Wydarzenia


Ekipa forum
Wybrzeże
AutorWiadomość
Wybrzeże [odnośnik]08.11.15 13:03
First topic message reminder :

Wybrzeże

Nie dajcie się zwieść, wybrzeże tylko z pozoru wygląda na spokojne. W ciągu chwili mogą powstać fale, szczególnie odczuwalne bliżej brzegu. Piasek miesza się z kamieniami, szczególnie w wodzie, gdzie głazy stają się coraz to większe, pokryte morskimi glonami, co czyni ich niebezpiecznie śliskimi. Nietrudno tutaj o niespodziewane wgłębienia, dlatego lepiej sprawdzać podłoże przy każdym kroku, oczywiście jeśli nie chce się zaliczyć kąpieli w morskiej pianie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wybrzeże - Page 21 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wybrzeże [odnośnik]27.05.18 12:58
Śmiał się, bo choć nie był stary, to nie miał takiej sprawności co jakieś dziesięć lat temu i więcej, kiedy marzył o karierze ścigającego. Obecnie był właściwie wyjątkowo przeciętny w aktywnościach fizycznych. Pływanie, nawet jeżeli było wywołane przypływem adrenaliny (z której nie zdawał sobie sprawy), zupełnie go wykończyło. Nie mówiąc już o swoim krawacie, który obecnie poluzowywał, żeby przypadkiem się nie udusić, gdyby ten zaczął schnąć. Śmiał się także dlatego, że przez chwilę myślał, że nie złapie wianka, który sobie upatrzył. Co prawda, łapał go bardziej z wdzięczności za uratowanie mu życia niż samego zainteresowania „pechową” blondynką. Łapał go też dlatego, że zwyczajnie wolał spędzić wieczór w towarzystwie kogoś, kto rozumiał (jak mu się zdawało) kornijski sposób życia, bo przecież stamtąd wywodziła się czarownica.
Perłę, którą wyciągnęła dziewczyna, schował do jednej z kieszeni w granatowej marynarce. Tak samo zrobił z różdżką. Następnie poprawił swoją mokrą grzywkę, która weszła mu na oczy i zaczęła go irytować. Liczył na to, że ta przylepi się chociaż chwilowo do czoła.
Chodźmy więc – zaproponował, szczerze się uśmiechając w jej stronę i oferując swoje ramię, o ile kobieta nie bała się trochę zmoczyć, bo jego rękawy były przecież mokre. – Nie musisz się tłumaczyć, doskonale rozumiem – dodał słysząc jej tłumaczenie i szturchnął ją delikatnie w bok swoim ramieniem, który oferował.
Ruszył w stronę ogniska, które nie powinno znajdować się daleko od wybrzeża, o ile dobrze pamiętał. Marynarkę zarzucił na swoje wolne ramię i tą samą dłonią trzymał swoje buty, w które wetknięte były skarpetki. Do wspomnianego miejsca, w którym paliło się główne ognisko, trzeba było przebyć kawałek. Spacer po plaży, szczególnie na boso był jednak wyjątkowo dla niego przyjemny, nawet jeżeli sporadycznie krzywił się czując większe drobinki piasku pomiędzy palcami, w tym i pojedyncze kamyczki. Na jego twarzy panował uśmiech.
Niepotrzebnie myślisz tak pesymistycznie. Pewnie pojawiłoby się jeszcze kilku kawalerów, którzy rzuciliby się do twojego wianka… i może by go nie popsuli – odpowiedział jej, próbując zerknął na wianek, który miał na głowie, a co nie było niemożliwe. – I nie masz za co dziękować. Właściwie to zawdzięczam tobie życie – dodał. Z każdym krokiem oddalali się od zatłoczonego wybrzeża.

|ztx2 (Anthony i Charlene) - Główne ognisko


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wybrzeże - Page 21 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Wybrzeże [odnośnik]27.05.18 13:29
Nie tak to sobie zaplanowałem.
Wianek Hanki dryfował już przy brzegu. Wystarczyło, abym zanużył się w wodzie po kostki – zdjąłem więc buty, ułożyłam na piasku i wolnym krokiem ruszyłem w stronę upatrzonej zdobyczy, jednak nadchodząca fala – zamiast popchnąć wianek bliżej mnie – pociągnęła go w przeciwległym kierunku. I wcale mi się to nie spodobało. Później przyszedł kolejny prąd i jeszcze jeden, a z każdym następnym ta durna plecionka coraz bardziej oddalała się ode mnie, każąc za sobą gonić. Mogłem sobie czekać tak w nieskończoność, ale kątem oka już widziałem Hankę zmierzającą w moim kierunku brzegiem plaży. Musiałem ją uprzedzić. I w ogóle nie było mowy o tym, żeby się poddał. Wlazłem więc do tej wody po kolana (w międzyczasie widzialem Bena, który rzucił się po wianek, by po chwili zniknąć gdzieś ze swoją wybranką), ale to nadal było za mało. Wstchnąłem, wcale nie cicho. Czy ten wianek przejął charakter swojej właścicielki? Musiał uparcie udawać, że nie podoba mu się moje towarzystwo, czy o co w tym wszystkim tam chodziło? W każdym razie jakakolwiek magia tam nie działała, musiałem postawić na swoim. Nawet za cenę brodzenia w morzu po pas. A nawet głębiej, bo woda sięgała już prawie mojego torsu, kiedy w końcu udało mi się ten cholerny wianek złapać. No takie poświęcnie, na które wcale nie byłem gotów. Jeszcze się prawie o jakiś świecący kamień potknąłem, jak z tego morza wychodziłem. Schowałem typa do kieszeni, bo jakoś tak podejrzanie błyszczał.
Cóż, musiałem przyznać jedno. Cała ta wyprawa sprawiła, że moje zażenowanie sięgnęło dna, więc chyba w końcu czułem się bardziej swojo niż nie-swojo. Przynajmniej na pięć minut udało mi się zapomnieć o Lovegood. Trzeba było dalej udawać, że bawię się świetnie. Chociaż nie – ja naprawdę zamierzałem bawić się świetnie. Z tym, że Hanka najwyraźniej nie koniecznie. A już na pewno nie w moim towarzystwie, jak zdążyłem się domyślić po jej wyrazie twarzy, czerwonej ze złości, i energicznych ruchach zdradzających poddenerwowanie. No, taki obraz typowego Wrighta. Znałem te reakcje aż za dobrze. Zastanawiało mnie tylko co ja takiego zrobiłem, że wywołałem u niej aż takie poirytowanie, ale odpowiedź przyszła do mnie sama, zanim choćby zdołałem zapytać.
Najwyraźniej – byłem. Po prostu.
Na całe szczęście wprost uwielbiałem być niemile widziany. Większość życia spędziłem w skórze intruza. W sytuacji zaserwowanej przez Wright czułem się więc jak ryba w wodzie. Choć, niewątpliwie, bardziej musiałem przypminać fokę. Albo dorodnego morsa.
- Bawię się świetnie. Łowię twój wianek. Korzystam z uroków lata. - Zacząłem wyliczać, całkowicie ignorując złość cieknącą z każdej sylaby wypowiadanej przez Hankę. W przeciwieństwie do niej, potrafiłem zachować stoicki spokój. Może, gdyby Wright posiedziała trochę u tybetańskich mnichów, też by się nieco uspokoiła? Można było też iść na skróty i popróbwać wspólnych medytacji, chociaż wolałem nie wyskakiwać z takimi ekstrawaganckimi pomysłami, bo jeszcze wpadłaby w szał, że w ogóle mam czelność jej cokolwiek oferować. Jakąś pomoc, kto to w ogóle widział w tych czasach?
No ja nie wiem. Szczyt bezczelności. Nawet jak nie chciałem, to i tak tam lądowałem.
- Jesteś pewna? Jeśli go puszczę, to się cały zapiaszczy. - Odparłem z pełną powagą. - Mógłbym ci go założyć na głowę, ale wtedy będziesz mokra. - Jeszcze mam głowę na karku. Jeszcze... chociaż jak patrzę na Hankę, to nie wiem, czy długo się tam utrzyma. - Na szczęście... ja i tak już jestem. - Zauważam, bezpardonowo zakładając sobie ten durny wianek na głowę. Znaczy może i wcale nie durny, ale zrobiło się tutaj wiele hałasu o nic. W każdym razie – przynajmniej go nie trzymam, zgodnie z Hankowym życzeniem, choć marsowa mina wcale nie znika z jej oblicza.
A później jedno krótkie zdanie na moment zupełnie zbija mnie z pantałyku i każe się czuć jak ostatniemu głupcowi, co to sobie ubzdurał, że może się podroczyć z młoszą siostra kumpla. No dobra, nie wziąłem tego pod uwagę, ale Hanka faktycznie mogła sobie na kogoś tam czekać. A ja wcale nie chciałem jej tego odbierać. Znaczy, trochę nie chciałem, ale trochę już miałem ten wianek, i w sumie to zdecydowanie potrzebowałem dzisiaj towarzystwa. Nie byle jakiego. Jeszcze bym wyłowił wianek przypadkowej panny, co to by mi się uwiesiła na ramieniu na resztę dnia i w ogóle wyszłoby z tego straszne faux pas. A Hanka była Hanką. Irytowała mnie średnio co piąte słowo, tym samym nie wyłamując się ze statystycznego Wrighta, ale taką już chyba miałem naturę, że odpieranie tych wszystcki fałszywych zarzutów stanowiło dla mnie świetną rozrywkę. Z tym, że jej nadąsana mina wcale nie ułatwiała mi sprawy.
- Ja też. - Odpowiedziałem jej w końcu, trochę w złości, ale z drugiej strony zupełnie szczerze. - Ale się nie doczekam. Więc albo możemy ciągnąc ten festiwal niespełnionych oczekiwań, albo coś z tym zrobić. Na przykład – odsunąć to na bok i po prostu dobrze się bawić. A, tak. Zaraz powiesz, że to niemożliwe. - Dorzuciłem, będąc pewnym, że wyprzedzam jej słowa. I w ogóle byłem super poważnym Lisem. - Jeśli jednak to sprawa życia i śmierci, albo ma ci w po prostu jakiś sposób poprawić humor, oddam ci ten wianek. Puścisz go sobie jeszcze raz. - A ja pójdę pilnować Oscara. I będzie po sprawie. No. Już mi nawet nie zależało. Znaczy trochę tak, ale przecież nie zamierzałem nikogo nękać swoim towarzystwem. Kątem oka w zasadzie widziałem, że zbliża się do nas jakas postać. Ale moja podświadomość odrzucała fakt, iż mógłby by to być domniemany, Hankowy luby, gotów walczyć o jej wianek. Zupełnie nie spodziewałem się ataku - a zaciśnięta pięść zatrzymała się może na cal przed moim nosem. I dopiero wtedy odskoczyłem, nieco skonsternowany. Bo lubym okazał się Joseph.
- Joe - ściągnąłem brwi, jakby w niedowierzaniu, dlaczego właśnie próbował mi przyfasolić. - Co, ja oszalałem? To Hania jest niezadowolona. I prędzej to tobie bliżej do szaleństwa. Ale rozumiem. Sam też biłbym się o honor siostry. Nawet trzech. - Szkoda, że się do mnie nie przyznawały. - A więc to Joe miał wyłowić twój wianek? - Łypnąłem na Hanię podejrzliwie, słysząc wyjaśnienia, że gwiazdor Wright się spóźnił. - Tak, tak, Joe, nie ma za co, choć twoja siostra ma chyba inne zdanie na ten temat. - Wzruszyłem ramionami, odopowiadając tak, jakbym na moment zapomniał o obecności Hanki. Z tym śmiesznym wiankiem na głowie. I w zasadzie zanim zdążyłem się z Josephem przywitać, ten już pognał do wody jak szalony, a ja zastanawiałem się, dlaczego właśnie zostałem świadkiem (czy też może raczej pierwszoplanowym aktorem) tego dziwacznego przedstawienia.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym


Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 27.05.18 17:46, w całości zmieniany 1 raz
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Wybrzeże - Page 21 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Wybrzeże [odnośnik]27.05.18 15:47
Chłodna woda przyjemnie obmywała moje stopy, kiedy schodziłem z suchego piasku w morskie toni. Cała sceneria była bajkowa, nie wątpiłem w to, ze Prewettowie musieli w jakiś sposób zaczarować pogodę, żeby przez czas trwania festiwalu dosłownie wszystko było idealne. Słońce rozlewało swój ciepły blask po wybrzeżu, odbijając się jasnozłotą poświatą w rozkołysanej morskiej tafli, na której dryfowały dziesiątki, jak nie setki wianków. Ja jednak widziałem tylko jeden, konkretny. Wyjątkowo łatwo przyszło mi dotarcie do niego, zupełnie jakby czekał, aż go pochwycę. Wyciągnąłem rękę, lecz wtedy kątem oka dostrzegłem zbliżającą się falę. Uderzyła we mnie, rozbryzgując słona wodę na twarzy i ubraniach, jednak co ważniejsze - porywając wianek Josie pod wodę. Nie namyślając się wiele sięgnąłem w czarną plątaninę czaroglonów, zaklinając w duchu wszelkie czyste siły, aby przez to nic mu się nie stało. Wianek bowiem był prześliczny - nie byłem w stanie określić, ile czasu go zaplatała, jednakże efekt był piorunujący. Rozgarniałem więc śliskie taśmy wodorostów, starając się wyplątać z nich owoc pracy panny Fenwick. Trwało to chwilę, lecz w końcu wygrałem ze złośliwą roślinnością - nie całkowicie jednak. Kilka wstęg czaroglonów oplotło się ciasno wokół mojej zdobyczy, jednocześnie zapobiegając rozplecenia wianka przez morze jak i dodatkowo ubarwiając go soczystym szmaragdem, kilkoma ładnymi kamykami i rozgwiazdami. Uśmiechnąłem się i uniosłem głowę, rozglądając się za Jo. Zauważyłem ja od razu, a moja twarz rozpromieniła się jeszcze bardziej. Brnąc przez wodę praktycznie nie spuszczałem z niej oczu, w mokrych dłoniach ściskając zaplecione kwiaty. Podszedłem do niej i bez jakichkolwiek zbędnych słów założyłem lśniący od wody wianek na głowe panny Fenwick. Kilka kropli opadło na jej włosy, pobłyskując przy każdym podmuchu letniej bryzy, która bawiła się ich złotymi kosmykami.
Jaka ona jest piękna.
- Panno Fenwick, zgodnie z wiekową tradycją naszych przodków ten wianek będzie zdobił twą skroń aż do świtu. Nie zgub go w czasie tańca - powiedziałem, udawanie nadając mojej wypowiedzi oficjalny ton. Ciężko było mi jednak brzmieć poważnie, kiedy usta wyginały się w uśmiechu godnym najszczęśliwszego człowieka na świecie - albo wariata, bowiem różnica była to nieznaczna. Błądziłem jeszcze wzrokiem po jej licu, nie zwracając uwagi na okrzyki i zdarzenia rozgrywające się dokoła. - Na co miałabyś dziś ochotę? - zapytałem. Chciałem, żeby dzisiejszego wieczora to ona decydowała, co będziemy robić, toteż nie wysunąłem żadnych sugestii, zatapiając się w chwili oczekiwania i mocnym rytmie, który wybijało moje serce.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Wybrzeże - Page 21 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Wybrzeże [odnośnik]27.05.18 16:57
Dawno nie robiłem czegoś tak szalonego. Szczerze mówiąc, nie byłem nawet pewny czy jeszcze pamiętam jak się pływa! Pewnie dlatego jakieś paskudne zielone plącze owinęło się wokół mojej kostki - dawało mi znak, żebym tego nie robił, bo się utopię. Nie posłuchałem się. Chciałem wyłowić wianek Frances, nie byłem pewien czy za cenę swojego życia, ale chciałem! Wyrwałem więc łodygę tej irytującej rośliny i rzuciłem się dalej w toń. Pochwyciłem wianek (i przypadkowo dwa odłamki czegoś) i dumnie wyszedłem z wody, nie przejmując się chłodem, który nagle mnie zaatakował z równie dużą siłą co wcześniej pnącza. Zmrużyłem oczy, poszukując wśród tłumu panien tej jedynej, ale to ona szybciej odnalazła mnie.
- Żadna inna mnie nie zachwyciła - odparłem, odgarniając do tyłu mokre kosmyki przydługich już włosów. Niedawno odkryłem, że mógłbym je związać w niewielką kitkę (bardzo, bardzo, ale jednak) - to chyba wystarczający powód, żeby w końcu je ściąć. Skupiłem się jednak na tym co chciała mi pokazać. Faktycznie, w moich dłoniach bezpiecznie spoczywał przepiękny kwiat paproci, na który wcześniej nie zwróciłem uwagi. - Prewettowie uwielbiają kwiaty paproci - dodałem, bo to była jedyna informacja jaką mogłem się z nią podzielić, a czytałem o tym w jednej z ksiąg poświęconych brytyjskim legendom. - Jest... śliczny - powiedziałem to z nutą zdziwienia, sam nie wiem dlaczego. - A wiesz co to może być? - Podałem jej dwa odłamki czegoś naprawdę ładnego - na tyle ładnego, że miałem pewność co do nieprzeciętności tajemniczej rzeczy. Wciąż nie potrafiłem jednak określić co to jest dokładnie. A nawet mieniło się w słońcu!
Długo nie czekając, nałożyłem sobie mokry wianek na głowę, uśmiechając się przy tym szeroko jak dzieciak. Pewnie wyglądałem dziwnie, ale akurat ja się nigdy takimi rzeczami nie przejmowałem. - To teraz możemy pójść potańczyć! - Klasnąłem radośnie w dłonie - taniec był czymś co zawsze sprawiało mi przyjemność i, nieskromnie mówiąc, byłem w nim całkiem dobry! - Skoro nie odmówiłabyś mi gdybym nie złapał wianka, to teraz już w ogóle nie ma mowy o żadnym sprzeciwie.


not a perfect soldier
but a good man

Florean Fortescue
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wybrzeże - Page 21 F2XZyxO
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3393-florean-fortescue https://www.morsmordre.net/t3438-laverne#59673 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t4591-skrytka-bankowa-nr-854 https://www.morsmordre.net/t3439-florean-fortescue#59674
Re: Wybrzeże [odnośnik]28.05.18 0:18
Już czułem kwiaty pod palcami, ale wtedy życie jak zwykle ze mnie zakpiło, a gwałtowna fala wyrwała mi wianek z dłoni, zabierając go dalej ze sobą. Przekląłem cicho, patrząc jak oddala się coraz bardziej i bardziej, kołysany morskimi falami - wiedziałem, że wpław go nie dogonię. Może i bym się nie utopił, ale żaden był ze mnie wybitny pływak! Za to znacznie lepiej radziłem sobie z łodziami. Więc wracam czym prędzej na brzeg i kopię jedną z nich, tym samym wpychając ją do wody i wskakuje do środka, pospiesznie łapiąc za wiosło. Namachałem się przy tym jak szalony, ale opłacało się, bo po kilku chwilach jestem już przy roślinnej koronie, która na moje szczęście zaplątała się w rybackiej sieci, a gdy wreszcie udało mi się ją zdobyć, dostrzegłem kilka dodatkowych prezentów - muszelki i... wyjątkowo piękne kamienie, które ostatecznie wylądowały w mojej kieszeni. Niestety przez tę chwilę nieuwagi straciłem wiosło - patrzyłem jak odpływa porwane przez kolejne fale i po tej całej przygodzie musiałem wracać wpław. No trudno! Przynajmniej udało mi się zdobyć upatrzony wianek.
Wychodzę wreszcie z wody, przemoczony do suchej nitki i wolną dłonią przecieram twarz, tym samym odgarniając na boki nienaturalnie wręcz proste włosy. Z mojego gardła wydobywa się kilka krótkich kaszlnięć, ale nie mam nawet czasu się tym przejmować, bo już za moment czuję szczupłe ramiona oplatające się wokół mojej szyi, a później ciepło kobiecego ciała tuż przy moim - to takie przyjemne uczucie, zdecydowanie brakowało mi go w ostatnich tygodniach. Chcąc nie chcąc zostawiam mokry ślad swojej sylwetki na odzieniu Stephanie, ale wygląda na to, że niespecjalnie jej to przeszkadza. Początkowo ściskam ją mocno, w końcu unosząc nieznacznie ponad złote ziarna piasku i robię z nią kilka piruetów, głośno się przy tym śmiejąc.
- Żeby tylko sto! Mam wrażenie, że minęły caaaałe wieki!... - mówię i trochę się w tym wszystkim gubię, w tych kolejnych piruetach w sensie! Do tego zresztą stopnia, że już nie wiem czy stawiam prawą czy lewą nogę jednak zanim się zdążę tego dowiedzieć kompletnie tracę równowagę i łup! Lądujemy wraz ze Stephanie na wilgotnej plaży, obmyci kolejną niewysoką falą, a ja się głośno śmieję, wyciągając ze swoich włosów pojedynczego glona, który mi się tam zaplątał teraz albo już wcześniej, po czym zakładam pannie Pettigrew wianek.
- Wybacz. To przez wiatr, wieje strasznie dzisiaj. - uśmiecham się, zganiając mój brak równowagi na nadmorską bryzę - Do twarzy ci w kwiatach, dobrze, że wrócił na twoją głowę, tym lepiej, że teraz już nie możesz odmówić mi tańców!




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Wybrzeże [odnośnik]28.05.18 0:50
Cała ta sytuacja z łapaniem wianków przypominała retelling jakieś baśni o walecznym księciu, ratującym damę z opresji, którą sama sobie zagwarantowała. Gdyby tylko jakaś opowieść przychodziła mi do głowy… Odnotowałam w planach na przyszłość zapoznanie się z wszystkimi historiami i legendami, tymi magicznymi i tymi biorącymi swój początek z mugolskich podań. Musiałam przyznać, że uganianie się za wiankami to całkiem przedni pomysł – panowie dostarczali przedniej rozrywki, szczególnie gdy można było obserwować to wszystko z bezpiecznej odległości, z daleka od morskich fal i wszelkich żyjątek zamieszkujących słoną toń. Co prawda Alexandrowi szło zbyt łatwo, mój upleciony twór miarowo kołysał się na wodzie – raz pół metra w przód, by zaraz cofnąć się o tyle samo, jednak z dwojga złego naprawdę chciałam, by Selwyn pochwycił mój wianek, w całości, tak jak go splotłam i na Merlina, nie pomylił go z żadnym innym. Tego tylko brakowało, by spędził cały nadchodzący wieczór na tańcach z inną. Uczciwie musiałam przyznać, chociaż przed samą sobą, że sama wizja takiego scenariusza rozdzierała mi serce, które gwałtownie zamarło, by potem przyśpieszyć na widok fali, która wykradła mój wianek z zasięgu rąk Alexandra. Był stracony pod wodą, w starciu z kotłującą się tonią, chociaż stałam się splatać mocno, by przetrwał wieczorne tańce, nie miał żadnych szans. Co do tego nie miałam wątpliwości. Najczarniejszy scenariusz właśnie się ziścił, wykradając mi pretekst do spędzenia całego wieczoru, a może i wczesnej nocy z mężczyzną, na widok którego na wszystko gotowa byłam spoglądać w radośniejszy, niczym niezmącony sposób. Mój wybranek nie miał zamiaru się poddać, rzucił więc wyzwanie złośliwości losu – jednak wodna siła nie chciała zwrócić dzieła moich rąk. Cóż… Zawsze mogłabym upleść jeszcze jeden? Nawet takie rozpaczliwe myśli krążyły w mojej głowie, gdy wianek pozostawał pod wodą coraz dłużej i dłużej. Ta nuta niepewności sprawiła, że mogłam obdarzyć Alexandra szczerym uśmiechem, rozpromieniającym twarzy i oczy, gdy tylko dojrzałam, co mój waleczny czarodziej dzierży w dłoniach. Może zbyłabym to wszystko jakąś żartobliwą uwagą, jednak powaga Selwyna nie pozwalała mi na wygłupy. Z zaskoczeniem, przelotnie zauważyłam, że wianek po krótkiej kąpieli w morskiej toni zyskał tylko na uroku, przyozdobiony morskimi skarbami.
Dzisiaj byliśmy jednością, sparowaną dzięki naszym dobrym chęciom i odrobinie szczęścia. Ujęłam jego dłoń, jakby była moją ostatnią opoką, odpowiadając przy tym uśmiechem wariata. - Nie możemy zawieść twórców tych pięknej tradycji, czyż nie? – najpewniej byłam już cała zarumieniona od nadmiaru przeżyć, dodatkowo drżąc pod wpływem niepokojącego spojrzenia Alexandra. Czaiło się w nim coś niespodziewanego, czego istoty nie do końca potrafiłam określić. Może świadomość własnych uczuć była na swój sposób przerażająca, jednak nie chciałabym by one się skończyły... Najwyraźniej byłam gotowa wkroczyć na tę nieznaną ścieżkę i zobaczyć, gdzie ona mnie zaprowadzi. - Chodźmy – zachęciłam dodatkowo słowami, dając mu wyraźne pozwolenie, by zabrał mnie w kierunku ognisk, gdzie tańczyły już dziesiątki par. Zarumieniłam się jeszcze bardziej, zdając sobie sprawę, że mogłabym spędzić w jego ramionach całą dzisiejszą noc… I każdą inną, która będzie nam dana.



these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3390-josephine-fenwick#58313 https://www.morsmordre.net/t3429-poczta-josephine#59532 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f129-enfield-lavender-hill-145-8 https://www.morsmordre.net/t3519-skrytka-bankowa-nr-855#61428 https://www.morsmordre.net/t3428-josie#59531
Re: Wybrzeże [odnośnik]28.05.18 13:47
Delikatne dłonie Cressidy uplotły już niejeden wianek. Nie tylko na festiwalu; jako młode dziewczątko wyjątkowo lubiła splatać kwieciste korony, na co z uśmiechem spoglądała jej matka, a z niezrozumieniem jej praktyczny i konkretny ojciec. Szczupłe palce dawno już nauczyły się dobrze splatać ze sobą łodyżki. Może nie była to zbyt praktyczna umiejętność, ale Cressie lubiła to, i chciała kiedyś nauczyć splatać wianki własne córki.
Z kwiecistym wiankiem udała się na wybrzeże, po drodze napotykając przyjaciółkę.
- Bardzo oryginalny wianek. Niespotykany – pochwaliła ciekawą kompozycję z kłosów zbóż. Z pewnością będzie się wyróżniać na tle pozostałych, splecionych z rozmaitych kwiatów. Pewnie żadna panna nie będzie takiego miała. Ten Cressidy, choć piękny, raczej nie będzie szczególnie oryginalny. Ucieszyła się jednak, że Nephthys się spodobał. – Mam nadzieję, że William przyjdzie go złowić. Może już gdzieś tam jest, tylko jeszcze go nie widzę w tłumie? – zastanowiła się, gdy dotarły do wybrzeża. Mimo niewątpliwie niespokojnych czasów na festiwalu było wielu czarodziejów. Wiele dziewcząt i kobiet właśnie wpuszczało do wody swoje wianki, a mężczyźni zaczynali je łowić.
Cressie zdawała sobie sprawę, że temat zaręczyn, zwłaszcza tak świeży, może okazać się grząskim i niezręcznym ruchem, ale była bardzo ciekawa. W końcu to niewątpliwie ważne wydarzenie w życiu przyjaciółki, więc interesowała się nią i jej samopoczuciem. Kiedy ją zaręczono z Williamem, Nephthys była jedną z nielicznych osób, którym wówczas zwierzała się ze swojego niepokoju i sprzecznych uczuć. Bo choć z jednej strony Williama polubiła, to miała wtedy osiemnaście lat i trochę przerażała ją wizja tak młodego zamążpójścia. Ale jej ojciec był tradycjonalistą i nie zamierzał długo zwlekać ze związkami córek. William był od niej starszy o dekadę, ale wiedziała, że między Nephthys i jej narzeczonym jest jeszcze większa różnica wieku, w dodatku byli rodziną. Zdawała sobie jednak sprawę, że Shafiqowie unikają mieszania się z brytyjskimi rodami i taki scenariusz był bardzo prawdopodobny.
- Kiedy mi gratulowali zaręczyn, też czułam się dziwnie. Pamiętam, jak na początku niemal ciążył mi pierścionek zaręczynowy – wyznała; ale obowiązek był obowiązkiem, więc kiedy ojciec kazał jej przyjąć zaręczyny, zrobiła to bez żadnego sprzeciwu. Wiedziała, że mogła trafić dużo gorzej. – A kilka miesięcy później wyszłam za mąż. Zanim jednak do tego wszystkiego doszło, William też złowił mój wianek, kilka tygodni przed tym, jak dowiedziałam się, że nasze rodziny zaaranżowały nasz związek.
Wtedy było jej po prostu miło, że taki przystojny i starszy mężczyzna, ten sam który zaproponował jej taniec na jej debiucie, rzucił się do wody po właśnie jej wianek.
- Czy on się tu pojawi? – zapytała, mając na myśli jej narzeczonego, ale nie wypowiedziała na głos tego słowa. Była jednak ciekawa, czy dojrzały już Rameses skoczy do wody po wianek swojej młodziutkiej wybranki. – Miałam kiedyś okazję go poznać, wiesz? Miałam wtedy trzynaście lat, ojciec urządzał polowanie w lesie Charnwood, na które zaprosił swoich znajomych. Jednym z nich był właśnie on – zaczęła, nie będąc pewna, czy kiedyś opowiadała Nephthys o tym zdarzeniu. Może kiedyś, kiedy obie były jeszcze nastolatkami? Pamiętała jednak, że Rameses był wtedy wobec niej w porządku. Oby i dla Neph był dobry.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Wybrzeże [odnośnik]28.05.18 14:57
Nie był jedynym, który zaczaił się na wianek Charlotty; na szczęście okazał się szybszy od nadmorskiego ptactwa. Czuł jak miękki, podwodny grunt usuwa mu się spod stóp, więc przytrzymał się wysokich kamieni, na ich szarym gruncie znajdując coś jaskrawego - świetlny bursztyn.
Ale nie przyglądał mu się za długo, opuszczając morskie głębiny i powoli stąpając po wilgotnym piasku. Wodził spojrzeniem dookoła, szukając panny Moore, a kiedy znalazła się tuż przy nim, wyciągnął usta w uśmiechu.
- Nawet z kaczym dziobem prezentujesz się zjawiskowo. Ładna sukienka. - stwierdził, mrugnąwszy do niej jednym okiem, a kiedy dygnęła jak prawdziwa dama i on się lekko skłonił, jak na dżentelmena przystało. Nieczęsto mógł ją oglądać w takich dziewczęcych kreacjach - najwidoczniej Festiwal Lata wpływał dobrze na samopoczucie wszystkich. Umieścił wianek na dziewczęcej głowie, na jej rudych kosmykach, w których tańczyły promienie słońca, delikatnie przesuwając opuszkami palców po skórze Lotty, gdzieś w okolicach prawego ucha - teraz już nie mogła odmówić mu wspólnego tańca! Ufał także, że nie chciałaby tego robić. Żałował, że wśród innych nie mogli tak po prostu być sobą i spędzać wspólnie czasu, ale chyba powoli zaczynał się do tego przyzwyczajać, a tajemne schadzki... cóż, jedno trzeba było przyznać - bywały ekscytujące. Ale to co nie wypada zwykle takie jest. Dziwna ta ludzka natura, że zawsze czuje pociąg do rzeczy nie całkiem legalnych!
- Do zobaczenia. - pożegnał pannę Moore, wciąż stojąc w miejscu i spoglądając jak odchodzi, już za moment znikając w tłumie, po czym sam ruszył przed siebie, zostawiając za plecami złote piaski wybrzeża, po drodze wyżymając przemoczone, ciężkie poły długiej szaty. Chyba będzie musiał skorzystać z ogniskowego ciepła, bo lepiące się do ciała odzienie sprawiało, że chłód biegł dreszczem po kręgosłupie. Rozejrzał się także za Kyrą, jednak nigdzie jej nie dostrzegł - no cóż, być może i jej wianek spoczywał właśnie w dłoniach jakiegoś kawalera? Byle tylko nie był starszy od niego!

/zt


Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,

why not us?

Titus F. Ollivander
Titus F. Ollivander
Zawód : uczy się różdżkarstwa
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
first learn the rules,
then break them
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3427-tytus-flawiusz-w-budowie#59470 https://www.morsmordre.net/t3451-poczta-titusa#59932 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-holcot-dworek-ollivanderow https://www.morsmordre.net/t3485-t-f-ollivander#60769
Re: Wybrzeże [odnośnik]28.05.18 22:55
Pąs szpecił, nie zdobił jej policzki, a oczy szkliły się z gniewu, którego nie potrafiła ani ukryć, ani zwerbalizować we właściwy sposób. Mogła pozwolić na nieszczęsny potok bezsensownych dźwięków, w niczym nie przypominających ludzkiej mowy, ale to wszystko ugrzęzło jej w gardle, wyraz niepewności i frustracji wymalował się zaś na twarzy, jak na świeżym płótnie postawionym przed artystą. Tym razem to Frederick tworzył — pragnął kilkoma machnięciami pędzla nadać farbie miano sztuki, ale bohomazy bez konesera były jedynie bohomazami, nie wyrazem kunsztu. Nie wiedziała, jak się zachować. W jej głowie milion myśli uderzało o siebie jak bezwładne cząstki, z których każda powodowała mini wybuch kolejnych, niepożądanych myśli i emocji, z których każda w bardzo kobiecy sposób prowadziła do radykalnych i absurdalnych wniosków całkiem oderwanych od rzeczywistości. Tworzyła już teorie spiskowe, które miały postawić go w niekorzystnym świetle, a ją uplasować jako ofiarę niesprawiedliwości, z którą musiała walczyć. Podniosła więc sztandar i stanęła do walki z niewidzialnym i wyimaginowanym wrogiem.
Brodząc po kostki w zimnej wodzie, która przyprawiała ją o ciarki i gęsią skórkę, stała uparcie, z brodą wysoko i dumnie wzniesioną, naprzeciw Fredericka, który ośmielił się złapać jej wianek i w jakiś niezrozumiały dla nikogo sposób zhańbić jej imię. Bo nie powinien był tego uczynić. Pomimo płonnych nadziei, miał go złapać ktoś inny, ktoś kto nie uczyni ciszy krępującą, krew z krwi, nadzieja w wolności. Od zawsze wiedziała, że jej plany nie wychodziły, a wszystko, co próbowała uczynić szybko zmieniało swój bieg. Nie dane jej było ucałować brata w podzięce i pozostawić go wiernym fankom, by z przyjaciółkami upić się z żalu i głupoty, korzystając z uroków uciekającej nieuchronnie młodości. Plan został zburzony — on za to odpowiadał. Wtargnął nieproszony, niepożądany, choć nie niemile widziany. Pozwolił zawalić się bezpiecznej koncepcji, w której mogła wewnętrznie topić gorycz nieszczęśliwej miłości w słodkim winie. Nie pasował do obrazu, który malowała w głowie, ani historii, którą w jej myślach tkał los. Niczego sobie, nawet przystojny, miły i zabawny — wprost idealny kompan do zabawy. Wewnątrz siebie czuła się niewłaściwie, stojąc przed nim w tej zwiewnej, lekkiej sukience, czekając, aż uczyni swą powinność — niewłaściwie, przez nieumyślną zdradę samej siebie, własnych potrzeb i pragnień, nie dopuszczając do siebie myśli, że powinna oddać się nurtowi rzeki i powoli z nim popłynąć. W jej oczach był intruzem i winowajcą, bo potrzebowała go w tej formie — napastliwego przyjaciela, który rzucał kłody pod nogi. Dzięki niemu mogła wyjaśnić niepowodzenie i to, że musiała przyzwyczaić się do myśli, że jej serce wybiega zbyt daleko w przyszłość, plotąc głupie ścieżki.
Pokiwała głową — doskonale widziała, co on tu wyprawiał — ze stale uniesionymi w zdumieniu brwiami i mocno ściśniętymi ustami, byle nie wypuściły niepotrzebnych słów, jak pęknięty balon. Jego stoicki spokój wprawiał ją w jeszcze większą złość, był niezrozumiały, wręcz perfidny. Jakby sycił się jej nieszczęściem, żerował na jej dziewczęcych nadziejach. Musiał czynić to specjalnie, złośliwie — z tym swoim czarującym uśmiechem, jak typowy arystokrata, panicz, który we krwi miał podobne traktowanie ludzi.
— Widzę — niewiele ją to kosztowało, kilka głosek, ledwie wypuszczonych przez zaciśnięte zęby. Jej mięśnie napinały się i rozluźniały na zmianę, kiedy nagle i niespodziewanie dopadło ją poczucie beznadziei i żenady. — Jeśli go puścisz to popłynie, prosto do morza i już nikt inny go nie złapie. — Kolejna nadzieja, prawda? Brzmiało zabawnie. Wcale nie wystrzegała się mężczyzn. Czuła się zakłopotana, że jego towarzystwo było równie zadowalające, mogła się świetnie bawić. Nie chciała — bo nie było tak, jak uznała, że być powinno. Żołądek przykleił jej się do kręgosłupa, rozluźnienie przyszło jednak samoistnie, kiedy nałożył wianek na głowę. Uniosła na niego spojrzenie piwnych oczu, a usta mimowolnie, bezwiednie ułożyły się w rozwarty, ukazujący częściowo zęby uśmiech pełen dziwnego niedowierzania. Zaśmiała się, spuszając głowę. Sama nie wiedziała kiedy, zakryła twarz dłonią, udając zażenowanie, ale w rzeczywistości ukrywała uśmiech, kiedy zorientowała się już o swojej zdradzie.
— Wyglądasz uroczo, do twarzy ci — powiedziała prawie z powagą, nie podnosząc na niego wzroku. Spoważniałą po chili, czując, ze on zrobił to samo, powoli i ostrożnie podnosząc na niego oczy. Wiedziała, że była przyczyną tego dziwnego, marsowego wyrazu twarzy. Zrobiło jej się słabo, pobladła, miała ochotę zwymiotować. Ale wymiotowanie na Fredericka nie wyszłoby jej na dobre — pomyślałby, on i zapewne wszyscy inny, że jest przyczyną jego złego samopoczucia, a to po prostu wszystko przewróciło jej wnętrznościami. Patowa sytuacja, z której nie potrafiła wybrnąć z klasą. Nagle pożałowała, że nie posiada taktu i elokwencji arystokratek. Mogłaby z łatwością pogłaskać go po policzku i minąć, pozwalając, by sądził Merlin wie co. Patrzyła za to, jak ta koza, szeroko otwratymi oczami, które zdradzały zbyt wiele. Nie pomyślała — mówiła szybciej niż myślała, więc teraz dla odmiany spróbowała szybko wynaleźć w głowie coś, co naprawiłoby tę parszywą sytuację. I jak na złość, do głowy przychodziły jej same głupoty.
— Ja po prostu chciałam… Myślałam, że będzie inaczej… Nie sądziłam, że postanowisz wpaść na tak głupi pomysł i rzucać się za moim wiankiem. To tylko mój wianek, nic takiego, mógł go przecież wyłowić każdy — plotła bez przerwy — Ale mogłeś łowić każdy inny wianek. Z tym, że nie chodzi o ciebie, tylko o to, że naiwnie sądziłam, że może tym razem się uda, ale nie udało, więctrudnotonietwojawina.
Cisza jaka po tym słowotoku nastąpiła była bardziej krępująca niż wypowiedzenie tych wszystkich słów na wydechu. I czuła się jeszcze gorzej, kręciło jej się w głowie, ale przecież stawiała czoła większym wyzwaniom, nawet w jego towarzystwie, samej anomalii. Przylepiła dłoń do czoła, myśląc co ona najlepszego powiedziała, kiedy zjawił się Joseph, który postanowił ratować — a może pogarszać sytuację, sama już nie wiedziała. Chciała go powstrzymać przez chwile, wyciągnęła ręce, gotowa bronić Fredericka, byle tylko nie okładał go po twarzy — nie był niczemu winien, po prostu był głupcem, ona też była głupia. Może dobrze się złożyło. Kiedy się opanował przystawiła dłonie do twarzy, nie wiedząc, co z nimi zrobić, by ukryć początkowy zamiar.
— Ja… miałam nadzieję, że zrobi to ktoś inny, ale Joseph uratowałby mnie z każdej opresji. Nie dokończyła, bo po co. Pozwoliła, by jej ramiona opadły, bezradnie. Głupia sytuacja, którą musiała jakoś ratować. Spojrzała na Freddiego, wyglądał rozkosznie w wianku z bzu i głogu, niczym leśny elf. Nawet spojrzenie miał tak samo niewinne, choć chwilę wcześniej zmroził ją swoim surowym, profesorskim tonem. — Skoro masz już ten wianek na głowie i zostałeś moją panną na resztę wieczoru, to nie możesz mi niczego odmówić — postanowiła, po męsku podając mu ramię, jak na dżentelmena przystało. Po chwili jednak spojrzała na swoje kostki, które były zanurzone w wodzie i wzruszyła ramionami.— Ale zgubiłam buty. — Więc chodźmy na miękkie ścieżki, pełne traw lub w głąb plaży, gdzie nie ma kamieni.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Wybrzeże - Page 21 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Wybrzeże [odnośnik]28.05.18 23:02
Z gardła Frances, wciąż nieco onieśmielonego nagłym, jakże rycerskim postępkiem Floreana, wydobył się śmiech. Już miała zapytać go, skąd ten zachwyt, czy większe wrażenie zrobiła na nim ubłocona sukienka, czy nieporządek, jaki wiatr zrobił z jej włosami, ale nie wiedząc, kiedy (ani na dobrą sprawę, dlaczego), zamiast tego zapatrzyła się w ten jego uśmiech. Przemoczony i tak przekonująco beztroski, wyglądał młodziej i lżej, jakby żadne zło nie mogło go w tej chwili dosięgnąć. Bardzo łatwo byłoby jej uwierzyć w tę nietykalność; tak, by chciała być blisko niego i dzięki tej bliskości sama mieć odrobinę immunitetu. Myśląc potem o chwilach takich jak ta, wcale nie dziwiła się, dlaczego tak wielu ludzi lgnie do Floreana. Miał ten niesamowity talent do odegnania ponurych myśli nie tylko na słonecznej plaży, gdy wszystkim łatwiej ich uniknąć, ale też – a może nawet przede wszystkim – w środku spanikowanego miasta miotającego się na skraju dziwacznej zbiorowej depresji.
- Pokaż. – ostrożnie przejęła od niego dwa skalne odłamki i przyjrzała się im w pełnym świetle. Zaraz wydobyła też z kieszeni swój, łudząco podobny, kamyk znaleziony przy pleceniu wianka. Podsunęła swoje znalezisko Floreanowi. – Nie mam pojęcia, ale znalazłam podobny. Trzeba będzie zapytać kogoś, kto się na tym zna. – nie była w stanie jednoznacznie orzec, kto i na czym musiałby się dokładnie znać, by pomóc im rozwikłać tę zagadkę; kamienie bardzo ładnie się skrzyły, niemożliwe, by nie miały żadnych magicznych właściwości, ale Frances trudno było się na tym skupić. Cała zabawa z pleceniem wianków, choć w jej przypadku zakończona dość komicznie, wprowadziła ją w nastrój nienajlepszy do rozmyślań, a za to perfekcyjnie nadający się do tańca. Znajomość z Floreanem okazała się dla niej błogosławieństwem – oboje nie potrafili odmawiać sobie zabawy, kiedy nadarzyła się okazja, obojgu też w sposób niereformowalny (i przeklinany zapewnie przez ich wspólnych znajomych) wydaje się, że są muzykalni. Nie mają już siedemnastu lat, wstążki w warkoczach i przydługie włosy zaczynają wyglądać głupawo, już nie uroczo; bliżej im do trzydziestki, a zdarzenia ostatnich tygodni jakby chciały jeszcze ich postarzyć. Tymczasem Florean zarażał ją swoją cudownie, nierozsądnie dziecięcą radością. Kiedy włożył jej wianek, pokręciła tylko głową. Gdyby tego nie zrobił, sama by go nim ukoronowała, bez chwili wahania podporządkowując się zasadom odgrywania jego przedstawienia.
- Chodź, ogrzejemy cię przy ogniu. – szkoda jej się tylko zrobiło, że tak marznie. Niedaleko rozpalono pewnie ogniska, a wokół nich gra już muzyka. Chociaż żal było opuszczać morski brzeg, Frances wolała go jako samotnię. Razem z Floreanem, powinni chyba być gdzie indziej, gdzieś, gdzie jest więcej życia. Chwyciła Fortescue za rękę, by jednak nie zmienił zdania (i, przede wszystkim, nie zwiał gdzieś z tym przepięknym kwiatem paproci na głowie) i ruszyła razem z nim w stronę, gdzie – jak się jej zdawało – ustawiano przedtem ognisko.

Frania i Florek z/t
Frances Montgomery
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5837-frances-montgomery https://www.morsmordre.net/t6040-listy-do-frani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f164-pokatna-7-2 https://www.morsmordre.net/t6051-frances-montgomery
Re: Wybrzeże [odnośnik]28.05.18 23:58
Aldrich był już w życiu pingwinem. Tylko raz, na kilka godzin, w wyniku jakiejś alchemicznej pomyłki na Pokątnej. Choć nie wydawało mu się to możliwe, w natłoku wydarzeń jakby o tym zapomniał, by przywołać ten dzień w pamięci akurat dziś, kiedy Bardzo Duża Ryba o niesprecyzowanej przynależności gatunkowej miała dołączyć do jego repertuaru stworzeń wodnych.
Z gracją opadającej kłody brnął coraz dalej przez fale starając się nie zgubić z oczu wianka Sophii, a przemoczone ubrania ciążyły na nim, przylepiając się do skóry nieprzyjemnie. Kiedy wreszcie wyciągnął rękę po upatrzoną wiązankę, był to niepodziewanie duży wysiłek. Udało mu się złapać wianek, ale gdy odwrócił się, by ruszyć z powrotem na plażę zorientował się, jak daleko od brzegu zaszedł. Chociaż to Sophii powinien wypatrywać, zafrasował się przede wszystkim tym, czy siostrzenica czeka na niego jeszcze tam, gdzie ją zostawił. Dopiero dojrzawszy ją stojącą w tym samym miejscu, rozejrzał się w poszukiwaniu Sophii.
Stała na brzegu, tak doskonale znajoma, ale przecież w innym świetle. Aldrich na chwilę poczuł się tak, jak wyglądał – potwornie głupio. Rzeczywistość jego położenia zderzyła się boleśnie z wizją spektakularnego sukcesu podkolorowaną jeszcze dawką adrenaliny. Teraz doszedł do siebie, dorosły facet z natłokiem obowiązków i pięcioletnim dzieckiem pod swoją opieką, a próbujący brać udział w chłopięcych zabawach. Ściskając kurczowo w dłoniach wianek Sophii powinien raczej rozważać upuszczenie go w piasek, ucieczkę gdzieś dalej, by go nie widziano i w ślad za wiankiem wciśnięcie w piasek głowy. Kontynuacja trendu nielotów w rodzinie McKinnon wcale nie byłaby tak głupim pomysłem w porównaniu do podejścia do Sophii z głupawym uśmiechem i wciśnięcia jej w ręce (bez słowa!) wianka, który uplotła. Dla kogoś innego; dla tych, których wspominała utraciwszy ich przed laty; nawet dla żartu. Nie dla niego.
Oczywiście, że zdziwiła się, gdy wskoczył do wody po jej wianek. Nie dał jej nigdy powodu, by mogła się tego spodziewać. Zawsze był wobec niej ostrożny, możliwie obojętny w swej opiekuńczości. Przywykł, by traktować ją podobnie do siostry; była w zbliżonym wieku i przypominała Millie także z charakteru. Po śmierci siostry przestał widywać je razem, a Sophia szybko wyodrębniła się na tle innych jego przyjaciół i… skłamałby mówiąc, że nie zdarzyło mu się wątpić w niezmienność swoich „braterskich” uczuć. Wątpliwości co do jednego i pewność drugiego niekoniecznie jednak są równoznaczne. Nawet czysto teoretycznie, jako jedna z poważnych rozmów o życiu między przyjaciółmi, nie poruszali tematu samotności i ewentualnych małżeństw. O rodzinie mówili zawsze tylko w kontekście straty, która zdawała się dominować nad życiem emocjonalnym ich obojga. Wśród trudnych słów i wątpliwości, które zamiast zaniknąć z czasem, jeszcze bardziej się mnożyły, nie było miejsca na żarty. Aldrich poczuł się jeszcze dziwniej, w miarę, jak zdawał sobie sprawę, że mógł przecież zignorować żartobliwe naleganie siostrzenicy i nie dopuścić do niezręcznego milczenia. Mógł zapobiec temu przypadkowemu spotkaniu, a zamiast tego dopilnował wręcz, by przypadkiem nie było; tym gorzej, że robił to zupełnie bez planu. W międzyczasie dopadła do niego chrześnica i podeszła wraz z nim do Sophii.
- Tak, no… Ciebie też. – bąknął, trochę zbity z tropu tym, jak niepewnie przyjaciółka się wypowiadała. Jakby nie zdawał sobie sprawy z przebywania po obojczyki w wodzie zaledwie chwilę przedtem, zmierzył wzrokiem swoją sylwetkę. Koszula i spodnie żałośnie ociekały wodą, a mimo tego, że drżał na wietrze, bo słońce nie świeciło dość mocno, by szybko wysechł i się ogrzał, nie był zupełnie świadom, że jego ciało nadal odczuwa temperaturę.
- Nie, nie, to nic. Zaraz się gdzieś wysuszę, nie przejmuj się. – tłumaczył się nieporadnie, zupełnie jak ona unikając kontaktu wzrokowego. Wbijał spojrzenie w przemoczone kwiaty, których nadal od niego nie wzięła. Chrześnica Aldricha, zupełnie wolna od ciężaru kontekstu tej niespodziewanej sytuacji, rzuciła się do Sophii, by ją uściskać z radosnym „cześć, ciocia!” na ustach. Aldrich uśmiechnął się przepraszająco, zerkając odrobinę zakłopotany na towarzyszkę przyjaciółki. Wątpliwe, by zajęta swoim postawnym adoratorem zwróciła na niego teraz uwagę, ale niewykluczone, że niedługo w pracy po raz kolejny będzie odpowiadał na pytania, czy i z kim ma dzieci. Kiedy zgodził się zaopiekować chrześnicą, wyjaśnienie nowej sytuacji współpracownikom i przyjaciołom nie było łatwym zadaniem; teraz rozmawiał o niej bez zahamowań, w końcu nie była już nowa. Podporządkowała sobie całe jego życie i wcale nie chciał myśleć, co by było gdyby. Wcale, ani trochę.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Wybrzeże [odnośnik]29.05.18 3:49
Delikatne muśnięcie opuszków sprawiło, iż ostatnia, niemalże niewidoczna na pierwszy rzut oka drobina piasku opuściła powierzchnię czarnych, skórzanych bucików na wysokim obcasie kosztujących więcej, niźli niziutki rudzielec je dzierżący byłby skłonny przed sobą przyznać. Dosyć krytyczne spojrzenie otuliło na chwilę obuwie, upewniając się, iż niechciany upadek nie pozostawił nań żadnego uszczerbku i dopiero po tym mogła wzrok swój przenieść na stojącą obok kuzynkę. Zmarszczyła lekko nos w wyrazie czystej irytacji, na tak jawną bzdurę wypowiedzianą przez Sophię. A uważała ją za tą bystrzejszą część rodziny, także wstyd i hańba moja droga! Wstyd i hańba.
A weselne dzwony biją głośniej i głośniej... — odpowiedziała, nie zmieniając ni odrobinę swego śpiewnego tonu. Ileż to razy była świadkiem, jak osoby opierające się ze wszelkich sił, gotowe walczyć rękoma i nogami przed uczuciem, które zwykły określać jako zbędne, tudzież wybitnie obciachowe (znaczy, z pewnością nie uznawano tego ostatniego słowa, ale żeby podkreślić, jak bardzo jest coś obciachowe, należało użyć tak żałosnego określenia), raptem wpadały jak śliwka w kompot i można było uśmiechać się doń złośliwie, wznosząc tost z `a nie mówiłam?` błąkającym się na ustach (Rowan z dumą skrzącą w sercu zostałaby taką osobą). Zbyt wiele! Niemniej jednak nie miała czasu na głupoty, na skromne zapieranie się panny Carter `mnie i moją pracę łączy coś wyjątkowego, ale i tak mam zamiar podkraść ci kilka kugucharów z twej tworzącej się armii, bo starość i samotność`, właśnie miała przed sobą ucieleśnienie swych nastoletnich pragnień, całkowicie mokre, z przylegającą do klatki piersiowej koszulą. Kochała swoją kuzynkę bardzo, jednak są na tym świecie jakieś priorytety. Dlatego też zamachała w jej stronę ręką, w uniwersalny sposób oznaczający `blah, blah, blah, gadaj zdrów i tak cię już nie słucham` i mrugnęła przyjaźnie do mijającego ją Aldricha, uśmiechając się przez chwilę na widok dziewczynki wybiegającej znikąd.
Teraz był czas na jej bajkę, więc proszę nie zabierać czasu antenowego.
Bo oto trafił się dziewczęciu książę niezgorszy, ciut nieporadny, acz zaskakująco urokliwy w swej nieporadności. O prostej duszy i smutku zaległym na dnie tęczówek barwy mlecznej czekolady, w które można było się wpatrywać nader długo a ciemną brodę ozdabiać główkami stokrotek przy okazji, coby dobroduszny uśmiech znaczący wargi czarodzieja nabrał cieplejszego wyrazu. Bo nie była do tego przyzwyczajona, wiesz? Do wzbudzania uczuć oscylujących wokół troski oraz potrzeby roztoczenia nad nią opieki, zupełnie tak jakby była czymś kruchym, gotowym rozpaść się na tysiące niewielkich elementów. Była wszak właścicielką nader silnego — i niemożliwie wprost nieznośnego — charakteru, tak też takowe zapędy w jej rodzinie w końcu wyparowały, zastąpione malowniczym przewracaniem ślepi i serdecznym poczochraniem ognistych kosmyków. Tak też patrzeć na stworzenie, gotowe słowem, zaklęciem, albo też próbą wydrapania oczu dostać to, czego pragnie, w sposób tak łagodny? Niesłychane. I obce. Nawet miłe, musiała przyznać przed sobą, przyciskając bliżej siebie buciki w geście niemej otuchy, trochę chyba ekscytujące. Może właśnie przez tak sprzeczne emocje, rodziło się weń bardzo proste pragnienie — widzieć Bena szczęśliwego ponad wszystko. Za tą łagodność, tkliwość i wzruszenie. I za nieskończony urok osobisty, wprawiający fanki w iście dziecięcy zachwyt. I za bycie sobą, bo to równie ważne.
Poszło ci wspaniale — zapewniła miękko. I jakże mogłaby się roześmiać? Wszak Wright walczył dzielnie z małymi nicponiami, pragnąc zdobyć jej wianek! To było godne podziwu, nie śmiechu! — To wyszłoby ci jeszcze lepiej? Czyżbym słyszała nieśmiałą chęć wzięcia udziału w meczu quidditcha siódmego sierpnia? — spytała wesoło, może nawet nieco podstępnie chcąc wyciągnąć informację od rosłego mężczyzny. Och! Jakże cudownie byłoby grać u boku Jaimiego! Rudzielec był pewny, że gdyby trafili do jednej drużyny, tak nikt nie byłby w stanie ich powstrzymać.
Wiem — odparła Red prosto, słysząc przemiły komplement. Starała się, zadbała o każdy szczegół, chcąc uczynić czas festiwalu niezapomnianym, to oczywiste, że wyglądała pięknie — Ale dziękuję, że to dostrzegasz — dodała zaraz, równie szczerze i uśmiechając się doń tak ciepło i tak wdzięcznie, iż słońce kryjące się za horyzontem zdawało się mieć właśnie konkurencję. Bo panna Sprout wprost promieniowała dumą, szczęściem i wdzięcznością.
Najwyraźniej jednak, sądząc po ruchach eks-gwiazdy quidditcha, musiała się zderzyć z brzydką prawdą. Nadal miała na drugie imię Amarylis, subtelność najwyraźniej postanowiła się nań wypiąć podle.
Och — odpowiedziała nieco słabo i być może, a być może nie (ale raczej tak) róż zrosił blade policzki, acz nie był tak intensywny, jak przed laty. Nieco potarła końcówkę nosa w nagłym zrywie nieśmiałości, zaraz jednak potrząsnęła głową, a brawura na nowo powróciła do niewielkiego ciała — Twe słowa są niczym miód, na me uszy Jaimie, choć nadal mi przykro, że po takim czasie wciąż nie mówisz do mnie, po prostu Red. Jest krócej, ładniej — westchnęła z udawanym żalem, choć dobry humor skutecznie burzyła teatralność tegoż gestu. Zamarła zaraz w bezruchu, patrząc nieco pytająco, w nagłym zagubieniu zaległym w czerni ślepi, gdy musnął jakże delikatnie pukiel rudych włosów. Przez trzy uderzenia serca — a może w rzeczywistości, przez całą wieczność — nie mówiła nic, chłonąc te marne strzępy zainteresowania, ciesząc się nimi całkowicie. Zaraz to wróciła do siebie, wyczuwając sposobność na wprowadzenie niewielkiej ilości dramaturgii, bez potrzeby zanurzania się w codziennym przygnębieniu.
Ach, wyobraź sobie, że mnie okradziono — powiedziała głosem przyciszonym, prawdziwie konspiracyjnym — I to przez goblina! Wstrętne stworzenia, a podobno szanują cudzą własność! Na me życie czyhała niedźwiedzica, a leśna wiedźma gotowa była we mnie miotać klątwami! — przyłożyła dłoń do piersi, jedną brew przy tym unosząc w oczekiwaniu na ochy i achy, dzięki czemu mogłaby kontynuować — I to wszystko podczas zwykłego konkursu zbierania malin! Który swoją drogą przegrałam, ale na rzecz Charlie więc to chyba w porządku. Twoja kuzynka nie tylko okazała się mieć bystre oko, ale zdołała zostać również rączą sarenką! — zakończyła swą jakże przykrą historię, całkiem wesoło.


I'd rather watch my kingdom fall

...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
...but I want to live and not just survive
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5850-rowan-sprout https://www.morsmordre.net/t5911-cytra https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-pokatna-26-3 https://www.morsmordre.net/t5912-skrytka-bankowa-nr-1460 https://www.morsmordre.net/t5928-rowan-sprout
Re: Wybrzeże [odnośnik]29.05.18 7:34
Łasy na komplementy Benjamin nie zniknął całkowicie pod gruzem odpowiedzialności za tragiczne wydarzenia. Przebijał się przez większe kamienie wyrzutów sumienia oraz goryczy, wystawiając rozczochraną głowę na głaśnięcia delikatnych zachwytów. Brakowało mu tego. Uwagi, popularności, zainteresowania, skupienia na miotlarskich osiągnięciach. Znał swoje słabości a tęsknota za ogólną sympatią, jaką cieszył się za czasów triumfów w Jastrzębiach, zakwitała w nim najprężniej, nie zagrażając jednak zmianom, które przeszedł dzięki Zakonowi Feniksa. Wiedział, co utracił, dobitnie ukazała mu to Próba Gwardzisty, do jakiej często wracał myślami. Nie po to, by żałować podjętych decyzji, ale by masochistycznie koncentrować się na ścieżce, jaką wybrał. Usianą poświęceniem wielkiego kalibru, w kontraście z którym pragnienie akceptacji wydawało się śmieszne i żałosne. Wyrozumiałość wobec samego siebie była mu obca, dlatego też podchodził do przyjemnych uczuć, które wywoływała Rowan, dość ostrożnie. Cieszyła go jej uwaga, soczysty rumieniec karmił ego, a śliczny uśmiech pozwalał myślom zawędrować do labiryntu co by było, gdyby. Labiryntu bez wyjścia, spiralnej drogi w dół, ku depresyjnym wizjom, dlatego też nie zagłębiał się w jego meandry, po prostu zdając sobie sprawę z drogi, którą przeszedł.
Wcześniej od razu skorzystałby z okazji, porywając Rowan do tańca, wprowadzając ją w zakłopotanie, przesuwając granicę przyzwoitości dalej niż byłoby to akceptowalne. Puszyłby się w jej uwadze, mrugał do przechodzącego nieopodal Josepha, wypinał pierś przed Foxem, ciesząc się ze zdobycznego wianka uroczej rudowłosej dzierlatki. Dojrzał jednak i przeważała odpowiedzialność oraz troska. I, oczywiście, odrobina męskiego zadowolenia z usłyszenia komplementów. Odchrząknął dziwnie, przeczesując gęste, ciemne włosy wilgotnymi od morskiej wody palcami - w geście, który niegdyś wywoływał zachwyt mijanych na bankietach fanek.
- Zastanawiam się nad tym. Dobrze byłoby wzbić się w powietrze, przypomnieć sobie młode lata - odpowiedział ostrożnie, nie wiedząc do końca, czy powinien zgłosić się do tworzonych drużyn. Panienka Sprout znów przypominała mu przeszłość, drażniła ego, i w pewien sposób był jej wdzięczny za to przypomnienie o tym, kim był kiedyś. - Dodatkowo, perspektywa oglądania cię z góry, kibicującej mi na trybunach, jest więcej niż kusząca - dodał żartobliwie, powoli wchodząc w konwencję, wprowadzając w ruch zardzewiałe zębatki poczucia humoru oraz nieszkodliwego flirtu. - Rowan brzmi ładniej. Dziewczęco - prawie jej przerwał, dziwiąc się, że kobiecie nie podoba się to dźwięczne imię. Red kojarzyło mu się twardo, hardo, wręcz zbójecko, a pomimo charakternego uroku panienki Sprout, w oczach Benjamina ciągle prezentowała się jako niewinna nastolatka, daleka do zakapiora. Dziś nawet nie prezentowała się w ten sposób, doceniał kobiece piękno, odrobinę spaczone przez narzeczeństwo z półwilą. Sproutówna sprostała wygórowanym estetycznym wymaganiom, chociaż serce Wrighta pozostało puste, poszarpane na strzępy, złamane - o dziwo, nie do końca przez półwilą piękność, a kogoś, kogo można było nazwać raczej przystojnym. Jaimie uśmiechnął się krzywo do swoich myśli, szybko jednak powrócił do pogodnego wyrazu twarzy. I - zaniepokojonego wieścią o kradzieży. Szybko okazało się, że względnie niegroźnej, nie ogołocono Rowan z cennych przedmiotów albo zdrowia a jedynie z malin. Ben słyszał co nieco o konkursie przeznaczonym wyłącznie dla pań, postanowił zapisać w głowie informację o sukcesie Charlene i przesłać jej list gratulacyjny, nie chciał bowiem przeszkadzać jej w wiankowej randce, rozgrywającej się nieopodal. - Na pewno wykazałaś się niesamowitą odwagą. Sam nie wiem, czy podołałbym tylu zagrożeniom - zażartował, próbując wyobrazić sobie Rowan stającą do walki z goblinem lub wyjątkowo napastliwym niedźwiadkiem. - Nie ustępujesz zwinności Charlene, jestem tego pewien, ale...możesz mi to jeszcze udowodnić, zaszczycając mnie tańcem przy ognisku - zaproponował, po dżentelmeńsku próbując ukłonić się delikatnie przed damą, co wyszłoby mu całkiem nieźle, gdyby nie ociekał wodą oraz wodorostami. Dobrze byłoby się wysuszyć i odebrać zasłużony walką o wianek taniec. Zerknął ponad ramieniem Rowan na Hannah: więź rodzeństwa pozwalała mu wyczuć, że coś jest nie tak. Nie wiedział, co, nie widział z tej odległości jej twarzy, ale spięte ramiona oraz nieco nerwowe gesty wskazywały na jakiś kłopot. Na razie postanowił nie interweniować, wierząc w siłę spokoju oraz wyważenia Foxa - do licha, na coś może mu się przyda to oślizgłe, szlacheckie wychowanie: niech zachowa się wobec jego siostry jak lord - ale pozostawał czujny, gotów w każdej chwili pobiec swej Grubci na ratunek.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Wybrzeże - Page 21 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Wybrzeże [odnośnik]29.05.18 15:14
Sophia poczuła poirytowanie.
- Nie. Wychodzę. Za. Mąż – zaakcentowała wyraźnie każde słowo, dobitnie wyrażając swój stosunek do małżeństwa. Najpierw musiała pomóc uratować świat, a nie za mąż wychodzić, zwłaszcza że brytyjscy mężczyźni często byli tacy sztywni i konserwatywni w porównaniu z jej wyluzowanym amerykańskim Jamesem, który na pewno nie zabroniłby jej pracy ani własnego życia, ani nie odwiódłby jej od misji, której się podjęła, zostając aurorem i członkiem Zakonu Feniksa. Może dlatego wtedy, jako jeszcze nastolatka, pokochała go, bo zafascynowała ją jego odmienność od Brytyjczyków i to, jak postępowy był w porównaniu z nimi. Naprawdę nie wyobrażała sobie podzielenia losów matki i zostania kurą domową zajmującą się dziećmi. Nie wyobrażała sobie zresztą sprowadzania ich na taki świat, jaki mieli teraz. Raczej zakładała, że umrze jako bezdzietna stara panna i nie rozumiała, dlaczego Rowan upiera się przy swoim, skoro Sophia męża nie chciała i nie potrzebowała.
- Skoro tak bardzo cię to kręci, sama wyjdź za mąż, ja mam inne zobowiązania.
Także kochała swoją kuzynkę, nawet jeśli czasami niektóre jej zachowania oraz upór doprowadzały ją do białej gorączki. Zacisnęła gniewnie usta, widząc zresztą, że Rowan już całkowicie zajęła się swoim towarzyszem, więc sama skupiła się na Aldrichu, wciąż czując, jak rozdrażnienie miesza się w niej z wielkim zdumieniem, kiedy to jej przyjaciel złowił wianek i przyszedł z nim do niej, a zaraz potem nadbiegła też jego siostrzenica. Sophia uściskała ją ciepło, już przyzwyczajona do bycia przyszywaną ciocią, mimo że w rzeczywistości nie łączyło ich żadne pokrewieństwo. Niemniej jednak przyjaźniła się z Aldrichem, a kiedyś też z matką małej. Czasem też tęskniła za Millie, która powinna tu z nimi być, i choć Aldrich z pewnością świetnie sprawował się w roli ojca, to dziecko nie powinno tak wcześnie stracić rodziców. Ona przynajmniej swoich zdążyła poznać i się nimi nacieszyć przez dwadzieścia trzy lata, mała nigdy nie będzie mieć tej szansy. Życie nie było sprawiedliwe, także w kwestii tego, kto i jak je kończył.
Rzadko kiedy czuła się niepewnie, ale w kwestiach damsko-męskich się czuła, bo odkąd umarli James i rodzice była wręcz upośledzona uczuciowo. I mimo wysokiej spostrzegawczości ślepa na wszystkie oznaki, że ktoś mógłby czuć coś więcej do niej. Aldricha też nigdy o coś takiego nie podejrzewała, bo był przyjacielem, prawie jak przyszywany starszy brat. Oboje stracili bliskich i to niewątpliwie ich zbliżyło.
Dopiero po chwili drgnęła i wzięła od Aldricha swój wianek, po czym wyciągnęła go w stronę dziewczynki, by mogła go zobaczyć i się nim pobawić. Mogła nawet spędzić ten dzień z nim na głowie, bo Sophia nie zamierzała tak paradować publicznie, choć niestety raczej nie byłaby dobrym materiałem na kogoś, kto nauczy dziewczynkę robienia własnych wianków. Sophia mogłaby ją co najwyżej nauczyć, jak latać na miotle, strzelać z procy, bić się z chłopcami i wspinać na drzewa. Kiedyś może nauczy ją czegoś z tych rzeczy, co zaaprobowałby Aldrich; obstawiała, że latanie byłoby najodpowiedniejsze.
- Przejdziemy się? Nie ma sensu im przeszkadzać – zaproponowała nagle, widząc, że Rowan już całkiem zajęła się Wrightem i przestała zwracać na nią uwagę, co w tym momencie ją cieszyło. Co prawda raczej nie zamierzała przy tych wszystkich ludziach robić z siebie błazna i tańczyć (jeszcze Rowan zaczęłaby dalej snuć swoje teorię, że Sophię i Aldricha łączy coś więcej niż przyjaźń i że wkrótce czeka ich ślub), ale chętnie przejdzie się z Alem i jego bratanicą, by spędzić z nimi czas.
- Sama nie wiem, jak to się stało, że w ogóle zgodziłam się wziąć w tym wszystkim udział – podsumowała swój udział w zabawie, brnąc przez piasek. – Takie dziewczyńskie zabawy nigdy nie należały do moich ulubionych rozrywek. W kontekście festiwalu czekam raczej na mecz quidditcha. – Próbowała pchnąć rozmowę na bardziej neutralne i całkowicie nieromantyczne tory.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Wybrzeże [odnośnik]29.05.18 20:28
W ogóle nie rozumiałam dlaczego podczas mojej krótkiej wędrówki z lasku na wybrzeże ludzie posyłali mi krytyczne spojrzenia. Wianek, według mnie, wyglądał całkiem sensownie, ozdobiony kwiatem paproci i przepleciony dodatkowo niebieską wstążką, sprawiając wrażenie gustownego a nie jakiegoś trędowatego, a ja ubrałam się odpowiednio do okazji, prezentując w pełni pięknie wyprasowaną, czystą sukienkę. Dopiero na wybrzeżu przypomniałam sobie, że przecież sukienka nie była wcale taka czysta jak godzinę temu, kiedy podczas zbierania kwiatów zaliczyłam nieprzewidzianą kąpiel błotną, plamiąc jasny materiał brązowymi kropkami. Na szczęście nie byłam typem człowieka, który przejmował się mało istotnymi rzeczami i głupimi komentarzami wymienianymi po cichu, dlatego niezrażona niczym, pokonałam ścieżkę, docierając nad brzeg.
Obróciłam swój twór w rękach, dyskretnie rozglądając się przez ramię po okolicy; z moich obserwacji wynikało, że większość dziewcząt była już zajęta, a ilość wolnych mężczyzn zaskakująco się kurczyła i jak na złość, tego, któremu chciałabym podarować misternie splecione roślinki nie było w pobliżu. Skonsternowana ściągnęłam brwi i westchnąwszy, opuściłam wzrok na niebieską wodę, w mig tracąc chęć do rzucania kwiatów w fale. Chociaż oczywiście nie zamierzałam się do tego nikomu przyznać, chciałam spędzić dzisiejszy wieczór z Cyrusem. Zauważyłam, że od spotkania w szpitalu, gdy wyglądałam zdecydowanie jak siedem nieszczęść, nawiązała się pomiędzy nami nić porozumienia, jednak nie byłam pewna, czy on uważał tak samo – uznałam, że festiwal może być do tego najlepszą, neutralną okazją.
Chciałam zrezygnować, wcisnąć sobie wianek na głowę albo oddać go siostrze, gdy jednak złośliwy podmuch wiatru zadecydował za mnie, wytrącając mi kwiaty z ręki. Na początku wprawdzie podjęłam próbę dogonienia ich – i przy okazji wyczyszczenia sobie brudnych z błota nóg – ale nie byłam tak zgrabna jak sarna, szybko zaprzestając dalszej pogoni. Mamrocząc pod nosem wyszłam z wody, żeby usiąść zrezygnowana na trawie nieopodal. Cóż, pocieszała mnie jedynie myśl, że w tym roku wianek nie rozpadł się na kawałki a zamiast tego ładnie unosił się na niespokojnej tafli.
Leanne Tonks
Leanne Tonks
Zawód : historyk
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Speak and may the world come undone.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5268-leanne-tonks#118087 https://www.morsmordre.net/t5336-cwirek#119683 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f90-manor-road-35 https://www.morsmordre.net/t5574-skrytka-bankowa-nr-1304#130127 https://www.morsmordre.net/t5338-l-tonks#119729

Strona 21 z 51 Previous  1 ... 12 ... 20, 21, 22 ... 36 ... 51  Next

Wybrzeże
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach