nie pokrywały się z rzeczywistością, ale chciała go zmotywować do wstania z łóżka, zrobienia czegokolwiek ze swoim życiem. Tak naprawdę wcale nie był żałosny i radził sobie z własnymi demonami na swój sposób. Była wyrozumiała, wspierała go kiedy tego potrzebował, ale wszystko miało swoje granice. Nawet ogólnie pojęte szaleństwo. – Idziesz ze mną na festiwal lata. Postanowione. – dodała znów rozglądając się po salonie w poszukiwaniu cholernego buta. – Uśmiech, czyste ubrania i mniej mordu w oczach, a zobaczysz, że będziesz się świetnie bawił – niestety sama wątpiła w swoje słowa widząc grymas malujący się na jego twarzy. – Masz dosłownie kilka minut. Umówiłam się z Elrickiem, a i tak jestem już spóźniona. Wyprzedzając twoją propozycję dołączenia do mnie później od razu zaznaczam, że nigdzie się bez ciebie nie ruszę. – dodała zaglądając tym razem pod fotel. Doskonale wiedziała, że to sprawka pufek! Znikały jej buty, skarpetki, a nawet biżuteria i to wszystko dlatego, że nie chciała wpuścić ich do sypialni.

***

Walka, batalia, prawdziwa wojna. Ciężko było znaleźć słowa na prowadzoną przez nich dyskusje. Na szczęście udało im się dotrzeć na miejsce niemal w tym samym momencie, w którym Archibald rozpoczął swoje przemówienie. Spóźniła się, była pewna, że Lovegood już na nią czekał, bo ten raczej nie miał w zwyczaju się spóźniać, ale cóż miała zrobić? Przyjść tu sama i wspaniale się bawić wiedząc, że ten spędza czas na odsypianiu? Lucinda doskonale znała siebie i wiedziała, że myślami wciąż będzie wracać do Kresu. Nie powiedziałaby tego głośno, ale czuła odpowiedzialność za swoich domowników.
Przystanęli na samym krańcu polany nie chcąc zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Postanowiła, że odnajdzie Lovegooda od razu po przemówieniu chyba, że ten dotrze do nich pierwszy. Wsłuchała się w słowa gospodarza. Zachęcał do zabawy, zapomnienia o troskach, problemach i wojnie. Historia Aenghusa i Caer niosła ze sobą przesłanie. Prewett doskonale odnajdował się w powierzonej mu roli. Podejrzewała, że bycie nestorem to również wiele wyrzeczeń, ciągły strach o ludzi zamieszkujących hrabstwo, ciągła walka o byt. Sama nigdy nie byłaby w stanie przyjąć na siebie tak wiele obowiązków i ludzkich istnień. Wieniec zapłonął, a z kłębów dymu wyłonił się feniks. Piękny, majestatyczny, szerzący nadzieję. Może właśnie ten widok zmotywuje co niektórych do odsunięcia trosk dnia codziennego na bok? Przynajmniej na chwile. Blondynka przeniosła spojrzenie na przyjaciela mając na myśli przede wszystkim jego samego.
Feniks zatoczył koło nad ich głowami wieńcząc tym samym całe przemówienie. Po tłumie rozniosły się oklaski, głosy aprobaty. Lucinda poszła w ich ślady dając wyraz własnemu zadowoleniu. Szeroki uśmiech pojawił się na jej ustach. Czuła ulgę. Może te wszelkie niepewności, które nawiedzały jej myśli w ogóle nie miały racji bytu? Może umieli cieszyć się tym co aktualnie mieli? Nawet jeśli było to ulotne i chwilowe.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Główne ognisko - Page 11 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539

Strona 11 z 14 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12, 13, 14  Next

Główne ognisko
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach