Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Nie dajcie się zwieść, wybrzeże tylko z pozoru wygląda na spokojne. W ciągu chwili mogą powstać fale, szczególnie odczuwalne bliżej brzegu. Piasek miesza się z kamieniami, szczególnie w wodzie, gdzie głazy stają się coraz to większe, pokryte morskimi glonami, co czyni ich niebezpiecznie śliskimi. Nietrudno tutaj o niespodziewane wgłębienia, dlatego lepiej sprawdzać podłoże przy każdym kroku, oczywiście jeśli nie chce się zaliczyć kąpieli w morskiej pianie.
Widziała rozgrywające się kilkadziesiąt metrów dalej zamieszanie. Nie wnikała zbytnio, kim są ci czarodzieje ani o co im poszło, w końcu to nie jej sprawa. Interesowała ją głównie widoczna z daleka ruda czupryna brata, obiecała sobie, że później musi go znaleźć i z nim porozmawiać. Niemniej jednak, wyglądało to naprawdę nieprzyjemnie i cieszyła się, że była na tyle daleko, że nie widziała szczegółów. Bijatyki nie należały do lubianych przez nią widoków, była przecież istotą wrażliwą i pokojowo nastawioną do świata. Szokowało ją też, że do takich scen doszło właśnie tutaj, na festiwalu poświęconym miłości. Czyżby więc poszło o zazdrość o jakąś kobietę?
Samuel także wyglądał, jakby miał ochotę opuścić to miejsce, więc pożegnała się z nim, mając nadzieję, że jeszcze trafi im się okazja do rozmowy na temat, który nie dawał jej spokoju. Może kiedyś, może niedługo... Pewne było, że chciała z nim porozmawiać, ale nie było im to w tej chwili dane, skoro każde z nich miało towarzystwo. Samuel wyglądał na mocno zaabsorbowanego swą tajemniczą towarzyszką.
- Do widzenia, Samuelu. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy – pożegnała się więc, po czym przytaknęła Glaucusowi. – Tak, bardzo proszę. Chodźmy stąd, Glaucusie.
Wciąż w wianku na głowie, ruszyła obok Glaucusa, zamierzając wraz z nim opuścić wybrzeże. Wciąż rozmyślała nad tym, że to właśnie on wyłowił jej kwiaty.
zt.
Samuel także wyglądał, jakby miał ochotę opuścić to miejsce, więc pożegnała się z nim, mając nadzieję, że jeszcze trafi im się okazja do rozmowy na temat, który nie dawał jej spokoju. Może kiedyś, może niedługo... Pewne było, że chciała z nim porozmawiać, ale nie było im to w tej chwili dane, skoro każde z nich miało towarzystwo. Samuel wyglądał na mocno zaabsorbowanego swą tajemniczą towarzyszką.
- Do widzenia, Samuelu. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy – pożegnała się więc, po czym przytaknęła Glaucusowi. – Tak, bardzo proszę. Chodźmy stąd, Glaucusie.
Wciąż w wianku na głowie, ruszyła obok Glaucusa, zamierzając wraz z nim opuścić wybrzeże. Wciąż rozmyślała nad tym, że to właśnie on wyłowił jej kwiaty.
zt.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Komedia w najlepszym wydaniu. Ktoś się bije, ktoś krzyczy a jeszcze inny robi maślane oczy do swojej wybranki. Meg siedziała trochę dalej od całego zbiorowiska zginając się w pół ze śmiechu za każdym razem, gdy coś się działo. Nikt nie zwracał na nią większej uwagi. Była tylko jedną z tuzina panien a z resztą wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. W taki sposób mogła uczestniczyć w imprezach. Nic tylko przyglądać się tym dzikim zachowaniom i zastanawiając, co też stanie się dalej. Czy to nie na tym polega oglądanie mugolskich filmów? Meg nie miała czasu dłużej się nad tym zastanawiać. Gdzieś wśród tym tłumie dostrzegła znienawidzoną twarz Carrowa. Nie wiedziała czy się śmiać, że pojawił się na podobnych przedsięwzięciu czy gdzieś się schować byleby jej nie zauważył. Meg przyglądała się mu uważnie a gdy w końcu dostrzegła w jego ręku wianek należący do innej kobiety odetchnęła z ulgą. Bogowie w końcu ją wysłuchali! Za swą wytrwałość otrzymała jeden dzień bez jego zrzędzenia.
W pewnym momencie obserwacje zaczęły ją nudzić. Nie dostrzegła w niczyjej dłoni swojego wianka, więc jej obecność tutaj nie była potrzebna. Nie rozpaczała z tego powodu. To była przecież tylko zabawa! Poniosła się z z miejsca otrzepując tył sukienki z piasku i ruszyła w stronę głównych namiotów. Właśnie wtedy dostrzegła kolejnego biedaka płacącego za łowienie wianków pokaleczonymi stopami. Przez, krótką chwilę obserwowała jak wychodzi na plażę dodatkowo trzymając w ręku wianek. Uśmiechnęła się pod nosem cieszą się, że przynajmniej to się udało. Zrozumienie, że to był jej wianek zajęło jej trzy kroki w stronę wyjścia. Przecież nie mogła tego tak zostawić. Odwróciła się i podeszła w jego stronę. Uklękła tuż obok nieznajomego ostrożnie kładąc mu dłoń na ramieniu. - Wszystko w porządku? - spytała grzecznie posyłając mu ciepły uśmiech. - Krew za trochę kwiatków. Dość marny interes - zaśmiała się cicho wyciągając z jego ręki swój wianek.
W pewnym momencie obserwacje zaczęły ją nudzić. Nie dostrzegła w niczyjej dłoni swojego wianka, więc jej obecność tutaj nie była potrzebna. Nie rozpaczała z tego powodu. To była przecież tylko zabawa! Poniosła się z z miejsca otrzepując tył sukienki z piasku i ruszyła w stronę głównych namiotów. Właśnie wtedy dostrzegła kolejnego biedaka płacącego za łowienie wianków pokaleczonymi stopami. Przez, krótką chwilę obserwowała jak wychodzi na plażę dodatkowo trzymając w ręku wianek. Uśmiechnęła się pod nosem cieszą się, że przynajmniej to się udało. Zrozumienie, że to był jej wianek zajęło jej trzy kroki w stronę wyjścia. Przecież nie mogła tego tak zostawić. Odwróciła się i podeszła w jego stronę. Uklękła tuż obok nieznajomego ostrożnie kładąc mu dłoń na ramieniu. - Wszystko w porządku? - spytała grzecznie posyłając mu ciepły uśmiech. - Krew za trochę kwiatków. Dość marny interes - zaśmiała się cicho wyciągając z jego ręki swój wianek.
Alan nie miał nawet pewności, czy osoba, której wianek złapał, ciągle jest na plaży. Odkąd zaczęła się ta zabawa, minęło już trochę czasu. Nie zdziwiłby się więc, gdyby okazało się, że jego zdobycz została już "porzucona" przez osobę, która ją stworzyła. A byłoby mu bardzo szkoda. Nie chodzi już nawet o to poświęcenie zakrapiane krwią, potem i słoną wodą. Chodziło o sam fakt, że wianek po prostu mu się podobał. Był upleciony w sposób, który uderzał w gust magomedyka i sprawiał, że w jego głowie pojawiały się jakieś wizje co do osoby, która go wykonała. Miał nadzieję, że będą one trafne i nie będzie żałował tego małego aktu szaleństwa.
Najpierw jednak musiał opatrzyć stopę, w którą się zranił. Śmierć mu raczej nie groziła, chyba, że przez zakażenie, ale jako medyk wolał być ostrożny. Muszla była ostra, a on stanął na niej w taki sposób, że sprawiło to nie tylko sporo bólu, ale również sprawiło, że polało się trochę krwi. Ale od tego jeszcze nikt nie umarł. Nie powinien. Zresztą... nie ważne. Tuż po wyjściu z wody siadł na piasku, by założyć sobie prowizoryczny opatrunek. Zaraz po tym zamierzał wstać i poszukać właścicielki wianka, który zdobył. Nie poszło po jego myśli. Bo to ta kobieta odnalazła jego. Uniósł głowę, kierując wzrok na Megarę i początkowo nie wiedząc, o co chodzi. Szybko wszystko się wyjaśniło.
- Ależ skąd! Moja krew nie jest aż tyle warta. - odpowiedział, uśmiechając się i podnosząc z miejsca. Oddał dziewczynie wianek, przyglądając się jej. Chyba się nie znali. Była taka młoda, chyba sporo młodsza od niego. Ale kobiety miały swoje odmładzające sztuczki, więc wolał nie popierać się wyłącznie domysłami. Zresztą... czy miało to w tej chwili jakiekolwiek znaczenie?
- Ale skoro już udało mi się go złapać, mogę liczyć później na taniec? - spojrzał na nią z góry. Miał pogodny wyraz twarzy, a na jego ustach widniał uśmiech zakrapiany odrobiną niepewności. - Czy raczej zepsułem Ci jakieś plany i owy wianek miał zostać złapany przez kogoś innego? - spytał. Chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu, aż w końcu coś mu się przypomniało.
- Ależ ja się nie przedstawiłem! Alan Bennett. Miło mi, madamme. - Skłonił się lekko.
Najpierw jednak musiał opatrzyć stopę, w którą się zranił. Śmierć mu raczej nie groziła, chyba, że przez zakażenie, ale jako medyk wolał być ostrożny. Muszla była ostra, a on stanął na niej w taki sposób, że sprawiło to nie tylko sporo bólu, ale również sprawiło, że polało się trochę krwi. Ale od tego jeszcze nikt nie umarł. Nie powinien. Zresztą... nie ważne. Tuż po wyjściu z wody siadł na piasku, by założyć sobie prowizoryczny opatrunek. Zaraz po tym zamierzał wstać i poszukać właścicielki wianka, który zdobył. Nie poszło po jego myśli. Bo to ta kobieta odnalazła jego. Uniósł głowę, kierując wzrok na Megarę i początkowo nie wiedząc, o co chodzi. Szybko wszystko się wyjaśniło.
- Ależ skąd! Moja krew nie jest aż tyle warta. - odpowiedział, uśmiechając się i podnosząc z miejsca. Oddał dziewczynie wianek, przyglądając się jej. Chyba się nie znali. Była taka młoda, chyba sporo młodsza od niego. Ale kobiety miały swoje odmładzające sztuczki, więc wolał nie popierać się wyłącznie domysłami. Zresztą... czy miało to w tej chwili jakiekolwiek znaczenie?
- Ale skoro już udało mi się go złapać, mogę liczyć później na taniec? - spojrzał na nią z góry. Miał pogodny wyraz twarzy, a na jego ustach widniał uśmiech zakrapiany odrobiną niepewności. - Czy raczej zepsułem Ci jakieś plany i owy wianek miał zostać złapany przez kogoś innego? - spytał. Chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu, aż w końcu coś mu się przypomniało.
- Ależ ja się nie przedstawiłem! Alan Bennett. Miło mi, madamme. - Skłonił się lekko.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Meg podniosła się z miejsca wraz z mężczyzną. Czuła, że się jej przygląda. Wrodzona skłonność kazała jej zastanawiać się nad tym, co próbuje w niej wyczytać. Potrząsnęła lekko głową chcąc się pozbyć tego pytania. To nie była pora na zastanawianie się nad takimi rzeczami. Trzeba było dziękować losowi za to, że trafiła na kogoś potencjalnie miłego a potem może się zastanowić się nad ofiarą dziękczynną… najlepiej z konia. Słysząc to żywe zapewnienie uśmiechnęła się po raz kolejny. To oczywiste, że usłyszenie czegoś podobnego było miłym uczuciem. Na wspomnienie o tańcu przeniosła na niego lekko zaskoczone spojrzenie. Zaraz jednak znów się uśmiechnęła wyglądając na lekko zakłopotaną. Dopiero po chwili przypomniała sobie o kolejnym etapie wydarzenia. Miała ochotę uderzyć się w ręką w czoło, czego oczywiście nie zrobiła. - Oczywiście-- zreflektowała się w końcu - Należy się panu przynajmniej to małe zadość uczynnienie - kolejny uśmiech. Formułki „pan” użyła, jako czegoś naturalnego. W jej środowisku pan, pani, czy panienko zwracano się nawet do ludzie, których zna się całe życie. Uroki funkcjonowania w wybitnie skostniałej społeczności. Słysząc kolejne pytania naprawdę nie chciała niczego po sobie zdradzić. Na te kilka chwil opanowała swoją mowę ciała obawiając się tego by to pytanie nie padło w zła godzinę. Przez kilka sekund nasłuchiwała czy ziemia się nie rozstąpi albo czy skądś nie wyłoni się znajomy cień. Nie…nic się nie dzieje. Odetchnęła z ulgą. Zdając sobie sprawę, że rozmowa poszła o krok dalej uśmiechnęła się i dygnęła lekko w odpowiedzi. - Megara…Malfoy. Na szczęście do "pani" jeszcze mi daleko.- zawahała się przy swoim nazwisko z doświadczenia wiedząc, że jej rodzina rzadko kiedy budzi pozytywne skojarzenia. - A co do moich planów to takich nie miałam. Los chciał, żeby trafił w twoje ręce. Nałożyła wianek na głowę uśmiechając się wesoło. Zwróciła się do Alana przez „ty” czując, że tak będzie łatwiej.
Starałam się zachowywać jak najlepiej i nie dać po sobie poznać, że coś mi nie pasuje. W gruncie rzeczy złapał mój wianek i nie pozwolił, abym została jako jedyna bez partnera. Jednakże coraz bardziej miałam wrażenie, że złapanie tego wianka przez niego było niezwykle przypadkowe i w gruncie rzeczy absolutnie nie miał ochoty na kontakt ze mną. Gdy poprosił o wyciągnięcie swojej chustki kiwnęłam głową.
– Ależ oczywiście, panie Nott – zabrałam wianek z jego ręki i położyłam obok.
Zaczęłam grzebać mu po kieszeni, szybko znajdując to o co prosił. Wymieniłam więc swoją, już mocno zakrwawioną chusteczkę, na jego i spojrzałam nie bardzo wiedząc, co zrobić. W tym samym czasie zaczęło się robić wokół nas gorąco, kilku mężczyzn zaczęło się pojedynkować, zaraz ktoś wzywał pomocy. Spojrzałam ponownie na pana Notta.
– Chyba magomedycy będą potrzebni tam – stwierdziłam. – Pozwoli więc pan, że sama postaram się zająć pańskim nosem.
Znałam formułę, może nie byłam jakimś wyspecjalizowanym magomedykiem, a moje naturalne zdolności pochodziły raczej z genów, ale sądziłam, że z czymś tak prostym, jak nastawienie nosa, sobie poradzę. W razie czego, będę mogła powiedzieć, że przecież bardzo chciałam pomóc, a magomedycy będą mieli dodatkowo roboty. Ale cóż, czego nie robi się dla mężczyzny?
– Episkey – powiedziałam, kierując różdżką w jego twarz.
/Uznaliśmy, że Rosie się udało i nie będziemy rzucać kostką. Julius boi się o swój nosek
– Ależ oczywiście, panie Nott – zabrałam wianek z jego ręki i położyłam obok.
Zaczęłam grzebać mu po kieszeni, szybko znajdując to o co prosił. Wymieniłam więc swoją, już mocno zakrwawioną chusteczkę, na jego i spojrzałam nie bardzo wiedząc, co zrobić. W tym samym czasie zaczęło się robić wokół nas gorąco, kilku mężczyzn zaczęło się pojedynkować, zaraz ktoś wzywał pomocy. Spojrzałam ponownie na pana Notta.
– Chyba magomedycy będą potrzebni tam – stwierdziłam. – Pozwoli więc pan, że sama postaram się zająć pańskim nosem.
Znałam formułę, może nie byłam jakimś wyspecjalizowanym magomedykiem, a moje naturalne zdolności pochodziły raczej z genów, ale sądziłam, że z czymś tak prostym, jak nastawienie nosa, sobie poradzę. W razie czego, będę mogła powiedzieć, że przecież bardzo chciałam pomóc, a magomedycy będą mieli dodatkowo roboty. Ale cóż, czego nie robi się dla mężczyzny?
– Episkey – powiedziałam, kierując różdżką w jego twarz.
/Uznaliśmy, że Rosie się udało i nie będziemy rzucać kostką. Julius boi się o swój nosek
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zabawne. Jedyne słowo, które teraz dźwięczało mi w uszach. Dźwięczało niczym dzwony kościelne tuż nad głową, stępiło mi zmysły, zaprowadziły dysharmonię podczas szalejącej w duszy złości. Dlaczego żaden śmiech nie wydobył się z mojego gardła? Prychnięcie chociaż? Uśmiech tak gorzki jak czarna kawa bez cukru? Nic, absolutnie nic nie wydobyło się z moich ust, żadne słowo, żaden dźwięk. Na mojej twarzy nie było niczego, w spojrzeniu tylko czaiły się najgorsze uczucia świata. Starałam się je zasłonić częstym mruganiem; kurtyna rzęs była moim kamuflażem. Jedynym, jaki posiadałam. Drgnęłam, chcąc podejść do Sylvaina, ale w porę się opamiętałam. Wróciłam na swoje miejsce, będąc po prostu posągiem bez ducha, bezkresną nicością, pyłem marnym, który w pył się obróci. Głębokie wdechy i wydechy wprawiające w ruch klatkę piersiową zdradzały, że jeszcze żyję; tylko, co to było za życie?
Nie powiedziałam nic. Wiedziałam, że z moich słów nie urodzi się nic dobrego. Zaszkodziłoby to nam i naszej znajomości. Dlatego milczałam hardo, starając się omijać wzrokiem Croucha. Ocknęłam się później, kiedy ten powiedział coś o późniejszym spotkaniu.
- Oczywiście - odpowiedziałam zachrypniętym głosem, nie odprowadzając go wzrokiem. Wbiłam go za to w chłopaka z moim wiankiem, który próbował go naprawić. Gdybym była sobą, ten gest z pewnością by mnie wzruszył. Niestety, byłam jedynie cieniem przeszłości, który nie wie jak się zachować.
- Nie ma potrzeby. - Odniosłam się dopiero do drugiej części wypowiedzi. Jednocześnie chwyciłam za wianek, który pozostał już w mojej dłoni. - A pan to...? - spytałam. Nie usłyszałam żadnego imienia, nie wiedziałam z kim mam do czynienia. Nie pójdę nigdzie w ciemno, prawda?
Nie powiedziałam nic. Wiedziałam, że z moich słów nie urodzi się nic dobrego. Zaszkodziłoby to nam i naszej znajomości. Dlatego milczałam hardo, starając się omijać wzrokiem Croucha. Ocknęłam się później, kiedy ten powiedział coś o późniejszym spotkaniu.
- Oczywiście - odpowiedziałam zachrypniętym głosem, nie odprowadzając go wzrokiem. Wbiłam go za to w chłopaka z moim wiankiem, który próbował go naprawić. Gdybym była sobą, ten gest z pewnością by mnie wzruszył. Niestety, byłam jedynie cieniem przeszłości, który nie wie jak się zachować.
- Nie ma potrzeby. - Odniosłam się dopiero do drugiej części wypowiedzi. Jednocześnie chwyciłam za wianek, który pozostał już w mojej dłoni. - A pan to...? - spytałam. Nie usłyszałam żadnego imienia, nie wiedziałam z kim mam do czynienia. Nie pójdę nigdzie w ciemno, prawda?
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Rzecz smutna, lecz żaden z wianków nie chciał wpaść w Deimosowe dłonie. Już prawie złapał jeden, ale nagle ubiegł go jakiś brunet. Deimos zdenerwował się lekko i aż sobie zapamiętał tę twarz, żeby wiedzieć, kto śmiał mu zabrać wianek Cedriny sprzed nosa. Zrezygnowany już wychodzi z wody i chce ukryć się przed wstydem, kiedy zauważa jak jego kuzyn zbliża się do Cynthi Vanity z jej plecionką piękną i okrągłą. Coś nagle dotyka Deimosa, tam gdzie jakby się wydawało ma on czarną dziurę. Jakiś żal i smutek, że nie zrobił dwóch kroków w bok, przecież miałby przynajmniej ten wianek w dłoni.
Wychodzi z wody i odwija nogawki, które skrzętnie chciał oszczędzić przed zamoknięciem, już spalił pół papierosa, kiedy widzi, jak Rosier i Avery się nawalają, spieniając wodę wokół siebie. Robi krok w stronę siostry Cezara, swego kuzyna i prawie zamieszał się w bijatykę! Niezadowolony jednak wycofuje się, pod nosem mruczy coś sobie, zdając sprawę, że nie wiedziałby którego miałby bronić. Nie przepada ani za Averym ani za Rosierem. Spostrzegł jednak nieopodal Evandrę, a ponieważ wiedział o zaręczynach z Rosierem, jak sądził poszło własnie o nią. I jakkolwiek przeszłość z siostrą Cezara nie była dla niego dobrym wspomnieniem, już prędzej ochroniłby ją od widoku naparzających się półgłupków, niźli zostawił wpatrującą się w to przedstawienie - lecz znów coś odwróciło jego uwagę.
Ten koleś. Wcale nie szedł w stronę Lady Rosier. Minął zamieszanie i szedł wprost na osóbkę, której Deimos się tutaj... nie spodziewał. Megara M a l f o y uśmiecha się i wkłada wianek, który minął palce Deimosa o pięć może dwadzieścia centrymetrów. A on stoi i patrzy zniesmaczony na tę wymianę uśmiechów i dziwi się - czy to możliwe, że ta blond istota jednak jest zdolna do wykrzywiania ust w tym grymasie? Przywykł do kamiennej obojętności, a jednak przy chłopcu zachowywała się zupełnie inaczej. Carrow rusza w drugą stronę niż bójki (Ben i Zaim gdzieś za jego plecami) i idzie powoli w kierunku z którego może dojrzeć minę Megary dokładniej. Obserwuje ją i jego. Z niemałym o b r z y d z e n i e m. Czeka na świergotliwe wybuchy śmiechu i pąsowe twarze. Jeszcze brakuje, żeby zaczęli sobie głęboko patrzeć w oczęta. Deimos zwalnia kroku, nie chce podchodzić zbyt blisko. Jest już jednak chyba dobrze widoczny dla Malfojki. A kim jest ów młodzieniec? Zna Megarę długo? Czy może dlatego tak rzucał się w toń, by uprzedzić jego, bo ona mu kazała ? Chcą mieć teraz dla siebie oficjalne przyzwolenie na romansowanie?
Pod nosem Deimosa raczej nie poromansują. Zaaferowany, zapomniał o tym, że chciał iść pokazać wianek który zaraz znajdzie na piasku Cedrinie.
Wychodzi z wody i odwija nogawki, które skrzętnie chciał oszczędzić przed zamoknięciem, już spalił pół papierosa, kiedy widzi, jak Rosier i Avery się nawalają, spieniając wodę wokół siebie. Robi krok w stronę siostry Cezara, swego kuzyna i prawie zamieszał się w bijatykę! Niezadowolony jednak wycofuje się, pod nosem mruczy coś sobie, zdając sprawę, że nie wiedziałby którego miałby bronić. Nie przepada ani za Averym ani za Rosierem. Spostrzegł jednak nieopodal Evandrę, a ponieważ wiedział o zaręczynach z Rosierem, jak sądził poszło własnie o nią. I jakkolwiek przeszłość z siostrą Cezara nie była dla niego dobrym wspomnieniem, już prędzej ochroniłby ją od widoku naparzających się półgłupków, niźli zostawił wpatrującą się w to przedstawienie - lecz znów coś odwróciło jego uwagę.
Ten koleś. Wcale nie szedł w stronę Lady Rosier. Minął zamieszanie i szedł wprost na osóbkę, której Deimos się tutaj... nie spodziewał. Megara M a l f o y uśmiecha się i wkłada wianek, który minął palce Deimosa o pięć może dwadzieścia centrymetrów. A on stoi i patrzy zniesmaczony na tę wymianę uśmiechów i dziwi się - czy to możliwe, że ta blond istota jednak jest zdolna do wykrzywiania ust w tym grymasie? Przywykł do kamiennej obojętności, a jednak przy chłopcu zachowywała się zupełnie inaczej. Carrow rusza w drugą stronę niż bójki (Ben i Zaim gdzieś za jego plecami) i idzie powoli w kierunku z którego może dojrzeć minę Megary dokładniej. Obserwuje ją i jego. Z niemałym o b r z y d z e n i e m. Czeka na świergotliwe wybuchy śmiechu i pąsowe twarze. Jeszcze brakuje, żeby zaczęli sobie głęboko patrzeć w oczęta. Deimos zwalnia kroku, nie chce podchodzić zbyt blisko. Jest już jednak chyba dobrze widoczny dla Malfojki. A kim jest ów młodzieniec? Zna Megarę długo? Czy może dlatego tak rzucał się w toń, by uprzedzić jego, bo ona mu kazała ? Chcą mieć teraz dla siebie oficjalne przyzwolenie na romansowanie?
Pod nosem Deimosa raczej nie poromansują. Zaaferowany, zapomniał o tym, że chciał iść pokazać wianek który zaraz znajdzie na piasku Cedrinie.
Czy przyglądając się jej próbował coś wyczytać? Zapewne tak. Ale robił to nieświadomie każdy, przy pierwszym spotkaniu. Megara widząc go po raz pierwszy z pewnością również poddawała go swego rodzaju ocenie. Tak samo było z Alanem. Nie oceniał jej pod jakimś konkretnym kątem. Co najwyżej zastanawiał się czy ją zna i czy wydaje mu się ona sympatyczna, czy raczej wprost przeciwnie. Dziewczyna więc nie musiała się martwić. Magomedyk nie miał co do niej żadnych złych zamiarów. Nie oceniał jej nawet pod względem atrakcyjności. A przynajmniej tak by powiedział temu, kto by go o to zapytał. Tak naprawdę oceniał ją pod tym kątem, jak najbardziej, ale nawet sam nie był tego świadom. Gdyby jednak ktoś go zapytał o to - z pewnością stwierdziłby, że jest z niej niezwykle urodziwa dziewczyna.
- Nie traktujmy tego jako zadośćuczynienie, to brzmi smutno. Raczej potraktowałbym to jako nagrodę. - stwierdził, uśmiechając się do Megary. Zadośćuczynienie brzmiało... jak wynagrodzenie cierpień, kary, czegoś, czego nie chciał. A przecież to on sam wlazł do tej wody, zmoczył się, zranił i... złapał wianek. Zrobił to z własnej woli. A że polało się trochę krwi... Nie umarł od tego i nie zamierzał umierać od tego w najbliższym czasie. Był medykiem, coś na to zaradzi, jeżeli okaże się, że będą z tym jakieś problemy. Nie myślał zresztą o tym w tej chwili, na chwile całkowicie zapominając o zranionej stopie i o bólu. Zadał dziewczynie pytanie, na które nie uzyskał odpowiedzi, a więc zmienił temat i się przedstawił. Był przekonany o tym, że czarownica nie będzie kojarzyć jego nazwiska. I raczej miał rację. Gdy zaś ona przedstawiła się jemu, już wiedział, że jest to kobieta ze szlachetnego rodu. Któż by nie słyszał o Malfoy'ach?! Ród ten nie miał zbyt dobrej sławy, ale, całe szczęście, Alan nie lubił wrzucać ludzi do jednego worka. No dobra... Czasem mu się to zdarzało, ale z całych sił chciał wierzyć, że dziewczyna nie jest taka "straszna" jak malowało ją jej nazwisko.
- Całe szczęście. Rozglądałem się dookoła i zacząłem mieć obawy, że również stanę się czyimś celem. Nie spieszno mi umierać. Do bójek tez mnie nie ciągnie. - odpowiedział, wzruszając ramionami. Zaśmiał się krótko, po czym ponownie spojrzał na wianek, który widniał na głowie Megary. Sam w sobie był ładny i ciekawie wykonany, ale na tej jakże urodziwej dziewczynie prezentował się jeszcze lepiej.
- Bardzo ładnie wykonany. Nie znam się na kwiatach, ale ten wianek wyjątkowo przypadł mi do gustu. - wyznał.
- Nie traktujmy tego jako zadośćuczynienie, to brzmi smutno. Raczej potraktowałbym to jako nagrodę. - stwierdził, uśmiechając się do Megary. Zadośćuczynienie brzmiało... jak wynagrodzenie cierpień, kary, czegoś, czego nie chciał. A przecież to on sam wlazł do tej wody, zmoczył się, zranił i... złapał wianek. Zrobił to z własnej woli. A że polało się trochę krwi... Nie umarł od tego i nie zamierzał umierać od tego w najbliższym czasie. Był medykiem, coś na to zaradzi, jeżeli okaże się, że będą z tym jakieś problemy. Nie myślał zresztą o tym w tej chwili, na chwile całkowicie zapominając o zranionej stopie i o bólu. Zadał dziewczynie pytanie, na które nie uzyskał odpowiedzi, a więc zmienił temat i się przedstawił. Był przekonany o tym, że czarownica nie będzie kojarzyć jego nazwiska. I raczej miał rację. Gdy zaś ona przedstawiła się jemu, już wiedział, że jest to kobieta ze szlachetnego rodu. Któż by nie słyszał o Malfoy'ach?! Ród ten nie miał zbyt dobrej sławy, ale, całe szczęście, Alan nie lubił wrzucać ludzi do jednego worka. No dobra... Czasem mu się to zdarzało, ale z całych sił chciał wierzyć, że dziewczyna nie jest taka "straszna" jak malowało ją jej nazwisko.
- Całe szczęście. Rozglądałem się dookoła i zacząłem mieć obawy, że również stanę się czyimś celem. Nie spieszno mi umierać. Do bójek tez mnie nie ciągnie. - odpowiedział, wzruszając ramionami. Zaśmiał się krótko, po czym ponownie spojrzał na wianek, który widniał na głowie Megary. Sam w sobie był ładny i ciekawie wykonany, ale na tej jakże urodziwej dziewczynie prezentował się jeszcze lepiej.
- Bardzo ładnie wykonany. Nie znam się na kwiatach, ale ten wianek wyjątkowo przypadł mi do gustu. - wyznał.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Już w momencie, w którym zrozumiałam, że zaklęcie mi jednak wyszło zaczęłam go żałować. Było jednak za późno, żeby cokolwiek zrobić. Dalej czułam złość, dalej uważałam, że Tristan i Perseusz zachowali się jak skończeni idioci. Nie, po zastanowieniu jednak dobrze, że wylądowali na ziemi. Wyglądało na to, że specjalnie się jednak nie pobijali. To też dobrze. Caesar był przypadkową ofiarą, ale też najwyraźniej nie stało mu się nic złego. Najzabawniejsze jednak, że zaklęcie sięgnęło także Evandrę. To mi się udało wyjątkowo, choć, o dziwo, niezamierzenie. Powinnam częściej wyciągać brata z bójek. Na moich ustach zagościł uśmiech, którego nikt nie mógł dostrzec. W końcu wszyscy leżeli, a zanim zdążyli na mnie spojrzeć jakby spod ziemi tuż obok mnie pojawiła się mama, a jej słowa pomogły mi pomóc pozbyć się dowodu winy z twarzy. Pani Rosier jak zwykle działała. Powinnam przywyknąć, że wydaje mi rozkazy, ale gdzieś w środku poczułam jak budzi się do życia moja przekorna natura, która podszeptywała mi do lewego ucha, by nie wykonywać polecenia. Mimo wszystko, nie posłuchałam jej. Zrobiło mi się szkoda Tristana, kiedy zobaczyłam jak leży na ziemi próbując się podnieść, upokorzony na oczach narzeczonej. Tylko mój upór i nieumiejętność przyznawania się do błędów powstrzymały strumień przeprosin i wyjaśnień, który cisnął mi się na usta.
- Nic ci się nie stało? - Tak w moim głosie brzmi prawdziwa troska. Najwyraźniej tylko ja wiem, że kocham moją rodzinę i cenię bardziej niż wszystko inne. Nie dziwi mnie, że nikt nie rozumie, że przewracam braciszka z miłości. Chyba nikt nigdy nie poświęcił dość czasu moim uczuciom, by to pojąć, włącznie ze mną.
- Tris, czy on cię uderzył? - Pamiętaj braciszku, że ciągle mam różdżkę w ręku i jeśli Perseusz cię skrzywdził, nie zawaham się jej użyć. Tyle lat to ty mnie broniłeś, stawałeś za mną, dawałeś do zrozumienia każdemu przeciwnikowi, że mam ciebie, sojusznika i opiekuna, któremu nikt nie chciał się narazić. Gdybym była twoim młodszym bratem potrafiłabym stawać po twojej stronie lepiej niż umiem teraz, naprawdę. Ale nie jestem Robbem i nigdy nim nie będę, niezależnie od tego jak bardzo usilnie mogę o tym marzyć. Choćbym się starała nie stanę po twojej stronie tak, jak zrobiłby to brat, prawda? Przepraszam, że jestem tylko siostrą, to naprawdę nie moja wina. Ale jeśli chcesz szukać winnych, to jeden, a nawet jedna jest całkiem blisko i właśnie spaceruje z twoją niedorzeczną miłością.
- Pomóc ci wstać? - Tylko tyle potrafię powiedzieć zamiast przyznania się do głupiego czynu i przeprosić. To zawsze było moją słabą stronę, ale o tym chyba wiesz. - No już, Tris, przecież nic ci nie jest - zaklinam rzeczywistość i modlę się, żeby to była prawda. Ale mój brat jakby mnie nie zauważa, zapatrzony w swojego przeciwnika, wstaje, podchodzi do Perseusza szepcząc mu coś na ucho. Widzę jak po drodze rzuca nienawistne spojrzenia na wszystkich wokół. Staram się więc wcisnąć między niego a Avery'ego. Żeby nie musiał go oglądać, żeby nie czuł już pokusy uderzenia kogokolwiek. Mam nadzieję, że na widok mojej twarzy powstrzyma pędzącą pięść. To naprawdę nie czas i nie miejsce. Na szczęście nieopodal powstaje większe zamieszanie, tam ludzie gromadzą się tłumnie, nas jakby nie zauważając. Jestem pewna, że mama skrzętnie ten fakt wykorzysta, zatuszuje całą aferę, a ja postaram się jej pomóc, Tristan ma chyba wystarczająco ciekawą opinię na salonach, by dodawać do niej jeszcze to.
Kładę bratu rękę na ramieniu, staram się spojrzeć w oczy tak podobne do moich. Chcę mu powiedzieć, żeby dał spokój, że już wystarczy. Wciskam się między mężczyzn z moim brzuchem. Nagle jednak moja ręka na jego ramieniu robi się ciężka, a palce boleśnie wbijają w bark. Z moich ust zamiast słów mających go uspokoić wydobywa się nieartykułowany jęk. Ból rozrywa mnie niemalże na pół. Mam dwójkę dzieci, wiem co się dzieje. Moja druga dłoń łapie brata gdzieś na wysokości łokcia. Po chwili, gdy nogi odmawiają posłuszeństwa i uginają się pode mną, tylko moje ręce uczepione brata podtrzymują mnie w pozycji pionowej.
- Triiis - udaje mi się jedynie wyjęczeć, kiedy kolejny skurcz przeszywa moje ciało rozdzierającym bólem. Moją wykrzywioną cierpieniem twarz chowam przytulając głowę do piersi najważniejszego mężczyzny w moim życiu i tylko modlę się, by i tym razem mnie nie zawiódł, mam cichą nadzieję, że jakimś cudem rozumie, że rodzę mu właśnie siostrzeńca.
- Nic ci się nie stało? - Tak w moim głosie brzmi prawdziwa troska. Najwyraźniej tylko ja wiem, że kocham moją rodzinę i cenię bardziej niż wszystko inne. Nie dziwi mnie, że nikt nie rozumie, że przewracam braciszka z miłości. Chyba nikt nigdy nie poświęcił dość czasu moim uczuciom, by to pojąć, włącznie ze mną.
- Tris, czy on cię uderzył? - Pamiętaj braciszku, że ciągle mam różdżkę w ręku i jeśli Perseusz cię skrzywdził, nie zawaham się jej użyć. Tyle lat to ty mnie broniłeś, stawałeś za mną, dawałeś do zrozumienia każdemu przeciwnikowi, że mam ciebie, sojusznika i opiekuna, któremu nikt nie chciał się narazić. Gdybym była twoim młodszym bratem potrafiłabym stawać po twojej stronie lepiej niż umiem teraz, naprawdę. Ale nie jestem Robbem i nigdy nim nie będę, niezależnie od tego jak bardzo usilnie mogę o tym marzyć. Choćbym się starała nie stanę po twojej stronie tak, jak zrobiłby to brat, prawda? Przepraszam, że jestem tylko siostrą, to naprawdę nie moja wina. Ale jeśli chcesz szukać winnych, to jeden, a nawet jedna jest całkiem blisko i właśnie spaceruje z twoją niedorzeczną miłością.
- Pomóc ci wstać? - Tylko tyle potrafię powiedzieć zamiast przyznania się do głupiego czynu i przeprosić. To zawsze było moją słabą stronę, ale o tym chyba wiesz. - No już, Tris, przecież nic ci nie jest - zaklinam rzeczywistość i modlę się, żeby to była prawda. Ale mój brat jakby mnie nie zauważa, zapatrzony w swojego przeciwnika, wstaje, podchodzi do Perseusza szepcząc mu coś na ucho. Widzę jak po drodze rzuca nienawistne spojrzenia na wszystkich wokół. Staram się więc wcisnąć między niego a Avery'ego. Żeby nie musiał go oglądać, żeby nie czuł już pokusy uderzenia kogokolwiek. Mam nadzieję, że na widok mojej twarzy powstrzyma pędzącą pięść. To naprawdę nie czas i nie miejsce. Na szczęście nieopodal powstaje większe zamieszanie, tam ludzie gromadzą się tłumnie, nas jakby nie zauważając. Jestem pewna, że mama skrzętnie ten fakt wykorzysta, zatuszuje całą aferę, a ja postaram się jej pomóc, Tristan ma chyba wystarczająco ciekawą opinię na salonach, by dodawać do niej jeszcze to.
Kładę bratu rękę na ramieniu, staram się spojrzeć w oczy tak podobne do moich. Chcę mu powiedzieć, żeby dał spokój, że już wystarczy. Wciskam się między mężczyzn z moim brzuchem. Nagle jednak moja ręka na jego ramieniu robi się ciężka, a palce boleśnie wbijają w bark. Z moich ust zamiast słów mających go uspokoić wydobywa się nieartykułowany jęk. Ból rozrywa mnie niemalże na pół. Mam dwójkę dzieci, wiem co się dzieje. Moja druga dłoń łapie brata gdzieś na wysokości łokcia. Po chwili, gdy nogi odmawiają posłuszeństwa i uginają się pode mną, tylko moje ręce uczepione brata podtrzymują mnie w pozycji pionowej.
- Triiis - udaje mi się jedynie wyjęczeć, kiedy kolejny skurcz przeszywa moje ciało rozdzierającym bólem. Moją wykrzywioną cierpieniem twarz chowam przytulając głowę do piersi najważniejszego mężczyzny w moim życiu i tylko modlę się, by i tym razem mnie nie zawiódł, mam cichą nadzieję, że jakimś cudem rozumie, że rodzę mu właśnie siostrzeńca.
Gość
Gość
Być może nie powinien tego robić. Można uznać jego reakcję za przesadzoną, wyolbrzymioną. Ogromną hiperbolę braterskiej opieki, wręcz przekroczenie granic i powszechnie przyjętych obyczajów. Jednak wszelka moralność i prawość, o ile kiedykolwiek była, wyparowała z jego głowy w momencie, w którym pojawił się na polanie. Panowanie nad nim przejął czysty instynkt. Zarówno ten samczy jak i bliźniaczy. Ten drugi wręcz przeważał, zdobył nad nim panowanie. Podsycał z chirurgiczną precyzją ognisko gniewu, które w nim płonęło. Jako paliwo służyły wspomnienia. Te okropne momenty, kiedy stał się żywym trupem. Blada twarz Allison w śpiączce, kiedy aktywowała się trauma krwi. Wszystko przez to, że nie mógł jej powiedzieć prawdy. Podzielić, jak to mieli w zwyczaju, ciężarem, który przyszło mu nosić przez Samaela. Jednak jeszcze gorsze były te momenty, kiedy bliźniaczka wydobrzała, ale nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Kiedy go znienawidziła, uciekła od niego na drugi koniec Europy. Teraz nie mógł ponownie do tego dopuścić. Nie mógł jej zawieść, nie mógł jej stracić.
Z satysfakcją przyjął dźwięk pięści spotykającej się z twarzą nędznego Selwyna. Tej gnidy niemającej za grosz honoru. Zdziwiło go jednak zaklęcie spotykające się z plecami tamtego. Uniósł zdziwiony brwi ku górze, aby ujrzeć twarz Amodeusa mierzącego różdżką w ich stronę. Nie mógł uwierzyć, jego umysł gwałtownie przetwarzał zaistniałą sytuację. Powstrzymał cisnąć się na usta uśmiech, gdy zrozumiał jak podobnie myślał jego przyjaciel. Na szczęście nie zamyślił się na tyle, aby nie zauważyć zzielenienia Alexandra i pierwszej fali torsji. Szybka reakcja uchroniła jego buty od spotkania ze ślimakiem. Parsknąłby śmiechem, gdy nie nagle przerywający panującą wrzawę głos Allison. Søren spogląda na nią z niedowierzaniem i przerażeniem. Niemożliwe, niemożliwe, żeby popełnił błąd, aż tak pomylił się w osądzie. Nawet fakt, że siostra nie zwraca się z głównymi pretensjami do niego nie łagodzi druzgocącej fali strachu, jaka go obmyła. Ledwo więc zarejestrował pojawienie się przy nich Carrowa. Jego paplanie obchodziło go tyle, co zeszłoroczny śnieg. O wiele więcej uwagi skupiał na twarzy Allie, której tempo oddechów ani trochę mu się podoba. Nie, nie teraz, nie w tej chwili.
- Wszystko w porządku? – pyta przyciszonym głosem wprost do jej ucha, gdy w mgnieniu oka znajduje się tuż obok niej troskliwie obejmując ją w talii. Najchętniej zabrałby ją teraz do ich namiotu albo najlepiej na drugi koniec świata, ale nie miał zamiaru umywać rąk. Nie będzie uciekał od odpowiedzialności za zadany cios. Ba, chętnie by go poprawił, ale nie miał w zwyczaju kopać leżącego, jeśli nie było takiej potrzeby.
Z satysfakcją przyjął dźwięk pięści spotykającej się z twarzą nędznego Selwyna. Tej gnidy niemającej za grosz honoru. Zdziwiło go jednak zaklęcie spotykające się z plecami tamtego. Uniósł zdziwiony brwi ku górze, aby ujrzeć twarz Amodeusa mierzącego różdżką w ich stronę. Nie mógł uwierzyć, jego umysł gwałtownie przetwarzał zaistniałą sytuację. Powstrzymał cisnąć się na usta uśmiech, gdy zrozumiał jak podobnie myślał jego przyjaciel. Na szczęście nie zamyślił się na tyle, aby nie zauważyć zzielenienia Alexandra i pierwszej fali torsji. Szybka reakcja uchroniła jego buty od spotkania ze ślimakiem. Parsknąłby śmiechem, gdy nie nagle przerywający panującą wrzawę głos Allison. Søren spogląda na nią z niedowierzaniem i przerażeniem. Niemożliwe, niemożliwe, żeby popełnił błąd, aż tak pomylił się w osądzie. Nawet fakt, że siostra nie zwraca się z głównymi pretensjami do niego nie łagodzi druzgocącej fali strachu, jaka go obmyła. Ledwo więc zarejestrował pojawienie się przy nich Carrowa. Jego paplanie obchodziło go tyle, co zeszłoroczny śnieg. O wiele więcej uwagi skupiał na twarzy Allie, której tempo oddechów ani trochę mu się podoba. Nie, nie teraz, nie w tej chwili.
- Wszystko w porządku? – pyta przyciszonym głosem wprost do jej ucha, gdy w mgnieniu oka znajduje się tuż obok niej troskliwie obejmując ją w talii. Najchętniej zabrałby ją teraz do ich namiotu albo najlepiej na drugi koniec świata, ale nie miał zamiaru umywać rąk. Nie będzie uciekał od odpowiedzialności za zadany cios. Ba, chętnie by go poprawił, ale nie miał w zwyczaju kopać leżącego, jeśli nie było takiej potrzeby.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Oczywiście - zgodziła się podkreślając to lekkim kiwnięciem g głową-- Z pewnością będzie to dla mnie duża przyjemność-- uśmiechnęła się po raz kolejny. Teoretycznie jej uprzejme zachowanie można byłoby wziąć za pewien wzór postępowania, który wpaja się wszystkim młodym panną. Prawda jest jednak taka, że Meg była po prostu doba i chętnie odpłacała uprzejmością za każdy miły gest. A, że niektórzy woleli ją traktować jak niepotrzebny śmieć i nie zapominali jej tego okazywać to trudno się dziwić, że odpłacał im kamienną obojętnością . Faktycznie nazwisko Bennett nic jej nie mówiło, co oznaczało, że nie ma do czynienia z członkiem z członkiem szlachty. Jeśli miała być szczera było to jeden z największych plusów Alana.
Nie mogą się powstrzymać od cichego śmiechu na wspomnienie bójki pomiędzy jej kuzynem a Rosierem. Ach ci nieszczęśni zakochani ludzie -przeszło jej szybko przez myśli. - Jeden problem z głowy. Zresztą to tylko zabawa. - wzruszyła lekko ramionami. Wciąż była przekonana, że Deimos jest gdzieś na drugim końcu plaży i adoruje jedną ze swoich licznych…koleżanek. Zresztą, może trochę naiwnie, ale wierzyła, że nie będzie publicznie interweniował. Już prędzej odbije to sobie na niej przy kolejnym spotkaniu bez świadków. - To tylko zabawa - powtórzyła w myślach. To właśnie wtedy go dostrzegła. Stał niedaleko wyraźnie się jej przypatrując. Meg znieruchomiała na chwilę mając przed oczami ostatnie wydarzenia. Szybko wyrzuciła jej z głowy sprawiając wrażenie jakby nic się nie stało . Gdy kolejne słowa w końcu do niej dotarły spuściła lekko wzrok czując się mimowolnie zakłopotana. - W takim razie nie mógł trafić w lepsze ręce-podniosła na niego wzrok palcami sięgając w stronę swojego nakrycia głowy. Jednym zwinnym ruchem wyciągnęła z niego duży niebieski kwiat, co nie naruszyło całej konstrukcji ozdoby. - To na małą pamiątkę- - włożyła kwiatek do górnej kieszeni jego okrycia delikatnie poprawiając go tak by ładnie wyglądał. Deimos przesadzał, przecież nie robiła nic złego. To była przecież tylko rozmowa.
Nie mogą się powstrzymać od cichego śmiechu na wspomnienie bójki pomiędzy jej kuzynem a Rosierem. Ach ci nieszczęśni zakochani ludzie -przeszło jej szybko przez myśli. - Jeden problem z głowy. Zresztą to tylko zabawa. - wzruszyła lekko ramionami. Wciąż była przekonana, że Deimos jest gdzieś na drugim końcu plaży i adoruje jedną ze swoich licznych…koleżanek. Zresztą, może trochę naiwnie, ale wierzyła, że nie będzie publicznie interweniował. Już prędzej odbije to sobie na niej przy kolejnym spotkaniu bez świadków. - To tylko zabawa - powtórzyła w myślach. To właśnie wtedy go dostrzegła. Stał niedaleko wyraźnie się jej przypatrując. Meg znieruchomiała na chwilę mając przed oczami ostatnie wydarzenia. Szybko wyrzuciła jej z głowy sprawiając wrażenie jakby nic się nie stało . Gdy kolejne słowa w końcu do niej dotarły spuściła lekko wzrok czując się mimowolnie zakłopotana. - W takim razie nie mógł trafić w lepsze ręce-podniosła na niego wzrok palcami sięgając w stronę swojego nakrycia głowy. Jednym zwinnym ruchem wyciągnęła z niego duży niebieski kwiat, co nie naruszyło całej konstrukcji ozdoby. - To na małą pamiątkę- - włożyła kwiatek do górnej kieszeni jego okrycia delikatnie poprawiając go tak by ładnie wyglądał. Deimos przesadzał, przecież nie robiła nic złego. To była przecież tylko rozmowa.
Obserwacji ciąg dalszy. Deimos widzi wkładanie wianka na głowę i uśmiechy dobra. Kim był ów człowiek, skoro umiał z m u s i ć Megarę do podobnych grymasów? Carrow nie miał jeszcze okazji i najpewniej nigdy nie będzie miał okazji do ujrzenia uśmiechów na jej buzi. Bynajmniej go to nie bolało. Odkąd postanowiła wieczorami spacerować po lesie, grozić mu i opowiadać o tym, że będzie spędzała większość czasu ze znienawidzonym rodem Averych. Odkąd pijana tańczyła przy ognisku, od tamtego czasu Carrow już wiedział, że nie uśmiechów szuka w jej twarzy. Była przeciwnikiem, musiał się z nią zmierzyć i ją pokonać. Uprzedniej nocy dał jej do myślenia, a jednak postanowiła pojawić się na wiankach. Czy kpiła z niego? Z jednej strony nie zdawał sobie do końca sprawy z tego co jej zrobił - Deimos nie kontroluje swojej siły, a ponadto bez nadzoru ojca bądź Fobosa, trudno mu kontrolować siebie. Wczorajsze zachowanie było wynikiem ataku, którego bez wsparcia brata nie umiał skontrolować. Dziś Carrow zachowywał się spokojniej. To, że widział tego z którym najpewniej wczoraj miała w ciemnościach spotkać się Megara, a nic nie robił - świadczyło o tym, że jest w lepszej kondycji. Nie wiadomo też, czy Deimos poczuł ukłucie zazdrości czy jedynie chciał się upewnić z kim ma do czynienia, tak czy siak, właśnie ruszył w stronę gołąbeczków.
Staje obok, wyraźnie przeszkadzając w romantycznym układaniu kwiatków na piersiach wybranka. I chociaż w głowie miał projekcję wyrywania z butonierki pamiątki po zabawie, trzyma się w ryzach i obserwuje jak małe paluszki Megary ostatni płatek zostawiły w spokoju. Dopiero wtedy go zauważyła, on zaś wykrzywił się w czymś, co miało robić za uśmiech.
- Witaj, najdroższa - jak brzmi? Czy nie przesadził z tą słodyczą? Najwyraźniej przesadził, ale nikt nie umie cofnąć wrażenia, które wywiera jako pierwszy. Przemiły Deimos, zgrywający cyrkowca wpatruje się w Alana - Przyszedłem tylko sprawdzić komu udało się złapać wianek mojej narzeczonej - otaksowuje go wzrokiem, nie zauważył jednak ani jednego świadectwa, by ów mężczyzna był pochodzenia szlacheckiego. Żadnych oznak rodowych. To jedynie uspokoiło duszę Deimosową, która podobne przypadki traktowała z przymrużeniem oka. Wszak nikt, kto jest nie jest szlachcicem, nie mógł go wzruszyć. Przy okazji chciał sprawdzić jak owy chłopiec działa na Megarę, skoro wlepiła swe oczęta w niego, jakby conajmniej mówił jej wierszem.
- Deimos Carrow - nie dodaje, że miło mu, bo niespecjalnie jest mu miło. Przedstawia się pełnym imieniem i nazwiskiem i oczekuje, że dowie się czyim snem jest kompan Megary. - Mam nadzieję, że odpowiednio zajmie się pan, panną Malfoy - dodaje na koniec, utrzymując z wielkim trudem tę pozę przyjaznego narzeczonego. Tak na prawdę, to wszystko musiało brzmieć jakby był bardzo zmęczony i starał się mimo wszystko coś kontaktować. Nieporadnie szło mu bycie dobrym.
Staje obok, wyraźnie przeszkadzając w romantycznym układaniu kwiatków na piersiach wybranka. I chociaż w głowie miał projekcję wyrywania z butonierki pamiątki po zabawie, trzyma się w ryzach i obserwuje jak małe paluszki Megary ostatni płatek zostawiły w spokoju. Dopiero wtedy go zauważyła, on zaś wykrzywił się w czymś, co miało robić za uśmiech.
- Witaj, najdroższa - jak brzmi? Czy nie przesadził z tą słodyczą? Najwyraźniej przesadził, ale nikt nie umie cofnąć wrażenia, które wywiera jako pierwszy. Przemiły Deimos, zgrywający cyrkowca wpatruje się w Alana - Przyszedłem tylko sprawdzić komu udało się złapać wianek mojej narzeczonej - otaksowuje go wzrokiem, nie zauważył jednak ani jednego świadectwa, by ów mężczyzna był pochodzenia szlacheckiego. Żadnych oznak rodowych. To jedynie uspokoiło duszę Deimosową, która podobne przypadki traktowała z przymrużeniem oka. Wszak nikt, kto jest nie jest szlachcicem, nie mógł go wzruszyć. Przy okazji chciał sprawdzić jak owy chłopiec działa na Megarę, skoro wlepiła swe oczęta w niego, jakby conajmniej mówił jej wierszem.
- Deimos Carrow - nie dodaje, że miło mu, bo niespecjalnie jest mu miło. Przedstawia się pełnym imieniem i nazwiskiem i oczekuje, że dowie się czyim snem jest kompan Megary. - Mam nadzieję, że odpowiednio zajmie się pan, panną Malfoy - dodaje na koniec, utrzymując z wielkim trudem tę pozę przyjaznego narzeczonego. Tak na prawdę, to wszystko musiało brzmieć jakby był bardzo zmęczony i starał się mimo wszystko coś kontaktować. Nieporadnie szło mu bycie dobrym.
Barry nie reagował na zachowanie innych osób, które chwilę wcześniej rozmawiały z Belloną. I tak by nie wiedział, o co chodzi, więc pozostał neutralny w tym punkcie. Ważne było dla niego to, że wzięła z jego rąk swój wianek. Był cały mokry, a w głowie nadal miał wesołego wodorośla robiącego jemu za koronę. Nie przejmował się jej sposobem wymowy, ale w duszy no jednak czuł jakiś niedosyt. Mogła jednak trochę inaczej zareagować, nieco weselej. No ale cóż, może później się rozweseli?
Słysząc, jak się pyta o jego persona, uśmiechnął się wesoło. Nie rozpoznała, że jest Weasley'em? Jakoś specjalnie tego nie ukrywał. Z resztą, powinni chyba ze szkoły się znać. Rok różnicy to nie dużo. A Weasley'a było naprawdę wtedy łatwo dostrzec. Rude kudły wszędzie wejdą.
- Weasley. Barry Weasley.
Przedstawił się kulturalnie. Chyba nie chciała, aby jeszcze jej robił dodatkowe ukłony? Złapanie wianka powinno wystarczyć na miłe przywitanie.
Słysząc, jak się pyta o jego persona, uśmiechnął się wesoło. Nie rozpoznała, że jest Weasley'em? Jakoś specjalnie tego nie ukrywał. Z resztą, powinni chyba ze szkoły się znać. Rok różnicy to nie dużo. A Weasley'a było naprawdę wtedy łatwo dostrzec. Rude kudły wszędzie wejdą.
- Weasley. Barry Weasley.
Przedstawił się kulturalnie. Chyba nie chciała, aby jeszcze jej robił dodatkowe ukłony? Złapanie wianka powinno wystarczyć na miłe przywitanie.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mimo że jej uwaga powinna się skupiać na zimnym Naifehu, to patrzyła przez chwilę na plecy Benjamina. Czujnie. Nie mogła patrzeć na zapłakaną twarz Harriett, więc patrzyła na tego kolosa, czując zawód, wściekłość i ogromny wyrzut. Pieprzony neandertalczyk!
Jednak w końcu powróciła wzrokiem do większego problemu, którym był nieprzytomny mężczyzna. Mimo że to zaledwie kilka ciosów, to wyglądał strasznie. Ale mało która osoba po bójce prezentowała się atrakcyjnie. Za wyjątkiem jednej jej znajomości. Wezwała medyka. W tym czasie Harriett popisała się swoimi zdolnościami leczniczymi, których jej w tym momencie pozazdrościła. Sama była bezradna, nie pamiętała nawet pojedynczej inkantacji! Nie potrafiła wykrzesać z siebie tyle samo uśmiechu (mimo że bladego!) co jej piękniejsza kuzynka, jednak zmiękła nieco, patrząc na nią. Nie wiedziała co ma zrobić. Czuła się zagubiona. Bezradna. I zirytowana.
I dopiero słowa Weasleya wyrwały ją z zamysłu. Jak zareagować? Co on sobie wyobrażał? CO on do niej mówił? Czy w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, KIM ona była i jak NIEPOPRAWNE na bazie rzeczywistości było jego stwierdzenie?! DUET?! Selina Lovegood była w końcu zapatrzonym w siebie stworzeniem. Dbała o własną wygodę, posiadając bardzo wybiórcze standardy i ograniczone środki empatii. Jej kontakty z mężczyznami miały bardzo określony charakter i opierały się albo na nienawiści albo na podszytych rywalizacją i drobnymi złośliwościami przepychankach słownych. A tu, ten oto rudy człowiek, w sposób tak bezczelnie SZCZERY miał czelność być dla niej MIŁY?! Była osłupiała. Wpatrywała się w niego chwilę w delikatnym wyrazie zaskoczenia, zanim twarz jej stężała. Nie była niczyją koleżanką. A zwłaszcza nie jakiegoś gościa, który... Który co? Który nie został porażony przez Jej Zołzowatość w świetle naprawdę wyjątkowych okoliczności i... poczuł jakiś przebłysk sympatii w jej stronę? Przerażało ją to. Nie istniało nic bardziej niezręcznego od tak czystych, niezmąconych ludzi. Pod względem wyrażania się, niekoniecznie duszy.
-Dosyć nieudolny.-w końcu skomentowała kwaśno, nie mogąc nic nie powiedzieć i nie powrócić do swojego sceptycznego podejścia. Bo mimo że wyciągnęli Zaima z wody, to ciągle nie udało im się rozdzielić tych furiatów.
Przez chwilę patrzyła za nim i jego towarzyszką, gdy odchodzili, by w końcu móc ulokować spojrzenie na Harriett.
-To chyba najgorsze wianki jak do tej pory.-powiedziała prosto, w tym samym tonie co wcześniej, nie chcąc inwigilować myśli krewnej, która pewnie była już tym zmęczona.
Jednak w końcu powróciła wzrokiem do większego problemu, którym był nieprzytomny mężczyzna. Mimo że to zaledwie kilka ciosów, to wyglądał strasznie. Ale mało która osoba po bójce prezentowała się atrakcyjnie. Za wyjątkiem jednej jej znajomości. Wezwała medyka. W tym czasie Harriett popisała się swoimi zdolnościami leczniczymi, których jej w tym momencie pozazdrościła. Sama była bezradna, nie pamiętała nawet pojedynczej inkantacji! Nie potrafiła wykrzesać z siebie tyle samo uśmiechu (mimo że bladego!) co jej piękniejsza kuzynka, jednak zmiękła nieco, patrząc na nią. Nie wiedziała co ma zrobić. Czuła się zagubiona. Bezradna. I zirytowana.
I dopiero słowa Weasleya wyrwały ją z zamysłu. Jak zareagować? Co on sobie wyobrażał? CO on do niej mówił? Czy w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, KIM ona była i jak NIEPOPRAWNE na bazie rzeczywistości było jego stwierdzenie?! DUET?! Selina Lovegood była w końcu zapatrzonym w siebie stworzeniem. Dbała o własną wygodę, posiadając bardzo wybiórcze standardy i ograniczone środki empatii. Jej kontakty z mężczyznami miały bardzo określony charakter i opierały się albo na nienawiści albo na podszytych rywalizacją i drobnymi złośliwościami przepychankach słownych. A tu, ten oto rudy człowiek, w sposób tak bezczelnie SZCZERY miał czelność być dla niej MIŁY?! Była osłupiała. Wpatrywała się w niego chwilę w delikatnym wyrazie zaskoczenia, zanim twarz jej stężała. Nie była niczyją koleżanką. A zwłaszcza nie jakiegoś gościa, który... Który co? Który nie został porażony przez Jej Zołzowatość w świetle naprawdę wyjątkowych okoliczności i... poczuł jakiś przebłysk sympatii w jej stronę? Przerażało ją to. Nie istniało nic bardziej niezręcznego od tak czystych, niezmąconych ludzi. Pod względem wyrażania się, niekoniecznie duszy.
-Dosyć nieudolny.-w końcu skomentowała kwaśno, nie mogąc nic nie powiedzieć i nie powrócić do swojego sceptycznego podejścia. Bo mimo że wyciągnęli Zaima z wody, to ciągle nie udało im się rozdzielić tych furiatów.
Przez chwilę patrzyła za nim i jego towarzyszką, gdy odchodzili, by w końcu móc ulokować spojrzenie na Harriett.
-To chyba najgorsze wianki jak do tej pory.-powiedziała prosto, w tym samym tonie co wcześniej, nie chcąc inwigilować myśli krewnej, która pewnie była już tym zmęczona.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdyby zapytać Juliusa o to, co on właściwie wyprawia i dlaczego zgodził się pójść na te całe wianki, odpowiedziałby, że nie ma pojęcia. Co podkusiło go do tego, aby wziąć akurat ten należący do Rosalie? Również ciężko jednoznacznie stwierdzić. Elizabeth nie było, nie uczestniczyła w procesie tworzenia i posyłania w wodę wianków, dlatego nie miał nawet szans, aby móc spędzić z nią legalnie chociaż jeden dzień. Pannę Yaxley poznał na wróżbach, zrobiła na nim duże wrażenie, nawet, jeżeli uważał jej gadatliwość za męczącą. W duchu cieszył się jednak, że to on nie musiał mówić, bo, jak wiadomo, ostatnio mu to nie wychodzi. Albo inaczej - nie ma na to najmniejszej ochoty. Woli słuchać i analizować, zamiast ględzić o mało istotnych sprawach. Zresztą, uważał to zapewne za domenę kobiet, mężczyźni powinni być praktyczni i poważni, a nie paplać jęzorem na prawo i lewo. Jeszcze by coś przypadkowo chlapnęli i co wtedy?
Poza tym, zajęty był tym, że jego nos krwawi, co dodatkowo bolało. Nie był typem, który się skarżył i narzekał, ale mimo to chciał jakoś temu ulżyć. Tymczasem jego towarzyszka miała wrażenie, że w obecnej sytuacji będą rozmawiać o pogodzie i festiwalu, co było delikatnie nie na miejscu. Mógłby dać jej cokolwiek, ale niech się nieco zreperuje!
Chociaż tej właśnie reperacji bardzo się bał, kiedy uzmysłowił sobie, że Rosalie wcale nie jest magomedykiem. Oczywiście, że rozumiał chęć niesienia pomocy, a także to, że wykwalifikowana kadra zajęła się poważniejszymi przypadkami, ale i tak odczuwał lekki niepokój. Co jeżeli rzuci czar tak nieudolnie, że nikt już nie będzie w stanie mu pomóc z odwróceniem skutków zaklęcia? Nic dziwnego zatem, że spojrzał na kobietę ze zdziwieniem i przerażeniem jednocześnie, próbując odgiąć się do tyłu.
- Naprawdę nie trzeba... - rzucił, wymieniając chusteczkę na nową. Niestety, kobieta była uparta i po chwili mierzyła w niego różdżką. Nott aż zamknął oczy, ale w kilka sekund później odczuł ulgę. Próbował spojrzeć na swój nos, ale z oczywistych względów było to niemożliwe. - Dziękuję. Muszę się opłukać - powiedział w końcu, kiedy wreszcie wyszedł z początkowego szoku. Podniósł się z piasku, by chwiejnym krokiem skierować się do morza. Nabrał nieco chłodnej wody w ręce, by ostatecznie przemyć nos i całą twarz. Nie chciał przecież chodzić zakrwawiony. Czystą stroną chustki przetarł mokre miejsca w celu ich wysuszenia, a dopiero wtedy powrócił do panny Yaxley. Zdawałoby się, że był w lepszym humorze.
- W zamian za to chciałbym zabrać panienkę w inne miejsce. Tutaj jest zbyt niespokojnie - powiedział, dając jej swoje ramię.
Poza tym, zajęty był tym, że jego nos krwawi, co dodatkowo bolało. Nie był typem, który się skarżył i narzekał, ale mimo to chciał jakoś temu ulżyć. Tymczasem jego towarzyszka miała wrażenie, że w obecnej sytuacji będą rozmawiać o pogodzie i festiwalu, co było delikatnie nie na miejscu. Mógłby dać jej cokolwiek, ale niech się nieco zreperuje!
Chociaż tej właśnie reperacji bardzo się bał, kiedy uzmysłowił sobie, że Rosalie wcale nie jest magomedykiem. Oczywiście, że rozumiał chęć niesienia pomocy, a także to, że wykwalifikowana kadra zajęła się poważniejszymi przypadkami, ale i tak odczuwał lekki niepokój. Co jeżeli rzuci czar tak nieudolnie, że nikt już nie będzie w stanie mu pomóc z odwróceniem skutków zaklęcia? Nic dziwnego zatem, że spojrzał na kobietę ze zdziwieniem i przerażeniem jednocześnie, próbując odgiąć się do tyłu.
- Naprawdę nie trzeba... - rzucił, wymieniając chusteczkę na nową. Niestety, kobieta była uparta i po chwili mierzyła w niego różdżką. Nott aż zamknął oczy, ale w kilka sekund później odczuł ulgę. Próbował spojrzeć na swój nos, ale z oczywistych względów było to niemożliwe. - Dziękuję. Muszę się opłukać - powiedział w końcu, kiedy wreszcie wyszedł z początkowego szoku. Podniósł się z piasku, by chwiejnym krokiem skierować się do morza. Nabrał nieco chłodnej wody w ręce, by ostatecznie przemyć nos i całą twarz. Nie chciał przecież chodzić zakrwawiony. Czystą stroną chustki przetarł mokre miejsca w celu ich wysuszenia, a dopiero wtedy powrócił do panny Yaxley. Zdawałoby się, że był w lepszym humorze.
- W zamian za to chciałbym zabrać panienkę w inne miejsce. Tutaj jest zbyt niespokojnie - powiedział, dając jej swoje ramię.
The devil's in his hole
Julius Nott
Zawód : łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Into the sun the south the north, at last the birds have flown
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset