Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Nie dajcie się zwieść, wybrzeże tylko z pozoru wygląda na spokojne. W ciągu chwili mogą powstać fale, szczególnie odczuwalne bliżej brzegu. Piasek miesza się z kamieniami, szczególnie w wodzie, gdzie głazy stają się coraz to większe, pokryte morskimi glonami, co czyni ich niebezpiecznie śliskimi. Nietrudno tutaj o niespodziewane wgłębienia, dlatego lepiej sprawdzać podłoże przy każdym kroku, oczywiście jeśli nie chce się zaliczyć kąpieli w morskiej pianie.
The member 'Anthony Crouch' has done the following action : rzut kością
'Wianki' :
'Wianki' :
Cedrina z rosnącym napięciem obserwowała kątem oka eskalację konfliktu, nie wiedziała, co pchnęło Tristana do tak lekkomyślnego zachowania, lecz była przekonana, że skoro postanowił to zrobić, miał do tego ważny powód. Pech chciał, że znajdowali się na wybrzeżu Weymouth, podczas Festiwalu Lata, a oczy wszystkich skierowane były właśnie na nich, na jej syna rzucającego się na Avery'ego. Miała nadzieję, że droga Laidan nie będzie jej miała za złe tego skromnego incydentu, zdawało jej się, że i tak nie przepadała za młodym Perseusem - może uda się tutaj jeszcze odwrócić kota ogonem?
Namyślała się nad podjętymi krokami - ostrożnie i uważanie - podobne ruchy wymagały przede wszystkim rozwagi, co nagle, to po diable. Należało zamieść te brudy pod dywan, zanim więcej osób zwróci na nie uwagi, zatuszować sprawę i udać, że nic podobnego nie miało miejsca. Nie było to jednak takie łatwe, do bójki wtrącił się Caesar... a ledwie chwilę później atmosferę podjątrzyła Druella. Cedrina czuła, że grunt osuwa jej się spod stóp.
- Schowaj różdżkę - szepnęła ostrożnie, lecz kategorycznie do córki; przy odrobinie szczęścia nikt się nie zorientuje, że podmuch wiatru wzniecony został zaklęciem. - I zajmij się bratem - dodała równie stanowczo, to nie był czas na ciążowe humorki - każda kobieta musiała przejść ciążę i każda musiała sobie z tym poradzić - ale obowiązek - obowiązek rodowy, obowiązek wobec rodziny - zawsze powinien stać na pierwszym miejscu. Spojrzała na Druellę krótko, była dziś z niej dumna - nie dość, że pojawiła się na uroczystości, która zapewne od dziecka nie sprawiała jej przyjemności, to jeszcze dołożyła starań i uplotła jeden z najpiękniejszych wianków. Kolejne dzieci zmieniały tę dziewczynę, stawała się dojrzalsza, bardziej odpowiedzialna i bardziej świadoma roli, jaką w tym życiu miała do odegrania. O wiele rozsądniej byloby zatuszować tę syutację niż zapewnić Tristanowi pierwszą stronę na okładce Czarownicy. Byli rodziną, musieli trzymać się razem - jej córka nigdy tego nie rozumiała.
Unosząc rąb ciężkiej, zbyt ciężkiej na plażę, sukni, pośpiesznym ruchem udała się do zbiorowiska. Nachyliła się nad Evandrą, którą zapewne również objęło zaklęcie jej córki i pozbawiło ją równowagi - otaczając ją czułym, matczynym właściwie ramieniem i pragnąc pomóc jej wstać. Pomóc, nim spróbuje to zrobić Caesar lub, co gorsza, Perseus. Ta dziewczyna była już Rosierem - niezależne od tego, czy im się to podobało, czy nie. Czy Cedrinie się to podobało, czy nie.
- Wszystko w porządku, dziecko? - Nie puszczała dziewczyny, nim nie stanęła na stanęła pewnie na nogach, chciała obrócić ją plecami do mężczyzn i odciągnąć od awanturników. - Lepiej jest nie wdawać się w chłopięce zabawy, odejdźmy na bok, odpoczniesz.
Namyślała się nad podjętymi krokami - ostrożnie i uważanie - podobne ruchy wymagały przede wszystkim rozwagi, co nagle, to po diable. Należało zamieść te brudy pod dywan, zanim więcej osób zwróci na nie uwagi, zatuszować sprawę i udać, że nic podobnego nie miało miejsca. Nie było to jednak takie łatwe, do bójki wtrącił się Caesar... a ledwie chwilę później atmosferę podjątrzyła Druella. Cedrina czuła, że grunt osuwa jej się spod stóp.
- Schowaj różdżkę - szepnęła ostrożnie, lecz kategorycznie do córki; przy odrobinie szczęścia nikt się nie zorientuje, że podmuch wiatru wzniecony został zaklęciem. - I zajmij się bratem - dodała równie stanowczo, to nie był czas na ciążowe humorki - każda kobieta musiała przejść ciążę i każda musiała sobie z tym poradzić - ale obowiązek - obowiązek rodowy, obowiązek wobec rodziny - zawsze powinien stać na pierwszym miejscu. Spojrzała na Druellę krótko, była dziś z niej dumna - nie dość, że pojawiła się na uroczystości, która zapewne od dziecka nie sprawiała jej przyjemności, to jeszcze dołożyła starań i uplotła jeden z najpiękniejszych wianków. Kolejne dzieci zmieniały tę dziewczynę, stawała się dojrzalsza, bardziej odpowiedzialna i bardziej świadoma roli, jaką w tym życiu miała do odegrania. O wiele rozsądniej byloby zatuszować tę syutację niż zapewnić Tristanowi pierwszą stronę na okładce Czarownicy. Byli rodziną, musieli trzymać się razem - jej córka nigdy tego nie rozumiała.
Unosząc rąb ciężkiej, zbyt ciężkiej na plażę, sukni, pośpiesznym ruchem udała się do zbiorowiska. Nachyliła się nad Evandrą, którą zapewne również objęło zaklęcie jej córki i pozbawiło ją równowagi - otaczając ją czułym, matczynym właściwie ramieniem i pragnąc pomóc jej wstać. Pomóc, nim spróbuje to zrobić Caesar lub, co gorsza, Perseus. Ta dziewczyna była już Rosierem - niezależne od tego, czy im się to podobało, czy nie. Czy Cedrinie się to podobało, czy nie.
- Wszystko w porządku, dziecko? - Nie puszczała dziewczyny, nim nie stanęła na stanęła pewnie na nogach, chciała obrócić ją plecami do mężczyzn i odciągnąć od awanturników. - Lepiej jest nie wdawać się w chłopięce zabawy, odejdźmy na bok, odpoczniesz.
Gość
Gość
Stałam tak na brzegu i patrzyłam, jak mój wianek odpływa. Przyglądałam się dziewczętom, do których podchodzili mężczyźni wręczający im ich wianki. W pewnym stopniu trochę im zazdrościłam, ponieważ również chciałam, aby mój wianek wrócił do mnie. Kilku panów się znalazło, co starało się go złapać, kończyło się to dla nich fiaskiem. Część albo lądowała w wodzie albo w ogóle nie byli w stanie go nawet dotknąć. Już traciłam nadzieję, kiedy na horyzoncie pojawił się pan Nott. Ten sam, z którym rozmawiałam podczas wróżb. Jego walka była niezwykle zacięta, skończyła się wywróceniem w wodzie. Niezwykle się przestraszyłam widząc go z twarzą pod wodą. Szybko ruszyłam w jego kierunku i kiedy tylko udało mu się wyjść z wody, zasłoniłam usta dłonią.
– Panie Nott, pan krwawi – powiedziałam z ogromnym przejęciem.
Chwyciłam go delikatnie za dłoń, ciągnąć głębiej w stronę brzegu. Kiedy usiadł na piasku, klęknęłam przed nim wyciągając jedwabną chusteczkę i przykładając mu do czerwonego, zakrwawionego nosa.
– Oh, panie Nott. Chyba złamał pan nos. Czy potrzebuje pan wizyty u magomedyka?– zapytałam.
Było mi go żal, że tak bardzo się poświęcił. Widząc jednak mój wianek w jego dłoniach, aż ciepło robiło mi się na sercu. W tym momencie odchodziły wszystkie spory rodzinne i może nie najlepsze relacje, liczyło się tylko to, że tego wieczoru na pewno jesteśmy sobie pisani.
– Przepraszam, że nie mogę pomóc panu z tym nosem, nie znam się tak dobrze na magii leczniczej – zaczęłam. – Ale jestem niezwykle szczęśliwa, że udało się panu złapać mój wianek. Już myślałam, że nikomu się nie uda, aż pojawił się pan.
Posłałam mu bardzo szczery uśmiech. Naprawdę cieszyłam się, że był to pan Nott, a nie jakiś mężczyzna co najmniej wątpliwego pochodzenia. Ciekawa byłam, czy polował na mój wianek specjalnie, czy to był tylko i wyłącznie przypadek.
– Panie Nott, pan krwawi – powiedziałam z ogromnym przejęciem.
Chwyciłam go delikatnie za dłoń, ciągnąć głębiej w stronę brzegu. Kiedy usiadł na piasku, klęknęłam przed nim wyciągając jedwabną chusteczkę i przykładając mu do czerwonego, zakrwawionego nosa.
– Oh, panie Nott. Chyba złamał pan nos. Czy potrzebuje pan wizyty u magomedyka?– zapytałam.
Było mi go żal, że tak bardzo się poświęcił. Widząc jednak mój wianek w jego dłoniach, aż ciepło robiło mi się na sercu. W tym momencie odchodziły wszystkie spory rodzinne i może nie najlepsze relacje, liczyło się tylko to, że tego wieczoru na pewno jesteśmy sobie pisani.
– Przepraszam, że nie mogę pomóc panu z tym nosem, nie znam się tak dobrze na magii leczniczej – zaczęłam. – Ale jestem niezwykle szczęśliwa, że udało się panu złapać mój wianek. Już myślałam, że nikomu się nie uda, aż pojawił się pan.
Posłałam mu bardzo szczery uśmiech. Naprawdę cieszyłam się, że był to pan Nott, a nie jakiś mężczyzna co najmniej wątpliwego pochodzenia. Ciekawa byłam, czy polował na mój wianek specjalnie, czy to był tylko i wyłącznie przypadek.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Sceneria, wydawała się Samuelowi raczej senna. nawet jeśli gdzieś w tel słyszał śmiechy...dotarły do tego nerwowe głosy i..bójki. Wyrwany ze wspomnieniowego czaru, wciąż utrzymywał spojrzenie na oczach Mathildy.
- W to, na pewno nie - będąc młodszym, wątpił w wiele rzeczy, choćby i swoją przyszłość. Do spotykanych ludzi podchodził bezpośrednio, do kobiet..jeszcze bardziej. Nawet gdy kryły się za przymkniętymi oczami i rumieńcami.
- Nawet nie wiesz, ile prawdy jest w twoich słowach - odpowiedział powoli, każde słowo podkreślając tonacją. Choć urzeczony eteryczną aurą, jaka roztaczała wieszczka, choć jej usta przykuwała jego uwagę, gdzieś na granicy myśli, błąkało mu się imię i obietnice, które kiedyś składał. dziś pozostawione samotne, puste i..umarłe. jednak był to tylko cień, który próbował wdrapać się w ciemne tęczówki Samuela, niefortunnie. Jego oczy zapełnione były wciąż Mathildowym spojrzeniem.
Ostatnie jej słowa słyszy z bliska, kiedy uniosła się na palcach, gdy jej lica odwracają się, w centrum znalazły się wargi. Wszystko gaśnie gwałtownie, znika czar. Czy wieszczka była tego świadoma?
Delikatny głos, który rozbrzmiewa obok niego, zmusiły go do odwrócenia twarzy. I nie żałował. Ognista czerwień włosów, liczne piegi i słodki uśmiech, od razu przywołują mu imię.
- Witaj Lyro - odpowiedział, kiedy i jego usta zadrgały. Choć tak niedawne wspomnienia, w których panna Weasley uczestniczyła, burza jego spokój, wyczuwa w młodziutkiej dziewczynie ciepło, które nie zgasło po przeżyciach, jakich doznała. I Samuel wciąż czuł się ich winny.
Aura Mathildy jednak nie zniknęła, nawet, jeśli milcząco ich obserwowała, malując na swych paliczkach dziwne, tęskne obrazy.
- Nie zapytam, co tutaj robisz - przymknął jedno oko, starając się by dziewczę nie spłoszyło się jego słowami - to jest Mathilda Wroński - wyartkułował starannie nazwisko wieszczki. Odwrócił głowę, wskazując ruchem brody czarnowłosą istotę - miała nieszczęście, że pochwyciłem jej wianek - usta zadrgały - a to Lyra Weasley - powtórzył gest, tym razem zerkając na rudowłosą. Wyczuł napięcie, które zrodziło się między jego towarzyszkami, jednak nie komentował. Szczególnie, że na horyzoncie pojawił się całkowicie mokry nieznajomy, który dzierżył jeden z wianków i wyraźnie celując w ich stronę. Samuel wygiął wesoło myśli, na wspomnienie jego przygód z wodą, podczas pierwszego dnia festiwalu.
- To chyba do ciebie? - uniósł brwi zerkając na Lyrę i zakładając dłonie przed sobą. Nowy gość wydawał się nieco oderwany od rzeczywistości, błądził wzrokiem gdzieś w oddali, ale gdy tylko zatrzymał się, oddając ociekający woda wianek, spojrzenie miał bardziej przytomne. Raz jeszcze przedstawił właścicielkę kolczyka, który wciąż wisiał wpięty w jego koszulę.
- Miło poznać - wyciągnął rękę, zaciskając ją na dłoni nieznajomego, mocno i pewnie - Samuel Skamander - może przynajmniej grono, w jakim się znalazł, w odróżnieniu od niektórych, nie będzie się palić do bójki?
- W to, na pewno nie - będąc młodszym, wątpił w wiele rzeczy, choćby i swoją przyszłość. Do spotykanych ludzi podchodził bezpośrednio, do kobiet..jeszcze bardziej. Nawet gdy kryły się za przymkniętymi oczami i rumieńcami.
- Nawet nie wiesz, ile prawdy jest w twoich słowach - odpowiedział powoli, każde słowo podkreślając tonacją. Choć urzeczony eteryczną aurą, jaka roztaczała wieszczka, choć jej usta przykuwała jego uwagę, gdzieś na granicy myśli, błąkało mu się imię i obietnice, które kiedyś składał. dziś pozostawione samotne, puste i..umarłe. jednak był to tylko cień, który próbował wdrapać się w ciemne tęczówki Samuela, niefortunnie. Jego oczy zapełnione były wciąż Mathildowym spojrzeniem.
Ostatnie jej słowa słyszy z bliska, kiedy uniosła się na palcach, gdy jej lica odwracają się, w centrum znalazły się wargi. Wszystko gaśnie gwałtownie, znika czar. Czy wieszczka była tego świadoma?
Delikatny głos, który rozbrzmiewa obok niego, zmusiły go do odwrócenia twarzy. I nie żałował. Ognista czerwień włosów, liczne piegi i słodki uśmiech, od razu przywołują mu imię.
- Witaj Lyro - odpowiedział, kiedy i jego usta zadrgały. Choć tak niedawne wspomnienia, w których panna Weasley uczestniczyła, burza jego spokój, wyczuwa w młodziutkiej dziewczynie ciepło, które nie zgasło po przeżyciach, jakich doznała. I Samuel wciąż czuł się ich winny.
Aura Mathildy jednak nie zniknęła, nawet, jeśli milcząco ich obserwowała, malując na swych paliczkach dziwne, tęskne obrazy.
- Nie zapytam, co tutaj robisz - przymknął jedno oko, starając się by dziewczę nie spłoszyło się jego słowami - to jest Mathilda Wroński - wyartkułował starannie nazwisko wieszczki. Odwrócił głowę, wskazując ruchem brody czarnowłosą istotę - miała nieszczęście, że pochwyciłem jej wianek - usta zadrgały - a to Lyra Weasley - powtórzył gest, tym razem zerkając na rudowłosą. Wyczuł napięcie, które zrodziło się między jego towarzyszkami, jednak nie komentował. Szczególnie, że na horyzoncie pojawił się całkowicie mokry nieznajomy, który dzierżył jeden z wianków i wyraźnie celując w ich stronę. Samuel wygiął wesoło myśli, na wspomnienie jego przygód z wodą, podczas pierwszego dnia festiwalu.
- To chyba do ciebie? - uniósł brwi zerkając na Lyrę i zakładając dłonie przed sobą. Nowy gość wydawał się nieco oderwany od rzeczywistości, błądził wzrokiem gdzieś w oddali, ale gdy tylko zatrzymał się, oddając ociekający woda wianek, spojrzenie miał bardziej przytomne. Raz jeszcze przedstawił właścicielkę kolczyka, który wciąż wisiał wpięty w jego koszulę.
- Miło poznać - wyciągnął rękę, zaciskając ją na dłoni nieznajomego, mocno i pewnie - Samuel Skamander - może przynajmniej grono, w jakim się znalazł, w odróżnieniu od niektórych, nie będzie się palić do bójki?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
To było straszne. Wokół wszyscy się bili, rzucali zaklęciami. A ja czułem, jak złość wrze w moich żyłach. Co za brak wychowania, klasy, czegokolwiek. Ten człowiek uważał się za lepszego tylko dlatego, że pochodził z Wielkiej Brytanii? Dobre sobie. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jestem przecież aurorem, a w tym momencie w mojej głowie przewijało się milion myśli. Sposobów, jak mógłbym zabić tego nic niewartego karalucha. Zdecydowanie przeceniając swoje możliwości. Był ode mnie dużo wyższy i dużo silniejszy. A zatem najpewniej i cięższy. Nie miałem z nim szans i generalnie nie wdawałbym się w nic tak szczeniackiego jak walka, gdyby tu chodziło jedynie o mnie. Niestety, ale oprócz mojego nadszarpniętego honoru pojawił się ten od Harriett, którego powinienem za wszelką cenę bronić, nawet, jeżeli oznaczałoby to sromotną klęskę.
- Naprawdę sądzicie, że się nabierzemy? - spytałem oddychając ciężko. Nie wytrzymałem jednak zbyt długo w tym względnym spokoju. Zaraz szybko wyminąłem Lovegood i nie zważając na to, co panie w ogóle mówiły, zaatakowałem Wrighta. Całkiem prawdopodobne, że z tych nerwów nawet nie trafiłem. Smutne? Prawdziwe!
- Naprawdę sądzicie, że się nabierzemy? - spytałem oddychając ciężko. Nie wytrzymałem jednak zbyt długo w tym względnym spokoju. Zaraz szybko wyminąłem Lovegood i nie zważając na to, co panie w ogóle mówiły, zaatakowałem Wrighta. Całkiem prawdopodobne, że z tych nerwów nawet nie trafiłem. Smutne? Prawdziwe!
Gość
Gość
The member 'Zaim Naifeh' has done the following action : rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
W ogóle nie zwracał uwagi na głupiutkie pytlowanie Seliny ani na Hattie. Ich próby załagodzenia tego przecież przemiłego spotkania spotkały się z jedyną słuszną reakcją: Benjamin uniósł wysoko krzaczaste brwi w standardowym wyrazie niedowierzania. Naprawdę chciały sprzedać im tak idiotyczną bajeczkę? Nawet on sam wymyśliłby lepszą wymówkę, a to bardzo wyraźnie pokazywało poziom niepełnosprytnego fortelu blondynek. Pchnięcie panny Lovegood także cudownie nie zadziałało. Ben stał tam, gdzie stał, trzymając wysoko wianek, i obdarzał Zaima więcej niż nieprzychylnym spojrzeniem. Na razie ignorując wybrankę swojego chabazia oraz jej przyzwoitkę. Ta druga stanowiła jednak spory problem, bowiem znajdowała się na linii strzału - westchnął ciężko i przesunął ją zdecydowanie w bok ramieniem. Prawie przyklaskując tokowi rozumowania Zaima. Gdyby tylko nie był brudnym arabusem, kładącym swoje okropne łapska na jego kobiecie, mógłby z pewnością zbić z nim pionę i udać się na ognistą do jakiejś wesołej spelunki. Niestety, Naifeh nosił na dłoni obrączkę należącą się komuś innemu. A tego honor Benjamina nie mógł znieść.
Nie wiedział właściwie kto zaatakował pierwszy: wykonał jedynie widowiskowy, nokturnowy prawy sierpowy, w lewej ręce ciągle ściskając wianek i mając nadzieję, że jego zwinięta pięść wyląduje na twarzy Zaima, łamiąc ten arabski nos.
Nie wiedział właściwie kto zaatakował pierwszy: wykonał jedynie widowiskowy, nokturnowy prawy sierpowy, w lewej ręce ciągle ściskając wianek i mając nadzieję, że jego zwinięta pięść wyląduje na twarzy Zaima, łamiąc ten arabski nos.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Właściwie to szkoda, że to się tak wszystko nieładnie potoczyło. Naprawdę moglibyśmy się zaprzyjaźnić, gdyby nie ta cała życiowa historia z Harriett. Trochę to brzmiało, jakby ona była temu wszystkiemu winna, ale to nie tak. W gruncie rzeczy dobrze było, tak jak było, przecież pozostaje jeszcze kwestia OGROMNEGO RASIZMU, skandal. Bo, w zasadzie co ja miałem powiedzieć? Idź pić herbatę, Brytolu? Przecież to mniej niż śmieszne, ba, żałosne nawet. Dlatego nie mówiłem nic, wpierw patrząc się na rywala groźnie, a potem próbując zaatakować go moimi super wąsami, które były dużo lepsze niż ta jego pożal się Merlinie broda, o. Moje wąsy ukończyły mnóstwo kursów, tylko teraz trochę przysypiały, heh.
Nie udało mi się w każdym razie wyprowadzić żadnego ciosu, ręka przecięła powietrze. Niestety Ben nie był równie nieuważny, ponieważ jego pięść rzeczywiście spotkała się z moją twarzą. Patrząc jednak na wynik kostek to nie był chyba zbyt mocny uraz? Nie wiem, załóżmy narazie, że adrenalina zrobiła swoje i kompletnie nie wiem, czy rzeczywiście mam już wszystko pogruchotane czy jeszcze nie. Nie zamierzałem puścić tego płazem, heh, dlatego znów zrobiłem zamach pięścią na nochal tego dryblasa, udając, że wcale nie przegrywam z kretesem.
Nie udało mi się w każdym razie wyprowadzić żadnego ciosu, ręka przecięła powietrze. Niestety Ben nie był równie nieuważny, ponieważ jego pięść rzeczywiście spotkała się z moją twarzą. Patrząc jednak na wynik kostek to nie był chyba zbyt mocny uraz? Nie wiem, załóżmy narazie, że adrenalina zrobiła swoje i kompletnie nie wiem, czy rzeczywiście mam już wszystko pogruchotane czy jeszcze nie. Nie zamierzałem puścić tego płazem, heh, dlatego znów zrobiłem zamach pięścią na nochal tego dryblasa, udając, że wcale nie przegrywam z kretesem.
Gość
Gość
The member 'Zaim Naifeh' has done the following action : rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Wiankowy armagedon ciągle trwał, ale Benjamin nie zwracał kompletnie uwagi na przepiękne okoliczności przyrody, w jakich się znaleźli. Zapewne gdyby zorientował się, że jego szlachecki kompan jest w tarapatach, i to w dodatku tarapatach wiążących się z obecnością dziwkarza Lestrange'a, to z pewnością postanowiłby wziąć udział w tamtej czystokrwistej bójce. Na szczęście (bądź nie), skupiał się teraz wyłącznie na toczeniu prywatnej wojenki. Stojąc po kolana w wodzie. Z lewą ręką zajętą miażdżeniem wianuszka swojej cnotliwej pierwszej (kobiecej) miłości. Radość ogarnęła jego serce, gdy poczuł pod pięścią miękką tkankę zaimowej twarzy. Niestety nie nabrał odpowiedniego rozmachu (czyżby godny człowiek przekrzyczał na chwilę adrenalinę i zamierzał okazać się łagodny?), bo jego uderzenie nie wyrządziło większej krzywdy. Ani jego knykciom ani buźce tylko otumanionego Zaima. Trudno, nie zamierzał się poddawać, zwłaszcza kiedy Zaim odwinął mu się bardzo nie fair. Odparował atak, tym razem nie celując jednak pięścią nie w buzię a w splot słoneczny delikwenta.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Cóż, chyba nie powinna się dziwić, że jej pierwsza próba negocjacji zakończyła się tak sromotnym fiaskiem. Te naładowane testosteronem zwierzęta nawet nie podjęły próby postawienia się w sytuacji rozchichotanych dziewcząt, phi! Ale może faktycznie Benjamin lepiej sprawdzałby się w roli panienki od Seliny, która definitywnie nabrała kilka męskich cech poprzez sportowy tryb życia i... własną predyspozycję.
Gdy Wright ją odsunął, odskoczyła, prychając wściekle, bo jak śmiał się do tego posunąć. Zmrużyła oczy, przejęta złością. Ale zdała sobie sprawę z obecności pewnej osoby, która stała tam i patrzyła na te dwie bestie z bezradnością. Zacisnęła więc usta, biorąc głęboki wdech. W tym momencie nie cierpiała dawnego kolegę z boiska niesamowicie wręcz. A do Zaima czuła niechęć. Miała ich ochotę obu pozabijać w tym momencie. Jak mogli robić coś takiego Harriett?! Mężczyźni! Oto właśnie powód, dla którego czuła do nich taką awersję!
-Immobulus!-krzyknęła, celując w tą niepokorną dwójkę. Powinno zadziałać na ich obu i miała przeogromną nadzieję, że zaklęcie ich obejmie.
O nie. Nie miała zamiaru im popuścić. Jej duma została ugodzona. A panny Lovegood się nie ignoruje. Jej się nie spławia. Jej się nie nie docenia, bo można się przeliczyć. Oczywiście przyjmując, że felerna inkantacja się uda!
Gdy Wright ją odsunął, odskoczyła, prychając wściekle, bo jak śmiał się do tego posunąć. Zmrużyła oczy, przejęta złością. Ale zdała sobie sprawę z obecności pewnej osoby, która stała tam i patrzyła na te dwie bestie z bezradnością. Zacisnęła więc usta, biorąc głęboki wdech. W tym momencie nie cierpiała dawnego kolegę z boiska niesamowicie wręcz. A do Zaima czuła niechęć. Miała ich ochotę obu pozabijać w tym momencie. Jak mogli robić coś takiego Harriett?! Mężczyźni! Oto właśnie powód, dla którego czuła do nich taką awersję!
-Immobulus!-krzyknęła, celując w tą niepokorną dwójkę. Powinno zadziałać na ich obu i miała przeogromną nadzieję, że zaklęcie ich obejmie.
O nie. Nie miała zamiaru im popuścić. Jej duma została ugodzona. A panny Lovegood się nie ignoruje. Jej się nie spławia. Jej się nie nie docenia, bo można się przeliczyć. Oczywiście przyjmując, że felerna inkantacja się uda!
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Selina Lovegood' has done the following action : rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
To wszystko było zbyt i d e a l n e, by mogło dziać się naprawdę - wciąż żył ułudą, że życie mogło być tak proste, na jakie aktualnie się kreowało; przestał zwracać uwagę na przemoczone do cna nogawki, na gorące promienie słońca, które gryzły ich nieprzyzwyczajoną do upałów skórę (nawet w żyłach Weasley'ów, wbrew pozorom, wciąż płynęła szlachecka krew wraz ze wszystkimi jej zaletami i wadami).
Od momentu, gdy doszedł do przykrego wniosku, że opieranie się i wewnętrzny bunt przeciw własnemu przeznaczeniu z pewnością nie miał ułatwić mu egzystencji (wegetacji?), życie stało się prostsze. Stosunkowo. Z każdą chwilą uczył się akceptować Dianę, traktować ją jak człowieka, a nie jak bezmyślną arystokratkę, którą - jak zauważył z niepowstrzymanym westchnieniem ulgi - na szczęście nie była. Wysłał jej ciepły uśmiech, może zbyt ciepły, by wpasować się w szlacheckie wzorce dystyngowania, nieprzeniknionych masek i zawoalowanych półsłówek, które pod warstwą satyn kryły hektolitry jadu. Nie pasował do tego świata, nieraz błogosławił w duchu fakt, że status jego rodziny, przez niektórych uważany za wątpliwy, pozwalał mu na niepojawianie się na niektórych przyjęciach. Co wkrótce miało ulec zmianie.
- Wierzę, że jesteś mi winna taniec - powiedział dość bezczelnie z dziwną pewnością siebie; przelotnie zerknął gdzieś w dal, w stronę horyzontu, a choć już po chwili chciał powrócić spojrzeniem do narzeczonej, coś dziejącego się nieopodal przykuło jego uwagę. W morzu zgromadziło się zbyt wiele osób, w tym ktoś, kogo zbyt dobrze znał, wielki, silny, z mugolskimi tatuażami i skłonnością do pakowania się w tarapaty. - Na Merlina, Ben - westchnął z pobłażaniem, po czym spojrzał przepraszająco na Dianę. - Wybacz, ale oni się pozabijają. Zaraz wrócę.
Bezceremonialnie w ich kierunku morza, czując nieodpartą potrzebę zostania bohaterem i uspokojenia wszystkich w okolicy, nawet tej jasnowłosej kobiety (czy nie była to zawodniczka Os?), która nieudolnie próbowała rzucić zaklęcie, jakie w teorii mogłoby rozdzielić zażartych wojowników. Dopiero teraz dostrzegł, że drugim osobnikiem był nie kto inny, jak Zaim. Westchnął więc raz jeszcze, zastanawiając się, która z boskich sił postanowiła ukarać go wyjątkowo dotkliwie, skazując na egzystencję w towarzystwie tak bezmyślnych znajomych.
- Aqua Eructo - mruknął, gdy znalazł się tuż przy brzegu, nakierowując na pochłoniętych bójką mężczyzn koniec różdżki i mając nadzieję, że zaraz ściana wody rozdzieli ich, ostudzając przy okazji rozszalały testosteron.
Od momentu, gdy doszedł do przykrego wniosku, że opieranie się i wewnętrzny bunt przeciw własnemu przeznaczeniu z pewnością nie miał ułatwić mu egzystencji (wegetacji?), życie stało się prostsze. Stosunkowo. Z każdą chwilą uczył się akceptować Dianę, traktować ją jak człowieka, a nie jak bezmyślną arystokratkę, którą - jak zauważył z niepowstrzymanym westchnieniem ulgi - na szczęście nie była. Wysłał jej ciepły uśmiech, może zbyt ciepły, by wpasować się w szlacheckie wzorce dystyngowania, nieprzeniknionych masek i zawoalowanych półsłówek, które pod warstwą satyn kryły hektolitry jadu. Nie pasował do tego świata, nieraz błogosławił w duchu fakt, że status jego rodziny, przez niektórych uważany za wątpliwy, pozwalał mu na niepojawianie się na niektórych przyjęciach. Co wkrótce miało ulec zmianie.
- Wierzę, że jesteś mi winna taniec - powiedział dość bezczelnie z dziwną pewnością siebie; przelotnie zerknął gdzieś w dal, w stronę horyzontu, a choć już po chwili chciał powrócić spojrzeniem do narzeczonej, coś dziejącego się nieopodal przykuło jego uwagę. W morzu zgromadziło się zbyt wiele osób, w tym ktoś, kogo zbyt dobrze znał, wielki, silny, z mugolskimi tatuażami i skłonnością do pakowania się w tarapaty. - Na Merlina, Ben - westchnął z pobłażaniem, po czym spojrzał przepraszająco na Dianę. - Wybacz, ale oni się pozabijają. Zaraz wrócę.
Bezceremonialnie w ich kierunku morza, czując nieodpartą potrzebę zostania bohaterem i uspokojenia wszystkich w okolicy, nawet tej jasnowłosej kobiety (czy nie była to zawodniczka Os?), która nieudolnie próbowała rzucić zaklęcie, jakie w teorii mogłoby rozdzielić zażartych wojowników. Dopiero teraz dostrzegł, że drugim osobnikiem był nie kto inny, jak Zaim. Westchnął więc raz jeszcze, zastanawiając się, która z boskich sił postanowiła ukarać go wyjątkowo dotkliwie, skazując na egzystencję w towarzystwie tak bezmyślnych znajomych.
- Aqua Eructo - mruknął, gdy znalazł się tuż przy brzegu, nakierowując na pochłoniętych bójką mężczyzn koniec różdżki i mając nadzieję, że zaraz ściana wody rozdzieli ich, ostudzając przy okazji rozszalały testosteron.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset