Dział Ksiąg Zakazanych
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:14, w całości zmieniany 4 razy
- Nie wiedziałem, że można wypożyczać stąd książki - rzucił zaskoczony, gdy przepuszczał pannę Ollivander w drzwiach. Z placu okazało się całkiem blisko do tego miejsca, chociaż początkowo był mocno zaskoczony drogą, którą obrali. Jego orientacja w bibliotekach Londynu nie była zbyt wielka, ale dzięki regularnym eskapadom do tego typu przybytków, jakie wymuszał na nim przyjaciel umiał stwierdzić, że to w kompletnie inną stronę. Jednak jak na przyjaznego towarzysza podróży przystało nie poddał osądu swojej towarzyszki pod wątpliwość. Słusznie zresztą, bo okazało się, że książka, która przez niego została zniszczona pochodzi z zupełnie innego miejsca.
Nigdy wcześniej tutaj nie był. Zwiedzanie czarodziejski kawiarni wypełnionych po sufit książkami nie było raczej zajęciem, którym zajmował się w wolnym czasie. Zresztą ostatnio książek unikał jak ognia. Wcale nie dlatego, że jako sportowiec reprezentował bezmózgą warstwę osiłków, którzy z trudem się wysławiają. Wszystko przez to, że jego umysł od razu tchnął skojarzeniami z osobą, która zajmowała jego umysł ostatnimi czasy stanowczo za często. Już wyobrażał sobie jego opinię o tym miejscu. O tym jak narzeka, że ktoś może łatwo uszkodzić cenne woluminy. Otrząsnął się jednak z tych myśli postępując za Katyą w głąb lokalu. Był teraz tutaj, z nią, nie powinien być nieobecny myślami. Chociaż wciąż nie był pewien, czy mimo naprawdę miłej odskoczni powinien jej towarzyszyć.
- Mam nadzieję, że nie będziesz miała problemów przez tą książkę - powiedział tytułem przeprosin, które mimowolnie wciąż kołatały mu się po głowie. Spoglądając na otaczające ich stoliki i regały mimowolnie wpadł mu do głowy pomysł na rekompensatę. - Może zaproszę cię teraz na kawę w ramach zadośćuczynienia? - Późna pora ani trochę mu nie przeszkadzała. Często pijał kawę o tej porze, bo dłużej utrzymywała go w świeżości umysłu, a to oznaczało, że nie będzie musiał szybko mierzyć się z demonami sennymi. Każdy sposób na odwleczenie tej walki w czasie był dobry. A miłe towarzystwo zawsze jest w cenie.
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
-Ewidentnie nie mam problemów, ale następnym razem proszę nie robić na mnie zamachu, dobrze? - zagaiła przekornie, a następnie poprowadziła ich w stronę jednego ze stolików, by to tam usiedli. Nie znajdował się w centralnej części sali, a raczej w głębi, która miała odciąć ich od spojrzeń innych czarodziejów. -Kawa? - zapytała kompletnie zaskoczona i parsknęła śmiechem. -To zabiłoby moje serce, ale chętnie napije się herbaty - jakiejkolwiek - zaproponowała spokojnie i wyciągnęła wszystkie pozostałe dzieła, które odłożyła na stolik. Wiedziała, że jeśli mężczyzna zniknie, ona zamknie się tutaj na długie godziny, które pozwolą jej na wyciszenie i powrót do domu, którego wcale nie chciała. Stroniła w końcu od dworku ojca i zajmowała swoje myśli wieloma aspektami, ale nie Malakaiem. -Rozumiem, że oficjalny ton jest dość problematyczny i to stąd zacząłeś zwracać się do mnie bez zbędnych tytułów? To całkiem miłe; w gruncie rzeczy, od powrotu nie spotkałam się z niczym więcej jak z kolejną salwą - lady Ollivander, panienko Katyo - zawiesiła głos i przygryzła od środka policzka, by ponownie się odezwać. -To strasznie sztywne, prawda?
- Postaram się - odparł uśmiechając się lekko. Nie chciał, żeby miała go za osobę o emocjonalności marmurowego posągu, chociaż właśnie to wcale nie było to dalekie od prawdy. Dzisiejszy dzień stanowił pewnego rodzaju retrospekcję w jego życiu, powrót do młodzieńczej niewinności, kiedy największym problem było nauczenie się historii magii w dzień ważnego meczu z krukonami. Obecność Ollivander była dla niego impulsem do sentymentalnej podróży w czasie i był jej za to niesłychanie wdzięczny, więc nie chciał, żeby musiała się męczyć w jego towarzystwie. Bez szemrania, że to w gestii mężczyzny należy dobór miejsca, podążył za nią do wybranego stolika. Uniósł lekko brew słysząc uwagę o kawie. On sam chyba nie istniałby bez tego iście czarodziejskiego napoju, ale nie miał zamiaru przekonywać jej do swojego zdania. O gustach się nie dyskutuje.
- W porządku, każdy napój jest dobry w dobrym towarzystwie. - Zdusił w zarodku myśl o ognistej, którą pił po raz pierwszy w Hogwarcie. Była iście piekielnym trunkiem dla jego gardła, ale towarzysz wszystko mu wynagradzał. Pokręcił głową, jak gdyby wspomnienia były natrętną mucha, którą chciał odgonić. Miał nadzieję, że wyszło naturalnie i nie weźmie go za wariata. Skupił się więc na książkach, które ułożyła na blacie. Niestety tytuły nic mu nie mówił, ale to go nie dziwiło.
Dopiero jej słowa sprawiły, że zwrócił uwagę na to, co powiedział. Widocznie czuł się w jej towarzystwie na tyle swobodnie, że zupełnie naturalnie zgubił sztuczną otoczkę oficjalnych zwrotów.
- Momentami wręcz nienaturalne - zgodził się z nią. Co prawda w jego wychowaniu używanie tego typu wyrażeń było podstawą to i tak nie przepadał za używaniem ich w rozmowach na polu nieoficjalnym. Tym bardziej, że znał już Kat. Nie za dobrze, ale oboje mieli pewne zaplecze wiedzy na swój temat. Być może to dlatego rozmawiało im się całkiem przyjemnie. Søren opuścił ją dopiero po niespiesznym wypiciu sporego kubka kawy w nadziei, że jeszcze kiedyś na siebie wpadną. Oby nie tak dosłownie jak tym razem.
|zt x2
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
W Dziale Ksiąg Zakazanych działanie rozregulowanej magii było wyjątkowo mocno odczuwalne. Ciągnące się od Piccadilly Circus anomalie silnie wpływały na stabilność tego miejsca. Każde uderzenie strumienia wody z pobliskiej fontanny powodowało silne wstrząsy, które mocno naruszały budynek, w którym mieścił się owy przytulny lokal. Ściany były popękane, okna stłuczone, sufit wisiał dosłownie na włosku. Wewnątrz niego sprawa miała się podobnie beznadziejnie. Znajdujące się na półkach księgi przy nawet najsłabszym drganiu spadały na ziemię i niczym bomby wybuchały przy każdym zetknięciu z ziemią. Wywoływały pożar, który w wielu przypadkach mijał samoistnie, lecz czasem wzniecał się tak bardzo, że pochłaniał inne tomiszcza doprowadzając do kolejnych eksplozji.
Ostatnie wybuchy wznieciły pożar, który szybko się powiększał.. Aby ogień nie rozprzestrzenił się na całe regały musiał zostać błyskawicznie ugaszony.
Wymaganie: Przynajmniej jedno poprawnie rzucone zaklęcie Fontesio.
Niepowodzenie u pierwszego czarodzieja wiąże się z doznaniem oparzeń i utratą 30 punktów zdrowia. Niepowodzenie obu doprowadza do silnych wybuchów i wstrząsów murów kamienicy, które sprawiają, że część sufitu pęka i spada na czarodziejów odbierając 50 punktów żywotności.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 120, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy 0, a razy ½. W przypadku liczb nieparzystych wynik zaokrągla się do góry.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Dym, który powstawał przy wcześniejszych wybuchach wypełniał pomieszczenie i choć dzięki wybitym szybom nie był uciążliwy, miał negatywny wpływ na każdego przebywającego w środku czarodzieja. Długotrwałe przebywanie w tym niewielkim lokalu wywołało u obecnych świszczące oddechy.
Wymaganie: Skuteczna dedukcja przyczyn i skutków powstania świszczącego oddechu, który szybko możne przerodzić się w poważne kłopoty z oddychaniem. ST powodzenia wynosi 50, należy do rzutu doliczyć bonus biegłości: anatomia.
Niepowodzenie kończy się omdleniem czarodzieja z powodu niskiej zawartości tlenu, a więc i utratą 200 punktów żywotności. Utrzymanie stabilizacji magii wymaga przytomności przynajmniej jednej osoby.
Myśl ciągnie słowo, słowo ciągnie kolejne, później pojawia się postanowienie, pojawia się na głos i wszystko robi się jasne i nie można się już wycofać. Cała ta noc była dziwna, dziwna bo umówił się z przyjacielem na wypad, wyjście, chciał się napić, chciał pogadać, nie chciał myśleć o tym, co poważne i o tym, co dzieje się na świecie. Nie chciał kolejnej osobie opowiadać o odsieczy, najważniejsze przecież wiedział: zawiedli. Nie chciał się użalać, nie chciał rozpamiętywać, nie zamierzał nikomu opisywać jak wyglądał człowiek którego porzucili w korytarzu pełnym trującego gazu, nie zamierzał mówić o tym, którego miał uratować, który najpewniej zmienił się w kamień chwilę po tym, nie zamierzał opisywać bohaterskich prób więźniów którzy parzyli i odmrażali sobie ręce, wystawiali się na ataki aż do całkowitej utraty sił - choć niewątpliwie zasługiwali na niejedną opowieść.
Chciał zepchnąć to wszystko gdzieś w zakamarki swojej podświadomości. Wyciągnąć wnioski, a główny wniosek był taki, że był zbyt słaby. Zmienienie tego było jednak czymś, co zajmie czas, próby stawania się coraz silniejszym, bardziej potrzebnym i nadającym się do walki - to jest coś, co może robić, co ma sens.
Żal niech schowa się gdzieś głęboko, daleko za świadomością.
Wybrał chyba jednak kiepski moment, może kiepską osobę. Miało nie być politycznie, miało być tylko śmiesznie, ale zrobiło się poważnie, zbyt poważnie i najpierw w Bertiem pojawiła się irytacja, później i o niej zapomniał i zadał jedno pytanie.
Po co o tym gadamy?
Jedno pytanie, które kończy rozmowy, lub zmienia je w czyn.
Miejsc zrujnowanych przez dziwne anomalie nie brakowało. Były niebezpieczne. Dookoła dawało się dosłyszeć już wiele teorii spiskowych na temat tego, dlaczego Ministerstwo nic nie robi. W niektóre z nich dało się wierzyć, inne brzmiały jak paranoja, jak było na prawdę - tego być może się nie dowiedzą. Gdybanie nie ma z resztą większego sensu, sens ma tylko zrobienie z tym czegoś, prawda?
Miejsc było dużo, to tylko jedno z wielu. Włamanie się wcale nie było takie trudne. Nikt chyba za szczególnie nie chciał się tu zbliżać, już uderzenia ciągnące się od fontanny odstraszały większość osób. A może mieli po prostu szczęście?
- Masz ostatnią sekundę, jeśli wymiękasz.
Nie byłby sobą bez rzucenia głupiej uwagi, bez pokazania jak to to co widzi wcale, a wcale nie robi na nim wrażenia. Jasne. Nie czekając wszedł do środka.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 30.08.17 20:18, w całości zmieniany 1 raz
Jak to się stało, że p o n o w n i e, po raz zabrakło-mu-już-sił-żeby-to-liczyć, wylądował z drogim Bertiem daleko od swojej strefy komfortu? To jedno pytanie krążyło w jego myślach, chociaż jego tor mógł być zaburzony przez to, że w pewien sposób niepokoił się o swojego przyjaciela… a może przez co najmniej podejrzane płyny, którymi Bott jak zwykle starał się go uraczyć. Powinien się już dawno poddać, przestać się dręczyć poszukiwaniem odpowiedzi na niemożliwe, ale taki już był — typowy Krukon — nieustający w staraniach, dopóki nie miał racjonalnego wyjaśnienia na wszystko. Czasami jednak nie posiadał wglądu w całą sytuację, nie zebrał wszystkich informacji, jego emocje wypływały na jego postrzeganie i mógł mylnie zinterpretować zachowanie drugiej osoby.
Nie było jednak nic mylnego w tym, jak potoczył się ich wieczór. Wszystko, co się wydarzyło było podbudowane słowami, impulsami i dopiero, kiedy nie można już było tego cofnąć, Constantine zauważył do czego zmierzali. Wtedy mógł już tylko patrzeć jak sytuacja wymyka się z jego rąk, jak przesypuje się przez palce, zaczyna żyć własnym życiem. Doszukiwał się w tym swojej winy — za bardzo chciał pomóc, za bardzo próbował, nie udało mu się wyczuć momentu, kiedy wkroczyli na grząski grunt i zamiast milczeć, tylko pogorszył sprawę. Znali się już wiele lat, a on wciąż próbował mierzyć Bertiego swoją własną miarą, samolubnie oczekiwał, że zachowa się przewidywanie.
Bott i przewidywalność? Sam sobie jestem winien, pomyślał, idąc krok w krok za przyjacielem. Starał się ociągać, ale na nic się to nie zdało, ponieważ chłopak przed nim miał już wyznaczony cel i nic nie mogło go powstrzymać zanim go nie wypełnił. Dogonił go lekkim truchtem. Nic nie powiedział podczas ich podróży, nawet powstrzymał się od swoich zwyczajowych, cichych protestów. Podążał za nim jak cień; nie miał nadziei na to, że nagle zmieni zdanie, ale ufał, iż jeżeli będzie w niebezpieczeństwie to chociaż będzie w stanie mu pomóc. Wyczuwając nową różdżkę w kieszeni, nie był taki pewny. Ostatnie zdarzenia, nieplanowana wizyta w szpitalu, niepowodzenie, którego nawet do końca nie pamiętał, nieco podburzyły jego wiarę w siebie. Jednakże nie było wyjścia. Widząc anomalie, błyskające aż od Piccadilly Circus, ogień, niepokojące hałasy i kiepski stan tych części Londynu, poprawiał niespokojnie płaszcz, rzucając spojrzenia w stronę towarzysza. Sam już zetknął się z tym, co powodowała wyrwana spod kontroli magia, dlatego wolałby się w to nie pakować ponownie, zwłaszcza kierowany pochopną decyzją. Czy jednak miał wyjście? Zanim zdążył zasugerować, że „może to nie jest dobry pomysł”, usłyszał ostatnie ostrzeżenie drugiego Zakonnika.
— I kto cię wtedy uratuje? — odpowiedział z udawanym przekonaniem, chociaż chciał dodać, że ani żaden Bott by mu nie wybaczył, ani Sue, gdyby tak go zostawił. Znaleźliby go na końcu świata i tak by się to skończyło. Dla potwierdzenia swoich słów, prześlizgnął się obok przyjaciela i poklepał go niedbale po włosach. Był nieco wyższy, więc czasem czuł się jak jego starszy brat. Rzecz jasna, chłopak był przeciwieństwem jego prawdziwego brata, o czym oboje zdążyli się już przekonać wiele razy.
Właściwie nie było sensu, by specjalnie zamykać to miejsce. Nieregularne wstrząsy, rozrzucone książki i ta napięta atmosfera powinny skutecznie odstraszać ciekawskich. Nie dotyczyło to ich, oczywiście.
Zatrzymał się nagle i zaczął nasłuchiwać. Czuł w powietrzu drażniący dym, a gra cieni kilkanaście metrów przed nimi wskazywała, gdzie teraz grasował ogień. Nie udało mu się powstrzymać kaszlu, który znienacka go zaatakował. Przeczesał włosy, po czym zasłonił nos rękawem, próbując zminimalizować negatywne skutki.
— No, droga wolna — mruknął, głos zniekształcony przez pozycję, którą obrał.
by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
Posłał mu więc tylko jedno spojrzenie, trochę może czekając aż ten jednak zrezygnuje jednak skoro Ollivander szedł za nim, znów się odwrócił. Zaraz z resztą jego uwagę przykuł jeden z regałów. Tego nie można tak zostawić. I skoro obaj wiedzą, że nie można, dla niego sytuacja była raczej oczywista. Bott nie lubił stać i patrzeć. Nawet, jeśli wydarzenia końca kwietnia zachwiały jego pewnością siebie, nawet jeśli być może nabrał trochę więcej szacunku dla własnego życia, raczej nie zmieni się on w typ osoby, która potrafiłaby po prostu czekać, aż problem zniknie. Musi spróbować.
Kolejne trzaski sprawiły, że jego spojrzenie powędrowało wpierw na sufit - bo to jego stan martwił go najbardziej - dopiero po chwili zrozumiał, że problem stanowi regał, kolejne książki uderzając o ziemię wywołały magiczne wybuchy.
Powietrze było gorące, z każdą chwilą robiło się coraz gorzej. Ogień rozprzestrzeniał się zadziwiająco szybko, nie było czasu żeby się zastanawiać, jednak jedyne zaklęcie jakie przyszło mu do głowy wydawało mu się zbyt silne. Przypominało inne, za sprawą którego nie tak dawno o mały włos nie doprowadził do tragedii. Zwlekał zaledwie kilka sekund, wtedy zaklęcie okazało się o wiele silniejsze niż sądził, jeśli teraz znów tak będzie, zostaną pogrzebani tym cholernym sufitem, który mimo wszystko wciąż ściągał uwagę Botta.
- Odsuń się pod ścianę. - polecił zaraz, uznając że zwlekanie nie ma sensu, wręcz nie mogą sobie na nie pozwolić, ogień rozprzestrzeniał się mocniej z każdą sekundą, a w wyobraźni Botta wcale nie ograniczał się do tego jednego zrujnowanego budynku. Także się cofnął, jednak różdżkę skierował właśnie w stronę płonącej części regału. - Fontesio.
Odezwał się zaraz w nadziei, że uda mu się zapanować nad ogniem.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
#1 'k100' : 81
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Ciemna peleryna sięgała ziemi, a kaptur narzucony na głowę skrywał w mroku moją twarz, byłem jednak przezornym. Należało spodziewać się zagubionych wędrowców, albo śmiałków próbujących również zmierzyć się z anomalią, nie chciałem, by mnie rozpoznano, dlatego okulary w złotych oprawkach schowałem do kieszeni płaszcza, a twarz obwiązałem dodatkowo ciemną, aksamitną apaszką. Nie zależało mi na pięknym wyglądzie, a na zachowaniu anonimowości. Pozwolenie by ktoś mnie rozpoznał było mocno na moją niekorzyść z racji zajmowanego stanowiska.
O umówionej godzinie stawiłem się przed umówionym miejscem dostrzegając, jak budynek trzęsie się co jakiś czas, już z zewnątrz wyglądał nieciekawie – ale nie zamierzałem się wycofywać. Wypowiedziałem jakieś zdawkowe słowa przywitania, gdy Goshawk zjawiła się obok i ruszyłem jako pierwszy. Przechodząc na drugą stronę ulicy, a później wchodząc wprost do pomieszczenia które i z wewnątrz prezentowało się równie żałośnie – popękane ściany, stłuczone okna, sufit zdający trzymać się na ostatnich belkach, zdecydowanie anomalie wyrządziły tutaj dużo szkód. A szkoda, lubiłem tam przychodzić. Mój wzrok natrafił na dwie nieznane jednostki praktycznie automatycznie klasyfikując je jako zagrożenie. Widziałem twarze moich towarzyszy na spotkaniu, ta dwójka nie była wśród nich. Musiała być więc albo zbłąkanymi dzieciakami szukającymi rozrywki albo przyjść tu kompletnie świadomie wiedząc jak poradzić sobie z anomalią, to zaś jasno klasyfikowało ich jako członków ugrupowania, o którym jedynie słyszałem. Pozostawała zawsze trzecia opcja, że ich młode twarze to jedynie złudzenie, a oni sami są pracownikami Oddziału Kontroli Magicznej – odrzucałem jednak tą możliwość słysząc, że Ministerstwo pilnuje dokładniej tych miejsc za dnia, nocą pozostawiając jedynie kilka oddziałów. Nie zamierzałem jednak pytać, istniały tylko dwie możliwe drogi – wycofać się, lub przejąć to miejsce, lub chociaż spróbować. W razie niepowodzenia zostawała zawsze ucieczka, pozwolenie by nas złapano również nie wchodziło w grę.
- Silencio. – zażądałem od różdżki kierując ją w stronę niższego(Bertie) z czarodziejów, mając nadzieję że towarzysząca mi kobieta pójdzie równie szybko w moje ślady.
'k100' : 66
'Anomalie - CZ' :
Teleportowała się w określone miejsce, jej czarna szata zaszeleściła gdy pojawiła się obok mężczyzny. Poprawiła kaptur na swojej głowie, kiwnęła mu głową w geście przywitania i ruszyła za nim w stronę biblioteki. Miała dziwne wrażenie, że już się tu coś działo, coś się szykowało, a wraz z przekroczeniem progu i dostrzeżeniem dwóch innych osób wiedziała już, że jej kobieca intuicja nie zawiodła. Nie wiedziała kim są, ani co tu robią, jednak, czy ktoś normalny pojawiłby się tutaj bez tego jednego, konkretnego, celu jakim było naprawienie magii w tym rejonie, aby móc korzystać z jego dobroci? Członkowie Kontroli Magicznej nie robiliby tego w nocy, więc i Marianna, tak jak Apollinare, odrzuciła tę opcję. Cokolwiek tu robili i cokolwiek chcieli musieli liczyć się z ryzykiem, że nie będą sami i ktoś w każdej chwili może ich nakryć. Albo Ministerstwo albo Rycerze, wykonujący polecenie swojego Pana.
Rycerz bardzo szybko przeszedł do ataku, co Mariannę lekko zdziwiło, ale w sumie miał rację. Nie było powodu aby czekać i pozwolić im działać. Jeżeli chcieli przejąć to miejsce, to szybko i robiąc przy tym jak najmniej hałasu. Rzucenie zaklęcia wyciszającego było bardzo dobrym pomysłem, nie dość, że nie będą mogli się porozumiewać to i niewerbalne rzucanie zaklęć było zdecydowanie trudniejsze. Mało czarodziei potrafiło robić to bez żadnych problemów. Marianna na pewno nie należała do tej grupy.
Wyciągnęła więc różdżkę przed siebie w kierunku drugiego z mężczyzn, był on trochę wyższy wyższy od tego, w którego zaklęcie rzucał jej towarzysz. Zacisnęła więc swoje palce i wykonała odpowiedni ruch ręką.
- Silencio - powtórzyła za Apollinare.
Wystarczyło ich trochę uciszyć, a dla Marianny i jej towarzysza sprawa przedstawiałaby się z zdecydowanie lepszych barwach.
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Powiedziałby to jego przyjaciel działał jako pierwszy między innymi dlatego, iż mógł tego bardziej potrzebować. To on ich tu przyprowadził. W tej odwadze i śmiałości było coś znajomego, wywołało nawet delikatny uśmiech na ustach młodego szlachcica, bo to odpowiadało Bottowi, którego pamiętał. Wszystko inne, miał nadzieję, było tylko przejściowe. Poradzą sobie tutaj i oboje wrócą do siebie...
Chociaż zaciskał dłoń na różdżce, posłusznie wykonał polecanie, cofając się w tył, w pobliże w miarę solidnie wyglądającej ściany. Skupiał się, próbował wyciszyć myśli i znaleźć najlepsze rozwiązanie. Irytujący dym próbował wedrzeć się do jego oczu, zmrużył je więc, uważnie obserwując jak Bertie rzuca zaklęcie. Wypuścił powietrze z ulgą, dopiero teraz zauważając, że wstrzymywał oddech. Na szczęście czar zadziałał i to z wielką mocą, i nie śmiałe iskierki nadziei zagrały w jego umyśle. Odsunął rękaw od twarzy, posyłając uśmiech pełen aprobaty dla przyjaciela. Widocznie w końcu się czegoś nauczył!
A jednak nie miało to trwać długo. Wszystko prysło, jakby ktoś nagle przebił bańkę, w której nawet nie zdołali się jeszcze rozgościć. Nie był pewien, co usłyszał najpierw — czy to szmer tkaniny, wątły stukot kroków, a może wszystko do dopowiedział sobie potem, o chwilę za późno. Nie mógł uznać przybyszy za urzędników Ministerstwa, nie pojawiliby się oni bez słowa, żądaliby jakiegoś wyjaśnienia ich obecności, nie nieśliby ze sobą tak ciemnej aury. Chcieliby raczej coś z nich wydusić, zaklęcie ciszy do tego nie pasowało. Zakapturzone postacie dostrzegł już po fakcie, po tym jak zaklęcie trafiło Bertiego. Czyżby ktoś nie życzył sobie, by to miejsce zostało naprawione? Może pożar nie był przypadkiem? Czy oni wrócili, by upewnić się, że wszystko spłonie doszczętnie? To było sensowne wyjaśnienie, gdyby było inaczej, nie próbowaliby najpierw unieszkodliwić tego czarodzieja, któremu udało się poskromić niszczycielski żywioł.
— Bertie? — rzucił do niego, chociaż wiedział, iż nie otrzyma odpowiedzi. Nie uległ pokusie, by spojrzeć w jego stronę. Pewnie spoglądał na postacie, chociaż przy słabym świetle nie był w stanie określić wiele. Po głosie mógł rozpoznać, że jedno z nich było kobietą, ale niewykluczone, że to jakiś zmyślny fortel, poza tym otoczenie nie ułatwiało ich identyfikacji. Nie chciał walczyć, nie mógł jednak pozostawić ich jawnej prowokacji bez odzewu.
Zwrócił się w kierunku, z którego to na niego leciało zaklęcie.
— Silencio! — wypowiedział stanowczo, ściskając silniej swoją nową różdżkę. Miał nadzieję, że się sprawdzi i uda mu się pokrzyżować im plany, odpowiadając im dokładnie tym samym.
by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down