Dział Ksiąg Zakazanych
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów[bylobrzydkobedzieladnie]
Dział Ksiąg Zakazanych
To lokal, w którym można znaleźć dosłownie wszystkie rodzaje ksiąg - chodzą plotki, że za specjalnym hasłem można uzyskać dostęp do czaronomagicznych pozycji, niedostępnych dla zwykłych klientów. Po wejściu do Działu Ksiąg Zakazanych można odnieść wrażenie, że trafiło się do ekskluzywnej biblioteki z niezwykle wygodnymi fotelami i stolikami do kawy, na których ustawiono nigdy nietopniejące świece. Ściany pomieszczenia imitowane są na półki wypełnione najróżniejszymi książkami, nawet kilka filarów wzmacniających sufit posiada miejsce na mniejsze, jak i większe egzemplarze. Różnokolorowe grzbiety ksiąg stanowią urozmaicenie kolorystyczne wnętrza. W powietrzu unosi się zapach ciasta, mielonej kawy i starego papieru. Zwykle pozycje czytane są podczas pobytu, lecz istnieje opcja wypożyczenia interesującego nas woluminu, po wcześniejszym zgłoszeniu tego faktu obsłudze. Nierzadko kawiarnia wynajmowana jest na konferencję czy wykłady, często odbywają się tutaj wieczorki literackie lub spotkania z najlepszymi pisarzami magicznego świata. Na co dzień warto zajrzeć do środka, rozsiąść się w wygodnym skórzanym fotelu i umilić sobie lekturę magicznymi wypiekami i kawą.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:14, w całości zmieniany 4 razy
Wszystko zaczynało się uspokajać. Wciąż byli obok - z różdżkami gotowymi do okiełznania ewentualnych anomalii - ale wydawało się, że niepotrzebnie; oboje pozostali przytomni i mogli czujnie obejrzeć skutki swoich działań, dostrzec z wolna stabilizującą się przestrzeń, wyczuć opadające wibracje. Anomalia została pokonana, to miejsce było już bezpieczne - i oby bezpiecznym pozostało rzeczywiście jak najdłużej. Wolnym krokiem zbliżył się do jednego z regałów, unosząc księgę, która upadła - ocierając nadpalony, spopielony brzeg rękawem. Szanował mądrość płynącą ze starych ksiąg, żal mu było spalonego papieru. Odłożył księgę na jedną z półek i, z uwagą rozglądając się wokół, powoli wycofał się w kierunku wyjścia. Skinął głową Justine, w kwestiach medycznych mógł jej zaufać bezgranicznie nawet i bez tego, że sam wyczuwał te opary - świszczący oddech, który nie przestawał mu towarzyszyć, wydawał się niebezpieczny, ale póki co wciąż oboje stali na nogach. Wyczuwał jednak podtrucie, bardzo dobrze rozpoznawał je również u siebie. Nic tu po nich: wszystko skończyli.
- Wystarczy - rzucił krótko, ciągnąc drzwi - żeby wpuścić do środka nieco świeżego powietrza, ale i przepuścić Justine przodem, nie zamierzał opuścić zagrożonego terenu jako pierwszy. - Zbierajmy się. Jak najdalej od tego dymu, z nim właściciele poradzą już sobie sami. - Ich rola została zakończona, być może niedługo zjawią się tutaj odpowiednie służby. Winni wyjść na zewnątrz - choć wcale nie musieli uciekać nigdzie dalej, spacer obok unormowanej sytuacji nie będzie już w żaden sposób podejrzany. Zakon Feniksa odniósł kolejne zwycięstwo - drobne, ale kilka drobnych zbiera się na znaczące.
- Wiesz, gdzie mnie szukać, kiedy będziesz potrzebowała pomocy - odparł, spokojnie, kiedy znaleźli się już na zewnątrz - nie oglądając się na lokal ruszył spacerem wgłąb ulicy. - Nie trzymam w domu makulatury, ale możesz zapytać chłopaków, czy nie mają materiałów z początków swojej drogi. - Foxa, Garry'ego, Sama. Było ich wielu. Znali ich wielu - obydwoje. Kulejący emocjonalnie Brendan nie dostrzegał, że cokolwiek kwitło pomiędzy Tonks a Skamanderem, nawet gdyby - pewnie nie wziąłby tego na poważnie. - Jestem pewien, że wszyscy ci pomogą - Naprawdę był tego pewien - nikt nie powinien mieć wątpliwości, że Justine była dość odważna, zaradna i zdolna, żeby sobie poradzić. Bardzo ostatnio dojrzała, nie bez powodu. Ktoś, kogo nie da się zabić, jest na aurora najlepszym materiałem. - Zaprosiłbym cię na trening, dużo by ci to dało. - Wątpił, żeby w tym momencie przeszła testy sprawnościowe, ale miała jeszcze trochę czasu. Niewiele lub wystarczająco, zależy, na ile była zdeterminowana. - Niestety, nie wolno mi tego robić. - Szkolenie aurorskie nie było przecież nauką otwartą, na którą przyjść mógł każdy.
- Wystarczy - rzucił krótko, ciągnąc drzwi - żeby wpuścić do środka nieco świeżego powietrza, ale i przepuścić Justine przodem, nie zamierzał opuścić zagrożonego terenu jako pierwszy. - Zbierajmy się. Jak najdalej od tego dymu, z nim właściciele poradzą już sobie sami. - Ich rola została zakończona, być może niedługo zjawią się tutaj odpowiednie służby. Winni wyjść na zewnątrz - choć wcale nie musieli uciekać nigdzie dalej, spacer obok unormowanej sytuacji nie będzie już w żaden sposób podejrzany. Zakon Feniksa odniósł kolejne zwycięstwo - drobne, ale kilka drobnych zbiera się na znaczące.
- Wiesz, gdzie mnie szukać, kiedy będziesz potrzebowała pomocy - odparł, spokojnie, kiedy znaleźli się już na zewnątrz - nie oglądając się na lokal ruszył spacerem wgłąb ulicy. - Nie trzymam w domu makulatury, ale możesz zapytać chłopaków, czy nie mają materiałów z początków swojej drogi. - Foxa, Garry'ego, Sama. Było ich wielu. Znali ich wielu - obydwoje. Kulejący emocjonalnie Brendan nie dostrzegał, że cokolwiek kwitło pomiędzy Tonks a Skamanderem, nawet gdyby - pewnie nie wziąłby tego na poważnie. - Jestem pewien, że wszyscy ci pomogą - Naprawdę był tego pewien - nikt nie powinien mieć wątpliwości, że Justine była dość odważna, zaradna i zdolna, żeby sobie poradzić. Bardzo ostatnio dojrzała, nie bez powodu. Ktoś, kogo nie da się zabić, jest na aurora najlepszym materiałem. - Zaprosiłbym cię na trening, dużo by ci to dało. - Wątpił, żeby w tym momencie przeszła testy sprawnościowe, ale miała jeszcze trochę czasu. Niewiele lub wystarczająco, zależy, na ile była zdeterminowana. - Niestety, nie wolno mi tego robić. - Szkolenie aurorskie nie było przecież nauką otwartą, na którą przyjść mógł każdy.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Chyba poszło dobrze, a przynajmniej otoczenie sprawiało wrażenie jakby zaczęło robić się spokojniejsze. Jedynie dym pozostawał wpływając na organizm zarówno jej jak i Brendana. Spoglądała w jego kierunku gdy podnosił książkę, sama pozostając na swoim miejscu z uniesioną różdżką, jakby spodziewając się, że coś może ich jeszcze zaskoczyć. Nic takiego jednak się nie działo i chyba nie miało się stać. Niebieskie spojrzenie lustrowało go, gdy schylał się po tomiszcze i potem, gdy ocierał rękawem spalony brzeg. Pamiętała gdy pierwszy raz go poznała i trudno było powiedzieć, że polubiła go wtedy. Jednak Justine zdawała też sobie sprawę, jak mylne może być pierwsze wrażenie i jak często okazuje się błędne. Fakt, Brendan nie był typem towarzyskiej persony która szturmem zdobywa przyjęcia i serca rozmówców, ale nie za to powinno się ludzi cenić, a za dobro, którego w sercu miał wiele. Za poświęcenie, którego podejmował się każdego dnia i za umiejętność skupienia, której mnie czasem brakowało. Pod warstwą gburowatości i małomówności skrywał się człowiek, na którym wielu powinno się wzorować.
Ruszyła za nim, uprzednio jedynie przytakując mu głową i uśmiechając się niemrawo. Spojrzenie niebieskich oczu ponownie zawisło na towarzyszu, gdy przemówił spokojnie, gdy zaleźli się już na zewnątrz. Lekki uśmiech zatańczył na jej wargach. Czas - zawsze znajdował go dla innych, tych słabszych, tych, którzy tego potrzebowali. Zawsze był, niczym skała, której żadna siła nie była w stanie przesunąć.
- Zapamiętam. - odpowiedziała równie spokojnie. Nowość, coś czego nie spodziewała się odnaleźć w swojej jednostce, odnalazła ją sama całkowicie bez pytania. Ale nie przeszkadzało jej to, wcześniejsza porywczość zdawała się być problematyczna, a działania w wielu wypadkach złe, ponieważ nieprzemyślane. Teraz na chłodno analizowała sytuację a przynajmniej starała się nie potrafiąc się wyzbyć całkowicie resztek, co zadomowiło się w jej charakterze na lata. Ale zdawało się, że w końcu staje się sobą, że zmierza tam, gdzie od zawsze miała się znaleźć. I uświadomienie sobie tego było bolesne, przyniosło straty, które pozostawiły w sercu rany nie do zaleczenia, ale uczyniły ją tylko silniejszymi. Na wspomnienie aurorów zmarszczyła lekko brwi. Z nimi też zamierzała porozmawiać, podpytać, jednak nie sądziła by Skamander ochoczo sięgnął do szuflady dając jej jakieś notatki z kursu - o ile takowe posiadał. Zwlekała z tym, by powiedzieć mu co planuje. Zwlekała bowiem podświadome czuła, że zaneguje jej decyzję, a ona nim stanie do walki na argumenty musiała je zdobyć i przekonać samą siebie całkowicie, że jest to dobrym pomysłem, planem, który pomoże jej w czasach które nadeszły.
- To zrozumiałe. - powiedziała na jego słowa. Pomoc Brendana w kwestiach sprawnościowych z pewnością byłaby nieoceniona, jednak zdawała sobie sprawę, że w tej kwestii nie jest w stanie jej pomóc. Zresztą, nie chciała łatwej ścieżki, nie chciała mieć wszystkiego podanego na tacy. Ten styl życia był wygodny, jednak nie pozwalał przygotować się odpowiednio do życia. Wrzucał później w brutalną rzeczywistość bez przygotowania. A ona musiała być przygotowana i zbierać lekcje ciężkie, ale wartościowe, takie które umacniały ją całą. Zamierzała zostać aurorem, była coraz pewniejsza w tej myśli, tak samo jak była pewna tego, że jeśli nie zda testów za pierwszym razem, spróbuje drugi i kolejny i będzie próbować tak długo, jak długo będzie musiała. Włożyła dłonie w kieszenie płaszcza.
- Odezwę się, gdybym potrzebowała pomocy. - zapewniła go cofając się o kilka kroków, odwróciła się już by odejść, gdy nagle wykonała obrót na pięcie by ponownie znaleźć się twarzą w jego kierunku. - Eileen znalazła wczoraj ledwie żywego Alana, obok leżała martwa kobieta. Nie wiem, czy to sprawka anomalii, czy... - kogoś innego? Nie chciała spekulować. Uniosła spojrzenie które skierowała na aurora. - Chyba chcę powiedzieć... Uważaj na siebie, Brendan. Ulice już dawno przestały być bezpieczne. - zakończyła jakoś koślawo. Pozostając jeszcze w miejscu w razie gdyby miał jakieś pytania, lub coś do powiedzenia.
Ruszyła za nim, uprzednio jedynie przytakując mu głową i uśmiechając się niemrawo. Spojrzenie niebieskich oczu ponownie zawisło na towarzyszu, gdy przemówił spokojnie, gdy zaleźli się już na zewnątrz. Lekki uśmiech zatańczył na jej wargach. Czas - zawsze znajdował go dla innych, tych słabszych, tych, którzy tego potrzebowali. Zawsze był, niczym skała, której żadna siła nie była w stanie przesunąć.
- Zapamiętam. - odpowiedziała równie spokojnie. Nowość, coś czego nie spodziewała się odnaleźć w swojej jednostce, odnalazła ją sama całkowicie bez pytania. Ale nie przeszkadzało jej to, wcześniejsza porywczość zdawała się być problematyczna, a działania w wielu wypadkach złe, ponieważ nieprzemyślane. Teraz na chłodno analizowała sytuację a przynajmniej starała się nie potrafiąc się wyzbyć całkowicie resztek, co zadomowiło się w jej charakterze na lata. Ale zdawało się, że w końcu staje się sobą, że zmierza tam, gdzie od zawsze miała się znaleźć. I uświadomienie sobie tego było bolesne, przyniosło straty, które pozostawiły w sercu rany nie do zaleczenia, ale uczyniły ją tylko silniejszymi. Na wspomnienie aurorów zmarszczyła lekko brwi. Z nimi też zamierzała porozmawiać, podpytać, jednak nie sądziła by Skamander ochoczo sięgnął do szuflady dając jej jakieś notatki z kursu - o ile takowe posiadał. Zwlekała z tym, by powiedzieć mu co planuje. Zwlekała bowiem podświadome czuła, że zaneguje jej decyzję, a ona nim stanie do walki na argumenty musiała je zdobyć i przekonać samą siebie całkowicie, że jest to dobrym pomysłem, planem, który pomoże jej w czasach które nadeszły.
- To zrozumiałe. - powiedziała na jego słowa. Pomoc Brendana w kwestiach sprawnościowych z pewnością byłaby nieoceniona, jednak zdawała sobie sprawę, że w tej kwestii nie jest w stanie jej pomóc. Zresztą, nie chciała łatwej ścieżki, nie chciała mieć wszystkiego podanego na tacy. Ten styl życia był wygodny, jednak nie pozwalał przygotować się odpowiednio do życia. Wrzucał później w brutalną rzeczywistość bez przygotowania. A ona musiała być przygotowana i zbierać lekcje ciężkie, ale wartościowe, takie które umacniały ją całą. Zamierzała zostać aurorem, była coraz pewniejsza w tej myśli, tak samo jak była pewna tego, że jeśli nie zda testów za pierwszym razem, spróbuje drugi i kolejny i będzie próbować tak długo, jak długo będzie musiała. Włożyła dłonie w kieszenie płaszcza.
- Odezwę się, gdybym potrzebowała pomocy. - zapewniła go cofając się o kilka kroków, odwróciła się już by odejść, gdy nagle wykonała obrót na pięcie by ponownie znaleźć się twarzą w jego kierunku. - Eileen znalazła wczoraj ledwie żywego Alana, obok leżała martwa kobieta. Nie wiem, czy to sprawka anomalii, czy... - kogoś innego? Nie chciała spekulować. Uniosła spojrzenie które skierowała na aurora. - Chyba chcę powiedzieć... Uważaj na siebie, Brendan. Ulice już dawno przestały być bezpieczne. - zakończyła jakoś koślawo. Pozostając jeszcze w miejscu w razie gdyby miał jakieś pytania, lub coś do powiedzenia.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Zmiany, które zaszły w Justine, były bardziej niż oczywiste. Ostatnie miesiące odbiły się na niej olbrzymim wielobarwnym sińcem, były jak pieczęć, której nic nie jest w stanie zmyć: prześladowania, śmierć - nie śmierć, morderstwo - jej matki, uwięzienie w wieży Hogwartu i finalny ratunek zwieńczony jeszcze większą katastrofą. Przeszła bardzo dużo, dość, by zabić - lub zniszczyć, psychicznie - niejednego, ona jednak jak feniks - umarła i narodziła się na nowo. Silniejsza, mądrzejsza i przygotowana na wszystko. Jej decyzja, choć w pierwszej chwili rzeczywiście zaskakująca, była przemyślana od szczegółu do ogółu, był tego pewien. Skinął głową, to było dla niego ważne, żeby o tym wiedziała - kurs nie był łatwy. Ale też nie podchodziło do niego wielu weteranów bitew z czarnoksiężnikami - jakim niewątpliwie już była.
Obrócił się i zaczął iść w swoim kierunku, kiedy znów się odezwała; Brendan zatrzymał się w pół kroku i obejrzał się na nią przez ramię, nie odwracając się przodem do niej. Kolejne złe wiadomości, kolejne tragiczne wieści, Alan? Nigdy nie afiszował się ze swoimi poglądami, nie był nadgorliwy, starał się trzymać na uboczu i robić zawsze to, co do niego należało. Oczywiście, nie dyskryminował nikogo, ale w Mungu wydawało się to wręcz niemożliwe. Miał nawet czystą krew, nie robił sobie wrogów - nie miał zadziornego charakteru. Czy mógł kogoś sprowokować? Czy może ktoś - dopadł go z jakiegoś powodu? Wszyscy należeli do Zakonu Feniksa, byli zgromadzeni jako buntownicy, bojownicy o lepsze jutro, świat wolny od terroru. Wszyscy byli celami. Wszyscy mieli wrogów. Skoro wiedzieli o nim i Garrym, równie dobrze mogli wiedzieć o Alanie - pytanie tylko, skąd? Czy był wśród nich ktoś, kto - nie pierwszy zresztą raz - zdradził ich struktury? Wtyka? Szpieg? Ale - kto?
Pędzące wydarzenia wpędzały go w manię prześladowczą, nieustanną podejrzliwość, od której jednak na wojny nikt nie mógł być wolny. Chcieli zwyciężyć - za wszelką cenę - nie mogli sobie pozwolić na brak dyscypliny, brak zaufania lub brak pewności pośród siebie. Od początku nic nie szło tak, jak powinno. Nigdy. Martwa kobieta, przypadkowa ofiara, znajoma Alana? Nie Zakonniczka - pomylony cel? Może - była do kogoś podobna? Pokręcił głową, powinien o tym z kimś porozmawiać - nie z kimś, z Eileen. A jeśli to będzie możliwe - również z Alanem. Miał wiele pytań, ale to jej powinien je wszystkie zadać, tej, która była na miejscu. Nie wiedział, że była tam również Tonks. Skinął głową, krótko, na moment zawieszając głowę ponad prawym ramieniem, utkwiwszy wzrok gdzieś na niewidzialnym punkcie przed sobą. Ulice nie są bezpieczne już od dawna, Wielka Brytania nie jest już bezpieczna. Zamieniła się w niewidzialne pole walki, które niektórzy wciąż wypierali. Bennett rozjaśni wiele wątpliwości, być może był nazbyt podejrzliwy - być może wszystko było jedynie kwestią anomalii, straszliwych mocy, które oni, oni sami, przebudzili. Sam poznał ich moc na sobie, o czym nieustannie przypominał mu sterczący kikut pozbawiony dłoni.
- Uważaj na siebie - odparł krótko, odnajdując jej spojrzenie własnym, na krótko, doskonale się rozumieli. Bez zbędnych słów. - Bywaj, Tonks - zakończył, ruszając przed siebie w gęstniejący tłum; niebawem zjawi się tutaj policja antymugolska, służby kontroli... jakkolwiek oni się aktualnie nazywali, powoli przestawał za tym nadążać.
/zt x2
Obrócił się i zaczął iść w swoim kierunku, kiedy znów się odezwała; Brendan zatrzymał się w pół kroku i obejrzał się na nią przez ramię, nie odwracając się przodem do niej. Kolejne złe wiadomości, kolejne tragiczne wieści, Alan? Nigdy nie afiszował się ze swoimi poglądami, nie był nadgorliwy, starał się trzymać na uboczu i robić zawsze to, co do niego należało. Oczywiście, nie dyskryminował nikogo, ale w Mungu wydawało się to wręcz niemożliwe. Miał nawet czystą krew, nie robił sobie wrogów - nie miał zadziornego charakteru. Czy mógł kogoś sprowokować? Czy może ktoś - dopadł go z jakiegoś powodu? Wszyscy należeli do Zakonu Feniksa, byli zgromadzeni jako buntownicy, bojownicy o lepsze jutro, świat wolny od terroru. Wszyscy byli celami. Wszyscy mieli wrogów. Skoro wiedzieli o nim i Garrym, równie dobrze mogli wiedzieć o Alanie - pytanie tylko, skąd? Czy był wśród nich ktoś, kto - nie pierwszy zresztą raz - zdradził ich struktury? Wtyka? Szpieg? Ale - kto?
Pędzące wydarzenia wpędzały go w manię prześladowczą, nieustanną podejrzliwość, od której jednak na wojny nikt nie mógł być wolny. Chcieli zwyciężyć - za wszelką cenę - nie mogli sobie pozwolić na brak dyscypliny, brak zaufania lub brak pewności pośród siebie. Od początku nic nie szło tak, jak powinno. Nigdy. Martwa kobieta, przypadkowa ofiara, znajoma Alana? Nie Zakonniczka - pomylony cel? Może - była do kogoś podobna? Pokręcił głową, powinien o tym z kimś porozmawiać - nie z kimś, z Eileen. A jeśli to będzie możliwe - również z Alanem. Miał wiele pytań, ale to jej powinien je wszystkie zadać, tej, która była na miejscu. Nie wiedział, że była tam również Tonks. Skinął głową, krótko, na moment zawieszając głowę ponad prawym ramieniem, utkwiwszy wzrok gdzieś na niewidzialnym punkcie przed sobą. Ulice nie są bezpieczne już od dawna, Wielka Brytania nie jest już bezpieczna. Zamieniła się w niewidzialne pole walki, które niektórzy wciąż wypierali. Bennett rozjaśni wiele wątpliwości, być może był nazbyt podejrzliwy - być może wszystko było jedynie kwestią anomalii, straszliwych mocy, które oni, oni sami, przebudzili. Sam poznał ich moc na sobie, o czym nieustannie przypominał mu sterczący kikut pozbawiony dłoni.
- Uważaj na siebie - odparł krótko, odnajdując jej spojrzenie własnym, na krótko, doskonale się rozumieli. Bez zbędnych słów. - Bywaj, Tonks - zakończył, ruszając przed siebie w gęstniejący tłum; niebawem zjawi się tutaj policja antymugolska, służby kontroli... jakkolwiek oni się aktualnie nazywali, powoli przestawał za tym nadążać.
/zt x2
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Po kilku nieudanych próbach Dział Ksiąg Zakazanych znów stał się bezpiecznym miejscem dla wszystkich. Pożar w tym miejscu został ugaszony, a przedstawiciele Zakonu Feniksa skutecznie naprawili trudne do powstrzymania źródło anomalii i zachowali zimną krew, gdy zgęstniałe powietrze utrudniało oddychanie.
Od tej pory to ustabilizowane miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich członków Zakonu Feniksa. Sukces zagwarantował im bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów podczas kolejnych gier w tej lokacji. Chwała wam za to, pewnego dnia świat za to podziękuje.
| Rozgrywki w tym miejscu mogą być znów kontynuowane.
Od tej pory to ustabilizowane miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich członków Zakonu Feniksa. Sukces zagwarantował im bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów podczas kolejnych gier w tej lokacji. Chwała wam za to, pewnego dnia świat za to podziękuje.
| Rozgrywki w tym miejscu mogą być znów kontynuowane.
| 02.10
Hep!
Znowu czknęła. Tym razem Ria zostawiła za sobą zdezorientowaną Charlie. Pozostało mieć nadzieję, że alchemiczce nic się nie stanie - na przykład zmasowany atak wnykopieniek czy co ona tam właściwie maltretowała nim rudowłosa zmaterializowała się niedaleko niej. Nie znała się na roślinach, acz tamta wydawała się groźna skoro zostawiła czerwone smagnięcia na policzkach Leighton. Niestety bez względu na pragnienia dotyczące pozostania w opuszczonych szklarniach, czkawka wybrała praktycznie za Weasley przenosząc ją do kolejnego, innego tym razem miejsca. Przez ułamek sekundy czarownica zastanawiała się czy spotka ją coś równie zabawnego jak powstanie zbrojne skrzatów lub niespodziewane typu oparzenia pokrzyw - jednak podróż trwała zbyt krótko na wyłuskanie odpowiedzi na postawione wcześniej pytanie. Pyk! I już jej nie było.
Opadła na podłogę nie robiąc sobie więcej krzywdy niż dotychczas - uderzenie nogą w najbliższe biurko może nie należało do zdarzeń przyjemnych, ale całkiem znośnych. Pomijając ból rozchodzący się wzdłuż kości piszczelowej. Rhiannon zacisnęła usta wydając z siebie jedynie stłamszone westchnięcie - w końcu znajdowała się w bibliotece. Tak przynajmniej stwierdziła oglądając luksusowe wnętrza zapełnione drewnianymi półkami. Te natomiast uginały się od niezliczonej ilości różnorakich tomiszczy, których w tamtej chwili Harpia nie rozpoznawała. Była zbyt oszołomiona. Po brudnej, zatęchłej szklarni trafiła niemalże do arystokratycznego raju, co poniekąd wcale jej się nie podobało. Poruszała nieco obolałą nogą po czym przeszła się wzdłuż kolejnych regałów. Po zadarciu głowy do góry zauważyła zmyślny sufit, a do nozdrzy dotarł przyjemny zapach - chyba słodkiego ciasta wymieszanego z wonią starego pergaminu. Jak nic musiała być to biblioteka. A może księgarnia? Nie, miejsca dla czytelników prezentowały się nadzwyczaj obszernie, wręcz dystyngowanie. Ria podeszła do jednego ze stolików i przejechała dłonią po gładkim blacie. Wokół nie dostrzegła żywej duszy.
Dopiero po pokonaniu dystansu dzielącego ją od przedzielonej porządnym regałem przestrzeni dostrzegła siedzącą nieopodal sylwetkę. Mogłaby przysiąc, że gdzieś jej kiedyś ona mignęła. Tylko gdzie? Te blond włosy… Uniosła głowę podchodząc pewnie do zajmowanego przez kobietę miejsca; dopiero teraz Weasley zdała sobie sprawę gdzie dokładnie się znalazła. Dział Ksiąg Zakazanych, no proszę. Chyba nie powinno jej tu być - przynajmniej ona nie uzyskała pisemnej zgody na przechadzanie się między tymi półkami. Czy niewiasta znajdowała się w innej sytuacji?
- Panna Malfoy, dobry wieczór - rzuciła płynnie, całkiem miło, choć raczej sztucznie. Niespecjalnie omijała bezsensowne tytuły, które nijak nie potrafiły zakorzenić się w głowie Rhiannon na dłużej. Zresztą, dla niektórych po prostu nie warto było starać się. Nikt nie mógł nienawidzić się bardziej niż Weasley i Malfoy; rudowłosą od razu zalewała krew jak tylko przypominała sobie o swoim beznadziejnym rówieśniku. Krewnym tej tutaj… kobiety. Pomimo ogólnego rozdrażnienia sytuacją Ria usiłowała zachować względny spokój w towarzystwie tak… odstręczającym. - Chyba nie powinno cię tu być? - spytała lekko, całkowicie ignorując fakt, że jej również. Prawdopodobnie obie dostały się w to miejsce w niewiedzy pracowników, choć istniała możliwość, że tutejsze akta zostały Callisto po prostu udostępnione. W końcu arystokraci posiadali większe przywileje, nazwisko mogło zdziałać cuda. Wysoce niesprawiedliwe, ale tak prezentowała się poroniona rzeczywistość w jakiej przyszło żyć byłej Gryfonce. - Ciekawa literatura - mruknęła zgryźliwie widząc, że to nie jest coś, co wypadało czytać młodej damie.
Hep!
Znowu czknęła. Tym razem Ria zostawiła za sobą zdezorientowaną Charlie. Pozostało mieć nadzieję, że alchemiczce nic się nie stanie - na przykład zmasowany atak wnykopieniek czy co ona tam właściwie maltretowała nim rudowłosa zmaterializowała się niedaleko niej. Nie znała się na roślinach, acz tamta wydawała się groźna skoro zostawiła czerwone smagnięcia na policzkach Leighton. Niestety bez względu na pragnienia dotyczące pozostania w opuszczonych szklarniach, czkawka wybrała praktycznie za Weasley przenosząc ją do kolejnego, innego tym razem miejsca. Przez ułamek sekundy czarownica zastanawiała się czy spotka ją coś równie zabawnego jak powstanie zbrojne skrzatów lub niespodziewane typu oparzenia pokrzyw - jednak podróż trwała zbyt krótko na wyłuskanie odpowiedzi na postawione wcześniej pytanie. Pyk! I już jej nie było.
Opadła na podłogę nie robiąc sobie więcej krzywdy niż dotychczas - uderzenie nogą w najbliższe biurko może nie należało do zdarzeń przyjemnych, ale całkiem znośnych. Pomijając ból rozchodzący się wzdłuż kości piszczelowej. Rhiannon zacisnęła usta wydając z siebie jedynie stłamszone westchnięcie - w końcu znajdowała się w bibliotece. Tak przynajmniej stwierdziła oglądając luksusowe wnętrza zapełnione drewnianymi półkami. Te natomiast uginały się od niezliczonej ilości różnorakich tomiszczy, których w tamtej chwili Harpia nie rozpoznawała. Była zbyt oszołomiona. Po brudnej, zatęchłej szklarni trafiła niemalże do arystokratycznego raju, co poniekąd wcale jej się nie podobało. Poruszała nieco obolałą nogą po czym przeszła się wzdłuż kolejnych regałów. Po zadarciu głowy do góry zauważyła zmyślny sufit, a do nozdrzy dotarł przyjemny zapach - chyba słodkiego ciasta wymieszanego z wonią starego pergaminu. Jak nic musiała być to biblioteka. A może księgarnia? Nie, miejsca dla czytelników prezentowały się nadzwyczaj obszernie, wręcz dystyngowanie. Ria podeszła do jednego ze stolików i przejechała dłonią po gładkim blacie. Wokół nie dostrzegła żywej duszy.
Dopiero po pokonaniu dystansu dzielącego ją od przedzielonej porządnym regałem przestrzeni dostrzegła siedzącą nieopodal sylwetkę. Mogłaby przysiąc, że gdzieś jej kiedyś ona mignęła. Tylko gdzie? Te blond włosy… Uniosła głowę podchodząc pewnie do zajmowanego przez kobietę miejsca; dopiero teraz Weasley zdała sobie sprawę gdzie dokładnie się znalazła. Dział Ksiąg Zakazanych, no proszę. Chyba nie powinno jej tu być - przynajmniej ona nie uzyskała pisemnej zgody na przechadzanie się między tymi półkami. Czy niewiasta znajdowała się w innej sytuacji?
- Panna Malfoy, dobry wieczór - rzuciła płynnie, całkiem miło, choć raczej sztucznie. Niespecjalnie omijała bezsensowne tytuły, które nijak nie potrafiły zakorzenić się w głowie Rhiannon na dłużej. Zresztą, dla niektórych po prostu nie warto było starać się. Nikt nie mógł nienawidzić się bardziej niż Weasley i Malfoy; rudowłosą od razu zalewała krew jak tylko przypominała sobie o swoim beznadziejnym rówieśniku. Krewnym tej tutaj… kobiety. Pomimo ogólnego rozdrażnienia sytuacją Ria usiłowała zachować względny spokój w towarzystwie tak… odstręczającym. - Chyba nie powinno cię tu być? - spytała lekko, całkowicie ignorując fakt, że jej również. Prawdopodobnie obie dostały się w to miejsce w niewiedzy pracowników, choć istniała możliwość, że tutejsze akta zostały Callisto po prostu udostępnione. W końcu arystokraci posiadali większe przywileje, nazwisko mogło zdziałać cuda. Wysoce niesprawiedliwe, ale tak prezentowała się poroniona rzeczywistość w jakiej przyszło żyć byłej Gryfonce. - Ciekawa literatura - mruknęła zgryźliwie widząc, że to nie jest coś, co wypadało czytać młodej damie.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Powrót do Hogwartu nie był prosty. Miesiąc urlopu, o który poprosił dyrektora Dippeta mógłby tak naprawdę trwać jeszcze długie tygodnie, lecz Jayden wiedział, że nie powinien był nawet o tym myśleć. Im dłużej tkwił w jednym miejscu tym gorzej dla niego, dlatego przemógł się i ruszył do Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Rekonwalescencja, którą zaplanowała Pomona nie miała należeć do łatwych ani krótkotrwałych - patrząc po własnym stanie, astronom mógł jednak powiedzieć, że całkowita nie miała dojść do skutku. Być może wyolbrzymiał, ale na ten moment nie czuł absolutnie nic, co przypominałoby mu przeszłość. Pustka byłaby przynajmniej bezbolesna, a tak cierpiała dusza oraz ciało. Wolałby o tym nie myśleć, jednak nie było to takie proste. Nie mógł zapomnieć o tych, których kochał, a równocześnie zadawało mu to kolejne rany. Błądził w tym zamkniętym kole i nie był w stanie się z niego wydostać. A przynajmniej póki co nie widział żadnej alternatywy. Myślał, że praca zmieni cokolwiek - że może poczuje tej szkolny klimat, który zawsze był dla niego niczym dom. A jednak minął drugi dzień i wcale nie był lepszy od poprzedniego, co astronom mógł bez problemu wyczuć. Smutny, poirytowany, sfrustrowany, nieswój. Właśnie takim aktualnie był, jednak tak naprawdę nieswój było określeniem błędnym. W końcu tamten Jay umarł i nic nie miało przywrócić go do początkowego stanu rzeczy. Otaczający go wcześniej ludzie dostrzegali te zmiany, ale nie mogli go za nie winić. Nie, gdy znali historię kryjącą się za kulisami, chociaż nie wszyscy zostali jeszcze zaznajomieni. Nie bronił im pisać, lecz raczej większość osób omijała konfrontacji z nim, dostrzegając tam spory kontrast między tym co było, a tym z czym mieli aktualnie do czynienia. To nie pomagało. Nie chciał też doświadczać litości od innych, dlatego unikał jakichkolwiek poważniejszych rozmów, ograniczając się jedynie do tego, by trwać blisko Pomony. Była jego wsparciem - nie mówił jej tego, lecz grała szczególną rolę w jego życiu, a przyjaźń między nimi była tym cenniejsza, że przerodziła się w rodzinne więzy. Wyciągnęła rękę w najgorszym momencie, jaki dla niego nastąpił i nie puszczała go ani na jedną chwileczkę. To poświęcenie nie mogło być w żaden sposób wynagrodzone, jednak Jay starał się to zrobić. Chociażby przez przyłożenie się do wykładanego przez siebie przedmiotu.
Musiał się przygotować. Odbudować astronomiczny cel kryjący się za pasją, którą z takim skupieniem wysławiał. Aktualnie nie potrafił odnaleźć się w astronomii, dlatego też postarał się o przepustkę do Działu Ksiąg Zakazanych, by znaleźć natchnienie w prastarych, wyjątkowych, cennych woluminach. Za każdym razem było to niesamowite uczucie, gdy znajdował się między tymi książkami i chciał znów to poczuć. Czy skutecznie... Wertował już którąś książkę, zaszywając się w najdalszym kącie, nie zdając sobie sprawy, która tak naprawdę była godzina ani czy między labiryntem półek znajdował się ktoś jeszcze. Odetchnął, zamykając Heweliusza i orbity. Dlaczego czuł się nienasycony? Niepełny? Niezainspirowany? Wstał nieco energiczniej niż powinien i ruszył przed siebie z książką pod pachą. Musiał odnaleźć właściwą półkę, bo gdzieś chyba mignęła mu Płonąca asteroida, która uchodziła za wiedzę niemal niebezpieczną. Szukając jej, przejechał dłonią przez włosy w pewnym momencie, chcąc uporządkować szalejące z niezrozumiałego podekscytowania myśli. Były one zarówno drażliwe, pospieszające jak i nakręcające. Koniec końców znalazł ją i wyciągnął zakurzone tomiszcze spomiędzy innych tłustych, ruszających się albumów. Jayden zastanawiał się czy to właśnie w niej znajdzie odpowiedzi na nękające go problemy, chociaż nie było w tym żadnej logiki. Jak wszak astronomia miała mu pomóc w prywatnej udręce? Kiedyś działało. Chciał wrócić na swoje dotychczasowe miejsce i się przekonać, gdy wychodząc za róg niemal zderzył się z jakąś rudowłosą kobietą. Drgnął zaskoczony niespodziewanym spotkaniem, a z dłoni wypadł mu wypatrzony okaz. - Przepraszam, nie spodziewałem się, że ktoś tu jeszcze jest - bąknął od razu, kucając, by podnieść upuszczoną książkę. Nawet nie zdążył spojrzeć na dziewczynę zbyt dokładnie. Był zbyt skoncentrowany na Płonącej asteroidzie, która zasyczała groźnie, gdy zderzyła się z posadzką.
Musiał się przygotować. Odbudować astronomiczny cel kryjący się za pasją, którą z takim skupieniem wysławiał. Aktualnie nie potrafił odnaleźć się w astronomii, dlatego też postarał się o przepustkę do Działu Ksiąg Zakazanych, by znaleźć natchnienie w prastarych, wyjątkowych, cennych woluminach. Za każdym razem było to niesamowite uczucie, gdy znajdował się między tymi książkami i chciał znów to poczuć. Czy skutecznie... Wertował już którąś książkę, zaszywając się w najdalszym kącie, nie zdając sobie sprawy, która tak naprawdę była godzina ani czy między labiryntem półek znajdował się ktoś jeszcze. Odetchnął, zamykając Heweliusza i orbity. Dlaczego czuł się nienasycony? Niepełny? Niezainspirowany? Wstał nieco energiczniej niż powinien i ruszył przed siebie z książką pod pachą. Musiał odnaleźć właściwą półkę, bo gdzieś chyba mignęła mu Płonąca asteroida, która uchodziła za wiedzę niemal niebezpieczną. Szukając jej, przejechał dłonią przez włosy w pewnym momencie, chcąc uporządkować szalejące z niezrozumiałego podekscytowania myśli. Były one zarówno drażliwe, pospieszające jak i nakręcające. Koniec końców znalazł ją i wyciągnął zakurzone tomiszcze spomiędzy innych tłustych, ruszających się albumów. Jayden zastanawiał się czy to właśnie w niej znajdzie odpowiedzi na nękające go problemy, chociaż nie było w tym żadnej logiki. Jak wszak astronomia miała mu pomóc w prywatnej udręce? Kiedyś działało. Chciał wrócić na swoje dotychczasowe miejsce i się przekonać, gdy wychodząc za róg niemal zderzył się z jakąś rudowłosą kobietą. Drgnął zaskoczony niespodziewanym spotkaniem, a z dłoni wypadł mu wypatrzony okaz. - Przepraszam, nie spodziewałem się, że ktoś tu jeszcze jest - bąknął od razu, kucając, by podnieść upuszczoną książkę. Nawet nie zdążył spojrzeć na dziewczynę zbyt dokładnie. Był zbyt skoncentrowany na Płonącej asteroidzie, która zasyczała groźnie, gdy zderzyła się z posadzką.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie znosiły się. Ria zwykle nie posuwała się do czegoś tak karygodnego jak nienawiść, ale Malfoyowie od zawsze robili wszystko, żeby obdarzyć ich skrajną niechęcią. Widząc ich blond czupryny miała ochotę rzucić w nich paskudnym zaklęciem, ale w końcu nie była dzikusem - umiała powstrzymać gwałtowne zapędy. Rudowłosa nie omieszkała jednak obrzucić siedzącą przy stoliku damę paroma zgryźliwościami; te wyjątkowo nie odbiły się od pustej skorupy czarownicy, a wręcz dotarły wyjątkowo głęboko do świadomości. Callisto obruszyła się, po czym pospiesznie opuściła ten dział (bibliotekę?) pozostawiając Weasley w niezrozumianej ciszy. Nie czuła satysfakcji, choć głównie była zmęczona ciągłymi teleportacjami w miejsca całkowicie pozbawione składu oraz sensu. Westchnęła, bez emocji obserwując znikającą za winklem sylwetkę. Jeszcze chwilę po pomieszczeniu roznosił się stukot obcasów blondynki, z kolei w powietrzu niknął nieznajomy zapach, zapewne drogich perfum.
Powinna odejść stąd jak najprędzej, skoro to dział ksiąg zakazanych - jak nazwa wskazywała, nie każdy mógł przebywać w tym miejscu. Jednak dookoła nie było żywej duszy, dlatego kobieta postanowiła przejść się między regałami w poszukiwaniu inspiracji. Może odnalazłaby jakiś ciekawy tom pomiędzy innymi księgami? Z zadartą głową okręciła się niespiesznie wokół własnej osi, tym samym podziwiając bogato zdobiony sufit. Zwykle nie czuła się za dobrze w tak patetycznych pomieszczeniach, acz dzisiaj w organizmie czarownicy nie pojawiła się ani jedna negatywna emocja. Poza początkową złością rzecz jasna. Napawała się obecnością w bibliotece, chłonęła drażniącą woń starych oraz nowych woluminów, syciła wzrok zdobionymi grzbietami każdego tomu.
Szła właśnie kolejnym, pustym korytarzykiem stworzonym z regałów, aż skręciła na sam koniec w następny z nich - i omal nie zderzyła się z jakimś mężczyzną. Początkowo Rhiannon nie zarejestrowała jego tożsamości, za bardzo skoncentrowana na wyhamowaniu przed niespodziewanym wypadkiem. Niemalże drogowym. - Przepraszam! - pisnęła cicho, praktycznie w tym samym momencie co nieznany czarodziej. Nieznany tylko przez krótki okres czasu, ponieważ już po kilku sekundach okazało się, że przecież go kojarzyła. Ze szkoły. - Profesor Vane, dobry wieczór - powiedziała wciąż nieznacznie zmieszana tym nieoczekiwanym spotkaniem. - Jestem Ria Weasley - dodała szybko, słusznie podejrzewając, że nauczyciel w ogóle nie kojarzył piegowatego rudzielca z Hogwartu. Nic dziwnego, plątało się ich całkiem sporo jeśli wziąć pod uwagę całą szkołę. Natomiast samych Lisów też było na pęczki.
Już uginała kolana, żeby podnieść książkę jaka upadła z donośnym hukiem na drewnianą podłogę, acz Jayden okazał się szybszy. Na twarzy czarownicy pojawiły się lekkie rumieńce, kiedy przeczytała tytuł niesfornego woluminu. Brzmiał… dość dwuznacznie, choć nonsensem byłoby stwierdzenie, że mężczyzna wybrał się specjalnie do działu ksiąg zakazanych w celu czytania… książek dla dorosłych. Zaśmiałaby się sama z siebie, gdyby nie świadomość, że wyglądałoby to nie dość, że głupio, to jeszcze niepokojąco. Za to usta rozciągnęły się w sympatycznym uśmiechu. - Moja obecność w tym miejscu zaskakuje także mnie - odpowiedziała na wzmiankę odnośnie niespodziewanego pojawienia się. - Płonąca asteroida, to temat na następne zajęcia? - zagadała uprzejmie, choć nie miała pojęcia na temat astronomii. Taka przykra prawda. Wchodziła więc na niebezpieczny grunt, ale może mężczyzna wcale nie chciałby wdawać się w dyskusję na ten temat? Czy to naiwne myślenie? - Żałuję, że nigdy nie dałam astronomii szansy - westchnęła więc ostatecznie, chcąc niejako usprawiedliwić ewentualną niewiedzę. Tak zawczasu.
Powinna odejść stąd jak najprędzej, skoro to dział ksiąg zakazanych - jak nazwa wskazywała, nie każdy mógł przebywać w tym miejscu. Jednak dookoła nie było żywej duszy, dlatego kobieta postanowiła przejść się między regałami w poszukiwaniu inspiracji. Może odnalazłaby jakiś ciekawy tom pomiędzy innymi księgami? Z zadartą głową okręciła się niespiesznie wokół własnej osi, tym samym podziwiając bogato zdobiony sufit. Zwykle nie czuła się za dobrze w tak patetycznych pomieszczeniach, acz dzisiaj w organizmie czarownicy nie pojawiła się ani jedna negatywna emocja. Poza początkową złością rzecz jasna. Napawała się obecnością w bibliotece, chłonęła drażniącą woń starych oraz nowych woluminów, syciła wzrok zdobionymi grzbietami każdego tomu.
Szła właśnie kolejnym, pustym korytarzykiem stworzonym z regałów, aż skręciła na sam koniec w następny z nich - i omal nie zderzyła się z jakimś mężczyzną. Początkowo Rhiannon nie zarejestrowała jego tożsamości, za bardzo skoncentrowana na wyhamowaniu przed niespodziewanym wypadkiem. Niemalże drogowym. - Przepraszam! - pisnęła cicho, praktycznie w tym samym momencie co nieznany czarodziej. Nieznany tylko przez krótki okres czasu, ponieważ już po kilku sekundach okazało się, że przecież go kojarzyła. Ze szkoły. - Profesor Vane, dobry wieczór - powiedziała wciąż nieznacznie zmieszana tym nieoczekiwanym spotkaniem. - Jestem Ria Weasley - dodała szybko, słusznie podejrzewając, że nauczyciel w ogóle nie kojarzył piegowatego rudzielca z Hogwartu. Nic dziwnego, plątało się ich całkiem sporo jeśli wziąć pod uwagę całą szkołę. Natomiast samych Lisów też było na pęczki.
Już uginała kolana, żeby podnieść książkę jaka upadła z donośnym hukiem na drewnianą podłogę, acz Jayden okazał się szybszy. Na twarzy czarownicy pojawiły się lekkie rumieńce, kiedy przeczytała tytuł niesfornego woluminu. Brzmiał… dość dwuznacznie, choć nonsensem byłoby stwierdzenie, że mężczyzna wybrał się specjalnie do działu ksiąg zakazanych w celu czytania… książek dla dorosłych. Zaśmiałaby się sama z siebie, gdyby nie świadomość, że wyglądałoby to nie dość, że głupio, to jeszcze niepokojąco. Za to usta rozciągnęły się w sympatycznym uśmiechu. - Moja obecność w tym miejscu zaskakuje także mnie - odpowiedziała na wzmiankę odnośnie niespodziewanego pojawienia się. - Płonąca asteroida, to temat na następne zajęcia? - zagadała uprzejmie, choć nie miała pojęcia na temat astronomii. Taka przykra prawda. Wchodziła więc na niebezpieczny grunt, ale może mężczyzna wcale nie chciałby wdawać się w dyskusję na ten temat? Czy to naiwne myślenie? - Żałuję, że nigdy nie dałam astronomii szansy - westchnęła więc ostatecznie, chcąc niejako usprawiedliwić ewentualną niewiedzę. Tak zawczasu.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Był zmęczony. Głowa zdawała się go nieustannie boleć, chociaż cokolwiek by robił, czegokolwiek by nie próbował, ten stan miał się utrzymać jeszcze jakiś czas. Nie było to cierpienie fizyczne, a bardziej dotkliwe i boleśniejsze - mentalne zmiany, które zaszły w umyśle profesora nie były czymś, co można było przegonić machnięciem różdżki. Wyraźnie było widać różnice między dawnym jestestwem mężczyzny, a aktualny. Nawet zarys żuchwy wyostrzył jakby od ciągłego napięcia, a w oczach nie było tego życzliwego wszystkim ciepła. Zmatowiałe źrenice nie wyrażały nic więcej nad przemożny smutek, dlatego Vane odwracał spojrzenie, nie chcąc, by ktokolwiek to widział. Odczuwał zresztą wstyd za każdym razem, gdy ktoś na niego patrzył. Zupełnie jakby wszyscy umieli czytać mu w myślach i odczytywać czyny, których dokonywał, chociaż w wyobraźni Jaydena były wyolbrzymione i paskudne. Nie mające żadnego związku z tym, kim był. Teraz wytwarzał się w jego ciele nowy duch, którego nie znał. Dwie strefy walczyły ze sobą zaciekle, jednak końcowy wynik nie był przesądzony. Przez te ciągłe wewnętrzne zmagania astronom czuł się stary i zgorzkniały jak jeszcze nigdy przedtem. Nie potrafił odnaleźć się w rzeczywistości. Niegdyś wszelkie odpowiedzi odnajdywał w patrzeniu pozytywnie na otaczający go świat i ludzi w nim się znajdującym. Jak jednak mógł kontynuować ów praktykę, gdy utracił filary? Jakże przerażającym było kochać coś, co mogło poddać się śmierci... Szukał więc ukojenia w momentach samotności, jednak nie tylko między książkami, których całe życie miał na pęczki. Potrzebował długich spacerów, by oczyścić umysł i zacząć powracać do niegdyś zaczętej nauki umiejętności, która miała go wspomóc uspokoić wewnętrzny chaos. Czasem łapał się nawet na tym, że biegł przed siebie, aż nie padał ze zmęczenia. Nie mając miejsca, do którego powinien był wracać; nie mając kogoś, kto na niego czekał - zostałby tak i czekał na upojny koniec. Zawsze jednak myśl, że musiał wrócić do niej, kazała mu powstać na nogi. Samotność obok bliskiej osoby zawsze była inna. Samotność między książkami również. Właśnie dlatego postarał się o przepustkę i nie spodziewał się towarzystwa. A nie postaci równie młodej co stojąca przed nim czarownica.
- Ah, tak - odparł nieprzekonany, jednak był już zbyt zmęczony, żeby się przejmować czymkolwiek. - Nic się nie stało - skomentował jej przeprosiny, podnosząc się i tylko na chwilę zerkając na rudowłosą. Zaraz też odwrócił spojrzenie z powrotem na trzymany egzemplarz, chcąc uciec. Sam. Chciał być tylko sam. Prosił o zbyt wiele? - Tak. Nie... Raczej nie... Nie wiem - plątał się w tym, dlaczego złapał za akurat tę książkę. Nie pamiętał czy chciał ją wykorzystać na zajęciach, czy też nie. Może? Ciężko było powiedzieć. Szukał natchnienia i oderwania od wszelkich aktualnych zmartwień. Jak widać świat nie chciał dać mu o sobie zapomnieć, zsyłając zupełnie niespodziewane spotkania.
Żałuję, że nigdy nie dałam astronomii szansy.
Niewielka strata, nie przeszło mu przez gardło. Czy naprawdę był tak okrutny, żeby myśleć właśnie w ten sposób? A co jeśli był? Co jeśli uważał, że całe jego poprzednie życie było nic nie warte? Pozbawione znaczenia, płytkie i szczeniackie? Co jeśli tak właśnie było? Czy powinien był czuć się wstrętnie z tego powodu? Czy nie oznaczałoby to, że lata spędzone w Hogwarcie były kłamstwem? Zacisnął palce na trzymanej książce, chcąc stłumić w sobie chęć ucieczki. Zniknięcia jak najprędzej przed spojrzeniem dziewczyny. Po to się tu pojawił, by odsunąć się od wszystkich. Ale wszyscy przyszli do niego. - Cóż. Astronomia nie pomoże przygotować się na dorosłe życie - odpowiedział jej, podnosząc na moment wzrok i czując jak blady uśmiech zagościł w krótkiej chwili, by zaraz zniknąć z jego twarzy. Nie chciał kontynuować tego tematu, dlatego szybko przeszukał umysł, by odnaleźć jakąś podpórkę i odbicie od siebie podejrzeń. Uwaga była ostatnią rzeczą, której teraz pragnął. - Wybacz, ale nie kojarzę cię ze swoich zajęć. Kończyłaś szkołę jak przyszedłem? Pracujesz tu? - Byle tylko pozwolić jej mówić, a samemu zapaść się pod ziemię.
- Ah, tak - odparł nieprzekonany, jednak był już zbyt zmęczony, żeby się przejmować czymkolwiek. - Nic się nie stało - skomentował jej przeprosiny, podnosząc się i tylko na chwilę zerkając na rudowłosą. Zaraz też odwrócił spojrzenie z powrotem na trzymany egzemplarz, chcąc uciec. Sam. Chciał być tylko sam. Prosił o zbyt wiele? - Tak. Nie... Raczej nie... Nie wiem - plątał się w tym, dlaczego złapał za akurat tę książkę. Nie pamiętał czy chciał ją wykorzystać na zajęciach, czy też nie. Może? Ciężko było powiedzieć. Szukał natchnienia i oderwania od wszelkich aktualnych zmartwień. Jak widać świat nie chciał dać mu o sobie zapomnieć, zsyłając zupełnie niespodziewane spotkania.
Żałuję, że nigdy nie dałam astronomii szansy.
Niewielka strata, nie przeszło mu przez gardło. Czy naprawdę był tak okrutny, żeby myśleć właśnie w ten sposób? A co jeśli był? Co jeśli uważał, że całe jego poprzednie życie było nic nie warte? Pozbawione znaczenia, płytkie i szczeniackie? Co jeśli tak właśnie było? Czy powinien był czuć się wstrętnie z tego powodu? Czy nie oznaczałoby to, że lata spędzone w Hogwarcie były kłamstwem? Zacisnął palce na trzymanej książce, chcąc stłumić w sobie chęć ucieczki. Zniknięcia jak najprędzej przed spojrzeniem dziewczyny. Po to się tu pojawił, by odsunąć się od wszystkich. Ale wszyscy przyszli do niego. - Cóż. Astronomia nie pomoże przygotować się na dorosłe życie - odpowiedział jej, podnosząc na moment wzrok i czując jak blady uśmiech zagościł w krótkiej chwili, by zaraz zniknąć z jego twarzy. Nie chciał kontynuować tego tematu, dlatego szybko przeszukał umysł, by odnaleźć jakąś podpórkę i odbicie od siebie podejrzeń. Uwaga była ostatnią rzeczą, której teraz pragnął. - Wybacz, ale nie kojarzę cię ze swoich zajęć. Kończyłaś szkołę jak przyszedłem? Pracujesz tu? - Byle tylko pozwolić jej mówić, a samemu zapaść się pod ziemię.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie była w stanie tego przewidzieć. Faktu, że teleportacyjna czkawka wyrzuci ją w dziale ksiąg zakazanych - bez wyraźnego upoważnienia. Co więcej, że natknie się tam na swojego dawnego profesora z Hogwartu. Może użyłaby tego określenia mocno nad wyrost, ale chodziło o sam fakt spotkania poza murami szkoły. Nie trzeba było być bystrym, żeby zauważyć, że interakcja dwojga czarodziejów daleka była od normalności. Nie tylko przez wzgląd na okoliczności w jakich się znaleźli, ale… coś było nie tak. Ria oczywiście nie wiedziała, w czym tkwił problem - nie mogła. Nie znali się. Wątpiła również w nagłe pragnienie zwierzeń. Powinna odejść? Dać nauczycielowi spokój, odrobinę prywatności, jakiej potrzebował szukając interesujących go woluminów? Najprawdopodobniej. Dlaczego tego nie zrobiła? Nie miała pojęcia. Weasley po prostu stała jak to cielę, gnębiąc biednego mężczyznę toną pytań okraszoną informacjami, które z dużą dozą prawdopodobieństwa go nie interesowały. Rudowłosej brakowało czasem empatii albo jakiegoś instynktu pozwalającego na podejmowanie słusznych decyzji. Taka taktyka zaoszczędziłaby Rhiannon sporo energii, natomiast otoczeniu przyniosłoby upragnioną ulgę.
Zatem drążyła temat, naprzykrzała się. Może oczekiwała, że mężczyzna zasłoni ją w razie ataku rozwścieczonej bibliotekarki stojącej na straży listy odwiedzających? Harpii nie było na liście - to więcej niż pewne. Kobieta martwiła się tym trochę, głównie przez wzgląd na przypadłość jaka zaatakowała jej piegowaty organizm. Mogła zniknąć w każdej chwili, z kolei stres na pewno zwiększał ryzyko niekontrolowanego czknięcia. W ten właśnie sposób doszła do konkluzji, że powinna naprzykrzyć się panu Vane.
Możliwe, że właśnie ją za to przeklinał w myślach. Nie, na pewno modlił się, żeby zniknęła za najbliższym regałem. Może sam zamierzał uciec stąd jak najprędzej? Ria przyglądała mu się dość długo, choć starała się to robić możliwie nienachalnie - co jakiś czas zezowała spojrzeniem na najbliższe książki, choć nie miała najmniejszego pojęcia o czym one w ogóle traktowały.
- Na pewno? - wypaliła bez sensu po usłyszeniu odpowiedzi czarodzieja. Zawsze, wszyscy mówią, że nic się nie stało, acz prawda prezentowała się zgoła inaczej. Jednak to nie stanowiło zbyt dobrego tematu do rozmów, z tego powodu Weasley szybko przerzuciła ich uwagę na trzymaną w rękach książkę. Niestety - także ona okazała się mocno nietrafioną zmianą tematu. Profesora wyraźnie coś gryzło, ale jako dużo młodsza czarownica, w dodatku nieznajoma, nie powinna się w to wtrącać. Chyba. Tak nie wypada. - Och, cokolwiek zamierza pan z nią zrobić, na pewno będzie ciekawą lekturą - odpowiedziała z uśmiechem i machnęła lekceważąco ręką, chcąc zbagatelizować moment, w którym rozmówca plątał się w swoich wypowiedziach. Nie chciała go przecież wprowadzać w zawstydzenie lub jeszcze większą dezorientację.
Kolejnemu stwierdzeniu towarzyszyło uniesienie lewej brwi do góry. Jeśli wcześniej coś było niejasne, teraz wręcz krzyczało - coś jest nie tak, bardzo nie tak. - To nie do końca prawda - pozwoliła sobie na niezgodę co to wyznanego poglądu. - Podstawowa znajomość gwiazd pozwala na odnalezienie drogi, gdy się zgubimy - rzuciła oczywistością, acz teraz bardzo bagatelizowaną. - Muszę koniecznie nadrobić te zaległości - mruknęła już bardziej do siebie. Jeśli kiedyś zgubi się w lesie, powinna odnaleźć w sobie jakąś wiedzę co do przetrwania i odnalezienia odpowiedniego kierunku. - Skończyłam szkołę w pięćdziesiątym drugim. Bez uczęszczania na astronomię, niestety. Za to trochę o panu słyszałam, głównie od kuzynów - przyznała bez ogródek, choć dalsza część wypowiedzi spowodowała pojawienie się czerwieni na policzkach. - Nie, nie pracuję, jestem tu przez czkawkę teleportacyjną. Podróżuję tak już jakiś czas - powiedziała z niechęcią oraz zawstydzeniem jednocześnie. Z drugiej strony dobrze, że powiedziała o tym nauczycielowi, może nie będzie płakał, jak zniknie, ale przynajmniej nie będzie tym faktem zaskoczony.
Zatem drążyła temat, naprzykrzała się. Może oczekiwała, że mężczyzna zasłoni ją w razie ataku rozwścieczonej bibliotekarki stojącej na straży listy odwiedzających? Harpii nie było na liście - to więcej niż pewne. Kobieta martwiła się tym trochę, głównie przez wzgląd na przypadłość jaka zaatakowała jej piegowaty organizm. Mogła zniknąć w każdej chwili, z kolei stres na pewno zwiększał ryzyko niekontrolowanego czknięcia. W ten właśnie sposób doszła do konkluzji, że powinna naprzykrzyć się panu Vane.
Możliwe, że właśnie ją za to przeklinał w myślach. Nie, na pewno modlił się, żeby zniknęła za najbliższym regałem. Może sam zamierzał uciec stąd jak najprędzej? Ria przyglądała mu się dość długo, choć starała się to robić możliwie nienachalnie - co jakiś czas zezowała spojrzeniem na najbliższe książki, choć nie miała najmniejszego pojęcia o czym one w ogóle traktowały.
- Na pewno? - wypaliła bez sensu po usłyszeniu odpowiedzi czarodzieja. Zawsze, wszyscy mówią, że nic się nie stało, acz prawda prezentowała się zgoła inaczej. Jednak to nie stanowiło zbyt dobrego tematu do rozmów, z tego powodu Weasley szybko przerzuciła ich uwagę na trzymaną w rękach książkę. Niestety - także ona okazała się mocno nietrafioną zmianą tematu. Profesora wyraźnie coś gryzło, ale jako dużo młodsza czarownica, w dodatku nieznajoma, nie powinna się w to wtrącać. Chyba. Tak nie wypada. - Och, cokolwiek zamierza pan z nią zrobić, na pewno będzie ciekawą lekturą - odpowiedziała z uśmiechem i machnęła lekceważąco ręką, chcąc zbagatelizować moment, w którym rozmówca plątał się w swoich wypowiedziach. Nie chciała go przecież wprowadzać w zawstydzenie lub jeszcze większą dezorientację.
Kolejnemu stwierdzeniu towarzyszyło uniesienie lewej brwi do góry. Jeśli wcześniej coś było niejasne, teraz wręcz krzyczało - coś jest nie tak, bardzo nie tak. - To nie do końca prawda - pozwoliła sobie na niezgodę co to wyznanego poglądu. - Podstawowa znajomość gwiazd pozwala na odnalezienie drogi, gdy się zgubimy - rzuciła oczywistością, acz teraz bardzo bagatelizowaną. - Muszę koniecznie nadrobić te zaległości - mruknęła już bardziej do siebie. Jeśli kiedyś zgubi się w lesie, powinna odnaleźć w sobie jakąś wiedzę co do przetrwania i odnalezienia odpowiedniego kierunku. - Skończyłam szkołę w pięćdziesiątym drugim. Bez uczęszczania na astronomię, niestety. Za to trochę o panu słyszałam, głównie od kuzynów - przyznała bez ogródek, choć dalsza część wypowiedzi spowodowała pojawienie się czerwieni na policzkach. - Nie, nie pracuję, jestem tu przez czkawkę teleportacyjną. Podróżuję tak już jakiś czas - powiedziała z niechęcią oraz zawstydzeniem jednocześnie. Z drugiej strony dobrze, że powiedziała o tym nauczycielowi, może nie będzie płakał, jak zniknie, ale przynajmniej nie będzie tym faktem zaskoczony.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Zabawne na jak wiele rzeczy ludzie, potężni czarodzieje nie mieli wpływu, a jednak usilnie starali się to kontrolować. Nie mogli rozstawiać pionków, samymi nimi będąc. Wystarczyła jedna iskra magicznej energii, żeby tracili grunt pod nogami; jeden krok, żeby spaść w przepaść; jedno słowo, by ugodzić kogoś aż do serca. I nie musieli tego kontrolować. Nie mogli w niektórych przypadkach i chociaż Jayden starał się zrozumieć wszechrzecz, nie potrafił. Kiedyś nie było to takie trudne — współgranie z rzeczywistością, przyjmowanie w cichej akceptacji wszystkiego, co ze sobą niosła. Kiedyś było prościej, ale ów kiedyś równało się z naiwnym chłopcem, którego umysł nie dostrzegał realności w najczystszej jej postaci. Kiedyś było więzieniem, z którego mógł się wydostać tylko doświadczając największego cierpienia, tracąc tak wiele. Ucieczka wymagała ofiar i właśnie to się zadziało. Jayden nienawidził kiedyś i tego, z czym wiązało się wszystko to, co reprezentowało — nie znosił siebie w tej szklanej bańce nieświadomości. Był niczym ograniczony klatką ptak, widzący przez kraty zniekształcony obraz świata, ciesząc się z malutkiej przestrzeni bezpieczeństwa. Złudnego i okrutnego. Zmieniał się — nie tylko świat, lecz również i Vane, który dopiero stawiał pierwsze kroki w nowym wymiarze stłuczonego lustra. Był teraz po drugiej stronie, tej właściwej. Patrząc z perspektywy zmarnowanego czasu, przeszłość widział w żałosnych barwach i wstydził się sam siebie, dlatego właśnie zaszywał się w miejscach, gdzie napotkanie go graniczyło z cudem. Nie wiedział, jak Pomona mogła z nim jeszcze wytrzymywać, ale za każdym razem, gdy ją o to pytał, dostawał solidną reprymendę, więc zaprzestał. Chociaż w głębi dalej nie rozumiał. Już wkrótce wszystko się miało zmienić i Jayden nie wiedział jak bardzo. Po raz kolejny zresztą zaskakując profesora i wywracając jego rzeczywistością do góry nogami.
- Czasami dobrze cofnąć się w przeszłość i sięgnąć po wiedzę mądrzejszych od nas - odpowiedział na komentarz dziewczyny tyczący się książki. Wydana na długo przed jego urodzeniem, kryła w sobie wiele cennych informacji. Skinął jedynie w milczeniu głową, gdy rudowłosa dopytała, czy na pewno wszystko było w porządku. W kontekście tego spotkania — jak najbardziej. Było zaskakujące, ale nic więcej. Zresztą Jay był przyzwyczajony do szalejących po korytarzach Hogwartu uczniów. Ria nie mogła zrobić więc nic, co wydawałoby mu się nieznane. Uśmiechnął sie delikatnie, słysząc jej słowa tyczące się gwiazd. - W takim razie życzę, żeby niebo zawsze było bezchmurne. - Ciepły wyraz twarzy zagościł tam jednak tylko na chwilę, bo chociaż astronom w zwykłej sytuacji mógłby rozprawiać godzinami o kolejnych badaniach nieba, odkryciach i obliczeniach, o wartości poznania kosmosu, teraz nie był w stanie wykrzesać w sobie tej zakurzonej miłości. W każdej normalnej, ale nie w tej. - O - odpowiedział tylko, słysząc wytłumaczenie młodej panny na fakt, że znajdowała się o tej porze w niedostępnym dla wielu Dziale Książ Zakazanych. - Moja mama stosowała łyżeczkę cukru, gdy teleportowałem się po całym domu. Podobno, gdy organizm skupia się na innej czynności, odruch czkania ustaje. Można jeść też łyżeczkę miodu. - Co on w ogóle gadał? Naprawdę mówił jej o tym, jak pozbyć się czkawki domowymi sposobami? Potrząsnął głową i chciał przeprosić, ale zaraz ktoś inny się wtrącił.
- Co to za rozmowy?! - rozległ się czyjś skrzekliwy głos spomiędzy regałów, równocześnie powodując gwałtowne odwrócenie uwagi Jaya od młodej czarownicy. - Czy to znów pan, panie profesorze? Gada do siebie?! Proszę o ciszę!
- Czasami dobrze cofnąć się w przeszłość i sięgnąć po wiedzę mądrzejszych od nas - odpowiedział na komentarz dziewczyny tyczący się książki. Wydana na długo przed jego urodzeniem, kryła w sobie wiele cennych informacji. Skinął jedynie w milczeniu głową, gdy rudowłosa dopytała, czy na pewno wszystko było w porządku. W kontekście tego spotkania — jak najbardziej. Było zaskakujące, ale nic więcej. Zresztą Jay był przyzwyczajony do szalejących po korytarzach Hogwartu uczniów. Ria nie mogła zrobić więc nic, co wydawałoby mu się nieznane. Uśmiechnął sie delikatnie, słysząc jej słowa tyczące się gwiazd. - W takim razie życzę, żeby niebo zawsze było bezchmurne. - Ciepły wyraz twarzy zagościł tam jednak tylko na chwilę, bo chociaż astronom w zwykłej sytuacji mógłby rozprawiać godzinami o kolejnych badaniach nieba, odkryciach i obliczeniach, o wartości poznania kosmosu, teraz nie był w stanie wykrzesać w sobie tej zakurzonej miłości. W każdej normalnej, ale nie w tej. - O - odpowiedział tylko, słysząc wytłumaczenie młodej panny na fakt, że znajdowała się o tej porze w niedostępnym dla wielu Dziale Książ Zakazanych. - Moja mama stosowała łyżeczkę cukru, gdy teleportowałem się po całym domu. Podobno, gdy organizm skupia się na innej czynności, odruch czkania ustaje. Można jeść też łyżeczkę miodu. - Co on w ogóle gadał? Naprawdę mówił jej o tym, jak pozbyć się czkawki domowymi sposobami? Potrząsnął głową i chciał przeprosić, ale zaraz ktoś inny się wtrącił.
- Co to za rozmowy?! - rozległ się czyjś skrzekliwy głos spomiędzy regałów, równocześnie powodując gwałtowne odwrócenie uwagi Jaya od młodej czarownicy. - Czy to znów pan, panie profesorze? Gada do siebie?! Proszę o ciszę!
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powinna bardziej uważać. Może podejść do szpitala, zamiast włóczyć się bez celu po bibliotece? Ria mogła opuścić pomieszczenie przynajmniej dwa razy, ale wolała naprzykrzać się Merlina winnemu mężczyźnie. Nie wiedziała o tragedii wstrząsającej ciałem profesora, aczkolwiek czy to zmieniłoby cokolwiek? Prawdopodobnie nie. Nie umiałaby nikogo w takiej chwili pocieszyć - Weasley mogła posiadać ogromne serce, jednak nadal była zbyt młodą czarownicą. Niewiele wiedziała o życiu. W tym także o śmierci - po utracie wujka, rudowłosa nigdy już nie doświadczyła bolesnej straty. Niekoniecznie zamierzała uczyć się tej przykrej lekcji na własnym przykładzie, lecz jeśli istniała na świecie jakakolwiek pewność, to bez dwóch zdań był nim fakt nieprzewidywalności losu. Ten bywał okrutnym nauczycielem, nie zawsze karząc właściwe osoby. Często wręcz wymierzał ciosy tym, którzy na ten ból nie zasługiwali. Można byłoby go za to znienawidzić, gdyby nie to, że ostatecznie każdy pragnął żyć. Nawet byle jak. Ona wiedziała, że to wynik silnie zakorzenionego instynktu samozachowawczego, jednego z najsilniejszych znanych człowiekowi. Jedynie powstawało pytanie, czy innym to wystarczało - jałowa egzystencja w sosie z wiecznego smutku? Wolała o tym nie myśleć. Nie zaprzątała sobie takimi rozważaniami główki, ponieważ wszelkie problemy wydawały się być daleko stąd. Dla niej aktualną tragedią stała się czkawka teleportacyjna, choć oczami innych uszłaby za wariatkę; kto przejmował się takimi drobnostkami podczas gdy inni cierpieli katusze? Egzystowali w nieustannym ryzyku, walczyli nie tylko o swoje życie, ale również cudze? Tylko ktoś młody oraz niedoświadczony, patrzący na świat z płytkiej perspektywy. Oczy Rhiannon dopiero miały się otworzyć. Dopiero niektórzy ludzie mieli wskazać kobiecie palcem wszelkie paskudztwa otaczające ich dookoła, a których łatwiej było nie widzieć. Choć nie robiła tego specjalnie, to świat po prostu niezmiennie trwał. Nie patrząc na osobiste dramaty ludzi. Czas również nie zatrzymał się z tego powodu.
Dość długo zastanawiała się co powinna zrobić. Jak się zachować, żeby nie sprawić złego wrażenia. Wreszcie Ria odpuściła, ale nie lubiła tego robić. Przecież zawsze walczyła do końca, do utraty tchu i bez względu na wszystko. Niestety, niektóre walki należało przegrać, żeby wygrać całą wojnę. Lubiła to sobie powtarzać - zwłaszcza w napiętych sytuacjach, gdy śmierć stawała się niemalże nieunikniona. Dla kogoś jej pokroju wycofanie się sprawiało najwięcej trudności. Niekiedy wręcz niemożliwych do wykonania, dziejących się jedynie dzięki cudowi.
Miał rację - wiedza innych, mądrzejszych zawsze będzie cenną wskazówką oraz odpowiednią podporą do działań. Jednak ona rzadko słuchała, będąc porywczą niczym wiatr. Z trudem przystawała na chwilę, choć czytać lubiła. - Niestety, nie zawsze ta wiedza nadąża za czasami. W końcu rzeczywistość wokół nas ciągle podlega zmianom - odarła, przez co wyraźnie przebijała impulsywność rudowłosej, jej młody wiek. - Czy gwiazdy są niezmienne? - spytała głupio, zadając laickie pytanie. Uwypuklające fakt, jak niewiele wiedziała o astronomii. Nie wiedzieć czemu w towarzystwie profesora z tejże dziedziny poczuła się bezpiecznie z podobnym pytaniem - czymże byli nauczyciele jeśli nie osobami, które uczą?
Mimo wszystko nie zamierzała być nachalna ani zasypywać mężczyznę pytaniami. Weasley odwzajemniła uśmiech; bez względu na jego prawdziwość. - Chyba mogę powiedzieć, że wzajemnie - odrzekła, podświadomie czując, że tego potrzebował. Czystego nieba pełnego ciał niebieskich. Zawsze. - Och… - mruknęła w odpowiedzi na zmianę tematu. - Dziękuję za poradę - dodała niepewnie, nieśmiało. Nie podejrzewała, że coś takiego mogło naprawdę działać, ale ostatecznie profesor Vane był starszy i bardziej doświadczony. Niestety nim zdołała powiedzieć coś więcej, rozległ się nieznany Rhiannon głos. Wystraszona podskoczyła w miejscu i obróciła głowę w stronę źródła hałasu. - Muszę już iść - szepnęła delikatnie spanikowana do czarodzieja, aczkolwiek kobieta zdołała przejść może kilka centymetrów, nim bibliotekarka stanęła wprost przed nią. Nie wyglądała na zadowoloną. - Nie, jestem tu przypadkiem, znaczy… - plątała się w zeznaniach Ria, starając się odsunąć od astronoma. Niestety, na niewiele się to zdało, ponieważ starsza czarownica zdążyła już oskarżyć biednego profesora o współudział w przemycaniu niepowołanych osób. - Nie, to czkawka teleportacyjna… - Próbowała niestrudzenie wyjaśnić sytuację, ale rozmówczyni uznała to za najbardziej beznadziejną wymówkę na świecie. Piegowate policzki poczerwieniały; ze wstydu i złości zarazem.
Dość długo zastanawiała się co powinna zrobić. Jak się zachować, żeby nie sprawić złego wrażenia. Wreszcie Ria odpuściła, ale nie lubiła tego robić. Przecież zawsze walczyła do końca, do utraty tchu i bez względu na wszystko. Niestety, niektóre walki należało przegrać, żeby wygrać całą wojnę. Lubiła to sobie powtarzać - zwłaszcza w napiętych sytuacjach, gdy śmierć stawała się niemalże nieunikniona. Dla kogoś jej pokroju wycofanie się sprawiało najwięcej trudności. Niekiedy wręcz niemożliwych do wykonania, dziejących się jedynie dzięki cudowi.
Miał rację - wiedza innych, mądrzejszych zawsze będzie cenną wskazówką oraz odpowiednią podporą do działań. Jednak ona rzadko słuchała, będąc porywczą niczym wiatr. Z trudem przystawała na chwilę, choć czytać lubiła. - Niestety, nie zawsze ta wiedza nadąża za czasami. W końcu rzeczywistość wokół nas ciągle podlega zmianom - odarła, przez co wyraźnie przebijała impulsywność rudowłosej, jej młody wiek. - Czy gwiazdy są niezmienne? - spytała głupio, zadając laickie pytanie. Uwypuklające fakt, jak niewiele wiedziała o astronomii. Nie wiedzieć czemu w towarzystwie profesora z tejże dziedziny poczuła się bezpiecznie z podobnym pytaniem - czymże byli nauczyciele jeśli nie osobami, które uczą?
Mimo wszystko nie zamierzała być nachalna ani zasypywać mężczyznę pytaniami. Weasley odwzajemniła uśmiech; bez względu na jego prawdziwość. - Chyba mogę powiedzieć, że wzajemnie - odrzekła, podświadomie czując, że tego potrzebował. Czystego nieba pełnego ciał niebieskich. Zawsze. - Och… - mruknęła w odpowiedzi na zmianę tematu. - Dziękuję za poradę - dodała niepewnie, nieśmiało. Nie podejrzewała, że coś takiego mogło naprawdę działać, ale ostatecznie profesor Vane był starszy i bardziej doświadczony. Niestety nim zdołała powiedzieć coś więcej, rozległ się nieznany Rhiannon głos. Wystraszona podskoczyła w miejscu i obróciła głowę w stronę źródła hałasu. - Muszę już iść - szepnęła delikatnie spanikowana do czarodzieja, aczkolwiek kobieta zdołała przejść może kilka centymetrów, nim bibliotekarka stanęła wprost przed nią. Nie wyglądała na zadowoloną. - Nie, jestem tu przypadkiem, znaczy… - plątała się w zeznaniach Ria, starając się odsunąć od astronoma. Niestety, na niewiele się to zdało, ponieważ starsza czarownica zdążyła już oskarżyć biednego profesora o współudział w przemycaniu niepowołanych osób. - Nie, to czkawka teleportacyjna… - Próbowała niestrudzenie wyjaśnić sytuację, ale rozmówczyni uznała to za najbardziej beznadziejną wymówkę na świecie. Piegowate policzki poczerwieniały; ze wstydu i złości zarazem.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Czasami los postanawiał zadrwić z mieszkańców wszechświata, jednak na szczęście dla Rii nie był to aż tak okrutny psikus. Jayden miał nadzieję, że młoda czarownica jakoś upora się z paskudną czkawką i nie wpadnie przy okazji w żadne kłopoty. Nawiedzenie Działu Ksiąg Zakazanych nie było jeszcze najgorszym wykroczeniem, chociaż przebywanie w miejscu, do którego normalnie nie powinno mieć się dostępu, mogło równać się z niezbyt przyjemnymi konsekwencjami. Vane na szczęście nigdy nie musiał się przekonywać, co czekało tych, którzy próbowali przedostać się do zamkniętej części biblioteki z najdziwniejszymi dziełami czarodziejów i czarownic z całego świata. Jaya często zastanawiało, czy ktokolwiek przeczytał wszystkie te książki i jeśli tak, czy był bardziej przerażony swoimi poszerzonymi horyzontami, czy właśnie wręcz przeciwnie? Sam nie chciał sięgać po niektóre z tytułów, preferując skupienie się na własnych zainteresowaniach. Nie wszystkie księgi w tym gigantycznym zbiorze były niebezpieczne — niektóre były po prostu strasznie stare i nawet najsilniejsze zaklęcia nie mogły im już pomóc. Można było się tylko modlić o to, żeby nie rozpadły się przy pierwszym przewróceniu stron. Nie spodziewał się więc tutaj niczyjego towarzystwa i to jeszcze o tej porze, ale najwyraźniej magia bywała kapryśna.
Słuchał rudowłosej szlachcianki, nie przerywając, ale zaskoczyło go pytanie, które do niego skierowało. Nie z uwagi na tematykę, co sam fakt. Nie spodziewał się odrobiny zainteresowania, ale może dlatego, że jego umysł szybował w zupełnie innych rejonach? Ciężko było powiedzieć, ale zmarszczył na chwilę brwi, analizując słowa czarownicy. - Gwiazdy są częścią natury, a natura to ciągła zmiana - zaczął oczywistością, jednak niektórym wydawało się, że chociaż ziemia ulegała przeobrażeniom, zawieszone w odległych galaktykach ciała niebieskie trwały w dziwnym zastoju. - Równowaga w gwieździe jest dynamiczna, a jej warunki zmieniają się w miarę upływu czasu. Wzrost energii wydzielającej się w centrum gwiazdy powoduje wzrost temperatury, co z kolei owocuje rozprężeniem się gazu, które skutkuje zmniejszeniem się liczby zderzających się cząsteczek i zmniejszeniem się szybkości reakcji termojądrowych, co prowadzi do zmniejszenia temperatury. Zmiany mogą być powolne, ale mogą też być w pewnych obszarach gwiazdy gwałtowne, co obserwujemy pośrednio jako rozbłyski na Słońcu. Ale globalnie gwiazda jest stabilna przez dłuższy czas. - Ria nie wiedziała, że obudziła w Jaydenie profesorką nutę, a z domieszką astronomii nie można było z tym walczyć. Musiała poczekać, aż Vane zakończy swój mini wykład.
Gdy rozległ się głos bibliotekarki, wstrzymał na chwilę oddech. Jeszcze tego by brakowało, żeby skierowała się w ich kierunku... - Pomóc ci się stąd wydostać czy... - zawiesił głos, patrząc uważnie na młodą czarownicę i zastanawiając się, czy za chwilę nie miała ponownie czknąć i zniknąć. Przemycenie jej obok biblioteki byłoby wyzwaniem i ryzykiem — wszyscy paskudnie bali się tej kobiety, bo po prostu była przerażająca. Stara, zasuszona jak wyschnięta pomarańcza, ale słuch miała niesamowity. Tak samo, jak fakt, że miała nosa do wyczuwania kłopotów. Przy Jaydenie musiała uważać o wiele poważniej, bo profesor nie należał do najbardziej ogarniętych osób na świecie. Czasami w ogóle można było się zastanawiać, jakim cudem dostał posadę w szkole i to na tak odpowiedzialnym stanowisku. Cóż... Zapewne ta tajemnica nigdy nie miała się wyjaśnić.
Słuchał rudowłosej szlachcianki, nie przerywając, ale zaskoczyło go pytanie, które do niego skierowało. Nie z uwagi na tematykę, co sam fakt. Nie spodziewał się odrobiny zainteresowania, ale może dlatego, że jego umysł szybował w zupełnie innych rejonach? Ciężko było powiedzieć, ale zmarszczył na chwilę brwi, analizując słowa czarownicy. - Gwiazdy są częścią natury, a natura to ciągła zmiana - zaczął oczywistością, jednak niektórym wydawało się, że chociaż ziemia ulegała przeobrażeniom, zawieszone w odległych galaktykach ciała niebieskie trwały w dziwnym zastoju. - Równowaga w gwieździe jest dynamiczna, a jej warunki zmieniają się w miarę upływu czasu. Wzrost energii wydzielającej się w centrum gwiazdy powoduje wzrost temperatury, co z kolei owocuje rozprężeniem się gazu, które skutkuje zmniejszeniem się liczby zderzających się cząsteczek i zmniejszeniem się szybkości reakcji termojądrowych, co prowadzi do zmniejszenia temperatury. Zmiany mogą być powolne, ale mogą też być w pewnych obszarach gwiazdy gwałtowne, co obserwujemy pośrednio jako rozbłyski na Słońcu. Ale globalnie gwiazda jest stabilna przez dłuższy czas. - Ria nie wiedziała, że obudziła w Jaydenie profesorką nutę, a z domieszką astronomii nie można było z tym walczyć. Musiała poczekać, aż Vane zakończy swój mini wykład.
Gdy rozległ się głos bibliotekarki, wstrzymał na chwilę oddech. Jeszcze tego by brakowało, żeby skierowała się w ich kierunku... - Pomóc ci się stąd wydostać czy... - zawiesił głos, patrząc uważnie na młodą czarownicę i zastanawiając się, czy za chwilę nie miała ponownie czknąć i zniknąć. Przemycenie jej obok biblioteki byłoby wyzwaniem i ryzykiem — wszyscy paskudnie bali się tej kobiety, bo po prostu była przerażająca. Stara, zasuszona jak wyschnięta pomarańcza, ale słuch miała niesamowity. Tak samo, jak fakt, że miała nosa do wyczuwania kłopotów. Przy Jaydenie musiała uważać o wiele poważniej, bo profesor nie należał do najbardziej ogarniętych osób na świecie. Czasami w ogóle można było się zastanawiać, jakim cudem dostał posadę w szkole i to na tak odpowiedzialnym stanowisku. Cóż... Zapewne ta tajemnica nigdy nie miała się wyjaśnić.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nigdy wcześniej nie była w tym dziale biblioteki. Ria nie czytała kontrowersyjnych ksiąg bądź z jakiegoś innego powodu niedostępnych dla przeciętnego śmiertelnika - zdecydowanie wolała trzymać się z daleka od kłopotów. Niestety, to one zawsze odnajdywały drogę do rudowłosej, czyniąc z niej chuligana numer jeden. Ile to razy kobiecie zdarzyło się coś zniszczyć, przerwać prywatne konwersacje, zrobić komuś omyłkowo krzywdę? Nie zdołałaby tego policzyć, nawet gdyby bardzo tego chciała. W pewnym sensie przyzwyczaiła się do ciągłych komplikacji nawiedzających czarownicę w najmniej spodziewanych momentach. Jedynie podczas meczów mogła czuć się względnie bezpieczna - co za ironia, ponieważ Quidditch należał do sportów wyjątkowo brutalnych. Należało mieć oczy dookoła głowy oraz twardą skórę, a Weasley zamiast umierać od tłuczka w głowę, to czkała przenosząc się w coraz groźniejsze miejsca lub raził ją piorun podczas ćwiczenia zaklęć. Niektórzy mają wyjątkowe szczęście, że jeszcze żyją.
Tylko czy sama egzystencja wystarczy? W końcu ludzie od zawsze poszukiwali jakiegoś głębszego sensu, który nadałby codziennej rutynie znaczenia. Popychałby do działania, byłby upragnioną motywacją. Niektórzy odnajdowali to w nauce. Czy stojący przed nią mężczyzna także? Czy to właśnie zmiany, chęć poszerzania horyzontów oraz odkrywanie fascynujących nowości popychało go każdego dnia do przodu? Z jednej strony była ciekawa, z drugiej nie aż tak wścibska bądź bezczelna, żeby zapytać o to wprost. To nie jej sprawa, choć Rhiannon lubiła poznawać. Może pomimo wewnętrznej potrzeby rudowłosej powinni tacy dla siebie zostać - nieznajomi? Przecież po ukończeniu szkoły prawdopodobieństwo następnego spotkania wynosiło bliskie zeru. Powinna chłonąć otrzymywane informacje.
Robiła to. Słuchała z uwagą, kiwając głową. Na piegowatym czole pojawiła się podłużna bruzda - analizowała każdą z wiadomości. - Czyli zwiększenie temperatury prowadzi w trakcie trwania procesu do zmniejszenia tej temperatury? - spytała, chcąc upewnić się, że zrozumiała poprawnie wypowiedziane zagadnienie. - Brzmi trochę jak osmoza, tylko taka, która nigdy nie ulega równowadze - wyrzuciła z siebie nagle, choć nie wiedziała dlaczego. Skąd w ogóle podobne skojarzenie, choć nie miało odzwierciedlenia w tym, co mówił nauczyciel. Zawstydziła się. Do tego stopnia, że w pewnym sensie była wdzięczna niezadowolonej bibliotekarce za wszczęcie awantury. Tej wolałaby oczywiście uniknąć, acz przyzwyczajona do tego, że rzeczy nie idą po jej myśli, przyjęła na siebie karę. - Nie, bardzo panu dziękuję za rozmowę - odrzekła do mężczyzny, gdzieś między jednym tłumaczeniem a drugim. - Nie, to czkawka teleportacyjna, profesor Vane próbował mi pomóc z tą przypadłością, nie, nie przemycił mnie do środka - gadała, próbując ostudzić gniew starszej kobiety. Ta jednak sprawiała wrażenie zbyt nastawionej na skarcenie młodej kobiety, stąd nie przestawała dobrze słyszalnej wśród regałów awantury. Ria zamierzała obronić się ponownie, otwierała nawet usta, aczkolwiek Merlin raczył się zlitować nad losem czarownicy - pozwolił jej bezpowrotnie zniknąć.
Hep!
| zt Ria
Tylko czy sama egzystencja wystarczy? W końcu ludzie od zawsze poszukiwali jakiegoś głębszego sensu, który nadałby codziennej rutynie znaczenia. Popychałby do działania, byłby upragnioną motywacją. Niektórzy odnajdowali to w nauce. Czy stojący przed nią mężczyzna także? Czy to właśnie zmiany, chęć poszerzania horyzontów oraz odkrywanie fascynujących nowości popychało go każdego dnia do przodu? Z jednej strony była ciekawa, z drugiej nie aż tak wścibska bądź bezczelna, żeby zapytać o to wprost. To nie jej sprawa, choć Rhiannon lubiła poznawać. Może pomimo wewnętrznej potrzeby rudowłosej powinni tacy dla siebie zostać - nieznajomi? Przecież po ukończeniu szkoły prawdopodobieństwo następnego spotkania wynosiło bliskie zeru. Powinna chłonąć otrzymywane informacje.
Robiła to. Słuchała z uwagą, kiwając głową. Na piegowatym czole pojawiła się podłużna bruzda - analizowała każdą z wiadomości. - Czyli zwiększenie temperatury prowadzi w trakcie trwania procesu do zmniejszenia tej temperatury? - spytała, chcąc upewnić się, że zrozumiała poprawnie wypowiedziane zagadnienie. - Brzmi trochę jak osmoza, tylko taka, która nigdy nie ulega równowadze - wyrzuciła z siebie nagle, choć nie wiedziała dlaczego. Skąd w ogóle podobne skojarzenie, choć nie miało odzwierciedlenia w tym, co mówił nauczyciel. Zawstydziła się. Do tego stopnia, że w pewnym sensie była wdzięczna niezadowolonej bibliotekarce za wszczęcie awantury. Tej wolałaby oczywiście uniknąć, acz przyzwyczajona do tego, że rzeczy nie idą po jej myśli, przyjęła na siebie karę. - Nie, bardzo panu dziękuję za rozmowę - odrzekła do mężczyzny, gdzieś między jednym tłumaczeniem a drugim. - Nie, to czkawka teleportacyjna, profesor Vane próbował mi pomóc z tą przypadłością, nie, nie przemycił mnie do środka - gadała, próbując ostudzić gniew starszej kobiety. Ta jednak sprawiała wrażenie zbyt nastawionej na skarcenie młodej kobiety, stąd nie przestawała dobrze słyszalnej wśród regałów awantury. Ria zamierzała obronić się ponownie, otwierała nawet usta, aczkolwiek Merlin raczył się zlitować nad losem czarownicy - pozwolił jej bezpowrotnie zniknąć.
Hep!
| zt Ria
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Astronomia przez większość życia była dla niego wszystkim, ale nawet nie wiedział, że wkrótce wszystko miało się zmienić. Że zmiany nie istniały w jego postrzeganiu jedynie w gwiazdach i odległej przestrzeni. Sam miał się stać uczestnikiem tych przetasowań i chociaż teraz tkwił w miejscu z brakiem świadomości co do ciągu dalszego, za parę tygodni perspektywa miała całkowicie ulec zniekształceniu. Dlaczego? Być może życie właśnie potwierdzało regułę, którą sam wygłosić — natura była jedną wielką zmianą, której nie było sposobu się przeciwstawić. Ani nikt nie potrzebował temu zaprzeczać. Bo czy chociażby dojrzewanie owoców nie było transgresją samą w sobie? Ciągłe rozszerzanie się wszechświata również było tego potwierdzeniem. A Jayden był częścią wszechrzeczy tak samo jak Ria czy starsza bibliotekarka, która przeżyła więcej wiosen niż ktokolwiek Vane'owi znany. Wszyscy zostawali poddawani procesom, o których zbyt wiele nie wiedziano, ale nie miało to znaczenia. Bo koniec końców na samym szczycie góry, na którą wchodzili czekała już jedynie świadomość dni przeszłych i nieświadomość dni przyszłych. Nikt nie znał całego życia od początku do końca i nikt nie miał go nigdy poznać. I przeczytanie nawet wszystkich ksiąg świata nie miało tego zmienić.
Nawet coś tak prostego jak teleportacyjna czkawka wprawiała w dezorientację. Czy można było ją kontrolować? A może nie było takiej potrzeby? To była dziwna noc i dla Jaydena jeszcze się nie skończyła. Zaczął z myślą o szukaniu inspiracji i tematów naukowych, skończył na wymienianiu się informacjami z rudowłosą szlachcianką. I także tłumaczeniu się opiekunce całego tego miejsca. Ta jednak nie wyglądała na zadowoloną z prób usprawiedliwienia i patrzyła spod przymrożonych oczu na mężczyznę, zupełnie jakby wiedziała, że coś kombinował. A to nie była prawda. Ani po zniknięciu młodej czarownicy, ani również po rozmowie ze starszą strażniczką Działu Ksiąg Zakazanych. Vane nie był w stanie ponownie skupić się na swoim zadaniu. Odetchnął jedynie, zostawił woluminy i wrócił do Hogwartu, chcąc po prostu odpocząć. Ale czy było to możliwe? Zapewne nie.
|zt
Nawet coś tak prostego jak teleportacyjna czkawka wprawiała w dezorientację. Czy można było ją kontrolować? A może nie było takiej potrzeby? To była dziwna noc i dla Jaydena jeszcze się nie skończyła. Zaczął z myślą o szukaniu inspiracji i tematów naukowych, skończył na wymienianiu się informacjami z rudowłosą szlachcianką. I także tłumaczeniu się opiekunce całego tego miejsca. Ta jednak nie wyglądała na zadowoloną z prób usprawiedliwienia i patrzyła spod przymrożonych oczu na mężczyznę, zupełnie jakby wiedziała, że coś kombinował. A to nie była prawda. Ani po zniknięciu młodej czarownicy, ani również po rozmowie ze starszą strażniczką Działu Ksiąg Zakazanych. Vane nie był w stanie ponownie skupić się na swoim zadaniu. Odetchnął jedynie, zostawił woluminy i wrócił do Hogwartu, chcąc po prostu odpocząć. Ale czy było to możliwe? Zapewne nie.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
24 września 1957 roku
Dział Ksiąg Zakazanych był niezwykle pasjonującą nazwą dla lokalu. Taką, która przyciągnęła uwagę eterycznej alchemiczki, gdy została wspomniana przez znajomego naukowca. Nowa praca wymagała od niej poszukiwania wiedzy niestandardowej, w większości zapomnianej bądź takiej, której nie zrozumiałby przeciętny umysł. Dział Ksiąg Zakazanych był miejscem, w którym odnalazła interesujące ją księgi, niestety czas oczekiwania na wydanie odpowiednich pozwoleń wstępu wołał o pomstę do wszelkich sił wyższych, jakie tylko mogły istnieć na tym świecie. Z nadzieją więc przekroczyła próg biblioteki, ubrana w granatową sukienkę o kobiecym stroju, szaroniebieskim spojrzeniem uważnie lustrując wnętrze lokalu. Był przyjemny, zdawał się w swym wystroju nawiązywać do ekskluzywności... A to napawało optymizmem. Pieniądze oznaczały możliwość zakupienia niezwykle cennych bądź rzadkich ksiąg, na których najbardziej jej zależało. Krótka rozmowa z pracownikiem lokalu sprawiała, iż ledwie kilkanaście minut później, panna Burroughs siedziała już przy jednym stolików z filiżanką herbaty oraz pokaźną kolekcją kilkunastu woluminów traktujących o sprawach, jedynie pozornie ze sobą nie powiązanych. Szaroniebieskie spojrzenie skupiło się na księgach, a alchemiczka wczytywała się w kolejne woluminy, co jakiś czas wykonując odpowiednie notatki - informacje które wydały jej się przydatne w księgach, które w całości nie miały na tyle interesujących informacji, aby je wypożyczyć. Pierwsze dwie godziny swojego pobytu w tym lokalu spędziła na wyszukiwaniu odpowiednich wiadomości, dopiero po tym czasie podnosząc się od stolika, celem rozprostowania kości oraz domówienia nowej filiżanki herbaty. To właśnie wtedy zauważyła znajomą burzę ciemnych loków, zwiastującą kolejne, przypadkowe spotkanie z dawną znajomą. Z ciepłym uśmiechem na ustach alchemiczka powędrowała w jej kierunku.
- Dzień dobry, Safio! - Przywitała się przyjaźnie, szaroniebieskim spojrzeniem uważnie lustrując buzię znajomej czarownicy. Od ich ostatniego spotkania minęło kilka miesięcy, panna Schaklebot wydawała się jednak promienieć w ten sam sposób. Panna Burroughs zaś wyglądała lepiej, zmęczenie widniało na jej buzi, jej postać zdawała się jednak być pewniejszą siebie, bardziej dorosłą oraz kobiecą. - Och, jak dawno nie przyszło nam się spotkać! Jak Twoje rośliny? Udało Ci się doprowadzić je do porządku? Może... napijesz się ze mną herbaty? - Wyrzuciła z siebie pytania, zauważając w sobie naleciałości profesora Lacework - coraz częściej zadawała wiele pytań, jednocześnie coraz częściej mówiąc w sposób bardziej konkretny, by nie marnować cennego czasu. Czy i jej przyjdzie kiedyś nabrać tej specyficznej, naukowej ekscentryczności? Nie wiedziała. I miała nadzieję, że z nią tak się jednak nie stanie.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dział Ksiąg Zakazanych
Szybka odpowiedź