Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Nie dajcie się zwieść, wybrzeże tylko z pozoru wygląda na spokojne. W ciągu chwili mogą powstać fale, szczególnie odczuwalne bliżej brzegu. Piasek miesza się z kamieniami, szczególnie w wodzie, gdzie głazy stają się coraz to większe, pokryte morskimi glonami, co czyni ich niebezpiecznie śliskimi. Nietrudno tutaj o niespodziewane wgłębienia, dlatego lepiej sprawdzać podłoże przy każdym kroku, oczywiście jeśli nie chce się zaliczyć kąpieli w morskiej pianie.
- Niezwykle cieszą mnie te słowa. - odparł ze szczerym uśmiechem. Któż by się nie cieszył z takiej sytuacji? Nie, Alan nie bawił się teraz w tygrysa, który polował na upatrzoną przez siebie zwierzynę. Wszystko to było przecież dziełem przypadku. Ale fakt, jak to się wszystko toczyło nieco poprawiał humor medykowi, który jeszcze przed paroma chwilami pluł sobie w twarz za pomysł wejścia do wody i łapania wianka. To było... to było tak bardzo nie w jego stylu. Ostatnio spoważniał, stał się bardziej odpowiedzialny. Ale gdzieś w środku nadal był rozrabiaką z Hogwartu, który lubił szaleństwa. To było jego małe szaleństwo. Nie spodziewał się jednak jeszcze, że może ono przynieść większe kłopoty niżeli jakaś muszelka wbita w stopę.
- Tak, dokładnie. Zabawa. I chyba tylko to mnie podkusiło, by wziąć w niej udział. - wyznał, śmiejąc się. Jednak gdy tylko przestał, zauważył jak spojrzenie Megary wędruje w jakimś kierunku, a ona zamiera. A może mu się tylko zdawało? Trwało to bowiem moment, a sam medyk nie zdążył ustalić czemu, albo raczej komu, przyglądała się blondynka. Uznał to więc za pomyłkę, za przewidzenie. Nie zastanawiał się nad tym. Wolał kontynuować rozmowę i to właśnie robił, nieumyślnie wprawiając panne Malfoy w zakłopotanie. Choć zrobił to niechcący, musiał przyznać, że był to uroczy widok. Kobiety potrafiły poruszyć pewne struny we wnętrzu mężczyzny całkiem nieświadomie. Coś niesamowitego.
- Będę o niego dbał. Choć niestety sądzę, że takie kwiatki nie żyją zbyt długo. - odezwał się, kiedy próbowała włożyć kwiatek do górnej kieszeni jego marynarki. Uśmiechnął się, ale jego mina szybko uległa zmianie, gdy usłyszał głos tuż obok nich. Posłał Deimosowi zdziwione spojrzenie, początkowo nie bardzo wiedząc o co chodzi. Szybko trybiki w jego umyśle zaczęły działać i Alan zorientował się do kogo skierowane były słowa mężczyzny. ,,Witaj najdroższa"? Czy przed chwilą nie pytał się czy wianek ten nie miał zostać złapany przez kogoś innego? Posłał pełne niezrozumienia spojrzenie w stronę Megary, zaraz na powrót przenosząc je na Deimosa. Nie był jeszcze świadom tego, w jakie bagno udało mu się niechcący wdepnąć.
- Narzeczonej? - mruknął cicho, nie oczekując odpowiedzi. Szybko jednak się "ogarnął". - Proszę wybaczyć mi fakt złapania wianka Pańskiej ukochanej. Nie wiedziałem do kogo należy, a tym bardziej nie miałem pojęcia o tym, że ktoś już usiłuje go złapać. - Spojrzał na mokre spodnie mężczyzny, które podpowiedziały mu, że Deimos też wchodził do wody. Jakże mylne wrażenie! Nie mógł się przecież domyślić tego, co działo się między nimi oraz faktu, że mężczyzna ten miał chrapkę na zupełnie inny wianek.
- Alan Bennett. - przedstawił się, kiwając lekko głową. Carrow... No pięknie. Ciekaw był kim jest ten mężczyzna dla Adriena i jakie mają ze sobą stosunki. O ile bowiem magomedyk i jego córka byli ludźmi niesamowicie pozytywnymi i lubianymi przez Alana, o tyle nie miał on pojęcia jak to jest z resztą rodziny. Deimos natomiast wydawał mu się niezwykle chłodnym i zdystansowanym człowiekiem. W dodatku za starym dla tej pięknej, młodej dziewczyny! Ale nie jemu było wtrącać się w to wszystko.
- Oczywiście. Jeżeli Pan pozwoli - chciałbym prosić o tylko jeden taniec jako nagrodę za złapanie wianka. Potem bezpiecznie odstawię Pańską narzeczoną do Pana. - odpowiedział, również siląc się na uprzejmość, która jednak wychodziła mu dużo lepiej niż Deimosowi. Alan był bowiem uprzejmy z natury, tylko nie za bardzo lubił przedstawicieli szlachetnych rodów. Zwłaszcza jeżeli byli oni podobni do stojącego przed nim Carrowa.
- Tak, dokładnie. Zabawa. I chyba tylko to mnie podkusiło, by wziąć w niej udział. - wyznał, śmiejąc się. Jednak gdy tylko przestał, zauważył jak spojrzenie Megary wędruje w jakimś kierunku, a ona zamiera. A może mu się tylko zdawało? Trwało to bowiem moment, a sam medyk nie zdążył ustalić czemu, albo raczej komu, przyglądała się blondynka. Uznał to więc za pomyłkę, za przewidzenie. Nie zastanawiał się nad tym. Wolał kontynuować rozmowę i to właśnie robił, nieumyślnie wprawiając panne Malfoy w zakłopotanie. Choć zrobił to niechcący, musiał przyznać, że był to uroczy widok. Kobiety potrafiły poruszyć pewne struny we wnętrzu mężczyzny całkiem nieświadomie. Coś niesamowitego.
- Będę o niego dbał. Choć niestety sądzę, że takie kwiatki nie żyją zbyt długo. - odezwał się, kiedy próbowała włożyć kwiatek do górnej kieszeni jego marynarki. Uśmiechnął się, ale jego mina szybko uległa zmianie, gdy usłyszał głos tuż obok nich. Posłał Deimosowi zdziwione spojrzenie, początkowo nie bardzo wiedząc o co chodzi. Szybko trybiki w jego umyśle zaczęły działać i Alan zorientował się do kogo skierowane były słowa mężczyzny. ,,Witaj najdroższa"? Czy przed chwilą nie pytał się czy wianek ten nie miał zostać złapany przez kogoś innego? Posłał pełne niezrozumienia spojrzenie w stronę Megary, zaraz na powrót przenosząc je na Deimosa. Nie był jeszcze świadom tego, w jakie bagno udało mu się niechcący wdepnąć.
- Narzeczonej? - mruknął cicho, nie oczekując odpowiedzi. Szybko jednak się "ogarnął". - Proszę wybaczyć mi fakt złapania wianka Pańskiej ukochanej. Nie wiedziałem do kogo należy, a tym bardziej nie miałem pojęcia o tym, że ktoś już usiłuje go złapać. - Spojrzał na mokre spodnie mężczyzny, które podpowiedziały mu, że Deimos też wchodził do wody. Jakże mylne wrażenie! Nie mógł się przecież domyślić tego, co działo się między nimi oraz faktu, że mężczyzna ten miał chrapkę na zupełnie inny wianek.
- Alan Bennett. - przedstawił się, kiwając lekko głową. Carrow... No pięknie. Ciekaw był kim jest ten mężczyzna dla Adriena i jakie mają ze sobą stosunki. O ile bowiem magomedyk i jego córka byli ludźmi niesamowicie pozytywnymi i lubianymi przez Alana, o tyle nie miał on pojęcia jak to jest z resztą rodziny. Deimos natomiast wydawał mu się niezwykle chłodnym i zdystansowanym człowiekiem. W dodatku za starym dla tej pięknej, młodej dziewczyny! Ale nie jemu było wtrącać się w to wszystko.
- Oczywiście. Jeżeli Pan pozwoli - chciałbym prosić o tylko jeden taniec jako nagrodę za złapanie wianka. Potem bezpiecznie odstawię Pańską narzeczoną do Pana. - odpowiedział, również siląc się na uprzejmość, która jednak wychodziła mu dużo lepiej niż Deimosowi. Alan był bowiem uprzejmy z natury, tylko nie za bardzo lubił przedstawicieli szlachetnych rodów. Zwłaszcza jeżeli byli oni podobni do stojącego przed nim Carrowa.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chciała się uśmiechnąć, ale już nie zdążyła. Słysząc głos Deimosa miała wrażenie, że coś obślizgłego przesuwa się po jej plecach. Zamknęła na chwilę oczy czując jak przesuwa się na skraj szaleństwa. Gdy znów otworzyła oczy nie patrzyła na Alana ani na Deimosa. Patrzyła na omam, który podsunęła jej podświadomość. Patrzyła na siebie i na ten dziwny zimny wyraz twarzy. Czy tak właśnie wyglądam przy Deimosie? Spytała samą siebie, ale nie uzyskała odpowiedzi. Omam przeniósł wzrok na Deimosa to na Megarę poczym głośno warknął. Uciekaj! Panika. To ona pojawiła się chwilę później. To coś ściskało jej gardło niepozwalając mówić. To coś trzymało jej nogi niepozwalając się ruszyć. Nie mogła nawet podnieść wzroku wciąż wpatrując się w teraz już puste miejsce. Wyglądała na…wyłączoną. W końcu odzyskała świadomość zdając sobie sprawę, że ta dwójka ze sobą rozmawia. To nie była dla niej łatwa sytuacja. Wyraźnie próbowała się odgrodzić od Deimosa nawet na niego nie patrząc. Z drugiej strony wiedziała, że Allanowi należą się wyjaśnienia. Nie okłamywała go, nie chciałaby tak pomyślał. W końcu udało jej się przenieść wzrok na nowo poznanego mężczyznę. Zmusiła się do złączenia ust w nieme- - Tak bardzo cię przepraszam . Im dłużej ich słuchała tym bardziej jej żołądek przewracał się na wszystkie strony. Najdroższa, narzeczona, ukochana niby zwykłe słowa ale sprawiały, że podświadomość Megary dostawała szału. Tym razem omam powrócił uśmiechając się w jawnie ironiczny sposób. Trzeba było tak jak najszybciej zakończyć. Tylko na brodę Merlina jak?!
- Pan Carrow nie ma się, czym martwić. Los z pewnością podsunął mój wianek w odpowiednie ręce, kiedy on…był zajęty. Może mieć, więc pretensje tylko do siebie. –zażartowała próbując na siłę zachować pozory, że przecież nic się nie dzieje. Nareszcie jej ciało wróciło do życia. Choć chwilę temu wyglądała jakby miała zaraz zemdleć teraz nawet się uśmiechała a w jej oczach pojawiła się iks kiera buntu. Nie dała się nabrać na to dziwną, pozę jaką przybrał Deimos. Wątpiła, że ktokolwiek o zdrowych zmysłach jest wstanie się na to nabrać. – Możemy się już stąd ulotnić? Robi się troszkę zimno? - zauważyła wciąż nawet nie patrząc na Deimosa. Miała ogromną nadzieję, że Alan pomorze jej w jak najszybszym opuszczeniu Carrowa.
- Pan Carrow nie ma się, czym martwić. Los z pewnością podsunął mój wianek w odpowiednie ręce, kiedy on…był zajęty. Może mieć, więc pretensje tylko do siebie. –zażartowała próbując na siłę zachować pozory, że przecież nic się nie dzieje. Nareszcie jej ciało wróciło do życia. Choć chwilę temu wyglądała jakby miała zaraz zemdleć teraz nawet się uśmiechała a w jej oczach pojawiła się iks kiera buntu. Nie dała się nabrać na to dziwną, pozę jaką przybrał Deimos. Wątpiła, że ktokolwiek o zdrowych zmysłach jest wstanie się na to nabrać. – Możemy się już stąd ulotnić? Robi się troszkę zimno? - zauważyła wciąż nawet nie patrząc na Deimosa. Miała ogromną nadzieję, że Alan pomorze jej w jak najszybszym opuszczeniu Carrowa.
//przepraszam że tak późno
Oczywiście Neli porwał się po wianek nie do końca wiadomego dla niego pochodzenia. Nie przygotował się jednak na to, że wianek będzie tak bardzo nieuchwytnym. Musiał sięgąć po łódź i na niej połynąć dalej. Fala zgarnęła wianek i wcale nie zamierzała oddawać. Musiał sobie radzić z jednym wiosłem, no ale przecież był Traversem, żeglugę miał ponoć we krwi więc świetnie sobie dawał radę. Oczywiście do czasu. Wianek dryfował, ale niestety zaplątał się w sieć rybacką. Nie był w stanie sięgnąć go z łodzi więc musiał się bardziej wychylić za burtę razem z wiosłem. Skutkowało to tylko jednym, wpadł do wody, zatapiając się w niej całkowicie. Dopiero po chwili wynurzył się z niej, próbując uwolnić swoją stopę, która zaplątała się w sieci. Próbował wdrapać się na łódkę, ale z marnym skutkiem. Niestety wianek uległ całkowitemu zniszczeniu. Gdy już udało mu się znowu wdrapać na łódkę dostrzegł że w sieci którą wciągnął za sobą jest zaplątanych kilka ładnych muszelek i jakiś kamień. Otarł go z mułu rękawem i dostrzegł, że jest naprawdę pięknym. Czy to onyks? Tego nie był pewien. Już miał wracać do brzegu gdy dostrzegł, że stracił wiosło. Mruknął coś po swojemu ze złością, jednakże i tak go nikt nie usłyszał poza nim samym. Schował znaleziątka do kieszeni i wskoczył do wody by wrócić na ląd wpław. Tam usiadł na piasku szczęśliwy i zarazem pechowy, przyglądając się swojemu małemu ślicznemu kamykowi. Jeśli chodzi o muszelki, to uznał, że po prostu wręczy je w prezencie Amarze.
Oczywiście Neli porwał się po wianek nie do końca wiadomego dla niego pochodzenia. Nie przygotował się jednak na to, że wianek będzie tak bardzo nieuchwytnym. Musiał sięgąć po łódź i na niej połynąć dalej. Fala zgarnęła wianek i wcale nie zamierzała oddawać. Musiał sobie radzić z jednym wiosłem, no ale przecież był Traversem, żeglugę miał ponoć we krwi więc świetnie sobie dawał radę. Oczywiście do czasu. Wianek dryfował, ale niestety zaplątał się w sieć rybacką. Nie był w stanie sięgnąć go z łodzi więc musiał się bardziej wychylić za burtę razem z wiosłem. Skutkowało to tylko jednym, wpadł do wody, zatapiając się w niej całkowicie. Dopiero po chwili wynurzył się z niej, próbując uwolnić swoją stopę, która zaplątała się w sieci. Próbował wdrapać się na łódkę, ale z marnym skutkiem. Niestety wianek uległ całkowitemu zniszczeniu. Gdy już udało mu się znowu wdrapać na łódkę dostrzegł że w sieci którą wciągnął za sobą jest zaplątanych kilka ładnych muszelek i jakiś kamień. Otarł go z mułu rękawem i dostrzegł, że jest naprawdę pięknym. Czy to onyks? Tego nie był pewien. Już miał wracać do brzegu gdy dostrzegł, że stracił wiosło. Mruknął coś po swojemu ze złością, jednakże i tak go nikt nie usłyszał poza nim samym. Schował znaleziątka do kieszeni i wskoczył do wody by wrócić na ląd wpław. Tam usiadł na piasku szczęśliwy i zarazem pechowy, przyglądając się swojemu małemu ślicznemu kamykowi. Jeśli chodzi o muszelki, to uznał, że po prostu wręczy je w prezencie Amarze.
Gość
Gość
- Panie Benett - ukrócił jego przebłagalne jękanie - To przecież zabawa - wypowiada na głos myśl kłębiacą się w głowie Megary. Czyżby już przeszli na ten poziom, kiedy dzielą się myślami nawet ich nie wypowiadając? Ona nie wyglądała na zadowoloną, praktycznie od momentu w którym znalazł się w jej pobliżu cała spochmurniała, czy raczej stała się oziębła. Po raz kolejny uświadomił sobie, że nie ma nawet cienia szansy, żeby świergotała przy nim, tak jak robiła to przy Alanie. Nie zamierzał jednak dziś znów jej męczyć, przecież musi być równowaga. Wczoraj niemiło, dzisiaj przesadnie miło. Do bólu i śmiechu. - A wygraną za złapanie wianka jest cały wieczór. Wolałem się jedynie upewnić, że opieka nad Megarą nie przypadnie któremuś z tych niepoważnych, których tutaj tak wiele - obraca się ukazując bijących się Zaima i Bena gdzieś w oddali majaczy również Avery i Rosier. Megara najwyraźniej tak kochała swoją rodzinę, że nie chciała się w tę sytuację ostatnią mieszać. Słysząc jej wyrzut, wykrzywia usta w grymasie. - Och, uwierz, że mam - jednak nie pociągnął tematu, a dowiedziawszy się, że Megarze jest zimno spojrzał na Alana wyczekująco. Niechże ją okryje czymś. Ukłonił się nieznacznie i powiedział: - W takim razie życzę miłego wieczora - kładzie dłoń na ramieniu Megary i przez chwile się zastanawia. Gdzie są jej siniaki? Nie widzi. Czuje jednak, jak ledwo ją dotknął, a zadrżała. To mu wystarcza. Odsunął się od nich i postanowił dać im się bawić na osobności.
No może jeszcze skontroluje ich taniec. Dwa czy piętnaście razy.
No może jeszcze skontroluje ich taniec. Dwa czy piętnaście razy.
Ulżyło jej, kiedy kamień zadziałał tak, jak wcześniej - krwotok z nosa został zatamowany. I chociaż nos wciąż był nienaturalnie skrzywiony, to powstrzymanie crispinowej krwi przed zalaniem połowy było naprawdę niezłym osiągnięciem, jeśli brać pod uwagę fakt, że Eileen ani trochę nie znała się na sztuce leczniczej. Zgięła się w pół, żeby sprawdzić, czy oprócz złamanego nosa (strzelała, że był złamany, no naprawdę!) nic więcej mu nie dolega.
- Przestań błaznować, Crispin, błagam... upadłeś prosto na twarz! - powiedziała siląc się na spokój. Chaos myśli skutecznie jej to uniemożliwiał. - Wyglądasz jak worek nieszczęść! Trzeba będzie cię zabrać do Munga, nie potrafię nastawiać złamanych nosów... o ile on w ogóle jest złamany!
Nadal była na niego wściekła, oczywiście, że tak! Kto mu pozwolił w ogóle wchodzić do wody i upatrywać sobie akurat jej wianek?! Na pewno nie ona sama!
- To czerwony kamień, leczy. Właściwie chyba leczy. Nie no, leczy na pewno, bo przestałeś krwawić - burknęła ze skrzywioną miną. Miała wrażenie, że traci zmysły.
Westchnęła i wyprostowała się, wodząc wzrokiem po ludzkich twarzach. Wzdrygnęła się, kiedy gdzieś niedaleko niej ktoś dał sobie w twarz. Poleciał potem kolejny cios, kolejny, ktoś upadł do wody, ktoś inny rzucił wiązanką pięknych epitetów. Dwie kobiety szybko podskoczyły do poszkodowanego. W pierwszym odruchu, Eileen pomyślała, że powinna im pomóc, ale ani jej kamień, ani możliwości jej na to nie pozwalały. Otworzyła szeroko oczy nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Tegoroczne wianki to była jakaś katastrofa...
Jej wzrok nagle trafił na znajomą twarz. Az podskoczyła w miejscu.
- Alan! - zawołała do niego, machając ręką wysoko w górze. - Alaaaaan!
Był uzdrowicielem, więc nie musieli iść do Munga, na chwałę Merlinowi!
Gdyby nie fakt, że Eileen była w tej chwili zdeczka przerażona stanem Crispina, to na pewno zauważyłaby, że jej najlepszy przyjaciel jest zajęty rozmową i w życiu by mu nie przerwała! No ale w tej sytuacji jej mózg był bardzo ograniczony.
- Przestań błaznować, Crispin, błagam... upadłeś prosto na twarz! - powiedziała siląc się na spokój. Chaos myśli skutecznie jej to uniemożliwiał. - Wyglądasz jak worek nieszczęść! Trzeba będzie cię zabrać do Munga, nie potrafię nastawiać złamanych nosów... o ile on w ogóle jest złamany!
Nadal była na niego wściekła, oczywiście, że tak! Kto mu pozwolił w ogóle wchodzić do wody i upatrywać sobie akurat jej wianek?! Na pewno nie ona sama!
- To czerwony kamień, leczy. Właściwie chyba leczy. Nie no, leczy na pewno, bo przestałeś krwawić - burknęła ze skrzywioną miną. Miała wrażenie, że traci zmysły.
Westchnęła i wyprostowała się, wodząc wzrokiem po ludzkich twarzach. Wzdrygnęła się, kiedy gdzieś niedaleko niej ktoś dał sobie w twarz. Poleciał potem kolejny cios, kolejny, ktoś upadł do wody, ktoś inny rzucił wiązanką pięknych epitetów. Dwie kobiety szybko podskoczyły do poszkodowanego. W pierwszym odruchu, Eileen pomyślała, że powinna im pomóc, ale ani jej kamień, ani możliwości jej na to nie pozwalały. Otworzyła szeroko oczy nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Tegoroczne wianki to była jakaś katastrofa...
Jej wzrok nagle trafił na znajomą twarz. Az podskoczyła w miejscu.
- Alan! - zawołała do niego, machając ręką wysoko w górze. - Alaaaaan!
Był uzdrowicielem, więc nie musieli iść do Munga, na chwałę Merlinowi!
Gdyby nie fakt, że Eileen była w tej chwili zdeczka przerażona stanem Crispina, to na pewno zauważyłaby, że jej najlepszy przyjaciel jest zajęty rozmową i w życiu by mu nie przerwała! No ale w tej sytuacji jej mózg był bardzo ograniczony.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Nie czuł się oszukany przez Megarę. Po prostu nic nie rozumiał z sytuacji, w której się znalazł. Jego mózg podsyłał mu różne scenariusze, ale jako, że nie wiedział, który z nich jest mniej, a który bardziej prawdopodobny, po prostu czuł się przez to jeszcze bardziej skołowany. Czuł się tak, jakby zrobił coś złego, jakby popełnił jakąś okropną gafę. Jakby nie powinno go tu wcale być. I chyba tak właśnie było. Gdyby siedział w Mungu, oszczędziłby kłopotu sobie i Megarze, która potem mogła mieć nieprzyjemności przez fakt, że uśmiechała się do innego mężczyzny na oczach Deimosa. Alan pozostawał w błogie nieświadomości tego, co działo się między tą dwójką. Ale i tak było mu głupio w tej sytuacji. Tyle, że czasu nie dało się cofnąć.
Nie musiał być orłem z niesamowitym wzrokiem, by zauważyć tę napiętą atmosferę między tą dwójką. I choć Carrow z całych sił starał się udawać uprzejmego, spokojnego faceta, Alan czuł, że jest to tylko gra. A podpowiadało mu w tym zachowanie Megary. Bennett, który podczas pracy w szpitalu wyrobił sobie dość silną empatię, czuł, że to nie jest jedynie kłótnia narzeczeństwa. Coś było nie tak. A wiek i postawa Deimosa podpowiadały mu po cichu prawidłową odpowiedź na to wszystko. Tyle, że nie wiedział, na ile jest ona zgodna z prawdą.
- Tak, zabawa. Ja to wiem, ale nie wiedzą tego wszyscy. - odpowiedział Deimosowi. Na jego ustach pojawił się nawet lekki uśmiech. O co mu chodziło? Czy był to jakiś zarzut skierowany w stronę Carrowa? Być może. Jednak zaraz wzrok Bennetta powędrował na oddalonych od nich mężczyzn, którzy tłukli się niczym dzieci o swoje kobiety. Albo chyba raczej o ich wianki. - Nie musi się Pan jednak martwić. Ośmielę się nieskromnie stwierdzić, że nie należę raczej do grona tych niepoważnych. - dodał, nie spuszczając z Carrowa oczu. Dopiero, gdy do wszystkiego wtrąciła się Megara - spojrzał na nią, by już po chwili znów pomknąć wzrokiem na mężczyznę, który krótko odpowiedział na jej słowa. Napięcie między nimi stało się jeszcze bardziej widoczne. I utwierdzały go w tym wszystkim także słowa czarownicy, które były jasnym przekazem, że chciałaby się stąd ulotnić. Gdy dodała, że jest jej zimno, poczuł na sobie spojrzenie Deimosa. Spojrzał na niego uważnie, badając jego reakcje, jego zamiary. Był typem, który dbał o kobiety, który przenosił je nad kałużami i użyczał swoich ubrań, gdy marzły. Ale czy wypadało, gdy obok był jej narzeczony? Jego dylematy szybko prysły, bowiem dostrzegł, że Deimos wcale nie ma zamiaru śpieszyć dziewczynie na pomoc. Alan zdjął więc z siebie marynarkę i zarzucił ją na plecy Megary. Zaraz po tym usłyszał wołanie.
Ktoś mnie woła? - przemknęło mu przez myśl. Wyprężył się, czując na nowo ból w stopie i rozejrzał się, choć głos ten był mu znany. Już wkrótce namierzył z oddali Eileen, machającą w jego stronę ręką.
- Jeśli pozwolisz - pójdźmy na chwilkę tam. Moja przyjaciółka mnie woła, chyba ma do mnie jakąś sprawę. - powiedział cicho, nachylając się w stronę Megary. Deimos ciągle był blisko. Alan już wiedział, że nie był w stanie go polubić. Nie chciał więc też, aby ten słyszał każde ich słowo. Nawet jeżeli były to słowa tak nieszkodliwe.
- Eileen! - zawołał, uśmiechając się szeroko, gdy już był blisko przyjaciółki. Z przyzwyczajenia już podszedł do niej i zgarnął ją szybko w swoją stronę, łapiąc ją w objęcia i unosząc lekko w górę. Zawsze cieszył się na jej widok, nawet jeżeli widzieli się dwa dni lub dzień wcześniej. Był od niej też sporo wyższy, więc takie lekkie unoszenie jej nie sprawiało mu trudności, a raczej radość. - Co tu robisz, też plotłaś wianki? - spytał najpierw. Wtedy go oświeciło. Przypomniał sobie, że jest z nim Megara.
- Megaro, to moja przyjaciółka - Eileen. Eil - to Megara. Udało mi się upolować jej wianek, a więc teraz jest mi winna swoje towarzystwo przez resztę wieczora. - przedstawił je sobie i wyjaśnił wszystko, z wesołym uśmiechem na ustach, jakby zupełnie zapomniał o Deimosie, który przed chwilą nieco popsuł mu humor. Minęła jednak zaledwie chwilka, kiedy zdał sobie z czegoś sprawę. - Ano tak! Potrzebujesz czegoś, Eil? - spytał. Poturbowańca całego we krwi dostrzegł dopiero po chwili. - A temu co się stało? Też się bił? - zerknął na niego, by zaraz posłać zdziwione i pytające spojrzenie do Eileen.
Nie musiał być orłem z niesamowitym wzrokiem, by zauważyć tę napiętą atmosferę między tą dwójką. I choć Carrow z całych sił starał się udawać uprzejmego, spokojnego faceta, Alan czuł, że jest to tylko gra. A podpowiadało mu w tym zachowanie Megary. Bennett, który podczas pracy w szpitalu wyrobił sobie dość silną empatię, czuł, że to nie jest jedynie kłótnia narzeczeństwa. Coś było nie tak. A wiek i postawa Deimosa podpowiadały mu po cichu prawidłową odpowiedź na to wszystko. Tyle, że nie wiedział, na ile jest ona zgodna z prawdą.
- Tak, zabawa. Ja to wiem, ale nie wiedzą tego wszyscy. - odpowiedział Deimosowi. Na jego ustach pojawił się nawet lekki uśmiech. O co mu chodziło? Czy był to jakiś zarzut skierowany w stronę Carrowa? Być może. Jednak zaraz wzrok Bennetta powędrował na oddalonych od nich mężczyzn, którzy tłukli się niczym dzieci o swoje kobiety. Albo chyba raczej o ich wianki. - Nie musi się Pan jednak martwić. Ośmielę się nieskromnie stwierdzić, że nie należę raczej do grona tych niepoważnych. - dodał, nie spuszczając z Carrowa oczu. Dopiero, gdy do wszystkiego wtrąciła się Megara - spojrzał na nią, by już po chwili znów pomknąć wzrokiem na mężczyznę, który krótko odpowiedział na jej słowa. Napięcie między nimi stało się jeszcze bardziej widoczne. I utwierdzały go w tym wszystkim także słowa czarownicy, które były jasnym przekazem, że chciałaby się stąd ulotnić. Gdy dodała, że jest jej zimno, poczuł na sobie spojrzenie Deimosa. Spojrzał na niego uważnie, badając jego reakcje, jego zamiary. Był typem, który dbał o kobiety, który przenosił je nad kałużami i użyczał swoich ubrań, gdy marzły. Ale czy wypadało, gdy obok był jej narzeczony? Jego dylematy szybko prysły, bowiem dostrzegł, że Deimos wcale nie ma zamiaru śpieszyć dziewczynie na pomoc. Alan zdjął więc z siebie marynarkę i zarzucił ją na plecy Megary. Zaraz po tym usłyszał wołanie.
Ktoś mnie woła? - przemknęło mu przez myśl. Wyprężył się, czując na nowo ból w stopie i rozejrzał się, choć głos ten był mu znany. Już wkrótce namierzył z oddali Eileen, machającą w jego stronę ręką.
- Jeśli pozwolisz - pójdźmy na chwilkę tam. Moja przyjaciółka mnie woła, chyba ma do mnie jakąś sprawę. - powiedział cicho, nachylając się w stronę Megary. Deimos ciągle był blisko. Alan już wiedział, że nie był w stanie go polubić. Nie chciał więc też, aby ten słyszał każde ich słowo. Nawet jeżeli były to słowa tak nieszkodliwe.
- Eileen! - zawołał, uśmiechając się szeroko, gdy już był blisko przyjaciółki. Z przyzwyczajenia już podszedł do niej i zgarnął ją szybko w swoją stronę, łapiąc ją w objęcia i unosząc lekko w górę. Zawsze cieszył się na jej widok, nawet jeżeli widzieli się dwa dni lub dzień wcześniej. Był od niej też sporo wyższy, więc takie lekkie unoszenie jej nie sprawiało mu trudności, a raczej radość. - Co tu robisz, też plotłaś wianki? - spytał najpierw. Wtedy go oświeciło. Przypomniał sobie, że jest z nim Megara.
- Megaro, to moja przyjaciółka - Eileen. Eil - to Megara. Udało mi się upolować jej wianek, a więc teraz jest mi winna swoje towarzystwo przez resztę wieczora. - przedstawił je sobie i wyjaśnił wszystko, z wesołym uśmiechem na ustach, jakby zupełnie zapomniał o Deimosie, który przed chwilą nieco popsuł mu humor. Minęła jednak zaledwie chwilka, kiedy zdał sobie z czegoś sprawę. - Ano tak! Potrzebujesz czegoś, Eil? - spytał. Poturbowańca całego we krwi dostrzegł dopiero po chwili. - A temu co się stało? Też się bił? - zerknął na niego, by zaraz posłać zdziwione i pytające spojrzenie do Eileen.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czyżby moja pomoc zmieniła jego nastawienie? A może to jakiś jasnowidz, który potrafi zajrzeć mi w myśli? I odczuł moje oburzenie? W każdym razie jego ton troszeczkę się zmniejszył. Zdziwił mnie trochę jego strach przed moim czarowaniem, w końcu nie szło mi wcale tak najgorzej. Tym bardziej magia lecznicza, która u mnie była zjawiskiem naturalnym. Może nie znałam jakiś spektakularnych zaklęć, ale nastawienie nosa nie sprawiało mi problemów. Znaczy, zazwyczaj starałam się zostawić nawet te najdrobniejsze rzeczy bardziej doświadczonym, ale skoro wszyscy byli zajęci, to przecież nie mogłam pana Notta tak zostawić i pozwolić mu się wykrwawiać. Efekt mojego zaklęcia był całkiem zadowalający.
- Udało się, mam nadzieję, że nie bolało - stwierdziłam przyglądając się swojemu dziełu.
Sądząc po reakcji, wszystko było dobrze. Pan Nott poszedł się opłukać. Obserwowałam go spokojnie, może powinnam go jeszcze osuszyć? Nie powinien chadzać w tak przemoczonych ubraniach? W tym samym momencie Julius wrócił podając swoje ramie. Moje myśli jakoś odpłynęły siną w dal.
- Bardzo chętnie, panie Nott. Proszę prowadzić - powiedziałam.
Wstałam i dygnęłam mu grzecznie, następnie chwyciłam za jego ramie i pozwoliłam, aby zaprowadził mnie w inne miejsce.
zt oboje?
- Udało się, mam nadzieję, że nie bolało - stwierdziłam przyglądając się swojemu dziełu.
Sądząc po reakcji, wszystko było dobrze. Pan Nott poszedł się opłukać. Obserwowałam go spokojnie, może powinnam go jeszcze osuszyć? Nie powinien chadzać w tak przemoczonych ubraniach? W tym samym momencie Julius wrócił podając swoje ramie. Moje myśli jakoś odpłynęły siną w dal.
- Bardzo chętnie, panie Nott. Proszę prowadzić - powiedziałam.
Wstałam i dygnęłam mu grzecznie, następnie chwyciłam za jego ramie i pozwoliłam, aby zaprowadził mnie w inne miejsce.
zt oboje?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Z jego gardła wydobył się jedynie wesoło-gorzki śmiech. Trudno było poznać, czy zaraz rzuci wiankiem z powrotem do wody czy może odda go najbrzydszemu elegantowi na plaży – czyli Samuelowi Skamanderowi, który przewinął mu się przed oczyma i jedynie ogólny brak siły i wyczerpanie powstrzymało go przed tym, aby udusić go na oczach wszystkich zebranych i zakochanych. Oczywiście w grę wchodziła także ogólna obojętność na bodźce z zewnątrz, nawet na widok panienki Borgin, którą niegdyś szczerze uwielbiał i, co ważniejsze, ufał jej – podświadomie, ponieważ ów określenie w prostej i przejrzystej, znajomej formie nigdy nie kształtowało się w umyśle Vasyla. Była po prostu Millicentą, mulatką, do której przychodził z teatralnym smutkiem wymalowanym na twarzy lub szalonym pomysłem kiełkującym w głowie, gdy nikt inny wokół nie był przecież na tyle szalony, by pójść na coś równie głupiego i lekkomyślnego. Zdobywali świat spontanicznie, choć nadszedł dawno czas, by dorosnąć – lecz on igrał z czasem, a ten zagrał sobie na nim i odebrał mu dwa długie lata życia. Może winien był bardziej uważać.
Może.
Wianek jednak wylądował na czubku czyjejś głowy. Vasyl ukoronował się bukietem ledwie trzymających się, nieudolnie splecionych kwiatów z figlarnym uśmiechem niesięgającym rozbieganych, niespokojnych oczu. Nie rozjaśnił on także jego myśli zawsze ponurych i nie przegonił wspomnień bolesnych. Nadal był miotającym się po nieswoim świecie, po obcym terenie, chłopcem, który najchętniej znów zamknąłby się w znienawidzonych czterech zimnych więziennych ścianach, bo tam czuł się najbezpieczniej.
-Ojno – poklepał ją po poliku pieszczotliwie – Co ty bredzisz, i tak zostałabyś starą panną – dodał tonem, jak gdyby oświadczał, że ziemia krąży wokół słońca. Oczywista oczywistość i nawet wszechświat nie miał w planach temu zaprzeczać.
Chyba nie miał zamiaru nic mówić, dodawać jakiś zbędnych komentarzy, że stęsknił się, że tak bardzo oczekiwał tego spotkania. Nie wiedział, nie wiedział już nic. Nie wiedział, czy tęsknił, choć zrobiło mu się cieplej na zmarzniętym serduszku – czy lód zaczął topnieć? - i to oznaczało, że powinien być odejść, wycofać się. Że powinien bronić się przed kolejną prawdą, która zburzyłaby jego świat na nowo.
Jaki świat? Czy coś udałoby mu się wykopać spod zgliszcz dawnej, szczęśliwej mimo wszystko rzeczywistości?
Ruszył jednak przed siebie. Czyli w stronę, w której miało znajdować się ognisko. Miał nadzieję, że niebawem przysłoni ich już mrok, ponieważ dzień zbliżał się ku końcowi, a jeśli nie – wśród drzew łatwiej było się skryć. Nie lubił spojrzeń. Ani światła, bo to raziło go w oczy niemiłosiernie. Zdążył oswoić się z ciemnością, więc i tę ukochał sobie najbardziej, mimo że symbolizowała lęk i odosobnienie.
Nosił na duszy jednak cichą nadzieję, że Borgin uda się za nim – naturalnie tak zrobiłaby dwa lata wcześniej, ponieważ wówczas rozumieli się bez słów. Teraz jednak wątpił, by nawet słowa potrafiły mu pomóc.
Może.
Wianek jednak wylądował na czubku czyjejś głowy. Vasyl ukoronował się bukietem ledwie trzymających się, nieudolnie splecionych kwiatów z figlarnym uśmiechem niesięgającym rozbieganych, niespokojnych oczu. Nie rozjaśnił on także jego myśli zawsze ponurych i nie przegonił wspomnień bolesnych. Nadal był miotającym się po nieswoim świecie, po obcym terenie, chłopcem, który najchętniej znów zamknąłby się w znienawidzonych czterech zimnych więziennych ścianach, bo tam czuł się najbezpieczniej.
-Ojno – poklepał ją po poliku pieszczotliwie – Co ty bredzisz, i tak zostałabyś starą panną – dodał tonem, jak gdyby oświadczał, że ziemia krąży wokół słońca. Oczywista oczywistość i nawet wszechświat nie miał w planach temu zaprzeczać.
Chyba nie miał zamiaru nic mówić, dodawać jakiś zbędnych komentarzy, że stęsknił się, że tak bardzo oczekiwał tego spotkania. Nie wiedział, nie wiedział już nic. Nie wiedział, czy tęsknił, choć zrobiło mu się cieplej na zmarzniętym serduszku – czy lód zaczął topnieć? - i to oznaczało, że powinien być odejść, wycofać się. Że powinien bronić się przed kolejną prawdą, która zburzyłaby jego świat na nowo.
Jaki świat? Czy coś udałoby mu się wykopać spod zgliszcz dawnej, szczęśliwej mimo wszystko rzeczywistości?
Ruszył jednak przed siebie. Czyli w stronę, w której miało znajdować się ognisko. Miał nadzieję, że niebawem przysłoni ich już mrok, ponieważ dzień zbliżał się ku końcowi, a jeśli nie – wśród drzew łatwiej było się skryć. Nie lubił spojrzeń. Ani światła, bo to raziło go w oczy niemiłosiernie. Zdążył oswoić się z ciemnością, więc i tę ukochał sobie najbardziej, mimo że symbolizowała lęk i odosobnienie.
Nosił na duszy jednak cichą nadzieję, że Borgin uda się za nim – naturalnie tak zrobiłaby dwa lata wcześniej, ponieważ wówczas rozumieli się bez słów. Teraz jednak wątpił, by nawet słowa potrafiły mu pomóc.
Gość
Gość
Obserwowałam uważnie jego mimikę twarzy, wsłuchiwałam się w śmiech, który wydobył się z jego gardła. Minęły dwa długie lata. Nie wiedziałam aż, czy przede mną stoi ten sam człowiek co wcześniej czy jest kimś zupełnie innym. Niby wyglądał podobnie, może z tym wyjątkiem, że był bardziej zmizerniały i zmęczony, ale oczy wciąż były te same. Albo chciałam w to wszystko mocno wierzyć, zakrzywiając czasoprzestrzeń i rzeczywistość podług własnych celów. Nie oglądając się na nic, szczególnie na prawdę dryfującą pośród nas niczym wianek na wodzie. Automatycznie się uśmiechnęłam, chociaż uśmiech ten był niepewny, a to wszystko przez nutę goryczy w jego głosie. Nie spodziewałam się, że będzie przede mną tańczył kankana, albo zagwiżdże rock'n'rollową piosenkę, lecz z pewnością gdzieś mnie to wszystko ukuło. Bo gdybym mogła, z chęcią zmieniłabym historię i w ogóle całe dzieje świata, aby tylko było dobrze. Patrzę na ciebie Vasilly i zastanawiam się, czy pamiętasz te chwile, kiedy naprawdę było dobrze, albo chociaż lepiej. Nie mam pojęcia ile ze wspomnień zachowałeś i czy myślisz o mnie wciąż tak samo. Czy mi u f a s z, chociaż to takie okropne słowo. Ja nic się nie zmieniłam, chciałabym ci to udowodnić, ale nie wiem jak. Wiem tylko, że brodzę teraz w wodzie, walcząc ze zdziwieniem i radością jednocześnie, bo nie wiem, jaka reakcja byłaby tą najwłaściwszą. Myślę sobie trochę, że to spotkanie jest jak jajko, które pod wpływem niewłaściwego ruchu pęknie, niwecząc wszystko w pył. Jednocześnie naprawdę nie chcę dać do zrozumienia, że coś się zmieniło, bo to nieprawda. Nie lubię nieprawdy w tym konkretnym znaczeniu, a może nie lubię jej po prostu przy tobie?
Krzywię się z niesmakiem, kiedy klepiesz mnie po poliku jak jakiegoś dzieciaka smarkatego, a przecież niedługo naprawdę zostanę starą panną. Takie mamy standardy.
- Na pewno nie - zaprzeczam żywo, jednocześnie rozglądając się dookoła. - Mam tylu adoratorów, że na brzegu by się nie zmieścili. Nie ma ich tylko dlatego, że nie chciałam, aby mi przejście taranowali - fukam z dezaprobatą, zupełnie, jak gdyby to wszystko było prawdą. Ty na pewno wiesz, że wymyśliłam to na poczekaniu i że jestem wdzięczna za wybawienie mnie z opresji. Kto wie w czyje ręce ten wianek mógł trafić? Równie dobrze mógł być obrzydliwym staruchem-desperatem, który nie odnajdzie randki w inny sposób.
- W ogóle to wcale nie wyglądasz ładnie w tym wianku, nic, a nic! - dodaję jeszcze butnie, zamiast mówić ci, jak bardzo się cieszę, że wreszcie cię widzę. I że to były dwa koszmarne długie lata, które dłużyły się niemiłosiernie. A teraz jestem już szczęśliwsza o jakieś milion procent. Nigdy nie byłam dobra z matematyki, ale chyba wiem, co czuję!
Kiedy ten ruszył przed siebie bez słowa, zdziwiłam się ponownie, ale poszłam za nim. Chwyciłam w dłoń buty z brzegu i zrównałam się z nim, zupełnie, jak gdyby to było najoczywistszym na świecie, co mogłam zrobić. - Wciąż czekam na deklarację o twojej tęsknocie za mną - odzywam się wreszcie, aby znów ci trochę dokuczyć, bo taka jestem bardzo niecna.
Krzywię się z niesmakiem, kiedy klepiesz mnie po poliku jak jakiegoś dzieciaka smarkatego, a przecież niedługo naprawdę zostanę starą panną. Takie mamy standardy.
- Na pewno nie - zaprzeczam żywo, jednocześnie rozglądając się dookoła. - Mam tylu adoratorów, że na brzegu by się nie zmieścili. Nie ma ich tylko dlatego, że nie chciałam, aby mi przejście taranowali - fukam z dezaprobatą, zupełnie, jak gdyby to wszystko było prawdą. Ty na pewno wiesz, że wymyśliłam to na poczekaniu i że jestem wdzięczna za wybawienie mnie z opresji. Kto wie w czyje ręce ten wianek mógł trafić? Równie dobrze mógł być obrzydliwym staruchem-desperatem, który nie odnajdzie randki w inny sposób.
- W ogóle to wcale nie wyglądasz ładnie w tym wianku, nic, a nic! - dodaję jeszcze butnie, zamiast mówić ci, jak bardzo się cieszę, że wreszcie cię widzę. I że to były dwa koszmarne długie lata, które dłużyły się niemiłosiernie. A teraz jestem już szczęśliwsza o jakieś milion procent. Nigdy nie byłam dobra z matematyki, ale chyba wiem, co czuję!
Kiedy ten ruszył przed siebie bez słowa, zdziwiłam się ponownie, ale poszłam za nim. Chwyciłam w dłoń buty z brzegu i zrównałam się z nim, zupełnie, jak gdyby to było najoczywistszym na świecie, co mogłam zrobić. - Wciąż czekam na deklarację o twojej tęsknocie za mną - odzywam się wreszcie, aby znów ci trochę dokuczyć, bo taka jestem bardzo niecna.
Gość
Gość
Niestety, lecz absolutnie nic nie zwiastowało, abym mogła się rozweselić. Nic nie układało się po mojej myśli. Jeżeli na początku całego przedsięwzięcia tlił się we mnie marny płomyk nadziei, to teraz nie było tam nic, nawet popiołu. Smutek, złość i rozgoryczenie krążyły po moim ciele niczym najzacieklejsza z trucizn; odbierając tym samym zdolność logicznego myślenia. Uśmiechałam się cierpko, jak gdybym smakowała najgorsze potrawy z możliwych. Powoli zapadałam się w miękkość własnych przekoniań prowadzących do mojej zguby. Gardło ścisnęło się tak mocno, że przez chwilę nie mogłam oddychać. Dopiero niemy rozkaz wydany przez nieupojony żalem rozum nakazał mi zebrać się do kupy. Przede mną stał mężczyzna, który mimo wszystko podjął trud, aby złapać mój wianek. Podczas gdy Sylvain wolał pędzić za koroną tej dziewczyny, nie patrząc, że ma narzeczonego i brata w kolejce. Nie chciałam wierzyć, że nie zrobił tego specjalnie. Jakaś część mnie była zazdrosna, nawet, jeżeli nie powinna.
- A jednak Weasley - odezwałam się wreszcie, ledwo słyszalnie. Uniosłam także jeden z kącików, co miało stanowić swoisty uśmiech, który jak zwykle mi nie wyszedł. - Bellona Greyback - przedstawiłam się. Towarzyszyło temu, naturalnie, wyciągnięcie ręki w stronę Barrego. Od teraz nie musieliśmy być dla siebie obcymi. Trudno oczekiwać, że mimo wszystko nabiorę lepszego humoru. Nie potrafiłam cieszyć się życiem jak inni czarodzieje.
- Masz wodorosta we włosach - powiedziałam. Chwilę potem pokazałam mu na sobie miejsce, w którym się znajdował. Nie zamierzałam go sama wyciągać, kontakt fizyczny z mężczyznami, w dodatku ledwo poznanymi, napawał mnie strachem i niesmakiem jednocześnie.
- A jednak Weasley - odezwałam się wreszcie, ledwo słyszalnie. Uniosłam także jeden z kącików, co miało stanowić swoisty uśmiech, który jak zwykle mi nie wyszedł. - Bellona Greyback - przedstawiłam się. Towarzyszyło temu, naturalnie, wyciągnięcie ręki w stronę Barrego. Od teraz nie musieliśmy być dla siebie obcymi. Trudno oczekiwać, że mimo wszystko nabiorę lepszego humoru. Nie potrafiłam cieszyć się życiem jak inni czarodzieje.
- Masz wodorosta we włosach - powiedziałam. Chwilę potem pokazałam mu na sobie miejsce, w którym się znajdował. Nie zamierzałam go sama wyciągać, kontakt fizyczny z mężczyznami, w dodatku ledwo poznanymi, napawał mnie strachem i niesmakiem jednocześnie.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Krótkie, wymowne spotkanie spojrzeń – Caesar nie potrzebował ani chwili dłużej, aby zrozumieć myśli kłębiące się pod ciemną, szklaną zasłoną. Czy mógłby jeszcze coś rzec? Wydusić z siebie choć słowo?
Dosyć.
Lecz to krótkie zawołanie, które miało wydobyć się z jego ust, nie miało być kierowane do dwójki napaleńców bliskich tarzania się wściekle w piachu na oczach całej czarodziejskiej, zakochanej społeczności.
Koniec. Dosyć. Przestań. Zamilcz – choć nie mówisz ani słowa.
Chciał to przerwać, zerwać mu z twarzy wyraz, który dla każdego w tym wesołym zgromadzeniu nie znaczył nic więcej niźli tylko zwierzęcą złość, lecz dla niego był kolejnym, bolesnym ciosem wymierzonym prosto w serce. Każda pomyłka, każda zguba, której nie udało mu się odzyskać, wszystko to wracało za każdym razem, gdy dochodziło do bliższej choć konfrontacji. Nie bałby się wszak żadnego z rozgniewanych, znienawidzonych przez niego mężczyzn, gdyby stali się wybrankami jego młodziutkiej siostrzyczki, nie lękałby się ich byczej natarczywości czy władzy, jaką chcieliby sprawować w rodzinnym domu. W przyszłości jednak, być może tej zatrważająco bliskiej, przekraczając jego próg, będzie czuł się jak intruz, jak morderca, jak ktoś całkowicie obcy, ponieważ będzie gościem w domu brata kobiety, którą zabił.
Zanim jednak cokolwiek zdążył rzec, niewidzialna siła pchnęła ich wszystkich na piasek. To było otrzeźwiające, choć ciężar ciśnięty prosto w serce nadal tam tkwił i miał zagnieżdżać się do momentu, w którym Lestrangie nie przekroczy magicznej granicy obojętności i alkoholowej nieświadomości. Wówczas światek znów zajdzie mgłą, a jego ciało obejmie ciepły, słodki puch. Obietnica nocy – tak miało być w jego snach, lecz nie mógł myśleć o niczym innym jak o n i e j. Nie o pełnej szklance zapomnienia, lecz o Evandrze. Drżącej z gniewu, strachu i – cokolwiek miała usłyszeć od tejże poobijanej dwójki – wstydu. Zanim jednak zdążył wstać, obrzucić Druellę i Tristana nieokreślonym spojrzeniem i dogonić do siostry, ta została objęta zimnym, obcym ramieniem Cedriny Rosier. Przez moment jakby wahał się – wyrwać ją? Odebrać i zamknąć w domu na z a w s z e? Z dala od zachłannych, nieczułych łap Tristana.
Jak wiele uprzejmości i ostatków dobrych manier dzierżył jeszcze przy duszy? Miał ochotę otwarcie, bez ogródek wywlec na wierzch wszystkie małe i duże grzeszki Rosiera i rzucić nimi prosto w fałszywie zatroskane lico tej kobiety.
Gdzie uciekły im lata, w których uśmiechali się na swój widok serdecznie?
Odwrócił się jednak, przełknął gorzki smak porażki i zwrócił się w kierunku Perseusza.
-Wspaniale – rzucił wyjątkowo spokojnie – sądzę, że powinieneś zająć się sobą - zaproponował cicho, uprzejmie mając nadzieję domknąć tę sytuację i zakończyć ciągnącą się farsę.
Dosyć.
Lecz to krótkie zawołanie, które miało wydobyć się z jego ust, nie miało być kierowane do dwójki napaleńców bliskich tarzania się wściekle w piachu na oczach całej czarodziejskiej, zakochanej społeczności.
Koniec. Dosyć. Przestań. Zamilcz – choć nie mówisz ani słowa.
Chciał to przerwać, zerwać mu z twarzy wyraz, który dla każdego w tym wesołym zgromadzeniu nie znaczył nic więcej niźli tylko zwierzęcą złość, lecz dla niego był kolejnym, bolesnym ciosem wymierzonym prosto w serce. Każda pomyłka, każda zguba, której nie udało mu się odzyskać, wszystko to wracało za każdym razem, gdy dochodziło do bliższej choć konfrontacji. Nie bałby się wszak żadnego z rozgniewanych, znienawidzonych przez niego mężczyzn, gdyby stali się wybrankami jego młodziutkiej siostrzyczki, nie lękałby się ich byczej natarczywości czy władzy, jaką chcieliby sprawować w rodzinnym domu. W przyszłości jednak, być może tej zatrważająco bliskiej, przekraczając jego próg, będzie czuł się jak intruz, jak morderca, jak ktoś całkowicie obcy, ponieważ będzie gościem w domu brata kobiety, którą zabił.
Zanim jednak cokolwiek zdążył rzec, niewidzialna siła pchnęła ich wszystkich na piasek. To było otrzeźwiające, choć ciężar ciśnięty prosto w serce nadal tam tkwił i miał zagnieżdżać się do momentu, w którym Lestrangie nie przekroczy magicznej granicy obojętności i alkoholowej nieświadomości. Wówczas światek znów zajdzie mgłą, a jego ciało obejmie ciepły, słodki puch. Obietnica nocy – tak miało być w jego snach, lecz nie mógł myśleć o niczym innym jak o n i e j. Nie o pełnej szklance zapomnienia, lecz o Evandrze. Drżącej z gniewu, strachu i – cokolwiek miała usłyszeć od tejże poobijanej dwójki – wstydu. Zanim jednak zdążył wstać, obrzucić Druellę i Tristana nieokreślonym spojrzeniem i dogonić do siostry, ta została objęta zimnym, obcym ramieniem Cedriny Rosier. Przez moment jakby wahał się – wyrwać ją? Odebrać i zamknąć w domu na z a w s z e? Z dala od zachłannych, nieczułych łap Tristana.
Jak wiele uprzejmości i ostatków dobrych manier dzierżył jeszcze przy duszy? Miał ochotę otwarcie, bez ogródek wywlec na wierzch wszystkie małe i duże grzeszki Rosiera i rzucić nimi prosto w fałszywie zatroskane lico tej kobiety.
Gdzie uciekły im lata, w których uśmiechali się na swój widok serdecznie?
Odwrócił się jednak, przełknął gorzki smak porażki i zwrócił się w kierunku Perseusza.
-Wspaniale – rzucił wyjątkowo spokojnie – sądzę, że powinieneś zająć się sobą - zaproponował cicho, uprzejmie mając nadzieję domknąć tę sytuację i zakończyć ciągnącą się farsę.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Skupiając się na myśli Carrow tak naprawdę to ciebie tu nie ma Nie mogła reagować w żaden sposób na jego słowa i na jego zaczepki. Przetrawiła to jak wypowiadał jej słowa i jej myśli, choć miała ogromną ochotę zobaczyć jego wyraz twarzy. Sam przecież nie wierzył we własne słowa albo po prosu się z nią droczył. Słuchając tej dziwnej rozmowy dalej kpiła w duchu, co do tego, że niby Carrow tak bardzo się o nią troszczy. Ale później przyszła odpowiedź Alana, którą odczytała, jako zarzut w stosunku do Deimos. Niedobrze….znów wszystko odbije się na niej. Chyba, że się do niego nie zbliży! Ale przecież on ii tak wszędzie ją znajdzie. Jak to było? Nie pozwolę, żeby ktoś dotykał moich rzeczy, rozumiesz? Dobrze, ale akcja toczyła się dalej. Słysząc odpowiedź Deimosa na jej słowa w głowie zagrały jej dzwonki. Czyżby wygrała? Nie to niemożliwe! Przecież Carrow nie odpuszcza tak łatwo? A może ostatnie wydarzenie wyładowało mu baterie? Co za różnica? Wygrała! Nagle wszystko trafił szlak. Poczuła na sobie jego dotyk. Nie była wstanie powstrzymać drżenia. Jeszcze nie teraz. Strach znów nią owładnął. Ocknęła się dopiero czując na sobie dotyk materiału. No tak przecież mówiła, że jest jej zimno. Przeniosła wzrok na Alana lekko się uśmiechając. - Dziękuję - odpowiedziała pół głosem gdy Carrow od nich odszedł. Również usłyszała jak, ktoś go woła. Przytaknęła lekkim kiwnięciem głową nie widząc w tym nic złego.. Widząc ten nagły wybuch uczuć poczuła się lekko speszona. W jej kręgach nie okazuje się tego w tak jawny sposób… Trudno trzeba będzie się do tego przyczaić. Gdy zdała sobie sprawę, że została przedstawiona nowej osobie uśmiechnęła się przyjaźnie lekko kiwając głową. Gołym okiem było widać, że dziewczyna jest zajęta czymś innym dla tego wołała się trzymać troszkę z tyłu. Poza tym nie bardzo przepadała za widokiem krwi. - Nowa ofiara zabawy. - wymówiła swoje myśli na głos. Szukając po plaży nie Deimosa lecz swojego kuzyna. Miała cichą nadzieję, że wszystko z nim w porządku. Mężczyźni i ich podejście do kobiety, jako własności! Jeśli chodzi o nią to na miejscu młodych dam, które były w to zamieszane najpewniej odwróciłaby się i poszła. W końcu to dość upokarzając biorąc pod uwagę, że wszyscy wytykają ich palcami. Oj Malfoy przemawia przez ciebie dobre wychowanie czy skostniałe stereotypy? . Skoro już o tym mowa. Nie rozpoznała twarzy ani kobiety o imieniu Eileen ani jej zakrwawionego towarzysza. Nie ważne…trzeba było w końcu coś zrobić z tym poszkodowanym.
Oj, zmieniło się wszystko, ale o tym już ani słowa. Zamknijmy ten rozdział, zapomnijmy o słońcu, proszę. I tańczmy póki nam starczy sił – a sił mam niewiele.
Zrównała się z nim. Oczekiwał tego lecz nie niepokoju, który z każdym niechcianym podszeptem czy szmerem za jego plecami wprawiał go w naturalny odruch – nakłaniał do ucieczki. Też nie była inna, przecież. I ta bliskość, mimo że znajdowała się dalej niż zazwyczaj choć kroczyli ramię w ramię (żałosna symbolika). Chciał ją odtrącić, odsunąć od siebie, bo fizycznie krępowała go i sprawiała, że emocjonalnie malał w swej maleńkości. Jednak nie uczynił nic wpatrzony w rozmazany obraz przed nim: w ludzi tak mu skrajnie obojętnych, że z paskudnym uśmiechem zasztyletowałby ich podczas snu. I wesołością, tą chłopięcą radością przekraczania jakiejś zakazanej (ale ćśś) granicy. Wytrzymałości, bo ból bywał wyjątkowo dotkliwy ale martwi nie czuli bólu, czy śmierci – ta świadomość, że są jedynie liśćmi unoszącymi się i tańczącymi, jak im wiatr zagra, wiotkimi kukłami, och, plątaniną ścięgien, nerwów i pozornie ułożonych w spójną, idealną całość rzeźbą z kości, na to naciągniętą cienką, niewytrzymałą skórą. I to wszystko, a poza tym myśl każda inna i uczucia – te same ale przeżyte na tyle sposobów, ile kroków czynili w swym zmarnowanym na pustej, wypranej egzystencji życiu.
I ona tak wlokła się za nim, koło niego?, była taka obca a jednocześnie znajoma – spalona znienawidzonym słońcem, a mimo to nadal ciemna jak noc. Jej widok nie wypalał mu oczu.
-To dobrze, nie chciałbym wyglądać ł a d n i e – skrzywił się na to dziewczyńskie, pedalskie określenie na mężczyznę, choć uśmiech nadal gdzieś tam majaczył, pojawiał się i znikał w półcieniach jego bladego, niezdrowego lica – Nie pojawi się – oświadczył wzruszając ramionami, aby dorzucić odrobinę ciszej, jakby konspiracyjnie – jak twoi sekretni adoratorzy, ale to wcale nie oznacza – tu odwrócił zlęknione oczęta w jej kierunku tak naprawdę napawając się jej spojrzeniem pierwszy raz od tego krótkiego dość spotkania – że nie istnieją – znów powstrzymał chęć, aby poklepać ją czy po ramieniu, główce a może znów dobrodusznie pogłaskać opalony polik.
Zrównała się z nim. Oczekiwał tego lecz nie niepokoju, który z każdym niechcianym podszeptem czy szmerem za jego plecami wprawiał go w naturalny odruch – nakłaniał do ucieczki. Też nie była inna, przecież. I ta bliskość, mimo że znajdowała się dalej niż zazwyczaj choć kroczyli ramię w ramię (żałosna symbolika). Chciał ją odtrącić, odsunąć od siebie, bo fizycznie krępowała go i sprawiała, że emocjonalnie malał w swej maleńkości. Jednak nie uczynił nic wpatrzony w rozmazany obraz przed nim: w ludzi tak mu skrajnie obojętnych, że z paskudnym uśmiechem zasztyletowałby ich podczas snu. I wesołością, tą chłopięcą radością przekraczania jakiejś zakazanej (ale ćśś) granicy. Wytrzymałości, bo ból bywał wyjątkowo dotkliwy ale martwi nie czuli bólu, czy śmierci – ta świadomość, że są jedynie liśćmi unoszącymi się i tańczącymi, jak im wiatr zagra, wiotkimi kukłami, och, plątaniną ścięgien, nerwów i pozornie ułożonych w spójną, idealną całość rzeźbą z kości, na to naciągniętą cienką, niewytrzymałą skórą. I to wszystko, a poza tym myśl każda inna i uczucia – te same ale przeżyte na tyle sposobów, ile kroków czynili w swym zmarnowanym na pustej, wypranej egzystencji życiu.
I ona tak wlokła się za nim, koło niego?, była taka obca a jednocześnie znajoma – spalona znienawidzonym słońcem, a mimo to nadal ciemna jak noc. Jej widok nie wypalał mu oczu.
-To dobrze, nie chciałbym wyglądać ł a d n i e – skrzywił się na to dziewczyńskie, pedalskie określenie na mężczyznę, choć uśmiech nadal gdzieś tam majaczył, pojawiał się i znikał w półcieniach jego bladego, niezdrowego lica – Nie pojawi się – oświadczył wzruszając ramionami, aby dorzucić odrobinę ciszej, jakby konspiracyjnie – jak twoi sekretni adoratorzy, ale to wcale nie oznacza – tu odwrócił zlęknione oczęta w jej kierunku tak naprawdę napawając się jej spojrzeniem pierwszy raz od tego krótkiego dość spotkania – że nie istnieją – znów powstrzymał chęć, aby poklepać ją czy po ramieniu, główce a może znów dobrodusznie pogłaskać opalony polik.
Gość
Gość
Ciążowe humorki Druelli - choć Tristan naprawdę zdawał sobie sprawę z tego, że powinien przynajmniej próbować je zrozumieć - doprowadzały go czasem do szewskiej pasji. Między innymi teraz, to nie był dobry moment, by przerywać tę bójkę, ani - tym bardziej - reagować później nadpobudliwie, Tristan nie chciał ani jej nadmiernej troski, ani - tym bardziej - ochrony ze strony siostry; jakże komicznie musiał wyglądać, nie zwracając uwagi na te przepełnione troską uwagi siostry. Był wściekły, na Perseusa, który wypowiedział kilka słów za dużo, na Caesara, który znowu wtrącił się w nieswoją bójkę i na Druellę, która również wtrąciła się między nich zupełnie niepotrzebnie. Avery zasługiwał na to, aby dostać w pysk - co się odwlecze, to nie uciecze - a upadek tylko na chwilę ostudził go z emocji. Tylko na tyle, by pojąć, że festiwal nie jest odpowiednim czasem ani miejscem, by dokończyć tę rozmowę; bo dokończą ją krwawo. Ledwie skończył szeptać, a między nich wtrąciła się Druella; odejdź, siostrzyczko, to naprawdę nie czas na rodzinne sprzeczki i wiem, że widzisz po moim spojrzeniu, że jestem całkowicie poważny...
Był na siostrę wściekły, nie aż tak jak na Perseusa - to pewne - ale przelana czara goryczy rozlała się zbyt mocno; słowa Avery'ego, widok Lestrange'a, Zaim obity przez Bena, mętne stanowisko jego własnej siostry, a ponad to wszystko Evandra - jako świadek tej tragikomicznej farsy. Czy ten dzień mógł stać się jeszcze gorszym? Co musiałoby się wydarzyć? Kometa lecąca w kierunku ziemi? Grindelwald pośrodku tego tłumu? Smok, który spopieli ich wszystkich? Otóż nie, wystarczy rzecz całkiem prozaiczna, dzięki której Tristan pojmie, że jednak nie znajduje się tego dnia w centrum wszechświata.
W zaskoczeniu powoli powiódł spojrzeniem ku oczom Druelli, pierwotnie nie rozumiejąc wysyłanego sygnału; siostra uwiesiła się jego ramion, nie mogła ustać na nogach - Tristan nie rozumiał. Prędko uchwycił ją w talii, trzymając ją w pionie, przy sobie, Druello, co się dzieje? Jej cichy jęk i twarz wtulona w pierś były jak tragiczny omen. Jej wykrzywiona bólem twarz sprawiała, że Tristan niemal czuł ten sam ból - czy wszystko było w porządku?
- CARROW!!! - ryknął w kierunku plaży, pewien, że słyszała go przynajmniej większa część plaży; cokolwiek się nie działo, trzeba tutaj było uzdrowiciela. I jakkolwiek Tristan nie ufał Carrowom, jakkolwiek czuł wobec nich (odwzajemnioną) wrogość, tutaj i teraz znajdowali się na festiwalu miłości, a Carrow niewątpliwie składał uzdrowicielską przysięgę mówiącą o tym, by przede wszystkim nie szkodzić. Nie obchodziło go, czy Adrien wciąż znajdował się przy nieprzytomnym Zaimie - czy nie wyniesiono go stąd przed chwilą? - ale był pewien, że gdzieś go tutaj widział. I był pewien, że miał kwalifikacje, które mogły Druelli pomóc. Jej stan był wyjątkowy i wymagała wyjątkowego traktowania.
- CARROW!!! - ryknął znów, chcąc go ponaglić - Potrzebny uzdrowiciel! - zwrócił się już, być może bardziej rozpaczliwie, do ogółu gości. Trzymał siostrę w ramionach, nie mogąc już złapać kontaktu z jej ukrytą w jego piersi twarzą. Wytrzymaj chociaż chwilę, siostrzyczko...
Był na siostrę wściekły, nie aż tak jak na Perseusa - to pewne - ale przelana czara goryczy rozlała się zbyt mocno; słowa Avery'ego, widok Lestrange'a, Zaim obity przez Bena, mętne stanowisko jego własnej siostry, a ponad to wszystko Evandra - jako świadek tej tragikomicznej farsy. Czy ten dzień mógł stać się jeszcze gorszym? Co musiałoby się wydarzyć? Kometa lecąca w kierunku ziemi? Grindelwald pośrodku tego tłumu? Smok, który spopieli ich wszystkich? Otóż nie, wystarczy rzecz całkiem prozaiczna, dzięki której Tristan pojmie, że jednak nie znajduje się tego dnia w centrum wszechświata.
W zaskoczeniu powoli powiódł spojrzeniem ku oczom Druelli, pierwotnie nie rozumiejąc wysyłanego sygnału; siostra uwiesiła się jego ramion, nie mogła ustać na nogach - Tristan nie rozumiał. Prędko uchwycił ją w talii, trzymając ją w pionie, przy sobie, Druello, co się dzieje? Jej cichy jęk i twarz wtulona w pierś były jak tragiczny omen. Jej wykrzywiona bólem twarz sprawiała, że Tristan niemal czuł ten sam ból - czy wszystko było w porządku?
- CARROW!!! - ryknął w kierunku plaży, pewien, że słyszała go przynajmniej większa część plaży; cokolwiek się nie działo, trzeba tutaj było uzdrowiciela. I jakkolwiek Tristan nie ufał Carrowom, jakkolwiek czuł wobec nich (odwzajemnioną) wrogość, tutaj i teraz znajdowali się na festiwalu miłości, a Carrow niewątpliwie składał uzdrowicielską przysięgę mówiącą o tym, by przede wszystkim nie szkodzić. Nie obchodziło go, czy Adrien wciąż znajdował się przy nieprzytomnym Zaimie - czy nie wyniesiono go stąd przed chwilą? - ale był pewien, że gdzieś go tutaj widział. I był pewien, że miał kwalifikacje, które mogły Druelli pomóc. Jej stan był wyjątkowy i wymagała wyjątkowego traktowania.
- CARROW!!! - ryknął znów, chcąc go ponaglić - Potrzebny uzdrowiciel! - zwrócił się już, być może bardziej rozpaczliwie, do ogółu gości. Trzymał siostrę w ramionach, nie mogąc już złapać kontaktu z jej ukrytą w jego piersi twarzą. Wytrzymaj chociaż chwilę, siostrzyczko...
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Soren zdawał się być bardziej przejęty niewiastą, a co za tym idzie wprawnie zignorował Adriena, który nic nie mógł na to poradzić. Uzdrowiciel baczniej tylko zlustrował Amodeusa, którego kojarzył aż za bardzo. Zmrużył ku niemu ślepia. Ten młody człowiek potrafił być nieprzewidywalny. Dlatego też pomógł plującemu ślimakami Alexandrowi pilnując by ten nie mógł w odwecie machnąć różdżką, choć w obecnym stanie zapewne ciężko było mu wypowiedzieć jakiekolwiek zaklęcie. Ledwie jednak zrobił parę kroków, a posłyszałem, jak ktoś wykrzykuje moje nazwisko. Ton głosu był znajomy, nielubiany i co gorsze - wyjątkowo niepokojący.
- Zaraz zapewne zjawią się tu ludzie z namiotu medycznego i się panem zajmą. - Musieli przybyć i właściwie już krzątali się po plaży zwabieni wypuszczonym w powietrze sygnałem. Chwilę wcześniej zabrali nieprzytomnego czarodzieja ze złamanym nosem, a teraz jeden z nich kręcił się ciągle po plaży widząc ciągłe zamieszanie i przewidując, że być może komuś się przyda. Na pewno z przyjemnością odczaruje Alexandra i mu dopomoże. Zresztą ciągle była tu Cynthia. Adrien spojrzał na nią przepraszająco, a potem pobiegł w stron głosu go nawołującego i należącego do Tristana.
- O rety...- Wymsknęło mu się, gdy zobaczył ciężarną, trzymaną przez Rosiera. ten bowiem nie musiał mu nic mówić, by uzdrowiciel pojął co skłoniło Rosiera by doszukiwać się pomocy ze strony Carrowa.
- Trzeba ją stąd zabrać. Za mną. - przejął niewiastę od Rosiera bądź pokierował go i tych najbliższych z rodziny, chcących wspierać ciężarną za sobą, ku namiotowi medycznemu, skąd przeteleportowano ich wszystkich do Munga.
z/t Adrien, Druella + jak ktoś jeszcze to niech machnie mi na PW to dopiszę :I
Ciąg dalszy o tutaj. Dziś coś tam skrobnę, lecz jeśli chcecie nie krępujcie się pisać pierwsi.
- Zaraz zapewne zjawią się tu ludzie z namiotu medycznego i się panem zajmą. - Musieli przybyć i właściwie już krzątali się po plaży zwabieni wypuszczonym w powietrze sygnałem. Chwilę wcześniej zabrali nieprzytomnego czarodzieja ze złamanym nosem, a teraz jeden z nich kręcił się ciągle po plaży widząc ciągłe zamieszanie i przewidując, że być może komuś się przyda. Na pewno z przyjemnością odczaruje Alexandra i mu dopomoże. Zresztą ciągle była tu Cynthia. Adrien spojrzał na nią przepraszająco, a potem pobiegł w stron głosu go nawołującego i należącego do Tristana.
- O rety...- Wymsknęło mu się, gdy zobaczył ciężarną, trzymaną przez Rosiera. ten bowiem nie musiał mu nic mówić, by uzdrowiciel pojął co skłoniło Rosiera by doszukiwać się pomocy ze strony Carrowa.
- Trzeba ją stąd zabrać. Za mną. - przejął niewiastę od Rosiera bądź pokierował go i tych najbliższych z rodziny, chcących wspierać ciężarną za sobą, ku namiotowi medycznemu, skąd przeteleportowano ich wszystkich do Munga.
z/t Adrien, Druella + jak ktoś jeszcze to niech machnie mi na PW to dopiszę :I
Ciąg dalszy o tutaj. Dziś coś tam skrobnę, lecz jeśli chcecie nie krępujcie się pisać pierwsi.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset