Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Brzeg
Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
▲ W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
▲ Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
Myśl o Londynie, o Nokturnie, o zleceniach czekających na jego powrót rozwiała się szybciej niż podejrzewał, pozostawiając go w całkiem przyjemnym “tu i teraz”. Bez natrętnych myśli o konieczności zniknięcia, bez niejasnych planów na ucięcie relacji. Przez chwilę czuł się tak, jakby nie było nigdy epizodu z ojcem, jakby nie został człowiekiem Familii. Jakby powstająca z wodnej toni kobieta wcale nie była jego siostrą.
― Intrygujące właściwości? ― podłapał za nią, unosząc lekko brwi. Był świadom tego ile mogą zdziałać dobrze dobrane zioła i eliksiry uwarzone przez zdolnego alchemika. Nigdy jednak nie doszły do niego informacje o możliwym zastosowaniu byle chwasta z wody. Nie zamierzał jednak dyskutować, wzruszył ramieniem, pozostawiając Lecie odkrycie tajemnicy mięsistego chabazia i poprawił uchwyt podtrzymujący Orpheusa jak worek ziemniaków. ― Masz ten atlas tutaj, czy jestem skazany na czekanie aż łaskawa pani wróci w swoje strony? ― dodał zaczepnie, choć gdzieś w głębi ducha pojawiła się dziwna myśl, że gdyby tylko ubrała swoją prośbę w ładne słówka, może nawet by się po rzeczony atlas pofatygował. W końcu ile dzieliło go od Doliny? Jedna teleportacja?
― Aha ― potwierdził leniwie. ― Słyszałem. Ale o ile mnie słuch nie myli, to rzeczony obiad dotyczy ciebie, nie mnie. Ja tu jestem tylko od polowania ― dodał, z uciechą stawiając się w roli najbardziej poszkodowanego czarodzieja na świecie. ― Widzisz, jak to jest Orphie z tymi kobietami? Same problemy ― tłumaczył chłopakowi dalej, nieszczególnie przejmując się ewentualnym gniewem tlącym się w oczach Lety. ― Dlatego ja ci polecam serdecznie i z całego serca: nie żeń się.
|zt Leta i Victor
Na tyle, że szybko wyrzucił z głowy Filcha – zwłaszcza, kiedy jego uwaga na chwilę niepodzielnie przeniosła się na wyzierającego z koszyka kota. – Tak – p-p-powiedziała mi kiedyś, jak się zagadaliśmy przed pracą – potwierdził, przypominając sobie mgliście ich rozmowę przy kubku ohydnej kawy. Przez sekundę przypatrywał się jeszcze kociakowi z konsternacją, ale zwierzak okazał się być tylko zwierzakiem – a chwilę później już podnosił się z ziemi, żeby z uśmiechem przywitać się z twórczynią tego całego, drobnego zamieszania. – Ciebie też – dobrze widzieć. – W takim razie – p-p-przyjmijcie moje najszczersze gratulacje – podjął, uśmiechając się szeroko. W jego głosie pobrzmiewało rozbawienie, ale nie nabijał się – naprawdę cieszył się z ich szczęścia. Mike był dobrym facetem, a odkąd w wyniku jakiegoś niewyjaśnionego ciągu wydarzeń go polubił, życzył mu jak najlepiej. Zasługiwał na to, żeby znaleźć kogoś, z kim mógłby dzielić codzienność; nawet jeżeli w ich sytuacji wiązało się to z nieustającym strachem o jutro i setką zmartwień. Było warto – dzisiaj wiedział już, był pewien, że tak.
Radosny okrzyk córki i drobne, otaczające jego szyję ramiona wystarczały, by mu o tym przypomnieć. Roześmiał się, łapiąc ją pewnie i podnosząc do góry, żeby razem z nią obrócić się dookoła własnej osi – i dopiero później ostrożnie odstawić na ziemię. – P-p-prawdziwa kwietna korona – podsumował; dla niego wszystko, co robiła Amelka, było najpiękniejsze – bez względu na to, czy był to rysunek potwora morskiego namalowany na burcie łódki, czy bukiecik kwiatów. Wyciągnął dłoń, żeby odsunąć z drobnej twarzyczki córki kilka kosmyków włosów, które zburzyły się przy obrotach w powietrzu. Słysząc jej ściszony głos, nachylił się odruchowo, nadstawiając ucha – jakby spodziewał się usłyszeć największą tajemnicę. – Oczywiście – nie pozwolę nikomu się wyprzedzić – obiecał solennie, również wypowiadając słowa konspiracyjnym szeptem – a potem, dla podkreślenia efektu, mrugnął do Amelii porozumiewawczo.
– Mam – przytaknął, zanim złożył na policzku Hannah czuły pocałunek. Miała rację, naprawdę czuł się tego dnia wyjątkowo dobrze – chyba po raz pierwszy odkąd klątwa i bliskie spotkanie ze śmiercią wepchnęły go w najczarniejszy, najsamotniejszy kąt własnego umysłu. To głównie Hannah pomagała mu się stamtąd wydostać, tydzień po tygodniu – a chwile spędzone w Weymouth, pośród rodziny i przyjaciół, dodatkowo pozwoliły mu na zrzucenie z ramion resztek ciążących mu trosk. Dzisiaj prawie o nich nie pamiętał, wypite z Michaelem piwo czyniło jego głowę przyjemnie lekką, a beztroska atmosfera panująca na brzegu (zaaferowany przedstawianiem sobie wszystkich, nie zwrócił uwagi na dobiegający z oddali, podniesiony głos Kerstin) stopniowo coraz bardziej mu się udzielała. – A wy? Dobrze się b-b-bawicie? – zapytał, tylko przez ułamek sekundy zerkając na kwiatową wiązankę tkwiącą w dłoni Hannah – zaraz potem krzyżując z nią spojrzenie, gubiąc się na parę oddechów w ciepłych, czekoladowych tęczówkach. Cieszył się, że tu była, że były tu obie.
Przyglądał się przez chwilę z uśmiechem wymianie przywitań, pokrzepiająco kiwając głową w stronę córki, kiedy poczuł na sobie jej jasne spojrzenie. Wiedział, że bywała nieśmiała w stosunku do ludzi, których dopiero co poznawała, ale wyglądało na to, że Adda przypadła jej do gustu; kącik ust drgnął mu w górę, gdy do jego uszu dotarły strzępki wypowiadanych przez córkę zdań, udał jednak, że niczego nie usłyszał. – Gotowy od samego rana! – potwierdził, śmiejąc się, ale wyprostował się jednocześnie, jakby miał zamiar zasalutować. – Oby nap-p-prawdę była zimna – dodał, dzień był gorący – sprawiając, że zanurzenie się w chłodnym morzu wydawało się co najmniej kuszące. – Jak już sprawdzę, to ci powiem – jakbyś, wiesz, miała ochotę do mnie p-p-później dołączyć. Mamy wyścig do rozstrzygnięcia – zaproponował, uśmiechając się znacząco; wcale nieprzypadkowo próbując ściągnąć myśli Hannah do innego dnia i innej kąpieli.
Kiedy zwróciła jego uwagę na inne, bawiące się na plaży dzieciaki, jęknął z udawaną niechęcią. – Merlinie, mam nadzieję, że to niep-p-prawda – zapowiedział, odruchowo się rozglądając; obecność Płazów tak naprawdę budziła w nim radość, cieszył się, że zawieszenie broni pozwoliło im na bezpieczne opuszczenie Oazy – nawet jeśli tylko na chwilę. Zasługiwały na te dwa tygodnie zwyczajnej zabawy. – Hugh i Tim są szybsi ode mnie – a już i tak mam t-t-trudniejsze zadanie – wyjaśnił. Musiał przecież jako pierwszy dorwać nie jeden, a dwa wianki.
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
Nie zrobiłaby tego też dzisiaj, choć słońce było w zenicie, a wokół masa ludzi. To też była plaża, a poza tym Justine była tak blisko i tak daleko jednocześnie... Kerstin naprawdę nie zauważyła momentu, w którym jej postanowienie ostrożności spaliło na panewce. Ale to już ją przerastało - wszystko i nic jednocześnie - ten cały stres i strach, i krzywy uśmiech Justine, i Michael przed ślubem, czerwony przy lustrze, i krew skapująca z nosa, czarna, czarna krew, i jeszcze krew na udach Just i jeszcze ta na jej własnych kostkach, krew bez smaku, kiedy czytała list od Thomasa i przygryzła sobie język, i jeszcze....
- Ja zrobiłam? - pisnęła, przyciskając pięść do klatki piersiowej, jakby został weń kopnięta, puszczając też Argusa, tam, gdzie go wcześniej trzymała. Równie dobrze mogłoby go nie być, w uszach słyszała pisk, gdy patrzyła w oczy temu kłamcy i szaleńcowi. - Co ja mu zrobiłam? Prosiłam go żeby został! - Co chciał udowodnić? I komu? Ona rozdarła ich rodzinę? Od początku ich broniła, przed Michaelem i przed wszystkimi, i przynosiła im jedzenie, i chciała... - Nie zostawiłam go! To wszystko była jej wina! Nic nie wiesz, Doe! - Machnęła się na ślepo w kierunku Justine. Nie widziała już siostry nawet, nie widziała też tego, kto do nich podszedł; czaili się na krawędzi ostrości jej spojrzenia, jak te wszystkie demony i cienie, przed którymi próbowała uciec.
Chciała mu powiedzieć coś jeszcze, temu Jamesowi, zaciskała palce i kolana jej drżały, i coraz słabiej go widziała, bo łzy pociekły jej po policzkach i skapywały na kołnierz i tylko otwierała i zamykała usta, bo nie mogła uwierzyć...
- Nie przeklinaj - odgryzła się Argusowi bez namysłu, tak została wychowana.
A potem była jeszcze rozmowa o dzieciach, dzieciach, które się jej boją, i jej serce już się ledwie trzymało, ale teraz się pokruszyło. Nie miała czasu długo myśleć o najstraszliwszej możliwej obeldze - ta przyszła sama.
- Będziesz najgorszym ojcem na świecie, Doe - Może miałoby to lepszy efekt, gdyby głos jej tak nie drżał, gdyby cała nie była już osmarkana i biała jak mąka. - Bawcie się dobrze - powiedziała ciszej siostrze i jemu.
Potem nie interesowało jej już nic co jej miał ktoś do powiedzenia; straciła ochotę na zabawę, na jakieś tańce i wianki. Nie miała na nie ochoty od początku. Schowała twarz w dłoniach i odeszła szybkim krokiem, i nie reagowała jeśli ktoś ją wołał. I z każdym krokiem jej płacz zmieniał się w szloch; i z każdym krokiem widziała coraz mniej.
Musiała znaleźć ciemne, odosobnione miejsce, w którym zaszyje się do ślubu. Musiała jeszcze się upewnić, że Michael założy koszulę na dobrą stronę. Musiała zrobić wiele rzeczy, ale najchętniej by znikła.
/zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Kerstin Tonks dnia 05.12.23 23:19, w całości zmieniany 1 raz
Rozejrzała się na boki łapiąc w pewnym momencie spojrzenie Argusa. Ich spojrzenia skrzyżowały się na chwilę w której zdawał jej się pytać co się dzieje. W odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami nie rozplątując dłoni. Ale od argusa odciągnęła jej spojrzenie Kerstin, która oskarżycielsko wskazała na nią dłonią. Spojrzała na nią, a wyraz jej twarzy niewiele się zmienił. Była chyba jednocześnie zaniepokojona i zawiedziona jej postawą. Nie widziała Kerstin takiej, dla innych ludzi.
Jej brew uniosła się do góry na dzień dobry Steffena. Niech będzie, skinęła mu lekko głową.
- Trochę przeszkadzasz. - odpowiedziała mu zgodnie z prawdą, spoglądając na niego bez głębszej emocji. W końcu przesunęła spojrzenie na Jamesa wyrzucając do niego jedno zdanie. Uniosła rękę, którą przesunęła po karku. Uśmiechnęła się krzywo na padające potwierdzenie. Obróciła głową, kiedy wypuścił pomiędzy nich spojrzenie zawieszając na nim przenikliwe spojrzenie, zaprzestając na chwilę ruchu. - I? - zapytała go, dźwigając jedną z brwi do góry. Opusciła rękę, prostując głowę. Nie był Thomasem. Chociaż Thomas, nagrabił sobie u niej. Nie, nagrabił to było marne określenie był w stanie poświęcić niewinne życie - na to nie było wytłumaczenia. Obroniłaby Kerstin, przed atakiem. Ale słowne potyczki powinna umieć rozwiązać sama - zwłaszcza te, które wywołała. Tyle że Kerstin postanowiła pokazać jeszcze więcej. Nie miało dla niej znaczenia, mogła zostać najgorszym bytem światem, tragedią odpowiedzialną za jej i jego nieszczęście. Ale oglądanie swojej siostry, kiedy zachowywała się w ten sposób było po prostu… zaskakująco rozczarowujące. Zawsze uważała, że z nich wszystkich, to ona była najmilsza i najbardziej uczynna. Co się z nią stało? Czy to złamane serce, czy może wpływ czarnej magii, którą sprowadziła pod ich dach. Na jej twarzy malowało się zdziwienie, a może nawet trochę szoku, może dlatego drgnęła za późno. Jak zachowywała się jak gówniara, powinna ją tak potraktować, zdzielić najpierw, a potem przytargać przed oblicze młodzika i nakazać przeprosiny? Potem drugie wymóc od niego - też nie wydawał jej się całkiem sprawiedliwy. Jeśli Thomas zniknął, to dlatego - że jak podejrzewała - był tchórzem. I ogólnym winowajcą krzywd o które się wzajemnie oskarżali. Może powinna pójść za nią i spróbować porozmawiać - zrozumieć gdzie leżał problem. Miała jakieś podłe przeczucie, że cokolwiek nie wybierze i tak nie okaże się dobre. Nie, nie mówiła ani nie myślała, że Doe miał rację. Albo ona jej nie miała. Zakładała, że ta leżała gdzieś po środku. A może wina rzeczywiście była jej. Jednak niezależnie od wszystkiego, to co powiedziała Kerstin było zwyczajnie podłe. A to nie Kerstin władała podłością a ona. Ona raniła, odsuwając od siebie wszystkich. Czy kolejne jej rodzeństwo próbowało ją naśladować? Wykrzywiła usta. Ale Kerstin zdążyła się już oddalić - a ona nigdy za nią nie biegała i nie zamierzała zacząć teraz. Może właśnie powinna ją z tym zostawić, może kiedy ochłonie zrozumie własne zachowanie. Może jeśli do niej dotrze wstyd który poczuje będzie wystarczającą karą? Westchnęła ciężej. Odwróciła od niego tęczówki spoglądając jeszcze za oddalającą się Kerstin. A kiedy kolejne słowa wypadły wzruszyła leniwie ramionami wracając do niego spojrzeniem.
- Nie zależało mi. - poprawiła go ze spokojem. Było jej wszystko jedno, tak naprawdę. Jej serce było zamknięte i jeden wianek nie miał i nie mógł nic zmienić. - Od lat nie miałam normalnych wianków. - dodała jeszcze z westchnieniem, bo jakby się tak zastanowić była to prawda. Najpierw ten parszywy dwulicowiec któremu wyrwała ząb, a później wyłaniający się z morza smok. Choć te drugie, miały chwile szczęścia wpisane w siebie. Może powinna zostawić ich wszystkich i znaleźć Hannah, minęła jej gdzieś tam wcześniej. Przesunęła jasnym spojrzeniem wokół. Jakim cudem sprawa spieprzyła się tak strasznie? - Potrzebuję piwa. - zawyrokowała odwracając się na pięcie. Sterczenie tutaj nie miało żadnego sensu. - Idziesz? - zapytała odwracając głowę, przesunęła spojrzenie na jego kolegę. - I ty, Cattermole? - dorzuciła mierząc go krótki spojrzeniem. Gdzieś tu chyba je rozdawano. Nie mogła się ubzdryngolić przed weselem Michaela, ale jedno… z dwa piwa przecież nie mogły jej szczególnie zaszkodzić. I tak będzie musiała porozmawiać później z bratem. Na razie jednak, nie chciała też i jego humoru psuć. Dzisiejszy dzień powinien być dla niego możliwie najszczęśliwszym. - Argus, zabierasz się? - podniosła głos zwracając się do trzeciego z nich.
| nie wiem Argus czy jeszcze jesteś, ale jak coś to ten
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Nawet nie wiem, po jaką cholerę nogi mnie tu przywlokły. Mogłam zostać w domu, wsłuchiwać się uspokajające dźwięki nokturnowych krzyków za oknem, czy też brzęczeniem much, które z przyczyn bliżej mi nieznanych potrafiły godzinami robić kółka pod wiszącym krzywo żyrandolem. Pić resztki bimbru i mieć wyjebane.
Ale senny Londyn dostał pierdolca z okazji Festiwalu, wszystkie moje ulubione miejscówki były oblegane przez ludzi. Wszędzie ludzie, jak szkodniki, obrzydliwe larwy, wypełzały z każdych zakamarków. I jeszcze, żeby to byli mieszkańcy! O nie! Był to najgorszy sort człowieka — turysta. Dlatego nie myśląc ani chwili dłużej, zabrałam się z miasta, dając moim bratankom do zrozumienia, że jeśli rozjebią mi chałupę w czasie mojej nieobecności, to będą spać ze szczurami i pijakami w rynsztoku.
Obrałam kurs na drugą stronę kraju, bo i tam mam znajomych, a nastrój miałam na jakieś picie i rozmawianie o życiu. No, tylko że nie przewidziałam, że będzie się odbywała konkurencyjna impreza. Miałam spierdolić od festynów, ale, jak widać, są rzeczy, przed którymi po prostu uciec się nie da. Tak że pogodziłam się z faktem tego, że skończę najebana na jakimś ludowym wydarzeniu kulturalnym. W plenerze pije się i tak weselej niż na imprezach sponsorowanych przez polityków, na których pies srał. Jeszcze mnie ktoś o coś zapyta, a ja powiem, co faktycznie o tym myślę i będę mieć problemy w robocie, bo, jak znam swoje szczęście, to pewnie zderzę się z jakąś znajomą mordą. O nie, nie.
Tu wolałam być anonimowa. Pić sobie ten dziwny miejscowy dekokt, palić fajki i chłonąć spóźnioną Noc Kupały. I nawet nie wiem, jakim cudem, ale w pewnym momencie znalazłam się na brzegu z wiankiem w dłoniach, kląc na kamień, który wpadł mi do buta i koszmarnie uwierał. Dobra, z “wiankiem” to za duże słowo. Bliżej tej konstrukcji było do korony cierniowej z łodyg i gałązek, ponieważ postawiłam przede wszystkim na to, by był solidny i nie utonął przy byle chlapnięciu fali.
Najwyżej go nikt nie złapie, ale za to on popłynie sobie hen daleko, daleko.
I tego mu chyba życzę z całego serca.
A kto o nią się opiera
'Wianki (Weymouth)' :
― Nie wątpię ― odparła, obrzucając Michaela zagadkowym, długim spojrzeniem. ― Ma trochę za uszami co prawda, ale nie jest to coś, z czym dobra żona by sobie nie poradziła. ― Zwróciła twarz ponownie w kierunku Hannah i uśmiechnęła się łobuzersko. ― Musimy się umówić na jakąś herbatę i porozmawiać jak kobieta z kobietą ― w zielonych oczach Addy mignął psotny ognik, a uśmiech tylko się poszerzył, zwiastując panom ewentualne kłopoty po takiej rozmowie.
Potem przykucnęła, poświęcając chwilę uroczej dziewczynce i zaraz dała się wciągnąć w bardzo tajemną rozmowę na temat wianków i ich łowienia. Z zaangażowaną miną nachyliła się w stronę Amelii, tak jakby faktycznie istniały jakieś szanse na to, że nikt ich nie podsłucha i pokiwała głową z zaangażowaniem.
― Myślę, że to bardzo trafne podejrzenia ― odparła konspiracyjnym tonem ― ale twój tata będzie musiał bardzo szybko pływać w takim razie, dwa wianki na raz to nie w kij dmuchał.
― A, dziękuję. ― Skinęła dziewczynce głową, pozorując coś na kształt ukłonu schodzącej ze sceny aktorki i mrugnęła do niej. ― Twój też jest bardzo ładny. I jak starannie wykonany! ― zachwyciła się nienachalnie i przesłoniła usta dłonią w geście pozytywnego zaskoczenia, ale zanim powiedziała coś więcej, tuż obok niej przykucnął Michael. Adda zmrużyła nieznacznie oczy, przechyliła się, trącając go ramieniem w bark. Kusiło ją, by zaprzeczyć przedstawionej przez aurora zasadzie z czystej przekory i dla zabawy, ale powstrzymała się, nie chcąc wbijac klinu w spójność dziecięcego przekonania na temat wianków i tego, jak się to wszystko odbywa. Na wszystko był odpowiedni czas.
Podniosła się z kucek i poczuła, jak Michael przyciąga ją do siebie. Z ochotą wpadła więc w jego objęcia i parsknęła, słysząc o wnoszeniu do wody.
― Oj, Mike, musisz się nad tym ponownie zastanowić, wiesz?... ― ściszyła głos, nie chcąc, by przypadkiem usłyszała ich Amelka ― mokry materiał ma to do siebie, że lgnie do ciała i nie pozostawia wiele miejsca wyobraźni. Na pewno dzielnie wytrzymasz spojrzenia, jakie będą mi rzucać inni mężczyźni? Bo mi się wydaje ― uniosła się na palcach i szepnęła mu do ucha ― że zeżre cię zazdrość zanim zdążę powiedzieć, że mam już narzeczonego.
Opadła na pięty i płynnym ruchem zdjęła wianek z głowy, obejrzała się w stronę brzegu, a potem w stronę osób na plaży. Oby tamten gość od ratunku przed upadkiem jej nie zauważył, bo pewnie przytruchtałby w nadziei na kontynuację tamtej sytuacji.
― Płazów? ― spytała Hannah, nie do końca orientując się w żargonie, choć ujawnione sekundę później imiona dały jej podstawy by sądzić, że to jacyś podopieczni Billy’ego. Wspominał chyba podczas ich ostatniej rozmowy, że zajmuje się szkoleniem, więc pasowało. Tylko dlaczego “płazy”, a nie na przykład “pisklęta”? Może to była jakaś forma żartu?
― Widzisz, ty masz o wiele prościej ― zwróciła się ponownie do Michaela ― jeden wianek, zero konkurencji… ― zawiesiła teatralnie głos i posłała mu powłóczyste spojrzenie spod rzęs ― …ale kto wie, ile taki stan rzeczy potrwa ― dodała, nie precyzując o co jej właściwie chodzi. O potencjalną konkurencję? O ewentualne przeszkody w łowieniu? O to, że być może za jakiś czas nie będzie się martwić o jeden wianek, ale o dwa?...
Odeszła w stronę brzegu i przykucnęła przy linii wody. Odczekała specjalnie chwilę, złośliwie przeciągając moment wypuszczenia wianka z rąk, aż w końcu całkiem nagle, jakby testując spostrzegawczość Michaela, ułożyła kwietną koronę na tafli i pchnęła, by cofnął się wraz z powracającą falą.
Obejrzała się na aurora, a przywołany na twarz uśmiech nadał jej uroku chochlika. Woda faktycznie była zimna, a pchnięty wianek całkiem sprawnie oddalał się od brzegu.
i jak kot muszę umrzeć
'Wianki (Weymouth)' :
Z uśmiechem przyjął informację, że Moore wie o szczególnym talencie Addy i późniejsze gratulacje. Przejęty zapoznaniem Addy i Hannah i podwójnie przejęty towarzystwem Amelki, też nie zwrócił uwagi na krzyki na przeciwległym brzegu. Chwilę z uśmiechem obserwował rozmowę całej czwórki, aż Adda nachyliła mu się do ucha i zaczęła coś szeptać o mokrej sukience (miłe) i innych mężczyznach na brzegu (niemiłe).
-Nie musimy nic im mówić, przed chwilą cię całowałem. - odparował szeptem, unosząc podbródek triumfalnie. Niech patrzą, dopóki to on stał blisko i to jego pierścionek nosiła.
Tylko może - skonkludował w myślach, słuchając jak Billy martwi się o bycie wolniejszym od Płazów - niech nie biegną. Może i wianek to drobnostka, ale to jedyna okazja wyłowić wianek Addy dopóki jest panną (chyba jednak był sentymentalny), a jeśli kto inny go wyłowi to przecież nie wyjaśni, że jest jej narzeczonym. Co innego całować piękną kobietę, a co innego rozpowiadać o nadchodzącym, cichym ślubie. Dlatego, zamiast przysunąć się bliżej do Addy w ramach zaznaczania terytorium, odsunął się lekko aby krytycznie ocenić wzrokiem odległość od brzegu i ilość wianków unoszących się na wodzie. Spojrzał z uśmiechem na Hannah, Amelkę, Billy'ego i wskazanych przez niego chłopców, udając, że wcale się nie stresuje.
-Masz dłuższe nogi niż oni, bez problemu złapiesz dwa wianki! - z męską solidarnością zapewnił Billy'ego, ale sekundę później zorientował się, że Amelia słucha i że może chciałaby żeby ci chłopcy złapali jej wianek, a może nie, Merlinie, nie miał pojęcia czego mogą chcieć takie małe dziewczynki. -...choć nie wiadomo, chłopcy potrafią być zdeterminowani. - dodał asekuracyjnie, odruchowo zerkając na Hannah, zupełnie jakby to jej spojrzenie było wyrocznią w sprawach kontaktów z dziećmi.
Z rozkojarzenia zupełnie nie zarejestrował jakiego rodzaju konkurencję może mieć na myśli Adda, bo nie wyobrażał sobie (jeszcze, nawet) sytuacji, w której to on ma żonę i córkę i dwa wianki do wyłowienia i adoratorów do odganiania. Do niedawna nie sięgał wyobraźnią dłużej niż na kilka tygodni do przodu, wizja szczęśliwego życia po wojnie wciąż zdawała mu się nieosiągalna, choć przecież dopuścił taką możliwość do siebie gdy się oświadczał.
-No, już, już, zaraz pobiegnę. - choć się uśmiechał, chyba trochę się zniecierpliwił, a Adda chyba to wyczuła. Czy czuła też jego spojrzenie na swoich plecach, gdy teatralnie wolno puszczała wianek na wodę?
Uśmiechnął się przepraszająco do reszty towarzystwa:
-Przepraszam na chwilę, to poważny wyścig. - który wygra zanim ktokolwiek do wyścigu dołączy!
Poczuł na sobie spojrzenie i uśmiech Addy, ale skoro ona teatralnie wolno kładła wianek na wodzie, to on teatralnie udał, że tego wianka wypatruje - choć ani na moment nie stracił z oczu czerwonych maków. Ruszył przed siebie i do wody, przyspieszając kroku dopiero przed brzegiem. Nie była głęboka, ale pływanie i tak było szybsze niż brodzenie po pas - więc zamoczył się po szyję (przed ślubem i tak przebierze się w świeżą koszulę!) i ostatnie metry do wianka pokonał kraulem, by chwycić go triumfalnie.
Kot, pozostawiony na moment samemu sobie, kręcił się chwilę koło koszyka, by wreszcie podejść do Amelki. Miauknął cicho i ułożył się obok dziewczynki, by zdrzemnąć się w słońcu - albo upomnieć o pieszczoty?
bezczelnie wcinam się dodatkowym postem w kolejkę złapać wianek Addy! w ramach rekompensaty możecie śmiało obmówić Michaela zanim wróci, bo w wodzie was nie słyszy
Can I not save one
from the pitiless wave?
'Wianki (Weymouth)' :
Kiedy ostatnio wyszła poza bezpieczną kurtynę drzew Lisiego Boru i pokazała się światu? Rok… rok temu? Trochę więcej? Mniej? Niespecjalnie miała ochotę by dokonywać dokładnych kalkulacji, toteż podsumowała ten tok myśli krótkim wzruszeniem ramion i przeszła do porządku dziennego. Już i tak nie było odwrotu, napisała przecież Celine, że z chęcią wybierze się do wróżki-być-może-nie-oszustki i zamierzała dotrzymać słowa choćby była to ostatnia rzecz jaką przyjdzie jej zrobić.
Na Festiwalu pojawiła się bez zapowiadającego ją listu, chcąc samodzielnie rozeznać się w atrakcjach i być może sprzedać komuś jeden czy dwa eliksiry. Pieniądze z ostatniego zlecenia kurczyły się w zastraszającym tempie, podobnie jak kurczyła się zawartość spiżarki, choć kombinowała podczas gotowania jak koń pod górę, byleby oszczędzić racje. Na sam brzeg nogi przyniosły ją same; miałą za sobą całkiem pokaźną drogę, sprzedała nawet eliksir wspomagający kiełkowanie i parę rad w temacie ziół, ale to by było na tyle. Podczas świętowania mało kto myślał o wydawaniu pieniędzy na coś innego niż przyjemności.
Klapnęła na trawę w znacznej odległości od brzegu i ściągnęła lnianą torbę z ramienia, westchnęła cicho. Trzeba było uwarzyć amortencję, pewnie cieszyłaby się większym powodzeniem niż dotychczasowa zawartość jej torby.
“Jesteś strasznie depresyjna, stara” ― usłyszała w głowie zgrzytający głos i bez przekonania rozejrzała się na boki. Błyskająca bielą końska czaszka leżała nieopodal, w trawie, jakby całkiem porzucona.
“Nie gap się tak, tylko mnie postaw.”
Westchnęła w duchu, ale spełniła prośbę Tego Czegoś, co mieszkało w czaszce. Wypełnione czerwonym światłem oczodoły zyskały jakby przychylniejszy odcień. Szkoda, że nikt prócz niej nie cierpiał na podobną przypadłość i nie był prześladowany przez magiczną czaszkę. Czy inni w ogóle ją widzieli? Nie miała pewności.
“Widzą kość, ale nic poza tym” ― wyjaśniła nader uprzejmie czaszka. “Półgłówki, hehe.”
Prima zgięła jedną nogę i oparła łokieć o kolano. W zasadzie, przyzwyczaiła się już do tego gadania i byłoby jej smutno, gdyby czaszka nagle zamilkła.
“To twoja najbardziej żałosna myśl w tym tygodniu. Weź się w garść, upleć wianek czy coś.”
― Wianki rzucają panny ― mruknęła, wydymając wargi. ― Nie wdowy.
“A co, masz na czole napisane, że jesteś wdową?”
Spojrzała kątem oka w stronę czaszki.
“To było pytanie retoryczne. Patrz, tu są jakieś chabazie. Będzie jak znalazł.”
― To pokrzywa.
“I co z tego?”
― Pokrzywa pali w palce, jest nieprzyjemna w dotyku.
Czaszka zarechotała maniakalnie, a śmiech odbił się echem w jej głowie. Wzdrygnęła się mimowolnie, czując jak oblewa ją nieprzyjemny dreszcz. Pokrzywa była dyskusyjnym wyborem, ale w sumie… jednocześnie całkiem ciekawym. Sięgnęła po torbę, ostrożnie odgarnęła na bok fiolki eliksirów i wydobyła stamtąd cienkie rękawiczki, a potem na kolanach ścięła parę pokrzyw. Uplecenie z nich wianka nie było specjalnie wymagające, zwłaszcza w rękawiczkach.
“I co, lepiej?”
― Niespecjalnie ― mruknęła, obracając wianek w dłoniach i skuliła nieznacznie ramiona, kiedy mocny podmuch wiatru uderzył ją w plecy, rozwiał rozpuszczone włosy.
“To idź go utop i zobaczymy co dalej. Może Arena?”
― Arena? I co ja tam mam robić?
“Ech, stara, za grosz kreatywności. Tam się po mordach klepią, to lepiej będą schodzić eliksiry na gojenie rozwalonego nosa albo innej części ciała. Ja nie wiem, wszystko muszę za ciebie wymyślać.”
Prima zamyśliła się na moment. To wcale nie brzmiało jak głupi pomysł. Bez zbędnej zwłoki podniosła się ze swojego miejsca, zarzuciła z powrotem torbę na ramię i ruszyła w stronę brzegu, zostawiając ukrytą w trawie czaszkę. I tak zniknie i pojawi się gdzieś blisko niej, tak jak zawsze. Nie dało się od niej uwolnić, nawet jeśli biegło się bardzo szybko, albo uciekało na miotle.
Lekkim krokiem przecięła plażę, wyminęła jakąś roześmianą parę i dwóch podekscytowanych kawalerów, a potem zamachnęła się i rzuciła wiankiem. Rzut wyszedł żałośnie, wiatr skontrował lot wianka i koniec końców konstrukcja z pokrzywy runęła z powrotem na kamieniste podłoże. Z cichym westchnieniem przykucnęła i podjęła druga próbę puszczenia wianka i tym razem po bożemu, tak jak nakazywała tradycja, puściła go łagodnie między fale.
Ostatnio zmieniony przez Prima Howell dnia 20.08.23 13:31, w całości zmieniany 1 raz
'Wianki (Weymouth)' :
Przylepił uśmiech do twarzy zanim odebrał Orestesa od dziadków, bo niezależnie od własnego
Jak przed rokiem. Jak wtedy, gdy żyła Beatrice.
Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniały.
Nie zwracał uwagi na panny i kawalerów na brzegu, podejrzewając jedynie, że jest ich już trochę mniej niż na otwarciu Festiwalu. Zmierzali z synem dalej, w spokojniejsze miejsce, w którym mogliby poszukać bursztynów.
Orestes, syn swojego ojca, zwracał za to uwagę na wszystko. Szczególnie na gromadkę dziewczynek i chłopców w jego wieku kilkanaście metrów dalej - pod okiem matek dzieci bawiły się chyba w swoją wersję wianków. Hector skinął głową jednej z nich, pamiętał ją z Doliny Godryka - ich dzieci czasem się razem bawiły i Leta nie wywracała oczami na dźwięk jej nazwiska (Bellowa, musiał unikać jakiejś Bellowej).
-Będziemy łowić wianki, tato? - drgnął, bo nie lubił zmieniania planów, ale dla Orestesa potrafił je dostosowywać, a te dzieci wydawały się miło bawić. Z uśmiechem wyjaśnił synowi, że on nie ma niczyjego wianka do złowienia, ale że - jeśli chce - samemu może złowić kwiatki puszczone na wodę przed dziewczynki!
-Ale nie trzeba mieć niczyjego wianka do złowienia, to tylko zabawa t a t o! Ostatnio jakiś pan złowił wianek mamy! - pouczył go radośnie Orestes i - na szczęście - odbiegł (niezbyt szybko, od pamiętnego zdarzenia na Nokturnie został odpowiednio zestrofowany) w stronę grupki dzieci zanim zdążył zobaczyć minę Hectora.
Nie wiedział, czy być zdumionym tym, że syn pamięta wianki sprzed dwóch lat (w zeszłym roku Festiwal się nie odbył), przerażony tym, że wspomina mamę (niedługo rocznica), czy wściekły (bo nie zdziwiony...) za sytuację sprzed dwóch lat. Nie na oczach dziecka, ustalali to tyle razy, dlaczego Beatrice nie mogła stosować się do najprostszych instrukcji?!
Gdyby nie współczucie wobec syna, dziękowałby teraz w duchu Mojrom i Victorowi, ale była jego matką, a Hector nie radził sobie z ambiwalentnymi uczuciami, z poczuciem winy, ze sobą - dość, wziął głębszy wdech, odegnał te myśli, dopilnował by maska uprzejmego uśmiechu przylegała ściśle do twarzy. Myśl o Beatrice wyssała z niego chwilowo siły na interakcję z matkami innych dzieci, więc w ramach wymówki na opóźnienie dołączenia do syna postanowił uważniej przyjrzeć się wiankom - a raczej kamieniem w wodzie, groźnym rybom, oślizgłym glonom, o które mógłby się potknąć Orestes.
Wśród kwietnych wiązanek, jego uwagę przykuła jedna oryginalniejsza, płynąca wprost w jego stronę.
Zawsze lubił prostotę i bezkompromisowość, a wianek spleciony starannie z samych ziół, w dodatku jednolitych, wydawał się być zarazem estetyczny i drwiący z konwenansów. Zmrużył oczy i przyjrzał się uważniej - czy to mięta?
Może poznałby zioła jeszcze z daleka, ale pani Howell zawsze mówiła, że powinien bardziej przykładać się do zielarstwa, a on nigdy jej nie posłuchał - wystarczyła mu niezbędna do alchemii wiedza, bo trudno z pasją kochać rośliny gdy więdły przy nim przez całe dzieciństwo. Obejrzał się kontrolnie przez ramię na Orestesa, tknięty niespokojną myślą, że jeśli syna zmartwiło wspomnienie o mamie, to wianki plecione przez dzieci zaraz zwiędną. Na szczęście, wydawał się wesoło - z otwartością, której Hectorowi zawsze brakowało, ale która kojarzyła mu się z małym Victorem (bo przecież nie z Beatrice) - rozmawiać z innymi dziećmi.
W tym czasie wiązanka podpłynęła bliżej, a Vale przyjrzał się uważniej, porażony nagłą hipotezą, że to chyba nie mięta.
Świadom, że wpada w paranoję, nachylił się nad płycizną i chwycił coś-co-na-pewno-nie-było-pokrzywą-tylko-mu-się-wydawało, bo ten wianek zaraz podpłynie bliżej dzieci, a on nigdy nie hamował paranoi dotyczących swojego syna.
Nie wydawało mu się.
Ktoś inny upuściłby wianek z wrażenia, ale złość zawsze była silniejsza od bólu, więc Hector z oszołomieniem trzymał go przez całą sekundę - a potem z obrzydzeniem ujął w dwa palce i rozejrzał się gniewnie. Niech tego psychopatę Tartar pochłonie - zawyrokował w myślach, szykując kolejne obelgi, którym uraczy Medeę albo Nessosa puszczających na wodę parzące rośliny, tu są dzieci! Najpierw obejrzał się przez ramię na matki z dziećmi, ale wianek przypłynął do niego z drugiej strony - a tam nad wodą klęczała wciąż...
...rude włosy, rozwiane na wietrze.
Słyszał we własnym sumieniu drwiący śmiech Beatrice od samego rana, ale czym innym było zobaczyć jej ducha. Wstrzymał oddech, prawie upuścił wianek, ale po chwili wahania po prostu energicznie (jak na siebie) podszedł w tamtą stronę, aby udowodnić samemu sobie, że nie oszalał.
-Co to ma zna- - odezwał się z wyraźną pretensją, machając jej wiankiem przed nosem, ale wtedy zobaczył jej twarz i uświadomił sobie, że owszem, widzi ducha, ale innego ducha.
-...pani Howell? - ona zniknęła, zniknęła po pierwszym kwietnia, a zatem nie żyła. Ted opowiadał mu, co się tam działo.
Z zaskoczenia zwrócił się do niej tak, jakby wciąż był jej dwudziestotrzyletnim uczniem, z czego zdał sobie sprawę po sekundzie.
-Prima? - poprawił się, nadal nie dowierzając w to, co widzi. Wydawało mu się, że nie pił w Wenus nic dziwnego, ale może się mylił - najwyżej zaraz usłyszy, że się pomylił, zamruga, odpędzi widmo jej twarzy i będzie mógł ją wyzwać z czystym sumieniem.
Hidin' all of our sins from the daylight
'Wianki (Weymouth)' :
- Hm? - spytał, nie słysząc jego wcześniejszych słów. Zakład? Tamten wianek? Dokąd on biegł? - Jim, czekaj... - zaczął, ale zaraz obok znalazł się Steffen. To był wianek Justine Tonks? - Jest - przytaknął, kiedy James stwierdził, że Justine Tonks wciąż była ładna. Nie była tak ładna jak dziewczęta na brzegu, nie miała w sobie ich delikatności ani niewinności, nie miała ich świeżości, miała coś innego, coś, co odczytywał z jej spojrzenia, kiedy wpatrywał się prosto w jej oczy patrząc na plakaty oblepiające stolicę i wyznaczające nagrodę za jej głowę. Miała ten rodzaj zadziorności, który pozwalał zmienić świat, ten rodzaj nieustępliwości, dzięki której ta walka nie została jeszcze pogrzebana, tę iskrę, która dawała nadzieję - że pewnego dnia zwyciężą. Miała w sobie piękno błędnej rycerki, roztaczała blask bohaterki. Zapatrzył się na jej profil, to dlatego nie zdążył się poruszyć, kiedy James już klęczał przed Justine. Pokręcił głową z niedowierzaniem, ale nie wszedł mu w paradę, biorąc na klatę przegrany zakład, ze wzruszeniem ramion spoglądając na Steffena, wyglądało na to, że czekoladowa żaba będzie należała do Jima. Zamiast tego wszedł do wody po wianek złotowłosej, bez trudu wypatrując go pośród innych. Spojrzał na nią z uśmiechem, unosząc jej ozdobę, wracając do niej zatrzymał się jednak w pół kroku.
Zmarszczył brwi, spoglądając na oddalnego Steffena, kiedy rozległ się krzyk Kerstin - jak mogła zwracać się w ten sposób do Jima? Zrobiła na nim najgorsze wrażenie tamtego dnia, w którym się spotkali. Była rozpieszczona. Być może miałby o niej inne zdanie, gdyby wiedział, że przygotowała dla niego sweter, ale Thomas nigdy mu go nie przekazał. James ją wtedy chronił, uznał za część swojej rodziny - odwdzięczała się za to, wytykając go palcem przy obcych? Kpiąc z jego umizgów do bohaterki? A co było w nich zabawnego, czy ktoś taki jak James nie mógł z nią rozmawiać? Nie zdążył zareagować, Kerstin zaczynała odchodzić. Marcel uśmiechnął się niepewnie do dziewczyny, której wianek wyłowił i uniósł go nieznacznie w górę, spoglądając na nią pytająco - czy mógł ją ukoronować?
Kiedy wilgotne liście ozdobiły jej skroń, zabrał ją do pobliskiego ogniska.
/ zt
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset